Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

Miecz trafił w stół...Siła rozmachu była zbyt wielka co spowodowało, że Mordrag, wytrącony z równowagi poleciał na ziemię.
- Kurwaa! Co to miało być?! - wrzasnął po czym wstał i wyciągnął wbite ostrze. Biegł do mnie, był tuż przy mnie i ... zniknął, rozpłynął się w powietrzu.
- Jest tu kto??- krzyknął- Odezwać się, natychmiast! Cisza. Wszędzie panował mrok. Rozejrzał się wokoło. Pusto. Chyba go nie ma, ale dlaczego? Przecież mógł mnie załatwić, był szybszy ode mnie. A jeżeli wróci?... Nie wątpię w to jeżeli miałby mnie zaatakować zrobił by to od razu, miał ku temu najlepszą sposobność. Nagle dojrzał skaczące cienie.
- Jest tam kto? Cisza. Ruszył po schodach. Światło bijące ze świecznika było coraz jaśniejsze. Wszedł na górę. Świece stały na stole. Obok leżało trochę butelek i czegoś o czym Mordrag wolał nie wiedzieć czym to jest. Gdy się odwrócił, zobaczył postać, siedzącą w kącie na krześle. Złapał za miecz, lecz ujrzał, że postać jest spętana. Wziął stojący na stole świecznik i zbliżył się do tajemniczej postaci. Jego oczom ukazała się, blada, nie oddająca żadnego wyrazu, żadnego uczucia twarz.
- Kim jesteś?
- Zwą mnie Lucien Ritari- odrzekł wampir- a tą przyjemność, lub bardziej w tej sytuacji nie przyjemność z..?
- Mordrag- odrzekł po czym wyciągnął skręta i odpalił od świecy- Masz może ochotę?
- Nie dziękuję.
- Odstawy te grzeczności na bok. Co robi związany wampir w kryjówce demona?
- Chyba to samo co ty, jednak, że mnie złapano, więc jakim cudem ty tu stoisz żywy?
Bo jestem lepszy- pomyślał drwiąco Mordrag. - Demon... uciekł, a dokładniej rozpłynął się w przestrzeni, nie wiem gdzie on teraz jest.
Zaciekawiony wampir poruszył lekko głową.- Ciekawe... A więc zostaliśmy sami. Może byłbyś tak miły i rozwiązał mnie, a ja obiecam, że Cię nie zabiję...?
- Może byłbyś tak miły i się zamknął to również Cię nie zabiję- Uśmiechnął się drwiąco Mordrag- Powiedz mi co ten demon tu robił, czego chciał.
- Nie wiem, o niczym mi nie mówił. Siedzę tutaj i żywię się tym o co widzisz na stole. Nie mam pojęcia jakie miał plany wobec mnie.
- A jakie były Twoje plany, co Cię tu sprowadziło?
- Czysta ciekawość. Dostrzegłem demona który tu wchodził i chciałem sprawdzić co robi w tym mieście. Interesuję się sprawą run i przybyłem do tego miasta w poszukiwaniu informacji.
Runy... słyszałem o nich. Dużo osób interesuje się tą sprawą, dużo niezwyczajnych osób. Może też warto było by się tym zainteresować. Może ten wampir będzie dobrym początkiem rozpoczęcia przygody.
- Mimo, że Twoja twarz nie wyraża żadnych uczuć, widzę w Twoich oczach, że nie kłamiesz. Widzę też, że mimo tego, że jesteś mrocznym elfem i jeszcze wampirem, nie jesteś zły mimo, że chcesz pokazać coś innego swoimi czynami.
- To samo mógłbym powiedzieć o tobie- odrzekł z lekkim uśmieszkiem wampir.
Mordrag zaśmiał się- Myślę, że mogę Ci zaufać. Wziął leżący na stole nóż i przeciął węzy. Odsunął się. Przez chwilę, ułamek sekundy naszła go myśl, że wampir go zaatakuje. Mylił się. Mroczny elf wstał, otrzepał ubranie i spojrzał mu w oczy.
- Dziękuję- rzekł
- Proszę bardzo. A skoro mowa o runach. Postanowiłem zainteresować się tą sytuacją. Może moglibyśmy wspólnie rozpocząć poszukiwania?
Nie głupio mieć za towarzysza człowieka, on przynajmniej może bez przeszkód poruszać się za dnia no i zawsze lepiej mieć dodatkowe ramię w walce. Wampir nie zdążył nic odpowiedzieć.
- Mam jeszcze jedną pilną sprawę w mieście. Zastanówmy się oboje o tej sytuacji i spotkajmy się następnej nocy w tym domu, o północy i zdecydujemy co dalej.
Po chwili ciszy wampir rzekł- Niech zatem tak będzie.
- A więc do zobaczenia
- Do następnego wieczora- odrzekł wampir.
Rozstali się na dole. Mordrag ruszył w stronę koszar. Dziwne czasy nastały, ale skoro takie czasy to i takie towarzystwo, a towarzystwo wampira na pewno będzie korzystne. Jeżeli nie zawsze mogę w jakiś sposób zwabić go na słońce- zadrwił w myślach Mordrag i przyśpieszył kroku. Po kilku minutowej drodze znalazł się na terenie placu ćwiczebnego. No tak. Przecież szanowny pan kapitan nie przyjmuje w nocy. A zatem muszę tu poczekać do rana. Mordrag znalazł stóg siana, położył się na jednej ze stroni zasnął.

Doświadczenie:
950/xxxx
[ Nie wiem czy to należy podawać aktualnie czy nie ;p]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bard siedział nucąc sobie dalej jedną melodię.... cały czas mu przeszkadzały jakieś dźwięki. Wytwór mojej wyobraźni, nic więcej.... zaraz..... Jeden dźwięk bardzo mu się dawał we znaki. Wydawało mu się, że słyszy, bardzo niewyraźnie, ale słyszy, jak ktoś wzywa jego imię... nie byle ktoś, to był głos Abigail. Bard wziął kilka wdechów i poszedł otworzyć drzwi... co mu szkodzi, najwyżej zobaczy, że nikogo nie ma i wróci do swojego kąta.
Kiedy otworzył drzwi, nie mógł uwierzyć własnym oczom, oto przed nim stała właśnie Abigail, ale wyglądała bardzo kiepsko... przez swój blady, zdradzający słabość wygląd, zdawało się, że kobieta znacznie się zestarzała. Ale jakim cudem?
- To ja.... to ja, naprawdę wróciłam. - mimo bardzo słabego głosu, Abigail zdradzała trzeźwy umysł.
- Abi... co... ci się sta... nieważne, wchodź, czym prędzej! - z wielkim zdziwieniem powiedział Vic, wprowadził kobietę do domu i natychmiast zamknął szczelnie drzwi.
Bard spojrzał jeszcze raz na Abigail. Cały czas ją widzę... więc to chyba nie jest iluzja... Iluzja czy nie, kobieta była w opłakanym stanie, jej włosy, wydaje się, że się zszarzały. Oczy straciły blask nadziei. Abigail usiadła w kącie w którym do tej pory przebywał Vic, objęła swoje kolana rękoma i zaczęła się wpatrywać w barda.
- Gdzie był... co ci się... - Vic nie wiedział od czego zacząć - A... a z resztą, trzymaj, może to ci pomoże.
Bard wręczył jej część swoich racji żywnościowych, ta je wzięła i zaczęła powoli jeść. Vic podszedł trochę bliżej, schylił się ku niej, spojrzał w oczy i zapytał, tym razem z pewnością.
- Co.... ci.... się.... stało?
Dziewczyna ogarnęła włosy, skończyła jeść to co bard jej dał i pogrążyła się w myślach. Zaczęła powoli mówić, skruszonym głosem.
- Pamiętam.... pamiętam krasnoluda.. prowadził mnie gdzieś... do jakichś podziemi... kazał mi wypić jakąś miksturę, dalej nic nie pamiętam! Dziura... czarna dziura... - na wspomnienie o tym głos Abigail coraz bardziej drżał - Potem... obudziłam się na ulicy. Usłyszałam twoje ciche nucenie... szłam za dźwiękiem. I.. jestem.
Bard po usłyszeniu tych słów niespodziewanie przytulił kobietę, co ją zdziwiło. Szybko jednak przestał.
- Tak się cieszę że tu jesteś, byłem pewien że wyjdę z siebie, lub co gorsze, wyjdę *całkowicie* z siebie.
Po tych słowach dwójka zamilkła. Abigail zasłoniła sobie twarz dłonią i zaczęła coś bardzo cicho mamrotać do siebie, Vic cały czas nie spuszczaj jej z oczu. Dalej nie mógł uwierzyć, że nie jest już sam. W pewnej chwili, zaczął nawet myśleć o planie ucieczki z tego przeklętego miejsca. Ale nie teraz, gdy jego towarzyszka jest w takim stanie.
Noc... czy tam dzień, żadna różnica - przemijała cicho. Jedyne co Vic mógł słyszeć to swój własny oddech, oraz ciche mamrotanie Abigail. Nie miał styczności z taką sytuacją, nie wiedział co robić... chociaż że przyszedł mu do głowy pewien pomysł.
- Abi...? - zwrócił się do kobiety cicho.
- (W uliczce... nie... nie) Ekhm, co chcesz? - zapytała Abigail.
- Czy... nie nie, wiem, że niewiele mi powiesz w takim stanie. Ale... czy pamiętasz naszą umowę? Nocleg za historię? Dalej jest aktualna?
- Vic... naprawdę już nie musisz... już po wszystkim, nie masz wobec mnie zobowiązań.
- Ale... hmm, tak sobie myślałem, że mała ballada czy powieść rozjaśni nam trochę umysł. Może trochę się tobie polepszy, nie mogę na ciebie patrzeć w takim stanie.
Abigail uśmiechnęła się lekko na tę wieść, to niezwykle pocieszyło barda. Ułożyła się bardziej wygodnie czekając na to co Vic dla niej przygotował.
- Pomyślmy... - zaczął bard - .... co by tu ci powiedzieć. Khm khm. [Donośnie] Oto przed tobą bla bla bla bla, ble ble ble ble, jako by to zaczęli bardowie pieprzyć.... ja zwyczajnie powiem: ten utwór zwie się "Plan doskonały prostego zarobku... prawie". Uwaga!

Przynoszę powieść, w rzeczy samej, straszliwą,
O pewnym horrorze, co niedawno przeminął.
Chłop, pies i baba - wokół tego się skupia,
Zbierzcie się kurna, bo to powieść niegłupia!
Rzecz tą dość pamiętam dokładnie,
Skończyła się ona, bardzo marnie.
Nie dla nas, lecz dla rodzinki wspomnianej wyżej,
Bowiem zechcieli miedziaki mieć trochę bliżej.
Powiadam, śpiewam prawdę, przyrzekam na mój pośladek!
Rodzinka miała zainicjować "przypadkowy" wypadek.
Chłop miał zostać "poturbowany" przez cywila,
Zażądałby po tym rekompensaty, ale chwila...
... wpadł na najemnika, w dodatku dużego,
Chłop chciał pieniędzy, dostał w ryj z prostego.
Baba widząc to, zaczęła się drzeć i kłócić,
Zamknęli ją u czubków, co innym powietrze będzie ona młócić?
A pies? Pies nie ma w tym historii
Dodałem go dla zabawy, ot dla fałszywej euforii.
Chłop nie żyje, baba ześwirowała,
Opowieść taka, była to mała.
W rzeczy samej, potworna straszliwie,
Lecz dla nas to komedia, właściwie.


- Może ta piosenka doda ci trochę otuchy, choć tyle mogę zrobić. W zasadzie, tylko tyle umiem dobrze zrobić. - powiedział bard.
- Dziękuję... - powiedziała Abigail - ... chyba teraz będzie mi się lepiej odpoczywało. Idę do łóżka.
Bard westchnął ze szczęściem na tę wieść.... ale nagle z czegoś sobie zdał sprawę.
- Zaraz zaraz. Heh, wiem że jesteś chora i tak dalej, ale już się rządzisz? Ty na łóżko, to gdzie ja mam spać?
Abigail nic nie odpowiedziała tylko wskazała pewien materac na drugim końcu pomieszczenia. Cicho chichocząc położyła się.
Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią.... ech, powrót do przeszłości. - pomyślał bard kładąc się na materacu, nucąc sobie pewną melodię, którą kiedyś usłyszał....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Morze właśnie wyczołgiwał się z sali bankietowej, za którą działała stara piwnica pełna różnorakich alkoholi. Wychodząc spojrzał za siebie: Deedi dalej w rozkroku podrywał kosz na śmieci; Ced kombinował jakąś torbę, by zgarnąć trochę piwa do domu; Madoxx gonił kota, by zrobić z niego kisiel; Rdzawy palił skręta w rogu wraz z Gandalfem.
- Pamiełdajce chlopagi - rzekł lekko nietrzeźwy Morze - ze ni ma kefiru!
Wyszedł na ulicę... i skumał, że wszystkie bryki, wszyscy fotoreporterzy i wszystkie kur... - znikły.
- Cio jezd, kurka blaska?!
- Mnie nie pytaj - odpowiedziała postać na jego lewo - Ja tu tylko jestem smokiem]

*************************************************

Żeby się odnaleźć, trzeba się najpierw zgubić powiedział kiedyś jeden mądry demon do Graviera Ale jak się zgubić w miejscu, gdzie jest tylko jedna głupia droga i sama trawa?
Mag po rozmowie z Mysteriusem [jeśli to było naprawdę jego imię, do czego demon miał pewne obiekcje] dalej maszerował wzdłuż bruku, mając nadzieję, że znajdzie jakąkolwiek wskazówkę co do dalszej wędrówki.
Szukanie czegoś, co może jednocześnie istnieć wszędzie i nigdzie zarazem rozważał Oxinus nie będzie łatwe, a może nawet niemożliwe. Dziadyga mówił, że to nie będzie trwało dłużej niż godzinę w realnym świecie, ale tutaj można zwariować! Nie dość, że już nogi mnie cholernie bolą, mój kijek wygląda jakby działał za wykałaczkę olbrzyma, to ta cholerna jasność świeci i świeci... Czy nikt tam w górze nie zmienia żarówek raz na jakiś czas?! Nie wspominając o tej drodze - mogłabyś się gdzieś w rozsądnym miejscu skończyć, wiesz?! Mam tylko nadzieję, że jak znajdę stąd wyjście, dorwę starucha i przetrzepie mu wszystkie organy, zaczynając od pęcherza!!

*************************************************

Dobre kilka godzin Oxnius jeszcze tak szedł i marudził, jakie ma do dupy życie. W końcu jednak nogi odebrały mu posłuszeństwo. Kazały skręcić w lewo, położyć się na trawie i jeśli chce, nie ją popali. Zrobił tak, jak chciały [poza tym ostatnim]. Uznał, że nawet wygodnie jest tak leżeć bykiem na ciepłej trawie, patrzeć na niby chmurki nad nim i na nieistniejące Słońce. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał wstać i iść dalej, ale chciał jak na razie dobrze się wyspać...

Jakiś mniej więcej nieokreślony czas leżał spokojnie, mając demoniczne, erotyczne sny o różnych takich tam. Chrapał spokojnie w rytm wiatru [gdyby takowy istniał] i był wolny na pewien czas od tego wszystkiego - porąbanych elfów, porąbanych magów, porąbanych ludziów oraz porąbanego narratora tej porąbanej opowieści. Mógł tak leżeć spokojnie, ale skoro tak na powyzywał narratora można trochę namieszać...

Demona obudził jakiś dziwny chrzęst. Brzmiał dziwnie sucho, jakby "ziemisty". Otworzył oczy i próbował stać, ale nie mógł, bo grunt pod nim zaczął intensywnie się ruszać. Niczym ruchome piaski, które pochłaniają głupie krowy i ich pijanych przewoźników, ziemia wchłaniała Graviera na drugie śniadanie. Wielki otwór przypominający usta goryla połknął go i zaczął się zsuwać na dół długiego szybu. W końcu wyleciał głową w dół [dobrze, że był demonem - normalny człowiek miałby od razu ''hrrrr'' karku] i spadł na kamienistą posadzkę. Powstał, otrzepał się z kurzu i rozejrzał się po okolicy. Wyglądało to na jakąś jaskinię wulkaniczną, trochę podobną do Smoczej Jamy w Tatrach. Wszędzie zwisały ze stropu stalagmity, u posadzki wyrastały stalaktyty, a gdzie nie gdzie łączyły się w stalagnaty [zna się terminologię ;> ]. Z niektórych otworów w ścianach sączyła się do groty lawa, tworząc w centrum małe jeziorko. Lawa dalej tworzyła kolejne korytarze po bokach jaskiń, w coś rodzaju rzekę. Dokąd - nie wiadomo. Mag poczuł się jak w domu, ale wiedział, że to nie może być on. Był... zbyt obcy i nieprzyjazny nawet dla niego.
Trochę śmieszne pomyślał Nie mogłem znaleźć celu, to cel sam mnie znalazł... Czy raczej wchłonął.
W oddali demon usłyszał tętent kopyt. Chyba koni. Ale jakieś za lekkie na konie. Tak czy siak, słyszał z 4 pary kopyt, czyli jeśli wierzyć w logikę i prawa natury, były to dwa konie. Nie mylił się... Z jednego z korytarzy lawy sunęły dwa lśniąco siwe konie. Ich widok trochę zmierził demona, głównie przez kompletnie czarne oczodoły, co raczej nie jest normalne. Ale prawdziwą zgrozę poczuł, gdy spojrzał na jeźdźce jednego z nich, co można opisać w proste "Oh, znów to samo" bądź "Kurde, 4 ciąża...". Jeźdźca był od stóp po głowę otoczony czarnym płaszczem. Widać wysuwające się z niej stopy i ręce, które nota bene należałyby do eksponatu szkieletu na lekcjach biologii o imieniu "Czesław". U góry płaszczu był otwór, skąd spoglądały dwie puste oczodoły białej czaszki. Sytuację nie poprawiała kosa na ramieniu jegomościa.
NA CO CZEKASZ?!
Ten głos dochodził jakby znikąd. Oxinus mógłby przysiąść, że jegomość to powiedział, co jest zupełnie nierealne skoro nie miał on narządów mowy
- Mowa do mnie? - zapytał nie pewnie
A DO KOGO?! zapytał Śmierć JAKOŚ TUTAJ NIE WIDZĘ CHUCKA NORISA, WIĘC IDZIESZ TY
- Ale ja... - powiedział niepewnie Oxinus. Zawsze wiedział, że każdy kiedy umrze, nie ważne ile by żył, ale jakoś zawsze unikał myśli, że to spotka w końcu jego - Ale ja nie jestem jeszcze gotów.
NA CO? NA ŚMIERĆ? NIE BĄDŹ GŁUPI I WSIADAJ NA KONIA po czym wyjął mała klepsydrę spod płaszcza i pokazał ją demonowi TY JESZCZE MASZ KUPĘ CZASU... CHOCIAŻ JAK TAMTEN STARUCH CI POWIEDZIAŁ, CZAS TO DOSYĆ WZGLĘDNA RZECZ - CZASAMI MAM CHĘĆ JUŻ GO WZIĄĆ ZA TO MĄDRZENIE SIĘ. NIE LUBIĘ TAKICH GOŚCI, KTÓRZY TŁUMACZĄ INNYM, ŻE CZAS JEST NIEUBŁAGANY I W OGÓLE
- A jest?
OCZYWIŚCIE, ŻE JEST. ALE TO PSUJE MI MARKĘ, GDY KTOŚ TAKI ROZPOWIADA TAKIE RZECZY OCZYWISTE, KTÓRYCH NORMALNY CZŁOWIEK NIE CHCE PRZYJĄĆ DO ŚWIADOMOŚCI.
- Czyli nie umieram?
JESZCZE NIE uśmiechnął się Śmierć WCHODŹ NA KONIA. MUSIMY POGADAĆ.

*************************************************

Reputacja: -10

Exp:
1050/3000

Umiejętności:
1. Dla wszystkich:
a) wiedza [stopień 1]
b) wyostrzone zmysły [stopień 1]
c) orientacja w terenie [stopień 1]
d) gra w Drumenta [stopień 1]
2. Klasowe:
a) rzucanie zaklęć
b) Szkoła Magii -> Czarna Magia [stopień 1]
3. Rasowe:
a) atakowany przez ludzi w miastach
b) jego domem jest otchłań

Ekwipunek:
1. Kij
2. Szata Maga
3. Podniszczona mapa Eodemu
4. talia kart do Drumenta

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ciemno tu jak w dupie. Gdzie ja w ogóle jestem?! Dobra, spokojnie, jakoś stąd się wydostanę.- usiadł na ziemi czytając znów tekst z kartki."Nie wierzę, abyś dał sobie spokój, znałem już takich jak ty." A to CO ma znaczyć? Jedno jest pewne- muszę tam wrócić. Nie chce być gorszy od tych innych. Moja kariera "Barda poszukiwacza przygód" wisi na włosku. Wrócę do Drenthen, tym razem jednak będę ostrożniejszy. No i muszę coś jeszcze zarobić. Muszę się wydostać z tej mojej... Co tu się oszukiwać? Biedoty. Podniósł się i zaczął się wsłuchiwać. Mało mógł usłyszeć w środku nocy, ale nie mógł być też bardzo daleko. Komu chciałoby się mnie wynosić kilka mil w las? Usłyszał lekkie szmery. Mogły dochodzić z karczmy w Drenthen, ale mogły równie dobrze dochodzić od myśliwych. Poszedł, co mu za różnica. Po drodze układał pieśń. Zapisywał co ważniejsze rymy z tyłu kartki którą mu zostawił ten "złoczyńca". Zapisywał to patyczkiem umoczonym w soku jakichś roślin, przez co było to niewyraźne, ale układał dalej. Jaki jest rym do "kwiaty"? Maty? Chaty? "Kwiaty do twej chaty"... niech będzie.
Zmysły go nie zawiodły. Po kilkunastu minutach był przy jakimś mieście. Ciężko było mu stwierdzić, czy to Drenthen, bo poza lasem wydawało się być jeszcze ciemniej niż w środku. Brama do miasta była zamknięta. Strażnicy poinformowali go, że wejść do środka będzie można dopiero rano. Na nic zdały się prośby i jakieś teksty o chorym kuzynie i potrzebie pójścia do medyka. Bard mógł albo czekać albo się przekraść. Na początku wybrał pierwsze rozwiązanie, jednak ku jego nieszczęściu rozpętała się straszna burza. Ucieknięcie do lasu było głupim pomysłem, ale słabym rozwiązaniem było też czekanie do rana pod gołym niebem.Sytuacja wymusiła na nim przekradnięcie się do miasta. Problemem było tylko to w jaki sposób to zrobić. Schował kartkę z tekstem i zaczął okrążać miasto. Palisada otaczająca miasto nie była wysoka, łatwo można było ją przeskoczyć, lecz wzdłuż niej chodzili strażnicy po jakby podestach przymocowanych do niej. Dziwne było to że pilnowało jej 4 strażników, jeden strażnik na jedną część ogrodzenia. Były idealne warunki na przedostanie się. Ciemno tak, że strażnicy z pochodniami widzą maksymalnie do sześciu metrów, a deszcz lał tak głośno, że prawie nic nie słychać. Zaczął się więc wspinać, gdy strażnik odwrócił się do nie go plecami, szybko złapał się podestu i opuścił, podciągając nogi pod podest, tak że nie było go zbyt dobrze widać. Pech chciał jednak że gdzieś na niebie błysnął piorun i strażnik zauważył barda. Ten szybko się podciągnął, chcąc szybko wyciągnąć broń i unieszkodliwić strażnika, jednak trafił na jakiegoś doświadczonego, bo ten bez zastanowienia wyciągnął broń. Szczęście w nieszczęściu, że zranił Rohaela dopiero po tym jak wszedł na podest. Szybko ciął na oślep, ale strażnik sparował. Hałasy usłyszeli inni strażnicy i zaczęli nawoływać co się dzieje, ten jednak nie zdążył odpowiedzieć, bo jeszcze po kilku skrzyżowaniach oręża, bard przeciął mu gardło, po czym dla pewności wbił mu miecz w serce, po czym zrzucił z podestu, a potem sam uciekł z miasta przeskakując przez palisadę. Koło trupa pewnie zgromadzili się wszyscy strażnicy. Można skorzystać z sytuacji, nie po to dostałem mieczem w ramię, by się poddać, przejdę przez inną część ogrodzenia, tam na pewno nikogo nie ma. Jak pomyślał, tak zrobił. Problemem było tylko to, gdzie się schować. Na pewno będą szukali sprawcy. O nie! Jeszcze tamci strażnicy! Nie mogą mnie zobaczyć, bo już na pewno wywnioskują że to ja. Z miasta będę mógł wyjść dopiero, gdy przy bramie będą inni strażnicy. Teraz trzeba szukać schronienia. Znalazł otwarte drzwi do czyjejś piwnicy z wielkim stosem ziemniaków. Tu mogę chyba przeczekać. Nie będą raczej szukali zabójcy, a właściciele też raczej w nocy nie jedzą ziemniaków. Znalazł jakiś worek na ziemniaki. Wszedł do niego i położył się za stosem. Poczuł się nagle śpiący. Normalnie nikt by nie usnął, nawet mimo zmęczenia, czuwając, ale on wolał iść spać. By mieć to wszystko za sobą. "Dobranoc"- powiedział do siebie cicho po czym zasnął niczym dziecko.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[zaniedbałem trochę sprawę, więc postaram się nadgonić. mam nadzieję, ze nie pogubię się z czasem, jako oberżysta i gnom Maka]

[dzień, w którym dostano felerną zapłatę]
Chędożony gnojek, jeszcze mi straż na kark zesłał... Zirytowany elf nie mógł przestać myśleć nad tym, jak dał się wpakować w te kłopoty. Uciekał co sił w nogach ulicami przed strażnikami. Nie miał zamiaru z nimi walczyć. Jest szanującym się zabójcą a nie szaleńcem mordującym wszystkich po kolei. Jednakże czy po tej wpadce mógł być jeszcze szanowanym wśród swojego fachu?
Przestał myśleć nad swoim honorem, a skupił się na ucieczce. pogoń dotarła do targowiska. Zawsze tłocznego. Zaszyję się w tłumie i umknę tym skurlom. Tak też zrobił. Elhan wysoki nie był, to też pomogło mu to skutecznie zginąć w tłumie. Zdezorientowani strażnicy rozpychali ludzi, lecfz na wiele to nie pomogło - podejrzany ulotnił się.
Zabójca oddalił się na bezpieczną odległość i uspokoił krok. Nie chciał wyglądać zbyt podejrzanie. Postanowił udać się do kryjówki, mimo że w brzuchu warczało z głodu niesłychanie. Jeszcze zdążę się najeść

[następna noc]
Rozzłoszczony elf wypełzł ze swojej kryjówki. Dobił do dobrze sobie znanej karczmy.
Bez ceregieli chwycił za fraki skonfundowanego oberżystę i cicho, lecz stanowczo rzucił mu prosto w oczy:
-Gadaj, gdzie się zaszył ten przeklęty niziołek!
-Niziołek, jaki znowu niziołek. W tym kraju jest ich od cholery i skąd mam wiedzieć, o którego chodzi - odrzekł dość pewnym siebie tonem.
-Był taki jeden. Gadał ze mną. Nawet zostawiłem wiadomość u ciebie dla niego. Już sobie przypominasz? - i ścisnął mocniej biedaka.
-Ano, tak, tak przypominam sobie. Ja go tak sobie znam, po co ci on - widać na twarzy karczmarza spory dyskomfort wywołany całym zamieszaniem.
-Mam ze skurlem to pogadania...
-Ha ja też! - tylko nie szarp tak mocno - miał Ci zapewnić darmowe piwo, a tak nie jest... Powiem, że go szukałeś jak wpadnie, dobra? - Elhan zostawił w spokoju ubranie człowieka.
-Ani mi się waż. Jeszcze zwieje. Wolę zaszczycić go odwiedzinami osobiście - ironia była wręcz namacalna - Wiesz gdzie mieszka?
-Eee coś mi pamięć szwankuje... Może byś tak jej dopomóóógł - podrapał się po brodzie.
-Nie mam pieniędzy. Mogę najwyżej coś dla Ciebie zrobić - łypnął przy tym groźnie.
-Pff.. Dobra. Zbyt ufny jesteś, jeśli chodzi o tą robotę. Wystarczy, że przyniesiesz mi 5 sztuk złota, gdy je odzyskasz. Porozmawiaj z tamtym gnomem, siedzącym pod oknem. Będę pamiętał o twoim długu.
-Dobra umowa stoi.
Następnym razem będę brał zaliczki, inaczej niech szukają kogo innego.
Zabójca pewnym krokiem podszedł do samotnie siedzącego gnoma i rzekł zdecydowanie:
-Choć na stronę.
-Zostaję tu. Mów co masz mówić lub wynocha, nie lubię towarzystwa.
-Podobno znasz pewnego niziołka. Chce wiedzieć, gdzie mieszka, gdzie można najczęściej go znaleźć, i z kim przebywa.
-znam trzech, o którego chodzi?
-Miał chytry wyraz twarzy i ciągle mrużył oko.
-Taa... Ta łajza ciągle mnie prosi o wynalazek, który by go podwyższył... Znajdziesz go w chacie, na północnych obrzeżach miasta, obok rzeźni.
-Mieszka z kimś?
Czasem wpada do niego taki drugi niziołek, straszny pijak, ale działa to na niego twórczo, słyszałem ostatnio, że planowali zrobić jakieś magiczne ustrojstwo, ale czegoś im brakowało.
-Rad bym wiedzieć czego. Może udałoby mi się to dostarczyć - na twarzy pojawił się złowrogi uśmiech.
- Eee tam, ostatnio Drumitenis chwalił mi się, że znalazł jakiegoś frajera, co mu zabije maga, z którego domu to coś ukradnie. Nie wiem kto to, ale pewnie go teraz szuka, wściekły jak Goturlandzka wywerna, hehe.
Nie będzie już miał takiego farta
-A wiesz może kiedy ma się do niego wybrać, do tego zamordowanego maga?
-Nie mam pojęcia.
-Dziękuję za informacje - elf oddalił się i zbierał się do wyjścia.
- Mam nadzieję, że mu nakopiesz, oszukał mnie na 50 monet - szepnął do siebie gnom, patrząc za odchodzącym zabójcą, leczy ten już nie usłyszał szeptu. Pogrążył się w myślach nad zemstą....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Haha, ale ten zakuty łeb jest naiwny. Wampir uśmiechnął się do siebie szyderczo, jak to miał zresztą w zwyczaju. Znowu musiał siedzieć w tej przeklętej ciemnej uliczce i czekać do północy, ale w między czasie już sobie wszystko planował jakby w razie czego przechytrzyć tego głupiego mięśniaka. A może od razu by go tak zamordować? Nie, nie, łatwiej będzie mi z nim szukać tych całych run. Hmm... Złodziej większość dnia spędził właśnie tak rozmyślając.
W końcu słońce zaczęło powoli zachodzić i ściemniło się. Dodatkowo na korzyść Luciena, zrobiło się bardzo pochmurnie i zanosiło się na deszcz.
Dawno nie miałem w ustach ani kropli krwi, chyba wreszcie czas na łowy... I faktycznie wampir czuł się dziwnie. Głowa zaczynała go lekko boleć, kolor czerwony działał już na niego bardzo pobudzająco i ledwo powstrzymywał się od rzucenia się na jednego z tych pięknisiów, czyli elfów.
Lucien dopił do końca butelkę z tanim winem, które ostatnio podrożało i rzucił nią w ścianę, obok śmierdzących śmieci. Ta rozbiła się z hukiem strasząc tym samym szczury, które pouciekały gdzieś w ciemność.
Wampir powoli podniósł się i aż go lekko zachwiało, co go nawet nie zdziwiło – wypił dwie butelki tego śmiesznego, a zarazem mocnego trunku. Ofiary, ofiary... szukaj ofiar idioto. Od razu oprzytomniał kiedy pomyślał o głodzie krwi.
Lucien zaczął iść w miarę szybkim i możliwie jak najcichszym krokiem w stronę wyjścia z ciemnej uliczki. Jak dobrze, wreszcie normalne powietrze. – pomyślał wampir przypominając sobie smród jaki wydobywał się ze śmietnika. Po chwili rozglądnął się ulicy. Było dość pusto jak na tę porę. Może wszyscy boją się wychodzić z domów po zmierzchu?
Trzeba jednak poszukać jakiegoś bezdomnego...
Po chwili Lucien w końcu wypatrzył jakąś osobę śpiącą na kocu, w ciemnym kącie. Zakradł się powoli i schylił się. Teraz dokładnie widać było, że jest to jakaś kobieta. Bez wahania wampir zatopił kły w jej tętnicy, czując słodkawy posmak krwi... Tak, nareszcie krew...
Lucien tak delektował się krwią, że zapomniał o całym świecie, a także o nadchodzącej w jego stronie jakiejś postaci...


Uaktualnienie karty postaci:
Imię: Lucien
Rasa: Wampir
Klasa: Złodziej
Ekwipunek:
Sztylet, Długi łuk, 10 strzał, Lniane odzienie, resztki jedzenia, kilka butelek wina, tygrysi ser, 20 sztuk złota,
Doświadczenie(Exp): 450/xxxx
Reputacja: 0
Umiejętności:
- pijąc czyjąś krew, leczy swoje rany(st. 1)
- boi się światła słonecznego
- odporność na magię (st. 2)
- kradzież kieszonkowa(st. 1)
- otwieranie zamków(st. 1)
- skradanie się(st. 1)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 21.06.2009 o 17:58, Maka1992 napisał:

Gdyby nie ci dwaj, może mój syn by
jeszcze żył. Tak więc, NA POHYBEL SUKINKOTOM!!!
- Na pohybel!!! - pochodnie prowadzonego przez niego tłumu uniosły się w górę.


[Cedricek & Myself]
Głośne krzyki wybiły mnie szybko ze stanu na pograniczu snu, a już budzenia się. Otworzyłem niechętnie oczy tylko po to by ujrzeć klęczącego nade mną wampira, wpatrującego się we mnie. Zląkłem się z początku podrywając się i odsuwając kilka kroków ni to w bok, ni to w tył. Raziel wciąż klęcząc spoglądał na mnie. O co mu chodzi… Pomyślałem kiedy nasze oczy się spotkały. W tej samej chwili powoli spojrzał się w swoją prawą stronę. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że ktoś się do nas zbliża. Byli blisko. Bardzo blisko. Może nawet zbyt, byśmy mogli uciekać. Dlaczego wcześniej ich nie usłyszałem?! Przeklinałem się w myślach. Nie znałem powodu. Może nabyte zeszłego dnia rany osłabiły moje zmysły. Nie wiem, ale nie było to ważne bo mój towarzysz wciąż klęcząc dobył powoli broń. W przeciwieństwie do Raziela nie byłem zbytnio rad z nadchodzącej walki i bynajmniej nie chodzi o mój stan. To tylko jacyś wieśniacy. W końcu jaki szanujący się najemnik zdradza swoją pozycję i zamiary będąc tak blisko swego celu? Nie… Mnie po prostu wojaczka nie interesowała. Mam inny, ważniejszy cel niż zabijanie paru głupich wieśniaków. Jednak moje rozmyślania przerwało pierwsze spotkanie się stali. Wampir wystrzelił niczym z procy na pierwszego głupiego, który odważył się pokazać nam przed oczyma. Sam również dobyłem miecza kiedy to następny głupi biegł na odwróconego plecami Raziela z widłami i drąc się w niebogłosy. Ten rozprawiwszy już się z jedną ofiarą odwrócił się szybko, złapał za widły, po czym zwinnym i szybkim ruchem wyrwał mu je nabijając wieśniaka na jego własną „broń”. Stanąłem tyłem do towarzysza i tak plecy w plecy czekaliśmy na następnych. Światła pochodni zaczynały się skupiać coraz bliżej nas. Dziesięciu? Piętnastu? Może gdybym był w pełni sił to bez większych problemów byśmy sobie poradzili, ale…
- Heh… Nie będzie to łatwa walka… - Powiedziałem, czekając na jakiś odzew wampira. Odpowiedziała mi jednak niekomfortowa cisza. Obejrzałem się za plecy. Wampir właśnie zabijał kolejną swoją ofiarę. Rozejrzał się. Widząc liczbę ludzi ruszył przed siebie raniąc kogoś jeszcze po czym wskoczył na drzewo i właśnie uciekał z gałęzi na gałąź, oddalając się coraz bardziej.
No cóż… Nie tak wyobrażałem swój ostatni dzień w śród żywych, ale jeśli mam zginąć to wezmę ze sobą do ostatnich czeluści piekielnych tylu ilu tylko zdołam! Przełknąłem z trudem ślinę i wziąłem głęboki oddech. Ruszyli. Dwóch. Niczym berserkerzy, drąc się biegli na mnie z przodu, a drugi z mojej lewej. Chwyciłem mocno miecz i ruszyłem kilka kroków przed siebie po czym przyspieszyłem. Byliśmy już oko w oko gdy schyliłem się, po czym przebijając go wyprostowałem. Puściłem broń, wyprostowałem się i kiedy drugi właśnie dobiegał wziąłem mocny zamach i wymierzyłem w nos. Zaskoczony wieśniak padł ze złamanym nosem, zaś ja wyciągnąłem z trupa obok miecz i przeszyłem nim jęczącego mężczyznę. Nim się spostrzegłem trzech następnych było już strasznie blisko, a kolejni wybiegali zza linii pochodni. Zablokowałem pierwszy cios po czym złapałem uderzającego za koszule i zacząłem pchać z całych sił na drzewo. Kiedy się rozbiliśmy złapałem go za włosy i dodatkowo uderzyłem jego głową o drzewo. Zaraz po tym bezwładnie upadł a ja ruszyłem przed siebie. Strzała wbiła się w drzewo za mną. Szybko spojrzałem w kierunku jaki wyznaczały lotki. Kiedy z powrotem spojrzałem się przed siebie. Przede mną stał już jakiś drab z maczugą nad głową gotowy by ją opuścić na mnie. Całe szczęście, bo chwila później i teraz leżałbym nieprzytomny. W porę przeturlałem się w prawo pozostając w cieniu drzew. Kiedy mężczyzna zaczął się prostować wziąłem zamach i wycelowałem w jego rękę. Ostrze zatrzymało się na kości. Wyciągnąłem miecz i rozejrzałem się. Byłem już zewsząd otoczony. Ciężko oddychając złapałem się za bok. Rany z przed dwóch dni zaczynały się otwierać. W tej samej sekundzie wpatrujący się we mnie ludzie nabrali odwagi i trzech z nich ruszyło na mnie. Jeden podbiegał lekko z prawej i trzymał w ręku nóż. Zwróciłem się ku nie mu i robiąc krok przed siebie wbiłem w niego miecz i chwyciłem za rękę, w której trzymał ów nóż. Kiedy padał wyciągnąłem mu z dłoni broń i zrobiłem przewrót w przód i w stając ruszyłem w lewo w ostatniej chwili unikając ciosu tylko po to by za drzewem napotkać kolejną przeszkodę. Bez namysłu zacisnąłem rękę na rękojeści noża i wymierzając w głowę wbiłem nóż w oko. Z trupa podniosłem miecz i chciałem uciekać gdy jedna ze strzał trafiła mnie w ramie. Chwyciłem mocniej broń i zacząłem biec przed siebie. Nie minęło jednak kilka chwil a pogoń już zbliżała się do mnie wielkimi krokami. Nie mając już sił uciekać zatrzymałem się na jednym z drzew i odwróciłem się do niego plecami. Wieśniacy może i nie mieli żadnej techniki, byli dość powolni jednak krzepy mięli nadto i nikt nie udowodni że jest inaczej. Każdy następny cios stawał się coraz cięższy. Trudniejszy do zablokowania, trudniejszy do sparowania. Każdemu następnemu unikowi, towarzyszył coraz większy ból. Próbując się desperacko bronić, otoczony przez pięciu chłopa, próbującym mnie wziąć na przetrzymanie. Poniektóry nieśmiało próbował mnie dźgać. Udało mi się złapałem jednego za rękę i z łokcia uderzyć, po czym kolejny próbował mnie dźgnąć, ale wykpiłem się piruetem kopiąc go jeszcze po czym poczułem ból przechodzący po plecach. Nieporadnie machnąłem mieczem odwracając się. Zacząłem machać przed nimi mieczem chwiejąc się na nogach.
- No co jest wsiochy! – Krzyknąłem – dalej! Pokażcie co umiecie! – Oni jednak stali. Nie miałem już sił żeby trzymać w górze miecz. Rzuciłem go naziemie. Mam już dość… Pomyślałem wykończony podpierając się o drzewo. Heh… Nic już nawet nie widzę… Zaraz po tym zemdlałem.

Było ciemno. Nic nie było widać. Czy tak wygląda śmierć? Czy tak mam spędzić resztę „życia”? Ciemność jednak szybko zniknęła. Wyrwał mnie z niej przeraźliwy ból. Leżałem związany w kałuży własnej krwi.
- Podnieść go! – Krzyknął ktoś. Po czym jakieś dwie postaci posadziły mnie z powrotem na tyłku. Nim zdążyłem się spojrzeć kto stał przede mną dostałem z pięści w szczękę. Znowu upadłem, a ból temu towarzyszący był niemożliwy do opisania ludzkimi słowami.
- Może byś przestał – ktoś nieśmiało powiedział po czym dodał – Redan będzie chciał pewnie z nim samemu pogadać, a Ty jeszcze go tutaj zabijesz.
- Dobra, dobra – odwarknął. – Już ja tu nauczę „gościa” ma…
- Założę się, że jeśli go zabijesz to Redan nie postawi Ci obiecanej kolejki – spokojnym głosem przerwał ktoś trzeci.
- Eh… Może i masz rację. Nie wierze jednak, że takie chucherko zabiło aż czterech i jeszcze pięciu zranił. Jakbym ja tu był od początku to bym do czegoś takiego nie dopuścił.
- Możliwe, ale Cie nie było – odpowiedział spokojny głos. Po chwili cieszy mężczyzna ze zdenerwowanym głosem powiedział;
- Musze wyjść… się załatwić. – po czym wyszedł.
- Ja nie wiem skąd Redan ich wziął – powiedział mężczyzna z grubym głosem. – W ogóle dlaczego na nas nie poczekał – dodał.
- Najwyraźniej nie chciał żeby uciekł. Poza tym… Biorąc pod uwagę jakich narobił szkód wśród wieśniaków to mógłby być godnym przeciwnikiem.
- Nie rozśmieszaj mnie Pirin! To chucherko?!
- No i co? Chcesz powiedzieć, że słaby ze mnie wojownik?
- Nie no, nie zrozum mnie źle, ale na polu walki jasnym jest, że wygrywa silniejszy! – Roześmiał się.
- Eh… Jak zwykle ten sam. Dobra Oren choć, zjemy coś, chłopi popilnują go przed drzwiami. On się chyba nigdzie nie wybiera.
- Ha! Ha! Dobre. No to choć przyjacielu.
Mężczyźni zostawili mnie samego. Huczało mi strasznie w głowie, a każdy ruch sprawiał mi ból, więc zamknąłem oczy i tak leżałem, rozmyślałem.
- Wyglądasz jak ścierwo… Hej… Słyszysz w ogóle co mówię? – Usłyszałem znajomy głos. Otworzyłem oczy. Razjel? Ty… – Słuchaj mnie uważnie – zaczął dalej mówić wampir rozcinając mi przy okazji więzy. – Ten cały Redan zabrał rannych i zabitych do wioski zostawiając Cie tutaj z tymi dwoma i jeszcze jakimiś wieśniakami za drzwiami. Masz tu trzymaj miecz. Znalazłem też jakąś miksturę leczenia. Patrząc na Ciebie wątpię, czy dużo Ci pomoże, ale może pociągniesz jeszcze z kilka godzin. Zostań tu. Będziesz wiedział kiedy uciekać. – Zaraz po tym towarzysz, o ile mogę go tak nazwać wyszedł oknem.
Wypiłem miksturę. Na efekty nie trzeba było czekać długo. Rany zaczęły mnie strasznie piec. Zaraz po tym poczułem przypływ energii. Zdjąłem bandaże. Rany swędziały jednak nie zasklepiały się. No cóż… Mikstura nie wyglądała na zbyt mocną. Choć rany wciąż były otwarte to przynajmniej przestały krwawić. Jednak jak nie będę się przemęczał to może uda mi się jakoś przeżyć. Położyłem miecz na podłodze samemu kładąc się przed nim tak jakżem leżał wcześniej i czekałem. Minuta za minutą mijała, a Raziel wciąż się nie zjawiał gdy nagle usłyszałem:
- To niemożliwe! Przecież jest związany, no i w jakim on jest stanie! – kroki zbliżały się do pokoju, w którym byłem zamknięty.
- Nie zaskoczy jednak sprawdzić – drzwi się otwierają.
- Widzisz Pirin! Leży jak leżał.
- Nie zmienia to faktu, że on od godziny nie wraca… Czekaj. Redan wspominał że ich było dwóch. To pewnie jego kolega.
- Dobra, dobra już my sobie z nim poradzimy. Ty – wskazał na jednego z dwóch wieśniaków – idź sprawdź co się z tamtym stało. – Ten zaraz wyruszył, a drab zamknął drzwi. Nie minęło kilka chwil jak z lasu rozległ się głośny krzyk. – A niech tego tchórza – słyszałem głos Orena za drzwiami.
- Uspokój się. Wy dwaj będziecie pilnować na zewnątrz, a ja zostanę z nim w poko…
- Niczego nie będę pilnował! – krzyknął drab – zaraz pójdę i znajdę tego tchórza – dodał.
- Oren! Powiedziałem, że będziecie pilnować chaty z zewnątrz. Ktokolwiek to jest dobrze czuje się w lesie i najwyraźniej chce żebyśmy poszli w jego pułapkę. – Wtedy pierwszy raz usłyszałem podniesiony głos Pirina, który dotychczas był spokojny. Jego kolega też chyba często nie widział go w takim stanie bo uciszył się i zrobił to o co prosił go towarzysz. Zaraz po tym Pirin wszedł do mnie do pokoju i usiadł przy drzwiach.
- Twój kolega może próbować, ale my nie jesteśmy jak Ci ludzie z wioski.
- Nie martw się. On też nie wychował się na farmie – odpowiedziałem z lekkim uśmiechem na twarzy, udając że jestem wciąż skrępowany. Mijał czas, a Pirin dość spokojnie siedział. Już nawet przestał mnie obserwować. W milczeniu i odrobiną napięcia w powietrzu siedzieliśmy tak kolejną godzinę.
Nagle przez drewnianą ścianę chaty do środku wpadł z wielkim hukiem Raziel. Poprzedzone było to krzykiem Orena; „moje oko!”.
Leżącego na ziemi wampira próbował dźgnąć towarzysz draba, który właśnie wchodził przez rozwaloną ścianę. Mój towarzysz jednak zwinnie przeturlał się, wstał i wymienił kilka ciosów z Pirinem. Kiedy Oren próbował złapać Raziela, wstałem i wbiłem mu miecz w plecy. Rozległ się wściekły krzyk. Drab odwrócił się z mieczem w plecach chwycił mnie i wyrzucił przez okno. Próbowałem wstać, ale rany znowu zaczęły mi krwawić. Odkaszlnąłem trochę krwi i z trudem stanąłem na nogi. Wskoczyłem jakoś z powrotem do chaty. Pirin leżał nieprzytomny, a Raziel mocował się. Podszedłem od tyłu i wyciągnąłem miecz z jego pleców. Te sytuację wykorzystał mój towarzysz i dwoma szybkimi pchnięciami ranił go w brzuch. Drab padł na kolana. Wampir spojrzał na mnie. Musiałem wyglądać okropnie bo od razu powiedział, że uciekamy. Nie chciało mi się nawet targać ze sobą miecza. Wychodząc przed tomem zobaczyłem jeszcze jednego wieśniaka. Biegliśmy tak długo jak tylko mogłem. Po paru minutach padłem na ziemie. Raziel ułożył mnie pod drzewem. Mój stan z sekundy na sekundę się pogarszał. Nie miałem już nawet siły nic mówić. Wydawało mi się, że towarzysz próbuje mi coś powiedzieć, ale nie słyszałem co…

[My hero przyszedł mnie ocalić, a ja znowu umieram :( Kto mnie uratuje!!!11oneone]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[W roli Mr. Śmierci ------> Mr. Maka... sorry, miało być "równa się" :P ]

Oxinus jechał za Śmiercią korytarzem lawy*. Konie jakby sunęły po niej, lekko muskając kopytami o roztopioną magmę. Gravier miał wrażenie, że jazda trwa już za długo, a raczej cisza trwałą za długo, więc zaczął tą krępującą dyskusję.
- E... jeśli można zapytać, to dokąd jedziemy?
TAM, GDZIE CHCIAŁBYŚ BYĆ, BO NIE DA SIĘ UKRYĆ, ŻE W TAKIEJ NUDNEJ KRAINIE RACZEJ NIE CHCIAŁBYŚ ŻYĆ DŁUŻEJ NIŻ ROK.
- Ma swoje uroki, ale zgodzę, że można dostać tam obłędu - zacząłem nawet gadać sam do siebie... Ale gdzie dokładnie mnie zabierasz? I dlaczego Ty?
BO PILNUJE ABY KAŻDY ODSZEDŁ W SWOIM CZASIE, TWÓJ NIE NADSZEDŁ, WIĘC MUSZĘ CI POKAZAĆ ROZWIĄZANIE... WIESZ, GDZIE TRAFIAJĄ UMARLI?
- Zależy według jakiej wiary, jeśli wiesz, o czym mówię.
WEDŁUG ROZSĄDKU, DEMONIE. UMARLI TRAFIAJĄ NA CMENTARZ, TU TEŻ JEST TAKI JEDEN WIELKI GROBOWIEC, TAM ODNAJDZIESZ SIEBIE Z TEGO WYMIARU I WRÓCISZ DO SWOJEGO PRZEZNACZENIA.
- Zaraz... czy powiedziałeś, że znajdę siebie w grobowcu? Brzmi to jakby miał położyć się w trumnie, licząc, że robaki nie zaczną objadać mi ciała.
NIE MUSISZ AŻ TAK SIĘ WCZUWAĆ W ROLĘ DEMONIE. WYSTARCZY, ŻE WYSILISZ SWÓJ UMYSŁ POSZUKUJĄC TUTEJSZEGO SIEBIE, ZAGINIONEGO W TYM WYMIARZE. A WTEDY NO CÓŻ, TEN PRZEMĄDRZAŁY MAG JUŻ CI WYJAŚNIŁ.
- Ale czemu mam szukać siebie w grobowcu? Wyobrażałem sobie, że znajdę się w innych miejscach, typu plaża z nagimi kobietami, albo hotel z nagimi kobietami, albo zamtuz z nagimi kobietami niż cmentarzysko dla dusz, czy jak to się nazywa.
HMM... NA TO PYTANIE TY POWINIENEŚ ZNAĆ ODPOWIEDŹ... W KAŻDYM RAZIE TU MOJA ROLA SIĘ KOŃCZY, W NASZYM WSPÓLNYM ŚWIECIE MAM WIELE PRACY...
- Czemu miałbym znać odpowiedź na takie pytanie? Przecież nie pragnąłem trafić w takie miejsce.
ALE PODŚWIADOMIE CHCIAŁEŚ UMRZEĆ ... NIE PATRZ TAK NA MNIE. TO AKURAT WIEM NAJLEPIEJ.
- Dlaczego chciałbym umrzeć?... Podświadomie?
SAM SOBIE ODPOWIEDZ NA TO PYTANIE. CZY TO MIEJSCE, POZBAWIONE NIEMAL WSZELKICH ISTOT, KTÓRE SĄ W INNYCH WYMIARACH, MIEJSCE NUDNE JAK SPODZIEWANY ZGON JEST TYM, W KTÓRYM CHCIAŁBYŚ ŻYĆ? NO, JESTEŚMY, DO NASTĘPNEGO RAZU. CI, KTÓRZY MIELI OKAZJĘ WIDZIEĆ MNIE WIĘCEJ NIŻ RAZ, NIE LUBILI JAK TO MÓWIŁEM. CIEKAWE CZEMU... po czym Śmierć zatrzymał oba konie i wskazał magowi kierunek dalszej wędrówki. Demon zszedł z konia [który z niewiadomych powodów wabił się Ciapek] i spojrzał w oddalony punkt. Widać było już mniej więcej zarysy i wielkość grobowca - dla zwykłego człowieka to byłoby po prostu "Jakaź dórza bódofla", jednak dla demona pokroju Oxinusa to było "To jedno z tych miejsc, gdzie można się zgubić nawet z mapą i przewodnikiem". Gravier odwrócił się pożegnać Śmierć, ale on już zniknął. Oxinus uznał, że ma ważniejsze rzeczy, typu pilnowania pożarów domów, poronionych porodów czy zawały w trakcie dzikich trójkątów, więc ruszył dalej w tą bezsensowną opowieść narratora...

Kilkanaście minut później demon stał przed bramą do wnętrza grobowca. Nie był pewien, co spotka w środku, ale musiał wejść dla samego wejścia tam i dowiedzenia się, co tam jest. Niepewnie chwycił klamkę i popchnął delikatnie drzwi do wewnątrz, gdzie czekała na niego... Dobrze oświetlona recepcja? Gravier lekko zdziwiony spojrzał na około. Pod jedną ścianą był rząd krzeseł, gdzie siedziało kilka świeżych duszyczek, które musiał niedawno przyprowadzić Śmierć, a czekały na wyczytanie ich numerku.
- Nr. 28976897545473737570918421467132894577945683569359637937272457456 - powiedziała starsza kobieta za biurkiem po drugiej stronie. Wyglądała na jedną z tych legendarnych "babć klozetowych", chociaż była czystsza ubrana w biało-szary garnitur. - Pan Whipek? - zapytała mężczyznę, który przytaknął - Nie potrzebnie się pan bawił tym zestawem do grillowania, co? - gościu wyglądał na lekko zakłopotanego - Tak się zdarza. Siostro! - jakaś młodsza kobieta w białym fartuchu wyszła za drzwi za biurkiem - Niech siostra zaprowadzi pana Whipka do pokoju 439562975602976 na 16 piętrze, dobrze?
- Dobrze pani Quibek - powiedziała siostra, po czym odprowadziła pana Whipka do małej kabiny, która zaczęła unosić się ku górze.
- To się nazywa wind-a - odpowiedziała na zdziwioną minę demona - Działamy w różnych wymiarach w różnych odstępstwach czasowych, więc czasem udaje nam się znaleźć kilka przydatnych urządzeń... A pan jest?
- Oxinus Gravier - odpowiedział pokornie demon. Głos kobiety nie kazał, ale prosił w sposób, któremu lepiej się nie narzucać, inaczej to może źle się skończyć.
- Gravier... Gravier... Gravier... Nie mam pana na liście. Za wczesny zgon czy zwiedzanie turystyczne?
- Mam nadzieję, że to drugie.
- Ja też, bo taki incydent mógłby zepsuć dobre imię naszej firmy. Ale jeśli to wycieczka, to pewnie chce pan obejrzeć swój przyszły pokój i atrakcje jakie tu mamy, prawda?
- No raczej... - ale ściągnął go na swoją stronę znów ten przesłodzony głos - Tak, tak, bardzo chętnie pozwiedzam.
- Ma się rozumieć... Panie Gug, mamy tu kolejnego turystę. Proszę go odprowadzić.
- Jasne pani Quibek - po czym za tych samych drzwi wyszedł młody mężczyzna, który dobre maniery chyba miał gdzieś i bez opamiętania dłubał sobie w nosie - To od czego pan chce zacząć?
- E... może od... "mojego pokoju"?
- Pani Quibek, pokój nr. -21535733 na którym piętrze się znajduje?
- Piętro -14.
- Dzięki. Chodź pan do wind-y. Jazda chwilkę potrwa.
Demon wszedł za gościem do wind-y i po chwili zatrzasnęły się drzwi, a kabina zaczęła sunąć w dół.
- Piętro -14? - zapytał zaciekawiony Oxinus
- Taaa... - powiedział krótko młodzieniec poszukujący dużego kawałka gila w nosie - Wy istoty ze Sfer Piekielnych zażądaliście osobnych pięter od istot ze Sfer Niebiańskich i Śmiertelnych, więc daliśmy Wam podziemia i powoli zaczęliśmy je rozbudowywać. Chyba Wam się spodobały.
Wind-a w końcu się zatrzymała i przewodnik poprowadził demona długim korytarzem aż do jego drzwi.
- Niech pan włazi - powiedział wyciągając zielono-niebieskiego gila z nosa
Demon wszedł i ujrzał mały pokoik, nawet przytulny. Było spore łóżko, własna toaleta, stolik jadalny, biurko do prac własnych. Uwagę jednak demona przyciągnął jakiś obiekt w rogu. Była to metalowa laska w czerwonym kolorze. Na jednym końcu była coś w rodzaju rozczepiającej się na cztery fragmenty włócznia.
- Ta laska jest od niedawna. Nikt nie wie, skąd się ona wzięła.
- To moja... To moja stara laska - powiedział ochrypłym głosem niepodobnym do własnego. Po czym chwycił laskę i ujrzał światłość...

*lepszym określeniem byłoby stwierdzenie, że to koń jechał za swoim panem niczym wierny pies... dopóki nie wyczuje suczki z cieczką

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Obudził się. Ciemno, straszno. Gdzie ja jestem? W więzieniu? Nieee... Chcąc, czy nie chcąc i tak bym się obudził. Wtedy przypomniał sobie o worku i powoli zaczął wychodzić. Nikogo nie było w piwnicy. Spokojnie zaczął wychodzić, ale zatrzymał się i podwędził pięć ziemniaków, po czym wyszedł. Jedzenie zawsze się przyda. Jakie szczęście, nikogo tu nie ma. To byłoby trochę podejrzane jakby ktoś zauważył elfa wykradającego się z czyjejś piwnicy. Teraz chyba pójdę do karczmy. Może ktoś coś tam wie o tych zabójstwach. Był piękny poranek. Ludzie już byli na nogach, chociaż teraz było jeszcze większe zamieszanie po tym zabójstwie. Starał się omijać strażników, chociaż puki co nie mieli mu nic do zarzucenia. Jeżeli dowiedzą się że to ja to zrobiłem, to nie zostanę słynnym bardem-poszukiwaczem-przygód, tylko -zabójcą-, a do tego doprowadzić nie mogę. Muszę jak najszybciej rozwiązać tą zagadkę i spadać stąd. W karczmie było sporo osób, jednak nikt nie był jakoś specjalnie rozmowny. Bard podszedł do karczmarza i zaczął podpytywać:
-Witam, wie pan coś może o tym całym tutejszym medyku?
-Właściwie to wątpię żeby ktoś tutaj coś o nim konkretnego wiedział. Odejdź już młokos, mam tu robotę. Powiem ci tylko tyle że po nocy zawsze wychodzi do lasu.
-Dzięki.
Więcej już nikt nie wiedział. Pytał jeszcze o zabójstwa, ale też nie powiedzieli niczego wartego uwagi. Poszedł. Postanowił więc że zaśpiewa swoją pieśń. To była jego pierwsza, ale musiał sprawdzić jak się udała. Zabrał jeden kufel po piwie, postawił na stoliku po czym sam na ten stolik wskoczył i zaczął śpiewać. Rohael spodziewał się gorszej reakcji po pieśni, ucieszył się, po czym podziękował, zabrał z kufla złoto [Miszczu, patrz tu! Prosiłbym o napisanie ile zarobiłem, o ile zarobiłem coś ;>] i wyszedł, kierując się w stronę namiotu medyka. Tym razem zamierzał być bardziej czujny. Wyjął miecz i cicho wszedł do środka.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

morze:
- O, jesteś! - mag wyraźnie wyglądał na zadowolonego. - Myślałem, że nawet mimo moich podpowiedzi, zostaniesz tam jeszcze z godzinkę... No cóż, w takim razie możemy przejść do sedna sprawy. Szczególnie, że wcześniej wspomniana przeze mnie twierdza nie wydaje się być dobrym pomysłem, pomimo tego, że przeszedłeś próby pomyślnie... Tak, ekipa ze zjednoczonych miast jeszcze nie ruszyła, a jakbyś miał iść w paszczę lwa bez żadnej przynęty, która by odwróciła od ciebie uwagę... No cóż, przyznasz, że posyłając cię na taką misję byłbym głupcem i z pewnością przerwałbym tą nić znajomości, jaką nawiązaliśmy przy partyjce Drumenta. Więc teraz mój drogi przeniosę cię w okolice Andaven, tam dwójka mrocznych krasnoludów dysponowała runami [patrz pierwsze posty w wątku Gandalfa, jak masz jakiś pomysł, możesz z nim pogadać i razem coś pokombinować, ale to już twój wybór] byli by łatwym celem, ale dwójka idiotów - mrocznych elfów spłoszyła ich, przez co się gdzieś ukryli i zapewne są teraz stokroć bardziej czujni. Z resztą, sam wybadaj sytuację, kiedy tylko zdobędziesz runy, sprowadzę cię tu z powrotem. No, do dzieła! - krzyknął mag, po raz kolejny teleportując Oxinusa. Tym razem znalazł się w pobliżu gospody, w której nie tak dawno widziano krasnoludów.

Madoxx & cedricek:
[Teoretycznie dziś mamy dzień, więc załóżmy, że akcja kończy się nad ranem i... oczywiście wbijam się ja ;P ]

Nikt już ich nie gonił. Wydawało się, że zdołali uciec, mimo ogromnej ceny, jaką przyszło im za to zapłacić. Nie to jednak nie był koniec...
- Ej! Wstawaj to twoi koledzy, może nie wiedzą, że to nie ja ci to zrobiłem! - wampir może i umiał poradzić sobie z wieloma niebezpieczeństwami, ale dwa duże, kotowate stworzenia nie wyglądały na sympatyczne, a tym bardziej na takie, przed którymi można by było łatwo uciec. Bestie zmierzały powoli w ich kierunku. No cóż, pozostaje walka, ale po co miałby walczyć z czymś, co może wcale nie jest jego wrogiem?
- Wstawaj, zbudź się! - wrzasnął na towarzysza, który już pomalutku stawiał pierwszy krok w krainie umarłych. Większy z kotów naprężył się do skoku, wampir jednak będzie musiał walczyć, najlepiej jak umie. Tyle, że było już za późno, wielki kot spadł na jego plecy, rozrywając mu pazurami skórę na plecach, podczas gdy drugi doskoczył do Valerika.
- Zostaw go już, nie zrobi nam żadnej niespodzianki. - Jednak wielki stwór nadal przygważdżał go do ziemi. Raziel odwrócił głowę. Kątem oka dostrzegł, że nie było drugiego kota, tylko potężny mężczyzna. A więc niewątpliwie byli to koledzy Valerika.
- I jak, żyje? - dostrzegł, jak kotołak, który przed chwilą go zaatakował zmienia się w człowieka.
- Tak, ale nawet nie musimy go dobijać, sam się wykrwawi za parę chwil. Poczekamy tylko aż wyzionie ducha i bierzemy się za Tylianę.
- Tak jest, Attorze.
- Cieszę się, że się ze mną zgadzasz. Rathan na pewno nas porządnie wynagrodzi, jeśli w obu przypadkach zwycię... - nie dokończył zdania, nowy kotołak spadł na jego plecy, groźnie mrucząc w stronę likantropa, który przed chwilą atakował wampira. Raziel, podnosząc się zdołał dostrzec, jak obaj mężczyźni na powrót się zmieniają... Przybyły kotołak jednak był silniejszy, dwoma szybkimi ciosami przegonił nowego przeciwnika, a potem rzuca jakieś zaklęcie, odrzucające obu zmiennokształtnych prosto w rosnące dziesięć metrów za nimi krzaki malin. Przegrywający nie mieli ochotę na dłuższą walkę, czym prędzej czmychnęli w las, zostawiając nowoprzybyłego z bliskim śmierci Valerikiem i lekko zaskoczonym, jednak prawie zdrowym Razielem. Ten zmiennokształtny również szybko odmienił się ze swojej kociej postaci, przybierając postać kobiety, która czym prędzej podbiegła do Valerika, wlewając w jego usta najsilniejszą miksturę leczniczą, jaką miała. Na szczęście to wystarczyło, by młody likantrop otworzył oczy. Wręczyła mu dwie butelki ze słabszym eliksirem, mówiąc.
- Jedną przeznacz dla swojego towarzysza, spokojnie poradziłby sobie bez niej, ale im szybciej stad znikniecie tym lepiej. Attor wróci tu za jakiś czas i to z większą ilością towarzyszy, wtedy już nie uda mi się was obronić. Najlepiej znajdźcie jakąś dobrą kryjówkę, proponowałabym... Andaven. - powiedziała, wciskając Valerikowi do ręki dwa okruchy obsydianu. - Dzięki temu przejdziecie przez barierę, niestety w jedną stronę, ale jak będzie bezpiecznie, wrócę po was. Jednak uważajcie, podobno wewnątrz dzieją się dziwne rzeczy. Chyba, że jedno z was weźmie oba kamienie, a drugi będzie ukrywał się tutaj... Decyzja należy do was. - kotołak czuł się już coraz lepiej zamazana postać przed jego oczami zaczęła nabierać kształtów. Rozpoznał Yluithenę. Chciał jej zadać wiele pytań, jednak zmiennokształtna uciekła w las, tak szybko, jak się pojawiła. Znowu ocaliła mu życie, tylko dlaczego do cholery musiała mu je utrudniać?

Deedi:
- Proszę, proszę, ucztować się zachciało. - zimna stal dotknęła pleców Luciena - Dodam tylko, że jestem jednym z oficerów tutejszej straży. Wampir polujący w Eodemie, no, no, no... To wspaniała okazja! Słuchaj bracie, dorwij Rutleina, jest dość dobrym wojownikiem, ale z zaskoczenia powinieneś dać sobie radę. Skubaniec stoi mi na drodze do awansu. Płacę 50 sztuk złota za cichą robotę lub 30 za robotę skuteczną, aczkolwiek z lekkim rozgłosem. Co ty na to? - ostrze nie przestało być w kontakcie z plecami wampira. Zleceniodawca nie był głupi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ W roli kapitana maka ;) ]

Rankiem obudziło go pianie koguta. Wstał, otrzepał się z siana i rozejrzał dookoła. Trening fizyczny trwał już od wczesnego ranka. Młodzi żołnierzem wykonywali ciężkie i nieraz bolesne ćwiczenia mające poprawić ich stan fizyczny. Mordrag wyciągnął jednego skręta z sakwy i odpalił od jeszcze nie zgaszonej pochodni, wiszącej na ścianie budynku kwater. Postanowił poszukać kapitana. Minął grupkę młodzików starających się podnieść ciężkie głazy. Obok nich znajdował się punkt z bronią. Była wydawana tam drewniana broń ćwiczebna, oraz i ta prawdziwa. Dostrzegł…, a raczej usłyszał kapitana, który to tłumaczył jednemu z adeptów, że podczas płaskiego pchnięcia w bok przeciwnika, nie może odsłaniać lewego barku. Mordrag poczekał, aż kapitan skończy go pouczać w miedzy czasie dokańczając skręta. Kapitan skończył trenować mężczyznę i dostrzegł Mordraga:
- Ooo, witaj! Jakie wieści przynosisz? Zrobiłeś to, co chciałem?
- Tak sprawa została wyjaśniona, chociaż może nie tak jak byś tego chciał... sir.
- Skąd wiesz, jakbym chciał? Mów, co wiesz.
- A więc za atakiem na tego ekhm...elfa stał demon.
- Ach... a więc wybacz, ale jego poszukiwanie zostawię już wykwalifikowanym wojownikom. Na ile to się umawialiśmy?
- Poszukiwania mogą być trudne, ponieważ gdy wtargnąłem do jego kryjówki, ów demon prawie mnie zabił, jednak coś, lub ktoś przeszkodziło mu w tym i tak jakby rozpłynął się w powietrzu.
- Ho, a więc jest w to zamieszany jakiś mag, więc już w ogóle trzeba będzie być ostrożnym... No, to na ile się umawialiśmy? Wybacz, że cię tak jakby zbywam, ale ciut się spieszę, już za 5 dni rusza wielka wyprawa w sprawie run.
- Kapitanie z całym szacunkiem, ale biorąc pod uwagę zaistniała sytuację z demonem i podejrzenia o udział w tym maga moje narażanie życia chyba nie było warte nędznych 35 sztuk złota, nieprawdaż?
- No tak, ale nie kazałem ci z nim walczyć, śledzić go, czy też robić inne ekstra zadania. Nie licz na więcej niż 40 monet - rzucił mu mieszek ze złotem.
- Oczywiście, ale gdyby nie to zniknięcie walka była by nieunikniona. Niech będzie przyjmę pańską ofertę, ale mam nadzieję, że szepnie pan gdzie niegdzie trochę dobrego słowa o moich usługach?
- Hmm... zastanowię się. A może byłbyś zainteresowany dalszą współpracą?
- A jakież to nowe zadanie dla mnie masz... sir?
- Ktoś planuje zamach na jednego z oficerów naszej straży, niejakiego Rutleina, dowiedz się, kto kryje się za tą intrygą.
- Dobrze płatne?
- To zależy jak poważna będzie ta intryga i jak się wywiążesz z zadania.
- Rozumiem. A zatem proszę o przybliżenie mi sytuacji
-Mamy człowieka w półświatku, mówił, że jeden ze strażników interesował się śmiercią oficera. Jednak nie jest on zbyt pewnym źródłem informacji, ostatnio wpakował nas w niezłe kłopoty... Ty będziesz pewniejszym źródłem, szczególnie, że dobrze opłaconym.
- A zatem gdzie powinienem rozpocząć...dochodzenie?
- Wśród jakichś podejrzanych osobników, jeśli masz zaufanych... - uśmiechnął się chytrze - Lub ostrożnie przepytując ludzi w siedzibie straży.
- Czyli nie pozostało mi nic innego jak oddalić się i rozpocząć pracę.
- Tak jest, do zobaczenia….
- Aha kapitanie?
- Tak?
- Jak wygląda sytuacja z runami, jeżeli można wiedzieć?
- Nie wiem czy wspomniałem, ale za 5 dni rusza wyprawa. Będą jeszcze późniejsze, z drugiego zrzutu ochotników. Na razie trochę ucichło, ale na razie nie mamy żadnych wieści z okolic Andaven.
- A więc postaram się uporać z tym zadaniem by za 5 dni móc wyruszyć wraz z panem.
- Zawsze pozostaje 2-gi zrzut.
- Drugi czyli gorszy, drugi czyli ten który będzie tylko po was sprzątał, a najlepsza zabawa nas ominie.... nie wole być w pierwszym
- Więc działasz szybko. - kapitan uśmiechnął się szeroko - Wiesz co, zaczynam cie lubić... Powodzenia!
- Dziękuje i do zobaczenia.
Mordrag odszedł i zaczął rozglądać się za jego elfim przyjacielem, jednak nie mógł go nigdzie dostrzec. Cóż może znajduje się wewnątrz kwater, w każdym razie skoro już tu jestem to od tego miejsca rozpocznę poszukiwania, a wieczorem udam się na spotkanie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Po spokojnym śnie, bard się zbudził. Szybko, aczkolwiek cicho rozglądnął się po pomieszczeniu. Nadal tu jest... pomyślał patrząc na Abigail, która jeszcze spała. Powoli wstał, rozprostował się i podszedł do łóżka, na krawędzi którego usiadł. Jego towarzyszka wyglądała trochę lepiej, miała spokojny oddech. Mimo snu, bard wyczuł u towarzyszki, że jest w lepszym stanie niż poprzednio. Kiedy tak się wpatrywał, nagle coś sobie przypomniał. Z kieszeni wyciągnął trójkątny wisiorek, który należy do Abigail i włożył go w jej lewą, otwartą dłoń. Kobieta otworzyła oczy, podniosła rękę i przyjrzała się swojemu małemu amuletowi. Następnie wzrok skierowała na Vic''a i zaczęła mówić, układając się w pozycji wpółleżącej.
- Trzymałeś go dla mnie? Czy zwyczajnie miałeś w planie go gdzieś sprzedać? - zapytała.
- Trzymałem. Ale jakbyś nie wróciła... na ile go wyceniasz, z dobre 300 miedziaków powinno być. Widzisz, w tym miejscu jest ładnie wygładzony i... - bardowi nie udało się dokończyć.
- Zawsze musisz mnie tak denerwować? - po tych słowach kobieta przetarła sobie oczy - Nie wiem czemu w ogóle się ciebie trzymam.
- Jesteś niezwykle marudna po przebudzeniu. Zawsze tak miałaś, czy tylko ja tak na ciebie wpływam?
Abigail chciała coś powiedzieć, ale się wstrzymała i z złośliwym uśmiechem wykopała Vic''a z łóżka.
- Łaaaa! - bard krzyknął i uderzył twarzą o posadzkę - No ładnie tak mi dziękować za pomoc. Trzymam dla ciebie ten naszyjnik.... - mówiąc to wstał i zaczął się otrzepywać - ... a w nagrodę dostaję kopa. Ze stron z których pochodzisz to coś nazywa się wdzięcznością?
- A czy ze stron z których ty pochodzisz to coś nazywa się humorem?
Bard zamilkł, a kobieta po chwili nie wytrzymała i wybuchła śmiechem.
- Gdybyś.. hahahah! Gdybyś tylko... - śmiejąc się próbowała mówić - .. widział swoją twarz! Bezcenne! Hahahaha!
- Dręczycielka! - zarzucił bard.
- Niepoprawny śpiewo-dajek! - bez zastanowienia odrzuciła mu Abigail.
- Jędza!
- Chuderlawiec!
- Niewdzięcznica!
- Uparty, tchórzliwy, z wąsem którego powinien zgolić, oraz kiepskim poczuciem humoru łajdak!
- Zapomniałaś dodać "czarujący", dręczycielko...
- A masz rację. Na czym stanęłam...?
- Sam już nie pamiętam. - spojrzeli się na siebie i zaczęli oboje śmiać.
- Nie da się z tobą wytrzymać! - dorzuciła na koniec z uśmiechem Abigail.
- Przyganiał kocioł garnkowi! I przy okazji.... teraz już na poważnie, co to za wisiorek? - zapytał Vic.
- Wisiorek? - kobieta ścisnęła dłoń w której trzymała owy przedmiot - To długa i sentymentalna opowieść... ale w przeciwieństwie do innych osób tu obecnych, nie jestem pijanym bardem rozwiewającym swoje powieści każdemu za pieniądze.
- Nie wiem jakie duchy tu widzisz, skoro mówisz "obecnych", ponieważ zapewniam, że rozpowiadam opowieści innym za pieniądze, ale powieści nie o *sobie*. - bard puścił "oczko" do kobiety - I przy okazji... wąsa nie zgolę.
Abigail na chwilkę ucichła. objęła siebie rękoma i widocznie nad czymś rozmyślała. Spojrzała raz jeszcze na swój wisiorek i po krótkiej chwili jeszcze raz zwróciła się do barda.
- To.. opowieść na kiedy indziej... nie jestem w nastroju. Skoro już do tego przeszłam, czemu to robisz? - zapytała bardzo poważnie Vic''a.
- Co robię? - ze zdziwieniem odpowiedział bard.
- Mamy nie owijając w bawełnę, przejebane. Nie do końca wiadomo co mi zrobiono, utknęliśmy w samym środku Dnia Zagłady, nie wiemy co robić dalej, a ty mimo tego, MIMO tego opowiadamy sobie historie śmiejąc się. - po tych słowach kobieta trochę bardziej się wtuliła w swoje ciało.
- Ej, głowa do góry. Jeśli mamy tu spędzić resztę życia, to czemu mamy się tych bezustannie martwić? Po prostu staram się odciągnąć twoją uwagę od przykrej rzeczywistości. Siostro, dobre samopoczucie to połowa sukcesu. - odpowiedział pewnie i z uśmiechem bard.
- Zawsze jesteś takim niepoprawnym optymistą?
- Nie. Jak cię nie było, byłem bliski załamania. Eee, nie to że jakoś mi specjalnie na tobie zależy, tylko, na litość, spędzić jeszcze trochę czasu tutaj w samotności? Skończyłbym chyba z niespotykanym (do tej pory) typem paranoi maniakalnej.
- Ach! Czyli mnie *lubisz*! - rzekła uśmiechając się kobieta.
- Nie... nie wyciągaj pochopnych wniosków, siostro! Znam kilka osób z którymi bardziej wolałbym tu siedzieć niż z tobą. - powiedział lekko.... zirytowany bard.
- Wymień jedną.
- No na przykład... ten, Ernest.... Dum... Dumooklin, to był gość.. tak... był dobry w tym... jak tam... - wypociny barda przerwała Abigail.
- Tak jak myślałam. - nastała chwilka ciszy - Rozchmurz się, bardzino, próbuję tylko jakoś odciągnąć twoją uwagę od przykrej rzeczywistości. - Abigail tym stwierdzeniem skończyła rozmowę, posyłając niebezpieczny uśmiech w stronę Vic''a i ułożyła się z powrotem do odpoczynku.
- Tak... dobrze widzieć że czujesz się lepiej.... - dodał na odchodne bard, ale prędzej do siebie. Kobiety...

*****
Uaktualnienie karty postaci

Imię
Vic Marks
Poziom: 2
XP: 1700/3000

Ekwipunek
Sztylet
70 szt zł
Lniane odzienie
7-dniowa porcja żywności

Umiejętności
- śpiewanie (st. 2)
- gra na instrumentach muzycznych (st. 1)
- aktorstwo (st. 1)
- szybka nauka (st. 1)
- wyostrzone zmysły (st. 1)
- opowiadanie historii/ballad (st. 1)

*****
Oraz teraz UWAGA na prośbę Maki, oto wykres XP/poziom. Niektórym radzę wziąć pod uwagę opóźnienia poziomów swoich ras.
1. | 0
2. | 1 000
3. | 3 000
4. | 6 000
5. | 10 000
6. | 15 000
7. | 21 000
8. | 28 000
9. | 36 000
10. | 45 000
11. | 55 000
12. | 66 000
13. | 78 000
14. | 91 000
15. | 105 000
16. | 120 000
17. | 136 000
18. | 153 000
19. | 171 000
20. | 190 000

Oraz aktualna lista graczy:
1. Morze - jako Oxinus
2. Smocza - jako Layla
3. Madoxx - jako Valerik
4. Tokkarian - jako Rohael
5. Mordrag - jako Mordrag (niespodzianka! :D)
6. Przedlack - jako Vic
7. Deedi - jako Lucien
8. Cedricek - jako Raziel
9. Redin - jako Elhan
10. KooK - jako Murgoth
11. Gandalf - jako Aaron
12. ... TO MOŻE BYĆ TWOJE MIEJSCE NA... WOLNE MIEJSCE!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ech, że też nie mam pieniędzy... Mógłbym wynająć kogoś do pomocy. Tak muszę sobie sam poradzić...
Elf postanowił rozejrzeć się po swojej kryjówce. Jednakże po drodze do swojej "dziury" napotkał dwóch strażników, rozmawiających ze sobą:
-... Mówię ten wstrętny niziołek znowu narozrabiał.
- No co ty. Kogo tym razem wrobił?
- Jakiś gnom oszukał go na...
Elhan nie nadsłuchiwał dalszej rozmowy. Szybkim krokiem oddalił się z tego miejsca. Zasłyszany strzęp dialogu wystarczył do zaplanowania dalszych poczynań....
W końcu dotarł do celu. Rozejrzał się po swoim bałaganie. Stary płaszcz, porwane prześcieradło ,trochę śmieci...
Niech to szlag, nie mam li... zaraz, prześcieradło się nada! Porwał płótno na cieńsze kawałki i schował za pazuchę. Na wszelki wypadek wziął również płaszcz.
Swoje kroki skierował na północne obrzeża miasta. Tam gdzie wskazał mu uprzednio gnom.
Okolica nie była zbytnio zabudowana, ledwie kilka chatek. W chłodnym powietrzu unosił się zapach świeżego mięsa. Tak zabójca odnalazł cel swojej wędrówki. Nikogo nie było. Cicho podkradł się pod drzwi. Usłyszał rozmowę dwóch lekko piskliwych głosów. Jeden należał do znajomego szkodnika...
- Masz już wszystko?
- Prawie, tylko wpadnę jeszcze do mieszkania należącego niegdyś do maga i wezmę pewien drobiazg... He he.
- Ma się rozumieć problem z głowy.
Taaa, jut..
Elf znalazł się na ziemi. Ktoś go popchnął. Barczysty mężczyzna szykował się do zadania ciosu pięścią. Lecz Elhan był szybszy. Sypnął ziemią w oczy i uciekł w głąb miasta, zostawiając w tyle rozzłoszczonego przeciwnika...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Po udanej ucieczce, elf schronił się w swojej kryjówce. Poczekał do rana. Chcąc zdążyć przed niziołkiem, sprawdził swoje wyposażenie. Zostawił tylko miecz i strzały - wolał za bardzo na siebie uwagi nie zwracać. Na wszelki wypadek ukrył nóż w rękawie.
Udał się do alei Dębowej, do domu swojej ofiary. Na ulicy za tłocznie nie było, tylko kilku przechodniów kręciło się nieopodal. Elhan nie tracił więcej czasu. Wszedł do siedziby maga. Drzwi o dziwo nie były zamknięte. Wszystkie przedmioty stały na swoich starych miejscach - najwyraźniej bano się magicznych pułapek.
Gdzie tu by się ukryć. Podrapał się po głowie, gdy nagle zauważył otwarte drzwi do pokoju z ołtarzem. Znalazł odpowiedź.
Teraz pozostało czekać... I to dosyć długo. Znużony prawie przysypał, lecz rozległ się głos dyskretnie stawianych kroków. I znajomy chichot. Przybysz kręcił się głównej sali. Najwyraźniej nie znalazł upragnionego przedmiotu - przeszedł do innego pomieszczenia. Pewnie sypialni.
Elhan najciszej jak tylko mógł podszedł do owego pomieszczenia. Zobaczył znajomego niziołka szukającego czegoś w kufrze. Mrużył ciągle jedno oko. Elf wydobył nóż, zakradł się i rękojeścią grzmotnął w głowę małego oszusta. Padł nieprzytomny. Obszukał go. Znalazł kluczyk - pewnie do swojej chatynki i trochę miedziaków. Następnie związał leżącego podartym prześcieradłem oraz zakneblował usta.
Został jeszcze ten drugi
Minął pewien czas. Zabójca owinął szczelnie starym płaszczem niziołka i już zabierał się do wyjścia, gdy ktoś krzyknął z dworu:
- Co ty tak długo tam robisz? Zabieraj to co trza i wyłaź. Chyba nie chcesz by cię capnęli.
Odpowiedziała mu cisza.
-Jesteś tam? - po czym wspólnik po woli wszedł. Nie było czasu na zmianę miejsca ukrycia. Elf zostawił przy łóżko "pakunek" i ukrył się za drzwiami. Przybysz obszukał pozostałe pomieszczenia, dopiero na koniec sprawdził sypialnię. Zaintrygowało go dziwne zawiniątko. Podszedł do niego. Elf nie tracił czasu. Zakradł się i uderzył rękojeścią w głowę. Ofiara ogłuszona. Postąpił z nia tak samo jak z oszustem.
Ciekawe kto teraz się będzie śmiał Paskudny uśmiech skrzywił wargi.
Z niemałym trudem podniósł zawiniątka i ruszył w drogę powrotną...
- Stój złodzieju. Ani kroku dalej bo przeszyjemy cie bełtami!
Znieruchomiał, w jago stronę strażnicy miejscy skierowali załadowane kusze.
No to sobie trochę posiedzimy. Mam nadzieję, że dzięki moim ofiarom niedługo...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Tokkarian:
[za występ dostałeś 9 monet]
Tym razem było tu naprawdę pusto. Nie licząc odzianego w białą szatę ciała medyka. A że nikt nie spostrzegł leżącego tutaj ciała... No cóż, a więc ma szansę przyjrzeć mu się bliżej. Nie było to jednak miłe uczucie. Uzdrowiciel wyglądał jakby został rozszarpany przez jakąś dziką bestię. Przypomniał mu się głos krasnoluda, który go ogłuszył, mówiącego do jakiegoś bladego człowieka. "Oczywiście, że nie, z resztą skąd ci coś takiego przyszło do głowy..." Dotyczyło to zaprzeczenia, jakoby ten słaby człowieczek mógł zabić medyka. Wbrew swoim przypuszczeniom, Rohael musiał się z tym zgodzić. Rozejrzał się jeszcze po namiocie, niecały metr od ciała, pod krzesłem leżał dziwny, czarny kamień, chyba obsydian. Nie wiedział, co tu robi, ale może się przydać. Szybko zabrał go ze sobą i wyszedł. [do twojego ekwipunku dochodzi obsydian] Skoro jeszcze nie odkryli ciała, to źle byłoby, gdyby znaleźli go, obcego barda przy zwłokach...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- O, jesteś! - mag wyraźnie wyglądał na zadowolonego. - Myślałem, że nawet mimo moich podpowiedzi, zostaniesz tam jeszcze z godzinkę... No cóż, w takim razie możemy przejść do sedna sprawy. Szczególnie, że wcześniej wspomniana przeze mnie twierdza nie wydaje się być dobrym pomysłem, pomimo tego, że przeszedłeś próby pomyślnie... Tak, ekipa ze zjednoczonych miast jeszcze nie ruszyła, a jakbyś miał iść w paszczę lwa bez żadnej przynęty, która by odwróciła od ciebie uwagę... No cóż, przyznasz, że posyłając cię na taką misję byłbym głupcem i z pewnością przerwałbym tą nić znajomości, jaką nawiązaliśmy przy partyjce Drumenta. Więc teraz mój drogi przeniosę cię w okolice Andaven, tam dwójka mrocznych krasnoludów dysponowała runami [patrz pierwsze posty w wątku Gandalfa, jak masz jakiś pomysł, możesz z nim pogadać i razem coś pokombinować, ale to już twój wybór] byli by łatwym celem, ale dwójka idiotów - mrocznych elfów spłoszyła ich, przez co się gdzieś ukryli i zapewne są teraz stokroć bardziej czujni. Z resztą, sam wybadaj sytuację, kiedy tylko zdobędziesz runy, sprowadzę cię tu z powrotem. No, do dzieła! - krzyknął mag, po raz kolejny teleportując Oxinusa. Tym razem znalazł się w pobliżu gospody, w której nie tak dawno widziano krasnoludów.

*******************************************

Księżyc ładnie świecił tej nocy. Oświetlał całą okolicę włączając to samego Graviera, który spoglądał na gospodę za jednym z drzew. Po okolicy i wyglądy samego przybytku uznał, że szlachta i arystokracja raczej tu zagląda w obawie przed pchłami i wąglikiem. Miejscowi chyba nie mieli takich problemów, skoro chowali niedaleko stajni parę rozkwaszonych zwłok. Oxinus przyjrzał się z bliska ciałom, mając nadzieję na lepsze rozeznanie.
Hm... Mroczne elfy? Pewnie jest to pub dla wyrzutków i innych szumowin, skoro tu przyszli. Ale fakt, że ich tak ktoś profesjonalnie ukatrupił, zastanawia mnie, czy byłoby bezpiecznie tam wchodzić... No, najpierw rozeznajmy się lepiej, co lub kto ich tak mógł załatwić demon zaczął się przyglądać ranie jednemu z elfów, tam gdzie niegdyś była jego głowa Precyzyjne cięcie, ale nie wbite zbyt głęboko. Pewnie ten ktuś rzucał z dystansu. Zastanawiają mnie te opiłki na krawędziach rany. Niby stalowe, ale faktura lekko się różni. Trochę jak krasnoludzkie, ale ta barwa? Czarna? Czyżby to te mroczne krasnale wkurzyły się i rąbnęły tą dwójkę? Eh... jeśli chcę się czegoś więcej dowiedzieć, muszę wejść i popytać ludzi, bądź kogokolwiek tam jest.

*******************************************

Gravier po cichu podszedł do okiennic. Lekko przez nie spojrzał na hołotę różnych ras, bawiąca się przy niesklejającej się muzyce przy popitce czegoś, co w żadnej kulturze nie byłoby określane ''alkoholem''. Demon obawiał się, że ta banda pomyleńców może go ciachnąć na ''dzień dobry'', ale zebrał w sobie całą odwagę i zapukał do drzwi. Otworzył bramkarz, który nie wyglądał na zbyt mądrego, by nie mówić, że był debilem. Gravier zdecydował jeszcze nie przekraczać progu, mając nadzieję, że mrok zasłoni przynajmniej w części jego oblicze, bądź w możliwości szybkiej ucieczki.
- E... czego?
- Można wejść?
- No.
- A można zadać parę pytań?
- No.
- Aha...
Mag szybko załapał, że gość należy do tej grupy społeczeństwa, której mózgi całkiem padają, po poznaniu prawdy - jakakolwiek by nie była.
- Ładna pogoda.
- No.
- Ty, nie wiesz, co się stało z tamtymi zmasakrowanymi elfami? Jeśli teraz byś mi coś powiedział, wiele byś mi ułatwił, nie mówiąc o dobru społeczeństwa i dobru ekosystemu zarazem.
- Eko-co?! - człeczyna całkiem się już pogubił - E... szefie! Pomożesz mi tu?!
Może trochę przegiąłem z nim pomyślał mag
- Co jest? - zapytał barman i właściciel gospody - Mamy pełne pokoje, więc nigdzie Cię nie wcisnę, chyba że byś chciał do koni - to byłoby gratis - uśmiechnął się mężczyzna, znaczy się 3 pozostałymi zębami, co nie było zbyt przyjemnym wrażeniem
- Miło z pana strony - powiedział oschle Oxinus - ale chcę pana zapytać o tamte 2 rozwalone elfy. Wie pan jak to się stało?
- No, ja był przy tym... w pewnym sensie, no - powiedział bramkarz
- Proszę za niego wybaczyć - znów się uśmiechnął szczerbaty - Ma tak od urodzenia chłopak. Fakt, że nie był przy samym zdarzeniu, ale przepytał... w sensie wysłuchał... w sensie przeleciało mu przez głowę... w sensie coś napomknięto mu do nosa, że dwa mroczne krasnoludy wkurzyły się na elfki i je pociachały. Elfki nie wiedziały, na co się pisały - kolejny uśmiech
Sam do tego doszedłem
- A kto napomknął o tym incydencie?
- Incy-co?!
- Proszę nie używać trudnych wyrazów przy nim. Gubi się chłopak - kolejny uśmiech - Wielkolud dowiedział się tego od jednego pół-elfa barda. Był tu kilka dni temu. Trochę pograł, ale widocznie mu się znudziło, więc se poszedł. Jakaś grupka dzieciaków widziała, jak odchodzi z Lady do jej posiadłości na wzgórzach.
- Co za ''Lady''?
- Nikt o niej nic nie wie. To dla wszystkich po prostu ''Lady''. Jeśli chcesz ich odwiedzić, mieszkają o tam. Za stara buczyną.
- Dziękuję. - po czym Gravier powoli usunął się w mrok oświetlony przez księżyc. Usłyszał tylko za sobą "Bob, znów coś wciągałeś? Jedzie siarką"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

*Znajdziesz go w Elbehtem, wiosce nad jeziorem, położonej pół dnia drogi stąd na wschód. Wejdź do opuszczonej chaty przy której jest zacumowana stara, drewniana łódź, zapukaj w szafę trzy razy i poczekaj. No, to by było na tyle z mojej strony. Swoją drogą jestem ciekaw, jak poznałeś moją kochaną Lucillę [wampirzycę], jednak nie będę dociekał...*

Pół dnia drogi na wschód… Tak, krasnolud widocznie nie wiedział co można spotkać w okolicznych lasach. Naprawdę paskudne rzeczy.
Nie chodziło wcale o wilki. One wiedziały kim jest młody półelf. Nie chodziło o żadne z zamieszkujących lasy zwierząt i wszelakich bestii. Chodziło o ludzi, elfy i półelfy. A także krasnoludy. Konkretnie o bandę Aarmana, zwanego Krwawym Kłem. Półelf. Ishtar znał go bardzo dobrze.
W końcu nosili to samo nazwisko.
Półelf szedł leśną drogą, gdy usłyszał krzyki gdzieś w środku lasu. Nie mógł zbaczać zbytnio z drogi, spieszył się. Jednak… krzyk należał do małej, około piętnastoletniej, dziewczynki. Nie mógł tak po prostu odejść. Lutnię zostawił przy najbliższym drzewie, ukrył ją pod liśćmi. Pocałował ja i rzekł, że zaraz wróci. Skrzywienie zawodowe.
Ruszył do góry, z pleców ściągnął łuk. Strzałę nałożył na cięciwę. Szedł ostrożnie, wykorzystywał wszystkie umiejętności, które poznał w trakcie jego krótkiego życia. W końcu w tym świecie nawet bardowie musieli polować. Czasem też zabijać.
- Nie, proszę! Nie! – gdy znów usłyszał krzyki, przyspieszył kroku. Nie było czasu do stracenia.
- Wiesz, w życiu każdej świeckiej dziewczynki jest taki dzień, gdy poznaje mężczyznę, a także samą siebie, jak nigdy wcześniej – Aaron znał ten głos. Zbyt dobrze. – Powiedziałbym nawet „dogłębnie”. – zaśmiał się szyderczym, przeszywając śmiechem. Bezduszny idiota.
Na sam jego widok krew w żyłach Aarona gotowała się, oczy nabierały krwistego koloru, oddech stawał się charczący, słowa stawały się warczeniem. Zamieniał się. Już dawno nie czuł smaku krwi.
Szybkim ruchem rzucił łuk, rozebrał się [no, co? Ubranie się niszczy od nabrania masy ciała, prawda? To nie jest Hulk z elastycznymi gaciami]. Padł ziemię w lekkich drgawkach. Na skórze zaczęła się pojawiać sierść. Zęby wydłużyły się i wyostrzyły razem ze zmysłami. Tracił kontrolę nad własnym ciałem. Wszystko go bolało, cholernie bolało. W końcu stał się wilkiem. Czy wilkołakiem. Jak kto woli.
Aarman słysząc krzyk, a później już tylko wyciem, odwrócił się. Jego usta wykrzywił dziwny, szyderczy uśmieszek.
- Witaj braciszku! – zawołał na powitanie szarżującego w jego stronę wilkołaka. Skiną ręką na swoich pachołków, aby nie atakowali go. – W końcu spotykamy się po tylu latach! W końcu wyzwanie godne mej reputacji! Złączmy się w braterskim uścisku! – rzucił bogato zdobioną koszulę na ziemię. Szybko zamienił się w wilkołaka o srebrnej sierści i krwistoczerwonych oczach. Kontrolował to. Ograniczone zmysły Srebrnego Kła poczuły strach.
Dwie olbrzymie bestie rzuciły się na siebie i połączyły w braterskim, morderczym uścisku.
Nawet pachołkowie banity nie mogli rozróżnić, który z walczących jest ich panem. Gdy z paszczy jednego z nich poleciała krew nie wiedzieli czy westchnąć z przerażenia, czy może krzyknąć z radości. Dziewczyna po prostu odwróciła wzrok.
Walka trwała niezwykle długo. Choć była wyrównana, coraz bardziej widoczna była przewaga jednego z wilkołaków. Ich ciosy, uderzenia, szarże, wymieniane były w szaleńczym tempie. Wyglądali jak dwie srebrne figury, stopione w jedno. Jednocześnie tak różne i tak idealnie do siebie pasujące. [trochę mnie poniosło]
W końcu, po długim, wycieńczającym boju, oboje padli na ziemię. Już nie byli wilkołakami. Na powrót stali się ludźmi.
Aarman wstał pierwszy. Powoli, przyglądając się swemu bratu.
- Spisałeś się dobrze, braciszku. Wkrótce będziesz zdolny do wykonania swego zadania. – znów uśmiechnął swoim półuśmieszkiem.
- Nie wiem o czym, do jasnej cholery, ty pieprzysz – odpowiedział, wciąż leżąc. Zły na siebie. Zły, że go nie zabił, nie ukręcił mu karku.
- Opatrzcie i ubierzcie go. Potem wypuście, razem z dziewczyną. Prawie mnie nie zabił sukinsyn – splunął krwią. – Szybciej! – dodał, widząc, że nie spieszą się zbytnio. – To jest mój, przecież nie pozwolę mu zginąć ot tak, prawda? Żeby zabić go własnymi rękoma mam zbyt mało sił – zaśmiał się.
Opatrzony i ubrany Aaron ruszył w dół lasu, wracając się ścieżki. Za nim ruszyła dziewczynka.
- Nie boisz się mnie? – zapytał słabym głosem, wyciągając lutnię spod liści.
- Uratowałeś mi życie. Dlaczego miałabym się ciebie bać? – miała ładny głos, musiał to przyznać.
- Niczego nie uratowałem, rozumiesz? Miałaś po prostu szczęście, tak jak ja.
Ruszył w stronę miasta. Dziewczyna za nim. Przeklną pod nosem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Vic stał w drzwiach domu, wpatrując się w ciemność, która rozpościerała się po całym mieście. Zastanawiał się, mimo swoich wcześniejszych słów, co robić dalej. Mimo, że mógł zostać tutaj z Abigail i umrzeć, to taki los nie za bardzo mu odpowiadał. Nagle poczuł jak jego towarzyszka kładzie mu rękę na ramieniu.
- Masz jakiś plan? - zapytała.
- Sam nie wiem.... zapasów jeszcze trochę mamy, w dodatku poza tym małym incydentem, nic się tu złego nie działo. - mówiąc to zamknął drzwi i spojrzał na kobietę - Jak na mój gust, jest tu jednak bezpiecznie.
Bard podszedł do szafki i zaczął liczyć, ile jeszcze prowiantu zostało. Nagle Abigail mocno go pociągnęła za ramię i usadowiła na materacu.
- Jałć! Co ty...? - Vic nie zdążył powiedzieć reszty.
- Pytałeś się co to za naszyjnik. - powiedziała z lekkim pośpiechem Abigail, przy czym usiadła naprzeciw barda - Myślę, że jednak zasłużyłeś na tą historię.
Nie będzie mi dogryzała? Co się jej dziś stało?
- Zacznę od początku. - kobieta rozpoczęła opowieść - Nie poznałbyś mnie gdybym była trochę młodsza, byłam zupełnie inną osobą. W zasadzie, to byłam arogancka, gardziłam "gorszymi", oraz posiadałam trochę za duże ilości dumy. Spojrzeć na moje życie ze strony finansowej, to niczego mi nie brakowało...
Bard słysząc ten początek opowieści, nie mógł się pozbyć wrażenia, że kobiecie jednak trochę brakuje jej starego życia, mimo charakteru jaki wtedy miała.
- Wszystko się zaczęło pewnego dnia, - kontynuowała Abigail - Miałam małą smykałkę do hazardu. Lubiłam go. Raz, podczas mojej rutynowej gry, natknęłam się na nowego gracza. Przypominał mnicha. Był bardzo cichy, nie zwracał na siebie uwagi, ale zdawało mi się, że to tylko przebranie. W swojej dumie wyzwałam go na pojedynek, w karty. Bardzo dobrze sobie z tym radził, aż nastąpiło ostatecznie rozegranie... na szali była cała moja fortuna, jego też. Miałam piękny ciąg kart, ale jak się okazało, on miał lepszy. - kobieta wzięła w tej chwili głęboki wdech - W swojej arogancji wyzwałam go od oszustów i tym podobnych, ale na wszystko było już za późno. Wyszłam z knajpy bez grosza przy duszy... jakby tego było mało...
Abigail przerwała w tym momencie mowę. Spojrzała na barda bardzo poważnym wzrokiem.
- Reszta to moja najgłębsza tajemnica, obiecasz, że nikomu nie powiesz?
- Oczywiście. - powiedział bardzo zaciekawiony Vic.
- O dziwo, ufam ci. Dobrze... zwyzywałam go jak pamiętasz i to mu się nie spodobało. W drodze do domu, z którego miałam wziąć najpotrzebniejsze rzeczy do mojego nowego, biednego życia, ten mnich mnie zaatakował wraz z paroma innymi kumplami. Wzięli mnie do wąskiej alejki i tam bili. Trwało to chwilę, ale dla mnie to był istny koszmar. Zebrali się także gapie. Nic nie zrobili by mi pomóc, tylko się patrzyli. Po tym wszystkim mnich i jego kumple sobie poszli, śmiejąc się, zostawiając mnie wpółżywą. Tłum tak samo poszedł kończyć swoje sprawy, bez najmniejszej ingerencji w to całe zamieszanie.
Bard zamarł gdy to usłyszał.... przypomina sobie, gdy w dawniejszych czasach, gdy podróżował jak opętany, był świadkiem czegoś podobnego. Grupka wichrzycieli dawało porządny łomot kobiecie, a on nic nie robił, tylko się przyglądał. Był młody, to sobie jeszcze myślał, że z tego jest fajne widowisko.
- Obudziłam się w lesie... - kontynuowała Abigail. - Miejscowy druid był świadkiem tego koszmaru, ale zainterweniował tylko gdy wszyscy poszli, gdyż według niego "Wdarcie się w walkę zachwiało by tylko naturalny porządek tego świata.". Nie mogę go winić. Ostatecznie mi pomógł wstać na nogi, nauczył mnie co nieco o uzdrawianiu, a potem odszedł w swoją pielgrzymkę, czy na co tam druidzi chodzą. Odchodząc, dał mi właśnie ten amulet... trzymam go cały czas przy sobie, on tak jakby dodaje mi życia, otuchy, gdy tylko taka jest potrzeba. Ot... taki wisiorek na szczęście.
- Ah.... no to.. khm, dzięki. Doceniam że dzielisz się ze mną takimi rzeczami. - odpowiedział lekko nieswój bard.
- To teraz twoja kolej! - z uśmiechem rzekła Abigail.
- Oj, ostrzegam, nudne to jak goblin w cyrku. Ale dobrze! Widzisz, moja historia zaczyna się w...
Vic opowiadał nudną historię swojego życia, jak to dorastał w wiosce, jak często dostawał w tyłek od Pani Losu, oraz inne rzeczy ze swojego dzieciństwa oraz zamierzchłych czasów. Abigail przytakiwała, co jakiś moment śmiała się, ale co najważniejsze: słuchała. Bard zaczął coraz bardziej doceniać jej towarzystwo.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Podróżując skrajem lasu, Murgoth i Layla gawędzili w najlepsze. Wtedy, wampirzyca obejrzała się za siebie widząc dwie bestie pędzące w ich stronę. Przypominały one sylwetką wilki, lecz były wielkości nienaturalnie wielkich dzików. Krwawe kły wystawały z pysków, ociekająca po nich ślina kapała na ostre jak brzytwa pazury znajdujące się w bardzo silnie umięśnionych łapach. Na tułowiach znajdowały się ułożone w szereg kolce, co niektóre połamane. Przez skórę bestii prześwitywała ludzka twarz w niecodziennym, ponurym grymasie. Grube ogony zakończone były rozżarzonymi kamieniami, co wyraźnie sprawiało ból właścicielom. Jeden z potworów skoczył na Minotaura, na szczęście powodując lekką ranę w okolicach brzucha. Layla dobyła kuszy, przygotowując się do strzału. Nagle zrezygnowała krzycząc :
- Hola, hola! Jest tam kto?
Odpowiedziało jej głośne warczenie. Po chwili bestia skoczyła w jej kierunku. Wampirzyca zdecydowała wystrzelić, trafiając w nogę. Przeciwnik kulejąc, nadal zmierzał wprost na nią. W tym czasie Murgoth wyjął swój młot szarżując na oponenta. Tinnyer schowała się za Minotaura przeładowując. Ten uderzał młotem dookoła bestii, nie trafiając. Wtedy bestia, wyczuwając okazję rzuciła się na niego gryząc go w nogę. Gdy człowiek byk zdenerwowany głęboką raną wpadł w szał, zabójczyni wykorzystała okazję gdy stwory były zdezorientowane, i wbiła jednemu z nich w bok swój sztylet. Drugi potwór nie skończył lepiej. Rzucony przez Minotaura w skały, uciekł do lasu razem ze swoim towarzyszem. Nastał wieczór. Layla i Murgoth stworzyli na szybko szałas z patyków i liści. Niestety Minotaur się nie mieścił, więc obrażony zasnął. Rano wyciągnął rację żywnościową i zaczął konsumpcję. Wtem Layla stwierdziła :
Ja nie takie rzeczy jadam, musimy wyruszyć do miasta, gdyż muszę sobie kogoś pochwycić coby go zjeść ze smakiem.
Mhm. - odpowiedział zajęty jedzeniem Murgoth.
Gdy zjadł, zabójczyni zatarła wszelkie ślady po ich obecności, i poszli do miasta.
Tinnyer od razu skierowała się do karczmy. Przy wejściu czuć było smród strawionego alkoholu, i niemytych ciał. Podbiła do pierwszego lepszego brudasa, kręcąc tyłkiem zagaja rozmowę. Gdy wyszli przed karczmę ''zająć się sobą'' Minotaur złapał mężczyznę za kark, rzucił w kąt a Layla zaczęła pałaszować. Po skończonym posiłku, poszukiwacze przygód opuścili miasto. Poruszając się leśnym traktem przemieszczali się w bliżej nieznanym im kierunku. Wtedy zza drzew wyskoczyły dobrze znane im bestie.
No kurwa, bez jaj! - wywróciła oczami Layla – Eee, Negocjujemy?
Potwory wyraziły dezaprobatę warcząc i zbliżając się na niebezpiecznie bliską odległość.
Poszedł se, stworku piekieł! - Rzuciła zabójczyni sięgając po kuszę.
Minotaur śmiejąc się, bierze ją na barana.
MÓWIŁAM BEZ JAJ!! - krzyknęła, po czym przymierzyła się i pociągnęła za spust, pudłując.
Murgoth uderzył młotem, miażdżąc nogę jednego z potworów. Layla przeładowując upuściła bełt. Następny załadowała, i strzeliła we wcześniej ranioną już nogę potwora. Minotaur złapał drugą bestię za gardło i zmiażdżył szyję. Potwór po chwili zdechł. Drugi potwór doskakując do Layli pazurem przeciął twarz Minotaura na którym siedziała, a zabójczyni wgryzł się w rękę. Wtedy Tinnyer wyciągnęła sztylet, i wbiła mu w skroń. Oba potwory zostały zabite. Wojownik zdjął Laylę i postawił na ziemi. Oboje padli ze zmęczenia na chłodne podłoże...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

morze:
Nienawidził demonów. Przypuszczał, że one go też nie, ale co go to obchodziło. Miał do czynienia z paroma jakiś czas temu i wie, że dobry czart to czart martwy lub czart w otchłani. Dawno nie widział tej bestii, maskującej się i rozmawiającej, zamiast knującej jakieś niecne plany i zabijającej każdego, kogo napotka. Może akurat ten demon należy do dość słabych w porównaniu do lepszych pobratymców... W sumie, co go to obchodzi, ma okazję się zemścić. Skoro demon nie pokazuje, że jest demonem, to tego nie chce, są zbyt cwane na głupotę. Nie obchodziła go reakcja przybysza, może i jest ciemno, ale jeśli jeszcze nie schlali się do nieprzytomności, to wyjdą na ulicę i pogonią ten pomiot z otchłani...
- Hej! Demonie, ładnie to tak odwiedzać ludzkie gospody?! Stań pod latarnią i pokaż wszystkim swój przyjazny ryj! - ryknął w stronę Oxinusa i pospiesznie zaczął oddalać się uliczką. Jako taki efekt osiągnął. Głupawy ochroniarz wyszedł z gospody, w paru oknach zapaliło się lekkie światło, mężczyzna zamykający sklep przestał gmerać kluczem w zamku i spojrzał w stronę Graviera i uciekającego mężczyzny. Nie tylko on...
Gandalf:
Do Elbehtem dotarł późnym wieczorem, nim się spostrzegł, otoczyła go trójka mężczyzn. Coś tu było nie tak. Wszyscy byli dość dobrze zbudowani, więc jako zwykły bard nie miał szans w bezpośrednim starciu. Największy z nich, prawdopodobnie przywódca podszedł do niego z kamiennym wyrazem twarzy. Świdrował go wzrokiem przez około 10 sekund, po czym uśmiechnął się i powiedział.
- To ty musiałeś uratować Lucillę. Prześlizgnęła się tu jednym ze skrótów i powiedziała, abyśmy zrobili ci niespodziankę. No cóż, jako rybacy nie mamy wiele pieniędzy, ale możemy się odwdzięczyć pewnym rybim, alchemicznym cudeńkiem. Masz od nas mięso muntusa, rzadkiej ryby z tutejszych mórz, kiedy je zjesz, bez problemu możesz oddychać pod wodą przez całe dwie godziny! Możesz je też sprzedać, w każdym razie przydadzą ci się. [otrzymujesz 2 sztuki muntusa] Nie wiem, co cię tu sprowadza, ale w każdym razie, powodzenia, jakiekolwiek masz tu interesy.
KooK:
Niepokoił się. Może faktycznie, puszczać dwóch na dwóch, podczas, gdy w konkurencyjnej parze był minotaur, wielki bydlak, może i mózg niezbyt pokaźnych rozmiarów... Do końca nie mógł stwierdzić, ale przede wszystkim góra mięśni. W niemal dosłownym znaczeniu tego wyrażenia. Dzięki obsydianowi wiedział, gdzie zginęli jego podopieczni. Minotaur i wampirzyca odpoczywali w najlepsze. Nie daruje nikomu zwycięstwa. Ich plan musi iść bez zarzutu. Jego zemsta zawsze była bolesna. Taka sama będzie śmierć minotaura, bełt, a trafiony nim zapada na ciężką, zazwyczaj śmiertelną chorobę - dyfrozję, ciągnącą się około tygodnia, miał nadzieję, że tak będzie i w tym wypadku, a bydlak będzie cierpieć. Uśmiechnął się i wystrzelił. Byczogłowy oczywiście się ocknął, ale go już nie było. Nie był głupi. Atak z ukrycia i ucieczka, podczas której pozostaje się niezauważonym jest kluczem do zwycięstwa...
UWAGA!!!
Tych, co jeszcze nie zrobili ostatnio uaktualnień postaci, proszę aby to zrobili. Zawierać ma już wszystko poprawnie - od expa, po ekwipunek i umiejętności. Wzorem mogą być karty Przedlacka i morza.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować