Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

Czas na przydział expa:
Kalejdoskop: +100PD za dotarcie do miasta :D [wrzucę cię do jakiejś drużyny, jeśli zauważę, że akurat jesteś w pobliżu, a jak nie, to coś ci wymyślę, na razie zajmij się sobą]
Madoxx: +300PD, za ucieczkę statkiem i pokonanie 4-ki bandytów, na przyszłość trochę mniej heroicznie, wiem, że ładnie to rozpisałeś, ale rzadko bandyci więcej gadają niż walą maczugą po łbie, kiedy jeszcze jesteś przytomny...
domnikańczyk: +100PD za wizytę w posiadłości, teraz masz już nauczkę, że nie każdy kto oferuje ci pieniądze, potem ci je daje;P
Arianne: +150PD za konwersację z wujem-arcymagiem :)
Morze: + 250PD za to, że byłeś świadkiem wezwania demonów
Deedi: +250PD za to samo
Rusty: + 250PD, zgadnij za co;P

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Gra zawieszona , ale można pisać mam nadzeje .]

-Witaj bracie - powiedział do mnie wchodzący przez drzwi uzdrowiciel
-WItaj , - odpowiedziałe mu
- Dobrze , powiem ci odrazu że mamy dużo pacjętów więc będzie szybko , gdzie zostałeś ugryziony - rzekł medyk
-Tu ,- pokazałem mu zranione miejsce
-Zle , musze otworzyć ranę postaraj się nie wiercić
-A nie masz czegoś ból , tnięcie na żywca jest ...... bolesne
-Niestety
-Echh ... nawet bez butelki mioda - uzdrowiciel wyjął brzytwe
*PO operacji *
-Przez kilka dni zostaniesz tutaj w klasztorze , masz nie pić trunków i do każdego posiłku pić zaparzone zioła .
-Co, , kilka dni bez mioda ? - zapytałem szokowany
-Tak - stwierdził medyk i pospiesznie wyszedł za drzwi
Pięknie nie dość że jestem w klasztorze który znajduje sie na terenach zarazy to nie moge nawet wypić ech .
Noga bardzo bolała , zaczełem się nawet zastanawiać czy nie wypić tych aromatycznych ziółek które zajeżdzają kompostem .
Brak możliwości ruchu i rozmowy z kimkolwiek spowodowało że stałem się strasznie senny , nie walczyłem z tym przynajmniej się wyśpie .

[Niewiele , ale jestem zmęczony dopiero co wróciłem - poprosił bym aby po powrocie któegoś z Mg by przydzielił mi misje , robote , zadanie , zlecenie , pracę cokolwiek o czym można pisać .]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Już kilka dni siedziałem w tym mieście... bezczynnie. Większość czasu spałem i rozmyślałem o przyszłości. Nawet nie zauważyłem, kiedy Alatair wyszedł z pokoju... i nie wrócił. Zaczynałem sie martwić o niego, ale także o losy świata. Przyzywanie demonów nigdy nie kończy się dobrze... tylko gorzej niż sie spodziewało. W końcu zdecydowałem wyjść z tawerny i podjąć jakąś decyzję. Bractwo Pazura wiedziało już o istnieniu zagrożenia ze strony demonów. Kolejnym celem miało być Silvertown - stolica królestwa ludzi... albo Loża Wampirów? Albo jedno i drugie na raz? Zwłaszcza, że Loża natenczas obradowała w Silvertown. Tylko jak do niej dojść? Uznałem, że to jakoś samo się rozwiąże.

Chodziłem po mieście rozważając nad dalsze plany, gdy nagle... Coś uniemożliwiło mi oddychanie. Rozejrzałem się w panice, ale wzrok zasłoniła mi chmura pyłu i sadzy... Ale to nie była normalna chmura [świadczyło to m.in. fakt, że otaczała tylko mnie]. Ta chmura... żyła! Otaczała mnie, wlatywała do oczu, ust i nozdrzy. Zacząłem się dusić, więc w geście desperacji wyciągnałe moją szablę... Którą po chwil ktoś, a raczej coś mi wyrwało i wyrzuciło w dal. Następnie chmura zaczęła unosić sie ku górze, a ja razem z nią. Chmura rzuciła mną do jednej ze ślepych alejek i zaczęła mną walić w ziemię, ściany i innye graty, które tam leżały. W końcu chmura puściła mnie i padłem na ziemię. W końcu, po zaledwie dwóch minutach tortur, mogłem oddetchnąć powietrzem. Cieżko, mocno zraniony i z połamanymi kośćmi, ale jednak oddychałem. Zwróciłem swój wzrok [który też odzyskałem ;P] w kierunku chmury, która zaczęła przybierać ludzkie kształty... A raczej to coś tylko przypominało człowieka [konkretnie kobietę], gdyż normalny człowiek nie posiada ogona, rógów, szponów, kopyt, skrzydeł, nie ma skóry koloru wrzącej lawy, nie płoną mu włosy, nie chodzi goły po ulicy i nie patrzy na krwawiącą osobę z sadystycznym uśmieszkiem. Kobieta była demonem... i to nawet pociągającym.
- Jak się czujesz, człowieczku? - powiedziała miłym, ale pełnym zadystycznych pobudek głosem
- Ty... E... Ty jesteś demonem. Sukkubem.
- No... Gratuluję wiedzy. Większość z was nie rozróżnia nas. Nie interesuje ich czy jesteśmy diabłami, sukkubami, czy zwykłymi impami. Demon to demon według nich. Czy coś cie boli, że tak sie wykrwawiasz? - powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Nie. To zwykła kolka. A ty chyba masz jakieś imię, prawda? - Co miałem powiedzieć? Leżałem w kałuży krwi!
- Jeśli tak twierdzisz... Na imię mam: Twój Najgorszy Koszmar!
- Grochówa wojskowa?! Tylko nie to!
- Możesz sobie żartować, ale to i tak w niczym ci nie pomoże. Ayisha, a ty za pewne ten cały Tichondrius.
- Miło mi. A więc dobijesz mnie, czy zamierzasz przeciagać mą mękę?
- Dwie ciekawe propozycje, ale niestety nie mam urawnień do żadnego z tych. Miałam za zadanie tylko leciutko cię poobijać. Moje zadanie wpełnione, wiec mam wolne. Przynajmniej na razie.
- Kto ci zlecił to zadanie, Ayisho?
- Ten walnięty dentar. Sądzi, ze skoro nas przyzywa jest naszym panem i musimy wypełniać każde jego fanaberie...
- A nie jest tak?
- Formalnie jest, ale wszystkie demony pierwotnie są pod rządami kogoś całkiem innego.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nic a nic. A może... Jeśli będziesz chciał zabic ciekawość to poczytaj o tym lub zapytaj mnie w czasie następnego spotkania.
- Następnego?
- Gość wyznaczył mnie ciebie, z czego się cieszę. Jesteś łatwym celem.
Po tych słowach zamachnęła skrzydłami i odleciała. Ujrzałem póżniej tylko czerwona iskrę, co oznaczało, że użyła demonicznego portalu do teleportacji. Ja natomiast leżałem nadal w tej alejce.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem nawet ile leżałem w tej piwnicy, ale wiedziałem jedno, że piekielnie było nudno. Siedzieć tak Bóg wie ile czasu w ciemnościach i z obitym pyskiem? Postanowiłem się trochę przespać, ale myśli głębiły mi się w głowie i nie dawały zasnąć. No i jeszcze do tego było mi niewygodnie. Dlaczego ten Robert tak zawzięcie poszukuje Vic''a? Co on zbroił? Próby zaśnięcia przerwał mi dźwięk otwieranych drzwi do piwnicy. Mam nadzieję, że nie czeka mnie kolejna runda z tym głupim łysolem. Nie miałem nawet siły i ochoty sprawdzić kto się do mnie zbliża. Ale i tak nie mogłem niczego dostrzec bo było ciemno. Postać podeszła do mnie...i ku mojemu zdziwieniu, usłyszałem kobiecy głos.
- Leż spokojnie... - Czy ja aby tego głosu gdzieś nie słyszałem?
- Kim jesteś? - powiedziałem wciąż leżąc w tej samej pozycji.
- Altairze.. minęło tyle czasu... wiele się zmieniłeś. - Zamarłem. Nie...nie to przecież nie może być ona...
- N-Nadia...to ty...? - wyjąkałem.
- Tak to ja.. nie ruszaj się, opatrzę twoje rany.
- Ale...ale...co ty tu robisz? - A może to po prostu sen?
- Długo by opowiadać.. nie wiedziałabym nawet od czego zacząć. Co ty tu robisz?
- Co ja tu robię...? Jakiś dwóch najemników zabrało mnie do jakiegoś łysola, a po serii pytań, wtrącił mnie tutaj. - Wciąż nie rozumiałem jak to możliwe... Odżyły we mnie wspomnienia.
- Do Roberta... łysol.. - Nadia zapaliła świecę naftową i położyła ją na podłodze. Nadia widocznie się zmieniła. Nie wyglądała już na wiecznie ucieszoną i wesołą dziewczynę. Jej twarz się posmuciła[hah ale to brzmi xD], patrzyła na mnie zmęczonym wzrokiem. Po dawnej Nadii zostały tylko zawsze rozczochrane włosy. - łysol... łysol. Widocznie musiałeś im nieźle zaleść za skórę. Mój Robert nie bije nikogo bez żadnej, niezwykle ważnej przyczyny.
- T-twój Robert? - poczułem coś, czego nie czułem od bardzo dawna - lekką zazdrość, i coś co ostatnio czułem aż za dużo - gniew. Nadia otarła mi twarz z krwi.
- Tak... niedługo się zaręczymy. Ale przepraszam, to nie twój kłopot... na pewno masz wiele pytań. Pytaj, póki mam czas. - Zaręczamy? Zaręczamy?! Niech ja tylko dorwę tego pieprzonego łysola!
- A..a...dlaczego...dlaczego tak nagle odeszłaś...zostawiłaś mnie samego...bez pożegnania...
- B...b-bo... - widocznie zakłopotało ją to pytanie - Altairze... n-nie mogłam inaczej. Tego wymagała moja... moja nowa praca... strasznie cię za to przepraszam, jeśli jeszcze to coś dla ciebie znaczy.
- Nowa praca...co za nowa praca...? - powiedziałem cicho, po czym wstałem powoli i odwróciłem się plecami do Nadii. Naprawdę ciężko mi było się powstrzymać od krzyknięcia jak dla mnie nic nie znaczą jej przeprosiny i od podzielenia się z nią moimi świeżo wymyślonymi sposobami zabicia tego łysola.
- Praca tutaj Altairze, tutaj. U Króla Kupców... czy.. czy coś nie tak? - zapytała Nadia.
- Wciąż nie rozumiem, Nadio...zostawiłaś mnie...dla...dla pracy? - odpowiedziałem jej pytaniem myślami będąc w pokoju tortur, w którym odgryzam różne części ciała temu całemu Robertowi.
- Nie tylko... pamiętasz tę noc w jednej z karczm? Wtedy gdy zaczęły mnie zaczepiać takie obskurne, silne typy? Stanąłeś w mojej obronie.. i omal wtedy nie zginąłeś. Praca to tylko wymówka, nie chciałam już więcej na ciebie ściągać kłopotów, Altairze.
- Nie...nie...mam dość... - Czy ktoś wie, które części ciała są najbardziej smaczne?
- Powiedziałam nie ruszaj się.. już zaczynasz majaczyć. Daj szansę ranom się zasklepić.
- W takim razie jak tu się w ogóle znalazłaś? Jak to się stało? - zapytałem.
- Szukałam pracy.. i to tyle. Król Kupców rozpaczliwie szukał kogoś o moich kwalifikacjach. Co było zresztą dziwne. - odpowiedziała Nadia.
- Czyli jak tutaj pracujesz? Co robisz?
- Proszę cię Altairze, na to nie mogę odpowiedzieć. Znajdź inne pytanie...
- Proszę cię, powiedz... I tak już nic mnie nie zaskoczy...
- Nie mogę powi... ech.. czemu ty mi to robisz? Mogę przez to stracić pracę... zajmuję się wytrapianiem ludzi. Zlokalizowaniu, gdzie się znajdują.
- A...Czego w ogóle chcecie od niejakiego Vic''a Marks''a?
- Podobno mocno wlazł za skórę Królowi Kupców w przeszłości, cały czas go szuka.. nic więcej nie wiem, Robert będzie wiedział. Aaa.. witaj Robert. - Zauważyłem, że w drzwiach stała jakaś postać. Postać którą w ciągu jednego dnia znienawidziłem jak nikogo innego. Rzuciłem tej łysej pale dzikie spojrzenie.
- A więc tu jesteś moja droga... jakiś twój dawny znajomy? Nic nie mów.. i tak go czeka drugie spotkanie ze mną.
- Robert, gdyby Altair coś wiedział, powiedziałby wam. Znam go, zrobiłby to, prawda Altairze?
- Wolałbym umrzeć w największych cierpieniach niż zdradzać cokolwiek tej łysej pale. - powiedziałem zgryźliwie. Wszystko się we mnie gotowało z bezsilnej wściekłości.
- Altair! - krzyknęła zaskoczona Nadia.
- No widzisz, moja droga? Muszę go zatem zaciągnąć na jeszcze jedną lekcję... - powiedział Robert po czym złapał mnie za fraki i zaczął ciągnąć za sobą.
- Proszę bardzo. - rzekłem z szyderczym śmiechem. Jajogłowy zaciągnął mnie do znanego mi pokoju i walnął mną porządnie o ścianę, aż przez chwilę nie mogłem złapać tchu. Za nami cały czas szła Nadia. Robert zbliżył się do mnie i złapał mnie za ramię. Mocno.
- Ładna dziś pogoda przyznasz? - szydziłem z łysolka.
- Oui. Ale nie dla ciebie. - rzucił mną kolejny raz o ścianę, po czym złapał mnie za głowę i jeszcze raz porządnie walnął w ową ścianę. Wszystko wokół mnie zawirowało i zobaczyłem wszędzie dziwne "gwiazdki".
- Err... A to dlaczego... nie dla mnie? - oczy same mi nieprzytomnie latały po całym pokoju. Robert przytrzymał mnie w miejscu.
- Powiedz do cholery w końcu gdzie jest nasz przyjaciel, oszczędzi to kłopotów i tobie i mnie.
- Gdybym wiedział i tak bym ci nie powiedział. Robiąc przysługę dla Vic''a i robiąc na złość TOBIE. - Robert popatrzył na mnie wzrokiem przeszywającym kości, zamachnął się ręką i...Nadia go powstrzymała.
- Robert, przecież on nie wie, proszę cię, przestań! Dla... dla mnie. - powiedziała rozpaczliwie. Ah, ile bym dał, żebym miał teraz siłę przemienić się w wilkołaka i zabić tego łysego idiotę.
- Kochana, na pracy mi bardziej zależy niż na tobie, odejdź kobieto! Pozwól mi się zająć tym szczeniakiemmm.... - Nadia nie wiedząc co ze sobą zrobić, w końcu wyszła z pokoju. Robert przywalił mi porządnie w brzuch.
- Aghr...argh...n-naprawdę myślisz, że cokolwiek ode mnie wydusisz...? Jesteś w...błędzie. - wykrztusiłem plując krwią.
- Mam proste rozkazy, nie zaczniesz gadać, nie przestanę bić. A jak na razie nie zaczynasz gadać... - powiedział łysy i znów przywalił mi mocno w brzuch.
- B-bijesz jak baba... Siły n-nie masz...? - rzekłem z błyskiem w oku.
- W-wilkołak...?
Odpowiedziałem mu śmiechem.
- Buhuhahahahah! Spróbuj się przemienić, a będziesz tęsknił za naszymi normalnymi "lekcjami". Praktycznie wszędzie mam srebro... co ty na to? - roześmiał się jajogłowy. Poczułem jak mina mi drastycznie zrzedła. T-tylko nie srebro...
- Myślisz, że w dzienniku zwiadowcy nie znaleźliśmy wzmianki o twojej klątwie? Hyhyhrrr.... Zabrać go znów do piwnicy! Niech go przywrócą do porządku, potem kolejna lekcja! - Szlag! No to sobie przesrałem. Delikatnie mówiąc. Vic będę czekał na spore podziękowania, że cię nie wydałem. Jeszcze. Dwaj wcześniej znani jegomości wtrącili mnie znów do jakże ukochanego mi miejsca...czekała tam Nadia, nic nie mówiła.
- C-coś nie...tak? - ledwo zdołałem wykrztusić te trzy słowa. Nadia nic nie odpowiedziała, tylko podeszła do mnie, zaprowadziła w oświetlone miejsce i zaczęła zajmować się moimi ranami. Wyglądała na przygnębioną. Westchnąłem. Pogrążyłem się w myślach. Teraz to sobie narobiłem. Następnej "lekcji" chyba nie wytrzymam, jeśli ten debil weźmie się za srebro. Jak sobie przypomnę ten ból...Argh...Tego nie da się opisać. No nic jeszcze się pomyśli... W sumie, jeśli bym odzyskał chodź trochę sił, mógłbym już tylko czekać w tej piwnicy pod postacią wilkołaka na Roberta. Niezły pomysł. Muahahah. Zakładając oczywiście, że wydrę te resztki sił z siebie.
Nagle, niespodziewanie Nadia rzuciła się na mnie i...zaczęła namiętnie całować. Po tym...wydarzeniu, wróciła do poprzedniej pozycji siedzącej, nadal miała przygnębioną minę. Byłem zaskoczony tym jej...gestem.
- Ee..no...więc nie wiem co mam teraz powiedzieć...
- Nic nie mów.. to na pożegnanie...
- Pożegnanie? - zapytałem jeszcze bardziej zaskoczony.
- Robert cie zabije za trzecim razem! Ja to wiem, ja to czuję, widzę.. tak się stanie!
- No...w sumie możesz mieć trochę racji... Robert wie o mojej małej tajemnicy, a to wcale nie wychodzi mi na lepiej.
- Altair.. jakiej małej tajemnicy...?
- Zapytaj go...może ci powie. - Trochę zacząłem żałować, że w ogóle o tym wspomniałem. Nie byłem pewny jak zareaguje Nadia, na wieść na to, że jestem wilkołakiem.
- Nie będę go o nic PYTAŁA! Nigdy więcej.. on... on... dlaczego on to zrobił? - zapytała z żalem.
- Co zrobił?
- Przed chwilą... aż tak mocno cię bił, że nie pamiętasz co powiedział kiedy go chciałam powstrzymać?
- W sumie bił dosyć mocno, ale... chodzi ci o to, że...ee...jak on to powiedział? Na pracy zależy mu bardziej niż na tobie, tak?
- Widziałeś jeszcze jak na mnie spojrzał?! Rok.. to już rok jesteśmy razem... nawet nie chcę mówić, jak to łgał mi w żywe oczy.... A... Altair?
- Tak?
- Chciałabym ci podziękować.. za.. za te wszystkie wieczory, które spędzaliśmy razem... nawet nie wiesz jak mi wstyd, że cię opuściłam bez żadnego.. żadnego... - widocznie nie mogła dokończyć zdania.
- Ah... No nic...trudno, było, minęło, jakoś to przeżyłem.
- Żałuję.. że się spotkaliśmy w takich okolicznościach... czy masz jeszcze jakieś pytania, zanim odejdę?
- Nie... Albo jedno... Czy dałoby się coś zrobić, żeby łysol...to znaczy Robert, sam tu po mnie przyszedł? Nie żeby wysyłał tu jakiegoś najemnika, czy nawet ciebie, żeby on tu sam osobiście po mnie wpadł?
- Ch-chyba mogłabym... wezwać go teraz... dopóki jeszcze jestem w stanie?
- No bo...mam pewien plan...ale mógłbym go skrzywdzić przy tym. - rzekłem ostrożnie.
- Krzywdź go, mocno. Pójdę po niego. Teraz. - powiedziała stanowczo Nadia.
- D-dobrze.
Nadia z trudem wyszła...po jakiejś chwili przyszedł uroczy Robert.
- A więc zmądrzałeś, tak? No to powiedz mi w końcu to co chcę wiedzieć.. i pokaż się! - naprawdę on jest taki głupi, że myśli, że mu powiem?
- Tak...zdecydowałem ci powiedzieć... Gdzie w końcu przebywa Vic. - kłamałem.
- No to gadaj w końcu! I wyjdź z tych ciemności, żebym mógł ocenić czy mówisz prawdę łachudro.
- Jak chcesz.
Szybko przemieniłem się w wilkołaka i błyskawicznie rzuciłem się na Roberta. Teraz cię mam, łysolu!
- Ehjj... ejh! Ty.. gnido! - wyjąkał i z trudem wyciągnął szablę, która wyglądała jakby była zrobiona ze...srebra! Trzeba działać szybko! Uderzyłem go mocno pazurami prosto w tę jego paskudną mordę.
- Yhjjjyy! Dalej, wyzywam cię! Zrób to jeszcze jeden raz! - krzyknął. Że co? Tym razem wbiłem mu szpony głęboko w brzuch. Gińże skurczysynu! Nie wiadomo jakim prawem, Robertowi udało się mnie odepchnąć!
- Hyyyrm... ty durny szczeniaku, nie zabijesz mnie! - Jak to możliwe!? Człowiek tak silny jak wilkołak!?
Byłem strasznie zaskoczony, ale nie dałem za wygraną i ponownie się na niego rzuciłem. Popełniłem wielki błąd. Robert rzucił we mnie strzałką. Zawyłem z bólu, na pewno była zrobiona ze srebra.
- Głupi imbecylu! Zwalczałem wiele takich wyrzutków jak ty i każdy był groźniejszy od ciebie!
- Jeszcze nie skończyłem z tobą łysa pało! - warknąłem. Złapałem go mocno zębami z rękę i zacząłem ciągnąć, próbując mu ją wyrwać.
- Ahjj! Urrrghh..! - Przywalił mi mocno drugą dłonią w czerep, w dodatku wyjął sporych wielkości sztylet, wykonany ze srebra... co do cholery, on poluje na wilkołaki? Zaraz okaże się, że on sam jest ze srebra! Zamachnąłem się szybko i z prawie całych swoich sił uderzyłem go łapą w bok. Całych bo i tak ich niewiele mam. Ten prawie nawet nie drgnął po moim ciosie, tylko wypadł mu sztylet z dłoni. Popatrzył na mnie i powiedział.
- Ahahahahahahahhh... zabijesz mnie w końcu czy nie? - Jak ja go mam w ogóle zranić!? Może ma jakiś słaby punkt? Nie mogę się poddać, albo zginę ja albo on. Ale ja się nie dam! Charcząc ciężko, zacząłem czekać na jakiś jego ruch. Nagle poczułem, że coś łapię mnie za ramię... Rozglądnąłem się prędko co mnie złapało.
- Zostaw go Altair. Idziemy stąd. - To była Nadia. Popatrzyłem zaskoczony na nią.
- Oheheh... czy zrobisz jak pani każe? Hehehe... słaby jesteś szczeniaku. - odezwał się łysol.
- Dobrze... - powiedziałem do Nadii ignorując Roberta i przemieniłem się w człowieka. Nadia wzięła mnie za rękę i wyprowadziła ze strażnicy. Roberty przyglądał się temu, nic nie mówił. Wyszliśmy na zewnątrz i oddaliliśmy się od strażnicy... Pogoda nam nie sprzyjała - padało.
- Tutaj.. tutaj już nie powinni ci przeszkadzać. Nie daj się im złapać.. ja... ja chyba muszę jeszcze znaleźć moje miejsce... - powiedziała Nadia.
- Twoje miejsce...? Chyba tam nie wrócisz? - zapytałem.
- Nie tam nie... nie wiem teraz co z sobą zrobić... nie wiem gdzie teraz mam iść, gdzie mam przynależeć. - odpowiedziała.
- To nie będziemy znów razem podróżować? Jak dawniej? - znów zapytałem.
- Ja.. ty... chcesz ze mną.. nawet... to znaczy... jakby to... nie wiesz jak ja bardzo się... się... ująć tego nie... sz-szlag.
- Jasne, że chcę!
- N-nie wiem jak ci się odwdzięczyć... tak bardzo mi ciebie brakowało...
- Mi ciebie też, Nadio... Może lepiej już chodźmy, deszcz mocno pada...
- Chodźmy... nie zawiedziesz się na mnie, obiecuję.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Aj,aj,aj! - wyłam, zsuwając wiecznie podciągniętą po szuraniu o ziemię koszulę. Nade mną stał lider dziwacznej bandy, ze skrzyżowanymi rękoma na piersi przyglądał się każdemu mojemu ruchowi. Najwidoczniej nie znał ludzkiego więc mogłam mu nawrzucać ile tylko chciałam.
- Co się lampisz ty zielona, glutowata, tłusta, bezrozumna, łysa, rozdziabdziona na kawałki, rozleniwiona, rozdziewiczona, upita, śmierdząca pokrako! - krzyknęłam, aż się splułam. Stwory rozbiły coś na kształt obozowiska gdy zaczęłam przysypiać. Banda potworów rozpaliła gigantyczne ognisko ze szczątek czegoś tam i skoncentrowała się na sobie. Nagle dwa węże przywlokły jakąś beczkę opleconą własnymi ciałami pod nogi Wielkiego Zueygo. Ten machnął rękoma kilka razy i gady uwolniły... jaszczuroczłeka! Tylko był bez... łusek! Amugin kwilnął z bólu i przewrócił się na drugi bok. Zły rzucił go koło mnie, na drzewo. Dziwne, że nas nie skrępowali.
- Ja.. - mruknął Amugin. Bez swojego chrapowatego ''hrh'' - nie...mogłem...ruszyłem...ścigałem....złapali....
- Ziemiuszka!!! - ryknął nagle przywódca. Wyciągnął swój miecz, i rzucił go ponad nasze głowy. Potem potarł czoło dłonią [stopą, a jak! ;D] i odszedł do swoich. Ja zaś skorzystałam z okazji i wpiłam się w szyję biednego Amugina. Jak rzekłam Altairowi, miasto to dżungla - zabijasz albo jesteś zabity. Wielkiego dobiegły już wrzaski, stał teraz koło mnie i krzyczał ''Ziemiuuuuuszkkkaaa'' i nie wiem o co mu chodziło. Zauważyłam tylko, że zanim przebiegł biały kot, który popatrzył się na mnie i podbiegł. Zły chyba niczego nie zwęszył, a kiedy obrócił się w geście lamentu zwierzak wbiegł mi pod spódnice którą założyłam na spodnie od Amugina. Wtem stwór przypadł do mnie z czerwonymi ze wściekłości oczami:
- Rozkazy czy nie, mam cię kobieto dosyć! Jęczysz cały dzień, mruczysz, zabiłaś naszego informatora który cię na dodatek wsypał i masz z tego uciechę! Nie masz nogi i masz dwa ubrania, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak ciężko cię wlec! Ty..Ty...Ty..Ty..Ty..Ty... SPAŚLAKU! - po dobitnej obrazie chwycił mnie za koszulę, uniósł (kot wczepił się panicznie mojej nogi. Ała, przy okazji) i zaczął się kręcić razem ze mną nabierając szybkości. Wśród gromkiego aplauzu swych pobratymców, zatrzymał się i wyrzucił mnie wysoko w powietrze. Ponad głowy. Ponad las. Ponad... KLASZTOR! Kolejna ruina! Leciałam śmiesznie długo podtrzymywana jakąś niecną magią. Poczułam szron na twarzy, kończyny zaczęły mi drętwieć toteż zamachałam nimi by się rozgrzać. Kot zaprotestował, wczepiając się pazurami w moje ciało, wlazł mi na głowę.
- Witam. Specjalna wiadomość dla pani. - mruknął kot. Nim zdążyłam skumać co i jak, gwałtownie opadłam z wrzaskiem. Huknęło, gwizdnęło, zagdaczało, muknęło i Bogini wie jeszcze co. Z impetem wpadłam między klatki ze zwierzętami jakiegoś kupca. Moje szczęście.

[Boziu, ale mi się chce spać...]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Konrad: [Pisać możecie, ale nie liczcie na żadne questy, przydział expa, rozwój fabuły itp. (z tym ostatnim ani mi się ważcie robić coś na własną rękę;P)]
Śnił o miodzie, cieknącym strumieniami z pobliskich gór i sobie, oglądającym te potoki przez niezwykle wytrzymałą szybę... U ujścia miodowych strumieni stał olbrzym, nalewający każdemu za darmo tyle, ile zechce. Ciris, nie mogąc zbić szyby, próbował wyjść z dziwnego pomieszczenia, kiedy jednak doszedł do wyjścia, drogę zagrodził mu wielki na dwa metry i potężnie umięśniony osobnik o twarzy uzdrowiciela.
- Nie możesz pić miodu przez kilka dni, nie zapominaj o tym... Buhahahaha!
Zbudził się zlany potem, to tylko koszmar... Po części, tu przynajmniej nikt go niem kusi darmowymi strumieniami napoju jego życia. Jakaś cień przemknął mu przed oczyma, w każdym razie tak mu się wydawało... Po chwili usłyszał odgłos zamykanych drzwi, drzwi od komnaty, w której spał... Przetarł oczy, pozostali mnisi nadal spali w pokoju, to nie mógł być żaden z nich. Nie chciał niepokoić i budzić żadnego z nich, jego oczy po chwili przyzwyczaiły się do ciemności i mógł trochę uważniej się przyjrzeć pomieszczeniu po odwiedzinach dziwnego osobnika. Nic mu nie zginęło, chwila, nawet przybyło... rękojeść jego młota nie była owinięta skórą. Przyjrzał się jej uważnie, ktoś wyrył na niej nożem litery - "Dragleyah Arha Paritsah - strzeż się jutra"... Oho, coś tu się dzieje. Tylko co znaczą te trzy pierwsze słowa? Może opat będzie wiedział co one oznaczają...
Deedi i po trochu Tichondrius: Szalony nymar, w otoczeniu kilku potężniejszych demonów obserwował przez magiczną kulę poczynania Altaira.
- Nic nie znaczą dla niego losy innych ras, nawet ludzi, do których przecież jest mu blisko... Chce rzezi, a nie uczciwej walki... A więc taką dostanie, a uczciwa walka też będzie. Wampir najprawdopodobniej zrozumiał, co tu zaszło,
- Panie, jakieś trzy goblińskie szczeniaki pałętały się w pobliżu naszych magicznych ścian. - powiedział jeden z jego sługów, elitarny mag kościanej dłoni imieniem Erythus
- Pałętały... a więc co teraz się z nimi dzieje?
- Schwytaliśmy je. Mamy je stąd przegnać, czy złożyć w ofierze.
- Posłużą jako ofiara. Portal jest już dość spory, wychodzi z niego mniej więcej 50 demonów na godzinę, a to wciąż mało, jeśli chcemy rozpocząć wojnę przeciw wszystkim rasom Erdamonu.
- A chcemy?
- Ja chcę i to wystarczy, nikt nie mógł pozbawić nas królestwa, a jednak to uczynił. Musi ponieść konsekwencje... Teraz idź już. - Erythus posłusznie odszedł od nymara - Altair również poniesie konsekwencje. Nie przejmuje się losem innych... wielu, wielu innych, wręcz setek tysięcy!!! Nie lubię takich egoistycznych istot. O tym jak bardzo - on przekona się jako pierwszy.
Dominikańczyk:
Obudził się w jakimś miękkim łóżku. Nadal była noc. Przy nim stał zatroskany mężczyzna ze sporym wąsem.
- Oj ty mój biedaku. Musiałeś zadrzeć z niewłaściwymi ludźmi, skoro znalazłeś się w takiej sytuacji na ulicy. Dobrze, że nie znalazł cię szalony Johny - Dormget wolał nie wnikać kto to taki. - Zostań tu do rana i wypocznij. Przypuszczam, że po takim traktowaniu musisz być zmęczony. Dobrze, że cię nie okradli. - dodał, wskazując leżący na półce obok łóżka mieszek ze złotem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dużo podróżowałem ścieżką.. który mogłaby mi się wydawać dobrą. Śnieg sypał.. i sypał bezustannie, niszcząc i tak już złą widoczność. I w dodatku noc. Jednak wiedziałem, że zbliżam się coraz bardziej do Kniei Androtta... o, to chyba most, który oddziela ten przeklęty las od miejsca do którego zmierzam! Już jestem blisko... tak, doskonale! Co prawda trochę oziębiały byłem, z radością przyspieszyłem trochę kroku do skąpanego w niebieskiej poświacie zamarzniętej rzeki mostu. Wreszcie! Wreszcie mój wysiłek nie zdał się na marne... Nakata... jak tylko wszystko tu uporządkuję, to cię pomszczę. Kiedy przechodziłem przez most, zorientowałem się.. że coś mnie obserwuje, odwróciłem się. Na moście stała sylwetka kobiety... ale jakiejś dziwnej... miała opaskę na oczach, w dłoniach trzymała kij, była - co jest dla mnie bardzo dziwne - lekko ubrana. Co jeszcze bardziej dziwniejsze, pomimo ciemności, doskonale widziałem jej dość egzotyczne tatuaże na ramionach u brzuchu.. mówiłem, że jest lekko ubrana!
- Sssszukasz, czegoś? - zapytała mnie dość... nietypowym głosem kobiety.
- Tak, moich szkieł kontaktowych.. wybacz, musiały mi tutaj gdzieś wypaść...
- Chcesssz na siebie sprowadzić gniew duchów, śmiertelny?
- Jakoś nie wyobrażam sobie nic lepszego w tę noc. Kim jesteś?
- To.. nie jessst ważne.
- A myślałem, że kobiety siebie szanują.. słuchaj, szukam pewnych dawnych znajomych, może...
- Nie ma w tej kniei nikogo prócz mnie i duchów.. - przerwała mi kobieta.
- Niemożliwe, przecież...
- Kłamać nie będę, śmiertelny, nikogo tu nie ma prócz mnie więc się wynośśś! - krzyknęła kobieta i rozpłynęła się w powietrzu.
Co prawda, kiedyś czytałem o jakiś iluzjonistach... ale tym nie była ta kobieta. A może to jedna z tych wiedźm, które komunikują się z duchami? Hmm... w każdym razie nie mogę zawrócić, na pewno nie teraz. Skierowałem się prosto w głąb Kniei Androtta. Jeśli ta raszpla nie zechce mi dać odpowiedzi, sam je znajdę. Gdybym tylko.. łoołoł! - o coś zahaczyłem i padłem ryjem prosto na zimną ziemię. Co do..? - potknąłem się o coś.. jakieś szczątki człowieka... trzymał dość solidny łuk w dłoni. Hmm.. na co to martwemu? Jak będę miał wolny czas... no nie... nie ma cięciwy... a zaraz zaraz, przecież ja mam! Cóż.. jak będę miał wolny czas, to naprawię ten łuk. Zawsze chciałem czymś takim atakować... to pewnie będzie wymagało nie lada treningu. Ale czasu mam dość. Wziąwszy łuk, ruszyłem dalej przed siebie, szukając odpowiedzi...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wytarabaniłam się z pułapek i różnych zwierząt. Obok mnie stał kupiec patrzący na to wszystko ogromnymi oczyma. Kot rozpłaszczonym, wisiał na pobliskim drzewie rozpaczliwie machając tylnymi łapkami. Dobrze mu tak, za moją podziurawioną skórę! Wstałam, opierając się o klatkę, wyciągnęłam kuszę, która o dziwo przeżyła upadek i lot.
- Jak cię zwą, podróżniku? - spytałam. W mej głowie już świtało mnóstwo pomysłów. Kuszących pomysłów.
- Jimky... - pisnął w odpowiedzi. Trząsł się cały na ciele. To jeszcze nic...
- Tak! Znalazłam cię w końcu! Jimky! - wycelowałam w niego paluchem. - Bóg Amhis wysłał mnie byś wypełnił zadanie Masearto! - skłamałam.
- A...Amhis? - wyszeptał kupczyk, i rzucił się na kolana.
- Zapomniany bóg zła! Zejdzie na ziemię! Dziesiątki jego posłańców spłyną z nieba! A potem ci którzy pomogli wznieść mu się na wyżyny chwały zostaną nagrodzeni! A teraz zamilknij i prowadź swój wóz na północ, ku świątyni Tahlkarmyn. Ja, Kal''ai, obronię cię przed złem fałszywych bogów! ON patrzy na ciebie, Jimky! Z przyjemnością odpowiem na wszystkie twe pytania, ale w drodze, przyjacielu, w drodze.

Gdy już pozbieraliśmy zwierzaki, moja ofiara zaczęła mnie wypytywać dosłownie o wszystko. Był bardzo ciekawski. przez co musiałam sobie jasno ułożyć kłamstewka by nie wpaść nim nie dojdę do jakiegoś znachora. Kijek połamał się, więc nie mogłam chodzić, na dodatek nie byłam zbytnio czysta, toteż nie miałabym nic przeciwko krótkiemu pobytowi w karczmie. Po kilku godzinach żmudnej podróży, zatrzymaliśmy się w małej gospodzie w jakieś wsi. Jimky poszedł się upić, a ja zostałam na dworze pomyśleć. Siadłam pod drzewkiem i raczyłam się lodowatą wodą postawioną przez kupca, w powietrzu trwała zażarta bitwa dźwięków - pijackie piosenki i cykady świerszczy. Wtem zza drzewa wyszła jakaś postać, podeszła do mnie (zasłaniając mi przy tym księżyc, chamstwo!), ściągnęła czapkę z łba i rzuciła ją we mnie.
- Wreszcie cię znalazłem ty głupia dziwko! - wykrzyknął.
- Spieprzaj, dziadu! - odrzuciłam czapkę. - Przedstaw się kmiocie niewyrachowany, bo zaraz tak cię urządzę, że nie będziesz miał czym swojej matki gwałcić!
- Stul pysk, ladacznico, jak mówisz do ojca! - znowu rzucił nakrycie we mnie. Coś pękło mi w środku. Jak on mógł...
- Sam - zaczęłam, miętoląc czapkę i wciskając ją w jego brzuch. Czym ten baran kompletnie się nie przejął.
- Milcz! Wiem, że używasz mego nazwiska! Nie masz prawa! Jesteś wygnana z naszego rodu!
- Jakiego znowu rodu? Ubzdurało ci się coś, idioto?
- Imienia możesz nie używać...
- No, tak, bo tak mnie nazwałeś po swojej kochance, co, pedale? - warknęłam i zaczęłam przeładowywać kuszę.
- Uważaj, będę patrzył, obserwował co robisz, a jak tylko spróbujesz... Urządzę cię gorzej niż twojego pyszałkowatego braciszka. - palnął mój ojciec, po czym przejechał palcem po szyi, odszedł parę kroków, zamienił się w nietoperza i odleciał.
- Z KURWY SYNU! - wrzasnęłam za nim, odpięłam konia od wozu Jimky''iego i ruszyłam drogą przed siebie. Uciekać. Uciekać jak najdalej. Do kogoś kto mnie obroni przed nim.
- Budzący uśmiech starca, królom nie wystarcza. Tysiące ludu w kamiennej są armii, czym duszę nakarmić, czym duszę nakarmić?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Nareszcie , chciałem wykorzystać ten motyw , ale ty zrobiłeś to lepiej :D .]

-Ech ....- ziewnąłem patrząc w ściane i wiercą dziure w suficie oczyma
Wciąż zastanowaił mnie ten rąbnięty sen , najwidoczniej brak mioda powodował takie rzeczy , trząsnły mi się też ręce - niedobrze , przy okazji trzeba znaleść tego uzdrowiciela , te zioła smakują jak kompost .
Ale miałem inne zmartwienia , ten napis na skórze "Strzeż się jutra" mnie nie pokojił , czyżbym komuś podpadł ? Nie byłem uczciwy wobec spotkanych mnie osób , pozostają tylko bracia ale te buraki są zbyt leniwe by ruszyć swe zady tak daleko tylko po to by mnie ruszać .
-Trza znaleść opata , on powinien wiedzieć więcej o takich rzeczach - pomyślałem
-Dzień doberek - powiedział jakiś mnich stojący przedemną
-Witam i pozdrawiam - odpowiedziałem mu
-MAsz tu śniadanie , potem idzesz na medytacje - mówiąc to podał mi kawałek chleba oraz ser
-Medytujecie ?
-Tak , czemu pytasz przecież to rutyna
-Nic - rzekłem w moim klaszotrze było fajniej nie ma co
-Jedz szybko musze cię zaprowadzić - pospieszył mnie mnich
-Tak ci spieszno na medytacje ?
-Tak ,
-LUUBISZ TOOO - powiedziałęm szyderczo [ ostatnego członu nie dopisze wiadomo czemu ;P]
Mnich popatrzył na mnie zdegustowany , najwidoczniej LUUBIŁ TOO
-Dobra idzemy - powiedziałem
Poprowadził mnie na zewnątrz do ogrodu w którym było już kilkunastu mnichów , wszyscy siedzieli na ziemi , zadziwiający był fakt że 3 z mnichów chodziło dokołą z badylami i korcili co młodszych mnichów za to że nie koncetrowali się należycie .
-Oj to będzie , poranek
*Medytacja puzniej *
-Ałaaaa nie lej mnie bracie , już skończyliśmy - powiedziałem głośno do sadysty
-NIe koncentrujesz się wogle , w jaki sposób stałeś sie mnichem - rzekł
-Normalnie rąbiąc drewno - odpowiedziałęm mu
-Ach coraz niższa ta poprzeczka
-Gdybyś był taki miły to zaprowadz mnie do opata , musze mu coś pokazać - mówiąc to wstałem z ziemi
-Opat nie oprzyjmuje , ot tak sobie spróbuj kiedy indziej
Nie chciałem sprzeczać się tym typem więc pokazałem mu kawałek skóry w który był owinięty mój młot
-Dobrze , za mną
Przeszliśmy chyba cały klasztor , w końcu byliśmy na miejscu , przed wejściem siedział gładko oglony mnich
-My do opata - powiedział mój przewodnik
-Opat nie przyjmuje , nawet jeśłi to bardzo ważne - rzekł wartownik
-Wyjaśnisz czemu
-Proste , jest tam gdzie król chodzi piechotą
-Aha , dobrze poczekaj tu chwile powinien cię zaraz przyjąc
Mój przewodnik ruszył w powrotną droge .Oprałem się o ściane
* PO chwili *
-Dobrze wejdz , opat wysłucha cię - powiedział gładko ogolony mnich

Otwierając drzwi zobaczyłem że opat siedzi na zwykłym krześle , przy normalnym sotle i jego pokój wygląda zupełnie normalnie , to dobrze wróżyło .
-Z czym do mnie przychodzisz Cirisie ? -zapytał .

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kogoś ona mi przypominała.. cholera, jestem tego pewien jak nic. Myśl, myśl, myśl...! Na tym zimnie nie mogę myśleć.. przypomina mi kogoś. KOGO?! Cholera jasna! Cały marzłem... pomimo mojej grubej zbroi. Trzeba było upolować jakiegoś włochatego stwora, oskalpować go z całego futra i teraz w tym chodzić. Zwierzakowi odrośnie, a mi byłoby ciepło. Chodząc tak, pogrążony w marzeniach znów wyczułem czyjąś obecność... to pewnie znów ta zrzęda. Trzeba się przygotować! Pojawiła się przede mną, między dwoma, ogromnymi drzewami.
- Mówiłam... żebyśśś zawrócił, ciepłokrwisty. - powiedziała... i tym się zdradziła. To musiał być jakiś jaszczuroczłek.. lub yuan-ti.. na bank, jestem tego pewien.
- Chyba pomyliłaś mnie z kimś innym. Ja nazywam się Śmiertelny, a nie Ciepłokrwisty. - odpowiedziałem zgryźliwie.
- Drwisz ze mnie... ale ossstrzegam cię, nie waż się przekroczyć bariery z tych drzew.
- Kochana, jestem tu by kogoś odnaleźć, a nie flirtować z jakimiś zimnymi kobietami które mają nie po kolei w głowie! - warknąłem.
- Sss... - syknęła.
- A teraz pozwól panna, że sobie przejdę. - powiedziałem i ruszyłem przed siebie.. dziewucha nie ustępowała, kiedy próbowałem ją ominąć, poczułem jakby po moim ciele rozlazła się błyskawica....! Szybko odszedłem od jakiejś... niewidzialnej bariery. Kobieta tylko się zaśmiała.
- Niech to będzie malutkie ossstrzeżenie ciepłokrwisty. Odejdź, lub giń.
- Ugh.. bardzo mi przykro, ale ani jedna, ani druga opcja mi się nie podoba. Tak więc, spływaj.
- Wybrałeś swoją śśśśmierć.. wkrocz... wkrocz do mojego gaju. I tam zgiń. - kończąc te słowa dziewucha znów rozpłynęła się w ciemności.. co ona z tym ma? Ma to na mnie wywrzeć wrażenie?
Bez słowa otrzepałem się ze śniegu i ruszyłem mimo ostrzeżeń mojej może-yuan-ti-podobnej-gospodyni... chodząc tak po tym jej.. gaju? Bleh... zauważyłem mnóstwo różnych szkieletów. Każdy oczywiście miał coś przydatnego przy sobie. Ale niestety, nic nie przydatnego MI. Oprócz tych 6 strzał wbitych w drzewo.... poprzez szkielet jakiegoś nieszczęśnika. No proszę bardzo - mam już gotowy zestaw młodego łucznika. Teraz wystarczy złożyć go w całość... tylko gdzie? Hyh, znalezienie odpowiedniego miejsca nie trwało zbyt długo. Klimat tutaj panujący, jest bardzo dziwny, jeśli nie groteskowy. Znalazłem jaskinię, która była nader ciepła i wilgotna... w głębi tej jaskini znajdował się coś w rodzaju.. źródła ciepłej wody? Po czymś takim już we wszystko uwierzę... tak czy tak, zrobiłem sobie wygodne miejsce z mojego plecaka przy jednej ze ścian i zacząłem kombinować: co by tu zrobić z tą oto cięciwą i tym oto łukiem, w którym nie ma cięciwy. Puzzle. Istne puzzle...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Postanowiliśmy z Nadią wstąpić do jakiejś karczmy w Stervis, jako, że te miasto było najbliżej nas. Do "Pod Jastrzębiem" nie miałem zamiaru iść, mogłem tam przypadkiem natknąć się na Tichondriusa, a tego bym nie chciał. Wstąpiliśmy do "Pijanego Szczura", małej karczmy rzucającej się w oczy dzięki wielgachnej drewnianej tabliczce z płótnem, na którym namalowany był śmieszny szczur. Była późna noc, ale jakimś cudem było tłoczno. Zamówiliśmy dwa piwa i usiedliśmy przy najbliższym stoliku.
- Hm..Czyli nie wiesz dlaczego Król Kupców poszukuje Vic''a Marks''a? - zapytałem biorąc duży łyk piwa.
- Altair, mówiłam ci, że nie wiem. Robert wie.. ale od niego już się nie dowiesz. - odpowiedziała i szybko popiła łyczek piwa... Hm, może gdy wypije trochę więcej, będzie bardziej chętna do powiedzenia mi. Heh.
- Szkoda.. Ciekawi mnie co on takiego zbroił.. Kiedy go spotkałem nie wyglądał na takiego, który może komuś podpaść do takiego stopnia, że jest ścigany listem gończym. - powiedziałem biorąc kolejny łyk piwa.
- Mm.. - mruknęła odstawiając w połowie pusty[pusty Rusty :D](w połowie pełny?) kufel - To jest osobista sprawa... nic takiego jak masowa rzeźnia. Więcej naprawdę nie wiem... *hep*. - Uniosłem brwi i z uśmiechem wziąłem następny łyk.
- Hmmh... dawno nie piłam żadnego piwa. Boję się, że mogę zrobić.. coś głupiego po nim. - oznajmiła Nadia.
- Coś głupiego? Na przykład? - zapytałem powstrzymując chichot.
- Umm.. mógłbyś ściszyć głos..? - powiedziała cicho - Nie chciałabym, by karczmarz zobaczył, że tu jestem...
- Hę? Dlaczego? - zapytałem półgłosem.
- To jest właśnie jedna z tych głupich rzeczy... nadal jestem mu winna pięć sztuk złota...
- Heh, spokojnie gdyby co, mogę mu dać te pięć złotych monet.
- Nie pozwolę, żebyś płacił za moje wcześniejsze wygłupy po pijaku... - powiedziała i uśmiechnęła się. Odwzajemniłem uśmiech i po chwili zapytałem.
- Jak myślisz gdzie potem pójdziemy?
- Mnie o to pytasz? To ja poszłam z tobą, a nie na odwrót.
- Tak tylko pytam...
- Och.. to było świetne. Karczmarz! Jeszcze jed.... ups.. nie, nie! Altair, schowaj mnie gdzieś! - powiedziała szybko Nadia. Do naszego stolika podszedł karczmarz.
- Nadia. Myślisz, że zapomniałem co takiego robiłaś niecałe kilka dni temu?! - zapytał karczmarz.
- Eee... - mruknęła Nadia.
- W czym problem, karczmarz? - zapytałem również.
- Nie do ciebie mówię! Nadia! Ten taniec na stole wtedy pamiętasz?! I to wywijanie biodrami? Te kufle rozbite?! Jesteś mi coś winna!
- Ee... hehe.. tak jakoś wyszło... - bąknęła cicho. Popatrzyłem na karczmarza czekając jak na to zareaguje.
- Masz mi natychmiast zapłacić, tym razem się nie wywiniesz Nadio!
- Karczmarzu.. eh, nie mam niczego przy sobie... śmiesznie, nie?
- Ile do zapłaty? - wtrąciłem się.
- Ty mi nie jesteś nic winien, obcy! To Nadia ma długi do spłacenia! - Głupi? Dla mnie nieważne kto płaci, ważne, że PŁACI!
- Jestem za nią odpowiedzialny, ja zapłacę! - Karczmarz popatrzył na mnie i na Nadię, która niepewnie się uśmiechnęła i znów popatrzył na mnie.
- W takim razie 5 sztuk złota dawaj.
- Proszę. - powiedziałem. Wyciągnąłem 5 złotych monet i wręczyłem karczmarzowi. Ten wziął je i odszedł. Nadia popatrzyła na mnie z niepewnym uśmiechem.
- Hehe, taniec na stole, wywijanie biodrami. - roześmiałem się i dokończyłem piwo.
- Zamknij się! - powiedziała i zarumieniła się na twarzy. Zabrała się za kolejne piwko i ja także.
- Nigdy bym sobie nie był w stanie wyobrazić ciebie pijaną, ale teraz już wiem jak to jest. - zachichotałem.
- Możemy zmienić temat? Na jakikolwiek inny, proszę? - zapytała i wzięła solidny łyk.
- Dobrze, dobrze, przepraszam... Na pewno nic nie wiesz o tym Vic''u? Nic ci Robert o nim nie mówił, nigdy nie usłyszałaś przypadkiem jakiejś rozmowy? Musisz przecież coś wiedzieć. - nękałem Nadię. Naprawdę zżerała mnie ciekawość, a ona musiała przecież przynajmniej troszkę wiedzieć.
- Mówiłam, że nic nie wiem.. ale była.. była taka jedna sprawa. Z córką Króla Kupców.. ale tego nie można wiedzieć, ciiii.... - Ooo, jednak coś tam Nadia wie.
- Tak.. to była taka dzieweczka, miała talent.. przepowiadała różne rzeczy? Hrrm, nie wiem. - kolejny łyczek.
- I co z nią się stało? - dopytywałem.
- Nie wiem... lub, nie mogę powiedzieć? Altair! Lubię cię bardzo, wiesz? Tak bardzo lubię...
- Nadia, ja też cię bardzo lubię..bardzo. Ale widzisz, nie chcesz mi powiedzieć takiej nieważnej rzeczy... Nie ufasz mi, Nadio? Dlaczego?
- Nie obrażaj mnie, ufam ci najbardziej na świecie... *hyp* tylko ty.. ty mi biłeś.. byłeś przyjacielem, mogłam ci zaufać. Alelele, nie mogę ci tego powiedzieć. - powiedziała i wzięła solidny łyk.
- Nie możesz? Nadio, proszę, przecież nikomu nic o tym nie powiem.. Znasz mnie. - uśmiechnąłem się do niej.
- Oo..ch... Altair, słodki jesteś... ale nie wiem czy powinnam mówić. Achh...
- Nadio, to będzie nasza mała tajemnica, dobrze?
- Uchh... bardzo ci ufam... to powiem! To była taka dziewuszka... coś się stało, że przez Vica ona zniknęła z obszaru miasta, nikt jej nie mógł znaleźć.. od tej pohry.. przepraszam, pory, Król Kupców zorganizował akcję "dorwać sukinsyna".. i go tak dorywa i dorywa i dorwać nie może.
- Aha.. A nie wiesz może czasem jak miała na imię, droga Nadio?
- I.. no.. mmmm... Ivy... Ivy! Tak się nazywała....
- Ivy? Ale jak to przez Vica zniknęła z miasta, nie rozumiem.
- Nie wiem... ja nic nie wiem. Coś on jej naopowiadał, chyba.. i ona puch, zniknęła. Nikt jej nie mógł odnaleźć, to postanowiona, że odnajdą samego szprawczę... przepraszam, sprawcę.
- Heh...No nic, dziękuję ci bardzo, Nadio, nie musisz się martwić, nikomu nic o tym nie powiem. - powiedziałem i uśmiechnąłem się do Nadii.
- Dźękuję.. Altairze... oo, chyba przegięłam z piciem... wynajmij jakiś pokój, nie chcę znów na publice wywijać ciałem.. *hyp* - czknęła.
- Dobrze. - wstałem, wziąłem Nadię pod ramię i ruszyłem w stronę karczmarza - Karczmarz, chciałbym wynająć pokój.
- Byleby ona nam już tu nie przeszkadzała. Jest wolny pokój na górze, płacisz pan 3 sztuki złota za noc. - powiedział karczmarz. Położyłem na ladzie 3 złote monety, wziąłem od niego kluczyk do pokoju i poszliśmy z Nadią na górę. Otworzyłem drzwi i weszliśmy do pokoju. Standard: jedno łóżko, jakiś biurko i okno. Nadia rzuciła się od razu na łóżko. Wziąłem z niej przykład i także padłem na łóżko, obok Nadii. Zamknąłem oczy. Nareszcie jakieś normalnie, miękkie i wygodnie. A może mi się tylko tak wydawało po żmudnych próbach zaśnięcia na zimnej podłodze w piwnicy. Ahh, nareszcie się porządnie wyśpię...
- Hm Altairze, powiedz, że czkałeś... przepraszam, czekałeś na tą chwilę. - usłyszałem głos Nadii. Otworzyłem oczy.
- Co? Ah. Tak... - No to jednak się nie wyśpię.
- No to na co czekasz...? Aż wytrzeźwieję...? - roześmiała się.
- Chciałabyś. - także się roześmiałem i "rzuciłem się" na Nadię.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nadal leżałem w tej alejce... i zdychałem. Ayisha podobna miała mnie tylko poobijć... Ale wychodzi na to, że zostawiłą mnie na pewna śmierć.
I tak to wyglądaja kontakty z demonami powiedział Głód
Jakie kontakty? Przecież ja po raz pierwszy spotkałem powiedziałem
Nasz kolega chyba chciał użyć sarkazmu, który jest tyle wyrafinowany co chamski... dopowiedział Wiedza
Sarkazm sramkazm... I co teraz niby zamierzasz zrobić nasz nosicielu? zapytał Głód
Podobno nosiciele nie umierają... Ale nie wiem, czy to reguła czy tylko osobne przypadki... po tych słowach straciłem świadomość.

Obudziłem się... Sam nie wiedziałem, co to za miejsce. Leżałem na łóżku - chyba szpitalnym. Ergo, byłem w jakimś szpitalu. Moje podejrzenia potwierdziły dwie pielęgniarki, które stały nieopodal.
- Czy to ten wampir? Ten który pomógł uratować miasto? - zapytała jedna
- Zgadza sie. Podobno to głównie jemu zawdzięczamy ratunek.
Na ten słowa poczułem lekką dumę - nie na co dzień słyszy sie takie słowa skierowane do własnej osoby.
- Tylko czemu ma tą paskudna maskę?
- Sama go zapytaj. Właśnie sie obudził. Jak sie ma nasz pacjent?
- Lepiej niz w tamtej alejce. Tichondrius.
- Katelina. - powiedziała pierwsza pielęgniarka
- Sara. - powiedziała druga - A więc dlaczego masz tą maskę?
- Bez urazy moje panie, ale bedzie lepiej, jeśli się nie dowiecie.
- Możliwe, to nie nasza sprawa. - powiedziała Katelina
- A wiec jaki jest mój stan, moje panie?
- Prawie całkiem wyleczony. Równie dobrze możesz już wstać i isć. - powiedziała Sara
- Już? Co mi dałyście, że tak szybko mnie wyleczyłyście?
- Kilka ziół i tym podobnych, ale one nie mają aż takiej siły, by tak szybko cię pozbierać - rzekła Katelina
- Co chcecie przez to powiedzieć?
- Główna zasługa należy sie tobie. Ty sam doszedłeś do siebie. Same się zdziwiłyśmy - powiedziała Sara
- Eh... Będę musiał zobaczyć o co tu chodzi. A teraz, jeśli panie pozwolą, wstanę i pójdę w swoją stronę.
Wstałem... O dziwo bez problemu i następnie skierowałem swe kroki do drzwi. Słyszałem tylko szepty pielęgniarek, ale to nie miało znaczenia. Gdy wyszedłem, okazało się, że słońce już zaczęło juz wychylać się nad horyzontem.
Dobra - teraz muszę tylko znaleźć jakiegoś konia i pojechać do Silvertown... Może przy okazji coś kupię?

[I tu jest proźba, do któregoś z MG - czy zrobi którys z was coś w rodzaju interwejsu targowiska czy cos w tym rodzaju?]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wycieńczony walką i przedzieraniem się przez las postanowiłem przysiąść i coś zjeść. Wyciągnąłem jedną rację. Nie ryzykując wykrycia zrezygnowałem z ogniska i zjadłem surowe mięso. Powstrzymując odruch cofania przełknąłem wszystko. Nie mając czasu na takie odczucia jak obrzydzenie. Przed wyruszeniem w dalszą drogę sprawdziłem jeszcze raz swój ekwipunek. Sztylet, 12 stuk złota i ten krótki miecz… Nie było by w nim nic dziwnego gdyby nie dziwny symbol na głowni… No, ale to nie czas na to. Przeszukując ciała znalazłem również list. Okazuje się, że grupka, która mnie zaatakowała to byli najemnicy, którzy mieli schwytać wróżbitę i doprowadzić… No właśnie tu krew przeszkadza w odczytaniu listu. Najwyraźniej żeby się dowiedzieć muszę dostać się do miasta.
Spacerując podziwiałem okolicę… Wiatr próbował przedostać się przez gęsty las. Światło księżyca z ledwością pokonywało obwicie zalesione drzewa. Nieliczne promyczki docierały na ziemię. Nocne zwierzęta grasowały po okolicy. Odgłosy natury… Nagle moją uwagę przykuła spora budowla. Podszedłem bliżej. Spojrzałem do góry. Wieża? Zapewne jakiegoś maga… Jednak mego zdziwienia nie było końca. W pobliżu znajdowały się dość świeże ślady stup. Patrząc na nie można było wywnioskować, że są tu dzień, najwyżej dwa. Co ciekawe wyglądały na kobiece. Jakby niespodzianek było mało kończyły się na wierzy. Czyżby się na nią wspięła? Hm… Nie czas na to. Czas rozejrzeć się za miastem. Na północ od wieży znajdowało się miast. Czas się tam udać. Wpierw dotarłem do południowo wschodniej bramy. Była bardzo dobrze obstawiona. Z nadzieją, że jest jakieś inne wejście obszedłem osadę dookoła. Szczęście znowu się do mnie uśmiechnęło. Nie dość, że było drugie wejście po wschodniej stronie to w dodatku strzeżone tylko przez jednego strażnika. Podniosłem jakiś kamień i rzuciłem… O dziwo strażnik podążył za źródłem hałasu. Zaczynałem wątpić czy coś tam znajdę. Podszedłem bliżej by me oczy ujrzały stare drewniane drzwi. Pomyślałem przez chwilę, że za nimi znajdę jakiś batalion żołnierzy. Jednak nie było dużo czasu na zastanawianie się. Strażnik mógł wrócić w każdej chwili. Pchnąłem spróchniałe wrota. Mym oczom ukazały się… Slumsy. Rozejrzałem się z niedowierzaniem. Przecież tędy można spokojnie przedostać się dalej do miasta… Czemu tak słabo bronione było to wejście… Odpowiedź na to pytanie wkrótce miała przyjść. Opuściłem kapelusz na oczy i ruszyłem przed siebie. Ulica, jeśli w ogóle można było nazwać tak drogę, którą podążałem była niezwykle wąska. Jakby tego brakowało żebracy spali pod nogami. Rozglądając się na boki dojrzałem wąski uliczki. Niczym jak labirynt ciągnęły się w głąb. Głównie drewniany chatki, zapewne żebraków. Ciemne uliczki rozświetlały gdzieniegdzie położone świece i pochodnie oraz sporadycznie rozstawione lampy. Oprócz nóg na mej drodze leżały również odchody i wymiociny. Kiedy omijałem te „pułapki” podbiegł do mnie jeden z żebraków:
- dobry panie, daj biedakowi na chleb – powiedział wystawiając ręce przed moją twarz. Odpowiedziałem na to milczeniem idąc dalej przed siebie. Nie rezygnował dalej, prosząc i idąc tyłem potykając się, jednak uparcie trzymał łapy przed moim nosem dalej prosząc…
- a czym sobie zasłużyłeś? Jest tu wielu innych. – powiedziałem unosząc czapkę z nad oczu patrząc zarazem w jego.
- mogę ci pomóc. Powiedz tylko jak… - patrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
- potrzebuje kogoś znaleźć…
- znam dobrze miasto, a przynajmniej te część. Mogę ci pomóc. – przerwał mi – powiedz tylko kogo szukasz – dodał.
- no to skoro tak dobrze znasz okolice to opowiedz mi o niej. – powiedziałem to dając mu monetę do rąk
- eh… - opuścił głowę – trzymają nas tu jak więźniów, jak w jakimś getcie. Całe slumsy są otoczone murem. Wejście tu jest beznadziejnie pilnowane bo by przejść stąd do głównej części miasta trzeba mieć papiery.
- no to jak tu żyjecie? – spytałem zaskoczony, że ktoś w ogóle tu siedzi. – i po co ktoś chciałby tu przychodzić?
- to bardzo proste. Przede wszystkim handlarze, którzy nie chcą wyrzucać towaru oddają go tu za marne grosze. Dzięki temu ci, których nie stać na życie w głównej części miasta mogą schodzić tu. Jeśli tam nie stać cię na dach nad głową tu może uda Ci się jakiś znaleźć. Niektórzy z nas pozakładali foremki świadczące różne usługi. Wszystko to znajdziesz na północ stąd.
- a papiery o których mówiłeś?
- przede wszystkim są dla handlarzy i ludzi, którzy mają pracę w głównej części miasta. Jako, że panuje przekonanie, że źródło wszelkich chorób pochodzi stąd, odgrodzono nas, a ci którzy przeszli badania, a właściwie tych, których było na nie stać mogą przechodzić między slumsami, a główną częścią miasta. Po za tym to nie wszystko. W południowej części jest „centrum rozrywki”. Wszystko to co nielegalne w mieście, w slumsach jest dozwolone. Przymykają oko na to, a za plecami ściągają niezłe sumy. Właściciele się zgadzają bo ludzie z centrum tu zjeżdżają, a rząd się cieszy bo by się dostać, a właściwie wydostać z getta ludzie muszą kupić papiery.
- niezły kartel… pomyślałem. – co mogę znaleźć w tym „centrum rozrywki”…
- wszystko czego dusza zapragnie. Gry, dziwki, muzyka, bar, a jako, że w nocy nie można swobodnie przechodzić, a w dzień większość jest pozamykana to otworzono gospody przeznaczone głównie na noclegi. Od tamtej pory naprawdę sporo ludzi ściąga tu nocą. Wcześniej nikt nie chciał tu utknąć na całą noc. Teraz mogą bezpiecznie się wyspać.
- bezpiecznie? – spytałem zdziwiony
- owszem. Handlarze by nikt ich nie okradał wynajmowali ludzi ze slumsów do ochrony. Z reguły za jedzenie. Potem zaczęto tworzyć grupy najemników. Z czasem zaczęli zjeżdżać prawdziwi najemnicy. Żeby zapewnić ludziom bezpieczny sen zatrudnia się ich do ochrony… przed nami. Mogą się wyżyć i wiele usług mają darmo lub pół darmo.
- nic nie mówiąc włożyłem mu do rąk drugą monetę zakryłem ponownie oczy i poszedłem przed siebie…
[nie widziałem tego]: Biedak się ukłonił i zauważył krótki miecz, który zabrałem. Zdziwił się strasznie i uciekł gdzieś w labirynt uliczek…

Idąc przed siebie dotarłem to większego rozdroża… Skrzyżowanie głównych dróg… Haha! Już zbliżając się tu zauważyłem, że na drodze leży o wiele mniej żebraków. Natomiast ich miejsce zajmowali pijacy i prostytutki. Były obdarte i pobite. Skręcając w „centrum rozrywki” życie tej dzielnicy nabrało kolorów. Im głębiej schodziłem tym więcej świateł, lepiej wykonanych budynków, ludzi bawiących się jakby obraz, który przed chwilą minąłem nie istniał… Dziwki, w szczególności w okolicach domów publicznych wyglądały o wiele lepiej. Niektóre miały nawet jedwabne ubrania. Z pewnością wyżej się cenią. Ulica była znacznie szersza, lepiej wybrukowana, dobrze wszystko oświetlone. Pod bramą i najbliższych okolicach śpiących pijaków wyrzucano w głąb slumsów. Trudno było mi uwierzyć mym oczom. Obserwując okolicę zauważyłem jakiegoś mężczyznę wyrzucanego z baru. Przechodzący ludzie akurat zasłaniali go, ale zauważyłem, że osoba, która go wyrzuciła najwyraźniej musiała się jeszcze wyładować bijąc go. Przestał wrócił do budynku, a koło faceta na ziemi pojawił się pies. Chwilę potem zniknęli mi z oczu. Podszedłem do miejsca gdzie leżał. Była tam plama krwi. Spojrzałem na szyld budynku, z którego został wyrzucony. „BAR”. Ambitna nazwa… Ciekawe czy to jest bar? Wszedłem do środka. Już zbliżając się do budynku słyszałem wygłuszoną muzykę, jednak wchodząc do środka melodia stała się wyraźna. Stanąłem chwilę w drzwiach. Wnętrze w żaden sposób nie przypominało o tym, ze na zewnątrz ludzie muszą walczyć o życie, o jedzenie, o dach nad głową. Moje zdumienie przerwał jakiś człowiek wchodzący do środka, przy czym mnie potrącił. Zauważyłem dwa wolne miejsca przy barze. Zasiadłem. Po mojej prawej siedział jakiś młody, Mroczny Elf. Chwalił się barmanowi jak to pobił i okradł staruszka. Z rękawic jeszcze ociekała mu krew. Zaraz po mnie, z lewej strony usiadł człowiek, który mnie wcześniej potrącił.
- witaj Dawidzie. – powiedział Elf patrząc na człowieka. Ten jednak nie odezwał się.
- coś podać? – spytał barman. Ja jednak byłem pogrążony we własnych myślach i nie zwróciłem na niego uwagi - pytam się czy coś podać?! – powtórzył. Tym razem wybrnąłem z labiryntu swych myśli… Spojrzałem na niego…
- zależy za jaką cenę. – wtedy elf spojrzał na mnie
- a co kieszonki puste? – spytał mnie elf – to może chcesz lanie jak ten poprzedni? – dodał.
- a może byś się tak zamknął – powiedział barman – ceny są jakie są, jak się nie podoba to wypad – powiedział patrząc na mnie – mamy rum, miód, czego tylko dusza zapragnie
- niech będzie rum.
- 8 monet – powiedział kładąc trunk na ladzie. hm… nie za bardzo mam kase, żeby nią tak szastać… Chciałem już sięgać do sakiewki, kiedy poczułem jak siedzący po mojej prawej elf próbuje mi ją ukraść. Amatorze… Zadarłeś ze złym bratem. Chwyciłem go za rękę i wykręciłem mu nadgarstek.
- Aaaaaaa! Moja ręka! Ty chuju! – krzyknął wyciągając broń. Chwyciłem go za zdrową rękę, a drugą wyciągnąłem krótki miecz przystawiając mu ostrze do gardła.
- za chwilę puścisz swój sztylet, a ja schowam mój miecz… Potem grzecznie zapłacisz za mnie i wyjdziesz. – ludzie patrzyli co się dzieje. Niektórzy, zapewne najemnicy trzymali ręce na broni…[człowiek za mną przygląda się mieczowi i dał im gest by nic nie robili – pisze tak, bo tego nie widziałem] Elf puścił sztylet, więc i ja dotrzymałem swojej umowy. Z chowałem miecz, a on zapłacił i wyszedł. Ci, którzy trzymali ręce na rękojeściach swych broni wrócili do sączenia swoich napojów, a ludzie powoli wracali do zabawy. Jednak dawało się odczuć, że jestem obserwowany.
- No, no… Masz odwagę i jesteś szybki! – powiedział człowiek, który siedział po mojej prawej. – może szukasz jakieś roboty?
- Zależy o czym mówimy...
- Nie wiem kim jesteś i co tu robisz, ale jeśli szukasz grosza, albo chcesz się dostać do pozostałej części miasta to wiedz, że zawsze szukamy ludzi do pomocy.
- brzmi interesująco… - spojrzałem na niego po raz pierwszy od początku konwersacji.
- No to spotkaj się ze mną. Rano. Za straganami handlowców jest studnia i posąg. Na pewno nie ominiesz. Będę na ciebie czekać. – i wyszedł. Zabrałem się za napój. Odwróciłem się plecami do baru i obadałem wzrokiem okolicę. Oprócz najemników i bawiących się ludzi raczej nikogo tu nie znajdę. Opróżniłem swój kufel i po chwili wyszedłem. Jeżeli miałem być wypoczęty na spotkanie to musiałem się gdzieś przespać. Wiedziałem jednak, że nie mam co liczyć na ciepłe łóżko… Jeśli kufel rumu jest taki drogi to nawet nie chciałem sobie wyobrażać ile kosztował by nocleg w tym przeklętym miejscu.
Skierowałem się w stronę zapyziałych uliczek. Może zerknąć na miejsce spotkania. Gdy dotarłem do skrzyżowania ulic na drogę wyszła leśna elfka. Spojrzałem na nią. Obdarta i posiniaczona. Zapewne jedna z prostytutek…
- Cześć – powiedziała niepewnie. – masz ochotę na trochę kobiecego ciała – dodała równie niepewnie. A jednak zgadłem.
- Zależy ile będzie mnie to kosztować. – nie żebym planował płacić
- jak dla ciebie… - spojrzałem na nią, a ona się zawachała - 10 złotych monet…
- Tyl… – …ko tyle? chciałem się spytać, ale przerwała mi namiętnym pocałunkiem. Spojrzała na mnie. Gdy otworzyłem usta by coś powiedzieć znowu mi przerwała. Całując zaciągnęła mnie w labirynt uliczek. Obijaliśmy się o chatki, aż dotarliśmy do jakiegoś większego obszaru. Przyparła mnie do drzewa i zaczęła ściągać pas z bronią. Zauważyłem, że za nią jest studnia, a nieopodal stoi posąg… A niech te kurwę… Spojrzałem na dachy i uliczki. Nikogo nie widzę, ale jak długo tak będzie. Byłem dość zdenerwowany. Musiałem czymś ją zająć… Złapałem ją i odwróciłem role. Teraz to ona była pod drzewem. Zdarłem z niej ubranie i zacząłem całować. Przerwałem na chwilę i spojrzałem jej w oczy…
- Powiedz… Dlaczego to robisz. – próbowała mnie zająć, ale odchyliłem głowę i ponowiłem pytanie…
- Żeby jakoś wyżyć. Przyjechałam tu z wielkimi nadziejami, ale to nie historia na teraz…
- Dlaczego… Z chęcią bym usłyszał dlaczego to robisz i czemu tak tanio…
- No pewnie zawsze tak jest. Wszyscy wolicie ludzi albo inne elfki… - zdenerwowała się. – jeśli mnie nie chcesz to powiedz, a nie zajmujesz rozmową… - stała i patrzała mi w oczy… - no powiedz to.
- nie o to chodzi… - próbowałem się wykręcić. – po prostu jestem ciekaw.
- no to znajdź sobie inną, która zechce ci opowiedzieć swoją historię. – odepchnęła mnie i sięgnęła po swoje ubranie. Jednak zamiast je założyć czegoś szukała…
- to może powiesz mi czemu chcesz mnie wystawić? – złapałem ją za rękę i odciągnąłem od ubrania. Leżał tam niż… do chleba. – i co miałaś mnie tym dźgnąć jak będę spał? Czy przyprowadzić, a kiedy się obudzę będę miał ostrze na gardle…
- o czym ty mówisz? – spytała. Na to rzuciłem nią o ścianę. Podniosłem i złapałem za gardło…
- nie udawaj głupiej. Podchodzisz akurat do mnie, przyprowadzasz tu, a kiedy sprawy nie idą po twojej myśli to zamiast się ubrać sięgasz po nuż!
- słuchaj ja nie…
- przestań kłamać!
- posłuchaj… podeszłam bo jesteś nowy… chciałam cie okraść, ale to wszystko… naprawdę nie wiem o co ci chodzi. Przysięgam
- niezła wymówka. – uderzyła ją w twarz. – mów o co tu chodzi…
- ja naprawdę… - poprawiłem z drugiej strony. Nagle na plecach poczułem ostrze…
- ona mówi prawdę. To tylko zbieg okoliczności. – ten głos. Człowiek z baru, Dawid.
- więc co tu robisz?
- no cóż… jak się pokazała okazja by cię wcześniej spytać…
- spytać? O co? – przerwałem
- dowiesz się w swoim czasie. Tak czy tak skoro pojawiła się okazja postanowiłem z niej skorzystać. Teraz puść grzecznie panią… - tak też zrobiłem. Elfka uciekła nawet się nie ubierając. – a teraz powoli się odwróć w moją stronę…
- więc kim jesteś i czego chcesz? – spytałem odwracając się… jednak ledwo zdążyłem skończyć pytanie dostałem z pięści. Porządnie mnie zamroczyło, szczególnie że Dawid był dobrze zbudowany.
- nie ważne kim jestem, ważne jest skąd masz ten miecz. – spojrzałem na miecz, a potem na niego… W net zrozumiałem… Na głowni jego oręża był ten sam symbol co na broni najemników z lasu.
- a to cacko? Dostałem od twoich kumpli… - kolejny cios spotkał się z moją twarzą. – co nie wierzysz? Poszukaj ich zwłok w lesie na południowy wschód stąd. – i kolejne uderzenie.
- HaHaHaHa! A ja już myślałem, że mamy do czynienia z czymś poważnym, a to mały złodziejaszek napadł na naszych najemników… Nie wiem jak to zrobiłeś i czy w ogóle ty to zrobiłeś… Tak czy tak żegnaj się z życiem. – zamachnął się… już czekałem na śmierć gdy mym oczom ukazał się nuż dziwki… Szybko go chwyciłem i wbiłem najemnikowi w nogę. W tedy puścił on miecz a ja wepchnąłem go do studni. Została po nim tylko peleryna z kapturem. Chwiejąc się lekko na nogach chwyciłem ją i postanowiłem oddalić się jak najdalej. Założyłem kaptur na głowę i wybiegłem na ulicę. Krew kapała mi z nosa w dodatku byłem już zmęczony. Znalazłem miejsce między żebrakami. Przykryłem się peleryną i położyłem spać w jednej z uliczek.


Kiedy się obudziłem świtał już ranek. Zjadłem kolejną rację. Z kapeluszem w ręku i kapturem zakrywającym posiniaczoną twarz wyszedłem z uliczki. Postanowiłem poszukać jakiegoś sposobu na dostanie się do głównej części miasta. Kiedy zbliżałem się do bramy nie wiadomo skąd zawiał wiatr podrywając kaptur i sypiąc piachu do moich oczu. Odwróciłem się i przetarłem oczy. Gdy je otworzyłem zobaczyłem znajomą twarz. Był to starzec, którego pobito zeszłej nocy w raz z psem. Musiał wyżebrać jakieś pieniądze bo właśnie jadł. Pies patrzył ze śliną cieknącą z pyska. Staruszek urwał połowę i dał psu. Jednak znajomych twarzy nie było końca. Leśna elfka. Podeszła do dziadka i zaczęli gadać. Nagle otaczający mnie tłu jakby omijał przechodzenia przez drogę dzielącą mnie i rozmawiającą parę. Zaczęli się szarpać, a ja niczym w zwolnionym tempie patrzałem jak słup na to co się dzieje. Pies przyłączył się do szarpaniny w roli obrońcy swego pana. Kobieta podniosła jakąś deskę i uderzyła psa, po czym wycelowała w siedzącego starca i z całej siły w raz z siłą grawitacji walnęła go w głowę. Już stąd widziałem, że dzidek nie ma szans. Ona zaś zabrała jedzenie i uciekła. W tedy tłum znowu zaczął wchodzić na lini mego wzroku. Jakby przeznaczone było mi obejrzeć te scenę, a oni zamknęli akt niczym kurtyna. Przedarłem się przez nich. Kiedy dotarłem do dziadka inni biedacy niczym pasożyty rozkradli wszystko, do ostatniej szmaty na nim, a pies tylko patrzał i wył… Wył tak przeraźliwie jak wilk nocą do księżyca. Kiedy podszedłem bliżej pies zaczął na mnie warczeć. Spojrzałem w tedy na niego, nie rozumiejąc co nim kieruje. Dlaczego tak zapalczywie bronił jego ciała. Zamknąłem oczy staruszka i ułożyłem go w jakiejś godnej pozycji kładąc pelerynę na nim. Pies się uspokoił i położył koło ciała swego pana.
- Przesrane życie. Nie mamy grosza przy duszy, biją nas… Dobrze cię rozumiem psie. – wtedy spojrzał na mnie jakby zrozumiał co do niego powiedziałem i polizał mi dłoń. Nie wiedziałem co zrobić. Nie znałem nikogo w mieści, a już narobiłem se wrogów. Postanowiłem się na razie wycofać. Tylko jak. Nagle wpadłem na pomysł. Wziąłem ciało staruszka i skierowałem się w stronę wyjścia. Pies podążył za mną. Stanąłem przed bramą i walnąłem w nią kilka razy. Strażnik otworzył…
- czego? – zapytał… znowu był tylko jeden… udając, że jestem pijany powiedziałem…
- Idziemyyyy… z kolega się przesc… na pacer… - spojrzał na niego podejrzanie
- a temu co?
- toche przecholowalismy w nocy i… ii… i idziemy do domu… - spojrzał z przymrużonymi oczyma na nas i powiedział
- dobra dobra… spadać… - i wyszedłem, a za mną pies. W lesie porzuciłem zwłoki. Jednak pies zaczął szczekać.
- czego chcesz psie? – spojrzałem na niego, a on na swojego pana… - no nie żartuj… - czyżby chodziło mu o to bym go pochował? Nie dość, że od kilku dni cały czas mnie biją i ranią to jeszcze mam kopać doły? Spojrzałem jeszcze raz na psa a ten sczeknął. – dobra dobra… już go pochowam… Kopiąc duł, a potem go grzebając myślałem o różnych sprawach… Jednak głównie o wróżbicie: Trzeba przyznać, że z tymi niebezpieczeństwami to nieźle trafił… Ale co miał na myśli mówiąc o cierpieniu rodaków? Czy właśnie to? Nie wiem… Jednak co mnie najbardziej trapiło… … i co miał na myśli mówiąc o otruciu mego ojca. Będę musiał dostać się z powrotem do miasta. Może poczekam na kolejną osłonę nocy… Zobaczymy. Kiedy skończyłem chować starca… - i co psie? Może być? – spojrzał na pochówek i szczeknął. Po czym podszedł do mnie i usiadł koło mojej nogi. – co teraz będziesz latać za mna? – na co szczeknął jakby w potwierdzając me słowa.


[niestety z wiązku z moim brakiem ostrożności wczoraj mi wcieło posta… a później nie chciało mi się pisać, aż do teraz. Więc ten post jest wczorajszy ;) ]

Aktualizacja karty postaci:

Imię: Tur''garil
Rasa: Mroczny Elf
Klasa: Złodziej

PD: 300/1000
Reputacja: 0
Ekwipunek:
Sztylet,
Krótki miecz najemników,
Skórzana zbroja,
Skórzana czapka,
Peleryna z kapturem,
10 sztuk złota,

Umiejętności:
- Cichy chód

Towarzysz: Bezimienny Pies : )
Wygląd towarzysza:
(obrazek)

20080807040531

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Morze: [Twój post dokonuje epokowego wydarzenia, po raz pierwszy będzie opisane targowisko:D W walucie na razie nie ma reform...]
TARGOWISKO W SILVERTOWN:
Kowal/Płatnerz (cena sprzedaży wynosi 50% ceny kupna, zaokrąglając w dół, przedmiotów o cenie 1sz nie można sprzedać)
Gizarma - 9 sztuk złota
Halabarda - 10sz
Korbacz ciężki - 15sz
Kosa - 18sz
Maczuga dwuręczna - 5sz
Miecz dwuręczny - 50sz
Topór dwuręczny - 25sz
Nóż - 2sz
Kij - 1sz
Sztylet - 3sz
Krótki miecz - 6sz
Lekki młot - 3sz
włócznia - 3sz
Wekiera - 5sz
Młot bojowy - 12sz
Lekki topór - 9sz
Szabla - 7sz
Morgensztern - 8sz
Długi miecz - 15sz
Cep bojowy - 16sz
Ciężki młot bojowy - 18sz
Topór bojowy - 20sz
Miecz półtoraręczny - 35sz
Zbroja łuskowa - 45sz
Kolczuga - 110sz
Napierśnik - 195sz
Zbroja płytkowa - 240sz
Zbroja półpłytowa - 580sz
Pełna zbroja płytowa - 1450sz
Rogaty hełm - 8sz
Szyszak - 5sz
Hełm z przyłbicą - 14sz
ARTEFAKTY:
Kolczuga paladyna - 900sz (odstrasza nieumarłych - ten sam efekt co um. paladyna)
Kolczuga świętego wojownika - 1700sz (odstrasza nieumarłych i demony - ten sam efekt co um. paladyna)
Łuczarz/garbarz:
Lniane odzienie - 1sz
Przeszywanica - 5sz
Zbroja skórzana - 10sz
Gruba zbroja skórzana - 25sz
Zbroja skórzana ćwiekowana - 35sz
Kusza ciężka - 50sz
Kusza lekka - 35sz
Bełt(10) - 1sz
Strzałka(10) - 1sz
Zatruta strzałka(5) - 210sz
Skórzana czapka - 2sz
Łuk krótki - 30sz
Łuk krótki refleksyjny - 75sz
Łuk długi - 75sz
Łuk długi refleksyjny - 100sz
strzała(10) - 1sz
ARTEFAKTY:
Bełt uśpienia(5) - 280sz
Alchemik
Słaba mikstura uzdrawiająca - 15sz
Słaba mikstura many - 15sz
Mikstura uzdrawiająca - 55sz
Mikstura many - 55sz
Eliksir życia - 100sz
Eliksir magicznej energii - 100sz
Eliksir całkowitego uzdrowienia - 180sz
Eliksir pełnej odnowy duchowej - 180sz
Słaby eliksir przyspieszenia - 60sz
Słabe antidotum - 24sz
Antidotum - 50sz
Uniwersalny neutralizator trucizn - 110sz
Sklep magiczny:
Szata adepta - 10sz
Szata maga - 18sz
Szata mniejszej ochrony przed:
- zimnem - 55sz
- ogniem - 55sz
- elektrycznością - 55sz
- trucizną - 55sz
Szata światła (Noszącego otacza jasna, biała poświata) - 25sz
Amulet życia - 70sz
Amulet siły - 75sz
Amulet many - 70sz
Złoty pierścień - 50sz
Złoty naszyjnik - 60sz
ARTEFAKTY:
Buty lewitacji (jak sama nazwa wskazuje) - 450sz
DO WSZYSTKICH: - Ten post, w każdym razie jego część zostaje dodana do tablicy informacyjnej, jako info dla każdego, kto wybierałby się do Silvertown na zakupy;P
Konrad:
Ciris podszedł do opata i wręczył mu kawałek skóry. Stary mnich z uwagą wpatrywał się w słowa na nim widniejące.
- Dragleyah Arta Paritsah - strzeż się jutra. - wyszeptał. - Znam ten język. Kiedyś miałem przyjaciela, który był dentarem. Uczył mnie specjalnej mowy swoich rodaków. Te trzy słowa na początku znaczą "demony się przebudziły". Jeśli ktoś nie robi sobie głupich żartów, czekają nas ciekawe czasy... Kiedyś podobno była taka najgorsza klątwa: "obyś żył w ciekawych czasach" i chyba całe nasze pokolenie zostało nią dotknięte... No cóż, nie mam pojęcia dlaczego akurat ty to dostałeś. Jeśli zjawią się tu demony, cały klasztor zostanie postawiony na nogi. A na razie bądź czujny. To ty masz się strzec jutra, mam nadzieję, że za kilka dni będę cię widział całego i zdrowego. Jutro nie zawsze oznacza jutro, czasami zastępuje najbliższą przyszłość. Więc nie rozluźniaj się zbytnio, kiedy dziś lub jutro nic ci się nie stanie. Teraz idź już... Demony... Co się tutaj dzieje do jasnej cholery?! Może znajdę odpowiedź w medytacji...
Madoxx: [fajno, że zrobiłeś uaktualnienie postaci, ale wiedz, że mroczne elfy mają opóźnienie poziomu i tobie do 2lv potrzeba 3000 expa]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Czas na reputację.
----
Morze Twoje przyjazne nastawienie do ludzi z Stervis sprawia, że Twoja reputacja zwiększa się o +1. Aktualnie wynosi -5
Madoxx jako, że należysz do mrocznych elfów, startujesz z reputacją -10. Jednak twoje pewne działania, sprawiły, że dostajesz modyfikator +2. Czyli razem będzie -8
Deedi, Król Kupców nie uchodzi za miłą osobę... lekko mówiąc. Wśród jego pośredników, narobiłeś sobie wrogów... ale także przyjaciół wśród tych, którym nie podoba się zachowanie wyżej wymienionego jegomościa. Dostajesz modyfikator +2. Aktualnie wynosi -3.
Kalejdoskop, za pomoc szkieletom.. dostajesz mały bonus +1 do reputacji. I aktualnie ona teraz tyle wynosi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Otworzyłem powoli oczy... słońce mocno mnie zaraziło, więc od razu je zamknąłem i usiadłem na łóżku po ciemku. Teraz mogłem otworzyć oczy. Obok Nadia chyba jeszcze spała. Wstałem powoli przeciągając się. Nie wydawało się, żeby Nadia miała się zaraz obudzić, więc postanowiłem ja to zrobić. Podszedłem do niej i powiedziałem:
- Nadia...Nadio, czas wstawać.
- Mmm... - mruknęła ocierając oczy - Co się stało...? - zapytała.
- Już rano, trzeba wstawać. - odpowiedziałem.
- Rano..? - zerwała się, osłaniając siebie kołdrą - Ee.. co ja wczoraj robiłam?
- Hehe, nic takiego. - powiedziałem powstrzymując śmiech.
- Emm... jestem naga... a ty... ty byłeś... ty mnie dopiero teraz o-odwiedziłeś-ś...?
- Nie, jestem tu od wczoraj.
- Z-ze mną?
- Zgadza się. - Nie wiem czemu, ale strasznie chciało mi się śmiać z Nadii, z tego jej takiego "strachu".
- To.. możesz mi powiedzieć... c-co się wczoraj stało? - zapytała.
- Jeszcze w karczmie, czy może już w pokoju? - odpowiedziałem jej pytaniem. Nadia złapała obydwoma rękami mnie za koszulę, przy okazji puszczając kołdrę, która ją okrywała.
- Proszę, powiedz co też wczoraj wyczyniałam! Ostatnim razem nie było dobrze, jesli nie tragicznie! Proszę, powiedz...
- Wydarłaś się na całą karczmę, że chcesz następne piwo, karczmarz przyniósł je, przy okazji przypominając ci, że musisz mu zapłacić 5 sztuk złota, które ja za ciebie zapłaciłem. No i...tyle. - i po chwili dodałem pośpiesznie - Ah! Zapomniałem jeszcze o tańcu na stole!
- Och... nie... - Nadia po zorientowaniu się, jak teraz wygląda, szybko przykryła się kołdrą i zarumieniła się na twarzy - To dlaczego jestem n-naga?
- No, przecież nie możesz robić TEGO w ubraniu. - powiedziałem ze śmiechem i zabrałem się za ubieranie zbroi.
- Em... co?
- Co "co"? - zapytałem.
- Ja.. ty... mhmmm... trochę szkoda, że tego nie pamiętam.
- Naprawdę nic nie pamiętasz? Ale z tym tańcem na stole to żartowałem.
- Chyba... wypiłam coś za dużo.. naprawdę się z tobą przespałam?
- Tak.
- Oj... miałam szczerą nadzieję, że to ty mi to kiedyś zaproponujesz.... już nie będę więcej piła. - powiedziała i uśmiechnęła się.
- Spokojnie, będę cię pilnował. - odwzajemniłem uśmiech.
- To w takim razie co teraz? - zapytała Nadia, po czym wstała, zaczęła szukać ubrania, a kiedy je znalazła zaczęła ubierać się.
- Hmm... - mruknąłem i zamyśliłem się. No właśnie, co teraz? Gdzie możemy pójść?
- Altaaair... coś chyba masz do roboty? - zapytała nagle.
- Ee..No, ja więc...Chyba...Nie...No..Że...Nie mam na razie nic sprecyzowanego do zrobienia. - zająkałem się. Mgliste Szczyty...Marks...Demony...Silvertown...
- Aha... a mogę zapytać czemu ty się tak interesujesz Marksem? Nie myśl, że mówiłam to, bo byłam pijana.. to dobrze pamiętam.
- No... Zaciekawiło mnie dlaczego jest w takich kłopotach...Wiesz, co? Pójdźmy do Silvertown.
- Do Silvertown? Czemu tam? - zapytała Nadia.
- To stolica ludzi.. Mam w sumie tam pewną sprawę.. - powiedziałem cicho.
- Naprawdę? A jaką?
- Nie wiem czy powinienem ci mówić... To trochę niecodzienna sprawa. - rzekłem.
- W takim razie nie mów.. ufam, że powiesz mi, gdy będzie trzeba. - oznajmiła Nadia.
- Dobrze...Dziękuję, za taką postawę. Ale w sumie i tak dowiesz się o tym, gdy już tam będziemy.
- To nie traćmy czasu, Silvertown nie jest aż tak blisko.
- Ruszajmy.
I wyszliśmy z Nadią z pokoju.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Deedi:
Przywódca dentarów stał przy kotle wypełnionym dziwną, oleistą cieczą. Jeszcze tylko trzy sproszkowane paznokcie u nóg starego, bagiennego ogra... Błee... Brud i zapach najwidoczniej też można sproszkować. Nymar prostym zaklęciem odświeżył powietrze, mieszając lewą ręką bulgoczący wywar. Zaklęcia tego typu nie były proste, ale przecież nie miał nic lepszego do roboty. Jego rodacy bez problemu zajmowali się portalem, raz dziennie dorzucając kolejne ofiary. A on musiał dać nauczkę temu egoiście.
- Lubisz tą swoją dziewczynkę, co?! - syknął sadystycznie - No to zobaczymy, czy zmienisz zdanie... - skupił się z całej i przesłał Altairowi telepatyczną wiadomość. - Nadchodzi kara za egoizm, kiedy się skończy, lepiej przejmuj się losem innych, szczególnie jeśli chodzi o los tysięcy innych. - skończył kontakt myślowy i wypowiedział słowa zaklęcia, kiedy zakończył, wywar w kotle zaczął mienić się krwistą czerwienią. Nymar wzniósł ręce ku górze. Ciecz wyleciała z kotła, szybując w niebo. Dentar podszedł do kryształowej kuli pełen satysfakcji, chciał zobaczyć co się stanie
Altair i Nadia właśnie spacerowali właśnie jedną z uliczek Stervis. Nagle z nieba spadł na nich strumień dziwnej substancji, który po zetknięciu z ich ciałami zmienił się w gaz. Oboje zaczęli tracić oddech, po chwili upadli na ziemię.
Altair obudził się w ciemności. Było to dziwne, ale prawdziwe. Czuł, że ma oczy otwarte, a jednak przed nim roztaczała się wielka ciemna pustka.
- Nadia? - zapytał nieśmiało. - po chwili ciemność zaczęła zanikać, on stał obok Nadii, tak jak przed chwilą. Ponownie ujrzał spadającą na niego czerwoną ciecz. To miała być ta kara? Przecież już nic mu... Przerwał myśli. Rzeczywistość wokół niego ponownie zaczęła się zmieniać. Leżał na ulicy, na jego ciele była krwista substancja wyżerająca mu ciało... Wrzasnął. Co tu się u licha dzieje?! Myślał w duchu. Co ja temu wariatowi zrobiłem? Ból stawał się coraz większy, żrąca ciecz dochodziła do kości, po chwili przerwała. Świat wokół niego zmieniał się ponownie. Znowu był w centrum wydarzeń. Tym razem uciekał, zostawiając Nadię sam na sam z zabójczą substancją.
- Nadia, co tu się u licha dzieje?! - Jego nogi poruszały się wbrew jego woli... Po chwili ten obraz również zniknął...
Tymczasem Nadia również ocknęła się po działaniu wywaru. Próbowała przypomnieć sobie, co zaszło. Pamiętała tylko krwistoczerwony strumień, który spadł na ich obu, kiedy spacerowali sobie spokojnie. Może on coś zrobił jej przyjacielowi... Wyobraziła się, jak wyżera skórę Altaira, zaczyna dochodzić coraz głębiej, aż wreszcie... Wzdrygnęła się. Przecież ona też jest jego ofiarą, a żyje. Może ten drań po prostu uciekł, po tym co zaszło ostatniej nocy. Zaraz, zaraz, to chyba niemożliwe... Ale jeśli uciekł, ona mu tego nie daruje. Z mściwym uśmieszkiem zaczynała wyobrażać sobie różne rodzaje zemsty...
Altair krzyczał z bólu, kiedy jakiś podejrzany typ mimo jego świetnej obrony, dosięgnął krótkim mieczem jego serca. Zaczął krwawić, padając bez ruchu na ziemię. Jakby przez mgłę słyszał tylko zniekształcony głos Nadii.
- Ile się panu należy?... Wilkołak zaczął znikać z otaczającego go świata. Czyżby tak wyglądała śmierć? Nie, to nie była śmierć. Przecież jeszcze oddychał, z ogromnym trudem, ale oddychał. Żył mimo wielkiej czerwonej, o dziwo, powoli zanikającej krwawej plamy na sercu. Żył, ale już gdzie indziej. Tu oddech był o wiele trudniejszy. Znowu otaczała go ciemność. Zaczął się powoli dusić.
- Gdzie ja jestem do jasnej cholery?! - zdołał wykrzyczeć. - Jesteś jedynym, co jest rzeczywiste wśród morza iluzji i ludzkich urojeń - powiedział głos w jego głowie. Należał do szalonego nymara. - To jest właśnie ta kara. Posiedzisz sobie trochę w umyśle swojej ukochanej... Na razie masz dobrze. Jesteś sklasyfikowany między czymś dobrym, a koszmarem. Nie możesz umrzeć, ponieważ w świecie realnym nic ci się nie stało, chociaż tu już dawno byś się udusił, a tak... tylko cierpisz... Nie martw się. Niedługo znowu powrócisz do świata jej myśli. Przypuszczam, że nie będą one miłe. Na pewno będzie rozważała różne scenariusze, dotyczące tego, co się mogło z tobą stać, albo co z tobą zrobi, kiedy okaże się, że spotka cię całego i zdrowego, który uciekł nazajutrz po tym, jak ją wykorzystał. Staniesz się udręką jej umysłu. Będziesz jednym z koszmarów i nawet, kiedy nie będzie o tobie myśleć, tak jak w tej chwili nie znajdziesz się na pustej, bezludnej granicy, ale wśród najgorszych i najstraszliwszych rzeczy, jakie kiedykolwiek widziała lub wyobraziła sobie twoja Nadia. Przyjemnego bezdechu i cierpienia. Mam nadzieję, że dostałes nauczkę i kiedy stąd wyjdziesz, czym prędzej zajmiesz się informowaniem odpowiednich ludzi o nadchodzącym zagrożeniu. W innym wypadku porozmawiamy inaczej...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

W nocy musiałem chwilkę przysnąć... a kiedy tego nie robiłem, to naprawiałem łuk, aż w końcu przywróciłem go do aktywności. Miałem kilka strzał, mogłem z nimi potrenować. Znalazłem jakieś drzewo i w niego celowałem. Teraz mogę strzelać z łuku, co prawda nie z wielką skutecznością, ale jednak... starczy, jeśli ofiara znajduje się kilka kroków ode mnie. Z drzewa udało mi się odzyskać 2 strzały. Reszta albo poleciała gdzie indziej lub się połamały. Zachowam je na specjalne okazje... a jak wstąpię do jakiegoś miasta - jeśli wstąpię - to kupię dodatkowe strzały. Wyszedłem z ciepłej, wilgotnej jaskini prosto na zimne, obsypane śniegiem rejony. Gdzie ja to... chyba już wiem. Zmierzałem w prawo... jedyne co mnie dziwiło, to prawie kompletna cisza. Słyszałem jedynie wiatr, ocierający się o białe płatki śniegu. To było dość... niespodziewane, gdzie odgłosy zwierząt? Idąc tak w ciszy, którą przerywały jedynie głosy w mojej głowie, dotarłem do kolejnego, małego mostu przez zamarzniętą rzekę. Prowadził.. do jakiejś wyspy, małej wyspy, gdzie znajdował się skromny, pokryty lodem domek. Ostrożnie przeszedłem przez owy most i skierowałem się w stronę chałupki. Co dziwne, nie powitała mnie żadna rozpływająca się zdzira, tylko cisza.. znowu. Może to jest dom moich znajomych...? Wszedłem powoli do chałupy, która jakby się wydawało, nie rozpada się dzięki skuwającego go lodowi. W środku nie znalazłem nic, prócz mebli, zamarzniętego kominka oraz zamrożonych szczątkach człowieka... na stole była jakaś księga, może pamiętnik? Ostrożnie wziąłem ją w dłonie i zacząłem czytać....

Dzień 89
Od czasu jak się tu wprowadziłem z --- (tutaj tekst był zamazany) doświadczyłem pewnych dziwnych rzeczy... coś łazi koło naszego domu po zimnych nocach, czuję się obserwowany. Nie wiem czemu Vic wyznaczył akurat to miejsce na naszą kryjówkę.. ale ufam mu. Chociaż, że mógłby wspomnieć o tych "niedogodnościach".
Teraz do mnie dotarło... to właśnie jest jeden ze znajomych, jakich miałem odnaleźć - mój stary druh - Georg. O jakich on.. zimne noce? Dziwne... z ciekawością zacząłem czytać dalsze, czytelne wpisy.

Dzień 102
Miałem dzisiejszej nocy dość dziwny sen. O wężowej pani, wzywającej mnie, żebym jej służył... różne makabryczne widoki, całe szczęście, że obudziłem się i przerwałem ten okropny sen. Coraz gorzej jest tutaj.. będę musiał przeprowadzić poważną rozmowę z moją towarzyszką --- (tutaj znów tekst jest zamazany) na temat wyjechania stąd... póki jeszcze mogę myśleć logicznie. Te.. odgłosy w nocy stają się coraz bardziej wyraźnie, ale nie widać nikogo, kto by te hałasy wytwarzał! W dodatku robi się coraz zimniej... śnieg zaczyna padać coraz bardziej obficie. --- (znów zamazane, pewnie chodzi o jakieś imię) powiedziała mi, że duchy tutaj są bardzo niespokojne. Ona jest kimś w rodzaju wieszczki, tak mi opowiadał Vic, więc musi mówić prawdę. Jutro ruszamy stąd, jak najdalej stąd.

Dzień 103
Źle! Jest bardzo źle! --- zniknęła! Nie wiem gdzie jest, po prostu rano zniknęła! I co ja teraz zrobię? W dodatku dziś z rana ktoś jakby drapał paznokciami za drzwi, ściany od zewnątrz, nie miałem odwagi sprawdzić kto to... obym tylko przeżył tę noc, dziś na pewno nie wychodzę z domu.. robi się coraz zimniej...

Dzień 104 (pisane bardzo szybko, w dodatku niedbale)
Nie wytrzymam, nie wytrzymam!! Dziś w nocy omal nie UMARŁEM ze strachu! Ktoś chodził po pokoju.. e-emanowało z tej istoty uczucie zła, zimna, dotknęło.. dotknęło mojego RAMIENIA! I potem zniknęło, co to było, co jest?! W dodatku te krzyki, te odgłosy.. syczenia.. syczenia, zwłaszcza to! Nie mogę już NIE MOGĘ! Nawet teraz słyszę jak coś drapie ściany... to moja wyobraźnia, to moja....
Dalej już się nie dało czytać, wszystko było zamazane zamarzniętą krwią. Podsumujmy... to jest Goerg... a kogo mu ja do opieki wysłałem, kogo? To było kilka lat temu, pamięć mnie zawodzi.. to jeszcze było nawet zanim ożeniłem się z Mary. Kogo Georg miał pilnować...! Erghh.. że też nie wiem! Usiadłem w jednym kącie, by uzbierać wszystkie myśli... niedługo będę musiał ruszać. Już nie mam tu czego szukać. Wszystko na MARNE!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować