Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

Von Dar naprawdę obawiał się o swoje życie. Jedna ręka, która była pomiędzy szyją, a łańcuchem ledwo pozwalała na krótkie wdechy, druga cały czas waliła w ziemię. Dalfred wciąż liczył, że ktoś to zauważy… Zabity przez goblina… to przecież byłaby tragedia!
- Wyrwijmy mu oczy!
- Nie język!
- Krzycz człowieczku! Krzycz!- ale wojownik nie wykonałby takiego polecenia nie tylko, że nie chciał, ale też z powodu, że na krzyk trzeba mieć większą ilość powietrza w płucach.
- Patrzcie jaki odważniak! Odetnijmy mu palce!
- Nogi!
- Uszy!
Nagle wszystko ucichło, nawet łańcuch rozluźnił się, a Dalfred usłyszał tylko głuchy upadek i czyjś krzyk. Po chwili ujrzał Długouchego! Co za miłe spotkanie!
- Cześć drwalu... - Phil pomachał mu ręką.
- Dzięki, że przysze... przyleciałeś mnie uratować!
- Taaa... tylko co teraz? - zapytał elf wyciągając strzałę z kołczanu i patrząc na zacieśniający się dookoła nich krąg goblinów. Udało mu się wpakować w brzuch jednego z nich strzałę. Ale wiedział, że po prostu nie zdąży zrobić tak z pozostałymi. Chwycił łuk mocniej i trzymał go jak miecz. W drugiej ręce trzymał strzałę mnąc jej lotki, ale licząc na to, że uda mu się ją w kogoś wbić...
- Razem zawsze raźniej umierać…- po tych słowach Dalfred szybko rozluźnił i zdjął łańcuch. Potem złapał swój topór z wbitym goblinem. Zaklinował się w czaszce, a śmierdziele zebrały się już na tyle do kupy by znów zaatakować… tyle, że tym razem dwie ofiary…
Topornik w końcu roztrzaskał łeb goblina o ziemie, dzięki temu topór był już wolny, a gobliny znów oddalily się na kilka kroków.
W tym czasie elf bronił się jak mógł, a wojownik przecinał sznur obezwładniający nogi.
Obrona elfa nie była najlepsza w końcu był stworzony jak widać do strzelania z daleka, a nie walki wręcz. Wojownik wreszcie mógł podnieść się i choć był obolały nabrał ochoty do walki i do obrony życia. Nie patrzył już się na elfa, ale coś mu powiedział.
- Dzięki za ratunek życia. To ja zajmę się tyłem, a Ty przodem- choć właściwie trudno stwierdzić, gdzie co się znajdowało. I wtedy von Dar usłyszał czyjeś słowa.
- Phil! Masz, łap!!!- Dalfred miał na dzieję, że to ktoś próbuje pomóc elfowi, a najlepiej, żeby był to miecz dla elfa.
Wbrew pozorom poszukiwacz przygód dobrze radził sobie z goblinami. Kiedy stał i nie martwił się tak bardzo o tyły był świetnym wojownikiem. Gdy, któryś z zielonych zbliżał się do Niego rozwalał mu czaszkę bądź ścinał. Teraz gobliny między sobą pokłóciły się przynajmniej po tej stronie Dalfreda, a o co? Oczywiście o to, że od razu go nie zabiły tylko kłóciły się od czego zacząć. Topornik wykorzystał tą sytuację i tak pomachał toporem, że kurduple ze strachu po raz kolejny porozchodziły się, ale znowu nie na długo… Po chwili zebrały się po stronie topornika na nowo. Naprawdę chciały skończyć z intruzami...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Elkantar zwolnił. Przemykał między kolejnymi drzewami niczym cień, uważnie stawiając kolejne kroki. Po jego lewej, panowała wrzawa i metaliczny jazgot broni, wspomagany krzykiem konających. Mężczyzna zobaczył ruch przed sobą, szybkim susem schował się za grubym pniem drzewa, wyciągnął strzałę o czarnym drzewcu i lekko naciągnął łuk obserwując mężczyznę.
Był to ten wnerwiający kurdupel z dwoma mieczykami. Jak się zwał? Ramon? Tia... chyba tia... Emanujące czerwonym blaskiem oczy spoglądały spod czarnego kaptura jak Ramon kopie Kaina, odchodzi na chwilę by przytaszczyć zielone truchło i rzucić koło twarzy maga. Kanciarz uśmiechnął się szeroko opuszczając łuk... jednego tej człeczynie odmówić nie mógł. Miał fantazję... Gobliny nie bez przyczyny nazywano śmierdzielami.
Mężczyzna ruszył w kierunku polany ukryty w cieniu drzew przemykając od jednego do drugiego. Kątem oka zauważył upadek długouchego, następnie pokazową wymianę ciosów Ekzuzego, oraz jego desperacki rzut mieczem w kierunku elfa. Sytuacja nie wyglądała tam zbyt wesoło. Jego wzrok przeniósł się w kierunku jaskini gdzie przyciśnięty do ściany Vlad bronił się zaciekle atakując niczym ranne zwierze, był jednak blisko ziemi i mimo potężnej siły zaczynał mieć wyraźne problemy. Małe hultaje!. Elkantar przyklęknął na jedno kolano koło drzewa, wyrównał oddech, wycelował i zwolnił cięciwę. Goblin który był najbliżej szpiczastouchego zawył i zaczął podskakiwać trzymając się za strzałę wystającą z lewego pośladka, co jego zieloni pobratymcy przyjęli gromkim śmiechem. Wymachujący już toporem Von Dar i Phil zyskali trochę miejsca i oddechu, miał nadzieję że dobrze go wykorzystają.
Kaduk wyskoczył spomiędzy drzew i dopadł do Ekzuzego łapiąc go za ramię.
-Gość z Ciebie, zdrowo obracasz majchrami – wskazał głową jaskinię i klęczącego Vlada - Do księgi umarłych go wpiszą jak ostatniego trepa... trza coś szybko obczaić!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ekzuzy ledwo zdąrzył rzucić mieczem, gdy nagle poczuł uścisk na ramieniu. Odwrócił się niemal natychmiast i już miał zamachnąć się mieczem, gdy usłyszał:
-Gość z Ciebie, zdrowo obracasz majchrami. – To był głos Elkantara. Diabelstwo wskazywało głową jaskinię i klęczącego Vlada - Do księgi umarłych go wpiszą jak ostatniego trepa... trza coś szybko obczaić!
- Jejku! Uważaj troszkę – syknął początkowo Ekzuzy – To było niebezpieczne. Już miałem walić na odlew… Mogłem ci coś zrobić niechcący…
- Pfff, taki kiep nie jesteś, co by nie obczaić, w co majchrem siekasz... – czerwone oczy zatrzymały się na mężczyźnie z lekko pytającym wyrazem – ... nie czas trukać! Olbrzyma tłuką!
- Masz rację – odparł wojownik, przemilczając komplement towarzysza.
Ekzuzy spojrzał tam, gdzie wskazywał mu Elkantar. Sytuacja rzeczywiście nie wyglądała zbyt ciekawie. Poraniony, obolały, zmęczony barbarzyńca ledwo bronił się przed coraz zacieklejszymi atakami goblinów. Ekzuzy nie wiedział jednak, co mógłby zrobić. Rzucenie się w sam środek walki, gdy nie było się Vladem, nie miało najmniejszego sensu. Zresztą, jak widać, nawet w jego przypadku to też za dobrze się nie skończyło.
- Co proponujesz? – zapytał Ekzuzy. – Trzeba ich jakoś rozproszyć – dodał po chwili.
- Cudaka w kasku, co te świetliki koło witki puszczał, trza zdybać! - Elkantar zaczął się rozglądać - Może im pobłyska koło czerepów i napędzi stracha?
- No dobra – przystał na to człowiek. – Nie mamy innego wyjścia. Ja zajmę tych tutaj w pobliżu i odwrócę ich uwagę. Z tego, co zauważyłem, umiesz się schować. Ty szybciej do niego dotrzesz. Utoruję ci drogę i upewnię się, że nikt za tobą nie idzie.
- Tylko gdzie on polazł!?
- Nie mam pojęcia. Straciłem zupełnie rachubę w tym ferworze walki. Zresztą… chyba więcej było tam magów? – powiedział Ekzuzy zatrzymując się wpół kroku, bo już miał zaatakować odwróconego plecami goblina.
- Ten od latarek na witce, Riviera pod krzakiem i tia, był jeszcze ten z siwymi kłakami... – Elkantar z całej siły kopnął goblina, który właśnie minął Ekzuzego, powalając go na ziemię – Szpicowany skurl! – odwrócił się ponownie do człowieka – No ten co prowadził…
Ekzuzy spojrzał na ruchy diabelstwa, który przewrócił właśnie przebiegającego stwora. Zamachnął się lekko i wbił miecz prosto, od góry, w klatkę piersiową goblina. Ten charknął, stęknął, a z ust wyciekła mu krwawa piana.
- Ten, co prowadził? – zastanowił się Ekzuzy przez chwilę wyciągając miecz ze zwłok. – Nie wiem, za dużo ich jest, jak na jeden dzień. Nef, może? Tylko, gdzie oni wszyscy są? Zaraza by to – przeklął Ekzuzy. – Ktoś musi tam być, kto może pomóc Vladowi rozgonić tę bandę…
Wojownik cały czas się rozglądał. Dookoła von Dara cały czas była gromadka, która w tej chwili nieco się rozluźniła. Miał nadzieję, że wraz z elfem, poradzą z nią sobie.
- No dobra, mam pewien pomysł – powiedział w końcu Ekzuzy i szepnął do diabelstwa. – Chodź za mną.
I obaj ruszyli w stronę lasu, omijając łukiem pozostałe gobliny.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Phil! Masz, łap! - elf obrócił się w stronę skąd dobiegł go krzyk. To Ekzuzy cisnął w jego stronę jeden ze swoich dwóch mieczy. Jednak sytuacja nie była wesoła. Phil nie miał wolnej ręki, którą mógłby złapac lecący oręż, a do dodatku atakowały go dwa gobliny. Elf zadziałał instynktownie. Zrobił piruet unikając ciosu dzidą, schylił się prawie do ziemi, kończąc obrót wbił strzałę bliższemu goblinowi prosto w brzuch. Prawą rękę miał wolną. Wstał i nadal się obracając złapał czubkami palców lecący miecz. Gdyby zrobił ten ruch ułamek sekundy później ostrze prawdopodobnie by się zatopiło. Łucznik wykorzystał impet lecącego miecza i kontynuował obrót. Był nieźle rozpędzony i ciął bliskiego goblina przy ziemi. W końcu Phil zaparł się nogami w ziemię i zobaczył efekt jego działania. Z prawej zdychał przebity strzałą goblin a obok... stały dwie goblinie nogi. Obok nich leżała pozostała część ciała. Phil uśmiechnął się kącikiem ust i złapał pewniej ostrze. Nie był wybitnym, ba nawet dobrym szermierzem. "Ale pomachać żelastwem każdy może..." Obrócił się przez ramię aby spojrzeć jak radzi sobie Dalfred. Temu szło całkiem nieźle. Co prawda goblinów jakby nie ubywało, ale już czuło się, że jest ich mniej i powoli wpadają w panikę. No i szanse na przetrwanie były teraz coraz większe. Elf dziękował w duchu Ekzuzemu za udany rzut i pomoc. Kątem oka zauważył siedzącego po drugiej stronie wejścia do groty Vlada. Cofnął się i uderzył plecami o plecy topornika.
- Dalfred! Spróbujmy jakoś przedrzeć się do Vlada! We trzech będzie nam łatwiej!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Prospero stwierdził, że gorsze od obecnego bólu głowy jest chyba tylko podwójne widzenie. Nie w sensie, że dysponuje się i infrawizją i normalnym widzeniem, ale to, że widzi się… podwójnie. Zmiennemu zdawało się, że podwójnie widzi już nie pierwszy raz, z tym, że wcześniejsze nie były wynikiem ciągłego uderzania się w głowę, choć też były powiązane z jej bóle. Tak, czy inaczej stwierdził, że "przybyło" goblinów i go chyba szlak trafi. Nie dość, że widział dwa elfy, to na dodatek niedaleko stały dwa Diabelstwa i również dwóch Ekzuzych… czy jak tam się odmienia jego imię. Tak, czy inaczej razem ich było pięciu, więc należało pomóc i elfom i drwalowi. To znaczy Dalfredowi. W zasadzie to i Vladowi przydałaby się pomoc, gdyż skończył się jego berserkerski szał.
- Ale gobliny i tak mają przewagę liczebną… - stwierdził sam do siebie Zmienny. Szybko przejrzał kieszenie i zdołał w nich znaleźć jeszcze pięć bełtów:
- Krucho z amunicją - parsknął wyjmując rapier i celując kuszą w prawej ręce, poszukując jakiegoś celu. Ponieważ najbliższe metry były wolne od "zieleni", podbiegł do Ekzuzego i Elkantara, którzy właśnie coś kombinowali:
- Szybko, w pięciu wyciągniemy ich stamtąd! - wydarł się Zmienny. Po chwili stwierdził, że i pobliskie gobliny (a niby takie durne jak powiadają ludzie…) i dwaj towarzysze jakoś dziwnie na niego patrzą. Prospero wbił w ziemie rapier i uderzył się pięścią w głowę - zez zniknął i w zasadzie cały świat też. Gdy Ekzuzy pomagał mu wstać z ziemi, usłyszał skrawek wypowiedzi Diabelstwa:
- … nie pij tyle, a najlepiej wcale, bo ci to nie służy…
- Dobra, dobra! Ty nie dostajesz od paru dni po głowie, a ja najwyraźniej mam do tego pecha! - Prospero wyszarpnął z ziemi rapier i pognał towarzyszy. W czasie biegu przyklęknął, wciąż jadąc po ziemi, przygryzł język, wycelował i strzelił w goblina kręcącego się zdecydowanie za blisko barbarzyńcy. Mały zielony łepek odskoczył od reszty równie paskudnego korpusu i potoczył się w ciemność. Właśnie miał dogonić pozostałą dwójkę, gdy skoczył na niego goblin, uderzając w głowę. Zielony stworek odrzucił włócznię i zaczął ucieczkę połączoną z piskiem potępieńca, gdy Prospero puścił mu wiązankę, którą akurat sobie przypomniał. Jednocześnie stwierdził, że po uderzeniu widzi czarno-biało, w zasadzie z kolorami przejściowymi. Spojrzał swoimi oczami świecącymi na czerwono i dogonił zieloną gnidę. Co prawda zapomniał zabrać ze sobą rapier, upuszczony przed chwilą, ale miał ze sobą niezaładowaną kuszę. Mając jednak na sumieniu nie zniszczenie swojego sprzętu zaczął okładać goblina gołymi rękoma, a nawet zadał cios z główki. Infrawizja zniknęła równie szybko, jak się pokazała. Zmienny odzyskał widoczność i wyszukał ręką kuszy:
- Masz ty zdradziecka szujo! - załadował bełt i strzelił goblinowi w czule miejsce. W kolano ma się rozumieć. Goblin zaczął piszczeć jeszcze głośniej i cieniej. Kusznik przeładował broń i wsadził ją do gardła goblina, żeby go uciszyć. Drugą ręką zasłonił się przed ewentualnym rozbryzgiem.
- Tego bełtu już raczej nie odzyskam - stwierdził beznamiętnie i wytarł kuszę o płaszcz: - A to trzeba będzie wyprać przed pójściem do miasta! - chwilę później dobiegał do towarzyszy i ładował jeden z pozostałych mu pocisków do kieszonkowej kuszy - nie miał nawet czasu wracać po rapier. Mając w prawej ręce broń, a w lewej ostatnie bełty, krzyknął do (a raczej na) pozostałych:
- Zbić się w okrąg! Bronić rannych!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Dalfred! Spróbujmy jakoś przedrzeć się do Vlada! We trzech będzie nam łatwiej!
- Dobra !- Wojownik bez zastanowienia zaczął jeszcze szybciej wymachiwać toporem, a gobliny nie miały ochoty zbliżać się by utracić swoje i tak marne życie. Jednak jeśli jakiś goblin przekroczył bezpieczną odległość dostawał toporem po łbie. Nie wszystkie kończyły się śmiercią. Część dostawała lekko, więc tylko sączyła się krew, średnie obrażenia zwykle kończyły się na odcięciu ucha, oślepienia, a te ciężkie zwykle kończyły się szybką śmiercią przez odcięcie łba.
Mimo wszystko śmierdzieli nie ubywało. Początkowo z elfem próbowali rozbić szyk w jakimś miejscu, ale zaraz tam pojawiały się dodatkowe śmierdziele.
- No dobra elfie mam plan!- Topornik starał się przekazać zamiary w całości Długouchemu, a jednocześnie odpierał ataki goblinów- Na początek powinniśmy z całej siłyyyy- głowa Dalfreda ominęła przelatujący kamień- powinniśmy się wydzierać jak najgłośniej i jak najgroźniej. Potem Ty osłaniaj tyły, a ja z całej siły z toporkiem zaatakuje przodujących przede mną wrogów. Powinny rozejść się, bo jak tego nie zrobią czeka ich niechybna śmierć. Wtedy tyyy- po raz kolejny ominął go kamień- wtedy Ty szybko ruszaj za mną póki będzie trwać zamieszanie. Biegnijmy ile sił w nogach do Vlada, a tam pomyślimy, co dalej.
Wielkiego wyboru nie mieli, więc przystąpili do realizowania planu. Najpierw głośny krzyk. Większość goblinów oddaliła się na kilka kroków, ale tylko na dosłownie kilka, gdyż tuż za nimi stała kolejna grupa goblinów, która uważając, że jest bezpieczna po prostu wydzierała się i zachęcała do walki. Skoro jednak zrobiło się luźniej Dalfred dał znak elfowi, że czas zacząć drugi etap. Topornik nawet przez chwile nie pomyślał o tyłach… Po prostu pierwszy raz w życiu zaufał elfowi i ruszył do ataku.
- AAAAAAAAAAAAAA Zdychajcie śmierdziele!- atak przygotowany z znienacka już na początek rozpoczął się od kolejnej przelanej krwi goblinów. Przed Dalfredem ukazało się zamieszanie i zaskoczenie zielonych. Część przepychała się próbując uniknąć ciosu topora, inne położyły się na ziemi, a jeszcze inne od razu uciekły widząc pierwszą krew obrońców kręgu.
I tak po kilku krokach powstała wystarczająca szpara.
- W nogi- krzyknął człowiek i ruszył do biegu, ale kątem spojrzał się czy jest elf no i na szczęście biegł za nim, a jeszcze bardziej za nim… zgraja goblinów.
Biegli ile sił w nogach po drodze atakując gobliny, które próbowały ich zatrzymać. Właściwie nie miały szans z rozpędzonym Topornikiem, a tym bardziej, że zaraz za nim był elf, a jeszcze dalej banda kurdupli. Wreszcie zbliżali się do Vlada, a tam blisko niego stał Zmiennokształtny, potem jeszcze Diabelstwo i Ekzuzy, wiec bez chwili namysłu dołączyli do nich. Chwila wdechu i Dalfred obrócił się i mocno zadziwił się, bo kiedy już pięciu „towarzyszy” było blisko siebie, to pędziła na nich cała banda rozwścieczonych zielonych. To było połączenie zgrai, która próbowała zabić elfa i człowieka i inne, które dołączyły w między czasie… Szykowała się wielka bitwa!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Rozglądając się na boki Elkantar dojrzał przedzierającego się w ich stronę zmiennokształtnego, trącił łokciem biegnącego obok człowieka i kiwnął w kierunku nadbiegającego.
-Ten zmienny... co zleciał z nieboskłonu - Elkantar szepnął
Lekko zziajany Prospero zatrzymał się przed nimi.
- Szybko, w pięciu wyciągniemy ich stamtąd! - wydarł się Zmienny. To co zrobił po chwili wprawiło kaduka w lekkie zdumienie. Zmiennokształtny wbił w ziemie swoją broń, po czym walnął się z całej siły pięścią w głowę tracąc równowagę i upadając. Elkantar trącił ramieniem Ekzuzego uśmiechając się szeroko.
- Ty weź go obczaj! To jakiś masochista albo bełtożłop! - kanciarz nachylił się nad zmiennokształtnym - Te, ptasion... nie pij tyle, a najlepiej wcale, bo Ci to nie służy...
- Dobra, dobra! Ty nie dostajesz od paru dni po głowie, a ja najwyraźniej mam do tego pecha!
Prospero jakby nigdy nic wyrwał z ziemi swoją broń i poganiając ich ruszył przed siebie. Pfff... wpierw z jasnego nieba na glebe leci jak kłoda, teraz sie po łepetynie napitala... jaka jazda dalej?
Złodziej pokiwał z politowaniem głową biegnąc za Ekzuzym w kierunku olbrzyma, w czasie jego rozmyślań Prospero wdał się w bijatykę z goblinami z której właśnie wracał rozcierając sińca.
- Zbić się w okrąg! Bronić rannych!
Biegnący obok niego człowiek był już blisko Vlada i zaczynał walczyć z najbliższymi mu śmierdzielami. Złodziej miękko uskoczył w bok, płynnym ruchem przewiesił swój łuk przez ramię i wyciągnął z pochwy matowy długi sztylet. Nie był zwolennikiem walki w zwarciu, nie pozostawiono mu jednak żadnego wyboru. Podczas gdy Ekzuzy wymieniał ciosy ze śmierdzielem, Elkantar doskoczył do kurdupla, szybko przekalkulował gdzie cios będzie najskuteczniejszy, dźgnął go z całej siły i nie czekając na reakcję uskoczył za człowieka. Goblin zagulgotał, zatoczył się i padł bez życia.
- AAAAAAAAAAAAAA Zdychajcie śmierdziele! - wrzask Von Dara odwrócił uwagę walczących. Razem ze szpiczastouchym przedzierali się w ich kierunku trafiając po drodze wchodzące im pod rękę bestyjki. Parenaście metrów za nimi, tłumek goblinów widząc swoja liczbę coraz pewniej ruszał do biegu...
- Psia rzyć! - zaklął Elkantar w stronę towarzyszy – Ostra jazda się szykuje... Alfred zdybał posiłki, tyle że małe, smrodliwe... i chcą nas wpisać do księgi umarłych...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Robiło się nieciekawie. Po chwili euforii, jaką przeżył Ramon na samą myśl o walce, nadeszły gorsze chwile. Nie tylko dla niego, lecz także dla reszty jego nowych znajomych.
Z początku Arvanti walczył bardzo rześko i sprytnie unikał ciosów wroga (pomijając incydent z własnych mieczem w bucie). Cóż z tego, jeśli siły opuszczają każdego wojownika, a na miejsce każdego zabitego goblina pojawiały się kolejne? W pewnym momencie Ramon poczuł ciężar swoich rąk, którymi wymachiwał bez ustanku przez dobre kilkadziesiąt minut. Walka dwoma mieczami była skuteczna, jednak bardziej męcząca niż ta w wykonaniu standardowego ostrza. Dlatego też ciosy Arvantiego stały się znacznie wolniejsze i bardziej przewidywalne, co w połączeniu z liczebną przewagą wroga nie mogło skończyć się zbyt dobrze...
W czasie całej batalii wiele się wydarzyło. Dalfred, lub drwal, jak zwykło się go nazywać, został skrępowany i obezwładniony przez gobliny. Ramon szybko dostrzegł beznadziejność sytuacji, w jakiej znalazł się topornik, jednak sam nie był w stanie mu pomóc. Od von Dara dzieliło go kilka wściekłych goblinów, co przy jego niskim wzroście stanowiło nie lada przeszkodę, zważywszy także na zmęczenie, jakie opanowywało wojownika. Jednak pomoc Ramona okazała się zbędna, gdyż udzielili jej inni. Wpierw elf chciał pobawić się w ptaka i zlądował na grupkę goblinów (swoją drogą latanie nie szło mu lepiej, niż Zmiennokształtnemu), później zaś Ekzuzy użyczył mu swojego miecza. Wojownicy szybko wyszli z opresji i postanowili odbić Vlada. Z tym także było nienajlepiej... Barbarzyńca leżał oparty o skalną ścianę i wymachiwał mieczem, starając się odpędzić od zgrai zielonego paskudztwa. W ferworze walki Arvanti dosłyszał niewyraźne okrzyki któregoś z wojowników:
- Dalfred! Spróbujmy jakoś przedrzeć się do Vlada! We trzech będzie nam łatwiej!
Mężczyzna już miał skierować się ku poturbowanemu barbarzyńcy, jednak jego drogę ponownie zagrodziły gobliny. Najwyraźniej przestały go ignorować, zobaczywszy kilka trupów w jego wykonaniu. Czarne oczy uważnie obserwowały próbujących okrążyć zdobycz goblinów. Arvanti musiał szybko działać, nie chcąc zostać otoczonym ze wszystkich stron.
- Te, Łajzarz! – do uszu wojownika dobiegły piskliwe głosy.
- Ło szo chozi?
- Iź piełszy!
- Szemu jaaa...
Golbin został jednak na siłę wypchnięty w stronę trzymającego pozycję bojową wojownika. Arvanti tylko czekał na ten ruch. Prawą rękę trzymał przed sobą, lewą zaś chował nieco za plecami, aby w razie obrotu mógł nią szybko wyprowadzić cios. Zielona bestyjka zbliżała się niepewnym krokiem. Ramon, nie czekając na dalszy rozwój sytuacji, poderwał się do skoku, przecinając powietrze wpierw prawą, a zaraz potem lewą ręką i wykonując obrót. Zielona głowa oderwała się od tułowia, uderzając w jednego ze stojących w kręgu goblinów. Arvanti upadł na ziemię w lekkim przyklęku, przeturlał się w bok markując kolejny cios. Był on wymierzony w klatkę jednego z oponentów, jednak trafił trochę niżej, bo... w krocze. Efekt był jednak ten sam i goblin padł na ziemię charcząc w śmiertelnych konwulsjach (ciekawe w co dokładnie trafił wojownik, że wywołało taki efekt?). W okrążeniu powstała luka po trzech stworzonkach. Arvanti szybko wziął nogi za pas, dołączając do piątki wojowników, chcąc pomóc im przebić się do Vlada. Schylił się lekko i przebiegł między nogami Dalfreda, wbiegając na pierwszą linię „frontu”.
- Hej! – krzyknął drwal, patrząc jak Ramon przebiega tuż pod nim.
- Sza! Walcz dalej i nie zwracaj uwagi na szczegóły! – odpowiedział karzełek, śmiejąc się pod nosem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Fango siedział zaszyty w krzaczorach i przyglądał się sytuacji. Najpierw ten cały mag, który skończył pod drzewem, potem „przelot Phila” w międzyczasie zmęczenie Vlada, a teraz 5 osobowa grupka broniła się pod ścianą. Fangornas popatrzył na kołczan, jeszcze trochę strzał zostało. Wszystkie gobliny, jakie został nacierały teraz na broniących się, łucznik musiał zmienić miejsce, ponieważ strzelając z tej pozycji mógłby ranić kogoś z „drużyny”. Postanowił przenieść się w inną cześć polany i być bliżej reszty.
Biegł miedzy drzewami, nagle coś wyskoczyło z krzaków prosto pod nogi chłopca, który potknął się i przewrócił. Gdy się obejrzał jego oczom ukazał się… „zielony śmierdziel”, który szykował się do ataku. Fango szybko wyjął sztylet i przygotował się. Goblin wyprowadził atak, potem kilka następnych i w rezultacie łucznik został pozbawiony broni, która leżała nieopodal.
- Poddaj się albo ci podetnę gardło śmieciu!- Wołał triumfujący potworek. W odpowiedzi Fango rzucił sie na niego jednak został odepchnięty, następnie przeciwnik wyprowadził cios i po chwili Fangornas miał rozciętą koszulę w okolicach klatki piersiowej, mężczyzna jednak złapał zmierzająca w stronę jego gardła dzidę, wyrwał ją goblinowi, i zaatakował jednak trafił w drzewo i zniszczył broń.
- Na wojownika to się specjalnie nie nadaje.- Pomyślał poczym kopnął stwora w twarz i zaczął go dusić. Po dłuższej chwili wróg leżał martwy, a łucznik ze swym sztyletem ruszył dalej.
Będąc na miejscu przygotował się do strzału. Wymierzył w głowę jakiegoś goblina i wystrzelił, jednak pocisk minął cel i poleciał gdzieś w krzaki.
-Uspokój się i wyceluj spokojnie.- Pomyślał poczym wystrzelił kolejną strzałę tym razem jakiś goblin dostał w stopę. Po chwili padł martwy na ziemię z przestrzelona głową.
-Do trzech razy sztuka,ale ile jeszcze będziemy walczyć?- Zastanawiał się Fango namierzając kolejny cel.


Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kapłan oglądał z bezpiecznej odległości jak toczy się walka. Wolał nie włączać się bezpośrednio do walki. Jednak wydarzenia, jakie działy się przed jego oczami nie pozwoliły mu siedzieć bezczynnie. Po krótkiej fazie euforii i szybkiej walki nadeszło załamanie i teraz zamiast walczyć z przeciwnikami, drużyna próbowała sama się ratować. A goblinów wcale nie ubywało. Na jednego zabitego pojawiało się dwóch następnych...
Jednak nie to wywabiło Lirena z lasu. Wojownicy wbrew pozorom całkiem nieźle sobie radzili i powinni się szybko przebić do Vlada. Tyle że jeśli nawet do niego dotrą, to gobliny zwykłą przewagą liczebną zatrzymają ich w takiej samej sytuacji co barbarzyńcę. A prócz nich był jeszcze nieprzytomny mag, którego przykryto martwym przeciwnikiem, tak jakby to był świetny żart, gdy ten się przebudzi. Tymczasem, gdy oni walczyli, dwóch wrogów odłączyło się od głównej grupy i zaczęło zbliżać się do miejsca, w którym leżał bezbronny Kain. Kapłan z chęcią pozostawiłby go na pastwę losu, jednakże nauki Karagana „Śmierć jest wieczna, a życie krótkie. Szanuj śmierć, lecz pomagaj życiu”, nie pozwalały mu patrzeć na to obojętnie. Chwycił więc mocniej kostur i modląc się do Heelunehe zakradał się za plecami dwójki przeciwników. Gdy tamci stali już niedaleko maga, Liren zamachnął się i uderzył końcem kostura w głowę jednego z goblinów, a gdy drugi miał już go zaatakować, kapłan wyciągnął przed siebie rękę, wyprostował palce i tak mrocznym tonem, na jaki go było tylko stać zaczął mówić.
- Aukherste urather, kirtehos kurtaros okelate, wyhuarte… - przerażony goblin stanął niezdecydowany, co ma dalej robić. Liren nie omieszkał więc skorzystać z sytuacji i dalej trzymając jedną rękę wyciągniętą przed siebie, drugą chwycił mocno kostur i zdzielił goblina po hełmie. Delikatne wgniecenie sugerowało, że zielonoskóry długo już nie pożyje… - Idiota…
Liren stanął nad zasłoniętym goblinem Kainem i pokręcił głową. Ściągnął trupa z człowieka, położył dłoń na jego oczach, skupił się chwilę … i trzasnął magowi w twarz otwartą dłonią. Raz, drugi, trzeci… Mag jakby lekko się poruszył, więc kapłan dał mu jeszcze raz w twarz i zaczął czekać. Powinien się wybudzić w miarę szybko, więc Liren wolał nie narażać się już na zbytnią złość osoby, która potrafiła wpływać na świat…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nef spoglądał na walkę, stojąc ciągle pod krzakami, z których się zsunął. Widział, jak ta mała bitwa rozpętuje się na dobre. Goblinów było jednak znacznie więcej, niż to Phil określił. Być może widział tylko tą część, która zwyczajowo napadała na karawany. Reszta bandy siedziała tymczasem w jaskini i jej pilnowała. Mag nie był zbytnio zadowolony z obrotu sprawy. Ich szanse malały z każdą chwilą, a jego towarzysze popełniali podstawowe błędy. Łucznicy rzucali się do walki wręcz, wojownicy zaś brali za dużo wrogów na siebie. Chociażby sam Vlad, po bracie własnym najdłużej znana tutaj osoba. Potrafił wytrzymać wiele, jednak nawet jak na niego, ta banda była za wielka. Za wiele wrogów było zdecydowanie. Z oddali słyszał również pokrzykiwania „towarzyszy”. Zachęcanie do walki, prośba o pomoc, rozkazy. Każdy chciał przewodzić, każdy chciał być najlepszy. Z krzaków w pobliżu co jakiś czas wylatywała szybko strzała. Fango wyraźnie nie miał zamiaru się ruszać z tej pozycji jeszcze przez jakiś czas. Mag oparł się na swoim kosturze, wpatrzony w otaczającą go dookoła krew. Martwe truchła walały się w każdym miejscu polany, w większości pokiereszowane, posiekane, z wystającymi strzałami, poodcinanymi kończynami. Walka była krwawa. Przeciwnik był liczny, ale to była jego jedyna zaleta. Niewiele więcej był w stanie zrobić „drużynie”. Nieliczni odnieśli jakieś rany. Większość miała generalnie poszarpane szaty, część była podobnie do Vlada, już zmęczona walką i ciągłym machaniem orężem. Nie byli wprawieni w boju, to było widać na pierwszy rzut oka, nawet tak nie wprawionego w ocenianiu zdolności bojowych, jak wzrok Maga. Nef oparł się na kosturze i obserwował wszystko w zamyśleniu…

–Przynieś mi sok z żuków kryptowych.
Młody, dorastający mężczyzna szybko wybiegł z pomieszczenia, i udał się w kierunku składu. Jego nauczyciel nie lubił, jak ktoś się wolno rusza. A tym bardziej jego własny uczeń. Nefratum przebywał już u niego od dobrych paru lat. Z domu wyruszył zaraz po opuszczeniu go przez brata, który miał iść do klasztoru.
Ciekawe tylko, ile tam wytrzyma…
Postać szybko przecinała korytarze, niemalże biegnąc. W pewnym momencie skręcił mocno w prawo, wbiegając w pół otwarte drzwi. Na wysokich półkach zalegały wszelkiej maści słoiki, probówki, urny. Z pojemników wyzierały zastygłe oczy, utopione w jakiś preparatach organy, miejscami zaś były same czyste płyny. Czyste co prawda one nie były, ale tak je Nef zwykł nazywać. Chwycił jeden ze słoików stojących na niższej półce, i udał się w drogę powrotną.
-Masz ten sok?
-Tak, mistrzu.
-Daj mi go. Im szybciej skończymy, tym szybciej będziesz wolny.
Mag sięgnął po łyżkę leżącą na pobliskim blacie, zanurzając ją delikatnie w płynie. Kleista maź, jaka przylgnęła do sztućca, miała idealną konsystencję.
-Wyśmienicie… Przytrzymaj kociołek.
Nef chwycił naczynie w obie dłonie, ściskając je jak najmocniej. Nauczył się już, że mikstura czasami potrafi drżeć mocno podczas dodawania nowego składnika. Mistrz powoli pochylił łyżkę nad eliksirem, pozwalając cieczy powoli spłynąć do kociołka. Gdy tylko pierwsza kropla opadła, w powietrze wzbiła się chmura dymu, oparów i kropel eliksiru. Mag krztusząc się, wydusił z siebie:
-Nef! Echu! To był wyciąg z plugawca idioto!


Nefratum poczuł przenikliwy ból w okolicy kręgosłupa. Próbował się obrócić, jednak nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Żadnego! Powoli i bezradnie jego ręce ześlizgiwały się po kosturze w dół. Władza w nich przestawała już należeć do niego. Zaciśnięte na nim palce, rozluźniały się, kij opadł z głośnym łomotem na ziemię. I tak już szare oczy, zaczęły w momencie zachodzić mgłą i nabiegać krwią. Ostatkiem sił jednak spojrzał jeszcze na swoją pierś, z której wystawał koniec brązowego i ociekającego krwią grotu włóczni jednego z zielonych. Czerwona plama szybko stała się widoczna na ciemnym materiale, z jakiego uszyta była szata Nefa. Ciągle zdziwiona mina, jednak pozbawiona lęku, zastygała w ostatnim drżeniu mięśni.
Oglądaj się do tyłu…
Mały goblin ruszał energicznie włócznią próbując ją wyciągnąć z martwego już ciała. Szarpnął jednak za mocno i drzewiec złamał się, wbijając dodatkowo drzazgi w poszarpaną ranę.
-Gupek.
Tylko to słowo rzucił na odchodnym zielony, po czym ruszył z krzykiem do reszty. Mag nie zdążył zrobić nic, odszedł szybciej, niż pojawił się na tym kontynencie. Poległ z ręki goblina…

[Jak widać odchodzę. Ponownie. I ostatecznie. Mam dość. Wiele osób ma zastrzeżenia co do MG, to proszę bardzo. Już nie macie do kogo. Kwestię wyboru następnej osoby piastującej to stanowisko pozostawiam Wam. Nie obchodzi mnie jak potoczy się dalej fabuła, losy, świat. Jak sobie z tym poradzicie. Kończę z ZK całkowicie.

Nie dziękuję za grę.

Wilk. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Znowu migrena. Zawsze musi człowieka dopaść kiedy jest najmniej potrzebna. Jednak Kain miał swoje sprawdzone sposoby na tą przypadłość. Zwłaszcza jeden, szczególnie skuteczny. Mieścił się w jednej z najsławniejszych alej Lantaerg, zwaną potocznie Czerwoną Ulicą. Bynajmniej nie z powodu jakiś rozlewów krwi jakie miały tu miejsce. Raczej od usług jakie tu oferowano a niejeden kiedy go o nie zapytano momentalnie oblewał się szarłatem. Tak, dobrze się wam wydaje, było to miejsce cielesnych rozkoszy, jedne z najlepszych w całym królestwie, o ile nie najlepsze a ''Rozbrykana Elfka'' była najlepszym miejscem gdzie można było się o tym przekonać. Co do samej nazwy nie miała wiele wspólnego z elfami (choć podobno kiedyś próbowały puść budynek z dymem, ale nic im z tego nie wyszło) jednak za specjalną opłata można było dostać wielce utalentowaną elfkę. A magowi należało się wszystko co najlepsze. Poza tym był tu stałym klientem i jedna z nich zawsze na niego czekała. Właścicielka przybytku też znała go już od dawna (jakieś dawne romanse ojca) więc kąpiel i masaż miał za darmo. Jednak nie lubił poprzestawać tylko na tym. Dzisiaj jednak zapowiadała się długa kąpiel i jeszcze dłuższy masaż.
-Wszystko przez tą migrenę…Jak by nie mogli wymyślić jakiegoś leku na to…
Niestety gorąca kąpiel nie ukoiła skołatanej głowy arystokraty, co wiązało się z tym że masażystka miała przed sobą wymagające zadanie.
-Tylko używaj najlepszych olejków…I uważaj, lepiej żebym nie musiał się poskarżyć właścicielce…
Panienka którą mu przysłano była jednak biegła w sztuce. Kaina dziwił tylko trochę dziwny zapach olejku, ale jak słyszał te egzotyczne olejki z innych państw już miały to do siebie. Powinni coś z tym zrobić…Może mieszać je z innymi żeby tak nie śmierdziały? Musze porozmawiać z właścicielką…No i czeka mnie jeszcze jedna kąpiel… Mag lekko westchnął czując lekkie ukłucie najpierw w jedna potem w druga stopę. Jak to się nazywało…? A wiem. Akupunktura. Nie wiedziałem że wprowadzili ją do swojej oferty…Chyba będzie trzeba dać większy napiwek…Ehh zrujnuje się przez to… Nie dał po sobie jednak poznać lekkiego zdziwienia nawet najmniejszym drgnięciem. Takie coś mógł zrobić ktoś gorzej urodzony ale nie on. Z innych pokojów docierały do niego stłumione jęki, czasami tez okrzyki. Widać dziewczyny miały dziś bardzo pracowity dzień. Ciekawe czy ten wojskowy też tu dzisiaj jest… Nim ta myśl opuściła jego głowę (która powoli zaczynała wracać do siebie) usłyszał krzyk, a właściwie wrzask, będący odpowiedzią na nie wypowiedziane pytanie.
- AAAAAAAAAAAAAA Zdychajcie śmierdziele!
Ehh no tak…Dostał plebs wypłatę to i panienek mu się zachciało…Facet przegina, mógł by zachować choć odrobinę kultury…Przecież tutejsze panienki są jednymi z najlepszych…Kogo oni w ogóle biorą do tego wojska? Przecież ten człowiek nawet się dobrze wysłowić nie potrafi…Zupełnie jakby go od pługa odciągnęli…A ponoć jest jakimś Kapralem…Ma szczęście że nie interesuje mnie kariera wojskowego bo wyleciał by na zbity pysk… Kain poruszył się lekko chcąc dać znać masażystce żeby wróciła do pracy zamiast leżeć bezczynnie na nim. Widać nawet tutaj poziom usług schodzi na psy! Jeszcze kilka miesięcy temu taka sytuacja była by nie do pomyślenia a ta panienka już dawno wylądowała by na ulicy. Niech no tylko porozmawiam z właścicielką o tym co tu się wyprawia…Co to w ogóle ma być?! Kiedyś to były zupełnie inne czasy. Olejki pachniały, panienki aż rwały się do pracy. Widać woda sodowa uderzyła do głowy. Trzeba by trochę ukrócić przywileje domów uciech. Niech pensje spadną to i dziewczyny wezmą się do roboty.
-Tego już za wiele. Albo NATYCHMIAST bierzesz się do roboty albo wzywam właścicielkę!
Nic. Żadnej reakcji. Tylko z oddali nadal słychać jakieś odgłosy.
-Czy tu rozumiesz co się do ciebie mówi?! Masz NATYCHMIAST…- Mag postanowił otworzyć oczy żeby zobaczyć w końcu co jest grane. Jeśli to miał być jakiś głupi żart firmy to dzisiaj będą nici z zapłaty…Tak, to był żart ale zdecydowanie innego rodzaju. Łóżko nagle stało się strasznie niewygodne, olejek zaczął cuchnąć jeszcze bardziej i ból głowy wrócił ze zdwojoną mocą. Nie był to jednak koniec niemiłych niespodzianek. Domniemaną masażystką okazał się…martwy goblin. Wrzask jaki wydał z siebie mag można sobie tylko wyobrazić, nie da się tego opisać. Jakiś czas później dowiedział się że Avranti niemal wywrócił się o własne nogi kiedy usłyszał ten krzyk…ale nie wiedział co było dokładnie tego przyczyną ani jaki to miało związek z jego osobą. Jedno co wiedział na pewno to że musi jak najszybciej pozbyć się tego truchła z siebie. Pokonując odrazę jaką napawały go goblinie zwłoki, zrzucił je z siebie i odczołgał się kawałek. Niemal całą szatę miał poplamioną krwią a cuchnął jakby nie mył się przez miesiąc. Ciekawe czy gobliny w ogóle się myją…?
-Ty być martwy, to jak ty się ruszyć?
Obrzydzenie na twarzy maga przeszło w wyraz pogardy.
-Jak chcesz kogoś zabić to zrób to dobrze.
Goblin jednak najwyraźniej miał zdecydowanie dość zwłok które nie dość że się ruszały to jeszcze zaczęły gadać. Krzyk który rozległ się tym razem należał do zielonego stworka, który uciekał ile tylko miał sił w nogach. Mag jednak nie miał zamiaru tego tak zostawić. Szybko przypomniał sobie zaklęcie jakim często raczył biegających po korytarzach uczniów, i goblin runął jak długi z unieruchomionymi nogami. Kain podszedł do niego powoli z małym płomykiem tańczącym na ręku.
-Teraz to ja ciebie zabije.
Płomyk przeskoczył z ręki maga na ciało goblina dość szybko się rozprzestrzeniając. Mag po dokonaniu tej małej zemsty rozejrzał się wokół przypominając sobie że nie był tu sam. Cała wrzawa którą jeszcze do niedawna można było usłyszeć jakby przycichła. Jedynym miejscem gdzie jeszcze było coś słychać było wejście do jaskini. Tam też zebrała się spora część drużyny i jeszcze więcej zielonych stworków.
-A jednak będę musiał ich ratować…Tylko jak ja wyglądam…
Zostawił goblina jęczącego z bólu i odruchowo wygładził szatę, co jednak wcale jej nie pomogło. Próba rzucenia czaru widzenia w ciemnościach skończyła się na tym że lekko wyostrzyły się kontury ale nic poza tym. Jeszcze proste zaklęcie ochronne, które powinno dać sobie radę z włóczniami, choć już z jakimś silniejszym wojownikiem nie miało by szans.
-Cóż to będzie mi musiało wystarczyć…
Nigdy nie uczył się skradania ani cichego chodzenia jednak ciemność która powoli zapadał i harmider urządzany przez gobliny były wystarczające żeby udało mu się podejść do ich tylnego szeregu.
-Idź przodem!
-Sam se leź, nie chcieć żeby mnie nabić na ta siekiera!
-Mowie ci, leź tam!
-Sam se…
Goblin urwał w pół zdania. Bynajmniej nie dlatego że zmienił zdanie, raczej dlatego że świat wokół niego nagle stał się bardzo jasny i gorący. Gobliny stojące najbliżej wydały z siebie krótki krzyk i odskoczyły na boki. Jednak nie wszystkim udało się uciec przed zaklęciem Płonących Dłoni jakie rzucił Kain. Cztery czy pięć goblinów zajęło się ogniem i teraz rozbiegły się na boki tylko zwiększając panujący chaos. A mag jak gdyby nigdy nic podszedł do towarzyszy stojących wokół Vlada.
-Mówiłem że będę musiał was ratować…


[Dobra a teraz czy może mi ktoś k**** powiedzieć czym tak wnerwiliscie Wilka?]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wallka przybrała zupełnie inny obrót, niż im się wydawało. Gdy tylko pobiegli wraz z Elkantarem pomóc Vladowi, zjawił się przy nich ten Zmiennokształtny. Co prawda dziwnie wyglądał, nawet jak na Zmiennego (a przynajmniej Ekzuzy tak przypuszczał), to jednak coś innego zaprzątało jego głowę. Vlad był w poważnych tarapatach. I już teraz było widać, że goblinów było znacznie więcej, niż ocenił to Phil. Znacznie więcej. I mimo, że były to raczej słabe istoty, na dodatek nierozgarnięte umysłowo, ani tym bardziej nie znały się na walce. Jednak w zgrai, tak dużej zgrai, były poważnym zagrożeniem. Dla wszystkich.
Prospero poprztykał się po drodze z jakimś goblinem, ale po chwili dogonił ich znowu. Razem przedarli się do barbarzyńcy i wspólnymi siłami próbowali wesprzeć go w walce. Wszyscy dzielnie próbowali stawić czoła napierającej hordzie śmierdzieli. Radzili sobie nawet nieźle, przez jakiś czas. Bo zmęczenie przychodziło coraz większe. I nachodziło kolejne osoby.
Wkrótce Ekzuzy też nie miał siły już walczyć. Prawa ręka bolała go od trzymania oręża, palce miał obtarte od jelca, ramiona posiniaczone, a stopy i plecy pokaleczone tak bardzo, że nawet dotyk odzieży sprawiał mu ból. Ale nie poddawał się. Nie mógł, nie teraz…
Przerzucił miecz do lewej ręki, aby dać odpocząć prawej. Na szczęście, nauki, których pobierał, nauczyły go władania lewicą niemal równie sprawnie, co jego dominującą ręką. Gobliny zdziwiły się trochę na ten jego gest. Oddaliły się nieco od niego, próbując zaatakować innych zebranych w gromadę. Przestraszyły, myśląc, że może czary to jakieś, albo zwidy.
Ale Ekzuzy, z powodu zmęczenia, nawet lewą ręką nie mógł zbyt długo walczyć. Oczy musiał mieć dookoła głowy. Gobliny próbowały wszystkich metod, żeby tylko zrobić krzywdę drużynie. Rzucały nawet kamieniami, których w ferworze walki trudno było unikać. I zawsze kogoś trafiały. Zawsze.
I wtedy przyszła nieoczekiwana pomoc. Nagle pojaśniało w okolicy, pojawił się dym. A powietrze przeszył smród palonego mięsa. Gobilny w pobliżu zapaliły się, te, które miały szczęście, uciekły. Przynajmniej na chwilę. Zza dymu wyłoniła się postać. Mag.
- Mówiłem że będę musiał was ratować… - powiedział Kain Trivera.
Jego ręce wciąż jeszcze jarzyły się jasny światłem, a okolicę dodatkowo oświetlały tlące się zwłoki i palące krzaki oraz trawa. Ekzuzy jednak nie zwracał uwagi na stojącego w pobliżu maga. W świetle ognia dostrzegł w oddali, za krzakami, inną postać. Maga. Nefa Skenolda. Czarodziej wyglądał nieco dziwnie. Obserwował jakby zamyślony okolicę. Jakby był nieobecny. Postać mężczyzny stała, opierając się o kostur. Po chwili jednak zrobiła delikatny obrót. I wtedy wojownik dostrzegł. Stał tam goblin. Ręce miał wyciągnięte przed siebie, a trzymał w nich włócznię. Włócznię, której grot wbijał się w ciało mężczyzny. Widział, jak przebija odzież, powoli wkłuwa się w skórę, przebija ciało. Na wylot. Mag błyszczał delikatnie. Widać było krew na jego odzieży, która rozrastała się, powiększała. Zaczynała kapać na ziemię.
Goblin szarpał się ze swoją bronią tak mocno, aż złamał ją, powodując dodatkowe obrażenia. Widać, że coś mówił, do osuwającej się na ziemię postaci. Postaci, która świeciła coraz mocniej. Postaci, która odchodziła.
Ekzuzy zamarł. Zastygł w bezruchu, a świat przestał dla niego istnieć. Miecz wyleciał mu z dłoni, z brzękiem uderzył o kamień.
- NIEEEEEEEEEEEEEEEEE!!! – z jego piersi wydarł się krzyk.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- NIEEEEEEEEEEEEEEEEE!!! - towarzysze widzili Ekzuzego spoglądającego na ciało Nefratuma. Rozległ się głęboki szloch i Vlad roztrącając towarzyszy podbiegł do ciała nekromanty. Tam ukląkł przy nim i cicho szlochał. Przez chwilę panowała cisza. Później towarzysze powoli zaczęli wycierać swoje ostrza o truchła goblinów. Elf podszedł do Ezuzego i oddał mu miecz. Ekzuzy spojrzał na elfa, wziął oręż i włożył go do pochwy. Phil dał mu znak palcami, żeby poszedł za nim. Przybliżyli się do reszty towarzyszy i utworzyli ciasny krąg. Długouchy zaczął mówić:
- Panowie... niedaleko stąd jest mała polana ze strumieniem... będziemy mogli się obmyć i odpocząć. To przeze mnie teraz jesteście zmęczęni więc ja coś upoluję i upieczemy to sobie na ogniu. Do tej jaskini możemy wrócić później. Zgoda?
- Tia...
- Mhm...
Spora część wojowników pokiwała głowami. Phil wytłumaczył więc Elkantarowi i Ekzuzemu jak mają dojść do polanki a sam szybkim truchtem zagłębił się w poszyciu leśnym...

***

Phil wędrując lasem nie rozmyślał za wiele. Bo też nie było o czym. "Codziennie ktoś umiera trudno. Nie można się załamywać z powodu jednego zgonu... No, może Vlad ma do tego prawo...". Najpierw posprawdzał płapki. W ukrytym dole niestety pusto. Phil przeklął cicho bo miał nadzieję na dzika. W jednej z lin była natomiast zaplątana mała sarenka.
- No tobą to się nie najemy... - powiedział wypuszczając zwierzę z lin. Nagle usłyszał obok głośny szelest i charakterystyczne chrumknięcie...

***

Phil siedział przed trzskającym ogniskiem i obracał piekącego się dzika. Humory towarzyszom powracały i każdemu ślinka ciekła na widok skwierczącego mięsa. No, może poza Vladem, który nadal trwał przy ciele przyjaciela. Elf zastanawiał się co barbarzyńca planuje zrobić z ciałem... "przecież nie będzie go ciągnął wszędzie za sobą... pewnie go jakoś pochowa..."

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Wstawaj durniu! - Nef odzyskał nagle świadomość po solidnym spoliczkowaniu. Przez lekko zamglony obraz dojrzał Zmiennokształtnego. Prospero karcąco spojrzał na probówkę, którą nekromanta trzymał w ręku, wyrwał mu ją i wyrzucił w ciemność.
- Czasami przeginasz nekromanto... żeby narkotyzować się miksturą Halucynacji wymieszaną z wyciągiem Większej Iluzji. Napędziłeś nam strachu i podbudowałeś te zielone durnie. Wstaniesz wreszcie, czy nie?
- Zaraz... chwila. A skąd u diabła znałeś nazwy tych substancji? - spytał nekromanta, rozcierając plecy, którymi uderzył o kamień, gdy odleciał i upadł na ziemię.
- Znienacka. Już wam mówiłem, że niczego nie pamiętam, najwyżej czasem mi się coś nagle skojarzy.
- Uhh... moje plecy. Zdawało mi się, że dopadł mnie jakiś goblin.
- Wstawaj kretynie! Zachciało ci się szopki odstawiać... już sobie wyobrażam jaka będzie z tobą współpraca. Ale każda drużyna musi mieć przywódce, w końcu ktoś musi brać odpowiedzialność za wyskoki Vlada i sprawiedliwie dzielić łupy, nie?
- Ehh... już wstaje.
- Triviera! Do mnie! - mag o dziwo nadbiegł z wyraźnie dziwną miną:
- To żyje!?
- Tak! - wrzasnął już mniej otępiały Nef, zamachując się kosturem na maga.
- Pomóż mi z nim Kain, sam nie dam rady go stąd szybko przenieść. Wciąż mu się nogi uginają - Kain wciągnął powietrze nosem.
- Odleciał? - zapytał znając wyraźny zapach mikstury.
- Taaa... jakby nie miał lepszego momentu.
- Już my ci zrobimy detox! - zażartował mag. - Ale swoja droga iluzja była świetna, chyba wszyscy dali się nabrać.
- Fakt. - przyznał smutno Nef.
- Trzeba było wysłać goblina - Prospero na tych strażników, wciągnąć ich w las, zarżnąć i rozpalić wielkie ognisko przy wyjściu z groty...
- Patrz Kain. Też o tym myślałem... - dodał Zmienny. - Zawołaj kogoś do osłony naszej trójki i spieszamy stąd!
- Gdzie do cholery jest nasz kapłan kiedy go potrzebujemy? - wrzasnął w ciemność mag.
- Jestem, jestem! - nadbiegł zdyszany Liren. - Ale żeś odpieprzył bracie. Nie tylko nas wystraszyłeś i wkurzyłeś.
- Dość gadania! Spadamy stąd! - wrzasnął Nef.
- No, wreszcie wrócił do siebie.
- Słyszeliście dowódcę! Wycofujemy się!
- Masz jeszcze pociski do kuszy Prospero?
- Mam.
- Dobra, zamień się ze mną i osłaniaj nas. Gdzieś w tamtych krzakach widziałem jak znika nasz elf. Biegniemy za nim! - Zmienny jakimś cudem przeszedł na infrawizję i z kuszą gotową do strzału biegł obok Kaina, Nefa i Lirena. nawet jeśli mieli zgubić elfa, to i tak znajdą pozostałych. Słychać ich już było w tej chwili...

[ Ja ci się ponawydurniam Wilku. Że masz zmienny nastroje to współczuje, ale nie przeginaj wobec innych osób, które na ciebie liczą. Rozśmieszyłeś mnie tym "Wiele osób ma zastrzeżenia co do MG" do łez. Bo tylko ja marudziłem jak zawsze! I fajnie urozmaiciłeś rozgrywkę, w końcu nie zawsze się wygrywa. A jak już tyle napisałeś, to nie wygłupiaj się i wracaj, bo kretyństwem jest rezygnowanie jeśli zaszło się aż tak daleko. Dobra, już nie marudzę i czekam na post z Różyczką. A na stołek MG już od dawna nie mam ochoty, bo przez to nie miałem nigdy niespodzianek. Koniec offtopów, wracamy do gry. Czyli panie Wilko Łaku gdzie jesteśmy? ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

=== W jaskini ===
Elkantar uskakiwał przed kolejnymi atakami wściekłego goblina, pomimo refleksu i szybkości zaczynał tracić siły i włócznia coraz bardziej wkurzonego kurdupla była przy każdym pchnięciu bliżej. No właśnie... włócznia. Diabelstwo coraz bardziej wkurzało się na myśl o tym że ze swoim długim sztyletem jest bezradne wobec tego zielonego śmierdziela który trzymał go na dystans.
- NIEEEEEEEEEEEEEEEEE!!! – Ekzuzy walczący parę metrów dalej zobaczył coś w lesie. Kanciarz zwolnił ruchy i obejrzał się. Goblin pozostał czujny.
-Szpicowane ścierwo! - złodziej poczuł jak włócznia ociera się mu o prawy bok. Odwrócił się w tym samym momencie w którym rozpędzony Vlad tratował jego oprawcę wybiegając z jaskini.
Chwytając się za piekące miejsce Elkantar ruszył za nimi nie do końca rozumiejąc co się dzieje, na polanie jednak wszystko stało się jasne. Pod drzewem leżał Nef. Martwy. Koło niego klęczał Vlad którego oczy płonęły gniewem. Złodziej podniósł miecz Ekzuzego i wręczając mu go stanął z w kręgu z drużyną. Nie znał tego człowieka, a jednak przez tak krótki czas stał mu się w jakiś sposób bliski...
Szpiczastouchy przerwał ciszę
- Panowie... niedaleko stąd jest mała polana ze strumieniem... będziemy mogli się obmyć i odpocząć. To przeze mnie teraz jesteście zmęczęni więc ja coś upoluję i upieczemy to sobie na ogniu. Do tej jaskini możemy wrócić później. Zgoda?
- Tia... - złodziej przytaknął, kiwając głową. Nawet nie chciało się tu nawet wracać... na pewno nie teraz.
- Mhm...
Phil wysłał go razem z Ekzuzym w poszukiwaniu niewielkiej polanki nieopodal. Kierunek jaki im podał był wprawdzie dość oględny, ale trafili bez większych komplikacji. Kanciarz jako że dysponował infrawizją wrócił po resztę grupy.

=== Polana ===

Dookoła nie było żywej duszy poza tą dziwną jedenastką. Parszywa dwunastka... pomyślał Elkantar patrząc na leżące nieopodal truchło Nefa przy którym ciągle czuwał skołowaciały Vlad. Nawet nie zwrócił uwagi kiedy wrócił długouchy z oprawionym dzikiem, który po chwili zaczął skwierczeć przypiekany nad ogniem. Kanciarz był głodny, odciął więc sobie kawał mięsiwa i zajadając się, wrócił myślami do domu. Sigil. Gwaru uliczek na których przekupki głośno zachwalały swoje towary i mrocznych zaułków w których na jeleni czyhali jemu podobni.
Przechadzał się przez plac targowy Ula, zagłębiał w Aleję niebezpiecznych węgłów. Rozmyślając przestał zwracać uwagę na to co się dzieje dookoła...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

...
Złodziej nasunął kaptur na głowę i usiadł w mroku pod drzewem. Jego czarna, matowa zbroja zlewała się z wszechobecnym mrokiem i nawet wprawne oko miałoby problemy z zauważeniem go. Elkantar podciągnął nogi rękoma i oparł głowę na kolanach spoglądając w ziemię.
Wrócił do wspomnień. Sigil... Klatka... miasto portali...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Hmm... Jakby to powiedzieć? Uświadomiłam sobie, że znamy się z DF od prawie roku, z Philem to już chyba z półtora, a co do Morgana i Wilka to mogę powiedzieć jeszcze, że zwierzam im się z rzeczy, których nie powiedziałabym nikomu. Pomijam Darra, który chyba nieco dzięki nam dorósł przez ten spory czas ^^. I teraz mówię tak: pogadajcie sobie troszkę, ja kopnę w d*** Wilczka i wracamy do gry, a nie on sobie w kulki leci. Bo ja nie chcę się z nim długo użerać, bo jeszcze kartę napisać muszę... ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mediv wmaszerował na polanę, drepcząc tuż po śladach Elfa. Nie było to trudne z ważywszy na to,że Phil bardzo głośno myślał o tym gdzie jest polana. Tak więc Mediv trasę miał przed oczyma. Szedł powoli, nie spiesząc się bo i do czego. Całą drużyna była daleko z tyłu. Najbardziej irytował go płaszcz, który rozdarł mu Goblin podczas walki. Teraz odsłaniał praktycznie cały bok Mediva, ujawniając pancerz jaki miał pod spodem.
Zaczął sie obawiać,że wkrótce odkryją kim jest i będą go unikać. W końcu nikt nie lubił jak mu sie grzebało w myślach, mimo,że tego nie czuli. Z doświadczenie wiedział,że ludzie wiedząc,że obok nich jest psionik, myśleli jeszcze intensywniej, zalewając głowę Mediva tysiącami myśli. To była prosta droga do szaleństwa, ale dziękować Panu, Mediv szybko nauczył się izolować myśli innych i korzystać z nich wtedy, gdy potrzebował.
Ciężkie miał życie, jako Gwardzista. Ludzie nie wiedząc kim był, szanowali go lecz gdy tylko wychodziło na jaw,że jest jednym z natchnionych odwracali sie od niego. Psionicy nie zawsze byli prawymi ludźmi, często zbaczali ze ścieżki dobra i czynili wiele zła. Sam Mediv, tak jak większość zwykłych Gwardzistów, pozostawał neutralny gdyż wiedział,że dobro i zło były pojęciami względnymi. Granicę między nimi można było przesuwać dowolnie, wszystko zależało od tego jak daleko człowiek mógł sie posunąć...
Polana była dosyć nie duża. Gdy Mediv wreszcie wyszedł z lasu, zobaczył urokliwy widok, który przypomniał mu rodzinne strony. Gęsta zielona trawa, trochę kwiatów i zeschły pień po środku. Dobre miejsce na odpoczynek
Nie widział Elfa,choć wyczuwał jego obecność. Nic to, wzruszył ramionami i zasiadł na pniu. Z przepastnego plecaka, wydobył oprawioną w czarną skórę księgę, która pomagała w szlifowaniu jego umiejętności. Sporo miał już za sobą, znał teorię,ale moc jaką dysponował była zbyt mała by używać nowych umiejętności.
Otworzył księgę na zdobionym w złoto rozdziale - ,,Burze Psioniczne” - cóż, wielkie wyzwanie. Juz po pierwszych wersach wiedział,że spędzi długie miesiące na opanowaniu tego materiału. Burze Psioniczne było manifestacją woli Psionika. Natchniony skupiał moc swego umysłu w jednym miejscu, tworząc olbrzymi wyładowania, które miały siłę podobną do tych naturalnych. Cóż jednak począć, gdy nie ma się mocy ani doświadczenie.
Błyskawica Psioniczna, to na dobry początek...
Medvi skupił całą swoją moc, umysłem ukształtował wyładowanie, które teoretycznie miało rozłupać jedną z gałęzi.
Jasny nimb otoczył dłoń Mediva, czerwony kryształ wprawiony w rękawice pojaśniał, pomagając uformować niszczycielską moc. Małe wyładowania pełzały po całej dłoni Psionika. Mediv zwolnił okowy umysłu. Moc wyrwała się.
Tylko cóż...Zamiast stworzyć błyskawicę, uderzyła z cała mocą w ciało Mediva a ten poczuł ogromny ból.
No żesz kurwa mać!!!, krzyk mentalny rozszedł się po całym lesie płosząc zwierzęta.
Zirytowany Gwardzista cisnął ksiege w czeluście plecaka i ze złości rozłupał gałąź płytkim cięciem miecza. Dysząc z bólu i gniewu usiadł na pniu i czekał na resztę drużnyny. Nie cierpiał przegrywać...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować