Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

Podróżowaliśmy cały dzień. Czy ta elfka na pewno wie gdzie idziemy? Na Bogów, Ticho jest ciężki!
Znów zapadła noc.... deszczowa noc, skąd taka okropna pogoda?... cierpliwość powoli zaczęła mi znikać, gdy skręcaliśmy to w znów złą stronę. Miałem tego dość. Zatrzymałem się, położyłem Tichondriusa koło drzewa i czekałem, aż ona zauważy, że mam dość.
- Hm? Co się stało? Odezwał się w tobie słaby jalluk? - zapytała się Arianne.
- Powiedz mi coś... wędrujemy już cały dzień, nie ma żadnych znaków, że zbliżamy się do Szczytów, a ty jeszcze bezczelnie się mnie pytasz czy obudziła się we mnie moja słaba strona?! - krzyknąłem.
- Uspokójcie się obydwaj. Las nocą to nie jest dobre miejsce na kłótnie. - dodał Tichondrius.
- Mówiłam Mike, że to trochę potrwa. - odpowiedziała Arianne.
- Tak, ale cały czas jesteśmy w tym przeklętym lesie! KRĘCIMY SIĘ W KÓŁKO KOBIETO!
- Zamknij się samcze! Mam dość twojego narzekania! Widocznie myliłam się co do ciebie. Myślałam, że jesteś bardziej męski. - odpowiedziała bezczelnie Arianne.
- Już ja ci pokażę męskość. - kończąc tymi słowami wyciągnąłem Liennę i zacząłem powoli ruszać w stronę mrocznej.
- To naprawdę nie ma sensu! - powiedział Tichondrius.
- Cisza! Mike widocznie chce pokazać jaki jest męski... - wyciągnęła sztylet - Typowe... i głupie.
Tichondrius nie wyglądał na zadowolonego.. ale jego stan nie pozwalał mu nic zrobić. Ruszyłem na tą zdzirę i wykonałem szybki zamach...! Bogowie, jaka ona jest szybka! Wykonała unik na lewo i przyłożyła mi łokciem w żebro. Kierowany gniewem wykonałem kolejny zamach, ale ona znowu sparowała ten atak! ARGH!! Szybkie pchnięcie powinno uciszyć tą ladacznicę, jednak nie... wykonała unik i przyłożyła mi sztylet do gardła.
- Jalluk... nie zrozum mnie źle, też mnie pociągasz... ale żeby od razu zabijać? - powiedziała...
Wtedy szybkim ruchem odepchnąłem jej sztylet i powaliłem ją na ziemię. Widocznie nie spodziewała się tego, gdyż szybko upadła na ziemię, a ja zaraz po niej, żeby ją przygnieść. Szybko rękoma zablokowałem jej ręce, żeby niczego nie kombinowała... zastanawiałem się jak i czym ją udusić... powoli.
- Tak.. ee... tego się nie spodziewałam.. ekhem. Ale.. o jednym nie pomyślałeś ---- Ała! To boli..! Silny jesteś.... ale wracając, o jednym nie pomyślałeś...
Kończąc te słowa pocałowała mnie namiętnie... to mnie zaskoczyło, czy ona naprawdę to do mnie czuje? Pogrążałem się bez pomyślunku w tej chwili.. gdy ona kopnęła mnie porządnie w krocze...!
- Ach tak... widzisz, mam parę asów w rękawie panie DATTER. Nawet w takich sytuacjach jak ta. Jeśli jeszcze raz mnie zaatakujesz samcze, odetnę ci jeden palec u ręki. Tam ku pamięci... [wstała i się otrzepała] Ale dobrze wiedzieć, że masz w sobie chociaż krztę charakteru.
Zwijając się z bólu popatrzyłem na Tichondriusa, który śmiał się pod nosem..
- I... z czego ty...... UGH... booli... - wybąkałem.
- Nie.. nie wybacz. Ale to było przekomiczne. - powiedział Tichondrius.
- Ciesz się, że to nie na tobie to wypróbowałam. - powiedziała Arianne.
- W zasadzie to i zazdroszczę Datterowi i mu współczuję. - dodał Tichondrius.
Po tych słowach zapadła wielka cisza. Powoli wstałem, co rusz masując obolałe miejsce. Kiedy byłem na tyle zdolny, by popatrzeć co się dzieje, ogarnął mnie strach. Wokół nas było co najmniej tuzin monstrualnych wilków... ślepia im się świeciły, nie mogłem rozpoznać co to za rasa... widziałem tylko, że były ogromne. Popatrzyłem na moich towarzyszy. Tichondrius wstał i nie było mu do śmiechu... Arianne wyglądała na przerażoną.
- Jest ich zbyt dużo. Nie damy rady. - rzekł Tichondrius.
- Musimy... musimy uciec. Nie-nie znoszę więcej ich widoku...! T-to... - powiedziała Arianne.
- Cisza... nie chcę was martwić, ale mamy przerąbane. - dodałem.
Uważnie zacząłem się rozglądać po okolicy... wszędzie ciemny, otoczony niebieską poświatą las. Nachalny deszcz nie poprawiał sytuacji... jedyne co było słychać to powarkiwanie tych wilków oraz spadające krople deszczu. Jednak... na zachód zauważyłem coś jasnego, pomarańczowego... to musiało być światło z okna domu! Cicho pokazałem to światło towarzyszom... powoli podszedłem do Tichondriusa... chciałem go wziąść, ale odburkał jedynie "Dam sobie radę."
Wszyscy czekaliśmy tylko na znak. Położyłem dłoń na rękojeści Lienny... byłem gotowy zarżnąć tego jednego wilka który stał na drodze do światła. Rozległ się błysk... i ruszyliśmy. Szybkim ciosem powaliłem wilka na ziemię i pobiegłem dalej... Tichondrius zadał mu jeszcze jeden cios, a Arianne go dobiła. Biegliśmy najszybciej jak się da, ale mimo tego czuliśmy ich obecność tuż za nami. Zauważyłem, że światło pochodzi z okna... klasztoru, wielkiego budynku... wrota były otwarte - to nasza szansa! Biegliśmy najszybciej jak się da, dobiegliśmy w końcu do bramy i szybko zamknęliśmy ją za sobą... cały czas czułem ciarki na plecach wywołane tym niespodziewanym spotkaniem. Kiedy się odwróciłem, zauważyłem wysoką, ubraną w brązową togę postać. Nie wyglądała na zadowoloną.
- Czego szukacie w klasztorze Świtu? - zapytał wyniosłym głosem. - I czemu przyprowadzacie tu zło w postaci mrocznego elfa?!
- Tak... tak, ja głupia. Chyba mnie spalą na stosie. - powiedziała do siebie Arianne.
- Przyprowadzam ją tu, ponieważ ona mi towarzyszy. Nieważne jakiej jest rasy, ona jest tu ze mną i to ja za nią odpowiadam. - rzekłem.
- Ty... ty stajesz po mojej stronie? Mimowolnie? Może się do ciebie myliłam wcześniej Mike... - powiedziała do mnie Arianne.
- Skoro tak twierdzisz wojowniku. Ten klasztor stanowi azyl dla zagubionych w lesie. Jest jeden wolny pokój na górze, możecie w nim nocować tą noc. Jednak to nie oznacza, że jesteście tu mile widziani. Porozmawiamy jutro, dziś jest pora na spoczynek. - odpowiedział mnich, po czym wskazał nam drogę na schody i odszedł.
Pokój w którym mieliśmy nocować nie był wielki, w dodatku miał jedynie dwa łóżka... tutaj naradzał się wielki problem. Łóżka co prawda były duże... ale..
- Dobrze. Ja tutaj śpię, a ty możesz sobie pospać z Tichondriusem. - powiedziała bezczelnie Arianne, po czym rzuciła się na łóżko. Kiedy ja stałem z pytającą miną, Tichondrius zajął drugie łóżko.
- Hej! - krzyknąłem. - To gdzie ja mam spać?
- Na podłodze jalluk. - szybko odpowiedziała Arianne.
- Wy to macie problemy. Mnie dziwi bardziej czemu bez żadnych większych przemówień pozwolili nam tu nocować. - wtrącił Tichondrius.
- Dowiemy się niestety jutro... a więc, dobranoc. - rzekła Arianne.
- Tak. Dobranoc. - dodał Tichondrius.
Ja dalej stałem pośrodku pokoju, pokrzywdzony przez los... jeśli nie chcę spać na podłodze... muszę błagać. Podszedłem cicho (w ciemności zahaczyłem o taboret i poznałem się bliżej z podłogą.. ale mniejsza o to) do Arianne i zacząłem cicho mówić.
- Arianne? Czy... czy znalazłoby się trochę miejsca dla mnie...? - zapytałem cicho.
- Co? Chcesz tutaj spać? - krzyknęła Arianne... w oddali słyszałem przytłumiony śmiech Tichondriusa... jak ja ich nienawidzę!
- Cii... tak, ja.. proszę? Bardzo proszę? - cicho dodałem.
- [przygląda mi się spod uniesionych, białych brwi] Mike... ty chyba nie liczysz na łatwy seks? - zapytała.
- Co?! NIE! Na pewno nie z tobą! Tylko, ja po prostu - -- -
- Tak, oczywiście. Na pewno chodzi ci o seks.. a ja ci nie dam tej przyjemności.
- Arianne... błagam, nie chcę spać na podłodze.
- To wolisz spać na mnie?! - krzyknęła znów Arianne... z oddali słyszałem Tichondriusa zanoszącego się śmiechem.. a potem wielkie bum. Pewnie spadł z łóżka. Biedak. Zamorduję.
- Nie! Nie! Koło ciebie...
- Tak, żebyś mnie potem macał. Ech... jalluk, no dobrze, wskakuj. Jednak pamiętaj - dotkniesz mnie, to przyłożę ci taboretem o który przed chwilą się wywaliłeś!
- Dobrze.. dobrze... dzięki.
Skretyniała idiotka... zaczynam lubić jej towarzystwo.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Okej... Post jest sklejony w 10 minutek, wszystko jest z perspektywy bardziej 3-osobowe, jako, że post miała wysyłać Smocza, ale z przyczyn mi znanych musiałem jednak ja ;) Ale, że sytuacja wymaga tego, że ja tego nie mogę wysłać jest w 3-osobie. Trochę chaotyczny, ale co najważniejsze jest xD]
[Layla zastała Altaira siedziącego już przy rozpalonym ognisku]
[L] - No, no! [ Layla uśmiechnęła się i rzuciła kawałki mięsa]
[A]- O, jesteś nareście! Widzę, że zdobyłaś mięso! Super! [także z uśmiechem]
[Layla usiadła na przeciwko Altaira i zatarła ręce]
[A]- No to mamy świetną kolacyjkę! [Altair nabił na patyk mięso i zaczął sobie smażyć] Były jakieś trudności ze zdobyciem mięsa?
[L] - Erm [z zakłopotaniem] żadniutkich. Jak bogów kocham! Właśnie [kładę się], mówiłeś, że gonimy, jak by to tak ująć cztery osoby. Datter,Tichon i o kimś zapomniałam?
[A]- Ahh...i jeszcze taka tam jedna...Powiedziałem cztery, bo siebie liczyłem.[ze smiechem;p] [Altair odgryzł kawałek mięsa]
[L] - Taka jedna, hm? [śmieję się, wzdychając]
[i jeszcze jeden gryz] [A] - Hmm...dobre te mięso...Wyśmienite... Taka tam jedna mroczna elfka...
[L] [spluwam się śliną] - MROCZNA ELFKA?! Czemuś mi nic nie mówił?
[A]- Co?! Nie pytałaś!
[L] - No jak nie jak tak?! Mroczna elfka... Skądżeście ją wytrzasnęli?!
[A] - No wszystko przez tą śmierć Dattera, ale dzięki niej Mike teraz żyje. [Altair nagle zaczął się coraz dziwniej wpatrywać w Laylę]
[L] - W porządku, futrzaku. Wspomnienia, ech, coraz częstrze... Jedz, bo ci ostygnie!
[A] - Co? Ah, tak. Wyśmienite te mięsko...skąd je masz? [następny gryz]
[L] - Yh, zdechła locha z małymi, kręciły się jeszcze. Gdzieś tu, yrm.
[A] - Ahh...naprawdę smaczne. Ty nie jesz?
[L] - Nie... nie. [zanosi się krótkim kaszlem]
[A] - Coś nie tak? [gryz]
[L] -Myhm, kfu, kfu. W porząsiu.
[Nagle wzrok Altaira stał się dziwnie pusty] - Arrghh...
[L] - Futrzak, dzidziejesz?
[Altair upuścił mięso, złapał się za głowę, upadł na ziemię i zaczął mieć drgawki{:P}]
[Layla podniosła się, podeszła do Atlaira i zaczęła odciągać ręce od głowy] - Ćśśś, ćśśś. Walcz, Altairze, walcz. [szeptem] Chryste, zaraz się porzygam...
[A] [nagle przestaje się ruszać...po chwili] - TAAK!!! LUDZKIE MIĘSO!! WIĘCEJ MIĘSA!!! HAHAHAHA!!!!
[L] - Ajć. [Layla rzuciła się w kierunku koni, dysząc z przestrachu zaczęła rozpaczliwie szukać kuszy]
[powoli wstaję, krew leje mu się z ust][A] - HAHAHA! MAM CIĘ, DZIWKO! TRZEBA BYŁO POMYŚLEĆ NAD KONSEKWENCJAMI DAJĄC ALTAIROWI LUDZKIE MIĘSO!! BUAHAHAHA!
[L] - No i cię teraz, kur**, oprawię! [nie znajdując kuszy Layla wyjęła sztylet i ze śmiechem podeszła do Altaira]
[A] - CO?! CHCESZ GO ZABIĆ?! BUAHAHAHAHA! [szyderczy śmiech]
[L] - Buahahaha! [ Layla uniosła stopę niby w kierunku Altaira jednak po chwili zaczęła uciekać w stronę lasu]
[A] - HAH! UCIEKAJ, UCIEKAJ I TAK CIĘ DOPADNĘ!! [Altair zaczął biec za Laylą]
[L] - Goń, sierotko, goń! [Przeskakuje przez krzaki, jednak zatrzymuję się] ZMIANA, GŁÓD! [Layla odwróciła się powoli z uśmieszkiem]
[A] - CO?! [również się zatrzymuje]
[nadal z głupim uśmieszkiem Layla schowała sztylet i usiadła, w jej oczach zapaliły się iskierki]
[A]- HAH! NIE ZE MNĄ TE GIERKI! JA NIE JESTEM GŁUPI, ALTAIR TAK, JA NIE! [Altair rzucił się na Laylę, w jego oczach było widać rządzę mordu]
[Layla natychmiast wyciągnęła sztylet z powrotem rozcinając sobie przy okazji dłoń, krzycząc prosto w twarz co kobiety z rodu Tinnyerów robią z takimi jak Altair]- Przepraszam, ale to dla twojego dobra, Altairze! [Layla pokazała kły, kopnęła kilka razy w brzuch Altaira i wbiła mu sztylet między żebra]
[A] - TY...TY...SUKO! POŻAŁUJESZ!!
[L] - JUŻ ŻAŁUJĘ, SIERŚCIUCHU! [wykorzystuję sytuację i odtaczam się w bok, przy okazji zanosząc się krwistym kaszlem]
[A] - AAAAA!!! [Altair nagle ucichł i przestał się ruszać, z wciąż otwartymi oczami]
[Layla wciąż kaszląc opadła na kolana, złapała się za szyję i chwilę tak kaszląc] - Nie, nie, kheh, nie, nie teraz... [opadła na ziemię]
- A...Co?
- Nic, kur-khehh [Layla podniosła się z wielkim wysiłkiem]
- Co...? Co my tu robimy?
- Zgaduj zgadula... Tylko nie patrz w dół. [splunęła]
[Altair rzucił pytające spojrzenie na Laylę]
[otrzepała się, podeszła do Altaira i wyciągnęła sztylet z jego piersi.]- Nie, lepiej nie pytaj.
- Ale pytam... Co tu się stało...? Tylko nie mów, że...
- Że? Że musisz nad nim panować? Że to moja wina? Że lepiej opatrz sobie czymś tą ranę? A, idź ty w cholerę! [machnęła ręką w geście bezradności, ponownie plując krwią]
- Layla?...Ja...ja...przepraszam...ja nie wiem...co...
- Cicho, futrzaku, nie przepraszaj. Też przechodziłam przez coś podobnego. Ale -[Layla przytuliła się do Altaira] ostro mnie wystraszyłeś...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

UZUPEŁNIENIE SKILLI RASOWYCH
W związku z tym, że zmiennokształtni się zmieniają po przemianie (wiem, ciężko to zrozumieć xD), zyskują w nowej postaci pewne „umiejętności”.
Wilkołak
– zwiększa się jego siła i szybkość
- jego wycie sprowadza wilki (jeśli są gdzieś w pobliżu)
- żądza krwi (ludzkiej, elfiej itp.)
Szczurołak
- roznosi choroby
Kotołak
- staje się bardziej zwinny
- widzi w ciemności
dominikańczyk:
Dormget czekał już wystarczająco długo, przyszedł w nocy, a już było sporo po 10 rano. Nie satysfakcjonowała go karteczka leżąca na stole, na której widniał napis "UPRZEJMIE PRZEPRASZAM, ALE ŚPIĘ". Mag był zły, ale jednocześnie zdziwiony. Ferhant spał, ale w jego domu, w każdym razie w miejscu, które mu wskazano jako jego dom nie było żadnego łóżka. Chyba coś tu było nie tak... Jednak w końcu zaczął się zmieniać stare litery zniknęły, a na ich miejscu pojawiły się nowe, tworząc zdanie, które Dormget przeczytał z zadowoleniem "PRZEPRASZAM NAJMOCNIEJ PANIE FURDZ, ALE BYŁEM ZMĘCZONY, NIECH PAN SIĘ ODWRÓCI". Dormget zastosował się do polecenia. Przed jego oczami stał ubrany w purpurową szatę człowiek około 50-tki, z czarną długą brodą. Czuło się od niego wielką moc. Czarodziej skłonił się przybyszowi i rzekł.
- Wybaczy pan, że musiał pan czekać, ale tak to jest jak jest się, odrzućmy fałszywą skromność, najpotężniejszym magiem w okolicy, wszyscy chcą, byś gościł na ich ucztach, pomagał im i inne takie duperele. No i jeszcze ta umowa na produkcję golemów z tutejszymi firmami, mam dla siebie mało czasu jak cholera! Na dodatek teraz te ataki zmiennokształtnych. Gdyby nie ja, już siedem miasteczek byłoby pod ich kontrolą, a tak udało im się przejąć tylko jedno. Ale przejdźmy do rzeczy. Te ataki były zasłoną dymną. Stervis i tutejsze tereny były tylko nielicznymi miejscami, w których udało się odeprzeć ich ataki. Teraz skoncentrują się one właśnie tutaj. A ja nie mam nieograniczonej mocy. Potrzebuję trzech kryształów - arktycznego, znajdziesz go w jaskini chłodu dzień drogi stąd, płonącego, znajdziesz go pod ziemią, w królestwie wulkanicznych trolli - ale uważaj, one może nie atakują pierwszego lepszego przybysza, ale nie lubią jak im się coś zabiera, dlatego masz tu ode mnie zwój przyspieszenia, który pomoże ci w ucieczce. Pozostał jeszcze mglisty - znajdziesz go w mglistych szczytach, 3 dni drogi stąd, więc nim zajmiesz się jako ostatnim. Kiedy zdobędziesz wszystkie 3, wróć do mnie, a otrzymasz należną zapłatę.
- Wygląda to na dużo chodzenia i ryzyka, szczególnie dla mnie. Dlaczego ty się tego nie podejmiesz?
- Odchodząc zostawiłbym te tereny bez ochrony, a na to tylko czekają obecni tu zmiennokształtni. Nie miałbym już po co wracać, dlatego wybrałem ciebie. Słyszałem wiele dobrego o tobie od Olvera... kiedy jeszcze żył.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zacząłem się zastanawiać nad propozycją. Po pewnym czasie wybór stał się całkiem jasny. Spojrzałem na maga i rzekłem:
-Przykro mi, lecz obawiam się że to zadanie mnie przerasta. Nie jestem dość doświadczony.
-Hmm... no to mam problem... na pewno nie?
-Nie. Mógłbym spróbować ale... za rok albo dwa... gdy będę sięgał umiejętnościom tobie.
-W takim razie wyjeżdżasz?
-Nie. Jeszcze nie. Może znajdę jakieś zadanie w mieście. Nie po to przyjechałem aż z tak daleka, by od razu wyjechać.
-Jeśli szukasz jakichś zada to idź do karczmy. Różny pełno różnych ludzi się tam kręci. Czasem przyjdzie tam jakiś bogaty kupiec, albo rycerz.
-Tak. Muszę tam pójść. Poza tym napiłbym się piwa. Teraz odejdę.
Wyszedłem zmierzając ku karczmie. Zdziwiło mnie to że ten mag powiedział że w karczmie jest pełno ludzi. Może dlatego że była noc...- myślałem. Podszedłem pod drzwi i od razu usłyszałem krzyki i śpiewy ludzi z karczmy. A z uchylonego okna wydobywała się stróżka dymu. Prawdopodobnie to dym papierosowy.
Nigdy nie lubiłem zatłoczonych miejsc, lecz mimo niechęci wszedłem do środka.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wyciskaliśmy z naszych rumaków ile się dało, słońce grzało nie miłosiernie. Czy ono nie zna litości?
- Jak myślisz, daleko jeszcze do Mglistych Szczytów? - ledwo usłyszałam przez wiatr w uszach pytanie Altaira,
- Jeszcze długa droga... Ale oni też muszą robić postoję i na dodatek idą na piechotę... - odrzekłam. Jak ja kocham takie prędkości!
- Więc, powinniśmy ich dogonić, ale...nie wiadomo gdzie oni w ogóle są.

Tinnyer...
Wreszcie się odezwałeś! Żeby nie było, martwiłam się o ciebie.
Doprawdy? Wzruszające...
Ruda małpa.

- Jeśli ich celem są te Szczyty to w tamtym kierunku idą, prędzej czy później ich spotkamy. - powiedziałam.
- Hmm...A wracając do tej mrocznej elfki... - krzyknął Altair. Co on się tak tą elfką przejmuje? Wszyscy mroczni są tacy sami. Wredni.
- Hm? Oż ty skurkwonie jeden patrz jak biegniesz?! - galop w lesie nie jest dobrym pomysłem co w moim przypadku skończyło by się zoraniem tutejszej ziemi zębami.
- Jakieś niemiłe wspomnienia z mrocznymi elfami, czy jak? - zapytał.
- Yhy... Przez prawie całe moje życie podróżuję, często uciekając przed pogonią zapuszczałam się w kompletnie nie znane tereny. - Po co mu to wiedzieć, Tinnyer?! Siedź cicho, nie widzę powodu dla którego miałabym tego nie mówić, histeryzujesz. - Wleciałam do ich obozowiska czy czegoś w tym stylu i definitywnie im się to nie spodobało... Wyjechałam z toporkiem w plecach, heh.
- Ah, wolę nie znać szczegółów... Chcesz coś wiedzieć o tej "naszej" elfce?
- Miło by było. - już wolę wysłuchać opisu elfki niż jechać w tej ciszy.
Oh, jak nie ty to ja się porzygam.
- No to niczym chyba specjalnym się nie wyróżnia. Arianne ma na imię, jest wredna, niemiła, chętnie wbiła by ci nóż w plecy kiedy nie będziesz patrzeć. Typowe. W zamian za pomoc w przywrócenia Dattera do świata żywych, wymusiła na nim przysięgę, żeby Mike jej towarzyszył i jej bronił w podróży do Mglistych Szczytów. - opowiedział Altair, czyżbym wyczuła nutkę...Nie wiem czego.
Śmieeeeerdzi mi tu jakimś paskudnym gównem. Co się stało z tamtymi bandytami? I gdzie do jasnej anielki są tu zwierzęta? Owszem, znalazłaś wczoraj tego dzika, ale ona była martwa. Dziwnie martwa. Sam jesteś dziwnie martwy, chociaż masz rację. Wilki pewnie przepłoszył ten tu, a reszta ... zmiennokształtni Havera?
- Czyli to żaden wyjątkowy przypadek. -stwierdziłam.- Ale sprytnie z Datterem zrobiła!
- Chyba tak.
Lalalalallalallalalallaa, czy ktoś mnie tu w ogóle SŁUCHA?! Lalallalalllalalala! TINNYER!
- Coś mi tu nie pasuje... Za pusto tu jak na las... Oh, zamknij się głód, bo ci naprawdę przypieprzę!
- Hmm...
- Żadnych bandytów, wilków i lykantropów Bedara... - stara śpiewka, no nie?
- Sam nie wiem... - spojrzał się tak... dziwnie.

Nie, no, on tu jest wilkołakiem, a to ja dziczeję! Jeszcze ten kaszel przez który nie mogę oddychać. Szkoda, że nie mogę rzucić wszystkiego i zaszyć się gdzieś w ciszy... Jezusku, co się ze mną dzieje?!
- [szeptem] Boże, starzeję się...
- Co?! O czym ty mówisz? - kurcze, usłyszał. Postanowiłam nie odpowiadać. Po krótkiej chwili wjechaliśmy na niewielką polanę na której tak świeciło, że prawie oślepłam.
- Widzisz to co ja? - powiedział mój towarzysz.
- Ciężko, ciężko przez to słońce, ale czy tam się coś przypadkiem nie rusza? - jęknęłam, zaraz mi oczy rozsadzi!
- No właśnie. Zobaczmy co się tam dzieje. - zakomenderował Altair.
Nagle w powietrzu rozszedł się nieludzki wrzask, który dochodził z drugiego końca rzekomej polanki. Nie zdołałam zobaczyć czy on coś wie skąd ten krzyk.
- Kurw... [zlatuję z konia który stanął dęba] Co to do jasnej cholery było? A, wy [ciągne konie za lejce]macie zachować milczenie! [wskakuję z powrotem i wyjmuję kuszę]
- Słyszałaś ten wrzask? - zapytał, zaniepokojony,
- Rozlazł mi się kościami... - faktycznie, to nie było miłe uczucie. - Nie wiem jak ty, ale ja jadę to sprawdzić. - trzepnęłam butami, a konie ruszyły wolno.
- Ciekawe co to było.

Nie, to nie było ciekawe, chyba, że to byli twoi koledzy, zafajdańcu, co?
Głód, wyluzuj. Wrzeszczysz jak moja matka przed okresem na starego....
Ty, głupia, niedorozwinięta, niemrawa, krzywo noga, fałszywa, perfidna wywłoko ludzkiego stworzenia!
Wjechaliśmy pomiędzy drzewa, na gałęziach ,zauważyłam, wisiały ludzkie, poszarpane zwłoki, wszedzie leżą kości, krew i te inne wnętrzności.
- Ojć, to nie wróży nic dobrego... - rzekł Altair.
- Chryste... No, cóż,wygląda na to, że znaleźliśmy Bedarowskie niedobitki. A raczej one znalazły ich... - I kto tu się zara porzyga, głód?

Wtem zza drzewa wyskoczył niski ludzik z różową maską na twarzy i krzyknął dziecinnym głosem ''A buuuuu!''
Zabójca uniósł wysoko brwi - He?
- Eee, Altair? Co tu się dzieje? -wyszeptałam. Jestem walnięta, przyznaję jestem kompletnie stuknięta. Rządam psychiatry. - Czy to syndrom wieku średniego? Ja nie chcę...

Nagle dym spowił ludzika i przy akompaniamencie gulgotów zmienił się on w szczuro podobne coś na dwóch nogach. Ciężko to nazwać szczurołakiem, ale niech będzie.
Altair natychmiast zszedł ze swojego czterośladu i zaczął przeistaczać się. Ciekawe kiedy on to opanował? Ja natomiast chwyciłam lejce i oddaliłam się kawałek. Wyciągnąwszy kuszę wymierzyłam do szczurołaka. Jednak ten, kotłując się z wilkołakiem wskakiwał co jakiś czas na drzewa i stamtąd spadał na Altaira. Ten szczurołak był jakiś upośledzony chyba, toczył pianę z pyska. Zaraz. Szczury roznoszą choroby. Przestań panikować, stara panno! Zginie śmiercią niebohaterską! Nie, no, nie trafię. Kim ja jestem żeby móc walczyć z lykantropami? Nikim. Nie potrafię nawet ułożyć sobie życia. Stój, o czym ty teraz myślisz?! To nie czas na rozterki moralne! Fakt, rozterki moralne. Pragnę być tymi zwłokami, nie żyć, mieć święty spokój na wieki! Tinnyer, jak nie walczysz to zostaw tych durni tutaj i jedź! Jedź, idiotko!
- Altair, zjedżamy stąd!
- Zabierz mojego konia! -wyburkał.
- Spokojna głowa! - odpowiedziałam i zaniosłam się kaszlem. Niech to się skończy, błagam, niech to się skończy...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mmmh... już dawno wstało słońce.. Tichondrius dalej śpi. Datter tak samo... do czasu.
- Mike? Śpisz? - cichutko zapytałam..
- Mhm... - coś tam wymruczał...
- Mike? Za chwilę nie będziesz... czy to twoja ręką na moim biodrze? - po czym mocno go zdzieliłam w łeb taboretem, który uprzednio umieściłam koło łóżka. Mike widocznie tego się nie spodziewał. Krzyknął "Aaaa" i spadł z łóżka.
- Ał, ła, ła...na mózg CI PADŁO KOBIETO?! CZY... - zaczął krzyczeć.
- Mike, była umowa. Zaczniesz mnie macać, to oberwiesz. W tych kwestiach - niespodzianka - nie kłamię.
Niestety, nie mogliśmy dokończyć naszej sprzeczki, ponieważ do pokoju wszedł jeden z tych chudych mnichów. Bez żadnego słowa pokazał nam, żebyśmy szli za nim. Popatrzyliśmy na siebie nawzajem, kiwnęliśmy głowami i poszliśmy budzić Tichondriusa... po drodze mu się wyjaśni wszystko.
Mnich nas prowadził przez wiele wielkich sal, z medytującymi mnichami... gdzieniegdzie walczącymi na gołe pięści. Aż w końcu doszliśmy do sali wypełnionej świecami, książkami i innymi takimi. Przed wielkim biurkiem stał ten sam mnich, który nas niemiło powitał.
- Zostawcie mi rozmowę. - rzekł Tichondrius.
- Nie będę z tobą rozmawiał wampirze. - powiedział szybko mnich - Moja sprawa dotyczy tylko tej dwójki. Ty możesz odejść... później cię wezwiemy.
- Ale... dobrze. Radźcie sobie sami. - dodał jeszcze Tichondrius zanim odszedł.
- A więc.. - zaczął mnich - lepiej się przedstawcie. Pozwoliliśmy wam tu przenocować tylko ze względu na nasz święty kodeks. Kim jesteś wojowniku, że podróżujesz w towarzystwie tego spaczonego elfa?
- Właściwie to mam imię, człowieczku. - powiedziałam z lekką nutą gniewu do mnicha.
- Nie ciebie się pytałem pomiocie. Ciesz się, że do tej pory nie zabiliśmy cię w wyjątkowo brutalny sposób. Na litość Świtu, przez tą mroczną zapomniałem o czym mówiłem... tak... tak. Ekhem, kim jesteś wojowniku?
- Nazywam się Mike Datter, zwykły wojownik do najęcia. Ta elfka u mojego boku to - - - -
- Nie obchodzi mnie kim ona jest. Na razie. - przerwał bezczelnie mnich. Już miałam mu coś odpowiedzieć, kiedy Mike przysłonił mi usta dłonią i kiwnął głową, że "nie".
- Może i ciebie nie obchodzi, ale niemniej jednak, to jest Arianne Welter. I żeby było jasne... ja jestem za nią odpowiedzialny. Cokolwiek ona zbroi, ja będę temu winny. Cokolwiek jej zrobisz... będziesz miał do czynienia ze mną.
Popatrzyłam dziwnie na Mike''a... ale po chwili wzruszyłam ramionami... pierwszy raz w życiu nie czułam potrzeby dodania jakiejś uprzykrzającej gadki.
- Ech.. dobrze. [bierze wdech] Jam jest Abizagil Bernon, opat tego klasztoru Świtu. A teraz powiedzcie, po co tu przyszliście.
- Właściwie opacie, to trafiliśmy tu przypadkiem. Goniły nas wielkie wilki... a ten klasztor był naszym jedynym ratunkiem. To wszystko.
- Rozumiem... a po co w ogóle się kręciliście w nocy po lesie? Chyba wiecie, że to niebezpieczne.
- Zmierzamy do Mglistych Szczytów.
- Do... do Mglistych Szczytów? Haha! Ekhm... to dość duża odległość.
Odciągnęłam Mike''a na bok i powiedziałam szeptem...
- Mike, ten "opat" coś ukrywa, kłamie teraz jak pies. On coś wie... lepiej będzie jak stąd od razu pójdziemy. - powiedziałam.
- Nie przesadzaj... nie jest tak źle, ty wszędzie widzisz spiski Arianne.
- Tak, to prawda, ale teraz czuję, że źle zrobimy zostając tutaj! Mike, proszę... bierzmy Tichondriusa i wyjdźmy stąd!
- Arianne, spokojnie... zobaczysz, to tylko jakieś twoje urojenia, niejasne domysły. Jeszcze mi podziękujesz kiedyś za tą decyzję.. mamy okazję w końcu dowiedzieć się którędy do Mglistych Szczytów.
- Mike..! Ale... to przecież... proszę... oni... Dobrze. Obyś się nie mylił... zaczynam w ciebie wierzyć, nie zrujnuj tego.
Mike po tej rozmowie odszedł ode mnie i podszedł do Abizagila coś przedyskutować... po jakiejś chwili podszedł do mnie i powiedział:
- Muszę pójść do piwnic poszukać map, zapisków na temat Mglistych Szczytów... ty tutaj zostań, bądź w miarę uprzejma dla opata, on tylko chce się czegoś dowiedzieć o waszej rasie... trzymaj się. - po czym odszedł zostawiając mnie samą z podejrzanym mnichem... faceci.
Nie wiedziałam jak konkretnie się zachowywać... czy flirtować, czy upokarzać... tylko spokojnie Arianne, dasz radę.. co z tego że to zdradziecki, dwulicowy mnich. Dam radę.
- Podejdź o mroczna. Chciałbym się dowiedzieć czegoś o was. - powiedział Abizagil.
- Jalluk, o czym chcesz wiedzieć? - szybko odpowiedziałam.
- Podobno mroczne elfy są nader wszystko niezwykle wytrzymałe.. czy to prawda?
- Zależy z jakiej perspektywy na nich patrzysz człowieku.
- Hm. Nieważne... a powiedz mi, czy istnieją jakieś rasy, których mroczni się obawiają..? Co mogą im zagrozić?
- Łoach.. przykro mi tego nie mogę nikomu powiedzieć, jaką mam pewność, że właśnie nie szykujesz nikczemnego planu wymordowania wszystkich moich pobratymców?
Słysząc to mnich się zaśmiał grubiańsko. Zaczęłam go nienawidzić. Po chwili powiedział:
- Nie, ja nic nie szykuję. - cisza, po chwili dodał - Tylko mi współpracownicy! - po czym z niesamowitą prędkością zadał mi cios w brzuch pięścią! Padłam... ten ból, uczył się o jakiś punktach uciskowych czy co..?! Byłam.. byłam półprzytomna.
- Nie powstrzymacie mrocznej trójcy, pachołki. - dodał jeszcze, po czym wziął mnie za ramię i zaczął ciągnąć za sobą... przeszliśmy przez pokój... przez dwa pokoje... już nic nie widziałam... tylko słyszałam. Stłumione głosy...
- Wieczorem ją przetransportujecie do mistrzów. Ona może nam niezmiernie pomóc, nieważne czy jako służalcza suka, czy jako pełna współpracownica. Przygotuj wóz, punkt wieczór zabierasz ją. - po tych zdaniach nie słyszałam już niczego...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Za wszelkie błędy odpowiadam ja. A te się pewnie znajdą. Ale co tam :P]

[L]- Głowa w dół, Altair! [odwracam się i szukam celownikiem tego szczura]
[A]- S-szybko! [schylam się naturalnie]
[L][wystrzeliwuję i trafiam jednak to go tylko troszkę spowolniło] - CO ZA GAD! Rozdzielamy się, co?!
[A]- Dobra!
[No to się rozdzielamy, ale ten szczurołak biegnie wprzód, gdzie, oczywiście nas już nie ma. Gna tak dalej.]
[L][wracam na ''ścieżkę, tak to nazwijmy i patrzę psychicznym okiem na oddalającego się szczura]
[A][Nagle widzisz jak wyskakuję zza krzaczków i skaczę na tego bydlaka, po chwili znikamy ci z oczu]
[L] - Hej! Hej! [przybijam lejce koni bełtem, wyciągam sztylet i ruszam w waszą stronę] Chrzań się, głód. Chcesz to bierz i rób co chcesz, ja wysiadam! [nagle wskakuję szczurołakowi zajętemu twą osobą na plecy i uderzam rekojęścią sztyletu w jego ucho] Khamire''nu, Mubashi!
[A][Wykorzystując twój czyn, uderzam mocno pazurami w brzuch]
[Szczurołak zamiera w miejscu, z jękiem z pyska zaczyna mu się toczyć ślina. Głowa mu się kołysze ,a rękę wyciąga powoli w twoim kierunku]
[A] [Kolejny cios w brzuch, i kolejny, rozszarpuje mu bebechy]
[Teraz z gardła wydobywa się smętny pisk, dłoń ostatnimi siłami zaciska się na twoim ramieniu, po czym opada razem z ciałem]
- Hahahah! [zaczynam wyć]
[L]- Jesteś kompletnie walnięty [ze śmiechem]! [chowam sztylet]
[A]- Dobra zwijamy się z tąd!
[L][Wracam do koni, wyjmuję z ziemi bełt, poprawiam siodło.]
[A] - Nie wiem dlaczego...Łatwiej jest mi kontrolować moją postać...
[L] - Hm, instynkt? [wsiadam na kónia i przeciągam się]
[A] - Już...czas... [odmieniam się.Kiedy już po wszystkim, powoli i z trudem wsiadam na konia] To jak...? Jedziemy czy nie?
[L] - Prowadź, jak coś to będę cię łapać.
[A]- Eee...Dobrze. [jadę]
[L][Podążam.] - Ech.
[A]- Coś...nie tak?
[L]- Hm? Co? A, nie, nic.
[A]- Wydaję mi się, że jednak tak... Coś ostatnio jesteś jakaś taka...dziwna, jakbyś myślami wciaż była gdzie indziej.
[L]- Czy ja wiem? Muszę się rozprawić z takim jednym kolesiem który siedzi w mojej głowie i cały czas gada i śpiewa... Jeszcze tyle rzeczy... Muszę to poprostu przemyśleć. [spluwam ;P]
[A]- Ah, dobrze.
[L]- Ten las jest jakiś dziwny. Ciekawa jestem skąd był ten szczu-[zanoszę się kaszlem] Aj, cholera.
[A] - Nie mam pojęcia. Boli cię gardło?
[L] - Yhm,mhy. Nie, nie. NO, KUŹWA, ZAMKNIJ JADACZKĘ, BO DOJDZIE DO RĘKOCZYNÓW!
[A] - Co?! Dobra, wystarczyło powiedzieć!
[L]- Oh, nie do ciebie! [szeptem] Jezu, zaraz zwariuję!
[A] - Ah... Nic mu nie możesz zrobić? Temu głodowi?
[L] - Jedyne co to mogę... Jakby to nazwać. Wejść do jego świata i tam z nim walczyć, ale to jak walka z wiatrakami. Ech. Albo zaprosić go tu. Co ty na to, perfidny skurczysynu? Coś ty powiedział? A, goń się...
[A]- Dziwnie się czuję tak ciebie słuchając. O, a cóż to? [dojezdzamy do klasztoru]
[L]- Dziwnie? Nie tylko ty.... Cywilizacja?
[A]- Podjedźmy bliżej.
[L]- Podejrzanie to wygląda. Skąd tu ten budynek?
[A]- No właśnie, skąd.
[L]- Pewnie jacyś trendowaci rycerze ukrywają się przed ludźmi, bo uknuli spisek wezwania istoty diabła na ziemię by zabił królów, a oni by przejęli tron i kazali robić sobie eksluzywne masaże stóp. Ale to tylko teoria.
[A]*wybucham śmiechem i mówię ze śmiechem* - Chodźmy lepiej to sprawdzić.
[L]- Dobra, dobra.
[podjeżdżamy do klasztoru]
[L] - [szeptem] Kurcze, wygląda mi to faktycznie na jakąś świątynie złego gostka...
[A] - Layla, lepiej teraz uważajmy.
[L] [przyglądam ci się uważnie przez moment] - Dobra.
[A][schodzę z konia i podchodzę ostrożnie]
[L] [Również schodzę z konia. Idę za tobą, ale całkiem normalnie.]
[A]- Hmm...Co dalej?
[L]- Trzy opcje. Wchodzimy do środka, mówimy ''Cześć''. Opcja druga. Wchodzimy do środka, robimy rozpierduchę albo coś w tym guście. Trzecia, czekamy tutaj na rozwój wypadków.
[A]- Ja bym rozważał drugą opcję, ale...nie wiemy co jest w środku.
[L]-Wiesz, to nie musi być klasztor, po za tym, nie wiem co jeszcze mogłoby mieszkać w budynku w środku lasu. Bandyci by tego nie zbudowali, a jak już to by nas złapali wcześniej...
[A]- No to wybieramy: Rozpierducha, czekanie, grzeczne wejście.
[L] - Twój wybór. Ja bym poczekała trochę, może ktoś lub coś zrobi nam przyjęcie powitalne. Przynajmniej nie będziemy bić na ich terenie.
[A] - Dobra, jak chcesz. [wzdycham i siadam na trawie]
[L] Ty, jak myśmy tu dotarli to może reszta też tu jest, [drapię się po głowie]
[A]- Reszta? Masz na myśli Dattera i innych?
[L] - Mhm. Patrz, Datter to taka zapamiętywalna postać, co nie?
[A]- Noo...[ze śmiechem]
[L] - Hm.
[A]- Tak?
[L] - A, sobie myślę jak miło by było nie ruszać się z domu... Żadnych animagów, bandytów, niemytych złodziei. Ach, gdyby można było tylko cofnąć czas... [wyciągam kuszę, siadam na trawię i zaczynam ją rozbierać na części.]
[A] - Taak...trzeba ten dom mieć...
[L]- Jeszcze jedna kwestia. Życie. Normalne, spokojne, rodzina, owy dom, zwykła praca. Sąsiedzi. Pies czekający przy kominku na twój powrót. Radość dzieci ''Co tam masz? Ech... Marzenia.
[A] - Ehe... *pogrążam się w myślach* Gdyby nie to, że jestem zabójcą i do tego wilkołakiem...Mógłbym o tym myśleć...Ale, cóż...Musimy się skupić na tym co jest teraz.
[L] - Ale, z drugiej strony. Zwiedzasz świat, ta adrenalina. Nowe doświadczenia, sława... A co jest teraz? Śmierć, ból i niepewna przyszłość. Tfu, żadna! Bo skąd wiesz, że za godzinę, a może minutę stracisz życie?
[A] - Sława? Taak, cieszymy się świetną sławą. *ze śmiechem* Wampir i wilkołak. Super.
[L]- Przesadzasz. Powinno się nas postrzegać jako ludzi, a nie potwory z piekła rodem! [wymachuję ręka jak dyktator]
[A]- Niee, nie przesadzam. Sama pomyśl jak nas traktują. Jeszcze nas nie znają, a już nami gardzą. Przecież i na nich może spaść taka klątwa...
[L]- Jaki masz wizerunek tak się wyśpisz, czy jakoś tak to szło. Powinniśmy zebrać wszystkie wampiry i wilkołaki w kupę, z przeproszeniem, ustalić jakiś porządek... Czy chcemy iść na ugodę ze śmiertelnikami czy być ich postrachem.
[A]- Hah! Świetny pomysł!
[L]- Jak się komuś coś nie podoba idzie do rady i robimy z nim porządek, na swój sposób. Wiesz, ja mówię całkowicie poważnie.
[A]- Wiem...wiem...Hmm...już późno...*znowu pogrążam się w myślach*
[L]- Nie wiem jak ty, ale ja sobię poćwiczę... [wyjmuję sztylet, oddalam się trochę i zaczynam powoli wykonywać jakieś ruchy]
[A][patrzę się na ciebie] - A próbowałaś kiedyś walczyć mieczem?
[L]- Mieczem? [nadal ćwiczę] Nie, nie jest poręczny, nie można go ukryć, ani wsadzić w szczelinę między zbroją. Wolę sztylet i kuszę jeśli już trzeba walczyć.
[A]- Hmm...jeśli zaraz nic się nie stanie, możemy pomyśleć, nad jakimś noclegiem, można by było gdzieś się tutaj w pobliżu rozłożyć.
[A][opieram się o jakieś drzewo]
[L]- Dobranoc. [przewrót w tył, cięcie w przód, unik w bok, postawa] Kijah!
[A]*ze śmiechem* - Nie, nie jeszcze nie idę spać, popatrzę jeszcze jak ćwiczysz.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Obudził mnie głos jakiegoś chłopca.
-Proszę pana! Niech się pan obudzi! - krzyczał szarpiąc mnie.
-Co się dzieje? O co chodzi?! - powiedziałem zaspanym głosem.
-Jakiś mroczny elf zabrał panu torbę!
Gdy usłyszałem te słowa momentalnie oprzytomniałem. Od razu sprawdziłem rzeczy, które mam przy sobie. Miałem swoją torbę, ale nie miałem torby tamtego człowieka.
-Kiedy to się stało!?
-Przed kilkunastoma minutami.
-Dlaczego mnie wcześniej nie obudziłeś?
-Próbowałem, ale pan spał tak mocno, że nie mogłem pana dobudzić.
-No nic. - westchnąłem - Dziękuję Ci.
-Nie ma za co. - powiedział i poszedł.
Jest jeszcze ciemno, ale jak to możliwe, że tak krótko spałem. Nagle podszedł do mnie jakiś strażnik i powiedział:
-Nareszcie się pan obudził. Spał pan prawie całą noc i cały dzień. Już mieliśmy pana wynosić poza miasto, ale postanowiliśmy, że poczekamy. Musiałeś pan nieźle popić, że spałeś tak długo.
Miałem mu coś odpowiedzieć, lecz nie zdążyłem gdyż strażnik odszedł bardzo szybko. W tym jedzeniu musiało być coś nie tak skoro tyle spałem. Swoją drogą to i tak dobrze, że ten elf ukradł mi tą torbę dopiero teraz. Pewnie to był mój stary znajomy. Teraz przynajmniej będę miał pretekst żeby go zabić. Hmm... Pójdę do karczmy może dowiem się czegoś więcej o tych bandytach. Ruszyłem w stronę karczmy, ale nie tej co zawsze, ale do tej, do której poszedłem będąc pierwszy raz w tym mieście. Karczma pełna była różnego rodzaju pijaków i stałych tubylców. Było też kilku dość bogato ubranych ludzi. Usiadłem przy barze i gdy karczmarz przechodził obok mnie powiedziałem:
-Daj mi piwo!
-Już - powiedział i poszedł nalać mi piwa.
-Dzięki.
-Pierwsze piwo na koszt firmy.
-Jeszcze raz dzięki.
Podniosłem kufel i powoli sączyłem piwo. Rano spytam karczmarza o tego gościa. Może coś o nim wie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wszystko się dookoła pali. Wojna. Rycerze w czarnych zbrojach biegają po wiosce i zabijają każdego kogo spotkają. Zacząłem uciekać. Poczułem jak powoli tracę siły. Upadłem. Rycerz podbiegł do mnie.
- Teraz pora na ciebie!
Wziął zamach i przebił mi klatkę piersiową. I kolejny raz, i kolejny.
- Buahahaha!

Obudziłem się cały spocony. Była noc. Popatrzyłem na swoją klatkę, sprawdzając czy rzeczywiście jest cała. Uff, to tylko sen. Wstałem i rozglądnąłem się. Layla spała na trawie. Powinniśmy sprawdzić co jest w tym klasztorze. Podszedłem cicho do niej.
- Layla! Layla! Wstawaj!-powiedziałem, delikatnie nią poszarpując.
- Pali się, czy cuś?-Layla zaczęła się przeciągać i wstała.
Odwróciłem wzrok na klasztor i wyprostowałem się.
- Myślę, że powinniśmy w końcu sprawdzić co jest w tym klasztorze.- Hmm...Mam złe przeczucia.
- Jak ci tak zależy... Ale nadal mi to śmierdzi jakimś kultem. Nieważne.
- Jeśli chcesz możesz zostać.
- Nie świeci mi się, po tamtym szczurzym dziwaku...Kto wie co jeszcze tu się kryje?
- Dobrze, chodźmy więc. Chcę to mieć już za sobą. - powiedziałem i skierowałem się w stronę klasztoru. Layla ruszyła za mną rozglądając się wokół.
- Nie tylko ty...
Stanąłem razem z Laylą przed wielkimi mosiężnymi drzwiami. Można je było otworzyć pchając je.
- No to jak? Wchodzimy?
- Wchodzimy, wchodzimy.-odpowiedziała Layla i przełożyła swój sztylet do rękawa.
Wziąłem głęboki oddech i pchnąłem masywne drzwi. Oczom moim ukazała się ogromna komnata. Śmierdziało tu jakimś woskiem.
- Śmierdzi tu... czymś.... wosk? Hm. Nie... No, ruszże się, a nie stoisz w jak kołek w du...! HALO! ZBŁĄKANI WĘDROWCY PRZYBYLI!-krzyknęła Layla. Odpowiedziało jej echo.
Ruszyłem śmiało przed siebie, rozglądając się wokoło.
- Szlag by to. Nie podoba mi się tu.-zaniosła się kaszlem- Khem, khem, pardonsik.-usłyszałem za sobą głos Layli.
Nagle jak z pod ziemi, przede mnie wyszedł potężnie zbudowany mnich, spoglądając na nas dziwnym wzrokiem. Nic nie powiedział.
- Eee? Kim jesteś?-zapytałem kompletnie zbity z tropu.
Layla zaczęła mu się przyglądać.
- Dobry...wieczór, się mówi-zagadnęła Layla i trąciła mnie łokciem.
Mnich dalej nic nie powiedział, widocznie czekając, aż coś zrobimy. Nie mogłem odczytać z jego twarzy czy jest wrogo nastawiony czy nie.
- Eh-usłyszałem szept Layli przy moim uchu-Co to za szopka? Jeśli zaraz się nie odezwie to urwę mu łeb, zasrany kultysta.
- Powściągnąłbym język na twoim miejscu pomiocie wampirów. Może w końcu powiecie kim jesteście? - niespodziewanie odezwał się mnich.
- Eee...Więc...Jesteśmy podróżnikami i... szukamy...ee...noclegu.-Nie podziałało.
- Po raz ostatni pytam: kim jesteście?
- Może go po prostu załatwimy?-szepnąłem najciszej jak mogę do Layli.
Layla uśmiechnęła się- Pomiocie? No, cóż, różnie bywa. Naomi Hergingertz, kłaniam się.-Naomi? Nie mogła wymyślić czegoś lepszego?- [szept] Trzeba było odrazu, teraz to lepiej poczekajmy.
- Nie kłam pomiocie. Nie jesteśmy zwykłymi ludźmi, wyczuwamy odór kłamstwa.. a ty aż nim przesiąkasz... gadajcie kim jesteście albo będziemy inaczej rozmawiać.- Wyczułem nutę zniecierpliwienia i gniewu w głosie mnicha.Niedobrze.
-[szept] Hm, to jak? Jestem za rozwaleniem tego dziwaka.-odezwała się Layla.
[szept] - Dobra, zgadzam się, daj mi znak.-Rozwalimy gnoja!
- Czy wy aby nie chcecie popełnić błędu i mnie zaatakować...? - zapytał mnich, jego ręce zacisnęły się mocno, był gotów na skuteczne odparcie ataku.
- Co? Atakować? Ciebie? Nie jesteśmy głupi, co to to nie...
Mnich jak stał tak stoi. Widać było, że ani trochę mi nie uwierzył. Dopiero teraz dotarło do mnie, że wcale nie będzie tak łatwo go powalić, jeśli w ogóle, odpukać, damy radę go zranić!
- [szept] Kuźwa. Nie da rady.-zwróciła się do mnicha- Drogi.... Nie wiem jak się zwracać do mnicha, wybaczcie. Przybyliśmy długą drogę by spotkać się z naszymi znajomymi, walczyliśmy z lykantropami i bandytami. Zaskoczył nas owy budynek w środku lasu toteż postanowiliśmy sprawdzić...
- W takim razie powiedzcie kim jesteście i co tu robicie. Czy to tak wiele...? I bez kłamstw, proszę. Ostatnio mieliśmy tu za dużo kłopotów.
- My także mieliśmy dużo kłopotów i nie chcemy zdradzać swoich imion. Pokażcie, że można wam zaufać.- Altair, smaczny kąsek w pobliżu!-[szept] Chętnie bym go zjadł...
- [szept] Cicho, on to słyszy.
- Kto to mówi? Zakradliście się tutaj i macie czelność jeszcze mówić takie rzeczy? To wy tu jesteście intruzami, więc gadajcie kim jesteście.
Nagle poczułem ogromną falę gniewu i agresji... Tak...Mam świetną kolację pod nosem, dlaczego go jeszcze nie zagryzłem na śmierć?! Głód...
- [szept] Boże, co ja robię?! [do mnicha] Layla Tinnyer, czcigodny. [dygnięcie]
Poczułem, że mina mi zrzędła.
- Altair...do...usług...
Mnich wrócił do poprzedniej pozycji i złożył ramiona na krzyż.
- Tak, w takim razie po co tu przyszliście?
Zacząłem mówić do siebie - Najpierw głowa...potem tam gdzie najwięcej mięsa...-popatrzyłem na mnicha spode łba.
- Klasztor w środku lasu, ciekawość nas zbyła.-powiedziała Layla i uderzyła mnie łokciem w brzuch. Altair, to przecież wróg! Możesz go zjeść!
- Na razie będę was miał na oku. Kierujcie się do naszego opata, on wam udzieli pomocy.-powiedział mnich i wskazał ręką drogę na schody. - Trzeci pokój po lewej.
- Dziękujemy, czcigodny.-ukłoniła się i szepnęła do mnie- Osłaniaj tyły, załatwmy to po cichu... - odpowiedziała Layla i skierowała się do wskazanego pokoju. Ruszyłem za nią.
Kiedy tak szliśmy samotnie przez komnatę, nagle wybiegł jakiś człowiek z jakimiś mapami pod pachą. Widocznie błądził w myślach i nie zwrócił na nas uwagi...
- Datter!-krzyknąłem.
- Tfu! Datter?
Datter zatrzymał się, nie wyglądał na aż tak zdziwionego.
- A ty skąd tu się wziąłeś z... podróżujesz z Laylą?-Skąd tu się wziął Datter?
- Jak widzisz tak... Co ty tu robisz?
- Popatrz.. popatrz-Datter wskazał zwinięte mapy pod pachą-To są mapy ukazujące drogę do Mglistych Szczytów... długie je szukałem, ci mnisi naprawdę mi pomogli... ee, a wy co tu robicie?
- Szukamy was.
- Po co? Nie przypominam sobie byśmy wzywali pomocy.
- Tichondrius nie dał złota Layli za misję.
- W takim razie pójdźcie do niego, siedzi w bibliotece, kilka pokoi na prawo stąd. Śpieszę się, wybacz.- Co mu jest?
- Wiesz, w dzisiejszych czasach trudno o ... Szlag - Layla podparła się ściany i zaniosła się kaszlem.
- W bibliotece? A gdzie tu jest biblioteka?
Ale Datter już wybiegł z komnaty.
- Ciekawe co mu jest... Layla? Wszystko w porządku?
- Cholerne piecuchy... To miejsce.... Zaraz wracam.-powiedziała pośpiesznie i wyleciała z powrotem na zewnątrz. Co tu jest grane? Stałem tak sam w tym korytarzu jak wryty.O co tu w ogóle chodzi? Coś mi tu nie gra. Stoję i stoję i nic się nie dzieje... Altairze, czas na łowy...Tyle wokoło pysznego mięska, krwi, mniam! Uczta, Altair, uczta!
Po chwili Datter znów wpadł na korytarz i zaczął po nim błądzić bezmyślnie. Widocznie gniew zaczął nim rządzić.
- He.. ee... Altair, nie widziałeś gdzieś Arianne?
- Nie, chętnie bym ją zjadł...ee...to znaczy, nie widziałem, dopiero tu przyszedłem.- Co się ze mną dzieje? Znowu głód mną kontroluje! O nie, na to nie pozwolę!
- Co ty.... nie, nie mam czasu! Muszę ją znaleźć.
- Jakbyś czegoś potrzebował, to znajdziesz mnie w pobliżu...mniam.
Nagle Layla wpadła lekko się kołysząc.
- Zasrane powietrze...
- Czy wy dobrze się czujecie? Altair, co ci jest?-zapytał Datter. Eh, muszę coś zjeść, nie wytrzymam!
- Mi? Nie, nic, nic.
- Layla, co mu zrobiłaś? Lub nie.. nie, co mu się stało? Majaczy coś.-Datter wyglądał na lekko zmieszanego.
- Powietrze... Śmierdzi mi tu kultem... Co? Ach, wilkołak.-Layla zaczęła mi się przyglądać- Pewnie głodny jesteś, co?-Jakby mi czytała w myślach...
- Wilkołak...?-zapytał Datter.
- Głodny...tak...Zgłodniałem przez ten czas.- Krew. Kocham ten widok.
- Tylko mi nie mów, że... Bogowie...
- Co? Czego mam ci nie mówić?
- Znalazłam go w rowie całkiem pocharatanego. Pląkał coś, że do dziś nie wiem o co chodzi. Bądź mężczyzną, wytrzymasz.-powiedziała Layla.
- Ech... Altairze czy ty aby nie miałeś bliższego spotkania z wilkołakiem?-zapytał mnie Datter.
- Co? Ahh...No, więc...tak, miałem.- Aleee jestem głodny...
- Świetnie... a mówiłem, żebyś został ze mną i z.... cholera, przecież ja mam jej szukać a nie gadać!
- Arianne?-zwróciłem się do Layli-Może mu pomożemy szukać, Layla? Tichondrius nam chyba nie ucieknie.
- Niech by tylko spróbował. Mnichów się pytałeś?-zapytała Layla.
- NIE! Yy.. chciałem powiedzieć, że macie swoje piekielne sprawy do roboty. Idźcie je róbcie, a ja zrobie swoje.-wybuchnął nagle Datter. Co mu jest?
- Datter? Coś nie tak? Chyba się mnie nie boisz?
- Zejdź mi z drogi, twoja druga natura to moje najmniejsze zmartwienie.- Lepiej niech zmieni ton, bo zaraz jednak będzie to jego zmartwieniem!
- De facto. - wtrąciła się Layla i ruszyła dalej. Uniosłem wysoko brwi i polazłem za nią. Nie mogę wytrzymać...Muszę coś zjeść!!
- Layla...szybko znajdźmy Tichondriusa...muszę...muszę coś zjeść!-wyjąkałem.
- Eh, chcesz mnicha?-odpowiedziała i przymrużyła oczy.
- Cokolwiek!-odpowiedziałem już prawie krzykiem.
- To idź go wyniuchaj...
- Wyniuchaj? Ten klasztor jest pełny mnichów! Są wszędzie.
W tym samym momencie przed nami wyszło kilku mnichów. Na ich czele stał chyba ich jakiś przywódca. Miał inną togę. Ooo, cała gromadka pysznych przysmaczków. Krwisty opat na surowo. Palce lizać!
- To pr... Jezusicku.-usłyszałem głos Layli.
- Doszły mnie słuchy, że panoszą się tu nieznajome... osoby. Łaskawie pójdziecie za mną? Pewnie mamy sobie wiele do powiedzenia.-powiedział opat, ten niby przywódca.
- Eh...-powiedziała i wzruszyła ramionami.
Rzuciłem pytające spojrzenie na Laylę. Odpowiedziała mi spojrzeniem mówiącym ''No-nie-patrz-się-tak-coś-się-wymyśli''
Opat zaprowadził nas do pokoju wypełnionego świecami.
- Nazywam się Abizagil Bernon, jestem opatem tego klasztoru... usiądźcie, Laylo i Altairze...-oznajmił. Miał dziwnie spokojny głos.
Layla usiadła nabierając powietrza. Także usiadłem.
Opat popatrzył na nas badająco.
- Tak, dokładnie. Niestety was rzekomy przyjaciel - pan od miecza, właśnie wyszedł z klasztoru przeklinając nas, więc pomyślałem, że może wy zaszczycicie mnie opowieściami o tym co się dzieje na zewnątrz...
Ahh, muszę się opanować, Altair, opanuj agresję, wyluzuj.
- Opowieściami co dzieje się na zewnątrz?-zapytałem. O co mu chodzi?
- Też musimy wiedzieć co się dzieje poza klasztorem.
- A co ma się dziać? Cisza i spokój.- odpowiedziałem. Jakoś nie mam ochoty dzielić się z nim, tym co się dzieje "na zewnątrz".
- Tak oczywiście, to one was tu sprowadziły. - Ojć.
- Podróżujemy sobie i zdziwiło nas to, co może robić klasztor w środku lasu.-zripostowałem. Layla, mówże coś!
- I? Czy już się dowiedzieliście?
- Nie.
- Hm. To zwykły azyl ,mniejsza z tym. Czy wiecie coś o pladze wilkołaków-Abizagil popatrzył na mnie-... która ostatnio miała miejsce?
- Pladze wilkołaków? Nie...nie...nie...
- Nie? To może pani coś wie...?-zwrócił się do Layli.
- Ach, fakt. Szalały się lykantropy z jakieś przedziwnej organizacji, które spaliły prawie całe pobliskie miasto, Stervis. Na szczęście byliśmy - ja, Altair, pan od miecza i Tichondrius - na to, jakby powiedzieć, przygotowani więc jakimś cudem animagowie zostali wytępieni, choć niektórzy zbiegli do tego lasu, najwidoczniej. To tak w arcygigantycznym skrócie, ale czcigodny opat łapie kontekst, prawda?-odpowiedziała. Trochę jej odpowiedź mnie zmieszała.
- To nader ciekawe... czemu mi niczego o nie powiedziałeś?-Opat zaczął się we mnie wpatrywać.
- Boli mnie głowa... Nie mogę się skupić...-szybko skłamałem.
- Nie denerwuj mnie takimi wymówkami.... jeszcze jedno pytanie: kto wami dowodził?-zdenerwował się mnich.
- Dowodził? Generalnie sami sobą rządziliśmy, ale naprowadzał nas brat bliźniak Tichondriusa, Gigenton, Matko świeć nad jego duszą, a później sam Tichondrius.-odpowiedziała Layla. Brat? Bliźniak?
- Tichondrius? Rozumiem.. a więc to wam muszę złożyć gratulacje za uratowanie tego miasta przed zmiennokształtnymi?-Postanowiłem nic nie odpowiedzieć. Spoglądnąłem na Laylę.
- Uratowanie? Staraliśmy się, ale wyszło jak wyszło. To zasługa całej drużyny, ale największe brawa należą się owemu wampirowi i ogólnie chłopakom.-powiedziała Layla i zaśmiała się nerwowo.
- Pojąłem.. w takim razie moje gratulacje, wszelki opór jest daremny.-powiedział opat, po czym do pokoju weszło czterech mnichów, każdy wyglądał niebezpiecznie jednak nic nie zrobili.
- Ekhem, jeśli czcigodni mnisi mają zamiar zrobić to o czym myślę, proponuję rozstać się w spokoju...-oznajmiła Layla.
- Żadnego rozstawaniu się w spokoju... przeszkodziliście Mrocznej Trójcy. Jakieś ostatnie życzenia?
- Tak, jedno. Czy mogę się pożywić?-zapytałem.
- Możesz spróbować, ale mam jedną sugestię: widzisz te srebrne pierścienie na palcach każdego mnicha? Tak? W takim razie nawet nie próbuj przemieniać się w wilkołaka...
- Wy-wy-jaśnienia? Odrobinka? Mroczna Trójca?-poczułem jak Layla kopnęła mnie w kostkę- Zn..a..ak
- No to wpadliśmy, Layla.
- Taaaak sądzisz? To my odejdziemy w spokoju... Po swojemu, co ty na to?-zapytała nerwowo Layla.
- DOŚĆ!-Abizagil zwrócił się do mnichów-Zaprowadźcie ich na górę. Bracia będą mieli kupę zabawy z nimi... co do tego wojownika który odszedł, wyślijcie Vladimira za nim. Nie będzie miał najmniejszych szans...
- Dajmy czadu!-Layla wybuchła śmiechem, wstała i wyjęła sztylet.
Nagle pojawił się wielki człowiek, który jednym ciosem powalił Laylę na ziemię. O nie, tego już za wiele! Opat popatrzył na mnie. Zerwałem się i wyjąłem miecz.
- Altair, opuść miecz. Nie dasz rady jednemu z nas, a co dopiero kilku.-powiedział spokojnie Abizagil. Miał rację.
- Czego od nas chcecie!?-krzyknąłem.
- Śmierci, chyba, że zmienię zdanie. Pójdziesz dobrowolnie z panami na górę czy mają tam cię ciągnąć za skórę jak te idiotkę tutaj?!
- Czyli nie mam wyboru?-zapytałem zrezygnowany. Miałem ogromną ochotę go rozszarpać.
- Zabrać ich... jak wymyślę do nich zastosowanie, to ich tu sprowadzę.
- Lepiej żebym cię drugi raz nie spotkał, mniszku...-ledwo to powiedziałem, z powodu mojego gniewu.
- .... bo wtedy z pewnością zginiesz. Władam mocą znacznie większą niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. Wynoście się z moich oczu... bracia, bierzcie ich.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wychodząc z klasztoru cały czas miałem w głowie kłamstwa tego tak zwanego "opata" zakonu. Że niby Arianne sobie poszła zwiedzać las - lekko zmieniając jego słowa? To niedorzeczne! Niestety nie mam czasu na zabijanie kłamliwych głów klasztoru.
Słońce powoli zachodziło, a las znów okrywał się mrokiem, jednak ja nie mogłem zaprzestać. Musiałem znaleźć moją mroczną towarzyszkę... ech, znów zaczyna padać. Czy w tej okolicy nie ma czegoś takiego jak "zmienna" pogoda? Będę musiał to jakoś zignorować... błoto, deszcz, klasztor pełny kłamców, nie żebym narzekał. Powoli ruszyłem przed siebie... nie, cały czas się zastanawiałem gdzie jest Arianne, przecież nie mogła mnie bez słowa zostawić... może jest gdzieś w klasztorze, przetrzymywana? Myśląc tak zauważyłem coś dziwnego.. ślady w błocie... ślady wozu, który ciągnął coś ciężkiego - wnioskując po głębokości owych śladów. Mimo, że to trochę niebezpieczne, ruszyłem szybko za nimi. Ślady prowadziły przez kręte drogi.. nie wiem kto o zdrowych zmysłach chciałby jechać gdzieś w tym lesie, o takiej pogodzie i w takiej porze.
Powoli coraz bardziej się ściemniało, deszcz stawał się gęstszy, a ja zaczynałem się denerwować, jak to zwykle... ślady prowadziły mnie coraz to bardziej i bardziej... aż w końcu stało się coś, czego się spodziewałem. Utwardzona powierzchnia. Droga rozdzielała się na trzy strony... I D E A L N I E! I jak ja niby teraz odnajdę ten wóz który-być-może-zawierał-coś-co-według-mojego-instynktu-zaprowadziłby-mnie-do-Arianne . SZLAG, SZLAG, SZLAG, SZLAG, SZLAG!!!!!
- NIECH TO CHOOLERA!! - wrzasnąłem w nagłym spazmie gniewu.
- Hej! Nie wydzieraj się tak! Środek lasu i ani trochę spokoju, przysięgam! - ktoś mi odpowiedział. Szybko się rozglądnąłem, nikogo nie było... co jest? Zaczynam tracić zmysły?
- Kto tu jest? - krzyknąłem.
- Nikt. Oprócz pewnego wrzeszczącego idioty i mnie. - znów ten sam głos.
- Gdzie jesteś? Pokaż się!
- Cały czas tu jestem... chyba że oprócz tego że drzesz się jak bawół, to jeszcze jesteś ślepy. Czy to aż takie trudne...? Drzewo na lewo od ciebie.. tak te, ślepaku. Gałąź... ta najniższa.
Spojrzałem tam gdzie głos mi wskazywał... wiedziałem, oszalałem. Niczego tam nie było oprócz jakiegoś biednego kruka... niespodziewanie jednak kruk zaczął do mnie przemawiać tym samym głosem...!
- I widzisz? Brawo, odkryłeś nowy kontynent.
- A od kiedy to kruki gadają... świetnie, rozmawiałem właśnie z moim własnym szaleństwem. - powiedziałem.
- Nie jestem krukiem!
- Nie? Och przepraszam, nie domyśliłem się że jesteś maharadżą stanu wielkiej mądrości... wybacz.
- Blisko, blisko... ale jak już mówiłem, nie jestem krukiem. Przynajmniej nie oryginalnie.
Co mnie napadło żeby z nim rozmawiać? Ech... już nic nie ma sensu.. a tak to przynajmniej zabiję nudę.
- Ach, a kim byłeś w oryginale?
- Dobrze, że spytałeś. Moja historia zaczyna się kilkaset lat temu... kiedy to byłem wielkim i przerażającym (ale kulturalnym) czarnoksiężnikiem. Rywalizowałem z pewnym marnym czarodziejem praktycznie o wszystko, władzę, pieniądze, wystrój wnętrz, kobiety... pewnego dnia on jednak nie zmógł tego, że za każdym razem używam moich demonów do wykonywania zadań z serii "pójdź do nędznego czarodzieja i wykradnij mu coś" i wypowiedział mi wojnę.. wtedy przekonał się jak bardzo się mylił w ocenianiu moich sił. Jak on używał każdej sztuczki w swoim repertuarze, ja nawet nie byłem zmęczony.. gdyż wszystko za mnie wykonywały moje demony, które uprzednio wezwałem. Kiedy w końcu on zabił wszystkie moje demony, ja - --
- Dość, dosyć, DOSYĆ! Przejdź do sedna! Mam dość tej twojej gadaniny!
- Aaa.. dobrze. Źle odczytałem kiedyś potężny zwój i tak się stałem krukiem.
- W takim razie... po co mi mówiłeś o jakiś pannach, czarodziejach, demonach?!
- Pytałeś kim jestem.
- Ech... nieważne. I ile już jesteś w tym stanie?
- Będzie z kilkaset lat. Jeśli mam co robić, to nie narzekam.
- Aha... dobrze, doskonale. Ee... posłuchaj, panie kruku...
- Nazywam się Enserric, żaden pan kruk.
- Mike Datter, miło mi... posłuchaj Enserric, czy nie widziałeś tutaj jakiegoś wozu? Prawdopodobnie przejeżdżał tędy niedawno.
- Oczywiście. Nosił nawet jakiś ładunek... chyba jakąś nieprzytomną osobę, jeśli mnie wzrok nie zawodził.
- A widziałeś jak wyglądała owa osoba? - zapytałem znerwicowany.
- Chyba wypiłem za dużo soku z owoców jabłka... ta osoba była niemal czarna, jedynie jej włosy były białe. Oo, jak to wyglądało bajecznie.
- Arianne! Widziałeś w którą stronę zmierzali?
- Pewnie, tutaj, na lewo.
- Wielkie dzięki panie Enserric... powodzenia w powrocie do swojej postaci.
- O, dziękuję. Chociaż, że już nawet się przyzwyczaiłem... ale poczekaj.
- Co jest?
- Ee.. no, ja tego.. wiesz, normalnie bym o to nie poprosił, ale popatrzyłem na ciebie i pomyślałem, że być może "tak, jesteś tą osobą..." która by mi pomogła, tutaj to, tutaj tamto. Bycie krukiem nie jest łatwe, szczególnie o tej porze roku, ale co ja tam.. najgorsze to było jak pewnego ranka zechciało mi się pójść do sadu pewnej wiedźmy. Och, jabłuszka przepyszne, ale jak ta wiedźma wyszła, to - - - -
- Dobrze, wiem! Uff... a więc chcesz ze mną podróżować?
- Tak.
- A w czym ty mi w ogóle możesz pomóc? - zapytałem.
- Noo... ja umiem wiele rzeczy. Przecież byłem czarnoksiężnikiem!
- Ale teraz jesteś krukiem. Ale w zasadzie... umiesz latać, stamtąd można mieć niezłe widoki na otoczenie...
- Ee... ja... hyh... noo... nie umiem latać.
- Że jak?
- Naprawdę, nie umiem! Już jako czarnoksiężnik miałem lęk wysokości!
- O Bogowie... nieważne, potrafisz się poruszać niepostrzeżenie?
- Oczywiście! Przecież kto zwraca uwagę na kruka? Oprócz tej wiedźmy której wyjadałem jabłka.. ale to był jedynie malusieńki wypadek, takie coś normalnie - - - -
- Dobrze, umiesz się skradać. W takim razie chodź ze mną.
- Doskonale! Nie będziesz tego żałować przyjacielu! Ee.. to znaczy, nie za bardzo.
Schyliłem się by Enserric mógł wejść na moje ramię... i tak zaczęliśmy zmierzać w kierunku który podał mi mój nowy sojusznik... mam jedynie nadzieję, że nie kłamał w tej sprawie. Ja *muszę* odnaleźć Arianne.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Złoto? Uwielbiam...
- Jak się zwiesz? - spytał jeden z mędrców.
- Giacomo z Miany.
- Więc, Giacomo, proszę usiądź przy ognisku i zjedz. - powiedział ten sam mędrzec.
Usiadłem przy ognisku. Dostałem trochę sucharów i pieczone mięso, zapewne kurczaka. Kiedy ja jadłem, Elfowie rozmawiali. Nie słyszałem nic, mówili szeptem. Ciekawe, jakie to będzie zadanie? Zapewne znajdź i przynieś. Nieważne... Po kilku chwilach odezwał się jeden z Elfów.
- Giacomo! Chcesz zarobić?
Zarobić? Bardzo chętnie.
- A mam inne wyjście?
- Nie. I tak musisz wykonać nasze zadanie.
Ech...
- Więc co to za zadanie?
- Spokojnie, zaraz Ci wyjaśnimy...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Co to było?! Jak to?! Mówiłam, że to mi się nie podoba! A teraz za późno... Nim się obejrzałam byłam przytkuta do ściany zwisając na łańcuchach. Poddaj się, wiesz, że nie masz szans ze mną walczyć. Zginiesz wkrótce, czy to przez mnichów czy przez chorobę. Zaraz, nie mówiłem, że mamy gości? Haha. Zdrajca! Och, nie tak ostro! Później sobie pogadamy, w MOIM świecie.

Poza stołem na którym leżało mnóstwo noży był też człowiek. Nie, nie człowiek, coś w tym stylu.
- Ach miojie śłodkie noźiki... witajcie, jeśteście tju nowi, priawda? Ochohohoho, juś niedługo... juś niedługo. - powiedział nieczłowiek.
- Idiota. - odezwał się Altair który był skuty tuż koło mnie. Roześmiałam się w duchu.
- Cio takjiego powiedźałeś? Chcieś mieć jednegio noźika w sobjie? Dobźe.. - pisknął cudak, podszedł do stołu i wziął pokaźny nóż.
- Ekhem. - bezskutecznie chciałam zwrócić na siebie uwagę, może uda mi się coś wykombinować.
Jednak nieczłowiek podszedł do Altaira i wbił mu ostrze w ramię. Kurcze, opanowany jest. Na czy się nie jest.
- Ahh...
- MILCIEĆ! Macie być grżiećni, inaczej moje noźiki z wami pogadiają... - zdenerwował się mutant. Te noże, mogę je jakoś wykorzystać. Pytanie brzmi ''Jak?''. Czarujące...
- Taak? Wsadź sobie te swoje noźiki głęboko w dupę. - syknął zabójca. Ten to ma teksty zawsze na miejscu! Ale i cudak był niczego sobie. Podczłapał do Altaira i zarył mu z czoła. To jest chyba komnata śmiechu!
- MILĆ!
-Ekhem.- ponowna próba zwrócenia na siebie uwagi.
- A ty ciego?! - sukces. Tylko co teraz, widocznie się zirytował, biedaczek.
Postanowiłam przemilczeć pytanie. Cholerne noże nie dają mi spokoju...
- To sią MIOJE NOŹIKI. NIE DOSTANIJESZ ich... - warknął nieczłek.
- Wieeeem. - wyszeptałam, kompletnie nieświadomie. Za dużo myśli w jednym miejscu. Rzucam tą robotę. Czułam na sobie niespokojny wzrok Altaira, ale ja sama nie wiem co chcę zrobić. Czuję jakąś pustkę w środku nie pozwalającą mi myśleć. Wspaniale!
Cudak wyciągnął sierp i fajtał nim przed moją twarzą chcąc najwidoczniej mnie przestraszyć. Nie z wampirem, mój drogi, nie z Nocturne. - Mieliśćie milćeć... za momjent wydłubię ci okio... to ci się podjoba.? - wycharkał.
Uśmiechnęłam się jak najpogardliwiej umiałam, patrzcie, to coś ma wzorki na twarzy!
Nieczłowiek zrobił zamach, lecz wyratowało mnie skrzypnięcie otwieranych drzwi.
- Zostaw ich, opat chce się z nimi widzieć. Podobno znalazł dla nich zastosowanie. - powiedział mnich. Nowo przybyły podszedł do ściany po drugiej stronie, wyciągnął linkę i włożył w jakąś dziurę. Runęliśmy na ziemię, a gdy wstaliśmy zaskoczeni, mnich zaprowadził nas do pokoju stukniętego opata.
- Czego od nas chcesz? - spytał Altair.
- Ach, mam nadzieję, że komnaty wam się podobały. Mam dla was propozycje. - rzekł Opat.
- Co za ''propozycja''? - odparł.
- Będziecie pracować dla mnie, przez jakiś czas. - odrzekł opat.- Możecie być użyteczni... chyba, że wolicie spędzać dnie i noce z naszym nożownikiem.
- Pracować? Dla ciebie? - burknął zabójca-wilkołak.
- No... Mi się podoba... - stwierdziłam, mrużąc oczy. Nie mogę na niego patrzeć, oblech.
- Aż tak bardzo ci się to nie podoba? - powiedział.
- Aż tak bardzo...
- Niby co byśmy mieli robić...dla ciebie!? - oburzył się Altair.
- Różne, drobne zlecenia. Musimy umocnić naszą pozycję tutaj... czy się na to zgadzacie?
- Dwa pytania. Mroczna Trójca. I kimże lub czym jest nożownik na górze? - mruknęłam. Myślę, myślę.
- Tego nie musicie wiedzieć. Odpowiadacie przede mną, nie przed moimi mistrzami.. a co do nożownika, to jest tym, na kogo brzmi.
- A co będziemy z tego mieli pracując dla ciebie? - odparł Altair.
- Nie zabijemy was. Jeszcze masz czelność stawiać warunki szczeniaku?
- Dobra... Dobrze... Uh, cholender. - zgodziłam się. Warto zagrać na zwłokę.
- Niech...będzie... - rzekł Altair z niejakim trudem. Ten przynajmniej ma honor...
- To jest najrozsądniejszy wybór. Na początek czeka was sprawdzian lojalności... na górze, u nożownika jest jeszcze jeden więzień. Ledwo co żyje.. wyciągniecie z niego informacje na temat umiejscowienia posterunków ludzi w tej okolicy, a będę wiedział, że mogę wam zaufać...
- Rozterki... Zgoda. - zamyśliłam się.
- Aha. Kim jest ten więzień?
- Jednym z ludzi, którzy ostatnio nam zagrażali. - odparł Opat.
- Dobrze.
- Pójdźcie i wyciągnijcie z niego te informacje, później tu wróćcie, i wtedy pogadamy. - wygonił nas, więc wyszliśmy. Niech piorun trzaśnie Altaira! Hahahahhaa! A ty się zamknij!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

swietlik: wyjątkowo ominę wszelkie reguły dnia i nocy, bo po takiej nie nieobecności nie potrafię wymyślić ci na ten czas w grze sensownego fabularnego usprawiedliwienia;P

- Chodzi tu o rozłam wśród dentarów. Może nie są już taką potęgą jak kiedyś, ale nadal ich umiejętności magiczne budzą respekt. Od nich samych niczego się nie dowiemy na temat, dlaczego jeden z ich wodzów odszedł, można to sprawdzić tylko podążając za nimi, dokładnie w stronę Mglistych Szczytów. Ale nie chcemy byś wyruszył tam samotnie. Masz tu dwa zwoje teleportu - do Stervis i Arshanii. Może tam znajdziesz parę osób, które zechcą ci towarzyszyć. Masz również od nas 80 złotych monet. Wątpimy, aby ktoś poszedł z tobą za darmo. Kiedy już zbierzesz minimum 3 osoby do pomocy, rozpocznij wyprawę. Wiedz, że kiedy wypełnisz misję, znajdziemy cię i przekażemy nagrodę, ale jeśli po prostu uciekniesz ze złotem, to również cię znajdziemy i przekażemy nagrodę w postaci szybkiej śmierci. Wierz mi, wiele osób jej pragnie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Aktualizacja postaci
Dormget Furdz-Księżycowy elf, mag
Mój EXP-450/1000
Moja reputacja-0
Ekwipunek-
18 szt. złota
szata adepta
krótki miecz
jedzenie
ognista strzała
Nóż i pochwa
zwój przyspieszenia

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Szaleństwo. Istne szaleństwo. Myśl, myśl, a uciekniesz. Tak jak zawsze. Robisz to od piętnastego roku życia, wyluzuj.
- Co to było? - wyszeptałam - Musimy grać na zwłokę...
- Chyba nie mamy innego wyjścia. - odpowiedział Altair.
- Mówiłam, że to nie najlepszy pomysł, trudno, mój błąd. Zastanawiam się co w takim razie stało się z Datterem. I tą całą Arianne...
- Hmm, z tego co mówił opat Datter wyszedł z klasztoru...
- Prost w paszczę zdziczałych lykantropów. - westchnęłam - Gotowy?
- Co? Tak, tak.
Weszliśmy prosto w paszczę smoka. Nożownik patrzył na nas spode łba ostrząc swoje ''noziki'' w kącie. W miejscu gdzie my byliśmy poprzednio skuci wisiał teraz tam przerażony łysy młodzik z drżącą brodą, na nasz widok zaczął beczeć.
- Zamknij się, szczeniaku! - krzyknął Altair.
- Cze-cze-cze-cze-cze-go chcecie?! C-c-c-c-o ja tu robię? - wyjąkał więzień.
- Którego palca ci najpierw mam obciąć żebyś się dowiedział? - warknął Altair.
Młodzik zamilkł i zaczął przyglądać się załzawionymi oczami. Żaaaałosne. Hej! Wracam do normalności! Odrobina zgryzoty i już dobrze, ha.
- Od razu lepiej...
- No, śmiertelniku. - uśmiechnęłam się ponuro. Kombinuj, dziewczyno, nim twe wdzięki przeminą.. - Czas na wyjawienie paru sekrecików. Chyba, że chcesz poznać bliżej mojego kolegę.... Nie wiem czy słyszałeś o nim... Znany jest z tegoż powodu jakoby potrafił rozciąć ofiarę na dziesiątki kawałeczków, lecz utrzymując ją przy życiu... Założymy się, Altairze? Stawiam 20 sztuk złota, że ci się nie uda, co ty na to? A, ty, ofiaro? Wyjawisz gdzie znajdują się ludzkie posterunki czy zakład ma wejść w życie?
- Nudzisz. To jak, Laylo, o 20 sztuk złota, tak? - zaśmiał się złowieszczo.
- I kufel piwska w ''Diablim Gniazdku'' - również się roześmiałam. - Działaj, orzełku.
- Robi się. - zabójca podszedł do wielkiego stołu i zaczął przebierać - Co na dziś mi radzisz? Kroczobrak czy może Mózgomłotek?
- Lepiej, wypalarkę... - Kroczobrak, dobre sobie! - Przydało by mu się upiększyć buźkę... Więc jak robimy, złotko? Najpierw testujemy, a potem opowiesz nam o posterunkach ludzi, a potem się pobawimy, czy wpierw się pobawimy i później sobie pogadamy?
Młodzik zrobił wielkie oczy i ugryzł się w język. Dosłownie.
- Ja... Ja.... -zaczął sypać. - południe stąd jest.... jest... nie zbliżaj się z tym! b-b-baza wy-wy-wypadowa!
- I? Tylko tyle? - powiedział Altair, trąc główkę prętu który się zapalił.
- Nic więcej nie powiem! - opanował się jeniec.
- On chyba woli wariant A... Poczekaj. - oznajmiłam, lecz zaraz wyszeptałam mu do ucha - Altair, musimy zdecydować. Jesteśmy z mnichami i uciekamy czy narażamy się im i gramy póki Datter nie wróci? Nie mam innych pomysłów...
- Nie wiem nie jestem pewny czy Datter wróci... On chyba nie wie co tu się dzieje... Zadecyduj ty.
- Nie... Na razie działajmy dla mnichów, aż się sytuacja wyjaśni.
- Dobrze. - powiedział Altair. - Więc jak młody? - uniósł ostentacyjnie wypalarkę
- Nie zrobisz tego. Mam znajomości. - młodzik brzdęknął łańcuchem.
- Znajomości? Tutaj jesteś nikim, młody. Nikt się o tobie nie dowie. Nigdy stąd nie wyjdziesz. Będziesz tu zdychał w męczarniach. - wysyczał Altair.
- Ja nie chcę umierać, bestialski katorżniku! Magazyny broni północny wschód od Bedalvile, cztery wieże strzegące, jazda konna! Ja chcę żyyyyyć! - wykrzyknął więzień. Jeszcze nie zaczęliśmy, a on się już wydziera.
- I? Coś jeszcze? - syknął.
- Och, nie wyj. - podeszłam do jeńca i trzasnęłam go z piąchy. Słodka cisza. - Na pewno wiesz coś jeszcze.... Coś bardzo interesującego. Powiedz, a ja postaram się wynieść ciebie stąd żywego...
- Nic więcej ze mnie nie wyciągniecie! - zaczął się rzucać - Kłamiesz! Generał was zarżnie! Będziecie ..... - zamilkł stykając się z moim spojrzeniem.
- Żałosne. - Altair ruszył w stronę malca, powoli, coraz bliżej przykładał do jego twarzy rozżarzony pręcik wypalarki.
Lecz on tylko zamknął oczy i spiął mięśnie w oczekiwaniu na ból. Dobry sposób.
Biały punkcik był coraz bliże policzka jeńca.
- Gadaj! - warknął zabójca.
- Nie - pisnął. Jak ja kocham mężczyzn...
Altair zniżył wypalarkę powoli, kierując w stronę krocza.
- No, weź go już pieprznij tym, bo nam knajpę zamkną! - odrzekłam, by się uwiarygodnić.
- Ah, przepraszam, jak ten czas leci! - przyłożył pręcik do spodni, które po mału zacznały się kopcić. Pożaaaar! - Więc jak wiesz coś czy pozbawić cię męskości?
- Tylkoooo w niebie, kaaaacie. - młodzian znowu zaniósł się łzami.
I tu chyba Altairowi siadły nerwy, bo trzasnął z bańki więźnia który zaczął się zachłystywać własną krwią. A nie mówiłam, że to komnata śmiechu, hm?
- A! T-y-y-hyy!
- Hm. Moja kolej, orzełku. - wzięłąm jakiś zardzewiały nóż, zdarłam z jeńca koszulę i wyryłam mu na klatce krzywe ''T''. Tak na pamiątkę. - Milczysz? Ah, teraz ty.
Altair odszedł, wziął ogromne kombinery, podszedł i capnął kombinerkami za kolczyk na uchu i brutalnie zdarł. Że też tych błystkotek nie zauważyłam!
- Aaaa! - jeniec charknął na zabójcę krwią - Powiem, powiem! Dajcie mi żyć! A! Dwie mile stąd buduje siem dooomyy i wóóódz generA!ł chccee jeee przejąć!
- Jak myślisz wie coś jeszcze? - wyszeptał do mnie Altair.
- Wydaję mi się, że tak. Ale on i tak zginie, czy tu czy u swoich za zdradę. - zwróciłam się do jeńca - Wszyściusieńko? Bo ja sądzę, że masz coś jeszcze do dodania. - wzięłam jego prawą dłoń i odcięłam środkowy, dla kultury oraz wskazujący, dla zabawy, palec. Z gardła jeńca wydobyło się coś w stylu "Arghniewiemniewiemmojarękamojepalceniewiemwięcejmojepalce!!". Wystarczy, chwyciłam go za brodę, odchyliłam w prawo, a potem szybko i gwałtownie w lewo. Chrupnęło. Jeden trup. Jeden trup. Nienawidzę klasztorów.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Arianne:
Arianne znajdowała się w jakiejś krypcie. Leżała na zimnej, kamiennej posadzce, w pobliżu zdobionego sarkofagu. Czuła chłodne podmuchy wiatru, a więc gdzieś w pobliżu musi być wyjście na świeże powietrze. Chciała się podnieść, jej dłoń natrafiła na coś twardego i śliskiego... Kość! Obok niej leżał szkielet, prawie szkielet, miał na sobie jeszcze trochę skóry. Błyskawicznie wstała, cofając się od trupa. Instynkt podpowiadał jej, że wbrew brakom skóry, zmarł niedawno.
- Niemiły widok, prawda? - powiedział wysoki głosik za jej plecami. Odwróciła się. Za jej plecami stał szczurołak, ale nie taki zwykły szczurołak. Był 2 razy większy od swoich przeciętnych braci, jego futro było całe czarne, a w oczach tlił się szmaragdowy ogień. - On odmówił współpracy. Niedługo mój zaprzyjaźniony nekromanta zyska nowego sługę, a może i jeszcze służkę, jeśli nie dojdziemy do porozumienia.
- Czym... kim... coś ty?
- Jeden z mistrzów bractwa pazura, członek mrocznej trójcy... mam jeszcze kilka innych tytułów, jednak zbyt mało mocy, by narzucić swój porządek i zapobiec wojnie. Jak myślisz, dlaczego po prostu nie mordujemy wszystkich ludzi? Dlaczego tylko chcemy ich zarazić, wprowadzić do ich serc lęk, który zamienimy w posłuszeństwo? Nadejdzie czas, kiedy każdy żołnierz się przyda. Najlepiej, aby wszyscy służyli w jednej armii, a nie w wielu skłóconych, dzięki czemu jest większa szansa na wygraną, czy to jest złe?
- Chyba nie...
- Właśnie, nie. Morze już mamy pomoc czwartego mistrza, on zapewni wam bezpieczeństwo, kiedy dotrzecie do szczytów, ale potem... zamierzamy wywiązać się z pewnej umowy i nie będzie już naszym sprzymierzeńcem. Tu wchodzisz ty i mroczne elfy. Chcę, abyś przekonała swoich rodaków, aby stanęli z nami ramię w ramię kiedy wszystko się zacznie. Co więcej, przekonaj człowieka. Masz pewne hmm... atuty, które mogłyby zmienić jego poglądy. Musisz tylko nimi umiejętnie operować przy rozmowie. Zaprzestaniemy ataków, jeśli władca ludzi zgodzi się na zawieszenie broni i wspólną walkę podczas wojny. Po drodze wam będzie zajrzeć do wielkiego Silvertown i zobaczyć się z królem. Jak zechcecie do niego dotrzeć i przekonać o połączeniu sił - to już wasza działka. On nienawidzi lykantropów. Więc lepiej trzymajcie z dala od niego czwartego mistrza.
- Mogę iść?
- Tak. - powiedział, chwytając ją za przegub. Poczuła straszliwy ból - Ale głupi nie jestem. Za każdym razem, kiedy zechcesz za dużo powiedzieć, lub postąpić przeciw planowi, ślad na twej ręce i spowodowany nim ból sprawi, że szybko ci się odechce. Teraz zmykaj, widzisz tamte kamienne drzwi? Są otwarte. A za nimi jest las. Powinnaś znaleźć gdzieś swoich towarzyszy. Ja ci nie pomogę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Więc korzystając z okazji, opowiem ci co nieco o twoim stanie... Błagam cię, zamilknij, zdrajco niemyty. Nie chcesz wiedzieć? I tak nic nie robisz, ciekawego przynajmniej. O tym jak się wampirem zostaje i co się zmienia nie muszę mówić, bo wiesz o tym bardzo wiele. Ale, ale. Jako, że twoi staruszkowie byli wampirami, więc twoje więzy symptonomiczne z częścią astralną i paroma innymi takimi duperelami były troszkę odmienne. Aha,aha,aha. No i niestety ta jakby to zwać harmonia została zakłócona. Mącisz, mów po ludzku. Symbiont obcego się dostał do twoi więzów, to po pierwsze. Zaraz, zaraz. Jak to obcego? Ojciec, ta menda, mnie tak urządził! Ano obcego. Przecież byłaś dziesięć dni w rzekomej śpiączce po tym jak cię pobił i przerzucił przez salę. Tiak, ale to on mnie potem zaprowadził i ukąsił, czyż nie? Właśnie, nie. Nie przekazał ci porfiri, bo ty już ją miałaś. Tylko wbił,ale symbionta nie zdołał wpuścić. Ah, czyli pogryzł mnie ktoś inny i coś z tego wynika, mądraloszku, tak? Mhm. Wampirza choroba, która będzie osłabiać twój organizm aż ty nie zginiesz albo jej nie wywalisz. Najpierw wachania nastroju, płyny w płucach, później obrzydliwy ból głowy, zaniki pamięci i tak dalej. Masz może miesiąc. Żartujesz, prawda? Fakt, żartuję, od około trzech-czterech dni do trzech miesięcy. Nie więcej, oczywiście można to wyleczyć, ale łatwiutko nie będzie. To czemu nie mówiłeś wcześniej?! Chciałem zwrócić na siebie uwagę, w końcu należy mi się odrobina szacunku za to, że ci pomagam. Sposoby, głód, sposoby. Wszystko zależy od ciebie, czy będziesz wystarczająco silna. I rozcieńczona krew, choć nie daję głowy, że to zadziała. To kim był mój ''darczyńca''? A, nie wiem, spytaj się matki. Chryste. Zwariowałam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Robota załatwiona teraz musimy iść do tego patałacha Abizugalila czy jak mu tam. Szliśmy korytarzami klasztoru bez żadnych rozmów, każdy pochłonięty własnymi myślami. Właśnie doszliśmy do pokoju Abizagila. Layla weszła pierwsza, ja zaraz za nią.
- Nic nie mówcie, o wszystkim wiem. Co prawda mogliście to załatwić bardziej subtelnie, ale cel został osiągnięty.-przywitał nas Abizagil. Z wielką trudnością powstrzymałem się od rzucenia się na tego idiotę. Sam się dziwiłem, że Layla z taką łatwością panuje nad swoimi nerwami.
- Subtelnie...-powiedziała cicho.
- Tylko tyle? Żadnych cwanych gadek? Dobrze. Widzę, że się nauczyliście. Ale dość o tym, gotowi wysłuchać drugie zadanie?
- Mhm.-mruknęła Layla.
- A co z posiłkiem? Mamy tutaj żyć bez jedzenia?-warknąłem. Byłem piekielnie głodny.
- Będziesz miał okazję się pożywić... i znów przerywasz mi mało istotnym faktem moje zdanie! Ekhem... o czym to ja w końcu mówiłem!?-zdenerwował się Abizagil. Właśnie miałem mu powiedzieć, że jest zasranym sklerotykiem, ale w porę ugryzłem się w język.
- Zadanie.-odpowiedziała Layla.AAAaaaa!! Rozszarpie go zaraz!
- Hrm. Tak. Doszły mnie słuchy, że w okolicy tego klasztoru, dokładniej na północ, kręci się grupa poszukiwaczy przygód. DOSZŁY mnie także słuchy, że lekceważą nasze groźby... nie opuszczają tego terenu, a takich błaznów tu nie chcemy. Dostali więcej niż jedną szansę odejścia stąd. Macie ich wytropić i zabić. Możliwie jak najboleśniej. Potraktujcie to jako wstęp do poważniejszych zadań.- Co? Nie obawia się, że uciekniemy? Ale, ale...nareszcie coś zjem. Uniosłem wysoko brwi w geście zdziwienia.
- Północ. Da się załatwić.-odpowiedziała się wampirzyca.
- No to nie traćcie więcej czasu.
Rzuciłem opatowi najbardziej nienawistne spojrzenie na jakie mnie było stać i wyszliśmy z pokoju.
- Hmm, czy on nie boi się, że uciekniemy?-zapytałem.
- Dam głowę, że ma haka. Nie ma szans.-odpowiedziała zdecydowanie Layla.
- Pewnie masz rację.
- Oby nie. Oby...
Po chwili ciszy zadałem pytanie, które mi nie dawało spokoju.
- Jak ty to robisz, że jesteś przy nim taka spokojna!? Ja ledwo powstrzymuję się od rozszarpania go na małe kawałeczki!
- Są ważniejsze rzeczy niż ten dziad. Znając życie później będą chcieli wyciąć nam wątroby w ofierze, wtedy będę się przejmować.
- Podziwiam cię.-zniżyłem głos-Ale powiem ci, że już teraz powinniśmy coś kombinować, żeby uciec z tego domu wariatów!
- Hah. Uciekniemy, uciekniemy. Kilka dni różnicy nie zrobi. a z pewnością ktoś do nas dołączy, więc będziemy mieć znacznie większe szanse.
- Ktoś? Niby kto?
- Ktokolwiek. Łowcy, uciekinierzy, zbłąkańcy. Eh.
- Oby tak się stało, Layla, oby tak się stało...-oznajmiłem pięknie. Już mi się znudziło siedzenie na tym zadupiu.
Layla zaśmiała się i pokręciła głową.
- Ku północy!
- Założę się, że to jakaś banda bachorów myśląca, że są bohaterami.
- Skąd ja to znam...
Jest! Wyjście z tego pieprzonego klasztoru!
- Tak! Nareszcie świeże powietrze!-wykrzyknąłem w chmury. Promienie słoneczne zaczęły mnie razić prosto w oczy. To już jest dzień? Przez ten klasztor straciłem rachubę czasu!
- Tiaa.-Layla zakryła twarz-Argh.
- Hej, co jest?
- Wielka słoneczna gęba.
- Aaa, przecież jesteś wampirem...To, eee, możesz iść dalej?-Altair ruszże dupę, obiad czeka!
- Er, jasne.-dziewczyna pobiegła w cień drzewa-Tadam.
- Ah.-roześmiałem się.- Dobrze, więc cho...-wszystko dookoła mi zawirowało i nagle poczułem falę gniewu. Nie, wilkołactwo robi swoje...Lepiej się pośpieszmy.- chodźmy...
- Na Matkę Noc, gdzie ja posiałam ten sztylet?-spanikowała Layla i zaczęła grzebać po kieszeniach.
- Hę? Nie mów, że zgubiłaś broń...-pomacałem okolice pasa sprawdzając czy mam mój miecz. Uff. Jest
- Oj, tam, cicho. Będę naturalnym zabójcą, ha.
- Hah, daj spokój pożyczę ci mój miecz, sam przecież będę pod postacią wilkołaka.
- Tfu, w życiu! Już siebie widzę latającą z tym kawałkiem żelastwa.... Ręczne robótki są najlepsze.- Wampirzyca zaśmiała się mrocznie. Aż mi ciarki po plecach przeszły. Dobra żartowałem nie przeszły.
- Jak sobie chcesz.-zaśmiałem się. I jeszcze przez chwilę tak się śmialiśmy. Ale nagle mina mi zrzedła.
- Dobra chodźmy już, bo nie wytrzymam...
- Jasne, jasne.
Zaczęliśmy iść przez gęsto rosnącą trawę. Czułem się jak w jakiejś dziczy. Ahh, gdybym wiedział co tu się wyprawia w tym klasztorze...Omijałbym to miejsce przynajmniej na kilometr!
- Mam pomysł. Zostawiamy przy życiu jednego, a ten pójdzie po pomoc. Nie to nie wyjdzie.. Zasrani wszechwiedzący, łysi, szaleni, nawiedzeni, głupi, śmiertelnie debilni, uf, kultyści.-Layla wyrwała mnie z zamyślenia.
- Że co?
- Yh. nieważne.
Nagle przed nami usłyszeliśmy jakieś rozmowy.
- Cicho...Słyszałaś?
- Hm.-Layla zaczęła zacierać ręce.
- Tak, nareszcie! Porządny posiłek!
Layla uśmiechnęła się.
- Wreszcie jakaś normalna rozwałka.
Nagle przed nas wyszło czterech...młodziaków, na oko 19-20 lat. Jeden z mieczem, drugi z łukiem, a dwaj kolejni bez żadnej broni. Pewnie jacyś "wielcy magowie". Że co? To niby są jacyś wielce przeszkadzający Abizagilowi?
- Och! Jużci mości panowie gotowi do wędrówki w bardzo daleką podróż, jak mi się oczy widzą!-usłyszałem głos Layli i po tym głośny rechot. Uśmiechnąłem się głupio i ryknąłem ze śmiechu. To będzie czysta zabawa.
- O! Znalazłeś się, kochany!-Layla znalazła swój sztylet. Dzieciaki wyglądali na nieźle przestraszonych.
- Zejdźcie nam z d-drogi ludzie, albo gorzko t...t...tego pożałujecie!-wyjąkał w naszą stronę młodzik z mieczem.
- Gorzko? Wolę na słodko.... -Layla wyszeptała do mnie-Jeden musi zostać przy życiu, jeden musi przeżyć, przeżyć. UMRZYJ DLA DNIA, PRZEBUDŹ SIĘ DLA NOCY!-i rzuciła się w ich stronę.
- CZAS NA ŁOWY!!-krzyknąłem i zacząłem się przemieniać w wilkołaka.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Ty bydlaku śmiesz mnie ranić?! - krzyknęłam, wyciągnęłam sztylet i ruszyłam w jego stronę... i wtedy faktycznie poczułam przeszywający ból, przetaczający się przez całe moje ciało! Tak boli... straciłam czucie w nogach.. i nagle nic, już nic nie bolało.
- Jak już mówiłem, głupi nie jestem. A teraz wynoś się stąd! - powiedział ten cudak... gdybym tylko..
Skierowałam się w stronę... właśnie, w stronę czego? Te drzwi mogą prowadzić na powierzchnię, lub do biura pana diabła. Jednak na moje nieszczęście prowadziły na powierzchnię... to musiała być jakaś krypta... gdzie ten cholerny opat mnie wywiózł?! Słońce już zachodziło.. nie miałam bladego pojęcia ile spędziłam czasu nieprzytomna. Cholera, to się zdarza za często, porywanie, skoki w czasie.. mam tego dość! Umm... i gdzie mam się teraz udać? Nawet nie wiem w której części lasu jestem! Lub kontynencie.
I dopiero teraz zaczęło do mnie dochodzić w jakie kłopoty właśnie się wpakowałam... padłam na kolana w odruchu beznadziei. Jestem tu sama, muszę wykonywać czyjeś rozkazy... Bogowie, odkąd uciekłam z mojego miasta pragnęłam jedynie spokoju i trochę złota... i co teraz mam?! I co się teraz stanie? Umrę tutaj? Tak po prostu? Nie jadłam od dłuższego czasu... czułam się słaba. To.. to okropne - być tak "więzionym", inaczej mojego stanu nie mogę nazwać: cokolwiek zrobię nie tak, czekają mnie bardzo poważne konsekwencje... klatka umysłowa... dość, nie mam dla kogo żyć, wolę już umrzeć. Położyłam się na trawie, postanowiłam, że tak po prostu zostanę. Dobrzy, źli... nie będą robić ze mnie narzędzia, które się wyrzuca po użyciu. Nie mnie... nic będą mieli, a nie zjednoczone mroczne elfy. Ha! Zaczynało mi się to podobać... i w tym momencie znów poczułam ten ból! Był przeszywający, okropny... jakbym dostawała batem po mózgu i reszcie ciała! Po chwili znów przeminął.. a ja znów czekałam na kolejny ładunek. Zdania nie zmienię. Zamknęłam oczy... nie jestem potrzebna.
Wtedy poczułam kogoś blisko siebie... nie chciałam otwierać oczu, to pewnie sam diabeł przyszedł po moją duszę... ha! Pewnie w piekle obstawiali zakłady którego dnia tam trafię... diabeł wziął mnie za ramię i zaczął ciągnąć gdzieś. Pewnie do mojego własnego piekielnego kącika. Jakie słodkie. O, oparł mnie o coś...
- Arianne? Proszę, cię, nie umieraj mi tu. - powiedział jakiś znajomy głos...
- To ona? Nie wygląda najlepiej, nawet jak na mroczną. - dodał jakiś drugi głos...
- A jakby niby miała wyglądać towarzyszu? - znów zapytał ten pierwszy, znajomy głos.
- Kra? Mrocznie?
- Nieważne.. no już Arianne, otwórz oczy. No już!
Zrobiłam jak mi kazał.. ku mojemu zaskoczeniu, nie zobaczyłam diabła w samej osobie... tylko Dattera z jakimś pupilkiem.
- Arianne - powiedział - co ci się stało? Co ty.. płaczesz? Co się stało?
- Może trzeba ją zaciągnąć w cień imbecylu? Wybrałeś jedno drzewo oświetlone przez słońce w tym całym lesie! - powiedział ten jakiś pupilek... to już są halucynacje, normalne podczas odchodzenia z tego świata.
- Nie narzekała na światło.. ona nie ma światłowstrętu jak dajmy na to wampiry. - odrzekł Datter.
- Kra? To niby co jej jest?
- N-nie wiem. Jest cała rozpalona... mięśnie jakieś takie... niedobrze. Nie widzę żadnych ran powierzchniowych. Arianne... Arianne, skup się na chwilę. Skoncentruj swój wzrok na mnie. CO ci się stało?
- To... - wyjąkałam - szczurołaki.. znamię, zjednoczone.. muszę zjednoczyć mrocznych, przekonać ciebie... AAAAAHHHHH! - znów ten ból! Już nie miałam siły... poddałam się jemu... długo przepływał przez moje ciało.
- Co... co się stało?! Arianne?! Arianne?!?! Odezwij się! - krzyczał Mike.
- Aachhc.... uch.. idź.. idź Mike. Zostaw mnie, chcę tu umrzeć. - ciężko było mi to powiedzieć.
- Przestań bredzić! Nawet jeślibym chciał, to przecież obowiązuje mnie ta przysięga, nie? - zapytał Mike...
- D-...daj spokój. Kłamałam, mówiłam... że to dla mnie nie nowość. Hyh.. *khy*... nie chciałam po prostu być sama w tym świecie...
- Arianne... - Datter złapał mnie za rękę - Z przysięgą czy nie, będę ci pomagał. - po czym uniósł mnie. Tyle mu nakłamałam.. tyle złego wyrządziłam, dlaczego on nadal chce mi pomagać? Nie.. nie zrozumiem tego... to wyjątkowa osoba...
- Enserric, czy może w twoich podróżach w tych terenach nie widziałeś jakiś chatek opuszczonych gdzie moglibyśmy się zatrzymać? - Datter spytał kogoś... - A przy okazji, jeszcze się nie przedstawiliście - Mike wskazał na tego pupila... chyba kruk - Arianne, Enserric, Enserric, Arianne.
- Uszanowanko, pani grozy i ciemności, pewnie o mnie nie słyszałaś, ale cóż... nic straconego! Przecież mogę ci opowiedzieć! Enserric czarnoksiężnik (za wczesnych czasów milady), Ric dla przyjaciół, Ensi dla miłych dam, oraz "to cholerne ptaszydło" dla wszystkich wiedźm, których wyjadałem jabłka. Przy okazji, masz jakieś jabłuszka? Pyszne? Soczyste? Nie? Szkoda... tak się składa, że kiedyś spotkałem podobną tobie. To znaczy, nie zachowaniem, ale rasą. Mroczny elf, prawda? Ci to nie mają za grosz poczucia humoru... próbowałem go przekonać, że jestem wizją zesłaną mu przez jego Boga, ale on tylko rzucił we mnie oszczepem. Zero tolerancji, nieprawdaż? Ale co innego ma się z wiedźmami... te to dopiero są! A jakie hodują dobre jabłuszka.. mmm, szpony lizać milady! Była taka jedna, Hyunee się nazywała, specjalnie dla mnie ustawiła w ogrodzie masę różnych magicznych pułapek mających na celu powstrzymanie mnie od takich numerów z wyjadaniem jabłuszek jakie miały miejsce u jej koleżanki: wiedźmie Geermo. Tej to prawie cały sad wyjadłem! A jakie pyszności! Lepszych na północy się nie znajdzie! Ale na południu owszem, tam to dopiero rosną... niektóre jabłuszka stamtąd mają średnicę wielkości OGRA! Czy milady może to sobie wyobrazić? OGR! Wiem jakie one są duże, kiedyś miałem pojedynek z jednym. Oczywiście za życia. Biedak, wrzeszczał, ryczał i ruszył na mnie z maczugą. A ja go pięknie wziąłem jednym zaklęciem - - - - -
- Enserric, dość! Za chwilę ja tu będę zdychał. - szybko mu przerwał Datter... ten kruk to ma gadane..
- Kra! Daj mi skończyć jakąś opowieść przyjacielu!
- To gdzie jest ten domek opustoszały? - zapytał Mike.
- O-o tam. Kra.
- Dobrze... idziemy i tak doprowadzimy cię do porządku... tylko jeszcze nie wiem jak. - powiedział do mnie Datter.
- Ja być może wiem! Czy wspominałem, że znam się także na alchemii? Zaczęło się to w czasach kiedy już miałem pewną potęgę czarnoksięstwa. Jeden z moich wrogów postanowił zrobić miksturę piękności, a że był moim sąsiadem, to musiałem go w tym pokonać, zrobić to ładniej, szybciej i lepiej. Uczyłem się całymi - - - -
- Nie potrzebujemy wykładu na temat jakim cudem się tego nauczyłeś!
- Kra!
- Dobrze... przepraszam.. jak trzymasz dziób na kłódkę to jesteś naprawdę użyteczny. Czy mógłbyś skonstruować jakiś preparat pobudzający? - zapytał Datter.
- Hmm... kra.. kra... kra! Tak.
- Dziękuję.
- Przyjemność po mojej stronie. Chętnie pomagam ludziom. To znaczy.. kiedy nie mam za mocno w czubie.
W końcu weszliśmy do jakiegoś małego, drewnianego budynku.. posterunku prędzej.. Datter mnie postawił pod na czymś co chyba miało przypominać krzesło i zaczął mi się przyglądać uważnie.
- Dz... dziękuję... - powiedziałam cicho.
- Podziękujesz mnie kiedy wyciągniemy cię z tego.
- Kra! I mnie! Mike, chodź! Musisz mi pomóc w szukaniu ingredientów!
- Dobrze... już idę. - zwrócił się do mnie - Arianne, będę za dosłownie chwilę, staraj się nie zemdleć, bardzo cię proszę... - po czym odszedł.
I nagle moje myśli śmierci zniknęły.. nie chcę umierać... mam dług do spłacenia u pewnego wojownika, który nie przestaje mnie ratować... tylko, muszę pozostać... przytomna.. wytrzymam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować