Domek

Forumowa Mafia

60875 postów w tym temacie

Nobby otworzył oczy i zauważył, że ludzie powoli zaczynają się zbierać. On też musiał się porządnie zebrać w sobie aby udało mu się wstać. Kiedy już tego dokonał chwiejnym krokiem udał się w stronę drzwi. Nobby nie lubił Ankh-Morpork nocą, jak chyba każdy normalny człowiek*.
- Fred na mnie nie poczekał - wymamrotał pod nosem i ruszył przed siebie ulicą.
Próbował być niezauważalny dla innych przechodniów** aby dotrzeć bezpiecznie do domu.


* Jednak niektórzy mieli problem z zaklasyfikowaniem Nobby''ego do gatunku ludzkiego. Nobby zawsze nosił ze sobą karteczkę, podpisaną przez samego lorda Vetinari, stwierdzającą jego przynależność gatunkową.

** Polegało to mniej więcej na czołganiu się gdzieś w okolicy rynsztoka.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nagłe wybiegnięcie Cuddy''ego spowodowane było lekką niedyspozycją żołądkową. Skoro już wyszedł, to postanowił dokończyć patrol. Spacerował sobie po ciemnych alejkach usiłując nie trafić na żadną ofiarę samobójstwa (jak wiadomo, włóczenie się po ciemnych zaukach to proszenie się o samobójstwo).
Szczęścliwie unikając przygód dowlókł się do domu. Zadecydował, że najwyższy czas spać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dzień dobiegł końca. Strażnicy miejscy, którzy do tej pory stanowili nocną zmianę zostali przeszkoleni do patrolowania dziennego. Przeszkolenie owo polegało właściwie na tym, że lord Vetinari kazał komendantowi Vimesowi zmienić tabliczkę nad drzwiami komisariatu z: "Straż Miejska [Nocna Zmiana]" na "Straż Miejska [Dzienna Zmiana]" i polecił zapoznać się z nią wszystkim funkcjonariuszom. Niektórzy mieli niejakie problemy z przestawieniem się na dzienny tryb pracy, ale po kilku dniach było już całkiem nieżle. Okazało się, że mają teraz do czynienia z większą ilością drobnych kradzieży i małą ilością poważnych zabójstw, co większość przyjęła z radością, bo na nocnej zmianie mieli na ogół do czynienia z dużą ilością dużych kradzieży i dużą ilością zabójstw rozmaitego gatunku, a także napadami z pobiciem itp. w ilości, której dzień nie znał. Jednym słowem warunki pracy się radykalnie poprawiły. Strażnicy sądzili, że to w uznaniu zasług, ale lord Vetinari uznał, że w obliczu wojny banda obszarpańców i obiboków nie będzie w stanie pilnować miasta jak należy. Oczywiście nikt strażnikom tego nie powiedział, choć zapewne nie miałoby to większego znaczenia biorąc pod uwagę lepsze warunki do obijania się i pijatyk.
Te ostatnie miały się jednak wkrótce skończyć...


Noc była w pełni, kiedy do kajuty admirała Huonga wszedł kapitan Jong.
- Panie admirale, mam pomysł. - oznajmił z animuszem.
Admirał zaczął dwa dni temu cierpieć na migrenę. Był zły, zmęczony i... jeszcze raz zły.W dodatku pomysły kapitana nie napawały optymizmem. Podejrzewał, że od nich zaczęła się migrena.
- Co takiego pan znowu wymyślił? - spytał znudzonym głosem.
- W pobliżu jest las. Możemy go wyciąć i poturlać okręty po rzece aż do Ankh-Morpork na kłodach.
Admirał poczuł ból w skroniach co spowodowało brzydki grymas na jego twarzy.
- Co pan na to?
- Poturlać? - spytał cicho, prawie bezgłośnie admirał.
- Tak jest. Poturlać. Poturlać na kłodach.
- Sądzę - zaczął admirał próbując opanować ból głowy. - ŻE JEST PAN IDIOTĄ!!! WYNOCHA!!!
Kapitan stał przez chwilę nieruchomo.
- To... tego... - wyszeptał. - To może poczekamy na te łopaty. - Po czym szybkim susem zniknął za drzwiami.


- Jakieś postępy? - spytał lord Vetinari.
- Nie. Niestety. - odparł nadrektor.
- Słyszałem, że doszło do kolejnego sabotażu.
- Zgadza się. W powietrze wyleciała farbiarnia w Mrokach. - powiedział poważnie Ridcully.
- Trzeba z tym coś zrobić. Straż Vimesa chciała aresztować jakiegoś obcego, a ten popełnił samobójstwo na wieść, że szukają kogoś kto chciał mnie otruć. - rzekł po chwili ciszy lord Vetinari.
- Też o tym słyszałem. Niestety nic przy tym osobniku nie znaleziono. - odparł nadrektor. - W dodatku jego ciało bardzo szybko uległo zniszczeniu. To co wypił na pewno spełniło swoje zadanie.
- Wiem. Kapitan Marchewa wysłał próbkę do Gildii Alchemików. Sprawdzają co to była za substancja. - lord Vetinari okrył się płaszczem.
- Może kawy, lordzie?
- Chętnie, nadrektorze, mam jeszcze całą noc pracy przed sobą.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kapitan Marchewa właśnie wrócił z patrolu. Patrolu na którym był sam, bo Detrytus zawalił*. W zasadzie to nie był sam. Sam tylko wrócił. Nie żeby to go jakoś specjalnie zdziwiło, bo w mrokach normalne było, iż strażnicy gdzieś ginęli**. Jednak nie rozdrabniajmy się nad szczegółami, bo to jednoste tak bohaterskiej jak Marchewa nie przystoi. Bilans patrolu był nadzwyczaj udany. Piątka chętnych do służenia w straży z okazji wojny, 3 kieszonkowców, 5 morderców, dwóch podpalaczy - dokładnie tylu złapał. Do strażnicy dotarł sam. No cóż - nikt nie jest idealny, gdyby Detrytus był z nim chamy i szumowiny nawet nie próbowały by zwiewać#.

Po spisaniu raportu postanowił udać się tam, gdzie każdy dobry strażnik miejski udaje się wieczorem. Do cywilizowanej knajpki, gdzie zje sutą kolacje. Toteż udał się tam, gdzie wszyscy jego kompanii tego wieczora##. Zjadł, wypił.

Postanowił posiedzieć jeszcze chwilę w "karczmie" i posłuchać pieśni pewnej pięknej### kobiety.


*Tzn może nie do końca zawalił. Po prostu Marchewa nie znalazł go w strażnicy, więc uznał, że weźmie kogoś innego.
**Marchewa zastanawiało tylko, dlaczego nigdy więcej nie pojawiali się w strażnicy. Postanowił się tym zająć natychmiast, gdy znajdzię wolną chwile***.
***Co znaczyło dokładnie tyle, co nigdy. By bycie najlepszym strażnkiem miejskim, było ciężką i wymagającą pracą, która nie dawała zbyt wielu szans na odpoczynek.
#Prawdę mówiąc to po prostu nie byliby wstanie.
##Kapitan Marchewa jaknajbardziej zdawał sobię sprawe, z tego że to nie jest cywilizowana knajpka. Ale gdzieś jadać musiał, a przyjaciół spotkać mógł tylko tam.
###Piękniej, jak pięknej. Ważne, że Marchewie się podobała...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Koło 2 w nocy, gdy nawet sam wielki żół zaczynał przysypiać, a świat dysku poruszał się coraz wolniej wszyscy obywatele* grzeczenie spali...

...no może jeden z nich jeszcze nie spał. Jeden jedyny Kapitan Marchewa dopijał kufelek piwa i słuchał jak jedna z czarownic śpiewa hit o laaaaaaaaaaaaaasssssssssssceeeeeeeeeeeeeee maaaaaaaaaaaaaaaaagggggggggggaaaaaaaaaaaaaaaaaaa. Te jakże piękne dźwięki podziałały nam Marchewę razej usypiająco**. TAk więc krasnolud wstał i udał się do domu. Odpocząć.

Droga do domu była jaka była. Dokładniej taka jak zwykle. Każdy kto widział Marchewę odruchowo uciekał przed trollem***. Tak więc Marchewa spokojnie dotarł do domu. Jak to przystało na każdego porzadnego krasnoluda - rzucił się na wyro i zasnął. Snem spokojnego, uczciwego człowieka.


*Pomijając tych, co nie spali a była ich całkiem spora grupa. Zwykle byli to jednak NIEgrzeczni obywatele...
**W innych okolicznościach podziałały by może inaczej, ale to nie były inne okoliczności.
***To, że trolla akurat nie było w okolicy jakoś umknęło uwadze zainteresowanym żywotem marchewy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Esme wstała późno. Jak na swoje rodzinne strony. Tutaj to była chyba normalna pora widząc za oknem innych ludzi. Ubrała sie i zeszła na dół nie budząc w ogóle Niani. Spojrzała na jej łóżko. Wszystko było rozrzucone kołdra na głowie, poduszki pod nogami. Zaszalała, pomyślała z ironią Babcia. Na dole również nikogo nie zastała. I jak my tutaj mamy walczyć, pomyślała babcia znów z ironią.
Usiadła i tylko czekała, aż Niania łaskawie zejdzie i zrobi wszystkim śniadanie, któreś ze swych specjalności.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Chłodny poranek zastał Nianię Ogg wstającą z podłogi i mruzcącą do siebie:
- Za wąskie łóźka tu mają, za wąskie...
To prawda. Przewracanie się na drugi bok było dla Gythy w tym łóżku rzeczą nieosiągalną. Z niemałym trudem podniosła się i podeszła do drzwi, aby wypuścić Grebbo''a na zewnątrz.
- No, idź się pobawić - powiedziała za wychodzącym kotem, nie wiedząc nawet jakie ta zabawa przyniesie korzyści. Po chwili Niania także opuściła pokój. Nie zamierzała budzić Babci, której gniewne chrapanie* trzęsło szybami w okanach**. Wyszedłszy na pusty korytarz strażnicy, Gytha nie zauważyłą nikogo. Skierowała się więc w stronę wyjścia z zamiarem zjedzienia czegoś w którymś z pobliskich barów. Przeszkodziło jej w tym jednak dwoje osobników, przerażonych conajmniej tak, jak gdyby właśnie dowiedzieli się, że w bułce, którą przed chwilą zjedli była kiełbaska od G.S.P. Dibbler''a. Tylko, że wtedy ludzie nie biegają z prędkością bliską prędkości dźwięku. Nie wbiegają też do strażnicy, a następnie do aresztu. Nie zamykają też drzwi i nie wyrzucają klucza na zewnątrz. Dlatego nie można się dziwić, że Niania była cokolwiek zdziwiona ich postępowaniem. Zdziwienie minęło jednak od razu, kiedy do strażnicy weszła, uśmiechając się trzecia postać.
- Grebbo! - zakrzyknęła - Miałeś iść się pobawić.
Grebbo przywołał na swą twarz minę mówiącą: "A Co Niby Teraz Robię, Nianiu" i wymaszerował spowrotem na ulicę. Gytha podeszła do krat celi. Osobnicy siedzący wewnątrz popatrzyli na nią jak na boginię, zdolną poskromić potwora. Przynajmniej na pewno zrobił to jeden z nich. Drugi bowiem siedział, zwrócony twarzą do ściany i trzymając się za wargę to mówił coś do siebie, to chichotał. Czarownica uznała, że do czasu przybycia lekarza jest on niezdolny do rozmowy, zwróciła więc swój pytający wzrok na pierwszego osobnika. Ten opróżniał właśnie wszystkie kieszenie, a także skarpetki i buty (swoje i towarzysza), wyrzucając monety przeróżnej wielkości i koloru pod nogi Niani. Mamrotał przy tym:
- Tak.... przepraszamy... nie ma licencji... Zabrać, aresztować... Przepraszamy.... Potwór... daleko... zamkąć... aresztować....
Z tego, co zdołała zrozumieć Niania zorientowała się, że złapała*** właśnie dwóch przestępców. Pozbierała starannie wszystkie monety i usiadła tak, żeby mieć celę na oku. Postanowiła poczekać na jakiegoś strażnika.

*Kiedy Babcia była zła potrafiła sprawić, że nawet jej chrapanie było gniewne.
** Dokładnie to jedna szyba w jednym oknie.
***Co prawda przestępcy, po niewielkiej sugestii Grebbo''a złapali się w sumie sami, ale to Niania była pośrednią tego sprawczynią

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Niania zauważyła wychodzącą z pokoju Babcię. Wstała, uniosła głowę i dumnie wskazała palcem w stronę celi.
- Przestępcy. Widzisz. Aresztowani. - powiedziała wyniośle.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach


Detrytus zrobił to co robił zawsze o tej porze. Czyli otworzył oczy. Wstał. I wyszedł z domu. Nie musiał sie ubierać (bo sie nie rozbierał), ani golić, ani nic z tych rzeczy. To zapewne sprawka mądrej ewolucji, która obawiała sie że te czynności moga być za trudne jak na trolla. Szedł ulica raźno i pozdrawiał mijanych trolli, aż w końcu dotarł do komisariatu. W środku siedziała jakaś kobitka, to niby ta jedna z drużyny wsparcia, która wczoraj coś spiewała o ee lasce maga. A co więcej pilnowała ona dwóch bandziorów, którzy siedzeli w celach i byli przytomni (ci nieprzytomni byli po spotkaniu z patrollem), tylko nieco wystraszeni.
- Dzień dobry, to ty ich złapałaś?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Poranek był dość zimny, ale to typowe dla tak dużego miasta. Wysokie domy zasłaniają promieniom słońca dostęp sporej części jego zakamarków, w związku z czym naprawdę ciepło robi się dopiero w okolicach południa. Z ulic znikają powoli najbardziej podejrzane persony, pozostawiając jedynie jakieś niedobitki, czające się w cieniu i rozgoryczone z powodu, że dzisiejszej nocy jeszcze nikogo nie udało im się zabić lub obrabować. Czekają i szemrzą, jaka to w Ankh-Morpork zabójców spotyka niesprawiedliwość społeczna.
Tymczasem sierżant Colon wygramolił się z miękkiego, wygodnego łóżka, co było – jak co dzień – lekkim szokiem. Na wpół przytomny wystawił ręce w poszukiwaniu munduru. Nałożył go, dobył broni. Powędrował na śniadanie, które okazało się jajecznicą z kilkoma przypiekanymi bułkami. Po skonsumowaniu tegoż posiłku udał się na komisariat. Po drodze jakiś szczur zaczepił go i poprosił o podpisanie petycji w związku z wyzwoleniem zwierzy kanałowych spod dyktatu króla Szlama. Fred postawił kilka kresek i ruszył dalej. Nie przeszedł nawet kilku metrów, a w oddali wzrok jego przykuła postać w czarnych szatach i mieczem w reku, uganiająca się za babcią. Sierżant podbiegł bliżej, aby zbadać sprawę. Jak się okazało, babcia ukradła temu przemiłemu człowiekowi torbę pełna narzędzi, nie miała licencji, a człowiek – jak sam tłumaczył – gonił ja, aby oddać jej również swój miecz, którego i tak nie potrzebował. Colon zapobiegawczo postanowił zaaresztować oboje.

Jak się okazało, w strażnicy była już pełna grupa wsparcia, Detrytus oraz spora liczba więźniów. Zauważono, że jeden z tych złapanych wczoraj przez Detrytusa zaczyna się budzić – podobno rano poruszał palcem. Co do nowych, nie można było powiedzieć o nich zbyt wiele. Jeden cały się trząsł i mamrotał coś o potworach, drugi cyklicznie walił głową w mur krzycząc „Miau!”. Colon złapaną przez siebie dwójkę do wyjaśnienia sprawy postanowił zamknąć w trzeciej wolnej celi. Przy okazji polecił Detrytusowi:
- W wolej chwili mógłbyś ich przesłuchać, bo coś mi się zdaje, że któreś z nich kręci.
Po czym ruszył na górę, by poczekać, aż zbierze się większa ilość funkcjonariuszy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Jeden , dwa , czy...eee nie ...trzy , cztery , pieeeeeeęć - Gardło przeciągnął się siedząc na placu Sator gdzie jako ochotnik pełnił słuzbę, co w jego przypadku nie było dziwne. Dibbler własnie podliczał nocny utarg. Bardzo dobra noc , naprawdę - pomyślał. Pięćdziesiąt dwa paszteciki i trzydzieści dwie kiełbaski po dolara pięćdziesiąt - jak tak dalej pójdzie to będę bogatszy niż sobie wymarzyłem. * Pan Gardło Sobie Podrzynam Dibbler pierwszy raz czuł że tym interesem nie podrzyna sobie Gardła ** . Patrol nocny to był naprawdę dobry pomysł. A i przyczyniał się do pilnowania porządku w tym mieście - wszakże każdy kto posiada przy sobie pieniądze może być potencjalnym złodziejem i powinno sie go z tych pieniedzy osk...znaczy się powinno sięje zarekwiować. Tak właśnie czynił. Nie był jednak pewien czy koledzy ze Straży podzielaliby jego entuzjazm , wolał ich o to nie pytać. Jużi tak wystarczyło mu problemów z Chryzopazem, który upominał się o "przyjacielską przysługę" od pana Gardła.
Dobrze byłoby zameldować sie w ...eee...Kwaterze Głównej? A no tak! A po drodze czekała go jeszcze podróż...znaczy siepatrol po okolicznych ulicach w celu rewizji skradzionych pieniędzy...

* O ile to w ogóle możliwe.
** Szczerze mówiąc myślał tak za każdym razem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Rincewind siedział na dachu z opuszczonymi nogami. Trafił się pierwszy od bardzo dawna ciepły dzień. Gdyby nie kilka ciał w zaułkach(które były już aresztowane przez straż*) możnaby pomyśleć, iż jest to kolejny dzień sielanki. A właściwie nie kolejny tylko pierwszy.
Rincewind bawił się swoją odznaką, czyszcząc ją skrajem szaty maga. Wtem coś w dole przykuło jego uwagę. I przykuloby też jego ciało do dachu, gdyby w porę się nie zerwał. Strzała uderzyła w dachówki, odkształciła się i lotem koszącym poleciała w kierunku wróbla. Złodziej zaklął, i sięgnął ręką po następny pocisk. Rincewind wiedział, że trzeba działać. Rzucił się do ucieczki.
Złodziej był lekko zdziwiony. Mag, na dodatek strażnik, rzuca się do ucieczki... gdy słońce na chwilę schowało się w chmurach, dostrzegł w nim Rincewinda.
- PRZEPRASZAM! - krzyknął za nim.
Chciał jeszcze coś dodać, jak bardzo mu przykro. Ale nie zdążył. W głowę trafiła go dachówka. Potem druga. Potem dwie następne. A w końcu spadł cały Rincewind wrzeszcząc z strachu.

Kilka minut później mag, dumny ze swojego osiągnięcia, ciągnął na komisariat trzynastoletniego złodzieja-mordercę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

--------------------------------------------------------------------------------------
* - najczęściej spoczywającą obok tych ciał.
--------------------------------------------------------------------------------------

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach


Colon kazał Detrytusowi przesłuchać zatrzymanych przez nianię przestępców. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że przesłuchania nie były mocną stroną trolla. Ale Detrytus był karny i zawsze (no, prawie) słuchał oficerów, więc niezwłocznie z braku lepszych zajęć przystąpił do działania. Podszedł do celi, otworzył drzwi i wywlókł dwóch bandytów za szmaty, po czym wział ich pod pachę i zaniósł do pokoju przesłuchań. Następnie zamknał drzwi do pokoju i rzucił ich na ziemię. Rozpoczał standardową procedurę.
- Ty! Gadaj co wiesz!
-... be..be stiaa..
- Kłamiesz!
- b..b.bb- złodziej nie dokończył, bo lewy prosty szybko pozbawił go przytomności, a także większości zębów.
- A teraz ty gadaj co wiesz!- troll zwrócił sie do drugiego więźnia, który przestał powtarzać miau, a zaczał sie gapić na swojego pokiereszowanego towarzysza
- Też kłamiesz!- Detrytus jednak nie zdazył przeprwadzić przesłuchania do końca, bo podejrzany stracił przytomność.
Przesłuchanie zakończone. Teraz powinno sie sporządzić protokół, ale Detrytus stwierdził że nic sie ciekawego nie dowiedział, a poza tym i tak nie umiał pisać. Wrócił do cel i wepchnął więźniów z powrotem do swoich cel.
Z zatrzymanymi przez Colona było podobnie, tylko że babcia wyglądała niegroźnie więc Detrytus postanowił ją wypuścić (nie była to ani członkini gildii zabójców, ani szwaczek, ani żadnej innej znanej gildii), a koleś w czarnym na pytanie "Co wiesz!" odpowiedział "Spadaj kamienna pokra..". Chyba był nietrzeźwy- a teraz oprócz kaca dojdzie jeszcze inny ból głowy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Cuddy wstał wczesnym rankiem (czyli po 10) i stwierdził, że od dwóch godzin powinien być na patrolu...
- Nic to - pomyślał - I tak nikt nie zauważy jak skrócę trasę.
Szybko się ubrał, przypasał pałkę służbową (tylko dla formalności, bo i tak preferował ukryty gdzieś w odzieży topór do rzucania) i wyruszył na ulice. Było spokojnie, a wieści o zbliżającej się armii imperium nie przerażały zbytnio mieszkańców Ankh-Morpork. Widać ciągle byli przekonani, że ich miasto załatwi sprawę jak zawsze, czyli przekupstwem...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Na komendzie zrobiło się wyjątkowo gwarno. Pomijając odgłosy przypominające lawinę pomieszane z trzaskiem łamanych kości (które świadczyły o tym, że Detrytus zajął się wreszcie przesłuchiwaniem więźniów), coraz więcej młodszych funkcjonariuszy pojawiało się na miejscu. Co cieszyło jeszcze bardziej, przyprowadzali ze sobą efekty swojej pracy. Sierżant Colon mógł wreszcie poczuć, że młodzi rozpoczęli służbę na dobre. Jako pierwszy pojawił się Ricewind, którego to już przed wejściem do strażnicy zapowiadał dziecięcy płacz i krzyki w rodzaju: „Pożałujesz! Poskarżę się mamie…”, „Mój tata jest szefem gildii skrytobójców” itp. Dodatkowo wrzaski te urozmaicane były głosem samego funkcjonariusza Ricewinda, który jęczał: „Auć, nie gryź!”, „Postawimy cię w kącie”. Były słyszalne przez jakieś dwie minuty, zanim Ricewind wkroczył do strażnicy, rzucając małego zbira na ziemię. Fred podszedł do nowo rekrutowanego funkcjonariusza z pytającym wzrokiem.
- To mały morderca, próbował mnie zabić – wytłumaczył Ricewind.
Colona niewiele rzeczy dziwiło. Trzynastoletni mordercy czy złodzieje też istnieją w tym mieście. Inna sprawa, że jest ich naprawdę niewiele, także mimo wszystko złapany przez Ricewinda chłopak był w pewnym sensie ewenementem. Kiedy Fred starał sobie wyobrazić, jak doszło do pochwycenia tego oto przestępcy, funkcjonariusz ciągnął dalej.
- Miał ze sobą broń dystansową.- Mag wyciągnął z kieszeni małą, amatorsko wykonaną dmuchawkę i kilka nienaostrzonych patyków. Wręczył je sierżantowi. – zaatakował mnie, gdy patrolowałem miasto.
- To nieprawda – odezwał się mały – ten pan mnie pobił. I mówił, że…
Ricewind mu przerwał.
- Poza tym chłopak doprowadził do zniszczenia dachówki na jednym z domów, sir.
- To ty popsułeś ten dach, gupku. – młodociany przestępca wycedził przez zęby, zaciskając je najmocniej jak potrafił, po czym wybuchnął płaczem.
- Uspokój się mały – zaczął Colon – Zostaniesz tu, dopóki twoi rodzice cię nie odbiorą – w tym momencie odwrócił się w stronę Ricewinda i powiedział:
- Spróbuj znaleźć kogoś z jego rodziny: matkę, babkę, ciotkę, kogokolwiek i przyprowadź tutaj. Tymczasem dzieciaka postawimy w kącie i powiemy Detrytusowi, żeby go pilnował, ale – brońcie bogowie – nie dawał prztyczków w nos.

Nie minęło piętnaście minut, kiedy na komisariat wpadł uradowany funkcjonariusz Gardło Sobie Podrzynam Dibbler i oznajmił z uśmiechem:
- Pięciu złapałem. – Colon zaciekawiony nadstawił ucho, czekając na dalsze wyjaśnienia.
- W zasadzie to więcej. Tyle, że tylko kilku okazało się przestępcami. Wiecie, niektórzy* ludzie po moich kiełbaskach nie czują się najlepiej. A bywają i tacy**, który tracą przytomność. I okazało się, że wśród tych którzy padli po kilku kęsach byli: złodziej bez licencji; żebrak, który przekroczył ustaloną przez prawo dniówkę; ekshibicjonista; kupiec sprzedający dzieciom alkohol i szaleniec przebrany w szaty patrycjusza, krzyczący, że nadchodzi zemsta Wielkich Korniszonów. Udzieliłem im wszystkim napomnienia, ale nie jestem pewien czy mnie słyszeli, bo nie mogłem ich obudzić. Zresztą nieważne… Wyciągnąłem też od nich symboliczne grzywny... – Rzucił na stół pięć dolarów, chociaż Sierżant Colon miał nieodparte wrażenie, że była to jedynie niewielka część tego co GSP Dibbler zdołał zebrać. Mimo wszystko dobrze się spisał – pomyślał Fred – oby tak dalej.

* czyt. wszyscy
** czyt. większość

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Słońce stało już bardzo wysoko kiedy Nobby się obudził. Uświadomił sobie, że już od kilku godzin powinien być na komendzie. Zwlekł się powoli z czegoś co powinno być łóżkiem, jednak wcale tak nie wyglądało.
- Komendant nie będzie zadowolony - Pomyślał. - Najwyżej powiem, że byłem na pogrzebie Niani.
Ruszył powoli w zatłoczone ulice Ankh-Morpork. Kiedy dotarł na komende była już pełna ludzi, wiec udał się na swoje miejsce. Zdecydowanie przytłaczała go ilość nowych funkcjonariuszy i do tego jeszcze te czarownice. Nobby nie przepadał za czarownicami, nie przepadał również za jakimikolwiek nowościami. Był poprostu staroświecki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Lady Sybil będzie wściekła... Nie dość, że Vimes nie pojawił się na kolacji, to jeszcze zrobił to po raz drugi z rzędu. Kto by pomyślał, że ta warstwa papierów do podpisania jest taka miękka*?
Sir Samuel wyszedł z posterunku widząc, jak młodsi funkcjonariusze przyprowadzają coraz więcej ''przestępców''. Strasznie w tym przypominali Marchewę, w jego pierwszych dniach służby. Muszą się jeszcze wiele nauczyć. Na przykład tego, że złodziei bez licencji lepiej odstawiać bezpośrednio do Gildii Złodziei. Oni się nimi zajmą zdecudowanie lepiej. I może jeszcze zapłacą...
Komendant stanął na moście i oparł się o drewnianego hipopotama. Popatrzył z zadumą na najwolniejszy w historii Blitzkrieg. Pewnie postępowałby szybciej, gdyby admirał wrogiej floty przyjąłby propozycje mieszkańców Ankh-Morpork, którzy wietrząc okazję chcieli sprzedać swoje łopaty po promocyjnych** cenach...

*Po 30 godzinach bez snu wszystko wydaje się niezwykle miękkie. Nawet Detrytus.
**Promocje, jakich nie powstydziłby się nawet G.S.P. Dibbler.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Niania skończyła mały obiad* i przeciągnęła się na krześle. Okazało się, żę nie tylko ona złapała dziś przestępców, ale mimo wszystko była z tego dumna. Postanowiła napisać list do domu.

Drogi Jasonie i reszta,
zdziwicie się pewnie, ale wasza stara matka służy w Straży Miejskiej. W Ankh - Morpork, to bardzo duże miasto i jest bardzo wielu przestępców, a ja nawet dziś dwóch złapałam. Co prawda z małą pomocą Grebba, ale wiecie. Okazało się, że nie mieli licencji, a byli złodziejami, bo tu w mieście to trzeba mieć licencję, żeby kraść i mordować, a oni nie mieli i kradli. Byli już nawet przesłuchiwani przez Detrytusa, to jeden ze strażników, troll, jest bardzo duży i z kamienia. Trochę mi ich w sumie żal, bo po tym przesłuchaniu leżą i się nie ruszają, a oddali wszystkie pieniądze, ale chyba się im należy, bo nie mieli licencji. Przysyłam dwa obrazki, na pierwszym są wszyscy strażnicy, no prawie wszyscy, bo kilku nie ma. Ten taki duży, co wygląda, jak głaz to Detrytus ten co przesłuchiwał. Tu jest taki co wygląda jak kula od kręgli to jest sierżant Colon, on jest ważny, bo inni się go słuchają. Ten po lewej to jest fukcjonariusz Gardło Sobie Podrzynam Dibbler. Sprzedaje kiełbaski, ale wcale się nie chce zabić, on się tylko tak nazywa. A tu na środku, nie uwierzycie, to jest mag w kapeluszu. Prawdziwy mag. A na tym drugim obrazku to jest moja oznaka. Tam jest napisane na niej Straż Miejska Miasta Ankh-Morpork i noszę ją na szacie. Przesyłam pozdrowienia. MAMA.


*Kiełbaski** z chlebem.
**Broń Boże nie od Funkcjonariusza G.S.P. Dibblera. Niania woli jeszcze pożyć.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 18.04.2006 o 14:30, Dadix napisał:

- Spróbuj znaleźć kogoś z jego rodziny: matkę, babkę, ciotkę, kogokolwiek i przyprowadź tutaj.
Tymczasem dzieciaka postawimy w kącie i powiemy Detrytusowi, żeby go pilnował, ale –
brońcie bogowie – nie dawał prztyczków w nos.

>

- Eee... - Rincewind zamyślił się. A jeśli jego ojciec rzeczywiście należy do Gildii Skrytobójców? - Tak, oczywiście sir!

Rincewind wyszedł na zewnątrz i udał się w stronę domku, na którym został zaatakowany. Może tam spotkam jego rodziców...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się