Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

Ciemność.Zawsze jest ciemność. Potem wspomnienia. A na końcu ból, tak nie wyobrażalny... Tak jakby sama śmierć zionęła na ciebie swym lodowatym oddechem. Tyle razy... Quent? To ty, bracie? Hah, pewnie już od dawna telepiesz się z furii w grobie. 85 lat od kiedy rzuciłeś się w mojej obronie. Szkoda. I tak umrę, czy jutro to jutro czy za dwa miesiące, nie ma to znaczenia. Teraz trzeba iść z podniesioną głową przez życie. To byłaby piękna śmierć, byłaby. Grrrr.... Co buczysz? Co teraz poczniesz? Nic. Niech się dzieje co się chce. Po co myśleć o jutrze skoro liczy się tylko dziś? Dobra, dobra, nie filozowowywowuj się już tak, bo mi uszy oklapną! Pozwól mi trochę pojęczeć. Niiiiieeeee! Ech. Aj! Aj! Aj! Zaczyna boleć! Um, juhu? W sumie to nie, bo nie wiem gdzie się obudzę. Oby nie w pas.... Dalszej wypowiedzi głoda już nie usłyszałam. Zakrztusiłam się klasztornym powietrzem. cholera.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Pyszne te jabłka, dawno takich nie zajadałem! Ahh...! Mógłbym tak tu siedzieć i jeść te jabłka całą wieczność! Nagle zobaczyłem jak coś się obok mnie poruszyło - to Layla nareszcie się obudziła i właśnie zwinęła się w kłębek.
- Jezu! Jakby ktoś wpakował we mnie cały kołczan, flaki wywalił na lewo i zgwałcił na pędzącym koniu... - powiedziała sennym głosem.
- Kra! Patrz, zbudziła się! - zakrakał Enserric.
- Najwyższa pora!
- Nie! Dajcie mi zginąć! Argh. Czy mnie zmysły zwodzą czy ty sobie tam po prostu siedzisz i opier***** się jabłkiem razem z jakimś krukiem? Szlag by trafił! Srebro...
- Żadnym jakimś! Kra, jestem Enserric, były czarnoksiężnik, panienko. Zważaj na słowa.
- Hej, hej spokojnie, nie kłócić mi się tu! Layla to jest Enserric, Enserric to jest Layla.
- To ona zaczęła! - zaprotestował kruk.
- Gadający kruk... Czarnoksiężnik.... Panienko?! W każdym razie miło mi.... Ha, to jest już piekło? Ja się nie zgadzam... - powiedziała Layla i schowała się pod kołdrę.
- Piekło? - roześmiałem się - Layla! Już po wszystkim! Koniec! Jesteśmy wolni!
- Gówno prawda. Zawsze tak mówią, a chwilę później przez okno wpada latająca krowa... - zripostowała cicho.
- Latająca krowa? Tu nie ma okien. - powiedziałem i rozglądnąłem się teatralnie.
- Matko Noc! To przez ścianę! Ale to i tak nie ma znaczenia. - Layla wychyliła się spod kołderki - Ah, zapaliłabym coś mocnego...
- HEJ! Obudź się Layla! Już po wszystkim, rozumiesz!? - krzyknąłem.
- HEJ! Masz cholerną rację! Cholerną rację! Rozumiem. Szlag.
- Panienko? Już się dobudziłaś? Nie, nie jestem żadnym jeźdźcem apokalipsy, zwę się Enserric... nie, to nie jest moja oryginalna postać. Miło poznać. - wtrącił Enserric.
- Jeździec apokalipsy. Dobre sobie. Nazwij mnie jeszcze raz panienką a ci te pióra z tyłka wyskubię! - westchnęła - Layla Tinnyer, gdzie moje maniery.
- Twarz zyskała imię... obskubać mi piórka mówisz? Nie wiem, czy dałabyś mi radę, widzisz, już nieraz, niejedna osoba próbowała mi obskubać piórka, często za kradzież jabłek.. mniam. Ale była taka jedna wiedźma.. chyba już jej kilka wozów jabłek ukradłem to przygotowała niezwykłą zasadzkę z pomocą golemów. Dałem się złapać i wtedy ona mnie wtrąciła do takiej machiny... wielka jak Jabłoń Doczesna. I ta maszyna, powoli mi obskubywała wszystkie pióra.. myślałem, że nie będzie końca, ale - - - -
- Enserric! Ee...to znaczy może innym razem posłuchamy. - przerwałem tą[tę?] ciekawą opowieść.
- Ale to taka ciekawa opowieść.. no dobrze. Ja czy ty wyjaśniasz tej panience co się stało? ups... - O nie! Ale będzie opowiadania!
- O Boże...wyjaśnienia! Ile tego będzie! Ile się wydarzyło! - powiedziałem.
- Znając życie przegapiłam deszcz ognia i przylot jakiegoś kulaśnego smoczyska który robił coś tam coś tam i ktoś przyszedł, pomachał mieczykiem, zabił smoka, a wyście go rozwalili na kawałki...
- Kra... nie. Trochę gorzej...
- No to od czego tu zacząć? - zapytałem myśląc gorączkowo.
- Kra! Kra! Po pierwsze... razem z Altairem jesteś wolna od tego klasztoru, mało tego, opat nazwał was przyjacielem. - zaczął Enserric. - W zasadzie wszystko dzięki Altairowi, nawet twoje życie panienko.
- Ee...nie przesadzaj, w końcu ty mu powiedziałeś gdzie był ten cały szczurołak.
- Jak miło.... Chętnie nakopałabym ci do tyłka, ale z grzeczności podziękuję. Kiedy indziej.
- Ee.. Altairze, mogłeś mnie zabić. Ale niemniej, dziękuję... no i jest jeszcze sprawa tego, który mnie znalazł... - Enserric nagle zaniemówił.
- No... - mruknąłem. Ciężko było oznajmić tak po prostu Layli, że Datter...
- Panowie... Nie żebym nie chciała wam przeszkadzać, ale... yrhkm. - Layla nagle wyrwała mnie z zamyślenia.
- Co?
Odpowiedziała milczeniem.
- Hrrr, no powiedz w końcu Altair. - usłyszałem cichy głos Enserrica.
- No, więc... Datter nie - Dlaczego ja muszę to mówić? - żyje.
- Hm. Znowu? Boże, co za facet... - Hej, hej bez takich mi tu!
- Ale wracajmy do opowieści. Co to jeszcze zostało, Enserric? - zapytałem.
- Czekaj! Kra... znowu? Jak to znowu?
- Aa...no bo już raz zginął, ale dzięki takiej jednej nekromantce został duchem, i z pomocą...tej suki wrócił do życia. Mówiąc w skrócie.
- Arr... dziwne. Ale wracając... już żadnych nowych wieści. Gdzie się teraz udajemy?
- Ee...nie mam pojęcia. - odpowiedziałem.
- A gdzie wcześniej szliście? Kra?
- Gdzie my to szliśmy, Layla? Bo już się pogubiłem w tym wszystkim.
- Hm... Szczerze to już mi z głowy wyleciało, ale tak czy siak, sprawę uznaję za zamkniętą. Nocturne! - zakończyła jakże poetycko Layla.
- Hę?
Nagle do pokoju wszedł Abizagil.
- Dobrze widzieć, że nic ci nie jest Laylo... ekhem, Altairze, Datter zostawił tu te mapy. Będziesz miał z nich jakiś pożytek?
- Hmm...Mogą mi się przydać, kto wie co może się zdarzyć.
- Ukazują drogę do Mglistych Szczytów... coś mówił, że musi się tam wybrać z tą zdradziecką mroczną. - ciągnął opat.
- Tak. To w takim razie chyba pożyczę je sobie. - Wszystko żeby dopaść tego brudnego elfa! Z tego co mówiła to tam właśnie się wybiera.
- Proszę bardzo... życzę ci powodzenia w wyprawie. Pamiętaj o tym kamieniu, którym ci dałem. - powiedział i wyszedł.
- To może... Ja też się już zacznę zbierać... - powiedziała Layla i usiadła na łóżko - Uf.
- Zbierać? Gdzie? - zapytałem zaskoczony.
- Kraa... to ruszymy do tych... Szczytów?
- Nie wiem... Wrócę do Stervis, a potem tam gdzie mnie wiatr po niesie. Jak zawsze.
- To nie idziesz z nami do Mglistych Szczytów? - zapytałem, trochę zaskoczony.
- Nie sądzę... Nie ma w nich celu... Po za tym mam do załatwienia parę spraw przed mym odejściem więc mam pełne kły roboty. - odpowiedziała i dźwignęła się z łóżka.
- Kraa? Ale przecież Altair ci uratował życie, nie jesteś mu coś winna? - zakrakał Enserric.
- Gdyby dla dziwki istniało pojęcie ''być dłużnym'' świat byłby lepszym miejscem... Tak w ogóle to po co mam tam iść? Grób chcę mieć na rodzinnych ziemiach więc nie widzę powodu by sobie to komplikować ludzkimi wymysłami. - Oh, jak mi miło. Poczułem jak mina mi trochę skwaśniała. Nieźle. Cóż za wdzięczność! To ja tu ryzykuję życie, a tu ledwo takie marne dziękuję usłyszałem! Obgryzłem do końca jabłko i rzuciłem ogryzkiem gdzieś w kąt.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nie było aż tak źle. Udało mi się upolować dwa króliki... co zresztą jest dziwne, zwykle żadnego nie ma w tej okolicy o tej porze roku. Hm.. no, grunt, że Mary będzie zadowolona. Powoli szedłem, pogwizdując sobie jakieś pioseneczki... kiedy przede mnie wyskoczyła pewna istota. Dość dziwna, wyglądała jak elfka, ale włosy miała białe, a całą skórę ciemną. W życiu czegoś takiego nie widziałem. Kobieta, tak mi się zdaje, rozpoczęła rozmowę.
- Witaj obcy. Pomożesz zagubionej osobie? - zapytała.
- Tak. A mogę zapytać... kim ty jesteś? Nigdy nikogo takiego nie widziałem. Bez urazy. - odpowiedziałem.
- Nie słyszałeś o mojej rasie? Nie boisz się mnie? To błąd... jestem Arianne, z rasy mrocznych elfów. - pierwsze słyszę.
- Pierwsze słyszę. - oj, powiedziałem to na głos!
- Tak? To.. chyba dobrze. Niemniej jednak, czy możesz mi pomóc?
- Zależy w czym podróżna.
- Błąkam się już dość długo po tych okolicach... zechcesz mi powiedzieć gdzie ja jestem? - zapytała i lekko się do mnie uśmiechnęła.
- Jesteś po wschodniej części Mglistych Szczytów, podróżna. - odpowiedziałem bezpośrednio.
- Mgliste Szczyty? Co za ironia... nie chciałam tu trafić a jednak trafiłam... - mruknęła coś do siebie. - A więc powiedz mi przystojny... nawet nie wiem jak masz na imię.
- Vic Marks.
- Vic.. tak. Powiedz mi, nie masz przypadkiem mapy tej okolicy? - zapytała... lepiej teraz uważać na słowa.
- Tak, mam, ale niestety nie mogę dać. - co ja..? Czemu nie skłamałem?
- Ah.. rozumiem... a może jednak jakoś się dogadamy? - zaczęła spoglądać na mnie nonszalancko.
- Nie... nie sądzę. - odpowiedziałem.
- Niby dlaczego..? Nie podobam ci się? Z tego co zauważyłam to nie ma tu zbyt wiele kobiet... pomyśl co mogłabym dla ciebie zrobić w zamian za mapę... - niebezpiecznie do mnie się zbliżyła.
- Ch... chyba... pomyślałem.
- I jak... podobają ci się te myśli?
Już miałem rzucić to wszystko w cholerę... ale w ostatniej chwili pewna myśl mnie powstrzymała. Nie mogę tego zrobić.
- Nie za bardzo. Myślę, a raczej wyobrażam sobie żonę czekającą na mnie w domu. Wybacz, ja ci nie pomogę. - odpowiedziałem.
- Na pewno nie chcesz tego przemyśleć? Noc spędzona ze mną będzie niezapomniana, tylko pomyśl! - jeszcze dodała.
- Ja... nie. Noc spędzona z żoną po tej twojej nocy, byłaby jak piekło. A nawet jeszcze gorzej. Nie mogę ci pomóc.
- W takim razie inaczej porozmawiamy... - rzuciła się na mnie, przygniatając mnie do ziemi.. przyłożyła mi sztylet do gardła. - Teraz mi oddasz tą mapę, albo zabiorę ją z twoich zimnych rąk.
- Podróżna... tylko zwiększasz moją niechęć do ciebie - i szybko ją przerzuciłem za mnie. Elfka widocznie była bardzo zdziwiona. - Nie mogę ci pomóc.
- Odwróć się do mnie! Patrz na mnie! A teraz oddawaj tę mapę natychmi...! - zanim zdążyła skończyć zdanie, szybko podhaczyłem jej nogi moim długim kijem... biedaczka się wywróciła.
- Nie mogę ci pomóc. Żona na mnie czeka. Idź poszukać łatwiejszego łupu. - powiedziałem i odszedłem. Elfka coś tam jeszcze przeklinała, ale nie zwracałem na to uwagi. Mary pewnie już się niecierpliwi... muszę czym prędzej wracać.
Achh.. tak.. znajomy widok naszego małego domku. Rozpalony kominek, nakryty stół. Uroczystość tylko czeka na mnie... i moje króliki. Kiedy wszedłem do domu jak zwykle ciepło mnie powitała Mary.
- Co tak długo? Woda już się zagotowała! Dawaj te chuderlawe kapy mięsa! - jej słodki tembr głosu zawsze mnie uspokaja... Usiadłem i postanowiłem o czymś porozmawiać z nią.
- Kochanie?
- Co? Co znów zbroiłeś Victor?
- Vic, mów do mnie Vic żabciu... nie wrócili tu przypadkiem ci czarodzieje?
- Nie, widocznie stracha im narobiłeś. Pogratulowałabym ci, gdyby to cokolwiek dla ciebie znaczyło.
- Ale jednak nie zaszkodzi teraz pogratulować...
- Daj spokój Victor! Czekam od długiego czasu na ciebie i jeszcze mam ci gratulować? Co cię w ogóle tak zajęło?
- Jakaś mroczna elfka mnie opóźniła, żabciu.
- Jaka mroczna elfka?! Znów zadajesz się z tym nienormalnym towarzystwem?
- Nie, kochanie, nie! To jakaś podróżna, chciała zapytać o drogę...
- I ty pewnie z nią flirtowałeś.... ooooo, to dlatego tak późno przyszedłeś, tak? Spałeś z nią?!
- Nie! Kochanie, nigdy bym tego tobie nie zrobił!
- Powiedz to tak, żebym uwierzyła! - po czym sięgnęła po pałkę...
- Ż-żabciu! Naprawdę! Dla ciebie zrobiłbym wszystko, nie dam się poddać urokom jakiejś taniej zdziry! Proszę, cię musisz mi uwierzyć! - odpowiedziałem desperacko.
- Naprawdę? Victor, po raz pierwszy nie śmierdzisz kłamstwem... hmm... a czy podoba ci się moja nowa fryzura którą zafundowali mi ci czarodzieje?
- Tak żabciu, jak najbardziej.
- Hmm... znów mówisz prawdę... za bardzo cię znam, mogę rozpoznać kiedy kłamiesz, kiedy nie... naprawdę ci się podoba?
- Oczywiście, dla mnie zawsze jesteś piękna, żabciu.
- Hmhmhm... - pierwszy raz od 10 lat zaśmiała się... coś niesamowitego - Victorze... odwdzięczę ci się za tą wierność dziś w nocy.. jeśli nie zmienię zdania.
- Dziękuję.. kochanie. - nie mogłem w to uwierzyć.
- Doskonale... będziesz się świetnie bawił... - uśmiechnęła się do mnie ciepło - A teraz jedz szybko te króliki! Nie po to tyle się męczyłam z ich przygotowaniem, by teraz robiły się zimne na stole!
Tak... jej tembr głosu zawsze mnie będzie uspokajał... Przynajmniej nie mogę narzekać w życiu na brak zainteresowania moją osobą.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Szliśmy wolno, długo przez gęste zarośla lasu, przez błota i inne wymysły natury. Po drodze czas umiliły mi wiele opowieści Enserrica. Słońce grzało mnie mocno w plecy, ale w końcu doszliśmy na krawędź owego lasu. Przed nami rozpościerały się Mgliste Szczyty. Widok piękny, ale także niebezpieczny.
- Ahh...Piękny widok, przyznasz Enserric? - westchnąłem.
- Kra... nieswojo się tu czuję.
- Nieswojo? Dlaczegóż to? - zapytałem.
- Atmosfera przytłacza mnie tutaj... i poza tym mam lęk... lęk wysokości. - wyjąkał Enserric.
- Lęk wysokości? - ponownie zapytałem zaskoczony. A to mu się trafiło, kruk z lękiem wysokości.
- Zawsze się bałem dużych wysokości... czuję nieopanowany strach. - Enserric nagle urwał, przełknął ślinę i ciągnął dalej - Ta ścieżka chyba nas gdzieś zaprowadzi... chodźmy.
- Dobrze.
Więc zaczęliśmy ponownie iść. Szliśmy coraz wyżej i wyżej. Cały czas wydawało mi się, że ktoś za nami idzie. W pewnym momencie wyszliśmy na małą polankę, dość wysoko położoną. Stała tam także mała chatka - wnioskując po dymie z komina - zamieszkałą.
- Dom? Tutaj? - zapytałem.
- Mrrr, nie podoba mi się to. Co robimy? - odpowiedział mi pytaniem Enserric.
- Nie wiem... Moglibyśmy zobaczyć co tam jest, przydałby nam się jakiś odpoczynek mówiąc szczerze. - odpowiedziałem.
- Kra... - kruk zaczął drżeć - Podobno wszystko co tu mieszka może pożreć człowieka... tak więc nie będą mieli problemów z krukiem.
- Ale chyba jakieś potwory nie mieszkają w domu? Hm...Wygląda na zadbany.
- Mrrr... prowadź... - powiedział nadal trochę się trzęsąc.
Ruszyłem powoli w stronę domku. Na małym polu obok domku stał jakiś mężczyzna grabiąc liście. Miał krótkie, brązowe włosy, był dosyć wysoki, wyglądał na trochę zmęczonego, ale szczęśliwego.
- Eee...Dzień dobry! - zagadałem ostrożnie. Mężczyzna odwrócił się.
- Hę? A ty kto? Gadaj zanim wbiję ci grabie w oko! - krzyknął.
- Ostrzegałem.. uciekajmy, on nas pożre! - szepnął wystraszony Enserric. Ledwo powstrzymałem się od śmiechu.
- Ee, jestem Altair, szukamy Mglistych Szczytów! - powiedziałem.
- To je znaleźliście... - facet podniósł grabie i mruknął coś o uważaniu na słowa - A po co tu przyszliście?
- Szukamy schronienia na noc. - Jeśli oczywiście nie obudzę się z grabiami w pośladkach.
- Taa? I przy okazji spalić mi dom? Wynoście się! - krzyknął mężczyzna.
- Spalić. Lepszej wymówki nie można znaleźć - powiedziałem cicho. - No to nic tu po nas, Enserric, ruszamy dalej.
- Puszczę to mimo uszu... - usłyszałem jakieś krzyki z domu. - Co kochanie? - krzyknął i ponownie zwrócił się do nas. - Poczekajcie chwilę... - Mężczyzna wszedł do domu i wrócił po jakieś chwili.
- Eemm.. słuchajcie, polujecie przypadkiem na jakiś czarodziei? - zapytał nas.
- Eee...nie. A powinniśmy?
- Hm... Żabciu! Chodź tu na moment! Ty rozpracujesz tego gościa! - krzyknął. Nagle z domu wyszła jakaś kobieta z...jakimś ręcznikiem na głowie i zwróciła się do mnie donośnie.
- Jesteś z tymi czarodziejami? Chudzi, wysocy? - Jakimi, na Boga, czarodziejami! Niech ktoś powie w końcu.
- Co? Hpmh, nie.
- Och, na pewno? Nie zgłosili się po odbiór bardzo kosztownej nagrody.. co to było? Miecz z adamantu? Tak, chyba tak. - ciągnęła kobieta. Z adamantu?
- Z adamantu? Ah, trzeba było tak od razu! Tak przysłali mnie po miecz! - powiedziałem szybko podekscytowany.
- A więc jednak z nimi pracujesz. Kochanie, czy mógłbyś...?
- Z dziką przyjemnością... - mężczyzna wykonał zamach grabiami i trafił mnie kijami prosto w plecy! Upadłem na ziemię zaciskając zęby z bólu.
- Ah! Za co!? - krzyknąłem. To jest ten miecz z adamantu?
- Zastanowisz się drugi raz, zanim zaatakujesz nas z swoimi kumplami.. Victor, przyłóż mu jeszcze raz. - powiedziała kobieta. Poczułem drugie mocne uderzenie kijem w plecy. Boli!
- Jakimi kumplami!? - wykrztusiłem plując krwią.
- Nie udawaj głupa! Nie trzeba było się przyznawać, że trzymasz z tymi czarodziejami! Kochanie, przywalić jeszcze raz?
- Poczekaj mój drogi... co masz do powiedzenia, nieznajomy? - zapytała mnie kobieta.
- Nie trzymam z żadnymi czarodziejami! Ciekawe kto by nie skłamał za miecz z adamantu!
- Zapytam jeszcze raz: czy trzymałeś z tymi czarodziejami? - zapytała ponownie kobieta.
- Na Boga, nie! - Po moich słowach zapadła chwila ciszy.
- To dobrze. - oznajmiła i odeszła do domu. Mężczyzna podszedł do mnie i pomógł mi wstać.
- Źle zrobiłeś licząc na łatwy zysk.. żonka potrafi być mściwa. - rzekł mężczyzna.
- Ah! Ale żeby od razu mnie lać kijem? Co za czarodzieje?
- Wybacz.. - facet zaczął otrzepywać mi ramiona z kurzu - Ostatnio mieliśmy problemy. Jakaś grupa czarodziei zaatakowała żonę, woleliśmy być ostrożni. - powiedział i wyciągnął dłoń - Vic Marks.
- Miło mi, Altair, a to jest Enserric. - uścisnąłem mu dłoń i wskazałem na kruka. Ale Enserrica nie było. - Enserric?
Kruk wychylił się zza skały, za którą przed chwilą uciekł.
- D-dobry... proszę mnie nie jeść, nie jestem smaczny! Do smaku jabłka mi daleko! - krzyknął przerażony Enserric.
- Gadający kruk... ciekawe, ale wiele w życiu widziałem... co cię sprowadza do Mglistych Szczytów, Altairze?
- Hm, wiele rzeczy... Szukam takiej jednej mrocznej elfki.
- Mrocznej mówisz? Ano była tu taka jedna... przynajmniej tak się przedstawiła.
- Co? Była tutaj? Przedstawiła swoje imię?
- Tss.. chyba tak. Coś na R lub A, nie pamiętam... to jej szukasz?
- Może Ariane!?
- Możliwe.. kiedy nie uzyskała to co chciała, to mnie zaatakowa - - - - - nagle usłyszałem krzyk z domu - Wybacz, żonka dobiera mi się do siedzenia, muszę iść. Niestety nie możemy ci pomóc z noclegiem... ale na górze tej drogi znajduje się dawno opuszczony kościół. Tam powinieneś znaleźć schronienie... Już idę kochanie!
- Do widzenia! Dobrze Enserric, ruszamy!
- Na.. na górę.. umrę... ee tak, już idę. - wyjąkał Enserric i wskoczył mi na ramię.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Było już całkiem ciemno. Kowal i jego czeladnik zrobili mały porządek w swoim miejscu pracy i poszli na górę do domu kowala. Wyszedłem z ukrycia i poszedłem do tawerny. Stałem przed jej drzwiami jednak nie mogłem do niej wejść. A co jeśli to nie on mnie otruł? Jeśli to był ktoś inny? Może czeka teraz w tawernie i gdy tylko wejdę poczuję sztylet na gardle? Nie, nie pójdę tam. Rozejrzałem się. Ujrzałem strażnika podążającego w moją stronę.
-Co ty tu robisz!? - spytał gdy był dość blisko. No właśnie co ja tu robię?
-Ja...ja...Eee...-nie wiedziałem co powiedzieć
-Może chcesz wejść do tawerny!? - powiedział w uśmieszkiem strażnik.
-Tak... To znaczy nie... Lepiej już pójdę.
-Tak będzie najlepiej.
Minąłem strażnika i ruszyłem przed siebie. Nie wiedziałem gdzie idę. Po prostu szedłem przed siebie. Spojrzałem w niebo. Księżyc był bardzo wysoko. Chyba jest koło północy. Chyba już pójdę w stronę ruin. I tak nie będę mógł za szybko iść. Odwróciłem się i poszedłem do bram miasta. Zatrzymał mnie jeden ze strażników przy bramie:
-Dokąd to?
-Eee... Na spacer.
-Niebezpiecznie jest chodzić w nocy na spacery poza miastem.
-A kiedy tam jest bezpiecznie. Ostatnio próbowano mnie otruć w tawernie, więc dla mnie nigdzie nie jest bezpiecznie.
-Skoro tak. To idź. Tyko żebyś nie wrócił do cywilizacji zimny.
-To akurat moja sprawa. - powiedziałem odchodząc.
Ruszyłem tą samą drogą, którą szedłem na moje pierwsze spotkanie z tymi bandytami. Szedłem dość szybko, ale nie mogłem iść najszybciej. Cały czas myślałem o tym co powiedział mi tamten elf. Ojciec mówił coś, że był na wojnie, ale nie mówił, że niszczyli wioski zwykłych ludzi. Zresztą to już przeszłość teraz muszę postarać się, aby tamten gość nie zemścił się na mnie. Tylko ja na nim.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Śledziłam cały czas tą dwójkę odkąd zobaczyłam nich u tego bezczelnego farmera.. Altair i kruk. Po cichu zakradłam się za nimi do jakiegoś starego, zrujnowanego kościoła... ona ma mapę tych okolic, muszę ją zdobyć. Muszę tylko poczekać na właściwy moment.
- Trochę tu strasznie... za dużo cieni. - powiedział Enserric.
- Ee, tam, cienie to nic strasznego. - odpowiedział mu Altair.
- Najwyraźniej nie słyszałeś tej opowieści Kiedyś pracowałem dla Mistrza Przywoływań w Everen, pewnej nocy, gdy musiałem pilnować mieni, jeden z jego służących przypadkowo wypowiedział Słowo Przywołania... i wtedy po całej posiadłości rozpełzły się cienie.. nie miało gdzie się uciec, i tak w ogóle - - - -
- Dobra, dobra! Przecież nie znamy żadnych Słów Przywołania czy czegoś tam.
- Kra, na szczęście. Chciałem tylko powiedzieć, że cienie MOGĄ być straszne.. to gdzie się zaszyjemy?
- Dla mnie i tutaj będzie dobrze. - powiedział Altair i usiadł w kącie.. w cieniu. W cieniu gdzie ja akurat się czaiłam... wyciągnęłam z ciemności rękę ze sztyletem i położyłam go na gardle Altaira.
- Witaj... czy ty mnie czasem nie prześladujesz? - powiedziałam.
- Do kogo ty to.. KRA KRA! TO ONA! Grrrrrr..... - Enserric się zorientował, że tu jestem. Altair tylko się zaśmiał.
- I z czego się śmiejesz jalluk? Co jest takiego śmiesznego? To, że za chwilę poderżnę ci gardło?
- Ależ nie na Boga!
- W takim razie z czego..? Chyba nie popełniłeś tego błędu, zastawiając na mnie pułapkę? - zapytałam.. ale nie wierzyłam, że ten tchórz cokolwiek zrobi.
- Z czego? Z tego, że raczej za chwilę mi NIE poderżniesz gardła.
- Nie prowokuj.. co niby zrobisz, jesteś zdany na moją łaskę.
- Naprawdę tak myślisz? - ten głupi człowieczek nic nie mógł przygotować! Jest za tchórzliwy by cokolwiek zrobić.
- Tak... a teraz nadstaw pięknie gardło i pożegnaj się z życiem... - szykowałam się do przecięcia mu szyi...
- Dobrze...Enserric ukryj się gdzieś! - krzyknął i... zaczął się przemieniać w wilkołaka! NIE!
- Co?! Co to ma znacz - - -
- Muahahah! - krzyknął, odtrącił moją dłoń, wstał i odwrócił się w moją stronę...
- Myślisz, że to coś da? - krzyknęłam i wykonałam pchnięcie sztyletem w prawy rząd jego żeber, jednak on z łatwością złapał moją dłoń i zaczął ją mocno ściskać... i wtedy mocno nią szarpnął i odrzucił mnie z siłą. Upadłam, z trudem się podnoszę. Staram się podnieść sztylet, ale ręka odmówiła mi posłuszeństwa.. nie mogłam go spokojnie utrzymać! Ten.. stwór w międzyczasie podszedł i odtrącił daleko ode mnie moją broń. W akcie desperacji starałam się go szybko ominąć z lewej, ale wilkołak złapał mnie za koszulę i odtrącił z dużą siłą. Upadła i już nie mogłam się podnieść.. nie ma siły.. co on zamierza?! Altair podniósł swoją łapę, położył ją na mnie i zaczął przyciskać mocno... ale ostrożnie, ale i tak to bolało!
- Mam cię najpierw rozszarpać czy od razu zjeść kawałek po kawałku!? - ryknął do mnie.
- Uch.. Ughh... tylko spróbuj...! Arhhch! - zdążyłam powiedzieć.. nie będę błagała o łaskę!
Wilkołak tylko się zaśmiał.. i ściągnął z mojego ciała łapę.. tylko po to, by przyrżnąć mi porządnie pazurami w bok.
- AIICH! - próbuję szybko cofnąć się do ściany, byleby z dala od tego stwora - Mo-może dojdziemy do jakiegoś porozumienia?! Ja wezmę mapę po którą tu przyszłam i się rozstaniemy w pokoju, co? CO?! - krzyczę prędzej z przerażenia niż gniewu.
- Rozstaniemy? Mapy? Nie sądzę, nie sądzę...
- [w tym momencie dotarłam do ściany... siedząc desperacko się do niej przybliżyłam, krzyknęłam do Altaira] To czego chcesz?!?
- Czy to nie oczywiste? Twojej śmierci. Ale, że widzę jesteś bardzo przerażona tym, że zaraz umrzesz, dam ci jeszcze jedną szansę. - wilkołak wyje ile sił w płucach..
- C-co ROBISZ?!
- Mała NIESPODZIANKA. - w oddali słyszałam wycie wilków... jest bardzo źle!
- Ch-chyba nie zamierzasz... NIE, proszę cię! - krzyknęłam w akcie desperacji... nie chciałam zginąć rozszarpywana przez wilki. Altair odpowiedział mi tylko śmiechem. I wtedy do kościoła weszły dwa wilki... widocznie czekały na jakieś rozkazy od wilkołaka.... zaczęłam się panicznie bać. Altair wskazał wilkom na mnie i jeszcze raz zawył... to była moja ostatnia szansa.
- Altairze.. p-proszę, nie rób mi tego! Panicznie lękam się wilków! Proszę! - wybłagałam.
- Zaufanie to śmierć, Arianne, czyż nie? - odpowiedział...
- C-co?..... Błagam, nie zostaw mnie tak Altairze! Altair?!
- Czego!? - zwrócił się do mnie z gniewem.
- Proszę..! N-nie chcę tak umrzeć! M-mogę ci się przy.. przydać! Błagam....!
- Tak!? A potem tak samo wbijesz mi sztylet prosto w brzuch, kiedy najmniej się tego spodziewam!? O nie, Arianne, o nie!
- Zrobię wszystko co każesz, Altairze błagam! Już z samego lęku przed tymi stworzeniami mogę umrzeć! Ja.. ja... - spoglądnęłam na jednego z tych wilków - n-nie patrz się tak na mnie, dobry wilk.. d-dobry... Altairze! Błagam...! Nie tak chcę odejść z tego świata!
- Nie wybiera się jak się ma umrzeć. Datter także nie chciał tak zginąć, ale jednak zginął. I to z twoich rąk, Arianne, mimo to, że on ci zaufał!
- Ja mu za to od początku nie ufałam..! Ee.. Altairze, to znaczy proszę...! Nie pozwól... - mój głos coraz bardziej się ścisza- nie pozwól... nie pozwól...
- Hm...Enserric! ENSERRIC! - ryknął Altair... ja cały czas musiałam znosić nieziemskie katusze, przez wilki.
- Już po wszystkim? Co... AAAAA! Wilkołaki! Już mnie tu nie ma! - wyłonił się Enserric.
- Stój! Nie bój się to ja, Enserric! To ja Altair!
- Altair? A to ci nowość, ale za to znam lepszą opowieść, działo się to w roku - - - -
- Nie pora na OPOWIEŚCI! Chodź tutaj!
- Eee.. już.. czy to nie... haha! Gonił wilk razy kilka.. czy jakoś tak. I co teraz powiesz ty zdradziecka dziewko? EE, to w czym miałem ci pomóc? - zapytał kruk.
- Twierdzi, że może nam się przydać, błaga o litość. Co o tym sądzisz, Enserric? - powiedział Altair... kruk na mnie spojrzał dziwnie.
- Ona? Przydać? Zabiła mi jedynego człowieka, który miał do mnie cierpliwość! Zabij ją czym prędzej.... - nie!
- Nie! Nie! Nie! To już przeszłość! Pomyślcie o teraźniejszości! - krzyknęłam.. cały czas cała w strachu przed wilkami.
- Dzięki przeszłości mamy teraźniejszość, młoda damo! Altair, decyzję zostawiam tobie. - odrzekł Enserric po czym odszedł.
- Altairze! Błagam..! Zabij mnie nawet teraz, byle nie strasz JUŻ MNIE TYMI WILKAMI! Aaaghh! - po czym złapałam się rękoma za głowę.. to już za dużo, nie ścierpię tego lęku!
- Argh, dość! Tym razem daruję ci życie, ale jeśli drugi raz wejdziesz mi w drogę, pożałujesz! - po czym warknął na wilki, a te odeszły.
- Ja... ty.... one.... - nie mogę uwierzyć w to co właśnie się stało... Altair rzucił na mnie ostatnie spojrzenie i zaczął kierować się w stronę wyjścia.
- Altair! Cz-czekaj... - krzyknęłam.
- Czego chcesz!? - warknął... niemalże od tego zabrakło mi tchu w płucach.
- D-dobrze wiesz... że to... to się nie zakończy. J-ja muszę spojrzeć na twoją.. twoją m-mapę.
- Ee... m... bo.... t-t.... a.... i.... w-w-w... nie-nie wiem już dlaczego masz mi p-pokazać... nie mogę sobie przypomnieć przez ten strach...!
- Przecież wilków już nie ma!
- T-to ty... to przez ciebie ciągle się boję... nie.. piekła, nie mogę sobie w ogóle przypomnieć... c-co ja miałam robić...? - co.. co się stało? Nie pamiętam co się wydarzyło przed chwilą... co mi się stało?!

----------------------------------------------pustka.... bezgraniczna pustka-------------------------------------------------

- Lęk.. lęk... strach-h.. tak boli.. boli! [twarz mi się wykrzywia w grymasie bólu] Strach! Wilki, one są wszędzie! Ja.. ja... kim ty jesteś? - zwróciłam się do osobnika który stał w drzwiach kościoła. Wyglądał na wilkołaka.
- Co? Nie ma tu nikogo!
- Ale ja ciebie pytam. Kim jesteś? Jesteś wilkołakiem.. to widzę.. masz jakieś imię? - czemu on tak dziwnie się w ogóle zwraca do mnie?
- Altair! Przecież to ja! A co to w ogóle ma do rzeczy!? - ładne imię.
- Oh.. ładne imię. Hmm... nie wiesz gdzie jesteśmy? - wyglądał na jakiś opuszczony budynek, moim zdaniem.
- Oj, chyba sfiksowała... pogadaj z nią jeszcze trochę, postaram się ustalić co jej jest. - powiedział jakiś miły, gadający kruk do wilkołaka. Ładne upierzenie miał.
- Jesteśmy w opuszczonym kościele. A ty jak masz na imię? - zapytał mnie wilkołak.
- Ja na imię? A... Be.... Ten... n-nie wiem. - jak można nie znać swojego imienia? Dziwne... wilkołak i kruk coś sobie cicho rozmawiali.
- Hej...czy ty aby czasem nie jesteś mrocznym elfem? - zapytał mnie wilkołak.
- Mroczny Elf? Ja? Ha.. no co ty... moment.. faktycznie... ciemna skóra... białe włosy... hej, skąd wiedziałeś? - to więc jestem mrocznym elfem?
- Skąd ty się tu wzięłaś? - zapytał znów wilkołak.
- Ja? Nooo, musiałam przybyć z... tego.. takie miasto... ee, wiesz jakie... chyba. A może nie z miasta..? - odpowiedziałam.
- Mogę zgadywać, ale chyba straciła pamięć... taką reakcję musiał wywołać silny lęk, szok związany z jakimś wydarzeniem.. co ty z nią robiłeś? - zapytał wilkołaka ten mały, milutki kruk.
- Nic... Krzyczała, że panicznie boi się wilków. - odpowiedział wilkołak.
- W takim razie chyba to jest prawda... nie każdy jest gotów zmierzyć się ze swoimi lękami. To co z nią zrobimy? - jeszcze raz zapytał kruczek.
- A jeśli kłamie? Jeśli tylko udaje?
- Przyglądałeś jej się, kiedy groziłeś jej wilkami? Drżała? Miała rozszerzone źrenice? Mamrotała coś do siebie? Pociła się?
- Nie wiem nie przyglądałem jej się! Nie mogła się skupić i krzyczała żebym ją zabił, niżeli straszył wilkami.
- Moim profesjonalnym okiem... to nie kłamie. Nawet mroczny elf nie mógłby udawać tego stanu I mnie nie wykiwać. Zaufaj moim słowom: zniszczyłeś ją psychicznie.. mogło jej się przydarzyć coś gorszego, niż stracenie pamięci.
- Jeśli tak mówisz... [Altair przemienił się z powrotem w człowieka]
- Hej! Chłopcy! A chociaż wy wiecie może kim ja jestem? Bo nie mogę sobie przypomnieć, dziwne. Czemu tak mnie ciało boli...? Ał! - krzyknęłam do nich... hmm, gdzie zniknął ten wilkołak?
- Więc chyba musimy ją zabrać ze sobą? - zapytał mężczyzna... czy to on był wilkołakiem?
- To twój wybór... z mojego punktu widzenia, chyba lepiej byś zrobił, gdybyś ją zabił niż ją straszył... stracenie pamięci to znacznie gorszy wyrok. Ale.. ona chyba na niego zasługuje. - odpowiedział kruczek.
- Nie wiedziałem, że aż tak boi się wilków. Chyba masz rację. - dodał jeszcze człowiek.
- Ała...! Czemu nie mogę wstać? - powiedziałam raczej do siebie, niżeli do nich.
- To co robimy? - zapytał człowiek kruka.
- Chodź, pomóż jej wstać. - odpowiedział.
Mężczyzna jakby przez chwilę się wahał, ale w końcu podszedł i miło pomógł mi wstać, oparłam się na jego ramieniu.
- Dziękuję drogi... ee, bardzo przepraszam, nawet nie pamiętam twojego imienia. - powiedziałam do mojego opiekuna.
- Altair. - odpowiedział.
- Altair.. ładne imię. Dziękuję, drogi Altairze.... pewnie nie wiesz kim ja jestem?
- Ee... Masz na imię Arianne.. - odpowiedział mi.
- Arianne? Hm... nie jest aż tak źle. A ten mały osobnik to....
- Enserric. - odpowiedział człowiek.
- Ee.. Enserric, były czarnoksiężnik.. tak jak powiedział Altair. - dodał jeszcze kruk.
- Wesoła z was gromadka... ech.. ech.. słuchaj, drogi.. ten.. Altairze, o! Cała jestem obolała, nie moglibyśmy tutaj zostać? Odpocznę trochę... - powiedziałam.
- Ee...dobrze, więc zostańmy tutaj. - powiedział Altair.. w międzyczasie kruk coś szeptał do niego, że będzie miał mnie na oku.. czy coś takiego.
- Dziękuję... to trochę kłopotliwe... nie pamiętam niczego.. poczekaj, ja.. ty... Ach.. jesteśmy parą, już rozumiem. Niestety, nie pamiętam "sztuczek nocnych" jakich pewnie używałam wcześniej... więc chyba nic z tego dzisiaj nie będzie Altairze... - to bardzo wstydliwe... naprawdę niczego nie pamiętam.
- Ach, nic się nie stało. - i popatrzał się kłopotliwie na kruka... Enst.. Enserrica, o! Jeśli o mnie chodzi... o położyłam się na jakiejś ławie i prędko zasnęłam... słyszałam jeszcze fragmenty rozmów tej dwójki... ale to chyba mi się śniło...
****************************
- Mam jedynie nadzieję, że jak się obudzi to powiesz jej prawdę o tym, że nie jesteście parą.
- Może lepiej ty jej to powiesz?
- Ja? To o ciebie chodzi! Bądź mężczyzną!
- W takim razie najlepiej zrobimy nic nie mówiąc! Jeśli kłamie, że straciła pamięć, to ładnie nam to wyjdzie na jaw.
- Ale... hej.. podoba mi się twój sposób rozumowania! Dobrze myślisz, przyjacielu...
****************************

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Uciekać... Ten ból... Jeszcze ten sobie tak zażartował z wampiryzmu. Tinnyer, ja, to było potrzebne do moich obliczeń. Cisza. Więc gdzie by się teraz udać? Prosto w ciemności, w las. W paszczę i pazury. Niestety. Wykuśtykałam z klasztoru i ruszyłam przed siebie. Wiatr znosił mnie trochę na bok, ale nie zamierzam się poddać. Dojdę gdzie chcę pójść, jak chcę podróżować i dlaczego. Jestem Layla Tinnyer i możecie mi fiknąć, fagasy zmutowane! Skąd ta złość? Jaka złość, debilu?! No, taka. Siedź cicho! W niewiadomym przypływie furii, wyciągnęłam sztylet (podniszczony już, szkoda.) i wbiłam z wrzaskiem w pobliskie drzewo.
- Niech to szlag tego gościa w czarnej zbroi! Gdyby nie to srebro wszystko byłoby w porządku! - krzyknęłam do siebie. - To jest drugi raz kiedy pozwoliłam temu paskudztwu się dotknąć. Pamiętam, że kompletnie mi odbiło, jak objuczona zwiniętymi miksturkami wybuchowymi wkradłam się na przyjęcie do sali barona i zaczęłam ich szantażować. Jak to szło? Lewa ręka za cukierka? Hah. - zapominając o mej broni, dalej człapałam. Rany nie dawały się tak ostro we znaki co potraktowałam jako przychylny znak. Przyspieszyłam do truchcika i położyłam rękę na kuszy.
- Przypomniał mi się taki wiersz, pewnego barda który raz był w stervisowskiej knajpie ''Pod pijanymi baronami''. Był potwornie brzydki, ale jego głos i poezja... Niesamowite.
"Wampiry, dzieci ciemności
Nienasycone, wciąż łaknące krwi
Pełne, agresji i pełne złości
Dla nich zamknięte są każde drzwi
Martwe dusze i opętane ciała
Co nie znajdują wyzwolenia
Na których klątwa będzie trwała
Dając im czarny sens istnienia
Na zawsze przeklęte i potępione
Rzucone między śmiercią a piekłem
W mroku nocy, żądzą przepełnione
Szukające ofiar, straszne i zaciekłe
Wampiry. Czasem mają pragnienie
Ostatnie życzenie w męce pozbawionej końca
Chcą być znów ludźmi, znaleźć ukojenie
Raz na zawsze odejść, byle w świetle słońca"
Trochę jest w tym prawdy, co nie? Złość mija gdy człowiek tak idzie, myśli i - powiedziałam do siebie, a zaraz potem przewróciłam się o coś. Konar, sierota ze mnie. Roześmiałam się, odpowiedział mi ryk. Oho, zaczyna się moja podróż! Czym prędzej wstałam i zaczęłam biec. Przed siebie, nie patrząc na mapy ani kierunki świata. Wiedziałam gdzie dojdę. Znajdę miejsce w którym powietrze jest czyste niczym łza, przestrzeń potrafi zabić,a ludzie traktują wampiry z szacunkiem. Crudus, in horam vivere, Luna Regina! Crudus! Haha! I czyste szaleństwo.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Deif:
Daelan przyszedł w umówione miejsce. Mroczny elf już na niego czekał. Trzymał w ręku miecz, jednak jego twarz mówiła, że wcale nie zamierza go użyć. Może po prostu jest dobrym aktorem... ? Daelan musi zachować ostrożność.
- Ach, to ty... - mruknął zdumiony ciemnoskóry elf. - Przecież powinieneś już nie żyć.
- Ja? Dlaczego, przecież twoja trucizna mnie nie zabiła, wczoraj wyzdrowiałem i dowiedziałem się, że chcesz ostatecznie zakończyć sprawę.
- Co?! Nic takiego nie pamiętam... szczerze mówiąc nie wiem nawet, dlaczego tu jestem, może właśnie dlatego, że chcę cię zabić. Ale dlaczego nic nie pamiętam? Zaraz, zaraz... przecież próbowałem cię otruć wczoraj, nikt nie ma tak mocnego organizmu, aby to przetrzymać i być w formie od razu na drugi dzień...
- Wczoraj? To było chyba 4 dni temu! Na dodatek ukradłeś mi taką statuetkę z brązu.
- W co ty mnie chcesz wrobić?! Żadnej statuetki nie kradłem! Ba, sam straciłem tydzień temu pewną chyba nic nie wartą miedzianą figurkę! Nie wiem co się tu u licha stało. Ale skoro tu już jesteśmy, załatwmy to po męsku. Tylko jeden z nas opuści to miejsce żywy...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zdążyłam się ostro zasapać, gdy potwór odpuścił. W okół było naprawdę ciemno, ale od czego są nasze łowcze oczęta? Nie lubię tak się zapędzać w miejsce w którym nie wiem gdzie przód, a gdzie tył. Wiesz co głód, wybaczam ci. Haha!....
- Kuszo! Moja najdroższa przyjaciółko! I tobie wybaczam, żeś nie trafiała w cele! Byłaś wiele razy ciężka u mego boku, ale to się zmieniło. Wystarczyło oderwać ci takie dwa kikuty, lecz zapomnijmy o nich. - krzyknęłam, unosząc broń wysoko. - Stara towarzyszko, będziesz musiała wkrótce ustąpić nowej. Chodźmy już... - ruszyłam, ale znowu się potknęłam. - Kuźwa!
====
Poczułam jak chwytają mnie jakieś szponiaste ręce i unoszą w górę. Przede mną zionęła gadzia paszcza.
- Cssoo thy tuh nobisss? - rzekł jaszczuroczłek brutalnie stawiając mnie na ziemi. Jego rozwidlony język smagał powietrze.
- Szukam mamy. - odparłam całkowicie poważnie i otrzepałam się. Jaszczuroczłek roześmiał się, łapiąc się za brzuch. - A co taki ktoś jak ty robi w miejscu takim jak to? - wytarłam dłonią krew z nosa. Nie była smaczna.
- Jhesstem pohukiwaszhem. - rzekł jaszczuroczłek. Wyciągnęłam dłoń.
- Layla Tinnyer, wampirza podróżniczka.
- Amugin. - uścisk łuskatej dłoni był niczym imadło. - Zhaphrasssam nha chos mohnierrrrhego. Khu pohkepheniu.
Ruszyłam za Amuginem. Był tak wysoki, że czułam się przy nim jak mrówka. Zaprowadził mnie pod wielkie drzewo . Pod stertą zwiędłych liści zamaskowane było wejście do... nory! To chyba jest pułapka.
======
- No i ja mu wtedy mówię, hic! Złotko, nie wyjdę, hik, za ciebie tylko dla,hik, kasy. - machnęłam dłonią i dokończyłam wino. Amugin to jednak gość. Wylewaliśmy swoje łzy i napoje z częstotliwość magicznych pocisków.
- Ahly hun rzhuził shę sha thobhą w phohik? - wybełkotał jaszczuroczłek zza swojego taboretu. - Thakha mihoszcz...
Zaśmialiśmy się, chwyciłam trzecią butelkę tego wspaniałego trunku i nalałam sobie do glinianego kieliszeczka.
- Eh, to była, hic, najlepsiejsza ucieczka w moim, hic, prawie stuletnim życiu! Przez, hic, cztery mile zaganiałam cztery konie, hic! Wiesz, mój wodniasty czy gdzie wy tam się taplacie, przyjacielu, czas na mnie! Towarzysz mój ruszył w kierunek Mglistych Gór i chyba też, hic! Się tam skieruję... - wyczołgałam się z nory.
- Why hórhę, mhojha khushniszko! - powiedział Amugin i beknął.
- Na północ,hic? - upewniłam się. Gdzie tu do cholery jest północ?
- Ohd theho thewha nha phawo ihd. - jaszczuroczłek usiłował wstać. Z mizernym skutkiem. - Ihd, ahe nhe shapomhij ho stharhyhm Amuginie!
- Jasne, jasne, hic, kohaniutki. Niech, hic, Matka Noc czuwa nad twym, hic. Ogonem? - pożegnałam się ze śmiechem i ruszyłam chwiejnym krokiem ku rzekomej północy. Lalalala. Jak ja kocham te wasze poidła!
Hihi.
======
Przejrzyste powietrze... Przejrzyste?! Co ja gadam..... Tak się pełną parą oddycha. Tiak. Coś tam na niebie siedzi, ale chmury przesłaniają. To już tu? Argh, znowu się potknęłam. Chyba ... nie wstanę.... Jak nie wstanę to będę się turlać. I zaczęłam się turlać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Skoro perswazja na ciebie nie działa. - powiedziałem zanim rzucił się na mnie.
-Po tym co się stało! Nie będę marnował czasu na jakieś pogaduszki podczas gdy dawno mógłbym Cię zabić. Giń! - krzyknął i rzucił się na mnie. Zrobiłem unik, lecz nie dużo mi dał, bo przeciwnik szybko odwrócił się. Na szczęście dał mi czas na wyciągnięcie broni. Zablokowałem jego atak potem następny i jeszcze jeden. Niestety nie zdążyłem skontrować kolejnego, ponieważ drasnął mnie mieczem i przeciął mój pancerz.
-Niezły jesteś! - powiedziałem pomiędzy blokami.
-Długo trenowałem. - rzekł i zaatakował.
Blokowałem kolejne jego ciosy i nie mogłem wyprowadzić kontry. Był strasznie szybki, lecz po jakichś dziesięciu minutach rozgryzłem jego technikę. Co kilka ciosów robi dwu-trzy sekundową przerwę jeśli się postaram mogę wyprowadzić wtedy kontrę. Minęło pięć minut zanim udało mi się zrealizować postanowienie, ale udało mi się. Poczułem, że mój miecz wbił się w jego ciało. Niestety trafiłem w jego rękę. Ale widać było, że go to zabolało, a na pewno spowolniło. Zanim się pozbierał wyprowadziłem cięcie, ale tylko rozciąłem mu pancerz. Ponownie nasza walka polegała na ataku i bloku tylko, że teraz nasze role się odwróciły. Teraz to ja atakowałem, a on blokował. Zyskałem sporą przewagę. Jeszcze tylko kilka ciosów i będzie gryzł ziemię. Nagle zobaczyłem, że z rozciętego pancerza zaczyna wypływać krew. Elf złapał się za brzuch przebitą ręką i ponownie rozpoczął walkę. Teraz jego ataki stawały się coraz rzadsze, ale równie silne. Szukałem okazji, aby wyprowadzić pchnięcie wprost w jego serce. Nareszcie nadarzyła się stosowna okazja. Wbiłem mu miecz wprost w serce i przytrzymałem go przez chwilę.
-Chyba ja stąd wyjdę żywy! - powiedziałem triumfalnym głosem.
-Wygrałeś, ale moi ludzie się z tobą rozprawią przy najbliższej okazji.
-To się zobaczy! - rzekłem i wyciągnąłem miecz z jego ciała. Upadł na ziemię. Schowałem miecz i poszedłem szukać moich rzeczy. Figurka leżała na stole, a torba obok niego. Zabrałem wszystkie moje rzeczy i ruszyłem w drogę powrotną do miasta. Wychodząc spomiędzy ruin zarzuciłem kaptur na głowę dla pewności, że bandyci. o których mówił elf mnie nie rozpoznają i ruszyłem w drogę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Musiałem sobie przysnąć kiedy Enserric opowiadał mi swoją opowieść o tym jak uwiódł kilka kobiet na raz czy coś w tym rodzaju. Poczułem jak coś mnie łagodnie zbudza. Niechętnie powoli lekko uchyliłem oczy. Zobaczyłem nad sobą Arianne, widocznie coś chciała zrobić.
- Ossoochoozzzi? - mruknąłem cicho.
- Cicho! Nawet nie próbuj się ruszać! Już! - powiedziała Arianne.
- Co? - zapytałem jeszcze dobrze nie obudzony. Nie wiedziałem czy to mi się śni, czy jednak nie.
- Słyszałeś, ani się rusz... - Arianne przybliżyła mi sztylet do czoła. Jednak to nie jest sen. Nic nie odpowiedziałem, czekałem na dalszy rozwój zdarzeń, czekałem na śmierć. Masz, Enserric straciła pamięć, tak? To pułapka!
- Doigrałeś się... - powiedziała i walnęła w coś sztyletem na moim czole, po czym wstała ze mnie i usiadła chowając sztylet. Co!? Popatrzyłem zdziwiony na Arianne.
- Co? Jakieś włochate, ohydne coś łaziło ci od dłuższego czasu po głowie. - odpowiedziała na moje spojrzenie, po czym zaczęła przyglądać się swojemu sztyletowi i oczyszczała go z kurzu.
- ... aa dżenkuje... ciakie jabłha... dobhre.... - oznajmił Enserric przez sen.
- Ah...Uff... - westchnąłem z ulgą. Już myślałem, że zginę.
- Przy okazji, ktoś tu był, pytał chyba o ciebie... ee, ty się nazywasz Altair, tak? Chyba tak... nie pamiętam dobrze.. eee, tak, ktoś o ciebie pytał, powiedział, że poczeka przed kościołem. - rzekła Arianne.
- Co? Kto? - zapytałem wstając powoli. Rozejrzałem się: była noc. Ruszyłem w stronę wyjścia z kościoła. Tuż przy drzwiach, a raczej przy tym co z nich zostało, siedział nie kto inny jak Vic. Tak, ten sam Vic, który niedawno ładnie potraktował mnie kijem. Vic wstał z trawy.
- Witaj... nie sądziłem, że wszystko będzie w porządku...
- Witaj, no, więc...ee...ja też.
- Dziwne, prawda? Na początku te wilki, potem jeszcze ta elfka.. to w końcu na nią polowałeś? - zapytał Vic.
- No, jeszcze nie dawno tak.
- Nie będę wnikał... chciałem tylko zobaczyć, czy wszystko w porządku. Wczoraj musiałem odganiać wilki od nas, mam z nimi duże doświadczenie.. a ty miałeś jakieś problemy z nimi? - Ach, to dlatego przybyło ich tak mało.
- Nie. - odpowiedziałem dziwnie. Vic zaczął przyglądać mi się z niedowierzaniem.
- Skoro tak twierdzisz. Ja wracam do domu, pewnie żonka znajdzie mi jakieś nowe zadanie...
- Ah, dobrze. Dzięki za troskę, do zobaczenia.
- Nie ma za co.. jutro spokojniej porozmawiamy. - pożegnał się i odszedł. Wróciłem do kościoła.
- Altair? Eee.. skończyłeś? To w takim razie podejdź, mam kilka pytań... - powiedziała Arianne wstając. Podszedłem do niej bez słowa. Arianne zaczęła mi się przyglądać, widocznie ociągała się z pytaniem.
- Ee.. to może... może usiądźmy? - Uniosłem brwi.
- Dobrze. - powiedziałem i usiadłem. Arianne również usiadła. Zaczęła przyglądać mi się nieśmiale. Próbowała coś powiedzieć, ale jakoś widocznie nie mogła wykrztusić słów. Zrobiła zakłopotaną minę.
- Ee...coś nie tak? - zapytałem.
- hrr... ależ oczywiście... mniam.. mlask... - usłyszałem Enserrica mówiącego przez sen.
- Eee.. umm.. Altair, wcześniej potwierdziłeś, że jesteśmy parą... a, a ja nie wiem jak się mam przy tobie zachowywać, może mi pomożesz? - zapytała dziwnie. O Boże, zapomniałem o tym!...I co ja mam teraz jej powiedzieć?
- Ee... Jak się masz zachowywać przy mnie? - zapytałem dla potwierdzenia. Z jednej strony chciało mi się śmiać, ale z drugiej byłem trochę zakłopotany.
- Tak.. ee, przecież jakoś się musiałam specjalnie zachowywać dla ciebie.. nie wiem, buziak na dobranoc, igraszki co drugi dzień... ja naprawdę nie pamiętam...
- .. hrr... ohh, panieno.. to naturalne opierzenie... hrr. . dotnij i poczuj... hrr.. mlask, mlask... - wtrącił Enserric znowu przez sen.
- Aha...No więc, nie wiem...to znaczy...ee...Jak powiedziałaś tam jakiś buziak na dobranoc czy coś. Jak tam chcesz. - wyjąkałem.
- Co rozumiesz przez "jak tam chcesz"? Altair, ja nawet nie wiem jak ja chcę! Zrozum moją sytuacją.. czemu jesteś taki spięty?
- A...bo boli mnie noga. No, więc...eee...wcześniej całowaliśmy się od czasu do czasu, a na igraszki nocne nie było i warunków i czasu. - wymyśliłem na szybko. Enserric dlaczego się nie obudzisz!
- Dobrze... spr-spróbuję się przystosować.. a mogę jeszcze jedno pytanie zadać?
- Tak, pytaj. - Arianne wskazała ręką na swój bok, tam gdzie wcześniej uderzyłem ją jako wilkołak.
- Zauważyłam, że mam tu postrzępione ubranie.. ale pod tym jest dość świeża rana... ciekawi mnie co mi się stało.
- C-co się stało? Ee, niedawno zaatakowali nas bandyci.
- Ja.. nie wiem... te rany wyglądają na inne niż zwykłe.. jakby od pazurów. Altair... okłamujesz mnie?
- Nie! Jeden z nich był wilkołakiem.
- Bardzo dziwne... ale nie widzę powodu, byś mnie okłamywał. - Arianne schyliła się w moją stronę i pocałowała mnie w policzek - Wyjdę trochę na dwór... zapomniałam już jak wygląda noc.
- Dobrze...
I wyszła z kościoła.
- hrr... nie nie trzeba... wezmę tylko jabłuszka... ja kłamię? ... hrrr...
Popatrzyłem na śpiącego Enserrica i szybciutko podbiegłem do niego i zacząłem go budzić.
- ...nie kochana.. nie musisz tak mnie szarpać... hrrr.. moje pióra są delikatne... hrrrr. - Nadal spał.
- Enserric! Enserric!
- KRA?! Nie! TO NIE BYŁA MOJA WINA!! - kruk zaczął trzepotać skrzydłami - TO ONA!.. och... Altair, nie wolno tak brutalnie budzić byłych czarnoksiężników! Cholera!
- Cicho! Szybko, Arianne wyszła się przejść, idź ją śledzić! - powiedziałem półgłosem.
- Po to mnie budziłeś? Ech... nie, nie narzekam... nawet nic nie dostaję w nagrodę za moje umiejętności, o nie... - mamrocząc do siebie poczłapał w stronę wyjścia. ŁUP! To Enserric przywalił w drzwi.
- Uważaj!
- Hrrr.... mój dziób! Hrrr.. już idę, idę.. nie trzeba mi dziękować.. nigdy nie trzeba, jestem tylko bezużytecznym krukiem, nikomu nie pomagam... - znów zaczął marudzić do siebie i tym razem poprawnie wyszedł. Uff
Wróciłem na ławkę na której wcześniej siedziałem z Arianne i rzuciłem się na nią. Uff, dlaczego ona myśli, że jesteśmy parą? Skąd jej to przyszło do głowy. Przeciągnąłem się leniwie. Dobrze, że nic nie podejrzewa co do tej rany. Ale niewiele brakowało. Pomacałem na wszelki wypadek w kieszeni czy mam mapę. Na szczęście była. Teraz będę musiał się całować z osobą, którą dopiero chciałem zabić. Tylko co będzie dalej? A co jeśli sobie nagle wszystko przypomni i zabije nas we śnie? Będę musiał zapytać Enserrica czy takie coś jest możliwe. Ciekawe co tam u Enserrica. Siedziałem jeszcze tak chwilę w ciszy, aż nagle do kościoła wpadł Enserric z niezadowoloną miną.
- I co? - zapytałem.
- Nic! Wyrywasz mnie z pięknego snu tylko po to by ją śledzić? Upatrzyła sobie skarpę i tam teraz siedzi, nic nie robi! Pogadała trochę ze mną, trochę jej samotno było.. mogę iść spać?!
- Tak, tak możesz iść spać. W nagrodę, za ten wielki wysiłek zapytam później tego Vic''a czy ma jakieś jabłka! - oznajmiłem żeby nie płakał.
- Dziękuję, a teraz proszę o ciszę! Możesz do niej dołączyć, siedzi kilka kroków na prawo stąd. - powiedział i wdrapał się na świecznik i tam próbował zasnąć. Wszystko muszę robić sam! Wyszedłem z kościoła i skręciłem w prawo. Na miejscu, w którym powinna być Arianne, nikogo nie było! Niech to szlag! Naszło mnie dziwne uczucie. Coś tu nie gra! Zabiję tego Enserrica! Lepiej mieć miecz w pogotowiu... Pomacałem pas... Nie wziąłem ze sobą miecza! Jeszcze raz niech to szlag! Rozglądnąłem się za Arianne. Nigdzie jej nie widziałem. Intuicja powiedziała mi żebym wrócił do kościoła po miecz. Tak też zrobiłem. Ale i tam nigdzie nie mogłem znaleźć miecza! No to wpadłem! Stałem jak wryty nie wiedząc co robić dalej. Była kompletna cisza przerywana chrapaniem kruka, oraz...oraz jakieś ledwo słyszalne dziwne odgłosy...przecinanego powietrza z zewnątrz. Wybiegłem szybko z kościoła i ruszyłem za odgłosem. Skradając się zauważyłem Arianne wymachującą mieczem, coś do siebie mówiącą...wymach, pchnięcie, znów sprawdziła miecz i tak kilka razy. Zacząłem się zastanawiać co zrobić. Po chwili namysłu wyszedłem na widok nic nie mówiąc. Arianne była zbyt zaobsorbowana... no właśnie...czym? Sposobem zabicia się? Nie byłem pewien. No, więc Arianne była zbyt zajęta czymś by mnie zauważyć.
- Nie.. nie to nie tak... nie zginie od tego ciosu... - powiedziała do siebie z niezadowoleniem. Wciąż nic nie powiedziałem. - Hmm.. a może pchnięcie? Tutaj trochę naostrzę.. od tego każdy zginie.. a przynajmniej tak mi się wydaję. - Arianne była zbyt czymś pochłonięta, wciąż mnie nie widziała - A może szybkie dźgnięcie?
- Yhm, yhm. - chrząknąłem by zwrócić na siebie uwagę.
- ACH! - krzyknęła z zaskoczenia i opuściła broń - Al-Altair... - wyjąkała i nieświadomie zrobiła krok do tyłu.
- Nieźle walczysz mieczem.
- Eee.. tak? Dz-dziękuję...
- Trochę mnie wystraszyłaś. Następnym razem uprzedzaj mnie, że bierzesz mój miecz.
- O...? N-nie jesteś zły? - zapytała zdziwiona.
- Ee...nie. Dlaczego mam być zły?
- W końcu to twój miecz.. proszę, oddaję. Naostrzyłam go, wprowadziłam lekkie zmiany w wadze... teraz powinieneś lepiej się nim posługiwać. Nie wiem skąd mam taką wiedzę o orężu... - powiedziała i oddała mi miecz.
- To świetnie, dziękuję. - powiedziałem i zacząłem oglądać miecz z ciekawością.
- Nie wiem dlaczego.. ale mnie podkusiło, by sprawdzić możliwie najlepszą kombinację na istoty wrogie mniej więcej naszego wzrostu.. ale.. to już chyba widziałeś? - zapytała.
- Ee, chyba tak. Tak.
Po tym zapadła chwila ciszy.
- To w takim razie... co teraz? - zapytała.
*Witaj Altair, tu twoja intuicja. Czy ty jej naprawdę wierzysz?*"Trenuję na potworki... " straszne, czy ty naprawdę w to wierzysz?*
Nie do końca.
*Haha! Jaką masz, pewność, że jak się nie odwrócisz, to ona nie wbije ci sztylet który nawiasem mówiąc zawsze ma przy sobie? Zabij, zabij.. zabij ją teraz! Zabij! Ahahahaha!*
- Nie będę cię zatrzymywała Altair.. ja tu jeszcze trochę posiedzę. - powiedziała Arianne.
- Dobrze, ee, jakby co to znajdziesz nas w kościele.
- Doskonale.
*Ona kłamie! Przyciśnij ją póki możesz, jasne?! Wbije ci sztylet w plecy, to pewne!* Zawachałem się, ale po chwili zacząłem wracać, ale co chwilę oglądając się za siebie.
- Coś się stało? - zapytała Arianne. *Zastrasz ją, tylko to na nią działa... dalej, przyłóż jej nóż do gardła.. chcę zobaczyć jak cierpi z strachu!*
- Nie, nic, nic, tak tylko patrzę czy wszystko w porządku.
- Czy co jest w porządku? - zapytała, po czym podeszła do mnie i zaczęła mi się przyglądać z bliska. *Taak.. rzuć się na nią, zmuś do gadania, niech ujawni swoje prawdziwe zamiary! Uaahaha...*
- Ee...czy źle się czujesz, trochę ostatnio obawiam się o twoje zdrowie. - skłamałem.
- Och, to słodkie.. ale nic mi nie jest.. dziękuję za troskę... poza utratą pamięci.. tak.. już nawet o tym zapomniałam. - *Łże. Łże, łże, łże kłamie! Zauważ jak ręką operuje przy sztylecie! To pewne co chce z nim zrobić jak się odwrócisz!*
- Tak... To ja już pójdę, Enserric już się pewnie niecierpliwi... Wróć niedługo.
- Tak... wrócę już za chwilkę...
Po czym zacząłem odchodzić szybkim krokiem. *Źle! Źle! Zabije cię!*
*Jak mnie możesz zabić?*
*Nie ja! ONA!*
Nagle poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
- Aaa! - odskoczyłem szybko i wyciągnąłem miecz. *Złap ją, rzuć ją na ziemię i wymuś gadanie!*
- Altair!
- Co? - zapytałem. *Nie daj jej mówić! Szybko, obezwładnij ją!*
- Przestań tak na mnie patrzeć! Przerażasz mnie! - powiedziała Arianne.
- Aa...przepraszam, wystraszyłaś mnie.
- A ty mnie strasznie... chciałam podziękować za to, że tak się mną opiekujesz... - rzekła. *Dasz się obezwładnić jej miłymi słówkami? WYDUŚ Z NIEJ PRAWDĘ!!*
- Ah...a to nic takiego, proszę bardzo... - *Jaką prawdę do cholery!*
*Zobacz na jej niewinną mordkę.. niedawno chciałeś ją zabić, a ona ciebie. NIECH POWIE W KOŃCU PRAWDĘ, ŻE NIE STRACIŁA PAMIĘCI I MA ZAMIAR CIĘ ZABIĆ! Huahuahuuahu!* Arianne wróciła na skarpę, usiadła i zaczęła oglądać nieboskłon. *Teraz masz okazję. Wykorzystaj ją.. wcześniej dzięki zastraszaniu o mało co nie wydusiłeś z niej ważnych informacji, a teraz powinno ci się udać!* Stałem jak wryty. *Co ci szkodzi?! Przecież ta dziwka nie kiwnęła by palcem dla nikogo! WYKORZYSTAJ okazję, jaka teraz jest! Niech się przyzna, że to wszystko to tylko farsa!* Po chwili wachania, odwróciłem się i ruszyłem w stronę kościoła.
*Dlaczego to zrobiłeś? Czyżbyś już zapomniał KIM ona jest?!?!"*
Enserric wciąż spał na starym świeczniku.
*Zabiła Dattera, więc jaki problem dla niej jesteś ty?! Odpowiedz! CZEMU JEJ NIE ZABIŁEŚ?!*
*Nie mam pewności, że kłamie.*
*BĘDZIESZ miał pewność gdy cię urżnie jak świnie?!?! NIE BĄDŹ ŚMIESZNY!*
*Zamknij się w końcu!*
Zacząłem iść w stronę swojego kąta, w którym wcześniej spałem.
*Umrzesz.. ale ja tego nie chcę. Dobra, koniec farsy! Nie jestem żadną intuicją... tylko twoim INSTYNKTEM.. instynktem wilkołaka...*
*Wystarczy! Teraz idę spać!*
*Posłuchaj moich słów... ona cię zabije tej nocy...*
*Dobra niech ci będzie! Obudzę Enserrica żeby trochę popilnował!* Podszedłem do Enserrica i zacząłem go budzić.
- Hr... nie nie śpię! Już nie!... Grrr... co mam zrobić? - powiedział Enserric zaspanym głosem.
- Może teraz ja bym się trochę przespał? Chciałbym, abyś trochę popilnował...jakby Arianne coś kombinowała obudzisz mnie, zgoda? - zapytałem.
- Hrr.. dobrze. Będę ją miał na oku... - odpowiedział kruk. Rzuciłem się w mój kąt i prawie natychmiast zasnąłem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Po dowiedzeniu się paru rzeczy od tego podróżnego, wróciłem czym prędzej do domu.. już w myślach słyszałem okrzyki Mary... Wszedłem do domu.
- Noc jest! Gdzie ty się włóczysz po nocy? - powitała mnie słodkim głosem Mary...
- Nigdzie, żabciu... tylko sprawdzałem teren. - odpowiedziałem.
- A więc widzę, że po tej nieudolnej wpadce z wilkami to czegoś się nauczyłeś? A mówiłam: częściej należy sprawdzać co się dzieje wokół naszego domu.
- Tak, kochanie. Teraz będę wychodził codziennie. - jakbym miał na to czas...
- Co takiego? Będziesz miał na to czas, obiboku! - czy ja to powiedziałem na głos?
- Ee... przepraszam kochanie. - powiedziałem i usiadłem naprzeciw kominka.
To co mnie zdumiało, to niezwykła cisza. Zwykle jak tak się rozkładam, to Mary coś na mnie zaczyna wrzeszczeć, że jest coś do zrobienia, lub krzyczy dla zabawy...
- Żabciu, czy ty nie jesteś chora? - zapytałem.
- Chora? Co to niby miało znaczyć Victor?
- Ee.. nic.. ale na mnie nie krzyczysz i tak dalej...
- O właśnie! Czemu jeszcze nie odwiedziłeś Nakaty, nie dałeś jej podarunku, jak co miesiąc?! - wrzasnęła żonka.. nie wiem dlaczego, ale brakowało mi jej krzyków.
- O jasna mać! Rzeczywiście! - krzyknąłem i wstałem z fotela.
- Mięso jest na zewnątrz, koło twojej skórzanej zbroi. - powiedziała Mary i mnie pocałowała, na drogę. - Tylko nie siedź u niej za długo!
- Pewnie kochanie.. spróbuję. - powiedziałem i wyszedłem z domu.
Faktycznie, obok skórzanej zbroi leżała duża porcja mięsa z łosia.. rzadko spotykanych w tych stronach. Ubrałem zbroję, wziąłem mięso i ruszyłem w dół doliny. Czy wspomniałem, że kij też wziąłem? Zawiesiłem go sobie na plecach.. na pas to on jest za długi. W końcu ten kijek ma dobre półtora metra, jeśli nie więcej. Wędrowałem przez takie denerwujące kocie łby, co rusz odganiając muchy, komary i wszelkie inne małe, irytujące muszki. Dotarłem w końcu do samotnej jamie u stóp wielkiego szczytu... wtedy usłyszałem mrożące krew w żyłach wycie.. zacząłem się rozglądać, wszędzie było ciemno... zewsząd dochodziły mnie niepokojące dźwięki. Jakaś para ślepi świeciła w jaskini.. to coś powoli się zbliżało, warcząc.. aż wyskoczyło na mnie, powalając mnie na ziemię..!
- Witaj Vic. Jak tym razem mi poszło? - zapytała owa istota.. w rzeczywistości, to była wielka wilczyca: Nakata.
- Całkiem nieźle.. napędziłaś mi strachu futrzasta.. bardziej niż miesiąc temu. - odpowiedziałem.
- Naprawdę? Świetnie! - zaczęła mnie obwąchiwać... - Co przyniosłeś? Mięsko.. mieśkomięskomięskomięsko! Arrrr! Już je biorę! - i rzuciła się na mięso, które jej przyniosłem.
Kiedy tak się jej przyglądałem, zaczęły do mnie powracać wspomnienia... 9 lat temu, jak z Mary się tu wprowadziliśmy, do Mglistych Szczytów (co było rzeczą niemal niemożliwą), dręczyły nas najbardziej właśnie wilki. A te z kolei były dręczone przez ogry... skończyło się na tym, ze ogry wymordowały niemal wszystkie wilki w tej okolicy... i wtedy stało się coś niemożliwego. Przyszła do nas wielka, wilczyca alfa, prosząc o pomoc - tak właśnie, prosząc. Nie wiem jakim cudem one nauczyły się mówić, ale... nie będę wnikał. Z moją pomocą resztki wilków wypędziły ogry z tej okolicy, a w podzięce Pani Alfa dała nam do opieki jedną z jej dzieci... tym dzieckiem była właśnie Nakata, którą się zajmowaliśmy odkąd była bardzo młoda.. nieraz okazała się bardzo wielką pomocą. A ponieważ jest córką Pani Alfy, to też potrafi mówić.. to pewnie przez te geny. Nakata jest piękną wilczycą, ale i niebezpieczną. Chodząc na czterech łapach dosięga mi do pasa.. jej sierść to mieszanka kolorów ciemny błękit, jasny błękit, ciemna purpura oraz srebrny.. wyglądała naprawdę pięknie.
- Mlask.. mniam.. aaach! - skończyła jeść - No to Vic, powiadaj co tam nowego? Trochę tego jest... usiadłem na jednym z kamieni. Nakata widocznie widziała co się szykuję, więc przybliżyła się do mnie i położyła się na brzuchu.
- No więc.. od czego by tu... masz jakieś konkretne pytania? - zapytałem.
- Macie problemy z kimś?
- Cóż, ostatnio jacyś czarodzieje podpalili Mary włosy.
- Ooo, to dopiero nowość. Pewnie dostali od ciebie tęgi łomot?
- Nie inaczej.. ale ogólnie jest spokojnie, podejrzewał że dzięki tobie. Chociaż, że ostatnio nawiedziła nas trójka wilków...
- Trójka wilków?! Tutaj? Czemu tego nie wyczułam? Bardzo, bardzo dziwne! To to niespotykane, jak jakiś wilki mógł tutaj się dostać bez mojej wiedzy?
- To ty wyczuwasz wilki panoszące się w tej okolicy?
- Oczywiście! W końcu jestem samicą alfa WILKÓW. A co innego mam wyczuwać niżeli wilki? Króliki?
- W każdym razie przepędziłem je... aha! Jest jeszcze sprawa nowo przybyłych! - powiedziałem... Nakata wstała i zaczęła podskakiwać z podniecenia.
- Nowo przybyli? Nowi? Haha! Mogę ich zjeść? Sprawiali kłopoty? Rozgnieść im karki? Mogę ich zjeść? - powiedziała cholernie szybko Nakata.
- Jak będziesz mogła to na pewno dam ci znać.. jak na razie mam mieszane odczucia co do nich.
- To znaczy że mogę ich zjeść?
- Nie, na razie nie ma takiej potrzeby... jest ich teraz chyba trzech, jeden - - - -
- Zaraz poczekaj.. nie mogę wytrzymać. Podrap mnie za lewe ucho. - przerwała mi Nakata. Zgodnie z jej prośbą wstałem i podrapałem ją za uchem.. widocznie bardzo jej to się podobało. Wróciłem do poprzedniej pozycji, Nakata także.
- Occchh! Dziękuję! Szkoda, że nie możesz tego robić beeez przerwy! - dodała jeszcze wilczyca.
- W każdym razie, w ich skład wchodzi jeden, dziwny człowiek, mroczna elfka oraz gadający kruk...
- Kruk! Kruk! O-o! Muszę go poznać! Muszę! Błagam cię Vic, błagam... już dawno nie rozmawiałam z innym zwierzęciem! - powiedziała znów cholernie szybko Nakata.
- A nie chcesz go zjeść?
- Nienienienineinineiineinienie! Pogadać, nie żebym twierdziła, że mi się źle z tobą gada, ale miło jest sobie pogadać z innym zwierzęciem. Proszę... - powiedziała Nakata.
- Postaram się zapytać, czy ten człowiek na to pozwoli, bo to chyba on opiekuje się tym krukiem.
- Dziękuję Vic, dobra z ciebie istota. Jak na dwunoga.
- Tak.. dzięki. Jakaś pchła po tobie skacze, po prawej stronie brzucha. - powiedziałem. Nakata zawarczała i w mig zaczęła gryźć te miejsca, po których skakała trochę duża pchła. W końcu biedaczka dostała się pomiędzy kły wilczycy.
- Więc, to by było na tyle, futrzasta. - powiedziałem.
- Tak, pewnie Mary ci nie daje spokoju.
- Zgadłaś, rozumiesz moją sytuację... jutro postaram się ciebie jeszcze raz odwiedzić, tym razem w świetle poranka.
- Dobrze.. będę tu czekała, jak zwykle. Jak coś się będzie złego działo, to przybiegnę was poinformować, jak to zwykle robię. Pozdrów ode mnie żonę, i trzymaj się zdrowia. - powiedziała Nakata po czym wgramoliła się do swojej jaskini.
Mnie nie pozostało nic innego jak wrócić do domu...
- Nakata jest cała i zdrowa? - zapytała mnie na progu żona.
- Tak.. trzyma się dobrze. Ja już chyba pójdę spać.. jutro rano muszę wcześnie wstać. - powiedziałem.
- Dobrze. Za chwilę do ciebie dołączę.
Nic więcej mi do szczęścia nie trzeba: wyro, posłanie.. i oczywiście żona... nawet jeśli wrzeszczy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Obudziłem się w nocy z wielkim bólem głowy. Cholera, miałem się spotkać z tym Elfem! Pośpiesznie poszedłem do karczmy. Elfa przy stoliku nie było. Usiadłem przy stoliku, zamówiłem wino i postanowiłem czekać do rana. Kilka godzin później weszło siedmiu chłopów z toporami w rękach. Krzyczeli niezrozumiałym językiem dla Elfów, Krasnoludów, ludzi. Chyba dla żadnej znanej mi rasy. Jeden z pijaków chciał się im postawić, ale przez to stracił głowę. Dziwne, chłopi, którzy bardzo dobrze posługują się bronią. Ale to nieważne. Spróbuję ich załatwić... Wyciągnąłem miecze. - Panowie, piłem pyszne wino, a wy mi przerwaliście. Nieładnie...
- Cholerny Elf! Upadłe Anioły będą piły twoją krew!
Cholera, co oni pie*rzą?! Rzuciło się na mnie dwóch, załatwiłem ich bez problemu. Trzeci był bardziej inteligenty lub bardziej tchórzliwy - używał krzesła jako tarczy. Jednak ze słabego drewna było to krzesło, gdyż przebiłem je i jednocześnie przebiłem ciało przeciwnika. Odwróciłem się i zobaczył, że leci na mnie stół. O cholera... Straciłem przytomność.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Obudziłem się wypoczęty. Przekręciłem się na drugi bok patrząc w ścianę. Nagle poczułem doskwierający głód. Wiedziałem że mam coś zrobić... "Jasna cholera!"- krzyknąłem. Miałem się spotkać z tym dziwnym elfem... Wstałem i ubrałem się. Zabrałem miecz i resztę podręcznych rzeczy. Odsłoniłem zasłony. Było ciemno jak wcześniej. Jeszcze noc... Mimo to zszedłem na dół. To co zobaczyłem zdziwiło minie że nie mogłem się ruszyć z miejsca. Wokoło było pełno zniszczonych krzeseł i stołów. W rogu zobaczyłem nieprzytomnego pijaka.
No i masz! Spóźniłem się o kilka minut i takie są efekty... Nagle mój wzrok przyciągnął wywrócony stół i jakaś postać pod nim. Podniosłem stół. Pod stołem leżał nieprzytomny lub martwy elf. To ten Giacomo!- pomyślałem i ze zdziwienia puściłem na niego stół. Co ja robię? Podniosłem go i jego miecze i popchnąłem pod ladę. Podeszło do mnie kilku dziwnych chłopów. "Ty to zrobiliście?''''- spytałem. Chłopi powiedzieli coś w języku który kiedyś słyszałem i troszkę znałem. To coś w rodzaju "uciekaj zabijemy szybko boleć". CO za dziwny język... Cofnąłem się. Nagle dwóch chłopów rzuciło się na mnie. Wyjąłem miecz. Wiedziałem że słabo walczę lecz sądziłem że zabicie chłopów będzie banalne. Nie mieli broni. Zaatakowałem. Zrobiłem szybkie cięcie na oślep i odskoczyłem. Zobaczyłem że trafiłem jednego w szyję. Dusił się na ziemi wśród kałuży krwi. Drugiego to nie odstraszyło biegł prosto na mnie. Uniknąłem ciosu i dźgnąłem w nogę. Nie zwracał na to uwagi i biegł dalej. Cofałem się bo wiedziałem że nie mam szans w zwarciu. Kątem oka zobaczyłem że pozostali dwaj też idą na mnie. Podjąłem szybką decyzję. Użyłem magii na nadciągającym pierwszym wrogu. Zaczął płonąć. Dalej nie zwracałem na niego uwagi bo skupiłem się na reszcie. Zostało ich tylko dwóch. Pobiegłem na nich nie bardzo wiedząc co robić dalej. Zamarkowałem cios i wycofałem się się patrząc jak wróg zasłania sobie oczy ręką. Schowałem się za ladą. Na ladzie leżał nóż. Złapałem go i ukryłem się. Gdy wrogowie zaczęli mnie szukać wychyliłem się i rzuciłem jednemu w twarz nóż i schowałem się. Usłyszałem przerażający krzyk. Wychyliłem się i zobaczyłem że trafiłem w oko. Wyciągnąłem miecz z pochwy i pobiegłem w stronę oślepionego wroga. Z rozbiegu wbiłem miecz w serce wroga. Ostatni chłop zaczął się wycofywać. Postanowiłem użyć magii. Moje ręce rozbłysły. Zacząłem skupiać się na celu. Ręce świeciły jeszcze intensywniej niż zwykle. Oślepiłem wszystkich. W końcu z moich rąk wystrzeliła oślepiająca jeszcze mocniej strzała. Usłyszałem huk. Gdy przestało być tak jasno zobaczyłem Dziurę w ścianie a kilkanaście metrów za nią leżał płonący chłop. Całe pomieszczenie było osmolone. Gdzieniegdzie widać było ogień na krzesłach i stołach. Potem miałem same nieprzyjemności. Właściciel gospody wyrzucił mnie i nie miałem gdzie mieszkać. Niektórzy się obudzili i zaczęli mnie wyklinać najbardziej ohydnymi wyzwiskami jakie słyszałem. Zabrałem swoje rzeczy z góry. Podniosłem Giacomo i jego rzeczy i poszedłem do szpitala ledwo się ruszając z przeciążenia. Zbierając się do wyjścia zobaczyłem przy jednym wieśniaku dziwny przedmiot i podniosłem go(i tu proszę MG o napisanie jaki to przedmiot).Wyszedłem. Za jakieś półgodziny doszedłem do miejscowego szpitala. Oddałem Giacomo w ręce lekarza a jego rzeczy położyłem pod łóżkiem. Lekarz kazał mi wyjść, gdyż chciał go zbadać. Nie umieraj Giacomo. Masz kasę. Miałem ją dostać. Ech... jeśli zginiesz okradnę cię, bo zrobię wszystko żeby zarobić... hmm... masz jeszcze sporo rzeczy. Jak je sprzedam to dostanę sporą liczbę złota... giń Giacomo! Giń! czekałem jeszcze trochę czasu. Czekając zdałem sobie sprawę że nie mam gdzie mieszkać. Zastanawiając się co zrobić zauważyłem nóż którym oślepiłem chłopa. Przebił mi szatę i został w niej. Do głowy przyszedł mi desperacki pomysł. Wyciągnąłem nóż z szaty i... wbiłem go sobie w ramie a nóż który dostałem od karczmarza wbiłem w nogę. Krzyknąłem aby lekarz mnie usłyszał. Po krótkim czasie byłem już na szpitalnym łóżku. Noże oddano mi a moje rzeczy leżały pod łóżkiem. Usnąłem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Z perspektywy gadającego kruka - Enserrica]
Chrap.. miałem takie piękne sny.. ale oczywiście obudził mnie jakiś hałas.. to Altair wstał i się o coś uderzył. Widocznie zmierzał do drzwi... powoli się przeciągnąłem, zeskoczyłem z świecznika i przybliżyłem się trochę, by pozostać niezauważonym, ale i spojrzeć co się stanie. Altair otworzył drzwi... odwiedził nas ten farmer, który chciał mnie zjeść... Vic.
- Oh, witaj Vic . - powiedział Altair.
- Witaj... - i zaczął z wejścia rozglądać się po kościele - A gdzie reszta?
- Ee...no właśnie nie wiem. - odpowiedział Altair.
- Hm. Wyglądasz jakbyś całą noc był wleczony po kamieniach, dobrze spałeś? - pytał dalej Vic.
- Jakoś tam przespałem.
- Dobrze, dość tych pierdół, ja ich nie lubię i ty pewnie też. Przyszedłem z niecodzienną prośbą...
- Hm, o co chodzi?
- Jest tu gdzieś ten twój zwierzęcy towarzysz?
- Enserric? No jest, a co z nim?
- Możesz go zawołać? To dotyczy także jego. - czemu mnie? Czy w okolicy nie ma innych gadających kruków?
- [Altair odwrócił głowę od Vic''a i zaczął mnie wzywać] Enserric! Enserric!
Doczłapałem się jakoś do słońca i wyjścia z kościoła. Spojrzałem z dołu na Vic''a pytającym spojrzeniem.
- Dobrze, jesteście obydwaj. Moja.. znajoma miała nadzieję że wpadniecie do niej na chwilkę, ty z krukiem. - ciągnął dalej Vic.
- Ee, znajoma? - zapytał Altair.
- Tak. Wczoraj zainteresowała się waszą dwójką, gdy do niej wpadłem. Szczególnie tobą, mały kruku.
- Khhra? Mną? Czemu mną? - zapytałem.
- Zaciekawił ją gadający zwierz... to jak będzie? - odpowiedział Vic.
- Enserric? To w końcu o ciebie chodzi. - zapytał mnie Altair.
- Khra.. a nie ma zamiaru mnie pożreć? Ta znajoma? - zapytałem Vic''a.
- Nie sądzę. - odpowiedział.
- To mogę pójść... khra, zawsze to jakaś nowa opowieść. - i cofnąłem się do kościoła, żeby uciec od słońca. Jeszcze słyszałem jak oni gadali.
- I rozumiem, że ty także się zgadzasz Altairze? - zapytał Vic.
- Tak, tak.
- W takim razie odpocznijcie jeszcze, coś poróbcie i wpadnijcie do nas koło południa.. z rana zwykle mam zawał pracy przez... pewnie sam wiesz kogo. - powiedział Vic.
- Hehe, wiem.
- Ech.. to widzimy się koło południa.
- Tak, no to do zobaczenia, Vic.
I farmer odszedł. Altair westchnął, zamknął drzwi i zaczął się rozglądać po kościele. Zapytał mnie:
- Hm, gdzie jest Arianne?
- Peewnie poszła sobie znów podziwiać widoku... hrrr.. kra.
- Nie robiła niczego podejrzanego?
- Niczego, na początku znalazła jakąś książke i zaczęła ją czytać, później zdecydowała się zwiedzić drugie piętro, tam zatrzymała się na dłużej w jednym z pokoi, potem wróciła do ciebie i zaczęła coś dłubać przy swoim odzieniu. Chyba zszywała to czy coś.. a potem było pięknie! Latajace jabłka trzymane w objęciach egzotycznych dam, wielkie, trzymetrowe objętością owoce, harem pełen jabłek... to było piękne!
- Co!?
- E.. a może to był sen..?
- Zasnąłeś!?
- No ja... ale te jabłuszka tak pysznie wyglądały!
- Idioto...! Ee...to znaczy...Enserric! Przez ciebie nadal nie wiemy czy Arianne kłamie czy nie!
- Hrr.... to było silniejsze ode mnie!
- [Altair pacnął siebie w czoło] No i co teraz?
- Będziemy jej szukać, sprawdzałeś, czy masz mapę?
Altair sprawdził w kieszeniach... i spojrzał na mnie przerażonym wzrokiem.
- ZAMKNIJ SIĘ W KOŃCU! - krzyknął Altair.
- KRA! Spokojnie, już cicho siedzę! Grr...
- To nie do ciebie!
- To niby do kogo kra?! Co ja ci znów takiego zrobiłem, że na mnie krzyczysz?
- Głos...w mojej głowie...
- Pięknie... to może zamiast gadać, zaczęlibyśmy szukać?
- Dobrze, chodźmy - powiedział Altair.
- Kra.. ja tu zostanę, na wszelki wypadek gdyby wróciła. - odrzekłem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Hmm... ta mapa coś skrywa, jestem tego pewna. A może gdybym dała ją pod słońce..? Ciekawe...
Siedziałam sobie na skarpie, którą wypatrzyłam wczoraj w nocy, trochę wyżej położona niż wcześniejsza, ale stąd mam całkiem dobry widok na okoliczne tereny. Będę mogła spokojnie odczytać mapę...
- Jeśli ja jestem tu.. nie.. tu są jakieś skały. Hmm. A może północ jest w tamtym kierunku? - mamroczę do siebie. Nie wiem nawet dlaczego to robię na głos. - Acha! Tutaj jestem... czyli tam, jest wchód i bezpieczna ścieżka prowadząca do wyjścia z tej okolicy... intrygujące. Czyli w połączeniu z tym co udało mi się dowiedzieć wcześniej.. hmm... te ruiny? Nie.. to nie ruiny.... hmm.. co to za zapiski? W.. wi... czemu takimi małymi literami je zapisano? W-wil.... wilki? Wilki... nie, ta droga odpada jak nic. - wilki! Czemu ja się ich tak boję? Brrr... aż się otrząsnęłam na ich wspomnienie.
- Hm, co robisz? - ktoś mnie nagle zapytam, aż odskoczyłam.
- Ah?! To ty! - uf.. to był tylko Altair. Czemu on mnie tak straszy?
- Tak, to ja... Co robisz?
- Więc.. studiuję mapę. Cały czas ją trzymałeś, pilnowałeś jej jak... oka w głowie? Zastanawiające było, dlaczego.
- Ta mapa jest nam bardzo potrzebna. Znowu piekielnie mnie wystraszyłaś, zabierając ją!
- Oh.. przepraszam, nie wiem czemu to zrobiłam.. mam ci ją oddać? - jednak... muszę się jeszcze czegoś dowiedzieć o tej mapie. Nie wiem absolutnie dlaczego ona tak mnie przyciąga....
- Tak, proszę.
- Tak.. ale... nie mogę jeszcze jej trochę przestudiować? - spróbowałam jakoś przekonać Altaira.
- No...eee...ni...no dobra. Ale po co?
- Co? Aaa... po co? No.. eee.. mogę.. się.. jeszcze coś od niej dowiedzieć.
- No ale na przykład co?
- Na przykład.. na przykład.. no nie mogę dokładnie powiedzieć! Nie mam pewności całkowitej... muszę ją jeszcze trochę.. trochę. Muszę. - na Bogów, co mu szkodzi? Coś czuję, że za chwilę zbadam wszystkie tajemnice tej mapy!
- Ee...ale pod warunkiem, że dalsze studiowanie mapy zakończysz w kościele.
- Nie. - to słońce jest tu kluczem... on jeszcze tego nie wie, a ja nie mam kompletnej pewności.
- Nie?
- To musi być tutaj.. idealne miejsce.
- To w takim razie ja poczekam tutaj na ciebie. - nie! Nie może!
- Emm.. bez obrazy, ale tylko byś mnie rozpraszał...
- To niebezpieczna okolica, był tutaj owy mężczyzna, który coś ostatnio chciał ode mnie i mówił, że kręci się tutaj dużo wilków. Ale to nie ma problemu usiądę gdzieś z tyłu i poczekam. - wilki?
- W-wilki..? Czemu miałyby się t-tutaj kręcić?
- Nie mam pojęcia, ostatnio dziwnie się zachowują, agresywne i tak dalej. Ale dobrze jeśli będę cię rozpraszał to wrócę do kościoła i posiedzę sobie z Enserricem.
- Wilki.. wilki. Wilki... czekaj! Pójdę z tobą! Nie zostawiaj mnie tu.... zbadam mapę innym r-razem...
- Hm? No dobrze, więc chodźmy. - powiedział Altair... muszę zostawić tą mapę na inny raz.. złapałam Altaira za ramię i kurczowo się za nie trzymałam, gdy zmierzaliśmy z powrotem do kościoła. Wilki wzbudzają we mnie nieopanowany lęk... nie wiem dlaczego.
- Arianne? - zagadał do mnie Altair.
- T-tak...?
- Eee... Wybieramy się wkrótce z tym mężczyzną, ma na imię Vic, do jakiejś jego znajomej, chce nas poznać.
- Nie wiem, czy byłabym mile widziana...
- Ależ tak, ciebie też chce poznać.
- Nie wiem.. w oparciu o moją wiedzę, NIE pamięć, mroczne elfy nie są mile widziane nigdzie... i nachodzi mnie kolejne pytanie: czy ja jestem jakimś wyrzutkiem swojej rasy?
- Wyrzutkiem? Nie, nie.
- Jak to nie? Popatrz na mnie: czy ja zabiłam kogokolwiek odkąd straciłam pamięć? Czy dla kogoś byłam niemiła, wredna? NIE! Twierdzisz, że taka również byłam ZANIM straciłam pamięć? Jeśli tak, to muszę być wyrzutkiem.
W odpowiedzi dostałam tylko milczenie i niewyraźną minę mojego towarzysza...
- Altairze... - staję przed nim i trzymam go obiema dłoniami za ramiona - Może nie pamiętam co się stało kilka nocy temu, ale to nie oznacza, że straciłam rozum. Ty COŚ przede mną ukrywasz...tak?
- Nie...dlaczego mam coś ukrywać przed tobą, Arianne?
- Nie kłam... moja osoba taka jaka jest teraz, to zbyt duże nieprawdopodobieństwo. Co takiego chcesz mi powiedzieć co do mojej przeszłości?
- No, więc...byłaś niemiła dla Enserrica. - to na pewno nie wszystko.
- To wyjaśnia czemu czuję do niego niechęć... co jeszcze chcesz mi powiedzieć?
- No i także dla mnie czasem byłaś niemiła, ale tylko czasem.
- Proszę.. bądź ze mną szczery.. ja... ja czasem mam okropne myśli. Chcę cię zabić na takie sposoby, że aż sama się ich boję...
- Chcesz mnie zabić...?
- Mam czasem takie myśli, odczucia! N-nie chcę cię zabić, ale tak czuję...
- Aha... Ale to już tyle, Arianne. Powiedziałem ci wszystko. - wtedy coś we mnie się obudziło.. i nakazało zaatakować tego kłamcę. Mocno go odrzuciłam od siebie!
- Kłamiesz słaby człowieku! - teraz dopiero zaczęłam dochodzić do siebie - ... J-ja... Bogowie, Altair przepraszam.. n-nie wiem co mi się stało. Jesteś cały? - Altair popatrzył na mnie przestraszonym wzrokiem. - Szlag, przepraszam.. j-ja naprawdę nie wiem co we mnie weszło! Altair... to-to nie był pierwszy raz jak to zrobiłam?
- Nie...pierwszy raz to zrobiłaś...
- Dla ciebie to.. to nie było nowe.. po twoim spojrzeniu wszystko wnioskuję... nie roztrząsajmy już tego. Lepiej chodźmy.. chodźmy.
- T-Tak...chodźmy już...
Pomogłam mu wstać i ruszyliśmy dalej.. ja już milczałam. Altair nie chce mi mówić czegoś bardzo ważnego.. skąd u mnie te myśli zabójstwa? Oraz ta reakcja. W swoim czasie zmuszę go do gadania... o Bogowie, co ja właśnie pomyślałam? Nie i nie... on na pewno mi powie w właściwej chwili co jest ze mną nie tak.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Arianne oddała mi mapę i została w kościele, a ja wziąłem Enserrica i poszliśmy do Vic''a. Teraz jak nam ucieknie nie będę musiał się przejmować, wziąłem wszystkie swoje rzeczy. Szliśmy bez rozmów. Stanęliśmy przed drzwiami jego domu i zapukałem. Drzwi otworzyła jego...żona. Nie!
- Eee...Dzień dobry, pani, czy zastałem Vic''a w domu? - zapytałem ostrożnie.
- Tyś pewnie ten człowiek o którym mówił. I rozgadany kruk. Wejdźcie. Tylko wytrzeć mi buty! Szpony też! - przywitała nas jego żona.
- Dobrze. - odpowiedziałem i weszliśmy do środka. Domek sprawiał niesamowite wrażenie. Wyglądał jakby należał do przynajmniej kilku myśliwych. Wszędzie wisiały różnorakie trofea i tak dalej. Kobieta zaprowadziła nas do jakiegoś pokoju i wskazała miejsca siedzące. A raczej miejsce. Usiadłem. Po chwili do pokoju wszedł Vic.
- O, już jesteście. Za chwilę ruszamy. - przywitał nas.
- Zaraz zaraz... nałupałeś drewna na dzisiejszą i następną noc? - zapytała gniewnie jego żona.
- Tak skarbie, tak jak zwykle. - odpowiedział Vic.
- W takim razie idź. Tylko wróć mi przed zachodem słońca, jasne? Inaczej tak burdę ci zrobię, Victorze, że się nie pozbierasz! - powiedziała kobieta.
- Mów na mnie Vic, żabciu.. Vic... ech. Dobrze, wy dwaj, za mną. - rzekł Vic i wyszedł z domu. Wstałem i ruszyłem za nim.
- Do widzenia! - pożegnałem się i wyszedłem z domu.
- Dobrze, najgorsze mamy za sobą. Trzymajcie się blisko mnie, trochę będziemy iść. Jeśli macie jakieś pytania, zadajcie je jak ruszymy. Wszystko gotowe? - zapytał Vic.
- Kraa... jak bardziej mogę być gotów? Chodźmy w końcu. - wtrącił Enserric.
- Tak, tak chodźmy już. - I ruszyliśmy. Szliśmy tak chwilę w ciszy, aż w końcu zapytałem:
- Kim jest ta znajoma?
- Znajoma jak znajoma... dość dużo nam pomaga, być może będzie w stanie pomóc także i wam. Jeśli ładnie poprosicie. - odpowiedział.
- A czego ona od nas chce? Od Enserrica?
- Bardzo ją zainteresowało to, czym jest Enserric.
- Kraa? W końcu ktoś zauważył moją piękną, zwierzęcą postać... - wtrącił się do rozmowy kruk.
- Yhm, yhm. - chrząknąłem by przypomnieć Enserricowi o mnie.
- Pewnie to nie samego Enserrica zobaczyła, ale jego ego, które jest za duże jak na kruka. Niemniej, jakieś jeszcze pytania? - zapytał Vic.
- Ja nic.
- Kraa.. nie.
- A i przy okazji.. skąd jesteś Altairze? Co za zbieg okoliczności cię tu sprowadził?
- A tak sobie podróżuję, no i szukałem tej elfki.
- No właśnie. Co jest z tą elfką? Wydaje się jakaś psychiczna. Pierwszy raz próbowała mnie uwieść w zamian za mapę, a później gdy się spotykamy, zachowuje się jakby pierwszy raz mnie widziała.
- No...ee...zdarzył się mały wypadek... - wyjąkałem cicho.
- Jaki konkretniej? - przyciskał Vic.
- Uderzyła się w głowę. - skłamałem. W końcu mu powiedziałem, że nie było u nas wilków.
- Pheh, teraz sobie ze mnie drwisz. Nie jestem jakimś wioskowym idiotą, by uwierzyć w taki absurd. Ale nie będę wnikał.
- No dobra, nie wiemy co się stało!
- Nie mogłeś powiedzieć tak od razu? Uwierz mi, odkąd się ożeniłem, mam bardzo dobre wyczucie na kłamstwo. - Też tak chcę! Muszę się ożenić! Dalszą podróż szliśmy w ciszy. Nagle Vic się zatrzymał. Na przeciw nas był ślepy zaułek i wielka jama u podnóża wielkie szczytu.
- Hmm.. dałbym głowę, że idziemy w dobrą stronę... - powiedział Vic po czym cofnął się kilka kroków do tyłu.
- Ee?
Nagle z jamy dobiegł nas przeraźliwy ryk nieznanej istoty, brzmiał tak przeraźliwie, że aż szumiało nam w głowie. Potwór! W jamie zauważyłem rysy wielkiej, czworonożnej istoty w jamie.
- C-co to!?
Istota wyszła z jamy. Był to olbrzymi wilk, który stojąc na dwóch łapach na pewno byłby większy ode mnie! Mimo to sierść miał różnokolorową i wyglądał na swój sposób pięknie. Wilk rzucił się na mnie i upadłem z nim na ziemię. Zwierzę strasznie dużo ważyło. Ten potwór coraz bliżej zbliżał swoje obnażone kły do mojej twarzy...po czym zaczął mnie oblizywać!
- ...!
- Witaj dwunogi! Jak mi poszło?Jak mi poszło? Jakmiposzło? - powiedziała wilczyca dziwnie podekscytowanym głosem. Ona gada! Zrobiłem zdziwioną minę.
- Ona się pyta jak jej poszło nastraszenie ciebie, Altairze... - wtrącił się Vic i roześmiał się pod nosem.
- Co? Co tu jest grane? - zapytałem zmieszany.
- Altair, to jest Nakata. Nakata, to jest Altair.
- Tak tak taktaktaktaktak! A teraz powiedz, nastraszyłam ciebie? Nastraszyłam? - powiedziała szybko i podekscytowanie Nakata.
- Eee...no...tak. - powiedziałem chociaż wszystko stało się tak szybko, że nawet nie miałem czasu się przestraszyć.
- Taktaktak! Super! - Nakata zeszła ze mnie, podeszła do Vica i usiadła u jego boku, cały czas wpatrując się we mnie ciekawsko.
- To jest właśnie ta "znajoma" do której miałem was zaprowadzić. Nie tego się spodziewałeś, co Altair? - zapytał Vic.
- No nie, tego się nie spodziewałem. - powiedziałem wstając. Byłem trochę zły, że akurat na mnie się rzuciła. Są inne sposoby przestraszenia kogoś! Vic zaczął gładzić wilczycę po głowie, a ta nagle jakby pobudzona zapytała.
- A gdzie jest kruk? Kruk? Kruczek?
- Enserric? Enserric gdzie jesteś!? - krzyknąłem. Enserric niepewnie wychylił się zza kamienia, wilczyca od razu wystartowała z kurzem i podbiegła do niego.
- To jest on? To jest on? Tojeston Słodki, słodki, słodki! Kruczek! - i potrąciła go nosem.
- Co do.. ał, ał! Przestań mnie tym nosem pchać! Ał! Ał! Przestań!
- Przepraszam, chodź, pogadamy. Oj, pogadamy, muszę cię poznać, muszęmuszę! - po czym zaczęła go znowu pchać nosem gdzieś za rośliny.
- Hej! Hej! Altaiiiiiiir! - krzyknął przerażony Enserric.
- Nie martwi się o niego Altairze. Nakata może jest nadpobudliwa, ale ma także opiekuńczą duszę.. nic nie zrobi twojemu przyjacielowi. - oznajmił Vic.
- Ee...dobrze. - odpowiedziałem.
- Tak.. pewnie masz wiele pytań. Chętnie na nie odpowiem. - powiedział Vic.
- Ee...jak to możliwe, że ona...Nakata...ona...? - zapytałem zaskoczony.
- Porozumiewa się z nami po ludzku? - dokończył za mnie Vic.
- ...Tak.
- To wilczyca alfa. Bardzo rzadko spotykana... jak ją zdobyliśmy to bardzo długa historia, pewnie nie chcesz jej słyszeć.
- Chętnie posłucham.
- Naprawdę? Ehe... cóż, skoro chcesz. - powiedział. Z oddali było słychać krzyk Enserrica "Nie! Tylko nie po piórach!" oraz odkrzyknięcie wilczycy "Nie bądź takitakitaki! Na pewno masz łaskotki!".
- Na pewno mu nie zrobi krzywdy? - zapytałem.
- Khem.. nie... jest po prostu zafascynowana obecnością innego, gadającego zwierzęcia. W każdym razie nie posunie się ona za daleko... - odpowiedział Vic.
- Aha.
- khm.. co to ja mówiłem? A może masz jakieś konkretne pytanie na temat Nakaty?
- Nie chyba nie. Ale miałeś opowiedzieć dlaczego Nakata mówi ludzkim głosem.
- Cóż, to już jest chyba sprawka genów. Lub naturalne zdolności semic alfa wilków, nie jestem pewien. W każdym razie zaczęła gadać jak osiągnęła pewien poziom dorosłości.
- Genów? To inne wilczyce też gadają?
- Nie wszystkie, tylko samice alfa. Kilka lat temu w podzięce za jeden mój czyn, wilczyca stada podarowała nam do opieki młodziutką Nakatę... cóż, nie wiedzieliśmy z żoną, że ta też będzie umiała rozmawiać. Ale w końcu "jaka matka, taka córka" odnosi się nie tylko do ludzi. - opowiadał Vic.
- I co z nią zrobiliście? - zapytałem.
- Z Nakatą? Dalej się nią opiekowaliśmy, aż stała się za duża na nasz domek. Wtedy wypatrzyłem te jaskinie... - urwał, mina mu zbladła - eee, wybacz, nie chcę mówić o tym co się wtedy stało.
- Hę? Powiedz, proszę! - wypaliłem pełny ciekawości.
- Nie.. ledwo cię znam. W dodatku nie wyglądasz mi na normalnego człowieka, cóż.. nie będę wnikał. Powiem tylko tyle, że wtedy omal nie straciłem Nakaty.
- Nie wyglądam na normalnego? Chyba nie sądzisz, że jestem nienormalny? - zapytałem.
- Jest w tobie coś dziwnego... i tyle. Masz jeszcze jakieś pytania? - zapytał Vic. Może mu chodzi o wilkołactwo? Dobrze, że nic nie wie.
- Nie, nie. - odpowiedziałem. Po chwili wrócił cały rozczochrany Enserric, łażąc błędnym krokiem. Za nim wyszła normalnie Nakata z obłędnym uśmiechem na pysku.
- Wszystko poszło w porządku? - zapytał Vic.
- Tak, taktak! Słodziutki on jest! - powiedziała wilczyca po czym jeszcze raz popchnęła kruka nosem i poszła się położyć koło Vic''a
- Krrraaa... umrhhhę... trzymaj mnie przyjacielu... - powiedział Enserric i padł na ziemię.
- Ah... - westchnąłem i schyliłem się do kruka.
- Kra.. klhy! khy! Thho były katusze... bycie łaskotanym.. przez dłuższą chwilę! Umieeeehram...
- Nie przesadzaj Enserric. - rzekłem.
- Hmm.. co to za dziwny zapach? - powiedziała Nakata i wstała, zaczęła węszyć po okolicy... to na lewo, to na prawo. Aż w końcu skierowała się ku mnie i zaczęła mnie poważnie obwąchiwać.
- Co? - zapytałem zaskoczony. Wilczyca przestała mnie wąchać i poszła prosto do stojącego Vic''a.
- Vic, ten zapach jest silny. Ten człowiek to wilkołak. - Zamrałem. Vic skrzyżował ręce i zapytał.
- Och, doprawdy? Co na to powiesz Altairze?
- Ja...eee...no...to...
- No? Słucham. - przycisnął mnie Vic. Nie było sensu kłamać - wydało się.
- No...eee...to prawda...jestem wilkołakiem... - wyjąkałem.
- Dobrze. Ja już widziałem dość dużo dzisiaj. Nakata, pójdziesz ze mną do domu. Jest pewna sprawa. A wasza dwójka chyba znajdzie drogę do kościoła. - Vic bez słowa więcej odszedł. Nakata puściła oczko do Enserrica i ruszyła za nim.
- Enserric? Idziemy? - zapytałem.
- Nie pytaj mnie.. khraa... ja nie żyję.
- Czyli idziemy. - powiedziałem, podniosłem tego lenia i ruszyłem w drogę powrotną.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wodospad ze srebrnej wody. W dole pluskają się psy, dzieci latają po okolicznej łące. Zza czarnych drzew wychodzi ubrana na czarno kobieta. Wygląda znajomo, już ją gdzieś widziałam. Gdy wyszła z cienia jej ciało zaczęło parować, ale dalej szła w moją stronę. Na przejrzystym niebie krąży orzeł goniący jakiegoś innego ptaka.
- Aecus przybędzie. - powiedziała kobieta, a jej smutny głos odbił się echem. Obraz zaczął się rozjaśniać, aż w końcu była czysta biel. Z jasności wyłoniła się krowa ze skrzydłami, machnęła nimi dwa razy i zamieniła się w proch.
Usłyszałam jakiś chrobot. Odwróciłam się i ujrzałam perfidnie wysokiego szkieleta w błękitnej todze, z czerwoną księgą w ręce, a w drugiej trzymał za włosy głowę mego ojca. Ruszył w moją stronę, lecz razem ze strzyknięciem kostki rozpadł się na kawałki. Głowa poturlała się pod moje nogi, coś wymamrotała i z jękiem potoczyła się w biel. Zamknęłam oczy, i kiedy je otworzyłam znajdowałam się w jakimś zielonym pomieszczeniu, spętana w szary kaftan. Niewielki pokoik przegrodzony był gigantyczną przezroczystą szybą. Za nią stała paczka tych dziwaków. Tichondrius, Datter, Altair, Silvertil, ten dziwak który zwiał jak mu tam było? Jeszcze mroczna elfka, zapewne Arianne (skąd jej obraz w mojej głowie?!), Amugin i dwóch mężczyzn skrytych w cieniu. Podczołgałam się niezdarnie pod szybę i strzeliłam jej z bańki. Jakaś moc odrzuciła mnie w powietrze. Zaskoczona zaczęłam się przyglądać. Nagle ściany zaczęły się zmniejszać, tak samo jak kaftan. Gdy tylko szyba dotknęła mojego nosa, wyskoczyła z niej postać w takim samym kaftaniku, głowę miała opuszczoną, a czarne włosy szorowały po deskach. Migocząc przeszła na drugą stronę szkła i pazurami wbijała się w bebechy i odcinała głowy. Wkrótce nie miałam jak oglądać tej rzezi, bo posoka zalała caluśką szybę. Zaczęła pękać i ogromne strumienie czerwonego płyny wypełniły pokoik. Zaczęłam dusić się w krwi...
=====
- MATKO NOC, RATUUUUUNKU! - obudziłam się i uderzyłam o ziemię. - Cholera jasna, to był tylko sen. Sen.
Słońce jeszcze świeci, a kac powoli mija. Zaśmiałam się z własnej głupoty i nieszczęścia, zaczęłam wdrapywać z powrotem na gałąź. Widok stąd był cudowny. Masywne góry stały tak w stoickim spokoju, czuwały nad przybyszami i mieszkańcami swych lasów. Pięknie. Pośpiewamy sobie? Mh... No.
- Aj, di, aj, di, aj, di-daj, raz sobie żył człowiek, co gacie nosił na głowie! Aj, di, aj,di....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Witam wszystkich po mojej długiej przerwie , za zgodą Maki i jeśłi nikt nie ma nic przeciwko wchodzę do gry , zostawiam starą postać jeśłi ktoś chce to moze ją ubić - a w sprawie drużyny złych charakterów to jeśłi znajdą sie chetni to moge być ich Mg i dawać im misje . ]

Imię : Ciris

Rasa : Człowiek

Klasa : Mnich (Kapłan)

Charakter : Neutralny

Ulubiony trunek : Miód

Broń : Młot bojowy

Ulubione powiedzenie : Miód dobry na wszystko

Nie lubi : Zdrady , przekupstwa , agresji , ludzi głoszących że świat musi się zmienić , wieszczów zguby oraz podlizywania się komuś .

Lubi : Miód , szczerość , bezpośredniość , kobiety , biesiady oraz spanie do popołudnia

Cechy charakteru : Bezpośredni może trochę za szczery co może dla kogoś sprawić przykrość , dość rozmowny szczególnie jeśli sprawa tyczy się trunków , jest optymistą w większości rzeczach widzi tą dobrą stronę jeśli złamałeś prawą rękę i jesteś praworęczny to dobra okazja by poćwiczyć trochę to lewą i stać się oburęczny . Nie cierpi się kłócić a jeszcze bardziej nie lubi kiedy ktoś krzyczy , nawet jeśli jest poważny konflikt to woli omówić to na spokojnie bez złych emocji .

Historia : Ciris urodził się w wiosce Nerdrhen , całkowitym odludziu na którym jedyna rozrywka to patrzenie na gwiazdy , bardowie tu nie zaglądają zaś nikt przy zdrowych zmysłach nie zbudował by tu karczmy , brak straży i jakiegokolwiek przedstawiciela władzy tu nikomu nie przeszkadza , ale co miesiąc przyjeżdża poborca podatkowy by zebrać nikły plon .Nikły dlatego bo te ziemie znajdują się pod zwierzchnictwem okolicznego klasztoru który ma pierwszeństwo w zbieraniu dziesięciny , sam klasztor jest skromną siedzibą kilkudziesięciu mnichów którzy zajmują się w większości warzeniem piwa i fermentowaniu wina niż modlitwą oraz nauką .Ciris jako iż był w 6 w rodzinie miał wiele okazji by dowiedzieć się więcej o klasztorze wraz z wiekiem coraz bardziej pragnął wyrwać się z tej szarej monotonii wiejskiego życia i wstąpić do klasztoru by puzniej ruszyć dalej na zachód do większej cywilizacji . W wieku 16 lat zebrawszy swoje rzeczy opuścił rodziny dom , niezbyt ochoczo żegnany przez swoich krewnych postanowił nie wracać tu już więcej , zbyt dużo nieprzyjemnych wspomnień zostało mu w pamięci , zaś matka i jedna z sióstr która były mu bliższe już nie żyły , zmarły na gorączkę.
Na miejscu nie był zbyt mile przywitany , mimo znajomości paru mnichów ciężko było przekonać ich że przyda się im ktoś jeszcze ,w końcu dostał jednak szanse ,prace i miejsce na opierunek w stajni . Jego głównym zadaniem w klasztorze było dostarczenie odpowiedniej ilości drewna na opał więc całymi dniami machał siekierą co wyrobiło mu krzepę , w wolnym czasie popijał wraz z braćmi klasztornymi , najbardziej upodobał miód .
Tak przez 7 lat żył w klasztornej społeczności nauczył się czytać i pisać oraz poznał metody warzenia wielu trunków i poznawania ich jakości . W końcu postanowił ruszyć dalej na zachód zebrawszy wszystkie rzeczy oraz wypiwszy jeszcze parę antałków miodu z braćmi na pożegnanie , wyruszył kierując się do najbliższego królestwa .
W czasie drogi i na miejscu łapał się wielu zajęć , to pomagał na roli w zamian za strawę i opierunek , to pomagał przy wyrąbie drzewa , kopał rowy , pędził bimber , czytał i pisał listy za szlachciców którzy w swej głupocie nie nauczyli się tego , w wolnych chwilach przepijał wraz z nowymi „przyjaciółmi” swoje i ich pieniądze często kończyło się to burdami ,pięści szły w ruch .
W czasie tych 4 lat tylko parę razy sięgał po swój młot bojowy w celu samoobrony mimo iż władał nim lekko i nadzwyczaj sprawnie nie lubił sięgać po broń i robił to tylko w ostateczności , wolał raczej walkę wręcz .
W tej chwili Ciris ma 27 lat , jego życie nie zmieniło się za bardzo , nadal pracuje dorywczo ,pije w karczmie i podróżuje po królestwach .

Wygląd : Ciris ma 27 lat , silną budowę ciała , niebieskie oczy oraz ciemnoblond włosy, średni wzrost , po twarzy widać że lubi się uśmiechać , rzadko gości na jego obliczu smutek a złość jest już wręcz niespotykana . Częste obfite biesiady oraz picie niezliczonych litrów alkoholu odwdzięczył się nadwagą oraz słabą wytrzymałością w dłuższym biegu .

Ekwipunek
5 pkt ciężki młot bojowy
2 pkt Przeszywanica
1 pkt trzydniowa porcja żywności
1 pkt nóż
1 pkt 20 sztuk złota

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Za honor - krzykneli wojownicy siedziacy na drugim końcu sali i wznieśli kufle wypijajać całą zawartość jednym dyszkiem , karczmarz niósł im właśnie kolejną kolejke piwa .
-JAk tam , już skończyłeś ? - zapytał szlachcic
-Nie jeszcze 3 zdania i będzie miał swój list - odpowiedziałem i wróciłem myślami do jego listu zadrasowanego do wujka .Kto tak właściwie dał dla szlachty takie duże prawa , przecież to tumany jeden w drugiego nie umiejący pisać ani czytać , tylko na tej bezcelowej wojaczce się trochę znają , a chociaż w sumie dzięki nim mam łątwy zarobek - postawiłęm kropke przy ostatnim zdaniu .
-Proszę , teraz chciałbym zobaczyć zapłate - podałem list do rąk szlachica
-A w czynie dla dobra szlachty wiesz walczyłem na wojnie
-Żadnym czynie dla dobra szlachty , mieliśy umowe 15 sztuk złota
-Dobra masz i niech cię piekło pochłonie - dał mi niewielką sakiewke z pieniędzmi i odszedł
-Trzeba było się uczyć a nie chodzić na panienki - uśmiechnełem sie szyderczo
Achhhhh teraz można by się chociaż trochę napić , 4 dni bez pica to trudny okres , gdzie tu znajdą sie jacyś kompani do picia [/i.
Hmmmm - mruknąłem patrząc na wojowników , niezle się bawili i byli już niezle piajni , pytali się najbliżesz siedzących czy nie napili by się z nimi , wszyscy patrząc na ich rozdziawione twarze odmawiali i zmywali się stamtąd w szybkim czasie obok nich nikt nie siedział .
Podeszłem do nich bliżej , i usadowiłem się tuż obok ich stolika zamówiłęm przy okazji miód mój ulubiony trunek.
-Hej - krzyknął do mnie jedne z nich klepiac mnie mocno po ramieniu - Chcesz się napić ?
-No pewnie - odpowiedziałem uśmiechając się
-HEHEAHAHAH mamy kompana do picia - zaryczał - KARCZMARZU antałek piwa dawaj tu szybko - krzyknał do oberżysty który był już mocno spocony od tego całego noszenia .
Kolejka niesiona przez kelnerke były przywitana rykiem radości , wszyscy wypili ze swych kuflów zanim odeszła .
-Za co tak właściwie pijemy przyjaciele ? - zapytałem reszty
-Hmmmm teraz to już nie wiem zaczeło się od zwycięstwa nad okoliczną bandą - odpowiedział jeden z nich
-Nie bandą tylko szajką - wtrącił się drugi
-A to ma znaczenie ? - odgryzł sie pierwszy
-Ma banda to bandyci co napadajana podróżnych a szajka rozprowadza kontrabande
-Kontrabanda tu w głębi lądu chyba za dużo sie napiłeś lord mówił o bandzie
-Lord gów.o wie o róznicach między tymi dwoma grupami , dla niego bard wygląda na mnicha
-E tam zaprzestańcie tych sporów , kolejka idze - przerwałem im
*Kolejka puzniej *
-Dawaj ten amulet durniu - ryknał trzeci z nich na czwartego któy miałw ręku amulecik w kształcie koła
-NI
- CO? - nadstawił ucho ten trzeci
-Ni dam
-Ty chędożony przychlaście , to amulet mojej matki - machnął pięścią w powietrzu trzeci
- No to co
Kelnerka przyniosła kolejną kolejke
* 3 kolejki puzniej *
-Bleeuff ! Ufssgsesusd ( JEB ) aaaałaaaa za co ? - zapytał czwarty wydając nieznane dzwięki
-Za amulet - odparł trzeci wracając na swoje miejsce
-Pamiętliwyś - powiedział trzeci
-A jakże
- Ale czemu ?
- (JEB ) - czwarty ponownie wychodzi z ciosem w czerp dla trzeciego
-Aha - odprał zatakowany
KOlejna kolejka
* 3 kolejki puzniej *
-Błahah Uhah Ehehuhuh Ahuhuj Uh Eh - roześmiałsię potwornie drugi z nich
-CO co się tak japa cieszy - zapytał któryś
Odpowiedziało mu już dość znane ( JEB ) pytający padł na ziemie
-E Brachu co ci ? Żyjesz ?
WStający wyjechał z kolanka w brzuch dla drugiego ten upadłna ziemie
E co ci żyjesz ? - zapytał teraz trzeci leżącego
-.................
-Dobra kurde nie tłuczmy się - powiedział pierwszy
Kelnerka przyniosłą tym razem kilka butelek wina
* Wino puzniej *
-Tada da da da ! Jozin vidzi miód ! Viva la France - zaśmiał sie drugi
-Zamkni się - uciszył go pierwszy
-Część jak tam kwiatki - odpowiedział mu lekko już ześwirowany drugi wojownik
-( JEB) (JEB ) - atak ze strony pierwszego
-Ehrmmmm - odezwałem się po raz pierwszy od dłuższego czasu - może zamiast sie tłuc wypijemy za coś
-Za co? Nie chcem po raz 7 pić za zdrowie - odpowiedział trzeci z nich
- A no tak już wypiliśmy za prawie wszystko - stwierdziłem
Tym razem karczmarz przyniósł nam kolejke
* Kolejka puzniej *
-To moze za każdeg z was wypijemy -powiedziałem trzymając kufel z miodem
-Eee tak to dobry pomysł pierw ja , za Kazdjego - powiedział pierwszy podnosząc kufel do góry wszyscy się stukneli .
* 3 kolejki puzniej *
-Kazdjeg , Bezprym , Laszlo oraz Ters niezla zgraja nie powiem - pomyślałem w duchu nie widziałem już kelnerki która przynosiła trunki widziałem tylko kolejne kolejiki i wznoszenie toastów za zdrowie , co z tego że to już 8 raz tego wieczora .
Ters już spał Bezprym był bliski tego zaś Laszlo i Kazdjeg byli jeszcze żywi spiewali razem jakąs pieśń o piciu .
Przedemną pojawił się kolejny kufel

*Kolejka puzniej *
LEdwo utrzymywałem się w stanie świadomości
*Kolejka puzniej *
Ciris zasnął na placu boju z przmożnym zmęczenim został tylko LAszlo z Kazdjegiem wznieśłi radośnie kufle pijąc za swych towarzyszy .

[Wiem że tekst może się wydawać miejscami ostro niezrozumiały , starałem się go napisać w jak najprostszej formie bo orgniał jest nawet dla mnie mijscami niezrozumiały ( mimo iż to moje dzieło :D ) .]




Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować