Zaloguj się, aby obserwować  
GeoT

Kącik pisarzy

946 postów w tym temacie

Potrafisz kochac mieki człeku, do ludzi kierując swe uczucie chemie czystą i przyziemne pojmowanie. Widząc rzeczy wielkie w małym zwierciadle nie rozumiejąc ich ceny ani widoków;
Dązysz by pojąć ciebie można było dwojako,by przypisać do zbioru tych co juz nie są sami.
Jednak nie miłość jest skarbem świata a to że my tu wszyscy razem możemy rozmawiać ze sobą jak równy z równym. Bez ścian czy barier , mogąc podejść do człowieka i zapytac ,,cześć jak leci”dopóty śmierć tego nie przerwie. Wszelkie tendencje naszej rasy do dywagacji na temat śmierci w wieku gdy ona może nas spotkać jedynie przypadkiem niszczą to co podstawowe , Gdyż daja jedynie rozumienie śmierci bez rozumienia życia

Jaromir Lech (z wywodów krótkich)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Druga część mojego opowiadania. Pierwsze jest na http://forum.gram.pl/forum_post.asp?tid=2183&tpage=20 . Tak więc...

Dirristo –Żądza świata (2)

Aquinis było niedaleko karczmy, w której Terlis był z magiem, więc nie potrzebował konia. Zresztą i tak by go nie otrzymał. Nie miał wiele pieniędzy. Chciał być Łowcą Przygód, podróżującym z miasta do miasta, zdobywając sławę jako niezmordowany podróżnik, który widział więcej, niż jakikolwiek inny człowiek. Nie wiedział jednak, że po spotkaniu z Dirristo zobaczy aż zbyt wiele...
Dzień był dość ładny, jak na początek marca. Gdzieniegdzie był śnieg, który w tym samym dniu już się stopił. Terlis w końcu zobaczył miasto. Jak wszystkie znane mu miasta był otoczony murem. Przy bramie stało dwóch strażników, którzy go bez żadnych przeszkód przepuścili. Przez miasto prowadziła szeroka ulica. Po bokach były zwykłe domy mieszkańców. Uwagę młodzieńca przykuł budynek wznoszący się naprzeciw niego, na wzgórzu. Była to ogromna świątynia. Miała białe ściany, niczym mleko, i ogromne, lecz bardzo wąskie okna. Świątynia miała złotą kopułę. Terlis wiedział już, gdzie się udać.
*
- CO?! 70 Sztuk złota za lichy nożyk jakiegoś biednego złoczyńcy?! Nie przesadzajmy...
- Mówiłem już, że to bardzo cenny sztylet. Widzisz te tajemnicze napisy? To magiczne runy. Miejscowy mag powiedział mi, że jego właściciel tuż po zabiciu ofiary przez kilka minut staje się niewidzialny. Nie gap się na mnie jak na wariata! Tak powiedział jeden z magów żywiołu Wody.
Terlisa zawsze pociągały tego typu przedmioty, jednak wiedział, że 70 złotych monet to jak dla niego za dużo. Już zbierał się do targowania, gdy nagle przed jego oczyma przebiegł jakaś ciemna postać. Była rozpędzona i przebiegając ukradła owy sztylet. Wybraniec Czarnego maga niewiele się zastanawiając, pobiegł za nim. Po drodze potrącił kilku ludzi na targowisku, jednak nie dał stracić złodziejaszka z oczu. Złoczyńca był bardzo szybki, jednak szybko wpadł w ślepą uliczkę. Powoli się odwrócił wiedząc, że ktoś go gonił. Terlis zobaczył, że był dosyć niski. Był ubrany na czarno, takie miał też włosy, i oczy. Budziły one strach w młodzieńcu. Widział w nich zło. Terlis nie miał przy sobie żadnej broni. Postanowił się wycofać. Kiedy ruszył do tyłu, nie odwracając wzroku od złodzieja, trafił na opór. Stało za nim dwóch wysokich mężczyzn, którzy mieli na sobie typowo złodziejskie ubranie i sztylety. Terlis wiedział, że to koniec. Odszedł szybko od wspólników złodzieja ponoć magicznej broni zabójców. I nagle poczuł przepełniający go gniew. Krzyknął nie znane mu wcale jakieś słowa w dziwnym języku. Zorientował się również, że zrobił to wbrew swojej woli. Zobaczył dziwne portale. Były one okrągłe, koloru czerwonego niczym krew. Przez okrąg przebiegały linie, tworząc pentagram. Nagle z niego wyłoniły się straszne piekielne istoty. Miały duże skrzydła, więc unosiły się w powietrzu. Nie miały nóg. Ich oczy zdawały się świecić kolorem czerwonym. Miały ogromne ręce, zakończone szponami. Jednak Terlis nie miał okazji przyjrzeć się im dokładniej, gdyż dwóch poleciało bardzo szybko w jego stronę, a jeden zmasakrował złodzieja sztyletu. Zrobił to z ogromną łatwością. Złoczyńca był sparaliżowany ze strachu, a demon jednym cięciem szponów od głowy do końca klatki piersiowej go zabił. Te, które leciały w jego stronę, jak się już domyślał, zajęły się tymi dwoma za jego plecami. Ci jednak zdążyli wyciągnąć miecze. I głupio zrobili, bo demony miały nieporównywalnie więcej siły niż oni. Pierwszy chciał uderzyć demona w potężną rękę, jednak miecz odbił się jak od krasnoludzkiej ciężkiej zbroi. Demon przepełniony złem i gniewem najpierw podniósł złodzieja, po czym uniósł się wyżej i cisnął nim z całej siły na ziemię. Syn Dorkana Tirmalena usłyszał odgłosy łamiących się kości. Widział też czaszkę rozwaloną na dwie połówki. Nie widział trzeciego demona. Zobaczył tylko to, co zostawił po sobie, czyli trupa trzeciego bandyty. Nie widział jego twarzy, i wątpił czy ktokolwiek zdoła go jeszcze zidentyfikować, po tych resztkach głowy. Terlis pierwszy raz w życiu widział takie coś, więc oczywiście od razu zwymiotował. Po wszystkim zobaczył na powietrzu kolejny okrąg, a w nim twarz wściekłego maga Dirristo.
- CO TY DO CHOLERY ROBISZ!!? Jeśli mam osiągnąć swój cel, musisz nauczyć nie pakować się w takie tarapaty!! Zaczynam żałować, że to ciebie wybrałem do tej banalnej misji! Jeśli chcesz żyć, wykorzystaj szansę, którą teraz ci daję. Wykonaj misję, którą ci powierzyłem po cichu. I nie daj się do cholery zabić przez jakichś złodziejaszków uzbrojonych z rdzawe ostrza!!
- To... to nie tak... przepraszam. – Wyjąkał z trudem i wstydem młodzieniec.
- Wiesz gdzie mam twoje „przepraszam”?? Tam gdzie światło nie dochodzi, a ty zaraz poczujesz w tym miejscu ból, jak się nie weźmiesz do roboty! Jutro rano gość ma być martwy, a ty masz mu zabrać ten naszyjnik! I jeszcze w nocy masz uciec z miasta. ROZUMIESZ?!
Terlis kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Czarnoksiężnik trochę się uspokoił, i powiedział patrząc na niego groźniej, niż demony na swe ofiary:
- A jeśli ktoś cię złapie po zabiciu maga, ty mnie oczywiście nie znasz. Wierz mi, tortury tych ludzi to przyjemność w porównaniu z tym, co ja mam przygotowane dla takich jak ty...
- Oczywiście, panie. Nic im nie powiem.
- Widzę, że się zrozumieliśmy. A teraz idź, wykonaj swoją misję.
Po tych słowach okrąg, w którym była jeszcze twarz maga, rozmył się, podobnie jak portal demonów. Wybraniec maga widząc, w co się wpakował, powstrzymał paniczny płacz, i poszedł przemyśleć parę spraw. Wziął sztylet przez który to zdarzenie w ogóle miało miejsce i odszedł omijając pozostałości po bandytach.

CDN... KoD997

Zależy mi na ocenach i komentarzach, z których mogę wywnioskować co muszę poprawić aby być lepszy... (ocenki w skali 1-10 pls).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Niedawno powstał serwis m. in. dla ludzi, którzy piszą wiersze, opowiadania czy cokolwiek... Można tam też zamieszczać fotki, muzykę wykonaną przez siebie, grafikę komputerową itd. Czyli serwis dla ludzi którzy coś tworzą. Oczywiście warto też po prostu poczytać, pooglądać, posłuchać itd. czyjeś prace. Naprawdę warto, bo duża część z nich jest naprawdę dobra (choć niektóre foty umieszczone IMO na siłę). Adres: http://e-tworczosc.hng.pl/news.php

Tak więc pisarzy zapraszam na ten portal.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Teraz jedna z moich najgorszych (szczerze) mini-opowieśći jeśli tak to można nazwać:))
Przygotowany jestem na krytykę ale pochwały też lubie :)


Po deskach karczmy „Leśny elf” , ciągnęły się czarne jak cień szaty. Człowiek w czarnych szatach podszedł do barmana i wyszeptał mu jakieś słowa do ucha. Barman odpowiedział mu skinięciem głowy.
- Czy wszystko jest tak jak sobie zażyczyłem? – zapytał człowiek w czarnych szatach.
- Tak, najwyższy lordzie Vathlosie – kłaniając się lekko odpowiedział.
Na twarzy Vathlosa pojawił się szyderczy uśmiech. Widać było ,że człowiek ten jest elfem bowiem miał szpiczaste uszy i ukośne oczy. Vathols wymknął się szybko z karczmy...

***

Imperator Vizz Tarosteel , nie lubiany przez lud miasta Growling, przechadzał się przez swoje komnaty w obstawie dwóch elitarnych strażników. Dzierżyli oni miecze, na których klingach widniał znak królestwa. Włócznia z żółtym płomieniem, ledwie widocznym na czarnej klindze. Imperator miał na sobie długą pelerynę ,skórzany pas do którego przywdziany był miecz - dwuręczny , długi , miecz. Nagle do jego komnaty wpadł posłaniec. Zadyszany wyszeptał:
- Panie- przerwał by odsapnąć – dostałeś wiadomość w której napisane jest ,że natychmiast masz stawić się w komnacie króla- skończył.
- Odejdź już chamskie nasienie , jak mogłeś zjawiać się u mnie nie pukając do mych wrót – powiedział z pogardą Vizz.
- Przepraszam o panie- odrzekł nisko kłaniając się władcy
Posłaniec wyszedł. Imperator nakazał swoim sługom by przywdzieli mu uroczyste ubranie. Była to biała lniana koszula i ciemne spodnie. Vizz wyszedł z komnaty w stronę długiego korytarza. Imperator chwycił z marmurowej ściany pochodnie by rozświetlała jego drogę do komnaty króla. Szedł już bez straży, dlatego że straż nie ma prawa wchodzić do komnaty króla. Vizz szedł długim korytarzem. Z mroku zza jego plecami wyłoniła się postać. Jej odzienie i maska, zasłaniająca większą część facjaty oznaczała ,że postać ta jest zabójcą, lecz Vizz nie widział tej postaci - szła ona za nim cicho niczym cisza przed burzą, a w ręce dzierżyła sztylet. Postać złapła Imperatora za kark a następnie przyłożyła mu nóż do gardła. Vizz próbował się uwolnić. Nagle w jego korpus wbiła się strzała. Gdy Vizz umierał po straszliwym bólu od strzały ujrzał drugiego zabójcę który w rękach trzymał łuk, łuk który Vizz już gdzieś widział lecz nie mógł już myśleć ,trucizna zawarta w strzale wdzierała się w jego serce zakażając je. Imperator wypluł czarno-czerwoną krew. Vizz umarł. Jeden z zabójców wyminął ciało z gracją. Obaj zabójcy wymknęli się z korytarza długim krętymi schodami, zostawiając ciało w cieniu. Było cicho nikt się nie zorientował ,że Vizz, imperator starszy pan umarł. Zabójcy wymknęli się przed zamek była noc, księżyc w pełni i tak nie dawał zbyt dużo światła by ujrzeć zamaskowanych ludzi. Nawet elfy nie ujrzałyby teraz zabójców.
Jedna postać z zabójców najwyraźniej była kobietą , miała ciemne długie włosy i poruszała się bardzo szybko zbyt szybko aby była człowiekiem. Za nią natomiast biegł mężczyzna , krótkowłosy z zarostem wokół brody , był niski ale za to muskularny.
- Myślisz że już się zorientowali się o śmierci Vizza? – zapytała kobieta.
- Zapewne. Jak na mój rozum już wysłali po nas straż – uśmiechnął się nie przerywając biegu – i tak Vathols nam dobrze zapłacił za zabójstwo- powiedział mężczyzna.
- Hm, w sumie 2000 sztuk złota to nie mało – odpowiedziała kobieta.
- To tutaj. Zabójca wskazał palcem na zagajnik. Gildia zabójców.
Zabójcy wbiegli przez drewniane drzwi popychając je mocno. W środku ujrzeli porozstawiane długie , ciężkie drewniane schody. Gildie było trudno zauważyć ponieważ była ukryta pomiędzy dębami.
Przy stołach siedziało czternastu ludzi , paru miało naciągnięte na głowy kaptury. Po środku stołu siedział Vathols , mistrz gildii zabójców nauczał wielu ludzi najczęściej biednych którzy bardzo chcieli zarobić. Każdy nowy zabójca musiał przejść specjalne próby. Jeden z dwóch zabójców imperatora podszedł do Vathlosa;
- Czekam na swoją część zapłaty. Imperator nie żyje. Ściga nas oddział piechoty około siedemnastu zbrojnych.
Vathols wręczył zabójcy srebrzysty kluczyk.
- Proszę oto klucz do sejfu, ty i Klerenthasa, możecie sobie wziąć nawet 3000 sztuk złota. Nam niepotrzebne są pieniądze. – powiedział Vathols z krzywym uśmiechem .
- Dziękuje mistrzu- odparł jeden z dwóch zabójców imperatora ...mężczyzna....Wiren-Khan – najbardziej poszukiwany zabójca w Ascalonie.
- A teraz oddejdzcie. Ściga was oddział straży – Vathols skinął` głową.

Teraz Kleren i Wiren-Khan wychodzili z gildii w mroku.


***


„Pieśń spalonego pnia”

Słońce przygrzewało zboże,
Promienie odbijały się od okien chat ,
Niczym odbicie lustrzane ,
Chłopi męczyli się na polu ,
A ich pot padał na zboże niczym ,
Deszcz podczas burzy ,
Lecz teraz ,gdy nadeszły srogie czasy ,
Zima nastała straszna ,
A szron osadził się na oknach chat...
Nadszedł czas zabójców.. orków...
I ludzi walczących o swoje prawa....

Astenius Werhclo’ck , 27-oe wg. Kalendarza kendrów…


Ćpunek01 - zarombisty avek :))

Pozdros.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Tak.... dawno już nie dodawałem swoich wypocin tutaj...
Ostatni raz dałem moje Gramstory, które możecie zobaczyć na moim GS-e.
Teraz zaś, dodaje wam ,,Gramstory- Wojny Grammu)- jest to nowy ciąg opowiadań, czyli seria druga.
Teraz zaś dodaje pierwsze opowiadanie z drugiej serji, oraz 13 wogole.
Oto i ono, a jeśli chcecie więcej przeczytać, to zapraszam na GramSajta.
Ja dodaje tutaj w wasze rence Gramstory XII, i licze na jakieś kommenty odnośnie mego opowiadania.


***************************************GRAMSTORYXIII- WOJNY GRAMMU************
,,Cisza, przed burzą"




Noc już zapadła, a gwiazdy zdążyły już gęsto zabłysnąć na ciemnym niebie.
Światła obozowych ognisk zdawały się małymi płomyczkami, na tle ciemnej przestrzeni, która zdawała się pożerać cały obóz.
Zza horyzontu wyglądała blada, podziurawiona twarz księżyca.
Jednego z dwóch, bowiem drugi miał wzejść dopiero za dwie godziny.

Obóz rozbrzmiewał okrzykami jeszcze przed godziną, lecz teraz wszędzie zalegała cisza, i senna, kojąca energia śpiących ludzi.
Tylko strażnicy na warcie stali, jak gdyby byli posągami, a w ich oczach odbijało się światło księżyca.
Nie wszyscy jednak spali.
Na niskim pagórku, nieopodal obozu, stała samotna postać. Odziana w długą, ciemną szatę, z mieczem przy boku, miała na sobie czarną, płytową zbroję, z złotymi, zdobieniami.
Spod czarnego kaptura spoglądały na świat iskrzące się ukrytą energią oczy.
Twardy, i zacięty wyraz twarzy świadczył, iż jest to wojownik, zaprawiony w bojach.

Cedricek stał, z założonymi rękoma i ponuro wpatrywał się w księżyc.
Wspominał ostatnie miesiące.
Wspominał walki, które stoczył, i wszelkie bitwy, które razem z armiami Grammu staczał.
Wspominał poświęcenia ludzi swej drużyny, oraz siebie samego...
Niegdysiejszego Brygadzistę, lecz teraz, po wielu ranach, jakie odniósł znowu musiał być przodownikiem.
Lecz jego mądrość wzrastała, i wiedział, że kto raz już został Brygadzistą, ten pozostanie nim w sercu do końca życia.
Wielokrotnie już czuł miecz, przebijający mu ciało... zbyt wiele razy śmierć krążąca obok niego.
Ale zawsze ją odtrącał... ma misję do wykonania, a gdy ona się wypełni, to dopiero wtedy odpocznie...
Ostatnie miesiące były wspomnieniem krwi, cierpienia, i śmierci pełznącej jak wąż, i gotowej ukąsić w każdej chwili.
Mimo to, był dumny z całej armii...
Był dumny ze swych podkomendnych... grupy wiedźminów, oddanej mu pod opiekę.
Wspominał zmarłych... wspominał ich za życia, a obrazy ich śmierci wciąż powracały mu na nowo.
Xarroth, mężny, i sędziwy wiedźmin, jego najbliższy podkomendny... widział go pod czas ostatniej bitwy, gdy konał, pozbawiony członków, a jego ciało roznosiły błyskawice ciemnego maga....
Sykną z bólu, gdy oparzenie na ramieniu zapiekło go silniej... tak... drogo kosztowała pomsta.
Miesiące strachu.
Miesiące cierpienia.
Miesiące krwi.
Miesiące śmierci.
Miesiące, w czasie, których zwariowałby, gdyby nie obecność....
- O czym rozmyślasz?- Nieśmiały glos zakłócił ciszę, jaka panowała.
Cedricek obrócił się.

Za nim stała Madia, Brygadzistka, której piękne oblicze zdawało się jaśnieć, niczym słońce na niebie, a czarne loki spływały na ramiona.
Ona także nosiła na sobie czarną zbroję, tyle, że po bokach, na naramiennikach połyskiwały tajemniczo ciemnoniebieskie gwiazdy elfów.
- Wspominałem... - odrzekł wymijająco Cedricek.- Myślałem nad ostatnimi miesiącami i nad powodzeniem naszej misji.
Madia nieśmiało przysunęła się, i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek.
Cedricek natychmiast przypomniał sobie, dlaczego jeszcze nie zwariował... jej obecność działała kojąco, na jego nerwy... Oddał pocałunek, i w milczeniu popatrzył w jej zielone oczy.
- Nie martw się... gdy tylko nadejdzie właściwy czas, wygramy tę wojnę... ciemność nie może zapanować nad Grammem.
- Ale czy na pewno? Skąd ta pewność? Skąd pewność, iż podołamy naszej misji?
Przysunęła się do niego bliżej, i delikatnie się przytuliła. Ogarną go zapach wiosny... zapach żyjącego lasu, i srebrnych górskich strumieni.
- Śmiesz w to wątpić?- Wyszeptała.- Dopóki jesteśmy razem, nic nas nie powstrzyma.
Dopóki trwał pocałunek, Cedricek wierzył w jej każde słowo.
Później, gdy zasypiał obok niej, wiedział, iż zbyt wiele się stało, aby mógł tak po prostu uwierzyć w te słowa....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 24.05.2007 o 17:32, Bartego napisał:

Whoaaa!! Piszesz super! Chłopie ile masz ty lat bo cie podziwiam?!


Piszę super? Naprawdę? Hmm...
Mam 16 lat, i wszystkiego o mnie dowiesz się na moim Gramsajcie.... nawet o tym, że pisze książkę.
ale raczej.... no wiesz... ja nie jestem asz taki dobry...chyba.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

A teraz pokaże wam kawałek mojej powieści proszę powiedzicie jak podoba wam sie mój styl pisania ,wiem nie pisze tak dabrze jak inni ale proszę oceńcie szczerze :) (To dopiero mały kawałek tejże powieści bo może wam sie nie spodobać )


Elfi pan stał na balkonie swojej komnaty wpatrując się w zachodzące słońce bez celu. Promienie słońca lekko muskały jego twarz. Czasami , gdy elf stał tak na balkonie myślał o tym ,że kiedyś na pewno nastaną czasy grozy i czarna płachta ciemności przykryje słońce... i nastanie wieczna ciemność. Nagle na ramieniu elfa pojawiła się dłoń , pan nadal wpatrywał się nadal na słońce nie zważając na czyjąś dłoń była to dłoń elfiej panny , jej ręka wdrapała się na jego szyje i tam spoczęła. Elfia panna objęła elfa lekko. Elfi pan Thirakh odwrócił się do elfiej panny i popatrzył na nią chwile poczym nadal wpatrywał się w słońce. Elfia Panna , najszlachetniejsza z rodu elfów byłą żona Thirakh’a nosiła imię Hathi. Elfi pan ucałować ją lekko w czoło. Teraz wpatrywali się na bujne zielone lasy, na lampki i świeczki ,które spoczywały w bezruchu na drewnianych, elfickich chatach. Elfie małżeństwo obudziło się o świcie następnego ranka. Wiosenna rosa unosiła się na roślinach. Elfickie miasto tętniło życiem niczym serce młodego chłopca , kupcy krasnoluddcy , elficcy a nawet ludzcy rozstawili swoje towary na kamiennej drodze. W powietrzu czuć było zapach świeżych jabłek i wilgoci. Thirakh nałożył swą lnianą koszulę i wyszedł przez dębowe drzwi komnaty do łaźni.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 24.05.2007 o 19:24, Fumiko napisał:

Szczerze: tego się w ogóle czytać nie da. Skandaliczna wprost ilość powtórzeń.

Hm , faktycznie :) Zara to postaram się zmienić
ps. a tak nie patrząc na powtórzenia to jak? xD

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 24.05.2007 o 17:46, Bartego napisał:

Słuchaj w prównaniu do mnie to jesteś Tolkien !!

Jak chcesz być dobry w pisaniu to ćwicz to, czytaj książki, obserwuj gry forumowe, może nawet bierz w nich udział bartegu, a zobaczysz, że poziom Twych tekstów szybko wzrośnie. Zobacz chociażby na takie ZK...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 24.05.2007 o 19:27, Bartego napisał:

ps. a tak nie patrząc na powtórzenia to jak? xD


Nijak. Ten kawałek, który wkleiłeś jest kompletnie o niczym, w dodatku napisany tak, że można by to dawać do czytania za karę niegrzecznym fantastom... Sorry - najpierw podszlifuj warsztat. I wyjdź z czytaniem poza forgotki bo widzę silne naleciałości "literatury" tego typu. Do poprawy jakości pisania i zasobu słownictwa polecam książki Kapuścińskiego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Aha! Troche poprawiłem ale prosze was o pomoc. Postarajcie się pomóc mi usunąć tą powtórnie , ja usunąłem tylko troche,

Elfi pan, Thirakh , stał na balkonie swojej komnaty wpatrując się w zachodzące słońce bez celu. Promienie słońca lekko muskały jego twarz. Czasami , gdy elf stał tak na balkonie myślał o tym ,że kiedyś na pewno nastaną czasy grozy i czarna płachta ciemności przykryje słońce... i nastanie wieczna ciemność. Nagle na ramieniu elfa pojawiła się dłoń , pan nadal wpatrywał się nadal na słońce nie zważając na czyjąś dłoń była to dłoń elfiej panny , jej ręka wdrapała się na jego szyje i tam spoczęła. Panna objęła elfa lekko. Thirakh odwrócił się do elfiej kobiety i popatrzył na nią chwile poczym nadal wpatrywał się w słońce. Elfia Panna , najszlachetniejsza z rodu elfickiego byłą żona Thirakh’a nosiła imię Hathi. Thirakh ucałować ją lekko w czoło. Teraz wpatrywali się na bujne zielone lasy, na lampki i świeczki ,które spoczywały w bezruchu na drewnianych, chatach. Elfie małżeństwo obudziło się o świcie następnego ranka. Wiosenna rosa unosiła się na roślinach. Miasto w którym nocował tego dnia Thirakh było krasnoludzkie. Miasto tętniło życiem niczym serce młodego chłopca , kupcy krasnoluddcy , elficcy a nawet ludzcy rozstawili swoje towary na kamiennej drodze. W powietrzu czuć było zapach świeżych jabłek i wilgoci. Thirakh nałożył swą lnianą koszulę i wyszedł przez dębowe drzwi komnaty do łaźni.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Sry za 3 post z rzędu ale co moją w sobie ksiażki Kapuścińskiego?
PS. NIe za bardzo lubie polskiej literatury fantasy :))

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować