Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

[Trzeba się trochę zmobilizować i wymyśleć coś samodzielnie... Z tym, że brak natchnienia.]

To ciągłe obserwowanie mnie coraz bardziej irytuje. Gdyby nie aktualna sytuacja, to by już nie żyli... Musiał się znaleźć mag na tyle potężny, by mnie sprowadzić tutaj i jeszcze być wydawać mi rozkazy. Zebrać runy, zebrać runy. Pewnie jeszcze ktoś inny będzie je chciał... ciekawe kto da więcej...
- Czemu tak stoisz? - spytał się z jeden pilnujących istoty.
Dosyć! Tylko jak się ich pozbyć? Wiem...
- Nadchodzą piaski. Jak się pośpieszycie to zdążycie się schować w obozie.
- Co takiego?
- Kto tu jest na zwiadzie? Nikt was odpowiednio nie wyposażył.
- Nie bez ciebie. Rozkazy.
- Jak zginiecie, to po mnie.
- Jak wrócimy sami, to też zginiesz.
Nie udało się. Może jednak się pomyszkuje w obozie
- W takim razie razem wracamy do obozu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Morze: Jak będziesz pisał jak killujesz Joe''ów też robimy dialog, nie ma bata, ale to najwcześniej w piątek ;) Aha i na przyszłość rezerwuję skrót MG albo MK - wyglądają lepiej ;P Samo MA jest takie jakby niedorobione... MA władzę, albo MA jaja - to przyjmę ;)]

Arianne:

Góry Hastandar, na północ od Andaven... Miejsce to zawsze wydawało się pustelnią w najczystszej postaci, jednak w świetle ostatnich wydarzeń mających miejsce w otoczonym mroczną barierą mieście wiele mieszkańców prosto spod osłoniętego czarną kopułą miasta, uciekło w góry, sądząc, że tam będzie spokojniej. Nic bardziej mylnego. "Tajemnicze" do niedawna, popełniane przez przemienionych obysiadnem ludzi, zabójstwa były plagą i wśród tutejszych szczytów. Jednak ci ludzie mieli szczęście. Wśród nich mieszkał niedoceniany, wybitny alchemik, który po dwóch tygodniach pracy bez chwili przerwy odnalazł antidotum na potworną przemianę, czyniącą z ludzi posłuszne obsydianowi bestie. Tutejsi mieszkańcy jednak zamiast podzielić się miksturą z resztą świata, zachowali ją dla siebie, bojąc się, że sprowadzi to nieszczęście na ich alchemika, który jako jedyny znał recepturę zbawiennej mikstury. Pech chciał, że kilka dni później zmarł sam, śmiercią naturalną, zostawiając jedynie parę flakoników zbawiennego płynu... Od tego momentu wśród wielkich szczytów rozbrzmiewają głosy, wzywające wszystkich ludzi, znających się na warzeniu mikstur, aby przybyli do Han - największej z górskich wiosek, gdzie pierwszy alchemik, mający do dyspozycji laboratorium zmarłego stworzy leczniczy eliksir zajmie jego miejsce, zgarniając przy tym ogromną nagrodę pieniężną...

Przedlack:

Idąc dalej kanałami uzmysłowił sobie, jak wiele dla ówczesnej ludzkości stanowiłoby wynalezienie odświeżacza powietrza. Jednak nie to było najbardziej krępujące. To miejsce zajmowały małe, żółte, szczurze ślepia, przyglądające mu się badawczo. Z każdym krokiem pojawiało się ich coraz więcej, wielkie, brudne gryzonie podążały za bardem, starając się go otoczyć. Nie był to zbyt dobry znak, szczególnie, że szczury te żywiły się odpadkami trafiającymi do tego miejsca. Teraz, kiedy Andaven stało się niemal wyludnione, nikt chcąc nie chcąc, nie dokarmiał ani nie odwiedzał "biednych, małych (no, w porównaniu do człowieka, nie do normalnych przedstawicieli gatunku) stworzonek". Teraz coś ich odwiedziło. Coś nowego, coś żywego, coś być może nawet jadalnego, a jeśli pójdzie jeszcze lepiej, to smacznego... Tej okazji nie mogą przegapić!

Shadowtear:


Strażnicy pilnowali go przez całą dalszą drogę, zaczynało się to robić nudne. On wiedział, że zarówno w obozie, jak i poza nim go nie wypuszczą. Oni wiedzieli, że nieważne, co by się działo, mają zwalać to na "więźnia" i jak będzie nadmiar niefortunnych, dziwnych zdarzeń, to on ma dostać po łbie... Od pewnego czasu kręcił się też obok nich pewien żołnierz, z czarną, krzaczastą brodą, wyglądający na maga, zachodził on do nich raz na jakiś czas, pytając o tradycyjne banały w stylu pogody, zapatrywań na bitwę, poglądów na temat nowego burmistrza w kraju cyklopów... Jednak, kiedy pilnujący istoty zwiadowcy zaufali mu na tyle, by nie zwracać na niego uwagi, gdy kręci się koło nich, wręczył pilnowanemu skrawek papieru, na którym niestarannym pismem były zapisane następujące słowa. "Nie wiem kim jesteś, ani czym jesteś ale sądzę, że możemy się dogadać, przyjdź w pierwszym wolnym od tych goryli wieczorze do najbardziej skrajnego namiotu, we wschodniej części obozu. Przyjaciel."

WSZYSCY: Do piątku mnie tu nie ma, mam nadzieję, że jak wrócę, to w sobotę będę miał co wymyślać, bo w piątek już mi się pewnie nie zechce jak wrócę ;P Pozdrawiam ;]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Góry Hastandar.
W tym miejscu znana jest plotka o rzekomym leku na wszechobecną plagę, a także plotka o świętej pamięci wybitnym alchemiku który to lekarstwo sporządził, oraz plotka o ogromnym skarbie dla tego, kto powtórzy sukces owego anonimowego człowieka. Z pewnością to przyczyniło się do większej ilości "zwiedzających" te góry. Ale plotki to tylko plotki.
Simone z pewnością nie wałęsała się po tych górach dla sławy, legendy czy złota, a plotki ceniła gorzej niż kazirodztwo. Przebywa tam, bo nie udało jej się znaleźć innego miejsca gdzie mogłaby żyć spokojnie. Pomimo braku porządnej chatki, w której co noc dane by jej było odpocząć, Simone nie mogła narzekać. Miała spokój. Miała okazję do zarobku (jeśli napotka na kogoś kto byłby zainteresowany jej wywarami, oczywiście). Najważniejsze - w tym miejscu jest niezależna. Zdana na siebie.

Jest ranek.
Młoda Simone właśnie wstała po nocy spędzonej na wysuniętym bloku skały. Ryzyko spania w takim miejscu było ryzykowne - bo przecież, pomijając wszelką faunę, a nawet trującą florę - można z takiego głazu spaść. I nie byłby to krótki spadek, góry Hastandar nie nazywają się górami dla ozdoby. Takie miejsce zapewniło młodej awanturniczce bardzo kolorowe sny, gdyż przed odpoczynkiem dane jej było zobaczyć panoramę krajobrazu spowitego w bezgranicznej ciemności. Teraz z widocznością nie było lepiej niż w nocy - poranna mgła praktycznie zjadła całą dolinę, którą wieczorem podziwiała Simone.
Dziewczyna rozciągnęła się i podniosła się na nogi - mogła robić co chciała, a ochotę miała na mały spacer! Poprawiła sobie włosy, zapięła ostatni guzik w swojej koszuli i ruszyła do góry, sama nie wiedząc dokąd. Wspinając się po chłodnych, lekko mokrych skałach, udało jej się natrafić na kilka ciekawych roślin, ale postanowiła je zbadać później, teraz nie czas na obowiązki, trzeba się rozruszać.

Południe.
Jak w każde południe Simone wyciągnęła swój mały notes i bardzo małą czcionką zaczęła spisywać...
~~~
Południe, dnia 827 od czasu wygnania z wioski.
Muszę uważać na jaskinię na wschodzie od Płaskowyżu Widokowego. Spojrzałam na nią dzisiaj i od razu dostałam ciarek. To dziwne. Nocy się nie boję, ale nienaturalnego mroku - owszem. Nie cierpię mroku.
Kilka nowych roślin do zbadania, w górę od Płaskowyżu Widokowego.

~~~
Spisując te słowa, siedząc na skale, Simone głęboko westchnęła. Tyle jest rzeczy, które chciałaby w sobie zmienić, ale najprawdopodobniej nigdy nie zrobi tego. Jeśli lęki potrafią doprowadzić do samobójstwa, młoda Simone powinna być już trzykroć martwa. Otrząsając się z rozmyślań, dziewczyna kiwnęła głową "nie" i zamknęła notatnik. Pora iść dalej, jeszcze tyle rzeczy jest tutaj do zwiedzenia! - pomyślała.

Kilkaset metrów dalej, Simone odczuła niepokój. Przed nią, na ścieżce którą chciała przejść, znajdować się osobnik. Człowiek, całkiem normalny, może nieco brudny, wyglądający na kompletnie zdrowego. Nie chcąc niczego spartolić, Simone spuściła głowę i cicho, jakby jej tu nie było, szła dalej, mocno trzymając swój notatnik.
- Co taka ślicznotka robi w górach? - zapytał nieznajomy, jego głos, choć najzupełniej normalny, zmroził krew w żyłach zestresowanej Simone. Ona ma kłopoty z sobą, które nie pomagają przy kontaktach międzyludzkich. Kobieta nie chciała się niepotrzebnie stresować, ale tutaj, znalazł się ktoś, kto - to bardziej niż prawdopodobne - znów wytrąci ją z równowagi. To tylko kwestia czasu. Jest tylko jedno rozwiązanie - zignorowanie. Simone poszła dalej, udając, że nic nie słyszy. Minęła mężczyznę - już była pewna, że po wszystkim, gdy nagle...
- Hejże! Zadałem ci pytanie! - krzyknął znów, mało tego, położył dłoń na jej ramieniu. Simone zaczęła mieć dreszcze, odczuwała silny strach, ale także gniew.
- .... nie dotykaj mnie... - półszeptem zdołała powiedzieć, lecz jej gniew pomieszany ze strachem wcale nie zmalał.
- Co? Jesteś ranna, czy jak? - nieznajomy rzekł, lecz dalej trzymał dłoń na ramieniu Simone. Tego już było za wiele... gniew i strach przerodził się w nienawiść, a ona zaczęła opanowywać dziewczynę.
- ... powiedziałam NIE DOTYKAJ MNIE DO CHOLERY! - krzyknęła najgłośniej jak się dało, brutalnie odrzuciła dłoń nieznajomego, cofnęła się parę kroków do tyłu, intuicja podpowiadała jej, by wyciągnęła nóż. Tak więc szybko wyciągnęła owe narzędzie z pasa i zaczęła nim mierzyć w mężczyznę.
- Co z tobą... odłóż to! - mężczyzna zdawał się wyglądać na zaskoczonego, ale nie przerażonego. Albo tak zauważyła Simone swoimi przyćmionymi zmysłami.
- Bo co? BO CO!? - znów krzyknęła, jednak teraz dało się wyczuć znacznie więcej strachu niż gniewu.
Nieznajomy się zaśmiał. Simone popatrzyła na niego jak na wariata. Serce zaczęło jej szybciej bić, poczuła lekkie odrętwienie w dłoni trzymającej nóż, pewnie wywołane stresem...
- Taka piękna dziewczyna, może trochę nieokrzesana, ale popracuję nad tym, nie na darmo nazywano mnie Poskramiaczem w Andaven, o tak. Powiedz, wyglądasz na alchemiczkę. Pewnie jesteś tu z powodu plotki o nagrodzie, co? Myślisz, że dasz radę ją zdobyć? - mężczyzna stawiał kolejne kroki i przybliżał się do Simone, a jego słowa miały coraz bardziej drwiący charakter - Fiu fiu, rany, ambicje masz, co? Jak w ogóle masz na imię, hmm? - teraz jego ciało znajdowało się na wyciągnięcie ręki. Simone niemal sparaliżowało, ale w odruchu strachu, gniewu i zniesmaczenia zdołała powiedzieć:
- Nazywam... - i tutaj mocno dźgnęła go w brzuch - ... się SIMONE! Zapamiętaj to sobie gnoju!
I dziewczyna zaczęła uciekać, z powrotem do miejsca w którym spała dzisiejszą noc...

Popołudnie.
Słońce jeszcze nie zaszło, a dziewczynie udało się trafić do miejsca które zwie "Płaskowyż Widokowy". Widoczność się poprawiła, temperatura powietrza się podniosła, ale nie to chodziło teraz po głowie Simone. Jej własne lęki sprawiły, że zaatakowała człowieka. Samoobrona? Łatwa wymówka, nie zmieniająca faktu. Niepotrzebnie tam szłam, niepotrzebnie!! To.. krew? - pomyślała i spojrzała na swoje spodnie. Były mocno zakrwawione, tak samo koszula, ale to nie jej krew, na całe szczęście.
Czemu mnie to spotyka, czemu?! - by się jak najszybciej uspokoić (stres bowiem bardzo ciężko znosiła) usiadła na płaskowyżu i zaczęła się wpatrywać w dal. Doliny, małe miasteczka, lasy, pola... widok tego wszystkiego relaksująco działał na Simone, mimo niepewności, co przyniesie jutro... a może jednak warto sprawdzić całe te plotkarstwo na temat leku na zarazę? Odrobina pracy, szczególnie alchemii, jeśli jej pozwolą, z pewnością zadziała dobrze na jej skołowane nerwy. Ale to wszystko jutro, dzisiaj Simone musi wyciszyć stres...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nie mógł wcale zasnąć. Nie mógł jeść ani pić. Wszystko dlatego, że Dwingar obwiniał się za to co się stało w wiosce i o obietnicę złożoną nekromancie. - No i co ja najlepszego dokonałem? - obwiniał się przez cały czas krasnolud. - Czy teraz jestem godny noszenia nazwiska Bouldershoulder? Cz zhańbiłem swój klan? - powiedział już głośno krasnolud. Jednak zdziwił się bardzo gdy na swoim ramieniu poczuł dłoń. Była owłosiona i bardzo ciężka.
- Nie obwiniaj się Dwingarze. - Powiedział Thingar po czym usiadł obok niego na łóżku. Na jego twarzy można było zauważyć ogarniający go ze wszystkich go smutek. - Czy wiesz jaka jest największa wada naszego klanu?
- Nie. - Powiedział szczerze krasnolud. - Co to ma do rzeczy?
- Ta rzecz jest z nami silnie związana. Można ją uznać za wadę lecz według mnie jest to zaleta którą powinno się pielęgnować ponad wszystko. - Tu przytaknął, tak aby słowa które wypowiedział trafiły do Dwingara. - Tą zaletą jest współczucie. Gdybyś w tej chwili nie odczuwał żadnego żalu można by Cię przyrównać do dzikiej bestii. Ale ty taki nie jesteś i wiedz, że to nie toja wina. Wszystko było wymuszone chwilą. Bogowie z pewnością mają dla ciebie wielkie wyzwania i plany ale to tylko od ciebie zależy czy je spełnisz czy też do końca życia będziesz się obwiniać za to co zrobiłeś. - Tu umilknął spojrzał swoimi mądrymi oczyma prosto w oczy Dwinagra, tak aby to on znalazł prawdę w tych słowach. - I jak lepiej?
- Tak. Dziękuję - Rzekł krasnolud. - Czy mogę wam jakoś pomóc?
- O co to to nie! - powiedział już uśmiechnięty Thingar. - Zjedz najpierw jadło i napij się soku który znajduje się na stoliku koło drzwi. Potem się wyśpij, a gdy to już zrobisz przyjdź na plac przed moim domem. Zmęczony nie przydasz się wiosce. Co nie?
***
Minęło kilka godzin. Za oknem było widać Słońce które górowało nad ziemią. - No więc jest południe. - pomyślał Dwingar. - Pójdę pomóc wieśniakom. Thingara znalazł przed jego domem. Ten zaś wskazał trzech chłopów którzy mieli kilka wielkich ran od ostrza na całym ciele. - Jeżeli mógłbyś to ulecz ich, dobrze? Oszczędź im cierpienia. - gdy to powiedział odszedł zostawiając Dwingara samemu sobie. On zaś już modlił się do swego boga aby to na niego zesłać dar leczenia. Gdy skończył podszedł do rannych i leczył ich a następnie rozmawiał pokrótce z każdym z nich. Gdy skończył udał się na poszukiwanie Thingara. Znalazł go przy wielkim stosie śmieci które się paliły. - Pomóż jeszcze Derwnowi wynosić resztę śmieci. Gdy to już skończysz wioska z pewnością zostanie oczyszczona, a ty będziesz mógł wreszcie ze mną porozmawiać. Nie zaprzeczaj. Widzę to w twoich oczach. A teraz idź. Będę czekał na ciebie w moim domu. - gdy skończył zdanie poszedł do swojej kamienicy nie pozwalając na dalszą dyskusję. W jego oczach można było zobaczyć wielki smutek. Gdy Dwingar wreszcie znalazł Derwna ten wskazał mu wielką szafę i kilka mniejszych z połamanymi ściankami czy też drzwiczkami.
- To tylko tyle – powiedział nieśmiało chłopak. - Mam nadzieję, że szybko się uwiniemy. - rzekł.
- Ja myślę. - mruknął w odpowiedzi krasnolud.
Niestety mylili się. Przetransportowanie szaf zajęło im prawie dwie godziny. A wrzucenie je na ciągle płonący stos prawie półtorej. Gdy skończyli pracę Dwingar grzecznie odmówił propozycji wspólnego napicia się mówiąc, że jest strasznie zmęczony. Gdy Derwn odszedł, krasnolud skierował się do Thingara. Zastał go w kuchni szykującego kolację.
- Chciałeś ze mną pomówić. - powiedział Dwingar patrząc na plecy krewnego.
- Nie. - mruknął Thingar odwracając się od paleniska. - To ty chcesz mi coś powiedzieć, więc zrób to szybko.
- No więc. Dobrze. Odchodzę. Wyruszam w samotną pielgrzymkę do Turnerth – największej świątyni Daremitha na naszym kontynencie. Jest tam ktoś z kim chciałbym się spotkać. - powiedział Dwingar. W brodzie Thingara można było zauważyć drobną łezkę niknącą w długiej beodzie.
- A więc moje myśli stały się realne. Nie będę Cię zatrzymywał, bo jak na prawdziwego Bouldershouldera przystało, dążysz wytrwale do celu. Tyle chciałbym Ci powiedzieć, już dawno nie spotkałem żadnego krasnoluda a tym bardziej nikogo z mojego klanu.
- Te uczucie jest odwzajemnione. Uwierz mi. - powiedział. - Mam pewien pomysł, ale nie wiem czy Ci się on spodoba. Co powiesz na wspólną wędrówkę? - spytał nieśmiało.
- Żartujesz ?!...
- Przepraszam. To był taki głupi pomysł...
- Głupi ?! Ależ skąd! On jest genialny. Poczekaj muszę wszystko przygotować na wyprawę: plecaki, prowiant itp. Acha. Muszę jeszcze ustanowić zarządcę mojego majątku, tak aby gdy wrócę nie zastał wszystkiego w ruinach.
***
Nazajutrz wyruszyli. Dwaj krewni. No i przyjaciele...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kto… to…?
Dzień Simone spędziła dość normalnie. Wstanie, spacer, notatka w dzienniku, pomimo stresu wywołanego przez napad. Tak jest – myśl o tym nie dawała jej spokoju, ani trochę. Dlatego też serce prawie jej stanęło, kiedy zobaczyła pewnego mężczyznę w drodze do swojej kryjówki.
Człowiek ten wyglądał na zdenerwowanego, w dłoniach trzymaj duży, gruby kij. Gdzieniegdzie posiwiałe włosy wskazywały na jego wiek. Dziewczynę ogarnął niepokój. Nie miała bowiem pewności, czy to nie jest jakiś przyjaciel tamtego napastnika. Simone zrobiło się gorąco, nie była pewna, co robić. Nie dane jej było nawet się nad tym zastanowić, bo jak tylko mężczyzna ją zauważył, to od razu się zbliżył.
- Panienko, dzieweczko najmilsza, nie widziałaś ty jakiejś dzikiej bestii, co mi ostatnio owieczki porywa i morduje gdzieś w okolicy... - w tym momencie, przerwał, co wzbudziło jeszcze większy niepokój w Simone. Człowiek zauważył krew na całym ubraniu alchemiczki, krwi, której dziewczynie nie udało się pozbyć. Usta mężczyzny wykrzywiły się w niezidentyfikowanym grymasie, dłoń zacisnęła się mocno na grubym kiju, a oczy z niepokojącym spokojem przyglądały się plamom krwi na jej spodniach i koszuli.
- Nie, nie, nie, nie! Nie porywam żadnych owieczek, nie! Nie!... Co tu robisz starcze? Co robisz tak blisko mojego domu, wytłumacz się! – Simone zaczęła krzyczeć, gdyż różne myśli zaczęły jej przypływać hurtem do głowy. Zaczęła tracić panowanie nad sobą.
- Nosz do ciasnych, wełnianych gaci... Szukam owiec, a co, jesteś pewna, że żadnej nie widziałaś?! To skąd ta krew, co? – mężczyzna zapytał się groźnie, robiąc krok na przód w kierunku alchemiczki, co wcale nie polepszyło jej stanu psychicznego.
- Nie zbliżaj się, słyszysz? Nie zbliżaj! – Simone zrobiła krok w tył - Co cię to interesuje skąd, co?! Czego... Co...! – dziewczyna złapała się za głowę, serce zaczęło jej szybciej bić, oddech się wzmocnił i przyspieszył, prawie ogarnęła ją paranoją, a złych myśli wziąć napływało.
- Dziwna jesteś, kto wie czy nie niebezpieczna i czy na twoim ubraniu nie ma krwi niewinnych owieczek... - mężczyzna mocniej zacisnął dłoń na kiju i krzyknął - Jontek, cho no tu ino, chyba mamy tu naszego owcobójcę!
- STOP!... Stop. NIE jestem owcobójcą! - Simone cudem znalazła w sobie trochę spokoju. Ogarnęła sobie włosy, ciężko westchnęła, jakby z ulgą, lecz w jej głosie dalej słychać dozę niepewności zmieszanego ze strachem - Widzisz? Jestem już spokojna, nie dawaj mi powodów do stresu, bo przyrzekam: możesz stracić więcej niż tylko chodzące futro, jeśli mnie do tego zmusisz! – pokaz spokoju, choć bardzo krótki, nie poprawił sytuacji. Mężczyzna najwidoczniej usłyszał tylko ostatnie słowa.
- Ty mi GROZISZ? – krzyknął, gniewnie patrząc na dziewczynę - Jontek! Weź skrzyknij jeszcze Kazika i Rateja, mogą się przydać, bo toto narwane chyba jest...
Jeśli sytuacja wcześniej była zła, to teraz stała się beznadziejna. Simone pozbawiona resztek opanowania, a także nadziei na szybkie rozwiązanie sprawy – a co za tym idzie spokój – przestała myśleć logicznie. Teraz jedyne, co nią kieruje, to desperacja. Desperacja i strach, które głośno jej podpowiadają „biegnij, zwiej jak najdalej się da”. Bez namysłu ruszyła jak najszybciej może w dół zbocza. Nie zamierzała oglądać się za siebie.
- Cholera, pędźcie za mną, bo to cuś ucieka, bez litości dla owcobójców! Aargh! – człowiek krzyknął i popędził za nią tak szybko, jak tylko potrafił.
Zmęczony umysł Simone sięgnął po możliwie najłatwiejszy wybór – pobiegnięcie po jeszcze bardziej stromym zboczu, pokrytym małymi kamieniami i żwirem. Jednakże, wymęczenie psychiczne oraz ogólny brak koordynacji ruchów sprawił, że dziewczyna się potknęła. Turlając się w dół zbocza, Simone ostatecznie zatrzymała się na rzędach kilku drzew, które leżały u podnóża tej żwirowej ścieżki. Obolała, poobijana nie mogła znaleźć siły by wstać i uciekać dalej. Leżała oparta o brzozę, patrząc jak czterech mężczyzn powoli zbliża się do niej. Jakkolwiek by to nie brzmiało, upadek trochę ostudził jej temperament. Oczywiście, także mocno podarł jej ubrania oraz zapewnił kilka bolących ran. Nie były one poważne, jednakże.
- Ha! Dobrze ci tak! – usłyszała słowa mężczyzny, który był już dość blisko - Mów, gdzie jest ciało ostatniego jagnięcia, jakie porwałaś i przyrzeknij, że to już ostatnia owca w twoim życiu, a może cię nie powiesimy, tylko skończy się na 120 razach kijem pokutnym przez gołe plecy... - powiedział, stając kilka kroków obok leżącej dziewczyny. Na górze już widać było zbliżających się, trzech kolejnych mężczyzn z nich. Jeden z nich zaczął już się staczać na dół, zupełnie jak Simone.
- Nie wiem NIC o żadnych ovis vel owca, jak ją nazywasz, czy twój rozum to przyjął do wiadomości, czy mam to może ci zilustrować?! – rzekła dziewczyna, próbując wstać z marnym skutkiem - Nie wiem NIC! N-I-C. A teraz mnie zostawcie!
- To skąd ta krew do cholery, w rzeźni nie pracujesz, a na żołnierza wracającego z bitwy też mi nie wyglądasz... Mów, albo prowadzimy cię na sąd do wioski... – pasterz nie żartował, a tymczasem u Simone włączył się jej odruch obronny. Gadka.
- Nie twój pieprzony interes! Zaatakowano mnie, to się obroniłam! Z twoimi kwalifikacjami na pewno zrobiłbyś niezła karierę jako oczy Temidy na tym waszym sądzie, ale mnie to nie interesuje! – Simone bierze głęboki wdech, następne zdanie wypowiada już spokojnie - Mogę już iść, czy mam tu czekać aż uporządkujesz sobie myśli alfabetycznie?
Na chwilę ucichło, wtem jeden z młodzieńców, który w międzyczasie zszedł już na dół, szepnął do pasterza:
- Ojciec...
- Czego, Jontek?
- Ta owcobójczyni to jest owcobójczyni czy nie jest, bo nie wiem, czy ją mam tłuc, czy szkoda...
- Czekaj, myślę, tera, czy mi sprawiła komplementa, czy też obraziła...
Inny z mężczyzn, mający na imię Kazik, złapał się za głowę, po czym cały zadowolony podszedł ciut bliżej Simone i oznajmił.
- Musisz poczekać, ojciec Jontka myśli... - po czym konspiracyjnie ściszył głos i szepnął - Uważaj, bo jak dojdzie do wniosku, że go obraziłaś, będziesz obita i to ostro... - rzekł, kiwając głową z wielkim przekonaniem, po czym pomyślał przez chwilkę i dodał - A tak swoją drogą, zabiłaś ty te owce, czy nie?
- Nie dotykaj mnie... – dziewczyna nie cierpiała jak ktoś tak blisko niej stał - Nie zabiłam żadnych owiec, niczego, nihil! Pierwszy raz was tu widzę... powiedziałam nie dotykaj mnie!.... i pierwszy raz słyszę o owcach. Coś jeszcze?
- Panie tato Jotka! – facet przemówił do pasterza - Ona mówi, że nie zabiła owiec i coś też o tym, żebym jej nie dotykał, choć jej nie dotykam, co pan o tym myśli?
- Myśle, że chce, abyś ją dotknął, baby zawsze takie są, ale co ty, Kazik, na takie nieobliczalne dziwadło się porywasz, przecie głupie to jak but! Chociaż komplementy prawić umie... – odpowiedział.
- To co, klepiem ją kijami? - zapytał Jontek
- Na razie nie, sądzę, że ona wie, kto zabija owce, tylko nie chce go wydać, jak nie zechce przyznać, że wie, to wtedy ją obijemy... - oznajmił pasterz, Kazik natomiast zawahał się, słysząc słowa taty kolegi. Raz cofał się o krok od alchemiczki, to z powrotem się przybliżał... a ta z kolei miała już tego serdecznie dość.
- Co-co? Odjęło wam rozum?! Czy podstawowa wartość inteligencji wśród ludu spadła poniżej oczekiwań lampy, kiedy byłam na wygnaniu?! Ty tam! – dziewczyna wskazała tatę Jontka - Patrz na moje usta, tak? Patrz uważnie... patrzysz do cholery?! Uffff... uch, spokój Simone... spokój.... no dobrze, popatrz uważnie: Ja. Nie. Wiem. Nic. Owaszychpieprzonychowcach! Ani o m o r d e r c a c h , ani o p o r y w a c z a c h owiec, ani nawet o tęgim fajf.... - nagle się powstrzymała i zaczęła mówić spokojnie - Nic o tym nie wiem, ja naprawdę, tylko tu przesiaduję...
- Tęgi fajf... - podchwycił stojący dotąd cicho Ratej - To musi być porywacz owiec, bo to przecie mroczna tak ksywa jest, więc jednak coś wie! - trójka jego towarzyszy od razu to podchwyciła, a Jontek zawołał gniewnie.
- Co wiesz o "Tęgim Fajfie"? Mów, albo poleżysz tu sobie znacznie dłużej, niż możesz sobie wyobrazić!
Wszystko jasne! Mam do czynienia z geniuszami! – pomyślała dziewczyna… i nagle do głowy wpadł jej pomysł. Dopiero teraz, bo nie miała pojęcia, że oni są aż TAK roztargnieni. Z bólem na twarzy wstała, spokojnie się otrzepała z kurzu i zaczęła mówić, wolno, powoli akcentując słowa.
- Tęgi Fajf... niewielu jest na tyle odważnych by mu stawić czoła. Naprawdę jesteście tak mężni i silni, by stawić czoła TEMU Fajfowi? Naprawdę?
- Eee tam, to ciota jest, jak na owce się rzuca, a do nas odwagi ni ma! - krzyknął Kazik.
- Ostatnim razem spotkałam go... pójdziecie na północ od dużej, wysuniętej skały, mojego domu, aż traficie na szlak, tam po jakimś czasie powinny być ślady krwi... podążajcie za nimi.... jeśli już nie żyje, to będziecie mieli dowód, a wasze owce przestaną zniknąć. Jeśli jednak napotkacie na takiego tajemniczego gościa... to to jest właśnie on. Zrozumieliście, czy może mam wam ten plan narysować? – powiedziała Simone, z nieukrywaną przyjemnością. Dzięki temu może się pozbyć winy, przynajmniej oficjalnie.
- Eee tam, głupi nie jesteśmy... Sami trafimy, a ty więcej się tu nie pokazuj. - zawołał pasterz i razem z trójką towarzyszy pobiegł w stronę wskazaną przez Simone.
- Ostatnie-nieurodzone-do-końca-imbecyle..... - wzdycha do siebie na odchodnym.
Teraz kiedy w końcu dane jej było trochę odpocząć, zaczęła siebie oglądać. Ubranie – i spodnie i koszula – było mocno obszarpane. Przynajmniej kurz i brud zasłonił większość plam z krwi. Obejrzała się po okolicy, czy na pewno jest sama. Kiedy się upewniła, ściągnęła swoje ubranie, by sprawdzić czy nie narobiła sobie poważnych ran, podczas upadku. Dużo obtarć oraz zadrapań, szczególnie na plecach, ramionach i nogach. W dodatku poczuła w ustach smak krwi. Pewnie musiała je sobie skaleczyć na jednej z gałęzi. Po oględzinach, bez pośpiechu się ubrała i zaczęła myśleć – co dalej? Woli nie wracać na górę, jeśli natrafi na tych jełopów… to będzie źle. Jednakże, za sobą zauważyła mały las, może tam znajdzie jakieś miejsce na odpoczynek, zwłaszcza, że niedługo słońce będzie zachodzić. Obolała ruszyła powoli w tamtym kierunku, nie dbając o to jakie nowe „przygody” tam ją mogą spotkać… gorzej już być chyba nie może… – powtarzała sobie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Ło! elf!- krzyknął jeden z krasnoludów- dawajta mi go tutoj, kobit, ni ma, to i elfem nie pogardzę!
O cholera...
w tej samej chwili na barda rzuciła się reszta krasnoludów.
Nie no- pomyślał Rohael- Chyba ten facet mnie nie lubi, skoro mnie, elfa wysyła do walki z krasnoludami. Są pijani, ale ciągle są silni i jest ich bardzo dużo. Muszę być szybki i skuteczny. Pierwszy, będzie łatwy, ma krótkie ręce, jak zrobię szybko wypad na niego, to mnie nawet mnie nie sięgnie. W gardło, powinien się udusić. Wyszedł im na przeciw. Po jego stronie było zaskoczenie, bo brodacze widząc minę elfa, nie spodziewały się, że uszaty, będzie próbował walki. Zrobił tak jak zaplanował. Jeden nie żył. Pierwszy raz w życiu czuł się tak pewnie z ostrzem. Czuł że pokona krasnoludów. Potem krasnoludów naroiło się jak muchów i pewność prysła, jak magiczna kulka, pękająca po byle dotknięciu, jaką pokazywał młodym elfom wędrowny artysta przejeżdżający od czasu do czasu do Portu. Wszyscy lubili tego faceta, ale raz jakiś młody elf spoza Portu wkurzył się, jak artyście nie udała się sztuczka i zastrzelił go z łuku. Na który zresztą były powypisywanie pradawne runy, które jak się później okazało, były tylko powykręcanymi w różne strony ludzkimi literami. Ale to tak na marginesie. W każdym razie brak tej pewności zaowocował tylko długą szramą na twarzy i otwartą raną na lewej ręce. Muszę myśleć o pozytywach- jeden nie żyje... No, ale czymże jest jeden pośród dziesiątek?! Ja nie chcę umrzeć! Za młody jestem! Gdzie do jasnej choroby jest ten magik?! Elf zbliżał się do ściany, musiał coś zrobić, by nie polec. Jeden normalny i głupi, lecz w tej sytuacji niezwykle roztropny pomysł przyszedł mu do głowy. Szybko odskoczył jak najdalej do tyłu, jednocześnie chowając miecz do pochwy, po czym wyjął łuk i zaczął szyć. Krasnoludy pod wpływem otumaniającego napoju byli woni, lecz ciągle było ich dużo i mieli świetne pancerze a bard miał mało strzał, strzelał więc w głowy. Jakimś cudem mu się udało. Kilka trupów było na ziemi, część przestraszonym konusów wycofała się. Jeden tylko desperat rzucił się na łucznika zakrywając głowę kawałkiem jakiejś deski. Przerażony elf nie wiedział co zrobić. W ostatniej chwili zrobił unik, ale niewystarczająco szybki by uchronić małego palca barda przed skróceniem. Była nic niewarta, lecz w takiej chwili Tassu oddałby cały majątek, by spowrotem był jego częścią. Pomszczę cię mój malutki! Krasnolód był zmęczony krótkim atakiem, więc wnerwiony elf, odrzucił jego "tarczę" i odciął nieszczęśnikowi głowę, rzucając ją potem w stronę reszty przeciwników. Schylił się, po czym podniósł palec. Ciągle jakimś cudem czuł w nim ból. Schował go do kieszeni, po czym znów pochwycił łuk strzelając w brodaczy, a po skończeniu się strzał rzucił się na wrogów z mieczem, modląc się żeby mag wrócił, zanim reszta karłów go ubije.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

I wędrowali. Swój pierwszy obóz założyli na małej polance niedalekiego traktu. Gdy zaczęli przygotowywać posiłek, okazało się, że Thingar umie całkiem dobrze gotować. Gdy Dwingar podzielił się spostrzeżeniem z kucharzem ten odpowiedział, żeby nigdy więcej tego nie mówił, bo wybije mu zęby. Choć w głębi ducha Thingar cieszył się, że wreszcie ktoś dostrzegł jego talent.
Następnego dnia, około szóstej nad ranem spakowali się i wyruszyli w dalszą podróż drogą. Cały czas wymieniali się swoimi spostrzeżeniami lub też po prostu dowcipami. Niedługo potem Thingar zapytał:
- Powiedz mi chłopcze, jak długo będziemy wędrować do tej świątyni? Nie mam nic przeciwko podróży z tak świetnym kompanem, ale chciałbym posiadać mniej więcej jakąś orientację w terenie. - Gdy to powiedział spojrzał na twarz swojego towarzysza czekając na jego odpowiedź. Jak zawsze Dwingar się uśmiechnął.
- Ale spieszno Ci do porządnego łóżka i strawy, co nie? Trudno mi zagwarantować to pierwsze, ale to drugie to akurat ty... - tu nagle urwał przypominając sobie wczorajszą groźbę krasnoluda. Skryty przed ludźmi kucharz powoli wyszczerzał swoje zęby. - Wiedz, że nie dokończę. Choć byś nalegał przez cały dzień. Nie chcę pozbyć się swojego uzębienia, a potem w magiczny sposób je wyczarować. Szczęka po tym swędzi jak cholera. Ale wracając do meritum, powiem Ci, że podróż ta jest dosyć długa. Twój dom znajduje się mniej więcej około miesiąc podróży pieszo. Więc trochę się ze mną będziesz męczył. Jednak podróż z powrotem będzie mniej wyczerpująca, bo kapłani z Turnerth dysponują czarami teleportacyjnymi. Powrót zajmie nam nie więcej niż minutę.
- Dzięki serdecznie za informację. - Powiedział Thingar. - Słyszałem kiedyś o kamiennych elfach...
***
- Powiedz mi jedno. - Zaczął Dwingar przypominając sobie urodziny Thingara. - Czy naprawdę poinformowałeś moich rodziców, że odszedłem przed twoimi urodzinami?
- Hę? O co Ci chodzi? - powiedział trochę zbity z tropu Thingar.
- O moich rodziców. A dokładnie o mamę i tatę. Niewyraźnie mówię czy co? - powiedział trochę zdenerwowany Dwingar.
- Aaa! O nich chodzi. Przepraszam Cię, że od razu o nich nie pomyślałem. Wspominałem właśnie czasy swojej burzliwej młodości. Ale powiem Ci, że nic nie mówiłem twoim rodzicom ale uciąłem sobie miłą pogawędkę kiedy to przybyli mi złożyć życzenia. Słyszeli, że mieszkasz u mnie więc zboczyli z swojej trasy kiedy podróżowali z karawaną. Pech niestety chciał, że wyruszyli wtedy kiedy, ty oddaliłeś się od mojego domu. Szanse, że spotkałeś ich podczas drogi są naprawdę minimalne, ponieważ zmierzali w całkiem inną stronę niż ty. Tak przynajmniej wychodzi mi z swoich informacji.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - Dwingar nie winił krasnoluda za to, że nie powiedział o wizycie swoich rodziców lecz chciał się po prostu dowiedzieć.
- Po zapomniałem. - Przyznał się kompan. - Wybacz, ale miałem trochę spraw na głowie które były związane z organizacją imprezy, szukaniem ciebie i tym podobne. Acha! - Krzyknął Thingar. - Prawie bym zapomniał. Chcieli abym Ci przekazał, że cię bardzo kochają i nie mogą się doczekać kiedy się wreszcie spotkacie.
- Nawet nie wiesz jak dla mnie to ważne. - Powiedział cicho Dwingar.
- Uwierz. Wiem. - rzekł kompan.
***
Wędrowali do końca dnia. Gdy już chcieli szukać miejsca na spoczynek zobaczyli szyld karczmy „Pod Złym Omenem”. Nie czekając długo, weszli do budynku który w środku był całkiem dobrze zadbany. U karczmarza kupili dwa piwa po czym wypili je rozmawiając i słuchając wędrownego trubadura który dopiero zaczął swój występ. Gdy grajek skończył swój występ, wynajęli jeden pokój i poszli spać...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Cierpliwość tym razem popłaciła. Simone udało się znaleźć wręcz idealne miejsce na odpoczynek. W każdym razie, tak by było, gdyby niedaleko nie znajdowała się mała, ciemna jaskinia, na widok której dziewczynie robiło się bardzo niedobrze.
Całe miejsce wyglądało jak z bajki, choć trochę bardziej tajemniczo. Niewielkich rozmiarów jezioro rozciągało się na północ od dziwnego wyniesienia, który był porośnięty czysto-zieloną trawą. Na lewo od tego znajdowała się kolejna część lasu, a na prawo rzadko rozsiane drzewa i krzaki. Ich schemat nie wyglądał na dzieło samej natury, ale Simone nie mogła dojrzeć nikogo, kto by w tej chwili zamieszkiwał to miejsce. Natychmiast skorzystała z unikalnej okazji i zmierzyła do jeziora. Woda była zimna, ale nie uznała tego za przeszkodę. Zdjęła górną i dolną odzież i szybko wskoczyła do wody, obmywając siebie z brudu i zaschniętej krwi. Czuła się szczęśliwa jak nigdy w życiu: tylko ona, cisza, spokój.
Po długiej chwili alchemiczka wyszła z wody i znów przywdziała zakrwawione ubranie. Wymyję je kiedy indziej... a jeśli będzie okazja, to trzeba będzie kupić nową odzież. - myślała. Odświeżona po kąpieli usiadła na tym dziwnym wyniesieniu i tam też spędziła kilka chwil, rozmyślając. Poza tym odkryła, że wcześniejsze wydarzenie obdarzyło ją blizną na ustach, która nie wyglądała tak paskudnie, ale sprawiało wrażenie, że szybko nie zniknie. Wzdrygnęła się na wieść, że mogło być znacznie gorzej. Zastanawiając się, co dalej czynić, Simone ogarnęła swoje krótkie włosy i delikatnie westchnęła. Podoba jej się tu, ale nie wie, czy da się tu żyć. Na dłuższą metę z jedzeniem może być źle, a wszelkie niebezpieczeństwa.... - myśląc spojrzała na jaskinię, co sprawiło, że ciarki przeszły jej po plecach - ... nienawidzę jaskiń, czemu wszędzie je widzę? Może to iluzja? Może mój umysł robi mi na złość? Kiedy tak myślała, przypomniało jej się o wzmiance w pewnej książce, którą zawsze miała przy sobie. "Ze swoim lękiem trzeba walczyć." Zamiast pocieszyć, ta wieść jeszcze bardziej ją przygnębiła. W końcu, jej lęki nie są zbyt normalne, skąd wiadomo, że taka terapia się uda? Może jednak warto spróbować.... nie, nie teraz. Ani teraz ani nigdy. - przez to postanowienie trochę jej ulżyło, ale jednocześnie zdenerwowało. Jak się nie wściekać, gdy nie można siebie zmusić nawet do pokonania lęku przed ciemnościami? Simone doszła do zdrowego wniosku, że trochę więcej rozmyślania i zabije samą siebie. Położyła się więc na zbyt pięknej trawie i zaczęła wpatrywać się w niebo. Powoli zaczynała odchodzić w świat snu, jedną rękę położyła pod głowę, drugą na brzuch i w takiej pozycji łatwo się przeniosła do równoległego światu marzeń i podświadomości...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Tokkarian:
Wir walki i furia w jaką wpadł zdziwiły stojących nieruchomo krasnoludów, dwóch spośród nich zginęło, elf miał furię w oczach, miotał strzały na ślepo, nie bacząc, że na ich głowach po pierwszym trupie niezwłocznie pojawiły się hełmy, nie licząc kilku wyjątków, w tym drugiego nieboszczyka. Co chwila z satysfakcją spoglądał na skamieniałych brodaczy. Może myślał, że nie żyją i miał swój wyimaginowany świat? [W związku z przesadzeniem w zdolnościach bitewnych jak na barda, bezdyskusyjnie obaj przyjmujemy, że tak było] W każdym razie zamiast walczyć z zaciekłym drzewolubem, przyglądali się jak ten toczy dość wyrównaną walkę z kolejnym z ich towarzyszy. Miał pecha, natrafił bowiem na najlepszego szermierza spośród nich - Bohunira, ku zdziwieniu krasnali ich towarzysz, choć zręcznie zatrzymywał ataki zaślepionego żądzą walki barda, nie był w stanie przejść do ofensywy... Patrzeli na to przez jakiś czas w milczeniu, a z każdą chwilą z Rohaela odpływały siły, w końcu, nie wiedząc nawet, jak to się stało, poczuł, jak miecz wypada z jego rąk, a przy jego szyi pojawia się topór jego przeciwnika...
- Gdyby reszta moich towarzyszy nie była pijana, albo nie fascynowała się jakimś cudem potrafiącym walczyć elfem, już byś nie żył... - warknął Bohunir - Gdyby nie to, że wpadłeś w tak zwany szał bitewny, nie wytrzymałbyś ze mną więcej niż 3 oddechy, a skoro reszta nadal się gapi jak elf na rzadką roślinę, to ja muszę dokonać zemsty... - niespodziewanie uderzył zmęczonego elfa w twarz i wściekle rycząc zamachnął się toporem, jednak jego ostrze nie dosięgnęło barda, który nagle, z krwawiącym od uderzenia nosem znalazł się w ciasnej celi razem ze znajomym magiem i nieznanym mu człowiekiem.
- Witaj, myślałem, że będzie z tobą gorzej... A ty tylko sapiesz jak ciężarna świnia, śmierdzisz potem i krwawisz z nosa, całkiem nieźle... Jak masz jakieś żale, to wyjaw je teraz, bo niedługo ruszamy dalej. Aha i poznajcie się - elfie to jest Azhad, Azhadzie, to jest elf bard, znany też w niektórych kręgach jako "mięso armatnie"... - człowiek spojrzał na niego spode łba, jednak z szacunkiem w milczeniu skłonił głowę...

Elminster:

Zbudziło ich łomotanie do drzwi. Do ich pokoju wbiegło kilku ludzi, w tym właściciel gospody, nakazując krasnoludom milczenie, zaczęli przeglądać ich pokój. Znajdując zakrwawiony topór Thignara, kilka osób wydało jednocześnie głośny okrzyk "Aha!" i podtykając im go pod nos.
- Ktoś dziś w nocy zarżnął jednego z gości, a tylko wy macie topór! - zakrzyknął oskarżycielsko - Mama zawsze mówiła, aby nie ufać małym, brodatym kreaturom... - prychnął, po czym zawołał "maga śledczego", który już przebywał na miejscu. Czarodziej kilkakrotnie tworzył na ostrzu broni taniec zielonych iskierek, kiedy skończył, rzekł.
- To ta sama krew... - mruknął
- Noż przecie żem tu spał jak zabity! - zakrzyknął Thignar
- Nie. Ty się obudziłeś, on już nie. - stwierdził rzeczowo mag - Przykro mi, ale musicie iść ze mną, nie wiem czy też jesteś w to zamieszany. - powiedział w stronę Dwignara - Ale musimy sprawdzić wszystkie ewentualności.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Odpoczynek wiele dobrego nie zrobił. Nie chodzi o to, że Simone mało spała. Wręcz przeciwnie. Wina leży w samym spaniu, konkretnie śnieniu. Sny rzadko co dają ulgę umysłowi dziewczyny, bardzo rzadko. Umęczona ledwo co podniosła się z trawy, gdy dobiegł ją dziwny odgłos ze strony jeziora. Jednosylabowy, bardzo krótki pisk, wydobyty jakby spod wody, zniekształcony, niewyraźny. Simone nie miała jeszcze pewności, czy już wstała, czy jeszcze śni, więc jedynie uniosła lewą brew. Dźwięk rozległ się znowu, co zaczęło jeszcze bardziej ciekawić dziewczynę. Bez pośpiechu wstała i rozciągnęła się. Chwiejnym, wpółsennym krokiem ruszyła w stronę jeziora. Kucnęła nad taflą wody, lecz już nic nie było słychać.
- Pięknie. - powiedziała do siebie - Zaczynam mieć zwidy. Bardzo kompetentnie. - westchnęła i palcem zaczęła robić kręgi w jeziorze. Słońce wschodziło, okolica była bardzo cicha, wręcz głucha, kiedy Simone poczuła czyjąś obecność. Spojrzała na lewo i ku jej zdziwieniu, na plaży leżała jakaś kobieta. Słońce oślepiało alchemiczkę, nie mogła określić kto to dokładnie był. Wstała. Kierowana ciekawością, lub czymś znacznie mocniejszym, podeszła do dziwnej kobiety. Nie czuła żadnego lęku, co jeszcze bardziej ją zaniepokoiło.
- Kim jesteś? - zapytała Simone jakby nigdy nic, do egzotycznie pięknej kobiety, o ognistych włosach, zupełnie nagiej, o niewinnym, lecz przenikliwym spojrzeniu. Dziwna istota nie odpowiedziała, tylko jeszcze bardziej uważnie zaczęła wpatrywać się w alchemiczkę.
Simone zaniemówiła z nieznanych powodów, wpatrywała się jakby w zauroczeniu w nagą kobietę. Ogarnęło ją oszołomienie. Sama nie wiedząc czemu, nie zamierzała uciekać, ani rozmawiać, ani walczyć - jedyne co chciała robić to patrzeć się na dziwną istotę. Simone nie poczuła strachu nawet, jak kobieta wstała i ustawiła się naprzeciw niej, w odległości około stopy. Wyglądało na to, że wszelkie lęki u niej uciekły. Alchemiczka zwyczajnie wpatrywała się w tą istotę, z półotwartymi ustami i przymrużonymi oczami.
- Skąd... jesteś...? - Simone sennie zapytała, a kobieta milczała, tylko wpatrywała się z dziwnym błyskiem w oku na nią. Wnet naga istota podniosła dłoń i położyła ją na policzku alchemiczki, delikatnie go pocierając. Co Simone przeraziło, to to, że nie czuła ŻADNEGO strachu, a przecież dotyk znosi najgorzej, szczególnie obcej osoby. Dziwna kobieta lekko się uśmiechnęła, zjeżdżając ręką od policzka na ramię Simone. Chwila... nie.. nie, chwila. To musi być jakiś urok, rzuciła na mnie urok, musi tak być, przecież ja nie... ja nie... muszę się wziąć w garść, wydostać z tego... otrząśnij się dziewczyno, wydostań się.... wydostań...
Wtedy dziwna kobieta drugą dłonią zaczęła dotykać okolice klatki piersiowej alchemiczki, przez co ona sama zaczęła się czuć niedobrze. Mimo tego, nic nie mogła zrobić, coś ją powstrzymywała, cały czas zachowywała się jakby była oszołomiona, nie czuła się do końca sobą. Dziwna istota stawała się coraz śmielsza, zaczęła zsuwać powoli koszulę Simone. Wtedy alchemiczka spojrzała w dół i zobaczyła, że ta naga istota ma dolny korpus przypominający ogon ryby. Syrena... co ona robi w takim miejscu? Natychmiast się obudź z tego uroku, natychmiast!!
Mimo swoich starań, Simone niewiele mogła zrobić i poczuła, jak powoli razem z syreną zsuwa się do jeziora. Kiedy jej twarz znalazła się w wodzie, zauroczona dziewczyna straciła przytomność, spowodowane przez poważny konflikt wewnętrzny.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[W rolę maga oraz karczmarza wcielił się MG.]

- Ty chyba żartujesz?! Możesz mi przestawić wszystkie dowody, świadków i tym podobne? Bo nie lubię być oskarżany o coś, o czym nie mam zielonego pojęcia.
- Ciebie o nic nie oskarżam, tylko tego drugiego...
- Jeżeli oskarżasz Thingara, oskarżasz też mnie . - Dwingar uderzył się o pięścią w swoją pierś. - No więc, możesz mnie zaznajomić z sytuacją czy też nie?
- Ciebie o nic nie oskarżam, tylko tego drugiego...
- No wiem, że oskarżasz mojego krewnego tylko mi powiedz jakie masz dowody na jego zbrodnię, bo jeżeli posiadasz tylko ten topór to powiem szczerze, że to dość marny dowód.
- Ale dowód i to dość marny twoim zdaniem. Moim nie, jest na nim krew zmarłego, jest w waszym pokoju, kiedy weszliśmy, obudziliście się, więc gdyby ktoś wam go podrzucił, też nie uszło by to waszej uwadze.
- Ej! Czy widziałeś kiedyś śpiącego krasnoluda?
- Nie, ale nie sądzę by to było coś interesującego.
- Tylko jak byś nie wiedział, śpimy niczym kamień. Jeżeli, że wy weszliście tak głośno, że smok z pewnością by się obudził. Do czego biję? Sprawny złodziej wkradł by się jak chciał do tego pokoju nie budząc nas.
- Sprawny złodziej nie zwykł bywać mordercą, na dwa fronty nikt nie wygrał! - zawołał jakiś głos z tyłu
- Otóż to, dlatego pójdziecie ze mną do straży. - powiedział mag, patrzący na nich z coraz większą niechęcią
- Dlaczego, zawsze przynosisz problemy Dwingarze? - Mruknął Thingar.
- To raczej problemy przychodzą do mnie. - Odpowiedział cicho krasnolud. - Chodźmy lepiej, bo szykują się kłopoty. - powiedział już głośniej.
- Nigdzie nie pójdziecie, jak spróbujecie uciec, zabijemy was na miejscu, a jak pójdziecie z nami, może po uczciwym procesie zmniejszą wam wyrok na 40 lat ciężkich robót... - warknął właściciel gospody
- Do ciebie drogi panie nie mówiłem. Jeżeli dobrze się orientuję to teraz jesteśmy pod opieką tego miłego maga, czyż nie? - Dwingar skierował te pytanie do czarodzieja.
- Tak, ale słusznie mówi, nie puszczę was, temu człowiekowi odrąbano głowę, nie mogę pozwolić wam odejść, ot tak...
- Nosz kur... - warknął cicho Thignar
- Ej, ej, oliwa sprawiedliwa, nie masz co kląć przeciw prawdzie! - syknął właściciel gospody
- Słuchaj no karczmarzu, coś mi się tak zdaje, że chcesz jak najszybciej wydać wyrok na moim przyjacielu. Wydaje mi się też, że nie lubiłeś tego umarlaka. Prawda to... magu? Chyba orientujesz się w okolicznej sytuacji?
- Ja mu się nie dziwię, to jego parszywy lokal i zawszona reputacja. Nasz kozak... - zmierzył groźnym wzrokiem gospodarza - Nasz kozak po prostu chce jak najszybciej zakończyć sprawę, a zmarłego traktował jak każdego innego gościa. Ty też nie masz co się rzucać z podejrzeniami. Sąd wszystko wyjaśni, jeśli jesteście niewinni.
- No ale klucz do pokoju mieliśmy tylko my i karczmarz. My byliśmy tutaj, więc karczmarz miał szczęście, że śpimy, zabrał topór, i przyniósł go spowrotem. Wszyscy rasy wiedzą, że w tym rejonie nikt nie lubi krasnoludów z powodu pielgrzymki do naszej świątyni. Ale to tylko moja hipoteza. - Dodał Dwingar
- Na szczęście kolega mojego syna jest krasnoludem, bo wyrwałbym brodę tej karłowatej łachudrze... - warknął karczmarz - Żeby mnie, od trzydziestu lat bezproblemowo prowadzącego tą działalność, oskarżać o coś takiego...
- Przepraszam za mojego krewniaka. - odezwał się Thignar - Ja tam uważam, że jesteśmy niewinni i jak pójdziemy do sądu, to dla nas ujmy nie będzie.
- No i to mi się podoba! - zakrzyknął mag - I co, ty też się zgadzasz na ten wariant, czy też upierasz się przy hipotezie z właścicielem gospody? - zwrócił się do Dwignara
- Jak ten, co boi się sprawiedliwości... - doszedł go jakiś pomruk z wnętrza tłumu
- Upierał bym się przy tym wariancie z karczmarzem, ale dobra, prowadź.
I ruszyli. Szli przez karczmę, a z drzwi wychylał się prawie każdy gość, który umiejętnie rzucał w krasnoludów wyzwiskami i przekleństwami. Gdy byli na parterze, mag wskazał tylne drzwi od karczmy i powiedział, żeby Dwingar i Thingar ruszyli w tantą stronę. Gdy czarodziej pchnął drzwi, wyszli na zewnątrz i zauważyli jednego białego konia oraz dwa mniejsze kuce. Budynek sądu zauważyli po 20 minutach podróży. Był niski, zbudowany z kamieni, pokryty strzechą. Zsiedli z koni i ruszyli w stronę wrót. Drzwi do sądu zamykają się z trzaskiem, mag podążając za krasnalami wskazuje im drogę do sali, w której... na posadzce leży ciało sędziego, a nad nim stoi trójka żołnierzy w szarych zbrojach. Mag, wepchnąwszy krasnoludów do środka zamyka drzwi na magiczny zamek i schyla głowę przed żołnierzami. - Wołajcie szefa, mam ich.
- Ale o co chodzi? - Powiedział Dwingar przypominając sobie pewien tytuł znanej gazety - Co to ma znaczyć?
- To ma znaczyć, że kto robi test magią przy ludziach, którzy myślą, że to jest wyciąganie zająca z kapelusza ma władzę i może łatwo zarobić na czarno i to bezkarnie.
- Eeee... - Mruknął krasnolud nie za bardzo rozumiejąc. - Po co to wszystko?
- Po to, że ktoś sobie zażyczył was usunąć. Nie tyle ciebie, co Thignara, cicho i bez większego szumu, co dzięki rzekomemu zabójstwu przyjdzie łatwo, gdyż wszyscy uznają to za zasłużoną karę. Otruwanie go nie poskutkowało, trucicieli zdemaskowano, ale on działa nadal, pamiętasz bitwę pod Dhandebar, co Thignarze?
- Wraghur...? - jęknął krasnolud
- Tak, ten sam, którego zdradziłeś za młodu. Wy dwaj - dowódcy chorągwi podczas bitwy, posłałeś go na pewną śmierć, wmawiając, że nic się nie stanie, choć doskonale wiedziałeś, że hordy orków spadną na nich, kiedy tylko ich zobaczą. Samemu udawałeś bohatera, wzywając większą armię i niszcząc z zaskoczenia orkowe hordy. Myślałeś, że nikt się nie ostał, jednak Wraghur miał szczęście, gdyż po polu bitwy niedługi czas po niej przechadzał się pewien zdolny mag - ja... - oznajmił czarodziej.
- Ożesz matko rodzicielko! - Krzyknął Dwingar. - Ale chyba będę musiał się ustosunkować. Thingar jest moim przyjacielem i nieważne jakie rzeczy zrobił w przeszłości, także będę z nim walczył.
- Nie rzucaj się, to moja wina i to ja pójdę pod nóż. Tylko zostawcie tego oto krasnala, to nie on posłał swojego kompana na pewną śmierć tylko z powodu tego, że chciał być sławny. Fakt, teraz już taki nie jestem, zmądrzałem, ale należy mi się kara...
- Szef zażyczył sobie obu... - mruknął jeden z żołnierzy.
- Sorry Winetou, ale się nie zgadzam. Przykro mi, że musimy rozlać krew. - Rzekł cicho Dwingar.
Wtem przed krasnoludami rozbłysło błękitne światło, z którego wyłonił się odziany w czarną zbroję brodacz, który spojrzał ponuro na Thignara i rzekł. - Czas zemsty nadszedł... - po czym cisnął przed nimi jakiś szary kamień, który zamienił się w chmurę pyłu, który zaczął usypiać krasnoludów...
***
Ocknęli się w jakiejś podziemnej celi, przed kratą nie było nikogo, nie czuli nic oprócz przykrego zapachu i przeszywającego zimna. Nie odebrano im broni, ale niewielkie to było pocieszenie. Musieli czekać co stanie się dalej... Dwingar spojrzał na Thingara, energia tryskająca z krasnoluda znikła w mgnieniu oka. Na jej miejsce przyszedł smutek, żal i cierpienie. Krewny powiedział pierwszy:
- Czy potrafisz mi wybaczyć?
- Co mam Ci wybaczyć? - spytał Dwingar patrząc na Thingara.
- To, że naraziłem Cię na niebezpieczeństwo. Straszne niebezpieczeństwo i możliwe, że już niedługo pożegnamy się raz na zawsze z życiem. Wraghur... Myślałem, że on nie żyje. Los spłatał mi figla. Jeżeli mógłbyś to posłuchasz tej historii? Ulży mi trochę kiedy się z kimś nią podzielę.
- No więc mów. - Rzekł Dwingrar. Thingar drobnostkowo omawiał każdy fragment bitwy: armię którą pod sobą miał, jej skład i liczebność, szyk czy też uzbrojenie. Opisywał swoje uczucia, które zapamiętał z tamtych chwil, no i oczywiście Wraghura, swojego byłego towarzysza. Gdy skończył mówić, położył się i zasnął, a Dwingar zaczął rozmyślać o minionych zdarzeniach.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

W związku z rezygnacją sporej części "załogi", proszę o deklarację gry tych, którzy mieliby czas i chęci na dalszą grę, do dnia 6.10. włącznie. W wypadku ilości chętnych mniejszej niż 4 zawieszę ogień do... najprawdopodobniej niestety aż przyszłych wakacji.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

A więc, sądząc po poście Shadowteara, nie ma 4 chętnych, kiedyś na minimum stawiałem 5... Więc teraz z 3-ką nie ma to większego sensu... W razie chęci reaktywacji zbierzcie się w minimum 5-kę i dajcie mi znać, powinienem znaleźć czas ;]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Jeżeli będzie dopuszczalne minimum 1 post na tydzień to mogę grać;)
Wybaczcie, ale tyle nauki, obowiązków itd, że tylko w weekend będę miał czas żeby tu pisać.
Więc jak coś to ja gram;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

To napiszcie jeszcze raz deklaracje, ci którzy chcą grać. Będzie pięć osób, to Makosz zapali ogień ;]

Edit: No i sam zapomniałem zdeklarować, to robię to teraz ;p

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować