Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

Dormget Furdz... tak, na pewno przyda mi się ten mag. - Leśny elf przyglądał się swojemu księżycowemu kuzynowi, po czym wyszedł z ukrycia podszedł do niego.
- Witaj, nie wiem czy mnie pamiętasz, ale spotkaliśmy się kiedyś. Ja w przeciwieństwie do ciebie uznałem wyższość miecza nad magią. Może pomógłbyś mi w pewnej sprawie? Chodzi tu konkretnie o małe polowanko...

Siedzący w kącie elf wyraźnie czekał na to, aż w gospodzie zrobi się luźniej. Żelazna maska całkowicie zakrywała jego twarz. Jednak bywalcy karczmy zbyt dobrze się bawili, aby myśleć o opuszczeniu gospody. Elf zaczął po kolei usypiać każdego z przebywających w tawernie. Robił to bardzo dyskretnie, nikt nie mógł dostrzec jego ruchu warg pod maską, ani usłyszeć cichego szeptu w tawernianym chaosie. Kiedy jedynymi osobami trzymającymi się na nogach był Finnevan, trójka pijaków i karczmarz, wyszedł z gospody. Pięć minut później pojawiło się w niej czterech goblinów z zamiarem zabicia czarodzieja. Karczmarz zaczął wołać straże, sięgając po
krótki miecz. Jeden z pijaków również wyciągnął broń, a jego towarzysze zaczęli uciekać. Jednak nawet ten chaos nie był w stanie obudzić pozostałych gości tawerny z magicznego snu.

Szczurza blizna obserwował swoje niedoszłe ofiary - Altaira, Tichondriusa i Mike''a Dattera. Jednak nie można ufać najemnikom. Wszyscy żyli, nawet Silvertil i Layla. Teraz był pewien, że może liczyć tylko na swoich braci krwi. Skinął głową pięciu, stojącym obok niego ludziom, wyglądającym na żebraków. Wszyscy zamienili się w ogromne szczury.
- Ruszajcie. - powiedział - Nie możemy czekać na ich ruch, lepiej zrobić tak, by nie mogli zrobić już żadnego. - Szczurołaki śliniąc się pognały w stronę trójki mężczyzn. Żaden strażnik nie może pomóc wrogom zmiennokształtnych. Bo nie ma tu żadnego strażnika, niemal w całym Stervis.
Nie ma to jak wszędzie mieć swoich ludzi. Mężczyzna w czerwonej zbroi uśmiechnął się i szybkim krokiem udał się w stronę kolejnych czekających na niego "żebraków".

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Prawda , post jest beznadzejny -nie będe się tu rozpisywał rozmawialiśy na gg .]

Straz prowadziła skrępowanych mieszkańców do połozonego na zachodzie więzienia , Balthir w połowie drogi został przejęty przez kilku paladynów którzy akurat przebywali w mieście zamierzali go osądzić po swojemu za zdrade któej sie dopuścił . Nie pozwolili nawet na jedno słowo pożegnania , Darnok prowadzony przez dwóch strażników szedł na końcu , ci coraz kopali go by szedł szybciej bo chcą być na czas w domu .
-Szybciej , posuwasz się jak ślimak - warknął strażnik
Darnok nie miał zamariu trafić do więzienia , czekał go tam znacznie gorszy los od jutrzejszego powieszenia winnych , czekał na niego kat który swe sadystyczne zachcianki wyładowywał na więzniach , głowił sie jak tu wyjsć z tego impasu .
Straznicy coraz bardziej korcili wojownika , zdecydowanie odłączyli się już od głównego pochodu i byli sami z jednym wiezniem .
-TY idz szybciej , nie ma dala ciebie całego dnia - krzyknał strażnik kopiąc go.
Ulice były puste , nikt nie chciał wyściubić nosa za drzwi z obawy że jego też aresztują , panowała też tak rzadka w miaście cisza .
-No rzesz on to robi specjalnie - ryknał jeden z dwuch żołnierzy prowadzących Darnoka
-Tego już za wiele - warknał drugi z nich z zaczął tluc wojownika .
Pierwszy po chwili dołąnczył , po wywaleniu na ziemie Darnoka zaczeli go kopać , w okolicy nikogo nie było mogli więc bez przeszkód oraz kosekwęcji bić więznia , tak mineło kilka minut skutek był niezbyt miły dla oka , Darnok był cały w błocie i krwi .
-Hola , przestać go kopać - powiedział jeden z trzech zakapturzonych wojowników dla Darnoka wydawało sie że skaś zna ten głos lecz silny ból w żebrach nie pozwalał na rozmyślenia .
- Wykonuje swoje obowiązki - ryknął kopiąc ponownie wojownika .
-Straż nie ma obowiązku bić ludzi na ulicy - rzekł zakapturzony i wyciągnał miecz - zostaw go , bo zamienisz się z nim rolami .
-Grozisz mi , zaraz to ty znajdziesz sie na glebie razem z twoimi kumplami - groził im pięścią
Jedne z zakapturzonych chwycił od tyłu strażnika ,kierując ostrze sztyletu w gardło , drugi widząc co sie święci wyją miecz półtoręczny .
-To napaść na oficera - jęknał słabo drugi ze strażników
-A to napaść na więznia - powiedział jedne z nich pokazując palcem w Darnoka - zapomnisz że nas tu widziałeś inaczej dołączysz do kolegi , strażnik szybkim biegiem wycofał się .
-Darnok , w coś ty się wpakował - rzucił Ciris , i pomógł wstać dla wojownika który rozpoznał głos .
-Pomożecie mi , jestem poszukiwany - zapytał najemnik
-Oczywiście , zaprowadzimy cie do Białego Kruka tam spokojnie możesz odpocząć , nikt na ciebie też nie nakabluje dla straży , ale dla pewności weż to - Ciris wręczył chuste dla Darnoka
Zsurim i Orthank pomogli dla pobitego wojownika isć , Ciris zaś przeszukał ciało zabitego straznika , po kilku minutach byli już u progu karczmy .
-Zostawimy cię tutaj , musimy zmykać , ściga nas jakiś czarodzej za kradzież - rzekł Zsurim
-Nie jestescie już mi nic winni - odpowiedział Darnok - dziękuje .
-Karczmarz zwie sie Matteo powiedz mu że przysyłą cię Ciris , ma u mnie dług ale dla pewności zasłoń twarz by nikt cię nie rozpoznał .- rzekł Ciris i wręczył do dłoni miecz strażnika po chwili zniknął .
Wojownik zanim wszedł do karczmy wsadził miecz do pochwy , wnętrze było słabo oświtlone , wolnym ruchem podszedł do szynkasu .
-Przysyła mnie Ciris - powiedział Darnok
-Co potrzeba ? - zapytał Matteo
-Lekarstw , i strawe .
-Zaraz podam , usiądz sobie tam - karczmarz wskazał palcem na najbliższy wolny stolik
Darnok uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu byli tu sami przemytnicy i złodzeje , czyli na razie był bezpieczny nie zdejmował jednak chusty .


Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Szedłem w kierunku klasztoru. Gdzieś w pobliżu karczmy "Pod Niedźwiadkiem" wyczułem dziwny smród... Smród, który łatwo bybło rozpoznać - zmiennokształtni. Ostrożnie rozejrzałem się po okolicy.
"Są" zauważyłem bowiem kilku szczurołaków na dachach "Tylko dlaczego nie atakują? Czyzby się wachali? A może sa po to, by mnie śledzić? Hm... Nie dam im powodu do walki. Poczekam, aż oni zrobią pierwszy ruch"
Szedłem dalej, ale szczurołaki nadal nie atakowały. W końcu doszedłem do bram klasztoru. Zapukałem w nie i przez okienko ujrzałem grubego mnicha.
-Coś ty za jed... Wampir? Czego tu szukasz odmieńcze? - zapytał tłuścioch.
-Szukam wiedzy w klasztornej bibliotece - odpowiedziałem spokojnie.
-Hm... Coś takiego nie zdarza się codziennie. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, czy można ci ufać?
-Ufać mi nie możesz, bo mnie nie znasz...
-Hm... - mnich był lekko zszokowany - chyba nie był gotowy na taką odpowiedź - Poczekaj tu chwilę.
Zamknął okienko i słychać było tylko jego oddalające się kroki. Ja pozostałem za drzwiami, rozglądając się na szczurołakami. Nadal pokryjomu na mnie patrzyli na dachach. Po kilku minutach wrócił gruby mnich, ale nie sam.
-Wutam - powiedział drugi, chudy i wysoki mnich - Jestem opat Sudan. Czego pan u nas szuka?
-Nazywam się Tichondrius i chciał...
-Wiem, wiem. Chciałby pan skorystac z wiedzy biblioteki klasztornej... Ale w jakim celu??
-Szukam wiadomości.. Mówi panu coś blady, wysoki, z mrocznymi oczyma i z przerażającym głosem mężczyzna?
Mnich chwilę się zastanawiał:
-Znam kilka takich kreatur... Jakieś konkretny opis?
-Wiem tylko jeszcze, że potrafi pojawić się znikąd i manipulować ludźmi...
-Dość! Chyba wiem, o czym pan mówi. Niech pan szybko wejdzie.
Wszedłem do środka, a gruby mnich zamknął za mną drzwi. Opat pokierował mnie wzdłuż korytarza, ąz doszliśmy do biblioteki... Wróć - to nie była zwykła biblioteka. Zwykła biblioteka nie posiada kilka tysięcy półek wyłożonych ksiązkami. Usiadłem przy jednym ze stołów, a Sudan ruszył między półkami. Po kilku chwilach wrócił z grubą księgą pt. Tajemnice śmierci.
-Taka księga u mnichów ? - zapytałem sarkastycznie
-Warto znać wroga... Niech pan spojrzy na tą stronę.
Na stronie wskazanej przez Sudana widniał obraz kobiety i mężczyzny. Oboje byli wysocy i posiadali bladą skórę, długie włosy i całkiem czrne oczy. Zgadywałem, że ich głosy też nie są przyjemne.
-"Vashani" - przeczytałem - Tak jak sądziłem... Kilkadziesiąt lat temu kilkoro z nich grasowało w górach Azzalar. - zacząłem dalej czytać - "Upiory, widma i strzygi, których celem jest wprowadzenie niezgody między ludźmi. Zwykle dokonują tego, używając pragnień i słabości danej osoby, obiecując korzystnej dla nich zmiany. Wyniki są zwykle inne niz, można było się spodziewać: masowe mordy, zabójstwa i pożary dokonywane przez tych, którzy byli nawiedzani przez vashani. W ostatnich latach rozpowszechniło się przyzywanie i manipulowaniem vashani. Jednak, by ich przyzwać, trzeba poświęcić wiele istnień na wcześniej przygotowanym ołtarzu"
-No właśnie... - odezwał się w końcu opat - Dziwi mnie jedno - vashani nie mogą nękać innych nieumarłych, jak np. wampiry, więc dlaczego pan o nich pytał?
-Jeden z moich przyjaciół był przez jednego z nich nękany... Na szczęscie udało nam się, go ocalić. Jak się z tym walczy?
-Jest kilka sposobów:
a) vashani może zabić inny nieumarły, ale musi być dostatecznie sliny
-Coś o tym wiem. Gdy mieliśmy plagę vashani w górach Azzalar, tak średnio szecioro wampirów zabijało razm jednego z nich... Nie było łatwo
-B) vashani może odpędzić silny egzorcysta, ale w dzisiejszych czasach mało jest takich.
-Czyli znalezienie takiego, równa się zero.
-C) jeśli vashani zostało wezwane, należy zabic tego, kto go przyzwał.
-To chyba tyle... Ja już chyba pójdę. Do widzenia.

Kilka minut później byłem na zewnątrz. Słońce nie miłosiernie świeciło. Gdybym nie miał swojego płaszcza, juz dawno byłbym kupką popiołu... Ale zaraz... Coś się nie zgadzało... Gdzie się podziały szczurołaki?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wiedziałem, że ta wampirzyca narobi nam kłopotów. Jakbym miał czas i ochotę na szukanie jej. Kocham ten świat. A jeszcze bardziej zamieszkujące je niezdarne istoty. Wychodząc z "Księżycowego Snu" usłyszałem dziwne dźwięki z alejki po lewej.
- Altair... poczekaj tu na mnie. Albo nie - idź do gospody, zaraz się do ciebie przyłącze. - powiedziałem.
Altair kiwnął głową i ruszył przed siebie. A ja trzymając za Liennę powoli ruszyłem ku temu zaułkowi. Mimo ranka, to miejsce było jeszcze skąpane w półmroku... alejka się zacieśniała coraz bardziej... doszedłem do zakrętu licząc na znalezienie źródła tych dziwnych, aczkolwiek znajomych odgłosów. Trochę się zdenerwowałem, gdy zobaczyłem, że po zakręcie jest ślepy zaułek. Świetnie... odwracając się uderzyłem o coś... to był tors tego bladego dziwaka. Nareszcie! Muszę z niego wyciągnąć potrzebne mi informacje.
- Zawsze masz tendencje do pojawiania się znikąd? - zapytałem.
- Owszem. - odpowiedział dalej tym zimnym, beznamiętnym głosem.
- ....... no i? Po co tu przyszedłeś?
- Po co *pan* tu przyszedł panie Datter? - czy on ze mnie drwi?
- Dobrze... rozumiem, że to ja mam zadawać pytania. Mamy chyba trochę czasu... tak? I spokoju. Tak więc, kim ty jesteś?
- Jestem znany pod imieniem El''thunul... jednak wy, śmiertelnicy nazywacie nas po prostu "Vashani".
- Vashani? Pierwszy słyszę... mniejsza o to El''thunul. Skoro uprzejmości mamy za sobą: co wiesz o Cilii?
- Ach... tak. Cilia, inaczej Lienna. Widzisz, jestem w stanie połączyć ją z panem jeszcze raz. Jednak zanim będę w stanie to zrobić, muszę pana poprosić o jeszcze jedną przysługę. Ten... Varantiz. Jakie są zabezpieczenia ochraniające jego kryjówkę? - zapytał.
- Cóż... nie wiem do końca, ale - - -
- Nie do końca? Wiesz doskonale! Zaufaj intuicji!- przerwał mi.
- Eeee... dobrze. Głównym zabezpieczeniem jest samo wejście... trzeba je otworzyć za pomocą jakiejś inkantacji. Na kilometr śmierdzi mi to magią krwi.
- Tyle chciałem wiedzieć... mhmhmmh... aaa.. wewnątrz?
- Tak jest spokój. Żadnych pułapek, żadnych zabezpieczeń.
- Naprawdę? [zanosi się śmiechem] Panie Datter... nawet nie wie pan, jak bardzo nam pan pomógł.
- Tak, tak. Jakby coś mnie to interesowało. A teraz... twoja kolej.
- Oczywiście. Obietnica to obietnica. Spotkajmy się za kilka chwil przy klasztornej bibliotece... przy okazji mam tam coś do zrobienia. Tam będę mógł spokojnie związać pana z... pańską ukochaną.
- Do.. dobrze.
Po tym El''thunul wykonał gest ręką i zniknął w ciemności... czarna magia jak nic. Pora wyjść z tego cholernego zaułka. Mam dość tego półmroku. Odwracając się jednak znów o coś walnąłem i upadłem...
- Co znowu?! - krzyknąłem... jednak kiedy zobaczyłem *o co* walnąłem... zamurowało mnie. Szczur chodzący na dwóch nogach przynajmniej wielkości konia.
- Co to ma być do kur.... - w tym momencie szczur zamachnął się i przejechał mi pazurami po twarzy... na bogów, to bolało! Wykorzystując chwilę jego nieuwagi szybko walnąłem go pięścią po twarzy... ryju... głowie. To dało mi szansę na wstanie i wyciągnięcie Lienny. To stworzenie było ogromne... jego skóra wyglądała na twardą, patrzył na mnie wzrokiem pozbawionym inteligencji. Ślinił się... czyżbym wyglądał aż tak smacznie? Krew na oczach nie polepszała sytuacji. Widziałem co najmniej podwójnie... chyba pozostanie mi blizna.
Szczur stał w bezruchu, gotów skoczyć w każdej chwili... ja natomiast byłem gotowy na wszystko... nawet na to, że za chwilę zaprosi mnie na herbatkę. Jednak tak się nie stało. Stwór rzucił się na mnie z piskiem... nie wiem jakim cudem udało mi się sparować ten atak... teraz miałem chwilę, by go zranić! Wykonałem szybki ruch sieczny, który zrobił mu porządną ranę na plecach. Jednak jakimś cudem to coś nadal chciało mnie zabić.
Byłem gotów na drugi skok... stów sapiąc zaczął nagle biec w moim kierunku waląc pazurami na oślep... na to byłem akurat przygotowany... odskoczyłem do tyłu... zaczekałem moment i wbiłem mu Liennę w brzuch. Bestia zacharczała... po czym mocno mnie odtrąciła.... Ayhjjjj.... to naprawdę bolało. Szczególnie upadek...
Miecz dalej znajdował się w torsie tej istoty... Jednak oberwała za mocno, żeby dalej walczyć. Trochę popiskiwała i padła trupem na ziemię... Podszedłem do jej truchła i wyciągnąłem miecz. To coś było silne jak byk... będę musiał ostrzec resztę drużyny.
Nie wyszedłem bez szwanku z tego pojedynku... twarz miałem w nie najlepszym stanie. Bestia zrobiła mi dwa ślady pazurów wzdłuż brwi, kończąc na brodzie. Mogłem w końcu choć częściowo zetrzeć krew z oczu... prawie nic nie widziałem. Całe szczęście, że mam jeszcze coś takiego jak instynkt wojenny... bez niego bym zapewne zginął. Łokieć i ramię lewej ręki także nie wyglądały za dobrze... mocno je obtarłem podczas upadku.
Ech.... ech... rany mogę potem opatrzeć w "Księżycowym Śnie"... na razie muszę szybko dotrzeć do Altaira i go ostrzec. A następnie: do klasztoru. Nie mogę zrezygnować... nie teraz, gdy jestem tak blisko dowiedzenia się czegoś o Cilii.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Całe szczęście, że to już się skończyło. Znów jestem człowiekiem. Jak dobrze poczuć promienie Słońca na twarzy. Remus leżał na trawie w poszarpanym ubraniu. Słyszał tylko szum drzew i swój równy, głęboki oddech. Po chwili wpatrywania się w błękitne, ozdobione chmurami niebo, wstał wspierając się na kiju. Pokuśtykał w stronę strumyka, nabrał wody w ręce i obmył twarz, która znowu była normalna, ludzka. Po dłuższym przeglądaniu się swemu odbiciu spostrzegł, że ma nową bliznę na skroni. Więc to już 22, ciekawe ile ich będę miał przy końcu życia… Stwierdził też, że jego ubranie jest bardzo zniszczone i będąc w nim może wzbudzać niepotrzebne zainteresowanie, dlatego zarzucił na siebie pelerynę i włożył kapelusz. Ruszył leśną drogą prowadzącą do miasta, w którym miał przyjąć zlecenie. Szedł tak rozmyślając nad prawdopodobnymi celami zadania, aż zauważył dwóch podróżników idących w jego stronę. Nie wiedział kim byli ponieważ ich twarze zasłaniały kaptury. Szli w milczeniu. Gdy się mijali jeden z nich szepnął do Remusa:
- On jest w Białym Kruku.
Biały Kruk? Gdzieś to już widziałem. Zabójca wyciągnął kartę z adresem spotkania ze zleceniodawcą. Upewnił się i jak się okazało karczma o tej nazwie była miejscem zebrania. Gwałtownie odwrócił się i zawołał:
-Kim jesteście? Kto jest w Białym Kruku?
Lecz był już sam na leśnej dróżce.
Miasto było mniejsze niż się spodziewał. Ciekawe, jakie zadanie mogę dostać w tak małej mieścinie? Gdy chciał przekroczyć drewnianą bramę zatrzymał go strażnik.
- Hola! Chciałoby się wejść co? Tak się składa, że mamy tu dosyć problemów i bez takich włóczęgów jak ty! Nie wyglądasz na takiego, który mógłby zrobić coś dobrego dla tej gównianej wiochy.
- Przykro mi, muszę wejść.
- Gówno musisz i możesz! – strażnik darł się jak opętany. Remus odsłonił blizny spod ronda kapelusza.
- Jeśli nie chcesz wyglądać tak jak ja lub gorzej, przepuść mnie. Mam ważną sprawę w karczmie „Biały Kruk”. Wystarczy?
- Eeee…No dobra mam dziś dobry dzień, a ty masz szczęście więc idź, ale dziś lepiej żebym cię już nie widział!
Remus skłonił lekko głowę, a wartownik pokazał mu drogę do karczmy. Mieściła się ona w niewielkim, drewnianym budynku z kamiennymi fundamentami. Wszedł do środka. Panowała tam względna cisza. Siedziało tam tylko kilku podejrzanych typków. Zwykłe szumowiny i złodzieje, będzie mi poczekać. I usiadł przy pierwszym wolnym stoliku, rozwinął kartę i jeszcze raz przeczytał opis wyglądu zleceniodawcy.
Po dziesięciu minutach bębnienia palcami o blat stołu pojawił się ów pracodawca. Opis zgadzał się z jego prawdziwym wyglądem. Był to grubszy, ciemnoskóry człowiek, ubrany w togę z narzuconą peleryną i chustą na głowie. Jednak nie podszedł do stolika Remusa, a jakiegoś mężczyzny z również zasłoniętą twarzą. Zaczęli szeptać między sobą , podejrzany człowiek zdjął chustę, a zabójca dosłyszał tylko strzępki zdań: ”Więc to ty?”, „Tak”, „Gdzie on?”, „Kto?”, „Drugi”. Wtedy zrozumiał. Do zadania wyznaczonych zostało dwóch najemników… Wstał, podszedł do tamtego stołu i uścisnął dłoń zleceniodawcy mówiąc:
- Witam. Mówią mi Remus. To ja jestem tym „drugim”.
- Ach! Najmocniej przepraszam, że pana nie zauważyłem! – Grubasek spoglądał to na jednego to na drugiego. - Może panów przedstawię. Darnok. Remus.
Uścisnęli sobie dłonie i spojrzeli w oczy. Już wtedy zabójca wiedział, że jego kompan to „twarda bestia”.
- Może uraczysz nas pan swoim imieniem? – po raz pierwszy odezwał się Darnok. Głos miał nieco chrypliwy.
- Ach! Ależ niedopatrzenie z mojej strony! Nazywam się Gendar i mam dla was zadanie. Robota nie jest trudna i po waszym wyglądzie sądzę, że poradzicie sobie. Wasza misja polega na doniesieniu ważnej dla mnie paczki Ezekielowi mieszkającemu na południe od miasta Stervis, w małej chacie, tuż przy drodze. Sam nie mogę donieść tej paczki, ponieważ byłbym łatwym celem dla mych wrogów. I co ważne: paczkę macie dostarczyć nietkniętą ! Pomożecie mi?
- Ej, nie zapomniałeś o czymś? – zapytał ostro Remus. – Zapłata, koleś. Nie robimy tu nic za darmo.
- Racja. – przypieczętował uwagę Darnok.
- Najmocniej przepraszam, nagrodę oczywiście otrzymacie. Jej rodzaj będziecie mogli wybrać. Zapłaci wam odbiorca paczki. To jak? Dogadaliśmy się?
Remus i Darnok spojrzeli na siebie i kiwnęli głowami.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Tak, już można wyruszać. Ulice były puściutkie, nie licząc kilku posłańców. Chociaż? Śmierdziało tu czymś...paskudnym. Pachniało śmiercią i strachem, to całe miasto ostatnio tak pachnie. Tyle się tu dzieje, brakuje tylko żeby mnie złapali! Kurcze, tyle tu wrogów,niby ktoś się czai za rogiem, lecz to przywidzenie... Musi być przywidzeniem, bo kto normalny widział szczurołaki w środku miasta? A ja się tak stracham. Tfu! Co ze mnie za wampirka! Weź się garść! Okłamałaś mnie. Zginiesz wkrótce, odnieś ten pojemnik do sojuszników i idź w swoją stronę. Spieprzaj głosiku-z-mojej-głowy! Muszę szybko pogadać z Tichondriusem! Lepiej będzie jak przyspieszę.

W końcu, północna dzielnica. Tu już jest niezły tłum.
- Pssst! Ty! Dziwko!
Huh? Obejrzałam się za ramię. Jakiś szczerbaty młodzian uśmiechał się do mnie. Czy ja mam wytatuowane na czole "Przeleć mnie"?
- Czego chcesz, szczeniaku?
- Zukasz pomocy pzy tej skzynce?
O cię florek. Czy ten gość umie czytać w myślach? Jeżeli ma wytrych i otworzy to pudełko, bedę mieć pewność, że gwizdnęłam to co trzeba.
- Jasne, złotko.
Chłopak zachichotał i odwrócił się na pięcie. Ruszyłam niepewnym krokiem za nim. Nim się obejrzałam znajdowaliśmy się w alejce porkrytej tak mrocznym cieniem jakiego życiu nie widziałam. Ten mrok był cholernie nienaturalny.
- No i? Jak sem podoba? -zapytał.
- Ale co mi się podoba?
Odpowiedź była dość... bolesna. Każde rąbnięcie pałką w potylicę jest bolesne. Hej, jestem kobietą, nie można było delikatniej mnie ogłuszyć? Teraz ciemność była tak ciemna, że mam pewność, iż jestem nieprzytomna.

[Sensu brak, ale spieszy mi się. Nie będę mieć internetu przynajmniej do środy, więc jeśli ktoś chce/może pokierować do tego czasu moją postacią - droga wolna :P]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Co ten Datter knuje? Pewnie będzie zgrywał bohatera...Może zdąże jeszcze napić się czegoś mocnego.
-Poproszę...Mocny Słoń? Proszę Mocnego Słonia!-powiedziałem do barmana.
-Proszę, jedna sztuka złota się należy.-dałem(-1 szt.zł.;p)i usiadłem.
Ahh, te nazwy... Mocny Słoń...Pociągnąłem zdrowego łyka, ale natychmiast wyplułem zawartość z ust.
-Cco tto...jest?!
-Mocny Słoń, jaśnie panie.-odpowiedział ze śmiechem barman.
Lecz moje popijania pysznych alkoholów przerwał Datter, wchodząc do karczmy, z całą zakrwawioną twarzą...
A ten co znowu przeskrobał?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zmierzałem powoli do karczmy, gdzie Altair ma szukać Layli. Ludzie przyglądali mi się z ciekawością... No co ja im miałem powiedzieć?! "A nie, to nic takiego. To podczas walki ze szczurem". Kiedy w końcu dotarłem do karczmy... no nie. Nie mogę uwierzyć. To po prostu niemożliwe. *On* ma szukać naszej wampirzycy, a nie upijać się tanimi drinkami! Byłem dość... niezadowolony.
- Co ty... co ty?! Masz Layli szukać a nie zalewać się w trupa! - wrzasnąłem.
- Spokojnie, to tylko Mocny Słoń! - jaki mocny słoń? Chodzi mu o trunek? - Lepiej powiedz coś ty zrobił?!
- Mocny Słoń?! Nieważne, nawet nie chcę wiedzieć. Przyszedłem cię ostrzec: uważaj, ktoś wysłał w nasze ślady wielkie, tłuste szczury.
- Ee? Szczury? Że jak?! Że CO?! Ostrzec mnie?! - zerwał się ze stolika.
- Tak CIEBIE! Uważaj na siebie tutaj i zacznij w końcu szukać Laylę! Ja muszę się udać do klasztoru.
- Dobra, spokojnie! Po co masz iść do klasztoru?! Tichondrius wyraźnie powiedział, że razem mamy szukać Laylę!
- Ty szukaj. Jedna osoba wystarczy. A ja przecież jeszcze muszę.... eee.. ten tego. Ostrzec Tichondiusa. - nie mogę go wziąć ze sobą.
- O nie! Mam dosyć samotnej wędrówki, a Tichondrius wie o lykantropach! - na litość boską.... nie bądź taki uparty.
- NIE!... To znaczy... w pojedynkę mamy większe szanse przeżycia. Poza tym... to minie szybko. Muszę mu o tym powiadomić. - odrobinę Altair mnie wyprowadził z równowagi.
- NIE! Ty wcale nie chcesz ostrzegać Tichondriusa...eee...tobie chodzi na pewno o coś innego! Od kiedy to tobie zależy na życiu wampira?!
- Nie zależy mi na jego życiu, tylko na powodzeniu tej misji! Za długo już w tym siedzę. A teraz pójdź szukać Laylę!
- [wyraźnie podenerwowany] Dobra, niech ci będzie! Ale i tak coś ukrywasz! - miałem ochotę go zabić.
Dobra... to już mam za sobą. Chciałem wyjść z tej zakurzonej knajpy, ale na mojej drodze stanął mały, pryszczaty knypek.
- Przepraszam cię. Ale co do tych ran, jak pan je zdobył? - zapytał z ciekawością w głosie.... grrrr..
- Zjeżdżaj mi z drogi kurduplu!- wrzasnąłem.
Na szczęście klasztor nie był daleko... schowałem się za jedną alejką, gdyż zobaczyłem Tichondriusa... gdy odszedł, postanowiłem poczekać przy wschodniej ścianie klasztoru. Tutaj El''thunul kazał mi czekać... no to czekam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Paczka nie była duża , można było ją swobodnie schować w torbie podróżnej ,Gendar przekazał ją dla Remusa po chwili zlecenidoawca znikł za drzwiami , wojownik i zabójca zostali sami przy stole .
Matteo właśnie przyniósł jedzenie i jakąś miksutrke która miala pomóc jej złowieszczy wygląd jednak odchęcał od wypicia .
-Jesteś ranny ?- spytał Remus
-Tak - odpowiedział Darnok biorąc do ust kawałek sera
-Dasz rade iść , walczyć , Gendar wspomniał że ktoś może nam to odebrać - wskazałna paczke
-Dam rade , tylko musze się poskładać i posilić
Darnok był jak zwykle małomówny , może w innych okolicznościach dowiedział by sie więcej o swoim kompanie lecz nie teraz , teraz miał w głowie uczucie bólu pochodzące z żeber , po zjedzeniu posiłku popatrzył zdegustowanym wzrokiem na butelke z lekiem .
-Po wyglądzie nie zachęca , wiem ale to sprawdzone lekarstwo - rzekł Remus
-Raz sie żyje - powiedział Darnok i wypił jednym pociągnieciem całą zawartość .
Przez chwile wydawało sie dla wojownika że wypił czyjąś krew , jednak po chwili ból w żebrach zmalał zaś po krwistym smaku nie było już śladu umysł też się oczyścił wreszcie mógł zebrać mysłi .
-Chodzmy , mamy to dostarczyć - rzekł Darnok , zabójca wstał i kiwnął głową potwierdzająco .
Okolica był pusta i chicha jak poprzednio od czasu do czasu przebiegał tylko jakiś strażnik , na placu targowym w jedynej wolnej wolnej przestrzeni byłą stawiana w pośpiechu szubenica najwidocznej kapitan straży chciał dać przykład dla innych jak kończy się przeciwstawianie władzy .
-O co ja widze - powiedział do siebie w duchu Darnok na słupie widniało :
Poszukiwany
Darnok
lat 16

Zaś poniżej jego podobizna która wogle go nie przypominała [ sory obrazka mi nie chciało dodać ]
Wojownik zerwał list gończy widniało tam też że za jego głowe wyznaczono nagrode 30 sztuk złota .
-Darnok , jesteś poszukiwany ?-spytał Remus
-Najwidoczniej -odpowiedział chowająć list do kieszeni .
Ruszyli w strone południwej bramy miasta .

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Niech go szlag, on coś ukrywa! Będę musiał trochę powęszyć, ale teraz muszę szukać Layli...
Wyszedłem z dusznej karczmy. Uff jak dobrze wreście odetchnąć świeżym powietrzem...Ale znów muszę się śpieszyć.
-Altair!-aż podskoczyłem-Altair!-usłyszałem jakiś głos jakby wychodził ze mnie od środka.
-Cco?
-Skręć tutaj, w tą uliczkę, a dowiesz się co!
Nie wiem czemu to zrobiłem, ale skręciłem w tą uliczkę, chyba najciemniejszą jaką tutaj widziałem. Moim oczom ukazał się nagle widok owego bladego mężczyzny, który uratował mi tyłek wypuszczając mnie z więzienia.
- O ile pamięć mnie nie zawodzi... to jesteś mi coś WINIEN.-powiedział tym swoim przerażającym głosem.
- Jja...no...eee...tak, no jestem ci coś winien...-wyjąkałem. No tak, powiedział, że jeśli mnie wypuści to będę mu winien przysługę.
- Tak... dobrze, że pamiętasz.
- Nnoo...więc, o co chodzi...?-zapytałem bojąc się co mnie czeka.
- Widzisz... jest taka jedna sprawa - a konkretniej osoba którą trzeba się zająć. Mike Datter. Datter...o nie...
- Ddatter? Mike Datter? Eee, co z nim?
- Był użytecznym narzędziem... ale bardzo nam pomógł, także zamierzam spełnić jego prośbę... a tą prośbą jest związanie go z jego dawną znajomą... Znajomą? Więc coś jednak ukrywał!
- Aa, eee, no to, co mam zrobić?-Niech no ja tylko dorwę Dattera! Ostrzec Tichondriusa! Phi!
- Nadal nie pojąłeś?-zobaczyłem złość w jego oczach-Dobrze... w takim razie wyjaśnię. Jego dawna znajoma - Cilia od bardzo dawna nie żyje. Można ją przyzwać jako... cień. To ten cień widział w ciemnym zaułku koło tej karczmy, kiedy po raz pierwszy tutaj przybył. A sam cień można ożywić... tylko trzeba do tego mieć odpowiednie... ciało. Datter, czuję, że będziesz moim wielkim życiowym dłużnikiem!
- Ciało? Jakie ciało?
- Ciało niejakiej pani.... Amie.-złowieszczy uśmiech na twarzy-Kiedy ją zabiję, cień może przybrać cielesną formę... Twoje zadanie: znasz panią Amie.... zbyt dobrze-zaraz to ty mnie lepiej poznasz!-... więc zdołasz ją nakłonić do pójścia z panem do klasztoru.-Amie...tylko nie Amie!
- Amie...? Dlaczego Amie? Nie może to być ktoś inny?! Zabiję dla ciebie każdego, tylko nie Amie!
- Głupcze, tylko ona jest coś warta dla Dattera, tylko jej esencja życiowa jest w stanie przywrócić życie temu cieniowi!
- Na pewno znajdzie się ktoś inny! Chyba nie jest jedyną osobą na tym świecie coś dla niego znaczącą!
- Jest jedyną osobą... on jest zagubiony, nie ma zaufania do ludzi. Cała jego część odpowiadająca za... hmmm... "nawiązywanie kontaktów" między innymi zginęła razem z Cilią, a tak właściwie Lienną-i zaśmiał się.
- A co jeśli tego nie zrobię...?
- Nie brałbym takiej opcji pod uwagę... ale skoro pan nie chcę, to załatwię sprawy z Datterem po *mojemu*.-Po mojemu?
-Cco?-ale już zniknął.
Amie, Amie, dlaczego Amie! Nie, na pewno jest jakieś inne rozwiązanie! Datter, zabiję cię!!!!
Wróciłem się do karczmy kompletnie zapominając o Layli.Co ja mam zrobić...?
Rzuciłem się na fotel na którym wcześniej siedziałem, chowając twarz w dłoniach. Niech to szlag!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Idąc z klasztoru do tawerny zastanawiałem się, gdzie podziały się szczurołaki. Ale szybko przestałem o nich rozmyślać, gdy w końcu doszedłem do "Pod Jastrzębiem". W środku czuć była znajomy zapach świeżo wyrobionego alkoholu. Wzrokiem szybko obejrzałem sale, aż ujrzałem znajomą twarz - Altaira.
-Altaira, co tam? - zapytałem
-Hm... - w jego głosie słychać było wściekłość jak i bezradność.
-Altair, co jest?
-Znów spotkałem tego gościa z więzienia...
-Vashani.
-Co?!
-Vashani. Ten gość i jemu podobni nazywają się vashani... - pokrótce opowiedziałem Altairowi, czego dowiedziałem się w bibliotece.
-Kurna... Sukinsyn chciał mi namieszać w głowie.
-A czego chciał tym razem?
-Uwolnił mnie, więc chciał ode mnie przysługi. Chciał, żebym zabił Amie.
-Że co proszę?!
-To co słyszysz... Chciał za pomocą Amie wskrzesić niejaką Cilię...
-Kogo?
-Starą znajomą Dattera. Podobno Datter jakoś się im przysłużył, więc chcieli mu się jakoś odwdzięczyć.
-Zaraz, zaraz... Jak to przysłużyć? I gdzie w ogóle jest Datter?
-Poszedł się z nimi spotkać koło klasztoru...
-Człowieku! To czemu tutaj siedzimy?!
-A co z Laylą?!
-Laylę znajdziemy później. Kontakty z vashani nie są zbyt dobre. Sam prawie zginąłeś. A jak Datter skumał sie z nimi, może nie być zbyt wesoło...
Biegiem wyszliśmy z tawerny. Altair w swoim białym płaszczu, a ja w swoim czarnym (kurde, wychodzą goście jak z Matrixa :P)

[PS. Kilka osób już wkleiło podobizny swoich herosów, wiec ja nie odejdę od tego :P.]
[PS2. Gostek troche w stylu WarCrafta]

20080608215452

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Jeszcze przed wybiegnięciem]
-Czekaj, Tichondriusie!
-O co chodzi?!
-Nie możemy zostawić Amie tutaj! Lepiej było będzie jak pójdzie z nami!
-Chyba masz rację...
Więc pobiegłem po Amie. Który to pokój? A to chyba ten. Wpadłem jak smok do znanego mi już wcześniej pokoju...
-Amie?!
Ale Amie tutaj nie było. Gdzie ona jest? Nie ma jej! Zbiegłem spowrotem do Tichondriusa.
-Tichondriusie nie ma Amie w jej pokoju!
- Idź popytać inne dziewczyny o nią!
Więc, wróciłem spowrotem na piętro. Zapukałem w drzwi obok pokoju Amie.
-Wejdź Avengordzie, ty głuptasie.-usłyszałem jakiś głosik zza drzwi. Otworzyłem drzwi: w pokoju leżała w ponętnym stroju, ładna brunetka.
-Eee, kim jesteś?
-Przepraszam, że przeszkadzam, ja nie Avengireld, chciałbym o coś zapytać...
-Kochaniutki, teraz jestem zajęta, może jut...
-Nie o to chodzi...Wiesz gdzie może teraz być niejaka Amie?-przerwałem pytaniem dziewczynie.
-Nie... Ostatnio widziałam ją w towarzystwie dziwnego gościa...-Tego się obawiałem...
-Ciężko go opisać... Blady, długie włosy i jakiś mrok bił z jego oka...
-Dawno ich widziałaś razem?-zapytałem szybko. Niech to szlag!
-Uf... Z pół godziny temu. Nie dłużej. Ale było coś dziwnego: gość nie chciał obsługi w środku, tylko gdzieś ją wyciągnął. Wiem, bo mu się przyglądałam. A jak opuścili próg zamtuzu, to wyparowali.-Do czego to dochodzi! Usługi poza karczmą!!
-I wy na to pozwalacie, usługi poza karczmą?! Mniejsza z tym, dziękuję za pomoc, miłego wieczora życzę!
-Oni płacą, my robimy...
Ale ja już wyleciałem na dół.
-Tichondriusie, potwierdzają się moje obawy! Wyszła z "jakimś" dziwnym bladym człowiekiem...
- Vashani... Musimy się spieszyć do klasztoru...Tylko jak z nimi walczyć?
- Opat klasztoru mi powiedział, że są trzy sposoby:
1. silny nieumarły może zabić vashani...Ale sam nie dam im rady...
2 sposób. Jeśli vashani zostali wezwani, można zabić tego, który ich zabił...Ale odnalezienie przyzywacza jest nierealne...
3. sposób - pomoc silnego egzorcysty...Ale jakotakiego nie mamy pod ręką.
- A co jeśli bym ci pomógł?
-Nie jesteś nieumarłym... Śmiertelnicy bronią nic im nie zrobią.
-A co jeśli byś mnie ugryzł? Sam stał bym się wampirem!
- Człowieku! Tego nie da sie odwrócić ! Poza tym wiesz, że zrezygnowałem z gryzienia i w ogóle...
- Wiem, Tichondriusie! Ale tu chodzi o los wielu ludzi...eee...to...możesz mnie ugryźć!
- Wybacz Altair, nie chce i nie mogę. ZGÓDŹ SIĘ!!!
- Ale ja chcę!
- Ty chcesz, ale ja nie... Zrozum, przez lata walczyłem z moim głodem. Przezwyciężyłem go i już go nie czuję, ale jedno ugryzienie może to wszystko zniszczyć. Chcesz tego?
- Wierzę w ciebie, Tichondriusie, jedno gardło ci nie zaszkodzi!
- Nie ugryzę cię!!
-Nie? To ja poszukam Layli! Na pewno nie odmówi małej porcji krwi więcej!-krzyknąłem.
- Nawet nie wiesz, gdzie jest Layla, a Datter i Amie potrzebują naszej pomocy! Jeśli chcesz możesz iść poszukać Layli. Ja idę do klasztoru.
- Dobrze poszukam Layli, zapewniam cię, że nim dojdziesz do klasztoru to dołączę do ciebie!
Tichondrius odwrócił się do mnie plecami, widocznie zły na mnie. A co mi tam! Wystarczyło, że mnie ugryziesz! Czy tak wiele od ciebie wymagałem!!??
Przebiegłem obok Tichondriusa bez słowa wyprzedzając go...
Teraz tylko muszę odnaleść Laylę, mam nadzieję, że nie odmówi mojej krwi...
[PS Miejscami może być głupie, ale po meczu jakieś mam dziwne uczucia xD]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Czekałem przed klasztorem... czekałem. Czekałem. Dopóki nie zauważyłem uchylonych drzwi. Spokojnie podszedłem i zerknąłem, co się dzieje wewnątrz klasztoru... zobaczyłem ciała dwóch mnichów o odmiennej... otyłości. Potraktowałem to jako pozwolenie na wejście.
Dotarłem do większej sali, służącej prawdopodobnie do medytacji.. nie jestem pewien, cały czas trochę mi się dwoiło w oczach po spotkaniu z tym szczurem.
- Witaj.... Mike - znów ten głos... powinienem już się do tego przyzwyczaić.
- Jak zwykle znikąd... tak? Czego chcesz El''thunul? - zapytałem odwracając się do postaci, która już była pozbawiona kaptura. Dziwne... pewnie tak mi się wydaje, ale ta istota była... tak jakby... wpół materialna?
- Pozostał jeszcze jeden krok do zrobienia... twoja ukochana nie jest w pełni sił. A z resztą, co ja tam będę mówił. Lepiej sam ją o to zapytaj. - mówiąc to wskazał na mgiełkę na jednej z ław.
Zaintrygowany podszedłem do tego miejsca, które mi wskazał... z bliska zorientowałem się, że ta mgiełka posiada lekko widoczne kształty... kształty kobiety. Nie mogłem uwierzyć... czułem to. To była moja Cilia...
- Nie słyszy cię... nie może także mówić. Jest zbyt osłabiona. - powiedział El''thunul. - Chcesz jej pomóc, prawda?
- Tak... wszytko. Dla niej. - odpowiedziałem.
- W takim razie... Amie!
Amie? Co ona tu robi? Wyszła z biblioteki... widocznie ucieszyła się na mój widok.
- Mikey! Więc to prawda! Ty żyjesz! O mój boże... co ci się stało w twarz? Jak wrócimy do domu to ci to opatrzę... boże, byłam pewna, że nie żyjesz! - powiedziała troskliwym głosem...
Jednak ja wiem po co ona tu była. Wyczułem to... zobaczyłem to w błysku oka El''Thunula... żeby ożywić jakąkolwiek istotę, zawsze potrzebna jest ofiara. Ale... czemu? Czemu Amie?
- Tak... tak się bałam o twoje bezpieczeństwo. Ten pan pomógł mi cię odnaleźć! Wszyscy w "Księżycowym Śnie" mówili, że nie żyjesz! - mówiąc to przytuliła się do mnie czule...
Spojrzałem na El''thunula pytająco... rzucił mi spojrzenie aż nazbyt oczywiste.
- Amie? - powiedziałem - Amie... proszę cię... wybacz mi.
Kończąc te słowa przebiłem ją moim mieczem... Amie nie krzyczała... wyglądała na bardziej zaskoczoną niż przestraszoną. Jej oczy powoli napełniały się bólem.
- Mi.... Mike... dlacze.... - to były jej ostatnie słowa... upadła martwa nadal mnie trzymając...
Nie czułem się dobrze... byłem na siebie wściekły. Miałem tego dość... dość śmierci, dość zmartwień. Czułem się jak... morderca. Zamordowałem niewinną kobietę... która jako jedyna się mną opiekowała w tym okrutnym świecie. Co ja... co ja zrobiłem?! Dopiero teraz zacząłem sobie uświadamiać, co takiego zrobiłem... oraz to, że to Blade ścierwo kłamało... Mgiełka "Cilii" zniknęła, a na jej miejscu nie pojawiła się żadna forma cielesna mojej ukochanej...
Nade mną stał El''thunul. Zanosił się cichym, złowieszczym śmiechem.
- Nawet się nie spodziewałem, że tak łatwo dasz się nabrać, Datter. Mhmhmhm...
- Ty... ty.... mó... módl się, żebym więcej cię nie spotkał... zobaczysz. Jak cię dorwę, wyrżnę ci moje imię na twojej skórze... będę cię ciął, odrywał kolejne części twojej skóry... będę z przyjemnością słuchaj jak wrzeszczysz! NIE UCIEKNIESZ!
W ostatniej chwili, gdy miałem zadać mu cios, Blady zniknął nagle w ciemności... nagle poczułem, że mój miecz jest za ciężki do uniesienia... nie miałem już siły. Byłem załamany. Usiadłem nad martwym już ciałem Amie... lamentowałem.
I wtedy usłyszałem, że ktoś nadbiega... tak jakby coś już mnie to obchodziło. Nie obchodziło mnie, czy to jest legion nieśmiertelnych, czy też wiejski farmer. Miałem wszystkiego dość...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Hmm, gdzie może być Layla...Gdy tylko to pomyślałem usłyszałem jakieś szelesty w najbliższej ciemnej alejce.
Skuliłem się delikatnie i zacząłem się skradać w stronę małej uliczki. Gdy podszedłem w miarę blisko zobaczyłem...jakiegoś małego szczyla obok leżącej kobiety, który jej...ściągał spodnie!![Pornografia!:D]
- No panjienko... złota ni masz... tak więc będziesz mi się musiała odpłycić w inny sposób... dziwko.
Bez większego namysłu...
- Hej, idioto!-i rzuciłem się w jego stronę, złapałem z ubranie na plecach i trzasłem nim o ścianę.-Co ty robisz, szczylu!
- Ja zem nic nie robił, ty idz stąd!
- Nic? Ja ci pokaże te twoje nic-i po chwili uderzyłem go kilka razy z pięści prosto w tą piegowatą mordę. Młody wyrwał mi się i zaczął uciekać.
- Żebym więcej cię nie zobaczył!
- Spieprzyj głupolu!-krzyknął szczyl.
Gwałciciel...Odwróciłem się w stronę kobiety[żeby dokończyć sprawę xD]...
-Layla?
Na ziemi leżała, nie kto inny, jak Layla Tinnyer! Obok niej leżała dosyć duża skrzynka z kłódką.
Co ona tu robi?
-Hej Layla, obudź się-zacząłem nią lekko szarpać-No dalej! Leżeć ci się zachciało...Lepiej ją wezmę do karczmy...Podniosłem ją i skrzynkę i skierowałem się w stronę karczmy "Pod Jastrzębiem".
Wszedłem do karczmy, "zamówiłem" pokój. Ciekawe kiedy się obudzisz...
Położyłem Laylę i skrzyneczkę na łóżku, a sam oparłem się o ścianę i zacząłem się w nią wpatrywać.
A może by tak...Dobra żartowałem, Datter i Amie, potrzebują pomocy, nie mogę tracić czasu[:D]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

To jednak był Tichondrius... nie zdziwiłem się. On jednak wyglądał na nieźle zaskoczonego.
{Zaczynamy dialog x3: (T)ichondrius, (D)atter, (A)ltair}
T: Co tu ku**a się stało?!
D: [z rezygnacją] A co cię to obchodzi.... pytam się.... ty niewiele warty synu wampira.
T: Niech zgadnę... Vashani?
D: [po dłuższej chwili] Nie wiem nawet co to jest... odejdź i zostaw mnie w spokoju.
T: Datter... Mike, nie możemy jej tak zostawić. Trzeba ją stąd zabrać.
D: Nie będziesz mi mówił co mam robić... ja... ja jej zapewnię należyty pochówek... ale, nie nie mogę. To z mojej ręki zginęła... z MOJEJ.
T: Nie będę kłamać... Ty ją zabiłeś, ale to nie była twoja decyzja...
D: To *była* moja decyzja pomiocie... to była moja decyzja.
T: Nie twoja, tylko Vashani... To upiory. Mogą przełamać każdy umysł. Każdy. Narzucają wolę. Używają najgłębszych pragnień i lęków, by manipulować ludźmi... Vashani wybrał cel i kata... Ty tylko wykonałeś jego życzenie...
D: Dość! ZAMKNIJ się! On nawet nic nie musiał mówić! Sam zrozumiałem co trzeba było zrobić! Zamordowałem ją.... o tak, zamordowałem. Co ty na to?
T: A kto ją tu przyprowadził? A kto ci dał nadzieję? Kto zabił tych mnichów ?
D: Nadzieję?... proszę cię.... przestań mówić i w końcu zakończ mój żywot, po to tu w końcu jesteś.
T: Nie... Przybyłem cię wesprzeć... Spóźniełm się. Z Altairem zdążyliśmy z tobą nie.
[do klasztoru wbiega Altair]
A: Tichondriusie jestem! Ddatt...cco tu się...?
T: Kolejna śmierć... I to niewinnej osoby....
[wszyscy przez dłuższy czas milczą]
D: Niewinna... ona na to nie zasługiwała. To wszystko przeze mnie.
T: Mike... Jeśli ktoś zawinił, to ja... Ja was w to wciągnąłem i przeze mnie Amie nie żyje... Jeśli masz kogoś obwiniać, to obwiniaj mnie.
D: [dłuższa pauza] Mmm.... ale jeśli tak stawiasz sytuację.... że to przez ciebie... [w oczach Dattera pojawia się gniew trudny do opisania]
A: Nie... Datter! To wszystko przez tego całego Vashani! I właśnie dlatego chciałem żebyś mnie ugryzł, Tichondriusie!
T: I tak cię nie ugryzę...
A: Jak sobie chcesz![wciąż zły na Tichondriusa]Ale wiedz, że znalazłem Laylę i dopilnuję żeby mnie ugryzła!
T: Twoja decyzja.... Ale nie kłóćmy się przy Amie. Weźmy ją stąd.
D: [rzuca się na Tichondriusa... przypiera go do ściany] Będziesz teraz decydował co mamy z nią zrobić?! Daj mi jeden powód, dla którego nie miałbym cię od razu zabić!
T: [pyta spokojnie] Czy Amie by tego chciała?
A: Datter, uspokój się![probuje ich rozdzielić] Bijatyka nie wskrzesi, Amie!
T: Wskrzeszać to za dużo słowo.. Jeszcze żyje, ale ledwo...
D: Ży... żyje?
T: Puls jest ledwo wyczuwalny... Jej organizm zbyt długo nie utrzyma jej przy życiu.
A: Szybko, musimy coś zrobić!
T: Nie mamy medykamentów ani uzdrowiciela.
D: [Puszcza Tichondriusa] Błagam cię... błagam, czy możesz jej pomóc? Przysięgam.. przysięgam ci lojalność, tylko pomóż jej powrócić do zdrowia, panie Tichondriusie!
T: Jest sposób... Ale ci się nie spodoba.
D: Zrobię wszystko! A nawet... a nawet więcej.
T: To nie zależy od ciebie tylko ode mnie... I moich kłów, jeśli mogę się tak wyrazić.
D: Co... chcesz ją...? Na żarty ci się zebrało?!
A: Na pewno jest inny sposób, ABSTYNENCIE!
T: Mówiłem, że wam się nie spodoba.
D: Jaka jest pewność, że się wyleczy?
T: To zależy od niej... Wampiryzm szybko przeniknie do jej krwi, ale to od niej zależy czy z tego wyjdzie. I Altairze, to jest całkiem inna sytuacja, niż twój kaprys bycia wampirem.
A: Kaprys!? Masz szczęście, że mamy taką sytuację bo w tej chwili bym się na ciebie rzucił i pobił na śmierć!
D: Uspokójcie się! [do Tichondriusa] Wybacz... ale ja nie mogę na to pozwolić... to nie jest życie dla niej. Ona jest delikatna... niewinna. Życie pełen zabijania dla drwi... zabijemy wtedy samą Amie.
T: To zależy. Ja odstąpiłem do krwi, więc i ona może. Jeśli ma tylko odpowiedniego opiekuna... Główny wpływ będziesz miał ty na nią.
D: J...ja?
T: Tak ty. Ona traktuje cię jak brata i ma w tobie oparcie. Tylko ty ją będziesz mógł opanować.
A: Hej, jej puls słabnie!
T: Mike, musisz szybko zdecydować.
D: Cholera!.... Ja... ja wezmę ją pod opiekę... jako wampirzycę. Innego szybkiego sposobu nie ma.
T: Decydujesz się na ugryzienie, tak ?
D: Tak... zrób to.
[Tichondrius podchodzi o ciała Amie... zatapia kły w jej szyi. Wstaje, odchodzi... można zauważyć krople krwi na jego zębach.
T: Zrobiłem to... [mówi z zakłopotaniem] Teraz to zależy od niej... Wybaczcie panowie. [wybiega]
A: No...too...może...ja...ee...ten tego...może już pójdę w takim razie...
{Koniec dialogu x3. Teraz będzie normalny tekst zrobiony przeze mnie}
------------------------------
Nie mogę w to uwierzyć... za to co zrobiłem, powinienem smażyć się w piekłach. Ale... nie mogę jej teraz opuścić. Podszedłem do niej... podniosłem. Postanowiłem ją zaprowadzić do "Księżycowego Snu". Tam będzie na razie bezpieczna... oraz będę mógł mieć na nią oko.
W końcu doszliśmy do tego budynku... zaniosłem ją do pokoju i położyłem na łóżku. Chyba wszystko idzie zgodnie z planem - jej rana, którą ja zadałem zaczęła się zasklepiać. Nie ma mowy, bym na razie im pomagał w ich misji... muszę strzec Amie, pilnować jej. Choć tyle jej jestem winien. I tak nie zadośćuczynię tego, co jej zrobiłem... założę się, że sam diabeł już rezerwuje miejsce na mnie. Jestem tego pewien jak... no cóż - jak diabli. Chyba dopiero teraz zacząłem sobie uświadamiać, jak wiele bym stracił... wszystkie te chwile z nią spędzone... nie zliczę, ile razy mi pomogła, ile razy podnosiła na duchu. Boże, jestem jej tyle winien, a ja co robię? Przebijam ją mieczem... to dopiero ironia.
Będę czuwał cały dzień, całą noc. Muszę ją strzec. Nie mogę sobie pozwolić na stracenie jej. Minęło kilka godzin... słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Do pokoju wszedł Tichondrius.
- Jak się czuje? - zapytał - Hmmm... już stąd czuję, że lepiej.
- Tichondriusie... ja.. chcę ci podziękować.
- Podziękowania na razie są zbędne... będziesz ją pilnował - to będzie dla mnie oznaką podziękowania.
- Tak... w rzeczy samej. Ja... muszę na kilka dni odejść od tego zadania. Jednak mogę być kimś w rodzaju informatora. Wiele dziewczyn z tego lokalu zna się na infiltracji, mają też szeroką wiedzę o tym co się dzieję... mogę dalej wam pomagać. I... i Amie.
- Dobrze, skoro tego właśnie chcesz. Na razie cię opuszczam... muszę załatwić to i tamto. Żegnaj. - po czym wyszedł.
A ja wróciłem do czuwania.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Pieprzony abstynent...Ale mniejsza z tym, pora bym się w końcu porządnie wyspał, a ciekawe czy Layla już się obudziła? Hmm, wolałem zostawić Dattera sam z nią, co mu będę przeszkadzał. Po kilkuminutowej wędrówce doszedłem do miasta i skierowałem się w stronę tawerny. Ciekawe o co chodziło Datterowi z tymi szczurołakami, żadnego jeszcze nie spotakałem...A w ogóle to dobrze, że znalazłem akurat teraz Laylę, ciekawe co ten szczyl by tam robił, pieprzony zboczeniec!Wszedłem do karczmy i udałem się na górę, do mojego pokoju. Layla wciąż leżała jak zabita. Może ona nie żyje? Nie, no przecież oddycha...Podeszłem wziąłem ją za ręke.Puls jej bije, to dobrze.Puściłem dłoń i usiadłem przy biurku. Niech no ja dopadnę tylko tego Vanshani...A przecież "zwykły śmiertelnik" nie da mu rady...A co tam idę spać, Layla na pewno nie będzie mi miała za złe, że będę spać obok niej, przecież w końcu ją uratowałem. Rzuciłem się na łóżko i praktycznie od razu zasnąłem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Propozycja elfa mnie zdziwiła. Znałem go. Jednak nie pokazał się z dobrych stron mimo to potrzebne mi były pieniądze:
-Ty jesteś Olver Polih? Dobrze pamiętam?
-Tak, dobrze-powiedział z powagą elf- interesuję cię moja propozycja?
-Jaka propozycja? Powiedziałeś tylko o jakimś polowaniu!
-Na razie więcej nie mogę ci powiedzieć, lecz wiesz że nie jestem zły i nie wprowadziłbym cię w jakieś pole. Nie zawiedziesz się. Przyjdź do lasu jak się zastanowisz.
-Dobrze. Teraz pójdę to przemyśleć.
Leśny elf odszedł. Poszedłem w stronę wioski. Wszedłem na duże drzewo z którego miałem widok na las i wioskę i zacząłem się zastanawiać:
Znam go. Jest sprytny. Jednak nigdy mnie nie okłamał, mimo to coś mnie od niego odpycha...
Jak mieszkałem w wiosce to przychodził do mnie czasami. Nosił długi kaptur taki sam jak dzisiaj i wchodził prawie bezszelestnie do mojego pokoju przez okno. Ale ja się wtedy cieszyłem że zobaczyłem jak przychodzi. Był zupełnie inny niż ludzie. Pamiętam jak pokazywał mi swój miecz i sztuczki nim. Ja wtedy pokazywałem mu sztuczki z magią. Był zachwycony. Nie wiem czemu, bo elfowie mają dużo magów... może jestem w tym dobry... Byłem młody więc on musi być naprawdę stary. Pamiętam jak chodziłem po lesie nie znając wielu osób. Wtedy on przywitał się ze mną jednak wtedy go tak nie uwielbiałem. Wydawał się być zagrożeniem. Zapoznał mnie z elfami, nakarmił, ubrał i bronił przed złymi stworzeniami. Mówił mi dużo o magii i walce mieczem. Kiedyś mnie swoją bronią przez przypadek uderzył. Wtedy bariera między nami się powiększyła. Odszedłem do wioski uzdrowiony przez maga. Często myślałem o Olverze jednak ciągle z stosunku do niego mam mieszane uczucia...

-Zrobię to-powiedziałem cicho do siebie i zszedłem z drzewa. Gdy przeszedłem obok pierwszego drzewa zza krzaka wyszedł Olver.
-No i jak?
-Zrobię to. Podaj tylko szczegóły.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Następnego dla wstałem z łóżka i odrazu udałem się na dół Karczmy. Rzcuciłem na blat pare złotych monet karczmarzowi i wyszedłem z budynku. Przed sobą ujżałem piękne góry a nad nimi świecące słońce, które bardzo mocno raziło mnie w oczy. Pierwsze na myśl przyszło mi to, by wybrać się do grobowca Sam''a Franco, jednak nie byłem przekonany co mnie tam czeka, więc wolałem iść z kimś. Nie miałem pojęcia kto ze mną się tam wybierze. Zaczęłem iść w stronę zachodniej bramy Vengar. Stałem teraz na bazarze, a wokół mnie wiele ludzi, od biedaków, aż po najbogatszych szlachciców. Większość byli to Elfy, jednak udało mi się wypatrzeć Krasnoludów czy też Ludzi. Postanowiłem, że spoczne na ławce niedalego bazaru i tam wypatrze jakiegoś silnego maga lub wojownika. Rozglądałem się do okoła siedząc na ławce oparty o jakiś kamienny budynek. Słyszałem tylko gwar ludzi, który kręcą się w te i wewte po bazarze...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować