Zaloguj się, aby obserwować  
Skazeusz

Gothic 2 - forumowa gra RPG

3525 postów w tym temacie

Liqid po krótkim spacerze dotarł w końcu do swojego domu, klasztoru magów ognia. Wejścia pilnował jeden z nowicjuszy, niski, z blond włosami i dość jednoznacznej postury - był krótko mówiąc otyły. Prosta szata nowicjuszy była mu o dużo za mała, nie mieścił się w nią, dlatego musiał ją nieco rozciąć, by zechciała łaskawie pozwolić się założyć mężczyźnie. Twarz miał również nieco niemiłą dla ludzkiego oka - z profilu wiele się nie różnił od prosiaka, ale nikt nie śmiał pewnie jeszcze mu tego powiedzieć. Mimo swej wagi sprawiał wrażenie dość umięśnionego, by szarżując przełamać nawet średniej grubości drzewo. Te wszystkie cechy sprawiały, że byle ork był przystojniejszy, a to już nie lada osiągnięcie. Liqid znał go - to Rexion - jeden z jego najnieulubieńszych uczniów. Arogancki i ze sporym przerostem ego, lecz jednocześnie umiejętnościami przewyższał kilku innych nowicjuszy.
- Mistrz Liqid? - spytał zniesmaczony - Co też cię Mistrzu sprowadziło tutaj, do klasztoru, o, pogromco Śniącego? - dodał z sarkazmem, który był u niego tak silnie rozwinięty, że zdań tryskających wrodzoną złośliwością było więcej, niż wszelkich innych wydostających się z jego gęby.
- Witaj Rexionie - odpowiedział spokojnie Liqid. - Co się stało z Harmem? Przecież to on zwykle pilnował wejścia, a.... - w tym momencie Rexion przerwał mu swym piskliwym głosikiem :
- Zmarł na zarazę. Tak, jak kilku innych magów. - w tym momencie zrobił pauzę i beknął, a Liqid maksymalnie wykorzystując swą siłę woli puścił to mimo uszu, wiedząc, że może dowiedzieć się zaraz czegoś ciekawego. - Zaczęło się od tego, że narzekali na problemy z mocą magiczną. Zwykle mistrzowie magii nagle pogorszyli się znacznie. Próbowali różnych lekarstw, lecz nic nie działało. W końcu, gdy tracili już nadzieję, a i moc w nich była bardzo słaba, został na nich odprawiony rytuał oczyszczający Innosa. Nie przeżyli tego.
- Dobrze - przerwał mu. - Więcej dowiem się od magów. A teraz otwórz mi, proszę, chcę wejść.
Nowicjusz stał nadal niewzruszony, zasłaniając mu drogę. Skrzyżował ręce na piersi i patrzył wyczekująco na maga. Liqid przez chwilę nie mógł zrozumieć, o co mu chodzi, aż wreszcie przypomniał sobie. W klasztorze panował chaos, a nie chcąc, by ktoś niepowołany dostał się do niego wprowadzono przepustki. Liqid bez słowa wyjął swoją z kieszeni i pokazał Rexionowi. Ten odsunął się i rzekł:
- Miłego dnia życzę.
- O ile obecne czasy można nazwać miłymi - odpowiedział mu mag i wszedł do środka.
Pierwszy raz widział, by w klasztorze panował taki chaos. Choroba odcisnęła swoje piętno także na magach i to teraz było widoczne. W salach panował bałagan, na podłodze było mnóstwo kurzu, a z sufitu zwisała pajęczyna. Niesamowite, jak to miejsce zmieniło się od czasu, kiedy tu ostatnio był. A więc do tego doprowadziła zaraza. Szedł korytarzem , a nowicjusze próbujący nieco ogarnąć ten bałagan patrzyli na niego niemo. Liqid podszedł do jednego z nich:
- Co się dzieje? - spytał. Nowicjusz był jednym z uczniów, zgłębiających tajniki magii runicznej.
- Teraz? Sprzątamy ten bałagan, który wcześniej narobiliśmy, mistrzu. Normalnie nikt nie pozwoliłby na to, by klasztor był w takim stanie, ale w ostatnim tygodniu większość magów stara się odnaleźć lekarstwo. Próbowali już wszystkiego, nawet ziół przyniesionych tu przez najemnika.
- I? Czy to możliwe... - głos zastygł mu w gardle
- Niestety tak. - odpowiedział smutno nowicjusz. - Nawet to nie zadziałało. Próbowaliśmy alchemii, przemiany, oczyszczenia, niestety, nic to nie dało. Choroba jest silniejsza, niż myśleliśmy. Jak dotąd nic jej nie pokonało.
- Rozumiem. Gdzie jest Serpentes?
- W głównej sali. Bez przerwy od dwóch dni razem z innymi magami robi,ą co w swojej mocy. Ucieszy się z twojej wizyty.
- Dobrze, dziękuję Ci. Niech Innos ma cię w opiece.
- Ciebie też, mistrzu. Nas wszystkich. - zakończył i wrócił do obowiązków.
Liqid poszedł dalej i skręcił w lewo. Stał przed dużymi drzwiami z drewna pradawnego drzewa. Wyryto na nich wiele przeróżnych symboli , których jeszcze nikt nie rozszyfrował. Wszedł do sali.
Serpentes stał wraz z kilkoma innymi magami ognia w kręgu i odmawiał modlitwy. Nie zauważali go, stali z zamkniętymi oczyma i skupiali w sobie moc. Na środku kręgu leżała misa, a w niej połączone ze sobą różne zioła, w tym także liście rośliny przyniesionej przez Morasia. Saturas zaczął mówić "Innosie, o wszechpotężny władco ognia wiecznego, pomóż nam w odnalezieniu lekarstwa na zarazę zesłaną na nas przez przeciwnika twojego, Beliara. Uratuj nas, śmiertelnych sług twoich od nieszczęścia, abyśmy mogli zwyciężyć i dalej oddawać należną tobie cześć. O, wielcy magowie klasztoru Innosa podzielcie się ze mną swoją mocą, abyśmy mogli doświadczyć leczniczej mocy Innosa." - rzekł, po czym jeszcze wymówił kilkanaście słów w języku, jakiego Liqid nie znał, choć miał wrażenie, że ma on coś wspólnego z mową pradawnych. Głos Serpentesa był coraz głośniejszy, aż w końcu stał się tak
doniosły, że młody mag nie poznał swego towarzysza. Po chwili zabłysnęło i magowie zaczęli się unosić w powietrzu, z ich twarzy widoczne było, że w tej chwili doświadczają jakiejś wizji. Spojrzenia mieli zamglone, skierowane były w kierunku sufitu.
Z misy zaczął unosić się dym. Cenne zioła pochłonął ogień i po chwili został z nich tylko popiół. Liqid jęknął. W tym momencie unoszący się nad ziemią
Serpentes przekręcił głowę i go zauważył. On, wraz z pozostałymi magami upadli na ziemię.
- Mistrzu! - Liqid podbiegł do nich - Co widzieliście?
- Liqid, uczniu mój cieszę się, że cię widzę. Niedobrze się dzieje...
- Tak, wiem. Mamy mało czasu. Powiedz mi, co widziałeś.
- Ja... - zakrył twarz dłońmi - Nie pamiętam... Widziałem coś, słyszałem głos, lecz uleciało mi to z głowy. Poczekaj chwilę, muszę porozmawiać z pozostałymi.
Odszedł od niego i przez chwilę naradzał się z nimi. Dyskusja trwała dobrych parę minut, w końcu Saturas zaczął wydawać polecenia towarzyszom, i ci odeszli do swoich zadań pozostawiając dwójkę magów samych.
- Cieszę się , że jesteś, opowiem ci, co się działo podczas twojej nieobecności. Będę się streszczał.
- Słucham.
- Choroba pojawiła się w mieście niespodziewanie. Nie udało nam się ustalić jeszcze, w jaki sposób, ale wiemy, że zesłał ją na nas sam Beliar. Jej objawy są dość zagadkowe. Zwyczajni, prości ludzie giną od niej, zaś my, obdarzeni mocą magiczną słabniemy, jak pewnie zdążyłeś się przekonać, lecz choroba nie kończy się dla nas śmiertelnie.
- Jakże? Przecież słyszałem, że ginęli na nią i magowie.
- Ginęli, to prawda. Ale tylko ci, na których odprawialiśmy rytuał oczyszczenia. Kiedy siły Innosa atakowały tę chorobę, to zarażeni nią ginęli. Niestety, kilka wielkich osób zmarło, lecz śmierć jest i tak lepsza od tego, co może się później stać.
- To znaczy? Mówisz o...
- Tak, Liqidzie. Opętanie. Beliar wchodzi w duszę człowieka coraz mocniej, odbiera nam moc, byśmy nie mogli się bronić. Ci nie obdarzeni mocą mogą zginąć, są pewnie dla Beliara mało cenni. Nas oszczędza, ale jakim kosztem...
- Rozumiem, niestety. A oprócz tego? nic nie działało?
- Nic. Próbowaliśmy absolutnie wszystkiego. Nawet to magiczne ziele dostarczone przez najemnika. Nie pomaga. Teraz straciliśmy ostatni jego kawałek, ale zyskaliśmy coś.
- Co? Czy chodzi ci o tę wizję Serpentesie?
- Tak. Innos do nas przemówił. Powiedział nam, przynajmniej tak mi się zdaje, że nie znajdziemy leku w ten sposób. Musimy odnaleźć króla. Bez niego nie damy rady.
- Król? Przecież Rhobar II zginął od choroby tak samo, jak każdy inny. Jak każdy inny chłop. Czy on nie był zbyt potężny, by dać się chorobie?
- Oj, Liqidzie, nie rozumiesz? Jednym z założeń Beliara było właśnie zabicie Rhobara. Bez jego następcy nie poradzimy sobie. Uwierz w mądrość Innosa.
- Dobrze. Król miał dwóch synów, prawda?
- Trzech. Najstarszy zginął, zarażony chorobą. Była ona wycelowana także w niego, Beliar chciał zgładzić również następcę tronu. Drugi syn nie został zarażony, na szczęście. Wyruszył kilka dni przed waszym przybyciem wraz z małym oddziałem wojowników, by stłumić bunt w zalążku. Niestety, nie miałem ostatnio wieści od niego. Najmłodszy syn, ten o którym nie słyszałeś przebywa na wygnaniu, gdzieś w Varancie. Spytasz pewnie, za co? Incydent, o którym nie powinieneś słyszeć. Teraz to mało ważne. Musisz odnaleźć Theidala - najstarszego żyjącego syna Rhobara II. Najmłodszemu, którego imię zakazano wymawiać dajcie spokój. Od musi sam odpokutować za swoje czyny. Rozumiesz cel, sposób i wagę swej misji?
- Rozumiem doskonale.
- Znakomicie. A propos - masz tą starą recepturę, którą Ci wtedy dałem? Wolałbym, by nie dostała się w niepowołane ręce. Nie została do końca sprawdzona.
- Oczywiście, że mam. - Liqid zaczął szukać po kieszeniach - Gdzieś tutaj schowałem. Chyba. - zaczął przeszukiwać jeszcze raz, po czym rzekł ze zdziwioną miną - Nie, jak to? Zgubiłem ją...
- Niedobrze. Jeśli ktoś ją odnajdzie i wykorzysta, to może się to źle skończyć.
- Niestety, przykro mi. Co z Saturasem?
- Siedział przez kilka dni w swoim pokoju, nad książkami, teraz wyruszył gdzieś. Nie mam pojęcia, dokąd.
- Dobrze. Pozdrów go ode mnie. Muszę już iść, czas nagli. Niech Innos będzie z Tobą.
- Z tobą też Liqidzie. Szczęścia.
Liqid wrócił z klasztoru i zaczął szukać Fanafilmu, żeby opowiedzieć o rozmowie z magami ognia. Znalazł go dość szybko w pobliżu pałacu. Paladyn był zajęty rozmową z jakimś młodszym wojownikiem, rozmowa wchłonęła go tak bardzo, że nie zauważył maga. Liqid posłusznie poczekał, aż Fanfilmu skończy i przystąpił do raportowania. Paladyna zmartwiła wiadomość o niepowodzeniu kolejnego rytuału. Nie było już czasu na czekanie, czy w końcu magowie stworzą odpowiedni lek. Paladyn pobiegał po mieście i zebrał swych towarzyszy, tym razem nie po to, żeby omawiać sytuację, ale przedstawić plan działania. Wszyscy na to czekali.
- Choroba jest od nas silniejsza. Magowie mówią, że leki nie pomogą. Nie wiem, czy można im wierzyć, jednak będziemy szukać innego rozwiązania. Stolica zostanie opuszczona przez zdrowych ludzi, chorzy zostaną tu ścięci. Na tych, którzy zostaną przy życiu będziemy próbować lekarstw. Nie ma innej możliwości, co chwila jest nowy chory… Wiem, że to drastyczne rozwiązanie, lecz czy warto ryzykować życie całej stolicy? Mieszkańcy udadzą się do pobliskiej farmy. My za to będziemy szukać jednego z synów Hagena II. Nie wiem, czy wiecie, ale Hagen miał trzech synów – najstarszy zmarł na chorobę, średni wyruszył, by stłumić bunty wraz z rezerwami paladynów, najmłodszy zaś wyemigrował do Varrantu. Po drodze będziemy jakichś leków. Nie wierzę, że lekami nie pokonamy choroby. Każdą chorobę niszczyliśmy lekami… Wyruszamy jeszcze dziś. Co będzie dalej…? Nie pytajcie mnie. Mam nadzieję, że znajdziemy króla i wreszcie uspokoimy sytuację. Niech Innos będzie z wami, przyjaciele. Spotkajmy się za godzinę pod bramą miasta.
Paladyn wszedł do swojej komnaty i jedynie wyciągnął torbę. Spakował ją już wcześniej. Po kilkunastu minutach Drużyna spotkała się w umówionym miejscu. Moraś już był gotowy do kolejnej misji. Każdy chciał skończyć z chorobą, znaleźć króla i mieć spokój do końca życia. Codziennie modlili się do Innosa, by pomógł im rozprawić się, właściwie z resztkami działalności Beliara. Sytuacja wynikła z tego, co zrobiła Drużyna, a co teraz robi Beliar? Jest bardzo osłabiony, a jednak odnosi zwycięstwa. Kto jest temu winny? Czyżby Adanos nie mógł utrzymać równowagi na świecie?
Z Drużyną wędrowało kilkunastu paladynów, którzy z lekami będą wracać do miasta. Zawracanie cały czas do stolicy byłoby całkowicie bezsensowne. Paladyni byli na służbie ledwie kilkanaście dni – cała reszta wojowników albo wyruszyła z synem króla, zginęła podczas walk lub na wyprawie do Świątyni Śniącego.
Fanfilmu obrał kierunek północny, jednak nie miał zamiaru udawać się do Nordmaru. Tam praktycznie ludzie się nie buntowali, zawsze mieli dobrze wykształconą hierarchię wewnętrzną i w pewnym stopniu jego brak nie zaszkodził tej krainie. Nikt nie wiedział, ile mieli jeszcze przejść – szukają następcy tronu, który nie wiadomo gdzie się ukrywa. Przechodzili przez las. Życie tutaj prawie zamarło. Kilka wygłodzonych wilków, goblinów – to wszystko. Maszerowali dość szybko, bo chodziło się łatwo - teren był dość płaski. Wszystko było inne, niż jeszcze rok temu.
W pewnym momencie las zgęstniał. Zwierząt nie było już wcale. Wilgotne podłoże wręcz zaskoczyło podróżników. Kilka kroków dalej była polana pilnowana przez kilka szkieletów. Pokonanie ich nie było problemem, lecz zaskakujące było samo ich istnienie. Zazwyczaj te istoty znajdowały się w pobliżu grobowców, te zaś, wydawało się, były na polanie, w zwykłym, niewyróżniającym się miejscu.
Dopiero, gdy odkryto właz na środku łąki właz, zagadka mogła się rozwiązać. Wszyscy podeszli i zastanawiali się, kto mógł cokolwiek zbudować w takim miejscu, oddalonym od miast, wiosek czy farm.
- Wchodzimy! – zarządził Fanfilmu i otworzył wejście. Ujrzał schody biegnące daleko w dół pod ziemię. Korytarz nie był w żaden sposób oświetlony, więc wojownicy zapalili własne pochodnie i ostrożnie zeszli na dół.
Minęli kilka korytarzy, małych salek… Przypominało to trochę labirynt. Na szczęście każde pomieszczenie było charakterystyczne: na futrynach namalowane były zwierzęta. Chyba nawet były opisane, lecz język runiczny nie był znany nikomu z Drużyny. Przynajmniej nie ta jego wersja. W końcu, przechodząc przez salę lwa, ujrzeli coś innego…
„Tam była piękna, ogromna sala, z rysunkami na ścianach zrobiła na nas wielkie wrażenie. Malowidła na ścianach przedstawiały runy, magię, zielarzy, alchemików, zioła, receptury, ale także wojowników, zwierzęta, łuki i miecze… Wszystko było namalowane z pietyzmem, Jakaś nieznana cywilizacja, która się tu zagnieździła, musiała specjalizować w prawie każdej dziedzinie życia. Na środku sali był ołtarz, złoty, wyryte na nim napisy lekko przypominały orkową leksykę, jednak było też widać wpływ języka runicznego. Na ołtarzu ciemnoczerwona substancja w dość dużej butelce, na której też były jakieś napisy.” – Fanfilmu zapisał szybko taki tekst na jakiejś kartce papieru. Fanfilmu wziął fiolkę i podał Liqidowi. Mag nie znał takiej substancji, ale wręczył ją młodemu paladynowi z poleceniem zaniesienia do miasta.
Okazało się, że takich buteleczek było więcej. Znaleźli również runy, miecze, łuki, strzały oraz kilka przepisów na potrawy lub napoje. Większość z nich jednak była znana Liqidowi.
Drużyna wyszła na powierzchnię i kontynuowała podróż.

[1. Zaznaczam, że większą część tego posta napisał Liqid.
2. Wędrujemy po Myrtanie i TYLKO po Myrtanie - nie idziemy ani do Varrantu, ani Nordmaru.
3. Każdy opisuje wycieczkę - miasteczka, wsie, ruiny, poboczne questy - WY tworzycie tę grę. Macie pełną swobodę (w granicach rozsądku ;) ).
4. Przepraszam za opóźnienia]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Ach, zapomniałem. W poście raz jest Rhobar II, raz Hagen II (wynika to z tego, że pisały go dwie osoby a ja nie poprawiłem) - chodzi o Hagena II, to on był królem, w razie błędów będę w sklejance będę poprawiał.
Pozdrawiam!]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Camra po wyjściu z stolicy wzniósł się dzięki lewitacji na wysokośc i krzyknął :
- Na wschodzie jest ogień, chodźmy tam, może ktoś potrzebuje pomocy.

Mag wraz z drużyną pobiegł do wioski. Była to standardowa grupka chatek ze strzechą po srodku stał warsztat kowala, jakaś karczma. Jednakże gdy przeszli kawałek dalej usłyszeli szczęk stali i krzyki:
-POMOCY!!! POMOCY!!!

Niedługo myśląc ktoś podbiegł do największej stodoły. Okazało się, że zajęła się ona ogniem, a w środku ktoś uwięził wszystkich ludzi. Po otworzeniu wrót ogień zaczął się jeszcze bardziej rozprzestrzeniać.

-Ratujmy dzieci, później kobiety. Ci co się wydostaną mają zacząć gasić ogień. NIe możemy dopuścić, by rozprzestrzenił sie on na zbyt dużym obszarze.

Po jakimś czasie cała ludność wioski już gasiła ogień. Niestety nie obyło się bez ofiar. NIe odnaleziono ciala tutejszego sołtysa i zaginęło rodzeństwo. Oprócz tego dwójka chłopów miała dość poważne popażenia. Na szczęście Camra miał przy sobie jeszcze troche ziół z których zrobił jakąś podstawową maść.

Drużyna postanowiła, że porozmawia z radą wioski na temat całego zajścia.
Pierwszy zaczął Liquid
-A więc co właściwie się stało??
-Na pół godziny przed waszym przybyciem zaatakowała naszą wioskę banda zbójów. Krzyczeli, ze jeśli nie ma króla stworzą sobie własne państwo. Powiedzieli, ze albo zaplacimy im haracz za ochrone, albo spalą naszą wioskę. Jestesmy biedni panie. Całe królestwo jest biedne. Więc zapędzili nas do stodoły i chcieli spalic żywcem. Mówili, ze to dla przykłądu dla innych. Gdzie podziewa się porządek sprzed wojny. Czy nic nie wróci do normy??
-A więc co zamierzamy zrobić?? - Zapytał Camra i spojrzał na towarzyszy...

[Pozwoliłem sobie na dużą dość swobodę... Nie pisał tu nikt, więc może teraz coś się ruszy...]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Nic nie zrobimy. Nie mamy czasu na ganianie po lasach za jakimiś zbójami. Może i są to wredne mędy,ale mają rację. Pora przywrócić porządek państwu i znaleźć następce króla! Co do zbójów... wyślemy trochę wojska aby patrolowali lasy.Albo poprosimy magów...
Darkstar sam nie mógł uwierzyć w to co mówił.Najchętniej rzuciłby się sam w pogoń za bandytami,ale szukanie tych drani zajęłoby może i parę dni.Lasy są dosyć rozległe.Chodziła mu tylko jedna myśl po głowie: znaleźć króla i zakończyć ten cholerny bunt.No i pozostała jeszcze kwestia najemników... żadnego słuchu od nich.
Najemnik podjął decyzję.
Wrócił do miasta i wypożyczył ze stajni królewskiej(oczywiście bez pytania) jednego z koni. Wyjeżdżając z miasta spotkał przy bramie miasta Fanflimu.
-Gdzie ty się wybierasz!? Mamy szukać następcy tronu,razem.Podróżowanie samemu jest niebezpieczne.
-Nie mam zamiaru szukać króla.Rozpocznijcie poszukiwania beze mnie.Znajdę was.Na razie udaje się do okolic Nordmaru,dowiedzieć się w końcu co się stało z najemnikami. Najwyżej natrafię na hordy orków.
-Zabraniam! Mamy jasno określone zadanie: znaleźć następce króla,dzięki czemu mamy szansę zakończyć bunt. Rozkazuje ci...
- Nie jestem twoim podwładnym,przyjacielu. Nie przyjmuje rozkazów od nikogu.
Po tym zdaniu Darkstar ruszył galopem w stronę mroźnych krain Nordmaru, nieświadomy co znajdzie na miejscu...
[Miało nie być Nordmaru... i nie będzie. Zdam jedynie relację z mojej podróży. W sumie i tak nikt tutaj ostatnio nie pisze,więc pozwoliłem sobie na samowolę.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Camra był zasmucony decyzją kompanii, ale cóż robić... Nie możemy pilnować wszystkich, pomyślał i oddał się medytacji w świątyni Innosa...

Nazajutrz wpadł na pewien koncept. Poszedł do Fanafilmu i powiedział:
-Czy zaginiony syn króla miał kontakt z magią, albo chociaż był błogosławiony. Przypomniałem sobie, ze każda, nawet najmniejsza uwolniona moc zostawia za sobą ślad. Jeśli tak, wystarczy znaleźć człowieka obdarzonego darem tropienia tych śladów i droga do niego staje otworem.

Po przedstawieniu problemu Camra stanął obok czekając na reakcje...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Niestety Camro, ale nie mamy czasu na walkę z jakimiś zbójami - odpowiedział Liqid na pytani Camry - Niestety, ale naszym zadaniem jest teraz szukanie króla, to sprawa o wiele wyższej wagi. Niestety, widać, że buntownicy czują się coraz pewniej i są coraz śmielsi, ale to nie nasza misja. Owszem, możemy polecić jakiemuś małemu oddziałowi zając się tym, ale nie tylko w tej wiosce dzieją się takie rzeczy. Przykro mi - zakończył i usiadł zmęczony na ziemi. Pomoc w gaszeniu pożarku kosztowała go wiele sił, chociaż znał zaklęcie, zdolne do ugaszenia ognia, ale wolał go na razie nie używać. Póki jego moce słabną musi się mieć na baczności.
Wyjął z kieszeni mapę oraz sakwę, w której znajdował się jakiś dziwny pył. Mapę rozłożył na ziemi i przyglądał się jej przez chwilę, po czym wysypał nieco proszku na dłoń i wysypał go na mapę.
Pergamin, z którego była wykonana zalśnił, a później na mapie pojawiły się dziwne znaki, przypominające runy. Liqid odczytał je bez słowa, a następnie, gdy wiatr rozwiał resztki proszku schował mapę z powrotem do kieszeni.
Wyjął swój notes i zapisał parę słów, następnie wyjął jeszcze inną kartkę. Wyglądała ona na bardzo starą, i taka była. Była pożółkła, a jej końce postrzępione, mimo to runy wciąż miały taki sam, intensywnie czerwony kolor.
"Wyszliśmy z miasta. Buntownicy nie próżnują. Napadli na jedną z wsi. Nie możemy pomóc, mamy własną misję. Przyślijcie kogoś. WTM. Innosie, dopomóż. Południowy-wschód. BP, Liqid. " , następnie zakreślił jedną z run. Koloru zaczęły się rozmywać, po chwili to, co napisał mag ognia zniknęło. Schował również tę kartkę i wstał.
Akurat w tym momencie Darkstar zaczął mówić o swojej wyprawie. Liqid wysłuchał go i przytaknął:
- Dobrze, Wybrańcu Adanosa, ruszaj. Nie będziemy Cię ograniczać, słuszne jest to, co chcesz zrobić, lepiej zawczasu dowiedzieć się, co się dzieje. Idź. Tylko uważaj na siebię .

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Moraś cały czas odpoczywał w łóżku. W prawdzie został już wyleczony, jednak coś nadal w nim było. Nie było to zło, tylko kobieta. Piękna kobieta, którą spotkał podczas swojej podróży. Była to jego pierwsza miłość. Jeszcze nigdy nie czuł takiego uczucia do żadnej osoby. Niestety los sprawił tak, że umarła, a wraz z nią nadzieje na przyszłość. Moraś czuł pustkę w sobie, jednak wiedział, ze nie można się załamywać. Wstał z łóżka i założył czyste ubranie. Przysiadł na krzesełku i napił się wody, po czym spojrzał w okno - Nie mam czasu na wspominanie dawnych czasów. Nic mi Ciebie już nie zwróci Ewelino. Wiem, ze chciałabyś, żebym się nie poddawał, i tak zamierzam zrobić. Teraz najważniejsi są znów moi przyjaciele. Muszę ich chronić przed zbliżającym się złem. Narazie im o tym nie powiem. Jeszcze nie teraz... - w rozmyślaniu przeszkodziło mu pukanie drzwi. Do środka wszedł mężczyzna, który przyniósł Morasiowi jedzenie i wino.
- Dziękuję Ci. Bardzo zgłodniałem - uśmiechnął się.
- Taka moja praca. - odburknął mężczyzna.
- Hehe, co go ugryzło - pomyślał, jednak jego uwagi przykuwało pięknie przypieczone mięsko. - Dawno nie jadłem takich rarytasów.
Po obiedzie Moraś wyszedł ze swojego pokoju i przeszedł się po mieście. Spacerował tak od dłuższego czasu, po czym ujrzał w oddali Liqida. Chciał do niego podejść, jednak zauważył, ze jest czymś zajęty. Moraś przykucnął za stojącą obok niego skrzynką i spoglądał z zaciekawieniem na maga. Liqid wydawał się jakiś dziwny. Widać było u niego zakłopotanie. Próbował robić różne magiczne sztuczki, jednak te nie wychodziły mu najlepiej. - Hmm, dziwne. Przecież to jest bardzo dobry mag... O niee... zaraził się chorobą. Muszę z nim porozmawiać.
Moraś wstał zza skrzyń i powolnym krokiem podchodził do Liqida.
- Witam Cię Liqidzie - krzyknął Moraś. Liqid zląkł się i widać było, ze próbuje coś ukryć.
- Dzień dobry. Widzę, że już odzyskałeś siły.
- Tak, tak, już jest całkiem dobrze. W prawdzie nie nadaje się jeszcze do walki, jednak moje oczy są nadal dobre i widzą, że coś jest nie tak. Powiedz, co się dzieje ??
- Nic, a co ma się dziać ?? - próbował wybrnąć Liqid.
- Wiem, że jesteś chory. Nie wstydź się tego i nie ukrywaj przed nami. O lek się nie martw. Starczy dla każdego. Chcę abyś był zdrowy. Nawet nie wiesz jak ta choroba może zniszczyć Ci zdrowie. Ja co nieco o tym wiem i nie życzę ci tego. Idź jak najszybciej do alchemików i weź od nich swoją porcję leku. Pospiesz się, póki jeszcze można Cię wyleczyć - Moraś nie czekał na odpowiedź Liqida. Odszedł pospiesznym krokiem i wrócił do swojego pokoju. Zwykła przechadzka zmęczyła go bardziej niż dawniej wielkie bitwy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kolejna wyprawa... Czy ten "wyścig szczurów" się kiedyś zakończy? Jak wiadomo w życiu nie ma podziału wszechrzeczy na dobro i zło. Wszytko jest szare i niegodne zaufania. Doskonałym potwierdzeniem tej tezy, jest zachowanie obywateli Królestwa. Do niedawna pokorni, dobrzy i cnotliwi, a w sytuacji, kiedy władza uległa osłabieniu, pokazali swoje prawdziwe oblicze.

- Jest tak wiele pytań... Nawet jeśli odnajdziemy dziedzica tronu, to jaką mamy pewność, że żądni władzy doradcy nie zechcą go zgładzić i w ten sposób utrzymać anarchię w państwie? Innosie, dlaczego zrzucasz na nas tak ogromne brzemię? Czy nie zrobiliśmy dość dla utrzymania sprawiedliwości? A może tak będzie wyglądało nasze życie, aż do kresu śmiertelnej egzystencji? Żywot przepełniony niekończącym się bojem ze złem. Tylko jaki jest tego sens? Z pewnością kiedy odejdziemy, a pamięć o nas przeminie, mrok zechce ponownie zawładnąć światem. To takie błędne koło... Nie wątpię w twą mądrość i potęgę o ognisty panie, lecz proszę o jakiś znak. Symbol utwierdzający mnie w przekonaniu, że ma ofiara nie idzie na darmo...

Tajemnicza choroba zaczęła odciskać swoje piętno na młodym majorze. Niegdyś rześki i żądny wrażeń, a teraz wyczerpany tym wszystkim co się stało, o wiele bardziej doświadczony. Ale co z tego? Z każdym dniem organizm paladyna słabnie. Ciało powoli odmawia posłuszeństwa, mięśnie nie mają już takiej siły, a i umysł jest mniej "skory" do współpracy. Z tego co Cossack słyszał, to istoty posiadające moc magiczną (niekoniecznie tylko ludzie), nie umierają, a jedynie tracą pokłady many. Pół biedy, gdyby choroba atakowała tylko moc magiczną. Sęk w tym, że z każdym dniem organizm paladyna słabł, a ruchy, które jeszcze 2 tygodnie wcześniej były dziecinnie proste, teraz sprawiały mu trudności.

- Dasz radę, jesteś w końcu wojownikiem Innosa, wieczny ogień płonie w twoim sercu, dając ci ochoty i zdolności do pełnienia roli namiestnika potęgi najwyższego z bogów, tu, na ziemi. Musisz walczyć dalej i nie okazywać słabości. To tylko ugruntuje Beliara w przekonaniu, że wykonał właściwy ruch...

Cossack cieszył się z powrotu Morasia. Co jak co, ale każdy godny zaufania kompan był niezwykle potrzebny w tamtych trudnych czasach. Prawda była taka, że ówcześni sprzymierzeńcy mogli bardzo szybko stać się wrogami. Ludzie wobec troski o własny byt są gotowi do strasznych czynów. Panika i strach, jakie narastały w społeczeństwie, mogły w każdej chwili "eksplodować", niosąc tym samym chaos, śmierć i powstania. Nie można było do tego dopuścić, toteż drużyna postanowiła ponownie wyruszyć przed siebie z jasno wytyczonym celem. Kiedy major usłyszał, że z polecenia Saturasa mają udać się na poszukiwania dziedzica, na jego twarzy pojawił się mimowolny uśmieszek. Taka decyzja była przecież oczywista i Cossack już dawno proponował takie posunięcie.
Piętno choroby widać było na całej drużynie. Nawet Moraś, który regenerował siły był niezwykle cichy i nieobecny. Coś niewątpliwie leżało mu na duszy, ale paladyn nie chciał na niego naciskać.

A miasto? W Vengardzie cały czas panowała dziwna atmosfera. Wszyscy byli markotni i niezbyt chętni do rozmów. Ulice miasta, niegdyś pełne ludzi i tłoku, sprawiały teraz wrażenie opustoszałych i niedostępnych. Kiedy paladyn spoglądał na swoje miasto, to przepełniało go uczucie pustki, żalu i gniewu. Czuł złość, ponieważ nie rozumiał postawy ludzi. Zamiast łączyć się w jednej wspólnocie, wszyscy izolowali się od siebie i wyczekiwali na działania władzy. Obojętność i ludzka ukryta pogarda dla chorych napełniały zniesmaczeniem paladyna.

- Czy tego chciałeś Innosie? Giną twoje dzieci, Beliar jest z siebie dumny, a ty? Pozwolisz na to wszystko? Przecież jesteś najpotężniejszym z braci! Wiem, że moje zdanie jest nic nie warte, ale proszę zrób coś z tą absurdalna sytuacją. Wspomóż nas w przyszłej wyprawie...

Nastał nowy dzień. Cossack wstał z łóżka i przywdział pancerz. Wiedział bowiem, że już dziś wyruszają ku nieznanemu. Paladyn zaopatrzył się w niezbędny ekwipunek i poszedł na spotkanie z Fanemfilmu i resztą kompanów. Kierując się w miejsce spotkania, major uważnie obserwował miasto i ludzi.
- Tak, za takie sprawy warto walczyć - pomyślał.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wreszcie po kilku godzinach marszu nadarzyła się okazja ku postojowi – Drużyna znajdowała się w małej osadzie górniczej. Wioska nie była opanowana przez buntowników, więc Fanfilmu kazał przygotować kilka łóżek dla kompanów. Sam za to rozejrzał się po mieście.
- Witaj – rzekł do jakiejś kobiety sprzedającej żywność. – Co ostatnio dzieje się tutaj?
- Witaj, nieznajomy. Kilkanaście dni temu książę i kilkunastu paladynów zawitało na chwilę w naszych skromnych progach. Chyba poszli na południe. Poza tym – nie dzieje się kompletnie nic.
- No dobrze… Powiedz mi trochę o mieście.
- Ta osada nie jest godna nazwania miastem… Odkąd nie możemy sprzedawać towarów do Vengardu, żyjemy jedynie z tego, co sprzedamy buntownikom. Oni potrzebują rudy i stali do wykuwania swoich mieczy…
- Wy też buntujecie się przeciwko królowi? – przerwał niemiłym głosem kusznik.
- Nie, nie buntujemy się. Komuś nasze surowce musimy sprzedać, by żyć. Mało kupców zostaje w mieście, jedynie buntownicy czasem przyjeżdżają i kupują od nas nasze towary. Panie, jeśli masz jakiś lepszy pomysł, by żyć, a nie wspierać buntowników, buntowników chęcią go wysłucham…
- Ech, dobrze. Powiesz mi coś o kopalniach?
- Mamy cztery kopalnie – jedną kopalnię rudy na północ od miasta, w której praktycznie już nikt nie pracuje, bo złoża się wyczerpały, dwie węgla, położone na wschód i jedną kopalnię żelaza, tuż obok kopalni węgla. Nie ma kto tam pracować, ludzie zaciągają się do wojska i tylko piją w różnych karczmach Myrthany… Ludzie mają dużo problemów, ty pewnie nawet nie wiesz co to jest… Brakuje nam kilofów.
- Skąd mogę je wziąć?
- Na zachodzie jest opuszczona kopalnia, lecz została zaatakowana przez pełzacze. Jeśli chcesz nam pomóc, udaj się tam.
Kusznik poszedł na zachód i szybko znalazł opuszczoną kopalnię. Nie wchodził tam nikt od kilku miesięcy, gdyż Fanfilmu zastał „drzwi”, ale zrobione przez pająki. Gdy przedarł się wreszcie przez białą masę, musiał zaświecić pochodnię. Wykopaliska były prowadzone na kilku poziomach, a główna baza chyba była na samym dole.
Paladyn zszedł tam po drabinie. Gdy dotknął ziemi, okazało się, że stoi na ludzkim szkielecie. Usłyszał syk…
Pełzacz rzucił się na paladyna. Ten nie zdążył wyjąć miecza, ale uderzył bestię pochodnią w głowę. Potwór zatrzymał się na chwilę – ten moment wystarczał Fanowifilmu na wyjęcie sztyletu i ugodzenia pełzacza w szyję.
Wszedł do chałupki, która kiedyś pewnie była magazynem. Zabrał kilka kompletów kilofów, przedostał się na powierzchnię i oddał kilofy władzom miasta.

[Postój na jedną lub dwie noce. Tradycyjnie - zadania, problemy, opisy…]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Lukmistrz przechadzał się po osadzie, szukając jakichś zadań do wykonania- jest przecież najemnikiem, chciał coś zarobić. Poszedł na główny plac, gdzie znajdowało się też malutkie targowisko. Łowcę smoków zaintrygował widok magicznych zwojów i przedmiotów, które oferował jeden z kupców.
-Słucham, czego chcesz przybyszu? Mów, mów, mam wszystko czego zechcesz...-uśmiechnął się człowiek o wyraźnych południowych rysach twarzy.
-No więc... Widzę że masz bardzo ciekawe towary, ale nie mam na ich kupno pieniędzy. Szukam raczej jakiegoś sposobu na zarobek.
- Więc świetnie trafiłeś ! Właśnie chcę dzisiaj opuścić tę dziurę i ruszyć na wschód, ale jest pewna sprawa- mam problem z bandytami...
- Jaki ? Może rozwiążę go ? - ożywił się Lukmistrz.
- No więc... W okolicy grasuje grupa bandytów. Na drodze do Manilii, miasta, do którego się chcę udać, czai się grupa rzezimieszków. Wiem o tym- prawie by mnie zabili, straciłem przez nich 2 wozy cennych towarów.. Nie wiem jednak, gdzie mają swoją kryjówkę. Wydaje mi się, że w którejś z okolicznych jaskiń. Mówiłem cholernemu zarządcy miasta, żeby wysłał oddział żołnierzy, by przeczesali okolicę i wykurzyli stamtąd tych bandytów , ale nie uwierzył mi. Więc potrzebuję kogoś, kto mi pomoże... - kupiec skupił wzrok na Lukmistrzu.
-Co dostałbym w zamian?
- Dostałbyś ode mnie złoto... oraz kilka przedmiotów lub zwojów, które mam tutaj.
-Umowa stoi ! Gdzie ta jaskinia, zajmę się nimi.- Łowca smoków palił się do pójscia.
- Nie tak prędko, chłopcze. Bandyci podzieleni są na dwie grupy- jedna stoi gdzieś w okolicach drogi i wypatruje podróżujących, by ich napaść. Druga czeka w kryjówce. I tak na zmianę. Zrobimy zasadzkę na nich. Ja na swoim wozie będę jechał w kierunku Manilli, a ty i mój bratanek, Joseph schowacie się w wozie. Gdy pojawią się zbójnicy, poddam się od razu. Bandytów pewnie opuści czujność i zechcą sprawdzić co jest w wozie. Wtedy pojawicie się wy... - Uśmiechnął się kupiec.
- A jakim sposobem mamy dostać się do kryjówki?
- No właśnie- jeden z bandytów musi przeżyć, żeby wskazał nam, gdzie się ukrywają. Gdy wydusimy od niego, gdzie są moje wozy, myślę że bez problemu poradzisz sobie z usunięciem stamtąd tych śmieci ....

Kilka godzin później z osady odjechał leniwie mocno obładowany wóz...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Po upływie kilku godzin niezbyt fascynującej wędrówki, drużyna dotarła do maleńkiej mieścinki, leżącej na rozstaju dróg, prowadzących do wszystkich ważnych punktów w całym Królestwie. Tak to już jest - mała osada nie ma szans w konkurencji z ogromną stolicą, toteż miasteczko ledwo "wiązało" koniec z końcem.
Mieszkańcy nie zgotowali owacyjnego przywitania przybyłych wojowników. Ludzie byli przerażeni anarchią w Królestwie, chorobą, a także brakiem przyszłościowych perspektyw. Cossack postanowił udać się do miejscowej tawerny, aby dowiedzieć się co nieco od tutejszej ludności i poznać ich zdanie na temat ostatnich zdarzeń. Sama karczma sprawiała bardzo niepozorne wrażenie - niezbyt duży budynek przekryty strzechą, który wielkością ledwo co przewyższał zwykłe domostwa.
Paladyn po przekroczeniu progu zajazdu niezwłocznie udał się do karczmarza.
- Dzień dobry.
- Witam paladyna, coś podać?
- Tak, poproszę trochę wina.
- Już się robi - mężczyzna niezwłocznie zaczął nalewać czerwony trunek do kielicha, widać było, że pieniądze to ostatnio deficytowy produkt w tamtejszej okolicy.
- Coś jeszcze?
- Mam parę pytań...
- Tak, tak, ale będzie to kosztowało szlachetnego żołnierza 15 złotych monet za każdą odpowiedź.
- Dobrze, niech będzie. Opowiedz mi proszę, jak tutejsze miasto reaguje na zarazę. - paladyn rzucił na stół pieniądze.
- Cóż, choroba, jak choroba. Wielu ludzi uciekało z naszej osady i udawało się do stolicy, chcąc w ten sposób ratować zdrowie. Niestety wracali bardzo szybko. Nawet nasza stolica jest opanowana przez epidemię. Innosie miej nas w potrzebie...
- Czyli sytuacja tutaj jest równie dramatyczna, tak?
- Dokładnie. Lasy są opustoszałe, brakuje zwierzyny, wszyscy głodujemy. Lada chwila może się skończyć woda, a to oznacza dla nas wszystkich zagładę.
- A możesz mi powiedzieć co się działo około 2 tygodni temu?
- A paladyn co? Z drzewa się urwał?
- Powiedzmy, że byłem zajęty, bardzo zajęty...
- To będzie kosztować kolejne 15 monet.
Major ponownie wręczył karczmarzowi pieniądze i zaczął słuchać. Każda informacja była bardzo cenna.
- Dwa tygodnie temu, kiedy to wy - paladyni, wyruszyliście na starcie z orkami, nic nie zapowiadało tragedii. Pamiętam jakby było to wczoraj - nasza znachorka tamtejszej nocy wiła się w spazmach cierpienia. Jej źrenice stały się białe, a ciało sztywne. Oczywiste było, że naszła ją wizja.
- I co mówiła?
- Bełkotała coś o tym, że ludzie dopiero poznają co znaczy ból, hańba i bezradność. Piekielny wysłannik to tylko namiestnik, którego zadaniem było przygotowanie ziemskiego padołu na przyjście czegoś o wiele straszniejszego. Grozy tak wielkiej, że niemożliwe jest jej pojęcie przez śmiertelny umysł. Z czasem mówiła coraz głośniej - w końcu jej głos przeistoczył się w krzyk.
- Mów dalej...
- Starucha wiła się, płakała z bólu i krzyczała, że nadszedł czas, kiedy to ludzkość zostanie postawiona przed ogromnym wyzwaniem. Wyzwaniem przekraczającym zdolności nawet najpotężniejszych wojowników i magów tego królestwa. Chwilę później wróżbitka wyzionęła ducha.
- Zaiste, tajemnicza to sprawa. Dziękuję ci jednak dobry człowieku, te informacje mogą być nam bardzo przydatne. Miałbym jednak jeszcze jedną prośbę...
- Tak?
- Mógłbyś mi podać miejsce, gdzie mieszka rodzina tej kobiety?
- To żadna tajemnica, osada jest tak mała, że trafisz bez problemu. Wyjdź z tawerny i udaj się na wschód. Chata wróżbitki znajduje się na małym wzgórzu. Widać ją jak na dłoni.
- Bardzo mi pomogłeś - masz tu kilka monet za fatygę.
- Niech Innos ci pobłogosławi dobry człowieku.

Cossack wypił wino, po czym opuścił karczmę. Ruszył w kierunku miejsca, gdzie przebywali jego kompani, aby opowiedzieć im o nowych informacjach.
- Czyli to jednak prawda - Beliar naprawdę szykuje coś dużego. Wieczny ogniu daj mi siły...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Późnym wieczorem Lukmistrz przekroczył wschodnią bramę miasta. Był bardzo zmęczony, ale zadowolony. Na jego mieczu i zbroi widoczne były ślady krwi. Plan kupca się powiódł- bandyci nie żyją, kupiec odzyskał swoje dobra, a łowca smoków bardzo się tego dnia dorobił. W worze, który dźwigał na plecach znajdowały się srebra, złote talerze i inne cenne rzeczy, które z zyskiem da się sprzedać. W drugim, mniejszym woreczku znajdowały się różne mikstury i magiczne zwoje, które kupiec obiecał Lukmiostrzowi. Na dodatek jego sakiewka była przepełniona od złotych monet znalezionych w jaskini.

- Nigdy w życiu w tak krótkim czasie się tak nie wzbogaciłem ! Teraz czas, by to wydać. Idę do karczmy, nareszcie się zabawię !

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Drużyna nie była chętna do pomocy, więc podjęto decyzję o wyruszeniu w dalszą podróż. Jednak, żeby nie szukać w ciemno, Fanfilmu udał się do rady wioski.
- Witaj, szlachetny paladynie. Czego chciałeś? Nie mam za dużo czasu…
- Oczywiście. Podobno był tutaj książę, nazywa się Theidal. Wraz z paladynami wyruszył po krainie, by stłumić bunt. Wiesz może, gdzie są teraz? Może w którym kierunku się udał? Szukamy go, gdyż, jak wiesz, nie mamy króla.
- Tak, wiem. Cóż, podejrzewam, że przestał wędrować. Udał się na południe – najbliższe miasteczko, w którym byliby bezpieczni, znajduje się na wzgórzach – Tepetl. – wójt zmarszczył brwi i uniósł głowę.
Fanfilmu milczał. Zgodnie z jego przewidywaniami, rozmówca kontynuował.
- Ach, co ja mówię! To miasto jest w górach. Nawet dość wysoko… Chyba, tak mi się wydaje – uśmiechnął się przepraszająco. – No, paladyni udali się w tamtym kierunku. Nie wiem nic więcej, nie śledziłem ich, bo i po co?
- No cóż, dziękuję za pomoc. Ku chwale Innosa i króla Myrthany!
- Niech was chroni i pomaga w trudnych chwilach…
Kusznik podszedł do Drużyny.
- Idziemy do Tepetl! – zarządził. - Miejmy nadzieję, że się tym razem uda. Droga tam jest podobno dość trudna…
- Mam mapę – przerwał Moraś.
- To wspaniale. Wyruszamy za chwilę.
Wszystko było gotowe. Poszli.
Podczas drogi napotkali nieco więcej zwierząt, niż poprzednio. Jednak oprócz sów i jaszczurek, żadna bestia nie była niegroźna. Spotkali masę jaszczurów, hordy goblińskich wojowników oraz kilka cieniostworów. Walka z nimi nie była łatwa, gdyż potwory atakowały z zaskoczenia, wypełzały z najciemniejszych zakamarków i jaskiń. Te lasy były bardzo niebezpieczne, o czym wójt nie raczył poinformować Fanafilmu. Gdy jednak uporali się z bestiami i wyszli z lasu, spotkała ich niemała niespodzianka. Przed nimi rozciągał się ogromny kanion, w środku kilkunastu ludzi. Jeden z nich, chyba jakiś dowódca, podszedł do nich. Był wysoki, wyższy nawet niż (i tak nie mały) Fanfilmu. Stanęli przed sobą.
- Mają wspaniały ekwipunek. Popatrz na te miecze i pancerze... - szeptał Liqid do Fanafilmu.
- Czego tu? – spytał ochrypłym, niemiłym głosem władca kanionu.
- Podróżujemy do Tepetl.
- O, mało kto się tam wybiera. Macie szczęście – możemy was tam przetransportować. Też tam idziemy. Miasto może się podda, jak zobaczy, że mamy w niewoli tylu wspaniałych paladynów…
- O czym ty mówisz? Kim jesteś?! – zdenerwował się Cossack.
- Nazywam się Dorthar. Jestem przywódcą buntowników, a wy moim łupem. Chyba, że zdążycie uciec przed zabójczymi bełtami… - Dorthar gwizdnął, z jaskiń na zboczach kaniony wyszli ludzie z ogromnymi kuszami. Byli gotowi do ataku.
- Do tyłu! – krzyknął Fanfilmu wyjmując kuszę. – Do tyłu, mówię!
- Ognia! – zawarczał Dorthar patrząc w oczy paladynowi. Wyjął miecz i ruszył na grupę.
Lukmistrz nie tracił czasu. Szybko zdjął łuk z pleców, wyjął strzałę i wycelował w głowę przywódcy bandytów…
Trafił idealnie. Dorthar padł na kolana z szaleńczym krzykiem. Miał zakrwawioną twarz. Resztkami sił wyjął strzałę i uderzył głową o glebę.
Cała reszta buntowników zbiegła ze zboczy, niektórzy połamali przy tym ręce i nogi. Większość jednak przeżyła i postanowiła pomścić śmierć swojego przywódcy.
- Stop! Będziemy walczyć! W imię króla! – rozkazał Fanfilmu.
- Króla nie ma! – odpowiedział jeden z przeciwników, chwilę potem cięty ciężkim mieczem paladyna. – Króla nie ma… - powtórzył i wyzionął ducha.

[No to mamy walkę. Przeciwników nie jest bardzo dużo, nie są też mistrzami miecza, lecz mają wspaniałą broń i pancerze.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Moraś stał z boku i ściskał w rękach mapę. Patrzył jak jego kompani walczą z bezwzględnymi buntownikami. Chciał walczyć jednak bał się wyjąć miecz z pochwy. - Już nie chcę tego więcej robić. Nie potrafię już walczyć - pomyślał. Stał tak jeszcze przez chwilę, aż w końcu dostał w głowę mieczem, który wypadł jednemu z napastników. Wkurzył się niezmiernie, podniósł miecz i odrzucił w jego stronę. Bandyta był zajęty walką i Moraś przypadkowo trafił go prosto w szyję. Ten padł zakrwawiony na ziemię i umarł. - Jednak mam to nadal w krwi - uśmiechnął się najemnik, co mu się teraz rzadko zdarzało. Popatrzył jeszcze przez chwilę i w końcu dobył miecza. Rozejrzał się dookoła i wybrał sobie cal. Był to jakiś chuderlawy wymoczek, który ledwo trzymał siekierę w rękach. - Na początek wezmę sobie coś łatwego - rozpędził się i ciachnął wymoczka w plecy. Bidak skupił się i przed śmiercią odważył się jeszcze zbluzgać Morasia. - Osz ty łachudro! - nie namyślając sie długo wbił miecz w jego plecy. - Ha, nadal chcesz mnie wyzywać łajzo - splunął na niego i ruszył do dalszej bitwy. Najemnik już nie był taki wyluzowany, wesoły i dobry jak kiedyś. teraz stał się plugawy i zły. Każda drobnostka wyprowadzała go z równowagi, a jego kontakty z ludźmi ulegały pogorszeniu. - Cholera. Do dupy z tym moim mieczem - Moraś zaczął rozglądać sie po trupach i przebierał w ich orężach. Znalazł jeden, bardzo duży i piękny miecz. Był tak czysty i przejrzysty, że mógł służyć jako lusterko. Jednak jego ostrze mogło przestraszyć nawet największego twardziela. - Ha, dziękuję Ci - Najemnik chciał przetestować miecz i ruszył w grupkę buntowników. Jednego ściął jednym mocnym uderzeniem, drugiego trafił w nogi, a trzeciego dźgnął na swój nowy miecz niczym na szaszłyk.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Sorry, że mnie tak długo nie było, ale... nie mogłem..., niestety. Przykro mi, że ostatnio kiepsko idzie w grze, ale taki okres. Mnie teraz znów nie będzie kilka dni [wyjazd na święta], więc nie będę mógł znów pisać. Wesołych Świąt już teraz Wam życzę.]
Liqid usłyszawszy słowa Morasia zamyślił się. Miał rację - nie powinien ukrywać przed przyjaciółmi faktu, że choroba dopadła też jego i do mocno męczyła, jednak wrodzona duma nie pozwalała mu okazać słabość.
O lek się nie martw.Starczy dla każdego.
Nie martwić się o lek? Liqid przemyślał te słowa. Jakim cudem miał się nie martwić o lek, skoro panuje zaraza i ludzie giną, zaś leku nie ma. Próbowali niemal wszystkiego, lecz nie udało się. Choroba nadal zabija. A nawet jeśli pojawi się coś na tyle potężnego, by zniszczyć zarazę, to czy od razu w takiej ilości, że wystarczy wszystkim? Czy zarówno bogaty szlachcic, jak i zasłużony wojownik i biedny chłop będą mogli równie szybko i równie łatwo zostać uzdrowionych? Niemożliwe. Tak samo boskie artefakty są na tyle cenne i rzadko spotykane, że nie jest możliwym, by każdy miał do nich dostęp. To niemożliwe. Artefakty to potęga. Jeśli wszyscy mają potęgę, to nikt jej nie ma. Bo takie rzeczy są tylko dla nielicznych, wybranych.
Alchemicy nie mają leku...
Innosie. Skoro w swojej nieskończonej potędze i mądrości dałeś nam zdrowie, dałeś wybranym moc magiczną, to dlaczego teraz je nam tak nagle odbierasz. Nie wiem, jaki to ma związek z Beliarem, nie dane mi dowiedzieć się pewnie, o co w tym chodzi, ale i tak będę szedł twą drogą o panie. Oczekuję tylko odpowiedzi. Chociaż mogę pytać, nawet przez wieki, w końcu jestem tylko człowiekiem, który tak wiele nie rozumie, ale dlaczego, dlaczego?
Czemu odbierasz moc zarówno słabym nowicjuszom, jak i potężnym magom, takim jak ja? Czyż nie zasłużyliśmy sobie na moc przez wieloletnią służbę ku twej chwale? A może to próba? Wytrwałości, wiary... Może jeśli zdamy ten test, to nasze poświęcenie zostanie nagrodzone i potęga pomnożona? Bardzo bym tego pragnął, chciałbym niezmiernie stać się takim silnym, jakim żaden czy to mag ognia, wody czy nekromanta nigdy nie był. Tyle możliwości... Tyle siły, wiedzy, nie... Jestem tylko zwykłym człowiekiem, który robi wszystko, lub część tego co może zrobić, co w swojej mocy na chwałę Innosa. Walczymy ze złem, wielokrotnie już wygraliśmy. Ale czy tak będzie wiecznie?
Tak łatwo zginąć... Jeden bełt, jedno zaklęcie, jedno mocne uderzenie miecza.
I potęga przepada...
Nie dane mi zaznać tej potęgi, to nie dla mnie. Ale bedę nadal robił co w mojej mocy, dla lepszego jutra.
Jestem chory, trudno. Nie będę tego ukrywał. Tylko co dalej?

Czas w osadzie Liqid spędził na odpoczynku i studiowaniu jednej z ksiąg. Starał się oszczędzać siły, do tego udało mu się odkryć sposób medytacji, dzięki któremu rozwój choroby znacznie zwolnił. Nadal miał sporo sił, więc starał się je oszczędzać.

[walka]
Liqid skierował dłoń ku rękojeści Perły, opanował się jednak i postanowił wykorzystać walkę , jako trening magiczny.
Walczył dzielnie zaklęciami, w pewnym momencie zobaczył, że Moraś zostawia swój miecz. Ze zdziwieniem wziął go i przypasał obok Perły. Ku niemu biegli bandyci. Jednym ruchem rzucił ognistą kulą w jednego z chcących zaatakować go ludzi, po czym oddalił się widząc kuszników. Przyklęknął za fanemfilmu i zaczął szeptać słowa zaklęcia, będące jednocześnie modlitwą do Innosa. Gdy poczuł siłę wstał i skierował dłonie, ku kusznikom naciągającym właśnie korby kusz. Wymówił tylko:
- Rakszan tsi, shir, dno - cięciwy kusz pękły i wystrzeliły w bandytów. Kilku zginęło. Po chwili kusze zapaliły się jasnym płomieniem , który szybko przeniósł się na zbójów. Ci zaryczeli i upadli. Niemal natychmiast spopieliło ich.
Uczucie potęgi. Euforia. Siła- Liqid czuł swą dawną moc, znów do niego wróciła.
Słabość? Zmęczenie? Ciemność? - po chwili ogarnęło go uczucie podobne do snu. Odpływał.
Upadł na ziemię i zemdlał.
[ Jeszcze raz życzę Wam Merry X-mas. Grajcie moją postacią, bo ja będę niestety najwcześniej w czwartek. Pozdro]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Lukmistrz! Za tobą! Szybko! - Cossack krzyczał do swojego kompana.
Zaiste dziwna była to walka. Swój walczył ze swoim. Sytuacja w królestwie była tak napięta, że ideologa dwóch do niedawna sojuszniczych skupisk ludzi, spowodowała zawiść, gniew i chęć zabijania. Co z tego, że w tej chwili ci ludzie atakują paladynów, chcąc w ten sposób odebrać nam życie? Przecież to zwykli mężczyźni... Któż wie czy ich dzieci i żony nadal nie są wierne monarchii? Co jeśli poprzez odebranie życia tym ludziom, zniszczymy cały sens egzystencji ich rodzin? Przecież obecnie o pracę jest niezmiernie trudno, a ludzie parają się byle czym... Tyle bezsensu, paradoksu zdarzeń...

Major walczył dzielnie, szlachtując kolejnych oponentów. Już dawno nie miał sposobności, aby zmierzyć się z prawdziwym przeciwnikiem, a nie z kukłą w wojskowym garnizonie. Liqid bardzo ułatwił starcie, dzięki magicznym inkantacjom. Buntownicy, pozbawieni kusz, musieli walczyć w zwarciu, a nawet najlepsze wyposażenie nie rekompensuje treningu bojowego.

Nagle w kierunku paladyna ruszył mały mężczyzna, który wyglądał na kompletnie niewłaściwą osobę w niewłaściwym miejscu.
- Odejdź człowieku, jeżeli opuścisz miejsce walki i wrócisz do swej rodziny, darujemy ci życie - nie potrzebne nam bezpodstawne rozlewanie krwi.
Buntownik szedł dalej...
- Powtarzam, zawróć, a twój czyn zostanie doceniony...
Chwilę później mężczyzna parł już na Cossacka z ogromną prędkością. W jego oczach widać było szał bojowy, chęć bitki i rozlewu krwi.
- Skoro tego pragniesz... - powiedział major, skierowawszy klingę swojego ostrza w stronę nacierającego wroga.
Padł pierwszy cios, lecz buntownik bez najmniejszego problemu uniknął uderzenia. Wykonał zamarkowany obrót, salto w tył i przeturlał się za paladyna. Uderzył Cossacka w plecy, a ten niemalże upadł na twarz. Paladyn szybko zapanował nad bezwładnością ciała i obrócił się w stronę oponenta. Chwilę później major zaatakował mieczem małego człowieczka, lecz ten ponownie uniknął ciosu i podciął paladyna.
- Teraz zginiesz, każdy sprzymierzeniec monarchii jest wrogiem prawdziwych obywateli - powiedział mężczyzna, wyciągnąwszy sztylet wykonany z magicznej rudy.
- Po moim trupie...
Cossack wyciągnął szybko runę światła, po czym skierował zaklęcie w stronę przeciwnika. Jasny strumień czystej energii oślepił buntownika, a major wykonał szybkie cięcie. Po chwili głowa mężczyzny upadła na skrwawioną glebę...
- Nie poddawajmy się, walczmy za pokój i sprawiedliwość! - krzyknął Cossack i udał się w stronę kolejnego przeciwnika...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Camra nie lubił walki. Uważał, że jest dobra dla dziecie Beliara, a nie dla sług Innosa i Addanosa. Uważał, że magowie powinni służyć społeczeństwu, a nie walczyć. Niestety czasy zmusiły go do tego. Z drugiej jednak strony, czy nie oddaje ofiary Innosowi zabijając jego wrogów??? Postanowił jednak przerwać te rozważania na później po tym jak zobaczył nieźle wyglądającego ( ale tylko wyglądającego, jak sie miało okazać) wroga z półtoraręczniakiem rzucającego się na niego.

Użył szybkiej lewitacji wzleciał w górę i ognisty pocisk dokończył za niego dzieła. Po chwili schował się za ścianą wojwników i postanowił na odległość rzucać czary. Zdziwiło go jak szybko przyzwyczaił się do rzucania czarów ognia. Ale cóż zrobić. Dary natury na niewiele się przydawały w tej chwili. Mógł wywołać jakieś lokalne trzęsienie ziemi, ale poraziłby swoich kolegów. A zwierzętami trudno było sterować. Nawet nie wiecie jak wbrew pozorom są dziwne. Uważał, ze nekromanci mieli łatwiej. Szkielet nie pytał się co będzie miał. I nie myslał, ze przecież może każdego zaatakować, bo to mięso dla niego. A im więcej zwierząt tym trudniej nad nimi zapanować. Camra zauważył, że skutecznym sposobem na napastników jest rzucanie czarów na głowe, lub na kolana. Oczywiście trudniej trafić niż w korpus, ale przecież nic sie nie stanie jeśli trafi ona w kompana napastnika stojącego za nim.

Mag starał się celować, ale napastnicy byli zadziwiająco dobrze przygotowani na starcie... I nie bali sie... Tak jakby ktoś, nie cos zaszczepiło im brak strachu w mózgach...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Fanfilmu, gdy pozabijał najbliższych barbarzyńców, wycofał się do lasu i rozpoczął ostrzał z kuszy. Twarde pancerze buntowników zatrzymywały bełty. Kusznik celował więc w głowy – każdy bełt, który trafił w cel oznaczał śmierć danego osobnika.
Drużyna szybko poradziła sobie z przeciwnikiem. Splądrowano pobliskie tereny, zdjęto zbroje z buntowników.
- Bardzo dobra robota, te pancerze – rzucił w przestrzeń Fanfilmu.
- Co? – spytał Liqid.
- Oni nie mogli sami wytworzyć tych pancerzy. Robione z projektem zbroi paladyna. Bardzo ciekawe, jak go zdobyli… Albo komu zabrali te pancerze.
Paladyn wstał, poszedł kilka kroków dalej i odwrócił się.
- Obawiam się o życie księcia. Nie widzę jego ciała, ale wygląda na to, że broń i zbroje buntowników wcześniej należały do naszych ludzi… Przyspieszymy. Trzeba zobaczyć, co w Tepetl.
Jak powiedział, tak zrobił. Szybkim krokiem poszedł w stronę gór.
Droga była łagodna, ale długa, kręta i wąska. Słońce dokuczało. Zwierzęta pochowały się w norach. Nic, oprócz gorąca, nie przeszkadzało w marszu. Im wyżej doszli, było chłodniej.
Po kilkudziesięciu minutach zbliżyli się do miasta. Zaskoczył ich bełt, wystrzelony najprawdopodobniej z miasta. Fanfilmu zatrzymał towarzyszy i sam podbiegł pod bramy.
- Ktoś ty? – usłyszał z góry.
- Za króla! – odkrzyknął paladyn.
- Nie buntownicy?!
- Skądże!
Ogromne, wysokie na kilka metrów, bramy Tepetl otwarły się. Były zdobione maninlegrung, czyli stopem magicznej rudy i rudy żelaza, przypominały o dawnej chwale i bogactwie Myrtany.
Ze środka wyszedł jakiś mały paladyn.
- Gdzie buntownicy? Odgrażali się, że jak nie opuścimy miasta do godziny dwunastej, czyli za trzy minuty, to zaatakują nas.
- Chyba ich zabiliśmy…
- Ha-ha! Taka garstka ludzi? Toż to były setki chłopów, uzbrojonych po zęby, nie przeżylibyście ostrzału podróżnych kusz.
- Kto był ich przywódcą?
- Niejaki Dorthar dowodził buntownikami.
- To może dlatego, że go zabiliśmy, atak nie doszedł do skutku?
- Dorthar nie żyje?! Chwała Innosowi! Zapomniałem się przedstawić, paladynie. Jestem Causar, dowódca sił wojskowych w Tepetl.
- Gdzie Książe? Jest tutaj?
- Tak, zatrzymał się w komnatach radnych. Bardzo źle się czuje. Nikt nie może się do niego dostać.
- To król! Musicie się nim zajmować, a jak wydobrzeje, zabieramy go do stolicy.
- Nie – zaprzeczył krótko Causar.
- Słucham? – zdziwił się Fanfilmu.
- Król nie wyjedzie do stolicy. Choroba podobno dalej tam szaleje.
- Myślę, że już nie. Bądź spokojny. Na co choruje król?
- Został dotkliwie poturbowany podczas walki z buntownikami Dorthara. Dotarł tu resztkami sił z jednym paladynem, który dzień po tym zmarł. Cała reszta zginęła – tu paladyn na chwilę przerwał, wziął wdech i kontynuował. – Nie mam teraz czasu. Możecie tu nocować tak długo, jak chcecie. Jest już późno, na razie prześpijcie się w pobliskiej karczmie, jutro wszystko będzie gotowe w zamku. Żegnaj.
Fanfilmu gwizdnął na swoich kompanów. Chwilę potem byli już przy nim i wchodzili do karczmy.
Noc była spokojna. Obudzili się wcześnie rano, a na ulicach już było pełno ludzi. Podziwiali piękne dekoracje, znaki nad drzwiami, bogato ubranych i miłych ludzi.
- Te znaki nad drzwiami, co to i z czego? – pytał zafascynowany widokiem tajemniczych znaków Asasyn, człowiek z południa.
- Ach, znowu pytają o to. W każdym dużym domu mieszka jakiś ród. I to są ich herby. – odpowiedział znudzonym głosem jakiś zbiegły Nordmarczyk.
- Ale tu ludzi… Z całej Myrtany… - szeptał do siebie Fanfilmu.
Jeszcze nigdy nie widział tylu ogromnych domów, tak czystych, zadbanych kramów, tylu sklepów, wypchanych rozmaitymi towarami i tylu ludzi, wszyscy chętni do walki za króla.
Królowi jednak nie było dane rządzić Myrtaną. Herold, ze spuszczoną głową, wszedł na podwyższenie i zaczął czytać list.
„Drodzy obywatele!
Dziś w nocy skrytobójca zamordował przyszłego króla naszego wspaniałego państwa. Zdrajca pozabijał strażników i wszedł do komnaty, w której spał król. Poderżnął mu gardło, po czym wyszedł z zamku. Prawdopodobnie ten człowiek ciągle jest w mieście – po zabójstwie zablokowano wszystkie bramy. Prosimy mieszkańców o ostrożność i pomoc w szukaniu zdrajcy.
Causar”
Fanfilmu zebrał swoich towarzyszy do karczmy.
- Książę nie żyje... Musimy poszukać młodszego syna – ten, którego imienia nie znamy. To utrudni sprawę. Jest na wygnaniu, w Varrancie... Wyruszmy dziś – jest jeszcze wcześnie.
- Nie, nie mogę już... Zatrzymajmy się, choć na chwilę – zajęczał ktoś.
- O tak, zatrzymajcie się. Buntownicy otoczyli miasto. Położenie Tepetl ma swoje zalety, ale ma też wady. Ze wszystkich stron jesteśmy otoczeni górami, jest tylko mały przesmyk, przez który można się wydostać. Ten jednak jest okupowany przez chłopów. Nie wiem, jak chcecie się wydostać. A po drugie – jesteście podejrzewani o śmierć króla. Dopóki nie udowodnicie swojej niewinności lub my nie udowodnimy waszej winy, musicie zostać w mieście. Ja wierzę, że wy tego nie zrobiliście, ale musicie przekonać jeszcze Sitivena, burmistrza miasta. Pomóżcie jakoś miejscowej ludności, zajmijcie się buntownikami, którzy są w mieście... Wasza w tym głowa. Uciekam. Powodzenia!

[Questy, poszukiwania zdrajców w mieście, coś jeszcze ;), opisy miasta... Chyba jest co robić, co? To do roboty :)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ciemną komnatę rozświetlał tylko płomień bijący od ostrza. Mężny paladyn biegł w stronę bestii. Wysłannicy obu bogów mieli zetrzeć się w ostatecznym starciu. Zwycięzca bierze wszystko, przegrany odchodzi z niczym. Jednak czy na pewno?
Bumber ruszył na Śniącego w przerażającej szarży. Zadał pierwszy cios z rozpędu. Bestia utraciła jedną z kończyn. Śniący szybko wyprowadził kontrę zwalając paladyna z nóg. Bumber szybko podniósł się z ziemi wykonując młynek mieczem. Ugodził potwora w samo serce.
- Nędzny śmiertelnik... Jeszcze tu wrócę. Ty nie zdołasz...
- Giń!
Wybraniec Innosa przeciągnął mieczem w górę rozrywając ohydne cielsko na dwie części. Ostatnie tchnienia Śniącego rozchodziły się echem po pustej sali. Zwycięstwo...
- Innosie... Wypełniłem twą wolę.
Cała świątynia zatrzęsła się w posadach. Bumber nie znał nawet wyjściaz komnaty. Przez chwilę poczuł ogromny ból w plecach, jakby ustał na niego troll... Paladyn padł na ziemię pod ciężarem kawałka sklepienia. Przed oczami mignął mu tylko zarys jego gasnącego miecza i... umarł.
- Wypełniłeś przeznaczenie, mój wybrańcze.
- Gdzie... Gdzie ja jestem?
Bumber leżał bez pancerza i uzbrojenia w ognistej komnacie. Ściany pokryte były krwistym ogniem, na środku sali stał tron. Ognisty tron Innosa.
- To mój świat, do którego trafiają tylko nieliczni. Rozgość się, przyjacielu... Zasłużyłeś na wieczny odpoczynek przy świętym ogniu.
- Panie... Co się ze mną stało?
- Spójrz...
Podłoga stała się przezroczysta ukazując walącą się świątynię Śniącego.
- Poległeś tam mając me imię na ustach.
- A moim przyjaciele? Co z nimi?
- Nie obawiaj się, wybrańcze... Żyją. Stoi przed nimi kolejne wyzwanie, któremu muszą podołać. Tym razem bez ciebie...
Bumber spojrzał na swoje ręce. Nie było na nich zmarszczek. Wyglądały młodo, bardzo młodo...
- Panie, co...
- Do mego świata nie dosięgają ramiona czasu. Tam na dole ludzie żyją własnym życiem. Tu zaś czas zatrzymał się tysiące lat temu... Jesteś teraz w sile wieku, paladynie. Ciesz się nieśmiertelnością, póki jeszcze możesz.
- Co to oznacza?
- Być może kiedyś twoi kompani znów będą cię potrzebować. Kto wie...Tymczasem masz przed sobą całą wieczność. Wykorzystaj ją na tajemne treningi, jakie ci oferuję. Dostąpisz zaszczytu, przed jakim nie stanął nigdy żaden śmiertelnik.
- Panie, ja nie zasłużyłem...
- Zasłużyłeś, paladynie. Nie kto inny, jak ty. Walczyłeś przeciwko hordom nieprzyjaciela niosąc me imię na ustach.
- Ale czym mam walczyć? Mój pancerz to nic, ale... Blask! Mój miecz!
- Twój miecz jest u mego boku. Wykułem go przeszło tysiąc lat temu z wiecznego ognia. Me oko także jest na swoim miejscu. Wszystkie boskie artefakty wróciły na swe dawne miejsca...
- Dzięki, panie...
- Odpocznij. Wkrótce rozpoczniemy trening.
Czas stał w miejscu, a Bumber czerpał z mądrości swego boga. Pobierał u niego nauki przez dziesięć, może nawet piętnaście lat. Jednak na ziemi działo się źle. Tajemnicza zaraza pustoszyła królestwo, a na tronie nie było króla. Bumber nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie groziło światu śmiertelników.
- Wybrańcze!
Pewnego dnia ognista postać ponownie przemówiła do swego gorliwego wyznawcy.
- Twoi przyjaciele są w niebezpieczeństwie. Drużynie grozi rozłam. Wybraniec mego brata Adanosa odszedł. Udał się na lodowe pustkowia Nordmaru.
- Panie, przecież ja nie mogę...
- Możesz! Musisz powrócić w moim imieniu. Nie możemy zmarnować tego, co wywalczyliśmy razem przez tyle lat. Nie! Choć Beliar jest słaby i nie jest w stanie poważnie zagrozić memu panowaniu, ktoś inny działa w jego imieniu. Ktoś wywołał zarazę, która zżera ciała mych wyznawców.
- Beliar?
- Nie. Mówiłem, że on jest słaby. Nie jest w stanie wywołać tak dużego chaosu.
- Więc kto, lub co ma na celu obalenie twych rządów, panie?
- Nie wiem. Musisz się tego dowiedzieć, wybrańcze. Oddaję ci mój miecz, aby ponownie służył dobrze w twych rękach. Otrzymasz zbroję wykutą z wiecznego ognia. Dołącz ponownie do swych przyjaciół i wykorzystaj wiedzę, jaką posiadłeś. Tylko nie mów co tu widziałeś. Obraz ognistej komnaty jest zarezerwowany tylko dla nielicznych. Pamiętaj, że jesteś teraz o wiele silniejszy niż niegdyś. Ciało masz młode, lecz dusze starą i doświadczoną. Wykorzystaj swą wiedze w walce ze złem.
- Dzięki, o wieczny ogniu...
- Bywaj, paladynie. Niech światłość rozświetla twą drogę.
Ogień pod nogami Bumber nagle zgasł. W dole dało się ujrzeć zarysy budynków i ludzi. Po chwili stał już na jednej z ulic Vengradu w lśniącej, złotej zbroi pokrytej nieznanymi inskrypcjami. Nieznanymi dla postronnych, bo Bumber doskonale wiedział co przedstawiają.
Paladyn rozejrzał się po okolicy. Stolica nie przypominała tego, co Bumber zapamiętał. Ludzie nie byli tak weseli jak niegdyś.
- To pewnie przez tą chorobę... – mruknął do siebie i ruszył w kierunku pałacu królewskiego.
Po chwili stał w komnacie tronowej. Była pusta.
- Kim pan jest? – zapytał młody chłopak czyszczący marmurową podłogę.
- Nie zauważyłem cię... Po co chowasz się za tronem?
- Ja tu tylko sprzątam. Kim pan jest? – zapytał ponownie.
- Bumber, królewski paladyn. Jestem tu na polecenie samego Innosa.
- Paladyn Bumber? Przecież on zginął w Nordmarze! To nie była prawda?
- Tak, zginąłem. Jednak wieczny ogień płonący w mym sercu przywrócił mnie do życia.
- Zmienił się pan...
Faktycznie. Wybraniec Innosa był odmłodzony o jakieś 30 lat. Błękitne oczy, blond włosy, gładka skóra. Choć wyglądał młodo, nadal był doświadczonym i mężnym wojownikiem.
- Gdzie paladyn Fanfilmu?
- Wyruszył wraz ze swoją drużyną w góry, na poszukiwanie następcy tronu. Całe miasto o tym huczy.
- Gdzie dokładnie?
- Skierowali się do Tepelt.
- Wiem... Dziękuję, młody człowieku.
Bumber wybiegł z komnaty i udał się przed bramę miasta. Jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył czekającą na niego ognistą klacz.
- Czyj to koń? – paladyn zapytał się człowieka pracującego w podmiejskie stajni.
- Nie wiem, panie. Wyłonił się z lasu dość niedawno i wygląda na to, że na kogoś czeka.
- Już nie...
- Słucham?
- Już nie czeka. Osiodłać.
- Robi się.
Gdy siodło znalazło się na grzbiecie konia, Bumber chwycił się płonącej grzywy i wskoczył na białą klacz.
- Do Tepelt, maleńka.
Biała klacz furknęła i rzuciła się kłusem w kierunku gór. Była piękna. Białe umaszczenie, ognista grzywa i ogon, a na dodatek w czarnych oczach tańcowały płomienie.
Od Tepelt paladyna dzielił dzień drogi. Klacz mknęła przez leśnie ostępy z ogromną jak na konia prędkością. Nim słońce zaszło za górami, Bumber zapukał do bram górskiego miasta.
- Kto? Swój czy wróg? – zapytał odźwierny.
- Swój. Królewski paladyn Bumber, wysłannik Innosa.
- Wejdź, miłościwy panie...
- Tuż przed miastem znalazłem porozrzucane zwłoki... Czyja to sprawka?
- To paladyn Fanfilmu i jego ludzie. Zajęli się buntownikami, zanim ci przypuścili szturm na miasto.
- Gdzie jest Fanfilmu?
- W karczmie, o tam – odźwierny pokazał palcem na bogato wystrojony budynek.
Gdy Bumber otworzył drewniane drzwi od gospody, za oknem dzień ustąpił nocy. Gdy tylko przekroczył próg gospody, jego uwagę przykuła grupka wojowników siedzących w kącie.
- Fanfilmu!
- Kto mnie szuka? Zaraz... Skądś cię znam...
- Jestem Bumber. Wróciłem.

[I jestem z powrotem. Nie jako MG. Fanfilmu i Liqid dalej będą sprawować tę funkcję, mam nadzieję, że trochę lepiej niż do tej pory. Przede wszystkim musimy poprawić frekwencję. To, co tu się dzieje to po prostu WSTYD. Już pod koniec ostatniej edycji mało pisaliście, ale teraz... makabra. Czy tak ciężko jest napisać JEDNEGO posta dziennie? Jednego? Zagadać coś do którego z graczy, albo chociażby napisać przeżycia postaci? Słowa te kieruję do wszystkich, jednak najbardziej rzucił mi się w oczy Budyn, jak i Donki. Chłopaki, do roboty! Nie ma co się lenić, trzeba pisać. I przy okazji prośba do Darkstara: wracaj szybko, bo każdy gracz jest w tej chwili na cenę złota.

Lista stałych graczy ---> UPDATE

1. fanfilmu.pl/Fanfilmu/paladyn
2. Liqid/Liqid/mag ognia
3. Cossack777/Cossack/paladyn
4. Budyn/Budyn/paladyn
5. Donki/Angabar/najemnik
6. Alexei Kaumanavardze/Camra/mag ognia
7. lukmistrz/Lukmistrz/łowca smoków
8. Moras1990/Moraś/najemnik
9. Bumber/Bumber/paladyn

Lista rezerwowych:
1. Darkstar181/Darkstar/najemnik

Ponawiam więc prośbę o zwiększenie intensywności pisania postów. Mój powrót jest do tego dobrym pretekstem. Nasze postacie mogą porozmawiać, powspominać itd. Wziąć się w garść, bo aż wstyd.
Miłej gry życzę. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dnia 29.12.2006 o 13:46, Bumber napisał:

Lista rezerwowych:
1. Darkstar181/Darkstar/najemnik

[Ja sobie spokojnie piszę posta,już mam go dodawać, a wtedy wraca ten stary wyga i umieszcza mnie na ławce rezerwowych:))) Witamy ponownie...]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować