Zaloguj się, aby obserwować  
Gracz1234

Arathum - gra forumowa

396 postów w tym temacie

Wyruszając od Jana moim celem było odszukanie ludzi przez, których straciłem rodzinę. Nie sądziłem jednak, że zanim dane mi będzie ich spotkać czeka mnie jeszcze wiele przygód... Wszystko zaczęło się pewnego słonecznego dnia, koło południa. Zmęczony po długiej wędrówce ujrzałem karczmę ''''Grubego Johna'''' . Wydawała mi się miejscem przytulnym, w którym mógłbym trochę odpocząć przed długą wędrówką. Nie zdejmując peleryny i kaptura wszedłem do środka. Udają ,że nie jestem tutaj pierwszy raz ,starałem się zbytnio nie rozglądać, ale spostrzegłem mężczyznę, który dziwnie się mi przyglądał. Podszedłem do barmana i poprosiłem o coś do picia i jedzenie, ten z kolei nie wyglądał na dobrego człowieka. Kiedy wyciągnąłem sakiewkę ze złotem i zapłaciłem mu za posiłek uśmiechnął się tajemniczo. Usiadłem w ostatnim stoliku i zacząłem jeść. Ciągle czułem na sobie wzrok owego człowieka, ale starałem się nie wyciągać zbyt pochopnych wniosków z obecnych wydarzeń. Po skończonym posiłku posiedziałem chwilę w karczmie, było już ciemno dlatego nie ryzykując zamówiłem sobie pokój na jedną noc. Udałem się do pokoju na górze, otworzyłem drzwi kluczem i przymknąłem je lekko. Byłem bardzo zmęczony, więc położyłem swój miecz na stoliku ,a sam poszedłem spać. Nie trwało to zbyt długo, gdyż obudził mnie dźwięk przypominający szuranie ciężkim kamieniem po drewnianym stole. Wtem do mojego pokoju wbiegło trzech mężczyzn, nie wiedziałem czego chcieli. Sądziłem, że wśród nich ujrzę tego, który tak dziwnie się mi przyglądał ale byłem w błędzie. Ci trzej w ogóle nie byli do niego podobni. W momencie kiedy wbiegli do pokoju przypomniał mi się ojciec i jego bohaterska walka z bandytami... Chciałem wyciągnąć miecz,ale położyłem go przy stoliku. Był za daleko bym mógł go dosięgnąć. Wstałem więc z łóżka i patrzałem w oczy jednemu z tych zbirów.
-Czego tutaj szukacie...? - zapytałem po chwili milczenia.
-Ooo.. popatrzcie. Czyżby nie wiedział po co tutaj przybyliśmy...hehe, brać go! - krzyknął jeden ze zbirów.
Nie myślałem długo, chwyciłem za sztylet, który był jedyną bronią jaką mogłem się obecnie posłużyć. Walka nie miała jednak większego sensu, oni dysponowali mieczami .Ja tylko sztyletem…Mimo, iż chciałem walczyć do końca, wiedziałem, że nie mam szans w walce z nimi. Wtedy ujrzałem tego mężczyznę, który przypatrywał mi się na dole. Tamci wyraźnie byli zdziwieni. Ja sam byłem zdziwiony, nie wiedziałem o co w tym wszystkim chodzi. Ów człowiek rzucił mi miecz i ruszył na tamtych trzech . Nie myśląc długo uczyniłem tak samo. Walczyliśmy lepiej od nich, to było widać. Po chwili wszyscy trzej leżeli już martwi. Tak... byli już martwi, ale to mnie nie interesowało. Bardziej chciałem wiedzieć po co tutaj przybyli i dlaczego ten mężczyzna mi pomógł. Chcąc poznać odpowiedz na dręczące mnie pytania powiedziałem :
- Nie wiem dlaczego mi pomogłeś, ale dziękuje Ci za to. Jak Ci na imię dzielny wojowniku?
- Nazywam się Arto i jestem sferoznawcą , który pomaga innym ludziom. – odpowiedział
Rozmawialiśmy później jeszcze trochę czasu. Powiem, że byłem niezwykle zadowolony z tej znajomości. Obaj z Arto mieliśmy wspólny cel, którym była pomoc innym ludziom. Czułem, że nasza znajomość będzie trwała bardzo długo… Wiedziałem dlaczego mi pomógł – pomagał ludziom w potrzebie – ja tamtej nocy w niej byłem. Wciąż jednak nie miałem pojęcia o co chodziło tamtym ludziom…. Następnego dnia, kiedy zjedliśmy na dole posiłek postanowiliśmy ruszyć razem w dalszą drogę. Wędrowaliśmy kila dni , po czym zostaliśmy uwięzieniu przez nieznanych nam ludzi…Głupia chwila nieuwagi , i znowu byłem w kłopotach…Jak w większości sytuacji z mojego życia nie wiedziałem jednej rzeczy ''''dlaczego tak się stało?''''. Ale nie bałem się śmierci, życie w samotności zaczęło mi się nudzić. Jedynie żal mi było mojego kompana, który uratował mi życie… Nie próbowaliśmy uciekać, walczyć. Byliśmy przygotowani na to co miało się za chwilę wydarzyć… O dziwo uwolniono nas po chwili, ale jak zawsze postawiono jakieś warunki. Nie wiedziałem czy mogę zaufać tym ludziom. Arto też tego nie wiedział. Mimo to postanowiliśmy odpowiedzieć na zadane nam pytania.
- Nazywam się Roland, a jedyną rzeczą, której szukam to zemsta. Zemsta za zabicie ojca. Porwanie matki i siostry… - powiedziałem.
W tym momencie mój głos się urwał… przed oczyma miałem obraz ,w którym leżałem nad ciałem martwego ojca. Nie wiedziałem co planowali Ci ludzie, ich zamiary były mi nieznane. Wiedziałem jednak, że nie po to czekałem tyle lat, nie po to przebyłem tyle mil, by zginąć z nieznanych mi powodów.
Arto również się przedstawił, powiedział jaki jest jego cel, i czego tutaj szuka. W tym momencie zamilkliśmy, odpowiedzieliśmy na zadane nam pytania i czekaliśmy na to, jak zareagują tamci…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Chwila? Czy ja śpię?
Tak. No... chyba. Kładłem się spać, prawda? Tak. Chyba. Musiałem, skoro śpię. To chyba jeden z tych, no... niezwykłych fenomenomów. Czy jak się tam te badziewia zwą. Śpię i jednocześnie myślę. Zabawne.
Ostatnio wszystko było takie... zaplątane. Pojmali nas Akkhalmarczycy. Tego byłem pewien. Dostałem czymś w gardło - odruchowo sięgnąłem do punktu na szyi, ale jako że był to sen, niczego tam nie znalazłem - i świat się rozmył do wtóru z dziwnym bólem. Dziwnym... To dobre słowo. Nie był on tak nieprzyjemny jak większość jego odmian - po prostu był tam z obowiązku. I nawet nie przeszkadzał zbytnio. Później następowała seria szybkich, pozornie niezwiązanych ze sobą wrażeń pochodzących z różnych zmysłów - dziwna sala, bezzapachowe powietrze... i potem stało się coś jeszcze - dotknąłem ramienia. Mimo iż był to sen, wyczuwałem dziwną, błękitną bliznę - ukształtowaną jak mi się wydawało w wilczy pysk. Nie, nie rozumiem tego. I nie mam zamiaru rozumieć. I potem już znacznie wyraźniejsze wspomnienia - kolejny fragment podróży donikąd i leczenie Akkhalmarczyka Wywarem Stroiciela o mocno zubożonej formule. Fakt, że podanie mu czegoś takiego mogło doprowadzić do sytuacji w której z szyi - z głośnym "plum" - odskakuje mu głowa nie niepokoił mnie wcale. Trzeba się poświęcać w imię nauki, prawda?
Szefie?
Westchnąłem. Znowu? Czy ten miecz nie może mi dać spokoju chociaż we śnie?
No szefie! W końcu szefa znalazłem!
Gdzieżeś jest?
To taka trochę skomplikowana sytuacja szefie... Bo właśnie chyba jestem w szefa ręce.
Co?

Trafiło mnie wrażenie mgły, pędzącej z dużą prędkością
---
I znów ten staruszek. Stał z naburmuszoną miną, wpatrując się w coś - lub kogoś - czego nie mogłem dostrzec.
- Nigdy więcej nie zasilaj tak gwałtownie!
- To nie moja wina, wujaszku, że nie umiesz sterować teleportacją.
- To nie moja wina! To kryształ był popsuty!
- Oczywiście...
- To ty przeładowałeś i zmaterializowałeś praktycznie losowo!
- Zasilałem równomiernie.
- Nie zasilałeś!
- Zasilałem. A poza tym... po co mu ten miecz? Skoro faktycznie jest synem Zmiennokształtnej, to powinien dawać sobie sam radę!
- A ty nie nosiłeś miecza kiedy wyjątkowo przybierałeś ludzką postać? Poza tym - tak jak u ciebie - na skutek złego wychowania znaczną część mocy Zmiany czarty wzięły...
- Niby tak... Ale dlaczego akurat ten miecz?
- Bo pasuje.
Cudnie. Teraz to jeszcze mam halucynacje. Chociaż może wszystko mi się śni?
---
Pora wstawać szefie i wypruć czemuś flaki!
Otworzyłem oczy. Lata doświadczeń, wbiły we mnie przyzwyczajenie czujnego wstawania. Dookoła miałem wrażenie lekko kłującej miękkości, a nad głową wisiał mi... sufit. Zwykły, drewniany sufit. Nic specjalnego. Nie zdziwiłem się się specjalnie, czując znajomy ciężar w ręce.
- Zamknij się - mruknąłem cicho wstając i otrzepując się. Części drużyny nie było, a reszta jeszcze spała. Pociągnąłem nosem. Czuć było sporo potu, jednak kiedy już zaczęło się ignorować ten podstawowy poziom, a zapachy unosił umysł dalej i dalej, świat w pewien sposób się... otwierał. Wydawał się dostępny.
Nieważne. Nie czas na przemyślenia. Pociągnąłem nosem. Szeroki strumyk. Niedaleko.
---
Wilk porusza się znacznie szybciej niż człowiek. Droga do wody nie zajęła zbyt dużo czasu. Trzeba przyznać - okolica była sielska. Nienaruszona przez Akkhalmarczyków. Łagodnie falujące pola - a właściwie łąki, bo pomimo istnienia wielkich połaci terenu, nie można było zauważyć czegokolwiek zbudowanego w wyniku działalności człowieka, krasnoluda, elfa... czy jakiejkolwiek innej humanoidalnej rasy. Niehumanoidalnej zresztą też. Ptaszki ćwierkały, woda szumiała radośnie... po prostu idylla.
Nie ciągnęło mnie zbytnio do reszty drużyny. Po co mi ktokolwiek inny? Sam dam sobie radę. Mam nadzieję, że jesteśmy blisko jakiegoś miasta. Ten pomysł z "powrotem do cywilizacji" wydawał się teraz strasznie głupi. Takim stwierdzeniem kończyło się to za każdym razem. I zaczynało się zawsze "eee tam, w końcu nie było tak źle".
Przysiadłem nad strumieniem. Miecz i ekwipunek leżał niedbale rzucony tuż obok. Przybyłem tutaj głównie po to, aby uzupełnić bukłak, ale równie dobrze mogę się zrelaksować. Pochyliłem się nad mknącym, lśniącym lustrem wody, z irytacją zauważając niewielką ranę z tyłu policzka. Cóż, w niewoli u Akkhalmarczyków musiałem oberwać...
Nagle, bez żadnego ostrzeżenia poczułem pchnięcie, a zaraz po tym zamknęła się nade mną tafla wody. Strumień był bardzo głęboki.
W szaleńczym tempie machnąłem kilka razy rękoma, wracając na powierzchnię. Momentalnie wyskoczyłem z rzeki, rozglądając się dookoła. Miecz i przedmioty leżały tam gdzie je zostawiłem. Nikt ich nie ruszył. Pociągnąłem nosem. Nic. Kwiaty polne, drobne zwierzątka i... woda.
Instynktownie wyrzuciłem rękę za plecy i schwyciłem dłoń. Była wilgotna. Obejrzałem się. Nic dziwnego - w końcu to woda. Dłoń rozpłynęła się, a dookoła rozbrzmiał cichy, przyjemny dla ucha chichot. Zrobiłem krok do tyłu, zdezorientowany
- Boisz się mnie?
Głos miał brzmienie bardzo przyjemne, choć nieco... wodniste. Z wody wystrzelił gejzer. Na platformie stała... No cóż, kobieta. Bardzo zdecydowanie kobieta. Powiedziałbym, że to elfka, ale po pierwsze karnacja mi nie pasowała, a po drugie - zdawała się bardziej... eteryczna. Mogłem to doskonale ocenić. Nie chowała się zbytnio za ubraniem...
- Jesteś nimfą.
Zaśmiała się ponownie.
- Cóż za inteligene spostrzeżenie... Podejdzesz do mnie?
Tatuaż w kształcie wilczej głowy na moim ramieniu szarpnął.
- Ja... Nie.
Pokiwała głową - piękną głową - ze smutkiem, jakby się tego spodziewała.
- Nie dziwię się. Kąpiel w skażonym przez Akkhalmarczyków strumieniu, nie jest zby rozsądna.
- Co?
Barwa wody zmieniła się. Teraz była ciemniejsza. Nimfa spojrzała na wodę ze smutkiem.
- Tak jest co dzień. Niemalże każdego dnia, muszę znaleźć nową wodę. Na szczęście nawet oni nie znają położenia wszystkich rzek i jezior... Cóż, do zobaczenia - uśmiechnęła się - myślę, że rychłego.
Kolumna wody rozmyła się wraz z nimfą. Z pewnym mętlikiem w głowie wracałem do obozu - niosąc bukłak jeszcze dobrej wody.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Siedząc przy ledwo tlącym się ognisku myślałem tylko o jednym – jedzeniu. Byłem tak strasznie głodny, że myślałem, iż będę w stanie pożreć konia z kopytami, jednak żadnego w pobliży nie było. Heikhen pogrywał coś smętnie na swojej lutni a ja starałem się nie myśleć o swoim głodzie jednak nie bardzo mi to wychodziło. Rolnik, dzięki któremu wczorajszej nocy zostaliśmy tutaj przetransportowani właśnie odjeżdżał, więc postanowiłem zapytać go o jeszcze kilka istotnych rzeczy.
- Przepraszam, że znowu panu przeszkadzam, ale może mi pan powiedzieć gdzie tak właściwie się teraz znajdujemy? – zapytałem
- Yyy tak właściwie jest mała wioseczka znajdująca się na głównej drodze prowadzącej z Den Holli do Vakkaru a nazywają ją Weendeep.
- A czy daleko jeszcze do Vakkaru?
- Jakieś 3-4 dni jazdy konno a więc sporo drogi przed wami, jeżeli tam podróżujecie
- Mam jeszcze jedno pytanie – kontynuowałem – Można dostać tutaj gdzieś coś do jedzenia?
- Jest tutaj w prawdzie gospoda „Cichego Mnicha”, ale żarcie w niej jest paskudne i bardzo drogie. Przyjmij te oto dwa króliczki, które rano dostałem od gospodarza, któremu dostarczałem siano, wkońcu to wy je przerzuciliście.
- Dziękuję panu bardzo – zakończyłem rozmowę zabierając króliki i odchodząc w kierunku ogniska.
Głód był coraz mocniejszy, więc w pośpiechu naostrzyłem końce dwóch grubych patyków, przebiłem nimi króliki i zawiesiłem na prowizorycznym ruszcie nad ogniem. Nie byłem zbyt obeznany w przyrządzaniu potraw, więc smakować one na pewno wybornie nie będą, ale lepsze to niż nic.
- Widać, że krasnolud, któremu wszystko podstawia się pod nos – powiedział przerywając śpiew i grę Heikhen
- O co Ci chodzi grajku…- dodałem szybko
- O to, że zwierzynę najpierw trzeba pozbawić sierści chyba, że lubisz jeść spieczone mięso z włoskami
- Nie mam do tego głowy… Zrobisz coś z nimi czy czekamy aż zaczną skwierczeć i je zjemy?
- Zdejmij je z ognia, zobaczę czy da się coś zrobić
Zrobiłem tak jak kazał po czym wyciągnął zza kurtki mały sztylet, którym zwinnie oskórował króliki, które po chwili znowu trafiły na mój prowizoryczny ruszt.
- Przydałby się ten cały Aquitan, które zwinnie włada przyprawami, lecz chyba jeszcze śpi – powiedział bard – no to jego pech, więcej będzie dla nas.
Futrzaki już chyba stawały się lekko chrupiące, więc już niedługo zaspokoję głód. Wtem zza drzwi stodoły, w której spaliśmy wyszedł nasz Akkhalmaryjczyka widocznie czymś uradowany. Po chwili przyszedł do nas, usiadł koło mnie i zapytał:
- Długo jeszcze do śniadanka?
- Hmm no nie wiem, prawdopodobnie jakieś pięć minut. – odpowiedziałem
Uśmiech nie znikał z jego czarnej jak smoła twarzy, widocznie był z czegoś bardzo zadowolony. Niedługo potem ze stodoły wyszli Vathlos oraz prowadzący go Aquitan, widocznie wojownik nie był jeszcze w stanie do samodzielnego poruszania się.
- Co tak śmierdzi? – zapytał Aquitan
- Jeżeli zapach dochodzący od tych króliczków nazywasz smrodem to chyba powinieneś jeszcze się przespać – odpowiedział Heikhen
W jednej chwili Aquitan wyjął z małej kieszonki jakiś woreczek, którego zawartością posypał rumieniące się króliki.
- Teraz powinno być lepiej – powiedział siadając obok barda
Czekaliśmy cierpliwie na jedzenie, kiedy zza budynku znajdującego się niedaleko wyszli Adjatha i Drache, którzy prowadzili jakiś dwóch związanych sznurem mężczyzn pochodzenia ludzkiego.
- Patrzcie prowadzą deserek – powiedział przez śmiech bard, jednak nikt z jego żartu się nie śmiał.
- Ciekawe co się stało? – zapytałem
- Zaraz się dowiemy – odpowiedział mi Vathlos
Po krótkiej chwili obok ogniska stali już Adjatha, Drache oraz ich „zdobycze”
- Szwędali się niedaleko stąd najwidoczniej nas obserwując więc ich schwytaliśmy i przyprowadziliśmy tutaj – powiedział pół-elficki wojownik
- Wcale was nie obserwowaliśmy – powiedział mężczyzna z długimi włosami, ubrany w zbroję przypominającą jakiś lichy oręż rycerza – po prostu podróżujemy od kilku dni i nogi nas tutaj zaciągnęły, nie mamy wrogich zamiarów – dodał
- Dokąd dokładnie macie zamiar dojść? – zapytał Aquitan
- Myśleliśmy nad Vakkarem, podobno jest tam teraz dużo pracy i wojsko rekrutuje chętnych – powiedział ten drugi.
- A możecie się chociaż nam przedstawić? – zapytałem
- Nazywam się Roland, a jedyną rzeczą, której szukam to zemsta. Zemsta za zabicie ojca. Porwanie matki i siostry… - powiedział mężczyzna w zbroi
- Nazywam się Arto i jestem sferoznawcą, który pomaga ludziom w potrzebie. – odpowiedział ten drugi
Akkhalmaryjczyka wstał i przemówił:
- Ja jestem Aldaran Nepheristeruum i jak widać jestem Akkhalmaryjczykiem jednak w odróżnieniu od ludzi z mojej rasy walczę po stronie przeciwstawiającej się Akkhalmaryjczyką, obok mnie siedzi Vathlos, dalej bard Heikhen, Arathorn, oraz Aquitan. Ci którzy was pojmali i tutaj przyprowadzili to Adjatha oraz Drache, być może dane nam będzie dotarcie do Vakkaru razem.
- Byli byśmy zaszczyceni mogąc wam towarzyszyć tej tułaczce – powiedział sferoznawcą
- Zatem siadajcie, bo króliki już prawie się przypalają – powiedziałem ściągając jednego królika z naostrzonego patyka.
- Być może to co udało mi się dostać w gospodzie „Grubego Johna” umili nam posiłek – powiedział Arto wyciągając zza szaty butelkę wina krasnoludzkiego.
Gdy tylko zobaczyłem flaszkę z winem poczułem się od razu lepiej, przecież tak dawno nie było mi dane go posmakować. Jedzenie było przednie, królik z dodatkiem ziół Aquitana był przepyszny a do tego wino… po prostu wyborne, bo nasze – krasnoludzkie. Po posiłku postanowiłem wyczyścić mój kochany topór z resztek płytek krwi, które się na nim znajdują, oraz błota które nie wiem skąd się na nim wzięło. Wyszedłem ze stodoły tylnim wyjściem i doszedłem do małego strumyczka gdzie mogłem napełnić niemalże już pusty bukłak z wodą oraz zwilżyć małą szmatkę. Czyszczenie broni zawsze sprawiało mi dużo przyjemności, tym razem nie było inaczej. Czysty topór od razu lepiej się prezentował oraz wyglądał jakby dopiero co wyszedł spod młota kowala. Przemyłem jeszcze twarz i skierowałem się ku powrotowi do paleniska gdy nagle usłyszałem głośny plusk wody. Odwróciłem się natychmiast jednak nic nie zobaczyłem, najwyraźniej coś mi się przesłyszało. Nie było to zwykłe przesłyszenie gdyż po chwili usłyszałem bardzo miło kobiecy głos.
- Zbliż się krasnoludzie, zbliż się…
- Kim jesteś i co tutaj robisz? – zapytałem zdezorientowany
- Jak myślisz, krasnoludzie kim mogę być? – zapytała tajemniczo
- Zapewne nimfą… dziadek mi o was opowiadał jednak nigdy mu nie wierzyłem
- Podejdź do mnie… nie bój się…
- Wiesz jakoś nie bardzo mam ochotę, dziadek mówił, że kto podejdzie do kuszącej nimfy zawsze źle kończy, więc nie dzisiaj skarbie – odpowiedziałem, próbując odejść z tego miejsca
- Cóż… do zobaczenia wkrótce – powiedziała zanurzając swoje jakże piękne ciało w wodzie
- Nie wydaje mi się – wymruczałem pod nosem odchodząc od strumienia
Przy ognisku panowała istnie przyjacielska atmosfera. Aquitan wraz z Artem wymieniali się opiniami i doświadczeniami odnośnie magii, Roland i Adjatha mówili coś o miejscach, w których udało im się być a Heikhen siedział z boku grając coś na tej swojej lutni. Istna sielanka jednak po chwili niebo zaczęły „pożerać” ciemne jak skóra Akkhalmaryjczyków kłęby chmur, zapowiadało się na deszcz…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Wiesz co... było się zastanowić przed dołączeniem a nie teraz piszesz, że odpadasz... Fabuła znowu przez ciebie będzie do zmiany...]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kompania była bardzo nieufna wobec mnie. Dało się to odczuć po ciężkiej atmosferze unoszącej się dookoła nas. Udawali dobrze, ale nikt nie oszuka sferoznawcy. Podczas ostatniej wieczerzy przy ognisku wymieniłem kilka zdań z Aquitanem. Wiedział, co nieco o mojej profesji, ale była to wiedza podręcznikowa. Nie chciałem tego w głębi duszy, ale stało się. W sumie to bezpieczniejszy sposób na dotarcie do Vakkaru. Bałem się, że mogą chcieć wykorzystać moje umiejętności do własnych celów. Każdy, w Arathum wie, że posiadanie wiedzy na temat sfer jest umiejętnością elitarną. Każdy, kto chociaż wie, czym są sfery.
Ten krasnolud, Arathorn przerażał mnie najbardziej. Zdawał się trzymać na uboczu tak jak ja. Czułem jego wzrok na plecach.
W całej kompani młodszy ode mnie był tylko Roland. Przynajmniej z tego, co słyszałem. Jego zielone oczy były bardzo przyjacielskie. Czułem, że jemu mogę ufać, że on mnie nie zdradzi i nie zostawi, kiedy zgaśnie już wszelka nadzieja. Dało się czuć emanujące od niego współczucie dla pokrzywdzonych, których mijaliśmy na trakcie. Utrapione kobiety z brudnymi dziećmi na rękach błagały nas o jakąś skromną darowiznę. Gdybym miał coś oprócz nienamacalnych mocy pewnie byłbym skory do podzielenia się. Wokół nie unosiła się żadna aura sfery. Nie czułem nic. Już od paru dni wstecz zanim przybyłem do tej obskurnej gospody "Grubego Johna". Wykonałem jednak swoją powinność. Ci ludzie zasłużyli na śmierć. Nie po to zostaliśmy stworzeni by zabijać się i okradać nawzajem. Nie będę po nich płakać.
Trakt nie był męczący. Z racji tego, że mi nie ufano musiałem iść w środku kolumny. Z przodu szedł ten Akkhalmaryjczyk. Kto by pomyślał, że przyjdzie mi podróżować z przedstawicielem tej rasy morderców i gwałcicieli. Drużyna musiała być naprawdę naiwna by obrać go za przywódcę. Choćby oparte by to było jak najmocniejszymi dowodami nigdy nie uwierzę w nawrócenie na ścieżkę dobra Akkhalmaryjczyka.
Najbardziej na nerwy działał mi ten bard idący kilka metrów za mną. Zwany był Heikhen Raskel Nyach Yarelf, ale ja używałem tylko ostatniego członu nazwy, bo był najłatwiejszy do wymówienia. Na każdym postoju brzdąkał coś na lutni. Swoja droga był to wyrób najwyższej klasy. Pewnie elficka robota, bo oni nigdy nie żałują sobie czasu na głupoty.
Wszyscy dookoła byli skorzy do rozmów. Śmiali się, gawędzili o różnych sprawach, ale nie tych, które były najważniejsze w tej chwili. Pozostawałem w milczeniu aż do chwili, kiedy kładłem się spać pomiędzy dwoma dużymi korzeniami wyrastającymi z ziemi. Należały do jakiegoś prastarego dęby, który zauważyliśmy już z odległości kilkuset metrów. Podszedł do mnie ten krasnolud z brązową brodą. Zapytał czy chcę wypić łyk porządnej gorzałki. Odmówiłem najgrzeczniej jak tylko potrafiłem. Gardziłem świniami, które po tym jak upoją się do oporu alkoholem zaczynają tarzać się po ziemi w karczmach z podobnymi im świniami. Czułem jednak, że krasnolud jest inny. Po chwili więc, kiedy już zaczął iść z powrotem, zatrzymałem go i poprosiłem, żeby przysiadł. Było w nim coś dziwnego, co mnie zafascynowało. Miałem już dużo do czynienia z tym karzełkowatym ludem i nigdy nie pozostawiali po sobie miłych wspomnień. Byli samolubni i myśleli tylko o sobie. Po raz pierwszy jednak któryś z nich zaproponował mi coś do picia. Rozmawialiśmy dość długo zanim nie zmorzył nas sen. Nie wiedział dokładnie, czym para się nasza kasta sferoznawców toteż ochoczo mu to wyjaśniłem. Jak na krasnoluda pojął to dość szybko. On za to pokazał mi swój topór i wyjaśnił, czemu krasnoludy tak cenią sobie swoją brodę. Zdałem w końcu sobie sprawę z tego, że bez zaprzyjaźnienia się z drużyną nie dam rady dojść do celu naszej wędrówki.
Następny dzień znów spędziliśmy na trakcie. Zdawkowo odpowiadałem na pytania zadawane mi przez Arathorna i Rolanda. Dowiedziałem się o nich wystarczająco dużo by móc ich ocenić. Inni członkowie drużyny nie byli już tak skorzy do rozmowy. Krótko po tym jak ruszyliśmy po skonsumowaniu południowej strawy wyczułem sferę. Złą sferę chaosu unoszącą się nad okolicą. Wiedziałem, że takie miejsca należy omijać szerokim łukiem. Wiedziałem też, że jedna nieodpowiednia myśl i mogę zmieść całą drużynę z powierzchni ziemi. Trzeba było działać. Poszedłem, więc na sam przód kolumny i przemówiłem do Aldarana tymi słowami.
- Musimy zawrócić z tej ścieżki. Przed nami czai się zło, któremu nie damy rady. Nie możemy iść dalej.
- Na jakiej podstawie tak twierdzisz? – Zapytał mnie. – Czyżbyś wyczytał to z tych twoich sfer?
- Nie moich tylko naszych sfer, nekromanto – odpowiedziałem licząc, że zrobi to na nim wrażenie.
- Czytałem dużo o twoich umiejętnościach i o tym, czym się paracie. Nawet w moich rodzimych stronach są podobni tobie. Chodzący i jak twierdzą, pomagający ludziom.
- Sprowadzisz na nas śmierć jak dalej podążysz tą droga – rzekłem spokojnie.
- To jedyna droga do Vakkaru i nie zawrócę z niej choćbym miał się zmierzyć z samym Azarelem.
- Głupie były to słowa, ale rób, co chcesz – odpowiedziałem względnie spokojnie, chociaż w środku gotowałem się ze złości. – Później jednak nie błagaj mnie o pomoc.
- Wątpię bym jej potrzebował. Ciesz się, że inni byli za przyjęciem cię w nasze szeregi.
Nic już nie odpowiedziałem, bo wiem, ze doszłoby do rękoczynów. Wróciłem, więc na swoje miejsce w kolumnie i zagłębiłem się w chaosie.

__________________________________

Głos umilkłych chórów wzywa cię do domu Arto.
Synu nikczemnika, dokończ to, co zacząłeś
Staw czoło temu, przed czym uciekłeś z rodzimych stron.
Stań się tym, kim przed uciekasz od tak dawna.


__________________________________

Nie minęła nawet połowa następnego dnia, gdy dotarliśmy do epicentrum sfery. Ona mnie czuła a ja ją. Próbowała na mnie wpłynąć jednak ja się nie poddawałem. Wywoływało to u mnie ból głowy. Przyzwyczaiłem się jednak do niego przemierzając już najbardziej splamione krainy tego świata.
W epicentrum była wioska. Pewnie nie doliczyłbym się sześćdziesięciu domów jakbym chciał liczyć. Wszechobecna była tu bieda i głód. Ludzie byli wychudzeni, brudni i niechętnie na nas patrzyli zwłaszcza na osobnika na czele naszej kolumny. Yarelf za moimi plecami szepnął coś o braku ogrodzenia czy jakiejkolwiek barykady. Miał rację. Kilkunastu bandytów dałoby radę zrównać to miejsce z ziemią, gdyby tylko się postarali. Ktoś wyglądający na przedstawiciela tutejszej ludności podszedł do Aldarana.
- Czego tu chcecie podróżni? Zawróćcie. Nie zaznacie tu gościny.
Jego głos przerażał. Dochodził jakby w pustki. Z miejsca, w którym nic niema. Miał głos podobny do mojego starego mistrza Archeta. To jednak nie był on.
- Nie chcemy gościny – rzekł Akkhalmaryjczyk. – Czy coś was trapi?
- Nie wasz interes – odpowiedział wrogo tutejszy. – Choćby tu przyszło tysiąc tuzinów takich jak wy to by nam nie pomogli.
- A cóż tak strasznego się tu czai?
- Mówiłem. Nie wasza sprawa.
Wyszedłem na przód drużyny zanim Aldaran powiedział kolejną głupotę.
- Kto rzucił klątwę na to miejsce? – Zapytałem szybko i możliwie jak najbardziej przyjacielsko. – Kto przysłał tutaj chaos w najczystszej postaci? Mów a może będę umiał wam pomóc.
- Nikt nie może nam pomóc – odpowiedział coraz bardziej wrogo. – Jesteśmy skazani na jego obecność. Musimy nosić to brzemię po kres naszego życia. Po nas będą je nosić nasze dzieci a później potomstwo ich potomstwa i tak po kres świata.
- Chyba, że odpędzę stąd tego, który was uwięził – kontynuowałem. – Mów jak się nazywa i gdzie jest.
- Wkrótce go spotkasz. Już niedługo.
Tłum, jaki zebrał się dookoła rozstąpił się a w przejściu ukazał się on sam. Ten, przed którym uciekałem od tak dawna. Ten, który był moim cieniem. Drużyna aż podskoczyła, gdy zobaczyła tą szkaradną istotę zrodzoną z nienawiści i zła. Uśmiechał się. O ile to, co było otworem gębowym naprawdę nim było. Popękana, spalona skóra aż trzeszczała mi w uszach. Przy każdym nawet najmniejszym ruchu mięśni na twarzy jego tkanka pękała coraz bardziej. Nie było już odwrotu. Musiałem się z nim zmierzyć.
Drużyna patrzyła na mnie. Wiedzieli, że jako jedyny rozumiałem, co tu się dzieje. Nikt jednak poza sferoznawcami nie zrozumie ich spraw. Zacząłem, więc rozmawiać, czyli chwytać się ostatniej deski ratunku.
- Witaj Auril. Niespodziewałem się tu ciebie zastać.
- Nigdy nie wiesz, kiedy trafisz na innego sferoznawcę - zatrzeszczał.
Aldaran chciał coś wtrącić do rozmowy, lecz rzuciłem mu krótkie i wymowne spojrzenie. Sam zacząłem mówić dalej.
- Nie jesteś już sferoznawcą o ile mnie pamięć nie myli. Zaprzedałeś duszę Azarelowi i jak widzę trochę źle wyszedłeś na tym układzie.
- Głupcze – zatrzaskał Auril. – To już koniec waszego karlejącego świata. Uchroniłem swoje życie przed zagładą, jaka na was spadnie. Nie macie szans na obronę. Azarel powołał wszystkich. Idą już na tą waszą, Vakkar. Niszczą wszystko po drodze. Ta wieść jeszcze pewnie do was nie dotarła, bo są dość daleko. Jednak nie bójcie się. Prędzej czy później dotrą do Vakkaru i przełamią waszą obronę. Jeszcze będziesz mnie podziwiał za to, że dołączyłem do Azarela.
- Azarel to tylko pionek na szachownicy zła – odpowiedziałem.
- Nie będę z tobą polemizował – odpowiedział – przejdźmy do bardziej obecnych spraw. Waszego losu.
Byliśmy zgubieni. Tam gdzie unosiła się sfera chaosu słudzy Azarela byli wszechpotężni. Mogli naginać prawa naszego świata. Czas, materię, życie. Skupiłem wszystkie swoje siły by teleportować nas z tego miejsca. Ból głowy skutecznie mi to uniemożliwiał. Byliśmy zgubieni.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Muszę przyznać, że zdziwiło mnie ochocze przyjęcie do kompanii tych dwóch, nazwijmy to, ciekawych osobistości. Jeden twierdził, że jest rycerzem. Honorowi i odważni, w większości przypadków wychodzą na idiotów. Ich problem. Ten drugi… Na idiotę raczej nie wyglądał, chociaż nie wiem czy był całkowicie normalny. Normalnym ludziom (a także elfom, krasnoludom i innym humanoidom) nie skaczą po rękach błyskawice. Ewentualnie magom, ale ci robią to specjalnie, albo ofiarom magów – też (najczęściej) specjalnie.

Dzień. Podróż. Coraz bliżej celu. Moja głowa. O, na tym ostatnim można się zatrzymać. Nie był to zwykły ból. Czułem się tak, jakby ktoś jednocześnie przypalał i zamrażał mi łeb. Pierwszy raz od dawna, nie wiedzieć czemu, naszła mnie myśl aby pomodlić się do jakiegoś bóstwa. Odpuściłem sobie jednak zastanawiając się nad wyborem. Myślałem, że przydać się może pomoc Shilien – bogini śmierci, ale potem do mej głowy zaczęły przelewać się kolejne umysły. W połączeniu z bólem dawało to efekt patrzenia w potłuczone zwierciadło – trochę czasu trwało, nim zakończył się marsz bóstw pomniejszych, od spraw takich jak narzędzia domowe czy zwierzęta hodowlane. Zadziwiało mnie to dlatego, że nigdy nie miałem o takowych pojęcia. Urojenia? Nie, to złe słowo. To wszystko było dziwne, jakby ktoś mną kierował, nie dawał się na niczym skupić. Nie wiedziałem o co chodzi, ale sądziłem, że ma to związek z tymi sferami, na których miał znać się Arto. Podszedłem do niego.
- Mógłbyś mi wyjaśnić o co chodzi z tymi sferami? – spytałem. – Szczególnie interesują mnie ich oddziaływania na ludzi.
Nie odpowiedział, tylko przyspieszył tempo marszu. Czyżby wyczuł moją niechęć zarówno do niego, jak i do Rolanda? Ech, co za różnica, nie będę płakał nad taką stratą.

Jeszcze dzień. Podróż, bo i co innego? Arto próbował nas zawrócić z drogi. Chyba oszalał... O dziwo Aldaran mu odpowiedział. Obaj zaczęli gadać tak, aby rozmówca zauważył, że mówić sobie może, ale będzie to efekt taki jak rozmowa ze ścianą. Obiecałem sobie, że jeśli jeszcze raz będą się kłócić czy gadać podobne głupoty, potnę swoim mieczem na kawałki. No i jeszcze ta głowa. Ból się nasilał. Ale działo się ze mną także coś innego. Słyszałem najcichszy szelest w trawie, szepty rozmów drużyny. Ale słyszałem to bardzo dokładnie. Moje elfie zmysły uaktywniały się. To mogło oznaczać jedno – niebezpieczeństwo powiązane z magią, mistycyzmem lub czymś podobnym. Sprawdziłem odruchowo swój miecz, nie zdejmowałem ręki z rękojeści. Ból zaczął słabnąć, ale słyszałem jakieś dziwne szepty, w jakimś nieznanym mi języku. Znam wspólny, starszy elficki, orientuję się w krasnoludzkim, ale ten nie przypominał żadnego z wymienionych. Wyjąłem miecz. Kompani spojrzeli na mnie dziwnie, ale żaden nic nie mówił. Największe zdziwienie chyba okazał Arto…

Wioska. Nie czułem już bólu, szeptów nie słyszałem. Ale elfie zmysły były nadal uaktywnione i nie miały chyba zamiaru się wyłączyć. Arto rozmawiał o klątwie z mieszkańcami. A potem wyskoczyło… To coś. Ciężko powiedzieć Z postury trochę przypominał naszego sferoznawcę, ale nie trzeba było się przyglądać, żeby stwierdzić, że wygląda o wiele gorzej. Mało powiedziane, gorzej. Istota podobna do człowieka w zaawansowanym stadium rozkładu. Nieprzyjemny widok. Dopiero po chwili doszła do mnie rozmowa Arto z tym czymś.
- Azarel to tylko pionek na szachownicy zła.
- Nie będę z tobą polemizował. Przejdźmy do bardziej obecnych spraw. Waszego losu.
Moje zmysły jeszcze nigdy nie były tak silne. Zobaczyłem coś… Jakby świat obrócił się na drugą stronę. Nie da się tego opisać. Widziałem tam też jakieś stworzenia. Niektóre zbliżały się do nas. Nie wiedziałem co się dzieje, ale byłem pewny, że nie będzie to przyjemne.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Pomieszczenie, w którym się obudziłem było okrągłe. Leżałem na swego rodzaju ławce a wokół mnie wszyscy członkowie drużyny. Żyliśmy. Będą nas, więc torturować. Zrezygnowany opadłem na ławę. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz płakałem. Chciało mi się teraz rzewnie płakać. Jak dziecku. Przez te wszystkie lata wyprane z uczuć zapomniałem jak się to robi. Leżałem, więc dalej w ciszy.
Pierwszy zerwał się krasnolud. Dosłownie zerwał. Spadł z ławy na ziemię. Drżał. Potem budzili się już jedni po drugim. Zdenerwowani, przestraszeni i zdezorientowani. Tacy właśnie byli moi towarzysze prowadzeni przez głupca. Byłem zrezygnowany.
- Gdzie jesteśmy? – Odezwał się elf z czarnymi włosami. – Nic nie czuję, gdzie jest…
- …magia – krzyknął się przerażony Drache.
- Spokojnie – uciął Aldaran. – Najważniejsze, że żyjemy. Ty sferoznawco, co tu się dzieje? Tylko ty zdajesz się pojmować zaistniałą sytuację.
Wszyscy się uspokoili i zwrócili wzrok na mnie. Nie robiło to już na mnie wrażenia, bowiem i tak zaraz nadejdzie koniec. Zacząłem mówić spokojnym głosem zrezygnowanej istoty.
- Uwięził nas w swoim wymiarze chaosu. Sądzę, że dzięki mocy sfery, w którą tak mądrze wdepnęliśmy zdołał przenieść naszą postać astralną do swojego domu. Nasze prawdziwe ciała zostały pewnie w wiosce.
- Ja nie widzę żadnej różnicy – zakomunikował krasnolud.
- To ułuda twojego umysłu. To nie jest jednak najważniejsze. Najważniejsze jest to, czemu trzyma nas przy życiu i co chce przez to osiągnąć. Obawiam się najgorszego.
- To zna… - nie zdołał dokończyć Aldaran.
- Widzę, że obudzili się moi goście – odezwał się głos jakby z każdej strony. Wiedziałem, do kogo należy. - Wytłumaczę wam teraz pokrótce zaistniałą sytuację. Jako sferoznawca zostałem zmuszony do tego by uświadomić was w kruchości waszej drużyny. Podróżujecie w jednym kierunku jednak czujecie się tak jakbyście szli tam innymi ścieżkami. Zaufanie i zgranie w takiej kompani to podstawa sukcesu. Dam wam, więc szansę na to byście zaufali sobie nawzajem. Większość pytań możecie skierować do Arta, który znajduje się w waszej drużynie też jest sferoznawcą, ale innego pokroju.
Podczas chwili ciszy nikt się nie odezwał. Po chwili głos zewsząd kontynuował.
- Na razie jesteście w pomieszczeniu testowym. Po przedstawieniu wam zasad będziecie mieli godzinę na naradę. Później zacznie się właściwa gra. Jeśli jej podołacie wypuszczę was i pójdziecie w swoją stronę wolno. Jeśli jednak popełnicie błąd wasze duszę zostaną w chaosie na zawsze. Zrozumieliście?
Nikt się nie odezwał.
- Każdy z was zostanie zamknięty w osobnym pomieszczeniu w wykreowanym przeze mnie pomieszczeniu. Nie będziecie mogli z niego porozumiewać się ze sobą, więc jest to prawdopodobnie ostatni moment, w którym się widzicie i macie możliwość rozmowy, więc dobrze zagospodarujcie czas. Codziennie z tego więzienia będę wybierał losowo jedną osobę, która będzie miała dostęp do świetlicy. W tej świetlicy nie będzie niczego oprócz świecy. Świeca jest dość osobliwa. Będziecie mogli ją zapalać i gasić w dowolnej kolejności i w dowolny sposób. Wypuszczą was wtedy, kiedy osoba wchodząca do świetlicy powie, że jest pewna, że wszyscy poprzedni więźniowie byli już wcześniej w świetlicy. Jeśli będzie to dobra odpowiedź wypuszczą was, jeśli nie to będziecie moimi więźniami. Za godzinę zostaniecie przetransportowani do własnych cel. Miłej zabawy.
Głos umilkł, chociaż cały czas słyszałem jego echo w głowie. Wszyscy dookoła zaczęli gorączkowo myśleć nad rozwiązaniem. Ja je znałem. Oparta była na starej zagadce sferoznawców. Rozwiązanie jednak wypadło mi z głowy. Próbowałem się skupić. Nie mogłem, bo każdy krzyczał coś i tworzyło to atmosferę niesprzyjającą myśleniu. Tylko elf z długim imieniem zachowywał spokój i bacznie mnie obserwował.
- Jak mamy to zrobić? – Krzyczał krasnolud.
- Musimy wyznaczyć kogoś, kto będzie zliczał zapalone świece – zaproponował Aldaran. Naprowadził mnie na dobry tok myślenia i po kilku minutach przypomniałem sobie rozwiązanie.
- Jeśli to kogoś interesuje to ja znam rozwiązanie – powiedziałem najspokojniejszym głosem na jaki było mnie stać.
- Słuchamy – rzekł Aldaran.
- Jak już powiedziałeś musimy wyznaczyć osobę zliczającą zapalone świece. Każdy z was będzie mógł zapalić świece tylko raz. Powiedzmy, że ja będę je zliczał. Ktoś ma cos przeciwko?
- Kontynuuj – powiedział Aldaran.
- Tylko ja będę miał prawo gasić zapaloną świecę. Jeśli ktoś z was wchodzi do pokoju i widzi, że świeca się pali to nic nie robi. Jeśli zaś jest ciemno i nie zapaliliście jeszcze wcześniej świecy to ją zapalacie. Chyba wszystko jasne prawda?
- Przecież to nam zajmie całe życie – odezwał się elf. – Wiesz, jakie jest prawdopodobieństwo, że zostaniesz dwa razy wybrany? Wiesz ile czasu minie zanim zostaniesz wybrany dziesięć razy i akurat po każdym z nas?
- W chaosie nie ma czasu – powiedziałem. – Kiedy obudzimy się w normalnym świecie będziemy starsi o mrugnięcie powieki. Warto, więc chyba zrobić to po mojemu. Zwłaszcza, że czas tutaj mija bardzo szybko.
- Dobrze więc – powiedział Aldaran. – Zrobimy to po twojemu. Życzę sobie i wam powodzenia.
Kiedy obudziłem się w celi było zimno.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[No panowie, może weźmy się wkońcu w garść i reaktywujmy grę? Może by tak MG podsumował to co dotychczas udało się nam zrobić/zdobyć/dojśc/zabić itp i wprowadził nas w jakąś nową misję lub coś w tym stylu? Są w ogóle chętni do dalszej gry? Nie zostawiajmy tak tego...]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

/.../

[Popieram całkowicei. Odniosłem wrażenie, że to przez dodanie wielu rzeczy przez moją osobę, które skomplikowały grę się to wszystko zacięło. Zrobmy z tym coś. Trza do Wayzina napisać żeby coś sklecil nowego]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Już dawno odpuściłem sobie z Arathum - cóż, takie życie. Trochę to z mojego lenistwa, braku motywacji, czasu, satysfakcji w pisaniu... Po prostu się wypaliłem i to pewnie na czas dłużej nieokreślony. Jak nie znajdę sobie jakiegoś chorego zajęcia na wakacje to pewnie wrócę do pisania, chociaż z obecnej perspektywy brzmi to co najmniej zabawnie. Gra podupadła, gracze trochę się poodwracali - nie wiem jak znajdziecie wystarczająco rąk do "pracy", życzę jedynie powodzenia i sukcesów, a także przyjemności z ciągnięcia tej historii. Mnie możecie (musicie!) uśmiercić - czy to spadnę niechcący z wieży zamkowej, czy też potknę się o kamień i skręcę kark - to już zależy od Was. Można by rzec - do wyboru do koloru. Trzymajcie się, bądźcie wierni Arathum, na wieki wieków amen.

A z ciekawszych wiadomości: ogłaszam YahooPL nowym Mistrzem Gry, Game Masterem, Lordem Vaderem czy jak wolicie. Mam nadzieję, że to dobry wybór - jeżeli nie, to zlinczujecie mnie, Jego i wybierzecie nowego MG. Pozdrawiam!

Wayzin

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Skoro tak się sprawy mają to postaram się sprostać temu zadaniu. Póki co zawieszam tamtą grę. Jeżeli jednak chcecie to zostawcie postaci, które juz wcześniej wykreowaliście. Za jakiś czas postaram się zacząć nową fabułę i dać dość dużo od siebie. Zapraszam więc wszystkich zaintersowanych]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Jako nowy Mistrz Gry postaram się zrobić wszystko, co w mojej mocy by grało Wam się jak najlepiej. Po pierwsze, jeśli jeszcze Cię tu nie było to poczytaj zapraszam do lektury regulaminu, którego nie zmieniam, bo jest idealny. Postać tworzymy na tej samej zasadzie, co poprzednio. Dodam tylko, że można (nawet do tego zachęcam), jako klasę wybrać „sferoznawcę”, o którym więcej napisałem w tym poście:

O SFEROZNAWCACH (przy okazji karta mojej postaci):
http://forum.gram.pl/forum_post.asp?tid=25463&pid=313
http://forum.g ram.pl/forum_post.asp?tid=25463&pid=314

REGULAMIN GRY:
http://forum.gram.pl/forum_post.asp?tid=25463&pid=249

Oczywiście obowiązuje nowa fabuła, którą przedstawiam poniżej:

FABUŁA GRY:
Świat Arathum pogrążony jest w całkowitym chaosie. Poprzedni władca Cornelius III został potajemnie zamordowany przez nieznanego nikomu zamachowca. Syn, który miał objąć po nim tron został zabity w honorowym pojedynku trzy miesiące wcześniej. Każdy z monarchów zasiadających w radzie chciał objąć tron i nie pozwolił na to, komu innemu. Tym samym nie udało się wybrać nikogo bez rozlewu krwi. Bogate rodziny i ci, którzy mieli prawo głosu byli przekupywani by głosować na danego kandydata. Ciche zabójstwa były na porządku dziennym aż do momentu, gdy rozpoczęto stan wojny. Całe Królestwo Zjednoczonych Ras zostało podzielone na mniejsze księstwa zwalczające się nawzajem. Chłopi i rzemieślnicy również buntowali się przeciw takiemu obrotowi sprawy. Za brak poparcia dla danej rodziny rządzącej w księstwie groziło wygnanie lub nawet śmierć w wypadku wyjątkowo zuchwałych przejawów buntu. Wielkie migracje ludności były nieuniknione. Książęta zaczęły się prześcigać w oferowaniu nowym mieszkańcom godnych warunków życia w zamian za poparcie. Niektórym to wystarczało. Niektórzy jednak szukali odludnych miejsc by żyć z dala od tego politycznego rozgardiaszu.
Sferoznawcy pozostali wierni swoim zasadom. Trzymając się na uboczu w swojej twierdzy Vil’Urthan rozpoczęli poszukiwania następcy tronu, który w tych trudnych czasach wywołałby zaufanie ludności w wolnych wyborach. Zaczęli werbunek na ogromną skalę przyjmując w swoje szeregi rasy, których wcześniej unikali za wszelką cenę. Orków, jaszczuroludzi a nawet krasnoludów. Wielu nie chciało się uczyć sferoznawczego fachu a zgłaszali się, jako dobrowolni pomocnicy.
Minął prawie rok od tamtych wydarzeń. Sytuacja nadal jest napięta. Żadnych większych sukcesów nie odnotowano za to porażek było bardzo sporo. Frakcja sferoznawców jest coraz bardziej naciskana przez każde z księstw. Tak potężna organizacja byłaby wspaniałym sprzymierzeńcem. Wszyscy próbują wykorzystać ten fakt. Czas działa na niekorzyść sferoznawców. Wszystko zmierzało ku najgorszemu, gdy jeden z bardziej zasłużonych członków sferoznawczego grona wyruszył na własną krucjatę. Arto – bo tak się nazywał ruszył do lasów Thorhandu – ojczyzny wszystkich kowali. Miał nadzieję znaleźć jakiś trop, najmniejszą nawet poszlakę potwierdzającą jego przypuszczenia.

PS: Potrzeba od 5 do 8 graczy by jakoś sensownie zacząć grać. Gdy zbierze się odpowiednia liczba playerów zacznę grę.

KONTAKT Z MISTRZEM GRY:
GG: 8385273, e-mail: yahoo31@o2.pl, Yahoo@grymax.pl, gramsajt, X-Fire: yahoo31

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

1. Imię: Agroth

2. Wiek: 21 lat

3. Płeć: Mężczyzna

4. Rasa: Człowiek

5. Klasa: Sferoznawca/czarnoksiężnik - specjalizuje się w łączeniu sfer wspólnych żywiołów do rzucania zaklęć destrukcyjnych

6. Kilka cech temperamentu: empatyczny, konsekwentny, średnio rozgadany, inteligentny, do przesady ufny.

7. Wygląd postaci: około 180cm wzrostu, figura atlety. Fizycznie dość zwinny. Twarz przedziwna: gęste, jasnozielone włosy sterczące na wszystkie strony jak po uderzeniu piorunem, młodzieńcza iskra w błękitnych oczach.

8. Historia postaci: Młody Agroth uwielbiał popisywać się przed rówieśnikami swoimi umiejętnościami sferoznawczymi, których jednak dość często nadużywał, co w końcu pokarało go lekkim wyładowaniem elektrycznym, powodując tak dziwaczną fryzurę, jednak obyło się bez mutacji genów tudzież skrzywień psychicznych. Agroth niewiele jednak na tej lekcji skorzystał, wręcz przeciwnie - rozpierała go duma z powodu, że wyróżnia się wśród tłumu.

GG: 7338383; e-mail: lfdracon[at]aol.pl
Zapomniałem o kontakcie :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Karta postaci:

1. Imię: Varnan

2. Wiek: 36 lat

3. Płeć: Mężczyzna

4. Rasa: Człowiek

5. Klasa: Myśliwy/Najemnik

6. Kilka cech temperamentu: enigmatyczny – nie przepada za towarzystwem i spoufalającymi pogaduszkami; nieufny, podejrzliwy. Ma uporządkowany nieelastyczny system wartości – nigdy nie bierze udziału w przedsięwzięciach kontrowersyjnych politycznie. Skupia się na wykonywaniu swojego fachu (patrz historia postaci).

7. Wygląd postaci: Chudy, ale wysportowany, wysoki (ok. 190 cm), krótkie ciemnobrązowe włosy lekko przyprószone siwizną, gęsty zarost, rysy twarzy nadające wrażenie bardzie sędziwego wieku niż w rzeczywistości. Znaki szczególne – długa blizna po cięciu mieczem na przedramieniu.

8. Historia postaci: Varnan wychował się w małym miasteczku położonym z dala od uczęszczanych szlaków. Opuścił wioskę w wieku 20 lat zostawiając rodziców i uciekając wraz z grupką kolegów poszukujących przygód. Ci jednak go okradli i zostawili na pastwę losu z dala od domu. Varnan zatrudnił się wtedy na roli u schorowanego farmera. Po jego śmierci (pół roku później) Varnan pomagał wdowie po zmarłym farmerze się utrzymać. Polował i sprzedawał skóry miejscowemu garbarzowi. Nabrał wprawy w strzelaniu z łuku i w walce bezpośredniej. Po roku gdy wdowa również zmarła, Varnan opuścił gospodarstwo mimo iż dostał je w spadku jako, że właściciele nie posiadali potomstwa. Sprzedał więc farmę niemal za bezcen i rozpoczął karierę najemnika. Z początku zajmował się prostymi zleceniami na tępienie drapieżników i potworów zagrażających wieśniakom. Kilka razy został oszukany i zostawiony bez grosza przy duszy. Do chwili obecnej trudził się także ochroną konwojów i drobnymi zleceniami dla sferoznawców, z którymi jest w dość dobrych stosunkach. Startował także w kilku turniejach łuczniczych jednak bez większych sukcesów. Rok temu dowiedział się, że jego rodzinne miasteczko zostało spalone za nielojalność wobec rządzącego królestwa, a jego rodzice zginęli w pożarze.


Kontakt: email – serhij.gufs(at)gmail.com gg: 5778472

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

1. Imię: Lorath
2. Wiek: 52
3. Płeć: Mężczyzna
4. Rasa: Elf, lecz z domieszką ludzkiej krwi
5. Klasa: Złodziej
6. Kilka cech temperamentu: Cyniczny, inteligentny, ekscentryczny , rozgadany, ostrożny , podejrzliwy

7. Wygląd postaci: Wysokość około 5 i pół stopy(uznając miarę stopy ok.29-30 cm wychodzi ok. 160 - 165 cm). Chudy, zwinny i ubrany w ciemne spodnie i koszule z dobrego materiału. Kamizelka, która jest ważna w zawodu złodzieja ukrywa nóż, który łatwo wyciągnąć, zestaw wytrychów i kilka prostych pułapek.Buty skórzane nieprzemakalne. Nosi też czarny płaszcz z kapturem, który w jego fachu jest niezbędny. Twarz ma przyjazną, dzięki czemu łatwo zdobywa zaufanie osób, by potem szybko ich wykorzystać, posiada rzadką jak na elfa ciemną cerę.Proste, ciemne włosy opadają mu swobodnie do ramion. Na plecach ma kołczan, który jest pusty i łuk, który sprawia wrażenie nie nadającego się do użytku.

8. Historia postaci: Lorath jako młodzik nie był lubiany wśród. Jako młode dziecko był strasznie rozgadany i inteligenty jak na dziecko oraz trochę "dziwny", zawsze był ciekawy wszystkiego i starał się pojmować wszystko co mógł, z wiekiem mu to przeszło,ale "dziwność" w postaci paru ekscentrycznych zachowań takich jak tik prawej powieki oka czy rozmowa z samym sobą pozostały. Jego rodzice byli elfami, jednak pradziadek ze strony matki był człowiekiem i jak to mówiła jego matka Lorath odziedziczył charakterystyczny dla rasy ludzkiej cynizm. Dorastał w małym domku w lesie, gdzie jego rodzice żyli w spokoju. Ojciec był myśliwym a matka zajmowała się domem. Lorath długo ćwiczył władanie łukiem i starał się pomagać ojcu na polowaniach. Mimo iż praworęczny zmuszony był strzelać z lewej ręki, z powodu tiku, który mu przeszkadzał. Stał się dzięki temu oburęczny jednak woli używać prawej ręki do wykonywania wszelakich czynności. Pewnego dnia, gdy chciał sprzedać skóry w mieście daleko od domu został ogłuszony i okradziony. Nie miał za co żyć czy wrócić do domu. Przygarnął go pewien starzec, który prowadził aptekę. Lorath nauczył się od niego leczyć proste rany i jak opatrywać te trudniejsze. Niestety po roku starzec zmarł podczas plagi nawiedzającej miasto. Lorath miał wtedy 50 lat, czyli był jeszcze chłopcem według rachuby elfów, mimo iż miał domieszkę krwi człowieka zachował długowieczność. Błąkając się wśród ulic Lorath, wygłodzony nigdy nie zapomniał o domu. Z głodu kradł jedzenie z niezwykłą sprawnością jakby robił to od dawna. Zainteresowała się nim miejscowa Gildia Złodziei. Złożyła mu propozycję oferując wyżywienie i prace. Młody Lorath bez zawahania przyjął ofertę. Przez dwa lata uczył się pod okiem mistrzów gildii. Po zakończeniu swojej "nauki" odszedł z organizacji złodziei, co nie spodobało się gildii. Byli bardzo niezadowoleni z braku okazania wdzięczności za wychowanie, jednak nie sprzeciwili się decyzji i ją uszanowali pod warunkiem,że Lorath nigdy więcej nie zwróci się do nich o pomoc. Młody 52 - letni elf zgodził się na ten warunek i ruszył w świat zapominając o swoich rodzicach. Swoją pracę wykonuje ze spokojem i dokładnością. Stroni od nawiązywania kontaktów jednak z przyjaciółmi potrafi szczerze rozmawiać,ale do obcych zawsze odnosi się z obojętnością i podejrzliwością.

gg: 8954464 e-mail: kamyk221195[at]wp.pl

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Imię: Willy
Wiek: 21 lat
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek
Klasa: Złodziej - zabija w ostateczności

Temperament: Cichy, skryty, sprytny, nie okazuje emocji, nieobliczalny, nieufny; działa przeważnie dla satysfakcji

Wygląd postaci: Nieco niższy niż przeciętny człowiek, szczupły, jasnoniebieskie oczy - a wnich blask młodości, mała bródka, ciemnobrązowe włosy do ramion; ruchy ma zwinne, miłe dla oka; ubrany jest w niemal obcisły, zielono-brązowy strój odsłaniający ramiona, przepasany brązowym pasem, dodatkowo posiada pelerynę sięgającą kolan. Obok kołczanu zawieszony ma krótki łuk, którym posługuje się w ostateczności; wyposażony jest również w długi nóż, połyskujący kiedy trzeba, za dnia - nocą okrada rzadko.

Historia postaci
: Chłopak, z dawna William, wychował się w bogatej rodzinie, jednak dostek i niewielka troska, jakich doświadczył sprawiły, że szczerze znienawidził swój los bogacza niemal tak bardzo, jak ojca, co w wieku 16 lat zamienił na życie ubogiego, utrzymującego się z okradania wysoko postawionych, powszechnie niezbyt szanowanych osobistości. Stąd też zmienił imię na mniej dostojne - Willy. Jest powszechnie lubianym młodzieńcem wśród prostych i ubogich ludzi, którym często służy pomocą. Ma nadzieje przypomnieć się w przyszłości swoim rodzicom, których znienawidził za swoje ponure dzieciństwo i pewną sprawę, która wbiła się w pamięć Willego - a on jako jeden z
nielicznych ją zachował i przywołuje ją często w myślach. Nigdy nikomu się z tego nie zwierzał i nie zamierza tego robić.

Kontakt: Gadu-gadu - 8868073; E-mail - szlafroq[at]gmail.com

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Imię - Vathlos
Wiek - 23
Płeć - Mężczyzna
Rasa - Człowiek
Klasa - Zabójca

Temperamenet - Dość spokojony zabójca, nie lubi filozofii i wszelkiej maści magii. Jest przeciwny nekromancji . Jest cichy i sprytny. Pamięta . Cały czas pamięta o... Vathlos nigdy nie lubił przebywać z drużyną. Zawsze trzyma się na tyłach drużyny . Nie okazuję dobroci i litości do przeciwników w imię swojej szalonej "religii" .

Wygląd - Mierzy około jednego metra i 70 centymentra. Oczy ma ciemne. Posiada dość krótką ostrzyżoną brodę. Włosy ma czarne sięgające mnie więcej do końca karaku. Vathlos dzierży w rękach dwa sztylety.

Historia - Niegdyś Vathlos mieszkał w slumsach . Brudnych , pełnych cienia , narkotyków i blasku ostrzy. Zabójca pochodził z najbiedniejszych rodziny. Jego matka została zamordowana pchnięciem ostrza w bark za pomaganie rannym w lzaretach . Ojciec Vathlosa , Lireal , został zatruty z nieznanych powdów. Vathlos dzielnie dąży do celu , znalezienia swej ukochanej .

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować