Zaloguj się, aby obserwować  
Skazeusz

Gothic 2 - forumowa gra RPG

3525 postów w tym temacie

Camra jak tylko poczuł co się święci, odlewitował na jakąś odległość, tak aby być poza zasiegiem wroga. Jego najskuteczniejszą bronią było zniszczenie zła, ale tu nic nie dawało. Próbował więc innych czarów, ale jego zdolności do wykorzystywania przyrody wydawały się nie wywierać na bestii żadnego wrażenia. Nawet jego najsilniejsze czary nie dawały rady... Ale w tym momencie przypomniał sobie raz już zastosowany wybieg z wykorzystaniem otoczenia. Rozejrzał się dookoła komnaty i zawołał:
-Cofnijcie się do ścian!!!
Drużyna ustąpila a on w tej chwili zawalił część sklepienia na potwora. Cała komnata pokryła się kurzem z rumowiska...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Nie wiem co was do tego podkusiło, ale ja mam już tego dość! – krzyknął Bumber, wpatrując się to w Fanafilmu, to w Liqida.
Paladyn dokładnie przyjrzał się komnacie. Emanowała od niej mroczna siła, ta sama, z którą Wybraniec miał niejednokrotnie do czynienia. Tajemnicze manuskrypty, złowrogie ołtarze i kilka zagadek, tylko potęgowały złą aurę, jaka roztaczała się nad tym miejscem. Bumber zaczął pojmować całą sytuację dużo wcześniej, nim zdążyli zgłębić korytarze zapomnianej świątyni.

Gdzieś w ognistej otchłani, wiele boskich lat wcześniej...

- ...jednak strzeż się nekromantów, człowiecze, gdyż ci, dawno zapomniani, lecz napiętnowani mocą i gniewem swojego pana, a mego brata, nigdy nie zaginą i będą nawiedzać twój świat jeszcze wiele razy, nim wszędzie zapanuje ma światła ręka. Te plugawe istoty, niegdyś ludzie, teraz zaś cienie swego dawnego człowieczeństwa, bez sprzeciwu wykonują dane im rozkazy ze śmiertelną skutecznością. Opowiem ci teraz, w jaki sposób narodziła się ta kasta. A było to wiele lat temu... Mój brat od wieków dąży do zawładnięcia mym królestwem. Czarni magowie, jak i Poszukiwacze, od zawsze służyli mu jako najwierniejsi wykonawcy jego słów. To oni wprowadzali je w życie, jednak nie mogli stanąć na drodze swych silniejszych towarzyszy – nekromantów. Ci, to nic innego jak mroczni czarnoksiężnicy, wywyższeni przez ich mistrza, Beliara. Tylko nieliczni byli w stanie dostąpić tego zaszczytu... Ich liczebność nie powiększa się, ani nie maleje, gdyż są oni nieśmiertelni, a mało jest magów godnych dostąpienia tego zaszczytu. Posiadają oni straszliwe moce, pozwalające wskrzeszać umarłych pod postacią wcielonego zła. Demony chadzające po twym świecie są tylko marnym okruchem ich mocy. Zapewne nigdy nie dane ci było widzieć prawdziwego demona, mój wybrańcze. Dla dobra twego i twych braci, obyś nigdy nie musiał stanąć z takim oko w oko! Nawet najwięksi magowie, służący mi od swych narodzin, nie byli w stanie stanąć naprzeciw złu w najczystszej postaci...
- Mój mistrzu, dla ciebie odesłałem Śniącego, dla ciebie też wyplenię nekromancki ród...
- Jednak ja nie zawsze będę mógł być u twego boku. W miejscach, gdzie grasują demony, nie mam władzy, gdyż nie dociera tam ciepło mego ognia. Są to różne wymiary, a także groty, komnaty i świątynie, zabezpieczone pradawnymi klątwami. Potrafią być one silniejsze od mej boskiej woli! Dlatego też muszę cię nauczyć magii, która jest dla demonów śmiertelna. Znam ją tylko ja i tylko ja decyduję, kto może się nią posługiwać. Będziesz następcą mych najwierniejszych wojowników, zostaniesz napiętnowany najświętszą mocą...

Czasy obecne...

- No dalej, czemu tak stoisz?! Rusz się!
Bumber przetarł oczy. Z transu wybudził go Fanfilmu, próbujący nakłonić Wybrańca do ataku. Paladyn w złotej zbroi trzymał się trochę na uboczu, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. Po krótkiej chwili zastanowienia wiedział już co robić...
Paladyn chwycił miecz w obie ręce, jedną kładąc na ostrzu, drugą zaś na rękojeści, i podniósł go w górę. Od Blasku Innosa, jak i również złotej zbroi, biło jasne światło, rozchodząc się po całej komnacie. Z każdą chwilą stawało się coraz bardziej intensywne, wzbudzając popłoch wśród szkieletów, jak i niepokój u demona. Gdy zrobiło się jasno jak w dzień, nastąpił ogromny błysk, mający swe epicentrum na piersiach paladyna...
Gdy wszyscy odzyskali wzrok, nie mogli uwierzyć w to, co zobaczyli. Miast armii szkieletów, po sali walało się pełno mączki kostnej. Demon wisiał kilka metrów w powietrzu, obserwując każde ruchy nowego stworzenia. Właśnie, stworzenia. Ludzka postać paladyna Bumbera rozpłynęła się w powietrzu, ukazując kilkumetrowego wojownika w zbroi podobnej do pancerza Wybrańca. Olbrzym miał także podobne rysy twarzy do paladyna, jednak jego głowę pokrywała ognista czupryna, a na każdym bogato zdobionym ornamentami kawałku pancerza tańczyły małe płomienie. Mieniły się one najróżniejszymi odcieniami złota, czerwieni i żółci, nadając postaci budzący zaufanie wygląd, ale też lęk. Bumber w swej zmienionej formie dzierżył ognisty miecz, zakończony rozdartym na dwie połówki ostrzem, z czego każda z nich była ostrzejsza od brzytwy. Sama broń, jaką posiadał paladyn, była rozmiarów większych od przeciętnego człowieka. Zresztą Wybraniec ledwo mieścił się w komnacie, gdyż nie była ona przystosowana do takiej wielkości „zwiedzających”.
Bumber zmierzył demona wzrokiem, a w jego oczach pojawiły się płomienie. Przez chwilę spojrzał na swych towarzyszy, dając im do zrozumienia, iż wszystko jest pod kontrolą. Miał zamiar wyjaśnić im to, ale tuż po walce...
Paladyn dostrzegł, że z ziemi zaczęły wyrastać kolejne zastępy nieumarłych wojowników. Postanowił zostawić ich swej drużynie, a sam podjąć się walki z demonem. Ruszył z szaleńczym impetem na głównego przeciwnika, taranując po drodze kilkunastu umarlaków. W przeciągu jednej krótkiej chwili ostrza obu wojowników – Bumbera i Bearnhilna – złączyły się, wywołując potężne drgania całej góry. Paladyn wiedział już, że mimo potężnej mocy, jaką posiadał, czeka go ciężka walka. Walka z jednym z najpotężniejszych wysłanników Beliara, strzegącego świątyni nieumarłych. Walka, która była pierwszą bez obecności Innosa i jego boskiego wsparcia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Jak wielką potęgą Innos może obdarzyć śmiertelną istotę? Przecież musi istnieć jakaś granica. Wieczysty ogień stworzył człowieka, który owszem - swoimi czynami może dorównywać bogom (lecz nie przez potęgę, a przez wolę walki i moc ducha), ale ciągle jest to istota o śmiertelnej powłoce. Ostatnie wydarzenia dały Cossackowi wiele do myślenia. Zazdrość potęgowała się z każdą chwilą. To nie było już lekkie uczucie wywyższenia Bumbera. Z każdym dniem owe uczucie potęgowało się i narastało w duszy majora.

- Dlaczego tak jest? Czy i ja nie mogę otrzymać takich świętych darów? Czy nie zasługuję sobie tym poprzez moją świętą misję, którą od momentu otrzymania święceń stale wykonuję? Dobrze wiesz Innosie, że Adanos nie pozwoli na zachwianie równowagi. Z jakiej wręcz racji dajesz Bumberowi taką potęgę? A co jeśli w końcu trafimy na przeciwnika, który okaże się nie do pokonania przez siły śmiertelników, choć nie wiem jak potężne? Nad wszystkim pieczęć sprawuje przeznaczenie. To ono jest motorem postępu, czasu i trwania. Nawet Bogowie muszą się liczyć z przeznaczeniem. Jak zatem wyjaśnić ostatnie wydarzenia?

Najpierw płacz i zgrzytanie zębów. Niedowierzanie, że Bumber odszedł. Później okres stagnacji i błądzenie we mgle, które trwa do teraz. Dlaczego zatem marszałek powrócił? Czy czasem nie było to złamanie zasady przeznaczenia i równowagi? Co jeśli paradoksalnie powrót wybrańca spowoduje koniec dobra i wszystkiego co może być kochane? Ciągła walka, wiara w zwycięstwo. Jednak co jeśli ta bitwa nigdy się nie zakończy? Tyle pytań...

Cossack przyjrzał się całemu starciu. W oczy rzucały się dwie ogromne indywidua walczące po środku sali. Każde zetknięcie się olbrzymich ostrzy powodowało drżenie ziemi. Sylwetka zmienionego Bumbera dosłownie zwalała z nóg. To nie był już zwykły paladyn. Nie mógł nim być. Nieważne, że miał podobne rysy twarzy. Ludzka dusza, choć nieśmiertelna i wieczna nie byłaby w stanie przyjąć takiej postaci. Oj nie, to nie był wybraniec...

(...) Podczas całej historii świata nie zapisały się żadne wzmianki o bezpośrednim starciu Innosa i Beliara. Według kapłanów Adanosa nie mogłoby do tego dojść, bowiem Innos, jako najpotężniejszy z bóstw pokonałby zło, zmieniając tym samym cały porządek wszechrzeczy. Tak naprawdę nikt jednak nie wie czy Adanos nie byłby w stanie wspomóc mrocznego brata, aby starcie trwało wiecznie i nigdy nie zostało zakończone. Zresztą kim lub czym jest neutralny Bóg? Być może tak naprawdę jest to jedynie siła, która decyduje o stanie równowagi między dobrem, a złem i występkiem...

Czy tak naprawdę to starcie nie było bitwą pomiędzy boskimi braćmi? A może to Adanos wspierał teraz Beliara, aby to starcie było wyrównane? Jedno jest pewne - siła śmiertelników w tej chwili nie była warta nawet funta kłaków...

- No co tak stoicie?! Walczmy! Za Innosa! - krzyknął Fanfilmu.
- Masz rację paladynie! Za Innosa! Za dobro i sprawiedliwość! Za wszystko co kochamy i jest nam drogie! - wtórował mu Cossack.

Ósemka bohaterów ruszyła w kierunku nieumarłych hord. "Bumber" z kolei cały czas walczył z demonem, a ich starcie trzęsło ziemią w posadach...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nie ma w kronikach i pieśniach słów, aby opisać, to co miało właśnie miejsce. Starcie ze Śniącym było nic nieznaczącym zdarzeniem wobec tego, co miało właśnie miejsce. Niezliczone zastępy nieumarłych hord, walczących z ósemką wybrańców. Po środku zaś dwie istoty ścierały się ze sobą w morderczym uścisku. Bearhiln dzierżył w swoich łapach kilka ostrzy, wywijając nimi we wszystkich kierunkach. Bumber zaś cierpliwie parował ciosy i kiedy nadarzała się okazja, wyprowadzał kontrę. Majestatyczny blask Innosa, który teraz rozszczepiony był na dwie klingi oświecał wszystko i wszystkich swoim światłem, które trudno opisać prostymi słowami. Dla drużyny głównym celem była walka ze stworami, które są w stanie pokonać - demon był poza zasięgiem nawet najpotężniejszych istot znanego świata. Demony, gargulce, smoki, ożywieńce, trolle - nic nie był w stanie dorównać konstruktowi Beliara.

Cossack silniej ścisnął rękojeść swojego półtoraręcznego ostrza. Po ostatnim "eksperymencie" z magią po klindze miecza nadal spontanicznie wędrowały delikatne wiązki energii magicznej. Wojownik poprawił runiczną tarczę, podciągnął napierśnik, poprawił nagolenniki. Spojrzał przed siebie. Przeraźliwa cisza, pomimo piętrzących się wszędzie kawałków kości i walczących herosów był zatrważający. Major na chwilę odpłynął. Nie wiedział co czynić... Można by powiedzieć, że czuł już po prostu zmęczenie, narastające z każdym kolejnym dniem. Bo w końcu ileż można? Ile jest w stanie wytrzymać ludzkie ciało? Niewiele, bo choć często ludzie pragną rzeczy karkołomnych i nieosiągalnych, to ich fizyczna powłoka sprowadza ich na ziemię...

- Cossack, rusz dupę! Nie patrz się przed siebie jak cielę na malowane wrota, tylko pomóż nam do cholery! - major został wyrwany transu przez donośny krzyk Angabara. Najemnik ciął ożywieńców swoim drzewcem, zaś jego zbroja pokryta była już sporą warstwą mączki kostnej.
Major oprzytomniał. Znowu spojrzał przed siebie, tylko tym razem w poszukiwaniu potencjalnego oponenta. Jest. Mag kościej, miotający we wszystkich kierunkach lodowe pociski i wzywający sporadycznie niewielkie grupki szkieletów. Paladyn podniósł krótki miecz. Pochwycił mocniej klingę, skierował ostrze w dogodnej pozycji...
- Posmakuj tego cholerny truposzu!
Miecz poleciał z ogromną prędkością w kierunku lewitującego trupa. Szkielet ciosu uniknął zamrażając w ostatniej chwili nadlatujący "pocisk".
- Tak się bawimy...
Cossack ruszył przed siebie, chyżo wyrzucając kolana. Mag cały czas nękał go pociskami, jednak magiczna tarcza z łatwością absorbowała czary. Cossack podbiegł, wyskoczył w powietrze, skierował klingę w dół, po czym z impetem upadł na wroga. Kościej rozpadł się na kawałki...
- Dalej! Kto kolejny! Obsłużę każdego po równo!
Camra zamienił się ponownie w lwa. Rozszarpywał kościotrupy na kawałki. Jego przekrwione oczy, napięte mięśnie wszystkich kończyn świadczyły o jednym - niepohamowanym gniewie, który zneutralizować może tylko porządna jatka. Nie byłoby go tutaj, gdyby nie ostatnie wydarzenia. W końcu zaraza dotknęła także jego.
Fanfilmu cały czas strzelał z kuszy majora, miotając śmiercionośne bełty we wszystkich kierunkach. Go także zmieniły ostatnie wydarzenia. Zmężniał, wydoroślał.
Taal... Człowiek zagadka. Tak naprawdę towarzyszył drużynie zbyt krótko, aby wyrobić sobie o nim zdanie. Nie budził wątpliwości jednak fakt, że nie brakowało mu odwagi. Myśliwy w zielonym długim płaszczu raz po raz wywijał szablą i strzelał z łuku, do zbliżających się zombie.
Darkstar jak to w jego zwyczaju, spokojnie wytępiał kolejne zastępy potworów. Pomimo planu Cossacka, ostrze Adanosa nie straciło swej mocy i nadal emanowało delikatną niebieską poświatą. Wybraniec ciął stale i nieprzerwanie.

Zresztą... wszyscy byli w transie...

Liqid czarował, a czynność tą "urozmaicało" mu wypijanie magicznych esencji, które przywracały mu nadwątlone pokłady energii magicznej. Z opuszków palców stale wyskakiwały wiązki magii i promienie mocy.
Budyn także walczył, choć ostatnio działo się z nim coś dziwnego. Stracił dawny refleks, mógł już zginąć podczas tej wyprawy. Jednakże walczył nadal - jak przystało prawdziwemu wojownikowi Innosa.
Walka trwała dalej...

[Może i nie jestem MG i w sumie nie powinno mnie to obchodzić, jednakże proszę w imieniu Liqida i fanafilmu o częstsze pisanie. To, że jesteście graczami jest zarówno przywilejem, jak i obowiązkiem. Czy aż tak ciężko jest poświęcić chociaż 15 minut dziennie na napisanie jednego postu? Pomyślcie trochę nad tym. :)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Liqid oniemiał na widok nowej postaci paladyna Bumbera. Zresztą nie on jeden - wszyscy członkowie drużyny stali przez chwilę niczym pomniki w świątyni, lecz po chwili rzucili się do dalszej walki. Niezwykłe. Najprawdziwsza personifikacja mocy Innosa, Bumber wyglądał niczym jakiś mistyczny tytan ognia, czy coś w tym rodzaju. Lecz tytani istnieją tylko w legendach, bajkach dla dzieci, jak opowiadają niektórzy, tymczasem to, co było dla nich Bumberem było prawdziwe. Wielkością dorównywał demonowi, a i ich umiejętności były wyrównane. Byli równie dobrzy, można by rzec. Nie mogli niemal siebie dosięgnąć, gdyż co jeden wprowadził uderzenie, drugi je z łatwością parował. Tylko czy na pewno obdarzony pokaźną dawką mocy Innosa Bumber jest mimo wszystko dorównać Bearhlinowi? Przecież ten demon nie pokazał jeszcze wszystkiego, na co go stać, to można łatwo zauważyć. Czuć w nim było ogromne ładunki niespożytkowanej mocy, trzymał je pewnie w zapasie na odpowiednią chwilę. A ta miała nigdy nie nadejść. Tymczasem paladyn zaskoczył go udowadniając mu potęgę Innosa. Czy w takim wypadku można wciąż mówić o pełnej równowadze? Już od dawna była zachwiana, sam Adanos mu to mówił. Szala od dawna zaczynała się niebezpiecznie przechylać na stronę dobra, lecz teraz, gdy pojawiła się taka "broń" zaczął się martwić. Nic dobrego z tego nie wyniknie, przeczuwał to.
Rozumiem, - w jego głowie kłębiły się myśli - on zrobił dla ciebie tyle dobrego. Dlatego go nagrodziłeś, dałeś mu posmakować swej prawdziwej potęgi. Lecz dlaczego my nie możemy również tego doświadczyć? Przecież jedna, pojedyncza istota nie powinna posiadać aż takiej mocy. Może kiedyś?
Z pomocą swych zaklęć wyrzynał w pień kolejne zastępy wrogów, lecz patrząc na walczącego Bumbera jego czary przypominały mu proste, przeciętne sztuczki. Nawet fala ognia czy tchnienie śmierci nie posiadają nawet ułamka takiej mocy, jaką prezentował paladyn.
Gdy spojrzał na demona przypomniały mu się słowa pewnego czarodzieja:
"Nekromanta
Przywołuję cienie nocy
Pod mym berłem drży magia ciemności
Wojna mym żywiołem,
wojownicy bez dusz na me rozkazy.
Wolność to tylko wspomnienie
Bo prawdziwa siła leży w umyśle.
Czy wciąż chcesz stawić mi czoła?
Czy zagrasz w grę,
gdzie stawką jest śmierć?
Tylko po to, by odzyskać wolność?"

Były to słowa Xardasa.
Walka trwała nadal. Lecz czy można to nazwać walką? Walką było starcie tych dwóch potężnych sił - Bumbera - wysłannika Innosa i Bearhlina - wysłannika Beliara. Byli przy nich tacy mali. Dziecięce zabawki, proste figurki . Figurki, które pokonały mnóstwo zła. Czy to nie śmieszne?
Nagle Liqid zobaczył, że coś się zmieniło. Przestały się pojawiać nowe szkielety. Ostatnie ginęły pod mieczami wojowników. Zamiast nich z ziemi wypełzło coś o wiele gorszego - harpie. Latające bestie. Zawyły, krążąc nad walczącymi gigantami i ruszyły na śmiałków.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Darkstar z podziwem oglądał postać w którą przemienił się Bumber…nigdy czegoś takiego nie widział, przez chwilę miał wrażenie że sam Innos wcielił się w skórę swojego wybrańca…tyle że moc Innosa nie docierała do takich bluźnierczych miejsc jak to.
Wybraniec Adanosa,jak ostatnio sam zauważył, za dużo czasu poświęcał na rozmyślanie. Chwila nieuwagi zaowocowała silnym ciosem w głowę przez jednego z ożywieńców. Wojownik tracił przytomność, gdy Budyn zawlekał go w bezpieczniejsze miejsce,z dala od miejsc walki.
Nastąpiła cisza.
Gdzieś poza czasem, i przestrzenią…
-Darkstarze… słuchaj mnie uważnie, mój sługo.
Wojownik z trudem otworzył oczy, miał halucynacje. Wydawało mu się, że znajdował się okolicach jakiegoś wybrzeża… z trudem wstał. Znajdował się na plaży, wyglądało to jak jakieś tereny wschodnie królestwa, sam piasek i woda. No i cisza, kompletna cisza. Z jednym wyjątkiem.
-Darkstarze, długo czekałem na tę chwilę, najwyższy czas byśmy porozmawiali.
-Kto… jak… kim jesteś do cholery!? Gdzie ja jestem!?
-Spokojnie wojowniku…znajdujesz się poza czasem i przestrzenią. Nic ci nie grozi, Budyn czuwa nad tobą. Chyba trochę za mocno oberwałeś w głowę… ale do rzeczy. Przemawia do ciebie sam Adanos, bóg równowagi, któremu w przeciwieństwie do jego braci, nie zależy specjalnie na zagładzie świata.
-Adanos? Ale… czym dostąpiłem tego zaszczytu? Czego ode mnie chcesz? Nigdy nie byłem zbyt religijny.
-Być może dlatego wybrałem ciebie na mojego wiernego sługę, zapomniałeś już że jesteś mym Wybrańcem? Ten tytuł do czegoś zobowiązuje, a ty chyba, mój wierny sługo zapomniałeś o tym.
-Ja…
-Nic nie mów. Słuchaj za to uważnie. Wybrałem ciebie na mojego sługę ze względu na to że jesteś rozsądny, i nie jesteś jakimś religijnym fanatykiem. Myślę że Indos nie miałby z ciebie pożytku, jesteś zbyt krnąbrny. Ale do rzeczy. Zbyt długo patrzyłem na poczynania waszej drużyny przez palce. Liqid, mój wierny sługa, był zbyt uparty, wątpił w moje nauki. Przeszedł na stronę Innosa, podobnie jak wielu twoich towarzyszy, zaślepiony pragnieniem unicestwienia zła… a przecież to jest niemożliwe! Bez zła nie byłoby istoty dobra.
-O czym Adanosie mówisz? Przecież Beliar chce zniszczyć człowieka, zapanować nad tym światem…
-Tak, wojowniku… pomijając fakt że gdyby zniszczył człowieka, nie miałby go kto wielbić. Czy nie zauważyłeś, że Innos również przekracza granice? Może Beliar się po prostu broni? Czy aby przypadkiem bóg ognia, nie wykorzystuje twoich towarzyszy jako marionetki?
-Ależ…
-Bumber, twój przyjaciel, wiernie służył Indosowi. Jest dobrym narzędziem w jego rękach. Naiwny paladyn myśli,że moce które zyskał, są błogosławieństwem… ja twierdzę że to przekleństwo. Czy wy ludzie tego nie dostrzegacie? Innos, pokonując Beliara, może doprowadzić do zachwiania tego świata.Opętał Bumbera, wykorzystując go do swojego dążenia w celu unicestwienia Beliara. Tak dalej być nie może. Czy wiesz o czym mówię, mój slugo?
Darkstar milczał.
-Nie mogę pozwolić na zachwianie równowagi tego świata. Zawsze byłeś rozsądnym człowiekiem… przypominasz sobie to prawda? Wydarzenie które starannie wymazałeś z pamięci…
Na twarzy Darkstara pojawił się wyraz przerażania.
-Tak…pamiętasz to. Wydarzenie, które skłoniło twój oddział do opuszczenia jakże chwalebnej służby dla króla w czasie wojny z orkami, jeszcze długo przed wypłynięciem do Korynis.
-Co mam uczynić Adanosie?
-Wiedziałem że zrozumiesz. Wszystko w swoim czasie.Idź, wracaj do walki… pamiętaj jednak z kim, i o co naprawdę walczysz. Jeszcze się odezwę, zobaczymy czy nie zawahasz się.

Wszystko dookoła spowiła ciemność… Darkstar z powrotem poczuł silny ból głowy. Usłyszał jakiś krzyk
-Dobra, budzi się, chyba nic mu nie jest. No,już, wstawaj. Jesteś nam potrzebyn-rzekł Budyn.
Najemnik powoli wstał, uniósł swój miecz, i ruszył na grupę nieumarłych…pełen wątpliwości.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bo ilekroć dzierżysz miecz światłości, dosięgnie cię zło mroku mego brata. I ugniesz się pod jego ciężarem, i będziesz się przed nim bronił, aż wreszcie powstaniesz i ogłosisz me zwycięstwo. A wtedy ja, bóg sprawiedliwości i dobroci, zatryumfuję, dzieląc się z ludźmi mą mocą. Powierzam ci te zadanie, mój wysłanniku, bo wiem, że tylko ty jemu podołasz. Jesteś mym żywym wcieleniem, mymi rękoma i oczami... Będę z tobą zawsze, gdy tylko będziesz mnie potrzebował.

Oczy Bumbera płonęły gniewem. Po źrenicach tańczyły płomyki, w żyłach gotowała się krew. Nigdy wcześniej nie czuł takiego przypływu mocy i siły. Doskonale zdawał sobie sprawę, że z dźwiganym przez niego brzemieniem wiąże się wielka odpowiedzialność. Został nią obarczony przez samego Innosa, toteż musiał jej podołać. Teraz nie może zawieść, nie może sobie pozwolić na klęskę. Od niego zależą losy świata. To on jest żywym wcieleniem swego boga...
Demon okazał się silniejszy, niż Bumber przypuszczał. Wielka bestia lewitowała kilka metrów nad kamienną posadzką, umiejętnie unikając większości ciosów paladyna, a pozostałe parując z nie mniejszą skutecznością. Wybraniec wyprowadzał kolejne kombinacje, starając się przejąć inicjatywę w pojedynku. Bearnhiln jednak nie chciał się poddać woli paladyna i z uporem wyprowadzał coraz to bardziej skomplikowane ciosy.
Paladyn liczył na to, że demon z czasem osłabnie. Nie wiedział jednak, co jest źródłem jego mocy – a był nim sam Beliar. Cała drużyna znajdowała się w miejscu napiętnowanym mroczną poświatą. Światłe czary traciły większość swej śmiercionośnej mocy, siły upływały szybciej, a nieumarli dostawali coraz to większe zastrzyki energii. Bumber wiedział, że nie może przedłużać walki w nieskończoność. Zdawał sobie sprawę, że drużyna w pewnym momencie polegnie pod naporem sługusów zła. Musiał działać szybko.
Potężne zamachy podwójnym ostrzem zahaczały o ściany komnaty, odrywając od nich kawałki kamienia i mniejsze posągi beliarowskich plugastw. W pomieszczeniu robiło się coraz ciaśniej, a to za sprawą przybywających umarlaków, jak i coraz większych skupisk gruzu. Bearnhiln walczył bez wytchnienia, próbując dorównać swojemu przeciwnikowi. Bumber starał się przerwać impas w walce, jednak bez rezultatu.
I wtedy wydarzyło się najmniej spodziewane. Demon skupił się mocniej, uwalniając wszystkie pokłady swej energii. Komnatę spowił całun mroku, pozbawiając widzenia żywe istoty. Bumber przez chwilę też nic nie widział. Otworzył oczy dopiero wtedy, gdy poczuł potężne uderzenie na swej klatce piersiowej. Złoty olbrzym zatrzymał się dopiero na ścianie, niszcząc ją i podrywając w powietrze setki małych kamieni...
W oddali słychać było piski harpii i okrzyki członków drużyny. Walczyli na ślepo, pozbawieni wzroku. Bumber stał zaś oparty o kamienny filar, próbując dostrzec sylwetkę demona.
Jest. Niedaleko paladyna przemknął demon, markując cios i uderzając od boku. Bumber był jednak przygotowany. Uskoczył szybko, pozwalając by miecz demona rozbił w pył filar podtrzymujący sklepienie. Chwilę po tym Wybraniec stał już za Bearnhilnem, dysząc mu ciężko w kark. Podwójne ostrze przebiło się przez tylny pancerz demona, wychodząc tuż pod żebrami. Bearnhiln zawył przeraźliwie, wstrząsając komnatą w posadach...
Bumber patrzył się na leżącego demona. Z jego wnętrzności wypływała czarna krew. Paladyn pochylił się nad ciałem, z zamiarem przeszukania go. Wtem wielki ogon uderzył Wybrańca w twarz, chwilowo pozbawiając go przytomności...

Nie możesz zawieść, paladynie. Każdy, tylko nie ty. Jestem przy tobie, zawsze, tak jak ci mówiłem. Od Ciebie zależą dalsze losy świata – musisz raz na zawsze pokonać Beliara, abym mógł zapanować w twym królestwie. Droga będzie ciężka i wymagająca, jednak z moją pomocą zwyciężysz. Posiadasz wiedzę i moc, jaka nie znana była nikomu poza mną. Wykorzystaj to. Wierze w ciebie.

Bumber podniósł się ciężko, obserwując tryumfującego demona. Mimo ogromnej rany, stał na dwóch łapach i czekał na dogodną okazję. Mrok jakby trochę osłabł, jednak widoczność nadal była słaba. Na tyle słaba, że Bumber musiał uważać, żeby nie skrzywdzić przypadkiem któregoś ze swoich towarzyszy.
Walka rozgorzała na nowo...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ciemność, tylko ciemność widział myśliwy. Jednak czy jeszcze nim był? Czy myśliwy zagłębia się z samym chyba innosem w mroki nieprzebrane by stoczyć bój z Beliarem? Czym były strzały i miecze wobec tak potężnej magii? Szabla na nic mu się nie przyda w walce z harpiami, a na łuk jest za ciemno... Czy aby na pewno? Taal przypomniał sobie słowa swego przyjaciela druida:
-Wzrok może zwodzić. Nie można na nim polegać, szczególnie w sprawach magii. Nie ufaj mu, tak jak nie ufaj do końca innym zmysłom. Tylko zmysł magii jest pewny. Jednak o tym dzisiaj Ci nie opowiem. Nie jesteś jeszcze magiem. Jeszcze... Jednak gdy dalej będziesz pobierał u mnie nauki to kto wie?
Dwa dni potem zginął zabity, a raczej rozszarpany przez harpie. Na to wspomnienie łza pojawiła się w oku myśliwego. Był on przyjacielem Taala. Opanował się i wysilił zmysły. Słyszał pisk równie dobrze jak po zielu ducha, które sam tworzył na podstawie przepisu otrzymanego od druida. Jednak teraz coś się zmieniło, coś się przełamało w Taalu. Po tym co tu widział nie był już tym samym człowiekiem, którym był wchodząc do tej jaskini. Widział teraz w co się wpakował. Walka dobra ze złem przerastała go, nie mógłby wytrzymać takiej odpowiedzialności jak Bumber. Podziwiał go, a zarazem zazdrościł mu mocy tak potężnej, że mógłby wstrząsnąć posadami świata. A kim był Taal ? Biednym myśliwym, który żył by żyć bez widocznego planu na przyszłość. Dopiero teraz zobaczył moc towarzyszy, którzy parali się magią w każdym jej znaczeniu.Medytował w ten sposób nie wiedząc o tym sam. I postanowił zmienić coś w swym szarym życiu pozbawionego kolorów boskich. Postanowił napełnić go czerwonym, niebieskim, czy choćby w ostateczności czarnym. Nie mógł sobie pozwolić by zostać obojętnym wobec tego co się dzieje i co się stanie. Nie mógł pozostać pionkiem w boskiej grze. Chciał, a nawet musiał być figurą. Obudził się w końcu z półsnu i zobaczył, że przez sekundę po opuszkach palców przebiegły mu wstążki energii, która znikła równie szybko jak się pojawiła.Taal wyją łuk i na podstawie słuchu wypuszczał kolejno strzały w stronę harpii, które umierały jedna po drugiej ugodzone strzałami. Wtem przed drużyną wyłonił się kolejny przeciwnik. Wielki troll inny jednak od tych, które śmiałkowie zwykli widywać w leśnych ostępach. Stał przed nimi bowiem szkielet trolla ożywiony mocą demona. Gdy zobaczył go myśliwy w opadającej ciemności pomyślał, że stojący na odległość ciosu troll-ożywieniec może mu przeszkodzić w planach zostania magiem. To samo myślał chwilę potem leżąc z wielkim bólem w boku wśród resztek swojego łuku, strzał, elementów skórzni noszonej przez myśliwego, a także zgiętej wpół szabli i kawałków tynku z sufitu o który uderzył lecąc niesiony ciosem trolla. Tak to mogło mu przeszkodzić w jego planach.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kolejna harpia pisnęła z bólu, po czym zwęglona rozsypała się po ziemi. Popiół błyszczał na błękitno, co było pozostałością po zaklęciu Liqida. Dwie towarzyski martwej już harpii zaskrzeczały donośnie i zmieniając taktykę zaczęły pluć kwasem w maga ognia. Lecz i tak nie były w stanie uciec przed dziesięciokrotnie szybszym od nich czarem. Lekkie nitki energii magicznej przepłynęły po palcach Liqida, po czym natchnione maną przemieniły się w potężny piorun, zaklęcie, którego nauczył się jeszcze jako sługa Adanosa, lecz teraz doprowadził je niemal do perfekcji. Strumień magii poraził bestie, te nie zdążyły nawet wydać ostatniego okrzyku - wpadając na siebie zmieniły się w kamienie, by po chwili naśladując swą martwą od kilku sekund towarzyszkę zniknąć na zawszę z tego świata. Czy zło musi zawsze stawiać na ilość, a nie jakość? Ten demon jest dla nas jedynym wyzwaniem dla nas w całej tej komnacie. Chyba, że spod ziemi wylezie coś jeszcze. -Liqid mówił do siebie w myślach
Liqid westchnął i uzupełnił manę kolejną miksturą. W wykonywaniu tej czynności przeszkodziła mu jeszcze jedna skrzydlata potwora. Wielki i oczywiście ostatni błąd. Liqid bez słowa wystawił wolną rękę, wciąż pijąc napój i zacisnął pięść. Monotonnemu krzykowi zawtórował odgłos łamanych kości. Liqid rozgniótł ją na miazgę, nawet jej nie dotykając. Na ziemi leżała szara kulka, która w drgawkach wydobywała z ciała swego ducha i przenosiła go do królestwa Beliara. Ostatnia kropla granatowego napoju wpłynęła do gardła maga uzupełniając całkowicie manę. Liqid rzucił fiolkę za siebie i rozejrzał się po komnacie.
Walka trwała już od kilkunastu minut i jak dotąd zwycięstwo cały czas było po stronie prawych ludzi. Przynajmniej tu na dole, bo nad nimi walczyli Bumber oraz Bearhlin. Tam utrzymywał się remis. Lecz także nie długo. W pewnym momencie paladynowi udało się przeszyć demona swym mieczem. Bezskutecznie. Bearhlin oddał mu uderzeniem swego skorpioniego ogona i ignorując ranę zrobił kilka kroków do tyłu. Przybrał pozycję defensywną, jakby na coś czekając. Paladyn najwyraźniej to zauważył i wykorzystał to. Skierował ku niemu swe ogniste ostrze - Liqid niestety musiał się pogodzić z tym, że jego piękna Perła była przy nim wykałaczką zarówno wielkością, jak i potęgą - celując, jak do pchnięcia i zaczął kolejną serię ataków.
Za plecami sługi Innosa rozległ się trzask. Odwrócił głowę, akurat, by zobaczyć Taala, tego myśliwego, który dołączył do nich niedawno - atakowanego przez trolla. A dokładniej trolla ożywieńca - kości bez skóry - zasilanego mocą Bearhlina. Niemal wszystko tutaj było chociaż natchnione jego złą energią. Troll uderzył myśliwego, ten odleciał kilka metrów do tyłu i leżał bezbronny. Nienamyślając się długo Liqid uformował kulę ognia i rzucił nią w zagrażającego towarzyszowi wroga. Pocisk trafił w bark, spalając go całkowicie, kość zmieniła kolor z białego na intensywnie czarny (lecz przy szatach nekromantów i tak był blady) i odpadła - szkielet wyglądał teraz nieco "zabawniej" z naderwanym ciałkiem. Mimo silnego ciosu zignorował maga i zrobił kolejny, powolny krok ku Taalowi. I następny. Dzieliło ich już tylko kilka metrów, a Taal nie wiedział co zrobić, przerażony nieco trollem. Liqid zaczął szybko myśleć, co zrobić, by uratować Taala. Po chwili wiedział i zaczął wymawiać słowa kolejnego zaklęcia. Oczy przybrały nieobecny wyraz, do czasu, aż zaklęcie było gotowe. Troll uniósł nogę, przynajmniej spróbował to zrobić, gdyż ku jego zdziwieniu nie był w stanie. Opuścił głowę i zobaczył, że od stóp aż po kościste uda jest przytwierdzony do gruntu przez bryłę lodu. Liqid przymroził go swym lodowym zaklęciem niemal całkowicie unieruchamiając ożywieńca. Teraz mógł ruszać tylko głową i jedną ręką - druga odpadła już całkowicie. Ryczeć nie mógł, gdyż krtani już nie posiadał, lecz szczękał zębami ze zdenerwowania.
- Teraz wykończ go - powiedział Liqid Taalowi. Ten skinął w odpowiedzi, choć nie był pewny, jak ma to zrobić. Miał jednak dużo czasu na zastanowienie się - bestyja nie mogła się przemieszczać, tak więc była podatna na ciosy. Zwyczajna kukła, która jednak wciąż potrafi się bronić jedną łapą. Dla myśliwego nie powinna być większym problemem - pomyślał Liqid odwracając się, by wrócić do walki.
Spojrzał do góry. Coś było nie tak. Demon stał wyprostowany przed paladynem, ten zaś uśmiechnięty - przynajmniej na to wskazywała jego mina, lecz tą nie dało się jednoznacznie określić, skoro jego twarz , jak całe ciało płonęło ogniem, płomieniem Innosa. W dłoni trzymał miecz, jego ostrze wbite było w ciało demona. Lecz to tylko oczy tak mu wmawiały. W rzeczywistości, czuł, czuł magią w nim zawartą, że nic mu nie jest. Bearthlin patrzył na miecz, po czym wyszczerzył pysk. Po sali rozległ się głos. Pochodził on z otchłani, był głosem Bearthlina. Demon nie znajdował się całkowicie w ich świecie, cały czas był obecny u swego pana. Podobnie, jak Bumber, lecz w demonie było coś dziwnego. Po chwili zobaczył.
- Głupcy. Nie zdołacie mnie pokonać, nie w ten sposób. Co ty myślisz sobie, paladynie, że mając podarki - to słowo wymówił z pogardą - od swego właściciela możesz mnie zwyciężyć? Nauczę cię czegoś. Nie zawsze większe znaczy lepsze. Teraz ci to udowodnię.
Błysnęło. Gdy Liqid odzyskał wzrok Bumber stał sam, nie było przy nim demona. Przynajmniej tak mu się wydawało. Po chwili zobaczył, że stoi obok niego, jest jednak wielkości zwykłego człowieka, no, może nieco wyższy. Kształt miał również ludzki. Miał na sobie czarna, półpłytową zbroję, zrobioną z łusek smoka, które błyszczały złowieszczo. Na twarzy miał kaptur, w dłoni zaś długi, półtorametrowy (oraz półtoraręczny) miecz. Otaczała go mroczna poświata, poświata zła i nienawiści. Przybrał pozę bitewną, nigdy dotąd nie znaną magowi i obrócił się ku paladynowi. Jego atak był błyskawiczny, krążył wokół paladyna nie dając mu szans na odparcie ciosów. Gigant starał się oddalić od niego, niczym od natrętnego komara, lecz miał zbyt mało miejsca, by jego ruchy były płynne. Był w poważnych tarapatach.
Widząc to towarzysze pośpieszyli mu z pomocą, lecz drogę zagrodziła im mroczna bariera. Bez problemu ją przekroczyli, wszyscy oprócz Budynia, który stał w miejscu. On jeden zachował dość rozsądku. Pozostali popełnili błąd. Zaklęcie strachu podziałało na nich , uniemożliwiając ruch. Stali tak przerażeni, mimo, że w rzeczywistości byli potężnymi bohaterami, to teraz drżeli. Bearhlin przerwał na chwilę atak i spojrzał na nich. Powiedział spokojnym, acz przerażającym głosem:
- Nie dość wam problemów? Chcecie walczyć ze mną? Może najpierw wygrajcie walkę z samymi sobą?
Nagle komnata zniknęła dla nich. Ich duch przeniósł się w inne miejsce, w przeszłość. Pojawiły się przed nimi sceny z ich życia, straszliwe próby. Teraz musieli im sprostać po raz kolejny. Tyle,że te koszmary były teraz o wiele gorsze.
Budyn tymczasem dzięki trzeźwości swego umysłu zakradł się do demona od tyłu, unikając bariery. Skupiwszy się poprosił Innosa, by jego prośby zostały wysłuchane. Prosił o moc do stanięcia w pojedynku z demonem. Modlitwy zostały wysłuchane. Jego miecz zalśnił. Demon tego nie zauważył. Był zbyt zajęty atakowaniem Bumbera. Ten radził już sobie nieco lepiej i odpierał zakusy wroga. Budyn podkradł się od tyłu do Bearhlina i uderzył. Cios ugodził demona poważnie, jego zbroja zapłonęła, krzyknął mimowolnie zaskoczony. Bearhlin zaklął rzucając jednocześnie zaklęcie na Budynia. Paladyn zniknął.
- Gdzie on jest? - spytał zdenerwowany Bumber - I co się z nimi dzieje?
- Twój przyjaciel jest w tej chwili gdzie indziej - odpowiedział złośliwie demon - A reszta? Teraz muszą pokonać swoje słabości, inaczej zginą. Wystarczy? - sarkastycznie zapytał i ignorując ból zaatakował.
Starli się po raz kolejny. Tymczasem zgodnie ze słowami Bearhlina pozostali mieli własne kłopoty.

[Bumber -Tobie nie trzeba tłumaczyć, walczysz z demonem . Pozostali - tym razem nawiążcie do historii swoich postaci. Pokażcie, co potraficie. Mniej-więcej wiecie o so choci. Jeszcze raz proszę o większą aktywność.
I jeszcze jedno. Budyn przechodzi do rezerwy. Teraz wygląda to tak:
Lista:
1. fanfilmu.pl/Fanfilmu/paladyn
2. Darkstar181/Darkstar/najemnik
3. Liqid/Liqid/mag ognia
4. Cossack777/Cossack/paladyn
5. Donki/Angabar/najemnik
6. Alexei Kaumanavardze/Camra/mag ognia
7. Bumber/Bumber/paladyn
8. Dawid Taal/Taal/Myśliwy
REZERWA:
1. lukmistrz/Lukmistrz/łowca smoków
2. Budyn/Budyn/paladyn
Pozdrawiam .]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Taal stał pośrodku wsi. Nie był dzieckiem więc wiedział dokładnie gdzie jest. Był we wsi do, której uciekł ze swojego zniszczonego przez orki domu. Wiedział też, że za kilka minut orkowie zaatakują wioskę. Stało się właśnie tak. Myśliwy stał sparaliżowany strachem tak jak wtedy. Widział orków mordujących straże, a potem zwykłych chłopów, kobiety i dzieci. Słyszał pisk zarzynanych ludzi tak jak gdyby byli zwierzętami. O to właśnie chodziło orkom. O ból i śmierć zadawaną niewinnym. Taal stal nie mogąc ze strachu ruszyć nawet nogą, ani ręką, w której trzymał sierp. Orki wygrywały tą bitwę.
-Nie to nie jest bitwa-pomyślał Taal- to jest zwykła rzeź. Bo jak inaczej można wytłumaczyć ścinanie głowy bezbronnej kobiety, która przed chwilą opłakiwała zwłoki dziecka wypatroszonego orkowym toporem. Mężczyźni, którzy nie uciekli walczyli na przegranych pozycjach. Cięcia, uderzenia i pchnięcia kończyły ich pełen nieszczęść żywot.
Jakiś człowiek biegł w stronę myśliwego, Taal zobaczył jego pełne strachu i bólu oczy, a także grymas twarzy krzyczącej jak gdyby do Innosa, bo nikt inny nie mógł mu pomóc.
-Pomóż mi, błagam boże, pomóż mi, ześlij nam jakiś ratu...
Nie mógł dokończyć gdyż orkowy bełt przebił mu gardło. Gdy upadł myśliwy zobaczył twarz orka w czerwonej pelerynie. Twarz jego była uśmiechnięta, a nawet wesoła. Ork schował kuszę i wyją wielki dwuręczny topór. Powoli zbliżał się ku myśliwemu. Wtem z dawna tłoczących się czarnych chmur spadł jak lawina deszcz. W chwilę potem Taal ujrzał w świetle błyskawicy uniesiony nad nim topór. scena ta odbiła się w psychice myśliwego na długie lata, a teraz powróciła. Tym jednak razem Taal nie zamierzał dać się pokonać. W jednej chwili pękła skorupa strachu. Taal uskoczył potężnemu cięci, które aż wbiło topór w ziemię. Błyskawiczny cios sierpa, który utkwił w czaszce orka zakończył pasmo morderstw i rzezi. myśliwy podniósł topór i w furii runą jak fala na przeciwników grzebiąc ich ciała w błocie. I gdy nie mógł znaleźć już żadnego orka runął na ziemię wycieńczony walką i zadanymi mu ranami. A gdy zamknął oczy będąc już pewny śmierci, stało się coś czego nie mógł przewidzieć. Usłyszał głos w swojej głowie.
-Pokonałeś starach nędzna człeczyna-mówił okropny chrapliwy głos- tak więc wróć tam skąd przybyłeś.
Po tych słowach świat zawirował w oczach Taala, by po chwili myśliwy mógł zobaczyć, że klęczy znów w tej samej sali. Jednak tym razem w rękach trzymał orkowy topór.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Angabar obudził się zlany potem wewnątrz swojego namiotu. Rozejrzał się szybko po pomieszczeniu. Jego zbroja, hełm i halabarda leżały po prawej stronie poslania wykonanego ze starej szmaty i poduszki którą najemnik zabrał ze sobą jeszcze ze swojego rodzinnego domu w stolicy. Był środek nocy, ale wojownik miał za dużo rzeczy do przemyślenia. Czyżby to wszystko okazało się tylko snem? Czy tak naprawdę nie powinien teraz walczyć z ożywieńcami? W namiocie było na tyle duszno, że halabardnik postanowił pooddychać trochę świeżym powietrzem. Wyszedł na środek obozu gdzie jeszcze słabo tliło się ognisko. Angabar usiadł przy nim krzyżując nogi.
Niedługo minie pięć miesięcy odkąd najemnik wyruszył wraz z paladynami na wyspy południowe w poszukiwaniu i tępieniu wyznawców Beliara. Jak do tąd nie natknęli się na żadną świątynie tego boga, co bardzo cieszyło Angabara. Nie dość, że nie muszał walczyć, był nazywany "misjonarzem", to jeszcze paladyni całkiem dobrze placili. Niedługo jednak mija umowa jaką Angabar podpisał z wojownikami Innosa i wraz z paroma innymi najemnikami będzie na własną rękę wracał przez gąszcze. A więc nigdy nie spotkasłem Fanafilmu, Darkstara, Liqida, Cossacka, Camry, Bumbera, Taala ani Budynia... rozmyślal najemnik "grzejąc się przy słabym płomieniu kiedy usłyszał jakiś szmer, ktory dochodził z jednego z namiotów. Wojownik spojrzał się na niego, ale nic nowego nie zauważył, ani nie usłyszał. Po pewnym czasie znów uslyszal szelest dochodzący z tego samego namiotu. Z ciekawosci ruszył w stronę kwatery. Był to namiot jednego z najemnikow- Elgiego. Był to postawny blondyn walczący wielkim toporem. Mimo, że na polu walki radził sobie świetnie, to jego inteligencje można było porównać do inteligencji kury [kurzy móżdżek hehe :D]. Kiedy halabardnik wślizgnął się do namiotu towarzysza jegoi oczom ukazał się mrożący krew w żyłach widok. Żuchwa Elgiego leżała w rogu pomieszczenia, natomiast jedna z jego nóg była chyba w polowie zjedzona. Rozszarpane gardlo dodawalo jeszcze więcej grozy. Gdy Angabar wybiegł chcąc zawiadomić wszystkich w obozie o morderstwie, jego zobaczył zarys ludzkiej sylwetki.
-Ktoś ty?!- rzucił halabardnik do nieznajomego. Wtedy człowiek zrobił krok do przodu a oczom najemnika ukazał się generał Albrecht Woodrolf dowódca całej wyprawy. Narazie najbardziej dziwne w nim wydawało się w nim to, że był...nagi. No cóż, może lubi spać bez ubrań?
- Genarale Woodroolf, tam w namiocie, Elgi, on...- wojownik przerwał widząc w słabym świetle ogniska uśmiech paladyna. Wyszczerzył on swoje żółte zęby na których znajdowała się skrzepnieta krew najemnika, po czym zaczął się śmiać wyraźnie nie swoim głosem.
- Buahaha! Głupcy! Nie powinniście zapuszczać się tak głęboko w ten las! Te puszcze, należą do mnie!- wrzasnał mężczyzna nieludzkim głosem, po czym oparł się rękami o podłorze i zaczął biec jak jakiś wilk w stronę halabardnika. Angabar przewrocił się pod ciężarem paladyna ktory skoczył na niego jak wściekle, wygłodniałe zwierze. Najemnik złapał wojownika Innosa za szyję tak by ten nie mogł go ugrysć co wyraźnie miał ochote uczynić. Kłapał "szczękami". Z jego ust dało się wyczuć zapach zgnilizny i krwi. Angabar zapomniał jednak, że generał posiada także ręce i nie zablokował ich. Ten moment nieuwagi wykorzystał dowódca i zadrapał najemnika po twarzy. Halabardnik Krzyknął przeraźliwie w złości i zapierając się z calej siły odepchnął napastnika rękami, odkopał. Zaczął biec do najbliższego namiotu. Tam także zastał zmasakrowane zwłoki towarzysza, ale oprócz tego także miecz. Wtedy opętany paladyn skoczył z przeraźliwym wrzaskiem na namiot zawalając jego konstrukcję.
- Nie ma ucieczki przedemną ptaszku- powiedział Albrecht chrapliwym głosem. Angabar czuł na sobie ciało generała i jego szczęki zbliżające się do gardła najemnika. Wydawaćby się mogło, że opetany paladyn widzi przez warstwę materiału którą byli oddzieleni mężczyźni. Wtedy Angabar instynktownie chwycił klingę i przebił brzuch napastnika. Z piersi wroga wydobył się wrzask bolu: najpierw nienaturalny, chrapliwy, kory następnie zaczął zmieniać się w ludzki. Chyba dopiero to zbudziło pozostałych bo po pewnym czasie najemnik usłyszał głosy paladynów podbiegających do miejsca zdarzenia. Czemu tak dlugo?! Czy nie obudziły ich odgłosy walki?!...

***

- Co z nim zrobimy majorze
- Z pewnością ten biedak został opętany przez Beliara. Niestety nie ma wśrod nas nikogo kto mogłby wypędzić tego demona z duszy tego nieszczęśnika. Nie możemy go też zabarać ze sobą w drogę powrotną bo stwarza zbyt duże zagrożenie. Wygląda na to że trzeba będzie zabić tego najemnika by wypędzić złe moce z jego ciała.
- Zgadzam się z tobą majorze, zabojstwo generała i czternastu najemników nie może mu ujść płazem.

***

Następnego dnia Angabara czekała egzekucja. Paru paladynów wprowadiło go na środek obozu, gdzie już czekał wbity pal a wkoł niego stos drewna. Jakiś kapral przywiącał go do pala, major odczytał wyrok, a inny żolnierz podpalił drwa. Angabar nawet nie protestował nie mial już siły. Stracił ją na tłumaczenie się przed paladynami. Prawie został przy tym zlinczowany. "Przecież to niemożliwe by jakikolwiek paladyn zostal opętany" mówili. A jednak... Nagle wszystko pociemniało, a potem wojownik obudził się w miękkim łożu...gdzieś...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bumber nie mógł pozostać w swej postaci. Jego rozmiary paradoksalnie utrudniały mu walkę z demonem. Wykorzystał sytuację, gdy Bearhlin został zaskoczony przez Budyna. Uniósł miecz w górę, czując jak moc upływa z jego ciała... Po chwili klęczał tuż na wprost demona, będąc już normalnych rozmiarów.
- Gdzie on jest?- zapytał. - I co się z nimi dzieje?
- Twój przyjaciel jest w tej chwili gdzie indziej - odpowiedział złośliwie demon - A reszta? Teraz muszą pokonać swoje słabości, inaczej zginą. Wystarczy? - sarkastycznie zapytał i ignorując ból zaatakował.
Bumber dalej klęczał. Widział szarżującego demona. Widział blask smoczych łusek. Widział dwa czerwone ślepia skryte pod czarnym kapturem. I nic nie zrobił. Nie mógł. Nie miał siły. Czekał na cios w nadziei, że umrze szybko i bezboleśnie...

Nie możesz zawieść, paladynie. Każdy, tylko nie ty.

Mroczna postać zbliżała się z każdą sekundą. Bearhiln ustawił miecz przed sobą jak włócznię,
chcąc nadziać nań klęczącego paladyna. Przyśpieszył kroku...

Jestem przy tobie, zawsze, tak jak ci mówiłem.

Bumber słyszał demoniczny śmiech. Smocza zbroja zgrzytała z każdym stąpnięciem okutych butów. Paladyn czuł na twarzy oddech demona...

Od Ciebie zależą dalsze losy świata...

Bearhiln celował w pierś. Serce paladyna było jego celem. Bumber widział tryumf w oczach wysłannika Beliara. Jednak przewidział jego ruch.
W momencie, gdy demoniczny miecz znajdował się centymetry od złotej zbroi, paladyn ruszył się lekko w prawo, podnoszący przy tym lewą rękę. Ostrze trafiło tuż pod ramieniem, ocierając się o bok Wybrańca. Na rozpędzonego demona czekał już skierowany ku niemu Blask Innosa. Wbił się w ciało Bearhilna niczym gorący nóż w masło...
Bumber nie przewrócił się pod naporem siły, z jaką demon wbiegł na niego. W momencie zderzenia było słychać tylko lekkie chrząknięcie, a na lewym ramieniu złotej zbroi pojawiła się plama czarnej krwi.
- Jak... mogłeś... Przecież... jestem...
- Byłeś.
- ...jestem... sługą... Beliara...
- Nawet twój pan ci już nie pomoże.
Bumber wstał, podnosząc ze sobą konającego demona. Szybkim ruchem ręki wyjął ostrze z ciała oponenta, odskakując przy tym do tyłu. Bearhiln upadł na kolana i osunął się na ziemię w śmiertelnych konwulsjach.
Paladyn wpatrywał się w ciało tonące we własnej, czarnej krwi. Demon ani drgnął.
- Innosie, dopełniam przeznaczenie...
Uklęknął.
- Modlę się do ciebie z tego plugawego miejsca, prosząc o łaskę dla mych przyjaciół. Wspomóż ich, aby wrócili z otchłani mroku twego brata...
- Nie tak szybko. Wpierw wyślę tam ciebie.
Bumber usłyszał tylko słowa wypowiedziane tuż za jego plecami. Zdążył dojrzeć, że na posadzce nie ma już ciała, choć plama krwi pozostała na swoim miejscu.
Dalej była tylko ciemność...

- Baaaaczność! Herold Jego Królewskiej Mości we własnej osobie! Prezentuj broń!
- Z rozkazu Rhobara II wysyłam was na wyspę Khorinis, aby strzec pokładów magicznej rudy, tak potrzebnej nam w wojnie z orkami. Powodzenia, żołnierze!
- Za króla Rhobara! – z tysięcy młodych gardeł popłynęły słowa. – Za królestwo Myrthany!
- Dla ciebie zaś mam inne zadanie.
- Wiem, Johannesie.
- Król życzy sobie, abyś osobiście pilnował wydobycia. Nie wiemy co dzieje się w Dolinie, odkąd powstała tam bariera. Dostawy zostały przerwane. Musisz zdać nam dokładnę relację z zaistniałej tam sytuacji. Rozumiemy się, paladynie Bumber?
- Oczywiście, Johannesie.
- Zresztą znasz króla... Khorinis to jego oczko w głowie.
- Bez tej rudy i tak nie wygramy wojny.
- Z rudą czy bez... wojna i tak jest przegrana.
- Bądźmy dobrej myśli.
- Jak uważasz. No już, ruszaj się, bo odpłyną bez ciebie.
- Do zobaczenia za kilka miesięcy...
- Jeśli w ogóle...
- Słucham?
- Nic. Ruszaj już.

Ból. Ból w klatce piersiowej promieniujący na całe ciało. Paraliżujący ból...
Bumber leżał na zimnej posadzce. Nie miał siły się podnieść. Demon stał tuż przed nim. Z piersi kapała mu krew, a jednak żył...
- Koniec. Sam widzisz jak kończą wysłannicy Innosa. Mój pan dał mi nieśmiertelność. Twój używa cię jak zwykłej marionetki. Paladyni... phi. Fanatycy. Tacy waleczni, a tacy słabi...
- Zapłacisz za to...
- Milcz! – Bearhiln przycisnął butem próbującego podnieść się paladyna.- Kończmy to marne przedstawienie...
- Jestem za.
Bumber zdążył odzyskać część sił. Przeturlał się na bok, wstając na obie nogi. Zachwiał się lekko, ale utrzymał pozycję.
- Ha! I tak cię zniszczę. Będziesz mą główną zdobyczą. Ciekawe, czy można przejąć twoją duszę...
- Spróbuj, a gorzko tego pożałujesz...
Bumber z każdą chwilą oddychał coraz ciężej...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Pierwszy szereg, za mną! Drugi szereg jest od teraz pod dowodzeniem Jerga, zrozumiano!? Ej,ty z prawej! Tak,ty. Jak trzymasz ten miecz u licha? Jeszcze chwila a sam się nim zarżniesz, wyręczsz od tego orków.

Darkstar miał wrażenie że śni, nie był świadomy co do ostatnich wydarzeń. Nie pamiętał żadnej walki ze sługami Beliara, nie przypominał sobie żeby kiedykolwiek znał takie osoby jak Bumber, czy Liqid. Wydawało mu się za to, że znajduje się niedaleko stolicy, jeszcze za czasów króla Rhobara II, na początku wojny z orkami. Pierwszy dzień służby dla Jego Królewskiej Mości. I zarazem jeden z najgorszych w jego życiu, o czym miał się później przekonać.

Mężczyzna, który przewodził sporymi oddziałami najemników był nie kto inny jak Armen, przyjaciel Darkstara. Jego prawą ręką był Jergo, również bliski człowiek Wybrańcowi Adanosa. Przez miesiące razem przygotowywali swoich ludzi do walk z Orkami, którzy byli dużym wyzwaniem dla grupy awanturników. Walka z dobrze wyszkolonymi i zaprawionymi w bojach zielonoskórymi bydlakami, to nie to samo co oczyszczanie lasów z Cieniostworów, wilków,czy innych besti. W dodatku wszyscy dostaną sporo złota od króla, który potrzebuje dodatkowych żołnierzy.
Jakby tego było mało, okoliczne wioski zaczęły się buntować przeciwko despotycznemu władcy. Ludzie mieli dość płacenie podatków, bez możliwości ochrony przed Orkami.
Darkstar był w tym czasie jeszcze młodym, i niedoświadczonym najemnikiem. Owszem, potrafiłby zabić bez problemu cieniostwora, ale to nie jest jakiś spacerek, tylko wojna. Tym razem będzie o wiele gorzej…
-Darkstar, choć tutaj na chwilę. Masz ogromne szczęście. Będziesz mógł nie tylko zobaczyć króla na własne oczy,ale zamienić z nim kilka słów odnośnie twojego zadania które dostaniesz. Przydzielam ci do pomocy 30 towarzyszy, żebyś przypadkiem nie wykitował nam pierwszego dnia-rzekł nieco drwiąco Armen.
-Czyżbym miał zająć się jakimś zabłąkanym oddziałem orków?
-Te bestie nie błądzą… nie, Orkowie są zarezerwowani dla mnie i Jerga. Ty dostaniesz zadanie specjalne.No,ale dość gadania. Król czeka. Nie zawiedź mnie.

Najemnik był strasznie zdenerwowany przed rozmową. Nigdy nie rozmawiał z kimś o tak wysokiej randze społecznej, chociaż król wydawał się przyjazny.

-Nie obchodzi mnie że chłopi się buntują, my tu mamy wojnę! Powiedz im… ach! Jest i mój człowiek. Wybacz młodzieńcze, ale Armen nie uprzedził mnie że jesteś w dosyć młodym wieku. Jesteś pewien że jesteś w stanie przelewać krew za nasz wspólny kraj? To nie są przelewki, możesz już nie wrócić.
-Nie lękam się. Jestem gotów stanąć do walki w obronie ojczyzny.
Gdyby Armen stał teraz obok Darkstara za pewne ledwo powstrzymałby śmiech, bowiem słowa najemnika powinno się interpretować jako: „mam pełne gacie ze strachu, ale te złoto które dostanę bardzo mi się przyda”
-A więc dobrze. Oto twoje zadanie. 10 mil stąd jest wioska która została zajęta przez buntowników. Ci durnie nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji. My tu mamy wojnę,a oni korzystają z sytuacji i wprowadzają chaos. Przemów im należycie do rozsądku. Wyśle także z tobą paru moich zaufanych żołnierzy, aby mieć pewność że należycie wykonasz swoje zadanie.
-Nie rozumiem…poradziłbym sobie sam z moim oddziałem. Nie ufasz mi mój panie?
-Ja po prostu chcę mieć dokładne sprawozdanie z przebiegu bitwy. A teraz ruszaj żołnierzu, ojczyzna ciebie potrzebuje.
Darkstar po zebraniu 30 swoich ludzi i 10 żołnierzy króla ruszył w celu pozbycia się buntowników buntowników z zajętej przez nich wioski. Nie wiedział czemu, ale miał złe przeczucia.
[Post miał być dłuższy,ale zdecydowałem że zrobię jeszcze parę zmian. Część dalsza wkrótce.Właściwie to nawet w sobotę,czyli dzisiaj]


Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Taal wstał upuszczając przy tym orkowy topór, który rozwiał się jak piasek na wietrze. Myśliwy zobaczył salę, w której przed chwilą walczyli jeszcze Bumber z demonem. Teraz jednak ich nie było.
- Obudź się-powiedział do niego druid w zielonej szacie klepiąc go w ramię i śmiejąc się przy tym-przecież mieliśmy szukać artefaktu, który pozwoli nam posiąść moc dzięki, której naprawimy przyrodę.
Taal rozejrzał się po komnacie w środku pełno było gońców leśnych i kilku druidów.
-Tak pamiętam teraz-powiedział w myślach myśliwy-miałem tu szukać jakiegoś przedmiotu...argh-głowa dalej bolała go od walki z orkami- zaraz to posążek! Nie nie możecie! To nie może się zdarzy...
Z tymi słowami rzucił się na druida, który przed chwilą wyjął posążek z małej skrzynki i teraz pokazywał ją wszystkim z wyrazem szczęścia na twarzy. Gdy Taal dobiegł do niego i próbował się na niego rzucić dwóch gońców złapało go i związało. Druidzi nakazali go zakneblować i zaczęli rozmawiać.
-On jest opętany rzucił się na mnie!
-To pewnie atmosfera tego miejsca zadziałała tak na niego.
-Powinniśmy go zabić..
-Nie! Jesteśmy sługami Adanosa i nie zabijamy żadnych istot bez powodu!
-Po wszystkim wymażemy mu pamięć i puścimy wolno.
Następnie zaczęli oglądać figurkę, aż jeden z nich w euforii podbiegł do posągu i przyłożył do niego posążek. Głośności pisku nie można było opisać słowami. Z kilkudziesięciu harpich gardeł rozległ się straszliwy odgłos gaszący nadzieje nawet u najbardziej odważnych ludzi. Po chwili pisk pomieszał się z odgłosem lotek strzał i wrzasku rozrywanych ludzi. Jakiś druid z krwawiącym bokiem podpełzł do Taala i przeciął mu więzy nożem mówiąc
-Uciekaj jak najdalej-po czym zaczął wymawiać formułę czaru zapomnienia-Irdaos malos walarum...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ciemność, ból, nicość, przerażająca stagnacja... Jakże można opisać to, co pochodzi wprost od najpodlejszych i najmroczniejszych pokładów magicznej mocy? Demon bardzo podstępie odseparował towarzyszy, zrzucając na nich niezwykle ciężkie brzemię. Brzemię, któremu podołać mogli tylko najodważniejsi. Jakże wielką potęgę musiał otrzymać Bearhlin, że jest w stanie zapanować nad rzeczywistością i sprawić, by rzeczy praktycznie niemożliwe stały się prawdą? Przecież tylko bogowie są w stanie zapanować nad porządkiem wszechrzeczy. Nie żaden demon, czy stworzenie. Zaiste świat bogów i stworzeń jest niezwykle tajemniczy.

Zresztą przecież najpiękniejszym co można odkryć, jest właśnie tajemniczość, nieprawdaż?

Major zapadł w sen. Sen niezwykle niespokojny. Przed oczyma paladyna ukazał się widok, do którego raczej nigdy nie chciałby wracać. Tyle rzeczy wydarzyło się w jego życiu, tyle razy dowiódł swojego męstwa i oddania królestwu. Jednakże nie byłoby tego wszystkiego, gdyby tamto zdarzenie dopełniłoby się ostatecznie.

Z rozkazu króla Rhobara II, pana Varantu i Krain Centralnych, skazuję tego więźnia na...

Cossack tyle razy słyszał te słowa... Jeszcze przed święceniami, major służył jako strażnik miejski w Khorinis. Miejsce to napawało go przerażeniem. Pomimo tego, że spędził tu całe swoje dzieciństwo i odznaczył się wieloma dokonaniami, to pewne zdarzenie na zawsze zmieniło jego charakter. Przyjaciele nie wiedzieli, że tak naprawdę major nie urodził się w Vengardzie, ale właśnie w tym otoczonym ponurą sławą miejscu.

Kolejny dzień w pracy i kolejni więźniowie. Na twarzy majora nie było jeszcze ani jednej zmarszczki. Miał zaledwie 20 lat. Zadanie było proste - należało doprowadzić kolejnego skazańca na miejsce wymiany i zrzucić do stawu. Potem muszą już radzić sobie sami. Droga była w miarę krótka. Po minięciu kilku farm i udaniu się na płaskowyż mały oddział, herold i 5 skazanych udali się do doliny. Pogoda była piękna, co raczej nie było dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że lato trwało w najlepsze...

- No więc Cossack, ile służysz już w straży? - do majora zwrócił się Vinc - oficer. Cossack dobrze go znał i bardzo cenił.
- Będą już dwa lata sir, przystąpiłem do milicji zaraz po osiągnięciu pełnoletności.
- A dlaczego przystąpiłeś do nas młodzieńcze?
- Od zawsze fascynowała mnie walka. Uważam, że jestem człowiekiem czynu i zrobię wszystko, aby przysłużyć się królestwu, sir.
- Miło mi słyszeć takie słowa młodzieńcze, armia potrzebuje takich jak ty. Ja już jestem stary i pewnie niedługo odejdę na emeryturę. Zresztą od kiedy jest kolonia, mamy mało do roboty... - oficer lekko westchnął. - Ale koniec zrzędzenia. Tak w ogóle jakie jest twoje zdanie na temat kolonii karnej? Myślisz, że jest potrzebna?
- Chyba tak sir, w końcu armia potrzebuje stałych dostaw magicznej rudy. Bez niej nie mamy większych szans w starciu z orkami.
- Chyba żartujesz - oficer zaśmiał się głośno i odchrząknął sporą ilość zalegającej flegmy. - Mówię ci, przegramy tą wojnę prędzej czy później. Rhobar II jest słaby, o wiele słabszy od swojego ojca. Ślepo wierzy w potęgę rudy, a to nic innego jak zwykły kruszec. Problem tkwi w woli walki paladynów i żołnierzy. Myślałeś może o udaniu się na kontynent?
- Ależ oczywiście sir, moim marzeniem jest znaleźć się w Vengardzie i poczuć magiczną aurę tego miasta...
- A myślałeś o ślubowaniu?
- Masz na myśli zostanie paladynem, panie?
- Tak.
- Oczywiście, że o tym myślałem, ale prawdę mówiąc nie wiem czy byłbym w stanie podołać temu wszystkiemu.
- Powiedz mi szeregowy, czy twoja wiara jest głęboka?
- Tak, sir, codziennie modlę się do wieczystego ognia i głęboko wierzę w sprawiedliwość Innosa.
- Mądre słowa płyną z twoich ust i to pomimo młodego wieku. Mówię ci świat należy do was, młodych, na twoim miejscu nie wahałbym się wyruszyć na kontynent. Tam dopiero są perspektywy, nie to co tutaj...

Wędrówka trwała dalej. W końcu cała grupa doszła do miejsca wymiany. W oczy cały czas rzucała się delikatna aura, jaką roztaczała magiczna bariera. Wytwór zarówno fascynujący jak i przerażający. Ukazuje bowiem potęgę magii, ale również jej nieokiełzanie i nieprzewidywalność. Więźniowie zostali podprowadzeni pod próg skarpy. Herold wyjął spory pergamin, na którym zostały wypisane wszystkie zarzuty. Namiestnik lekko chrząknął, po czym zaczął "recytację":

- Fletcher Sid, skazany za wymordowanie trzech chłopów i splądrowanie ich mienia. Z powodu ogromnego okrucieństwa jedyną możliwą karą jest praca w kolonii.
Skazaniec, którego wyrok był właśnie odczytywany nagle przerwał:
- Przestań mi tu pieprzyć, dobrze wiemy, że w tym porąbanym kraju za wszystko jest się wysyłanym do kolonii!
Skazaniec został uderzony rękojeścią miecza w kręgosłup, po czym zamilczał. Herold zaś kontynuował:
- Rod Denzel, skazany na dożywotnią pracę w kolonii za szmuglowanie i sprzedawanie trefnego towaru oraz aktywne udzielanie się na czarnym rynku - Herold znowu chrząknął. - Fernando Decruz, skazany za malwersacje podatkowe. Z rozkazu króla Rhobara II, pana Varantu i Krain centralny, skazuję tych więźniów na dożywotnią pracę w kolonii karnej, Niechaj Innos ulituje się nad waszymi duszami, a praca w kopalniach będzie zadośćuczynieniem za podłe czyny, których dopuściliście się podczas wolnego życia.

Więźniowie już mieli być zrzuceni do stawu, kiedy nagle jeden wyjął zza pazuchy niewielki sztylet. Jak znalazł się on w rękach skazańca pozostaje na zawsze już tajemnicą. Rozpoczęła się szarpanina. Fletcher śmiertlenie ugodził Vinca w pachową pachwinę, wywołując tym samym krwotok tętniczy. Akurat w tamtym miejscu zbroja strażnika była najsłabsza... Ciało Vinca upadło bezwładnie w dół skarpy. Pozostali strażnicy pospiesznie zrzucili Fletchera w dół. Cossack szamotał się z pozostałymi skazańcami, lecz kiedy już miał ich przewrócić, to skazaniec Rod w ostatniej chwili chwycił go za kostkę. Major zaparł się na skarpie i wisiał. Bariera delikatnie muskała jego kostki i tylko "czekała" na kolejną ofiarę.

- Czy to koniec? Mam zaledwie 20 lat i tak bardzo pragnę wyruszyć na kontynent. Czy teraz wszystkie te marzenia prysną jak mydlana bańka?

Cossack został zraniony w rękę podczas przepychanki, tak że słabł z każdą chwilą trzymania się półki skalnej. Już miał upaść, kiedy w ostatniej chwili z pomocą ruszył mu jeden ze strażników. Major został wciągnięty na górę, po czym głośno dysząc podziękował swoim towarzyszom. Tak niewiele brakowało, żeby całe jego życie legło w gruzach...
Śmierć Vinca była dotkliwym ciosem dla straży miejskiej. Zginął kolejny wysoki rangą żołnierz, a tych bardzo brakowało.

Cossack po powrocie do Khorinis postanowił, że wyruszy na kontynent. Wizja spełnienia marzeń i możliwości zostania świętym wojownikiem Innosa była niezmiernie kusząca, tak że po miesiącu młodzieniec płynął już ku nieznanemu. Powiadają, że do odważnych świat należy i ta maksyma sprawdza się w zupełności.

Od tamtych traumatycznych wydarzeń minęło już 15 lat...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Wszystko przygotowane, Liqidzie?
- Tak mistrzu. Każdy ze składników został ułożony na swoim miejscu i opisany. Teraz będziesz mógł ich użyć do czego potrzebujesz. A jeśli można wiedzieć to do czego?
- Nieważne. Jesteś pewien, że nie pomyliłeś się w niczym? Wiesz przecież, jakie mogłoby to mieć skutki. I dla samego zaklęcia i da ciebie.
- Wiem, mistrzu. Sprawdzałem wszystko po trzy razy, jestem pewien, że się nie pomyliłem.
- No, dobrze. A teraz idź, nie jesteś tu potrzebny.
- Tak jest - powiedział Liqid i odszedł.
Był w nowym obozie. Przechadzał się po części obozu przeznaczanej tylko na magów i spoglądał na mijanych magów oraz najemników. On sam był zaledwie adeptem i nie miał dość sił by się z nimi równać. Ani w mieczu, ani w magii. Ba, pokonanie cieniostwora było dla niego wyzwaniem, a ci potrafili kłaść dziesiątki takich, nawet, gdyby w rzeczywistości przyszłoby im walczyć z takimi (wielu jest tylko w gębie dobra). On sam był jeszcze młody i niedoświadczony. Owszem, walczył kiedyś na wojnie z orkami, jeszcze jako dzieciak, lecz będąc w kolonii karnej uświadomił sobie, że w wieku dwudziestu-kilku lat nie może się równać z tymi starymi wiarusami, weteranami walk bitew i jatek. Lecz wierzył, że któregoś dnia doścignie ich, a może nawet zyska na tyle umiejętności, by stać się lepszymi od nich. Póki co to tylko marzenia. Oczywiście realne.
Spojrzał na barierę, błękitną łunę migoczącą nad niebem. Nad kolonią karną akurat padał deszcz. Drobne kropelki wody opadały na magiczną powłokę - więzienie, z którego żaden z ludzi nie mógł się wydostać – i parowały tuż po zetknięciu się z nią. Och, jakże cudownie byłoby móc poczuć na swojej twarzy miły deszcz... Póki co musi mu wystarczyć tylko ochlapanie się wodą z wiadra lub rzeki. Innej alternatywy nie ma. Liqid spojrzał w bok. Trwała budowa tamy, a dokładniej prace końcowe. Ostatnie belki były przybijane na szczyt i wzmacniane piaskiem. Kilkunastu ludzi krzątało się wokoło i pomagało sobie nawzajem. Jeden ze szkodników podawał gwoździe drugiemu, nieco dalej mężczyzna, który widać nie należał do żadnego z trzech obozów podtrzymywał obciosany kawał drewna przybijany przez swego towarzysza. Typowa, nudna codzienność. Aż chciałoby się wyruszyć chociaż na małe polowanie, chociażby na ścierwojady, których ostatnio aż nadto zaroiło się w okolicy. Jednak nie było to mu dane. Na chwilę obecną trwały końcowe nauki i Liqid nie mógł ruszać się z obozu. Niedługo zostanie pełnoprawnym magiem wody. A wtedy będzie mógł nareszcie założyć prawdziwe, błękitne szaty i posługiwać się runami Adanosa. Nie mógł się tego doczekać. Od kilku, może kilkunastu miesięcy - któżby spamiętał? Przecież tutaj czas nie istnieje – starannie pracował na swoją rangę. Najpierw jako szkodnik u Laresa wypełniał wszystkie polecenia wyższych, a nawet równych rangą, byleby tylko poznać lepiej ludzi, później wreszcie jako nowicjusz, uczeń magów wody pomagający w zajęciach, na które mistrzowie nie mieli czasu. A to posprzątać w komnacie, znaleźć jakiś fragment w jednej z ksiąg albo po prostu zdobyć składniki na esencje magiczne. Roboty miał co niemiara, lecz nie przejmował się tutaj. Przecież w kolonii karnej czas nie istnieje.
Za jego plecami rozległ się krzyk:
- Hej, Liqid! – głos był znajomy aż nadto. I nie kojarzył się mu zbyt dobrze.
Odwrócił się i zobaczył tego, kogo się spodziewał ujrzeć.
Był to jeden z jego rywali – Boren. Walczyli o miejsce ucznia jednego z magów wody. Wygrał oczywiście Liqid, lecz tylko dzięki łutowi szczęścia.
- Czego chcesz? – spytał powstrzymując złość. Po chwili dodał z ironią – A tak w ogóle to nie wiedziałem, że ty jeszcze żyjesz. Ścierwojady nie gustowały w kiepskim mięsiwie? – było to nawiązanie do sytuacji sprzed kilku tygodni, kiedy Boren przybiegł do obozu goniony przez dwa tuziny ścierwojadów. Bitka trochę trwała, oczywiście wszystkie ptaszyska zostały wybite, lecz szkodnik stał się przez to obiektem drwin w całym obozie. A wszystko dlatego, że miał „tylko” przynieść pewną przesyłkę, pech chciał, że przejść musiał przez tereny ścierwojadów. No i stało się.
- Daj sobie spokój. Coś się stało w waszej siedzibie. Lepiej, żebyś tam był. Może coś przeskrobałeś?
- Nie twój interes. Dziękuję za przekazanie wiadomości. A teraz idę.
Odwrócił się od niego płynnym ruchem i ruszył dziarskim krokiem z powrotem do jaskini. Ogromna grota, w której mieścił się właściwie cały Nowy Obóz.
Nim jednak wszedł do niej odwrócił się raz jeszcze i spojrzał na barierę. Błysk, lśnienie.

Deja vu.
Dziwne uczucie. Można by rzec, że powtórka z rozrywki, połączenie przeszłości z teraźniejszością. Lub przyszłości, jak było w tym wypadku.
Coś jest nie tak. Co ja tu robię?
Głupie pytanie. Żyjesz tu. To twój dom.
Ale... moment... czyżby? Nie, nie rozumiem....
Wielu rzeczy nie rozumiesz. I nie zrozumiesz nigdy. Przecież jesteś, Jesteśmy tylko człowiekiem. Tylko człowiekiem.
Nigdy nie byłem nikim innym. I nie będę.
Skąd wiesz?
Cicho bądź... Bariera. On jakby coś do mnie mówiła. Nie, to ja szaleję. Co się dzieje?
Deja vu. Bardzo dziwne uczucie.


Świadomość Liqida, maga ognia została zamknięta w umyśle Liqida, nowicjusza z Nowego obozu.
Chociaż nie mogła się uwolnić, to starała się jakoś oddziałać na swym sobowtórze. Tak, jak przyszłość chce zostawić swoje niewidzialne piętno na przeszłości. Potęga Bearhlina nie pozwalała jednak nawet na to. Był zmuszony przeżywać drugi raz to samo, nawet o tym nie wiedząc. Drugi raz ten sam koszmar.
Stał tak przez dobre kilka minut, może więcej.
Wszedł do góry mijając siedzibę najemników. Gorn i Torlof – jedni z najważniejszych najemników spierali się o coś z kilkoma szkodnikami. Mocno gestykulowali przy tym, a nowicjusz przechodząc zdołał usłyszeć rąbki słów : ”idioci”, „ludzie Gomeza” oraz „napad”. Nic nowego w tym obozie. Ostro reprymendowani wojacy stali skuleni, na ich twarzach widać było przestrach przed wyższymi stopniem.
Gdy w końcu minął strażników poczuł narastającą atmosferę grozy. Coś było nie tak, magowie szykowali się do jakiegoś potężnego rytuału, lecz to, co teraz tu się działo nie było normalne. W powietrzu unosiła się błękitna mgła, zaś magowie stali stłoczeni w jednym miejscu. Podszedł do nich.
Stał nad ciałem jednego z magów wody. Leżał na ziemi, jego twarz była blada, wystarczył jeden rzut oka, by wiedzieć, że...
Nie żyje.
Magowie milczeli i nie mogli zrozumieć, co się dzieje. Umarł? Dlaczego?
Liqid rozpoznał go bez trudu. To był Firras, pomocnik mistrza Liqida.
- Co się stało? – spytał, upadając na kolana
Magowie spojrzeli na niego niemo. W końcu jeden z nich rzekł:
- Podczas rytuału nastąpił wybuch. Biedak zginął, Adanosie, świeć nad jego duszą. Co się mogło stać?
Po chwili tłum rozwarł się, gdy nadszedł Tyban, jeden z czołowych magów, mistrz Liqida.
- To twoja wina.– rzekł bez ogródek do niego - Zrobiłeś coś nie tak, zaklęcie nie udało się. Składniki źle się połączyły, zaszła błędna reakcja. Mówiłeś, że sprawdziłeś wszystko.
- Bo tak było. Na pewno wszystko było dobrze. Chyba, że...
- Nie ma chyba, że. Przykro mi, ale czyn popełniony przez Ciebie jest straszny. Musisz zostać ukarany. Zostajesz wydalony oraz pozbawiony magii. Czy masz coś do powiedzenia?
- Zaraz... do czego używaliście tych składników?
- Teraz to nieważne. Przez ciebie zginął człowiek. Nawet jeśli to był zwykły wypadek, musisz ponieść konsekwencje. Przykro mi Liqidzie.
Uniósł dłonie i skierował je ku niemu. Liqid stał sparaliżowany i czekał na wyrok. Wiedział jednak, że nie jest słusznie osądzony. Oni coś knuli. I chcieli go wykorzystać.
Z dłoni maga wystrzeliły promienie białego światła, które trafiwszy w Liqida zmieniły barwę na krwistą. Liqid poczuł straszny ból, jakby cała jego dusza była pożerana przez jakąś dziwną istotę, a ciało kaleczone przez setki mieczy. Stał tak i nie miał nawet sił krzyczeć. Pozostali magowie obserwowali ich nie mogąc nic zrobić.
- Co się dzieje? – rozległ się wtem głos Saturasa – arcymaga wody. Nikt mu nie odpowiedział , więc roztrącając tłum stanął przed nim. – Przestań, natychmiast!
Tyban opuścił dłonie i spojrzał na niego.
- Nie przeszkadzaj mi. Wiesz, że muszę to zrobić. – ponownie podniósł ręce, lecz teraz Liqid przeszkodził mu, odpychając maga.
- Nie rozumiecie? On chciał zrobić coś złego. Jak nekromanta. To on zabił tego człowieka.
- Jak śmiesz? – Tyban podniósł się z ziemi i zaczął kierować się ku niemu. W jego dłoni zaczęła tworzyć się kula ognia. Liqid sięgnął po miecz i wyjął go, nim którykolwiek z magów zdołał zareagować. I w tym momencie się starli.
- Opanujcie się – szepnął cicho Saturas. – Co wy robicie? – natychmiast wskoczył pomiędzy nich.
Lecz było już za późno. Kula trafiła w Liqida, raniąc go poważnie, lecz ten trzymał już miecz wycelowany w głowę swego mistrza. Byłego mistrza. Jednym , nawet niezbyt szybkim cięciem odciął mu głowę.

I w tym momencie powrócił do pełni świadomości. Znów był magiem ognia i znów znajdował się w tej dziwnej jaskini z pozostałymi towarzyszami. Oni też właśnie budzili się z snu, który zgotował im demon.
A ten atakował właśnie leżącego na ziemi Bumbera.
- Szybko, pomóżmy mu. – krzyknął Cossack .
Po chwili Bearhlin był otoczony.
- Myślicie, że jesteście w stanie mnie pokonać? Nigdy? Jestem... – zaczął, lecz nie zdołał dokończyć, gdyż za nimi zabłysło światło. Odwrócili się w tamtym kierunku. Stał tam Saturas, mag wody, ten sam, którego widział w „śnie” i ten sam, który wyruszył na wyprawę nie dając o sobie znaku życia przez tyle życia. Istotnym szczegółem w jego wyglądzie było to, że jego błękitna szata miała czarne wstawki, a nie jak zwykle białe.
- Sathurasie... – rzekł Liqid
- Oczywiście, że jesteś śmiertelny – powiedział nie zwracając uwagi na pozostałych. Nie udawaj, że jest inaczej. Beliar może i podzielił się z tobą mocą, ale pamiętaj, że ma ona swe ograniczenia.
- Ty... Nie przeszkadzaj mi. Bo podzielisz ich przyszły los.
- Uważaj sobie. Pamiętaj, że są potężniejsi od Ciebie.
Demon zaryczał i skoczył ku niemu, lecz nim Liqid z resztą drużyny zdołali cokolwiek zrobić Saturas wyciągnął dłoń, po czym ją zamknął. Bearhlin zabłysnął po czym zniknął, zostało z niego tylko trochę popiołu leżącego na ziemi.
- Saturasie – powiedział jeszcze raz Liqid, dając znak pozostałym, by czekali – co się dzieje? Skąd się tu wziąłeś? I co się stało z tym demonem.
- Nie czas na rozmowy. Mam wam tylko przekazać wiadomość od pewnej osoby. A mianowicie : nie szukajcie Sareka. Nie pomożecie mu. Naraził się swemu panu, Beliarowi i teraz musi zginąć. Biedak, wzięło mu się nagle na dobro.
- Co ty mówisz? Saturasie? Co się z tobą dzieje?
- Głupiś Liqidzie. Nie rozumiesz? Jestem magiem wody. Jako sługa Adanosa bronię równowagi. A teraz wy ją zachwialiście, on ją zachwiał. – wskazał na Bumbera – Pamiętaż przecież dlaczego od nas odszedłeś. Teraz my musimy wspomóc Beliara, dla równowagi. Wszyscy, którzy służą Adanosowi muszą teraz udowodnić swoją lojalność.
- Czyli wtedy... Wiesz kiedy. Tyban też musiał...
- Stare dzieje, ale tak. Zabiłeś go wtedy. A my darowaliśmy ci życie. Wiesz dobrze jakim kosztem. A Bearhlin? Wrócił do siebie. Nie zginął, o nie, może przyjdzie wam jeszcze się spotkać. A teraz czas na mnie. Żegnaj Liqidzie, żegnajcie paladynowie, oraz reszto drużyny pogromców Śniącego. Spotkamy się jeszcze. Ciekawe w jakich okolicznościach.
Wymówił kilka słów w języku, który znali tylko Liqid, Camra i Bumber i po chwili zniknął, teleportując się Innos, lub raczej w tym przypadku Adanos wie dokąd.
W jaskini zostali tylko oni.
Milczenie przerwał Fanfilmu:
- Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Idźmy już stąd.
I poszli. Wkrótce wydostali się z jaskini i ruszyli dalej, ku

[ Bardzo chciałem Was przeprosić za to, że pozwoliłem tematowi zamrzeć na tak długo. Cóż, nie będę się tłumaczył, po prostu trudno :( .
W końcu opuszczamy tę głupią jaskinię, za dużo tego było.
I jeszcze jedno – wskutek niedoinformowania w wielu wcześniejszych postach zamieniłem role dwóch magów – Serpentes jest magiem ognia, Saturas wody. Mała pomyłka.
Pozdrawiam i jeszcze raz proszę o wybaczenie.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 10.03.2007 o 20:55, Liqid napisał:

I poszli. Wkrótce wydostali się z jaskini i ruszyli dalej, ku

[Końcówka się ucięła. Oczywiście ku Bradze. Jeszcze raz pozdrawiam]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Taal stał w komnacie oniemiały tym co zobaczył. Mag wody jednym ruchem ręki zdziałał więcej niż oni wykorzystując całe swe siły.
-To jest nie na moje zdrowie- powiedział- jeszcze niedawno byłem zwykłym myśliwym, a teraz zobaczyłem więcej niż niejeden paladyn w całym swym życiu.
W tym momencie zaczął się chrypliwie śmiać i wyciągnął z worka małą paczkę. Zapalił ziele i skierował rękę z paczką w stronę towarzyszy.
-Kto się poczęstuje?
Szli dalej w głąb groty. W korytarzu było coraz mniej wilgotnie co znaczyło, że są coraz bliżej wyjścia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Słońce ostro prażyło, dając się we znaki zwłaszcza wojownikom zakutym w ciężkie zbroje. Pozostali mieli nieco lżej, lecz także odczuwali wysoką temperaturę. Znak, że Varant coraz bliżej.
Otoczenie coraz intensywniej się zmieniało. Jeszcze niedawno wędrowali przez gęste lasy, lecz teraz te zamieniły się w puste stepy pełne różnorakich głazów i drobnych krzaczków. Tereny te zamieszkiwali tylko farmerzy, którzy żyli z uprawy zbóż (a zważywszy na warunki klimatyczne tego regionu różnie było z plonami) oraz hodowli zwierząt (te także nie były wystarczające, gdyż zbyt mało było tu roślinności oraz wody, by móc utrzymać jakieś większe stadko). Niewielu podróżników przechodziło przez tutejsze trakty, choć zdarzali się kupcy, którzy wiedząc, że najlepsze ceny można uzyskać w miastach Varantu, zwłaszcza Bakareshu okupowanego przez asasynów i Mory Sul zdążali właśnie tam, chociaż raczej z większą obstawą – wiadomo przecież nie od dziś, że te ziemie są jednymi z najniebezpieczniejszych w okolicy.
Teraz jednak zważywszy na plagę zarazy ludzie woleli nie podróżować za daleko. Wiadomo – w samej Myrthanie ludzie są coraz bardziej wrodzy sobie, zwłaszcza buntownicy chcący zaprowadzić swoje porządki w państwie, zaś w Varancie według licznych plotek osiedlili się czarni magowie. Ci sami, których utożsamia się ze stworzeniem tej zarazy.
Wracając jednak do bohaterów : Fanafilmu, Darkstara, Liqida, Cossacka, Angabara, Camry, Bumbera i Taala – siedzieli właśnie pod drzewami, które musiały tu wyrosnąć zanim klimat uległ ociepleniu i wypoczywali po dniu ciężkiej wędrówki. Cień dawał błogi chłód i nic by ich stamtąd nie ruszało gdyby nie głód, który im doskwierał – racje żywnościowe właśnie się kończyły, więc trzeba było zapolować. Tutejszą faunę stanowią głównie jaszczury – których mięso do najlepszych nie należy, ścierwojady stepowe, wilki – które występowały tu tylko wędrownie w większych watahach, oraz pustynne pełzacze.
Teraz było jednak wciąż za gorąco na wyjście z błogiego cienia, więc postanowili, że polować będą wieczorem, kiedy temperatura się ustabilizuje, a teraz przeczekają to jeszcze. Tak więc czekali rozmawiając i grając w jakąś Myrthańską odmianę pokera, kiedy nagle usłyszeli szept Taala:
- Patrzcie tam – wyciągnął rękę w kierunku północnym, skąd wznosił się wysoko nad ziemię słup dymu.
- Nie podoba mi się to – powiedział Cossack. – Idźmy zobaczyć, co tam się dzieje.
I zrobili tak.
Przed nimi ukazała się licha farma, jakich w okolicy wiele. Jednak najodczuwalniejszą różnicą było to, że ta się paliła.
- Pomóżcie, ludzie pomóżcie – wrzeszczał jakiś dziad, będący zapewne właściciele m gospodarstwa – Obora mi się zapaliła i teraz wszystko się zajęło! Zlitujcie się, trzeba to ugasić. Moja żona i dzieci są w środku domu i nie mogą wyjść.
- Spokojnie człowieku - uspokajał go Bumber – pomożemy ci. Mamy magów, którzy zajmą się tym. Prawda?
- Niezupełnie. – odrzekł Liqid - Przykro mi, ale samą magią nie jesteśmy w stanie ugasić takiego pożaru. Możemy pomóc w gaszeniu, ale nie zgasić cały.
- Błagam was. Mogę wam zapłacić, ale uratujcie mój dobytek i rodzinę. Ja jestem już stary, za stary. Zrozumcie...
- Cicho – krzyknął Bumber, wyciągając dłoń, jakby chciał go zaraz uderzyć – Paniką nic nie zdziałasz. Macie tu jakiś zbiornik wody?
Starzec wskazał na małą studzienkę za nimi. Oto czekała ich ciężka robota.
Oczywiście nie wypadałoby zostawić człowieka w opałach. Nie, kiedy tyle już się dokonało. Poza tym coś wreszcie pozwoli im zapomnieć o tym cholernym gorącu...

[ Pewna osoba uświadomiła mi, że nie macie o czym pisać. Teraz już macie...
Ach, Taal. Przecież napisałem, że wyszliśmy już z tej jaskini :P Teraz już jesteśmy sporo dalej. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mgła, ciemna, nieprzenikniona mgła... Dokładnie tyle widział Bumber, gdy sprzed oczu zniknęła mu wizja Saturasa.
Magowie wody przeszli na stronę Beliara. Nastąpiło to w najmniej spodziewanej chwili. Byli blisko, tak blisko, aby pokonać demona... A dokładniej, to on był. Bumber. Mógł go zabić, zniszczyć, posłać do królestwa boga ciemności. Ale nie zdążył. Bestia zniknęła tak nagle, jak się pojawiła. I nic się nie wyjaśniło – dalej podróżują do Bragi w poszukiwaniu Sareka. Tylko po co?
Kim jest ten cały książę, następca tronu? Ma coś wspólnego z nekromancją, został wygnany ze stolicy za niecne czyny... I ktoś taki ma zasiąść na tronie Myrtany? Nie, nie można do tego dopuścić. Sarek musi zostać zgładzony. Jest sługą Beliara, stoi po stronie nekromancji. Chyba nikt by się nie zdziwił, gdyby okazało się, że Bearhiln był z nim w jakiś sposób powiązany. Nekromancja to dziwna sztuka. Pradawna, zapomniana, ale jak bardzo mroczna i straszna. Na słowo „nekromanta” przed oczami pojawiają się żywe trupy, zombie, szkielety i masa innego plugastwa. A kto tak naprawdę ma pojęcia na czym polega ta sztuka, jeśli tak można ją nazwać? Bumber wiedział. Nie od byle kogo, bo od samego Innosa...
- Nekromanci to pradawna kasta najwierniejszych kapłanów mego brata. Zapamiętaj – nigdy nie podchodź do nekromanty, wybrańcze. Są oni na tyle potężni, że mogą żywego przemienić w chodzące zwłoki... Nawet ma moc drzemiąca w tobie na nic się nie zda. Mój świat leży zbyt daleko od twego. Nie uda mi się uratować cię przed straszliwą śmiercią. Oni czerpią moc z serca Beliara, tego pradawnego artefaktu, od dawien dawna zagubionego... Jest ich wielu. Kryją się po grotach i ruinach, w tajemnicy odprawiając makabryczne rytuały. Strzeż się ich, albowiem rychły zwiastuję ich powrót...
I tym razem Innos miał rację. Jak zawsze. Nekromanci wrócili. Stworzyli chorobę dziesiątkującą ludzi, mutującą zwierzęta i osłabiająca magów. Chcą posadzić na tronie swego mistrza, prawowitego następcę tronu, aby móc pogrążyć królestwo w mroku na wiele lat... A mała grupka wysłanników Innosa ma im w tym przeszkodzić.

Bumber był wyczerpany walką. Nagłe przemiany nadwątliły jego siły, pozbawiły energii magicznej. Złota zbroja z każdym krokiem ciążyła coraz bardziej, upał dawał się we znaki. Byli coraz bliżej Varrantu. Powietrze stawało się suche, żar lał się z nieba...
I wtedy paladyn ujrzał widok, jakiego nie spodziewał się ujrzeć podczas wędrówki na pustynię. Paliła się chata, właściciel gorączkowo próbował ratować swój dobytek.
- Pomóżcie, ludzie pomóżcie – wrzeszczał. – Obora mi się zapaliła i teraz wszystko się zajęło! Zlitujcie się, trzeba to ugasić. Moja żona i dzieci są w środku domu i nie mogą wyjść.
- Spokojnie człowieku - uspokajał go Bumber. – Pomożemy ci. Mamy magów, którzy zajmą się tym. Prawda?
- Niezupełnie – odrzekł Liqid. - Przykro mi, ale samą magią nie jesteśmy w stanie ugasić takiego pożaru. Możemy pomóc w gaszeniu, ale nie zgasić cały.
- Błagam was. Mogę wam zapłacić, ale uratujcie mój dobytek i rodzinę. Ja jestem już stary, za stary. Zrozumcie...
- Cicho – krzyknął Bumber, wyciągając dłoń, jakby chciał go zaraz uderzyć. – Paniką nic nie zdziałasz. Macie tu jakiś zbiornik wody?
Starzec wskazał na małą studzienkę za nimi. Oto czekała ich ciężka robota.
Bumber nie miał na nią sił. Nie po takiej walce, nie po takim wysiłku. Zgrywał twardego, ale siły z każdą chwilą opuszczały jego ciało. Wziął do ręki wiadro, napełnił wodą i chwiejnym krokiem zaczął zmierzać w stronę palącego się domostwa. Z wewnątrz dobiegał przytłumiony płacz dziecka. Obraz rozmazywał się, tracił ostrość... Paladyn poczuł uderzającą falę gorąca. Nie utrzymał równowagi, zwalił się z nóg. Widział błękitnie niebo, chmury sennie przesuwające się tuż nad jego głową. Potem była tylko ciemność...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować