Zaloguj się, aby obserwować  
Skazeusz

Gothic 2 - forumowa gra RPG

3525 postów w tym temacie

Mała armia skladajaca sie z nieumarlych i denonow, ktora zostala przyzwana przez nekromante wygladala dosc przerazajaco. Angabar dostrzegl wystraszone spojrzenia swoich towarzyszy. sam jednak byl troche zbyt oszolomiony by sie bac. Najgrozniejsze i najstraszniejsze stworzenia jakie moznabylo sobie tylko wyobrazic staly teraz przed grupka poszukiwaczy przygod. Na pierwszy rzut oka druzyna byla na straconej pozycji, jednak bohaterowie wychodzili już z gorszych opresji (przynajmniej niektorzy), a z pomoca obdarzonego niezwykla moca Bumbera pokonanie tych istot powinno byc mozliwe. Halabardnik spojrzał na olbrzymiego demona szczerzacego zeby na ktorych znajdowala sie najpewniej zaschnieta krew. Miał bycze rogi, duze szpiczaste uszy i wielkie nietoperze skrzydła, ktore odrzużniały się od reszty ciała czarnym kolorem. Cały potwór był pokryty krotką, krwistoczerwoną sierścią i nie miał na sobie zadnej zbroi czy innegego okrycia. W rękach dzierżył olbrzymi topór, na którego ostrzu była umieszczona runa. To z pewnoscia ona dodawała broni słabej czerwonawej aury.
Angabar niewiele myśląc ruszył na demona z halabardą trzymaną ostrzem do przodu. Biegł niezwykle szybko jak na osobę w ciężkim pancerzu. Po drodze potrącił pare słabszych nieumarłych. Demon widząc nadbiegającego małego człowieczka rzekł swoim grubym głosem w nieznanym najemnikowi języku:
- Asar alta''laqah?* HAHAHAHA!- po czym ruszył na wojownika. W tym momencie z Angabara ulotniła się cała odwaga. Miał ochotę uciec, gdziekolwiek, byle by jak najdalej od tego monstrum. Stał jednak patrząc jak bestia bierze zamach i już wielki topór miał zgnieść halabardnika, kiedy ten odskoczył na bok ze zwinnością kota, mimo iż miał na sobie płytowke. Kafelki(?) na podłodze w miejscu w którym przed chwilą stał najemnik zostały roztrzaskane.
- Nilmih graz erga dum''lah**- rzekł drwiącym tonem demon i znów chciał wymierzyć halabardnikowi cios przed którym ten zręcznie uciekł. I po co ja się na niego porywałem?...


Asar alta''laqah?*- Ktoś śmie mnie atakować?
Nilmih graz erga dum''lah**- Ciekawe jak długo zdołasz się mi wymykać

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Ciekawe ile jeszcze wytrzymasz?-rzucił Ardolas kopiąc Taala-jesteś zbyt słaby żeby się na mnie porywać. Było robić to co ci kazałem, a nie udawać mężnego i lojalnego wobec tej zgrai boskich popychadeł.
-A żebyś gnił w najciemniejszych odmętach królestwa Beliara!
Po tym ataku Gejin rzucił w czempiona shurikenem, który ze świstem ciął powietrze lecąc w stronę wroga. Jednak wprawny wojownik uniknął go, a broń wróciła do ręki Taala.
-Chcesz się bawić ostrzej?
Ardolas wyciągną swą katanę. Cała była pokryta runami i miała lekki szarawy pobłysk. Czempion doskoczył do Taala i wyprowadził cios znad głowy. Szybki odskok uratował Taala. Ostrze tylko o milimetry ominęło twarz Gejina przecinając jego opaskę. To co się stało zaskoczyło Taala. Widział dwa obrazy jeden normalnie, a drugi był półprzezroczysty. Na drugim obrazie postać Ardolasa Wyprowadziła cios. Ostrze tkwiło w ciele Gejina. jednak nic nie czuł.
-Zaraz to...-powiedział w myślach- przecież mnie trafił..ale jeśli?
Szybko odskoczył. Dopiero teraz Ardolas wyprowadził cios.
-Zaraz-powiedział jękliwie Ardolas-jak..ty...masz hakai-genku...zaklęte oko...shargan...widzisz to co będzie. widzisz moje ruchy o których dopiero pomyślę.
Taal doskoczył do przeciwnika. I wiedział już co on zrobi. Razem z nim wyskoczył do góry i potężnym kopnięciem powalił go na ziemię. Ardolas wstał i wyprowadził serię pchnięć w stronę Gejina. Ten jednak lekkimi ruchami unikał wszystkich i po chwili powalił czempiona ciosem pięści. Walka trwała nadal.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Po okresie nie dawania znaków życia zdecydowałem, że już nie będę tego przedłużać i napiszę wprost- odchodzę z forumowej gry. Nie jestem w stanie napisać tych kilkunastu-kilkudziesięciu linijek na tydzień. Zresztą na gram.pl też nie mam kiedy wchodzić, nie pamiętam, kiedy na forum coś ostatnio napisałem. 2 tygodnie temu? Nie wiem. Bardzo przepraszam za moją postawę i chciałbym podziękować za wspólną grę. I życzę wam miłej dalszej gry. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Liqid nie był zdziwiony z zaistniałej sytuacji ani trochę, każda (z wyjątkiem oczywiście tej jednej, naiwnej) część jego duszy spodziewała się, że wkraczając w te mury mogą po raz kolejny wdepnąć w cały ołtarzyk kłopotów, co jakoby przygotowało go psychicznie i uspokoiło nieco. Tyle razy w ciągu tej całej krucjaty na zło wpadali na kolejne zastępy wszelkiego diabelstwa, tyle razy męczyli się z nim i tyle razy je pokonywali, że musiało wejść im to w krew.
Gdy był młody, natchniony pewnym wojownikiem, liczył nawet zgładzone stwory, co było swoistą rywalizacją pomiędzy jego rówieśnikami, aczkolwiek ta gra jak każda miała swoje oszustwa, tak samo, jak nikt nie wiedział, iż ów „wojownik” na terytorium orków polował tylko na ścierwojady. Zaś chrząszcze stały się oczywiście największymi nabijaczami.
Dziś mag nie wiedział z ilucyfrową liczbą miałby nawet do czynienia.
Tak, spodziewał się tego, był świadom, że ilekroć wstąpią w jakieś nieładne i raczej unikane przez normalnych, którymi oczywiście nie byli, ludzi miejscówki, muszą zetrzeć się z kolejnymi kohortami nieprzyjaciela. Cała ta sprawa o ile oczywiście wielka i szlachetna stawała się coraz bardziej monotonna, choć nadal potrafi zabić. Wiara we własną niezniszczalność, zwłaszcza po tylu przygodach mogła być uzasadnioną, ale także poprowadzić do nieszczęścia.
„Jakkolwiek byłbyś zeń śmiertelny ,wystarczy brzeszczot felerny...”
No i dotarli wreszcie do Sareka. Liqid sam już nie wiedział, czego się spodziewał po tym całym spotkaniu, ale cokolwiek to było, nie widział tego na oficjalnym powitaniu Jego Plugawego Następcy Tronu. Jeśli to rzeczywiście ten człowiek, to najlepiej go ubić, a szybko mieczem, magią albo bełtem i zacząć rozpatrywać, która z dynastii nadawałaby się, by objąć stolec Myrthany. Jeśli nie jest to Sarek – to co on tutaj robi?
Czyżby cynk nie zadziałał. Ach, te pułapki...
- Po drodze do Bragi – mówił mu arcymag – znajdziesz ruiny dawnej siedziby czarnych magów, trochę to już czasu minęło, odkąd Innos dosięgnął ostatnich jej rezydentów. Prawdopodobnym jest, iż to tam znajdziecie Sareka. Znasz dalsze plany.
Znał.
No i znaleźli. A dziewczynka? Teraz już było jasne, że opętana, mogli ją zabić, tak jak chcieli, pytanie tylko, czy byłoby to łatwe, skoro zabiła Opalisa.
Ale jaką miała rolę, doprowadzić nas tutaj, czy raczej dopilnować, byśmy tutaj doszli? Poradziliby sobie sami. Chyba.
Liqid wraz z Dhorginem ustawili się na drugiej linii, za Boskiim Darkstarem, Donkim, Bumberem, Taalem, Lukmistrzem i Deihem. Nieco mało zrównoważoną grupą byli – tylu wojowników i tylko jeden mag, plus łucznik. Tak, magowie to obecnie rzadka kasta, mniej ich niż kiedykolwiek, dostateczne przeszkolenie jednego, zapoznanie z każdym z kręgów, objaśnienie znaczenia run i nauczenie kontrolowania many jest dużo trudniejsze, niż włożenie w dłoń szabli i pokazanie kilku trików. Młodemu magowi trudno znaleźć miejsce na polu bitwy, zaś wojownicy, mięso armatnie radzą sobie nienajgorzej. I czy to można nazwać równowagą?
Zgraja nieumarłych była bardzo urozmaicona i trzeba było przyznać temu Sarekowi, że nienajgorzej u niego z finezją. Sługa Innosa dostrzegał większość najpopularniejszych typów nieumarłych oraz takie, które zawezwane musiały zostać gdzieś z dalszych kręgów, bo w niewielu księgach o nich słyszał. Było także nieco mutantów, jak przerośnięte cieniostwory, widać nauczone też pracować w grupie, bo zwarte w szereg, czy ogry pochodzące z dalekich krain, dokładniej ich szkielety, również parę orkowych. W sumie wesoła gromadka, gotowa do wyrzynki.
- Kolejny atut wydostał się z uścisku Beliara – westchnął – Przynajmniej się nie zanudzimy. – Liqid przyszykował czar zniszczenia ożywieńców i przybrał bojową postawę.
Stojący obok niego Dhorghin ściągnął z pleców swój łuk, wykonany z jakiegoś rzadkiego drewna, nałożył jedną ze swych strzał i zaczął celować w jednego z demonów, stojącego tuż za szykiem szkieletów.
Swoje wie, pomyślał Liqid, strzelanie do szkieletów nie daje zbyt wiele. Utkwi taki pocisk pomiędzy piszczelami i masz, tu trzeba miecza lub obuchu. Zombiem też to pewnie niewiele robi, czy są poduszką na szpilki, czy nimi nie są, w końcu one czasem człapią dalej nawet bez czerepu. A demony, jako wyższa kasta demonów odczuwają już ból, oczywiście niezbyt często. Prędzej to one mają okazję go zadawać.
Spojrzenie nekromanty wędrowało po kolei od jednej do drugiej postaci, przez chwilę spoczęło także na Liqidzie, tak aż poczuł jak mu ciarki przechodzą po plecach. Postać ta musiała być naprawdę potężną, nawet w mocy maga nie byłoby przywołanie tylu stworzeń naraz. Właściwie to nie przywołanie, tylko zawezwanie, ale otworzenie Bramy dla tylu demonów naraz było niezwykłe. Mimo to i takich potężnych zabijali...
Obok niego siedziała oczywiście ta... dziewczynka, Liqid dokładnie teraz widział tkwiącego w niej demona, żywą rudawoczerwoną iskierkę tkwiącą w jej duszy, zapewne jakiś większy chochlik, lub coś im pokrewnego, stworzenia typowo mroczne i szalone z natury, doskonale pasujące do psychiki dzieci. Wpatrywała się w mrocznego maga niczym w ojca, demonstrując swe demonie kły. Trzeba ją zgładzić, pomyślał Liqid, tego demona już się z niej nie wypędzi. Tylko śmierć może jej pomóc, może dopiero sam Innos się nad nią. nieszczęsną zlituje.
Szybko zostali otoczeni przez przeciwników, za sobą mieli tylko wyjście z komnaty, które przestało mieć jakiekolwiek znaczenie taktyczne wraz z przywaleniem jej przez wielki głaz zesłany przez Sareka. Nie namyślając się długo bohaterowie w odpowiedzi na szarżę wrogów również rzucili się do walki.
Wojownicy odpierali kolejne fale ataków, zaś Liqid i Dhorgin starali się ich wspomóc z tyłu, łucznik szył z łuku, Liqid zaś widząc piewszy rząd szkieletów rzucił bez wahania zniszczenia zła. Efekt był inny od zamierzonego, czar z magicznym błyskiem odbił się od kości i rozpłynął się w zatęchłym powietrzu katakumb.
Cholernik nałożył na nie odporność na magię, nic w ten sposób nie wskóram, pomyślał Liqid odsuwając się przed atakiem i wyjmując Perłę. Doskoczył do pierwszego nieumarłego i wprowadził serię kilku szybkich ciosów, by przyprzeć wroga do muru, lecz ten prezentując swą niebywałą zręczność odskoczył i zwalił się na Liqida, obalając go na ziemię. Pozostałe szkielety szybko dołączyły do kompana i zaczęły wprowadzać serie ciosów, żaden jednak nie dosięgnął celu.
Liqid był już bowiem za nimi, zdematerializował iluzję i wykonując podwójny piruet rozbił szkielety. Jakież było jego zdziwienie, gdy porozrzucane na podłodze kości zwarły się w jedno, tworząc ogromnego golema. Czaszki tworzące jego czerep uśmiechnęły się złowieszczo, zaś ćwierćmetrowej wielkości „dłoń” poleciała ku jego głowie. Tego ciosu wprawdzie uniknął, ale kolejnego już nie. Usłyszał i poczuł trzask łamanego pancerza, a w następnej sekundzie wisiał już pół metr nad ziemią vis a vis pięści bestii.
Chwilę później miraki, wciąż trzymane w pogotowie rozłupały ją na dobre, a Liqid wyrwał się z chwytu, podniósł Perłę i wbił ją w cielsko, szepcząc czar zniszczenia ożywieńca. Co oczywiście nie dało nic poza zmarnowaną maną, odrzuciło go kilka metrów do tyłu, a potwór przyszykował się do kolejnego potężnego uderzenia, odtrącając zniszczone kości.
W tym momencie na szczęście pojawił się Lukmistrz, który zablokował atak i zmusił golema do defensywy. Jednocześnie nieznacznym gestem wskazał magowi sklepienie, mające kształt rotundy. Odsunąwszy ból na drugi plan Liqid pojął niemal natychmiast w czym rzecz. Wyszeptał magiczną sentencję, wysypał w powietrze trochę siarki, podpalił ją i tak powstałym pociskiem rzucił wprost nad wrogiem. Kamienny strop ustąpił bez protestu i runął, niszcząc potwora. I nie tylko potwora. Golem bowiem zdając sobie sprawę ze swej rychłej wtórnej śmierci nie pozwolił łowcy smoków uskoczyć i mimo telekinetycznej interwencji maga uchwyt był silniejszy. Lukmistrz ostatkiem sił wyrwał się z uścisku, jednak i tak przygniotło mu nogi.
Liqid biegł, by pomóc przyjacielowi, lecz nie zdążył – znikąd pojawił się demon z ognistym mieczem i z złowieszczym uśmiechem odciął biedakowi głowę.
Sługa Innosa zaryczał i skoczył ku demonowi i zaczął go bezmyślnie okładać mieczem, blokując każdy kontratak wyuczonym odbiciem. Prawie każdy, Jeden cios, spadł na ramię maga, drugi samą końcówką rozdarł mu czoło. Demon zresztą także blokował, nawet się przy tym nie męcząc Liqid jednak nie ustępował i atakował demona tak zapamiętale, że przestał myśleć o czymkolwiek. Do maga, chociaż cóż to za mag, walczący w ten sposób, raczej jakiś magiczny berserkerk, dołączył Deih, również chcący pomścić kompana.
Po chwili krew zalała Liqidowi oczy, przestał widzieć cokolwiek, poza mętną czerwienią, przestał czuć cokolwiek poza pulsującą adrenaliną i gehenną nadpalonych ran, do których doszedł właśnie rozcięty brzuch. Zwinął się z bólu, lecz zadał jeszcze jeden cios. I spudłował. Demon rzucił się na najemnika, lecz zatrzymał go atak Dhorgina, kilka strzał wbiło mu się w grzbiet, sprawę zaś zakończył Deih, powalając demona i przebijając mieczem cielsko.
Dhorgin bez problemu usłyszał, jak ktoś się do niego podkrada. Gdy tylko nadszedł odpowiedni moment kucnął, wyciągnął z cholewy sztylet i pchnął w kierunku serca przeciwnika. Jakież było jego zdziwienie, gdy ujrzał przed sobą postać w zbroi płytowej, z zimną i pustą miną nieumarłego. Był w drużynie od niedawna, więc nie mógł wiedzieć iż to Budyn. Był. Teraz zaś stał jako nieumarły paladyn, prawdziwa plama na honorze Innosa, świadectwo tego, że bóg ognia nie jest w stanie zawsze bronić swych poddanych, pozostałość po straszliwym procesie nekromancji.
Uskoczył przed ciosem łucznika i machnął ukośnie mieczem. Dhorgin odskoczył do tyłu i natarł ponownie, pozornie od frontu, w ostatnim momencie przechodząc w bok i zmieniając środek ciężkości,strzelił potężnie „paladyna” w podbródek. Cios trafił cel, lecz nie wywołał jakiejkolwiek reakcji, szczęka trafionego zgrzytnęła, lecz sama mina nie zmieniła się wcale, jeśli nie liczyć groteskowego widoku przesuniętej żuchwy.
Nim Budyn znów się poruszył, Dhorgin zdążył odbiec do tyłu i wystrzelić niewidkę. Szarawe opary przysłonęły całe jego otoczenie, on zaś biegając wokoło nieumarłego jął wypuszczać kolejne strzały. A szło mu to naprawdę prędko; bardzo wprawnie i z gracją, o jaką obecnie trudno posługiwał się tym orężem. Ale gdy dym opadł łucznik stanął jak wryty. „Paladyn” stał wciąż miejscu, nietknięty, zaś wszystkie strzały Dhorgina tkwiły w jego dłoniach, jakby każdą złapał. Chwycił je niczym rzutki i krzywo się uśmiechając wyrzucił je w stronę Dhorgina. Świst towarzyszący temu świadczył, że prędkość strzał jest niewiele mniejsza od nadanej przez amatorski łuk, a i taki zabić potrafił. Łucznik padł na ziemię, unikając własnej broni, a wtedy rzucił się na niego Budyn. Szamotanina trwałą dłuższą chwilę, nic nie pomagało zrzucić z siebie postaci w ciężkiej zbroi, ani ciosy w czułe dla normalnego mężczyzny miejsce, ni kolejne chlaśnięcia nożem. Bumber i Taal próbowali interweniować, lecz zmogła ich fala kolejnych nieumarłych i musieli się wycofać. Liqid także sięgając po najpotężniejszą magię próbował się przebić, lecz odporność na magię była całkowita, nie działały nawet zaklęcia ziemi, tele i pirokineza, przywoływane zwierzęta się natychmiast dematerializowały, a spopielani wrogowie strzepywali z siebie pył i walczyli dalej.
Łucznik wierzgał i klął strasznie, lecz paladyn nie ustępował, zaciskał dłonie na jego szyi. Opór powoli zaczął ustawać, Budyn więc zwolnił uścisk, łucznik wtedy zaś wykorzystał swą ostatnią szansę i wyszarpnął się i łapiąc oddech, wbił mu sztylet w jedno z niezasłanianych w zbrojach miejsc – pod pachę. Trysnęła gwałtownie krew, brocząc wokoło posadzkę , a czubek ostrza wyszedł barkiem i wbił się jeszcze w kark. Sam zainteresowany zacharczał tylko i osunął się na ziemię. Była to jednak tylko sztuczka, gdy Dhorgin zbliżył się, by wyjąć sztylet, martwe-żywe zwłoki podniosły się i jednym ciosem złamały łucznikowi kark. Dhorgin umarł, wciąż mając resztki zwycięskiej miny na twarzy.
Dopiero w tym momencie, jak na złość nieumarli ustąpili i Bumber dotarł do swego „starego znajomego”. Gotując miecz , spytał niepewnie:
- Budyn?
Nieumarły odwrócił głowę od zwłok Dhorgina, spojrzał na paladyna i stojąc chwilę niepewnie zamrugał i odpowiedział:
- Bumber?
Paladyn wciąż był gotów zadać cios, lecz na widok swego przyjaciela, fakt, iż w stanie lekko odmiennym od typowego nie mógł się ruszyć i emocje spowodowały, iż mimo groteskowej scenerii pojawił się przed nim widok Budynia sprzed ostatniego spotkania, w tamtej jaskini.
Nieumarły wykorzystał to od razu i rzucił się z mieczem na „byłego przyjaciela”. Wybraniec natychmiast zareagował, odciął oponentowi głowę, i kontrzamachnięciem przepołowił go. Ostatni raz spojrzał na ciało, westchnął i wrócił do walki.
Liqid żałował, że tak mało dowiedział się o będącym już teraz pewnie u Innosa łuczniku, następnie zaś zmówił modlitwę za Budynia i Lukmistrza. W przerwie pomiędzy kolejnymi atakami.

[Oj, nieładnie to wygląda i Bumber ma rację. Kolejni się wykruszają, Strusiasty i lukmistrz - krótkie i podkręcone poza boisko piłki z Was, do tego opuszcza nas zaległy Budyn, z którego usunięciem zwlekałem na odpowiedni [fabularnie] moment. Wychodzi na to, że zostaje nas, grających 7 osób... Co to jest? Gra na gwałt potrzebuje nowych graczy, ale Tych bociany przynoszą dosyć rzadko. Miło byłoby, gdybyście wspomogli mnie i Bumbera z tym. Nieładnie, że aktywnych jest tylko kilka osób, niweluje to jednak to, że kilka osób gra.
deih - ostrzeżenie, bardzo mało piszesz, to, że jesteś pewnie teraz na jakimś wyjeździe nie usprawiedliwia Cię.
Walka oczywiście trwa nadal. I jeszcze lista:
1. Darkstar181/Darkstar/najemnik
2. Liqid/Liqid/mag ognia
3. Donki/Angabar/najemnik
4. Bumber/Bumber/paladyn
5. Dawid Taal/Taal/myśliwy
6. deih/ Deih/ najemnik
7. Boskii /Boskii/ paladyn
REZERWA:
1. Cossack777/Cossack/paladyn
2. fanfilmu.pl/Fanfilmu/paladyn [Where are you?]
Pozdrawiam]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Serce paladyna przeszył straszliwy ból.
Nie był to ból fizyczny, jakiego niegdyś doznał, jeszcze w trakcie wyprawy do świątyni Śniącego. Nie, to było coś znacznie gorszego... Patrząc na upadającą głowę Budyna, Bumber przypomniał sobie, jak ten niegdyś uratował go z groty pełnej rudy. Wybraniec zawdzięczał mu życie, a teraz... a teraz mu je odebrał. Nie było wyjścia – tłumaczył sobie w duchu. I tak wiedział, że to nic nie da, że nie pozbędzie się poczucia winy. I bólu...
- Jaki to ma sens? – zapytał sam siebie. – Czyż nie walczymy w imię Innosa po to, żeby być przez niego wywyższonym po śmierci? Nie boimy się utraty życia, gdyż wiemy, że po nim czeka nas coś bardziej wspaniałego! A Budyn ginie jak zwykły nekromanta... Jak demon, plugawy sługa Beliara! Czy dlatego służył tyle lat Innosowi? Czy po to poświecił całe swe życie? By zginąć jak najzwyklejszy śmieć?
- Przestań – skarcił się w duchu. – Nie możesz wątpić... Każdy, tylko nie ty. Budyn zginął przez Beliara. To Bóg Ciemności zażądał jego krwi. I chciał, bym to ja mu ją dał. Zawładnął biednym paladynem, by złamać nasze morale. Moje morale. Nie możesz pozwolić mu na tryumf w tobie... Musisz być silny. Dla Innosa, dla Królestwa, dla... przyjaciół. Nie możesz się tak łatwo poddać, nie teraz...
Bumber ocknął się z transu. Stał oko w oko z demonem. Być może był to książę demonów? Paladyn nie był w stanie tego stwierdzić, gdyż przed oczami cały czas miał wspomnienia... Demon nie zważał na to. Jego czarny miecz złożony z tysięcy, a może i milionów, cienistych nici przeciął ostrzegawczo powietrze. Chłodny odór uderzył Wybrańca w twarz. Zmierzył potwora wzrokiem. Nie miał więcej niż cztery metry wysokości. Potężnie zbudowany, naszpikowany zrogowaciałymi kolcami, pokryty twardą łuską. Oczy jego były puste, choć lśniły się diabelską żółcią. Demon mlasnął ciężko, wywijając na prawo i lewo ogonem. Musiał być bardzo pewny siebie...
Bumber chwycił mocniej miecz. Wiedział, że nie ma na tyle dużo mocy, by móc znów się przemienić. Jednak nie mógł dać tego po sobie poznać. Beliar był cwany, a paladyn nie może przecież okazywać słabości... Demon ruszył. Z początku powoli, ostrożnie, lewitując tuż nad ziemią. Później zaś szybciej, z większą pewnością siebie, z wrzącą żądzą krwi...
Bumber odskoczył lekko, a pierwszy cios cienistym mieczem przeciął powietrze. Paladyn natychmiast wyprowadził kontrę, lecz został zmuszony do obrony przed kolczastym ogonem. Demon był powolny, lecz bardzo silny. Paladyn musiał znaleźć luki w jego łuskowatym pancerzu, gdyż wiedział, że frontalny atak na nic się nie zda. Ruszył półkolem, nie spuszczając wzroku z przeciwnika. Szedł powoli, ze spuszczonym mieczem. Ostrze dotykało kamiennej podłogi, zostawiając po sobie długą rysę i przenikliwy zgrzyt. Bestia ze wszystkich sił opierała się, by nie puścić się na przód, nie odrzucić wojownika, nie zakończyć hałasu... Doświadczenie jednak wzięło górę. Demon czekał. Paladyn ani na chwilę nie zwolnił kroku, utrzymując równe tempo. Wykorzystał moment wytchnienia, by dokładniej przyjrzeć się pancerzowi przeciwnika. W tej samej chwili na myśl przyszły mu smoki, przecież też pokryte łuską. Zbroja ze smoczych łusek ceniona jest za niesamowitą wytrzymałość, jaką cechuje się ten bardzo rzadki materiał. Jak zabić smoka? Uderzyć pod rękę, nogę lub... łeb. Na zgięciach pancerz jest znacznie słabszy niż od frontu. Paladyn postanowił wcielić swój plan w życie. Wiedział, że bestia nie podniesie łapska na tyle wysoko, by odkryć swój słaby punkt. Wybraniec musiał więc zaatakować pod łeb i spróbować przebić się przez sztywną gardę potwora.
Już prawie zatoczył pełen krąg wokół demona. Do końca brakowało zaledwie kilku kroków. Wtem paladyn rzucił się na bestię, markując cios od lewej. Demon zwietrzył podstęp, odwinął się szybko i uderzył ogonem. Bumber cudem uniknął ciosu, rzucając się płasko na ziemię. Nim zdążył wstać, monstrum szykowało się do kolejnego uderzenia. Bumber słyszał furkot powietrza przecinanego przez ostrze. Odruchowo przeturlał się na bok, miecz przeciwnika wbił się w posadzkę, zamieniając kamienie w pył. Demon w szaleńczym tempie kontynuował atak. Wpierw cios od góry, wprost na głowę paladyna, zaraz potem zamarkowana pięść w podbródek. Bumber, uniknąwszy śmiercionośnego ostrza, przyjął ciężką łuskowatą łapę na twarz. Zatoczył się i upadł. Demon święcił tryumf, szykując ostateczny cios. Zwalił się na leżącego paladyna, kierując ostrze miecza pionowo w dół. Wybraniec naprędce uformował w dłoni kulę ognia i cisnął ją między oczy potwora. Demon zachwiał się lekko, wytrącony z równowagi spudłował i wbił miecz kawałek dalej od paladyna. Bumber wykorzystał nadarzającą się okazję, wstał czym prędzej z ziemi i zamachnął się mieczem od dołu, po przekątnej. Oślepiony demon odruchowo uniknął ostrza. Paladyn, wykorzystując impet uderzenia, zwalił miecz na łeb potwora. Jak się spodziewał, łuskowaty pancerz uchronił go od śmierci. Cios wystarczył jednak do chwilowego ogłuszenia wysłannika Beliara, toteż Bumber natychmiast wyprowadził kolejną kombinację, celując w podbródek przeciwnika. Ostrze z łatwością przecięło cienkie łuski. Demon zagulgotał, a z tętnicy wytrysnęła w górę gorąca posoka. Bestia zwaliła się na ziemię w śmiertelnych konwulsjach, by zaraz potem zamienić się w grudkę szarego pyłu.
Bumber rozejrzał się po sali. Wokół walczyli jego towarzysze broni, dzielnie broniąc się i kontratakując. Wybraniec dostrzegł brak dwójki z nich: Dhorghina i Lukmistrza. W ferworze walki paladyn nie zwrócił uwagi na pozostałych, dopiero teraz mógł się im dokładniej przyjrzeć. W głębi duszy przeczuwał najgorsze, jednak ze wszystkich sił odpędzał od siebie czarne myśli.
Paladyn rzucił się z krzykiem na ustach w grupkę opancerzonych szkieletów. Dzielnie wymachiwał Blaskiem, przecinając przerdzewiałe pancerze, łamiąc kręgosłupy i miażdżąc czaszki. Problem polegał na tym, że raz pokonany truposz wstawał znowu, tym razem silniejszy, bo złączony z innym nieumarłym. W ten sposób powstawały ogromne maszyny do zabijania, z kilkoma głowami, rękoma, a w każdej z nich miecz, dodatkowo ochraniane kilkoma żelaznymi kirysami. Im więcej zabijało się szkieletów, tym ciężej było pokonać następnych. Wywijając mieczem, Bumber w przelocie spojrzał na człowieka piastującego tron. Ten nie zwrócił na niego uwagi, był wpatrzony w dziewczynę stojąca u jego boku... Dziecko przeszyło paladyna spojrzeniem na wylot. Wybraniec ujrzał przed oczami obrazy tragicznych zbrodni: krew, kilka wisielców, kawałki kończyn, głów, mnóstwo trupów... Bez wątpienia w tym dziecku tkwiło coś znacznie straszniejszego, niż ich obecni przeciwnicy – nieumarli. Dziewczynka była opętana mroczną mocą, Bumber doskonale ją wyczuwał... To było to, czego tak bardzo się obawiał, wchodząc do ruin Karmy. Myślał, że spotka to wewnątrz, gdzieś głęboko pod powierzchnią, a tak naprawdę było to cały czas tuż za nim...
Wybraniec wylądował na posadzce w lekkim przysiadzie. Wyciągnął miecz przed siebie, starając się wymazać makabryczne obrazy ze swej pamięci. Zawirował wkoło, wyżynając szkielety z miejsca. Padały jak muchy, by po chwili powstać, jeszcze potężniejsze niż przed upadkiem...
Z każdym powalonym przeciwnikiem Bumber wątpił coraz bardziej w sens tej walki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Shuriken wrócił do ręki Taala. Ardolas klęczał na ziemi, a z jego klatki piersiowej ulatywało światło. Shuriken przeciął duchową powłokę bezbronnego czempiona. Ardolas mimo swych wysiłków był bezbronny wobec nowej broni Taala. Gejin stał w milczeniu.
-A więc kończy się moja misja-westchnął Ardolas-teraz ty musisz bronić Ziemi. Pamiętaj jednak, że by to zrobić musisz usunąć ze Świata całą moc Innosa I Beliara. Tylko wtedy nadejdzie równowaga. A teraz odejdź.
-Sam wiem co jest najlepsze i jeszcze jedno...
Powolnym ruchem Taal włożył rękę w miejsce serca i ścisnął ją. Strumienie Czakry jak świeży wiosenny wiatr omiotły rękę Gejina, a ten poczuł jak mistyczna moc wzbiera w nim. Widział to co widział Ardolas przez całe swe Zycie. Jednocześnie czakra napełniała jego duszę. Miasta, wspaniałe Świątynie, Bohaterowie, wybrańcy, nekromanci, demony, potwory, wojna, moc Bogów, a w końcu ich bezsilność wobec ludzi, którzy niszczą planetę swoją wojną "dobra" ze "złem". I w końcu rozpad planety na kawałki. Koniec wszelkiego istnienia na Mez''ahnam. Ostatnia fala energii otrzeźwiła Taala. Posiadł moc dzięki, której będzie mógł pomóc swym druhom... lub powstrzymać ich przed unicestwieniem Świata jaki znają. Wbił w ziemię shuriken.
-Niech ta ziemia grobem Ci będzie Ardolasie. Wrócę kiedyś na tę planetę i spróbuję ją uzdrowić, jednak teraz muszę ratować inny Świat..
Wziął w rękę katanę i przeciął nia powietrze. Wstąpił w szczelinę jaka powstała. Emanowała ona fioletowym światłem. Zadziałała jak portal. Gejin znów stał na podłodze korytarza. Spojrzał w bok. Wielki kamień leżał obok niego odgradzając go od dalszej części tunelu, od przyjaciół i sensu tej podróży. I czuł iż być może nie zobaczy już nigdy światła dziennego teleportował się na drugą stronę korytarza. dalej droga prowadziła tylko do walki. Do szczękających mieczy, świszczących strzał, rzucanych zaklęć... wszedł do sali pełnej wojowników. Zsuną opaskę z zaklętego oka i stapiając się z cieniem poszybował wzdłuż ściany do tronu.
-Tyko tak można to zakończyć, tylko tak można zakończyć tę walkę. Zawsze tak jest. Zabij wodza a jego armia pęknie.-pomyślał Taal.
Wrogowie nie dostrzegali sunącego po komnacie cienia. Zajęci byli walką resztą drużyny. Gdy był już blisko tronu wynurzył się z cienia i skoczył w stronę Sareka z wyciągniętą kataną. Biała błyskawica odrzuciła go od tronu i wepchnęła w skupisko demonów, kościeji i zombii. Tuzin ostrzy powędrowało w stronę Taala. Jednak szybka teleportacja nad ich głowy uratowała życie Gejina. Taal wtopił się w cień. Szybko znalazł się obok Bumbera.
-Musisz go zabić- krzyknął do paladyna stojącego nad kupką pyłu, która przed chwilą była demonem-tylko tak można to skończyć. Zawsze tak jest. Pamiętaj jeżeli Ty zawiedziesz zło wygra. Zrobię ci przejście.
A przynajmniej postaram się- dodał w duchu. Katana z każdym ciosem wypluwała wiązki czakry, która jak fala odpychała ożywieńców. Nie wiedział czy wybraniec Innosa szedł za nim. wiedział tylko, że z każdym krokiem podąża w stronę ciemności Beliara. I jeżeli Walka nie skończy się szybko przyjdzie walczyć mu przeciwko trzonowi armii demonów. Korzystając z zaklętego oka i nowych umiejętności przebijał się przez ożywieńców. Jednak ci odnawiali się za jego plecami.
-Oby Bumber go wykończył bo inaczej będzie z nami krucho..-pomyślał.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Darkstar nie był wcale zaskoczony obecną sytuacją. Jak zwykle, cały przebieg zdarzeń już wcześniej był dla niego wiadomy, niestety. Od początku wiedział że Sarek nie będzie nadawał się na następcę tronu, szczególnie kiedy usłyszał że miał powiązania z nekromantami. Taka sama sytuacja była z dziewczynką, najemnik czuł, że jest z nią coś nie tak, że jest opętana mocą Beliara. Mogli jej się pozbyć wcześniej. Mogli… jak zawsze trzeba było mieć tę cholerną pewność, że postępują dobrze, bądź źle. Cała ta wyprawa od początku była skazana na niepowodzenie. Znaleźli Sareka tylko po to by się go pozbyć, a następcy tronu, jak nie było, tak nie będzie.

Wyjścia już nie było, nekromanta przywołał małą armię złożoną ze szkieletów oraz paru demonów. W zasadzie nie wyglądało to aż tak źle, drużyna już wcześniej spotykała się z większymi niebezpieczeństwami, jak choćby spotkanie z samym Śniącym, czy też z grupą zabójców, których wycieli w pień. Jednak już sam początek walki dał wszystkim do zrozumienia, że nie będzie ona taka łatwa. Dosyć szybko stracili Dhorgina, wyglądało na to, że lepiej byłoby dla tego łucznika gdyby nigdy nie spotkał drużyny. To że zginął z rąk Budyna, jeszcze bardziej nadało całej sytuacji dramaturgii. Budyn był wiernym sługą Innosa, a pomimo tego i tak spotkał go okrutny los. Przemienienie w ożywieńca jest gorszą rzeczą od samej śmierci. Darkstar pamiętał jak wraz z nim znalazł Bumbera uwięzionego w jaskini. Szkoda, że jego ziemski żywot tak marnie się zakończył.
W dodatku tuż przed chwilą zginął także Lukmistrz. To był dobry wojownik, i pomimo tego demonowi udało się go unieszkodliwić raz na zawsze.
To wszystko wydarzyło się niespełna parę chwil od rozpoczęcia walki. Już na samym jej początku zginęło dwóch członków drużyny, pomimo że szkielety wraz z demonami wcale nie byli najsilniejszymi przeciwnikami, jakich drużyna spotkała.

Darkstar podczas walki ze szkieletami zauważył jak Angabar rzucił się na największego z demonów. Oczekiwał po tym wojowniku trochę więcej rozsądku. Nawet tak ktoś doświadczony jak Bumber dwa razy zastanowiłby czy podjąć samotną walkę z demonem takiej postury. W każdym bądź razie halabardnik potrzebował pomocy, której Darkstar niezwłocznie mu udzielił. Podbiegł do demona, próbując wykonać cięcia w okolicach szyj, oraz skrzydeł, gdzie ciało powinno być mniej pokryte pancerzem poczwary. Demon oczywiście nie dał się zaskoczyć, i zręcznie zablokował ciosy potężnymi łapami. Tyle tylko, że teraz nie walczył już z jednym, a z dwoma wojownikami. Nie był na tyle szybki by móc pilnować obydwu. Angabar w tym samym czasie, gdy poczwara blokowała ciosy najemnika, zaatakował ją od tyłu swoją halabardą, odcinając nią prawa skrzydło demona. Potwór poczuł silny ból i stracił na chwilę orientację. Darkstar wykorzystał sytuację i wykonał precyzyjne cięcie na szyi bestii. Ciepła posoka trysnęła w stronę najemnika i na podłogę. Demon zawył ostatnimi siłami, po czym upadł, i tym samym przestał stwarzać zagrożenie.
Mimo tego że pozbyto się najsilniejszego przeciwnika, Darkstar wiedział że do końca walki daleko, zwłaszcza patrząc na coraz większe golemy składające się z pomniejszych szkieletów. Teraz jednak zwycięstwo powinno być znacznie bliżej. Najemnik skierował swój wzrok przez chwilę na Sareka. Wydawał się być zupełnie spokojny, nadzwyczaj pewny siebie. Albo miał jeszcze parę niespodzianek dla drużyny, albo miał w zanadrzu dobrze przygotowany plan B…na przykład na wypadek ucieczki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Angabar mógł tylko uciekać przed ciosami demona, na więcej nie starczało mu już siły, a i ta resztka mocy jaka w nim pozostała pewnie niedługo się wyczerpie. Tutaj jest tylu słabszych wrogów, a ja musiałem trafić na jakiegoś "księcia demonów"... Użalał się nad sobą w duchu halabardnik, podczas gdy demon nacierał poraz kolejny. Jego ta sytuacja też nie zadawalała, bo pomimo swej ciężkiej zbroji wojownik wciąż umykał przed ostrzem jego topora. Pytanie tylko jak długo? Demon miał nadzieję, że za chwile mężczyzna opadnie z sił a wtedy potwór przetnie go na pół swoją bronią. Bestia w morderczym pojedynku z Angabarem, nie dostrzegała nikogo innego. Często cios wymierzony w najemnika ranił, lub zabijał jedno z przyzwanych istot nekromanty. Walkę zdecydowanie wygrywał demon, ale wszystko mogło się jeszcze odmienić. Może jakiś błąd ze strony demona uratowałby halabardnika przed śmiercią, bo jak na razie, to nie zapowaidało sie na to by bestia odpuściła.
Z pomocą przybył jednak Darkstar, który dostrzegł kłopoty najemnika i zaczął także nacierać na demona.Wybraniec Adanosa podbiegł do demona, próbując wykonać cięcia w okolicach szyj, oraz skrzydeł, gdzie ciało powinno być mniej pokryte pancerzem poczwary. Demon oczywiście nie dał się zaskoczyć, i zręcznie zablokował ciosy potężnymi łapami. Tyle tylko, że teraz nie walczył już z jednym, a z dwoma wojownikami. Nie był na tyle szybki by móc pilnować obydwu. Angabar w tym samym czasie, gdy poczwara blokowała ciosy najemnika, zaatakował ją od tyłu swoją halabardą, odcinając nią prawa skrzydło demona. Potwór poczuł silny ból i stracił na chwilę orientację. Darkstar wykorzystał sytuację i wykonał precyzyjne cięcie na szyi bestii. Ciepła posoka trysnęła w stronę najemnika i na podłogę. Demon zawył ostatnimi siłami, po czym upadł, i tym samym przestał stwarzać zagrożenie.
- Dzięki- rzekł Angabar do drugiego wojownika. Na przyszłość muszę lepiej oceniać swe siły. Heh stary już, a nadal głupi... pomyślał halabardnik łapiąc oddech. Mógł teraz chwile odsapnąć i choć trochę zorientować się w sytuacji. Nie mógł odnaleść wśród walczących członków Budynia, Lukmistrza i Dhorgina. O ile o łucznika się nie martwił (sądził bowiem, że ten jest gdzieś na tyłach albo schowała się by mitać strzałami z cienia) o tyle o dwóch pozostałych kompanów się już obawiał. Odrzucił jednak te czarne myśli i popędzimł w stronę grupki słabych szkieletów. Z nimi sobie chby sam poradzię... pomyślał Angabar i jednym machnięciem halabardą, zmiótł dwóch nieumarłych. Najemnik miał nadzieję, że teraz walka powinna być łatwiejsza...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Deih poległ niedługo po swoim kompanie. Otoczony przez rzesze wrogów, przyparty do muru, mimo zaciekłej obrony, wykorzystania wszystkich sobie znanych technik wojennych, mimo zużycia całego zapasu leczniczych esencji, nawet mimo niezwykle potężnej szarży na wroga, wrogowie go dopadli i cięli, aż się wykrwawił. Najemnik nie wydał nawet jednego wrzasku, może brakło już mu sił, może po prostu tak dobrze znosił ból. Faktem natomiast się stało, że do Camry, Dhorgina i Lukmistrza dołączył kolejny trup.
Budyn się nie liczył. On już nie żył.
Mag ognia poruszał się chaotycznie, wciąż mając problemy ze wzrokiem i dysząc ze zmęczenia. Nie było okazji by wzmocnić nadwątlone zdrowie, każdego pokonanego przeciwnika zastępował następny. I kolejny, jak to przystało na nieumarłych bez krzty zmęczenia. Wyraźnie szli w ilość, co nie oznacza, że jakość była z tej przyczyny osłabiona. Sarek musiał być niesamowicie zdolną osobą, lub też praktyki nekromanckie były tak potężne, skoro z wygnanego z ojczyzny młodzika, nie radzącego sobie z przyzwanym demonem stał się kimś takim. Za potęgę oddał tak wiele, jednak zyskał to, czego chciał, z jakim odsetkiem. Czy warto było go wyrzucać z kraju? W końcu, gdyby odpowiednio ukierunkować jego wykształcenie mógłby się stać kimś na miarę Pyrokara.
Perła co chwilę tworzyła nowe, lśniące mocą magii iskry, ścierając się z kolejnymi mieczami. Dwa, stare i pordzewiały pękły z trzaskiem, pozostawiając wroga pozornie bezbronnym. Nieumarli potrafili użyć jako oręża niemal wszystkiego - jeden ze szkieletów wyrwał sobie większą kość i użył jej jako obuch, drugi rzucał puklerzem, niczym dyskiem. W obu przypadkach jednak dało się zwyciężyć - a to szybkim i niezwykle fartownym rozbrojeniem, lub też zwalając kawałek sufitu na bestię.
Magia była wciąż kapryśna i kilka razy zawodziła, nie trafiając w przeciwnika wcale, albo w samego maga, rozpryskując się na szczęście na ochronnej szacie.
Niech się tylko stąd wydostaniemy, a normalnie poczuję, że żyję - myślał - Oszaleć idzie w tym chorym miejscu. Aż nie mogę uwierzyć, że to ja chciałem byśmy tu przyszli. Mam nadzieję, że to nie oznaka starzenia się - westchnął.
Dwie błękitne błyskawice wirowały wokół siebie, tworząc coś na kształt heksagramu zamkniętego w okręgu. Troll- szkielet wyraźnie wiedział co się kroi i spokojnie wycofał się, dając pole do popisu szybszemu demonowi. Pocisk, tym razem już w pełnej, odbił się od napierśnika potwora i zawisł w mętnej mgle wiszącej pod sklepieniem, by przemienić się w czarny deszcz. Liqid wycofał się z pola rażenia czaru, wzrok spłatał mu jednak figiel i wpadł prosto w środek kwasowej pułapki.
Perła osłoniła jego twarz przed żrącą substancją, za to szata rozpłynęła się całkowicie, pozostawiając nadpaloną zbroję. Zaklął nieładnie, szacując od razu, ile będzie musiał wydać na nową (przecież nie dostanie jej ot tak za darmo) zapomniał o nieprzyjaciołach. W dosłownie ostatniej chwili zagiął obronnie miecz, chwila jednak nie była wcale ostatnia, bo został oflankowany i zepchnięty wprost na trolla.
Cios tego jednak nie nadszedł. Coś się stało. Walka ustała. Liqid wstał, splunął, przetarł twarz, jeszcze raz splunął i spojrzał w kierunku tronu nekromanty. Sarek stał, dłoń miał podniesioną , zatrzymując potwory, mówił:
- Dobra, dość tego. Jesteście godni, by ze mną rozmawiać. Oni - wskazałna truchła - nie byli. Powiedzcie mi, kim jesteście.
[ Tym razem każdy z was musi się przedstawić i powiedzieć kim jest, po co przybył, Sarek milczy, słucha. Liczę na posty. Pozdro ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Boskii po rozpoczęciu walki z horda nieumarłych czuł, że może się jemu nie udać wyjść z tej sytuacji cało. Wszędzie walały się szczątki powalonych już szkieletów i zombie, ale na ich miejsce ciągle przybywali kolejni przeciwnicy. W sali było okropnie ciemno, a czarna mgła unosząca się pod sklepieniem napawała przerażeniem. Jedynie przy ścianach obraz zdawał się być odrobinę wyraźniejszy, a to z powodu nielicznych pochodni, które na nich wisiały. Paladyn widząc, iż przy ścianie ma większe szanse na skuteczne wyprowadzanie ciosów (ze względu na lepszą widoczność) postanowił przybliżyć sie do nich. Jednak nie było to takie proste, jak mogło się zdawać na początku, gdyż stał mniej więcej po środku przeklętej sali. Jego miecz był już czarny od ciał nieumarłych lecz walka zdawała się nie mieć końca. Atakując kolejnego zombie i odcinając mu rękę z orężem, Boskiemu udało sie wykonać dwa kroki w stronę swojego celu. Niestety na jego drodze stała już kolejna grupka szkieletów. Paladyn postanowił nie czekać na atak swych przeciwników. Uniósł wysoko miecz i rzucił się na nich. Jednak przeciwnicy bez najmniejszego wysiłku sparowali jego kombinację ciosów i rozpoczęli kontratak. Boskii rozglądając się zauważył tarczę opartą o wielką kolumnę, stojącą tuż obok niego. Szybkim przewrotem w prawą stronę unikną ataku i pochwycił tarczę w lewą dłoń. Następnie odpychając szkielety odciął jednemu nogę (właściwie to kość nogi) i dokończył dzieła odcinając czaszkę. Widząc lekką dezorientację pozostałych szkieletów wykonał skok i znalazł się w miejscu do którego zmierzał. Stojąc pod pochodnią łatwiej mu było przewidywać kolejne ruchy przeciwników. Jednak widząc nadlatującego demona stwierdził, iż na niewiele się jemu to zda. Potwór uderzył z ogromną siłą w zasłaniającego się tarczą paladyna. Drewniana zasłona roztrzaskała się na małe kawałki odbierając jemu ostatnią szanse obrony. Jednak Boskii nie mając zamiaru sie poddać energicznym ruchem wyciągnął zza pasa średniej wielkości butelkę i cisnął nią w demona. Ta rozprysła się o jego pancerz nie wykonując mu żadnych szkód. Jednak paladyn wykonał szybki skok którym ściągnął pochodnię ze ściany i podbiegając do demona rzucił nią w miejsce, gdzie poprzednio uderzyła butelka. W tym momencie demon stanął w ogniu i począł rzucać się na wszystkie strony, po czym runą z chrzęstem na znajdujące sie obok szkielety. Korzystają z chwili oddechu paladyn wyciągną esensję leczniczą i spożył całą zawartość flakonika.
I wtedy z niewiadomych przyczyn reszta potworów zamarła w bezruchu. Boskii stojąc jak osłupiały z mieczem w ręku rozejrzał się po sali szukając swych towarzyszy. Jego uwadze nie umknęła również stojąca postać Sareka, która przemówiła po chwili: "Dobra, dość tego. Jesteście godni, by ze mną rozmawiać. Oni - wskazał na truchła - nie byli. Powiedzcie mi, kim jesteście." Podążając wzrokiem za palcem Sareka paladyn zauważył martwego Deih''a. Podszedł do tronu obiegając mijane potwory swym wzrokiem. Tą samą czynność wykonała również reszta jego towarzyszy, sprawiając wrażenie równie zdziwionych. Boskii nie chcąc czekać, aż Sarek się rozmyśli staną przed nim i powiedział:
- Na imię mi Boskii i przybyłem tutaj aby cię odnaleźć, mając nadzieję, iż pozwoli to pokonać dziwną zarazę w naszym królestwie - słowa te wypowiedział dość głośno. Czując, że nie otrzyma żadnej odpowiedzi na swoją krótka przemowę wrócił do towarzyszy i czekał kto podejdzie jako następny.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Ciekawa sytuacja - pomyślał Liqid, a później się zganił w duchu, bo była arcyciekawa, dodałby jeszcze jakieś adekwatne określenie, ale zwyczajnie nie miał siły. – Już mnie miała ta bestyja zarżnąć, a on nagle się zreflektował, że czas już zrobić niespodziankę tym wędrowcom. Pokazać im, że nie chce ich mimo wszystko powybijać... Tia, dobry żart, jeśli też kiedyś zostanę mrocznym arcymagiem, to przygotuję coś podobnego. A może jeszcze dodatkowo zaproponuję im poczęstunek i oprowadzę po moich mrocznych włościach? Oczywiście by po chwili zgładzić zaskoczonych...
Liqid spojrzał na pozostałych jego towarzyszy. Bumber, wybraniec Innosa, mimo wyglądu stary i doświadczony; Darkstar, chłop jak z żelaza; Boskii, Taal, Donki - oni wszyscy stali wmurowani i przez chwilę nie wiedzieli co powiedzieć. Nie spodziewali się takiego zagrania rzekomego Sareka. Ale cóż, skoro sądzi, że tamci nie byli godni...
Zaraz. Camra, Deih, Lukmistrz, Dhorgin - wymieniał po kolei czterech wspaniałych ludzi. Oni nie byli godni? Wszystko to było ukartowane, byleby zmniejszyć ich liczebność do minimum? Zaś Fanfilmu i Cossack odeszli. Może i dobrze, w królestwie jest nieliche zamieszanie, te zarazy, bezkrólewie, bunty... przydadzą się. Pytanie tylko, czy ich jeszcze zobaczymy.
Mag widział, jak myśliwy kiwa głową zamyślony i szepcze coś powoli. Angabar spogląda w ziemię i w zamyśleniu przekłada broń z dłoni do dłoni. Bumber bierze powolne oddechy i stara się rozpracować tę postać. Obrócił głowę, spojrzał na Liqida. Przez chwilę spoglądali na siebie zamyśleni. Wzrok Liqida mówił: „Ty pierwszy, w końcu jesteś naszym przywódcą”. Mag westchnął.
Nekromanta - następca tronu i skazany na wygnanie zarazem - Sarek cały czas spoglądał na nich i epatując swą mroczną charyzmą siał wokół przerażenie. Oni oczywiście się nie zlękli, ale i tak byli lekko przytłoczeni tym wszystkim.
Mag spojrzał na Boskiiego i skinął na niego. On jest posłańcem. Niech on powie w jakim celu tu przyszli. Zresztą, czy Sarek nie wiedział? I czy nie pytał tylko po to, by ich sprawdzić?
Paladyn wysunął się do przodu, klucząc pomiędzy truchłami demonów. Te żywe zdematerializowały się, zniknęły, wróciły do swego planu zaraz po tym, jak Sarek skończył swą mowę. Jego buty chrzęściły na quasi-kamiennej posadzce, przez całe pomieszczenie powoli rozlegał się stukot, rodząc się mniej więcej na środku sali i ginąc nim jeszcze dotarły do dawniej ozdobionych symbolami, runami i płaskorzeźbami, teraz tylko kurzem ścianach. Tak była ogromna ta sala. Paladyn, zbliżywszy się wreszcie podwyższenia, zatrzymał się, spojrzał w oczy nekromancie, który natychmiastowo, jakby w pogardzie, uniósł je w górę i zaczął mówić.
Liqid spuścił głowę. Na rękawach wisiały już tylko nieliczne, popielate strzępki jego szaty. Strzepał je niedbale, poprawiając przy okazji uciskającą dość mocno w barku i z boku lekką zbroję. Nie wiedzieć czemu poczuł naglę ochotę na choć mały łyk piwa, ale w tej sytuacji było to zbyt abstrakcyjne.
Boskii przedstawił się i wyjaśnił cel swego pobytu tutaj. Nekromanta, przywdziany w nie wiedzieć czemu białe szaty, acz z tą samą złą symboliką. wciąż patrzył w sufit, jakby podziwiając dziurę w sklepieniu zrobioną przez Liqida. Posłaniec wycofał się. Sarek wciąż nie zmieniał pozycji. Dziewczynka-demon, siedząca na tronie patrzyła w miejsce tuż obok tego, na które padał wzrok jej pana. Widać nawet w tym przypadku chce być blisko niego. Co oni zrobili z tym dzieckiem, w którego ciele jest teraz? Lepiej nie wiedzieć.
Wybraniec Innosa ruszył drugi, w przeciwieństwie do swego towarzysza szedł prosto, przestępując trupy. Sarek drgnął niezauważalnie, a gdy Bumber zatrzymał się, spuścił powoli głowę. Zaczął mu się przyglądać z ciekawością. Paladyn przemówił:
- Jestem Bumber. Wybraniec Innosa, jak już się zdążyłeś zorientować. Przybyliśmy tu z misją, mieliśmy cię odnaleźć, nekromanto. – Sarek przymrużył lekko powieki – Z powodu zarazy, w której powstaniu, jak już zdążyliśmy się dowiedzieć, miałeś swój udział, zginął nasz król. Polegli również twoi bracia. Przybyliśmy tutaj, by odnaleźć ostatniego żyjącego dziedzica tronu Myrthany. By pomógł nam pokonać tę zarazę. Bo co do obsady tronu, to już dawno wszyscy raczej jęli szukać kogoś innego. Wyruszyliśmy ze stolicy wiele już tygodni temu, byliśmy w Tepetl i tam napotkaliśmy znanego pewnie tobie skrytobójcę Ramana. Zabił księcia, teraz pokutuje za to w piekle. Walczyliśmy z demonem Bearhlinem, dowiedzieliśmy się o zdradzie magów wody. Mieliśmy wyruszyć do Bragi, lecz zgodnie z prośbą Liqida przyszliśmy tu. Zgładziliśmy pilnujących tego miejsca asasynów, przyprowadziliśmy do ciebie tego demona w ludzkiej skórze, a ty dopiero po zabiciu kolejnych z naszych zakończyłeś tę szopkę, stwierdzając, że teraz jesteśmy godni, by z tobą rozmawiać, a jednocześnie chcąc, byśmy przedstawili się tobie. Jakbyś nie znał naszych imion – Boskii, Liqid, Darkstar, Angabar, Taal. I ja. Zakończ to wreszcie, nekromanto. Przejdź do sedna sprawy – skończył i sarkastycznie lekko dygnął, po czym wrócił do pozostałych.
Sarek nie reagował. Spojrzał znów w górę i przez kilkadziesiąt sekund spoglądał na ubytki w suficie. Później mruknął coś niedosłyszalnie pod nosem, zamknął oczy, uniósł dłonie. Skała znajdująca się za bohaterami, pod którą spoczywały przygniecione kości „szkieletowego golema” uniosła się i wróciła na swoje miejsce. Tak po prostu, z lekkim gruchnięciem przywarła gdzie trzeba i zrosła się nim. Teraz sufit znów wyglądał idealnie. Nekromanta sapnął. Odwrócił głowę, spoglądając na dziewczynkę, ta uśmiechnęła się do niego złowieszczo. Spojrzał znów na bohaterów. Powaga na jego twarzy została nieco zakłócona, Liqid wnioskował, że nie jest taki normalny, na jakiego wygląda. Jakby w jego duszy tkwiła spora doza ukrytego szaleństwa. Zresztą, czy się temu dziwić?
Jego ciemne, oczy skierowały się ku Bumberowi, przez chwilę tak się konfrontowali, dwóch wielkich poddanych swych bogów, aż wreszcie ten przemówił, mówiąc najwyraźniej tylko do niego:
- Już nie jestem nekromantą – stwierdził, zaś jego głos dudniąco rozległ się wokoło. Kolejne, te same słowa powtarzały się bezustannie przez kilkanaście sekund, może potwierdzając, co mówił, a może po prostu drwiąc z niego, negując te słowa, gdyż już za trzecim powtórzeniem dwa pierwsze słowa umilkły. „Nekromanta” machnął ręką, echo ustało, na chwilę zapanowała cisza. Dziewczynka przypominała znudzoną, teraz już nawet nie spoglądała na Sareka. Oczy miała zamknięte, rozmyślała nad czymś.
Skała, którą Sarek przytwierdził do sufitu oderwała się od niego i spadła, rozbijając się na tysiące kawałów. Parę kamyków wielkości mózgu goblina drasnęło stojących najbardziej z tyłu Taala i Liqida. Gobliny nie są zbyt inteligentne, toteż obyło się bez jakichkolwiek ran.
- Nie jestem nekromantą - powtórzył i dodał - Owszem, wiem o was wiele, ale nie wszystko. Zaś wy o mnie wręcz odwrotnie. Mam wam opowiedzieć swoją historię? Proszę bardzo. Stworzyłbym wam jakieś siedzisko, ale pewnikiem zamiast tego skała uformowałaby się w kolce. Niestety, także ja nie mam pełnej władzy nad tym miejscem. Nie jestem już nekromantą.
Milczeli.
- Przestałem być nekromantą już w chwili, gdy podczas tworzenia tej klątwy naglę się zawahałem. Przestałem na chwilę chcieć zemsty i zniszczenia moich rodaków, tych cholernych głupców, którzy mnie wygnali z kraju. Mogłem być największym specjalistą od zwalczania nekromantów, pokonać ich wszystkich, gdyby tylko wspomogli mnie wtedy. Lecz nie, wygnali mnie. Byłem głupcem, trzeba było już wtedy podjąć odpowiednie działania. Przyłączyć się do zamachowców i zabić mojego głupiego ojca, wtedy by zrozumieli. Ale głupcem okazałem się ja. Uciekłem, tak jak chcieli, ale w przeciwieństwie do ich zamiarów nie zginąłem na pierwszym rozdrożu. Miałem siłę. Nawet ten cieniostwór... Swój poznał swego – umilkł.
Mag ognia spojrzał na Bumbera, który wciąż odwzajemniał spojrzenie „nie-nekromanty”. Wyczuwał, że Bumber stara się go zrozumieć, mimo sporej różnicy wieku, jaka ich dzieliła. Potęgą byli jednak zbliżeni. Który jednak był silniejszy nie był pewien.
- Ciekawi was ta historia? Może któryś jest bardem lub kronikarzem, który spisze to później i ustawi kolejną cegłę na fundamentach dziejów Myrthany. – Liqid przez chwilę poczuł, jakby wzrok Sareka rzeczywiście powędrował ku niemu. A może to Taal? – Dzielę się nią z wami nie bez przyczyny, ale nie dlatego, że przybyliście do mnie z jakąś debilną misją. Ale o tym później.
- Dotarłem na Varant – kontynuował - kilka miesięcy po wygnaniu. Wciąż byłem słabym idiotą, ale już potrafiłem sobie nieco poradzić. Trafiłem do ich siedziby. Znacie ją, mieściła się w pewnej jaskini... Po wielu latach byłem już doświadczonym i cenionym magiem Beliara. Dowiadywałem się od niektórych magów historie o szaleństwie króla, gdy dowiedział się o mych poczynaniach. Oczywiście wszystko zatajono z właściwą służbom królewskim perfekcjom. Ale jednak wysyłali przeciwko mnie kilka grup paladynów. I wszyscy kończyli tak samo, rozmazani na ścianie lub przemienieni w nieumarłych, by później rozkazać im powoli się kaleczyć. Aż do śmierci. Wysłaliśmy nawet jednego Rhobarowi...
- Gdy wyruszyliście, by pokonać Śniącego, którego tak naprawdę mieliśmy gdzieś, a niech pada ten bożek orków, my mieliśmy plan, by wykorzystać waszą nieuwagę. Zebraliśmy moc największych demonów – Ouriela, Bearhlina, Ghaazina, Aradoka i innych. Plan był prosty- śmiercionośna zaraza, która miała zabić wszystkich Myrthańczyków, zmutować zwierzęta, odebrać moc magom ognia. Oczywiście już wtedy byliśmy w kontraktach z Adanosiarzami. Byłem jednym z dziesięciu wezwanych do tego celu. Zwycięstwo było nasze. Ale... zawahałem się. Nagle, podczas tworzenia czaru zapytałem sam siebie, czy na pewno chcę zniszczyć to wszystko, z czym obcowałem w dzieciństwie. Nagle, mimo wcześniejszych medytacji zwątpiłem. Podwójny pentagram się złamał. Mimo ratowania go, czar stał się znacznie słabszy, niż miał być. Ludzie miast ginąć drastycznie lub zmieniając się w prawdziwych nieumarłych, umierali powoli lub przeistaczali się w jakieś karykatury ożywieńców. Magowie powoli słabli, choć powinni konać w męczarniach przy pierwszym użyciu magii. Nawet by przenieść wino z antałka do kielicha tych świń. Mutacje były niestabilne... A wszystko przez jednego kretyna, przez Sareka. Miła perspektywa.
- Uciekłem natychmiast, nie mogłem zostać. Wiadomo jakie byłyby konsekwencje. Chcieli mnie zabić. Tak, by moja dusza nie znalazła nawet ukojenia u Beliara, by w ogóle się gdziekolwiek nie dostała. Wiedzieli, że niestabilny czar nie da im tego, czego chcieli, a powtórek nie ma, artefakt przepadł. Stałem się wrogiem ludu, od tamtej pory polowali na moje życie, byleby się tylko zemścić. Wysłali na mnie swych zabójców. Nie doceniali mnie, pierwsi ginęli, ale w końcu znudziła im się zabawa w wilka i kretoszczura. Pamiętacie tych, których ubiliście na górze? Byli na mnie, wiedzieli, że się tu ukrywam.
- Dlaczego nas zaatakowałeś? – zapytał nagle Liqid. Dość miał bajeczek Sareka, chciał przejść do sedna.
Sarek spojrzał na niego. Najpierw zmrużył niepewnie oczy, później uśmiechnął się niezauważalnie i pstryknął palcami. Echa tym razem nie było.
Mag ognia zamrugał. Przez chwilę nie działo się nic, lecz po chwili to, co zostało z jego tuniki zabłysło. Błysk przeniósł się na pozostałą część jego odzienia. Światło nabrało ciemnoczerwonej barwy i zmatowiało. W ostatniej chwili szata jakby zmieniła zdanie i zabarwiła się na niebiesko. Barwy Adanosa. Liqid uśmiechnął się krzywo. Co za ironia.
Sarek nie zauważył tego. Spojrzał pobieżnie na pozostałych i znów utkwił wzrok w nim. Poruszył wargami:
- Czemu zaatakowałem, pytasz? Pytasz, czemu ja, Sarek, wielki, acz możliwe iż już były sługa Beliara zaatakowałem moich wrogów, poddanych Innosa? A co, miałbym przywitać was z miejsca pięknymi sukkubusami i jadłem na stole? Oprowadzić po moich mrocznych włościach? Te tereny nawet nie są moje. Zdobyłem to opuszczone miejsce, przy okazji rujnując je doszczętnie. Czemu zaatakowałem? Ano, choćby dlatego, że był wśród was zdrajca.
Nie odpowiedzieli. Ich miny zmieniły się tylko.
- Widzicie? Nawet w tak szlachetnych armiach zdarzają się zdrady. Zdrady są wszędzie. Widzę w waszych twarzach pytanie. Ale czyżbyście się nie domyślali?
- Ten wasz łucznik – splunął – był kolejnym z ich pomysłów – splunął ponownie, teraz bardziej wulgarnie – Z pozoru ciekawy koleś, nie? Ot, przybyły z pomocą wojownik, jak mu nie zaufać? Wiedzieli już wtedy o was. Ale mnie znów nie docenili. Czy to pycha jest naszym cechowym atrybutem? A może coś więcej? Miał was zgładzić... A później zająć się mną. Jakkolwiek by to miało przebiec.
Darkstar przerwał ciszę:
– Taaak, nieprawdopodobne. Ciekawym jest natomiast fakt, że owego „zdrajcę” zabił nie kto inny jak zamieniony w nekromanckie warzywo nasz przyjaciel, świętej już teraz pamięci Budyn. Skąd go niby przyzwałeś, skoro zniknął w chwili, gdy walczyliśmy z tym całym Bearhlinem? Że niby zapożyczyłeś go z planu nekromantów nie będąc nim?
Sarek uniósł brwi. Pobladł lekko, odwrócił się, mając już na ustach słowa:
- To ona mi ich przygotowała!
Nie zdążył. Dziecko demon, już go zaatakowało, cios przeszywał jego bark. Gdyby nie natychmiastowy uskok w bok, przeszyłby serce, płuca, złamał kręgosłup. Sarek sapnął, wykręcił się, splótł dłonie, wyrzucił je do przodu. Śmiertelna fala świsnęła koło ucha demonicy. Ona też była szybka. Powolny był natomiast w porównaniu z nimi Liqid, który dopiero zrobił dwa kroki, powolny był wybraniec Innosa, który był dopiero na pierwszym stopniu podestu, zaś jego miecz tkwił większości wciąż w pochwie.
Niesamowita była ich prędkość. Demonica wyszczerzyła kły, z miejsca, gdzie powinny być pierwsze stałe zęby i ostatnie mleczne, wystawały kilkucalowe zębiska, z niewinnie dziecięcych dłoni wyrastały nieco dłuższe szpony. Sarek - nekromanta w białej szacie, która miała dowodzić, że nim już nie jest - odskoczył do tyłu. Przed jego torsem pojawiła się owalna tarcza koloru krwi. Zaflankowała go, on obrócił się również, lecz nieco wolniej. Wystarczająco jednak, by trzy z pięciu pazurów stopiły się w kwasie. Nie zawyła, całą siłę wykorzystała, by naprzeć pozostałymi. Skazany na wygnanie z Myrthany stęknął, gdy wpiły się w niego. Drugą, skręconą konwulsyjnie dłonią zaatakował, wypuszczając purpurowy pocisk. Niezwykłą akrobacją uniknęła go, gdy zawrócił, usunęła się w bok, szybciej, niż byłby w stanie najsprawniejszy zębacz. Czar rozpłynął się na tarczy, lub raczej razem z nią. Sarek uchylił głowę przed kolejnym uderzeniem, chwycił demona za ramię, za chwilę stało się ono suche i czarne jak zwęglona kartka papieru. Z gardła wytrysnął jej kwas. Sarek zawył, ale dokończył dzieła. Demona już nie było. Był tylko szary, uschły zarys tego, co przed chwilą było jeszcze opętanym dzieckiem. Porwane przez asasynów z wiadomego powodu, opętana tutaj, przez Sareka. A jednak demon okazał się służyć komu innemu. Teraz było teraz szarą, pustą skórą węża.
- Zdrada jest wszędzie – warknął Sarek, upadając na kolana. W tym momencie dobiegł do niego paladyn, sekundę później Liqid.
- Zatruła mnie jedna – powiedział Sarek i użył wyjątkowo wulgarnego słowa – Trupi jad, cholera jedna.
- Trupi jad – powtórzył apatycznie Liqid.
- Zamknij się, klecho. Nie mogę się uzdrowić z tego, jestem za słaby. Musicie zaraz pobiec znaleźć dla mnie lekarstwo. Wyruszycie do Bragi. Że daleko? Użyjcie tamtego glifu, będziecie szybciej. Magu, ty wiesz czego trzeba. Odnajdziecie dla mnie to, i wrócicie tą samą drogą. GLIFEM! Macie motywację by się pospieszyć – jeśli nie przybędziecie, to możliwe, że nie będziecie wiedzieli, co z tą zarazą zrobić. I dlaczego chcę wam pomóc. A teraz idźcie już.
Poszli. Ich oczom ukazała się Braga.

[To chyba najważniejszy post w tej edycji. Zawiera on bowiem największą dozę fabuły, co jak i tak dalej.. Widzicie, jak było w wakacje, dość tego. Niedługo dołączy do nas 2 graczy, więc pisać , proszę o aktywność, inaczej będą ostrzeżenia. Teleportowało nas tuż przed Refleksje na temat Sareka wskazane, przeteleportowało nas tuż przed miasto. To co w nim, to już wymyślacie Wy. Za ''drobną'' pomoc w poście dziękuję Bumberowi]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Czerwone ślepia świdrowały paladyna na wskroś. Demon obserwował każdy ruch przeciwnika, jego uwadze nie uszło nawet poprawienie dłoni na rękojeści miecza. Bumber doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wodził, zmieniał rytm i kierunek marszu, lawirował pomiędzy szczątkami nieumarłych, starał się zmylić demona. Na próżno. Bestia była skoncentrowana i nastawiona na mord. Na zadawanie bólu.
Bumber przestąpił nad przegniłym ciałem zombie i udał, że się potknął. Reakcja bestii była do przewidzenia. W dwóch susach demon doskoczył do paladyna, zamachnął się łapą gęsto usianą kolcami i... spudłował. Wybraniec zręcznie uniknął ciosu, wykonał półpiruet i przeturlał się tuż pod nogami pomiota Beliara. Złota zbroja zachrzęściła przeciągle, skrzypnęła szorując po kamiennej posadzce. Demon ryknął przeraźliwie na samą myśl o człowieku, którego oddech czuł na karku. Bumber szybko podniósł się z klęczek, chwycił pewniej miecz w obie ręce i rąbnął potwora po plecach. Łupnęło, mlasnęło i bryzgnęło krwią. Bestia odskoczyła jak oparzona, zatoczyła się, lecz nie upadła. Demon rzucił się z rykiem na paladyna, jego ruchy były jednak ociężałe i powolne, a po odnóżach ściekała mu krew. Wybraniec z łatwością uniknął ciosu łapą, przeskoczył nad ogonem, tnąc w powietrzu po karku bestii. Zgrabnie wylądował, okręcił się na pięcie i rąbnął potwora z szerokiego zamachu, dołączając skręt bioder. Czuł lekkie wibracje miecza, coś błysnęło, huknęło i... demon zniknął. Tak samo jak reszta nieumarłych. Była za to drużyna w pomniejszonym składzie, a także Sarek.
Siedział na tronie, tak jak przed walką. U boku miał tą tajemniczą dziewczynkę, diabła wcielonego. Bumber wzdrygnął się na sam widok. Mało było osób, które wzbudzały w nim odrazę. Sarek na pewno się do nich zaliczał. Na pierwszy rzut oka zwyczajny młodzieniec. Jednak gdy się lepiej przyjrzeć, można było dostrzec bladą skórę, przekrwione i puste oczy, a także drżące palce. Ponadto Bumber wyczuł złowrogą, bijącą od Nekromanty moc. Wszystko to scaliło się w jedno, połączyło się w nienawiść. Nienawiść do młodego człowieka, syna króla Myrthany, który zaprzedał swą duszę Beliarowi, zesłał na swój lud zarazę.
Niewiele w odczuciach Bumbera zmieniła rozmowa z Sarekiem. Gdzieś w głębi czuł, że to co mówi Nekromanta wcale nie jest prawdą. Coś wmawiało mu, że Sarek kłamie, że to podstęp. W chwili, gdy dziecko zaatakowało księcia, paladyn nie kwapił się z niesieniem pomocy. Jakby pragnął śmierci tego niegodziwca, jakby chciał patrzeć na jego męki...
Ocknął się. Żar lał się z nieba, złocisty piasek parzył w stopy przez opancerzone buty. Braga. Miasto asasynów, ludu południa, który od wieków usługiwał Beliarowi. Bumber nie mógł nadziwić się swojej reakcji. Chciał śmierci Sareka, choć ten jest jedyną osobą, która może wyciągnąć Królestwo z zapaści.
- Jego i tak nic nie uratuje – rzucił, wpatrując się beznamiętnie w twarz Liqida. – Obaj dobrze o tym wiemy. Nie ma lekarstwa na jego chorobę. Nikt nie odbierze jego duszy Beliarowi. Nawet sam Innos.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wirujące kolor przed oczami, mętlik w głowie, ból całego ciała.
-Glif był skażony...
-Nie był- Odpowiedział Taalowi głos w jego głowie-Za to ty jesteś skażony, skażony wiedzą, której nie powinien posiadać żaden człowiek i mocą nie z tego świata i nie tobie przeznaczoną.
-A kim ty jesteś by o tym decydować?
-Tym, który utrzymuje równowage, a ty ją zakłóciłeś.
-Niemożliwe...
-A teraz zapomisz o wszystkim co wiesz i stracisz swą moc.
-...
-Jednak równowaga twej duszy musi zostać zachowana.
Okrutny ból. Tylko to czuł Taal. Jakby ktoś wyrywał mu dusze. Wszystko go bolało. Nawet myślenie sprawiało mu ból jakby troll uderzał go wielka maczugą. Potem ciemność. Wirujące kolory straciły blask i Taal znajdował się w pustce. Ból nie ustawał, a nawet nasilał się. I kiedy zdawało mu się, że to już ostatnie chwile przeklął wszystkich bogów. Po kolei od Adanosa przez Beliara na Innosie kończąc. Wytknął im ich postępowanie, a kiedy kończył mówić ból uderzył tak mocno, że myśliwy wydał okrzyk jakiego nie wydobył z siebie żaden człowiek. I razem z tym okrzykiem poczuł jak część jego duszy i świadomości ulatuje w nieznane. Potem była tylko ciemność...
-Taal?-Liqid zwrócił się do myśliwego.-Dziwnie wyglądasz.
Taal rozejrzał się światło raniło jego oczy. Po chwili gdy już się przyzwyczaił zobaczył pustynie i mury miasta, a także pochylającego się nad nim maga.
-Taal?
-Kim jesteś?-odpowiedział myśliwy bo nie mógł sobie przypomnieć kim jest ów mężczyzna, a każda próba sięgnięcia w przeszłość kończyła się bólem głowy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

A więc stało się. Drużyna w końcu odnalazła, i porozmawiała z Sarekiem... i jak można było się tego spodziewać, jeszcze bardziej skomplikowało to sytuację. Rzekomy następca tronu nie był ani zwykłym człowiekiem, ni nekromantą który służy Beliarowi. Darkstar sam się zastanawiał, czy temu człowiekowi można w ogóle ufać. Najpierw poddał ich próbie w której cała drużyna mogła polec, i wtedy nikt nie mógłby pomóc mu w znalezieniu lekarstwa, a eraz przekonuje że jest kolejną ofiarą oszukaną zarówno przez swoich rodaków, jak i przez Beliara. Cóż, było nie zaprzedawać mu swojej duszy. Najemnika właściwie do szczerości słów Sareka przekonywał jedynie nieudany atak na niego, dokonany przez demona który upodobał sobie ciało dziecka jako kryjówkę. Darkstar cieszył się że zdołano pozbyć się tego potwora, gdyż w jego obecności czuł...dyskomfort. I być może...strach?
W każdym bądź razie drużyna została przeniesiona z powrotem na powierzchnię, do Bragi, miasta assasynów. Wybraniec Adanosa obiecał sobie uzupełnić przy najbliższej okazji zapas mikstur leczniczych, żywności, i być może postara się o jakąś nową broń. W końcu coś trzeba zrobić z tym złotem które wziął z rąk martwych zabójców. Nie wiedział czy drużyna słusznie postępuje szukając lekarstwa dla Sareka. Bądź co bądź był przez pewien czas pod wpływem Beliara, i kto wie czy do tej pory nie jest jego sługą. Mógł po prostu kłamać. A nawet jeśli nie, to Bumber dobrze podsumował całą sytuację... czy można w ogóle w jakikolwiek sposób uratować kogoś, kto zaprzedał swoją duszę temu podstępnemu bogu?
Na dodatek Taal zaczął się dziwnie zachowywać...znowu. Tym razem wyglądało na to że stracił pamięć.
-Cholera... czy te słońce musi dzisiaj tak mocno prażyć? Usmażę się w tej zbroi...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Zabieraj kurwa te łapy!-krzyknął Taal do mężczyzny w czerwonej szacie pochylającego się nad nim.
-Wygląda na zdrowego-zakpił Angabar.
-Nie żartuj sobie to może być poważne-odpowiedział Liqid-możliwe że na zawsze straci pamięć.
-To co się zmieni?
-Jak cie zaraz...
-Czego wy ode mnie chcecie? Kim jesteście? Kim ja jestem?-ze zdumieniem Taal spoglądał na wszystko co go otaczało . Kim był? Gdzie był i kim as ci ludzie wokoło?
-Znam receptę pozwalającą przywrócić pamięć tyle że składniki znaleźć można w Myrthanie.-powiedział Liqid
-A może jednak by go po prostu walnąć w łeb czymś ciężkim i twardym?-z nadzieja zapytał najemnik.
-Hymmm...Nie mamy wiele czasu a musimy jeszcze znaleźć odtrutkę dla Sareka-Bumber zamyślił się-Dobra walnij go czymś byle mocno.
-Się robi-Angabar podniósł leżący na ziemi spróchniały konar.
-Co to to nie-Myśliwy powoli zaczął podnosić się z ziemi-Żywcem mnie nie weźmiecie.
W jednej chwili Angabar zamachnął się konarem jednak Taal uskoczył i popędził w stronę miasta. Najemnik pobiegł za nim nie tracąc go z oczu i raz po raz zamachując się gałęzią. Zaraz za brama miast Myśliwy uskoczył w boczną alejkę, Angabar wskoczył w nią zaraz za nią i chwile potem odepchnięty leżał na ziemi.
-No ruszać to on się nie zapomniał-warknął najemnik wstając szybko i znów goniąc Taala. Miejscowi patrzyli na tę dziwną gonitwę ze śmiechem i zdziwieniem. Najemnik wiele razy był tuz tuż lecz zawsze myśliwy w roli zwierzyny wymyślał jakiś sposób na uniknięcie konara. W końcu Taal wskoczył na stos beczek i zaraz po tym skakał między dachami domostw unikając wzroku prześladowcy. Angabar w ciężkiej zbroi nie dał rady doskoczyć Taala i biegał między domami wypatrując cienia skaczącego myśliwego. W pewnym momencie Taal stanął na krawędzi gzymsu ledwie łapiąc równowagę i uświadamiając sobie że nie ma już przed nim żadnego dachu a także szansy na ucieczkę. W tym samym momencie najemnik do schodach szybko wbiegł na dach stając twarzą w twarz ze swoim celem.
-I co teraz zrobisz? He?-Angabar coraz bardziej zbliżał się do Taala.
-Najwyższej jakości bagienne ziele z Lago tylko tutaj. Tylko u mnie-krzyczał z dołu jakiś kramarz.
-Bagienne...-Głowę Taala przeszył ból.-pamiętam to-powiedział myśliwy łapiąc się za głowę. A chwilę potem zeskoczył z dachu prosto na wózek sprzedawcy bagiennego.
-Co? Jak? Gdzie? Jak śmiesz tarzać się w moim towarze ty ćpunie niewyżyty. Ty synu złodzieja ty...
Taal nie miał czasu tego słuchać, wyskoczył z wózka jednak sprzedawca uderzył go lagą w nogę, a myśliwy wpadł prosto w kolejny wózek tym razem z pieczywem wywracając cały.
-Ty czarcie pustynny!-krzyczała starsza kobieta łapiąc za wyłamaną podpórkę dachu z wózka-teraz pokaże ci co znaczy zadzierać z piekarzami-i rąbnęła kawałkiem drewna w głowę myśliwego.
-Żyjesz?-powiedział Angabar stojąc nad leżącym na ziemi Taalem-Co?
-Ja ci zaraz Angabar pokaże jaki ja kurwa żywotny jestem-myśliwy zdenerwowany podniósł się
-O pamiętasz mnie? Chyba zadziałało.
-Jak mam cię nie pamiętać, uratowałeś mi raz życie. I co miało zadziałać?
-Nie nic...
Chwilę później gdy Taal opróżnił całą swoja sakiewkę na pokrycie strat sprzedawczynie i po zebraniu chleba z ziemi dwójka wróciła do reszty grupy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wydarzenia które miały miejsce w siedzibie nekromanty (który swoją drogą twierdził, że już nim nie jest) były dla najemnika, jak sen. Walka która się rozegrała między demonem, a Sarkiem migneła mu tylko przed oczami. Może myślał o czymś innym? Może nie chciał tutaj być i dlatego "opóścił" te starożytne ruiny? W każdym razie, gdyby coś teraz zaatakowało Angabara, ten ni byłby w stanie nawet zareagowć.
Teraz drużyna stała na rozżarzonym słońcem pustyni piasku Bragi. Mężczyzna znał to misto tylko ze słyszenia, ale nigdy nie miał zawitać w jej niegościnne (?) progi. Gdy najemnik tak stał, analizując dokładnie co właściwie się stało usłyszał głos Taala
-Kim jesteś?- obrócił swoją głowę skąd dało się słyszeć ten dzwięk, a tam ujrzał maga próbującego najwyraźniej pomóc myśliwemu.-Zabieraj kurwa te łapy!
-Wygląda na zdrowego-zakpił Angabar. Halabardnik nie mógł się powstrzymać od kąśliwej uwagi, ale ta sytuacja na prawdę wydała mu się dość zabawna.
-Nie żartuj sobie to może być poważne-odpowiedział Liqid-możliwe że na zawsze straci pamięć.
-To co się zmieni?
-Czego wy ode mnie chcecie? Kim jesteście? Kim ja jestem?-ze zdumieniem Taal spoglądał na wszystko co go otaczało .
-Znam receptę pozwalającą przywrócić pamięć tyle że składniki znaleźć można w Myrthanie.-powiedział Liqid
-A może jednak by go po prostu walnąć w łeb czymś ciężkim i twardym?-z nadzieja zapytał najemnik.
-Hymmm...Nie mamy wiele czasu a musimy jeszcze znaleźć odtrutkę dla Sareka-Bumber zamyślił się-Dobra walnij go czymś byle mocno.
-Się robi-Angabar podniósł leżący na ziemi spróchniały konar.
-Co to to nie-Myśliwy powoli zaczął podnosić się z ziemi-Żywcem mnie nie weźmiecie.
W jednej chwili Angabar zamachnął się konarem jednak Taal uskoczył i popędził w stronę miasta. Najemnik pobiegł za nim nie tracąc go z oczu i raz po raz zamachując się gałęzią. Zaraz za brama miast Myśliwy uskoczył w boczną alejkę, Angabar wskoczył w nią zaraz za nią i chwile potem odepchnięty leżał na ziemi.
-No ruszać to on się nie zapomniał-warknął najemnik wstając szybko i znów goniąc Taala. Miejscowi patrzyli na tę dziwną gonitwę ze śmiechem i zdziwieniem. Najemnik wiele razy był tuz tuż lecz zawsze myśliwy w roli zwierzyny wymyślał jakiś sposób na uniknięcie konara. W końcu Taal wskoczył na stos beczek i zaraz po tym skakał między dachami domostw unikając wzroku prześladowcy. Angabar w ciężkiej zbroi nie dał rady doskoczyć Taala i biegał między domami wypatrując cienia skaczącego myśliwego. W pewnym momencie Taal stanął na krawędzi gzymsu ledwie łapiąc równowagę i uświadamiając sobie że nie ma już przed nim żadnego dachu a także szansy na ucieczkę. W tym samym momencie najemnik do schodach szybko wbiegł na dach stając twarzą w twarz ze swoim celem.
-I co teraz zrobisz? He?-Angabar coraz bardziej zbliżał się do Taala.
-Najwyższej jakości bagienne ziele z Lago tylko tutaj. Tylko u mnie-krzyczał z dołu jakiś kramarz.
-Bagienne...-Głowę Taala przeszył ból.-pamiętam to-powiedział myśliwy łapiąc się za głowę. A chwilę potem zeskoczył z dachu prosto na wózek sprzedawcy bagiennego.
-Co? Jak? Gdzie? Jak śmiesz tarzać się w moim towarze ty ćpunie niewyżyty. Ty synu złodzieja ty...
Taal nie miał czasu tego słuchać, wyskoczył z wózka jednak sprzedawca uderzył go lagą w nogę, a myśliwy wpadł prosto w kolejny wózek tym razem z pieczywem wywracając cały.
-Ty czarcie pustynny!-krzyczała starsza kobieta łapiąc za wyłamaną podpórkę dachu z wózka-teraz pokaże ci co znaczy zadzierać z piekarzami-i rąbnęła kawałkiem drewna w głowę myśliwego.
-Żyjesz?-powiedział Angabar stojąc nad leżącym na ziemi Taalem uśmiechając się z rozbawieniem
-Ja ci zaraz Angabar pokaże jaki ja kurwa żywotny jestem-myśliwy zdenerwowany podniósł się
-O pamiętasz mnie? Chyba zadziałało.- odpowiedział najemnik pękając już ze śmiechu
-Jak mam cię nie pamiętać, uratowałeś mi raz życie. I co miało zadziałać?
-Nie nic...
Chwilę później gdy Taal opróżnił całą swoja sakiewkę na pokrycie strat sprzedawczynie i po zebraniu chleba z ziemi dwójka wróciła do reszty grupy.
- To co teraz robimy?- rzekł Angabar nadal chichocząc.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[OFFTOP:
Ja rozumiem że nie macie czasu (szkoła, praca, matura i co tam jeszcze) ale jakiegoś, nawet krótkiego posta napisać możecie. W sobotę (lub każdy inny dzień tygodnia) wieczorem znaleźć te piętnaście minut czasu i coś usmażyć. Nie licząc mojego ostatniego posta (Donki chyba sobie z tym swoim to żartował) od czasu wpisu Darkstara mijają juz dwa miech. Więc bardzo proszę NAPISZCIE COŚ albo trzeba po prostu grę zamknąć i tyle]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Liqid czuł, że żyje. Tak mu się przynajmniej wydawało, lecz jeśli to był sen, to zaiste piękny.
Świtało. Stali na uboczu kupieckiego traktu, będącego pomostem pomiędzy Myrthaną, a Bragą. Ze względu na zarazę, niszczącą od wewnątrz wspaniałe państwo, był on bardzo licznie ostatnio nawiedzany przez kupców, którzy starali się czmychnąć przed niebezpieczeństwem, zabierając ze sobą dorobek życia. A że w związku z zarazą i jej konsekwencjami w leśnej faunie niebezpiecznie ostatnimi czasy, oprócz handlarzy zaroiło się też od najmowanych wojów. I bandytów.
Tego ranka było jednak spokojnie. Zadziwiająco wręcz, ale tego już wiedzieć nie mogli. Glif przeteleportował ich w mgnieniu oka, choć mag nie był pewny, czy glifowi można było ufać co do czasu. Mogli spędzić w tej otchłani kilka dni, lub tygodni, nieświadomi tego, ewentualnie istniało prawdopodobieństwo, że zadziałał jakiś iny czynnik. Nie zastanawiał się jednak tym teraz. Gdy dotarli do celu, słońce aż go oślepiło. Przypiekało też mocno, co nie dziwne dla tego typu klimatu. Mimo to nie było powodu do narzekania .
- Nareszcie świeże powietrze - westchnął. Gdy poczuł, że wiatr nawiewa mu krew z wciąż nie zagojonej rany na oczy , przetarł ją rękawem. Ten był niebieski.
No tak.
Wydarzenia z Karmy znów zamajaczyły mu przed oczyma. Sarek, jego historia. Atak demona w ciele dziewczynki, demonstracja siły prawdziwych sług Beliara. Śmierć, wiele śmierci. Te dobre, ku chwale Innosa, lecz też Camry, Lukmistrza, Deiha, również tego tajemniczego Dhorgina, ponoć zdrajcy. A ich cel? Pomóc Sarekowi? Dlaczego? Trupi jad.
Nie, nie myśl o tym, teraz. Jesteś zmęczony, przemyślisz to później. Nie jesteś w stanie zrozumieć tego w tej chwili. Teraz idźmy do Bragi.
Inni chyba myśleli podobnie. Pozbywszy się radosnego afektu, zdumienia powrotem do przyjaznego środowiska, stali się cisi, zamyśleni. Spojrzał na nich. Darkstar rozprostowywał mięśnie, Angabar sprawdzał ekwipunek,
Boskii podziwiał okolicę, wpatrywał się w oddalone o kawałek miasto, otoczone małymi wydmami. Bumber rozmyślał. Nie dziwił się temu. Taal...
-Taal? - spojrzał na niego, przyglądając się dziwnie myśliwemu - Dziwnie wyglądasz.
Taal podniósł się, wciąż nieprzyzwyczajony do światła, spojrzał na niego z uczuciem, które trudno nazwać. Może po ogrzemu byłoby łatwiej, wszak większość słów to przekleństwa.
- Kim jesteś?
Jest w szoku, pomyślał Liqid. Chwilę potrwa nim zrozumie otoczenie. Albo glif, bywa, albo jeszcze emocje związane z Karmą. Odsunął się od niego, dając mu chwilę czasu, potem znów do niego podszedł.
Myśliwy kazał mu, grzecznie mówiąc odsunąć się. Angabar zakpił.
- Czego wy ode mnie chcecie? Kim jesteście? Kim ja jestem? - Taal wciąż się rozglądał.
To nadal szok? Czy już coś więcej? Chyba nie utrata pamięci? Przypomniał sobie receptę. Lek uspokajający jako baza, regenerujące zioła, kawałek kwiatu zwanego Czepcem, ze względu na kształt kielicha, kilka innych składników. Oczywiście nie miał ich ze sobą. W torbie miał tylko te najpotrzebniejsze.
I czemu on, jak jeden głupiec stoi w miejscu nad nim i rozmyśla o takich durnotach. Są ważniejsze sprawy.
Za chwilę rozpoczęła się wielka szamotanina, Angabar gonił Taala z badylem (jak to jest badyl, to chrząszcz to nowe określenie dla topielca) w dłoni, chcąc przetestować nowoczesną metodę przywracania pamięci. Inni zrezygnowani ruszyli za nimi. Szkoda było tracić czas na stanie w miejscu. A oni niech sobie pobiegają.
Szybko dotarli do bram miasta. Mury zbudowane z jakiejś okolicznej odmiany piaskowca miały kremowy kolor, pasujący do barwy piasków. Strażnicy, rośli ludzie pustyni w wielkich zbrojach, z halabardami w dłoniach widząc zmierzającą w ich kierunku grupę, zwłaszcza z mocno niepokojącym peletonem zastąpili im drogę.
- Stop! - krzyknął pierwszy - Kto wy i w jakim celu?
- Bramy Bragi otwierane za pół godziny. Nie przejdziecie.
Taal nic sobie z tego nie robił, zwinnie wyminął strażników, podobnie uczynił Angabar, wślizgiem wymijając obu. Pozostali miny mieli bezcenne. Już mieli krzyczeć na alarm, lecz magicznie uspokoił ich Liqid, następnie wręczył niemały trzos (prosta iluzja, przynajmniej ciężkości, bo "niemały" to raczej dla niego z lekka hiperbola) i spytał:
- Co się tu dzieje?
Strażnik, z wdzięcznym za "podarek" wzrokiem odpowiedział, odwracając głowę od przebiegających towarzyszy Liqida, wciąż pod wpływem magicznej perswazji (i dobrze, bo wyczytał z jego umysłu wyrażenia "Mag Wody, brać go!!!" i "Jak nic noszą zarazę, brać ich", a także zakorzenione gdzieś dalej "Będą z nich dobrzy niewolnicy, łapajta ich!" :
- No, jakto co, panie? Z daleka? To widać. - znów wymazane z głowy "brać ich" - Dzień targowy mamy.
- Dzień targowy, rzeczesz? Czyżby przybyli tu kupcy mieli na zbyciu jakieś ciekawe towary?
Strażnik przyjrzał się mu, przekrzywił czerep, rozdziawiając usta, w sumie piękny profil półgłówka:
- No, yyy, niezupełnie. Towary owszem, hehe, owszem, należące w pewnym sensie do nich. - powiedział, a Liqid zamarł domyślając się dalszego ciągu. Drugi dokończył:
- Coś pan niedzisiejszy, a z tamtego drzewa się urwał. Samych kupców sprzedalim. Nie płacą, durnie jedne podatków, za przejścia, klimatyczne, towary, ochronę, ładunkowe , to jest panie, za pochodzenie z Myrthany, wie pan, noszą te zarazy, różne straszne, a podłe; to ich towary konfiskujem, towary dzielimy, najmitów - tych dziwnych, z jakichś podłych krain, gdzie lód i puuustka - to puszczamy, jak ważni, a nie to pacyfikujemy; a żony i córki, to inna para kaloszy, czy tam innych ciuchów, hehe...
Liqid westchnął, spuścił czar z nich i poszedł dalej. Wszyscy byli zgromadzeni na pobocznym placyku i zastanawiali się co począć. Po chwili konsultacji doszli do wniosku - Sarek poczeka, oni potrzebują odpoczynku, udadzą się do karczmy. Zjedzą, wypiją, prześpią się, zobaczą miasto, mimo powagi sytuacji jeden dzień na poznanie miasta im się należy. Po drodze do wskazanej przez jakiegoś dziada - "specjalisty" karczmy "Tumany kwarcytu" zobaczyli kilka ładnych "towarów" możliwych do nabycia podczas dnia targowego. Nikomu się to nie podobało, ale sami mieszkańcy byli chyba mocno rozochoceni. Gdy okazało się, że karczma stoi dookoła podestów przeznaczonych na licytacje, przenieśli się do innego lokalu. W " Pod Machoniowym Tercetem" nie śmierdziało tak bardzo piwem (bo miało raczej słabe, więc i okolica spokojniejsza), łoża czystsze itd.
Gdy weszli, z miejsca przywitał ich karczmarz, ciemnoskóry, rosły i chudy, o dziwo, jak na zawód jegomość, odstawił swój zapewne ulubiony kufel - na którym zwyczajem wszystkich karczmarzy ćwiczył nadgarstek i sztukę polerki, gdy nie miał nic innego do roboty - następnie wskazał miejsce, które mogli zająć.
Klientelą okazali się być kupcy, którzy znieśli jakieś te wszystkie podatki i jeszcze zostało im, by godnie przeżyć następne dni, choć może to łapówki i znajomości. Siedzieli stłoczeni przy ławach i dyskutowali o tych wszystkich ich akcyzach, kapitałach, podażach, całkowicie zamknięci na wszystko co nie związane z ich fachem. Nigdzie nie było widu żadnego pijaczyny, zresztą wystarczyło spojrzeć w cennik, by się przekonać, że podają tu tylko drogie napitki, by następnie wysnuć jedyny słuszny wniosek o gustach tutejszych. I dobrze, przynajmniej było spokojnie.
W sali obok, oddzielonej ścianą była wydzielona część dla najemników i innych wojów. Tam, o dziwo również nie dochodziło do żadnych rękoczynów, kłótni, zwad, awantur, niesnasek, czy innych nieprofesjonalnych zachowań. Dysputy o interesach też tu były najłatwiej wyławialne w tej rzece basów i barytonów, gdyby się bardziej skoncentrować, można by dowiedzieć się innych szczegółów z życia kondotierów. Darkstar był najwidoczniej najbardziej zainteresowany i z zaciekawieniem szukał dookoła znajomych twarzy. Wszyscy pozostali zajęli miejsce i zamówili co trzeba.
Już wkrótce przypomnieli sobie, jak dobrze jest zjeść coś porządnego pierwszy raz od dłuższego czasu. Tudzież wypić, nawet Liqid, zwykle abstynent poprosił o dolewkę. Odpoczynek pozwolił im na chwilę zapomnieć o przeżyciach ostatnich tygodni, zaczęli dyskutować o obecnej sytuacji Bragi. Także niewolnictwie...
W pewnym momencie, gdy zaczęło brakować miejsca, co nic dziwnego, gdyż zbliżało się południe - okres największych upałów, przysiadł się do nich pewien mężczyzna. Shaimar, łowca, jak rzekł. Przez chwilę im się przysłuchiwał, po chwili sam przyłączył się do dialogu.
A Sarek, gdzieś tam czeka...

[Witamy Wayzina - nowego gracza. Teraz to tak wygląda:
1. Darkstar181/Darkstar/najemnik
2. Liqid/Liqid/mag ognia
3. Donki/Angabar/najemnik
4. Bumber/Bumber/paladyn
5. Dawid Taal/Taal/myśliwy
6. Boskii /Boskii/ paladyn
7. Wayzin/Shaimar/łowca
Jesteśmy w karczmie, wykorzystajcie to! ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Witajcie.-mruknął dość posępnie łowca, przecierając czoło. - Zwę się Shaimar, pochodzę z Khorinis.
Nastała chwila milczenia. Przez dłuższy czas kilku wojowników, magów i myśliwy wpatrywali się w niego podejrzliwie. Cóż - co w tym mogło być dziwnego - jakiś nieznajomy przybysz przysiada się, przedstawia się i podaje swoje pochodzenie. Khorinis...
-Słucham?- rzekł nieco przyciszonym głosem mag, przysuwając się do niego.
-Khorinis. Dokładniej to z dawnej kolonii karnej, lecz po upadku bariery...- odpowiedział, przerywając gwałtownie.
Ponownie cisza opanowała krąg przybyszów. Trwała może pół, albo minutę - nie więcej. W tym czasie słychać było gwar w tawernie. Nie był to taki hałas, jaki słyszy się w podrzędnych oberżach dla niższych warstw społecznych. Tutaj nikt nie wydzierał się w niebo głosy, ledwo przytomny. Nikt nie pił tu na umór, nikt nie wdawał się w bójki. Po kilku dłuższych chwilach wreszcie przemówił najemnik, Angabar, o potężnym, grubym głosie, w których słychać było zaniepokojenie:
-Więc powiadasz, że przybyłeś tutaj aż z Khorinis... Kolonia karna... Byłeś więźniem?
-Cóż... Można tak powiedzieć.
-Jak to "można tak powiedzieć"?- zawtórował mu Angabar.
-To nie jest do końca takie proste. Nie zrozumiesz. To było nieporozumienie.
-Nieporozumienie, ach tak? Coś tu kręcisz. Co cię tu sprowadza, czego ty tutaj w ogóle szukasz?- odrzekł groźnie najemnik, automatycznie kierując dłoń w stronę oręża, co było - bądź co bądź - najprostszym sposobem na zakończenie irytującej konwersacji.
-Przyuważyłem was, gdy podążaliście przez miasto. Zauważyłem, że nie jesteście byle podróżnikami czy też kupcami, a drużyną, poszukującą przygód, być może i wybawienia lub spokoju w tym świecie. Chciałem się do was przyłączyć, jako, że sam zginę marnie pod nawałem tych pseudo-strażników, którzy ubzdurali sobie, że jestem koczownikiem. Oni zawarli jakąś ustną umowę z asasynami, tak sądzę, i dlatego teraz czyhają na moje życie na każdym kroku. Chcę się stąd wyrwać, ale nie bardzo mam nawet jak. Nie miałbym dokąd pójść...- rzekł łowca spoglądając uważnie na resztę, którzy byli nieco zaskoczeni.
-Skąd mamy mieć pewność, że nie jesteś...- mruknął Liqid, nagle przerywając.
Współtowarzysze broni spojrzeli na niego w jednej chwili. Mag ognia, nieco zmieszany, dokończył:
-Po prostu nie możemy ci ufać. Mamy wystarczająco wielu wrogów, by mieć do tego podstawy.
-Czy kiedykolwiek mieliście pewność w jakiejkolwiek sprawie? Nawet, jeżeli wam się wydaję podejrzany, rozważcie też mój punkt widzenia - także nie wiem czego się po was spodziewać. Czy uczciwego przyjęcia mnie do waszego kręgu, czy też nagłej śmierci podczas którejś ze spędzonych z wami nocy.- mruknął Shaimar.
-Mimo wszystko i tak nie jestem pewny czy można cię przyjąć. Czasem lepiej nie przyjmować każdego lepszego, który nawinie się pod rękę.- powiedział Angabar, jakby uprzedzony do przybysza.
-Czekaj. Może nam się przydać.- mruknął Darkstar, spoglądając na niego jak na dobry interes.
-Przestępcy nie można ufać!- krzyknął nawołująco Bumber.
-W tych czasach to i paladynowi nie można ufać...- powiedział łowca, zadowolony ze swojej riposty.
Atmosfera zrobiła się nieco napięta. Nikt nie wiedział co dalej począć. Mag, otwarty na nowego członka w drużynie, rzekł:
-Myślę, że możemy cię przyjąć, lecz pamiętaj - na razie tylko na okres próbny. Jeśli cokolwiek zrobisz nie tak, zaatakujesz bezpodstawnie kogoś z drużyny to wrzucę cię na pożarcie wilkom.
Wypowiedź brzmiała na tyle groźnie, że Shaimar ograniczył się do krótkiego "Niech tak będzie...", po czym zawołał karczmarza, wołając o siedem kufli piwa...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nawet pobyt w karczmie nie rozluźnił drużyny. Od czasu powrotu do miasta stali się cisi i jakby nieobecni. Taal usiadł w kącie karczmy przykładając kawał miecha do guza na głowie, by uśmierzyć ból. Tak naprawdę to nie uderzenie prymitywnej maczugi sprawiało ból, a próba wspominania. Pamiętał pierwsze chwile z drużyną, walkę z goblinami, wynaturzonym trollem a także potyczkę z Bearhilem-demonem Beliara zniszczonego przez maga wody. Pamiętał podróż do Karmy i walkę z asasynami jednak w tym momencie odczuwał przeraźliwy ból. Nie mógł sobie przypomnieć co się działo potem. Jednak po chwili przypomniał sobie Sareka walkę z demonami i teleportacje przez glif i...
-Aaaaaa!!!!
Kolejna fala bólu zalała umysł myśliwego. Po chwili wrócił do chwili obecnej czyli uderzenie pałką w głowę i udanie się w stronę tawerny razem z resztą. Było w niej dość spokojnie. Większość klienteli stanowili kupcy, którzy wzbogacili się na handlu niewolnikami i egzotycznymi dla mieszkańców Myrthany towarami. Podawano tu wyborne trunki i potrawy. Choć nawet osiem szklanic wina i pól udźca pieczonego świniaka nie mogło poprawić myśliwemu nastroju, a ni tym bardziej zwalić go z nóg. Gdy do stołu przysiadł się jakiś mężczyzna nie zaciekawiło to za bardzo Taala. Co kilka chwili zerkał na rozmówców i przysłuchiwał się konwersacji. Dialog był dość napięty. Drużyna zaczynała już popadać w lekką paranoje. Zresztą samego myśliwego to nie ominęło. Jednak łowca nie wydawał mu się groźny lub negatywnie nastawiony do niego i jego towarzyszy. Szczególnie postawienie kolejki ucieszyło Taala. Łyk chłodnego piwa na chwilę uśmierzył ból. Po kilku minutach do strawionej męką głowy myśliwego dotarł świetny i genialny w swej prostocie pomysł.
Co to?- z zaciekawieniem drużyna przyglądała się paczce wyjmowanej przez Taala z plecaka
- Otóż, jako że ostatnio nam humor nie dopisuje, mam tu dla nas lekarstwo. Najlepszej jakości ziele z Lago skradzione przeze mnie podczas upadania z wózek sprzedawcy tego cuda.- Myśliwy ostrożnie rozłożył na stole kilkadziesiąt skrętów- karczmarz!
-Słucham pana?
-Dawać mi tu fajkę wodną, ale raz! I największą jaką macie!
Gdy po kilku chwilach na blacie stołu ustawiono srebrną, ozdobioną kamieniami szlachetnymi fajkę, Taal zaczął ją napełniać srebrnawym proszkiem z małej sakiewki.
-Co to?- z zaciekawieniem spytał Liqid.
-Alchemia której nie znasz- Taal uśmiechnął się i powoli zaczął pociągać słodkawy dym z fajki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować