Zaloguj się, aby obserwować  
GeoT

Kącik pisarzy

946 postów w tym temacie

OK. Po dłuższej nieobecności wrzucę kolejny tekst [niestety tamtego nie miałem czasu i weny kontynuować, więc będzie w bliżej nieoktreślonym terminie]. Ten monument [;P] powstał kilka lat temu [kiedy nie było jeszcze zakazu publicznego spożywania napojów alkoholowych ;P].
Podejrzewam, że każdy miewa czasem takie dni. Mam nadzieję, że lektura będzie miła :)

Wtorek

Budzę się z niezbyt przyjemnego snu. Zwlekam się z łóżka. W momencie, w którym dotykam stopami chłodnej podłogi dociera do mnie, że to nie będzie wtorek, na który tak czekałem.
Nie pada... jedyna pociecha. Rzeczywistość za oknem zdaje się być sympatyczną, ale ja wiem z góry, że to pozory. Ubieram się bez specjalnego pośpiechu i przechodzę do kuchni, spoglądając przelotnie w lustro na swoją zaspaną, znudzoną gębę. Nastawiam wodę w czajniku i siadam na taborecie. Mógłbym w zasadzie zrobić sobie jakąś kanapkę lub cokolwiek do zjedzenia, ale na samą myśl o jedzeniu słabo mi się robi. Siedzę więc czekając na wrzątek. Beznadziejność ogarnia mnie coraz bardziej i dopiero po dłuższej chwili dociera do mojej świadomości zachrypnięty odgłos gwizdka informujący, że czajnikowi jest już dosyć ciepło. Piję herbatę mając uczucie, że równie dobrze mógłbym pić warszawską kranówę... I tak wszystko mi jedno.

Jadę autobusem. Patrzę na twarze ludzi i dochodzę do wniosku, że oni też spodziewali się czegoś więcej po dzisiejszym wtorku.
Przesiadam się w autobus linii 185. Po całej podłodze rozpieprzone są winogrona, co dodatkowo „podbudowuje” mnie duchowo. Wsiadają jakieś Azjatki i oczywiście włażą od razu na i tak już wyjątkowo zmasakrowane winogrona... wysiadam.

Kupuję piwo i idę do Łazienek. Pustki. Siadam na ławce obok wrony. Wszystko wskazuje na to, że mamy jesień. Żółte, czerwone i brązowe liście, których niemałe sterty zdobią aleje w całym parku, okoliczne drzewa obwieszone impresyjnym łańcuchem tychże podobnie jak choinka w Wigilię, wilgoć, wiatr i przejmujące zimno. Otwieram puszkę, wrona odlatuje, pojawiają się pawie... przecież to w końcu Łazienki. Kaczki pływają jakby ich zadaniem stało się nagle przewożenie dusz przez Styks.
Mija mnie jakiś starszy pan. Czasami można spotkać w takich miejscach ciekawych ludzi. Nie wiem czy ten osobnik taki był, gdyż przeszedł obok mnie bez słowa. Siadł kilkanaście metrów dalej, popatrzył na kaczki, wstał i odszedł z wolna w sobie tylko znanym kierunku.
Siedzę i piję... robi się coraz zimniej. Mija mnie niespiesznie jogging-babcia, wahając się przez moment, jakby chciała o coś zapytać. Sprawia swoją osobą, że przez chwilę czuję się lepiej. Uśmiecham się pod nosem, po czym wracam myślami do puszki, która mrozi moje dłonie... czas wypić to piwo, którego nawarzył dzień i wracać do domu.
Wstaję powoli obserwując jednocześnie kobietę z małym szkrabem i ponownie uśmiecham się tyle, że tym razem smutniej niż poprzednio. Ruszam ku wyjściu, wiatr staje się coraz silniejszy, a ja mam na sobie tylko koszulę i sweter. Pogoda jako jedyna nie zawiodła mnie dzisiaj całkowicie... nie pada.

Wracam do domu. Nastawiam wodę na herbatę. Dzwoni telefon. Jolka. Pociesza mnie. Jestem jej wdzięczny, ale nie pocieszenia mi potrzeba tylko zakończenia tego cholernego wtorku. Pozdrawiamy się nawzajem i odkładam słuchawkę. Idę do przedpokoju. Patrzę w lustro i dochodzę do wniosku, że czas odpłynąć z tej rzeczywistości, bo płonie.
Wypijam herbatę, parząc sobie przy tej okazji podniebienie, po czym zamykam się w pokoju. Włączam płytę Grateful Dead i po długiej chwili zasypiam.

Wtorek właśnie się dla mnie skończył.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bardzo fajne, tylko jedno mnie kłuje w oczy - sithowie też mają moc, więc bardzo łatwo mogli zdemaskowac dżedaja. To szpiegostwo to trochę lipa ;-)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Można zmasakrowac? :)

Dnia 29.05.2006 o 19:08, Yarr napisał:

Budzę się z niezbyt przyjemnego snu. Zwlekam się z łóżka. W momencie, w którym dotykam stopami
chłodnej podłogi dociera do mnie, że to nie będzie wtorek, na który tak czekałem.

To nie będzie wtorek, na jaki czekałem.
Bo wtorek jako taki to chyba jednak jest.

Dnia 29.05.2006 o 19:08, Yarr napisał:

z góry, że to pozory. Ubieram się bez specjalnego pośpiechu i przechodzę do kuchni, spoglądając
przelotnie w lustro na swoją zaspaną, znudzoną gębę.

Przelotem oglądając w lustrze swoją gębę brzmi mniej karkołomnie wg mnie, ale nie potrafię Ci udowodnić, ze Twoj zapis jest ewidentnie zły.

Dnia 29.05.2006 o 19:08, Yarr napisał:

samą myśl o jedzeniu słabo mi się robi. Siedzę więc czekając na wrzątek. Beznadziejność ogarnia
mnie

Beznadzieja ogrania mnie ?

Dnia 29.05.2006 o 19:08, Yarr napisał:

rozpieprzone

Zbędne :P

Dnia 29.05.2006 o 19:08, Yarr napisał:

niemałe kupy zdobią aleje

yyy....e..... jak to brzmi :P

Dnia 29.05.2006 o 19:08, Yarr napisał:

Sprawia swoją osobą, że przez chwilę czuję się lepiej.

Sprawia, że przez chwilę czuję się lepiej.
Krócej i czytelniej.

Dnia 29.05.2006 o 19:08, Yarr napisał:

wypić to piwo, które nawarzył dzień i wracać do domu.

piwo, którego nawarzył ?
A poza tym metafora nie bardzo, bo jak dzień może czegokolwiek nawarzyć.

Dnia 29.05.2006 o 19:08, Yarr napisał:

się nawzajem i odkładam słuchawkę. Idę do przedpokoju. Patrzę w lustro i dochodzę do wniosku,
że czas odpłynąć z tej rzeczywistości, bo płonie.

W sumie nie wiem, czemu ten wtorek miał być taki beznadziejny, ale zdanie "Czas odpłynąć z tej rzeczywistości, bo płonie." jest świetne.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 29.05.2006 o 21:04, TYHE napisał:

Można zmasakrowac? :)


Można, ale to akurat co napisałaś nie było masakrą ;P
Akurat sporo piszę, choć to dosyć dawny tekst. Ale ok. Wypunktujmy.

Dnia 29.05.2006 o 21:04, TYHE napisał:

To nie będzie wtorek, na jaki czekałem.
Bo wtorek jako taki to chyba jednak jest.


Źle. Czepiasz się, żeby się przyczepić. Zupełnie bezpodstawnie :)
Akurat tak się składa, że np. umówiłaś się z chłopakiem. Czekasz na ten dzień. Teraz bardziej zrozumiałe? ;P

Dnia 29.05.2006 o 21:04, TYHE napisał:

Przelotem oglądając w lustrze swoją gębę brzmi mniej karkołomnie wg mnie, ale nie potrafię
Ci udowodnić, ze Twoj zapis jest ewidentnie zły.


Według Ciebie. Swoją drogą nie udowodnisz, bo udowodnić się nie da ;P To zdanie jest jak najbardziej poprawne :)

Dnia 29.05.2006 o 21:04, TYHE napisał:

Beznadzieja ogrania mnie ?


Sprawdzałaś ze słownikiem? Jeśli tak i to jest poprawna forma to jestem w stanie przyznać Ci rację :)

Dnia 29.05.2006 o 21:04, TYHE napisał:

> rozpieprzone
Zbędne :P


Błąd. Potrzebne jak najbardziej. Podkreśla nastrój podmiotu.
[Nie wiem czy teraz ta uwaga była Moderatorki czy Userki ;P]

Dnia 29.05.2006 o 21:04, TYHE napisał:

> niemałe kupy zdobią aleje
yyy....e..... jak to brzmi :P


Jak zaczniemy wyrywać słówka z kontekstu, to różne rzeczy wyjść mogą.

Dnia 29.05.2006 o 21:04, TYHE napisał:

> Sprawia swoją osobą, że przez chwilę czuję się lepiej.
Sprawia, że przez chwilę czuję się lepiej.
Krócej i czytelniej.


Jeśli to jest błąd... to zostałem zmasakrowany ;P

Dnia 29.05.2006 o 21:04, TYHE napisał:

> wypić to piwo, które nawarzył dzień i wracać do domu.
piwo, którego nawarzył ?
A poza tym metafora nie bardzo, bo jak dzień może czegokolwiek nawarzyć.


Racja - "piwa, którego". Chyba o czymś innym myślałem ;)
Ehhh... właśnie na tym polegają metafory ;P

Dnia 29.05.2006 o 21:04, TYHE napisał:

W sumie nie wiem, czemu ten wtorek miał być taki beznadziejny, ale zdanie "Czas odpłynąć z
tej rzeczywistości, bo płonie." jest świetne.


A nie czujesz czasem, że nic się nie układa? Że wszystko dzieje się wbrew Tobie? Że umawiasz się z kolegą i on Cię olewa, że wszystko wydaje Ci się kiepskie i nic nie warte? Ja miałem taki czas w życiu - dużo rozmaitych dołków. Jeśli nie miałaś, to tylko gratuluję :) I nie życzę takich doznań.

A co do ostatniego zdania - teraz napisałbym: "Czas odpłynąć z tej rzeczywistości, bo się yarra." ;P

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 29.05.2006 o 21:23, Yarr napisał:

> > niemałe kupy zdobią aleje
> yyy....e..... jak to brzmi :P

Jak zaczniemy wyrywać słówka z kontekstu, to różne rzeczy wyjść mogą.

Musisz sobie zdawac sprawe z tego, jak czytelnik moze pokojarzyc sobie słowa i czy Ci odpowiada to, ze takie skojarzenia będzie miał :P
Efekty niezamierzone są równie istotne.
Przykład skrajny: jeśli tekst wzruszający wyjdzie komuś tak sztucznie, że stanie się śmieszny, to to zdecydowanie połozy dzieło...
Napisałbys sterty i nie byłoby kłopotu.

Dnia 29.05.2006 o 21:23, Yarr napisał:

Racja - "piwa, którego". Chyba o czymś innym myślałem ;)
Ehhh... właśnie na tym polegają metafory ;P

Metafora powinna byc wewnętrznie logiczna i spójna.
Swoją drogą juz zwrot o piwie bez udziwnien jest metaforą. Ale logiczną.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 29.05.2006 o 21:23, Yarr napisał:

A co do ostatniego zdania - teraz napisałbym: "Czas odpłynąć z tej rzeczywistości, bo się yarra."
;P


Stary tylko nie zaczynaj cytować Limahla i opowiadać o tym co cię yarra ... bo padnę :D

Również moim zdaniem TYHE mocno chciała coś znaleźć więc znalazła ... ale cóż tu zawsze pisarze muszą zmagać się z demagogią krytyków :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Panowie, jesli oczekujecie tylko głaskania po głowie i przytakiwania, to mogę sie nie odzywac :P

Ale wtedy Yarr nie wystawiałby swoich tekstów do oceny w wątku dla pisarzy tylko w wątku o samouwielbieniu, prawda? :>

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ha! I widzisz, to dowodzi, że bardzo słusznie, że wkleiłem tutaj ten tekst... narażając sie przy tym na ekstremalną masakrę ;P Tego słowa mi brakowało! STERTY. Dzięki. Jakbyś była tak łaskawa i poprawiła to słowo w tekście. Ja poprawię w swojej wersji ;) Serio, proszę :)

To była psychedelic-metafora. Przecież piszę wyraźnie o Grateful Dead ;P

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 29.05.2006 o 21:39, TYHE napisał:

Panowie, jesli oczekujecie tylko głaskania po głowie i przytakiwania, to mogę sie nie odzywac
:P


Ależ ja jak najbardziej liczę na to, że będziesz nasze teksty czytać [albo tylko moje :D]) Nie ma chyba bardziej szacownej czytalniczki na tym Forum [chyba Soleila, ale ona tu nie zagląda :(].

A wątku o samouwielbieniu jeszcze nie założyłem. Ale wiesz co, pomysł niezły... zastanowię się :P

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 29.05.2006 o 21:39, TYHE napisał:

Panowie, jesli oczekujecie tylko głaskania po głowie i przytakiwania, to mogę sie nie odzywac
:P


Nie no nie traktuj tak poważnie tego co napisałem ... choć ja czytając pierwszy raz jego tekst nie zauważyłem, żadnego z podanych przez ciebie potknięć. I tylko o to mi chodziło :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

/.../

Gadasz jak moja babka od polskiego (sorka ale nie mogłem się powstrzymać)

Yarr-----> fajny tekst, ale skądś znam ten styl ;]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dobra, po masakrze pora na coś co pozwoli nam odreagować ;P
Postanowiłem swego czasu zainicjować cykl o Mary i Jimi''m. To pierwszy tekst z tej serii ;P Jak się spodoba, to może coś jeszcze "zapodam" ;D


Łzy i troszkę śmiechu

Kuchnia. Do pomieszczenia wpadają wesołe promienie słoneczne. Aura za oknem optymistyczna, wewnątrz nastrój grozy.

Mary (stoi przodem do ściany; szlocha wzosząc od czasu do czasu ramiona w teatralnym geście bolesnej rozpaczy)

Jimi (siedzi na krześle i drapie się po brodzie; wzrok ma niezbyt wesoły)

Mary (wyjąc zaczyna spazmatycznie łykać powietrze, co ma dać Jimiemu do zrozumienia, że teraz osiągnął najwyższe stadium winy)

Jimi: Mary, nie wiem czemu płaczesz. Takie rzeczy się zdarzają.

Mary (wyciera nos w przed chwilą wyjętą chusteczkę higieniczną o zapachu miętowym): Jesteś podły!

Jimi (wstaje i podchodzi do zlewu): Przynajmniej się odezwałaś. To sukces zważywszy na to, że od dobrej godziny rozpaczasz. Pomijam już kwestię powodu.

Mary (chowa chusteczkę do kieszeni spodni; podchodzi do stołu i siada na krześle): Powód jest w sądzie. I nie odzywam się więcej do Ciebie!

Jimi (przygotowuje naczynia do mycia): No cóż, Twój wybór... jak zazwyczaj. Twoja decyzja nie spowoduje jednak, że ja przestanę mówić do Ciebie. Zrozum zatem, Kobietko, że króliki się zabija. W Australii jest ich niestety zbyt dużo. Zaadoptowały się bardzo szybko i rozmnożyły w zastraszającym tempie. Dobrze, że nie były to króliki-zabójcy jak w "Świętym Graalu" Monty Pythona. (śmieje się na wspomnienie tej angielskiej parodii angielskich legend o angielskim królu): Nieświadomie dokonałem tej zbrodni, jaką było pomylenie kanałów w telewizorze, dlatego proszę o litość i spojrzenie na mnie przez pryzmat chrześcijańskiej miłości do człowieka.

Mary (skończyła szlochać i przeszła w cichy, rwany płacz z głośniejszymi momentami, które mogły wskazywać na wspomnienia z oglądania programu o odstrzale królików)

Przez dłuższą chwilę panuje względna cisza, słychać bowiem odgłosy ulicy względnie wielkiego miasta i remontu sąsiedniego, względnie nowego bloku. Mary chlipie z cicha, Jimi myje naczynia.

Jimi (myje kubek po kawie): Jak długo zamierzasz się do mnie nie odzywać?

Mary (wycierając nos): Dkljfw.

Jimi (odwraca się do niej): Co powiedziałaś? Nie zrozumiałem.

Mary (podnosi głowę; wzrok ma wyraźnie gniewny na co wskazują między innymi brwi układające się w literę V nad czerwonymi od nadzwyczaj długiego płaczu oczami): D Ł U G O!

Jimi (wraca do mycia naczyń): Ach tak... no dobrze. Ale jeśli zaszłaby u Ciebie taka ewentualność, która zawierałaby w sobie możliwość zmuszenia się do przynajmniej namiastki uśmiechu, to mi o tym dasz znać... mogą być sygnały chorągiewkami. Dobrze?

Mary (patrzy w plecy Jimiego z zacięciem; w tym momencie Jimi odwraca się z szerokim uśmiechem i przesyła całusa cmokając; Mary zakrywa twarz dłońmi)

Jimi (zakręca kran, wyciera ręce w ścierkę i podchodzi do Mary): Nio, to jak? Mogę skoczyć po chorągiewki czy jeszcze mam się wstrzymać?

Mary (wybucha śmiechem i przytula się do Jimiego)

Jimi (z uśmiechem dziecka, któremu dano czekoladę): Ojej, Królewna wróciła!

Mary (uśmiecha się wesoło)

Jimi (całując Mary w czoło): Kocham Cię, Kobietko.

Mary (uśmiechając się z przekąsem): Możesz mi przynieść te chorągiewki, bo mam kilka rzeczy do powiedzenia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 29.05.2006 o 19:08, Yarr napisał:

Wtorek



Let me call you ''master''!!!
Stary, swietne opowiadanie, sam mialem w planach napisac cos podobnego. Jednak ja moje opowiadanie mialo być nieco dluzsze, przez co pojawił się problem - jezeli pisać o codziennej monotonii, to trzeba zawrzec coś co czytenika zaciekawi i skłoni do dalszego czytania, ale i tez wzbogaci go o pewne przemyślenia bądz doznania. Narazie wciąż szukam pomysłu:) Ukłony za zwrot "czas odpłynąć z tej rzeczywistości, bo płonie". Nadaje sie do hollywoodzkiego filmu:P

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dzięki :) Tyhe mnie zmasakrowała, ale też dzięki jej masakrze piłą łańcuchową poprawiłem dwie rzeczy w tekście [jej dłońmi ;P].
Jeśli chcesz coś jeszcze mojego przeczytać, to jest to co wyżej i na początku gdzieś [początki] opowiadania kosmicznego ;P Ale z przymrużeniem oka. To tak nieskromnie zapraszam do lektury :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wszystko swietnie ale kiedy będzie ciąg dalszy Kosmicznego Opowiadania? Bo warto by się było dowiedzieć czy To Coś kosmonautę zeżarło ;D
Ps. To wyżej świetne i jakie życiowe. Jestem po 8 latach małżeństwa więc wiem co mówię :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Opowiadanko, które już kiedyś trafiło na Valkirię. [Proszę feministki o nie czytanie go ;P].

Kroniki Neal

Kłopot Yarrsunga

Hoby Zenon stał przy szynkwasie i wycierał świeżo umyte kufle. Po przeciwnej stronie, na wysokim, karczemnym taborecie siedział wiking Yarrsung kontemplując na wpół opróżniony lub, mówiąc bardziej optymistycznie, do połowy pełen dzban miodu.... chociaż określenie "bardziej optymistyczny" na pewno nie pasowało do sytuacji.
- Jak?... no jak? – wymamrotał z żalem wiking.
Hoby nie odpowiedział dając klientowi szansę na głębszy łyk szlachetnego trunku. Yarrsung odstawił dzban z głuchym stuknięciem po czym spojrzał na karczmarza opuchniętymi od łez oczami.
- Jak ona mogła?... się pytam.
- Dziewki takie już są. Nigdy nie wiadomo co im się w tych ich delikatnych główkach wykluje. – odparł Hoby zgodnie z zasadami przyjętymi w - takich jak ta - męskich rozmowach.
- Ale dlaczegooo??? – Yarrsung rozbeczał się jak niemowlę.
- Czort je tam wie. Osobiście uważam, że ogólnie białogłowa jest "nie do życia". Po pierwsze – wypić z nią nie można. Po drugie – w pysk takiej nie dasz, a po trzecie za bardzo na imaginację działa. – karczmarz skończył chwilowo wywód i dolał wikingowi miodu.
- Ale nie martwcie się panie. – rzekł po chwili. – Co się złego wydarzy, to się często ku dobremu obraca.
- Hę? – Yarrsung pociągnął nosem, przetarł rękawem załzawione oczy i spojrzał pytająco na szynkarza.
- Ano tak! Miałem niegdyś pomocnika, któren był u mnie na nauce. Pewnego dnia przychodzi on do mnie cały uśmiechnięty i taki jakiś... no... dziwny. Pytam go: "Coś się Semko tak ucieszył z rana?", a on mi na to: "Mistrzu, alem dziewkę na jarmarku obaczył... No malina, jako żywo!". "Ładna chociaż?" pytam, bo wiem co to młodość i jak potrafi zmysły zmącić chuć kiedy... tego... na podatny grunt trafi. A ten mi na to: "Ech! Obłapiłby... yyy... to się znaczy, że... chciałem rzec...". Strasznie się zamotał w tym tłumaczeniu, ale się tylko uśmiechnąłem, pokiwałem głową, kazałem mu fartuch przywdziać i do piwnicy beczki układać zagoniłem.
Hoby przerwał na moment. Nalał piwa Koślawemu Robkowi, który był stałym bywalcem jego karczmy, przyjął należność (bez napiwku - Robek uważał bowiem, że jako stały bywalec jest zwolniony z tego dodatku do rachunku), wytarł ręce w leżącą nieopodal ścierkę i wrócił do opowieści.
- Hmmm... ach tak! Przez jakiś czas Semko chodził jak klepsydra, aż naraz, pewnego dnia... przychodzi do pracy... ja patrzę, a ten blady, oczy opuchnięte i w ogóle osłabły jakiś, że ledwo nogami powłóczy. Myślę sobie: "Ech łotrze! Pijatyk ci się zachciało i w takim stanie do mnie przychodzisz." Rzekłem jednak tylko: "Semko, chłopcze, mizernyś dzisiaj." Ten zrazu spojrzał na mnie żałośnie po czym rozpłakał się jak baba przy krojeniu cebuli. "Ach mistrzu! – mówi – Żyć mi się już nie chce. Nożem się w miętkie dźgnę i w męczarniach zemrę.". "Oho! - myślę sobie – Cięższa to jest sprawka niźlim pierwej sądził.". Pytam zatem: "Co się stało?". "Ach mistrzu! Dziewki to jest jeno marność. Piołun już słodszy od nich.". Zmiarkowałem tedy, że już mu miłość drzwiami palce przytrzasnęła. "Jakże to Semko?! Takie o białogłowach sądy głosisz, a jeszcześ niedawno pod niebiosa dzięki nim skakał." – spytałem coby się bardziej rozgadał i oględniej sprawę przedstawił. Ten jednak w ryk.
- Czyli, że się znowu rozbeczał? – wtrącił wiking. – Ale ofiara.
Hoby popatrzył na niego z ledwie dostrzegalnym wyrzutem.
- "Z synem piekarzaaa... aaa..." – tyle wyryczał. No to wszystko jasne! Rogi mu dziewka doprawiła i się biedaczyna poniewczasie o tym dowiedział. "Nie martw się Semko i przestań rozpaczać. Nie godna ciebie była i..." – zacząłem, a ten mi przerywa i mówi: "Z synem piekarza żem się założył, kto pierwszy dziewkę zbałamuci. O dwadzieścia denatów.". Zdziwiłem się bardzo, bo tegom się po nim nie spodziewał. "Zły to był pomysł, powiem ci Semko. Bardzo zły." – rzekłem, bo kupa to pieniędzy, a trzeba wiedzieć, że uczeń mój do specjalnie wyględnych nie należał. "Toteż wiem już mistrzu teraz. Zakręciłem się nieco przy dziewce, poszeptałem jej to i owo i żem jej nawet kwiatków polnych narwał na bukiet.". "Ale wszystko na nic?" – próbowałem dojść prawdy zanim znowu się rozbeczy. "A gdzież tam! Zrazu istotnie niechętna mi była, ale na trzeci dzień zgodziła się udać ze mną do stajni i żem tam sobie z nią odpowiednio dogodził.". Tym razem moje zdziwienie przeszło w osłupienie, ale pytam: "No to o co ci w takim razie chodzi Semko? Dobrze się wszystko stało tyle, że czyn ten niecny jest i radzę byś nałapał dziesięć żab i jako pokutę ku czci Marguba spożył czym prędzej." W tym momencie Semko wybuchnął płaczem jeszcze większym niźli poprzednio. Krzyknąłem więc na niego, gdyż już mnie drażnić to jego mazgajstwo poczęło: "Ejże! W Weltanii żaby żrą i nic im po nich nie jest więc się nie maż tylko pokaż żeś mężczyzna!" Semko zaczął tymczasem czkać, bo spazmów od płaczu dostał: "Ale... ale... kiedy się o tem... Jurdyga dowiedziałaaa..." Spojrzałem na ucznia swego nie rozumiejąc już o co w tym wszystkim chodzi. "Kto?" – pytam. "Jurdygaaa..." – odbeczał Semko. "Co znowu za Jurdyga?!" – pytam ponownie. "Ta... co żem... o niej mistrzowi... jakieś trzy tygodnie temu opowiadał..." – wyryczał ponownie Semko. "Ta z jarmarku? Ta coś ją tak chętnie w myślach obłapiał?" – próbowałem sobie przypomnieć. Semko po tych słowach zaczerwienił się i rzekł nieśmiało: "Ta sama...". Wtedy żem zrozumiał o co się rozchodzi. Młody chłopak głupot narobił i sobie teraz poradzić nie może. "Jakieś szczęśliwe strony postaraj się znaleźć." – mówię., a uczeń mój w ryk, że on już żyć nie chce, bo Jurdyga go w pysk wyrżła i "Bywaj kmiocie!" rzekła. "A dwadzieścia denatów syn piekarza nie jest ci przypadkiem winien?" – spytałem. Wtem Semko zmienił się jakby wcześniejszy Semko był innym Semkiem. Spojrzał na mnie z błyskiem w spuchniętych oczach i uśmiechnął się zwycięsko. "Mistrzu! Niech ci stopy uściskam! Życieś mi uratował!"
- Tak to było panie. Trzeba więc zawsze dobre strony znajdować i ich się trzymać. – skończył karczmarz.
Yarrsung popatrzył na Hoby''ego i uśmiechnął się porozumiewawczo.
- Dobre strony?
- Właśnie. – rzekł karczmarz i dolał wikingowi miodu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Hmm... kiedyś napisałem, że zacznę jakies opowiadanko. No i dotrzymam obietnicy, jeśli będę miał wolny weekend to zacznę... Różne opowiadanka krótsze i dłuższe, jak zwykle na względnym poziomie. Może będzie i coś z życia wzięte :P Jedna z wypraw z ekipą np...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dnia 06.08.2006 o 20:22, DevilFish napisał:

Moje najdłuższe i najlepsze opowiadanie.

To się okaże...:)

Dnia 06.08.2006 o 20:22, DevilFish napisał:

Dobra,podobało mi się. Phila jeszcze nie czytałem,ale zaraz nadrobie zaległości:)

Naprawdę sam to napisałeś.? Nie powklejałeś kawałków z Sapkowskiego,czy coś? Jeśli nie wklejałeś, to szacuneczek,bo cholernie niezłe opowiadanko. Samą grą nie zainteresuje się( nie chce mi się tyle pisać),ale jako opowiadanie naprawdę nieżle mi się czytało:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować