Domek

Forumowa Mafia

60875 postów w tym temacie

Dnia 16.04.2006 o 13:57, Yarr napisał:

Przypominam - dzisiaj rozsyłam role :)
Jutro start [wszyscy to wiedzą... ale co tam, może ktoś z przejedzenia zapomniał ;P].


Obawiam się, że właśnie ja zapomniałem. Sic... :/
ale spoko, jestem przygotowany.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

No co prawda z lekkim spóźnieniem - ale jednak - życzę Panom i ew. Paniom (niepotrzebne skreślić) Zdrowych , Wesołych i Radosnych Świąt ( oczywiście pod warunkiem że na stole będzie Jajko , Babka zechce przyjść na śniadanie a Zając obleje Was jutro wodą;p )

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Za chwilę zamieszczę posta rozpoczynającego w odcinkach.

Proszę nie pisać nic dopóki nie napiszę, że edycja zostaje rozpoczęta :)

P.S. Proszę osoby, które nie potwierdziły odbioru ról o zrobienie tego jak najszybciej.
[Jestem do godziny 14:15, a potem pewnie od 17-18 - obiad u chrzestnej matki :)].

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

EDYCJA ŚWIAT DYSKU

Role:
1. Komendant Samuel Vimes - Furr
2. Kapitan Marchewa - Keroth
3. Sierżant Fred Colon - Dadix
4. Kapral Nobbs - Jozeph
5. Funkcjonariusz Cuddy - Walgierz
6. Funkcjonariusz Detrytus - Budo
7. Szefowa drużyny wsparcia: Esme Weatherwax - DEViANCE
8. I Zastępczyni Szefowej drużyny wsparcia: Gytha Ogg - Glizda
9. I Zastępczyni I Zastępczyni Szefowej drużyny wsparcia: Magrat Garlick – Cerm
10. Młodszy funkcjonariusz Rincewind - Lampek
11. Młodszy funkcjonariusz Dwukwiat - Ninja
12. Młodszy funkcjonariusz Gardło Sobie Podrzynam Dibbler – Upiordliwy

Gra opiera się na tradycyjnych założeniach:
1 katani
2 mafiosów
9 mieszkańców

Za chwilkę regulamin gry :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

REGULAMIN
1. Podczas gry nie wolno Wam się kontaktować między sobą poza forum [nie dotyczy to mafii].
2. Martwi nie mogą kontaktować się z żywymi [chyba, że sobie duchy wywołacie ;)]. Piszę o tym na wstępie, żeby nikt nie miał wątpliwości. Czasami zdarzają się w rozmowach np. na gg aluzje i niedopowiedzenia, które mogą wpłynąć na grę. Proszę zatem o powstrzymanie się przez tydzień z takimi kontaktami [nie dotyczy pilnych kwestii nie związanych z grą]. Liczę na Wasz rozsądek  [ROZSĄDEK JEST WAŻNY W ŻYCIU]
3. W przypadku remisu nikt nie ginie.
4. Lincz do godziny 21:30 [przymknę oko na spóźnienia nie większe niż 10 minut].
5. Katani sprawdza do godziny 21:45 – informacje dostaje po tej godzinie.
6. Mafia zabija do godziny 21:45.
7. Post podsumowujący dzień będę się starał zamieszczać do godziny 23:30 [mogą się zdarzyć wypadki, ale to już nie będzie zależne od mojej woli i ogłoszę ewentualne przesunięcia na Forum].
8. Proszę o zmianę opisów na Forum na czas trwania edycji. Każdy niech wpisze swoją rolę [np. „Funkcjonariusz Detrytus”].
9. Chciałbym, żebyście trzymali się fabuły. Nie piszcie w postach fabularnych o głosach na lincz. TO JEST ISTOTNA PROŚBA. W fabule nie ma żadnego linczu, dlatego proszę nie pisać w stylu: „To ja linczuję Kerotha, bo jest w mafii!”. Proszę pisać: „Podejrzewam kaprala Marchewę, że dokonuje sabotażu w mieście.” Albo „Magrat jest szpiegiem Imperium” (i lincz w offtopie, potwierdzony ewentualnie na gg). [Aha – to tylko przykład, proszę nie sugerować się nim]. [WŁAŚNIE. ON NAPRAWDĘ BARDZO PROSI.].
10. Wszelkie pytania proszę kierować do mnie osobiście na gg. Nie dopuszczam offtopów z kłótniami co mogłem mieć na myśli, albo czego nie wyjaśniłem. Takie rzeczy należy wyjaśniać poza grą. I radzę się zastosować… [JA TEŻ RADZĘ…].
11. Będę ignorował wszelkie ponaglenia i pytania: „kiedy ukaże się post fabularny?”. W punkcie 7 macie wszystko wyjaśnione. [MAM NADZIEJĘ, ŻE TO JASNE…].
12. [MISZCZUNIO PROSI, ABYŚCIE PRZECZYTALI REGULAMIN I DOBRZE GO ZROZUMIELI. DOBRE ZROZUMIENIE JEST GWARANTEM DOBREJ GRY. ZŁE ZROZUMIENIE JEST GWARANTEM RANDKI ZE MNĄ.]


ADNOTACJA:

Większość postaci biorących udział w tej opowieści zawdzięcza swoje istnienie Mistrzowi Terry’emu Pratchettowi. Akcja dzieje się w świecie, który również swoje istnienie zawdzięcza Mistrzowi Terry’emu Pratchettowi. Atmosfera, która będzie Waszym udziałem, została stworzona przez… rzekę Ankh, która z kolei zawdzięcza swoje istnienie Mistrzowi Terry’emu Pratchettowi. Nad poprawnością gry czuwać będzie Komisja Gier i Zakładów w składzie – Patrycjusz Ankh Morpork Lord Vetinari, Nadrektor Niewidocznego Uniwersytetu Mustrum Ridcully oraz Pierwszy i Jedyny Jeździec [pozostała trójka to Piesi] Apokralipsy Śmierć - którzy, rzecz jasna, zawdzięczają swoje istnienie Mistrzowi Terry’emu Pratchettowi [poza tym ostatnim…]. Nad Komisją będę zaś czuwał ja – czyli Wasz Miszczunio [który jednak – to haniebny wyjątek obok Śmierci – nie zawdzięcza swego istnienia Mistrzowi Terry’emu Pratchettowi].
Bęben maszyny losującej jest pusty…
Ekhem…
Przepraszam.
Role zostały rozlosowane i każdy wie kim jest [mam nadzieję ;)].

Za niedługo post fabularny - wprowadzający. Proszę się zapoznać z regulaminem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

UPDATE:

Punkty:
4. Lincz do godziny 21:30 [przymknę oko na spóźnienia nie większe niż 10 minut].
5. Katani sprawdza do godziny 21:45 – informacje dostaje po tej godzinie.
6. Mafia zabija do godziny 21:45.
UNIEWAŻNIAM.

Aby dostosować grę do wszystkich podjąłem decyzję następującą:

Wszystkie głosy: na lincz, sprawdzenie kataniego i zabójstwo mafii, do godziny 22:20.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

PROLOG

Przez bezmiar Kosmosu, w nieustannej wędrówce ku swemu przeznaczeniu, płynie Wielki A’Tuin – najcierpliwszy z żółwi [i zdaje się, że największy]. Na jego twardym grzbiecie stoją niewzruszenie cztery słonie, które dźwigają Dysk – Świat płaski jak patelnia [przynajmniej z daleka]. Jest to ewenement na skalę wszechświatową stworzony, jak można się domyślać, głównie dlatego, że Bóg chciał pokazać, że też ma poczucie humoru.


- Panie, przybył poseł z Imperium Agatejskiego. – młody wartownik powiedział te słowa w głębokim ukłonie wpatrując się w sandały lorda Vetinariego, które były wciśnięte na grube wełniane skarpety.
- Wprowadź go zatem. – odparł prawie szeptem patrycjusz.
„Przeciągi doprowadzą mnie do zapalenia płuc. Nie wiem czemu zgodziłem się na remont w pałacu.” – pomyślał poprawiając szalik. Nadzorca nie był zbyt lotny. Kiedy Vetinari kazał mu wynająć kamieniarzy, ten sprowadził prywatną firmę mającą sieć kamieniołomów. Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować połowa pałacu miała wyburzone ściany.
- Witaj szlachetny patrycjuszu! – poseł Imperium Agatejskiego okazał się niezbyt postawnym mężczyzną ubranym, co ze skrywanym umiejętnie zdziwieniem zauważył patrycjusz, w piżamę. – Mam na imię Song Ho i jestem wysłannikiem pana Fenga, obecnego przywódcy klanów Imperium Agatejskiego.
- Rozumiem. Witam, panie Ho. – odparł cicho lord Vetinari.
- Mój pan, kazał mi przekazać wyrazy szacunku i… tego… - Song Ho był dyplomatą od niedawna i miał niejakie problemy z panowaniem nad tremą. Można uznać, że zupełnie nad nią nie panował. Właśnie niezależnie od własnej woli się zarumienił. – Również… no… przesyła, znaczy się, obdarować chce Was, szlachetny patrycjuszu…
- Tak? – lord Vetinari miał cierpliwość… często.
- Prosił mnie, znaczy się, kazał wręczyć ci, panie, prezent. – Song dotarł do końca zdania. Zimny pot zaczynał zdobić mało fantazyjnie jego strój.
- A cóż to za prezent? – lord Vetinari był też ciekawy… czasami.
- Proszę wnieść… - Song zawahał się. - … prezent!
Do sali wniesiono sporych rozmiarów skrzynię. Postawiono ją na posadzce. Tragarze wyszli.
- Cóż to za prezent? – lord Vetinari powtórzył pytanie. Robił to... rzadko.
- No... jest to... – Song postanowił przełamać się i powiedzieć prawdę. – Nie wiem, panie.
Lord Vetinari wstał z fotela i podszedł powoli do skrzyni. Zastukał lekko. Nie odpowiedziała mu cisza (zazwyczaj to robi).
- Zatem nie wiecie co przywieźliście? – to nie było pytanie. To było stwierdzenie. Na takie pytania lord Vetinari nie oczekiwał odpowiedzi... nigdy.
- A więc... w sumie, to.. no, znaczy się... nie wiem. – rzekł Song nieśpiesznie.
Patrycjusz spojrzał na niego z niechęcią.
- Proszę zatem pana, panie Ho, o otworzenie tego... prezentu.
Song podszedł do skrzyni. Zastanowił się przez moment i w końcu zerwał pieczęć. Zdjął wieko. Oczom patrycjusza ukazała się postać zrobiona w całości ze złota. Trzymała w dłoni tabliczkę z numerem „5”
- Manekin? – Vetinari spojrzał na posła. – Złoty manekin?
- Ekhem... pan Ho sięgnął do kieszeni. Przed wyjazdem wręczono mu kilka ponumerowanych kopert. Znalazł tę z numerem piątym. Otworzył, przeczytał i spojrzał na patrycjusza głośno przełykając ślinę.
- Chciałbym panu oznajmić... – zaczął po chwili lekko łamiącym się głosem.
- Po co mi manekin? – patrycjusz był wyraźnie zaskoczony podarunkiem.
- Ekhem – odchrząknął głośno pan Ho. Miał dość bycia dyplomatą. – Chciałbym panu oznajmić...
- Takie manekiny, tyle, że nie ze złota, widziałem kiedyś w gildii kupców. Chyba służą do prezentowania strojów, prawda?
Pan Ho zrezygnował.
- To oznacza wojnę! – powiedział dobitnie... a przynajmniej tak mu się zdawało.
- Jestem przekonany, że jednak służy do prezentowania strojów... – mruknął lord Vetinari. - ... albo może... Co?
- Mój pan, przywódca Imperium Agatejskiego, pragnie poinformować was, szlachetny patrycjuszu, że z dniem dzisiejszym wypowiada wam wojnę.
- Aha. – lord Vetinari nie dawał po sobie poznać zaskoczenia. – Powiedz, że jak już tak bardzo musi, to przyjmuję to do wiadomości. Coś jeszcze? Nie? To dziękuję. Jest pan wolny, panie Ho.


Jeżeli jakieś państwo ma mnóstwo złota. I to państwo ma zamiar zająć inne państwo, które tak dużo złota nie ma, to może się to wydawać dziwne. Wojny w ogóle są dziwne. Trudno z perspektywy czasu ocenić intencje pana Fenga... poza tym, że nierozsądnie sądził, iż podbicie państwa-miasta Ankh Morpork będzie sprawą łatwą. A musiał tak sądzić, liczył bowiem, że złoty posąg, który wysłał patrycjuszowi, będzie niezłym dowcipem – wysyła złoty posąg, który wkrótce podbije razem z państwem, do którego go wysłał… Sam śmiał się z tego pomysłu dwie godziny. Pan Feng pomylił się jednak – patrycjusz nie docenił dowcipu. Dlaczego? – spytacie - skoro patrycjusz miał identyczny typ poczucia humoru. Ponieważ tak jak pan Feng śmiał się wyłącznie ze swoich żartów, tak patrycjusz nie śmiał się z żartów pana Fenga.


- Nie sądziłem, że to będzie tak wyglądać. – admirał Huong przechadzając się po pokładzie.
- Wysłaliśmy już dwa okręty zaopatrzeniowe po transport łopat. – powiedział kapitan Jong. – Będą z powrotem za kilkanaście dni.
- Cholera! – admirał Huong przystanął i spojrzał przed siebie. Widok jaki się przed nim roztaczał był na pewno malowniczy, choć może niekoniecznie dla admirała. Okręty niezwyciężonej Floty Imperialnej, z żaglami malowanymi w ogniste smoki i latające węże, stały gęsiego na rzece Ankh, a kilku marynarzy, dla których znalazły się łopaty próbowało utorować drogę okrętom.
- Powiedz bosmanowi Dangowi, żeby kolejna trójka zmieniła obecną. – zakomenderował admirał. – Kto mógł pomyśleć, że będą nam potrzebne łopaty!
- I tak cud, że znalazły się trzy na statku z ryżem. – mruknął posępnie kapitan Jong.
- I jak w takich warunkach mam przeprowadzić blitzkrieg? No jak? – admirał usiadł zrezygnowany na ławie.


- Rychłoż się znowu zejdziemy? – posępny głos zabrzmiał w ciszy wieczoru.
Po nim znowu zapadła cisza. Zawtórował jej na chwilę ledwie słyszalny szmer skrzydeł przelatującej sowy.
- Może w przyszły czwartek. – tym razem głos był zupełnie normalny. – Powinnam się wyrobić z posegregowaniem i zaklęciem talizmanów. Kupiłam ostatnio kilkanaście nowych. Bardzo ciekawa oferta była - dostałam gratis jeden amulet z pentagramem oraz cztery woskowe świece.
- Ja mam w środę przyjęcie urodzinowe naszego Shawna. – odparł trzeci głos, ciepły i mający konsystencję odgrzanej pomidorówki. – Jeśli się uda, to coś może przyniosę na czwartek. Wiecie co mam na myśli.
- Gytho!
- No co?
- Ekhem... przepraszam, że przeszkadzam. – tym razem odezwał się inny głos. Czwarty i męski. - Czy mam przyjemność z panią Esmeraldą Weatherwax?
- Sądzę, że za wcześnie, by o tym mówić. – zauważyła Niania Ogg przegryzając ogórka.
- Gytho!
- Babciu, pan ma chyba jakąś poważną sprawę. – powiedziała zaintrygowanym głosem Magrat Garlick.
- W zasadzie... – zaczął mężczyzna.
- Zaraz, a czy pan nie jest magiem?
- No cóż... – odparł cicho mężczyzna.
- Moim zdaniem jest na sto procent. – powiedziała bez wątpliwości Niania Ogg. – Zobaczcie same, ma ten fikuśny kapelusz.
- Gytho!... Faktycznie, ma ten kapelusz.
- Nazywam się Rincewind. – powiedział Rincewind. – I przysyła mnie Nadrektor Niewidocznego Uniwersytetu...
- Sam Nadrektor. – Magrat jak zwykle dała upust zachwytowi.
- Ha! Wiedziałam, że gdzie mag nie może tam...
- Gytho!
- No więc, przysyła mnie Nadrektor Ridcully... – spróbował ponownie Rincewind.
- Ridcully? Mustrum Ridcully?! – Babcia Weatherwax spytała o to takim tonem, że Rincewindowi spadł kapelusz z wrażenia.
- No tak. – odrzekł podnosząc kapelusz z ziemi i strzepując z niego piasek.
- Niesłychane. – powiedziała pod nosem Babcia.
- Esme, czy to TEN Mustrum Ridcully?
- Nianiu! – Magrat też znała sprawę.
- A ilu jest na świecie Mustrumów Ridcullich? Jak ci się zdaje Gytho? – Babcia lekko się zirytowała. Zazwyczaj wpadała w taki stan, kiedy sytuacja usiłowała wprawić ją w konsternację.
- Pomyślmy... – Niania zasępiła się.
- Ty już lepiej nie myśl. – skwitowała to Babcia i zwróciła się do Rincewinda. – O co chodzi?
Mag założył kapelusz, odchrząknął i rzekł.
- Imperium Agatejskie wypowiedziało wojnę Ankh Morpork.
Zapadła długa cisza. Przerwało ją w końcu cmoknięcie Niani Ogg, której kawałek ogórka przykleił się do podniebienia:
- I co? – spytała moment później.
Rincewind nie przywykł, by ludzie tak reagowali na wieść o wojnie. Słyszał już: „O bogowie!”, „Mam matkę w Ankh Morpork!”, Niemożliwe!!!” albo „A można kupić bilety?”, ale „I co?” było precedensem. Przez chwilę otwierał i zamykał usta. W końcu się opanował.
- Jak to: „i co?” – spytał cicho.
- Chodziło jej o to, co my mamy z tym wspólnego. – wyjaśniła Babcia.
- Niezupełnie... – zaczęła Niania.
- Nianiu! – przerwała jej Magrat-typowa reprezentantka mało świadomej realiów pacyfistycznej młodzieży. – Daj spokój! Pan ma problem.
- Podobno szczaw dobrze na to robi. – pośpieszyła z pomocą Niania.
- Gytho!
- Nianiu!
- No co? A może nie?
- Przepraszam panie, ale sprawa jest... tego... poważna. – powiedział głośno Rincewind.
- Przepraszamy. – powiedziała Magrat.
- W czym możemy pomóc? – spytała Babcia.
- Otóż, pan Nadrektor kazał poprosić, by zechciały panie przybyć do Ankh Morpork i pomóc w pewnej złożonej sprawie.


Lord Vetinari wiedział, że sytuacja jest kryzysowa. Komendant Vimes właśnie referował mu ostatnie wydarzenia – z punktu widzenia straży miejskie, rzecz jasna, bo patrycjusz znał sprawę doskonale.
- Co pan zatem radzi, komendancie? – spytał, kiedy Vimes skończył
- Moi ludzie i ja zrobimy wszystko, żeby zaprowadzić porządek i ująć sprawców.
- Wlał pan otuchę w moje serce, komendancie. – Vetinari zdobył się na ironię. Nie przychodziło mu to z jakimś większym trudem. Złośliwi twierdzili, że wyssał ironizowanie z krwią matki… podczas przesłuchań zaklinali się, że chodziło im o mleko. – A może mi pan powiedzieć jak?
- No... opracujemy jakiś plan.
Patrycjusz zamyślił się. W pewnym momencie wpadł na pewien pomysł.
- Dobrze. Niech tak będzie.
- Czy to wszystko, lordzie Vetinari? – spytał Vimes.
- Byłbym zapomniał. Mam dla pana dobrą nowinę. – patrycjusz uśmiechnął się z przekąsem. – Nadrektor Ridcully posłał jednego ze swoich magów do Lancre. Z tego co wiem chce sprowadzić pomoc w postaci tamtejszych czarownic.
- Nie bardzo rozumiem.
- Ależ doskonale pan rozumie, komendancie. – Vetinari odwrócił się do okna. – Ridcully zrobił to po to, by panu pomóc. Jak pan wie na Niewidocznym Uniwersytecie też dokonano sabotażu i Nadrektor miał do dyspozycji tylko jednego maga... zresztą niezbyt rozgarniętego o ile wiem.
- Ma pan na myśli Rincewinda?
- W rzeczy samej. – przytaknął Vetinari. – Resztę magów przeniosło do Piekielnych Wymiarów. Podobno Bibliotekarz pośpieszył im na ratunek.
- No to zapewne wkrótce wrócą i uda nam się zażegnać niebezpieczeństwo.
- Nie mam pewności. Nadrektor również. Dlatego z Lancre przybędą trzy czarownice, by pomóc wam i waszym strażnikom w wytropieniu sabotażystów. Rozkaz dla pana jest dość oczywisty – ma pan z nimi współpracować.
- Zrozumiałem. Czy to wszystko, lordzie Vetinari? – odparł spokojnie Vimes.
- Tak.
Vimes właśnie miał otworzyć drzwi, kiedy odwrócił się jeszcze na chwilę:
- Lordzie Vetinari, mogę pana o coś spytać?
- Proszę. – przytaknął patrycjusz zakładając kufajkę.
- Czemu w pałacu brakuje połowy ścian?


- Doskonale nam idzie. Magów mamy z głowy. – mały człowieczek o lekko skośnych oczach zatarł ręce.
- Zgadza się. Ale słyszałem, że ten ich naczelny posłał po posiłki.
- Eee tam. Jakieś trzy baby.
- To podobno wiedźmy.
- Mam plan. Musimy namieszać w ich szeregach. Mamy tu jeszcze dużo pracy. Flota utknęła na Ankh i będzie w stanie posunąć się do przodu dopiero za kilkanaście dni.
- Co to za plan?
- Kiedy już zbiorą siły, wkradniesz się na posterunek i wrzucisz te dwie pastylki do napojów.
- Jak?
- Normalnie. Wiem, że ten komendant Vamis...
- Vimes.
- No właśnie. On planuje kolację, na której mają być te niby wiedźmy i wszyscy strażnicy. Wiadomo, że będą napoje. Zakradniesz się i wrzucisz do dwóch filiżanek pastylki.
- A jak one działają?
- Pozbawiają ofiarę własnej woli i podporządkowują ja nam.
- To ten słynny wynalazek doktora Jing-Janga. Myślałem, że został zakazany, po tym jak go pan Feng skazał na śmierć za próbę przetestowania na nim.
- Oficjalnie tak, ale armia dysponuje pewną niewielką ilością tych pastylek. Doktor zabrał recepturę ze sobą do grobu.
- A nie łatwiej byłoby je wrzucić patrycjuszowi do wina?
- Gdyby było łatwiej, to byśmy tak zrobili. Czterech poprzednich agentów próbowało.
- I co?
- I zostały nam tylko te dwie pastylki.
- Aha.


Cuddy, Nobbs, Detrytus i Colon szli ulicami Ankh-Morpork i rozglądali się tak by nic nie wiedzieć. Nie było potrzeby widzenia czegokolwiek bowiem prowadzący patrol kapitan Marchewa widział wszystko.
- Jestem głodny. – mruknął Colon.
- I spragniony. – skrzywił się Nobby.
- Panowie, widzę złodzieja. – zakomenderował w tej samej chwili Marchewa. – Idziemy sprawdzić czy ma papiery.
- Przecież to... – zaczął Cuddy, ale urwał. Właśnie sobie uświadomił, że nie zna tego osobnika.
- Ja nie znać ten facet. – powiedział marszcząc kamienne brwi Detrytus.
- Ja też i właśnie dlatego musimy go sprawdzić. – stwierdził Marchewa.
- A nie można by po obiedzie. – stęknął Nobbs, któremu pomysł sierżanta Colona spływał właśnie ślinką w kącikach ust.
- Nie, kapralu, nie można. – zakończył debatę Marchewa. – Mamy sprawy do załatwienia.
- Rozumiem. – Nobbs spuścił głowę.
Patrol podszedł do faceta, który przestępował nerwowo z nogi na nogę. Kiedy zobaczył strażników zaczął wyglądać jakby tańczył.
- On chyba niezdrów. – mruknął Cuddy.
- Wyglądać jakby mieć febra. – przytaknął Detrytus.
- Przepraszam pana. – zaczął klasycznie Marchewa. Już było wiadomo, że człowiek ma coś na sumieniu... nawet jak o tym jeszcze nie wiedział.
- Tttak... sssłłłucham... – zająknął się nieznajomy.
- Jestżeś złodziej? – spytał wprost Detrytus. – Jak nie mieć papier na działalność, to ty mieć smutny dzień.
- Funkcjonariuszu Detrytus, proszę nie straszyć podejrzanego! – ofuknął trolla sierżant Colon.
- Pppodejrzenego? Aaale ooo ccco?
- Wyglądacie na przestępcę i jesteście nowy w mieście. – wtrącił się Nobbs dłubiąc przy tym w nosie, bo sytuacja nie wymagała większej ostrożności.
- Nnno tttak... Iii?
- Właśnie... – zastanowił się Marchewa. – Zgodnie z prawem, jeśli nie macie panie, papierów, to podlegacie aresztowi. Sierżancie Colon, odprowadźcie pana... jak pańska godność?
- Seang... znaczy Sunny Boy. – odparł pośpiesznie pytany.
- Odprowadźcie zatem pana Sunny Boya do aresztu. Spytamy potem komendanta co z nim zrobić. Chodzą pogłoski, że ktoś chciał cos zrobić złego patrycjuszowi. Otruć czy coś.
Kiedy Marchewa wypowiedział ostatnie słowa obcy sięgnął do kieszeni, wyjął jakąś ampułkę i wypił jej zawartość. Chwilę potem leżał martwy.
- Ja myśleć... – zaczął Detrytus.
- Tak, ja też. – powiedział cicho Nobbs.
- To chyba mamy podejrzanego w formie martwej. – Cuddy podrapał się w hełm.


Wieczorem tego samego dnia.
- Witam szanowne panie! – rzekł z uśmiechem komendant Vimes. – Cieszę się, że są panie z nami.
- My też się cieszymy. – odparła Niania Ogg z szerokim uśmiechem, łypiąc to na młodego, dobrze zbudowanego człowieka, który okazał się być Marchewą, to na komendanta Vimesa.
- Gytho. – Babcia kopnęła ją lekko w kostkę.
- Pragnę paniom przedstawić zebranych. Oto moi ludzie: kapitan Marchewa, sierżant Fred Colon, kapral Nobbs, funkcjonariusz Cuddy i funkcjonariusz Detrytus (nie salutować!). – Vimes przerwał na chwilę prezentację. - Gdzie Gardło?
- Tu jestem.
- Aha. A oto nowo mianowani funkcjonariusze: młodszy funkcjonariusz Gardło Sobie Podrzynam Dibbler...
- Niech pan tego nie robi! – zawołała Magrat. – Naprawdę, warto żyć.
Na moment zapadła martwa cisza. Babcia pochyliła się nad młodszą koleżanką:
- Sądzę, że tak się nazywa. – szepnęła.
- Aha... przepraszam.
Vimes kiwnął głową i kontynuował:
- Młodszy funkcjonariusz Rincewind, którego zdążyły już panie poznać i nasz sprzymierzeniec w walce z wrogiem imigrant i były więzień polityczny z Imperium Agatejskiego młodszy funkcjonariusz Dwukwiat.
- Bardzo mi miło, że będziemy mogli wspólnie dokonać wielu walecznych czynów. – odezwał się imigrant-więzień uśmiechając się pełną gębą i mrugając swoimi czterema oczami.
- Mi nie jest, aż tak miło. – mrukną smętnie Rincewind. – Mam dość walecznych czynów.
- Ktoś ma ochotę na kiełbaskę? – spytał młodszy funkcjonariusz Gardło.
- Chętnie. – odparła Niania z frywolnym wyrazem twarzy.
- Mam też paszteciki. – zaoferował Dibbler.
- Poprzestanę na kiełbaskach. – Niania uśmiechnęła się tak, że Dibbler poczuł się (pierwszy raz od co najmniej kilku lat) jak mężczyzna.
- A teraz, panowie! – oznajmił Vimes. – Przedstawiam wam kobiecą drużynę wsparcia. Oto pani Esmeralda Weatherwax…
- Panna. – wtrąciła Babcia.
- Tak, panna. – poprawił się komendant. - Pani Gytha Ogg [Niania dygnęła z kiełbaską w dłoni] oraz panna Magrat Garlick. Są to nasze przyjaciółki z Lancre.
- Nie, no. – mruknęła Babcia do Niani. – Przesadza.
- Właśnie. – Niania przegryzła kiełbaskę. – Ty póki co jesteś tylko przyjaciółką Mustruma Ridculliego.
Kopniak w kostkę spowodował, że Niania udławiła się kiełbaską.
- A teraz, drodzy moi, proszę się częstować. Jesteśmy na służbie, więc przygotowałem z żoną herbatę i ciasto. Młodszy funkcjonariusz Dibbler zarządza bufetem sponsorowanym przez patrycjusza. Dostaliśmy dodatkowy fundusz reprezentacyjny w związku z przyjazdem pań z Lancre..
- O jak miło. – ucieszyła się Magrat.
- Lipa. – powiedziała niezbyt cicho Niania masując nogę, by nie było siniaka. – W tym Ankh-Morpork nie wiedzą jak się bawić. – sięgnęła pod fałdy sukni. – Gdzieś tu miałam piersiówkę z jabłkownikiem...
- Gytho, jesteś na służbie. – rzekła Babcia z dezaprobatą.
- Jeszcze nie, ale wiesz jeśli trafi się jakiś przystojny. – Niania [z braku odpowiedniego słowa muszę powiedzieć, że] wyszczerzyła ząb w uśmiechu.


[Nocą po wieczorku zapoznawczym, gdzieś w pałacu patrycjusza].
- Rozumiesz w czym rzecz?
- Tak, lordzie Vetinari.
- To dobrze. Zgłaszaj się do mnie codziennie, a przekażę Ci najnowsze informacje od moich informatorów. Musisz zrobić wszystko, by ująć szpiegów. Ja mam ważniejsze zajęcia – musze przygotować obronę miasta… a raczej komitet powitalny.
- Rozumiem, lordzie Vetinari.
- I trzymaj rękę na pulsie.
- Będę.

[W tym samym czasie, gdzieś w zaułkach Mroków].
- Jesteśmy na rozkaz.
- Bardzo dobrze. Macie sabotować wszelkie działania straży. Patrycjusz może nam wprawdzie wyciąć jakiś numer, ale róbcie wszystko by napsuć jak najwięcej. Pan Feng na pewno wam tego nie zapomni.
- Rozumiemy..
- Mylcie trop… eee… nieważne. Tylko zachowujcie się normalnie.
- Dobrze.


ROZDZIAŁ I

Nazajutrz.
Jesteście na służbie. Jest dzień. Komendant Vimes może skierować kogoś na patrol albo pokazać paniom okolicę. Możecie rozmawiać i się zapoznać bliżej [funkcjonariusze się znają, młodsi funkcjonariusze zostali dopiero mianowani więc znają się mniej, wiedźmy nie znają się wcale ze strażnikami – poza Rincewindem, co wynika z kontekstu]. Nie możecie wykorzystywać postaci Śmierci, Vetinariego i Ridculliego oraz magów, a także postaci spoza Ankh Morpork. Fabułę możecie kreować, byle z głową i w klimacie.
Powtarzam – wątpliwości proszę kierować do mnie na gg. Jeśli nie wiecie, czy możecie coś napisać to śmiało – zapraszam do rozmowy . W końcu jestem dla Was :D.
Życzę udanej zabawy.

Edycja 16 [64]
właśnie się rozpoczęła – jeśli przeczytaliście całego posta wprowadzającego, to możecie przystąpić do ochrony Ankh-Morpork przed szpiegami Imperium :P

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Cuddy siedział w krasnoludzkim barze i zajadał się pieczonym szczurem. Pieczonym szczurem obficie oblanym keczupem. Właściwie to keczup stawił większość potrawy. Cuddy nie potrafił tego wyjaśnić, ale ostatnio szczury bardzo straciły na smaku. Gdyby nie dodatek keczupu, to raczej byłyby niejadalne.
Nie mógł przywyknąć do pracy w dzień. Wprawdzie jako strażnik nocnej zmiany nie służył długo, ale nabrał nawyków. Jednym z nich było obijanie się w dzień. Nie, żeby praca strażnika taki tryb życia wykluczała...
Wytarł usta rękawem, wstał od stołu i ruszył na komisariat.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nad Ankh-Morpork wstał kolejny piękny dzień. Było ciepło i pogodnie, jakby Matka Natura zupełnie nie przejmowała się wydarzeniami, które miały nadejść W ty momencie dochodziła godzina dwunasta w południe. I wszystko było w porządku. Sierżant Fred Colon siedział za biurkiem zajęty jakąś niezbyt istotną papierkową robotą, podczas gdy za drzwiami słyszalne były odgłosy przechadzania się, obijania o ściany, dźwięk tłuczonego szkła, dzikie wrzaski i świst broni ciętej. Krótko mówiąc, strażnica budziła się do życia. Niektórzy spośród strażników wybrali się na rutynowy patrol, inni szwędali się po mieście bez celu. Zasadniczo i jedni, i drudzy nie różnili się niczym poza faktem, że ci pierwsi wyszli pod pretekstem „patrolowania miasta”.
Zastanawiający był fakt, że niewiele osób przejęło się zbliżającą się wielkimi krokami wojną. Wydawać by się mogło – myślał Colon (gdyż myślenie przychodziło mu, choć z trudem, lepiej niż pisanie) – że strażnicy, na co dzień przyzwyczajeni do zagrożeń o wiele potworniejszych niż „zwykły” konflikt zbrojny, są prawie że pewni, iż i tym razem miasto wyjdzie z tej sytuacji obronną ręką. Możliwe, że Vimes przejmuje się bardziej. Możliwe, że patrycjusz przejmuje się jeszcze bardziej, choć obaj tego nie pokazują. W końcu im wyższe stanowisko, tym wyższa odpowiedzialność za takie błahostki jak wojna.
Colon sięgnął do drugiej szuflady od dołu (tej, której zwykle używał do składowania najbardziej toksycznych odpadów po posiłkach) i wyciągnął z niej w połowie skonsumowanego figgina, trochę już przyschniętego po kilkudniowym leżakowaniu. Jednakże w sytuacji kryzysowej, jaką z pewnością był brak innego jedzenia pod ręką, była to ostatnia deska ratunku dla głodnego sierżanta.
- Cóż my tu mamy – Zamruczał pod nosem, połykając przy tum resztkę bułki w całości, i wrócił do pracy…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Rincewind wyszedł przed budynek, prosto nad Ankh. Słońce świeciło bardzo jasno. Ptaki ćwierały, pasikoniki grały w kępach trawy przezierajacych z bardziej zapadniętych budynków, woda szumiała dźwiękiem odbijanych ciał od kratek kanalizacyjnych a w zaułkach jęczeli okradzeni i pobici ludzie. Szczęściarze.

Rincewind omiótł wzrokiem miasto, podziwiając codzienne czynności obywateli. Zdawali się nie przejmować tym, że nadchodzi wojna.
Tak więc karczmarze wylewali resztki do mis a z mis do Ankh. Kobiety wystawiały pranie na zewnątrz. Dzieci bawiły się piłką na jakimś spokojniejszym osiedlu a dwóch gości w czarnych płaszczach wrzucało ciała do rzeki. Rincewind ucieszył się, że stoi po jej drugiej stronie.Tutaj przynajmniej mógłby zginąć ze świadomością, że zostaje wrzucony od "Tej Lepszej Strony Miasta".
Przebywanie na ulicach Ankh należało do względnie bezpiecznych, za wyjątkiem nocy i dnia. Tak więc mag wszedł ponownie do budynku, z którego wyszedł. Na uniwersytecie nazywali to jakoś "Powrotem Do Miejsc Wcześniej Odwiedzonych". Teleportacją, czy jakoś tak.
Albo zaklęcie teleportacji znali wszyscy, albo nie była to teleportacja. Rincewind skłonił się ku tej drugiej tezie, jako iż szczerze mógł stwierdzić, iż zna jedno zaklęcie. A właściwie zaklęcie poznało jego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach


Nuda. Nuda i jeszcze trochę nudy. Detrytus, co było dość dziwne jak na trolla, nie lubił sie nudzić. I w związku z tym starał sie znaleźć sobie jakies zajęcie. Po raz dziesiąty dzisiaj wyczyścił, złożył i rozłożył swoją kuszę oraz wypolerował sobie pancerz i przy okazji ramiona. Na posterunku nie było nikogo, a w zasadzie nie było nikogo ciekawego. Az nagle stało sie coś co Detrutys bardzo lubił. Do środka wszedł Rincewind. Troll zamarł od razu (jak chciał potrafił bardzo skutecznie udawać rzeźbę, czy coś w tym stylu- noo coś na co sie nie zwraca uwagi. Rincewind podszedł do stołu, przy którym siedział troll i wziął sobie coś do jedzenia. To była chwila na którą czekał
- Bu
-AAaa.. niech cię szlag!
Troll uśmiechnął sie pod nosem, a małe okruszki sypiące sie na ziemię świadczyły o niespotykanej jak na trolla skali uśmiechu. Uwielbiał to. W zasadzie była to jego jedyna rozrywka na komisariacie, a satysfakcja z obserwacji jak Rincewind oddala sie trzymają sie za serce była wprost niespotykana. Po chwili wszedł Flint- inny troll Straży o mordzie tak kanciastej że nawet wśród trolii uchodził za dziwadło.
-O. Cześć. Idziemy na patrol.
-Dobra.
Jedyną rzeczą, która wzbudzała większy niepokój na ulicy od trolla na patrolu, były dwa trolle na patrolu. Taki patrol nazywano patrollem. Detrytus wział swoją kuszę (w zasadzie była to balista oblęznicza) i razem z Flintem wymaszerował na zewnątrz. Patrol nie trwał długo, bo swoją normę dwóch bandytów bez licencji dziennie wyrobili bardzo szybko. Taki bandzior zaraz po złapaniu dostawał delikatnego prztyczka w nos, i trolle zawsze sie dziwiły czemu po prztyczku tracił przytomność. Skoro był nieprzytomny to znaczy że nie mógł składać zeznań. A to sie świetnie składało, można było odebrać co zrabował i schować sobie do kieszeni. Ledwie po godzince patrolu trolle zakończyły go Pod Kubłem- w pijalni straży, gdzie można było wydać odebrane złoczyńcy pieniądze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dzień był iście piękny. Wszystko żyło, zdawało się wołać do zabawy, śpiew ptaków, beztroskość ludzi. Nikt, jak przynajmniej wydawało się młodszemu funkcjonariuszowi, nie przejmował się perspektywą zbliżającej się wojny.
Dwukwiat nie wiedział za bardzo co ma ze sobą zrobić. Postanowił udać się... przed siebie
- Z pewnością ktoś tam będzie...
Po dojściu na miejsce "docelowe" spostrzegł przechadzającego się innego młodszego funkcjonariusza. Nie tracąc czasu na zbędne formalności zagadał:
- Witam, jestem Dwukwiat. Widzę Pan też tutaj nowy, a chyba się nie znamy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Cuddy zajrzał na chwilę na komisariat, ale nie zauważył tam nic ciekawego. To znaczy siedział tam jakiś drętwiak i coś marudził pod nosem, ale Cuddy nie miał ochoty dopytywać się kto to. Włożył rękę do kieszeni i wymacał dolara. Szeroki uśmiech przeciął jego twarz i krasnolud zrobił "w-tył-zwrot". Oddalił się od strażnicy jednocześnie zbliżając się nieuchronnie do ulubionego przez strażników baru "Pod Kubłem".
Wszedł i obrzucił taksującym wzrokiem obecnych. Zauważył dwa trolle, ale wbrew pozorom nie zmartwił się (może się to wydawać dziwne, bo krasnoludy i trolle lubia się jak... no nie lubią się znaczy, ale Cuddy rozpoznał swojego kumpla ze straży Detrytusa), bo troll-strażnik przestawał być trollem, a stawał się strażnikiem (czy jakoś tak to tłumaczyli). W każdym razie Detrytus był w porządku.
- To co zwykle - powiedział krasnolud do barmana. Ten nalał drinka. Cuddy spojrzał na drinka i go wypił. Barman nalał raz jeszcze. Zanosiło się na długi dzień...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Rincewind wtoczył się do swojej komnaty, potykając o próg. Cholerny Detrytus... - jęknął, siadając na łóżku. Ktoś uderzył w ścianę po drugiej stronie, sypiąc trochę tynku na głowę maga. Rincewind położył się na łóżku, obserwując wędrówkę muchy po suficie. Czarny owad z cichym(ach cholernie wkurzającym) brzęczeniem, wzbiła się w powietrze(jeśli można wzbić się w dół) i poszybowała do okna. W połowie drogi najwidoczniej zmieniła plany i zanurkowała w dół, w kierunku skrzyni.
KŁAP!
Bagaż porwał muchę w powietrzu. Rincewind podskoczył przerażony. Myszy zapiszczały za łóżkiem.
- Ty tutaj?! - krzyknął mag. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że jest to prezent od Dwukwiata. A nawet jeśli nie jest, to Dwukwiat jest tu z nimi.
Mag pomasował obolałą klatkę piersiową(dwa śmiertelne przerażenia na 5 minut). Po chwili wpatrywania się w Bagaż, zamknął oczy i zasnął.

*****************************

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nobby siedzaił na komisariacie i nic nie robił. To było jego główne zajęcie przez większość czasu. Od kedy Straż tak bardzo się zmieniła, przyjęto nowych pracowników, Nobby nie miał zbyt wiele do roboty. Był tak jakby reliktem z poprzedniej epoki, razem ze swoją pooraną bruzdami twarzą i niedopałkiem w ustach. Jednak był nieodłącznym elementem Straży Miejskiej Ankh-Morpork, bez niego to nie byłaby już ta sama instytucja.
W pewnym momencie, dość nie pewnym krokiem, wszedł do środka pewien mężczyzna. Był ubrany w kolorową szatę, oraz miał na głowie wielki kapelusz z ledwo widocznym napisem "Maggus". Nobby od razu rozpoznał w nim pokrewną duszę :)

*****************

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Przechadzając się babcia Weatherwax spoglądała na różnych ludzi. Towarzyszyła jej znana i lubiana Niania Ogg. Ale w pewnym miejscu się rozstały i poszły się rozejrzeć jak nadal wygląda Ankh-Morpork. Wg babci nic się nie zmieniło na rzut jej oka. Zobaczyła kilku członków straży, których rozpoznałby nawet ślepy ze 100 metrów.
Sama traktuje to miasto jako własną domenę. Można powiedzieć, że przyjechała z niczym... na pierwszy rzut oka. Jej moce umysłowe i okultystyczne były zapewne bardzo przydatne w niektórych miejscach.
W końcu weszła do sklepu z różnymi ziołami. Sprzedawca nie był zbyt miły. Poznał, że to czarownica.
- Czego... - spytał. Babcia spojrzała na niego ostro. - ... pani sobie życzy?
Wyszła mając przy sobie to, po co weszła. W końcu znów spotkała Nianię i poszły do komendanta Vimesa, by oprowadził ich... po znajomym już mieście.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Detrytus siedział Pod Kubłem już ładne kilka godzin, nieźle sie chwiał na stołku po kilku podwójnych kwasach fosforowych z dodatkiem rtęci. Flint spał już na stole. Wprawdzie kasa drobnego złodzieja skończyła sie już dawno temu, to jednak nikt nie zwracał na to najmniejszej uwagi- przypominanie trollowi że skończyły mu sie pieniądze było... nierozważne. A pan Cheese chciał zachować dobre konktakty z cała strażą, także jej kamienną częścią, więc po prostu, przynosił coraz to nowe wiadra. Detrytus miał mocny łeb do kwasów nawet jak na trolla, a to ze względu na jego pokaźne rozmiary. Flint sięgał mu zaledwie do ramion, a sam nie był kurduplem. Ogólnie rzecz biorąc Detrytus był poukładanym trollem. Dość głupi, nawet jak na standardy jego rasy, miał za to duzą ciekawość świata, wyrażająca sie między innymi zamiłowaniem do zwiedzania kanałów. Jak mawiał:"Nawet gówno ma własną autostradę". Ogólnie rzecz biorąc znać Detrytusa było dobrą rzeczą. Poprzez nieznane trollowe koligacje rodzinne związany był z Chryzoprazem, właścicielem Groty, nocnego klubu dla trolli. To dawało funcjonariuszowi szerokie plecy (jakby własnych mu nie starczało) w Brekcji- mafii trollowej. Tak więc był użyteczny dla straży, a straż dla brekcji, zaś brekcja i straż były użyteczne dla Detrytusa. I każdy był zadowolony.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Niania dostojnym krokiem wyszła z pokoju, który dzieliła z Babcią. Całe szczęście dali im osobne łóżka. I kołdry. No i były poduszki. Niania nie mogła narzekać na warunki zakwaterowania. Jak na razie nie mogła narzekać na nic i z tego się cieszyła. Dostojnym krokiem opuściła strażnicę i dostojnym krokiem skierowała się do zachwalanego przez strażników baru " Pod Kubłem". Przez cały czas Niania starała się wyglądać dostojnie. W końcu była ważna. I Zastępczyni Szefowej Drużyny Wsparcia to bardzo ważna osobistość. Sam mag specjalnie się po nie pofatygował. Mag! W kapeluszu!
Gytha weszła do lokalu i wzrokiem bywalczyni salonów rozejrzała się po pomieszczeniu. Zauważyła tłum, z którego wyróżniały się przede wszystkim dwie postacie, zajmujące przestrzeń pionową od podłogi, aż do sufitu. W jednym z nich rozpoznała Detrytusa - strażnika, przedstawionego jej wczoraj. Podeszła do baru (krokiem tak dostojnym , jak tylko się dało).
- Podaj najlepszy trunek jaki masz, dobry człowieku - rzuciła do barmana, starając się wywrzeć na nim piorunujące wrażenie. Po chwili dostała szklanę z parującym płynem. Nie może być złe, pomyślała i łyknęła. Spojrzała na szklankę i wpadła na pewien pomysł.
- Mogłabym dostać parasolkę? - ostro spytała człowieka za barem. Wyraz jego twarzy wskazywał, że zupełnie nie wie, o co chodzi.
- No, parasolkę... Taką tu... - powiedziała wskazując na swój trunek. Nie czuła się już tak pewnie. W dodatku barman nadal wyglądał jak człowiek, któy patrzy na przebiegający przez ulicę gramofon. Niania obróciła się, starając się przywołać na swą twarz wyraz pełnego oburzenia, a jednocześnie rozglądając się, czy nikt nie zauważył jej faux pas*.
- W każdym mieście powinni dodawać parasolki - gniewnie mruknęła do siebie.
Po chwili stała oparta o bar, popijała napój z wysokiej szklanki bez parasolki i rozglądała się po lokalu.

*Niania nie była pewna, co oznacza ten termin. Ważne, ze był po zagranicznemu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się