Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

Podróż

Przez całą drogę inkwizytor czytał stare księgi. Ostatnio rozmyślał dużo o innych światach. Starożytne dzieła mówiły o miejscu, w którym wszystkie światy stykają się ze sobą. Inna wspomniała o dziwnych półludziach- półwężach, którzy kiedyś rządzili większością światów. Ile z tego prawdy, a ile legend i bajek Darkus nie wiedział, ale dla rozweselenia warto było poczytać. Często przedstawiał swoje spostrzeżenia Farinowi, a potem razem się śmiali.
Inkwizytor z Morganem stracił zupełnie kontakt, bo obrzydziło go, to jak w barbarzyński sposób obchodził się z kobietami, a jęki, które słyszał przyprawiały go o mdłości. Marvolo z nikim nie rozmawiał, był skupiony na sobie. Na innych paladyn nie zwrócił uwagi, po oblężeniu dostał pewną księgę o budowaniu dobrych twierdz. Oczywiście była to nagroda za pomoc w zlikwidowaniu złego kultu. Ta księga miała pomóc zbudować pierwszą ostoję misjonarzy, którzy kiedyś w planach Darkusa odegrają dużą rolę, ale na razie wolał zwiedzać Zapomniane Krainy, tworzyć nowe notatki, dzieła i poradniki. Dostał też księgę uczącą podstaw krasnoludzkiego. Co jak co, ale jak na człowieka bardzo polubił krasnoludy. Widział w nich przyjaciół jak i późniejszych sprzymierzeńców.

Gottingen

Karczma w Gottingen była jedną z lepszych, ale ludzie którzy byli w środku wydawali być się mało rozgarnięci. Te świecące małe tłuste oczka panów i wypukłe, zaczerwienione poliki pań. Kolejne nieoświecone pospólstwo, plebs, które czekało by rozgrabić to co się da. Tak to widział inkwizytor. Potem kompania usiadła do stołu. Wszyscy jedli i pili. Byli wygłodzeni i zmęczeni całą podróżą. Następnie paladyn poszedł spać.

Gottingen rano

Jak zwykle wszyscy zebrali się na śniadanko. Odpoczynek był najważniejszą sprawą. W karczmie oprócz towarzyszy było kilka osób. Gdy inkwizytor najadł się do syta postanowił zwiedzić miasto. Ubrał się ciepło, ale kiedy otworzył drzwi od razu poczuł zimny powiew świerzego powietrza.
- Co za głupia pogoda! Ja już wolę pustynie!- potem wyszedł i trzasnął drzwiami.
No i wtedy z dachu spadł mu śnieg na głowę. Z początku miał przekląć te niegościnne tereny, ale potem śmiał się z siebie. W końcu to tylko śnieg! Rzeczywiście była tu tylko wioska. Karczma, parę domów i jezioro w oddali.
Darkus wolnym krokiem szedł drogą oglądając po drodze budynki, które były całe w” białym proszku”. Dlaczego mieszkańcy tej wioski po prostu stąd się nie wyniosą? W końcu doszedł do czegoś w rodzaju małego placu, na którym stało kilku chłopów. Kłócili się o coś, ale na widok paladyna ucichli. Oczywiście nie wiedzieli, że jest sługą Boga Jedynego… raczej traktowali go jak obcego.
- Witam panów. Nad czym tak dumacie?
- Witaj mości panie.
- Witaj mości panie!
- Witaj przybyszu!
- To nad czym tak dumacie?
- Nad losem…
- i życiem…
- Nad wilkami mocium panie.
- Wilkami? A co podkradają się do wioski?
- Gorzej. Tereny tu może niegościnne, ale mamy trochę bydła, które jest przystosowane do życia w takich warunkach. Grube futra, mleko dają, ale wilki je zabijają!
- Zapewne są wygłodniałe…- odparł Darkus.
- My jesteśmy starzy i nie mamy sił przegonić, czy zabić te pasożyty! A dzieci jeszcze młode, niedoświadczone.
- A gdzie są te wilki? Dużo ich?
- Ja widziałem trzy…
- A ja pięć…
- Ja widziałem trzy zjedzone krowy i to mi wystarcza…
- A gdzie są?
- W lesie w opuszczonej chacie.
- Cicho Zdzisiu… Chata jest przy lesie, a nie w lesie…
- Na skraju lasu… koledzy…
- No dobrze panowie… Jak spotkam wilki, to się nimi zajmę…
- Niech Ci Bóg błogosławi panie!
- Słucham starcze? Jaki Bóg? Lepiej nie mieszaj w to Boga. Żadnego Boga!
- Dobrze mocium panie…

Koło lasu

Następnie paladyn kierował się w stronę lasu. Dawno nie walczył z czymś tak prostym jak wilk. Na początku ujrzał martwą sarnę. W połowie była zjedzona.
- A to sobie ucztę wilczęta zrobiły
Las był cichy i biały. Wiatr szumiał w uszach, a temperatura była tak niska, że nie dało się normalnie oddychać. W końcu z dala dało się ujrzeć zarys zrujnowanej chaty. Darkus wyjął miecz, ale niechcący skaleczył się w palec. Nie ma nic słodszego niż zapach świeżej, ciepłej krwi podróżnika. Z za drzew dało się słyszeć warczenie i trzask łamanych gałęzi.
- No co wilczęta zapach krwi pobudził was do działania?
W tym samym czasie na drodze pojawił się siwy wilk. Wyglądał na silnego. Paladyn bez namysłu natarł na niego i zabił jednym pchnięciem. Wtedy okazało się, że wilk był stary i słaby.
- Co to ma być?
Za Darkusem pojawiły się dwie pary wilków, a przed Nim jeszcze jedna para. O to do czego zmusza trudna sytuacja. Dzikie wilki nauczyły się planować zasadzkę! Na przynętę wystawiły najsłabszego wilka, a reszta w tym czasie otoczyła przeciwnika. Paladyn pod ciepłym ubraniem miał, co prawda założoną część zbroi, ale nie na całym ciele…
Teraz wszystko działo się tak szybko, a w lesie nastała śnieżyca. Dało się słyszeć wycie psów, drżenie materiału, szczęk metalu i łamanie kości. Gdy wszystko się uspokoiło na drodze leżał Darkus, a wokół Niego martwe wilki. Sam jednak ucierpiał na tyle, że z nogi i ramion sączyła się krew. Również na jednej dłoni były ślady pazurów wilka. Z oręża ciekła krew, a śnieg wokół pobojowiska nabrał barwę jasnej czerwieni. Paladyn jeszcze chwile leżał na ziemi po czym z trudem wstał i poszedł schować się w ruderze, która była kilka kroków dalej. W środku pachniało psami, ale było ciepło. Na ziemi leżał kościotrup. Pewno wcześniejsza ofiara wilków. Darkus przeszukał owe miejsce. Znalazł kilka wciąż nadających się bandaży, więc opatrzył sobie rany. Nie miał sił na używanie teraz magii. Potem z trudem wrócił do Gottingen.

Gottingen

- Nie musicie przejmować się tymi wilkami- oznajmił inkwizytor po czym skierował się w stronę karczmy.
Kilku chłopów szło za Darkusem dziękując po czym wrócili do swych gospodarstw oznajmić wesołą nowinę.

Karczma w Gottingen

Karczmienne drzwi po raz kolejny otworzyły się wpuszczając podróżnika. Tym razem był to paladyn. Wyglądał trochę niechlujnie. Na twarzy miał zakrzepłą krew, na dłoni bandaż i ogólnie trochę obszarpane ubranie. Kompani trochę zdziwieni wyglądem inkwizytora, a trochę zakrzepłą krwią na twarzy nie odzywali się i pozwolili bez słowa przejść Darkusowi. Potem była pora obiadu. Inkwizytor był już czysty i nie miał żadnych ran. Znowu rozpoczęło się biesiadowanie wspólne rozmowy i picie odpowiednich napojów. W tym momencie do karczmy znowu ktoś zawitał.
Rozzłoszczony karczmarz, który poczuł zimne dreszcze wrzasnął:
-Zamknąć drzwi!
Prawie nikt się nim nie przejmował. Niby czym? Rozmowa dalej kwitła między towarzyszami. Jednak coś było nie tak, bo Farin nagle ucichł, a potem w niedorzeczny sposób powiedział.
- Phil?
Darkus z początku uznał, że zachorował na coś skoro mówi byle co, ale po chwili ktoś powiedział.
- Farin?
Potem w karczmie zapanował bałagan… Ah te krasnoludzie uczucia… Następnie wszyscy rozpoznali w podróżniku dawnego kompana… Phila, który przy sobie miał ”małą kotkę”- Ebril. Za bardzo kojarzy się z Eil… Nieważne. Dalszą część każdy się domyśla. Rozmowa, niekończące się pytania, śmiech i trunki, a więc znów powracają dawne czasy… Świetne przygody i miejsca, w których trzymane są niezliczone skarby Zapomnianych Krain.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Co za dziura.-To były pierwsze słowa Zurris gdy tylko ujrzał Gottingen. Mała wiocha w której jednym z większych budynków była karczma.
-Naturalnie gildii magów nie mogę się tu spodziewać…- narzekał mag pod nosem, jednak umilkł gdy ujrzał wzrok Morgana. „Ta niektórym zawsze się poszczęści” pomyślał czarodziej. Otulił się mocniej płaszczem, narzuconym na nową szatę. Planował wpleść w okrycie jakieś przydatne zaklęcia albo chociaż żeby nie przepuszczał w ogóle zimna.
Po chwili dotarli do wrót gospody. Zurrisowi wydawało się że karczmarz przełamie się wpół gdy tylko ujrzał drużynę. Weszli do karczmy która może i z zewnątrz nie wyglądała na skończoną oborę to wewnątrz było tak duszno i parno że mag miał kolejny powód do narzekań. Idąc przez karczmą z pogardą spoglądał na kilku rozochoconych towarzyszy patrzących na dziewki służebne. „Kilka sztuk złota i już mogą robić co zechcą… cóż za głupcy.” Westchnąwszy Zurris usiadł za stołem niedaleko Kaina. Słyszał jakieś strzępki rozmów między Marvolem, Morganem i Kainem ale nic poza tym. Miał jednak pewność co do jednego. Oni znów coś planowali. I Zurris nie był zadowolony że znowu drużyna dowie się o wszystkim w ostatniej chwili. Na razie jednak postanowił pozostawić zapytanie się o plany na potem. Po wieczerzy towarzysze w większości rozeszli się do pokojów. Pokój maga był taki jak sobie wyobrażał. Niewielkie pomieszczenie z jednym twardym łóżkiem, stolikiem, dwoma krzesłami i jednym malutkim stolikiem. Westchnąwszy głęboko mag usiadł na krześle (twardym) i westchną raz jeszcze.
-Czas pomedytować.- mruknął czarodziej i rozłożył przed sobą księgę czarów. Uwolnił się z obaw i zaczął chłonąc wiedzę. Miał nadzieje że gdy skończy obudzi się w miękkim łóżku w dobrej karczmie w Waterdeep.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Erebrith wstał z ogromnym bólem głowy. Nim podźwignął się z łóżka leżał jeszcze przez parę minut z otwartymi oczami. Za dużo wczoraj wypił. Elf zawsze miał słabą wytrzymałość na alkochol, ale nigdy nie zdarzyło mu się tak upić po "paru" kielichach. Nie pamiętał nawet co robił całą noc. Miał tylko nadzieję, że nie przykliła się do niego żadna z tych obrzydliwych wieśniaczek, bo kto wie co zabójca mógł zrobić gdy był tak pijany... Na tę myśl, elf wzdrygnął się i popatrzał na boki, czy żadna kobieta nie leży wraz z nim na łóżku. Odetchnął z ulgą, gdy zauważył że jest w swojej komnacie sam. Powoli usiadł na posłaniu. Nadal kręciłomu się w głowie. Ubrał się jednak i poszedł na śniadanie. Większość kompanów siedziała już przy stole skubiąc jakieś mięso. Elf nie miał ochoty jeść. Napił się tylko wody, ale gdy i to go nie otrzeźwiło, uległ namowom Farina i napił się gorzałki. W tym momencie zabójca poczuł się jak nowonarodzony. Otworzył szeroko oczy, a na twarz powrócił jego charakterystyczny uśmieszek. Wstał nagle i oznajmił że idzie na zakupy. Jego szata była bowiem bardzo zniszczona, a i futro które kupił sobie u krasnoludów nie bardzo mu się podobało. Nie był pewien czy w tej wiosce krawiec może zaoferować mu coś więcej niż w krasnoludzkiej twierdzy, ale elf czuł, że brodacze na niego krzywo patrzyli i byćmoże nie pokazali mu wszystkiego co mieli do zaoferowania. Poza tym, te ubranie co miał teraz było nieco kuse...Wyszedł więc na zewnątrz ożywiony napojem zaserwowanym przez Farina.
- Ty wieśniaku!- zawołał do jednego z mieszkańców wioski idącego właśnie w stronę karczmy. Był to starszy mężczyzna o twarzy całej w zmarszczkach. W oczy rzucały się też wydatne kości policzkowe.
-Tak panie?- rzekł "tubylec" i ukłonił się lekko w stronę zabójcy. Erebrithowi podobało się to, że traktują go jak szlachcica. Uśmiechnął się więc z wyższością.
-Macie tuaj kogoś kto szyje stroje?
-Mi żona robi ubrania...- obawy elfa się potwierdziły. W tej dziury nie było NAWET krawca! ODpędził więc gestem mieszkańca wioski, który skłonił się lekko i wszedł do karczmy. Elf został jeszcze trochę na zewnątrz. Przypominał sobie jakie zycie wiódł w Altdorfie. Niby zero wyzwań, ale tęsknił do tych spiskujących między sobą idiotów. A poza tym w Altdorfi można było znaleść krawca. Widział w oddali nadchodzącego Darkusa- całego umazanego krwią. Widać było, że nie ma chęć na rozmowę, więc elf nawet się nie odezwał. Pozwolił wejść inkwizytorowi jako pierweszemu, a następnie sam przekroczył próg karczmy. Uderzyła go nowa twarz siedząca przy stole kompanów. Był to..elf!. Prawdziwy! Nie to co ta ciemna poczwara. Nie był pewien czy aby nowa postać nie pojawiła się wczoraj...z resztą i tak nic nie pamiętał...
- Witaj jestem Erebrith- rzekl zabójca uściskając rękę przybyszowi.- Jak widzę nie spotykacie się pierwszy raz z niektórymi...skąd się właściwie znacie?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kiedy Phil pojawił się w karczmie, a właściwie kiedy upewnili się że on to on, bo po ostatnich wydarzeniach mag jakoś miał specjalnego zaufania do osób spotykanych na trakcie, Kaina zalała fala wspomnień. No może nie fala, bo nigdy nie pozwalał sobie na bujanie w obłokach, ale jednak oderwał się na chwile od rzeczywistości. Przed oczami stanęły mu obrazy drużyny do jakiej dołączył. Drużyny w której wszyscy byli, może nie przyjaciółmi bo ciężko by to było powiedzieć o Mrocznym i Gregorze, jako że Czarny strażnik nie mógł żyć w przyjaźni z Paladynem, no ale wszyscy byli dobrymi kompanami. Nawet ta dwójka mimo licznych utarczek potrafiła zaleźć wspólny język, no i wszyscy byli bardziej zgrani, otwarci, towarzyscy. A teraz? Każdy najchętniej zamykał się w sobie, spędzał czas samotnie albo w małym gronie. Właściwie nie mógł o to winić innych bo sam robił podobnie, ale jak to się mówi łatwiej znaleźć źdźbło w oku bliźniego niźli kłodę we własnym…Ale wracając do rzeczywistości.
- Hmm... wędrowałem od krainy do krainy... podążając za czymś, co chyba utraciłem na zawsze. Ale zagadek losu nikt nigdy nie rozwiąże, dlatego nie tracę nadziei. A jak wy tu dotarliście? - elf zamilkł w oczekiwaniu na odpowiedź, a tygrys przeciągnął się leniwie na podłodze...
- Witaj jestem Erebrith- rzekł zabójca uściskając rękę przybyszowi.- Jak widzę nie spotykacie się pierwszy raz z niektórymi...skąd się właściwie znacie?
-To długa historia, a z tu obecnych chyba tylko Farin i Furr mogą opowiedzieć ją całą. Ja poznałem Phila w dość specyficznych okolicznościach. Nie ma to jak lochy, brud wilgoć i nieumarli co, Phil? Oj działo się wtedy działo. No i nie wszyscy wyszliśmy wtedy z tego cało. – głos maga przycichł do szeptu – Ale najważniejsze że wyszliśmy i wyciągnęliśmy ciebie. Potem…potem było już coraz ciekawiej. Krótkie wakacje w posiadłości Serafina, wycieczka do Eirulan – tu spojrzał się po twarzach tych którzy byli w drużynie od tamtego czasu. Wspomnienie tej wyprawy na większości twarzy wywołało lekki grymas – tak to właśnie wtedy odszedł od nas Serafin. Ale według mnie nie macie się o co smucić. Chyba nie zapomnieliście kto był z nim prawda? I co czuła ta osoba do niego? A wierzcie mi że czasem nawet Śmierć musi uznać wyższość miłości, prawda Śmierć?
CZY TY ZAWSZE MUSISZ MNIE DOBIJAĆ?
-On tu jest?!
-Zawsze jest gdzieś w pobliżu, chyba lubi nasze towarzystwo.
ALBO CZEKAM AŻ CI SIĘ W KOŃCU NOGA POWINIE, MAGU.
-Oj nie bądź taki zły, przecież kiedyś się doczekasz, prawda?
ANO PRAWDA, ALE ZACZYNASZ MI DZIAŁAĆ NA NERWY.
-A więc Serafin żyje?
-Nie wykluczam takiej możliwości, a ty co powiesz?
TAJEMNICA ZAWODOWA.
-Eh zawsze się zasłaniają tajemnicą zawodową. No ale na czym skończyłem? A tak że Śmierć zabrał Serafina, a przynajmniej tak nam się wydaje. Następnym przystankiem był Aldorf i nasz pamiętny skok na skarbiec. To właśnie wtedy Phil odłączył się od drużyny. Podejrzewam że jeśli będzie miał ochotę to opowie nam bardziej szczegółowo o tym co się z nim działo. A co do nas, to robotę wykonaliśmy, co prawda z p[pewnymi komplikacjami ale wykonaliśmy. I pamiętny rejs na Anauroth. Szkoda że mnie nie było w czasie walki z Krakenem, może byli byśmy pierwszymi którym udało by się go zabić? Kto wie…Ja w tym czasie byłem w Pomroku, może kiedyś wam opowiem o wspaniałościach enklawy. Ciekawi mnie ilu z was pamięta jeszcze żar pustyni na policzkach? Jakże odmienne jest to miejsce w którym teraz jesteśmy…No i chyba największe wydarzenie w życiu każdego z was, walka z samym bogiem. Korne, bóg krwi, jeden z bogów chaosu. Mógł bym powiedzieć ze udało nam się go przegnać z tej płaszczyzny ale była by to zbytnia pycha. Udało nam się go osłabić zanim zajęli się nim inni bogowie. Wtedy odszedł od nas Marvolo, by potem powrócić takim jaki jest teraz. Nie Markusie, nie powiem ci co się z nim działo z dwóch powodów. Po pierwsze sam dokładnie nie wiem, a po drugie to nie nasza sprawa, jak będzie chciał to powie, tylko radze nie naciskaj na niego, bo wiesz że trochę się zmienił…..No ale wracając do opowieści, potem była wizyta w Uduk-khar, twierdzy krasnoludów. I pamiętne oblężenie w którym, nie chwaląc się, odegraliśmy dość znaczna role. No i udało nam się pokonać czempiona bogów chaosu. – na to wspomnienie przez twarz maga mignął cień bólu. Do tej pory dochodził do siebie po walce jaką przyszło mu stoczyć. – A reszta jest już chyba ci znana, podróż do tego miejsca no i spotkanie ciebie. – Kain wziął kielich z winem. Od tego gadania zaschło mu w gardle. A teraz czekał co dopowiedzą do tego inni. No i zastanawiał się co ich czeka w niedalekiej przyszłości.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Chyba pierwsza dłuższa rozmowa właśnie trwała w karczmie. Idealny moment by kompani poznawali się i działali w grupie. Wszyscy powinni się otworzyć i mówić ile się da, a Darkus nie chciał być gorszy.
- Kainie jam jest inkwizytor Darkus. Darkus vel… nie będę kończyć… Bynajmniej znałem kiedyś takiego jednego Markusa. Z tego, co pamiętam był poganinem, więc długo nie pożył, a to z dwóch powodów. Pierwszy, dlatego, że był właśnie tym kim był, a my inkwizytorzy nie lubimy pogan szczególnie takich, którzy rabują, palą, gwałcą i przeszkadzają inkwizytorom. Drugim powodem było to, że moje imię często było z Nim mylone. Któregoś pięknego dnia widziałem jego proces. Długi był przyznaję, ale mnie ciekawiło, czy przestaną mnie wreszcie z Nim mylić. Oczywiście proces był z ramienia władz świeckich, bo my nie zajmujemy się sprawami nieoświeconych. Skończył na gilotynie, bo ja to zaproponowałem sędziemu. Potem jego głowa została wbita na pal i postawiona na granicy barbarzyńskich plemion dla postrachu… Niestety, ktoś mądry zamiast napisać o to głowa barbarzyńcy Markusa napisał Darkusa… Więc proszę nie myl mnie z tym brzydkim imieniem, bo mam już dość przygód.
Chwile odpoczął popijając JASNE piwo.
- To co może znieśmy toast za Phila! Niech nam żyje elf wspaniały! Długouchy kompan nasz!
Drużyna powstała i rozległy się wiwaty.
Gdy wszyscy zasiedli Darkus kontynuował.
- Mi najbardziej utkwiła pierwsza walka z demonem, kiedy dołączyłem do drużyny… Jaki ja wtedy głupi byłem… Pamiętacie jak rzuciłem się ze świętą księgą na demona? Co ja se wtedy myślałem? Cały czas przypominam sobie kłótnie moją z Farinem. Cudem przeżyłem.- Farin zaśmiał się i sam jeszcze dopowiedział
- Pamiętam jak wtedy całe drzewo ze złości zniszczyłem… Matka Natura musiała się zezłościć…
- Za to ja uciekałem przed tobą jak jakiś opętany
- I dobrze Ci tak…- odparł Marvolo
- Tak pamiętam jak potem deszcz nas złapał i się przeziębiłem i przeklinałem tą twoją Naturę- oznajmił Darkus i jeszcze dodał- mimo wszystko jesteśmy świetną drużyną, choć wielu dawnych kamratów poległo lub odeszło.
Potem rozmowa między towarzyszami rozkręciła się na dobre, a inkwizytor spytał się Farina, który siedział obok.
- Wiesz, co Farin. No bo ten tego tamtego. No mam taką sprawę, ale no taką trudną no i no nie wiem jak to ująć..
- No, co Ci tam dolega?
- No bo nie mogę dokona zrozumieć krasnoludzkiego pomógłbyś mi?
- HAHA no dobrze. Potem ustalimy kiedy, co i jak, a teraz bawmy się. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby człowiek uczył się krasnoludzkiego…
- No i co z tego! Kultury powinny poznawać się nawzajem, a nie ignorować. Oczywiście pomijając sprawy religii.- Darkus zrobił szczery uśmiech- wiesz, co jednak równy z Ciebie krasnolud. Znamy się tyle czasu, a ja wciąż poznaję coś nowego w twojej kulturze.
I tak trwały rozmowy. Potem Farin i paladyn dołączyli znowu do ogólnej dyskusji. Na szczęście nikt jeszcze nie poruszył tematu religii, wiec wszystko układało się wspaniale.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Zatem wy także nie nudziliście się w tak zwanym między czasie... natomiast co ja robiłem? Może kiedyś, w lepszych okolicznościach... - podrapał tygrysa za uchem - A na twoje pytanie drogi Erebrithu, długo by odpowiadać. Najdłużej i najlepiej znam się z obecnym tutaj krasnoludem, Farinem, który mimo swojej rasy - tutaj spojrzał na krasnoluda z udawanym wyrzutem i uśmiechem - okazał się bardzo dobrym kompanem. Może nie co przybliżę Ci tę historię, bo pewnie jej nie znasz, a i sam chętnie odświeżę sobie... - po krótkim namyśle dodał - i nie tylko, pamięć. Ale najpierw usiądź... i jeszcze... Karczmarzu! Dawaj tu jakiegoś dzika. I coś do nawilżenia gardła! Ale nie musisz się spieszyć.
Gospodarz po kilku chwilach zniknął na zapleczu, aby zabrać się za przygotowywanie strawy. Erebrith usiadł przed Philem, z radością, że w końcu spotkał kogoś o podobnym kształcie uszu. Farin również usadowił się wygodniej, a o innych członkach drużyny trudno było cokolwiek powiedzieć.
- Z początku przybliżę Ci postać samego Serafina, którego imię już zapewne słyszałeś. Co tu kryć, praktycznie to od niego wszystko się zaczęło. Drużyna się rozpadała... a był to skład zupełnie inny niż teraz. Wtedy Serafin powrócił z otchłani piekielnych jako demen i wywołał nas na ostatnią misję. - Karczmarz przyniósł na tacy kilka blaszanych kubków z winem, piwem i wodą. Łowca sięgnął po ten ostatni. - Mieliśmy dotrzeć na Grzbiet Świata, odnaleźć grobowiec jednego z wielkich bohaterów. Sam Serafin z pewnością mógłby się do nich zaliczać. Mężny wojownik, dobry druch mistyczny łucznik i cnotli...eee... mistyczny łucznik. Bez niego niewiele zrobilibyśmy. Sam pragnąłem kiedyś zostać mistycznym łucznikiem, ale mimo moich umiejętności nigdy tego nie osiągnąłem. Gdzieś w tym okresie stan drużyny zaczął się diametralnie zmieniać. Na oczach moich i Serafina jedni odchodzili, a inni przychodzili. Wtedy też do naszej kompanii dołączyła się pierwsza... i jak narazie jedyna przedstawicielka płci pięknej. Eileen Blue Rose. Hmmm... trudno mi mówić o tej elfce - tutaj spojrzał na Erebritha - gdyż, mimo tego że znałem ją dość długo była to bardzo złożona osobowość... a jej historia była... jest... jeszcze bardziej złożona. I do dziś nie rozwiązałem tej zagadki pomimo wielu prób. Może kiedyś... ale wracając do podróży. Chcąc ominąć mroźne szczyty gór, postanowiliśmy dostać się na grzbiet świata niezgłębionymi korytarzami Podmroku. Tak... wędrowaliśmy i tam. Mimo tego co mówi się o tej krainie, tam przeżyłem chyba najlepsze chwile swojego życia. Hehe... masakra w Menzobrenzan... chyba tak się to wymawia... miasto duegrarów, czarny smok... W tym czasie doszedł do nas również Gregor... ten był cnotliwy. I kilku rycerzyków... ale oni szybko wymiękli i zostali z tyłu. No i naturalnie Farin i Furr. Oni również okazali się wspaniałymi towarzyszami i zapewne wiele razy ratowaliśmy sobie wzajemnie tyłki... Wtedy też walczyliśmy z jakimś demonem i jakoś w tym czasie pojawił się Marvolo... wtedy jeszcze druid, ze swoim przyjacielem... Furionem, jeśli dobrze pamiętam... - Karczmarz postawił na stole ogromnego dzika, i łowca urwał z wprawą jego udo i zaczął obgryzać je powoli - A później dotarliśmy do Waterdeep. Oj tu się działo... władca, tyran chciał sterroryzować miasto. Oczywiście przeszkodziliśmy mu... - elf wypowiedział te słowa ze smutnym uśmiechem - A później burza i nagłe odnalezienie się w opustoszałej wiosce... ucieczka... i odejście Farina. Wieleż to czasu minęło gdyśmy się ostatni raz widzieliśmy przyjacielu... tak właściwie, to gdzie wtedy wędrowałeś? O! Zapomniałbym o Zaknefeinie... to była dopiero ciekawa osobowość... mogę o nim powiedzieć wszystko w jednym słowie... "ŚMIERĆ!!". Póżniej odwiedziłem jakieś więzienie i ominęła mnie jakaś wielka bitwa... później Moonshae i Eirulan. Gdzieś wtedy Morgan pojawił się w naszej drużynie... - Ebril ziewnął, przeciągnął się i znów położył na podłodze oddychając powoli - I niestety wtedy też opuściło nas dwie wspaniałe osobowości... prawdziwi towarzysze i kompani. Gregor i Eileen. Trudno powiedzieć, które odejście zabolało nas bardziej. Czy Gregora, który umarł... czy Błękitnej Róży, która odeszła... - elf zamilkł na moment - W końcu po dotarciu do Altdorfu odszedłem ja... a teraz największa zmora tej drużyny wraca z powrotem. I zobaczymy co nam czas przyniesie. Mam nadzieję, że te słowa choć trochę wyjaśniły Ci naszą znajomość... troche wspólnie przeżyliśmy... i jak widzisz... wędruję najdłużej z tutaj zgromadzonych... A teraz poproszę o chwilę wytchnienia dla moich ust, ale proszę o pracę dla moich uszu... - zakończył elf opierając się na oparciu krzesła obitego w skórę. Wielki kot położył mu głowę na kolanach. Jego białe futro kontrastowało z czernią odzieży Phila. Elf pogłaskał go po głowie i założył ręce na własnym karku, odchylając się do tyłu razem z krzesłem...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Drużyna radośnie wznosiła coraz to nowe toasty. Po kilku piwach i kolejnych litrach gorzałki towarzyszom rozwiązywały się języki, wyznawali sekrety i opowiadali co robili przed przystąpieniem do drużyny. Dziewki krzątały się w około dwóch zestawionych ze sobą stołów, przy których siedzieli biesiadnicy. Jedna z tych hojnie obdarzonych naturą, lecz niestety nie urodą, właśnie starała się siąść Pallusowi na kolanach:
-Nie, złotko. Idź do niego- odparł wskazując na Farina, który był już oblężony przez jej podobne. Kobiety chichotały i plotły z jego brody krocie warkoczyków. Szczerze mówiąc trzymał się klawo, biorąc pod uwagę procenty przez niego pochłonięte. Drużyna wznów powstała, by wznieść toast. Niektórzy już lekko się chwiali na wacianych nogach, ale wciąż aktywnie się udzielali. Wypili ostatnie krople z dwulitrowych kufli i wtem Morgan zamówił następną kolejkę. Pallus wybałuszył oczy, odchrząknął w pięść i uśmiechnął się w duchu. Oparł się o stół i czekał na kolejny kufel zimnego piwa. Gdy takowy otrzymał, ciężko opadł na ławę w koncie, na której siedział tuż obok Dante’go. Ten już pomału tracił kontakt z rzeczywistością i co rusz głowa bezwładnie opadała mu na ramię, by znów wrócić do pozycji wyjściowej, ale na widok glinianego kufla od razu odzyskał świadomość i wziął się za „konsumpcję”. Kruk pomału wychylał kufel, aż któryś z towarzyszy rzucił:
-A ty czym się zajmowałeś przed spotkaniem z nami Pallusie?
Wszyscy zwrócili wzrok ku niemu, a on spoglądając na nich znad kufla zarzucił pytającym wzrokiem.
-No gdzie się urodziłeś, co robiłeś- takie tam- powiedział Kain
-Mamy dużo czasu!- rzucił przyjaźnie zaczerwieniony Morgan.
-No właśśśnie, booo ja ne wiemm, a wy? Hep! – wybąkał Farin, a gdy reszta spojrzała na niego z politowaniem, odpowiedział: -No boo tego…właśnie no!- i zajął się wielbicielkami.
Pallus odstawił pomału kufel na stół i zacisnął na nim ręce. Nie chciał rozdrapywać starych ran, ale to właśnie oni są jego kompanami. Z reguły i ze względy na „profesję” trzymał się w cieniu. W głębi duszy, tuż przed dramatycznymi wydarzeniami był w istocie towarzyski i pogodny. Ale ta część dawno w nim umarła. Nawet nie starał się jej odnaleźć, ożywić:
-Jak wiecie Tootbeak jest stolicą mrocznych elfów. Istot takich jak ja – w tym momencie spojrzał na Erebritha, który wpatrywał się w podłogę- Ale każdy kto mam choć trochę oleju w głowie wie, że nie ocenia się nikogo ze względu na haniebne czyny jego przodków. Mimo wszystko- Urodziłem się w rodzinie dostojników. Mój ojciec był ambasadorem, matka zaś jego zwierzchniczką. Wysłali mnie na studia do Szkoły Sztuk Cienia. Tam spędziłem pięć lat na nauce historii rodów i magii cienia. Wszystko było w porządku, miałem zostać Starszym mrocznych elfów i odziedziczyć po ojcu stanowisko. Ale jak widzicie mnie dzisiaj, macie pewność, że tak się nie stało- wziął duży łyk piwa i kontynuował: - Przybyli do nas ludzcy kolonizatorzy. Narzucili na Tootbeak ultimatum. Przymierze w walce z niedalekim, ludzkim Waterdeep, z którym utrzymywaliśmy opłacalne stosunki handlowe, lub udostępnienie kolonistom miejsca pod obozy bojowe, wraz z ich utrzymaniem. Rozsądne było przyjęcie pierwszej propozycji, ale mój ojciec wolał utrzymać stosunki handlowe, więc przyjął wilków pod swój dach. Była to w swoim rodzaju pomoc w walce, ale żołnierze zamieszkali pobliskie polany, nieopodal mrocznego lasu. Wszystko układało się w miarę, ale wszyscy mieszkańcy odczuwali presję wywieraną przez okupanta. No bo jak inaczej można było ich nazwać?
-Tak słyszałem o tym co nieco- przytaknął Kain uważnie przyglądając się zabójcy. Ten opróżnił kolejny kufel i głośno odstawił go na blat.
- Tootbeak straciło niezależność, więc ludzie wykorzystując ten moment słabości wyprawili publiczną egzekucję. Oczywiście pod ścianę poszli i moja matka i ojciec.- W tym momencie głos mu się zawiesił, lecz kontynuował: - Po tym incydencie w mieście zapanował chaos. Kolonizatorzy mordowali kogo chcieli, a wszystkie kluczowe budynki zrównali z ziemią. Wiedząc, że nie mogę tu żyć, a zresztą i tak niedługo pewnie bym się tym życiem nie nacieszył, postanowiłem uciec, więc udałem się pewnej nocy do kwatery generała i przywłaszczyłem sobie jego sztylety i zbroję. Nie miałem zbyt dużo czasu i rzeczy do zabrania, więc natychmiast pod osłoną nocy i wyuczonej magii wydostałem się z miasta i trafiłem wprost do mrocznego lasu, w którym spędziłem gdzieś z dwa tygodnie. Gdy wyszedłem na drogę zauważyłem Waterdeep wyłaniające się zza pagórków. Postanowiłem, że tam skieruje kroki, ale byłem wycieńczony. Po drodze spotkałem kupców, których poprosiłem o pomoc. Waterdeep znajdowało się o dzień drogi z miejsca, w którym się znajdowałem. Handlarze z wielką łaską wzięli mnie na swój konwój. Niczym nie nakarmili, traktowali jak śmiecia. Tej nocy, której zbliżaliśmy się do celu, zaszlachtowałem każdego po kolei. W tym momencie poczułem wolnością. Nawet nie wyobrażacie sobie jaką przyjemność sprawiło mi zanurzenie ostrza w szyi każdego z nich. Stwierdziłem też, że jest to dochodowe, gdyż wszystkie wozy wypełnione towarami były moje. To właśnie było to, co zamierzam robić w przyszłości. Nie chodziło tu o pomszczenie śmierci moich rodziców, czy szlachetne odzyskanie tego, co straciłem. Nie. Chodziło o zapewnienie bytu, a odnalazłem go w zajęciu, dla wielu haniebnym, ale w moich oczach- elitarnym. Tak więc przyłączyłem się do gildii Skrytobójców, zwanych też Assasynami, ale nie należałem do niej długo, gdyż została wykryta, a ja po drugim zleceniu pojmany. Wtedy też poznałem Kaina, a za jego wstawiennictwem uzyskałem ułaskawienie. Jak wiecie, wojna między Tootbeak, a Waterdeep nie miała miejsca, ponieważ prawdziwym celem tamtych śmieci było zajęcie mojego miasta i cel ten osiągnęli, a Tootbeak jest dzisiaj ludzką kolonią.- spojrzał jeszcze raz na towarzyszy i ze zdziwieniem stwierdził, że wszyscy go słuchali.- Dalszych losów nie muszę wam opowiadać. Zajmowałem się ciągle tym samym, podróżowałem między miastami, krainami. Natknąłem się wiele nieprzyjemnych okoliczności, które można nazwać przygodami, ale nie teraz pora je opowiadać. Zdrowie!- i w tym momencie wszyscy poderwali ciężkie kufle, powtarzając po Pallusie. Wypili to, a Pallus by upewnić się, że na pewno skończył zaglądnął do kufla i z przykrością stwierdził, że musi zamówić kolejną kolejkę, a noc przed nimi była długa…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Drużyna piła, jadła i odpędzać co poniektórzy się musieli od zbyt rozochoconych kobiet.
-Może i ja cosik opowiem. Jak co po niektórzy pamiętają… a wątpię słuchając waszych opowieści… to przyłączyłem się do drużyny podczas walki z jakimś wojewodą… moja pamięć już nie ta… Potem byliśmy na wyspach… taaa milutko było. Jeżeli dobrze pamiętam wtedy odeszła od nas Eileen… Ale i w tym czasie przyłączył się do naszej drużyny alchemik Khorints… siedział zazwyczaj cicho z boku… Potem ja musiałem na pewien czas zniknąć w związku z pewnymi planami pani Alustriel ale to nie opowieść na dziś. Co ja mówiłem aa już wiem! Potem spotkaliśmy się w Waterdeep kiedy planowaliśmy skok. Dobrze pamiętam moment kiedy odciągnąłem uwagę towarzystwa od was i wtedy pewien zbyt wścibski elf się napatoczył…- mag spojrzał na Erebritha i uśmiechnął się- Pamiętasz jakim czarem postraszyłem cię wtedy? Wciąż go mam. Ehh a Waterdeep to piękne miasto prawda? Może kiedyś byśmy tam… no dobra, dobra Morgan już kontynuuje, Następnie była pustynia Anauroch i śmierć Khorintsa w dziurze z piachem… Następnie walka z Khornem i cudem uratowaliśmy się. Resztę zapewnie pamiętacie więc jak widać jesteśmy teraz tutaj, w jakiejś zapomnianej przez Bogów dziurze i nie wiadomo co robić… taa życie poszukiwacza przygód jest piękne- uciął Zurris i pociągnął łyk ciemnego piwa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Zurrisie, czyżbyś wolał siedzieć w domu z gromadką dzieci na kolanach i żoną krzątającą się w kuchni?
- No... nie bałszo...
Phil zauważył, że chyba jako jedyny z kompanii nie pije alkocholu. Zauważył także, że jest troche zmęczony i dlatego postanowił udać się na górę i korzystając z hojności towarzyszy przespać się w jednym z pokoi. Wszedł więc po schodach na górę, a Ebril wbiegł na nie w kilku susach wyprzedzając po drodze łucznika. Phil nadal nie mógł nacieszyć się gracją ruchów kota. Wyglądał jakby pływał w powietrzu. Był całkiem sporych rozmiarów i zadziwiał często elfa okazując delikatność prawie równą elfim kobietom. W walce natomiast wyglądał dla zwykłego człowieka niczym rozmazany, niesprecyzowany kształt. Wprawne oko radziło sobie z jego szybkością. Swoją masą przewyższał niejednego wojownika, więc jego główną strategią było powalenie przeciwnika i wgryzienie mu się w gardło. Czasem nie udawało się i zaczynałą się walka na serio. Tygrys na ile umiał na tyle unikał ciosów przeciwnika, ale jego budowa nie pozwalała na zbyt rozległe manewry. Najczęstszym więc było wycofanie się na kilka kroków w tył i powtórzenie tej czynności dopóki oponent nie odsłoni się popełniając tym samym ostatni błąd w swoim życiu. I na zbroję też był sposób. Pazury Ebrila były nad wyraz długie, niczym sztylety. To w zupełności wystarczało. No i tygrys nadawał się do walki ze zwierzętami, bo to w końcu był jego żywioł. A jak zauważył Phil w ostatnim czasie niewiele ze zwierząt miało jakieś szanse w tym olbrzymim kotem. Tak rozmyślając elf wszedł do pokoju. Spojrzał przez okno na zasypane śniegiem tereny. Śnieg... była to jedna z rzeczy, które elf lubił najbardziej. Zaraz obok wody. Jakieś dzieci lepiły kolejnego już bałwana. Elf położył się na łóżku. Ebril położył się na jego nogach. Po kilku chwilach obaj zapadli w czujny sen...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Zurrisie, czyżbyś wolał siedzieć w domu z gromadką dzieci na kolanach i żoną krzątającą się w kuchni?
- No... nie bałszo...
-Oj Zurrisie, Zurrisie, jakie Waterdeep? Przecież ten skok organizowaliśmy w Altdorfie. Tam też poznaliśmy kilka postaci które na bardzo krótko dołączyły do naszej drużyny i nie warto o nich wspominać.
Po tych słowach Phil wstał od stołu i poszedł na górę razem ze swoim towarzyszem. Mag mimo, że wypił całkiem sporo wina (piwa nie ruszał jeśli miał inne wyjście), był jeszcze całkiem trzeźwy, czego nie można było powiedzieć o sporej liczbie jego kompanów. Zwłaszcza krasnoludzie którego ledwo było widać spomiędzy kilku kobiet, których uroda była tematem dość dyskusyjnym, oraz Darkusa który zaczynał wodzić wzrokiem za panna dość podobną do tych które adorowały Farina. Kain uśmiechną się pod nosem. Zapowiadała się ciekawa noc, oj ciekawa. Chyba będzie trzeba rzucić zaklęcie ciszy na ściany żeby się spokojnie wyspać. Mag skinął głową tym którzy byli jeszcze w stanie to zauważyć i ,podobnie jak Phil, udał się na górę. Nie miał co prawda zamiaru jeszcze kłaść się spać. Musiał jeszcze przestudiować kilka ksiąg. Po godzinie może dwóch zaczęły docierać do jego pokoju dźwięki dobitnie świadczące o tym, że jego towarzysze znaleźli sobie na noc lepsze zajęcie niż spanie. Świece dopalały się już do końca a powieki maga ciążyły nieznośnie. Miał już kłaść się spać kiedy coś wyczuł. Nie usłyszał, raczej miał wrażenie, że ktoś jest za drzwiami. Można by uznać że to ktoś ze służby ale poruszał się zdecydowanie zbyt bez szelestnie. Przez myśli przemknęło mu, że może ktoś z członków drużyny wprawionych w tej sztuce chciał mu złożyć nocną wizytę, ale taki ktoś nie stał by teraz za drzwiami tylko zapukał. Kain przywołał z pamięci słowa zaklęcia. W końcu okolica wcale nie była taka bezpieczna na jaką wyglądała a ostatnio drużyna narobiła sobie trochę wrogów. Lekki szmer. Jedno słowo i drzwi stanęły otworem. Kain spodziewał się niemal wszystkiego, łącznie z kimś z drużyny który chciał by podsłuchać czy mag przypadkiem nie oddaje się przyjemnościom jak reszta. Jednak to co zobaczył wyprowadziło go z równowagi. W drzwiach stała kobieta, i o ile mag nigdy nie wyobrażał sobie swojego ideału to teraz z całą pewnością wiedział jak ona wygląda. Kruczoczarne włosy, jasna, ale nie zupełnie blada, cera. Szczupła i wysoka. Jednak tym co najbardziej przykuło uwagę maga były jej oczy. Czarne, i niemal tak głębokie jak oczy maga. To co działo się później nie wymaga opisywania. Jednak ranek, kiedy Kain obudził się samotnie w swoim łóżku, nie był takim jakim być powinien. Z dwóch powodów. Po pierwsze mag był wściekły na siebie, że tak łatwo uległ żądzy ciała. Po drugie z całej nocy pamiętał tylko urywki, ale jedna rzecz wyrywa mu się głęboko w pamięci. Oczy nieznajomej. I znak jaki zostawiła mu na ręku, choć nie miał pojęcia jak jej to się udało, a to tylko jeszcze bardziej go denerwowało. Ciekawiło go dokąd zaprowadzi go ta nocna przygoda.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Zurrisie, czyżbyś wolał siedzieć w domu z gromadką dzieci na kolanach i żoną krzątającą się w kuchni?
- No... nie bałszo...
-Oj Zurrisie, Zurrisie, jakie Waterdeep? Przecież ten skok organizowaliśmy w Altdorfie. Tam też poznaliśmy kilka postaci które na bardzo krótko dołączyły do naszej drużyny i nie warto o nich wspominać.
-eee… no moszzee i takk… alee to niec nie zmieniia *hik* - Resztę wieczoru Zurris zapomniał ale pamiętał trochę złośliwości w oczach Kaina…
.
.
.
Ranek…
-Mój łeb…- Zurris miał okropnego kaca i nie za bardzo kojarzył co się dzieje. Do pokoju wbijało się światło poranka. W pewnym momencie mag trochę lepiej się poczuł i zauważył że coś jest nie tak. Na podłodze leżały porozrzucane ubrania… i nie tylko JEGO! Z przerażeniem rozejrzał się. Obok niego leżały dwie z dziewek służebnych tutejszej karczmy.
-Kawalarze…- mruknął niezbyt zadowolony, ale jeszcze nie było tak źle. Nie podłożyli mu do łóżka kucharza… Mag wstał i ubrał się. Zszedł do izby jadalnej i ujrzał kilku uśmiechających się złośliwie kompanów.
-Nie pije z wami więcej- Powiedział Zurris

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Lista stałych graczy => UPDATE:

Lista obecnych:
1. Generał Sturnn/Morgan Sturnn/Człowiek/Rycerz Zakonu Srebrnego Młota/MG
2. Agrah/Kain/Człowiek/Mag/MG
3. PolishWerewolf/Marvolo Shadowhuner/Człowiek/Czempion Obad-Haida/MG porządkowy
4. Dante Dy''nei/Dante Dy''nei/Człowiek/Strażnik
5. Kalkulator/Zurris/Człowiek/Mag
6. Donki/Erebrith/Księżycowy elf/Zabójca
7. Dar15/Darkus/Człowiek/Inkwizytor
8. Marrbacca/Marr/Gnom/Bard
9. Furrbacca/Thuv ''Furr'' Sinevr/Niziołek/Łotrzyk
10. Tipu7/Farin Gothbry/Krasnolud/Wojownik
11. Phil von Roden/Phil von Roden/Elf/Łowca
12. Amphibian/Pallus/Mroczny elf/Zabójca

Lista rezerwowych:

13. Upiordliwy
14. Kaziu02/Ruth Taur/Półelf/Łowca Nieumarłych
15. VBone/Bone/Człowiek/Bard

Postanowiłem wziąć część spraw w swoje ręce, bo jak widzę to spora Was ilość delikatnie mówiąc, olewa sobie ZK. Tak być nie może. Powracam do systemu ostrzeżeń i niemalże zmuszania do pisania. Taki mały prezent na Nowy Rok. Mam nadzieję, że Wam się podoba. Jeśli niektórzy z Was sądzą, że mogą sobie tak po prostu darować pisanie, robić w tym czasie coś zupełnie innego to są w błędzie. Nieusprawiedliwiona nieobecność równa jest teraz wyciąganym konsekwencją. Nimi zajmą się już właściwi MG. Rekrutacja również zajmuję się od tego momentu ja, gdyż i tak do mnie lądują zgłoszenia ze względu na przypięty post. Także życzę dobrej zabawy. Jak ktoś ma jakieś zażalenia, to wie gdzie je kierować… Nie muszę przypominać chyba co się stało z niektórymi osobami, prawda?]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kiedy rozmowy kończyły się inkwizytor udał się do pokoju. Choć rzeczywiście wypił trochę piw cały czas był świadomy tego, co robi i gdzie jest. Częściowo była to zasługa tego, że Darkus mało wbrew pozorom wypił, a drugą, że nosił amulet inkwizytorski, który był podporą we wszystkim, co czynił paladyn. Kiedy wrócił do pokoju otworzył okno, bo było duszno. Zapalił kilka świec i zasiadł przed biurkiem. Zastanawiał się co porobić. Poczytać coś, pójść spać, czy wypić jeszcze piwa. Darkus zastanawiał się, po co Phil wrócił i skąd wziął tego kota. W końcu wyrywając się z i tak beznadziejnych myśli otworzył swoją podręczną mapę i kaligrafował kolejny zwiedzony teren. Zrobił wszelkie notatki dotyczące jak się dostać tu, choć sądził, że i tak na nic mu się to przyda. Gdy skończył te czasochłonne zajęcie położył się w łóżku. W tym samym czasie za drzwiami pokoju zaskrzypiała podłoga i rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę wejść- powiedział inkwizytor leżąc w miękkim łożu.
Do kwatery weszły dwie skąpo ubrane kobiety. Były ładne, choć były nieoświecone.
- Słucham?
Te właściwie bez żadnego wytłumaczenia zaczęły się zbliżać do łoża.
- Czy wy zwariowałyście? Co to ma być burdel na zawołanie?
- Ale…
- Nie ma ale!! Wynocha rozpustnice! Cudzołożnice! Spaliłbym Was na stosie! Głupie prostytutki!
One zaczęły pośpiesznie zakładać, to co zdążyły zdjąć, a Darkus zapytał się.
- Kto Was tu nasłał? Karczmarz? A może jakiś kolejny nieoświecony gamoń?!
- Karczm…
- Wystarczy głupie! Wynocha stąd i obym więcej Was tu nie widział na oczy w tym pokoju!
Gdy sobie poszły Darkus trzasnął drzwiami, ale coś tu było nie tak… Właściwie w karczmie było słychać mnóstwo jęków… Niezadowolony inkwizytor zszedł na dół i akurat natknął się na karczmarza.
- Nie podobają się Panu moje dziewczęta? Mogę inne przysłać? Myślałem, że szlachcic lubi się w łożu pobawić…
- Jeszcze raz przyślij do mnie kogokolwiek, to już go nigdy żywego nie ujrzysz! Słyszysz!
- Tak panie… Może podać piwa?
- Zaraz jeszcze nie skończyłem. To samo tyczy się reszty gości. Póki tu jestem żadna głupia baba od jutra nie będzie włazić, do któregokolwiek pokoju. Zrozumiano?
- Tak panie… Czy nie jesteś aby duchownym?
- Nie twoja sprawa! I jeszcze jedno, gdyby ktoś z drużyny był niezadowolony powiedz, że inni goście narzekali na hałas jaki wydawali z babami w swoich pokojach. Zrozumiano? Mają się nie dowiedzieć, że to ja Ci tak kazałem…
Potem inkwizytor wrócił do pokoju i zastanawiał się, co zrobić, żeby ta drużyna choć w połowie była normalna. Rozumiał, że można mieć słabe chwile, ale nie w każdym napotkanym mieście czy wiosce i ciągle korzystać z plugawych i rozpustnych okazji.
Z zepsutym humorem poszedł spać, ale tym razem ryglując drzwi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Farin siedział w karczmie dopijając piwo jako jeden z ostatnich. Dante spał oparty głową o stół, Morgan patrzył osłupiałym wzrokiem w kolejny kufel, Marvolo rozglądał się na boki, co kilka minut, poczym popijał mały łyk z kufla, reszta drużyny albo leżała na krzesłach, bądź spała w pokojach lub zabawiała się z nowo poznanymi kobietami. Właśnie Farina niewiadomo, dlaczego ciągle nawiedzały któreś z tych ludzkich prostytutek z początku go to bawiło. Nagle na toporze położonym przy ścianie ( Farin nie lubił mieć swej broni od siebie dalej niż na 10 metrów) zajaśniała malutka czerwona runa i krasnolud zobaczył przed sobą obraz pewnej krasnoludki. Wizja trwała przez 5 sekund d poczym zniknęła a runa przestała się świecić. Wojownik od razu zrozumiał, o co chodzi i od razu rozgonił tłoczące się wśród niego kobiety poczym chwiejnym krokiem podszedł do karczmarza, złapał go za kołnierz i pociągnął do swej twarzy.
-Jewszlisz, yeeep- tu wydał z siebie dziwny odgłos- jewszczerz raz zobchacze jakąś z tychwsz kłobiet, hic, strawcisz głowsze zrozumiano? –Krasnolud, ponieważ wypił dawkę zabójczą dla człowieka, lecz nie dla krasnoluda mówił z dość dziwnym akcentem i wydawał z siebie dziwne odgłosy.
-Tttak, proszę pana wszystko zrozumiałem.-Krasnolud słysząc to wziął następne piwo zasiadł przy stole i próbował się skupić, jednak nie mógł. Wyjął ze swej sakwy małą buteleczkę zrobioną z grubego szkła, w której był malutki łyk jakiegoś napoju. Była to mikstura otrzeźwiająca, której często używały krasnoludy podczas napaści na ich obozy, w których akurat trwała uczta, niestety został mu ostatni łyk.
Po wypiciu, umysł wytrzeźwiał na tyle by przemyśleć kilka spraw. Po pierwsze powrót Phila jednego z jego najlepszych i najbardziej zaufanych przyjaciół, niestety elf zmienił się, lecz dla krasnoluda był to nadal ten sam łucznik, imię jego kota wywołało dziwny ból, o którym krasnolud starał się zapomnieć, jednak pod wpływem alkoholu Farin przestał go czuć. W chwili, gdy rozrzucał stoły i krzesła, które stały mu na przeszkodzie dziękował Moradinowi i wszystkim bogom za ten wspaniały prezent.
Następną sprawą była bardzo dziwna prośba Darkusa. Farin zgodził się na uczenie go swojego języka, ponieważ był „ lekko” nietrzeźwy i nie zwracał uwagi na takie sprawy, jednak teraz przemyślał to i doszedł do wniosku, że człowiek znudzi się tym na samym początku.
Ostatnią sprawą był topór. Krasnolud odkrył jego moc już w Podmroku i teraz widział, że ta broń jest bardzo mocno z nim związana( przypomniała mu się przygoda, kiedy po zabraniu topora wpadł w „ lekki letarg”, i przeżył tylko dzięki pomocy Phila). Za każdym razem, gdy używał jej mocy wyczuwał to więź, każdy cios był wspólnym ciosem, także umysł Farina był związany z tą bronią.
Wojownik skończył rozmyślać i popatrzył na tych, którzy zostali lub usnęli przy stole. Marv rozmawiał na jakiś temat z Morganem. Pallus szeptał coś do ledwo żyjącego Dantego, reszta spała lub leżała na stole. Krasnolud katem oka dostrzegł jak dwie wysłane przez karczmarza kobiety wracają z pokoju Darkusa, potem do karczmy weszła jakaś postać i poszła w stronę komnat. Nagle coś poruszyło się w kącie okazało się, że był to, Marr który wyciągał swój instrument. Po chwili w karczmie dało się słyszeć cichą melodie i cichy śpiew. Po chwili do śpiewu przyłączy się znowu mocno podbity krasnolud, co chwila każdy, kto wypił więcej niż 3 piwa dołączał się do śpiewu, w końcu śpiewali wszyscy z drużyny, którzy zostali na dole. Nie śpiewali tak dobrze jak zazwyczaj, ale tak jak to robi człowiek, elf krasnolud, gnom, Niziołek, każdy, kto jest pod wpływem alkoholu. Po pewnym czasie sytuacja w karczmie ożywiła się i tak trunki krążyły jeszcze szybciej a wiosce zaczęły się zapalać światła, lecz po upewnieniu się, że: „ znowu popijawa w karczmie” gasły. I tak, bardzo wesoło, drużyna spędzała noc.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Gottingen. Wioska, mała, uboga, a co najgorsze zimna. Wszędzie tu było pełno śniegu. Jednak w tej chwili to nie przeszkadzało, albowiem cała drużyna siedziała w karczmie pijąc, jedząc i opowiadając sobie różne historie z przeszłości.
Największą atrakcją tego wieczoru było spotkanie Phila, który sam natrafił na dawnych przyjaciół w tej małej karczmie. Dantego, jak z resztą wszystkich, którzy znali wcześniej Elfa, ucieszyło to spotkanie.
- Witaj z powrotem przyjacielu. Długo cię nie było.
- Tak, też się cieszę, że was widzę. Zapewne sporo się działo pod moją nieobecność.
- O tak, sporo ... ale o tym pogadamy przy kuflu piwa.
Kuflów, było oczywiście więcej. A pierwszym, który dobrał się do alkoholu był oczywiście krasnolud. Wszyscy zajadali się przeróżnymi potrawami przynoszonymi przez kelnerki, które jak chyba każdy już zauważył nie szczyciły się wielką urodą. Za to potrawy jakie serwowały były przednie.
Phil opowiadał o starych dziejach, gdy jeszcze w drużynie, Zurris wspominał o przygodach w Altdorfie – chociaż sam się upierał, że było to Waterdeep. Ale to pewnie przez te procenty, które zdążył już przyswoić. Pallus opowiedział trochę o sobie, ponieważ wcześniej jakoś nie było okazji aby bliżej go poznać.
- Hmm, o czym mógłbym wam opowiedzieć. – Dante wziął mały łyk piwa – Większość już wiej jak znalazłem się tutaj, ale w roli przypomnienia, było to na wyspach Moonshae, akurat podczas, jak można by to nazwać, waszych wakacji. Dalsze przygody są wam już znane, więc cofnijmy się trochę w czasie, gdy jeszcze przechodziłem trening u elfów z Wysokiego Lasu, aby zostać Strażnikiem. Jakieś 6 lat temu, gdy Yavarr, opiekun wszystkich adeptów, którzy przechodzili szkolenie wysłał mnie z pewną przesyłką, do magów w Luskanie. Przesyłkę udało mi się dostarczyć. Luskan nie jest zbyt bezpiecznym miejscem, więc gdy miałem już udać się w drogę powrotną zostałem napadnięty przez kilku zbirów, którzy jak potem się dowiedziałem należeli do bandy piratów, która akurat zatrzymała się w porcie. Oczywiście, jeszcze wtedy nie potrafiłbym dać sobie rady sam z taką ilością przeciwników. Jednak szczęście w tym momencie się ode mnie nie odwróciło. Przeżyłem tylko dzięki pewnemu krasnoludowi, który akurat znalazł się w pobliżu. Był świetnym wojownikiem, jak na krasnoluda przystało.
- Się wie ! – Farin nie mógł się powstrzymać.
- Tak, i przy jego pomocy udało mi się wyjść z tego z życiem. Jak się potem okazało Datir – bo tak miał owy krasnolud na imię – był także wspaniałym kowalem, co udowodnił, tworząc zbroję, którą od tamtego czasu, noszę z dumą.
- Datir ... coś mi mówi to imię ... – Darkus przerwał na chwilę Dantemu.
- Tak, oczywiście, to właśnie on w Udur-khan pomógł nam w rozpracowaniu tej sekty, która porywała i hipnotyzowała mieszkańców. Idąc dalej, mieliśmy potem kilka przygód, które polegały głównie na przekopaniu kilku orków, czy bandytów. Parę lat później także się spotkaliśmy. Tym razem w karczmie w Neverwinter, do której wszedłem z ciekawości, gdy przez jej okno wyleciał jakiś pijak. Okazało się, że sprawcą zajścia był właśnie Datir. No i oczywiście ostatnio spotkałem go w Udur-khan, gdzie dzięki niemu udało mi się dostać do kryjówki sekciarzy. No to tyle, jeżeli chodzi o moją zbroję i Datira.
I tak wszyscy siedzieli, pili i jedli, po kilku godzinach, parę osób rozeszło się już do swoich pokojów. Dante przysypiał, budząc się co jakiś czas, aby coś dopowiedzieć, czy pociągnąć kolejny łyk piwa.
- Farinie *hik* pomuszesz mi dostaś sssie do moego fokoju ...
- Hehe ... Wy ludzie doprawdy macie słabe czerepy. No dobra.
Krasnoludowi udało się donieść Strażnika do jego pokoju ... w jednym kawałku.
- Zięki brasie, a teraz pozwól, że ssie troe zżemne ...
Niepewnym krokiem Dante doszedł do łóżka, poczym upadł na nim jak zabity.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

:: Tydzień wczesniej ::
Zgiełk, jazgot i trajkotanie przekupek charakteryzowały chyba każdy rynek, nie inaczej więc było na targowej uliczce Ula, gdzie przechodnie tłumnie oblegali stoiska. Część starała się o coś zapytać, część przebierała w towarach, a tylko część była naprawdę zainteresowana kupnem.
Gruby, barczysty mężczyzna przyglądał się wielkiemu ostrzu topora z widocznym upodobaniem. Jego małe świńskie oczka wręcz zaświeciły się z radości gdy sprzedawca podniósł go z wyraźnym wysiłkiem i podał mu stylisko. Po płynnych ruchach, które zaczął wykonywać, wprawne oko mogło wyłowić iż to nie pierwszy topór który trzymał w rękach.
-Ile za to cacko?
-800...
-Zwariowałeś!? TYLE BRZDĘKU?! Myślisz że trepa trafiłeś?!
Sprzedawca przyjrzał się uważniej grubemu. Widać było iż dość mocno mu zależało, stąd i cena która w normalnych warunkach spłoszyłaby każdego kupującego. Delikatnie podkręcił wąs.
-Ano – uśmiechnął się szelmowsko – przeciez to mistrzowska robota! Sam widzisz panie jak się nim pracuje!
Gruby zabulgotał coś pod nosem.
-800?! Dam Ci 600 i ani grosza więcej! Za 800 to szukaj sobie jakiegoś jelenia...
-600... - wąsacz uśmiechnął się. Nie musiał szukać, wiedział że już go znalazł. - No nie wiem... nie zarobie na nim prawie...
-Aj tam! Odbijesz sobie na jakimś biednym skurlu! - gruby wyszczerzył brudne zęby, racząc sprzedawce odorem piwska – To co? Sztama?
-Sztama, sztama... – sprzedawca powstrzymywał śmiech – niech no stracę tym razem...
Gruby radośnie oparł topór o stragan wąsacza i sięgnął po sakiewkę. W przeciągu zaledwie paru sekund, jego pyzate oblicze zdążyło zmienić barwy z głębokiej czerwieni poprzez purpurę, na bieli skończywszy.
-Moja sakiewka! Złodziej! - gruby zaczął rozglądać się nerwowo dookoła – Szpicowany złodziej!
Sprzedawca zaklął pod nosem. Prze z jakiegoś trepa, właśnie przepadł mu najlepszy zarobek w tym tygodniu. Rozejrzał się. Dookoła krzyczącego grubasa jak to zwykle bywa, zgromadził się już całkiem spory tłumek, który miał widowisko. Przeklinano na czym świat stoi, złorzeczono na wstrętnych złodziei, którzy nigdy nie uznają świętości oraz wspominano czasy gdy można było bez obawy zostawić otwarte domostwo.
-Nie ma brzdęku, nie ma topora...- sprzedawca szybko przeniósł ciężką broń na tył straganu.
Grubas właśnie szarpał jakiegoś młokosa który odważył stanąć się najbliżej, wykrzykując wyzwiska i przeklinając głośno. Na rogu alei, w cieniu rzucanym przez ogromny dach kościoła ciemna sylwetka przyglądała się całemu zdarzeniu uśmiechając szyderczo. Czerwone oczy obserwowały miotającego się grubasa który właśnie głośno o coś się spierał z wąsatym sprzedawcą. Mężczyzna sięgnął do kieszeni i zważył w ręku grubą sakiewkę, na jego twarzy ponownie odmalował się uśmiech. Nie czekając na dalszy bieg wypadków, odwrócił się na pięcie i rozpłynął wśród zakamarków Ula.

:: Dwa dni temu ::
Wąska alejka tonęła w mroku. Otulona płaszczem ciemności postać przemykała bezszelestnie pomiędzy kolejnymi domami. Mężczyzna dobrze znał okolicę, w końcu urodził się tu, w Ulu... dzielnicy która uchodziła za slumsy Sigil... po której ulicami wieczorem spacerowali tylko odważni... albo głupi. Sigil. Miasto portali... miasto drzwi... klatka... dom pani Bólu. Ledwie dostrzegalne w mroku czerwone oczy wyłowiły znajomy kształt budynku. Mężczyzna lekko uśmiechnął się i przyspieszył, po chwili jednak zamarł w bezruchu. Ciszę nocy zakłócił urwany wrzask z miejsca do którego zmierzał.
-Pytam ponownie... GDZIE ON JEST!? - potężny mężczyzna w ciężkiej zbroi płytowej przechadzał sie po pokoju spoglądając spod otwartej przyłbicy na drobnego człowieka – Myślisz ze nie wydusimy tego z Ciebie? Bez takich żałosnych skurli jak Ty może wreszcie uda sie zaprowadzić sprawiedliwość na tym świecie... - silny kopniak powalił drobnego człowieczka na ziemie – SKUĆ GO!
Ciemna sylwetka przysłuchująca sie zza okna szybkim susem odskoczyła w najciemniejszy kąt koło budynku po przeciwległej stronie alejki, czekając na dalszy bieg wydarzeń. Po dłuższej chwili drzwi otworzyły się z trzaskiem zalewając uliczkę światłem. W progu leżał drobny człowiek z rękoma skrępowanymi na plecach z trudem starając się podnieść... miarowy stukot ciężko obutych stóp zbliżał się do niego. Był to krzywy Parry, paser u którego okoliczni złodzieje upłynniali „swoje” nowo „nabyte” dobra.
-WSTAWAJ ŚCIERWO! - ciężka rękawica podniosła go i postawiła do pionu – Sam będziesz szedł... na przyjemności trzeba zasłużyć!
W drzwiach ukazał się potężny ciężkozbrojny rycerz. Fantazyjnie zdobiona, lśniąca złotem zbroja płytowa zdawała się nie sprawiać mu trudności w poruszaniu się. Jego kroki były szybkie i energiczne. W prawym ręku jaśniał miecz dwuręczny, który momentami zdawał się wręcz emanować poświatą jakby obnażającą mrok. Rycerz zacisnął rękę na rękojeści miecza i wyszedł na zewnątrz rozglądając się czujnie. Jego wzrok zatrzymał się na skrytym w mroku mężczyźnie.
-TAM JEST! ZA MNĄ! - Ukryty zerwał się do biegu wzdłuż alejki – STÓJ ELKANTARZE! ODDAJ SIĘ W RĘCE SPRAWIEDLIWOŚCI!
Elkantar nie miał zamiaru ani czekać, ani oddawać się w niczyje ręce, tym bardziej iż nie miał wątpliwości że ścigali go Łaskobójcy, a ich definicja sprawiedliwości za wszelką cenę, niezbyt mu odpowiadała biorąc pod uwagę sytuację w której się obecnie znajdował. Wielki rycerz ściskając dwuręczniaka zeskoczył z progu i ruszył za nim. Po chwili z budynku wyskoczył razem z oknem łaskobójca w identycznej zbroi ściskając dwuręczny topór i dołączył do pogoni. Elkantar biegł ile sił w nogach, raz za razem kocimi susami omijając leżące na drodze przeszkody, sterty śmieci oraz śpiących tu bezdomnych, rycerze zaś z gracją podobną taranowi nie przejmowali się tym korzystając z masy i impetu, dystans jednak powoli się zwiększał. Mężczyzna dysząc wybiegł na placyk. Na wprost niego wznosił się majestatyczny budynek kostnicy, królestwo frakcji grabarz. Szybko uskoczył w ciemny zaułek i schował się za skrzynią. Z sakwy przytroczonej do pasa wydobył małe pudełeczko z drobnymi kolcami i wbił je w skrzynię jak najwyżej się dało kierując je do góry, następnie rozciągnął cienką nić w dół, zahaczył o skrzynię, przeciągnął i przymocował po drugiej stronie wejścia do zaułka. Łomot pędzących rycerzy słychać było coraz bliżej, odczekał jeszcze chwilę i wbiegł wgłąb zaułka jak najgłośniej potrafił. Łaskobójcy zatrzymali się. Rycerz z dwuręczniakiem ruszył powoli, widząc złodzieja w zaułku zaśmiał się donośnie.
-No proszę proszę... - mężczyzna wyszczerzył się złośliwie – Taki cwany skurl... tak się dać złapać...
Topornik, podniósł przyłbicę i ruszył powoli w ślad za dowódcą, starając się bezskutecznie przeniknąć wzrokiem gęsty mrok. Elkantar ścisnął kurczowo rękojeść czarnego sztyletu cofając sie pod ścianę i licząc kroki rycerza.
-Co kaduku...? Skończyły sie możliwości ucieczki?
Łaskobójca wykonał kolejny krok do przodu, zahaczający ciężko obutą nogą o delikatny sznurek. Z metalowego pudelka wystrzeliła w górę chmura silnie stężonego kwasu. Dowódca złapał się za twarz i ryknął jak ranne zwierze, miotając się dookoła, miecz z łoskotem upadł na kamienie alejki. Topornik zatrzymał się w wejściu zaułka bojąc ruszyć. Złodziej bardzo liczył na taki ruch. Momentalnie uklęknął na jedno kolano i zdjął przewieszony przez plecy czarny długi łuk, płynnym ruchem rozpiął kołczan na plecach, wyjął z niego strzałę o czarnych lotkach i naciągnął cięciwę. Od tego strzału zależał wszystko... mężczyzna spowolnił oddech i starannie wycelował. Ciche skrzypnięcie cięciwy zwróciło uwagę topornika, zanim jednak jego umysł zdążył wysłać impuls o uniku, ciało padło martwe na ziemię. Z pod przyłbicy, między oczami sterczał czarny drzewiec strzały. Złodziej, zamknął kołczan i przewiesił łuk przez plecy, po czym dobył z pochewki matowy sztylet i zaczął zbliżać się do oślepionego. Dobrze wiedział że nie mógł pozwolić sobie na pozostawienie żywego świadka wydarzeń. Łaskobójca jęcząc z bólu siedział pod ścianą bezradnie.
-No proszę proszę... - Elkantar zakpił – Taki cwany skurl... tak dać się złapać...
Czerwone oczy zwęziły się lekko i błysnęły blaskiem, złodziej szybkim ruchem poderżnął gardło rycerza.
Wieczór nie okazał się taki zły. Łaskobójcy, nie ślubowali ubóstwa, więc ich sakiewki były pękate.

:: Wczoraj ::

Wschodzące słońce powoli wznosiło się na horyzont, oświetlając skąpane w mroku uliczki Sigil. Elkantar wślizgnął się do karczmy „Pod gorejącym człekiem”, prześlizgnął się na zaplecze omijając główną salę i zszedł do piwnicy schodami. Błyszczące czerwone oczy wyłowiły z mroku świece które po chwili radośnie błysnęły ogniem rozpraszając mroki pomieszczenia. Złodziej szybko zamknął oczy i przeszedł ze spektrum podczerwieni na normalne widzenie. Pomieszczenie było raczej niewielkie. W jego centralnej części stał stolik, na którym obok miski, sztućców i świec można było też zauważyć grube tomisko o dźwięcznym tytule „Sfery”. Elkantar od lat obiecywał sobie że przeczyta tą książkę by móc opuścić Sigil w razie potrzeby, nigdy jednak nie mógł znaleźć na to czasu ani ochoty. Pod ścianą na wprost drzwi mieściła się niezbyt wygodna prycza, oraz skrzynia w której złodziej trzymał swoje rzeczy. Mężczyzna podszedł do łóżka i rzucił na nie łuk, następnie rozpiął zapinkę płaszcza i zsunął czarną przepaskę zasłaniającą twarz poniżej czerwonych oczu. Spod kaptura wysypały się czarne lekko kręcone włosy, pośród których sterczały małe różki. Złodziej zrzucił płaszcz, odsłaniając matowo czarną skórzaną zbroję, poprzecinaną w kilku miejscach paskami, poniżej zbroi mała pochewka zamocowana na tylnej części pasa skrywała jego ukochany sztylet. Nie miał bladego pojęcia jak się zwał, o ile jakiekolwiek nosił imię, pamiętał jednak że wielmoża któremu go ukradł parę lat temu postawił całe Harmonium w gotowości byle go tylko odnaleźć. Elkantar wydobył sztylet i zaczął obracać w dłoni. Miał on długie matowe proste ostrze które zdawało się pochłaniać otaczające go światło, nigdy też nie wymagał ostrzenia. Zwieńczeniem ostrza była nieduża czarna rękojeść z rogu jakiegoś zwierzęcia, prawdopodobnie Cieniostwora. To właśnie ten sztylet wywołał u złodzieja prawdziwa miłość do czerni, wszystko co od tej pory używał było proste, wręcz ascetyczne bez żadnych zdobień oraz matowo czarne. Złodziej odpiął kolejne paski zbroi i położył ją na łóżku, odczepił również od pasa swoją sakwę wypełnioną różnymi pudełkami które tak bardzo lubiał. Jego ciało pokrywały liczne tatuaże, których autorem był Upadły, jeden z Dabusów - sługusów Pani, który po buncie został wygnany i zmuszony do stąpania po ziemi. Niektóre z tatuaży przedstawiały wydarzenia z jego życia, inne zaś zwiększały jego umiejętności, lub też dodawały nowe. To dzięki nim potrafił praktycznie znikać ludziom z oczu nawet gdy mrok jeszcze całkiem nie zapadł, stąpać dużo ciszej niż inni złodzieje, skuteczniej unikać ciosów czy też dokładniej celować. Jego ulubionym tatuażem był tatuaż cieni który nosił na lewym przedramieniu, dzięki któremu mógł raz na jakiś czas zniknąć jak przy użyciu mikstury niewidzialności... kosztowało go to jednak bardzo wiele wysiłku i nie miał pojęcia czy magowie używając prawdziwego widzenia mogli go odkryć czy nie, wolał jednak tego nie sprawdzać...
Drzwi do pokoju otworzyły się cicho. Elkantar doskonale wiedział że tylko jedna osoba oprócz niego wie jak je otworzyć bez uruchomienia pułapek.
-Nadstawiam uszu Jaar...
Karczmarz wchodząc do pokoju był wyjątkowo poważny.
-Zwijaj się... - odchrząknął – u góry są trepy z Harmonium i zakute pały z Łaskobójców... i tym razem nie wyjdą bez przewalenia tej budy od góry do dołu...
-Szpicowane żałosne skurle... - Złodziej nie krył radości – Dokąd się zwijac?!
-Tu Cie wpiszą do księgi umarłych... no chyba że...
-Knebel! - Czerwone oczy zaświeciły wściekle... - By ich... nie dam się skurlom bez bitki...
Kaduk wyrwał sztylet z pochwy i wściekle wbił w księge na biurku. W pokoju zagrzmiało i nad ksiegą zamigotał błękitny portal. Karczmarz uśmiechnął się do Elkantara.
-Pakuj się krwawniku... chyba czas w droge... tylko sie pospiesz, nie wiem jak długo uda mi się zatrzymywać te trepy na górze...
Gdy karczmarz wchodził po schodach złodziej już ubrany dociągał paski zbroi i wypełniał sakwę podróżną.

:: Chwila obecna ::

Elkantar podniósł się oszołomiony. Był ranek. Było zimno. Przypadkowo wywołany portal rzucił go dużo dalej niż przewidywał... ale jak daleko? Gdzie jest? Tego nie wiedział. To miejsce było dziwne. Było bardzo jasne... i takie czyste. Początkowo myślał że to jakiś zewnętrzny plan... jakaś odległa sfera. Słyszał kiedyś ze w piekłach panuje wieczny chłód, tu jednak nie czuć było Baatorem... gdzie się znalazł? Tym razem ktoś naprawdę skutecznie mu przyśmiał...
Złodziej podniósł się i otrzepał. Nie był do końca pewny z czego, ale juz sie przekonał że poza chłodem i wilgocią nie było to groźne. Intuicja podpowiadała mu by iść na wschód, jako że słuchając jej już kilka razy wykaraskał się z niezłej kabały, postanowił ruszyć w kierunku wschodzącego słońca. Ta wszechobecna biel go doprowadzała do furii... był widoczny jak na dłoni, a bardzo nie lubiał tego uczucia, szedł jednak dalej.
Po dwóch godzinach marszu czerwone oczy zauważyły jakieś dziwne zabudowania. Wyglądało to jak z obrazków w książce o sferach... pierwsza sfera? Tego złodziej był pewny, samej krainy jednak nie rozpoznawał. Przyspieszył kroku.
Elkantar wszedł między zabudowania. Ubrany na czarno nie miał możliwości się ukryć, zacisnął więc rękę na rękojeści sztyletu pod płaszczem i rozglądał czujnie. Usłyszał szmer z lewej strony.
-Witam waćpana!
Złodziej ze sztyletem ukrytym pod płaszczem odwrócił się w kierunku głosu. Naprzeciw niego stał człowiek o ogorzałej twarzy w futrze z wilka i uśmiechał się do niego szczerze. Tak... to był człowiek, stary... ale człowiek. I mówił wspólnym... jakimś jego dialektem.
-Do każdego skurla tak trukasz starcze? - Elkantar przyjrzał się człowiekowi uważnie.
-Że jak? Panie, nie wiem o czym do mnie zagajasz, ale ta wasza kompanija to w karczmie jest...
-Kompanija? Co Ty mi tu za jazdę...
-Nie jazda, ale kompanija no! Waćpan sam obaczy jak do karczmy zajdzie! Tam paru takowych jak pan w czarnych szatach kompanów jest...
-Nie wkopujesz mnie starcze...? - Czerwone oczy utkwiły w starcu, który szybko spojrzał w ziemię speszony.
-Nie panie... kompanija w karczmie. Ten duży budynek, o.. tam – starzec wskazał palcem karczmę po czym zatrzasnął drzwi i zniknął w domostwie.
Mężczyzna obawiał się owej ''kompaniji'', ale wyboru nie miał, jesli ktoś wiedział gdzie jest, to moze oni. Potężny powiew wiatru i opady tego białego zimnego gówna którego już delikatnie mówiąc nie lubiał przyspieszyły decyzję. Po chwili, wszedł do karczmy.
Otworzył drzwi, w jego twarz buchnęło gorąco. Miękkim krokiem wszedł do karczmy i rozejrzał się czujnie. W środku było w miarę spokojnie, stoliki były porozstawiane po całym wnętrzu, zajętych było jednak tylko kilka. Przy oknie siedziało paru ludzi podobnych do tego który go zaczepił na zewnątrz, pod schodami zaś w cieniu zobaczył dość dziwną grupę śmiałków. Najbardziej w oczy rzucał się potężny rycerz w dziwnej zbroi która ukrywał pod płaszczem, ten od razu wlepił w niego swój przenikliwy wzrok, i to razem z dziwnym czaromiotaczem. Po drugiej stronie stołu był jednak drugi czaromiotacz... ten jednak starał się wywiercić dziurę w blacie za pomocą widelca i zbytnio nie zwracał uwagę na resztę towarzystwa... pomiędzy nimi siedziało jeszcze paru. Dość potężnie zbudowany siwowłosy, który również zaczął się mu przyglądać, obok którego siedziało dwóch długouchych o ile dobrze pamiętał z opowieści starego Eba „Elfitow” czy cos takiego, z czego jeden był blady, a drugi jego odwrotnością. No i trzy kurduple... jeden niezbyt przyjemnie wyglądający, chyba krasnolud, oraz rasa której nie miał przyjemności oglądać. Taki krasnolud który barki miał raczej wąskie i długie ręce... dziwne. Całość z wyglądającymi na śmiałka rycerzem i czaromiotaczem nie wyglądała jednak zbyt przyjaźnie, postanowił więc najpierw ich poobserwować troche. Swoje kroki skierował ku karczmarzowi.
-Pochwalony panie... - karczmarz unikał jego czerwonych oczu – w czym pomóc moge?
-Wszystkie trepy tu takie trukliwe? Każdy kłapie jadaczką jak mnie obaczy... pokój mi potrzeba...
-Pokój... - osłupiały karczmarz powoli analizował to co przed chwilą mu powiedziano – Tak, tak.. mamy, mamy!
-Ile brzdęku za noc?
-Yyyy... slucham panie?
-No ile brzdęku?! - Elkantar otworzył sakiewkę i wyjął parę monet i wycedził – I – L – E ?
-Pięć panie...
Karczmarz wyjął klucz i zaczął objaśniać który pokój, lecz złodziej był zbyt zamyślony by słuchać. Dorzucił jeszcze 5 monet prosząc o obfite śniadanie i ruszył na górę odprowadzany spojrzeniami śmiałków. Gdy wszedł do pierwszego otwartego pokoju, zdjął płaszcz, rzucił się na łóżko i zaczął rozmyślać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mag siedział razem z tą częścią drużyny, która była wstanie wstać, w głównej izbie karmy. Z pewnych powodów nawet część z tych którzy zeszli na dół jakoś dziwnie patrzyła na jedzenie. Kain nie zwracał uwagi na rozmowy toczące się wokół niego. Był pogrążony w myślach na temat ostatniej nocy. Oderwał się od nich tylko na chwile żeby zobaczyć kto wpuścił do środka zimne powietrze, tutaj trzeba zauważyć że wszystkie karczmy miały jedna cechę wspólną, za wyjątkiem chrzczonego piwa i wina. Zawsze kiedyś ktoś wchodził wszystkie głosy cichły na chwile a głowy zwracały się w kierunku przybysza. Nie inaczej było tym razem. Choć dla zwykłej gawiedzi przybysz mógł być jakąś sensacją, dla maga był tylko kolejnym poszukiwaczem przygód. Jak stwierdził Furr, okiem fachowca, mógł być złodziejem co oznaczało że będzie trzeba pilnować swoich sakiewek. Jedyną rzeczą jaka nie była taka zwykła był akcent obcego i to jak nazywał co poniektóre zwyczajne rzeczy.
-Pochwalony panie... - karczmarz unikał jego czerwonych oczu – w czym pomóc moge?
-Wszystkie trepy tu takie trukliwe? Każdy kłapie jadaczką jak mnie obaczy... pokój mi potrzeba...
-Pokój... - osłupiały karczmarz powoli analizował to co przed chwilą mu powiedziano – Tak, tak.. mamy, mamy!
-Ile brzdęku za noc?
-Yyyy... slucham panie?
-No ile brzdęku?! - Elkantar otworzył sakiewkę i wyjął parę monet i wycedził – I – L – E ?
-Pięć panie...
Taa, zdecydowanie nie był stąd. Jednak uwaga Furra przypomniała o czymś magowi. Chyba nie zamknął pokoju, a już na pewno nie zabezpieczył drzwi, a w takim towarzystwie lepiej było uważać na swoja własność, której co prawda dużo nie było ale jednak miała sporą wartość. Zwłaszcza księgi z zaklęciami. Gdyby ktoś je ukradł Kain sprawił by że jego śmierć ciągnęła by się w nieskończoność . Za kradzież czegokolwiek innego po prostu by zabił. Kiedy odchodził od stołu, klnąc pod nosem, towarzysze odprowadzali go dziwnymi spojrzeniami. Może dlatego że mag rzadko kiedy tracił panowanie nad sobą w ten sposób? A może wiedzieli coś o jego nocnej przygodzie? Choć nie przypuszczał żeby wycieli mu taki kawał, zwłaszcza że wiedzieli co był gotów zrobić za cos takiego. A jednak cos we wzroku Farina mówiło że mógł wiedzieć nieco więcej na ten temat. Mag szedł na pamięć do siebie, nie zwracając na nic uwagi. Był tak zamyślony że dopiero parę sekund po tym jak wszedł do pokoju zdał sobie sprawę z sytuacji. Zresztą postać która była w pokoju była podobnie zaskoczona. Po kolejnej chwili kiedy mierzyli siebie spojrzeniami do Kaina dotarło że widział tego człowieka jak wchodził parę minut temu do karczmy. Choć jak szybko się zreflektował, nazwanie go człowiekiem nie było do końca trafne. Co prawda mag nie spotkał ich wielu ale wiedział co nieco na ich temat. Przed sobą miał istotę będącą potomkiem człowieka i diabła lub innego mieszkańca otchłani. Diabelstwo, lub kaduk jak mówili inni. Wszystkie te myśli przemkły błyskawicznie przez głowę maga. A wszytko to trwało może kilka sekund.
-Kim jesteś?
-Ktoś ty? – pytania padły niemal jednocześnie.
-To ja tu będę zadawał pytania. A teraz… - Kain nie dokończył.
-A teraz trepie stoisz na moim dywaniku za który brzdęk na ladę do tego skurla na dole trafił, wiec albo trukasz do rzeczy, albo wypad bo Cie wystawie za izbę...
-Wystawić to se możesz łeb za okno. A jak życie i zdrowie ci miłe to zabieraj swoje rzeczy i wynoś się stąd do siebie.
-Że co?
Elkantar rozejrzał się po pokoju, jego wzrok zatrzymał się na otwartych drzwiach, oraz na kluczu z numerkiem który trzymał w ręku. To nie był jego pokój.
-Pfff... obczaiłem że w tej obskurnej norze coś śmierdzi, ale to nie wina tej budy jak widze. - Kaduk podniósł się z łóżka i zaczął zwijac rzeczy - A na przyszłość to do drzwi taki mały duperel zwany ''kluczykiem'' dają, to sie obraca w kółko w tej dziurce... obrobić Cie ktoś może... o ile wywietrzysz pokój, bo baatorem tu prawie śmierdzi...
Mag przyglądał się przez chwile w milczeniu. Miał gorącą ochotę zwyczajnie zabić tego jegomościa. Jednak nie zrobił tego, i wiele razy później zachodził w głowę czemu tak postąpił.
-Taa? To może powiesz z którego piekła się wyrwałeś. Obiecuje że za dwie sekundy wrócisz na swoje miejsce.
Czerwone oczy wpatrzyły sie w maga lekceważąco.
-Aleś mi teraz smuta rzucił! Już mam się obawiać Tartara, znaczy się? Patrzcie go! Bystrzak-czaromiotacz w kolorowej kiecce w prążki do piekieł mnie zsyła... - złodziej przewieszał łuk przez ramie - a Tyś w ogóle piekło kiedyś obczaił? Czy w tych Twoich mądrych tomiskach obrazki widziałeś?
-A czy widziałeś kiedyś jak łatwo się mówi z wyciętym językiem? Widziałem rzeczy przy których Tartar i Bator są całkiem przyjemnymi miejscami. Ale może wielce wielmożny pan kaduk widział już wszystko? I piekła zwiedził, i w niebie się przechadzał. Ano to może i pokój panu przewietrzyć? Byle nie za mocno bo się wielmożny pan jeszcze zaziębi.
Czerwone oczy ponownie spoczęły na magu.
-Tia, nie wątpię ze widziałeś takie miejsca, toż to wystarczy Twój pokój obczaić, każdy biedny skurl by juz wolał Baator, tam przynajmniej ktoś Ci może szybko cierpienia skrócić a tu pozostaje słuchać smutów jaśnie-wielmożnego-pana-Obieżysfera! Taki z Ciebie krwawnik? To co wiesz o sferach, co? Na portalach też się może znasz?
-O sferach wiem więcej niż byś chciał. O portalach co nieco też. A powiedz mi co tam w Sigil słychać? Bo stamtąd się wyrwałeś prawda? O tym świadczy twój akcent, fakt że za pokój wart co najwyżej parę srebrników płaciłeś złotem, no i to. – tutaj mag wyjął z kieszeni monetę identyczną z tymi którymi kuduk płacił karczmarzowi. – A teraz do rzeczy. Przed kim uciekasz? Bo wątpię żebyś wybrał się na wakacje na pierwszy plan.
-A coś Ty czaromiotacz nagle taki koleś dobry? Ale fakt, bystrzak to jesteś - Mężczyzna lekko uspokoił sie i zaczął przyglądać badawczo magowi - A skad ja mam wiedzieć że Ty jakiś Łowca jeleni nie jesteś i nie chcesz mnie zdybać?
-Zakładam że na słowo to mi nie uwierzysz? Ano wiedzieć nie możesz, ufać nie masz powodu, więc co mamy z tym zrobić? I pewnie fakt że chodzi mi tylko o własną skórę na wypadek jakby ktoś miał tu za tobą wpaść raczej nie przekona? Zresztą jak bym chciał cię wsypać to już bym to zrobił. A może zwyczajnie szukam usług złodzieja? Bo jak wnioskuje z wyglądu, właśnie tym się trudnisz. – co prawda było to spostrzeżenie Fura ale nie było sensu się do tego przyznawać.
Kaduk zamyślił się. Z jednej strony doświadczenie mówiło mu żeby trzymać knebel, z drugiej zaś ten mag zdawał się mówić prawdę... a poza tym gdyby chciał wrócić do Sigil to sam tego nie dokona.
-No to obczaj że miałem wakacje przymusowe, bo twardogłowi i Łaskobójcy na usługach jakiegoś wielmożnego ciołka chcieli mnie zdybać. Więc tak sobie zczaiłem ze sie wybiore na zadupie gdzie takie białe zimne gówno się sypie z nieba, obznajmie się z ciekawymi pierwszakami... - mężczyzna lekko parsknął śmiechem - a kanciarzy w grupie to Ci chyba nie brakuje, bo tam w dole to z dwóch takich przy stole z Tobą trukało. Na co Ci kolejny?
-Powiedzmy że kompani nigdy za wiele. Tak, tak wiem. Z taki tekstami to do dziewięciu otchłani, nie? A na poważnie to niedługo szykuje się niezła impreza, zysk będzie całkiem spory z tym że jest pewne ale. A rozwiązaniem tego ale możesz być ty o ile znasz się na pułapkach.
-Pułapkach... - na twarzy kaduka zagrał lekki uśmiech - Tia, pudełka to coś w czym dobrze obcykany jestem. A brzdęk do mnie zawsze przemawia... - wyszczerzył zęby - Co za jazda bedzie?
-Widzę że Cię zaciekawiłem. To dobrze ale wszystko w swoim czasie, a najpierw chciał bym wiedzieć czy w to wejdziesz? Szczegółów nie mogę zdradzić, ale do tego chyba jesteś przyzwyczajony? No i może w końcu dowiem się z kim mam przyjemność?
- Z trzecim nadrzędnikiem Harmonium... - mężczyzna wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu - Dobra, czaromiotacz... Elkantar jestem - podał rękę magowi- i tak, ''wchodzę w to'', nic lepszego na tym zadupiu raczej nie obczaje.
-Kain, i do jasnej anielki przestań mnie nazywać czaromiotaczem! Jestem MAGIEM, cienia gwoli ścisłości.
-Niech ci tam będzie czaromiotaczu. – kuduk wyszczerzył zęby –Dobra, koniec trukania, musze sobie znaleźć nowe leże. – wychodząc dodał jeszcze pod nosem, jednak na tyle głośno żeby mag usłyszał. - Szpicowane srebrniki... dam ja temu No żałosnemu karczmianemu skurlowi brzdęku powąchać za tą śmierdzącą norę...
Kain tylko pokręcił głową zastanawiając się ile karczmarz straci na tym złotym interesie jaki dzisiaj ubił. Profilaktycznie spojrzał jeszcze czy nic mu nie brakuje. Mimo że kuduk wydawał się porządku to na początku rozmowy mógł coś zwędzić. Jednak wszystko było na swoim miejscu. Mag zamknął drzwi, obłożył je zaklęciem i wrócił do reszty.
-Co tak długo ci to zajęło?
-Niedługo sami się dowiecie…- na twarzy maga zagościł złośliwy uśmieszek.


[jak widać mamy nowego gracza, żeby nie było wątpliwości napisze tylko że Nick z forum Krondar, gg: 416521 w grze Elkantar, rasa: diabelstwo, :profka: złodziej, charakter: prawdziwie neutralny(wredny), i prośba gracza żeby wszelkie dłuższe dialogi z nim konsultować przez wzgląd na specyficzny styl wypowiedzi jego postaci. No i jeszcze na koniec oficjalne powitanie off-topowe: Witamy w grze :-] ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wojenne bębny wydawały straszne odgłosy, które było słychać wszędzie. Padał ulewny deszcz, a niebo było na tyle zachmurzone, że jedynym blaskiem światła były pioruny, które wydawały przerażające odgłosy. Ziemia robiła się miękka, a stopy dziesiątek paladynów zatapiały się w powstałym błocie. Dookoła był ciemny las, a dalej góry. Byli to słudzy Boga Jedynego Zakonu Dzikiej Róży. Dzielni wojownicy pomagający biednym, starym i samotnym ludziom. Co robili w ciemnym lesie i w taką pogodę?
- Sir?
- Tak?
- Nie znajdziemy go. On musi być gdzieś indziej.
- Musimy szukać dalej! Byli tu! Nie wrócę bez Niego! Jest zbyt cenny.
- Panie nie mamy szans. Błoto robi się coraz większe, konie są zmęczone, a ludzie… a ludzie dziwnie osłabieni.
- Nie mogę odpuścić. Gdzieś tu są. Gdzieś to, tu mają.- dowódca mówił sam do siebie
- Co mamy robić?
- Przenocujemy tu. Rozbijcie mi namiot.
- Tutaj? W tym błocie?
Rozległ się głośny grzmot pioruna.
- Wyślij kilku ludzi na zwiad. Kiedy wyjdą promienie Słońca ruszymy dalej.
- Tak jest!
Po kwadransie namiot był rozstawiony. Ulewny deszcz zamoczył dowódcy wnętrzności zbroi, ale on nic sobie z tego nie robił. Był przerażony, a zarazem opętany jakimiś myślami. Szukał kogoś albo czegoś. Siedział na wielkim, czarnym ogierze, który wydawał być się nie spokojny.
- Pomóżcie mi zejść.
Kilku piechurów- nie paladynów wykonało polecenie, a następnie udał się do namiotu. Tam rozebrał się i poszedł spać. W tym czasie bębny ucichły.



Darkus przerzucił się na drugi bok. Wyglądał na osłabionego.



Dowódca obudził się , gdy promienie słońca nie dawały mu spać.
- Głupia służba nic nie potrafi porządnie zrobić. Straże!
Była głucha cisza.
- Straże!
Nikt nie odpowiadał, więc wstał, założył zbroje i wyszedł z namiotu. To, co ujrzał było najgorszym koszmarem. Wszyscy jego podwładni, co do jednego leżeli martwi na ziemi. Jedni mieli zgruchotane czaszki, inni byli poprzebijani strzałami… zrobionymi z ludzkich kości. Ani słudzy, ani paladyni nie przeżyli, tylko on jeden. Zaczął padać śnieg i wiać mroźny wiatr. Odgłosy bębnów znów zaczęły nosić się po całej okolicy. W lesie było słychać trzask łamanych gałęzi.
Dowódca nie mógł znaleźć koni, musiały uciec. Na ziemi była już centymetrowa warstwa śniegu. Trupy, które tu leżały nie miały lekkiej śmierci, a teraz jeszcze zamarzały. W tym czasie paladyn poczuł dziwny odór, a z lasu powychodziły dziwne, zakapturzone postacie, więc wyjął miecz.
- Precz stąd!- krzyknął
Był otoczony.
- Jestem wysłannikiem patriarchy! Jestem dowódcą regimentu lwiego serca zakonu dzikiej róży! Nakazuję Wam rozsunąć się.
Oczywiście był to głos paniki… Sprawa była przesądzona, lecz trochę inaczej miała się zakończyć. Tajemnicze postacie zdjęły kaptury. Pod kapturami nic nie było!
- Przyszliśmy po twoją dusze paladynie- ozwał się syczącym głosem „ktoś”
- Zmory nieczyste! Coście zrobiły z moim oddziałem!

- To niewiedza ślepych i złych, to uczyniła. Zło żywi się głupotą i istotami, które mają szacunek do rzeczy doczesnych.
Po tych słowach przy niewidzialnych istotach lub zjawach pojawiły się łuki.
- Giń świętoszku. Bądź kolejnym przykładem męczeńskiej śmierci. Im mniej Was tym więcej Nas.
Z łuków zostały wypuszczone kościste strzały. Potem był tylko głośny jęk i głuchy upadek na mroźny śnieg.



Inkwizytor przebudził się i spadł z łóżka. Z trudem oddychał.Za oknem panowała noc, a księżyc był w pełni. Kiedy wreszcie podniósł się z zimnej podłogi i napił się wody chwiejnym krokiem zszedł do towarzyszy wciąż urzędujących przy jednym ze stołów. Jak zwykle o czymś dyskutowali, ale paladyn przerwał im rozmowę.
- Ile jeszcze czasu tu będziemy? Wyraźnie ta karczma mi nie służy. I co my tu właściwie robimy? Czy ktoś wreszcie może wyjawić nam plany?!- rozdrażniony, a zarazem dziwnie osłabiony inkwizytor zadawał szybkie pytania.
Wszyscy, którzy znajdowali się w karczmie mogli bez trudu rozpoznać, że paladyn ma gorączkę, a oczy jakby straciły blask. Po chwili wytchnienia z trudem usiadł na jednym z krzeseł i czekał na reakcje drużyny.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mężczyzna bez trudu odnalazł swój pokój na końcu korytarza za zakrętem. Był bardzo pozytywnie zaskoczony jego wielkością i czystością, mając w pamięci małą norę czaromiotacza. Złodziej zamknął drzwi na klucz, po czym wyjął trzy małe pudełeczka i przymocował je do framugi i drzwi. Dwa z nich miały małe pazurki które trzeba było w odpowiedni sposób zaczepić, trzecie zaś było wyjątkowo nietypowe. Z tego pudełeczka był szczególnie dumny, od początku do końca było jego własną konstrukcją i już nie raz sprawdziło się w praktyce. Elkantar lekko przycisnął je do drzwi mniej więcej po środku, przestawił małą dźwigienkę i usłyszał lekki trzask, który był znakiem że wszystko działa tak jak powinno. Normalnie nie stosował tak wielu wymyślnych zabezpieczeń, w tej karczmie jednak byli kanciarze którzy ze standardowymi pułapkami mogli sobie radzić bez problemu, wolał więc polegać na swoich własnych rozwiązaniach. Nie miał też zamiaru dać sie nikomu zaskoczyć nieprzygotowany, szczególnie jeśli ten ktoś wyglądał na niezłego śmiałka lub czaromiotacza. Dobrze wiedział że ci chudzielce w sukienkach tylko na pozór wyglądają na kiepa, podczas gdy w rzeczywistości gdy są wyspani a w ich łepetynie pełno jest magii, jedyną metodą na pokonanie ich to atak z zaskoczenia przy jednoczesnym zdaniu się na ślepy los i wiarę w to że czaromiotacz nie rzucił na siebie jakiegoś uroku ochronnego.
Sakwa podróżna wylądowała z lekkim stuknięciem na ziemi koło łóżka, po chwili dołączył do niej łuk i płaszcz. Kaduk otworzył okno wpuszczając do środka mroźne świeże powietrze. Odetchnął głęboko i zamyślił się, przyglądając bezkresnemu morzu bieli. Brakowało mu ruchu i gwaru Ula, jednak to powietrze było czymś tak świeżym i odmiennym że nie sposób było o lekki zachwyt. W jego głowie wiele myśli biło się ze sobą. Co robić dalej? Próbować wracać do Sigil? Czy może zostać tu i oddać się podróżom... pieniędzy zdecydowanie nie brakowało... A to byłoby zdecydowanie coś nowego i ekscytującego dużo bardziej niż kradzież w Ulu. A jesli zostanie, czy zaufać tym dziwnym śmiałkom? Elkantar uśmiechnął się na myśl o tym słowie Dziwnym.... Spojrzał na swoje odbicie w szybie, na różki i czerwone oczy. Przyganiał kocioł...
Sytuacja była dla niego nowa. Był w obcym świecie, wśród obcych istot których zamiarów nie miał możliwości obczaić. Wiedział jednak że czaromiotacz nie kłamał, mógł go przecież spopielić, albo zmienić w ropuchę jakimś dziwnym urokiem... nie zrobił tego jednak...
Nigdy nie pracował z kimś, był typem samotnika... w tym fachu nie była to zresztą nowość ani nic dziwnego. Mężczyzna ziewnął przeciągle. Wolnymi ruchami po odpinał paski swojej matowej zbroi i położył ją na stoliku koło łóżka, po czym rzucił się susem na miękkie łóżko. Momentalnie odpłynął do krainy snu. Śnił o Sigil, oraz śmierdzących uliczkach Ula.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować