Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

W karczmie siedziałem długo rozmawiając z różnymi ludźmi. Ofert zadań usłyszałem sporo, jednak straciłem ochotę na pracowanie. Siedziałem aż do rana. Byłem niewyspany, lecz nie mogłem nigdzie spać. Pokoje były za drogie, a nawet mały pokoik sprawiłby że straciłbym sporo kasy. Postanowiłem więc zostać w karczmie.
]Napiłbym się czegoś... na rozbudzenie...
Nagle do prawie pustej karczmy weszło trzech ludzkich mężczyzn i dwóch krasnoludów. Przyglądałem się im czekając aż coś zamówią. Dwa razy zamówili po piwie. Zaczęli być nietrzeźwi.
To dla mnie szansa. Wystarczy że się z nimi za kumpluje i na pewno mi coś postawią. Ja to mam łeb.
Podszedłem do nich i rzekłem:
-Witam mili panowie.
-Hej!- krzyknął krasnolud
-Mogę się przyłączyć?
-A jakże mości panie!- rzekł jeden z ludzi
Starałem się ukrywać że jestem elfem, ale zrozumiałem że nic mi nie grozi ze strony pijanych krasnoludów.
-Zamówicie mi coś przyjaciele?- spytałem
-A jakże-rzekł człowiek- hej! Pani kelnereczko! Proszzzze tu... jeszcze szzzześć ppiw!
Zdziwiło że wszyscy się tak szybko upili, ale to mi tylko pomagało
Wszyscy siedzieli cicho. Po kilku minutach wróciła kelnerka. Wszyscy zerwali się z miejsc i zaczęli śpiewać i porwali kelnerkę do tańca... jeżeli można tak to nazwać. Wydawało mi się że śpiewają w jakimś dziwnym języku, ale to tylko alkohol tak na nich wpłynął. Jednak przysłuchując się jeszcze chwile stwierdziłem że zdarzają się słowa w krasnoludowym języku, jednak nie zrozumiałem nic. Mój słaby krasnolduzki plus ich bełkoty równa się jeden wielki krzyk nie do zrozumienia. Po chwili krzyki ucichły i "koledzy" wrócili do stolika. Wypiliśmy swoje piwa i zamówili jeszcze sześć. Zamawiali jeszcze 7 razy i przy każdym razie tańczyli z kelnerką. Wyszedłem gdy znajomi spali pod stołem. O dziwo to piwo na mnie prawie wcale nie działało. Postanowiłem pooglądać to wielkie miasto. Najpierw poszedłem do biblioteki. Zbiór książek w bibliotece był ogromny. Dawno nie czytałem książek więc złapałem pierwszą lepszą i usiadłem do stolika. Tytuł brzmiał "Mistrzowie miecza z Akhas''ill" Przeczytałem kilka zdań lecz chwile potem straciłem ochotę na czytanie. Usiadłem wygodniej i rozkoszowałem się ciszą. Zacząłem rozmyślać o dalszym losie
Jestem w wielkim mieście. Sam. Nie znam nikogo. Do tego mam tylko 18 sztuk złota. Muszę jeść, pić, spać. Muszę zacząć się rozglądać za jakąś robotą, ale... nie dziś. Może jutro, albo pojutrze. Może znajdę miejsce na spanie albo... wykorzystam siłę perswazji i przekonam kelnerkę żeby załatwiła mi miejsce. A jedzenie... będzie tak jak ciągle robiłem. Pijaków jest tu pełno. Oni mnie wykarmią. Boje się jedynie co do pokoju. Chociaż... mogę się założyć że ta elfka nie widziała dawno żadnego ze swoich pobratymców. Muszę jej mówić jakieś komplementy i takie tam, a jak mnie polubi to problem mam z głowy. Nie chce mi się zwiedzać... pójdę zjeść.
Wszedłem do knajpy. Znalazłem grupkę ludzi. Dzięki ich naiwności zjadłem pysznego kurczaka i napiłem się piwa. Gdy usnęli podszedłem do elfki za ladą. Rozmawialiśmy długo aż stwierdziłem że lubi mnie wystarczająco. Załatwiła mi mały pokój. Podziękowałem jej i poszedłem spać. Ciesząc się z naiwności ludzi w Arshanii poszedłem do pokoju. Był przytulny i ładny. Miał małe i trochę niewygodne łóżko. Położyłem się na łóżku. Na początku nie mogłem usnąć, gdyż był dzień. Do tego bardzo ciepły. Jednak potem zasłoniłem zasłonki i usnąłem ciesząc się ze swojej pomysłowości.
Obudziłem się za kilka godzin. Mimo że spałem krótko, to byłem bardzo wypoczęty. Schowałem swoje rzeczy pod łóżko i zszedłem na dół. Rozmawialiśmy chwile z Erlą (tak ma na imię) co sprawiło że jeszcze bardziej mnie lubiła i zrobiła mi dwie kanapki. Zjadłem i poszedłem na miasto. Tm razem chętnie przeczytałem sporo rozdziałów "Mistrzów miecza z Akhas''il". Chodziłem jeszcze trochę po mieście. Chodząc po ulicy spotkałem miłemgo wojownika Orlana. Rozmawiałem z nim długo. Dowiedziałem się że Arshania jest jednym z najbogatszych miast w Erdamonie i oraz że mogę do niego przyjść po jakieś zadanie. Ucieszyłem się bo wiedziałem że lepiej zarabiać u kogoś kogo się zna. Pożegnałem się i poszedłem do siebie. Po rozmowie z Orlanem opuściły mnie siły. Położyłem się na łóżku i usnąłem od razu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Kra! Nie te, te są na grzybice stóp! - powiedział do mnie mój towarzysz, czarnoksiężnik zamieniony w kruka.
- No to które w końcu?! - już nie mogłem wytrzymać. Zbieramy te zioła już bite kilka chwil, a on cały czas mówi, że trzeba inne.
- A te! Te! Te są dobre! - wskazał znów na inne.
- Przecież przed chwilą mówiłeś, że to nie te!
- To te, to te, jestem pewien!
- No to masz... wezmę jedne.
- Ee... nie! Jednak nie te!
W tym momencie nie wytrzymałem i zioła które aktualnie miałem w dłoni wpakowałem Enserricowi do dzioba.
- Kr... chrup.. chrup... nie! To jednak te właściwe! Bierz je i znikamy stąd!
- W końcu rzetelna odpowiedź! Idziemy natychmiast.
Enserric wskoczył mi na ramię i tak szybko wróciliśmy do chatki gdzie zostawiliśmy Arianne. Wyglądała naprawdę słabo, ale żyła. Trzeba było przygotować ten preparat jak najszybciej.
- Kra! To teraz daj mi te zioła! Przygotuję odpowiednią papkę w trymiga! - powiedział Enserric.
- Jak je zmieszasz, szponami?
- Tak. - i nie wiedziałem co odpowiedzieć... więc dałem mu te zioła.
Enserric zaczął coś dłubać przy tych ziołach, to raz jedne przegryzając, to raz rwąc szponami... w dodatku co chwilę wrzeszczał "Nie gap się idioto! Rujnujesz mi koncentrację!"... dziwny człowiek. Kruk.
- No gotowe sir Walczący z Wiatrakami. - powiedział kruk.
- I co mam z tym zrobić?
- Zostawić dla innej zarażonej nie wiadomo czym mrocznej elfki. OCZYWIŚCIE, że masz jej to podać!
- TAK, ale jak geniuszu? Co z tą papką mam zrobić?!
- Ee... ten tego, musi wąchać opary z tego przez jakąś chwilę.
- Jesteś pewny?
- Na Bogów, pewniejszy być nie mogę! Jestem tak samo pewny jak wtedy, gdy postanowiłem obrabować jedną zdradziecką wiedźmę z pysznych jabłuszek! Mmm... takie soczyste! Wymyśliłem genialny plan z użyciem krzesła jako tarana, ta wiedźma się niczego - - -
- Enserric, kiedy indziej!
- Kiedy indziej? Świetnie! Z chęcią ci opowiem przyjacielu, a teraz ratuj swoją damę.
Wziąłem... to coś do dłoni i podszedłem do Arianne.. szeptała coś do siebie, kiedy uniosłem ten "preparat" możliwie jak najbliżej jej nozdrzy.
- Tak.. dobrze... tyle wystarczy. Teraz trzeba odczekać chwilę chłopcze. - poinformował mnie kruk.
- To czy możesz mi coś ciekawego powiedzieć przez tą chwilę? - zapytałem i usiadłem koło tego cudacznego stworzenia.
- O.. opowiedzieć? Jejku, nikt mnie nie prosił o opowieść od... zawsze. O czym by tu... - zaczął się zastanawiać, co rusz przy tej czynności drapał się szponami za głowę.. nie wiem jak on to robi.
- TO może powiedz mi dlaczego tak bardzo lubisz jabłka?
- Gdzie? Gdzie?! Aaaaha... jabłka. A dlaczegóż ich nie lubić? Są pyszne, soczyste.. i ten sok... mniam, aż robię się głodny. Dawno żadnego nie jadłem od czasu tego niefortunnego incydentu z Worgiem, on też sobie upatrzył jedno, wielkie jabłko, ale ja nie ustępowałem i - - - -
- Tak, ale dlaczego akurat jabłka?
- Ee.. no przecież... bo są dobre? Nie wiem dlaczego, ale kocham ich widok, uwielbiam ich smak... gdyby istniał Bóg Jabłek, na pewno bym go wyznawał. Jeśli kruki w ogóle mogą cokolwiek wyznawać. Ale zobacz, twoja przyjaciółka się obudziła. Pójdę na zewnątrz, może coś ciekawego się tam dzieje, będę w okolicy.
Po tych słowach Enserric doczłapał się do wyjścia, a ja podszedłem do Arianne.
- Jak się czujesz? - zapytałem/
- Do... lepiej, tak sądzę....
- I co ci się tak w ogóle stało?
- Ja... nie mogę ci powiedzieć... wybacz mi.
- Tyle dla ciebie zrobiłem, zostawiłem Altaira, Laylę i Tichondriusa w tym klasztorze tylko po to, by przyjść po ciebie, coś czułem, że ten cały opat kłamie... przetransportowali cię tu na wozie, po co?
- Żeby pewie.... przykro mi, nie mogę tego powiedzieć.
- Arianne, dlaczego nie możesz powiedzieć? Co się stało?
- Bo... bo... - wzięła głęboki wdech - Bopopowiedzeniuzadużoodczuwamwielkiból.... AAaahhhh! - krzyknęła nagle.
- Co.. co się stało?
- Słowa... słowa.... - wyjąkała.
- Że... co ci tam zrobili w tym klasztorze?! Co ci tam nałożyli, że nie możesz mówić za dużo?!
- Nie.. nie mogę... nie narażaj mnie na tak wielki ból.. to... to mnie przerasta...
- Arianne, czy to łza na twoim policzku...?
- Nie chcę być... być sama Mike.. po raz pierwszy w moim mizernym życiu panicznie się boję.... boję się.
- Arianne...
- Proszę, musisz mi pomóc.. inaczej zginę śmiercią.. jej się nie boję, ale niektórych jej odmian bardzo. A taką śmiercią absolutnie nie chciałabym zginąć.
- Pomogę jak tylko będę mógł... ale co mam zrobić?
- Musimy znaleźć Tichondriusa.. i wyruszyć w końcu do Mglistych Szczytów.
- Tichondrius jest w klasztorze... aa, co za zbieg okoliczności. Od razu także wybiję zęby opatowi za to, że tak cię potraktował!
- NIE! Mike.. nie... wtedy się przeciwstawię temu który nałożył na mnie to... to coś i znów poczuję ten ból... ja naprawdę nie mogę! To zbyt dużo jak na mnie...
W tym momencie nie wiedziałem co robić... muszę jej pomóc, za bardzo mi teraz przypomina moją Cilię... ale, jeśli oni są wrogami, to... dość, zrobię to. Dla niej.
- Pomogę ci... nieważne jakim kosztem. Kiedy w końcu będziesz wolna od tego czegoś... to znajdziemy tych skurczybyków i napchamy ima gardła ich własnymi wnętrznościami, przysięgam ci to, Arianne Tenner!
- Mike... ja... ja nie mam jak ci się odwdzięczyć... - Arianne wyglądała na bardzo zakłopotaną.
- Wystarczy mi twoje towarzystwo... a, nie wiem czy pamiętasz coś ze stanu półświadomości, więc jeszcze raz ci przedstawię mojego nowego towarzysza... Enserric! Chodź no tu!
- Czego tam znowu? - zapytał wchodząc Enserric.
- Jesteśmy gotowi do drogi... teraz możesz zapoznać się dokładniej z Arianne... - powiedziałem.
- Aaaa.... uszanowanko, milady. Pewnie nie usłyszałaś mojej pierwszej historii, gdyż byłaś prawie martwa, ale cóż.. hehe, mogę ją powtórzyć!
- Wersja skrócona! - przerwałem.
- Ee, tak.. jam jest Enserric, kruk, były czarnoksiężnik. Miło.
- Skąd go wytrzasnąłeś? - zapytała mnie Arianne.
- Napotkałem na niego po drodze... gdyby nie on, dalej bym cię szukał gdzieś w głębi cholernego nigdzie.
- A więc, kruku Enserric - Arianne wstała, podeszła do niego i wzięła go na palec - Dziękuję ci za pomoc w odszukaniu mnie.
- To nic wielkiego milady. Chociaż że... masz może jakieś jabłuszka? - zapytał cicho Enserric
- Jabłka? - Arianne spoglądnęła na mnie dziwnie.
- Po prostu za nimi przepada... skoro powitania mamy za sobą, to możemy wracać do klasztoru. - powiedziałem.
- Nie wiem... nie wiem czy kiedykolwiek będę mogła wam się odpłacić. - dodała Arianne.
- Daj spokój bo mnie rozwścieczysz. Nie jesteś tutaj żadną kulą u nogi, a teraz ruszajmy.. - odpowiedziałem.
- Ale chociaż jakieś jabłuszka.... - powiedział cicho kruk.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

TAK! TAK! Młodziaki uciekały w popłochu, ale dawaliśmy im trochę przewagi żeby się zmęczyli. Czysta zabawa. O już zapadła noc. O, właśnie się zmęczyli, postanowili walczyć.Czułem się jak opętany, jak żądza krwi opanowywała każdą cześć mojego ciała. Rzuciłem się na te dzieci z przyjemnością, cieszyłem się jak idiota, że skończą zaraz u mnie jako świeże jedzonko. Strach w ich oczach tylko zwiększał mój gniew i rządzę krwi. Wziąłem zamach prawą łapą i uderzyłem silnie chłopaka z mieczem. Odleciał kawałek i uderzył w jakieś drzewo. Czułem jak jakieś igiełki wbijały mi się w plecy. Hah! To pewnie strzały. Nie zwracając uwagi na te "strzały",szedłem powoli w strone młodzika leżącego pod drzewem.
- Nie! Błagam zostaw nas! Nieeeeee!-krzyczał do mnie przez łzy obficie cieknące mu z oczu. Altair to dziecko...To przecież tylko dziecko... Zatrzymałem się na chwilę. Nic nie groźne dziecko...GÓWNO MNIE TO OBCHODZI!! JESTEM GŁODNY!! KREW!! MIĘSO!! BUAHAHAHA!! Za plecami usłyszałem wrzask Layli.
- No i masz szczęście, dzieciaku, że wkrótce spotkamy się przy tronie Matki Nocy! I masz cholerne szczęście, że nie pamiętam treningu Ghaverisa!
Zawyłem z wściekłości. Znowu zacząłem iść powoli w stronę malca.
- Nie! Prooooszęęęę!-Odpowiedziałem mu śmiechem. Idioto! Trzeba było się słuchać tego głupawego opata, teraz jest już za późno! POKŁOŃ SIĘ ŚMIERCI!
- I jak? Trzeba było słuchać się opata i siedzieć u mamy pod pantoflem! Mmmm.... KREEEEW! I jak ci idzie, futrzak?-usłyszałem wesoły głos Layli za sobą. Pewnie już pije krew.
- BUAHAHAH! WŁAŚNIE ZABIERAM SIĘ ZA RYCERZYKA!-warknąłem. Chłopiec siedział pod drzewem skulony i łkał. Dość! Wbiłem mu pazury prosto w plecy. Młody obieżyświat zawył z bólu i padł nie dając oznak życia. Tylko tyle? To wszystko? Schyliłem się, podniosłem ciało i odgryzłem kawałek mięsa z uda. Poczułem jak ciepła krew dostaje mi się do ust. Ehm, do pyska.
- Ah, musisz tego spróbować! Ta adrenalina! Piekło w gębie! Haha! Ożesz ty...-Layla kaszlnęła kilka razy.
TAK! NARESZCIE MIĘSO! MUHAHAH! Zacząłem go rozszarpywać. Łatwiej będzie jeść. Dookoła leżały kawałki ciała i wszędzie krew. KREW! TAK KREW! KOCHAM TEN WIDOK! Zacząłem zjadać do końca. Po chwili z chłopca zostały tylko kilka kawałków mięsa i kości. Zawyłem w geście triumfu. Odwróciłem się. Layla stała z wyrazem twarzy jak jakiś psychopata. Do tego jeszcze śmiała się diabolicznie. Obok niej leżało ciało jednego z tych magów.
- Tfu! Sierściuch, zostawiamy tego chudzielca z łukiem, dobra?! A ty gdzie się wybierasz?-I rzuciła w uciekającego drugiego maga sztyletem. Ten dziwnie jęknął i upadł.
- DOBRA!
Rozejrzałem się. Został tylko zapłakany i wystraszony łucznik nie wiedzący co ze sobą zrobić.
- KREW! WSZĘDZIE KREW! KOCHAM TEN WIDOK!-krzyknąłem. Layla odpowiedziała mi śmiechem, po czym wskoczyła na plecy łucznika szepcząc mu coś do ucha. Czułem jak ten widok krwi i trupów dodaje mi siły. Łucznik zaczął wyć. Layla go wywaliła go na ziemię i kopnęła go kilka razy by się uciszył. Chłopiec zamilkł.
- RÓB SWOJE, LAYLA.-powiedziałem swym pięknym, diabelskim głosem.
- Ćśśś! Cicho, głupi dzieciaku! Opat nie życzył sobie byście tu buszowali, teraz cierpcie.Wrócisz, do najbliższego miasta i powiadomisz burmistrza o grupie niewolników opata. Ma przysłać wojska albo ulice spłyną krwią.- Layla puściła młodzieńca. Ten od razu rzucił się do ucieczki. Teraz mu to mówi? Kiedy jego przyjaciel trawi mi się w żołądku? A inni dwaj wąchają kwiatki? BUAHAHAH! Śledziłem go łakomym wzrokiem.
- No, temu jednemu się upiecze. Mamy tych i niech ci to narazie wystarczy, heh.-powiedziała i splunęła.
- PORA NA NICH.
Podszedłem do ciał magów. Obydwóch tak samo rozszarpałem i rozkoszowałem się smakiem ludzkiego mięsa. Palce lizać.
- Słodko, a nie mówiłam?-powiedziała Layla.
- Mhm...pycha.
- To co? Wracamy do tego furiata?
- Arghh... - przemieniłem się z powrotem w człowieka. - Tak. Niestety musimy wracać. - I jak podobało się Altairku? Mnie bardzo, więc tobie też powinno. MUAHAH!
Layla zaczęła coś mruczeć pod nosem...
- Kurcze fajans. On miał rację. On miał pieprzoną rację. Nie, na razie im nie powiem, bo i po co? Eh... - i kaszlnęła. Pewnie nie spodziewała się, że to usłyszę.
- Co? Jaką rację? Że co?
- Co? Ach, nie, nie, nieważne.-zatrzymała się zaskoczona.
- Layla! Ważne!
- Nie teraz. Wpierw ja to muszę przemyśleć.-pokręciła głową i zaczęła iść dalej. Uniosłem brwi i poszedłem za nią. Dziwna babka.
- Nie, nie powiem ci. Chociaż... jak będziemy na miejscu to zrobię ci wykład. Lepsze to od...-powiedziała i zaniosła się kaszlem.
- Ah, dobrze...Nic ci nie jest?
Layla tylko zaśmiała się, ale nie odpowiedziała. Naprawdę dziwna. Heh. Szliśmy jeszcze tak chwilę sobie w ciszy.
- Hmm...Trochę mnie to niepokoi.-zagadnąłem cicho.
- Co?-zapytała i wytarła brudny z krwi sztylet w rękaw.
- Nie wiem... Niepokoi mnie to, że zabijanie tych dzieciaków sprawiało mi taką wielką przyjemność!
- Witaj w świecie innych. Zabijasz albo jesteś zabity. Wiesz, co jest najniebezpieczniejszym miejscem na świecie?
- Hm, ale nie o to mi chodzi... Ja...Ja czułem się jak jakiś psychopata, jak opętany. JA chciałem ich zabijać, to dawało mi satysfakcję... najniebezpieczniejsze miejsce na świecie?
- A ja właśnie o tym samym mówię. Miasto. Tysiące ludzi polujących na siebie. Możesz dostać od rykoszetu w każdej chwili, nawet jeśli wznosisz mury i zabijasz nawet jeśli nigdy nie miałeś w ręku miecza. Jesteś teraz zwierzęciem, masz tu - wskazała moje serce - teraz duszę wilka, psa. Mieszając się z ludzkimi odruchami, zabijasz. Zwierzęta polują zabijając inne, stąd mają jedzenie. A ludzie to już inna bajka.-powiedziała i westchnęła. Czyli co? Jestem teraz jakimś potworem? Nie potworem Altair, gorzej - bestią. Cholernie brutalną bestią. Doszliśmy do klasztoru. Ile bym dał żebym mógł teraz usiąść przy piwku w Księżycowym Śnie. Ale cóż, sam się w to wpakowałem. Usłyszałem jak Layla znów westchnęła.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Aktualizacja postaci
Giacomo z Miany - Księżycowy elf, wojownik;
Moje dośw.: 0/1000;
Moja reputacja: 0;
Ekwipunek:
80 szt. złota;
przeszywanica;
dwa miecze Clayfire;
jedzenie;
zwoje (2) teleportacji.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Hmm... Dokąd się wybrać? W sumie, co za różnica...
Jakiś głos mi mówił, aby wyruszyć do Arshanii. A zresztą - co mi zależy? W końcu nie ma tu nic do roboty. Wziąłem odpowiedni zwój. Był zawiązany rubinową szmatką. Odwinąłem ją i oślepiło mnie jasnoniebieskie światło. Po krótkiej chwili nie widziałem nic, jakbym był nieprzytomny. Ale czułem, jednak tylko jedno: dziwne uczucie w żołądku. Może było coś w kurczaku?
Po tej "podróży" znalazłem się tuż przed Arshanią. Pierwsze co zrobiłem, to wszedłem do gospody. Było tu bardziej tłoczno niż w domu uciech. Postawiłem kilka kroków i zaczepiło mnie dwóch pijaków. Czułem od nich zapach piwa i innych trunków, a także zapach krwi i potu.
- Hej! Co ty... Up!... Robisz? Mamy tu Elfa!... Up... Jeden nam wystarczy!... Up!...
- Jeśli nie wyniesiesz się stąd, uniosę... Up!... pięść mą i...
- Nie zdążyłbyś. - powiedziałem chwytając Clayfire za rękojeść.
- Hej! Zostawcie go! Macie własne problemy. - powiedział osoba w długiej szacie, wyglądająca na mojego ziomka.
Pokazał ręką abym szedł za nim. I tak zrobiłem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Usiadłem przy stoliku. Elf zrobił to samo. Popatrzyłem na niego.
Nie do wiary! Elf. I do tego księżycowy. Dawno się tak nie cieszyłem.
Mimo że się cieszyłem nie dawałem tego po sobie poznać. Nie było to zresztą trudne.
-Co sprowadza księżycowego elfa do tego ludzkiego miasta?
-Szukam towarzyszy do mojej wyprawy.
-Gdzie się wybierasz?
-Do Mglistych Szczytów.
Do głowy od razu wpadł mi świetny pomysł.
-A może mości elfie wyprawie się z tobą?
Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-Byłbym zaszczycony i wniebowzięty gdyby mógł mi towarzyszyć jeden z pobratymców. Chcesz to zrobić?
-Tak, ale oczywiście nie za darmo.
-Tego się spodziewałem, ale zanim przejdziemy do interesów wypada się przedstawić... jestem Giacomo z Miany... a ty?
-Jestem Dormget Furdz. Mag z małej ludzkiej osady o durnej nazwie Lompaj.
-Tak. Trzeba przyznać że kreatywnością ludzie nie grzeszą- rzekł z uśmiechem. - a więc ile chcesz mości Dormgecie?
-70 sztuk złota
Giacomo zrobił zdziwioną minę.
-Nie... nie... tyle nie mogę ci dać. Na opłacenie towarzyszy mam jedynie 80 sztuk złota. A mam wyruszyć z trzema.
-No. Troszkę przesadziłem. 65.
-40
-58
-41
-50
-Zgoda.- rzekł niechętnie.
-A więc kiedy się spotkamy?
-Może jutro?
-Dobrze. Przyjdź do tej karczmy juto z rana.
-Mi pasuje.
-Tylko się dobrze przez resztę nocy wyśpij.
-Dobrze... a może... po kieliszku wina?
-Chętnie.
Zamówiliśmy butelkę. Wino było bardzo mocne a ja nie liczyłem butelek. Za jakiś czas wino zaczęło działać. Pożegnałem się z Giacomo i zacząłem chwiejnym krokiem iść w stronę schodów. Usłyszałem niewyraźny głos elfa. Nie wiedziałem czy był pijany, ale jakoś mało mnie to obchodziło. Gdy położyłem się na łóżku doszedłem do wniosku że elf mówił coś w stylu "lepiej spotkajmy się za dwa dni jak wytrzeźwiejesz".
To i lepiej... a może... powinienem przestać pić. Tak. To dobry pomysł... ale... to wino było wyjątkowo dobre. Mimo to od jutra mnie pije. Z tą myślą usnąłem w mało wygodnym łóżku.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mmmm.... Dla takich chwil warto żyć! Teraz potrzeba mi tylko wiary, że Matka Noc nie pozwoli mi umrzeć. Sama dam sobie z chorobą radę. Ból głowy minął, a i kaszel nie jest tak uciążliwy. Nie poddam się łatwo, w końcu mając wieczny żywot? O, zgrozo zaczynam mieć halucynacje i czasami przestaję czuć dłoni. ''Matko Noc, tyś która po tysiące lat czuwała nad swymi dziećmi, Matko Noc, ta która toczy odwieczną walkę z Panem Słońc, wysłuchaj modlitwę córki ciemności. Wskaż mi ścieżkę, którą mam podążać by ujrzeć wybawienie. Nocturne, ta która tańczy z Mrocznym Kosiarzem, obdarz mnie swym zimnym wzrokiem i ukaż me złe występki, bym po wszech czasy działała z twą nieomylną wolą. Crudus, in horam vivere, Luna Regina.'' Uf, lepiej mi jakoś. Głód, powiesz mi coś? Nie, czekaj jestem zajęty. Hm. W sumie muszę się zastanowić czy mimo wszystko rzucić to i spróbować zwiać. I tak zginę, i tak. Wiem to, jestem za słaba i na dodatek walnięta. A co z Altairem? Nie, on ma u nich zaufanie, da sobie radę. Przecież jest tu Tichondrius, Datter i ta Arianne. Dzisiaj spróbuję, jeśli mnie nie puszczą to albo ja przejdę po trupach albo oni. Crudus, in horam vivere.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Trochę czasu wracaliśmy. Coś za nami szurnęło. Coś.
- Hm. Słyszysz? - zagadnęłam.- Coś szeleści. To chyba nie tamten, co?
- He? Gdzie?
- Szlag! Wiać! - na widok kilkunastu strzał zaczęłam uciekać.
- Oż ku*wa! - Altair dogonił mnie.
- Skąd oni tu się wzięli?! - spytałam. - Jakaś posrana zasadzka!
- Śmierdzi mi tu tym zakichanym mnichem! - odpowiedział Altair.
- Zabiłby nas wcześniej, kiedy byliśmy łatwym celem!
- No to mniejsza z tym! - rzucił, a ja zaczęłam się śmiać. To było śmieszne, uciekamy przed kimś kogo nie widzimy. Ta prędkość, wolność. Oh, podróży!
Przed nami wyskoczył jakiś gigant w czarnej zbroi, wyciągnął zza pleców wyszczerbiony miecz.
- Szlag po raz drugi! - zatrzymałam się. Po chwili Altair omal się nie wywrócił.
Tajemniczy gość zaśmiał się ponuro i zaczął kręcić mieczem. Blask odbijający się od ostrza oślepiał.
- Co to za idiota? - burknął Altair.
- Nie wiem, ale nie podoba mi się ten jego miecz. - Wyciągnęłam sztylet i ruszyłam na niego. Coś przeszyło mnie w dole. Nim się ruszyłam dwie strzały wbiły mi się w plecy. Czas spowolnił swój bieg, opuściłam głowę, spojrzałam powoli na pokryty krwią grot. Misterna robota. Srebro. Upadłam na ziemię.
- Layla! - usłyszałam za sobą. Altair podbiegł, obraz w koło zaczął się rozmazywać. Hej, miałam mieć jeszcze miesiąc... Nie! O czym ty myślisz! Jesteś Tinnyer! Walcz!
Chciałam coś powiedzieć, ale zamiast słów z mych ust wyleciała ciemna krew. Zaczęłam się podnosić mimo ogromnego bólu, ale coś świsnęło i przybiło moją nogę. Cholera. Ja nie chcę umierać. Nie zgadzam się! Składam reklamację! Tego nie było w scenariuszu!
Ten ponurach ruszył w naszą stronę i wykonał zamach swą bronią. Ciemna plama zmyła się z plamą Altaira.
- A-a-al-l-l-tair... u...ucie...kaj...doh. - tylko tyle?! Ja nie chcę! Ja tu WRÓCĘ! Na mą splugawioną duszę! Wrócę! Ale tu zimno. Wrócę... Wrócę...
- N-nie...! - krzyknął.
- Wraghaghagahahahaa! - dobiegł mnie przeraźliwy śmiech.
Poczułam jak coś się przy mnie rusza. Chyba Altair wstał.
- Ty...ty...
Znowu coś jęknęło w okolicy, a jakiś ciężar upadł blisko. Kurka.
- Do mnie mówi się jegomość, a nie ty, śmieciu. - zabrzęczał jakiś głos.
- Ś...śm...śmieciu... - powiedział Altair, podniósł się znowu. Szczęknięcie, klapnięcie.
Czarna plama zbliżyła się, schyliła i podniosła coś białego. Miecz. Zaklaskał w dłonie, plamka zaczęła się zmniejszać drastycznie.
- Masz nauczkę. Idziemy, chłopcy!
- Mój...miecz... - wyszeptał Altair po czym upadł koło mnie. Koniec.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- [....] ale prawdę mówiąc zorientowałem się, że ten mag blefował, dlatego od razu rzuciłem na niego ognistą kulę. Biedak biegał na lewo na prawo aż w końcu został z niego proch. Ale niemniej jednak w końcu osiągnąłem swój cel. Ten drań już nie stał w kolejce, więc mogłem spokojnie wejść do mojej ulubionej wróżbitki. - dokończył po dobrych kilku godzinach swoją opowieść Enserric.
- A więc zrobiłeś to wszystko tylko po to, by być pozbyć się kolejki do jakiejś... - zapytała się Arianne.
- Tak. W skrócie.
- To czemu nie powiedziałeś tego w skrócie? - zapytała jeszcze Arianne.
- Ech.. a gdzie w tym byłaby epika? Gdzie elementy zaskoczenia, gdzie wyczekiwanie? Milady, małe opowieści to mogą sobie snuć pijani bardowie, ale nie ja! - odpowiedział Enserric.
Ja nic nie mówiłem. Całą drogę uważnie szedłem za moimi poprzednimi śladami, by dotrzeć z powrotem do klasztoru. Znów nastała noc... ten las już po stokroć mnie wkurzał. To klasztorem, to kultem, to cholernymi monstrualnymi wilkami... Bogowie! Myśląc tak spoglądnąłem na moich towarzyszy... Arianne wyglądała znacznie lepiej niż wcześniej. W dodatku śmiała się co jakiś czas przez opowieści kruka... miło było zobaczyć na jej twarzy w końcu uśmiech. Zaczęła też mi się przyglądać miło przez jakiś czas.. po czym wróciła do słuchania opowiadań Enserrica, który siedział jej na ramieniu. Niestety.. ja nie miałem żadnych powodów do radości... poza tą dwójką z którą podróżuję. Mam jedynie wielką nadzieję, że odwiedzając opata nie natknę się na Laylę i Altaira. Mogłyby z tego wyniknąć problemy natury moralnej. I to nie byle jakie. Nagle z twarzy Arianne zniknął uśmiech.. wyglądała niezdecydowanie.
- Mike... coś jest nie tak. - powiedziała.
Po czym znikąd wyrósł przede mną człowiek góra.... Bogowie, co najmniej dwa pięćdziesiąt wzrostu... facet był olbrzymi! Był odziany w skórzaną zbroję, miał silnie umięśnione ciało... bardzo źle mu się patrzyło z oczu. Na plecach nosił ogromny miecz dwuręczny... mam jedynie nadzieję, że nie zacznie śpiewać.
- Ee... witam. - powiedział Enserric.
- Gadający kruk - powiedział dostojnym, niskim głosem człowiek - widziałem oryginalniejsze rzeczy.
- Co-co?! Oryginalniejsze?! Ty człeku, małolacie! Co niby jest bardziej oryginalne ode mnie? Oprócz mojej matki... i arcymaga Cohyn.. tak, ale mniejsza o tą dwójkę! Oni się nie liczą! - odrzekł Enserric,
- WYNOŚ SIĘ! Nie z tobą gadam! - zwrócił się do mnie - Mike Datter, tak? Miło mi poznać.
- Szczerze w to wątpię, a ty jesteś...? - zapytałem.
- Vladimir. Nie wysilał mózgownicy, pewnie nie słyszałeś. Stanąłeś na drodze pewnym ważnym osobistościom. Bez pardonu mówię, że jestem tu, żeby cię zabić.
- Acha... to po co ze mną rozmawiasz?
- Bo co to za frajda zabić wroga, wcześniej go nie znając? Buaha! Rozśmieszasz mnie maluczki. Ale teraz stawaj! Zmierz się ze mną w uczciwej walce.
- Mike, nie masz z nim szans! - krzyknęła Arianne.
- Daj spokój kobieto! On sam potrafi o siebie zadbać, z tego co widzę. Piękny miecz, mój wrogu. Półtorak? Ha! Zobaczymy jaki jest w porównaniu z moim flambergiem...
Mówić to wyciągnął swój ogromny miecz... co najmniej 2 metry stali, pięknie wykonanej. Ja wyciągnąłem moją Liennę.. i tak zaczęła się walka. Na początku Vladimir dał mi znać, bym go zaatakował - tak też zrobiłem, podszedłem z lewej strony i wykonałem półobrót z zamachnięciem, wróg to bez problemu odparł i przywalił mi rękojeścią miecza... lekko zdenerwowany ruszyłem i wykonałem serię lekkich pchnięć, jednak to nie poskutkowało, to raz robił unik, to raz parował atak. Wtedy była kolej na niego... mocno się zamachnął... i LEDWO co udało mi się przetrzymać ciężar jego ataku.. facet jest niezwykle silny. Wtedy zamachnął się z lewej... i siły fizyki zrobiły swoje... mój miecz nie wytrzymał tego wszystkiego i pękł. Została tylko rękojeść z kawałkiem klingi... gnida, GNIDA! Wbiję mu ten kawałek w bebechy! Szybko i z szałem w oczach ruszyłem ku niemu.. wtedy on swoją ogromną piąchą przyłożył mi w twarz... padłem na ziemię. Tylko czekałem na ten ostateczny cios. Jednak on nie nastąpił... odwróciłem się by zobaczyć co się dzieje. Zauważyłem Arianne stojącą między mną, a Vladimirem.
- Zabijesz go ze mną rivil, jeśli wcześniej nie wyrwę ci jelit z cielska! - krzyknęła, oprawca oparł się o broń.
- Nie komplikuj tego dziewczyno! To była czysta walka, teraz zjeżdżaj, muszę dokończyć dzieła! - odrzekł Vladimir.
- Nie... - powiedziała z gniewem - Spróbuj wykonać jakikolwiek ruch, a zginiesz!! - dała mu do zrozumienia Arianne.
- A więc mroczna elfka stanęła w twojej obronie wojowniku? Ciekawe, to prawda. Odchodzę.. ale to jeszcze nie koniec. Drugim razem twoja przyjaciółka cię nie ocali. - powiedział Vladimir po czym zniknął gdzieś w ciemności lasu. Arianne przestała przyjmować obronną pozycję i schyliła się do mnie.
- Mike.. Mike, cały jesteś? Powiedz że tak! Cholera!
- Khy! Khy!.. egkhy... Tak... ale trochę mnie łeb boli.
- Nie dziwię się.. chodź, pomogę ci wstać. - mówiąc to oparła mnie o ramię i zrobiła to co powiedziała.
- Jejku, jejku.. to dopiero byłą kupa mięcha! Szkoda naprawdę, że nic nie mogłem zrobić.. ale następnym razem wydrapię mu ślepia! - dodał nagle Enserric.
- Eghlky.. no proszę. Arianne, czyli jednak trochę mnie lubisz. - powiedziałem.
- Powiedzmy... przecież poza tym, jesteś osobą, o której wiele czytałam. Niemalże legendą wśród naszej rasy... a spotkanie z legendą zawsze jest fascynujące. - powiedziała... to mi podsunęło pewien pomysł...
- Tak, a więc jestem ucieleśnieniem fascynującej legendy.
- Taak... cóż.. ja... powinnam dobierać ostrożniej słowa. Chciałam jedynie powiedzieć...
- Że jednak mnie lubisz? - przerwałem.
- Nie! To znaczy... tak, ale...
- Że jednak mnie lubisz i w dodatku uważasz mnie za przystojnego? - dalej jechałem na swoim.
- Nie! Nie!.. To znaczy.. tak, pewnie że tak.. ale nie... ale.... ech! Jesteś okropny, wiesz o tym? - wykrztusiła w końcu Arianne.
- Dobrze wiedzieć Arianne.. dobrze wiedzieć...
- Tak.. ja... cóż... ee, powinniśmy ruszać. Temat co sądzę o tobie możemy zostawić na bardziej dogodną... sytuację.
- Haha.... oo... cholera, czujesz to? - zapytałem znienacka.
- Niuch.. niuch... to na pewno nie jabłuszka... - wtrącił Enserric.
- To.. to zapach śmierci.. krwi. Chodźmy szybko! - powiedziała Arianne, po czym pociągnęła mnie za rękę.
Nie tak daleko znaleźliśmy miejsce rzeźni. Mnóstwo krwi, rozszarpanych kawałków ciał... rynsztunek, miecze, zwoje... i w dodatku ten smród... był nie do zniesienia.
- Shak! Onas lil obsulas! - krzyknęła Arianne.
- Co? Co takiego?
- Ani trochę dobrze! To jeszcze były młodziaki! Poniżej dwudziestu lat na pewno!
- Na wszystkie jabłka... takiej rzeczy nawet JA bym nie zrobił. A przypominam, że byłem aroganckim, złych czarnoksiężnikiem. - wtrącił Enserric.
- Co za chore stworzenie, czy człowiek mógł to zrobić? Chodźcie, wynosimy się stąd! - powiedziałem.
Niedaleko tego miejsca czekała nas jeszcze jedna niespodzianka... ciała Altaira i Layli...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Huntera nie ma, więc tym razem expem zajmę się ja... ;>
Rusty - +300PD - za znalezienie mapy i później Arianne (z pomocą Ensericca)
Deedi i Smoczy Wilq - +400PD - za walkę z młodziakami (otrzymujecie po nich również 13 szt. złota), przesłuchanie i kilka wcześniejszych drobnostek
dominikańczyk - +200PD za negocjacje z elfami i ogółem pobyt w karczmie
swietlik94 - +100PD za znalezienie 1-szego członka wyprawy w szczyty

UWAGA!!! - w związku z tym, że niektórzy z was (właściwie tylko Rusty;P) mają już wyższy poziom, tworzona jest tabela z umiejętnościami, które będziecie nabywać/rozwijać wraz z awansem. W najbliższym czasie nie będzie ona zamieszczona w tablicy ogłoszeń, ponieważ na razie jest dość uboga, a w tablicy planuję zamieścić już ostateczną wersję, ze wszystkimi możliwymi skillami. Dlatego, jak ktoś uzbiera wystarczającą ilość expa do awansu zanim to zrobię, niech do napisze do mnie na gg - 7453759, a ja wyślę mu aktualną wersję tabeli. Pomysły na skille klasowe, rasowe lub ogólne mile widziane. Um. rasowe i klasowe typu w "późniejszym czasie" będą miały po prostu wymagany lv, dokładny opis znajdzie się z resztą w nowej tabeli

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Powoli otworzyłem oczy i rozglądnąłem się dookoła. Leżałem na łóżku w jakimś pokoju spowitym niebieską poświatą. Obok mnie stał oparty o moje łóżko Abizagil, a za nim na drugim łóżku leżała nieprzytomna Layla.
- Chyba jestem ci winny małe wyjaśnienie... - odezwał się Abizagil. Nic nie odpowiedziałem, tylko zacząłem wpatrywać się bezmyślnie w opata. - Wiedz jednak, że to nie JA jestem odpowiedzialny za tych którzy was omal nie zabili.
- Milczysz... dobrze. Pozwolę wam się odegrać na tym, który wam to zrobił. Już od dawna jest nam solą w oku. To jest jakiś upiór w zbroi, nieumarły. Dam was specjalne środki mające na celu zabicie go. - ciągnął Abizagil.
- Śro...śrokhi? - wykrztusiłem.
- Coś majaczysz... wiedz, że jesteście mi potrzebni. Trzymaj to miksturę, natychmiast powinna cię uleczyć. - mnich rzucił w moją stronę niebieskawą miksturę - Wypij, nie przydasz mi się zbity jak pies... wilkołak. - Resztkami sił podniosłem miksturę, która wydawała mi się niezwykle ciężka i przyłożyłem do ust. Od razu począłem ulgę i przypływ sił.
- Lepiej, prawda? Jakieś pytania?
- Co za środki?
- Specjalna rozpylana substancja. Ogłuszy wroga, oślepi go i jakby tego było mało: straci jeszcze słuch. Dość rzadki towar. - Po tych słowach zapadła chwila ciszy.
- A co z Laylą?
- Jej... metabolizm gorzej zniósł spotkanie ze srebrem. Ale nie martw się, wyjdzie z tego. - Uff...Ulżyło mi. Poczułem nawet jak lżej mi się oddycha.
- A...jak się tu znaleźliśmy? W klasztorze?
- Przyniosła was pewna grupka. Byli tu przedtem.. poza jednym osobnikiem. Człowiek, mroczna elfka i... gadający kruk.- Mroczna elfka...człowiek...Tylko gadający kruk nie pasował. Gadający kruk?
- Że co? - palnąłem.
- Gadający kruk. Aż to tak dziwnie brzmi? To teraz nieważne. Pogadasz z nimi jak ich znajdziesz. Pamiętaj o zadaniu, które ci powierzyłem. - To może być tylko Datter... Ale...nie to nie możliwe...On przecież by nas tu nie zabrał z powrotem...
- Dobrze...
- W takim razie odejdź. Jeden z mnichów będzie czuwał nad twoją przyjaciółką, dopóki się nie obudzi. Tą grupkę znajdziesz w holu, na lewo stąd. - powiedział Abizagil. Wstałem powoli i ruszyłem chwiejnym krokiem w stronę drzwi. Wyszedłem z tego dziwnego pokoiku i ruszyłem w lewo. Po chwili zobczyłem Dattera bawiącego się niedobitkiem miecza, a obok siedzącą jakąś mroczną elfkę, zapewne Arianne, z jakimś krukiem na ramieniu. Zatrzymałem się. Nie czułem radości ze spotkania dawnych towarzyszy, tylko gniew. Ruszyłem ponownie w stronę Dattera i Arianne. Zatrzymałem się przy nich rzucając gniewne spojrzenia.
[Arianne] Altair! Żyjesz! Bogom niech będą dzięki... co wam się stało? - popatrzyłem na mroczną elfkę, ale nie odpowiedziałem.
[Altair] Dlaczego nas tu zanieśliście?
[Kruk] To mu to nie pasuje? Za bardzo mi to przypomina pewną sytuację...
[Altair] A to co...?
[Arianne] To? Raczej ON. Enserric, Altair. Altair, Enserric. Bardzo nam pomógł ostatnio.
[Altair] Ah...Miło mi. - powiedziałem chociaż nie było mi miło. Nie miałem nastroju do zawierania znajomości z gadającymi krukami.
[Enserric] I mi młody mężczyzno... ale nie będę wam na razie przeszkadzał... za jabłko.
[Datter] Nie wiem czy jednak tu są jakieś jabłka.
[Enserric] Los nieudacznika, pechowca... może kiedyś dopisze mi szczęście. Na razie was jednak zostawiam... może któryś z mnichów ma sad... oo, tak: sad. Cudownie! - zeskoczył z ramienia Arianne i poczłapał gdzieś w głąb klasztoru.
[Arianne] Hihi.... ech, to Altairze... co się stało?
[Altair] Nie mam pojęcia.
[Datter] A to ci niespodzianka... - Zaraz...go...rozszarpię... Rzuciłem mu tylko ponure spojrzenie.
[Arianne] [potrąca Mike''a łokciem] Ekhem... jak to możesz nie wiedzieć?
[Altair] A co mam wiedzieć? Wracaliśmy z Laylą z...ee - Nie, lepiej nie będę im mówił skąd - ...i nagle grad strzał. Potem wyskoczył jakiś człowiek-gigant i tyle. - palnąłem na szybko.
[Datter] Naprawdę? Hm.... ej czemu patrzysz tak na mnie...? - Niech się cieszy, że tylko na spojrzeniach się kończy.
[Altair] Dlaczego nas tu zabraliście z powrotem?
[Arianne] Potrzebowaliście natychmiastowej pomocy.. wykrwawilibyście się leżąc na grani. - Wolałbym umrzeć niż tu wracać.
[Arianne] Co się... czemu nie chciałeś wrócić, proszę, powiedz mi. - Datter zaczął przyglądać mi się z ciekawością.
[Altair] Jeśliby nie wspominać o tym, że nas torturowano i zmuszano do okrutnych czynów, to może i chciałbym tu wrócić...
[Arianne] Torturowano? Ale dlaczego?
[Altair] Mnie się pytasz?
[Datter] Tak, tak... i nic z tym nie robiliście?
[Altair] Z czym?
[Datter] Nie próbowaliście walczyć, zmierzyć się z nimi?
[Arianne] Mike.. nie sądzę, żeby mieli jakiekolwiek szanse...
[Altair] Oczywiście, że próbowaliśmy!
[Datter] Nie twierdź za szybko Arianne... Altair czemu się te próby uwolnienia nie udały?
[Altair] Dlaczego? Jest ich więcej i mają jakąś dziwną moc. Nie wiem.
[Enserric] [wchodząc podekscytowany] Hej, hej! Nie zgadniecie... jedna miła mniszka dała mi CAŁY koszyk pełen soczystych, zielonych jabłek! Mniam! Eee... nie podzielę się. Czemu macie takie miny?
[Datter] Ech, tak przyjacielu... więc Altair, mówisz, że nie możesz się uwolnić stąd?
[Altair] Ehe.
[Arianne] Gdybyśmy tylko mogli jakoś wam pomóc.. może gdybyśmy AAchh...! Ten ból... ból.!
[Datter] Cholera... Arianne, trzymaj się, już!
[Altair] Co jest?
Datter podszedł do Arianne i zaczął starać się ją uspokoić.
[Arianne] Och.. to nic... prawie. - powiedziała podnosząc się - Uh... niestety... nie możemy ci pomóc. Mike, idziemy po Tichondriusa i idziemy stąd.
Popatrzyłem zaskoczony na Arianne.
[Datter] Tak. Tak zrobimy. - Aż zrobiło mi się gorąco z wściekłości. Jak oni mogą, najpierw zanoszą nas tutaj, do tego piekła na ziemi, a teraz jeszcze zostawiają.
[Enserric] A ja idę z wami... dziwnie jakoś się czuję przy tym człowieku. Datter! Proszę, ponieś mi jabłuszka... mmm.
[Arianne] Ech... Altair, niestety jesteś zdany na siebie.
Nic nie mówiąc odwróciłem się do nich plecami i zacząłem iść w stronę pokoju, z którego niedawno wyszedłem.
[Arianne] [po chwili zastanowienia] Hej! Poczekaj chwilkę!
Czego ona chce? Zatrzymałem się, ale nie odwróciłem.
[Datter] Arianne! Co jest? Chcesz dalej się narażać na ten ból?
[Arianne] Wytrzymam jeszcze jeden raz... - powiedziała i podeszła blisko mnie - Altair, spójrz na mnie.
Z wielką niechęcią powoli przeniosłem wzrok na Arianne.
[Arianne] Wiem co o mnie myślisz... ale proszę, zaufaj mi tym razem. Czy chcesz mi coś powiedzieć przed tym co zrobię?
[Altair] Co ty robisz?
[Arianne] Ja... nie mogę powiedzieć.. musimy dotrzeć do Mglistych Szczytów... nie mogę więcej powiedzieć. - Jakbym nie wiedział.
[Altair] Ah, tak, coś jeszcze!? - ledwo to wykrztusiłem.
[Arianne] Dobrze. Masz dość mojego towarzystwa, to oczywiste. Proszę -Arianne wręczyła mi naszyjnik z brązu - Pomoże ci bardziej niż mnie... chodziły słuchy, że ten naszyjnik może w pewnym stopniu odeprzeć pewne zaklęcia umysłowe. - Tak, tak cieszę się, ah dziękuję, przyda mi się bardzo kiedy będą mnie zmuszać do zabijania niewinnych ludzi.
[Altair] - Ah, tak dziękuję, bardzo mi się przyda.
[Arianne] Do widzenia. Nie będę już cię męczyła swoim widokiem.
Rzuciłem ostatnie spojrzenie na Arianne i znów ruszyłem. Usłyszałem jak oni także odeszli w swoją stronę, z piszczącym z zachwytu Enserriciem. Zacisnąłem pięści z wściekłości.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Cała historia została opisana z punktu widzenia gadającego kruka - Enserrica]
Kra! Szliśmy sobie spokojnie, zostawiając tego dziwnego człowieka. Wtedy ni stąd, ni zowąd Datter mnie zapytał.
- Enserricu... to mnie będzie męczyło... ech... czy możesz niepostrzeżenie pójść za Altairem i zobaczyć w co takiego ten opat go wpakowuje?
- Kra? Nie, nie, nie, nie, nie! Nie mam zamiaru! Niech mi pióra obskubią, tego nie zrobię! Człowiek mnie przeraża! - krzyknąłem.
- Cóż.. trudno. - powiedział Datter... i nagle gwizdnął mi mój koszyk z jabłuszkami!
- Cooo? Moje JABŁKA! MOJE! Jabłka! Jabłka! Kraaaaa! Dawaj! Jabłka!
- Nie dam ci... w zasadzie, to nawet wyglądają pysznie... mmm. - odpowiedział ten bezczelny typ, którego uważałem za przyjaciela! Zjem mu gałki oczne! Kra!
- Mike, czemu ma to służyć? - zapytała mroczna... a ja już nie wytrzymałem.
- Wiem! WIEM co planujesz! Pójdę, pójdę go śledzić tylko ZOSTAW moje jabłuszka-ahaha... - i się rozpłakałem.
- Widzisz? Jednak nie jesteś aż tak zły... a teraz ruszaj. - powiedział Datter.
Czym prędzej ruszyłem (wszystko dla jabłuszek) z powrotem za tym człowiekiem.. nietrudno go było znaleźć. Siedział w pokoju z jakimś oprychem, oraz leżącą panną. Zacząłem podsłuchiwać...
- Trochę potrwa, zanim wróci do zdrowia, wiesz o tym Altairze? - powiedział ten obskurny typ. To chyba opat tego klasztoru.
- Tak wiem... Ale na pewno wyzdrowieje? - zapytał człowiek, którego miałem śledzić.. jak mu tam było? Altair!
- To już jak zapewne się domyśliłeś, zależy od ciebie. - w co on go wciąga?
- Ode mnie?
- Taak... wiesz, możesz gdzieś okazać się nieposłuszny, a wtedy przez przypadek zamiast lekarstwa ktoś da jej śmiertelną dawkę trucizny. Wiesz jak to bywa. - ten gość aż za bardzo śmierdział okrucieństwem. Znacznie lepiej pachną jabłuszka...
- Ty... - odpowiedział Altair z wielkim gniewem.
- A-a... nie zaczynaj. Mam dla ciebie zadanie dodatkowe. Niedawno doszedł do mnie raport o pewnych okolicznościach... postawię sprawę prosto: tylko tobie mogę "zaufać". A sprawa jest bardzo ważna.
- O co chodzi...? - wyglądał na zrezygnowanego...
- Rozumiesz sytuację, bardzo dobrze. Wiesz już, że służę mrocznej trójcy... jednak jestem zbyt ambitny by komuś służyć, przez co mam wielu wrogów. Jeden z nich to bardzo szczególny szczurołak. Podobno znalazł sobie sługusów, którzy bez pytań robią to co on zechce... Co za ironia, że dosłownie przed chwilą dopiero się dowiedziałem, że to TA dwójka: Datter i ta suka która mu towarzyszy! - na Wielką Jabłoń! Muszę o tym natychmiast donieść przyjaciołom! Ale... muszę zobaczyć jak się potoczy rozmowa! Jabłka mogą poczekać..! Ee.. czy ja to naprawdę pomyślałem? Altair natomiast nic nie mówił, tylko dziwnie się patrzył na opata.
- Idioto! To aż nazbyt oczywiste! Ekhem... wybacz za ten gniew. Nie wiemy gdzie znajduje się sam szczurołak, ale właśnie TA dwójka może wiedzieć. Masz ich przycisnąć... a ja mogę ci w tym pomóc. - cholewka! Bardzo źle!
- Jak możesz mi w tym pomóc? - zapytał Altair.
- To ci powiem dopiero wtedy, gdy będę wiedział, że mogę ci *zaufać* w tym zadaniu...
- Hę?
- Już tłumaczę. Widzisz tamte drzwi? Pozwolę ci przez nie wyjść... będziesz mógł być wolny, nikt cię nie zatrzyma. Będziesz mógł uciec z tego piekła! Ręczę ci, że nikt ci nie przeszkodzi, powtarzam to znów. Tylko, że... - opat wskazał na ciało Layli i zaśmiał się cicho... taki typ ludzi kocha się bawić emocjami innych.
- Że jak ucieknę to Layla zginie?
- Każdy wybór ma swoją cenę. Będziesz wolny... ona też, w swój sposób...
- Ah...
- Tak więc jak będzie? Szybko, nie mamy czasu.. ale tylko pomyśl, możesz już więcej mnie nie widzieć, możesz być wolny... to kuszące, nieprawdaż?
- [po chwili zastanowienia, Altair wzdycha i zakrywa twarz dłońmi] Dobrze... zostaję...
- Bezinteresowny czyn dla przyjaciółki... taak. I jeszcze jedno pytanie: wiesz, że jak schrzanisz zadanie wymuszenia informacji, to twoją przyjaciółkę czeka wcale nie lepszy los? - wydłubię mu oczy jak tylko będę miał okazję! Zabić! Ooo... za bardzo się wychylam, powinienem uważać.
- Wiem... - odrzekł z beznadzieją w głosie Altair.
- Doskonale. W takim razie, jesteś gotów na usłyszenie co mam do zaoferowania co do tego zadania?
- Tak...tak...mów.
- Po pierwsze... dostaniesz ten oto brązowy miecz... uważaj, jest bardzo ostry. - Altair wziął miecz do ręki i zaczął mu się dogłębnie przyglądać.
- Po drugie i najważniejsze, dostaniesz tę oto maź. Pokryj ją swoją pieść, żeby unieruchomić wroga w kontakcie... będzie mógł mówić, słyszeć, ale nie ruszać kończynami... - bardzo, bardzo źle!
- Muszę go uderzyć, żeby go to unieruchomiło?
- Wystarcz kontakt z ciałem wroga. Tylko uważaj... to także bardzo rzadki towar.
- Dobrze.
- Oraz po trzecie: użyj tego jedynie w najgorszym wypadku: mikstura niewidzialności.
- Czyli co? Wypiję ją i będę niewidzialny?
- Dokładnie... i jeszcze jedno, jeśli będziesz potrzebować pomocy, krzyknij "Doswiadenia"... wtedy na pomoc przybędzie ci Vladimir, jeden z moich podwładnych. Ale *tylko* gdy misja będzie groziła niepowodzeniem, czy to jest jasne? I tak, Vlad dostał już odpowiednie rozkazy. - Vladimir! Ta góra mięcha która nas zaatakowała! Robi się coraz to lepiej. Tyle przygotowania na *nas*?!
- Dobrze... Czyli podsumowując mam od nich wydusić gdzie znajduje się ten szczurołak?
- To jest najważniejsze. Co z nimi potem zrobisz, mnie to nie obchodzi. Możesz ich zabić, za to nawet byłbym gotów wręczyć ci małą niespodziankę. - fantastycznie! Hahaha! To nie NA moje nerwy! KRA!
- Niespodziankę?
- Materialną.. pewien przedmiot. Powinien ci się bardzo spodobać... jeszcze jakieś pytania? Jak na razie ta dwójka nie opuściła *jeszcze* klasztoru. Weź się za nich gdzieś poza klasztorem.
- Mogę wiedzieć co? Jeśli mi się spodoba chętnie rozważę tę propozycję.
- A czy teraz nie masz dobrej motywacji do zabicia ich? Popatrz na mnie: ja przynajmniej nie staram się udawać twojego przyjaciela, a oni owszem. Kiedy ja cię zdradzę, nie będziesz zdziwiony, ba! Nawet będziesz na to gotowy. A kiedy przyjaciele cię zdradzą... to już jest gorzej.
- Tak...tak masz rację... A jeszcze a propos zdrady... Mogę mieć jakąś pewność, że gdy wypełnię zadanie nie zabijesz Layli?
- Jestem zły, ale nie łamię danego słowa. A daję ci słowo na to, że jej nie zabiję. Poza tym, nie miałbym z tego żadnej zabawy.
- Dobra niech będzie. Kiedy mam ruszać?
- Teraz. - nie! Muszę natychmiast poinformować przyjaciół!
- Teraz? Świetnie. Daj mi te...te...te zabawki.
- Proszę. I Altairze... nie zawiedź mnie. Nie zawiedź Layli. - dodał jeszcze ten szczur-opat.
- Nie zawiodę. Obiecuję.
- Pozostaje jeszcze jedna, mała sprawa... nie możemy pozwolić, by coś poszło nie tak. - i wtedy opat zniknął! Gdzie on jest? Co jest? Co.. co.. lepiej pójdę zawiadomić czym prędzej moją dwójkę!
- Co? Gdzie on jest? - krzyknął Altair.
Już miałem opuszczać pokój, gdy nagle coś mnie mocno złapało.. usłyszałem śmiech..nie! NIE!! OPAT mnie dopadł!
- No popatrz... mamy tu małego szpiega. - powiedziała ta kupa gnoju zwących się opatem!
- To ten gadający kruk! - powiedział Altair.
- Nie zamierzam dopuścić do tego by cokolwiek powiedział naszej dwójce... Altair, zgadzasz się ze mną...? - mówiąc to opat miał jakiś sadystyczny błysk w oku. Nie! NIE CHCĘ UMIERAĆ!
- Tak.
- Puszczaj mnie ty GNIDO! WYRWĘ CI OCZY! - wrzasnąłem
Wtedy opat mocno mnie przycisnął do stołu i zaczął wymawiać jakieś demoniczne słowa... czułem się dziwnie, bardzo dziwnie! Aż nagle opat przestał to robić...
- Co zrobiłeś? - zapytał Altair.
- Ohoh... uciszyłem tą małą anomalię. Cieszysz się z tego, mały szpiegu? - odpowiedział opat.
- Kra? Kra! KRAA! KRAA! - rzeczywiście! NIE MOGĘ MÓWIĆ! NIE! NIE! Jak mógł! Jak mógł?!?!
- Dobrze... niech wróci do swoich przyjaciół. - rzekł opat i mnie puścił.
Ja gnałem przez wszystkie pokoje jak opętany, co rusz wpadając na coś, to OKROPNE! JAK JA TERAZ będę żył?! Bez możliwości mowy?! Starałem się jak najszybciej dotrzeć doszły mnie jeszcze przytłumione głosy "I co do ciebie Altair... powinieneś ruszyć. Mnisi powiedzieli tej dwójce, że Tichondrius, po którego tu przyszli jest na grani, kilka chwil drogi stąd. Tam powinieneś ich dorwać.".. ale nie jestem pewien, nie słyszałem za dobrze tego!
W końcu dotarłem do Dattera i Arianne, byli tuż przed bramą wejściową.
- KRA! KRAAA! KRRRRA! - zacząłem wrzeszczeć!
- Tak, ja też się cieszę, że cię widzę... posłuchamy co takiego się dowiedziałeś w drodze. Wiemy gdzie jest Tichondrius, chodź z nami. - rzekł Datter.
- KRAAAAA! KRRRRAAAAAAAAAA! KRRAAAAAAA!!!!! - cały czas wrzeszczałem.
- Co w ciebie wstąpiło? Chodźmy stąd, to miejsce źle na ciebie działa... - powiedziała Arianne.
Próbowałem, próbowałem ich przekonać, powiedzieć, żeby tam nie szli! ALE NIE MOGŁEM! Co ja zrobię?! CO JA ZROBIĘ?! Nie mogłem ich zatrzymać... mogę jedynie iść za nimi i zobaczyć, jak giną...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wszystko zależy ode mnie...Czy Layla przeżyje... Cały czas śledziłem ich ukradkiem. Nic szczególnego się nie wydarzyło poza tym, że Enserric cały czas głośno krakał. W końcu wyszliśmy granie. Datter i Arianne zatrzymali się zastanawiając się pewnie gdzie jest Tichondrius. Buahah! Layla trzymaj się! Usłyszałem jak zaczęli rozmawiać...
[Arianne] Hmmm... chyba musimy bardziej poszukać. - Muszę poczekać na odpowiedni moment.
[Datter] Zgadzam się. Może gdzieś w tamtej.... Enserric! Zamknij dziób! Doprowadzasz mnie do szału! Co to ja...? Arianne, idź zobacz do tamtych kamieni... może gdzieś stamtąd wypatrzysz Tichondriusa. - Hej, to będzie dobry moment!
[Arianne] Tak uczynię... - Arianne poszła w stronę wielkiego zbiorowiska kamieni. Szybko wyciągnąłem mały pojemniczek z dziwną mazią, wziąłem trochę na dłoń i zacząłem delikatnie smarować sobie dłoń. Bezszelestnie zakradłem się za plecy Arianne i... Przykro mi Arianne.
[Arianne] Hmm... gdzie on może być? Cholera. Hm? A to co...? - Arianne rozglądnęła się. Teraz! Złapałem Arianne za szyję, dotknąłem posmarowaną dłonią jej policzka i zakryłem drugą dłonią usta.
[Arianne] Co?! J... hh.. ahh.....
[Altair] Witaj Arianne. - Maź już powinna działać. Puściłem ja powoli i położyłem na trawie. Elfka widocznie mnie rozpoznała, jednak nic nie powiedziała. Widać było, że zastanawia się dlaczego nie może się ruszać.
[Altair] Tak nie możesz się ruszać, ale to wkrótce minie... A teraz odpowiesz mi na kilka pytań. - powiedziałem cicho.
[Arianne] Rivvil! Tfu! Co cię opętało?! - zapytała Arianne, ale ja odpowiedziałem jej tylko cichym śmiechem.
[Arianne] Ty... wyczuwam co planujesz... gardzę tobą! Wiedziałam, że popełniałam błąd ufając tobie!
[Altair] Przykro mi, ale to wy mnie opuściliście, wpadliście we własną pułapkę. Mówiłem wam, że będzie mnie zmuszał do takich rzeczy, ale wy mnie nie słuchaliście. A teraz odpowiedz mi na kilka pytań.
[Arianne] Phi! Brzydzisz mnie. O niczym ci nie powiem!
[Altair] Tak? Ciekawe czy Datter ucieszy się gdy mu powiem, że pracujesz dla członka Mrocznej Trójcy.
[Arianne] Phi! Nie pracuję dla nikogo.
[Altair] Kłamiesz! Gadaj gdzie on jest!
[Arianne] O czym ty mówisz rivvin?! Jaki on?
[Altair] Złapał cię! Kazał ci dla siebie pracować! Wiesz gdzie przebywa ten szczurołak!
[Arianne] Szczu...rołak? N-nie... nie mogę ci powiedzieć, nie mogę.
[Altair] Co? Powiedz, Arianne, powiedz! Wystarczy, że powiesz mi gdzie on jest i puszczę cię wolno!
[Arianne] Ja... nie mogę. On nałoż.... nie! Już za to co właśnie zrobiłeś ci nie powiem!
[Altair] Ty nic nie rozumiesz! Eee...Już nie będziesz musiała dla niego pracować! Wystarczy, że powiesz gdzie jest jego kryjówka!
[Arianne] Nie.... powiem!
[Altair] Arianne...błagam!
[Arianne] Ha! Nie wiesz nic o błaganiu... nie mogę ci pomóc.
Zacząłem ciężko dyszeć. Nie zmuszaj mnie do zrobienia ci krzywdy! Nagle do naszego towarzystwa wpadł Datter.
[Datter] Altair! A więc udało ci się stamtąd.... ee, co się dzieje?
[Arianne] Mike! Zabij go czym prędzej!
Podszedłem bez słowa do Dattera i dotknąłem jego policzka.
[Datter] Ale dlacz.... - Datter padł na ziemię - co...
[Altair] Datter....ty...! Ty wiesz!
[Datter] Co... co wiem?! Na mózg ci padło?
[Arianne] Datter, nie mów mu o niczym! Proszę...
[Altair] Gdzie znalazłeś Arianne? Gdzie ją znalazłeś?
[Datter] Gdzie znalazłem Arianne?
[Altair] Tak! Gdzie ją znalazłeś?
[Arianne] Nie mów! Błagam cię Mike!
[Datter] Czemu niby mam ci mówić? Co zrobiłeś Arianne?!
[Altair] Datter, ona pracuje dla członka MROCZNEJ TRÓJCY! Rozumiesz!?
[Datter] Mrocznej? Aa.... i to ma mnie zmusić do gadania? - Tego już za wiele! Tyle zachodu o głupią kryjówkę!
[Altair] Nie! Tak! Gadaj! GADAJ SKĄD JĄ ZABRAŁEŚ! - krzyknąłem wściekły.
[Datter] Oszalałeś Altair? Czemu mam ci to teraz mówić po tym co zrobiłeś?
[Altair] Datter! Mówiłem wam! Mówiłem!
[Datter] Mogłeś zwyczajnie poprosić... bym ci powiedział. Teraz już o tym ZAPOMNIJ.
[Altair] Nie rozumiesz!? Jeśli się nie dowiem, on zabije Laylę, a potem mnie! Mówiłem, że będzie mnie zmuszał do takich rzeczy! NIE SŁUCHALIŚCIE MNIE!
[Datter] Och, jakże mi przykro. Ja ci na pewno nie pomogę w tym.
[Altair] Ach, tak cały Datterek. - podszedłem do niego i kopnąłem go w twarz.
[Arianne] Przestań! Zostaw go!
[Altair] Co? A co mi zrobisz jak nie przestanę? - drugi kop.
[Datter] Uhgh... ty cioto, tylko na to cię stać?!
[Arianne] Dosyć! Dlaczego to robisz?!
[Altair] Wolę przed śmiercią sobie ulżyć kopiąc go po mordzie.
[Arianne] Przed jaką śmierć..... nie nie!
[Datter] Ahaha...! KHy.. kHy... eee, nie masz jaj żeby cokolwiek mi zrobić.. ehyhyhhlkddgh....
[Altair] Nie prowokuj mnie, idioto! W każdej chwili mogę cię rozszarpać i zjeść na kolację!
[Datter] Ha! Nawet nie spróbujesz! - wykrztusił kaszląc krwią.
[Arianne] PRZESTAŃCIE! Co chcesz, żeby przestać?! - krzyknęła Arianne desperacko.
[Altair] Wystarczy, że powiesz mi gdzie jest kryjówka tego zapchlonego szczurołaka!
[Arianne] Prosisz mnie o coś niemożliwego....
[Altair] Niemożliwego... - kopnąłem mocno Dattera w brzuch.
Arianne starała się nie patrzeć na to wszystko.
[Datter] Ha... ha.... Altairze.. drogi kumplu, zrób mi przysługę i przestań walić jak nowicjusz.. haha...
[Altair] Arianne...bądź tak miła dla swojego wybranka i powiedz mu żeby zamknął jadaczkę, jeśli chcesz go jeszcze zobaczyć.
[Arianne] To ty daj nam spokój! Nie możemy ci pomóc! Nie możemy!! Aż tak trudno to zrozumieć?! - Arianne już miała łzy w oczach.
[Altair] Możecie, tylko nie chcecie.
[Datter] Dość tej zabawy... albo wykonujesz zadanie albo stąd odchodzisz... jak to zwykle robiłeś... haha...
[Arianne] Datter! Dlaczego tak mówisz?!
[Datter] Spójrz na niego... nie jest w stanie zrobić cokolwiek poza zastraszaniem nieruchomych "przyjaciół"... haha... to dopiero dobre.
[Altair] A co ty możesz? Gdzie twoja Cillia? Jesteś tak słaby, że przez ciebie zginęła. Nawet nie umiałeś obronić swojej kochanki! Hahaha!
[Datter] Jeszcze.. tylko raz wypowiesz jej imię.... zdołam się uwolnić z tego stanu, a wtedy przediurawię ci bebechy resztką mojego miecza!
[Altair] Ahh, nerwy puściły, co? Cillia pewnie była tak głupia, że nie wiedziała, że ratuje jakiegoś słabego cherlaka. Pewnie myślała, że zdołasz ją obronić, ale jednak się myliła. Hahaha!
[Datter] Hm. Słowa kundla na smyczy niewiele dla mnie znaczą.... czy ty NAPRAWDĘ potrafisz tylko gadać?
[Altair] Tak, chyba potrafię tylko gadać. Masz rację, Datter. Tak samo jak ty teraz. Co jest z tobą? Człowiek, który potrafi tylko gadać złapał cię w taką pułapkę?
[Datter] Poczekaj tylko aż mój stan minie, wtedy pokażę ci co JESZCZE potrafię oprócz gadania.... o, chyba już zaczyna mijać ten efekt. Gotów na śmierć?
[Arianne] Dość tego! Altair.. podejdź tu... opowiem ci wszystko.
[Altair] Co?
[Datter] Nawet się nie waż! - powiedział wstając - To sprawa między mną a tobą, Altairze. Zakończmy to tu i teraz! - Zignorowałem go. Teraz się to nie liczyło.
[Altair] Mów, proszę!
[Datter] Nic mu nie mów! Wiesz że umrzesz zanim zdążysz mu powiedzieć! TY to wiesz i JA to wiem!
[Altair] Przecież jej nic nie zrobiłem!
[Arianne] Ja... Mike... ma rację... umrę jak ci to powiem. To nie jest zależne ani od ciebie, ani ode mnie...
[Altair] Że co!? O czym ty mówisz!?
[Datter] Nie może powiedzieć! A teraz chodź tu, natychmiast!
[Altair] Zamknij się! Dlaczego umrzesz!? - zwróciłem się do Arianne.
[Arianne] Nie mogę powiedzieć! NIE! NIE MOGĘ!!
[Datter] Zostaw ją... dobrze wiesz, że nie ma innego wyjścia. Żadnych słów, zakończymy to mieczem... - Powiedział Datter i wyciągnął resztki swojego miecza.
Pokręciłem głową w geście zniecierpliwienia i zacząłem mówić do siebie cicho.
[Altair] To koniec...to koniec...zawiodłem...
[Datter] Niczego nie zawiodłeś. Wygraj w walce, a podzielę się z tobą informację której szukasz...
[Arianne] Teraz ty oszalałeś?! A co ze mną? Nie chcę cię stracić! Nie jesteś w stanie do walki!
[Datter] Daj spokój kobieto, możesz sobie sama poradzić na tym świecie! Ja cię tylko wciągam w kłopoty, tak jak każdego. Piekło już na mnie czeka.
[Arianne] I co z tego?! Jesteś mi jedynym przyjacielem... proszę.
Ale ja ich nawet nie słuchałem, usiadłem na trawie rozmyślając. Czyli to koniec... Nie wygram pojedynku z Datterem, on mnie zabije, a jeśli wrócę bez informacji także zginę...Może i Datter miał rację...Potrafię tylko gadać...
[Datter] Siedź cicho! Jednego człowieka mniej na tym świecie gorszym go nie uczyni! Altair! Odwidziało ci się?! Wracaj... wracaj tu... ekhe! Khy!
[Altair] Nie...nie będę walczył...
[Datter] Co?
[Altair] To nie ma różnicy, czy zginę tutaj czy w klasztorze... Nie oszukujmy się, wygrasz ze mną... - powiedziałem cicho.
[Datter] T-tak? To czemu nam zrobiłeś taką niespodziankę?
Arianne siedziała na trawie, widocznie zła i obserwowała nas z daleka. Westchnąłem i powiedziałem.
[Altair] Myślałem, że...że...sam nie wiem...
[Datter] Czym cię zaszantażowali, jakie nagrody obiecali za zabicie nas?
[Altair] On obiecał mi...nagrodę...jakąś niesamowitą nagrodę... A...A Layla leży ledwo żywa w tym klasztorze... Powiedział, że jeśli zawiodę, zamiast lekarstwa poda jej truciznę, a mnie zabije...
[Datter] To czemu zwyczajnie mnie nie poprosiłeś o powiedzenie, gdzie znalazłem Arianne? Czemu? Przecież to by jej nie zaszkodziło.. prawda Arianne? Arianne? Gdzie ona jest?
[Altair] Zostawiliście nas tak po prostu w tym klasztorze... Byłem zły na was...Ja...
[Datter] Nie myślałeś logicznie... powiem ci chętnie gdzie ją znalazłem, ale... gdzie do cholery znikła Arianne?
[Altair] Hę? Arianne?
[Datter] Przecież była tu niedawno.. co jest?
[Altair] Arianne! Nie mam pojęcia...
Nagle nie wiadomo skąd pojawiła się Arianne tuż na przeciw Dattera. Widać było gniew w jej oczach.
[Arianne] Mam pytanie Mike. Czy jesteś w stanie porozmawiać z lordem ludzi?
[Datter] Czemu mnie o to pytasz?
[Arianne] Po prostu odpowiedz.
[Datter] Moja droga, nie cierpię żadnych lordów, kapitanów, baronów, królów. Nie zbliżyłbym się do nich.
Na jej twarz szybko wskoczył smutny uśmiech, i po chwili tak samo szybko zniknął. A potem stało się coś bardzo dziwnego. Arianne nagle wbiła sztylet Datterowi prosto w brzuch.
[Arianne] Zaufałam ci Mike, a ty tak mnie potraktowałeś wcześniej w obliczu śmierci? Umieraj...
[Altair] Co...? Co ty robisz?
[Datter] Co... - Datter padł na ziemię, cały we krwi. Nie wiedziałem co robić, byłem kompletnie zaskoczony.
[Arianne] Ech... wy ludzie, wszyscy jesteście tacy sami... Altair - Arianne zwróciła swój obłąkany wzrok na mnie - Czy o coś mnie pytałeś...?
[Arianne] Ja mu zaufałam! Uważałam go za przyjaciela! A jak się zachowywyał w obliczu śmierci, kiedy mu groziłeś nią?! Nie chciał mojej pomocy, mówił, żebym się zamknęła, wykonywał jednoznaczne ruchy rąk! WIDZISZ?! A żeby to był tylko jeden powód... - i otarła zakrwawioną ręką czoło.
[Altair] Ale... - Nie mogłem tego pojąć co się właśnie stało.
[Arianne] Odtrącił mnie, to było pewne. Już lepiej by było, żeby umarł z twojej ręki.. ja...ja... śmierć którą mu zadałam jest bolesna. Dużo czytałam o waszej anatomii... ha! Przez ten cały czas ten głupiec nawet nie wiedział kim ja dokładnie jestem!
[Altair] Ja...W takim razie KIM!?
[Arianne] Hmmhm.. taak, z chęcią ci powiem. Jestem Arianne Tenner, mroczna elfka, którą ten głupiec uwiódł była moją siostrą. Cilia Tenner...
Po tych słowach Arianne poszła wolno w swoją stronę. Nie mogłem pojąć co się stało. Podszedłem do ciała Datter i usiadłem przy nim. Żałowałem tego co mu zrobiłem. Jak to się stało... Postanowiłem tak przy nim posiedzieć.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Sytuacja znów z perspektywy nie-gadającego-już kruka Enserrica]
Co co się stało?! Jak ona to mogła zrobić? Była naszą przyjaciółką! Nawet ja za żadne jabłka na tym świecie, nie wiadomo jak wielkie, bym tego nie zrobił! Doczłapałem cicho do Altaira i nieżywego Dattera... chyba nieżywego. Co to się stało, że już do takich rzeczy dochodzi?
- Datter...Nie...Nie umieraj... - powiedział Altair.
- Kra...? - Altair spojrzał na mnie, był trochę zdziwiony.
- Co? Enserric!
- Kra! Kra! Krakra! - starałem się powiedzieć, żeby mnie nie krzywdził, ale... nie mogłem!
- Ah...Zapomniałem...Ten oprych sprawił, że nie możesz mówić... - odpowiedział.
- Kra? - zapytałem wskazując dziobem na ciało Dattera...
- Jeśli chodzi ci o to czy żyje...nie wiem...
- Al...tair... - powiedział z trudem Datter. Żyje? Jak to?!
- Datter! [Altair podszedł do Dattera] Trzymaj się! - krzyknął zaskoczony Altair.
- Uhh... Layla... ocalić... Enserric wskaże... ughh. - wykrztusił z wielkim trudem Datter.
- Datter...Nie to poczeka!...Nie umieraj!
- Zostaw mnie... uighhyyg... Enserric... ci pomoże... uhhgg!
- Datter...błagam...nie umieraj...cofam wszystko co powiedziałem, ale nie umieraj!
- Tak... uhgh... niech to... szlagg......... - wtedy nastąpiła bardzo długa pauza... umarł.
- [ale jednak, po cholernie długiej chwili, bardzo cicho] Altair.. pochowaj mnie razem.. razem.... z Lienną.....
- Datter! Nie pochowam cię bo nie umrzesz! Jeszcze nie pora! JESZCZE NIE! - powiedział desperacko Altair.
- [Datter unosi głowę ostatkiem sił] Zrób to! - po czym padł na wskroś.. to już była końcowa pieśń tego wojownika.
- Nie...nie...Datter...NIE!!!! - krzyknął Altair.
Spuściłem głowę... i zadumałem się w ciszy na dłuższą chwilę. Po czym spojrzałem na Altaira i posłałem mu spojrzenie, od razu mówiące "Czy zamierzasz zrobić to o co prosił?"
- Zrobię to... Datter. Pomszczę cię...Zabiję tę sukę, obiecuję ci to. - dodał jeszcze Altair.
I zaczął się zabierać za kopanie grobu. Ja tylko się przyglądałem ze zrezygnowaniem... Altair nie miał żadnej łopaty, czy czegoś podobnego... więc grób nie był ani wielki, ani majestatyczny. Ale wystarczał na to, by mógł spocząć tu w spokoju Datter. Sam, na zapomnianej grani. Altair podszedł do ciała wojownika, podniósł go powoli, podszedł do grobu i tak go ułożył. Ja natomiast poszedłem po broń Dattera.. wziąłem ją do dzioba i podszedłem do Altaira ze szczątkami owej broni, która nie tak dawno została rozbita na kawałki.
- Dziękuję... - odrzekł Altair, po czym wziął miecz "Liennę" i włożył jej kawałki w dłoń Dattera.
Staliśmy tak chwilę w ciszy, Altair powoli zakopywał czym się da grób przyjaciela. Jednak czas było ruszyć.. patrzyłem się na Altaira, nie byłem pewny co takiego chce ze mną zrobić.
- Żegnaj, Mike''u Datterze... - powiedział i podszedł do mnie - Mam prośbę, Enserricu.
Chyba trochę drżałem... byłem pewny, że teraz w formie odruchu ten człowiek zechce mnie zabić.. ale ja nie chcę ginąć, nie w ten sposób...
- Nie bój się... Chcę tylko żebyś zaprowadził mnie, tam, skąd zabraliście... - powiedział.
Patrzyłem na niego trochę z niedowierzaniem... ale w końcu kiwnąłem głową i poprosiłem by mnie wziął na ramię. Altair kucnął, co było dla mnie oznaką, że się zgodził. Wskazałem mu drogę naprzód, najkrótszą, przez różnego rodzaju chaszcze, rośliny i tym podobne. Ruszyliśmy naprzód.. przedzieraliśmy się przez nieprzyjazną roślinność powoli, ale skutecznie... aż nagle zza skały skoczyła przed nas Arianne, jeszcze umazana krwią, była gotowa do walki, ale widać było, że nie po to tu przyszła..
- TY! Czego chcesz, gnido!? - od razu krzyknął Altair.
- Łohoł, spokojnie człowieczku... nie przyszłam cię tu zabić jak tego rycerzyka. - odrzekła bezczelnie.
- Czego chcesz!?
- Swojego naszyjnika, którego ci dałam poprzednim razem... nie mam już zaufania do nikogo, tak więc oddawaj.
Altair wyciągnął naszyjnik i rzucił go do Arianne, ta go zgrabnie złapała.
- Dziękuję... a teraz mi powiedz, czy rzeczywiście myślałeś, że wyrzeknę się swego charakteru dla dwóch ludzi?
- Zejdź mi z oczu!
- Uuu, nerwy puszczają? Mówiłam wam przy pierwszym naszym spotkaniu: zabijcie mnie. I oto są konsekwencję nie słuchania osób mądrzejszych od was...
Altair ruszył dalej, nie zwracał na niej uwagi... dziwiłem się temu trochę.
- Uciekasz? Dobrze. Może pójdę sprawdzić jakie kosztowności mają zwłoki naszego przyjaciela... - po czym ta bezczelna zaczęła się zanosić śmiechem. Altair się zatrzymał.
- Nie...nie pozwolę na to.
- A dlaczegóż to?
- Takie gnidy jak ty nie mają prawa nawet oglądać ciał takich ludzi.
- Masz o mnie za niskie mniemanie... tylko cię prowokowałam, nigdy nie zmusiłabym się do rabowania grobów nic nie wartych ludzi. A nawet JESZCZE mniej wartych.. haha, czy to nie ładne uczucie? Zabić kogoś, kto ci ufa bezgranicznie? - bezczelna, rozpuszczona, nekrofilska szumowina!
- Módl się żebym cię nie spotkał drugi raz... - powiedział Altair po czym ruszył dalej... Arianne dalej krzyczała.
- Nie spotkasz mnie! Ty jesteś głupcem, idiotą! A ja zawsze jestem po wygrywającej stronie... stronie, po której ty NIGDY nie będziesz chodził! BUahahhha! - chyba ostatnimi czasy pogubiła się w własnych myślach...
- Zobaczymy... Trafi kosa na kamień. - powiedział Altair.. po czym odeszliśmy.. w stronę w którą wskazywałem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wracaliśmy się do klasztoru. Enserric dał mi do zrozumienia żebyśmy tam wrócili. Nasz plan polegał na tym, że opat miałby wrócić mu głos, a ten zdradziłby mu kryjówkę tego szczurołaka. Wszedliśmy do pokoju gdzie siedział Abizagil przy leżącej Layli. Opat odwrócił się do mnie.
- Co, już? I czemu podróżujesz z tym krukiem?
- Musisz wrócić mu głos. Tylko on może nam powiedzieć gdzie jest kryjówka tego szczurołaka. - zacząłem z nadzieją.
- Skoro tak mówisz... stój w miejscu. Arugna buytnh ungoht!........... Już po sprawie. - Już? Popatrzyłem pytająco na Enserrica.
- To miało pomó.... ja mówię? Ja mówię! Och, jabłuszko.. nawet nie chcę nic mówić.... - powiedział kruk.
- Gdzie jest kryjówka mojego wroga? - zapytał opat. Enserric tylko mnie nie zawiedź!
- Zachód stąd, drogą błotną, potem przejdzie się na utwardzoną, potem w niedostępną z pozoru ścieżkę z zarośli, koło wielkiego drzewa. Stamtąd już prosto i w lewo... tam jest grobowiec, to tam prawdopodobnie mieszka szczurołak.
- Hmm... a więc to prawda. Wszystko by się zgadzało, to w tamtych rejonach zwykle ten szczur znikał. Dobrze, jego eksterminacją zajmę się ja. Altairze, a jak z celem drugorzędnym?
- No więc... ta dziwka żyje. Datter... - urwałem i westchnąłem. Zrobiło mi się wstyd, że mówię o tym opatowi z nadzieją na nagrodę. Abizagil pociągnął nosem i powiedział.
- Coś poszło nie tak... na początku nie wierzyłem, że kogokolwiek zabijesz, co się stało temu wojownikowi?
- Nie żyje.
- Co się dokładniej stało? - zapytał mnich. Popatrzyłem dziwnym wzrokiem na Enserrica.
- Ta...suka...go zabiła.
- Hm... a więc to prawda... - mruknął bardziej do siebie niż do nas Abizagil.
- Suka? Mroczna? Wiedziałem... że jest zdradziecka, wyczułem to w naszym pierwszym spotkaniu. Dlatego ją wysłałem do szczurołaka, miałem nadzieję, że narobi mu więcej szkody niżeli pożytku. Mniejsza o to... wywiązałeś się z umowy. Masz jeszcze jakieś wieści, zanim ja zacznę mówić?
- Nie.
- Po pierwsze, nie musisz się już martwić tym upiorem w zbroi, przez którego Layla cały czas jest niedysponowana. Myślał, że zdoła pokonać jednego z naszych mnichów... źle myślał.
- Wspaniale.
- Po drugie, mam dla ciebie bardzo ważne zadanie. Tak więc siadaj i mnie słuchaj! - Nie!
- A co z Laylą?
- Nie złamałem danego słowa, obudzi się niedługo. A teraz usiądź. - Kolejne zadanie...Ja tutaj zwariuję... Usiadłem bez słowa.
- Jest to bardzo ważne zadanie.. *musisz* je dla mnie wykonać. Czy jesteś gotów, by usłyszeć czego ono dotyczy?
- Tak... - Nie mam innego wyjścia...
- Ekhem... kiedy Layla się obudzi, macie wyjść przez te drzwi i cieszyć się wolnością... oto wasze zadanie. - Co? Przez chwilę myślałem, że się przesłyszałem, ale tak nie było. Wspaniale!
- Świetnie! - Popatrzyłem zaskoczony na Abizagila.
- Ujawniając położenie tego szczurołaka... zrobiłeś więcej niż przypuszczałem. Blefowałem z trucizną, chciałem jedynie sprawdzić pewne twoje umiejętności.. a ty mnie zaskoczyłeś i przyniosłeś najlepsze wieści jakie kiedykolwiek mogłem usłyszeć. Od dzisiaj jesteś przyjacielem tego zakonu, nie więźniem. - Nie mogłem w to uwierzyć, nie wiedziałem co powiedzieć.
- Ja...ee...dziękuję.
- Jeśli będziesz miał kłopoty, użyj tego. - Abizagil wręczył mi kamień zapisany jakimiś runami - Potrzymasz go mocno w lewej dłoni, to przeniesie cię natychmiast do holu tego klasztoru... i zatrzymaj jeszcze ten miecz, który ci dałem. Chociaż tyle mogę zrobić.. wiem, że stracić przyjaciela to duży wysiłek psychiczny.
- Ja...nie wiem co mam powiedzieć.
- Zrobiłeś coś, czego moi szpiedzy nie mogli zrobić przez 30 lat. Naprawdę żałuję, że nie mogę dać ci niczego więcej... bądź jednak pewien, sojuszniku, że zawsze będziesz tu mile widziany. - Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł.
- C-co zamierzasz? - zapytał Enserric.
- Słucham. - powiedział opat.
- Z tego co wiem, ten kruk o imieniu Enserric, miał kiedyś swoją cielesną postać... Można coś zrobić, żeby mógł do niej wrócić? - zapytałem podekscytowany.
- Przestudiowałem już kiedyś takie przypadki. Takiej klątwy nie można ściągnąć ani w sposób konwencjonalny, ani kontrowersyjny. Nie mogę mu pomóc niestety, mogę jedynie pocieszyć, że mogło być gorzej. Kiedyś pewien gość został przemieniony w miecz... - W miecz? Trochę moje podekscytowanie zgasło.
- Ah... A macie tutaj jakieś jabłka?
- Zapytaj Feiyan, czy jeszcze jakieś ma. Ta mniszka ma mały ogród na tyłach klasztoru, podążaj za zapachem.
- Dobrze, dziękuję.
- Jabłuszka... jesteś dobrym człowiekiem, Altairze! Zostanę przy tobie i będę ci pomagać! - powiedział kruk... chociaż widać było, że nie był już tak podekscytowany z oczywistych powodów: cyklu życia i śmierci. Enserric wskoczył mi na ramię i udaliśmy się w głąb klasztoru poszukując jakiś zapachów. Po chwili doszliśmy do małego ogródku, w którym czuć było multum zapachów owoców, warzyw i różnorakich roślin. Gdzieś w oddali stała młoda mniszka, zapewne Feiyan, która przyglądała się uważnie drzewu.
- Hej, hej! - krzyknąłem w jej stronę i podszedłem powoli w do niej. Teraz mogłem się jej dokładnie przyjrzeć. Była to młoda osoba, o szczupłej figurze i długich, rudych włosach. Jej postawa wyrażała skromność jak i dbałość o wszystko. Widać było, że jest to osoba kulturalna.
- Witam szanownego pana - powiedziała i ukłoniła się - w moich ogrodach... czym moja osoba może panu służyć?
- Ee... Także witam - również się ukłoniłem - Przybyłam tutaj...ee... prosić o koszyk jabłek.
- Koszyk jabłek? Aaaa... przecież z tobą jest ten miły kruk, który nie tak dawno przyszedł mnie prosić (bardzo ładnie tak w nawiasie) o jabłka.
- Ooo.. tak młoda damo. Niestety, dziś okoliczności są inne... ale niemniej jednak jabłka się przydadzą. Dziękuję. - powiedział Enserric. Młódka poszła po coś, po czym wróciła z paroma jabłkami.
- Niestety, nie mamy ich za dużo teraz.. ale proszę, weźcie te. Najlepsze jakie zdołałam wychować... słyszałam, że bardzo nam pomogłeś panie. Razem z swoim towarzyszem krukiem. - Hm, wieści szybko się roznoszą.
- Ee...Tak, chyba tak. Dziękujemy bardzo za jabłka.
- To ja dziękuję. - Feiyan ukłoniła się ponownie - Bardzo nam pomogłeś, ale nie chcę już cię zatrzymywać panie.. pewnie masz ważniejsze rzeczy do roboty. - powiedziała i wróciła do wcześniejszych oględzin drzewa.
- Dziękujemy jeszcze raz za jabłka i do widzenia!
- Żegnam panie.
Udałem się z powrotem do pokoju, w którym przebywali Layla i Abizagil. Layla wciąż leżała łóżku, a opat cały czas tam był. Czyli nic się nie zmieniło.
- Kiedy ona się obudzi? - zapytałem i usiadłem.
- Dosłownie niedługo. Być może nawet zaraz. Zostawić cię z nią?
- Tak...Jeśli możesz.
- Mogę. Jakbyś czegokolwiek potrzebował, znajdziesz mnie w holu, gdzie będę trenował mnichów. - powiedział i wyszedł zostawiając mnie z Laylą i Enserricem.
- A więrrrc... co teraz masz zamiar ze mną zrobić? - zapytał mnie Enserric.
- Co? Jeśli chcesz możesz odejść, nie trzymam cię siłą, wystarczy powiedzieć.
- Ja odejść? Niby gdzie? Nie widzę tu nigdzie domu dla zagubionych zwierząt dzikich... tylko nie miałem pewności, czy TY chciałbyś ze mną podróżować. Wiesz.. hehe... mogę być czasem... dręczący.
- Spokojnie, wytrzymam. - odpowiedziałem ze śmiechem i usiadłem na krześle obok Layli - Mogę jedno jabłko?
- Jedno... jabłko? - powiedział głośno przełykając - T-tak... ch-chyba możesz... możesz.
- Dziękuję. - powiedziałem i wziąłem jabłko. Enserric zaczął ze smakiem obgryzać kolejne.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Żeby.. żeby tak mnie traktować? To tylko wzmogło mój ogień.. który skrywałam w sobie odkąd spotkałam tego mężczyznę. Odkąd dowiedziałam się, że to on jest odpowiedzialny za śmierć mojej siostry.
Próbowałam.. naprawdę próbowałam się dowiedzieć co takiego Cilia widziała w tym całym Datterze. Już myślałam, że już to mam... kiedy on mnie zwyczajnie odepchnął. Taak, odepchnął. Co mnie w ogóle napadło by poznawać mojego wroga? Cilia była jedyną osobą, która się mną zajmowała.. nawet matka nie miała takich ciepłych uczuć do mnie jak moja siostra. Dlatego odkąd tylko dowiedziałam się, że to ON ją uwiódł, to ON ją zabrał, to przez NIEGO ona została zabita, zaczęłam czuć wielką nienawiść do tego człowieka. Ale na całe szczęście JESTEM mroczną elfką, ukrywanie emocji to dla mnie nic nowego.
Cieszę się, że to z mojej ręki zginął ten głupiec... a ten cały Altair... umie mniej niż mówi. Pewnie chętnie zobaczyłby mnie teraz poćwiartowaną... nie dam mu tej satysfakcji. A... ten Datter... uch! Jakże nim gardzę! Zaczęłam mu ufać, do diaska! Zaufanie to śmierć.. zaufanie to śmierć.
Co dziwne, od dłuższego czasu przestałam odczuwać te bóle, nanoszone przez tego szczurołaka. To dobrze, ale i tak zamierzam wyruszyć do mojej rasy i przekonać ich do wojny. Ludzie są za słabi, żeby istnieć. Miałam jeszcze przekonać wodza ludzi do kapitulacji.. a nie, nie, nie. Tym miał się zająć Datter, a niestety sam stwierdził, że tego nie zrobi. Równocześnie wtedy zgasła cała jego przydatność. "Potrzebuję kogoś, kto będzie mnie ochraniał".. ha! Nie mogę uwierzyć, że to wcześniej powiedziałam! Mam więcej talentów niż oni sobie mogą wyobrazić, potrafię zabić kilka osób naraz, nie potrzebuję pomocy nikogo.
Zastanawiam się.. tak po drodze, czy by się gdzieś nie zaczaić na tego zabójczynę, Altaira. Pozbawić go broni... przywiązać gdzieś i móc robić z nim wszystko co się zechce! Sztyletem wyrżnęłabym mu moje inicjały na plecach.. acchh... pięknie marzenia będą musiały poczekać. Przede mną długa droga do najbliższego miasta mrocznych elfów. Cokolwiek czeka na mnie pomiędzy moim celem - zgładzę to.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Za zgodą naszego wodza Maka, tworzę tę oto nową kartę postaci z oczywistych powodów. Poprzednia umarła.. słyszysz Arianne? ;]]
Imię: Vic Marks
Rasa: Człowiek
Klasa: Wojownik
----------------------------

Historia postaci
Vic Marks urodził się w normalnej rodzinie, prowadził szare życie. Ubarwiało go jedynie sesje treningowe przy użyciu miecza i ewentualne polowania na zwierzynę. Był bawidamkiem, otwartym na świat (i kobiety) zawadiaką.. przynajmniej dopóki się nie ożenił. Jego słodka żona - Mary - już dopilnowała, żeby nigdzie się nie szlajał z kobietami, ruszał bez jej zgody na kart z kolegami... jednym słowem - siłą zrobiła z niego pantoflarza, a że Vic jest dżentelmenem, nie protestował. Mimo, że nie przepada za obowiązkami posłusznego męża, jest wierny swojej żonie. Nie cierpi jak żona woła na niego "Victor"... ogólnie nie lubi swojego "pełnego imienia, dlatego każdemu przedstawia się jako Vic. Można po nim wywnioskować, że chętnie zabiłby swoją żonę przy pierwszej, lepszej okazji... ale dalej ją kocha, na swój dziwaczny sposób. Mieszkanie w wysokich górach odbiło się na jego umiejętnościach - jest niezwykle przydatny w tropieniu, ale niestety, kosztem mniejszej sprawności bojowej, jaką się chełpią wszyscy wojownicy.

Charakter
Po pierwsze, Vic może przyjąć dowolny charakter, żeby tylko nie rozzłościć swojej żony... jednak gdy nie ma jej w pobliżu, to jest bezpośrednim człowiekiem. Jego bezpośrednie i jasne odpowiedzi narobiły mu więcej wrogów niż przyjaciół. Ale jednego możesz być pewien - będzie z tobą szczery. Jeśli dowiesz się od niego, że cuchnie ci z gęby, to prawdopodobnie tak jest. Ceni sobie także wszelką formę humoru ironicznego... Często wykazuje także zbyt dużą porywczość, ale potrafi być cierpliwy... jeśli tylko on tego zechce. Lub jego żona.

Wygląd
Krótkie, brązowe włosy... gdzieniegdzie blizny pozostałe po walkach z wilkami, lub żoną. Znudzone spojrzenie, trochę chwiejna postawa. Ma około 34 lat... i mniej więcej 1,87 wzrostu. Oczy brązowe.

Ekwipunek
Kij (2)
Gruba zbroja skórzana (4)
Mikstura Uzdrawiająca (4)

Umiejętności
- Umiejętność Tropienia

Miejsce startu
Dom kupiony przez żonę w Mglistych Szczytach.

20080715155355

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Deif:
Obudził się w schludnym pokoju, na niezwykle wygodnym łóżku. Gdzie może być u licha? Rozejrzał się po pomieszczeniu. W rogu pokoju dostrzegł siedzącą na bogato zdobionym krześle elfkę, czytającą jakąś książkę.
- Przepraszam. - zagadnął. Kobieta podniosła wzrok nad książkę.
- Obudziłeś się! Wiedziałam, że przeżyjesz.
- Co?! Gdzie ja jestem? Kim ty jesteś? Jak się tu znalazłem?
- A więc po kolei. Jesteś w moim domu, a ja jestem uzdrowicielką, tobie wyjątkowo pomogłam za darmo i to tylko dlatego, że przyprowadził cię tu karczmarz z gospody, w której próbowano cię otruć.
- Mnie?! Za jakie grzechy?
- Skąd mam wiedzieć. Ktoś dosypał ci do piwa szczyptę sproszkowanych skrzydeł gargulca, gdyby nie to, że twoje nazbyt długie leżenie pod stołem nie zaniepokoiło karczmarza, już dawno byś nie żył.
- Gospoda, moje rzeczy! Czy nic nie zginęło?
- Nie. Oręż i złoto, należące do ciebie znajduje się w tej mosiężnej skrzyni. - wskazała kufer znajdujący się tuż przy łóżku.
- A taka figurka z brązu?
- Nic takiego nie było w twoim pokoju. A co, czy to było coś ważnego?
- Nie, w sumie nawet niezbyt cenna. Nagroda za pomoc w pewnej sprawie.
- No cóż, nie pomogę już ci w tym. Wypij jeszcze to lekarstwo. - podaje mu małą buteleczkę - I powinieneś być już w pełni sił, ale uważaj na siebie. Trucizna, jakiej przeciwko tobie użyto nie należy do pospolitych, jest dość kosztowna na czarnym rynku.
Rusty:
Próbował nawlec igłę... Niech to szlag, znowu nie wyszło! Gdy był kawalerem nigdy nie przypuszczał, że będzie musiał przyszywać sobie guziki do koszuli. To, tak samo jak pranie i prasowanie nie było męskim zajęciem według jego ojca, ale przecież jego żona myślała inaczej, a tatuś odszedł z tego świata uderzony w tył głowy przez ogra. Swoją drogą, już wcześniej nie lubił tych stworzeń, bardzo łatwo można było je wytropić, ale nie było to przyjemne uczucie dla nosa. Któryś z nich powinien kiedyś wynaleźć kąpiel i pokazać ją swym rodakom.
- pomyślał. Wtem do jego chatki wbiegła łysa kobieta, przypominająca jego żonę, a wraz z nią potworny zapach spalenizny. Zaraz, zaraz... przecież to jego żabcia!
- Vic, zróbże coś, jacyś czarodzieje panoszą się po szczytach i chyba nie są to ludzie! Kiedy spytałam się ich, jakie mają prawo przechodzić przez nasz teren, jeden z nich tylko pstryknął, o dziwo podpalając mi tym samym włosy, a kiedy ogień dochodził już do skóry, inny klasnął w dłonie, gasząc płomień i mówiąc, że "takie właśnie mają prawo". Proszę cię Vic, idź do nich i pokaż im, gdzie jest ich miejsce, albo chociaż przekonaj, aby przywrócili mi włosy!
Aha, a więc teraz mam gonić grupę potężnych magów tylko po to, by najpewniej stracić swoje życie, krzycząc na nich, że spalili włosy mojej żony. Muszę się poważnie zastanowić, czy mój ojciec nie miał racji mówiąc, lepiej wyjdziesz biorąc za żonę klacz naszego sąsiada niż tę wiedźmę o wyglądzie kobiety.
- No na co czekasz Vic, wychodź i biegnij za nimi ubitą ścieżką, bo ci jeszcze uciekną!
No właśnie o to mi chodzi - pomyślał Vic, powolnym krokiem opuszczając chatkę w kierunku wskazanym przez żonę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Się robi żabciu. - powiedziałem.
- Tylko szybko! Jak ja mam się teraz niby pokazać w takim stanie... - odpowiedziała.
- Nie masz komu się pokazywać... - mruknąłem.
- Co takiego powiedziałeś? - zapytała z gniewem Mary.
- Eemm, że już tu nie będą się pokazywać. - po czym szybko wyszedłem z chatki.
Była już noc.. ale w tej okolicy zawsze jest jasno. Oczywiście nie tak jak za dnia, ale jednak. Chyba zauważyłem jakieś nikłe sylwetki schodzące ze szczytu. Gdzieś się na nich zaczaję i wbiję im trochę rozumu do głowy. Nikt nie będzie tykał mojej Mary... a przynajmniej nie w sposób, który jej się nie podoba. Niestety, nie znalazłem czasu, żeby pójść i ubrać się w moją grubą skórzaną zbroję, więc szedłem im na spotkanie w zwykłej koszuli i spodniach, z kijem dwuręcznym w dłoni. Hmm... to bardzo niebezpieczna okolica. Może zdołam wykorzystać ją przeciwko tym najeźdźcom. Poczekałem na jednej takiej skarpie... nareszcie się pokazali. Jeden, najwyższy i najchudszy wyszedł naprzód.
- A ty czego? Wynoś się stąd zanim i ciebie spalimy! - powiedział. Teraz przynajmniej mam pewność, że to oni.
- Doberek. - odpowiedziałem.
- Głuchy jesteś? Wynoś się! - krzyknął.
- Sądząc po waszym odorze i zachowaniu typu "ja tu jestem mistrzem, zejdź mi z drogi", wnioskuję, że jesteście z południa. Banda nowicjuszy magów.
- Ja ci dam bandę nowicjuszy wiórze! Pokazać ci co banda nowicjuszy umie?!
- Oprócz podpalania włosów niewinnych kobiet?
- GNIDO, umrzesz! - krzyknął ten wysoki i rzucił we mnie jakimś pociskiem magicznym. Nie było trudno wykonać unik przed nim. Pocisk trafił prosto w kawałek góry.
- Przyszedłem tu gadać, a nie podziwiać iskierki. - rzekłem.
- Rrrrr.... oberwiesz znacznie gorzej niż ta głupia suka! - odpowiedział... oj, to był błąd.
- Głupia suka? Dość! - krzyknąłem.. i wtedy poczułem napad gniewu... bardzo rzadko mi się to zdarza. Rzuciłem się najszybciej jak umiałem na tą gnidę, mocno go zdzieliłem w łeb moim kijem. Szczeniak upadł.. a ja mu przyłożyłem kij do gęby i zacząłem przyciskać.
- Podejdźcie a będziecie martwi zanim uderzycie o podłoże! - wrzasnąłem do pozostałych.
- Mffphjgdbv.... oberwierssszzz - wybąkał ten znikomy przywódca. Nawet nie wie jak niewiele go dzieli od zmaterializowania się ze skałą na której leżał...
- Wynoście się stąd... i to już! TO nasz kawałek ziemi, a jeśli jeszcze raz coś zrobisz mojej żonie, to kijem zacznę grzebać ci w krtani, jasne?!
- Mpfhhffdd... tak! - znów wybąkał ten człowiek.
Wtedy odciągnąłem kij z jego paszczy i ruszyłem z powrotem do chatki. Jeszcze coś majaczyli do siebie, ale niewiele mnie to obchodziło. Gniew powoli mijał... nagle odechciało mi się zabijać wszystko co się rusza. Na pewno skutecznie nie odstraszyłem tej bandy, oni tu powrócą. A wtedy zajmę się nimi konkretnie.
- I co? Odstraszyłeś tą bandę? - zapytała mnie żona na progu wejścia.
- Też miło cię widzieć żabciu... - powiedziałem.
- Nie igraj ze mną! Odstraszyłeś ich?
- Tak żabciu.
- Nie powrócą tu już?
- Tak żabciu.. - zamyśliłem się porządnie.
- Czy nic ci nie zrobili?
- Tak, żabciu.
- Czy ty mnie słuchasz?!
- Tak żabciu... - i wtedy oberwałem czymś po łbie. Sądząc po sile uderzenia oraz jego kształcie, musiała to być pałka, której moja żona używa czasem do różnych rzeczy.
- A teraz pójdź do lasu i zapoluj na jakieś zwierzę. Dziś zrobię coś porządnego do jedzenia. - powiedziała.
- Tak żabciu... nie nie! Czekaj! Tak, zrobię to... ładnie ci do twarzy w nowej fryzurze. - i szybko uciekłem, gdyż zobaczyłem, że żabcia szykuje się do kolejnego ciosu. Ech... miłość mojego życia. Aj! Zapomniałem wziąść zbroi! Aach.. to nic. Wolę polować na golasa niż wrócić i narazić się na jej gniew. Kto wie, może coś ciekawego spotka mnie teraz na wrzosowisku na którym zazwyczaj poluję?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Cholera! Chyba znowu tamten gość mi zwiał. To pewnie on mnie otruł! Zabije go jak tylko go zobaczę! Ta figurka i tak by mi się nie przydała. Tylko dlaczego on mi to zrobił? Przecież musiał być dość daleko, a mimo wszystko wrócił, aby mnie zatruł. Musi mieć jakiś powód, żeby to zrobić. Elfka popatrzyła na mnie i poszła do sąsiedniego pokoju. Zabrałem swoje rzeczy i ruszyłem w stronę drzwi. Odwróciłem się jeszcze na chwilę i powiedziałem:
-Dziękuję Ci za wszystko!
-Nie ma za co. - powiedziała - Polecam się na przyszłość.
-Do zobaczenia. Jednak mam nadzieję, że Cię więcej nie spotkam. - powiedziałem z lekką ironią.
-Żegnaj! - powiedziała z małym uśmieszkiem.
Wyszedłem z domu uzdrowicielki i ruszyłem w stronę bram miasta. Przechodząc przez bramę zobaczyłem małe ognisko w pobliżu fosy. Podszedłem bliżej i kucnąłem za krzakiem. Zobaczyłem mrocznego elfa przypominającego mojego starego znajomego.
-Nie skradaj się tak. I tak wiem, że tam jesteś! - powiedział odwracając się w moją stronę.
-Kim jesteś? - powiedziałem podchodząc do niego.
-Mój kolega bardzo chce Cię zabić.
-Dlaczego?! - powiedziałem - Chyba ja mam więcej powodów by go zabić - dodałem.
-Nie. On ma może jeden powód, ale jakże ważny.
-Jaki?
-Twój ojciec podczas jednej z bitew zabił rodziców mego kolegi, a twojego wroga.
-No dobrze, ale skoro mój ojciec zabił jego rodziców to jakim cudem on przeżył?
-Był poza domem. Poszedł nazbierać chrustu, a gdy wrócił zobaczył tylko dymiące zgliszcza i ciała jego sąsiadów i rodziców.
-A co ty masz z tym wspólnego?
-Wyznaczył mnie, abym poszedł do ciebie i przekazał Ci wiadomość.
-Jaką?
-Chce się z tobą spotkać w ruinach gdzie pokonałeś kilku jego kompanów.
-Dobrze. Kiedy?
-Jutro rano.
-Stawię się na miejscu. - rzekłem i odszedłem.
Skierowałem swe kroki prosto do miasta. Gdy przekroczyłem bramę miasta rozejrzałem się i pomyślałem, aby udać się do kowala. Naostrzy mi broń dzięki czemu będzie się lepiej sprawdzała w walce z tym bandytą. Skierowałem swe kroki w stronę burdelu. Kilka domów dalej mieszkał kowal. Przechodząc obok budynku, z którego ratowałem Halinę przypomniał mi się Holdor. Ciekawe co z nim? Mam nadzieję, że przeżył. Zresztą nie mam teraz czasu na rozmyślanie o nim. Muszę się skupić na jutrzejszym pojedynku. Stałem przed warsztatem kowala jednak nikogo nie było w środku. Postanowiłem, że sam naostrzę broń. Wszedłem do środka i zacząłem ostrzyć mój miecz. Kończyłem już gdy usłyszałem zbliżającą się rozmowę. Schowałem miecz i szybko wyszedłem z budynku. Schowałem się w ciemnej uliczce i upewniłem się, że nikt mnie nie zobaczy. Byłem prawie nie widoczny, ponieważ już się ściemniało. Zobaczyłem kowala i prawdopodobnie jego czeladnika wchodzących do warsztatu. Wasze usługi już mi się nie przydadzą - pomyślałem i usiadłem na ziemi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować