Domek

Forumowa Mafia

60875 postów w tym temacie


Cerm mimo całej multiskomplikowanej i praktycznie bezobsługowej zrobotyzowanej medycynie- śmierdział, no może nie śmierdział ale zapach który od niego zalatywał był mieszanką dziwnych ziół (tym dziwniejszych im dziwniejsza była planeta którą podbijali, odbijali, zabijali lub poprostu zajmowali) alkoholu z tychże ziół oraz lekkiej woni czegoś co eony lat wczesniej nazywano - zapachem szpitala. Strój aptekarza usiany mnóstwem pełnych kieszonek wyglądających podejrzanie przez małe plamki wszystkich kolorów i liczne wystające elementy błyszczących instrumentów medycznych tudzież zasuszone gałązki i rzeczy których pochodzenia i przeznaczenia lepiej się nie domyślać. To był jego konik badać- jako lekarz miał mało pracy - I kompania rzadko miewała rannych - raczej martwych jak jasna cholera lub szczerzących zęby zwycięzców więc zostawała mu druga profesja tytularna aptekarz robienie lekarstw to to co pociągało Cerma bez reszty, faktem jest że nic nowego raczej już nie dało się wymyślić a na stal i ołów raczej nie było lekarstwa, ale wiedza Cerma na temat destylatów była wręcz fenomenalna a i organoleptycznie doświadczył wielu przeżyć związanych z testowaniam tego co do kolby wpadło. Może nowego lekarstwa nie wynalazł ale setki plasterków na zbolałą duszę miał opracowane do perfekcj i i korzystał z nich nadzwyczaj często, wygrano bitwa rozluźniła nieco wojsko, więc zaopatrzony w pojemniki z płynem wyszedł ze strefy szpitalnej do ... no do ludzi... przeca wieczór taki piękny:)

--
Cerm

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Alabidyn nie spał może zbyt długo, jednak wystarczająco, aby być gotowy psychicznie i fizycznie do zbliżającej się bitwy. Gdy już wstał na równe nogi postanowił przejść się trochę po obozie. W powietrzu czuć było, że zbliża się ta wielka chwila. Wszyscy dookoła poruszali się jak gdyby w nieco zwolnionych obrotach, zaś na ich twarzach widać było skupienie oraz błysk w oku, który symbolizował wiarę w rychłe zwycięstwo. Fiarot uśmiechnął się lekko i spojrzał w kierunku twierdzy. Niby uśpiona, jednak wystarczyłoby zbliżyć się do niej na odległość kilku metrów, aby przekonać się, że wróg nie próżnuje. Jednak na tego typu akty odwagi przyjdzie jeszcze czas.
- Już niedługo... - szepnął sam do siebie Alabidyn, po czym skierował swe kroki w miejsce, gdzie przebywali żołnierze I Kompanii. Większość z nich przebywała jeszcze w barakach zajęta konsumpcją dziennej porcji prowiantu bądź też przygotowywaniem swojej broni do starcia z Eldarami. Gdy tylko zobaczyli weterana wchodzącego do środka pomieszczenia natychmiast wstali z miejsc i w geście szacunku skinęli głowami. Fiarot odpowiedział tym samym.
- Czy ktoś z was wie może dokąd wybrał się Kapitan? - zapytał żołnierzy Alabidyn.
- Podobno udał się w poszukiwaniu Kronikarza. - odpowiedział jeden z nich.
- Kronikarz? - pomyślał Fiarot. - Może chodzi o przypomnienie jakiejś strategii wojennej stosowanej w innej bitwie, która mogłaby być użyteczna teraz lub też o kilka mądrych słów otuchy dla marines tuż przed walką...
Alabidyn wyszedł z baraku. Rozejrzał się, wykonał kilka kroków przed siebie, znowu wyostrzył wzrok, następnie minął grupkę Adeptus Astartes z innej Kompanii... Jest! Kapitan właśnie stał tuż obok Kronikarza wymieniając się z nim jakimiś uwagami. Fiarot podszedł do nich. Gdy obaj zaprzestali rozmowy i zwrócili w jego kierunku swój wzrok weteran przemówił do swojego przełożonego:
- Kapitanie, melduję że żołnierze wykazują jak największą gotowość przed walką. Ich przygotowania do starcia z siłami nieprzyjaciela dobiegają końca. Zapewne wszyscy jak jeden mąż nie będą lękali się oddać życia w imię Imperatora oraz całego Imperium Ludzkiego, jeżeli zajdzie taka potrzeba.
Bystre oko Alabidyna było w stanie zauważyć leciuteńki uśmiech na twarzy Kapitana po usłyszeniu tych słów. Weteran postanowił kontynuować:
- Powoli zbliża się wieczór, a wraz z nim moment, w którym Eldarowie poczują na własnych skórach potęgę Adeptus Astartes. W związku z tym mam pytanie: czy Kapitan poznał już szczegóły ataku naszej I Kompanii na twierdzę wroga?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Shudo po kilkugodzinnym odsypianiu nocnego zwiadu wstał i przygotowywał się do planowanego nocnego ataku na twierdzę Elderów. Uwielbiał tę cisze przed burzą. Adrenalina narastała, pozostało poczekać jeszcze kilka godzin do ataku i urwać Hydrze głowę. Może w końcu tu zakończymy tę wojnę z Elderami, może to ostatnie dni tej wojny. Shudo przygotowując swój ekwipunek rozmyślał o wszystkich istnieniach którym w rozlicznych wyprawach odebrał życie. Jako weteran I kompanii miał już dość tego ciągłego zabijania. Ale cóż ktoś to musi robić, a tak się składa że Shudo jest w tym najlepszy.
W pozostałej części obozu była prawię zupełnie cisza. Większość chyba w zaciszach swoich kwater przygotowuję się w samotności do nadchodzących zdarzeń.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Przechadzając się po obozie i obserwując szykujących się do szturmu żołnierzy, Glizz Dor zauważył idącego w jego kierunku Gasta, Kapitana I Kompanii. Znali się dosyć dobrze, przeszli razem wiele wojen.
- Bracie-Kronikarzu. Zbliża się koniec czasu wolnego mych podwładnych. Rad byłbym, gdybyś pokrzepił ich serca Słowem oraz mądrością Księgi. – Powiedział Gast.
Dor skłonił się lekko i uderzył pięścią w pancerz.
- Witaj Bracie-Kapitanie. Z chęcią wzmocnię ducha Twoich ludzi płynącą z tych stronic Mądrością. Prowadź.
Zawrócili i udali się do budynku, zajmowanego przez Adeptus Astrates elitarnej I Kompanii Wilków Luny. Widząc swojego dowódcę oraz Kronikarza, który z powodu swej łączności ze Słowem darzony był dużym szacunkiem, wstali i zasalutowali.
- Witajcie-Bracia. – Powiedział Glizz mocnym, dźwięcznym głosem i prześlizgnął się wzrokiem po zebranych. – Widząc was, widząc wasze pełne zapału i zacięcia twarze jestem przekonany, że naszemu wrogowi nie dana jest żadna szansa. – Założył ręce za plecami i wolnym krokiem zaczął przechadzać się wśród żołnierzy. - Pamiętajcie, przewaga jest po naszej stronie. Przewaga fizyczna i psychiczna. Jesteście znakomicie przygotowani i wyszkoleni. Większość z was przeszła zwycięsko przez wiele ciężkich bitew. Każdy z was miał już wrogą krew na rękach, każdy z was ubił już dziesiątki przeciwników. Pokonujemy Eldarów doświadczeniem. – Światło lamp rzucało dziwne cienie na jego oszpeconą twarz, nadając jej groźny, stanowczy, ale zarazem pełen dziwnego spokoju wyraz. - Wierzcie w zwycięstwo, a ono przyjdzie. Nie będzie łatwo, na to musicie się nastawić. Wielu z was zginie, na to też należy być gotowym. Ale właśnie taka jest wasza rola, nie zapomnijcie o tym. Służyć Imperatorowi, a jeśli przyjdzie taka potrzeba, oddać zań życie. – Ciężkie buty stukały miarowo o posadzkę. - Dziś wieczorem, gdy przypuścimy atak, poczujcie bitwę, złączcie się z nią, pozwólcie się jej porwać. Bądźcie silni duchem, oczyśćcie umysły, aby przystąpić do walki jak najlepiej przygotowanymi. Pokonamy Eldarów. Zmieciemy ich z tej planety, tak jak zmietliśmy już wielu wrogów z mnóstwa innych planet Imperium. – Przystanął ponownie przed grupą prawie stu żołnierzy, wsłuchanych w jego słowa i z przekonaniem postukał w Księgę przytroczoną do pancerza. Stalowe ściany odpowiedziały echem. - Gwiazdy na niebie nie są tak liczne, jak zwycięstwa niepokonanych Adeptus Astartes. A dziś wieczorem do długiej listy dołączy kolejne. Za Mistrza Wojny. Za Imperatora. Za Terrę. Za Ludzkość! – Zakrzyknął i odpowiedziały mu okrzyki kilkudziesięciu gardeł. Gardeł ludzi gotowych walczyć i przelewać krew w służbie Ludzkości.
Glizz Dor obrócił się w stronę Gasta i przyłożył pięść do piersi.
- Bracie-Kapitanie. Widzę i wiem, że ich duch jest silny, a serce mężne. To dobrzy żołnierze. Dowodź nimi jak zawsze mądrze, a wygrana jest pewna.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Marines w pancerzu weterana III kompani zmierzał do swoich kwater,kiedy nagle został powalony na ziemię potęznym iderzeniem w głowę. Normalnego człowieka siła ciosu już dawno by zabiła,ale wzmocnione kości Adeptus Astartes potrafią wytrzymać wiecej. Otępiały żołnierzy odwrócił się w stronę napstanika.
-To ty... - Zaraz potem broń rozrąbała na pół jego czaszkę.
-Tak,to ja. - Napastnik uśmiechnął się pod nosem. - Ku chwale mrocznych Bogów.

@@@

W linczu mafii ginie --> Domek

Jutro post fabularny,moze...

@@@

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dwie godziny wcześniej, okolice baraków Adeptus Astrates I Kompanii.

- Bracie-Kronikarzu. Zbliża się koniec czasu wolnego mych podwładnych. Rad byłbym, gdybyś pokrzepił ich serca Słowem oraz mądrością Księgi. - Odezwał się Gast, spoglądając z szacunkiem na kronikarza. Ten skłonił się lekko i uderzył pięścią w pancerz.
- Witaj Bracie-Kapitanie. Z chęcią wzmocnię ducha Twoich ludzi płynącą z tych stronic Mądrością. Prowadź.
Kiedy mieli zawracać w stronę pomieszczeń podwładnych Alwina, podszedł do nich jego najbardziej zaufany, najbardziej doświadczony żołnierz, Alabidyn Fiarot. Kapitan i Kronikarz zaprzestali rozmowy, spojrzeli na weterana z oczekiwaniem.
- Kapitanie, melduję że żołnierze wykazują jak największą gotowość przed walką. Ich przygotowania do starcia z siłami nieprzyjaciela dobiegają końca. Zapewne wszyscy jak jeden mąż nie będą lękali się oddać życia w imię Imperatora oraz całego Imperium Ludzkiego, jeżeli zajdzie taka potrzeba.
Bystre oko Alabidyna było w stanie zauważyć leciuteńki uśmiech na twarzy Kapitana po usłyszeniu tych słów. Weteran postanowił kontynuować:
- Powoli zbliża się wieczór, a wraz z nim moment, w którym Eldarowie poczują na własnych skórach potęgę Adeptus Astartes. W związku z tym mam pytanie: czy Kapitan poznał już szczegóły ataku naszej I Kompanii na twierdzę wroga?
Alwin ponownie uśmiechnął się lekko, po czym gestem ręki zaprosił obu mężczyzn do wspólnej przechadzki w stronę baraków. Śnieg chrupał im pod nogami, małe kamyki i żwir błyskały iskierkami, gdy ciężkie, metalowe pancerze deptały je w spokojnym, równomiernym kroku.
- Oczywiście, Alabidynie. - odrzekł spokojnie Gast. - Plan ataku raczej nie pozostanie zmieniony, choć wszyscy dowódcy proszeni będą na wspólną naradę przed bitwą. Mistrz Wojny, Horus, prowadzi nasze serca i dodaje sił. Możemy wszyscy być spokojni... gdyby jednak ktoś nie był... - tutaj nastąpiła krótka pauza, usta kapitana wykrzywił nikły uśmiech. -... gdyby tak się stało, poprosiłem kronikarza o jego pomoc w podniesieniu morale.
Glizz Dor skinął obu mężczyznom. Po kilku chwilach weszli do baraków Adeptus Astrates. Ci zwrócili spojrzenie na trzech mężczyzn, oddali honory i uważnie śledzili ich wzrokiem.
- Witajcie-Bracia. – Powiedział Glizz mocnym, dźwięcznym głosem i prześlizgnął się wzrokiem po zebranych. – Widząc was, widząc wasze pełne zapału i zacięcia twarze jestem przekonany, że naszemu wrogowi nie dana jest żadna szansa. – Założył ręce za plecami i wolnym krokiem zaczął przechadzać się wśród żołnierzy. - Pamiętajcie, przewaga jest po naszej stronie. Przewaga fizyczna i psychiczna. Jesteście znakomicie przygotowani i wyszkoleni. Większość z was przeszła zwycięsko przez wiele ciężkich bitew. Każdy z was miał już wrogą krew na rękach, każdy z was ubił już dziesiątki przeciwników. Pokonujemy Eldarów doświadczeniem. – Światło lamp rzucało dziwne cienie na jego oszpeconą twarz, nadając jej groźny, stanowczy, ale zarazem pełen dziwnego spokoju wyraz. - Wierzcie w zwycięstwo, a ono przyjdzie. Nie będzie łatwo, na to musicie się nastawić. Wielu z was zginie, na to też należy być gotowym. Ale właśnie taka jest wasza rola, nie zapomnijcie o tym. Służyć Imperatorowi, a jeśli przyjdzie taka potrzeba, oddać zań życie. – Ciężkie buty stukały miarowo o posadzkę. - Dziś wieczorem, gdy przypuścimy atak, poczujcie bitwę, złączcie się z nią, pozwólcie się jej porwać. Bądźcie silni duchem, oczyśćcie umysły, aby przystąpić do walki jak najlepiej przygotowanymi. Pokonamy Eldarów. Zmieciemy ich z tej planety, tak jak zmietliśmy już wielu wrogów z mnóstwa innych planet Imperium. – Przystanął ponownie przed grupą prawie stu żołnierzy, wsłuchanych w jego słowa i z przekonaniem postukał w Księgę przytroczoną do pancerza. Stalowe ściany odpowiedziały echem. - Gwiazdy na niebie nie są tak liczne, jak zwycięstwa niepokonanych Adeptus Astartes. A dziś wieczorem do długiej listy dołączy kolejne. Za Mistrza Wojny. Za Imperatora. Za Terrę. Za Ludzkość! – Zakrzyknął i odpowiedziały mu okrzyki kilkudziesięciu gardeł. Gardeł ludzi gotowych walczyć i przelewać krew w służbie Ludzkości.
Glizz Dor obrócił się w stronę Gasta i przyłożył pięść do piersi.
- Bracie-Kapitanie. Widzę i wiem, że ich duch jest silny, a serce mężne. To dobrzy żołnierze. Dowodź nimi jak zawsze mądrze, a wygrana jest pewna.
Kaptian nie odpowiedział. Skinął tylko głową, po czym zwrócił wzrok na jedno z okien.

Ciemność, noc. Gwiazdy, słońca, dzień. Wszystko zdawało się spoglądać na Morię. Niczym miliardy oczu, oczekujących na coś, co zdarzy się za chwilę.

We wszechświecie jednak chwilą jest eon. Myśl ta koiła obawy Alwina Gasta...

Chwila obecna.

Kapitan stał na zewnątrz, w ręku ważąc śnieżną kulę. Kolejne płatki upadały na jego twarz, pozbawioną hełmu. Trzymał go w żelaznym uścisku swej prawicy.
- KAPITANIE!
Bystro zwrócił wzrok w kierunku krzyczącego oficera Imperialnej Gwardii. Towarzyszyło mu dwóch marines z bliżej nieokreślonej kompanii.
- Meldować. - polecił Gast, nie zwracając uwagi na brak standardowego powitania i oddania honorów.
- Morderstwo, morderstwo w szeregach!
- Prowadź.

Po kilku minutach byli na miejscu zdarzenia. W kałuży krwi, z rozłupaną głową leżał Dowódca Devastatorów III kompanii. Jego twarz zamieniona była w miazgę, mieszaninę porozrywanej skóry, zmiażdżonych gałek ocznych, kości oraz mózgu, wszystko obficie skropione krwią.
- Eldarzy w obozie, Sir. - odezwał się jeden z Marines, tonem spokojnym, opanowanym. Jedna ofiara więcej chyba nie robiła na nim żadnego wrażenia. Gast spojrzał na towarzyszących mu żołnierzy, których na miejsce zbiegało coraz więcej.
- To nie robota xenos. - przykucnął obok trupa, w żelazną pięść ujął głowę nieszczęśnika i lekko ścisnął, by ta nie wyślizgnęła mu się z uścisku. - Żaden xenos nie ma takiej siły. Dwa ciosy, drugi zabójczy. Robota opancerzonej prawicy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Minęło już trochę czasu odkąd Alabidyn otrzymał odpowiedź od Kapitana na swoje pytanie, zaś Kronikarz odwiedził żołnierzy I Kompanii w celu dodania im dodatkowej wiary i otuchy oraz rozbudowania obrazu wielkiej i niepokonanej armii Adeptus Astartes. Ile dokładnie? Fiarot, gdyby nawet chciał, nie byłby w stanie odpowiedzieć na to pytanie. W takich sytuacjach, jak przygotowanie się do walki, nie zwraca się uwagi na tego typu rzeczy. Człowiek za bardzo koncentruje się na tym, co ma się lada moment wydarzyć, wydobywa z siebie dodatkowe pokłady motywacji i stara się nie dopuszczać negatywnych myśli. Nie ważne jest czy między zdarzeniem A a zdarzeniem B minęło 5, 10, czy 15 minut. To naprawdę nie jest istotne. Czas płynie jakby wolniej, właściwie gdyby nie zmienna intensywność promieni światła docierających na planetę i oświetlających znajdujące się na niej istoty i obiekty wszystko wyglądałoby jak jedna długa, niekończąca się i zatrzymana w czasoprzestrzeni chwila. Oczywiście można zastanawiać się skąd w takim razie wiadomo, kiedy rozpocząć walkę z nieprzyjacielem? Otóż ustalenie dokładnej godziny ataku oraz przestrzeganie jej, a także innych rzeczy wypunktowanych w strategicznym planie natarcia, należy do zadań głównego dowództwa. Fiarot był tylko i aż weteranem, pilnowanie czasu nie było częścią jego obowiązków tuż przed walką.
W każdym razie Alabidyn przebywał wewnątrz jednego z baraków zajętych przez żołnierzy I Kompanii. Nagle usłyszał szybkie przemieszczanie się jakichś osób na zewnątrz oraz jakieś krzyki. Zaciekawiony tym faktem wyszedł z pomieszczenia. Ze strzępków nerwowo wymienianych zdań między napotkanymi ludźmi zorientował się, że ktoś w obozie stracił życie. Fiarot postanowił udać się za nimi na miejsce tego zajścia. Kilkadziesiąt metrów dalej leżał nieżywy Dowódca Devastatorów III kompanii. Jego zwłoki otoczyło kilkunastu żołnierzy. Wśród nich Alabidyn rozpoznał Kapitana, który nachyliwszy się nad ciałem zamordowanego przemówił do pozostałych: ''To nie robota xenos. Żaden xenos nie ma takiej siły. Dwa ciosy, drugi zabójczy. Robota opancerzonej prawicy''.
Fiarot zmierzył wzrokiem wszystkich zgromadzonych, po czym odrzekł lekko przyciszonym głosem:
- A więc to sprawka zdrajcy, zdrajcy w naszych szeregach.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Asari był jednym z najstarszych członków swojej kompanii nadal walczącym na froncie, nie miał sobie równym w walce w zwarciu, potrafił zdziałać cuda swym ostrzem, a i oko miał niezgorsze jak na swój wiek. Wiek, właśnie nikt nie wiedział ile tak naprawdę ma lat ten stary Bogajew. Nikt też nie miał odwagi zapytać. W końcu szkoda by było stracić miejsce przy stole do pokera... A tak, wspomniał kto iż Asari był nałogowym hazardzistą nie stroniącym od używek i awantur? Cóż Bogajew z pewnością sobie nie załował uciech. Wstępując do armii stwierdził ,że zapewne niewiele pożyje więc równie dobrze może przez ten czas się zabawić. I tak juz bawi sie dziesiąt lat, jakimś cudem unikając relegowania. W końcu kto normalny pozbyłby się tak świetnego specjalisty. Mimo zamiłowania do łamania zasad, Bogajew był zawsze gotowy na patrol, wartę, walkę. Mógł byc pijany, niewyspany, w piżamie zamiast munduru, a i tak pozostawał świetnym żołnierzem. Gorzej z tymi, którzy się zapominali i próbowali bawić się równie intensywnie...

- Ha! Jak można być tak głupim i przegrać tyle kasy! Asari, ty stary idioto karty Cię dziś nie lubią - weteran stanał w drzwiach jednego z baraków, z wnętrza wydobywały się kłeby dymu - A czy nie wspominałem, że w mojej rezydencji się nie pali? Baczność koty i wyp... wrrróc wracać na swoje kratery! Za dwie godziny zbiórka i niech mi który nie będzie w formie! Znów dostane op..upomnienie od kapitana. Won!

Świt nastawał już na horyzoncie...
- Hyp, dobra czas spać! Niedługo znów zaatakujemy! Na Berlin, na pohybel sku...synom! - w tym momencie Bogajew wyrżnął orła na butelce jaka wytoczyła się z baraku.
- O żesz, musze przestać czytać tę szmirę o starożytnej sztuce wojennej - syknał otrzepująć z siebie śnieg, po chwi li jednak ponownie wyrżnał w zaspę...
- No dobra kapituluję, zostanę tu, poleżę sobie. Pośpię se godzinkę, dwie, no góra trzy... hrrrrrrrr - w chwili stary wyga zasnął na sniegu. Dziś nie dane będzie mu wrócić na kwaterę...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Po nocnych atakach na przyczółki wroga kompanie pomału powracały do obozu. Dzisiejsza noc była pełna precyzyjnych akcji na stanowiska wroga więc strat w wojskach podczas ataków nie było wcale. Kompania sierżanta Shudo powróciła do obozu po czym ktoś doniósł o zdarzeniach które odbyły się w obozie. Shudo nie pozostawiając ekwipunku poszedł pooglądać zwłoki Domka.
- Zaiste to nie może być sprawka żadnego z ludzi - powiedział Shudo - ale ktoś wśród nas musiał umożliwić Elderom przedostać się na nasze tyły. Było nas 13 i każdy z nas miał pod opieką pewien teren, każdy z nas miał możliwość przepuszczenia tych sku.. Co najmniej jeden z nas jest zdrajcą. - kontynuował sierżant - Tylko kto?
Shudo rzucił pytanie i zaczął przyglądać się współtowarzyszą szukając jakiejś reakcji. Niestety nikt niczym się nie zdradził. Pozostało czekać na opinie reszty kamratów i wówczas może zdrajca się wysypie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Problem śmierci kogoś, kto na swój sposób był twoim przyjacielem na polu bitwy zawsze jest... problematyczny. K. długo spacerował po obozie i próbował wymyślić coś logicznego. Zaczął od najprostszych możliwości, czyli krótko mówiąc próbował się oszukiwać i wmawiać sobie, że przecież w ten sposób można się poślizgnąć, nawet jak się jest jednym z nich.

Oczywiście takie wmawianie choć bardzo przyjemne miało jedną istotną wadę. W dość krótkim czasie K. zrozumiał, że albo ktoś zbzikował, albo kapitan D. naprawdę został zabity. Co gorsza przez kogoś, kto w założeniach był jednym z jego przyjaciół. Problem był o tyle trudniejszy, że kompletnie nie było wiadomo kto mógł to zrobić. Każdy zachowywał się naprawdę normalnie.

Dochodząc na troszkę opustoszałe, dalekie obrzeża obozu przycisnął bliżej do siebie odbezpieczoną broń. Nie, nie bał się, ale wiedział, ze jeśli się na niego rzucą, to tanio skóry nie sprzeda. O nie! Pytanie tylko - kto będzie pierwszy oni czy on?

K. chciał być pierwszy, K. pragnął strzelić zabójcy/om prosto w łeb. Tylko tak jak już K. zauważył problem był taki, że kompletnie nikt nie wyróżniał się z tłumu. Nikt inaczej się nie zachowywał - totalna normalność. Obym nie musiał strzelać na ślepo - pomyślał i poszedł dalej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

We historii wszechświata nie ma chyba gorszego grzechu wobec drugiego istnienia niż zdrada. Zdradzić jednakże można na wiele sposobów. Można się od drugiego istnienia odwrócić, można ujawnić jego sekrety, można złamać dane sobie przysięgi...można również to drugie istnienie zniszczyć, unicestwić, sprawić by nie mogło więcej nazywać się istnieniem. O ile gorszy był to czyn, jeśli to istnienie, które zdradziłeś było w stanie oddać za Ciebie wszystko co posiadało czyli swoje życie.Tak haniebnego czynu mogła sie dopuścić tylko istota do szpiku kości zdeprawiona, zniszczona moralnie , wyzuta ze wszelkich skrupułów. Istota, dla której słowo braterstwo oznaczało tylko pusty slogan, nic więcej.
Strata żołnierza - to coś , co na wojnie zdarza się co chwilę.Ginie ktoś by żyć mógł inny. Jednak strata przyjaciela , brata oznaczała żałobę dla całej braterskiej społeczności. Zginął jeden z synów Imperatora. Najgorsze w całym tym zdarzeniu, że zginął nie tak jak powinien. Nie w glorii i chwale , broniąc ideałów, za które walczył. Nie z braćmi u boku , gotowymi oddać za niego życie. Zginął zdradzony, powalony od tyłu, pokonany przez słabość istot niższych, niegodnych miana wojowników.
Zginął człowiek z mojej kompanii, zginął podle wydany siłom nieczystym, złu przeciw któremu już tyle krwi zostało wylanej. Miejmy nadzieję, że nie zginął nadaremnie. Nie mogę pozwolić, by jeszcze ktoś z mojej kompanii był narażony na taką śmierć. Muszę z tym walczyć....cały problem w tym, że w przeciwieństwie do walki z wrogiem na otwartym polu, ta nie miała określonych zasad...a zasady to fundamenty istnienia Adeptus Astrates.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Fiarotowi nadal nie dawało spokoju wczorajsze morderstwo. Śmierć na polu walki podczas otwartej potyczki z wrogiem jest w sumie czymś normalnym. Z taką ewentualnością musi liczyć się każdy żołnierz. Jednak utrata życia tu, prawie w samym środku obozu Adeptus Astrates, po prostu normalna nie jest. Jak widać wróg stara się rozwalić ten sprawnie funkcjonujący organizm od wewnątrz uciekając się do takich nieczystych zagrań. Cel uświęca środki, a w dodatku powoduje załamanie bezwzględnego zaufania prawych żołnierzy w stosunku do ich współtowarzyszy. Przecież tragicznie zmarły Dowódca Devastatorów III kompanii nie wołał pomocy i zapewne nie zdążył odwzajemnić ciosu napastnika, co oznacza, że nie spodziewał się tego ataku, więc musiał dopuścić się go któryś z nas. Ów zdrajca jedynie pozoruje wierność Imperatorowi, zaś w rzeczywistości potajemnie służy siłom nieprzyjaciela. Skoro zdecydował się zaatakować raz możliwe, iż zadziała po raz drugi. Tylko kto to jest...

Alabidyn zasępił się. Na miejscu zbrodni znajdowało się dwanaście osób, plus trzynasty denat. Bardzo możliwe, że zabójca znajdował się w tym gronie - nie zdążył oddalić się na bezpieczną odległość gdy ktoś dokonał już tego przerażającego odkrycia bądź też sam dla zmylenia zawołał pozostałych. To nie dawało żadnych znaczących przesłanek. Poza tym pozostali w większości nie byli za bardzo wylewni, widać że ciągła walka uczyniła z nich skrytych milczków. Ciężko było więc na podstawie ich zachowania wyczuć kto może być owym mordercą. Pozostawało czepianie się szczegółów, wybieranie na ślepo, albo... ''Bracie, zachowaj czysty umysł'' - Alabidyn przypomniał sobie słowa niedawno wypowiedziane przez Kapitana. Czysty umysł... Tak!

Fiarot szybkim krokiem udał się w miejsce, gdzie obecnie przebywali z grubsza wszyscy świadkowie wczorajszej tragedii. Nikt póki co nie doszedł do jakichś ciekawych wniosków. Alabidyn postanowił więc przemówić:
- Bracia, a jeżeli to ja jestem zabójcą tego dowódcy?

********************

Lincz ==> Fiarot

********************

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Furrest spojrzał na Alabidyna. Wyciągnął swój miecz łańcuchowy.
- Więc nie jesteś pewien swojej lojalności Horusowi?!
Guth nie miał pojęcia, kto mógł zabić dowódcę Devastatorów, szczególnie że nie należał on do jego kompanii. Pomyślał jednak, że takie zachowanie Fiarota mogło być zasłoną, tak, jakby chciał wywrzeć wrażenie, że z tym zabójstwem nie ma nic wspólnego. Oczywiście, mógł to też być zabieg mający na celu jedynie poruszenie Marines i zmuszenie ich do bardziej kreatywnej pracy. Jednakże w tym momencie skłonny był przyjąć pierwsze rozwiązanie. W końcu jeśli nie jest się przekonanym o swoim honorze, czy można go w ogóle mieć...?
_________

Lincz --> Fiarot

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Glizz Dor siedział w pomieszczeniu przeznaczonym dla wyższych rangą żołnierzy i powoli kartkował Księgę. Jednak nie mógł znaleźć tego, czego szukał. Tego po prostu tam nie było. Słowo, pełne spisywanej przez stulecia Mądrości, nie przekazywało informacji, jak zachować się w przypadku zdrady kompana. Nie mówiło, gdzie szukać Zrozumienia. W szeregach Adeptus Astrates taka sytuacja była niemożliwa. Nie niedopuszczalna, po prostu do tej pory nikt nie brał nawet pod uwagę, że Brat może zabić Brata. Wśród ‘zwykłych’ marines, owszem, zdarzały się sporadycznie takie zabójstwa. Najczęściej wynikały one jednak z wściekłości. A śmierć Brata Domka wyglądała na zaplanowaną. Najprawdopodobniej nawet nie zorientował się, że ktoś chce go zabić. Nie dopuszczał możliwości, że ktoś z tego obozu może chcieć jego śmierci. To byli Adeptus Astrates, Synowie Imperatora, latami szkoleni do walki z wrogami ludzkości. Lojalni, honorowi, wierni. Ale nie było wątpliwości, morderstwa dokonał któryś z żołnierzy. Jak trzeźwo zauważył Brat Gast, na pewno nie była to sprawka xenos. I właśnie to było najgorsze...
Glizz potrząsnął głową, starając się zrzucić z niej ciężar zmęczenia i niezrozumienia, po czym z hukiem zamknął Księgę. Prawie w tej samej chwili do budynku wszedł Brat Fiarot.
- Bracia, a jeżeli to ja jestem zabójcą tego dowódcy? – Przemówił.
Kronikarz spojrzał na niego znad zamkniętego Słowa, nie będąc pewnym, czy Weteran mówi poważnie. Nie wyglądał jednak, jakby żartował.
- Bracie. – Zwrócił się do niego. – Mam nadzieję, że ta ciężka dla nas wszystkich sytuacja nie wpędziła cię w sidła szaleństwa. I że to, co mówisz, jest tylko próbą zwrócenia naszej uwagi na problem. – Kronikarz położył ręce na stole i ciężko wstał z ławy. – To popieram. Bracia. – Powiedział, unosząc lekko głos. – Milczenie nie jest dobrym rozwiązaniem. Rozumiem, że możecie być zagubieni, ponieważ ja sam, mimo czerpanej z Księgi Mądrości, tak właśnie się czuję. Sytuacja jest niecodzienna i dlatego tym bardziej powinniśmy postarać się ją rozwiązać wspólnie. Jeśli będziemy udawali, że nic się nie stało, że to incydent, jednorazowy wypadek, zdrajca wybije nas wszystkich, tak, jak tu stoimy. Nie mam wątpliwości, że to zdrajca, lub nawet kilkoro zdrajców. Czuję to. Nie wiem, z jakich pobudek działają, ale mordując Brata Domka udowodnili, że są naszymi nieprzyjaciółmi. I należy ich potraktować jak nieprzyjaciół. Bez litości. – Umilkł na chwilę, wychodząc zza ławy, po czym kontynuował. – Zastanówmy się, dlaczego właśnie Brat Domek? Nie da się ukryć, że był skrytym człowiekiem, zahartowanym przez dziesiątki bitew i zadanych ran. Nie mówił dużo i nie było go często widać. Sprawnie i sumiennie wykonywał swoją pracę Dowódcy Dewastatorów. Dlaczego więc zdrajcy uderzyli właśnie w niego? Wszyscy tu jesteśmy, nie ukrywajmy, dobrymi, doskonale wyszkolonymi i doświadczonymi żołnierzami i oficerami. Każdy z nas brał udział w walkach na wielu planetach Bezkresnego Imperium. Czy zabójcy uznali więc, że w takim wypadku śmierć obojętnie którego z nas będzie działała na korzyść ich planu, a Brat Domek akurat nawinął im się pod rękę? A może postanowili zamordować jednego z najcichszych i najbardziej milczących, aby być pewnym, że dyskusja, która potem wybuchnie będzie odpowiednio duża i że będą mogli skryć się w potoku słów? Myślę, że bardziej prawdopodobna jest tak druga opcja, ale nadal nie zawęża to kręgu potencjalnych zdrajców...
Jego monolog został przerwany przez wybuch dowódcy jednej z kompanii, Brata Furresta. Podniósł się z ławy, szybkim ruchem wyciągając miecz.
- Więc nie jesteś pewien swojej lojalności Horusowi?! – Zakrzyknął zwracając się do Fiarota.
- Spokojnie, zachowajmy czysty umysł, nie pozwólmy się ponosić emocjom. – Powiedział natychmiast Glizz z przekonaniem i naciskiem. – Istnieje, oczywiście, możliwość, że słowa Brata Fiarota są być próbą ukrycia jego prawdziwej tożsamości, jednakże moim zdaniem jest to raczej próba wywołania dyskusji. Znam Brata Alabidyna i wiem, że jest znany ze swoich ryzykowanych i niespodziewanych przez nikogo manewrów, dlatego dopuszczam podaną przez Ciebie, Bracie, opcję i będę pinie obserwował jego dalsze działania. Nie wyciągałbym jednak zbyt pochopnych wniosków...
Nadal bacznie przypatrując się obu marines, Kronikarz usiadł ponownie na ławę i machinalnie sięgnął po Słowo, w którym po raz kolejny postanowił poszukać Zrozumienia. Jednak Zrozumienia nie było...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Yamamoto z daleka widząc zamieszanie w bazie przyśpieszył swojego Tytana. Zobaczył kompanów, którzy coś otoczyli. Nie widział co. Wyskoczył z pojazdu. Jego mechaniczne nogi lekko zatrzeszczały pod ciężarem reszty ciała pół człowieka pół maszyny. Podszedł bliżej i zobaczył ciało Domka i czerwony śnieg. Usłyszał głosy osób stojących obok - "Dwa ciosy, drugi zabójczy. Robota opancerzonej prawicy".
Przeszedł po nim zimny dreszcz. Nie z tego powodu, że widzi rozbebeszone ciało. To było dla niego normalne, ale przestraszyło go to, że osoba, która to zrobiła stoi tu i udaje niewinnego. Widział, że wszyscy patrzą na siebie i próbują odnaleźć choć najmniejszy gest zdradzający zabójcę.
Po chwili usłyszał głos Fiarota i już myślał, że rzuci się na niego, ale odgadł jego zamiary. Niech wszystko toczy się swoim rytmem, a zabójca sam się ujawni. Udał się na odpoczynek.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Shudo przysłuchiwał się słowom Fiarot''a skoro próbuje wzbudzić wątpliwości i pierwszy wysuwa podejrzenia w dodatku samobójcze to sierżant jest w stanie przychylić się do jego osądu i się do niego przyłączyć.
O milczkach nie ma co dyskutować bo nie wnieśli nic do poszukiwań zdrajcy.

***
Lincz - Fiarot
Moim zdanie chciał się schować za zasłoną pierwszego głosującego

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- O czym my tu mówimy! - Gast podniósł głos, energicznie wstając z pozycji kucznej. - Bracie-Kapitanie Guth, racz zważyć, że kwestionujesz honor MOJEGO podwładnego i MOJEGO weterana.
Oczy kapitana zaiskrzyły, skurcz w prawej ręce wyglądał jak chęć dobycia miecza łańcuchowego. Skurcz pozostał jednak skurczem, Alwin powstrzymał swe reakcje i zaczął mówić wolniej.
- Nie pozwolę Wam podnieść dłoni na mego najbardziej zaufanego żołnierza. Nie dopuszczę do samosądu na nim, jeśli to zaczyna świtać w głowach niektórych... Pragnę przypomnieć Bracie - Furrest''tcie, że żaden z nas nie jest komisarzem, by tak bezproblemowo rzucać się na towarzyszy. Bracie-Shudo, jako moja druga zaufana osoba powinieneś raczej mieć większe zaufanie do weterana, jakim jest Brat-Alabidyn.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 13.01.2008 o 16:38, glizda101 napisał:

- Spokojnie, zachowajmy czysty umysł, nie pozwólmy się ponosić emocjom. – Powiedział
natychmiast Glizz z przekonaniem i naciskiem. – Istnieje, oczywiście, możliwość, że słowa
Brata Fiarota są być próbą ukrycia jego prawdziwej tożsamości, jednakże moim zdaniem jest to
raczej próba wywołania dyskusji. Znam Brata Alabidyna i wiem, że jest znany ze swoich ryzykowanych
i niespodziewanych przez nikogo manewrów


- Ja też nie pierwszy raz prowadzę moją kompanię do boju, o czym może zaświadczyć obecny tu Bogajew. Nie pierwszy raz też spotkałem się z bratem Alabidynem i wiem, że to, co jest uważane za ryzykowne on słusznie pojmuje zupełnie inaczej. Nie zarzucaj mi też zaciemnienia umysłu, czy też unoszenia się emocjami. Nie jest to moja droga postępowania i dobrze o tym wiesz, kronikarzu. Nie mam zamiaru dopuścić do rozpowszechnienia się tej zdrady i tych mordów i postępuję tak, jak nakazuje mi mój rozum. Słowa Fiarota owszem, mogą być próbą wywołania dyskusji. Nie twierdzę, że tak nie jest. Nawet jeśli nieświadomie, w co wątpię, wywołał już pierwsze dyskusje. Ale spójrz na sprawę z innej perspektywy. Tylko on pokazał jasne, wyraźne działanie. Tylko jego akcję możemy analizować opierając się o zwykłe schematy zachowań. Może to zabrzmi dziwnie, ale właśnie z tego powodu aktualnie tylko jego osobę mogę powiązać ze zdrajcami. Abstrahując w ogóle od tego, jakimi motywami się kierował. A moje szybkie oddanie linczu - cóż, odnosi na razie mizerny skutek, aczkolwiek Ty już się do tego odniosłeś...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 13.01.2008 o 18:25, Lampek napisał:

- O czym my tu mówimy! - Gast podniósł głos, energicznie wstając z pozycji kucznej. - Bracie-Kapitanie
Guth, racz zważyć, że kwestionujesz honor MOJEGO podwładnego i MOJEGO weterana.


Furrest roześmiał się szyderczo.
- Zważ na to, Gast, że to on sam kwestionuje swój honor. A zarazem kwestionuje Twój, ponieważ czy dowódca oddziału pozbawionego honoru sam może mieć honor...?

Dnia 13.01.2008 o 18:25, Lampek napisał:

- Furrest''tcie, że żaden z nas nie jest komisarzem, by tak bezproblemowo rzucać się na towarzyszy.


- O tak, nie jest komisarzem, nie powinienem sądzić Alabidyna. Ale on sam też nie jest komisarzem, a jednak siebie osądza...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 13.01.2008 o 18:30, Furrbacca napisał:

Furrest roześmiał się szyderczo.
- Zważ na to, Gast, że to on sam kwestionuje swój honor. A zarazem kwestionuje Twój, ponieważ
czy dowódca oddziału pozbawionego honoru sam może mieć honor...?


Gast zadrżał.
- Sugerujesz coś? Skąd te wnioski? Alabidyn rzekł jedynie, co, jeśli to on zabił... skąd tak dokładnie wiesz, o co mu chodziło? Bo...widzisz, Bracie-Kapitanie, istnieją przynajmniej trzy możliwości tego zachowania. Albo chciał łatwo podpuścić kogoś do pochopnych wniosków, albo wzbudzić zaufanie tak frywolnym traktowaniem swego życia, albo też chociaż z ciekawości sprawdzić, co zrobimy zdrajcy...

Jeśli wybralibyśmy opcję pierwszą, mamy już jednego ochotnika...

Dnia 13.01.2008 o 18:30, Furrbacca napisał:

- O tak, nie jest komisarzem, nie powinienem sądzić Alabidyna. Ale on sam też nie jest komisarzem,
a jednak siebie osądza...


- Nie osądził siebie, sam styl wypowiedzi sugeruje wahanie... natomiast Twój gest... sięgnięcie po broń... już jest czynem, nie wahaniem. A jeśli nie ma konkretnych zarzutów w stronę moich podkomendnych, będę ich bronił, choćby własnym ciałem. Nawet, jeśli sam Horus wyceluje w nich swoją broń. Uważam, że jako Bracia powinniśmy mieć większe zaufanie i tolerancję... Ty, Bracie-Kapitanie, nie zasłynąłeś z lojalności w tym wypadku.

===---===---===---===---===---===
Dlatego też, dopóki będzie potrzeba...
LINCZ -> Furrbacca

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się