Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

[To ja dostąpię zaszczytu (oby) napisania 1001 posta
W roli elfa oczywiście Tokkarian]
Albo już postradałem zmysły... albo widziałem latającego elfa. Taki rodzaj występuje tylko w żartach które wymyślałem na poczekaniu w tamtej gospodzie w górach...
Było ciemno jak zwykle, bard zaciekawiony tym niecodziennym zdarzeniem ruszył w stronę stodoły do której - jak mu się wydawało - spadł ów elf. I oto jest, mocno pokiereszowany, nie wyglądający na tutejszego elficki bard. Vic stanął w bezpiecznej odległości. Gdy zobaczył, że najwyraźniej jest nieprzytomny, podszedł bliżej. Może ma coś interesującego przy sobie... mu się przecież nie przyda. Vic kopnął lekko zwłoki w celu sprawdzenia czy żyje, czy nie.
- Odejdź, nie żyję... - odpowiedział niewyraźnie półprzytomny elf.
- Zauważyłem... - odrzekł Vic kucając nad nim - ... zanim wykitujesz do końca, powiedz, jakim cudem się tu dostałeś?
- Nie mam siły... cholera jak mnie to ramie napierdala...
- Ja tam się nie dziwię... odpowiesz na kilka pytań jeśli ci jakoś pomogę?
- Może i po... aaa! Kurwa... Dobra, niech - elf skrzywił się z bólu - będzie...
- Mam trochę jedzenia... poza tym mijałem kościół w drodze do twojego lądowiska. Może tam się coś znajdzie. Wytrzymasz chwilę, czy może wolisz sobie przekąsić trochę żarełka?
- Dawaj to... - elf wyciągnął rękę i zaczął panicznie wrzeszczeć - A! A! Ile krwi! Ja umrę, ja umrę, ja uumrę! - do krzyków doszło wicie się po ziemi, ale Vic odniósł wrażenie, że to prędzej z szoku i strachu niżeli bólu.
- I nie zaszkodzi na przyszłość poprosić.... lepiej już? - powiedział Vic.
- Tak, dzięki.
- To mów, kto ci zafundował lot turystyczny do tego przeklętego miasta? - trochę bardziej surowym tonem zwrócił się do elfa Vic.
- Nie wiem, bo dziad mnie od tyłu zaatakował i sparaliżował, ale wydaje mi się że to krasnolud, bo taki głos miał krasnoludowy i mnie łechtał brodą a poza tym z krasnoludami mam małe porachunki...
Facet jest szajbnięty, może lepiej się wycofać póki mogę... albo tylko moje zmysły sprawiają, że odbieram tego gościa jako lekkiego szaleńca... w tym miejscu wszystko jest możliwe, podejrzewam.
- A.... no dobrze. Wiesz jak się stąd wydostać może? - zapytał Vic.
- Niby skąd? Chociaż... - elf spojrzał na lukę w swoim pierścieniu - Nie. Nie ma...
- Hę? Co ty tam masz?
- Gdzie? Co? Nie wiem o czym mówisz.
- Nie, nie mam czasu na gry. Znajdę stąd wyjście równie dobrze bez twojej pomocy... - rzekł Vic i zaczął się zbierać.
-To idź, ale możesz komuś powiedzieć że tu jestem, czy coś...? Nie chcę tak umrzeć... - lekko zdesperowany rzekł elf.
- Rozejrzyj się. Komu miałbym coś powiedzieć? Tu nikogo nie ma! W sensie.... przy zmysłach. Niedaleko ciebie jest kościół, tam powinieneś znaleźć coś co postawi cię na nogi. Bo na ładnie ubraną kapłankę bym nie liczył.
- No. Dojdę tam... Dam radę... Dojdę... Muszę jeszcze pozbierać moje rzeczy. Łuk i strzały pewnie popękały. Jedzenie i obsy... - elf sięgnął do kieszeni i wyjął z niej kamień - Jest! Udało się! - zaczął wstawać. Wywalił się - Tym razem się nie udało...Jeszcze raz - po raz kolejny elf zaczął się podnosić. Z takim samym skutkiem. Dla Vica było do mizerne widowisko.
- Tylko tego mi brakowało... po co ja w ogóle tracę na niego czas... - Vic rzekł cicho do siebie, tak żeby elf nie usłyszał.
- Może byś pomógł? I tak nic tu nie masz do roboty... - elf nagle wtrącił.
- Mylisz się, właśnie że mam, jesteś zdany na siebie, co mogłem to pomogłem.... miłego pobytu życzę. - Vic lekko się uśmiechnął i ruszył dalej.
- Czekaj! - głos elfa znów go zatrzymał.
- .... co?
- Gdzieś tu powinien być kołczan ze strzałami... Dałbyś mi jedną?
Bard rozejrzał się i szybko dostrzegł kołczan. Podał go szybko elfowi i był gotów ruszył w dalszą drogę.
- Dzięki teraz mogę ze sobą skończyć...- elf zamachuje się w stronę klatki piersiowej - Kurwa nie mogę...- położył się na brzuchu i krzyknął niewyraźnie do Vic''a - Spierdalaj już! - zaczął płakać.
Vic''a to niezbyt poruszyło. Potwierdziło tylko jego obawy, że ten nieznajomy jest obłąkany. Ruszył dalej, w tle było słychać szloch elfa. Bard starał się jak najszybciej wymazać to spotkanie z pamięci. To nie czas by się zamartwiać kimś, kto jest mu zupełnie obcy. Muszę przede wszystkim znaleźć stąd wyjście.. uciec jak najdalej, mam już dość tego miasta. Nagle coś wpadło mu do głowy. A... może uda mi się jeszcze spotkać Abi? Może nie być za późno by jakoś ją... uh, ja naprawdę muszę znaleźć stąd wyjście i to natychmiast, zanim skończę jak ten elf.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Imię: Nieznane
Rasa: Nieznana
Klasa: Mag

Historia: Istota z nikąd. Tylko tyle wiadomo. Ani imienia, ani przezwiska... nawet płeć i rasa są nieznane... Tak jakby ktoś tchnął życie i magię w stary płaszcz. Twarz jest całkowicie zasłonięta, ręce są nieużywane, a każdy odcisk stopy natychmiast zaciera magiczny wiatr. Przeszłość tej istoty jest jej własna tajemnicą. Co tu robi? Co planuje? Nie wiadomo...

Charakter: Tajemniczy. Nie wyjawia swojej tożsamości. Mówi za pomocą magii - tworzy podwójny głos (jeden męski, drugi kobiecy), stara się zacierać wszelkie ślady, jakie pozostawia jego ciało. Pilnuje by magią powietrza rozwiać zapach, zatrzeć ślady, wzburzyć tumany kurzu w celu ukrycia. Zamiast używać rąk, korzysta z telekinezy. Używa jej również, by zabrać przeciwnikowi broń i walczyć (nie używa rąk nawet w trakcie walki). Ze słów i głosu korzysta jak z oręża. Zdaje się być znudzony większością rzeczy, ma mało motywacji.

Wygląd: Postać jest ukryta pod wielkim lnianym płaszczem sięgającym do samej ziemi. Jakieś dziwne ruchy powietrz pod płaszczem uniemożliwiają dostrzeżenie sylwetki, rękawy są za długie, wiecznie założony kaptur leży w sposób ukrywającym twarz... zastanawiające, czy ta postać wogóle widzi. Nie wiadomo też, czy istota ukrywająca się pod nim ma te dwa metry na które sięga płaszcz.

Ekwipunek:
-Lniany płaszcz

Czary:
-Telekineza
-Magia powierza

Umiejętności wynikające czysto z użycia magii:
-Zacieranie śladów
-Tworzenie głosów i dźwięków
-Wyciszanie
-Rozdmuchiwanie zapachu
-Wzbudzanie tumanów kurzu
-Otwieranie niemagicznych zamków
-Kradzież kieszonkowa

Pozostałe umiejętności:
-Retoryka

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Weny ostatnio nie ma. Wcale a wcale.]

Ów przyjaciel mieszkał w Vivandir, jednym z lasów zamieszkałych przez elfy. Nie bywaj tam często, nie był bowiem przez nie mile widziany. Ta wdzięczna, piękna rasa, przez cały czas gadała o „brudnej krwi”. Elfy, były cholernymi rasistami i ksenofobami, to trzeba było przyznać. [Choć owe terminy zapewne nie powinny istnieć, czerpię to jakże przydatne ułatwienie z sagi o Geralcie, gdzie wyedukowane czarodziejki używały takowych określeń, które z kolei był ich „przetłumaczonymi” odpowiednikami. Czy coś.]
Choć nienawidził swoich kuzynów, wiedział, że tylko Ramir, jak nazywał się jego przyjaciel, mu pomoże. Krasnoludów miał zdecydowanie dość. Oj tak. Las znajdował się dwa dni drogi od tego krasnoludzkiego zadupia, doszedł tam bez trudu.
- Ach, witam naszego wilczego brata! – przywitał go śmiech jednego ze strażników. Sęk w tym, że Aarona wcale to nie śmieszyło. – Wiesz przecież, że półelfy nie są tu mile widziane. Wcale a wcale.
- W moich żyłach płynie elficka krew. O co wam chodzi?
- Z domieszką wilczej i ludzkiej krwi. Dużo syf w tej czerwieni pływa, czyż nie? Ale, już wystarczająco o tym ode mnie słyszałeś. Czego szukasz tutaj, w pięknym Vivandir?
- Ramira – szybko odpowiedział Aaron. Powstały szanse, że nie będzie musiał go atakować.
- A, tego… skurczybyka – uśmiechnął się. – Mieszka tutaj i ma się dobrze. Mogę cię do niego zaprowadzić.
Obrócił się w stronę wrót i krzyknął:
- Otwieramy bramę! Mamy gościa!
Coś wyraźnie było nie tak. Wszystko poszło zbyt gładko. Na odwrót jednak było za późno. Został wepchnięty siłą do miasta.
Elfickie miasta były niezwykle. A przynajmniej Vivandir takie było. Zbudowane jedynie z drzewa i magii, wysokie domy budziły szacunek. Wszędzie wijące się korzenie, światło z lamp wypełnionych magią znaną jedynie elfom i promyków słońca, które przebijały się przez liście w kilku zaledwie miejscach. Tak, to robiło wrażenie.
Jednak Aaron nie miał czasu na podziwianie. Urządzone było bowiem dla niego przyjęcie powitalne. Z szubienicą po środku rynku. Jednak to wcale nie zdziwiło Aarona. Za to zdziwiło go co innego. Aarman, jego ukochany brat, stojący na placu. Lina była zawieszona na jego szyi.
- Jesteśmy wilkołakami! Myślicie, że lina coś wam pomoże? – powiedział Aaron, zaciekle próbując się wyszarpać.
Wiedział co się działo. Rozumiał uśmiech jaśniejący na twarzy zwyrodnialca. Oni najwidoczniej nie wiedzieli, że wilkołactwo, przy odrobinie chęci, da się kontrolować. Wiedzieli bowiem o tym tylko ci, w których żyłach płynęła krew wilków. Za parę chwil rozpęta się rzeźnia, z której nikt nie wyjdzie żywy. Nikt.
Dlaczego nie dziwił się, że spodziewali się go? Odpowiedź była prosta. Królowa elfów widziała przyszłość.
Bez słów został wprowadzony na szubienicę. Poczuł, jak lina zaciska się wokół jego szyi. Mocno.
Pozostawało tylko jedno pytanie. Za co.
Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Kat zaczął czytać wyrok. Wypowiedź była długa, pogmatwana, ceremonialna. Aarman zabił księcia Vivandir. Dlaczego i po co – Aaron nie wiedział. On zginie za współudział. Raczej dla zasady, pomyślał.
Aarman tylko rozszerzył swój uśmiech. Półelf zobaczył jak zęby brata stały się nagle ostrzejsze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Cholera, poszedł. Co ja mam zrobić?! Wyjdę stąd... Wyjdę... Cholera! Co ja się oszukuję?! Wiadomo że nie wyjdę stąd o własnych siłach... Załamany leżał na ziemi przyglądając się promieniom słońca wlatującym do stodoły, kształtem przypominających dziury w dachu przez które się dostały do środka. Jeden z nich padał na ziemię koło barda. Usłyszał jakiś hałas. Może szukają takich jak ja, którzy wle... wlecieli... do środka wrzuceni... tam przez... złego maga? Ja pierdole! Oni na pewno szukają jedzenia! Prędzej mnie zjedzą niż mi pomogą. Po kilku sekundach pojawili się w miejscu widocznym dla Tassu. Byli wychudzeni i ledwo co się poruszali. Byli nienaturalnie bladzi... Bladzi mówisz? Spojrzał na promień słońca po czym wyjął z kieszeni obsydian i zaczął go trzymać w takim miejscu że promienie słoneczne go oblewały. "Ej człowieki!"- krzyknął. Bladzi odwrócili się. Zadziałało. Taka sama reakcja jak zazwyczaj. Wiedział, że jak każe im siebie zabrać stamtąd, to jak weźmie ze sobą kamień to opuści on promienie słońca i z ratunku nici. Jak go tam zostawię... Albo nie. Mam inny plan. "Zniszczcie dach tej stodoły"- krzyknął. Posłusznie zabrali się do roboty. Po chwili po dachu nie było już śladu i wszędzie były promienie słoneczne. "Teraz zabierzcie mnie do kościoła. Zrobiły to. Jeden wziął barda na plecy, drugiemu kazał zabrać rzeczy Rohaela. Miał szczęście że spadł na brzuch, bo inaczej wszystko by mu się pogniotło. szedł obok.
-Stop! -krzyknął- Ty!- rzekł wskazując na drugiego stwora- podaj mi tamtego kija. Posłuży mi jako laska. Idziemy dalej.
Po kilku minutach byli przy kościele. Zatrzymał sługi w miejscu gdzie słońce jeszcze sięgało. Zszedł powoli ze bestii pomagając sobie laską.
-Zostańcie tu!- rzekł. Obsydian położył na ziemi. Do kościoła nie docierało słońce.
W środku nikogo nie było. Powoli, ze względu na swój stan, przeszukał. Nie było tam ludzi, ani cennych przedmiotów. Znalazł wodę święconą w średniej wielkości buteleczce i miksturę leczącą, którą od razu wypił. Uuu... Od razu lepiej. Wyszedł z kościoła, szło mu się o niebo lepiej, lecz nie wystarczająco, by wyrzucić laskę. Usiadł na ziemi opierając się o kościół i zjadł trochę jedzenia. Poczuł się jeszcze lepiej. Musiał ruszać, znaleźć jakichś ludzi. W końcu ktoś tutaj musi być. Chociażby ten nieznajomy. Wskoczył na plecy potworowi i wydał rozkaz: "Zabierzcie mnie do kogoś kto mi pomoże!" Bestie puściły się pędem. Bard bał się trochę czy nie wezmą go do jakiś wrogo nastawionych istot. Najwyżej poszczuje ich tymi bestiami. Pomyślał, po czym uśmiechnął się do siebie. Cały czas się rozglądał w poszukiwaniu żywych. Nikogo jednak nie zauważył, a bestie biegły i biegły...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Starzec wyciągnął okrągłą szklaną flaszkę i zaczął nią potrząsać. W powietrzu nagle zawisł zapach jaśminu. Hm.
- Ale on nie będzie miał po tym jakieś jazdy, co, dziadek? - zapytała Layla, rozglądając się w ciąż po skromnej chatce.
-Nie powinien, chociaż może się tak zdarzyć. - zaskrzeczał staruszek. - Niestety sam nie potrafię przyrządzić drugiego takiego, więc ważne żeby wypił wszystko.
- Co to to w ogóle jest?
- Jest to wywar sporządzony przez pewnego maga powietrza, dość potężnego jak na swój wiek.
- Wy być mondrzy, a ja chcieć lekarstwo, szybciej! - burknął minotaur z kąta. Zaczął się kołysać, jak upośledzony.
- Ta, pewnie miał z tysiąc lat i nadal uważano go za niemowlę. - prychnęła pogardliwie Layla. Mag. Magowie byli denerwujący i żaden z nich w żadnym stopniu pożyteczni. Ba, same z nimi kłopoty! - Magowie, to są dopiero dziwacy! Bez urazy, oczywiście.
- To ja już lepiej wypić. - Minotaur wyrwał eliksir alchemikowi i prędko go wypił.
- Uważaj, no! - jęknął potrącony alchemik - Wracając do maga, też nie do końca wiem kim jest, ale mam pewne informacje o jego pobycie
- Hehe, tylko nam maga powietrza potrzeba do tanga. Hmmm.... - polowanie na czarodzieja było w gruncie rzeczy kuszącą propozycją - Ile mil jest do najbliższego miasta albo karczmy?
- A może to być ten ktoś kto nas atakować wcześniej? - wypalił Murgoth.
- Jak to atakował? - zdziwił się dziadek - Jeżeli sprawiał wam jakieś problemy, mogę was do niego skierować, wyjaśnijcie sobie spory.
Super, tylko tego nam brakowało! Zajebiście po prostu!
- Sprawdzić nie zaszkodzi...
Alchemik przeszedł do drugiego pokoju i po chwili wrócił z pożółkłą mapą w dłoni. Kościstymi palcami rozpostarł pergamin na ścianie.
-Obecnie znajduje się gdzieś w mieście, które leży... - podrapał się po nosie - O, tuż za wzgórzem.
- No, dybra. Obejdziemy tu, przejdziemy tam i po kłopocie... - westchnęła wampirzyca, sięgając do sakiewki - To ile za uratowanie wołowinki?
-Aach, zazwyczaj nie biorę nic za swoją pracę, ale dotknęły nas ciężkie czasy... 2 sztuki złota.

Przez całe trzy i pół kwadransa wędrówki, Layla niespokojnie rozglądała się. Ślady nie były tak wyraźne jak tatme które wcześniej widziała, ale trop wyraźnie należał do Yggdrasilona. Gdy stanęli u bram miasta, wiedziała już, że był tutaj.
- Ale tu być dziwno. - rzucił minotaur, na widok drewnianej palisady, otaczającej mieścinę.
- Spoko wodza, jeszcze nie weszliśmy.
- No ta, ale tu może być dziwne coś, mi się tu nie podobać.
Dzięki wskazówkom jednego z miejscowych, doszli do niewielkiej, obskórnej karczmy "Pod pełnym kufelkiem". Na widok byczogłowego mężczyzna stojący za ladą rozdziawił usta. Szybko dowiedzieli się, że ten którego szukają ma pokój na drugim piętrze. Murgoth ruszył po mizernych, drewnianych schodach, trzeszczących pod ciężarem wojownika.
- Moment, kompanie. - powiedziała Layla - Karczmarz, dajcie najmocniejszy trunek jaki macie!
- A prosz. - Karczmarz położył na ladzie flakonik ze skorpionem w środku.
- Nie lubię jajogłowych, szczególnie tych rzucających czarami. - wytłumaczyła i duszkiem wypiła drinka. Cały czas miała przed oczami szalonego gnoma z miotaczem ognia w dłoniach.
- Ale ja chcieć go sprawdzić! Idziemy. Hmr, to te! - stwierdził minotaur i kopniakiem rozwalił drzwi. Na środku pokoju zobaczyli niewyraźną postać.


Uaktualnienie karty postaci

Reputacja: 0
EXP: 900/3000

Ekwipunek: Nóż; Lekka kusza ; Lniane odzienie; 26 bełtów; 20 szt. złota

Umiejętności:
1. Rasowe
Wampir
- pijąc czyjąś krew, leczy swoje rany (um. początkowa w stopniu 1, stopień 2 ? poziom 5)
- boi się światła słonecznego
- odporność na magię (um. początkowa w stopniu 2)
2. Klasowe
Złodziej
Podstawowe
- otwieranie zamków
- kradzież kieszonkowa
3. Dla wszystkich
wyostrzone zmysły
_____________________________________________________________________________
Post sklejony do kupy by Smocza, karta postaci również Smoczej. Wrzucam ja bo jej coś z gramem się popsuło...
Moja KP będzie przy następnym poście.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Shadowtear:

Przed jego oczyma pojawiła się burza kolorów, nie wiedział co się z nim dzieje... W końcu obraz przed jego oczami znów stał się normalny, znajdował się otoczony polem siłowym, w wieży jakiegoś maga. Od razu można było poznać, że to elf, te spiczaste uszy, chude ciało... Jednak czuł, że ten, który go przywołał jest dość silny, w końcu, w jaki inny sposób sprowadziłby go tutaj, nie widząc go nigdy na oczy, ani nie znając jego imienia. Chyba, że się myli.
- Proszę, proszę, nie wiem czym jesteś, ale wiem, że wyglądasz mi na czarodzieja. Będziesz idealnym wywiadowcą... A o co chodzi? Otóż niedawno wyruszyła stąd pewna ekspedycja do twierdzy Thaigen''Ers. Bądź przy niej. Jak dojdzie do walki, przyglądaj się z boku, ale kiedy w zasięgu twojego wzroku lub słuchu pojawią się runy - działaj, zabierz je, a wtedy tu powrócisz... Nie oszukujmy się, nie wyglądasz mi na kogoś potężnego, swoją drogą nie wiem czy potężnego czy potężną... Ba, czuję to, ale mój poprzedni zwiadowca - demon, nie wrócił jeszcze ze swojej misji, więc musiałem znaleźć kogoś nowego... - czarodziej przystanął, przyglądając się badawczo przyzwanej przez siebie istocie - Ty będziesz naprawdę dobry, sam twój widok zaskoczy walczących, jednak będziesz musiał działać szybko, gdyż zaskoczenie mija, a mieczy i czarów będzie tam wiele... Pewnie się spytasz co się stanie, jak nie zrobisz czego ci każę. Otóż zawsze mogę ci przywołać z powrotem, pomęczyć trochę cieleśnie i psychicznie, zależy co bedzie dla ciebie większą karą, a potem znaleźć kolejną istotę odpowiednią do tego zadania. A może kto wie, pomyślę nad jakąś ciekawą nagrodą, jak się ładnie spiszesz... W każdym razie powodzenia. - zakończył mag. Przed oczami istoty znów zamigotała fala różnych kolorów, czar teleportacyjny przenosił go w nowe miejsce. Na wzgórze, u stóp którego odpoczywała właśnie spora armia złożona z elfów i najemników innych ras, zapewne wspomniana ekspedycja do Thaigen''Ers.

Tokkarian:

Bestie zaprowadziły go do jednego z domków przy stodole, jednak kiedy przestąpiły jego próg, wszystkie zamieniły się z powrotem w ludzi, którzy patrzyli się gniewnym i pytającym wzrokiem na barda. Z wnętrza domu wyłonił się odziany w błękitną szatę czarodziej.
- Mam cię gnojku, nie będziesz więcej bawił się kosztem tych ludzi, powiedz, dlaczego ich przemieniasz i dla kogo pracujesz, ale już! - krzyknął, trzymając uniesioną w górze, rozświetloną czerwonawym blaskiem różdżkę. - Albo inaczej porozmawiamy... - syknął

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Powiem krótko. O mrocznych krasnoludach powiem ci więcej niż ten półelf, a powiem o nich jednym słowem. Tunele. One w przeciwieństwie do swych braci nie lubią długo przebywać na powierzchni, dlatego budują podziemne miasta i drogi. W gospodzie, w wiosce w której byliśmy też jest zejście do tych tuneli. Prawdopodobnie to tam się ulotnili. Zejście to znajduje się w rogu kuchni, pod workami z mąką. Kucharz panicznie boi się duchów, więc widząc przemieszczone worki od razu zaciera ślady, które jego zdaniem wskazują na to, że gospoda jest nawiedzona. Gdzieś w tamtejszych ciemnościach powinieneś sie na nich natknąć. Ale możesz też zostać tutaj, jeśli chcesz... - puściła do niego oko

***

Oxinus wygodnie się usadowił w fotelu. Myśl, by pozostać przy ponętnej wampirzycy, była dosyć kusząca. Z jej strony raczej nic mu nie zagrażało - wampiry wolały unikać krwi demonów, gdyż... uznajmy, że gdyby wampiry mogłyby się upić i mieć kaca, krew demonów byłby najmocniejszym trunkiem. Po którym zwykle słońce to miły koleżka. Poza tym miłe sam na sam... Ale nie! Wiedział, że mag ma ciągle go na oku i póki nie wykona zadania póty nie odzyska pełni mocy i nie będzie mógł wrócić tam, gdzie piekła go poniosą. Ostatnia myśl wyjątkowo mu jakoś się przypodobała, ale powrót do świata non-marzeń i non-fantazji ściągnął go głos Lucilly.
- Więc jak? Zostajesz czy biegniesz ratować świat, czy raczej w Twoim przypadku, niszcząc go w perzynę? - zapytała z lekką nadzieją w głosie
- Miła propozycja z Twojej strony... Ale muszę iść i znaleźć tych krasnoludów.
- Czemu musisz? Demony nic nie muszą.
- Powiedzmy, że jeśli nie te krasnoludy, jeden mag może mi coś urwać. Nie powiem co i nie powiem, co z tym zrobi. - wychodząc dał buziaka w policzek wampirzycy, na co na jej twarzy pojawił się blady rumieniec. Podszedł do drzwi frontowych, otworzył je i wybiegł na podwórze. Po kilku krokach jednak zatrzymał się i wrócił do salonu
- Ale jakby co... - powiedział nieśmiało - Po tym całym gównie, znajdzie się jakiś pokoik do przenocowania, prawda?
Lucilla uśmiechnęła i powiedziała demonowi:
- Jasne, tylko urwij parę łbów i przynieś mi je jako trofeum... Taki prezent powitalny.
- Trochę pewnie się ich znajdzie...

***

Księżyc pięknie odbijał światło słoneczne, które w tej chwili męczyło kilku innych wampirów na drugiej półkuli. Mag znajdował się już tuż na krańcu lasu i spoglądał na wioskę. Normalne oko uznałoby, że wioska śpi i śni erotycznymi snami, ale Gravier wiedział, że to ułudne bezpieczeństwo. W kilku miejscach widać było grupki po pięciu, może więcej chłopów chodzących z pochodniami bądź palącymi w starych kubłach i piekli sobie kiełbaski. Oxinus spróbował jak najciszej podejść do wsi i powoli i ostrożnie zaczął krążyć między budynkami w kierunku gospody.
Diabłom niech będą dzięki pomyślał mag Coś mi się wydaje, że w tych kiełbaskach jest coś mocniejszego niż tylko mięso. patrząc na pół-przytomnych wieśniaków
Po kilkunastu minutach skradania się doszedł na tył gospody. Nie znalazł żadnego otwartego okna czy uchylonych drzwi, więc zdecydował bez zbytniego pobłażania wybić okno. Skutek można było się domyślić: tępawy ochroniarz, którego wcześniej Oxinus miał przyjemność poznać wtoczył się do kuchni i zaczął rozglądać się, co było źródłem hałasu.
- Kurna! Kto tu, kurna, hałasuje, kurna, bo mnie to, kurna, wkurza, kurna?!
Brak snu wpływa chyba pozytywnie na jego słownictwo pomyślał demon i wpadł mu do głowy nie kiepski pomysł
- Raaaaaaaaahrah! - wydał się najgłupszy głos jaki mu przyszedł do głowy
- Kto tu, kurna, jest, kurna?! - zapytał lekko przerażony ochroniarz
- Rharrrrrrrrrrah! Whaaaaaaaazaaaaa!
- Kurna! Pieprzone, kurna, duchy, kurna! - krzyczał ochroniarz wybiegając z kuchni i jeśli słuch demona nie mylił, także przez frontowe drzwi. Nie były one zamknięte?
Mag szybko wślizgnął się do środka i szybko znalazł kilka worków usadowionych w kącie. Przesunął je i udało mu się znaleźć klapę w podłodze. Szybko ją otworzył i skoczył na dno.

***

Oxinus obudził się w jakieś obmierzłej celi. Wszystkie kończyny były przykute czarną stalą do ściany, a jego jedynym towarzystwem był szkielet po jego prawej. Na szyi miał, zdaje się, tabliczkę z napisem ''Dla Larrego. Naszego najukochańszego więźnia''. Gravier zaczął się zastanawiać, jakie prezenty robią dla tych mniej lubianych. Kimkolwiek by nie byli. Właśnie - jak w ogóle się tu znalazł? Pamiętał jedynie, jak kilka sekund spadał w mroczną otchłań, po czym wylądował na dole z lekkim stęknięciem w stylu '' o ja pier...''. Po tym tylko niekonkretne przebłyski czegoś, co wyglądało jak wielkie taran sunący na jego klatę.
Demon przyjrzał się mrocznej stali wokół jego nadgarstków. Była tej samej faktury, co opiłki znalezione na truchłach tamtych elfów sprzed gospody, co oznacza...
- Gornax! - usłyszał głos na krat celi - Chodź tutaj. Nasza mała śpiąca królewna właśnie się obudziła - powiedział to mroczny krasnolud z upiornym uśmiechem

[Tutaj jak na razie kończę, gdzie jak na razie to 2 tygodnie. Obóz czeka etc., więc miłej zabawy wszystkim]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Tekst "wyczarowany będzie oznaczany znakami "{" "}", wpływ na dźwięk/jego właściwości "#" "#"]

Przed oczami istoty znów zamigotała fala różnych kolorów, czar teleportacyjny przenosił go w nowe miejsce. Na wzgórze, u stóp którego odpoczywała właśnie spora armia złożona z elfów i najemników innych ras, zapewne wspomniana ekspedycja do Thaigen''Ers.
Ta ekspedycja przypomina armię najemników... Skoro najemnicy, to większość zareguje na brzęk monet...Co jeszcze...Hmm...Dużo elfów...Elfka w opałach i znów tłum leci. Będzie dobrze. Tylko nie wpadać na magów...
Czas na spacer pośród cieni. Wiadome jest, że coś "takiego" przyciąga uwagę. Mały zwiad zakończył się przy zapasie jedzenia. Ten mag mógł pomyśleć o teleporcji mnie wraz z zapasami. W takim razie jedzenie będzie trzeba ukraść... Oczywiście kosze i skrzynie z jedzeniem były pilnowane. Może i dobrze, że przy składzie stoi trzech strażników, a nie jeden. Tylko jak sprowokować między nimi bójkę. Hmm... Elf,elf i jeszcze jeden... ach! Krasnolud. Dobra. Wyciszać dźwięki krasnoludowi, a elfom wciskać mowę pijanego.
- {A wy, ellfy jesteście takie głuuupie... zamiast chlać...burp... z nami, to wy te swoje drzewka cczisie...}
- Cholera! Jak będziesz tyle chlał, to się zorientują, że piwo na lewo sprzedajemy {moczymordo! Zresztą jakbyś prócz picia, umiał walczyć to nie musielibyśmy Cie niańczyć!} #Głosem elfa, tylko krasnolud słyszy#
- CO?! Będę pił ile mi się podoba, a i tak będę w stanie obić twoją mordę! #Głos zniekształcony aby brzmiał na bardziej pijacki#
- Ty?! Mnie?! HAHAHA!
Magicznie wzmocniony śmiech sprowokował krasnoluda do walki. Drugi elf chciał ich rozdzielić, ale on też oberwał od Kragga. Wszyscy zainteresowali się bójką, a tymczasem zniknęły 2 bochenki chleba, ser, skrzynka z jakimś mięsem i trochę jabłek.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zapasy żarcia się kończą... muszę, ale to muszę powoli zacząć się rozglądać za dodatkowym prowiantem.
Andaven zaczęło mocno oddziaływać na psychikę barda. Po pierwsze, zaczął bać się swoich własnych snów. Ich treść mogłyby spokojnie wprowadzić go w obłęd, gdyby nie był wcześniej świadkiem dziwnych rzeczy. Tajemnicze, kolorowe krajobrazy, spowite w blasku jasno święcącego księżyca, dziwne postacie o niewyraźnych i wzbudzających niepokój twarzy. I inne takie osobliwości...
Vic doczłapał się, wiedziony niczym, jego zapał do odnalezienia wyjścia zniknął prawie zupełnie, do kolejnego anonimowego, opustoszałego domu. Nie trudził już się w szukaniu przydatnych rzeczy, ostatnie 20 przypadków znalezienia niczego kompletnie go zdołowała. Zwyczajnie wdrapał się na piętro po wąskich schodach, odnalazł duże baldachimowe łóżko i się na nie położył. Cała atmosfera miasta źle na niego wpłynęła, jak już było mówione, bard nie wiedział po co ma wstać, po co ma iść, bo faktycznie: po co? Szanse na znalezienie wyjścia są żałośnie małe. A gdyby spotkał Abigail, nie starczyłoby mu sił na przykładną rozmowę z nią. A już tym bardziej walką. Vic doskonale zdaje sobie sprawę, że prędzej czy później, skończy jak ten elf, któremu "pomógł". To tylko kwestia czasu.

Zmęczony bard zasnął dość szybko, mimo swoich obaw do równoległego świata snów. Znalazł się na ciemnym wyniesieniu, pośrodku powykręcanych jakby w bólu gałęzi drzew. W oddali widział lekko oświetlony dom zrobiony w stylu georgiańskim, wokół ogrodu pełnego barw tak różnych, że wręcz nie do opisania. Ciągnięty bliżej nieopisanym bodźcem bard ruszył prędko do owego domu i do niego wszedł. W środku panowała cisza, którą przerywał jedynie stukanie zegara. Nie wiadomo dlaczego natychmiast poszedł na piętro i otworzył drzwi po lewej... w środku była pustka, jakby inny wymiar. Jedyne co Vic dostrzegł to znajoma mu postać.. bardzo znajoma.

I wtedy się obudził. Szybko analizując sen, zrozumiał, o co w nim chodziło. Niespodziewanie znalazł w sobie chęć dalszej wędrówki i potykając się zbiegł po schodach i kontynuował swoją tułaczkę po ciemnych ulicach tego przeklętego miasta. Bo lepiej umrzeć w chodzie niż w łóżku z baldachimem...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Było ciemno. Los na razie sprzyjał zabójcy. Zdobył strój zwiadowcy i jest teraz prowadzony do obozu. Tam będzie musiał uważać. Wiedział jak łatwo go zdemaskować...
Ruszył w ślad za zbrojnymi. Starał się trzymać w bezpiecznej odległości i odpowiadać z rzadka. Na szczęście nikt nie zorientował się co się wydarzyło. Dalsza droga przebiegła bez większych przygód. Zwiad jeno zatrzymywał się, gdy usłyszał jakiś szelest. Tylko na strachu się kończyło. Dotarli do obozu. Nie ważne dokąd elf zwrócił wzrok, tam widział rozpalone ogniska dosyć licznie otoczone przez członków wyprawy. Jedli, pili, gawędzili. Niektórzy chodzili po obozie. Zabójca rozglądał się uważnie. Stanął w cieniu, starając nie zwracać na siebie uwagę, doskwierała mu rana, lecz nie mógł z nią nic zrobić. Muszę się sprężać, długo tak nie wytrzymam.
W końcu postanowił zaryzykować i przejść się trochę. Stanie w miejscu nic mu nie da. Zaintrygowało go poruszenie przy jednym z ognisk. Jakiś dosyć wysoki mężczyzna rozmawiał z elfem. Nie słyszał za bardzo o czym rozprawiali – starali się mówić cicho, jednakże ten wysoki mężczyzna zaintrygował Elhana... Rozmówcy odeszli od siebie. Człowiek podszedł do innego ogniska, a elf ruszył w stronę przeciwną – tam gdzie stał Elhan.
Mroczny „kuzyn” nieznajomego zaczepił go.
- Cicho! Słuchaj mam do Ciebie pewną sprawę...
- Ta... Jaką?
- Udało mi się dowiedzieć czegoś ważnego, jednakże jest to niezwykle poufne...
- Czego chcesz ode mnie...
- Chcę się spotkać NA OSOBNOŚCI, z tamtym człowiekiem, z którym rozmawiałeś.
- Skąd mam wiedzieć czy to....
- Słuchaj widzę, że jesteś mądrym elfem. Masz tu trochę brzdęku – dał mu 5 monet – i powiedz mu, że chcę się z nim widzieć w cztery oczy. Zrozumiałeś?
- Tak, czy coś jeszcze nie?
- Nie, idź bracie – wyrzekł to z lekkim uśmieszkiem. Elf odszedł a Elhan przysiadł na ziemi i zamyślił się.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

No cóż - niewiele zostało napisane, niestety ja też nie miałem wiele czasu, a nikt z was w sprawie rozwinięcia historii nie pisał... W sumie to chciałem zawiesić ogień na 10 dni (z prostego powodu - nie mam mnie, wyjazd), ale doszedłem do wniosku, że nie ma po co. Kto jest zdania, że ma pomysł na pisanie, niech pisze, a kto nie - wiadomo, ten czas nie będzie się liczył do regulaminowej nieobecności. Jak wrócę to podopisuję kontynuację wszystkim, u których uznam to za stosowne lub zobaczę zastój i wtedy pomyślę o zgaszeniu ognia/usunięciu niepiszących. Za problemy przepraszam. Mam nadzieję, że jak wrócę, ogień jeszcze trochę pociągnie, w każdym razie zadbam aby szło sprawnie - takie ciągnięcie tej maszynki na siłę jak ostatnio, nie ma sensu.

Pozdrawiam ;]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

No to powrót - teraz, nie licząc wyjazdowców zaczynamy tradycyjny tydzień - przez który w przypadku nie pisania posypią się ostrzeżenia. Teraz kontynuacje dla tych, dla których sądzę, że powinienem coś skrobnąć, jeśli ktoś się nie załapie a czuje, że powinien być w tej grupie niech pisze na gg.

Rusty zwany Przedlackiem:

- Panie! Ukryj mnie, krasnolud z wielkim toporem mnie goni... Mówi, że nie zrobi mi nic złego, chce abym była taka jak wszyscy tutaj! - Vic odwrócił się w stronę, z której dobiegał krzyk. Okazało się, że wydobywał się z ust ładnej brunetki, widocznie jednej z bardzo niewielu normalnych osób w tym mieście. Chociaż czy na pewno normalnych, to się jeszcze okaże... W każdym razie nie była blada jak Abigail po porwaniu. Może to miała na myśli mówiąc "taka jak wszyscy". W każdym czasie nie było czasu na rozmyślania. Pędzący krasnolud pojawił się w zasięgu jego wzroku, a za jego plecami biegło dwóch jego rodaków, starających się mierzyć do dziewczyny z kuszy. - Panie, zrób coś! - dziewczyna wpadła mu w ramiona. Niby fajnie, ale co będzie, jak on oberwie z kuszy zamiast brunetki? Nie uśmiechała mu się ta wizja.

Shadowtear:

Widząc bójkę wśród swoich żołnierzy jeden z dowódców podszedł do nich i ryknął.
- Jeśli jeszcze raz ktoś z was będzie mi się bawił w mordobicie, to pożałujecie, mamy być gotowi na walkę pod Thaigen''Ers, a nie w drodze do twierdzy między sobą, zrozumiano?! - żołnierze zdawali się nie zwracać na niego uwagi. Zdenerwowany dodał. - Albo nici z żołdu... - trójka uczestników bójki stanęła na baczność, a wraz z nimi zrozumienie rozkazu zadeklarował cały oddział. Zadowolony z reakcji dowódca rozkazał zwiększyć patrole w okolicach rozbijanych obozów. Jeden ze zwiadowców zaginął. Każdy znaleziony obcy ma zostać przeprowadzony przed jego oblicze, a w przypadku stawiania oporu lub próby ucieczki - zabity...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Widząc bójkę wśród swoich żołnierzy jeden z dowódców podszedł do nich i ryknął.
- Jeśli jeszcze raz ktoś z was będzie mi się bawił w mordobicie, to pożałujecie, mamy być gotowi na walkę pod Thaigen''Ers, a nie w drodze do twierdzy między sobą, zrozumiano?! - żołnierze zdawali się nie zwracać na niego uwagi. Zdenerwowany dodał. - Albo nici z żołdu... - trójka uczestników bójki stanęła na baczność, a wraz z nimi zrozumienie rozkazu zadeklarował cały oddział. Zadowolony z reakcji dowódca rozkazał zwiększyć patrole w okolicach rozbijanych obozów. Jeden ze zwiadowców zaginął. Każdy znaleziony obcy ma zostać przeprowadzony przed jego oblicze, a w przypadku stawiania oporu lub próby ucieczki - zabity...

Istota, której nikt nie zauważył słyszała dalszą część rozmowy. Umiejętność wzmacniania dźwięków się przydała. Mimo oddalania się magia utrzymywała głosy wyraźne, zrozumiałe. Na bitwę przyjdzie czas... ale zwiadowca? Hmm...Tacy nie gubią się sami tak łatwo. Ktoś mu musiał pomóc... lub coś...

***

Godziny mijały i nic. Na tym polegał problem. Nie chodzi o tu tylko o typowo cywilizacyjną działalność. Nie było żadnych zwierząt, naprzykrzających się owadów, czy śpiewu ptaków. Tylko wiatr i rośliny. Nie wyglądają groźnie. Zero życia. Tylko rośliny. Problem polega na tym, że o takich miejscach się słyszy...pod warunkiem, że istnieją wystarczająco długi czas, by sprawiać problemy... Jeśli gdzieś przepadł ten zwiadowca, to pewnie tutaj. A ja nie chcę podzielić jego losu. Czas wracać.

W trakcie powrotu słychać było jakiś odległy krzyk. Dopiero teraz go zabiło? Heh.... Następny krzyk. To coś nie mogło mi osczędzić dodatkowych krzyków? Przyciszę to odłosy... Po jaimś czasie głos zdyszanego krzykacza stał się słyszalny mimo przyciszenia. Podstawowa zasada - nigdy, ale to nigdy nie blokować własnego słuchu całkowicie, jeśli się nie wie o obecności banshee.
- POMOCY! POMOCY! - darł się elf w oddali
Zapadła decyzja o zareagowaniu, odwróceniu się i sprawdzeniu, kto jest. Nie widać przed czym ucieka ten elf, ale oznaczenia na jego pancerzu wskazują, że to może być zaginiony zwiadowca. Biegnącego zaskoczył fakt, że "wybawiciel" odwrócił się w jego stronę. Zatrzymał się dopiero, gdy spostrzegł brak śladów. To zawachanie dużo go kosztowało. On po prostu zniknął. Bez mgły, bez błysków, bez czegokolwiek specjalnego... i bez ubrania. Duchy, iluzje, czy rzucający niewidzialnośc nie zostawiają ubrań. Cokolwiek to było, nie mam zamiaru tam podejść. Ale przyda mi się coś. Mimo zdenerwowania telekineza zadziałała. Strój i nóż po chwili były na wyciągnięcie ręki. Sterowany magią nóż odciął oznaczenia zwiadowcy. Tylko one były potrzebne. Reszta wylądowała w krzakach. Teraz tylko dzięki magii nie opadały one z wielkiego płaszcza na ziemie. Może dzięki temu mnie nie zaatakują w razie spotkania. A teraz szybko, żeby też nie zniknąć

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Pan nazywa się...?
- A ten krasnolud to kto? - zdziwił się przybysz.
- Kapłan... mój krewny, pomaga mi, sympatyczny młodzieniec. Odpowiedz jak cię pyta. - wyjaśnił Thignar podchodząc powoli do rozmawiających.
- Dobra... nazywam się Darnel, jeśli ma ci to w czymś pomóc.
- Bardzo mi miło. Przepraszam, że jestem tak przewrażliwiony, ale po ostatnim Eee... "wypadku" wolę być czujny. - Powiedział Dwingar.
- Wypadku? - zdziwienie gościa było jeszcze większe.
- Właśnie, jakim do stu elfów wypadku?! - zawtórował mu dziadek.
- Nie mówiłem ci? Może wejdźmy do pokoju, bo w korytarzu nie wypada przyjmować gości. - To powiedziawszy, krasnolud wskazał ręką w kierunku salonu.
- Mam nadzieję, że wszystko zaraz wyjaśnisz... - prychnął Thignar, wchodząc do salonu. Zaraz za nim wsunął się tam szczerze zaskoczony zaistniałą sytuacją blondyn.
- No więc wczoraj mieliśmy gościa. Nazywał się Aaron Isztar. (brwi Thingara nieznacznie podniosły się do góry) Wiedziałem, że ma być twoim gościem, i chciałem go do ciebie zaprowadzić, ale nie mogłem się powstrzymać aby z nim porozmawiać. W czasie rozmowy wyszło na jaw, że, yyy jest trochę niebezpieczny dla otoczenia...
- Aha... czyli co... nie wpuściłeś gościa do naszego dziadka bo twoim zdaniem wyrwałby mu brodę i pozbawił zębów? - mruknął mężczyzna
- Raczej dlatego, że pozabijał by wszystkich w domu. - odrzekł Dwingar.
- Dlaczego tak sądzisz? - zapytał się Thignar
- bo był wilkołakiem. - powiedział krótko krasnolud.
- Aha... no cóż i to ten wypadek, bo według mnie tylko oznaka twojej ostrożności... - mruknął starzec.
- nie tylko ta. Czy mógł bym cię krewniaku wziąć na stronę? Mam ci coś ważnego do powiedzenia. Wybacz Darnel, ale moje słowa są przeznaczone tylko dla Dwingara. Daj mi piwo, to przyniosę je nalane w kufle. - powiedział Dwingar i wziął napój.
- Ano możesz, pogadaj chwilę z Nadrillą Darnelu, to nie potrwa długo... - rzekł Thignar, po czym podreptał za kapłanem.
Weszli do ciemnego pokoju. Dwingar natychmiast zapalił lampy swoją magią. - To co ci powiem nie może wyjść poza nasz mały krąg. I proszę, nie przerywaj mi. - powiedział Dwingar widząc, że Thingar już otwiera swoje usta. Słuchaj, pamiętasz jak ostatnio cię leczyłem? Pamiętasz jak nagle osłabłem i zapadłem w magiczny sen?
- Ano tak... musiałeś ostro pracować...
- Nie. To nie to. Taki sen może być wywołany przez dwie rzeczy: albo przez niedoświadczonego kapłana, którym nie chwaląc się nie jestem. Albo przez magiczne substancje które poważnie niszczą zdrowie. Moje czary opóźniły postęp tej substancji, ale tak. Jesteś przez kogoś podtruwany. Możesz mi nie wierzyć, ale lepiej dla ciebie by było, jeżeli od teraz badał bym twoje jedzenie i napoje. Wiem, że robi to ktoś, kto spotyka cię systematycznie. Dlatego też wziąłem razem z nami te piwo do badania. Jeżeli pozwolisz to zrobię to właśnie teraz. Ufasz mi?
- Rób co chcesz, chcę jeszcze trochę pożyć... Swoją drogą, nie wiem czy wierzyć tobie i zwątpić w Darnela i Nadrillę czy strzelić cię w pysk za oszczerstwa, to się okaże jak zrobisz ten swój test... - rzekł stanowczo.
- Jeżeli chcesz mnie uderzyć za to, to proszę bardzo. Czekam. Ale wiedz, że grozi ci poważne niebezpieczeństwo. A w tym wypadku nie mądrze tracić sojuszników.
- Rób test... - warknął Thignar - Jeśli prawda jest po twojej stronie, nie musisz się obawiać rumieńca na twarzy, natomiast ja jestem skończonym głupcem... Nikomu świadomość takiego faktu nie przychodzi łatwo...
- Zanim, zrobię ten test, to chcę wiedzieć jak odnosi się do ciebie Darnel? Często do ciebie przychodzi?
- Dość często, miły młodzieniec... Jedyny w okolicy gracz w Drumenta godny pozycji mojego przeciwnika.
I nastąpiła chwila prawdy. Dwingar drżącymi rękoma wlał piwo do małego naczynia. Następnie wypowiedział słowa magii: Dariel! Elgor! Varment! Nagle płyn zrobił się krwistoczerwony. - A to oznacza, że... - To się stało w jednej chwili. Thingar wyciągnął za pasa krótki miecz oraz szczylet i wybiegł z pokoju. Dwingar przeczuwał, że stanie się coś niezwykłego – może nawet złego i natychmiast potruchtał za krasnoludem. To co zobaczył nie napawało go radością. Na końcu korytarza stali Nadrilla i Darmel z wyciągniętą bronią. Więc wszystko stało się jasne: byli w spółce! Z pewnością chcieli przejąć majątek krasnoluda i zacząć nowe, bogate życie. Thingar runął na nich jak lawina. Ciął i parował tylko w jednym celu – zabiciu tych, których uważał za przyjaciół. Poleje się krew. Chyba będę musiał pomóc krewniakowi. - pomyślał i wykrzyknął z całej siły słowo – modlitwę do swojego boga. Oretmerth! Nadrilla i Darmel i z łoskotem przewrócili się na podłogę. Thingar się zatrzymał.
- Przyjacielu, ich śmierć splami tylko twoje ręce. - Powiedział Dwingar.
- Ale oni chcieli mnie zabić! Teraz ja ich zabije!
- Nie pozwolę ci na to. Oddajmy ich w ręcę władz. Przy odrobinie szczęścia spotka ich kara gorsza od śmierci.
- Dobrze. Ale odstąpie od zemsty tylko dlatego, że mnie uratowałeś. - Mruknął Thingar
***
Po godzinie straż miejska przyszła ich zabrać. W niedługim czasie zostaną osądzeni. Dwingar pozostał jeszcze kilka dni w domu swojego krewniaka. Potem jednak, zebrawszy zapasy, poszedł znowu poszukiwać przygód...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Mag-Maka]
Rohael przyjrzał się magowi.
- Nie no trzeba ci przyznać że z tym świecącym badylem niezłe wrażenie robisz, nieźle, nieźle. No, ale w każdym razie: czego ode mnie chcesz? Od... Kalekiego barda...
- Tego, że podróżuje z bladymi. Ten kto to robi posiada obsydian, oddaj mi go. - syknął gniewnie.
- Obsydian?-Spytał bard uśmiechając się drwiąco- jeszcze się takiego bogactwa nie dorobiłem. Nie, nie wiem nic o żadnym obsydianie... A może panowie coś wiedzą?- rzekł zwracając się do bladych- ci nie zareagowali, prawdopodobnie ciągle będąc w szoku- wygląda na to że one też nie wiedzą o co panu chodzi. Teraz mości Straszny Pan mi wybaczy, ale muszę... Musimy iść...
- Nic nie musisz! - z całej siły uderzył barda kijem w brzuch, sekundę później podcinając mu nim nogi, przytrzymując go od ucieczki. - Jedyne co musisz to oddać obsydian i powiedzieć dlaczego przemieniasz tych biednych ludzi... - warknął.
- Ee... Ej... Chłopaki- zwrócił się znów do mężczyzn- może byście mi pomogli z tym... Panem. Na niego, ino szybko, bo gotów mnie tu ubić!- zwinął się z bólu- Uspokój się! To ładnie, bić słabego, poobijanego elfa?! Do cholery, co ty se myślisz?! Kim ty właściwie nicponiu jesteś, a?
- Ja ci dam nicponia... - uśmiechnął się złowrogo, po czym, przytrzymując barda zwrócił się do ludzi, obserwujących tępym wzrokiem całą scenkę - Wiecie, kim jest ten elfi pomiot? On robi z was potworów. Pamiętacie zapewne krasnoludów, którzy porwali was na krótki okres, po którym staliście się dziwnie bladzi... Te krasnoludy zrobiły z was potworów! A ta łachudra przemieniała was wbrew waszej woli za pomocą tego kamienia - wyrwał bardowi czarny kamień i pokazując go ludziom. Ludzie bardzo rozgniewani zaczęli podchodzić do elfa, złorzecząc i wypowiadając różne klątwy w jego kierunku. - Teraz chyba się wytłumaczysz. Bo wiesz... ja nie będę miał nic przeciwko jak zechcą cię zlinczować...
- Nie podobasz mi się czarci pomiocie... Czy widzicie tego człowieka?! -krzyknął w stronę tłumu- Człowieka wysłanego w nasze strony przez cholernych biesów! Z tym kamieniem! Zabrałem mu go chcąc to przerwać! Przerwać podłe wykorzystywanie was! On teraz z powrotem go wziął i o wszystko mnie obwinia! Widzicie go?! Magus chędożony! Jak ja, skromny poeta miałbym to zrobić?! Nie bądźcie ślepi! Już sam wygląd budzi strach! Przyjrzyjcie się tym ślepiom! Patrzcie na te ślepia czarciego pomiotu! Bije z nich piekielny ogień! Pokarzcie mu na co was stać! Pokarzcie tym którzy go tu wysłali, na co was stać! Zlękną się was! Wygracie bitwę z piekłem! Pewnie też zniosą w strachu barierę i będziecie wolni! Potem wszyscy będą o was opowiadać. O dzielnych mężach, którzy pokonali sługę piekielnego! Będziecie sławni i bogaci! Przez wieki będą was wspominać w opowieściach!
Ludzie zawahali się, a mag szybko utworzył wokół siebie dla pewności magiczną barierę, nie puszczając barda syknął mu do ucha. - Sprytna sztuczka, ale tego nie przełamią, ja cię nie wypuszczę, a jak nie zaczniesz gadać to wleję w ciebie eliksir prawdy. To co, powiesz po dobroci?
- Czekaj... Wziąłeś ten obsydian cały, to czego ty do biesa jeszcze chcesz cholero jedna?!
- Chcę skończyć z brodaczami... nie wiem jak ty... I chcę dobra tych ludzi. Nie chcę kamienia, chcę go zniszczyć...
- Cóż... Ja też chcę z nimi skończyć. Tyle że... Z innych pobudek... W każdym razie, myślałem że to oni cię na mnie nasłali. Jeden z nich mnie tu wrzucił chyba i oto jestem.
- Wrzucił... Nikt nie przechodzi przez barierę. Nie wmówisz mi takiej bajeczki...
- Ha! To jak niby do kurwy nędzy miałem się tu inaczej dostać?! Sam nie wiem jak to się stało... Wleciałem tu jak gdyby nigdy nic i spadłem do jakiejś stodoły... Możesz się spytać tego jakiegoś faceta, tyle że nie wiem jak on się nazywa i... No w każdym razie po moim wlocie tu zobaczyłem coś dziwnego... Chyba mogę ci powiedzieć, w końcu jesteśmy po tej samej stronie. Patrz- powiedział wskazując na pierścień z pustym miejscem- tu był obsydian. Taki mały kawałek. Dostałem go od jakiejś kobiety. I ten właśnie obsydian po wlocie tutaj po prostu zniknął. Nie wiem czy to się jakoś do sprawy przyczyni, ale to było na prawdę dziwne.
- To musi być klucz... - uśmiechnął się - Nie ma stałej magicznej ściany bez luki, każda posiada tak zwany klucz. Ten kto go posiada może swobodnie przechodzić przez barierę, jednak po kontakcie z nią ów klucz znika... No cóż, skoro działamy po tej samej stronie, to będziesz działał ze mną, nie pozwolę, abyś posługiwał się dla zabawy tymi skrzywdzonymi przez krasnoludy ludźmi... Czy tego chcesz, czy nie. Zgadzasz się, czy mam zatrzymać obsydian, na dodatek obijając cię kijem za wszystkie krzywdy jakie wyrządziłeś bladym?
-Ta. Sprawa jest banalna. Przejdziemy przez barierę przy okazji niszcząc kamyczka, bo w końcu o to ci chodziło, no nie? Sęk w tym że obydwoje chyba nie damy rady przejść. Sam już nie wiem.... Ej Wy!- zwrócił się do tłumu- Spierdalać, kurwy, tam gdzie te pierdolone małpy pieprz produkują, ino szybko, bo Straszny Pan Z Badylem was wypali swoimi czarami, że nawet nie zdążycie powiedzieć "łosz kurwa!", a i ja na was swojego miecza nie poszczędze!- Po czym zwrócił się z powrotem do maga- Może przetniem go czy co... Nie wiem, kombinuj cwaniaczku...
- Nie taki mam plan, ja chcę odczarować bladych. Kiedy krasnoludy po mnie przyszły, przywołałem tuzin nóg, które kopały ich po dupach, dopóki sobie nie poszli. Chcę to samo zrobić z tym, który stoi za tym wszystkim. - widząc odchodzących niechętnie ludzi wzruszył tylko ramionami, dla niego liczyło się to, że są wolni. Nienawidził niewolnictwa, wszystkie inne zjawiska tolerował.
- To tu są krasnoludy?
- Są, ale wychodzą tylko gdy dostają zlecenie od szefa. Chcę pójść ich tropem i pogadać z tym ich szefuniem. Potrzebny mi obsydian w ostateczności i bard, aby potem ktoś pamiętał o poczciwym Drailonie. A poza tym, bez towarzysza nie będę nigdzie się ruszał...
-To one se tu tak włażą i wyłażą jak chcą?No jak chcesz to mogę ci pomóc. Damy radę wyjść?
- Widocznie szef ma spory zapas obsydianu. - mruknął - A na drugie pytanie nie znam odpowiedzi. W każdym razie jak jesteś gotów, to nie ruszaj się... - chciał odejść, ale nie ufał bardowi, rzucił na niego zaklęcie oplatające czymś jego nogi i dodał - Skoro już wiem, że się nie ruszysz, to wiedz, że wrócę za jakiś czas z jakąś miksturą na twoje rany i zaraz potem wyruszamy. - rzekł.
-Ej!- krzyknął na odchodzącego maga-No weź... Po co to?! Zaczekaj!.. AAA!!
- No nic ci się nie stanie, a przynajmniej wiem, że stąd nie uciekniesz i nie będziesz dalej zabawiał się z tymi biednymi, bladymi ludźmi. - rzekł oschle, po czym znikł we wnętrzu domu.
Bard przeklął maga cicho i zaczął się wiercić na ziemi chcąc przybrać wygodną pozycję.
No i znowu wszystko się komplikuje. Może to wyjść na moją korzyść to odczarowywanie bladych i pokonanie krasnoludów. Już słyszę te rozmowy moich wielbicieli! "Oh, czy słyszeliście o tym bardzie Tassu? Uuu! Podobno przerwał zabójstwa w okolicy Andaven! No! Do tego pokonał krasnoludów zamieniających ludzi w potwory! Ah!" Byleby się nie wydało że z tymi obsydianami, że i ja w tym palce maczałem... Problemem może być ta Yulti...Yoji... Ta zielarka cała... Matko moja, żeby ona tego nie wypaplała... No, ale najpierw trzeba stąd, kurwa, wyjść... No ale z kamykiem to się może udać! Oh, jaki będę popularny, jak stąd wyjdę! "Wiecie że bard Rohael, wyszedł ze strefy ogrodzonej barierą! On pokonał barierę! Kocham go!" Ech, ja to mam szczęś... Tfu... Umiejętności niezwykłe.- elf uśmiechnął się do siebie- Hmm... Ciekawe jak się ma ten facet ze stodoły... Może powinien z nami wyjść. Dać mu kawał tego klucza, w ramach jakiejś nie wiem... Jakiegoś podziękowania... Tylko, gdzie on może być... A, kij mu w krocze, nie będę go szukał, jak znajdę, to co innego... A ciekawe, czy ten Drailon da radę jakoś go przeciąć... Ej! Przecież można zabrać obsydiany krasnoludom, bo mówił, że wchodzą tu i wychodzą kiedy chcą. Na pewno jak tu wchodzą, to muszą mieć jeszcze po kamyku na wyjście. Czemu ten kretyn na to wcześniej nie wpadł? No i gdzie on do czorta jest?!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Elminster:

Nie odszedł daleko, bo dopadł go jakiś młody człowiek o czarnych włosach i niebieskich oczach.
- Pan Dwignar... czy jakoś tak?! - zawołał - Szanowny jutrzejszy jubilat Thignar jest porządnie zdenerwowany, że pan opuścił jego dom dzień przed jego urodzinami i bardzo prosi pana aby pan zawrócił na uroczystość, w przeciwnym razie nie dostanie pan żadnego spadku w wypadku jego śmierci, a następnym razem jak pan zechce u niego nocować, to może go w rzyć pocałować za przeproszeniem... - westchnął, dając tym samym do zrozumienia, że skończył nakazaną mu litanię - Tak naprawdę to nie jest niewdzięczny i pana bardzo ceni, ale nie darowałby sobie, jakby na jego urodzinach nie było nikogo z rodziny. - wyjaśnił - To jak? Zawróci pan?

Tokkarian:

Mag wrócił szybko, niosąc gorący jeszcze wywar leczniczy i nie zważając na protesty ze strony elfa, wlał mu całą buteleczkę do gardła.
- No, teraz jesteśmy gotowi do drogi, chyba, że masz jeszcze jakieś pytania, chociaż w to wątpię... - wtem dało się słyszeć łomotanie do drzwi. Do chaty wparowało czterech krasnoludów. Jeden z nich cofnął się, widząc maga.
- Uważajcie, to ten dupo-kop... - uprzedził półgłosem towarzyszy, jednak ci tylko go wyśmiali i zawołali
- Hej, ty magik! Nie jesteś jeszcze po przemianie, twój kumpel też, idziecie z nami...
- A zasadził ci ktoś kiedyś kopa w...
- Hola, hola, magik! - obruszył się krasnolud - Spokojnie, nie agresywnie... - dodał, wyciągając topór. Drailon tylko na to czekał, dotknął klejnotu na swoim naszyjniku, tworząc barierę chroniącą jego i barda, po czym przywołał tuzin magicznych butów, które natychmiast skierowały się ku krasnalom. Ten, który ostrzegał kolegów już zniknął za drzwiami, pozostali znosząc ciosy próbowali powstrzymać buty...
- Takich walecznych jeszcze nie spotkałem... - syknął mag do Rohaela, po wypowiedział słowa, które sprawiły, że oprócz butów, brodaczy zaczęła nękać chmara os. Tym razem pozostała trójka nie wytrzymała, uciekając w ślad za towarzyszem.
- No a więc widzisz, jakimi zaklęciami dysponuję, nie jest to potężna magia, ale umiem też zrobić pożytek z mojego kijaszka a i potężniejsze zaklęcia znam, tylko niestety najprawdopodobniej rozdupcyłyby tę chatkę... No, to teraz ewentualne ostatnie pytania i inne duperele, a potem wyruszamy... - rzekł, kiedy krasnoludy oddaliły się już od nich.

Gandalf:

Wędrując jednym z ubitych traktów drogę zastąpił mu rosły oprych.
- Proszę, proszę... Półelf... Nie wiem kim jesteś, ani co tu robisz, ani też czy opłaca się ciebie okradać... - rzekł, po czym uderzył barda pięścią w twarz. Nie był to jedyny cios, szybko posypały się następne, aż w końcu Aaron stracił przytomność...
Ocknął się w jakimś namiocie, o dziwo z całym dobytkiem przy sobie. Może to nie bandyci go porwali i przyprowadzili tutaj? Jednak kiedy wyjrzał z namiotu zdał sobie sprawę z tego, że się myli. Rosły bandyta razem z siedmioma koleżkami siedział przy ognisku jakieś dziesięć metrów od jego namiotu, gdzie opowiadali sobie sprośne dowcipy.... O co tu chodzi? Może zostać tu i się przekonać, ale perspektywa ucieczki od niepewnej przyszłości również jest kusząca...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[W roli wszystkich NPC jacy tutaj występują: M.G. "Mistrzu" Maka.]

Dobra, lista spraw do zrobienia: pozbyć się tych natrętnych krasnoludów, uratować brunetkę z opresji i ocalić świat... zaraz, wróć, żadnego ratowania świata. Co mi na tym zależy?.... z drugiej jednak strony, ona... lub oni... mogą coś wiedzieć. Na przykład jak się wydostać z tego przeklętego miasta! - bard rozmyślał nad zaistniałą sytuacją. Brunetka jeszcze mocniej zaczęła go obejmować, najprawdopodobniej ze strachu, a nie z tego, że Vic jest tak zajebiście przystojny. Jednak trzeba było myśleć szybko, bo bardowi groziło mocne przedawkowanie bełtami. Schował więc kobietę lekko za nim i krzykiem zwrócił się do napastników.
- Bry! Czemu panowie tacy ponurzy w tak piękny dzień?
- A ty czemu taki wesoły... - odburknął krasnolud z toporem, nakazując kompanom aby opuścili kusze. Bard poczuł, że dziewczyna jest gotowa w każdej chwili zerwać się do ucieczki. - Też zaraz pójdziesz z nami, nie jesteś jeszcze przemieniony... - dodał
- Już raz byłem pijany jeśli o to pytasz... czym ta kobieta was wkurzyła? - odkrzyknął złośliwie Vic.
- Uciekała, byliśmy gotowi ją ustrzelić. Jak grzecznie pójdziecie z nami to nas nie wkurzycie... - odparł krasnal. Czy to aby nie podobne typy mnie wcześniej goniły...? No przecież! To także oni porwali Abigail! Gdyby nie przewaga liczebna już bym się rzucił na tego kurdupla...
- Ermm... pan da mi chwilkę. - po tych słowach bard zwrócił się szeptem do anonimowej mu kobiety - Powiesz mi o co tu biega?
- O to, że chyba coś z nami zrobią. Widziałeś tych dziwnie osłabionych i bladych ludzi w mieście? Chyba też do nich dołączymy... - odparła szeptem, zaniepokojonym głosem.
- Hmm... - Vic znów zaczął krzyczeć do krasnoludów - Słuchajcie, a nie możemy po prostu się rozejść? Co wam szkodzi?
- Nam w sumie nic, ale szef chce, aby wszyscy w tym zasranym mieście byli po przemianie. Jak chcesz to najpierw zaprowadzimy cię do niego. Może się jakoś dogadacie... - ostatnie zdanie krasnolud wypowiedział z tą samą pewnością, jakby mówił "świnie pieruńsko szybko latają...", co bardowi nie przypadło do gustu.
- Nie brzmi to jak miłe zaproszenie na herbatkę! Nie możecie po prostu udać, że nas nie widzieliście? Nie chodzi o to, że jestem pacyfistą czy coś, tylko naprawdę nie chce mi się z wami walczyć! Puśćcie mnie i koleżankę, bo widać że niczym nie zawiniła i tyle! - krzyknął Vic.
- Nikt tu niczym nie zawinił, ale my po prostu za to zgarnianie istot do przemiany dostajemy zapłatę... - wyjaśnił krasnolud - 40 monet od osoby, jak zapłacisz nam chociaż pięć dyszek to nas tu nie było. - dodał.
- Złoto...? Chcecie ZŁOTO? Na cholerę wam w takim miejscu! Że co, niby gdzie tą kasę wydacie, w butiku?! - szyderczo odkrzyknął bard.
- My możemy wychodzić kiedy chcemy. Mamy to zapisane w umowie z szefem. - zachichotał - A piwo w tawernach za barierą kosztuje...
- Wyjście... jest wyjście...?... Khm, słuchajcie, mam przy sobie 70 sztuk złota, będzie wasze, jeśli dacie mi mały cynk, gdzie jest to wyjście! Co wy na to? - zaproponował Vic.
- Wyjściem jest bariera... Masz info za darmo. Jak przez nią przejść, też powiemy za darmo - trzeba mieć przy sobie choćby odłamek obsydianu za każdym przejściem, gdyż podczas niego, kamień ten rozpływa się w powietrzu. Jak zdobyć obsydian? Tu już potrzebujemy twoich pieniędzy. Płacisz? - ostatnim słowom krasnolud nadał duży nacisk.
- Jak już wspomniałem, mam 70 pieniążków. Jeśli to wystarczy, to będę zadowolony.
- Wystarczy. Nawet 50 wystarczy, nie myśl, że jesteśmy oddarci z ludzkich uczuć... - prychnął krasnolud.
Bard słysząc to podszedł ostrożnie do krasnoluda, zostawiając dziewczynę z tyłu i wręczył mu 50 sztuk złota. Bogatszy o pół setki kurdupel zaczął nawijać.
- Masz kilka wyjść... Podobno we wschodniej części miasta jest zakład jubilerski, może mieć parę wyrobów z obsydianem. Może lecz nie musi. Jednak czeka cię tam wojna z kilkunastoma innymi, którzy płacili. Drugie wyjście, możesz zapłacić 100 sztuk złota, wtedy ty i twoja paniusia dostaniecie po odłamku lub możesz kupić odłamek tylko dla siebie, za to za 60 monet. Trzecie wyjście - możecie próbować zabrać nam nasz obsydian siłą, ale tego nie radzimy. Czwarte wyjście - możecie spróbować wykraść go z siedziby szefa, idąc tam z nami lub bez nas, jednak tam będzie traktowani jak intruzy, więc nie spodziewajcie się uprzejmości... Tak, dobrze słyszałeś. Bez nas. Te 50 monet traktuję jako wspomnianą wcześniej opłatę za "ślepotę". Jeśli nie masz więcej pytań, to zwijamy się chłopaki!
- Hrrm.. nie podoba mi się to. Nie mam więcej pytań. - rzekł do siebie bard.
- Nie podoba, nie podoba, każdy jeszcze nie przemieniony walczy o obsydian, nie jesteś sam... Tu nie chodzi o "podoba" tylko o to czy chcesz wyjść z tego gówna czy nie... - powiedział krasnolud, po czym wraz ze swoimi towarzyszami odszedł w głąb miasta.
- Tak, kij z manierami... - wzdychając bard zwrócił swój wzrok ku głupio uśmiechającej się kobiecie - Czemu tu jeszcze jesteś?
- Bo co mam robić innego? Ty chcesz stąd wyjść, ja też. Ty coś znajdziesz, może i ja się załapię i odwiedzę rodzinkę w najbliższej wiosce. A jak nie znajdziesz to ja sama tym bardziej nie dam rady, więc wolę się tu trzymać z kimś razem. Fakt, wolałabym dwumetrowego, silnego wojownika o blond włosach i niebieskich oczach, ale ty też jesteś całkiem znośny... - zaczęła szybko gadać. Bardowi brakowało słów na to.
- Zapomnij. Nie mam nastroju do tego. Także słyszałaś co powiedział, więc wiesz co robić! Tak więc powodzenia. - Vic mówiąc to miał nadzieję, że już jej więcej nie zobaczy.
- Nikt mi nie zabroni iść za tobą. - uśmiechnęła się - Tak więc nie zdziw się, że kiedy będziesz przy obsydianie, wyjdę z jakiegoś kąta i też sobie coś chapnę... - zachichotała.
- Kiedy ja mówię NIE! Trzymaj się ode mnie z dala, uwierz mi, lepiej na tym wyjdziesz!
- Zobaczymy. Najpierw sprawdzę, jak wyjdę, trzymając blisko ciebie, no chyba nie odepchniesz kobiety w potrzebie! - kolejny raz głupio się uśmiechnęła.
- Litości... uhhh, jak cię zwą? - bard się poddał.
- Vera, moje pełne imię to Verlitynovtheia, ale sądzę, że Vera przyjdzie ci łatwiej, a ciebie? - odpowiedziała.
Jasny gwint...
- Vic. - odpowiedział z obojętnością.
- A pełne imię? Bo aż trudno mi uwierzyć, aby było takie krótkie... Tak więc, Victorze? Dobra, nieważne, może jest takie. Swoją drogą, na "v" czy na "w"? - znów zaczęła nawijać jak szalona.
- Imienia się nie wybiera, moja matka pochodziła z dalekiej wschodniej prowincji, i to ona wym.... a ciebie to nie powinno interesować!
- Dobra, dobra, spokojnie. Ale wiesz, bo moje jest na "v" i wiesz, jak twoje też by było na "v", to by nas chociaż coś łączyło, a lepiej podróżować z kimś, kto ma z nami coś wspólnego, nie?
Skąd biorą się takie kobiety?
- Chryste, prawdziwy promyczek szczęścia z ciebie, co? Całą podróż będziesz kłapała tym swoim dziobem? - Vic''owi powoli zaczęły siadać nerwy.
- Ale co ci szkodzi powiedzieć, na jaką literę zaczyna się twoje imię?!
A co MI szkodzi oderżnąć ci ten gadatliwy łeb?!
- Czy to jest teraz ważne?! Jesteśmy w środku pieprzonego czarnego miasta, czeka nas... mnie... przeprawa po ten pieprzony kamień i potem odnaleźć pieprzone wyjście z tej pieprzonej sytuacji, a ciebie interesuje na jaką literę zaczyna się moje IMIĘ?! Zaczyna się na "v" do ciężkiej cholery, na "v"! - wpadając w złość bard wygłosił te słowa.
- No, czyli coś nas łączy! - zawołała uradowana. - Skoro tak, to prowadź, "bracie pierwszej litery imienia". Teraz już będę cicho... W każdym razie się postaram...
Bard ciężkim wzrokiem zlustrował kobietę po czym bez słowa ruszył w swoją stronę, a nowo poznana brunetka chyżo za nim. Po spotkaniu z Abigail nie widziało mu się podróżowanie już z nikim. Tyle się przyzwyczajał do samotności, już się nawet z nią pogodził, a teraz? Teraz musi znosić towarzystwo kłapaczki bez dna. I bardzo mu się to nie podobało. Nagle przyszłość przed Vic''iem stała pod znakiem zapytania...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Elhan musiał trochę poczekać. Nie wiedział dokładnie ile. Czas zleciał mu na myśleniu nad planem i obserwowaniu okolicy. Z tym, że z pierwszą rzeczą miał problem. Nie znał swej ofiary, nie wiedział czego może się po niej spodziewać. Ale wolał być ostrożny, ba! Nie miał wyjścia.
Dookoła ruch pomału ustawał. Większa część osób zasypiała spokojnie przy jeszcze palących się ogniskach. Pozostali pechowcy patrolowali teren. Lecz robili to niezwykle ospale, chodzili powoli i chwiali się na boki. Jakby za chwilę mieli wylądować na ziemi. Przynajmniej straż nie będzie zbyt przeszkadzać.
Ogniska dogasały, gdy z ciemności wyłonił się wcześniej przekupiony elf z wyrazem zadowolenia na twarzy.
- Masz jakieś wieści – spytał zabójca bez zbędnej uprzejmości.
- Tak. Możesz panie udać się teraz na spotkanie. Szef wyznaczył miejsce. O, trzeba obejść te ostatnie paleniska, trochę pójść w las aż dojdzie się do niewielkiego uskoku. Tam kazano czekać – mówiąc wskazał palcem drogę, którą powinien udać się rozmówca.
- Trafię, możesz odejść. A, czekaj. Nie potrzebna mi dodatkowa para uszu. To poufne, rozumiesz?
- Tak, tak panie.
- To zjeżdżaj.
Elf wyczuł stanowczość w tonie zabójcy i postanowił oddalić się jak najrychlej. Wszak kłopoty mu nie są potrzebne. Elhan zaczekał aż tamten zniknął w ciemności, poczym sam udał się w las. Sprawdził uzbrojenie, wsadził nóż do rękawa i poprawił opatrunek. Nie pozostało nic innego oprócz udanie się w drogę.
Podróż zajęła kilka krótkich chwil.
- Stań nad skarpą – władczy głos nie znosił sprzeciwu. – Wyciągnij broń i odłóż ją na bok.
Elhan poczuł sztych na swoich plecach. Po rozbrojeniu nacisk zelżał.
- Racz wybaczyć, lecz konspiracja wymaga daleko posuniętych środków ostrożności. Jeżeli masz jeszcze jakąś broń to ją wyrzuć teraz. Jak ją znajdę to zginiesz.
- Nie, nie mam. Przejdźmy do rzeczy.
- Gdzie ten pośpiech najpierw sprawdzę. Odwróć się.
Zabójca nie protestował. Ujął jedynie rękojeść noża, starając się nie odkrywać klingi. Ręce miał lekko uniesione w górę. Człowiek obstukiwał brzeszczotem ubranie towarzysza.
- Dobrze. No to teraz powiedz to co masz do powiedzenia – miecz spoczął przy nodze.
- Ja mam coś do przekazania – zabójca ostrożnie podszedł. Z kieszeni wyjął jakąś szmatkę i wyciągnął ją w kierunku ofiary. Druga ręka gotowała się do ataku...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować