Zaloguj się, aby obserwować  
Cmq

Wiedźmin - papierowe RPG na forum

139 postów w tym temacie

Mediv
Dziób statku stosunkowo szybko zagłębił się w piasku. Cadron wraz ze swym kompanem zeskoczył ze statku. Plaża nie była rozległa, powiedzieć można nawet, że była maleńka. Piasek przeistoczył się w bagno, zapewne po nocnej burzy. Towarzysze nie pamiętali, jak przeżyli ten sztorm - stracili całe zapasy jedzenia, ale sami wyszli z tego cało. Gdy Cadron rozejrzał się, zobaczył biegnącego ku nim wieśniaka.
- Ejże! To moja ziemia! - Tu Crach roześmiał się, co najwidoczniej jeszcze bardzo rozzłościło właściciela posesji. - Macie w tej chwili stąd się zabrać! Morzem, łódkę macie!
- Ale nie mamy prowiantu. -Odparł Cadron. - Jeśli pozwolisz nam przejść przez twoje tereny, zostawimy w zamian łód...
- Nie interesuje mnie wasza łódka! To tereny władcy!
- Ja władam wyspami Skellige... - Crach an Craite rzeczywiście był tam władcą.
- Ale nie władasz Poviss.
- Poviss?! Jesteśmy w... Poviss? - Krzyknął zdumiony Cadron - Przecież to niemożliwe! Poviss jest daleko na północ!
- Paniczu. Uwierz mi, jesteście w Poviss.

Tajemnic, Tykus
- Dobra panowie, wstawać! - Tykus wraz z Sindrethem spali w kryjówce tego drugiego. Mimo iż była świetnie ukryta w lesie, dwa kilometry od Novigradu jednak tej tajemniczej grupie udało ją się odnaleźć. Właśnie stali przed jaskinią. - Na co czekacie? Mamy tak wpuścić psy? - Oj nie, Sindreth psów zdecydowanie nie lubił. Zresztą tak samo jak Tykus.
- Głupcy... - Mruknął właściciel jaskini i wycofał się trochę w cień. Zanim Targaryen zdążył wstać, już widział otwarte tylne wejście.
- Czyli uciekamy?
- Czyli uciekamy.

GandalfTheBlack
Laguna biegł tak szybko, jak tylko potrafił. Osobą, którą ścigał nie był zdecydowanie ten dziadek, poznany kilka dni temu. Chyba, że ten dziadek nawąchał się bardzo dużo Fisstechu. Bardzo, bardzo dużo. A mimo to, twarz którą zobaczył Laguna należała do tego pokurcza. Na szczęście, w pościgu pomagał mu wiedźmin, Keriel. A ten biegał jeszcze szybciej, niż starzec bez imienia. Za to gorzej znał okoliczne tereny. Rozważania chłopaka skończył się, gdy wiedźmin zniknął z jego oczu.
- Cholera... - zaklął pod nosem i zwolnił. Nie miał po co się przemęczać - a biegnąc dalej ryzykował, że zgubi ściganego.
- I co teraz mam robić?! - Krzyknął w kierunku nieba. Ku zrządzeniu losu, kilka metrów przed nim wybiegła grupa ludzi.
- Ktoś ty? - Zapytał go ten największy.
- Laguna... Po prostu Laguna.
- Zabijmy go. - Jeden z grupki najwidoczniej wolał Lagunę martwego.
- Nie. Zapomniałeś o dobrych manierach? Ja jestem Krom. A ty możesz mi w czymś pomóc...

[Przepraszam za lekką amatorszczyznę w niektórych momentach. Po prostu musiałem pisać na szybko, gdyż popędzał mnie Tajemnic. Mu dziękujcie :P]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Ludzie! Pisać!
Jako, że nie zdążyłem napisać jakiegoś sensownego dialogu z Tykusem, przyjmijcie wersję, że w najmniejszym stopniu sobie nie ufamy. Oddałem mu jednak ekwipunek kiedy załomotano do naszych drzwi. Teraz biegniemy]
Biegliśmy. Skok nad gałęzią, uchylenie się przed konarem. Dalekie krzyki pozwalały nam sądzić, że ci którzy nas napadli, zauważyli nasz brak w środku. Jeśli dobiorą się do beczki z bimbrem przed północą nie wyjdą - dopadła mnie myśl.
- Dokąd... biegniemy? - Głos półelfa stawał się przerywany.
- Do... Miasta. - Trudno było nie zauważyć, że mój także.
Skok nad gałęzią, uchylenie się przed konarem. Nagle - strome zbocze. Stanąłem z trudem, jednak półelf który biegł za mną nie wychamował. Uderzył mnie barkiem. Obydwoje stoczyliśmy się krzycząc i klnąc. Kątem oka, zauważyłem grupę ludzi stojącą na przeciwko kolejnego. Nad ścieżką było zbocze, pod ścieżką było zbocze. Uderzyliśmy w niego i zaczęliśmy się staczać w trójkę. W końcu cios zadała nam ziemia.
- Co... Się... - Wydyszał nasz nowy towarzysz.
- Zamknij się! Za mną!
Spojrzał na mnie ogłupiały. Rozkaz w moim głosie spełnił jednak swoje zadanie. Poderwał się i zaczął biec za mną. Słyszeliśmy odległe krzyki zarzynanych ludzi, ale nie wiedzieliśmy kto je wydaje. Nagle skok... I chlupot. Wskoczyłem do rzeki. Na szczęście kusza i amunicja była w wodoodpornych futerałach.
Wynurzyłem się i wyplułem wodę. Była dość chłodna
- Skakać!
Dwa chlupoty. Potem szum rozrzucanej wody.
Dopłynęliśmy do kraty, która zanurzona była na tyle aby powstrzymać łódź. Nie nurka.
W końcu powierzchnia. Chwyciłem się brzegu ulicy.
- Dobra. Jesteśmy w nieludzkim getcie. Ty - zwróciłem się do człowieka - lepiej stąd spadaj.
- Laguna jestem...
- Nieważne. Spadaj. Szybko. Ty - odwróciłem się do półelfa. - Też. Może nie z getta, ale dalej ode mnie.
Spojrzeli najpierw na mnie, potem na siebie. Znalazłem w ich wzroku składową którą dobrze znałem.
- Niech zgadnę. Przybyliście do tego miasta niedawno. W poszukiwaniu szczęścia, czy innego badziewia. Nie wiecie gdzie co jest. Zgadłem?
Półelf powoli skinął głową. W sumie? Dlaczego nie? Jeszcze nie próbowali mnie zabić. Fakt, że nie mieli okazji ale...
- Dobra. Wezmę was do knajpy tam porozmawiamy. Dla ludzi powinien być osobny stolik.
Taak. Kiedyś swoje knajpy mieli ludzie, elfy, półelfy, krasnoludy, niziołki, gnomy i cholera wie kto jeszcze. Teraz był prosty podział - ludzie - nieludzie. Po Rivskiej Masakrze ten podział stał się jeszcze bardziej widoczny. Byłem pewny, że kiedyś dojdzie do takiej oto bitwy... Krasnoludzcy topornicy, elficcy łucznicy - wspomagani przez niziołków... Najemnicy opłaceni przez klejnoty krasnoludów z gór...
Naprawdę, nie chciałbym wtedy żyć...
Weszliśmy do niewielkiej knajpki z zewnątrz wyglądającej na opuszczoną.
- Ahaa... Więc to jest ta knaj...
Nie skończył, gdyż krasnoludzki topór przypiął mu ubranie do ściany.
- Człowiek? Skąd on się tutaj wziął?
- Spokojnie Gom. On jest ze mną.
Wzruszył ramionami. Zbliżyłem się do barmana.
- Czy pod latryną jest nowa dziura?
Obejrzał się na mnie i uśmiechnął się.
- Tak.
Zbliżyłem się do moich... Towarzyszy.
- Za mną.
Podeszliśmy do śmierdzących latryn stojących za budynkiem. Zbliżyłem się do jednej, niczym nie wyróżniającej się, po czym zbliżyłem się do... Siedziska. Przesunąłem je. Ustąpiło bez oporu.
- Zawsze skręcajcie na prawo, jeśli nie chcecie wylądować w... Odchodach.
To była doskonała przykrywka. Jeśli ktoś nie miał tu czego szukać, zostawał w budynku. Jeśli ktoś znał to miejsce, mógł trafić tu bez problemu.
W końcu zbliżyliśmy się do drzwi. Otwarłem je.
Hałas i zapachy uderzyły nas niczym młoty.
Było tutaj kolotowo. Ściany były szare, acz ozdobione licznymi obrazami i gobelinami. Świeciło wiele pochodni, zostawiając naprawdę niewiele cieni. Było porozstawiane wiele stołów. Na jednym z nich tańczyła jakaś odziana na czerwono i czarno półelfka. Ruszty porozstawiane po kątach piekły dziczyznę i zwierzęta udomowione. Z beczek pod ścianą leciał nieprzerwany wodospad trunków.
Tutaj wszystkie uprzedzenia szły w kąt. Gnom i jakiś elf nawzajem dogryzali sobie dla żartów. Kolejny przedstawiciel tej wyniosłej zazwyczaj rasy obłapiał w kącie jakąś półelfkę. Niziołki wraz z krasnoludami grali w karty. Sala była naprawdę gigantyczna. I w całości pod ziemią.
- Spotkamy się tu za godzinę! - krzyknąłem. Inna forma komunikacji była praktycznie niemożliwa.
- I jeszcze jedno - dodałem do człowieka - weź to - wyciągnąłem plakietkę turkusowej barwy - i załóż. Inaczej ktoś gotowy ci tu zrobić krzywdę.
Przeciskałem się po sali kierując się w stronę pewnego stołu.
- Kiedy mówię "czekamy aż ludzie uderzą pierwsi" nie pozwalam na kłótnie na ulicy! Jasne!
W kącie gnom darł się na elfa. Obróciłem się w stronę tego pierwszego.
- Witaj Knicie!
Tak. To był Knit Bezzwłoczny - przywódca całęgo ruchu oporu mającego na celu ochronę nieludzi.
- A ty czego tu... A niech mnie! Błyskacz! Dobrze cię widzieć! Siadaj, siadaj! Hej! - wrzasnął w stronę slai - niech któryś pofatyguje mi się tu z piwem! Ino szybko!
Znów odwrócił się w moją stronę.
- Niech mnie... Błyskacz. Myślałem, że nie żyjesz.
- Skąd to przypuszczenie?
- Morgan widział bandę ludzi zmierzającą do twojej kryjówki...
- Zwiałem - Uśmiechnąłem się - Wiesz może kto to był?
Zastanowił się.
- Nie. Nie mam pojęcia. Ale mam list. Do ciebie.
- Do mnie?
- Ano. Sam się zdziwiłem z lekka. Ale ten kto mi go dostarczył wiedział, że cię znam.
Pokręciłem głową. To, że ktoś znał mnie i przesyłał mi listy dziwiło mnie jeszcze bardziej niż to, że ktoś znał Knita! W każdym razie i tak nie umiałem czytać...
Wzruszyłem ramionami.
- Dzięki. Słuchaj... W tym mieście zaczyna być dość nieprzyjemnie. Mógłbyś mnie gdzieś przerzucić?
Przekrzywił głowę.
- Półelfa? Wiesz, że nie jesteście zbyt lubiani. Nawet wśród immych nieludzi. No cóż - wstał - czas już na mnie. Spróbuję coś załatwić, ale nie łudź się.
Wyszedł.
Opróżniłem kufel i rozejrzałem się.
[Dobra. Czekamy aż Cmq popchnie fabułę. W międzyczasie, Tykus i Gandalf the Black mogą napisać o wydarzeniach które zaszły...]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Rasa: Człowiek
Imię: PetrickII
Płeć: Męrzczyzna
Wiek: 46
Historia Postaci: Jestem człowiekiem który został magiem w szkole magicznej pod okiem mistrza Brutusa jakoze mlody zostalem pozucony i wyslany rzecznym splywem ocalalem i wychowali mnie na ludzi jestem typem samotnika ktory nie zadobrze nawiazuje kontakty z rowiesnikami ale przyjaciela potrafi szanowac po ukonczeniu studiów na uniwersytecie magicznym zostalem alchemikiem w pracowni mojego przybranego wuja Alberta ktory jest mi do dzis jak ojciec ktorego nie znalem i tak w sile wieku wiode spokojne zycie w niedurzej wiosce na szczycie gory przeznaczenia czekajac na wlasne przygodny.
Umiejętności: Nie podstawowe opanowanie magi białej a przy tym podstawowe wiadomosci o magi ciemniej (nekromancji) a takze niechwaląc sie twarda głowa ktora nie jedno przezyla w pobliskich karczmach.
Wygląd: Ciemne wlosy,metrowa broda zapuszczana przez kilka lat,odziany aksamitną,szarą szatą w prawej ręce drewniane berło zakonczone czerwonym kamieniem,niewysoki czlowiek liczacy 184cm i 70 kg wagi,przy pasie zawsze portmonetka ktora pelna jest przepisów na roznego rodzaju trunki alkoholowe a dotego smaczne zupy.
Rodzina: Samotnik,pochodzenie rodziców nie znane,koszmarne sny ktore blokuja pamiec o Ojcu.
Pochodzenie: Nieznane,w tym momencie zamieszkuje szczyt góry przeznaczenia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Prawie przez 20 minut siedziałem nieruchomy w kącie. Znajdowałem się tu pierwszy raz, a i towarzystwo nie było do mnie zbyt dobrze nastawione. Co chwila ktoś spoglądał na mnie spode łba i ściskał rękę na broni, gotów się na mnie rzucić. Od małego dziecka uczony byłem szacunku dla innych ras, jednakże nastały mroczne czasy. Nad tymi krainami unoszą się chmury wojny i smród wzajemnej nienawiści. W sumie nie mogłem im się dziwić. Jednak Krom zlecił mu zadanie i musiał je wykonać. Miał jedynie nadzieję, że dzięki fioletowej płachcie nikt go nie zaatakuje. Nadzieja jest matką głupich - pomyślał. Wstał i ruszył w stronę wyjścia. Niby przypadkiem zagrodziły mu je dwa krasnoludy. Na ich ustach pojawił się szyderczy uśmiech. Nie mogli go otwarcie zaatakować, jednakże zawsze może zdarzyć się "wypadek". Zastanawiał się gdzie teraz znajdował się Keriel. Bał się, że przez tego cholernego Kroma już nigdy nie odnajdzie swego brat... Nie... To wszystko wina tych zacofanych elfów. Najpierw Buthenberg, teraz te dwa pół-gnoje... Czyja tracę zmysły?... Było duszno... Gorąco... Co się ze mną dzieje?... Zauwarzył Tykusa... Chciał się na niego rzucić... Zemdlał...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Upsss... Za szybko dodałem tego posta. Muszę go poprawić. Czytajcie tylko drugiego!!]

Prawie przez 20 minut Laguna siedział nieruchomy. Znajdowałem się w tym miejscu pierwszy raz, a towarzystwo
nie było do niego zbyt dobrze nastawione. Co chwila ktoś spoglądał na niego spode łba i ściskał rękę na broni, gotów się rzucić. Od małego dziecka uczony był szacunku dla innych ras, jednakże nastały mroczne czasy. Nad tymi krainami unoszą się chmury wojny i smród wzajemnej nienawiści. W sumie nie mógł im się dziwić. Już jako dziecko dowiedział się o uprzedzeniach ludzi co do nich. Chciał jak najszybciej się stąd wydostać. Jednak Krom zlecił mu zadanie i musiał je wykonać. Miał jedynie nadzieję, że dzięki fioletowej płachcie nikt go nie zaatakuje. Nadzieja jest matką głupich - pomyślał. Wstał i ruszył w stronę wyjścia. Niby przypadkiem zagrodziły mu je dwa krasnoludy. Na ich ustach pojawił się szyderczy uśmiech. Nie mogli go otwarcie zaatakować, jednakże zawsze może zdarzyć się "wypadek". Zastanawiał się gdzie teraz znajdował się Keriel. Bał się, że przez tego cholernego Kroma już nigdy nie odnajdzie swego brata... Nie... To wszystko wina tych zacofanych elfów. Najpierw Buthenberg, teraz te dwa pół-gnoje... Czyja tracę zmysły?... - Było duszno... Gorąco... Co się ze mną dzieje?... - Zauważył Tykusa... Chciał się na niego rzucić... Nie zdążył... Zemdlał...

[Mam nadzieję, że dobrze jest :)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Rasa: Elf
Imię: Elvyn
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 197
Historia Postaci: Elvyn, od dziecka żył bez rodziców, jego rodzina zginęła w ataku Orków. Został uratowany przez pewnego Łowcę Trindisa, żył i uczył się w Elfickiej Akademii Łowców(EAŁ). W wieku 150 lat, zostawił naukę, i chciał się zemścić, ze swoim zręcznym ciałem i niewyobrażalnmi umiejętnościami łuczniczymi ruszył do królestwa Orków, góry o nazwie Eye of Death...
Umięjętności: Niewyobrażalna umiejętność władania łukiem, skradanie się, umiejętne poruszanie się w ciemnościach i w trudnych terenach. Widzenie w ciemnościach.
Wygląd: Czarne oczy, żadne krwi, miały kiedyś kolory, lecz straiły je, i wyblakły w czasie gdy umarła rodzina Elvyna. Czarne włosy, lecz często zakapturzona głowa, specyficzne uszy jak u Elfa, spiczasty nos, dobra budowa ciała.
Pochodzenie: Niegdyś mieszkał w pięknym mieście Elfów Quertell, obecnie wędruje po górach i nocuje na nich.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Musze przyznać, że nieco się rozleniwiłem... ''''Nieco'''' to trochę za mało powiedziane... Jeśli ktoś chce mi dać w pysk (Jak to zrobić? Tak: <uderza Medivh''a w twarz>), to niech się nie krępuje.
Oloninho -> Jakich orków!?
Cmq -> Chciałbym się pozbyć Cracha (nie chcę kierować dwiema postaciami), ale nie mam pomysłu jak to zrobić. Liczę na twoją inwencję. Tylko go nie zabijaj!
I druga sprawa do ciebie - dlaczego nic się nie dzieje? Może czas popchnąć fabułę do przodu? Wiem, nie ja tu dowodzę, ale...]

Cóż mieliśmy zrobić? W krajach utrzymujących się głównie z handlu morskiego nikt nie lubił wyspiarzy, piratów ze Skelliege. Ruszyliśmy więc na południe, ku Redanii. Nie mieliśmy prowiantu na drogę, lecz nie straciliśmy pieniędzy.
- Kupimy prowiant w najbliższej osadzie - powiedział Crach
- Czy tutejsi kupczykowie zechcą nam sprzedać choćby i kęs strawy? - odpowiedziałem - Na tych bezpiecznych wodach za Przylądkiem Bremervoord nie muszą się martwić Nilfgaardem i tylko obrastają w dostatek.
[No co? Trzeba nieco inaczej prowadzić rozmowy. Nasze postacie powinny rozmawiać w innym stylu i używając innego słownictwa niż my.]
- Kupcy może i nic nie sprzedadzą, ale biedni rybacy nie pogardzą naszymi pieniędzmi.
- Ruszajmy więc. Najbliżej na południe jest Yspaden, już na ziemiach Redanii.
Piasek chrzęścił nam pod stopami, kiedy szliśmy po plaży. Godziny mijały, a kolejne mile zostawały za nami. W końcu, kiedy słońce już zaszło, ujrzeliśmy Yspaden...

[Ta mapa może i nie jest oficjalna, ale dosć dokładnie ukazuje świat "Wiedźmina".]

20070704120208

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Niestety, to nie post z epiką, tylko taki organizacyjny.

Sorry, że tak długo nie piszę. Dowaliliście mi naprawdę długie kawałki tekstu (nie żebym się czepiał!) i nie mam jak i kiedy tego teraz przeczytać. Kolejna sprawa, Oloninho - orków w tym świecie nie ma. Polecam zajrzeć na Wiedźmin Wiki, do której link podałem w przyklejonym poście. Lada dzień oczekujcie posta.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dobra, dość zakłamanych obietnic.

Przez wakacje - postu nie będzie. Czas ten jest od odpoczywania, więc dajcie mi troszkę wolnego. Wraz z rozpoczęciem roku szkolnego koniec pauzy, zaczynamy grać. Mój rok zaczyna się tydzień wcześniej niż wasz, więc post dodam akurat idealnie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Rasa: Krasnoludy
Imię: Giacco Carves
Płeć: Męski od podbródka do pięt.
Wiek: 89
Historia postaci: Urodzony był rumianym cudownym dziecięciem. W pewnym momencie rada starszych Mahakaamu zaczęła wariować na punkcie nowych ustaw, więc jego rodzice wzięli go pod pachę i uciekli z nim do ludzkich osiedli. Tam podczas Pierwszego Pogromu Wyzimskiego mamę i tatę ludzie zarąbali. On przeżył. Założył mały, dobrze prosperujący kantorek, okazyjnie pomaga w bitwach pod miastem. Jest jedynym posiadaczem arbaletu w promieniu trzystu mil.
Umiejętności: Poza zmianami genetycznymi właściwymi krasnoludom, Giacco, ja znaczy, drodzy słuchacze, jest pierwszorzędny w fechtowaniu się na topory. Jak można się fechtować na topory, pytacie? Ach, toż stańcie kiedy ze mną na piaszczystej polanie to pokażę. A piaszczystej, żeby krew szybciej wsiąkła. Umiem li ja też pluć przez zęby i gwizdać na dwa głosy piosenki nieprzyzwoite. Wywołuję również iście buraczaną barwę na twarzach niektórych dam. Na plecach noszę zaś również przewieszony arbalet, cożem go sam stworzył. Proch on zawiera i kule. Z dwóch strzeleń z łuku ja strzelę celnie.
Wygląd: Lekko krzywy nos, wysoki pod powałę (krasnoludzkiej groty), lekki jak piórko (wg. krasnoludzkich norm).
Rodzina: Uciekł wraz z rodzicami przed pracą w kopalni, stracił mamę i tatę podczas Pierwszego Pogromu, sam schował się pod posadzką starego Dworzyszcza. Ledwo tej sobace Strzydze uciekł.
Pochodzenie: Szczyty Carbon, Mahakaam. Od lat osiadły w Wyzimie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Koniec wakacji, zaczynamy grać. Mam karty i kontakt z:
- Sephirathem
- GandalftheBlack
- Tykusem
- Tajemnicem
- Medivem

Potwierdźcie czy gracie, na gg lub tutaj.

Oczywiście nadal chętnie przyjmę kilka osób, ale wymagania znacie. Kontakt, częstą obecność na forum i umiejętność pisania. Tylko tyle. To co, jak dostanę potwierdzenia - wznawiam historię.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Tajemnic
Sindetrh!
- No tak, błąd. Czy nikt nie potrafi dobrze napisać mojego imienia?
Ostatnim razem widziałem cię pięć lat temu, gdy walczyliśmy z Jasnymi. Tja, pamiętasz jeszcze tamtą bandę? Kilkunastu banitów zebrało się razem, chcąc wybić wszystkich nieludzi.
- Pamiętałem.
Tak więc... Nie spotkaliśmy się od tamtego czasu. Mój znajomek, czarodziej Istredd powiada że ze swymi kompanami szukasz schronienia. Przyjedź do mnie, do Aedd Gynvael.
Z pozdrowieniami, Ael Reoling

- Hm. - Sindreth mruknął do siebie. Pamiętał dobrze Aela, tego elfa. W miasteczku jeszcze nie zawitał, ale był pewien iż nazwa Aedd Gynvael gdzieś już się przewinęła. Lecz nie to było w tej chwili najważniejsze. Skąd ten czarodziej wiedział o tych dwóch osobach, siedzących w pokoju obok.

Tykus, GandalfTheBlack
Tykus nie widział co dzieje się wokół niego. Jeszcze kilka dni temu uciekał przed prześladowcami, teraz zagubiony w tym nieznajomym mieście siedział koło dziwnego człowieka. Wyglądał spokojnie, ale Tykus nie mógł wiedzieć, że jest równie zagubiony jak on. Obaj nieznajomi sobie ludzie siedzieli w jednym pomieszczeniu, w ciszy.

Sephirath
- Cholera, niechby ten sukinsyn na stosie spłonął!
- Spokojnie, Mavd. Może i sukinsyn, ale daleko nie mógł uciec.
- To biegnijmy, za nim!
Giacco wraz ze swoim kompanem, Mavdem prawie dotarli do Novigradu. Nie przewidzieli tego, iż miły nieznajomek, z którym zaprzyjaźnili się po drodze był zwykłym złodziejem i zabrał cały ich ekwipunek zaledwie kilka mil przed miastem.

[od GM]
Ja wiem że krótko, że słabo. Ale po prostu musiałem ruszyć akcję do przodu, jak dobitnie mi powtarzał Tajemnic. Z tego co wiem, Mediv chce zmienić postać - więc jego historii nie tworzyłem. To tyle, zaczynamy grać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Jak to powiedział nasz wspaniały Cmq, Tykus i Gandalf_the_Black są w wierzchniej części. A mi list ktoś przeczytał. A post Gandalfa został anulowany... No cóż. Słwo MG jest dla nas prawem...]
Krasnolud spojrzał na mnie z zaciekawieniem znad listu. Zanim zdążył o cokolwiek zapytać, ja się odezwałem.
- To wszystko?
- Tak. Ale...
Nie starając się sprawiać wrażenia uprzejmego, po prostu wstałem i podszedłem do wyjątkowo ubrudzonego kawałka ściany. Tak samo, jak elf przede mną, przesunąłem ręką wzdłuż jednego bloku, i pchnąłem następny. Niewielkie, ukryte drzwi zasunęły się bezszelestnie.
To wezwanie spada mi jak z nieba. Aedd Gynvael? Coś tam było... To chyba w Starszej Mowie. A tego Istredda nie kojarzę. Pewnie to on powiedział Aelowi o moich... Kompanach. A właśnie. Ael. Rzadko się mylił. Więc może faktycznie ruszę z... Nimi? A i tak muszę się stąd wynieść. Nie mam pojęcia czego ode mnie mogli chcieć ci ludzie z psami, ale jakoś nie przekonywała mnie myśl o tym aby do nich pójść i o to zapytać. No cóż, reszta bełtów, aparatura bimbrownicza i to co akurat miałem w grocie - przepadło...
Wyszedłem drzwiami ukrytymi w kamieniach na tylniej ścianie knajpy. Zatoczyłem niewielkie koło i spokojnym krokiem wkroczyłem do knajpy.
Ci dwaj siedzieli tak jak ich zostawiłem - sztywno wyprostowani, z zalęknionym wejrzeniem. Swobodnym krokiem podszedłem i usiadłem obok nich. Moi, psiakrew, towarzysze.
- No więc - zacząłem - czy jest coś co trzyma was w tym mieście?
Człowiek wymruczał coś pod nosem, a półelf podniósł głowę.
- Tak... Tak jakby.
- A co? Wspaniałe burdele? Nielegalne interesy?
- Niezupełnie... Właściwie to... Ktoś nasłał na mnie zabójców.
Gwizdnąłem przez zęby.
- Wiesz chociaż kto?
- Jakiś... Krom.
Krom, Krom... Jest nasz słynny dostarczyciel broni nazywający siebie Gromem. Ktoś jeszcze? Kerom, złodziej prawie, że doskonały. Ale Krom? A tak! Dostarczał czasami magiczne wytrychy...
Pociągnąłem łyk z kufla piwa który zamówiłem w międzyczasie.
- Jest taki jeden.
Nieznajomy półelf ożywił się nieco.
- Tak? Gdzie?
- Niedaleko. Mogę Cię potem zaprowadzić. Ale jest jeden warunek.
Jego twarz zasępiła się. Wiedział, że zawsze jest jakiś warunek.
- Tak?
- Będziesz mi towarzyszył w drodze do Aedd Gynvael.
- A po co chcesz tam iść?
- Zgadzasz się czy nie?
Westchnął.
- No... Dobra.
- A ty? - Spytałem, zwracając się do człowieka. - Co Cię tu trzyma?
Uniósł głowę, i zrozumiałem, że to nie była nieśmiałość. To była wściekłość na wszystko na to co nie jest człowiekiem.
- Co mnie tu trzyma? - Wysyczał. - Co mnie tu trzyma?! Obietnica złożona jednemu z was! Cholernemu nieludziowi! A w ostatecznym rozrachunku własne wyrzuty sumienia! Jeśli mi chciałeś zaproponować podróż z wami, to posłuchaj mnie! Prędzej się sam w du*ę pocałuję niż zgodzę się na podróż z dwoma... Takimi jak wy!
Trudno zaprzeczyć, uraziły mnie te słowa. Ale jednocześnie zakiełkowało we mnie coś na kształt ciekawości połączonej z... Tylko nie to... Współczuciem.
- Potrzebujesz pomocy? - Zapytałem zanim zdołałem się powstrzymać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Rasa: Niziołek
Imię: Falko (imię nie ma nic wspólnego z Falką)
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 21 lat (dla Niziołka to ok. 17 ludzkich lat)
Historia postaci: Jak wiadomo Nilfgaardczycy podczas pierwszej rejzy na kraje północy zrównali z ziemią wszystkie miasta, sioła i wioski w Sodden i Brugge. Wśród zniszczonych wiosek znalazła się wioska zamieszkana przez Falka i jego rodzinę. Los chciał, żeby podczas rzezi Falko był gdzie indziej – wybrał się do miasta Dillingen. Nie jest istotne po co tam przybył – ważne jest co tam zobaczył. Ludzie masowo opuszczali miasteczko, zabierając ze sobą tylko to, co zmieściło się na wozach, wózkach, grzbietach koni i osłów. Zaczepił jednego z uchodźców, ale ten go nie zauważył. Drugi zaczepiony odtrącił go ręką i poszedł dalej. Wreszcie trzeci spojrzał na Niziołka. Na pytanie: „o tu się dzieje?” odpowiedział: „Nilfgaard, chłopcze! Czarni nadciągają i są już tuż, tuż! Sioła na drugim brzegu płoną! Usłyszawszy to Falko czym prędzej pobiegł drogą w stronę swojej wioski. Kiedy wyszedł poza miejskie mury ujrzał słup dymu wznoszący się za pobliskim wzgórzem. Serce mu się ścisnęło z rozpaczy, ale biegł nadal. Wkrótce zobaczył wioskę. I Nilfgaardczyków. Spory oddział kawalerii właśnie ustawiał się w dymiących jeszcze ruinach wioski. Nie myśląc wiele zbiegł z drogi i pobiegł w kierunku pobliskiego zagajnika. Wpadł pomiędzy drzewa i zwinął się w kłębek łkając jak nigdy. Niewiele pamiętał z okresu życia, który nastąpił po tych wydarzeniach. Prawdopodobnie żył w Mariborze. Kradł, żeby przeżyć. Zabijał, żeby jego nie zabito. Wtedy to nauczył się walczyć sztyletami i drewnianą pałką. Kiedy zaczęły się prześladowania przezornie postanowił wyemigrować gdzie indziej, do innego miasta. Jednak wszędzie było tak samo. Podczas jednej z podróży został napadnięty przez komando Wiewiórek. Było tam kilku Krasnoludów, parę Niziołków i oczywiście Elfy. Przygarnęli go, kiedy zobaczyli kim jestem ( i że nie mam nic przy sobie oprócz sztyletu). Falko długo z nimi przebywał. Razem napadali na małe oddziały wojska i kupców podróżujących traktami oraz na niewielkie wioski. Właśnie podczas napadów i rabunków dorobił się dwóch stalowych sztyletów, dębowej pałki obłożonej skórą oraz kilkunastu orionów. Jednak szczęście mu nadal nie sprzyjało. Jego komando zostało rozbite przez oddział wojska wyszkolony specjalnie do walki z Wiewiórkami. Zdarzyło się to podczas jednego z wypadów z Brokilonu, aż na północ od Gros Velen. Jako jedyny, któremu udało się uciec Falko podążył na północ. Na gapę przeprawił się przez Pontar w jednej z barek transportowych i wylądował w Oxenfurcie. A ściślej to w Oxenfurckim rynsztoku...
Umiejętności: Jak każdy Niziołek potrafi celnie miotać wszelkiego rodzaju pociskami. Jego ulubionymi są oriony, które znalazł przy jednym z ludzi zabitych przez Wiewiórki. Poza tym potrafi sprawnie walczyć sztyletami oraz drewnianą pałką, którą potrafi ogłuszyć przeciwnika. Miecz jest dla niego zbyt ciężki i nieporęczny. Walcząc w komandzie Wiewiórek nauczył się strzelać z łuku, chociaż i tak preferuje miotanie orionami. Poza umiejętnościami dotyczącymi walki Falko jest zwinny i szybki jak wszyscy należący do jego rasy. Tylko inny Niziołek potrafi dorównać w tym swojemu współplemieńcowi. I wiedźmin.
Wygląd: Niski Niziołek (wiadomo) o dziecięcych rysach twarzy i kontrastującymi z nimi podkrążonymi oczami. Ma dość długie, czarne włosy spięte w kucyk, a jego oczy mają kolor brązowy. Ubiera się na szaro i brązowo, co podkreśla jego wygląd. Ciężkie życie odcisnęło na nim piętno – oprócz podkrążonych oczu ma brudne i miejscami podarte ubranie, a jego twarz przecina mała, zakrzywiona blizna na prawym policzku. Nie muszę dodawać, że przydałaby mu się kąpiel...
Rodzina: Mała grupa Niziołków z jego wioski (patrz niżej)
Pochodzenie: Mała wioska położona w Brugge w pobliżu Dillingen.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Rasa:człowiek
Imie:Artemis
Płec:Mężczyzna
Wiek:16
Historia postaci:Od małego uczy się bycia zabójcą.W wieku 3 lat został oddany pod naukę zabójców.W wieku 6 lat zabił pierwszego człowieka do perfekcji nauczył się nie okazywac uczuc [Sorry za "c" ale komp mi się sypie jak pisze "ci"].Przez złe wykonanie zadania musiał uciekac z miasta[stolicy Nifilgradu].Udało mu się uciec do małego miasta "Ósma mila".Tam pracuje jako wytwórca rzeźb z drewna.Lecz niestety nic nie trwa wiecznie musiał znów uciekac tym razem do Cintry.
Umiejętności:Potrafi dobrze władac mieczem i sztyletem.Nauczył się również celnie szczelac z łuku.Dzięki latom cwiczeń stał się zwinny i szybki swymi umiejętnościami jednak nigdy nie dorówna niziołkom i wiedźminom. Uczył go niziołek. Jego mina nigdy nie zdradza uczuc a jego oczy są zawsze zimne i mroczne.
Wygląd: Jest on średniego wzrostu czarne rozwichrzone włosy i szaro niebieskie oczy. Chodzi w białych spodniach białej pelerynie z zakrwawionym krzyżem(znak gildii).

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Chłopak spojrzał ponuro na Sindretha:
- Tak, potrzebuje pomocy. Cholernie potrzebuje pomocy. Całe moje gówniane życie zawaliło się w ciągu paru dni, przez cholernego elfa.
- Uwiodłeś któremuś żonę, czy co? – zapytał się Tykus.
- Nie. Jestem za młody. – chciał się uśmiechnąć, ale czuł jakby miał się rozpłakać. Chciał zażartować – myślał, że zwymiotuje. – Jednakże… Jak on się nazywał Leo Benhakker?... Nieważne… Cholera jedna wie gdzie jest mój brat. Jednak, aby się tego dowiedzieć musiał wykonać pewne „zadanie”.
- Dalej, wyduś to z siebie. W końcu kłopoty z elfami to moja specjalność - powiedział cynicznie półelf.
- Zlecił mi zadnie… Zabicia wiedźmina. Długo historia. A na jej samym końcu znalazłem się w tym zadupiu.
- Jakiegokolwiek wiedźmina czy też jakiegoś konkretnego?
- Konkretnego.
- Czyli?
- Keriel było jego imie. I każdym bądź nadal jest. A teraz historia się powtórzyła - tylko, że tym razem przez człowieka.
- No, to faktycznie wpadłeś po uszy. Zabić wiedźmina trudno jest, o Kerielu już nie wspominając.
- To nie jest ważne. – Laguna spojrzał kątem oka na drzwi. – Mamy towarzystwo. – zza drzwi wyszli dwaj przysadziści krasnoludowie i podeszli do stolika, przy którym siedziało niecodzienne towarzystwo.
- Ty jesteś człowiekiem. A to, zdaje się ,miły panie, jest miasto, jak to wy nas nazywacie?, "nieludziów", czyż nie? – powiedział pierwszy, wyglądający na przywódcę.
- Spokojnie. – niespodziewanie oświadczył Tykus. – Ten człowiek jest potrzebny. Zresztą – może macie ochot na kufel dobrego piwa?
- A ty kto? Półelf? Zdrajca krwi… I kto jeszcze? Elf? No żesz, ładnie żeście się dobrali, mili panowie.
- Czego od nas chcecie? – zapytał się Sindreth.
- Jesteśmy, jakby to powiedzieć… Służbami porządkowymi.
- Nie bój się. Nic nie zrobimy. Teraz możecie odejść?
- No, ja mam nadzieje. Teraz musimy już iść. Jednak jeśli coś się stanie w tym mieście - wasze głowy polecą pierwsze. – przed odejściem krasnolud, który przez cały czas się nie odzywał włożył, tak aby nikt nie zauważył mały sztylet do kieszeni człowieka.
- Musimy się jak najszybciej stąd wynieść. – trafnie zauważył Sindreth i ruszył w stronę drzwi.
Jego los skrzyżował się z tym pół i całkowitym elfem. Nienawidził ich, a jednak im współczuł. Chcieli mu pomóc, jednakże popełnili podstawowy błąd – nie wiedzieli dokładnie KOMU pomagają. Laguna był zagubiony. Zagubiony w kilometrowej rzece gówna.
Miał zrobić coś strasznego. Raz udało mu się uciec. Jednak wiedział, że teraz już mu się to nie uda. Może gdyby nie szukał tak natarczywie tego brata, to może to wszystko by się nie stało? Może gdyby zarżnął tego Keriela przy pierwszej lepszej okazji to wszystko by się nie stało? Jednak nie zabił go i to wszystko się stało. I musi za to zapłacić.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

*

Mavd jęknął donośnie. Spojrzałem na niego z nadzieją, że może on mi chociaż powie o co tu biega. Nie dość, że nas okradziono to jeszcze ktoś nam wyłączył świadomość na parę godzin. Splunąłem w krzewy. Mavd zyskał ostrość widzenia w przeciągu kwadransa.
- Co się stało? - spytał. Zakląłem.
- Chyba nas dorobiono do cna. Masz sakiewkę?
Po krótkim trzepaniu się po bokach obaj uznaliśmy, że chyba już nic nie mamy. Wstaliśmy powoli i ruszyliśmy w stronę majaczących na horyzoncie wież Novigradu.

*

Zapukałem iście po krasnoludzku w drzwi kordegardy. Blisko bramy kupieckiej. Zza uchylających się drzwi przewierciło mię spojrzenie pełne gniewu. I wąsy uwalone piwną pianą. Chyba coś przerwaliśmy.
- Czego tam plugawe koboldy?
Tak, stanowczo coś przerwaliśmy. Nadepnąłem na stopę próbującemu odpysknąć Mavdowi i przejąłem pałeczkę prowadzenia konwersacji.
- Ograbiono nas w lasach przy gościńcu. Jesteśmy wysłannikami kupieckimi Mahakaamu, wieźliśmy specjalną przesyłkę królowi. Rozumiecie, setniku? Brylantyny śmy wieźli.
Oczy dziesiętnika zabłysły. Rozumiał. Oczy Mavda też zabłysły. Nie rozumiał.
- Ależ proszę, szlachetni panowie krasnoludowie, król będzie bardzo ciekaw raportu, który pomogę wam spisać. Chcecie inkaust i odrobinę pergaminu?
- Poprosim.

*

- I tenże właśnie list proszę przekazać z samego ranka któremuś z dostojników, których król zamierza widzieć. Proszę przekazać, że daje mu to Giacco Carves.
- Dżiakko, zrozumiałem. A pan?
- Mavd.
- Dobrze, tymczasem każę panom przynieść gąsiorek wódki, prosiłbym jedynie o zwolnienie izby do jutrzejszego południa, ponieważ będzie tutaj zajmował miejsce jeden z oficerów bocznych naszej armii. Dobrze?
- Nie inaczej, zacny setniku.
Drzwi trzasnęły.
- Giacco! W co ty nas pakujesz!?!? Przecież nasz, poczekaj, jak to powiedziałeś? Aha, nasz d r o g o c e n n y dobytek nie był wart nawet dwóch koni! A nawet jeśli to dychawicznych!
- Król zna mnie nie od dziś. Zna mnie z dni, gdy jeszcze nie był królem. Myślisz, że dzięki komu miał pieniądze na te wszystkie kampanie co? Myślisz, że dlaczego robię interesy tylko w Novigradzie?
- Ale mówiąc o królu masz na myśli Chapelle czy Hemelfarta? A może już Hemelfart wywinął nogi?
- Radowida. Srogiego Radowida.
- Ale on nie jest w Novi...
- Ech, i dlatego to ja prowadzę interesy, Mavd.

*

Bogatszy o sakiewkę wartą drogocenny dobytek dwóch krasnoludów mężczyzna stał w bramie niedaleko kordegardy.
- Nie wiedziałem, że ci dwaj są do króla... - powiedział do siebie. I uśmiechnął się wrednie. Bardzo wrednie. Po czym zniknął.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mógłbym się przyłączyć? :)
I wybaczcie, lecz GG nie posiadam.
Karta

Rasa: Elf
Imię: Rogoz ("Geralt, miałeś kiedyś konia, który nie nazywałby się płotka?" - "Nie, Jaskier" :) )
Płeć: Mężczyzn (bez "a" :P )
Wiek: jakieś 140 lat
Hist: Jako młodzik, jego rodzina została wymordowana przez Nilfgardczyków. Toteż przystał do Scoya''tell (dobrze napisałem? ). Jego komand został rozbity przez Wojska Trzech Mocarstw,a Rogoz umknął wraz z Panterą Blade i rannym przyjacielem, który wkrótce zmarł. Od tamtej pory zadaje się z niewieloma. Unika osad i miast. Nigdzie nie mieszka, ciągle jest w podróży.
Umiejetności: Jest dosyć dobry (nawet jak na elfa) w walce dwoma mieczami, sejmitarami. Potrafi zwinnie przemykać wśród drzew i krzewów. Na plecach ma krótki łuk, którym posługuje się tylko przy polowaniu. Potrafi złożyć znak Aard.
Wygląd: Wysoki, ciemnowłosy. Zielone oczy. Nosi szaro-brązowy, elficki płaszcz, pod nim czarną tunikę. Dwa sejmitary u boku, nóż w cholewce i łuk na plecach.
Rodzina: Matka, Selena, ojciec Migrfard. Oboje zginęli w najeździe ludzi, gdy miał 9 lat.
Pochodzenie: Pochodzi z granic Brokolinu. Uczył się tam władać mieczem i łukiem. Driady znały go bardzo dobrze.

Czekam i liczę na wprowadzenie:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 05.10.2007 o 16:18, rogoz94 napisał:

Mógłbym się przyłączyć? :)
I wybaczcie, lecz GG nie posiadam.
Karta

Rasa: Elf
Imię: Rogoz ("Geralt, miałeś kiedyś konia, który nie nazywałby się płotka?" - "Nie,
Jaskier" :) )
Płeć: Mężczyzn (bez "a" :P )
Wiek: jakieś 140 lat
Hist: Jako młodzik, jego rodzina została wymordowana przez Nilfgardczyków. Toteż przystał
do Scoya''tell (dobrze napisałem? ). Jego komand został rozbity przez Wojska Trzech Mocarstw,a
Rogoz umknął wraz z Panterą Blade i rannym przyjacielem, który wkrótce zmarł. Od tamtej pory
zadaje się z niewieloma. Unika osad i miast. Nigdzie nie mieszka, ciągle jest w podróży.
Umiejetności: Jest dosyć dobry (nawet jak na elfa) w walce dwoma mieczami, sejmitarami.
Potrafi zwinnie przemykać wśród drzew i krzewów. Na plecach ma krótki łuk, którym posługuje
się tylko przy polowaniu. Potrafi złożyć znak Aard.
Wygląd: Wysoki, ciemnowłosy. Zielone oczy. Nosi szaro-brązowy, elficki płaszcz, pod
nim czarną tunikę. Dwa sejmitary u boku, nóż w cholewce i łuk na plecach.
Rodzina: Matka, Selena, ojciec Migrfard. Oboje zginęli w najeździe ludzi, gdy miał 9
lat.
Pochodzenie: Pochodzi z granic Brokolinu. Uczył się tam władać mieczem i łukiem. Driady
znały go bardzo dobrze.

Czekam i liczę na wprowadzenie:)

[Czesc też tu piszę:)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Drzwi z cichym trzaskiem zamknęły się za nami. Dziwne słowo. Nie miałem zbyt wielu okazji aby go używać. Zazwyczaj byli po prostu ci z którymi musiałem się podzielić. I sam nie wiedziałem, czy chcę ich towarzystwa. Ale ten list...
- Jak już mówiłem, im szybciej tym prędzej... Znaczy lepiej. Musimy ich zabijać?
- JA. Nie MY - odezwał się półelf.
- To dobrze. I tak sugerowałbym najpierw tego... Kroma? Tak? Ale powiem ci od razu, że nie mam zamiaru nikogo zabijać. I nie interesuje mnie dlaczego ty chcesz to zrobić. Po prostu zaprowadzę cię tam i przedstawię.
Przeciskaliśmy się przez tłum. Już jakiś czas temu opuściliśmy dzielnicę nieludzi. Ja w kapturze. Co jakiś czas, ktoś kogo potrącaliśmy miotnął w nas "sk***ysynem", a czasami po prostu popchnął łokciem. Dookoła roznosiła się typowa woń przedmieść Novigradu - zapach przetrawionego alkocholu, mnóstwa potu i zbyt małej ilości mydła, oraz - co jakiś czas - smoła, skóry lub rozgrzane żelazo - kiedy przechodziliśmy obok warsztatów. Kierowaliśmy się w stronę placyku, stworzonego głównie przez tylne ściany kamienic ustawionych obok siebie. Nie odzywaliśmy się do siebie.
Ale mimo to, miałem nieprzyjemne wrażenie bycia obserwowanym.
- Ktoś nas śledzi? - mruknąłem półgębkiem do tego półelfa, który akurat był obok mnie. Obejrzał się dookoła.
- Nie rozglądaj się! - Syknąłem.
- Dlaczego?
- Bo wie, że o nim wiemy... Trzeba go zgubić.
Na środku okrągłego placu trwała egzekucja. Trzy szubienice, trzech nieludzi. Krasnolud, elf i półelf. O ile ten pierwszy i ostatni wyglądali na przerażonych, to ten środkowy uśmiechał się lekko. Przystanąłem w tłumie. Towarzysze przystanęli także.
- Co się dzieje? Dlaczego ich wieszają? Mieliśmy go zgubić? - Zarzucił mnie pytaniami półelf
- Wieszają. Nie widzisz? Bo to nieludzie. I to starczy - wyburczał człowiek.
Obdarzyłem go niezbyt przyjemnym spojrzeniem. Chciałem się odezwać, ale zaczęto odczytywać wyrok.
- W imieniu miłościwie panującego nam w Novigradzie...
- Jestem niewinny! - zaskowyczał półelf.
Stojący za nim strażnik uderzył go drzewcem halabardy. Tłum zaszumiał. Bynajmniej - nie z litości.
- Wieszajcie ich w końcu! To nieludzie! Czego jeszcze mają być winni? - wykrzyknął ktoś.
- To... Dobre... Pytanie. - zaczął elf, nie zważając na szturchańce, wraz z którymi uchodziło z niego powietrze. - Prawie tak... Ugh... Dobre, jak to - mógłbyś przestać? - dlaczego mamy - Ug - nie wymordować wszystkich z... mmf... was.
Tłum zamilkł. Skazańcy nie powinni się tak zachowywać. W tej samej chwili zauważyłem, że jakiś staruszek, z zaskakującą zwinnością, zachodzi trgo człeka od tyłu. Wzmocniłem uścisk na kolbie kuszy. Nie pamiętałem jaki bełt spoczywał w rowku, ale nie wydawało mi się, aby był to typowy pocisk.
- Dlatego, że jesteście śmieciami?! - Spróbował ktoś z obrzeża zyskując aprobatę reszty.
Czułem, że coś się dzieje. Nie byłem do końca pewien co, ale...
Staruszek dopadł ofiary. Jedną ręką nakrył usta mojego towarzysza, a drugą przyłożył nóż do jego gardła.
Niewiele myśląc poderwałem kuszę jedną ręką i strzeliłem. Chybiłem. Bełt przeleciał tuż koło jego ucha, i trafił stojącego obok i nie zwracającego na nic uwagi człeka, o wyglądzie dobrodusznego kmiotka.
Momentalnie stanął w płomieniach i zaczął wrzeszczeć. Staruszek odwrócił się w moją stronę i oberwał od płonącego kmiotka. Zatoczył się i wypuścił nóż.
Tłum zafalował. Na pobliskich dachach, pojawiły się jakieś sylwetki. Napięły łuki i oddały salwę. Elf koło szubienicy machnął jedną ręką, sprawiając, że sznury które dotychczas go oplatały, zafalowały i owinęły się wokół strażnika. Strzały trafiły kilku ludzi, którzy momentalnie padli trupem. Zaczęła się panika. Towarzysze moi nie mieli wyboru - biegli razem z tłumem. Ruszyłem za nimi.
- Skręcamy... w... najbliższy zaułek! - wysyczałem do ucha człowieka. Powtórzyłem to samo z półelfem.
To nie było trudne - ludzie nie mogli się zdecydować gdzie biec dalej, więc zwolnili. Szarpnąłem jednego i drugiego, pokazując im przejście. Dopadliśmy go.
Odetchnąłem. Byliśmy na tym placyku, gdzie powinien być Krom.
- Może nam to wytłumaczysz? - zaproponował człowiek.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować