Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

Bard wstał od ogniska. Przeczuwał zbliżającą się bitwę i postanowił wypróbować, czy nie zapomniał akordów muzyki, która potrafiła wspomóc przyjaciół na polu bitwy. Sprawdził, czy ma pod ręką kilka monet. Usiadł bliziutko pola walki i uderzył lekko palacami w struny. Chwila koncentracji i w jego nagle przed nim zmaterializowały się bębenki. Porządnie wykonane, ładnie wyglądające. Marr odłożył mandolinę i uderzył rękoma i wygarbowaną skórę. Powoli szybi i pulsujący rytm dźwięk stawał się corał głośniejszy i głośniejszy, a żołnierze poczuli, że wzbiera w nich radość. Uwierzyli, że bez problemu pokonają wrogów i zdobędą miasto. Z nową siłą rzucili się do ćwiczeń. A gnom zadowolony z efektu gry powolutku wyciszył dźwięki, wyjął z sakiewki jedną monetę, położykl na skórze i zdekoncentrował się. Bębenek natychmiast zdemateralizował się. Tak, bardowie posiedli umiejętność przyzywania instrumentów, ale nic nie bierze się z niczego. Kiedy on przyzwał bębenki, któryś z bardów je stracił. Dlatego przyjęło się, że pożyczając instrument zawsze zostawia się niewielką zapłatę za wypożyczenie.
Następnym do przećwiczenia będzie coś przydatnego dla magów... Marr podszedł do polany gdzie magowie ćwiczyli umiejętności czarów. Gnom zagrał tym razem na mandolinie. Gdyby był w pobliżu ktoś znający się na muzyce niechybnie rozpoznałby melodię jako Hymn Chwały. Czarodzieje poczuli, jak ich czary zwiększają swą moc. Tak jakby nagle znaleźli się na wyższych poziomach wtajemniczenia... A gnom cieszył się, że magów stojących po dobrej stronie jest tak dużo. Dzięki temu każdy z nich otrzymywał siłę w zależności od ilości pozostałych. Zakończył hymn mocnym akordem i wrócił do ogniska.
Jutro przyda się w bitwie. Dzięki granatom, świecom dymnym i jego muzyce nie będzie się czuł jak piąte koło u wozu. Hmmm, a teraz by się przydał jakiś kufelek dobrego zimnego piwka... albo nie, posiedzi jeszcze chwilę przy ognisku, a nuż trafi się ktoś do rozmowy...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kain większą część dnia spędził na zwiedzaniu obozu i rozmyślaniu czy już zawsze ktoś będzie go obserwował z cienia. Jednak na to nie było rady, przynajmiej narazie. Po jakims czasie postanowił poćwiczyć z innymi magami, zdążył dojść na pole ćwicznień na kilka minut przed występem Gnoma. Słyszał już wcześniej że bardowie opanowali jakąś część magi Splotu ale pierwszy raz zetkną się z nią na żywo. Postanowił zagadnąć go o to.
-Witaj wielmożny bardzie, zwą mnie Kain a ciebie? -wyglądało na to że Gnom nie czuje się swobodnie sam na sam z dziwnym magiem, na szczęście lub nie Vilian wybrała akurat ten momęt żeby wyjść z cienia i usiąść niedaleko tej dwójki.
-Jestem Marr.- widać jej obecność podniosła go na duchu.
-Widzisz byłem akurat na polu ćwiczeń kiedy zagrałeś. Już wcześniej słyszałem że bardowie potrafią zwiększać umiejętności wojowników i magów ale dzisiaj doświadczyłem tego po raz pierwszy czy mógł byś mi opowiedzieć nieco więcej o tej sztuce? - może dzięki obecności Vilian, a może faktowi że w oczach maga nie błystały iskierki rządzy mordu Marr dał się namówić na krótką opowieść o swoim zawodzie i niektórych technikach jakie wykozystuje.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

witam chcę dołączy do gry. Moja postac zwie się Zurris Angbadn, człowiek, mag. Zurris jest utalentowanym magiem, strasznie roztrzepanym, często robi wiele dobrego zupełnie przypadkiem, no i tyle samo złego swoimi przypadkowymi czarami. Jest wysoki i długich czarnych włosach i elegancko przyciętej bródce. Lubi chodzi w egzotycznie wyglądającej szacie z karmazynowego materiału podbijanego jedwabiem. W jednej z głębokich kieszeni swej szaty ma kule wymiarową, która pozwala mu chowa wiele rzeczy bez obiciążania siebie.


Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 12.06.2006 o 00:22, Kalkulator12 napisał:

witam chcę dołączy do gry. Moja postac zwie się Zurris Angbadn, człowiek, mag. Zurris jest
utalentowanym magiem, strasznie roztrzepanym, często robi wiele dobrego zupełnie przypadkiem,
no i tyle samo złego swoimi przypadkowymi czarami. Jest wysoki i długich czarnych włosach i
elegancko przyciętej bródce. Lubi chodzi w egzotycznie wyglądającej szacie z karmazynowego
materiału podbijanego jedwabiem. W jednej z głębokich kieszeni swej szaty ma kule wymiarową,
która pozwala mu chowa wiele rzeczy bez obiciążania siebie.


[ Po pierwsze wszelkie offtopy w kwadratowych nawiasach. Ale szybko się pisze po browarze :P Po drugie skontaktuj sie z którymś z MG, np. ze mną, gg 8455343. Wszystko obgadamy, również zasady i wkręcenie cię z fabułę.
PS. Już nie FM :D ?? ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

No cóż, dwie osoby to prawie publiczność, Marr usiadł wygodniej i rozpoczął.
- Mówią, że muzyka łagodzi obyczaje... I wszyscy uznają to za oczywiste. Łagodna muzyka w tle potrafi uspokoić człowieka i nie tylko. Ale niewielu zdaje sobie sprawę, że odpowiedni rytm może nie tylko łagodzić. Każdy takt zawiera sugestię, jeśli słuchający zna się na muzyce potrafi je odczytać. Cała reszta poddaje się im nieświadomie... Oczywiście, nakładanie sugestii samą muzyką nie jest łatwe, wymaga wielu lat ćwiczeń i ogromnych umiejętności. Weźmy dla przykładu utwór, który grałem by wspomóc umiejętności magów. Jest znany jako Hymn Chwały. Ale tylko wyszkolony bard może użyć go jako czaru. I nie tylko grając. Każde jego użycie wymaga sporej koncentracji.
- Czy bardowie, też muszą uczyć się zaklęć jak magowie? I cały czas nosić ze sobą księgę czarów? - Vil wydawała się być zainteresowana opowieścią.
- Nie, każde zaklęcie barda płynie prosto z jego serca. Nie musimy przygotowywać wcześniej czarów, nie musimy też korzystać z magicznych składników. Tylko niektóre utwory należy grać przy użyciu odpowiednich instrumentów, ale dzięki umiejętności przyzwania instrumentu, każdy utwór w praktycznie każdej chwili stoi dla barda otworem. I chociaż nie musimy też cały czas mieć przy sobie księgi czarów, bardzo rzadko można spotkać barda bez przynajmniej małego notesika. Każdy bard jest jednocześnie kompozytorem i nigdy nie wiesz kiedy napadnie Cię natchnienie. A wtedy trudno bez kawałka papieru i czegoś do pisania.
- A mógłbyś opowiedzieć coś o mandolinie? - zapytał Kain - Wcześniej oczywiście widziałem mandoliny, ale żadna nie miała tylu strun jak ta...
Marr zaśmiał się cicho. - Mandoliny są bardzo uniwersalnymi instrumentami. Najczęściej spotyka się takie, ktore mają 6 strun. Gra na nich jest znacznie prostsza. Natomiast moja 12-strunowa jest znacznie bardziej wymagającym instrumentem. Ludzie, bądź elfy muszą grać na niej kostką, ponieważ odległości między strunami są dla nich za małe, żeby zagrać na nich w pełni. Ja jako, że mam znacznie mniejsze palce, mogę sobie bez problemu poradzić "gołą" ręką. A dzięki 12 strunom mam naprawdę ogromną skalę do wykorzystania. Mogę grać nuty bardzo wysokie, jak i bardzo niskie.
- A może zademonstrowałbyś jeszcze jakiś czar w swoim wykonaniu? - Kain był bardzo zainteresowany nową dla siebie formą magii...
Marr zastanowił się, wstał i wziął do ręki mandolinę. Zaczął grać wesołą melodię i śpiewać pieśń w nieznanym im języku. Nagle Vil i Kain ze zdziwieniem zauważyli, że obok barda pojawiły się 3 osoby... nie przypominające z wyglądu żadnej rasy... i zaczęły śpiewać razem z gnomem, tańczyć i bawić się wesoło. Przedstawienie trwało kilka minut. Marr skończył grać, a 3 osoby powoli zaczęły się rozmywać.
- To był mój niewielki chórek - gnom popatrzył figlarnie na widownię - A poważnie mówiąc niewielki czar iluzoryczny oddziałujący na umysł widza. Jeśli nie chcielibyście mnie słuchać, najprawdopodobniej nie zobaczylibyście tych 3 osób. No i to koniec mojej opowieści. Chcielibyście może dowiedzieć się o czymś jeszcze?

[Hmm, podam tutaj swój numer gg, jakby ktoś chciał pogadać to zapraszam :D 2011156. Sorki Agrah, że tak długo trwało, zanim mogełm odpowiedzieć, ale mam straszny zapieprz w domu, a jak wstawiłeś posta, to już spałem]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

TO BYŁ JEDNAK ZŁY POMYSŁ… ZDECYDOWANIE ZŁY…
- Nie znasz się… Muahahaha…. Zło !
TRZEBA MI BYŁO ZOSTAWIĆ TĄ SPRAWĘ LOSOWI…
- A kto to taki ?
- I czy jest jadalny ? - zagadnął znajomy głos.
- I… i my jesteśmy na pewno od niego skuteczniejsi, lepsi i w ogóle cacy…
NIE WĄTPIĘ…
- Czyli chcesz, żebyśmy to naprawdę zrobili ?
TAK ! A TERAZ WYBACZCIE, ZARAZ BĘDĘ MIAŁ SPORO ROBOTY "NA MIEŚCIE"...
- My też ? Hej ! Jesteś tu ?... - chwila konsternacji. - Śmierć !?
- No to czekamy na ten jego znak. - Puszek się oblizał. Był głodny. A Zak wiedział, że zaraz będzie draka...


Prace w obozie jakby ustały. W całej okolicy nastała cisza, cisza przed burzą można by rzec. I to taką z gradem i ogólnie z wszystkimi innymi bajerami. Plan szturmu był wciąż szlifowany, lecz było już wiadomo, że atak nastąpi w ciągu najbliższych dwóch dni. Niespodziewanie jednak do obozu wgalopował na kasztance kurier, od razu kierując się do namiotu marszałka. Zresztą byli tam akurat zgromadzeni dowódcy wszystkich oddziałów, również i najemników, a więc po części i nas…
- Coooooooooooo ? To nie możliwe ! - Serafin wydarł się w namiocie głównodowodzących tak głośno, że usłyszała go nie tylko zaskoczona drużyna, ale i pół obozu.
- Zdrada ! Zdrada i po trzykroć zdrada. - zagrzmiał jakiś nieznany głos jednego z kapitanów. Potrwało to jeszcze z dziesięć minut przepełnionych kłótniami i wrzaskami, być może doszło i do rękoczynów… Elf wyszedł szybkim tempem z namiotu i wyglądał na naprawdę wkurzonego. Jak na elfa… Właściwie to był bardziej niż wkurzony. To było trudne do opisania, jednak Serafin, gdy tylko doszedł do oczekującej w napięciu drużyny, ujął to w jednym słowie:
- K**** !!!!!!!!!! - kilku żołnierzy zaczęło się z ciekawością rozglądać po obozie na to hasło…
- Weź się w garść i powiedz co się stało ! - Eileen próbowała uspokoić rozdygotanego elfa, który sprawiał już wrażenie gotowego na rzeź. Bo jakimś jeszcze nieznanym zawodzie wyglądał złowieszczo, nie jak elf. Dobrze, że nie było z nimi Mrocznego - okoliczne okopy nie dałyby za dużo…
- Właśnie przyjacielu, mów co się dzieje… co się stało. - poprawił się Furr.
- Nie dam rady… ty im to przeczytaj Darkusie ! - inkwizytor wziął do ręki list od Serafina i tępo się w niego wpatrywał. Gregor sądząc, że przez treść rozkazu Darkus został sparaliżowany, więc zabrał z jego bladych rąk list i zaczął go czytać. Zdołał wydusić tylko jedno pytanie, czy raczej stwierdzenie:
- O…d….w…r…ó…t ? - również i paladynowi nie starczyło na to sił.
- Cooooooooo ? - zagrzmiał chórek, znaczy się drużyna. Powtórka sytuacji z namiotu:
- **** tralala ********** tralalalaaa !! - zaśpiewał, czy raczej wrzasnął Marr.
- **** ********* ?? - zapytał Miroku w swoim "ojczystym" języku…
- ** ************** !? -zadał kolejne pytanie na pytanie Miroku krasnal.
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie Farin. - "uprzejmie" powiedziała Eileen.
- ************************************************************* ! - elfka ze zdziwieniem spojrzała na Vilian. Nie spodziewała się takich słów od niej.
- *********************** ?? ***************** ?? *********** ?? - zaczął Hugo.
- Za dużo pytań na raz… zacznij od początku. - skarcił go Marvolo. Jednak rozmowę zakończył ostatecznie Kain:
- Muahahahah ! - nieudolnie naśladowanie Mrocznego... - ************************** ! Haha ! - wszyscy na niego spojrzeli z wyrzutem…

Kurier dostarczył zapieczętowany rozkaz odwrotu armii Neverwinter spod Waterdeep. Mieli dokładnie skierować się do miasta z powodu jakiejś skomplikowanej sytuacji w mieście. Czyżby kolejna zaraza ? Otóż jak kilka godzin później mieli się dowiedzieć, ani informacja, ani kurier nie byli prawdziwi. To znaczy, że zastosowano dywersję i to wyjątkowo skuteczną. Również i flota odpłynęła dość szybko, co spowodowało, że już w ciągu najbliższych godzin do portu wpływały kolejne statki handlowe. A mogły to być wojenne. I miasto byłoby zdobyte. Chyba jednak żadna z dwóch gotowych na walkę stron nie spodziewała się spotkać tej trzeciej…

- Widzisz ? Wynoszą się stąd ! Obiecaliśmy ci i zostało to spełnione co do joty. Jak wrócą wszystko tu będzie już gotowe i wykończymy ich w jednym uderzeniu.
- A co z drugą częścią planu ?
- Chodź ze mną ! Zaraz z pozostałymi magami ukończymy i to…

Nie wiedzieli zbytnio co zrobić. Co na początek ? Ale od tego był kapitan. Wyjątkowo postrzelony jak na elfa, ale w końcu kapitan i respekt był. Głupotą, odwagą, czynami, czy łupami nie było ważne. Ważne było to, że ciągle się coś działo i miało to dla nich w większości przypadków pokaźne korzyści. Tak więc na początek załadowali burzące - wedle rozkazu…

Zebrany oddział z niedowierzaniem i smutkiem patrzył jak ostatni z oddziałów Neverwinter znika na trakcie w lesie. To wszystko było jakieś mętne. A armia wycofała się równie szybko co i zaczęła przygotowania do oblężenia…
- Nie będzie szturmu ? - Farin chyba wciąż nie dowierzał. Gdyby Czarnuch był z nimi pewnie powiedziałby to samo…
- Nie tym razem krasnoludzie. - stwierdził ze smutkiem druid. - A obalenie wojewody było w zasięgu ręki !
- Obalić to teraz możemy piwo, które nawarzyliśmy… - towarzysze spojrzeli na Furra, ich oczy wskazywały na niezrozumienie tego zdania: - No, warzymy z Marrem piwo w sterowcu… i nie tylko piwo.
- I co te….. - Kain nie dokończył zdania. Przerwał mu huk, błysk oraz uczucie "odpłynięcia"…

Shan szybko zorientował się, że użyto naprawdę potężnego czaru, który był wynikiem działania kilku osób. Na pewno zrozumieli to tez pozostali magowie drużyny. Ale to nic nie mogło już dać. Wszyscy zdawali się być niesamowicie zaskoczeni w ciągu sekundy tracąc swój ekwipunek, wyczuwając powróz zawiązany na wykręconych do tyłu rękach, a co najgorsze zawiązanym i na szyi. Zorientowali się, że są na rynku w Waterdeep, a ich ekwipunek leży na stołach, kilka metrów od… szubienic, przy których stali. Szok i przerażenie ? Być może. Złość i rządza zemsty ? Prawdopodobne. Próba uwolnienia się i chaos w głowie ? Wysoce prawdopodobne. Panienki, trunki i karczma ? To zawsze i wszędzie… ale nie u wszystkich. Byli na środku rynku i otaczały ich tłumy gapiów, oddzielonych kordonem strażników. Rozpoznali też znaną już twarz:
- Haha ! Nie wiedzieliście z kim zadzieracie to teraz macie to na co zasłużyliście. Wystąpiliście przeciwko władzy…
- Tyrana ! - wrzasnął Gregor.
- Milcz ! - kat podciągnął mu nieco sznur, paladyn zamilkł nabierając z trudem powietrza.
- Zostaliście skazani na śmierć za nawoływanie do buntu, morderstwa na urzędnikach i żołnierzach Waterdeep oraz wystąpienie przeciwko prawowitemu władcy Waterdeep ! Zginiecie wszyscy, przez powieszenie ! - zawołał z tryumfem wojewoda.
- Po nas przybędą następni ! - krzyknął Darkus.
- W takim razie skończą jak wy, na publicznej egzekucji. Ludu Waterdeep ! Tak właśnie kończą zdrajcy i tak skończy każdy, kto mi się sprzeciwi ! Kacie ! Na mój znam czyń swoją powinność ! - wojewoda uniósł rękę, kat stanął przy dość zmyślnym urządzeniu mającym jednocześnie odblokować wszystkie zapadki szubienic…
- Śmierć wojewodzie ! - zakrzyknął w ostatniej chwili Hugo.

Serafin spojrzał na towarzyszy - nie udało mu się ich obronić, zawiódł całą drużynę. I nie było już nawet chwili na jakieś przeprosiny. Nie było już chwili na nic. I w taki właśnie sposób mieli zginąć - powieszeni. Egzekucja. Tego chyba nie spodziewał się nikt z drużyny, prędzej myśleli o jakiejś bitwie, pojedynku, zasadzce, walce z czymś ''dużym'', czy też jakimś nasłanym zabójcy lub dawnym wrogu, na przykład drowami… może czasami i o nieobliczalnym psycholu, który im już od pewnego czasu towarzyszył. A teraz się gdzieś zawinął… szczęściarz. Pewnie nawet nie wie co się stało. Dobrze, że Mitros opuścił drużynę, chociaż i on się uratuje. No i Upiór, który gdzieś zaginął. Niech go… pewnie się gdzieś zabawia. Z drugiej strony raczej też by nic nie zdziałał i zadyndał razem z nimi. Najgorsze było to, że wojewoda mógł dopaść i ich, bo przecież jego szpiedzy pewnie i o nich wiedzieli, a już na pewno o Zaku. A więc to już koniec ? Może mimo wszystko spotkają się jeszcze w zaświatach ? A on… Już nie zobaczy Wysokiego Lasu…

Wojewoda opuścił rękę z uśmiechem na twarzy, wszyscy zamarli i…

- Muahahahahaha !! - Furr nie mógł się powstrzymać widząc kata męczącego się z dźwigniami. Zapadki nie otworzyły się wcale. Ale kolejne minuty majstrowania pozwoliły katu uporać się z tym problemem. Tym razem wszystko było gotowe i tym razem mieli wszyscy zawisnąć. Wojewoda tymczasem zdecydował się wejść na balkon najwyższego z budynków otaczających rynek. Stamtąd miał wydać rozkaz dla kata. Upajał się przez chwilę widokiem sterroryzowanych mieszkańców Waterdeep i pokonanej drużyny, która mu się sprzeciwiła, a teraz była gotowa na śmierć. Przeważnie była jednak gotowa na śmierć innych… Wojewoda popatrzył jeszcze na port, do którego wpływała jakaś fregata i rozkoszował się zachodem słońca oraz ostatecznym zwycięstwem. Nie był już tym samym człowiekiem, zło miecza całkowicie nad nim zapanowało, nie było już ratunku dla jego duszy. Powoli uniósł rękę…

Serafin zamknął oczy, chciał, aby skończyło się to jak najszybciej…

Wojewoda uniósł lunetę - chciał wszystko widzieć ze szczegółami: jak sinieją, duszą się i w końcu giną. Gdyby jednak spojrzał wtedy na port to zobaczyłby jak fregata ''Gwiazdka Śmierci'' opuszcza flagę z banderą Kompanii Kupieckiej Calimportu i wciąga wielką czarną płachtę z białą czaszką i skrzyżowanymi kośćmi. Czaszka była uśmiechnięta, a nie było to wcale godło alchemików denaturatorów…

Spod pokładu wyszła postać w krwistoczerwonej bandanie. Przystrzyżony na jeża elf o szarych oczach uśmiechał się nieznacznie i poprawił pas z rapierem i kamą oraz skórzaną kurtkę.. Z tyłu pas dociążało sześć noży idealnie wyważonych, stworzonych do rzucania. Nie musiał nawet wydawać rozkazów, bo dwustuosobowa załoga znała już dobrze jego metody działania, skład nieznacznie tylko się zmieniał w ciągu kilku lat "współpracy". Co on pomyślał to oni wykonywali, nie byli to jednak typowi zabijacy pokroju ludzi na przykład kapitana RumGut''a. To byli wyszkoleni i zaprawieni w bojach i grabieżach korsarze. A że kapitan zawsze dzielił łupy sprawiedliwie to nawet nie pojawiło się w ich głowach słowo ''bunt''. A teraz zapewnił im taką frajdę - Waterdeep. Naprawdę. Teraz był dla nich kimś więcej niż tylko dowódcą. Elf odchrząknął i żaby jeszcze trochę potrzymać towarzyszy w niepewności, krótko przedstawił plan działania:
- Panowie po lewej w fort, panowie… i panie tak ogólnie… w miasto. - na ''Gwiazdce Śmierci'' służyło bowiem kilkanaście kobiet, które były jednak nie gorzej zaprawione w walce niż mężczyźni. Co dziwniejsze słuchano piratek i traktowano z nieudawanym szacunkiem, a one same nigdy nie narzekały na służbę. W sumie to czasem się ich bano, głównie przez temperament i… czasowo występującą drażliwość… Jack doszedł do wniosku, że dość na ten czas rozmyślań o załodze i wydał rozkaz:
- No… tego… wciągnąć mi tu odpowiednią flagę szczury lądowe !! Pomyliliście się z tą kupiecką czy jak ?! - najwyraźniej rum czasami szkodził. Ale tylko jak w coś się po pijaku uderzył… lub czasami kogoś…
- A później jak zwykle abordaż… taki lądowy. Acha, zapomniałbym. Og… - za wolno mówił. A i tak wiedzieli co zaczął mówić. I robił to za każdym razem specjalnie. Wiedział, że ręce ich świerzbią i nie wytrzymają. Salwa pięćdziesięciu dział zagrzmiała w porcie Waterdeep…

Załoga fortu nawet nie zdążyła pomyśleć. I to w takim stopniu, że nie zdążyła pomyśleć co się dzieje tylko… hmmm… zwyczajnie zdążyła pomyśleć. To skomplikowane troszeczkę. Nie mniej jednak około dwudziestu pięciu pocisków burzących lub jak kto woli eksplodujących, uderzyło prawie jednocześnie w jedyny obsadzony fort. Pewne było, że skupy gruzu w Waterdeep, o ile takowe istniały, będą miały duuuuuużo roboty. Kompania budowlana i brygady od rozbiórki również, i to jeszcze więcej. Z nadbrzeżnego garnizonu i karczm, w których mieszkała większa część załogi ''Diabelskiej Ryby'' tez nic nie zostało. Zresztą salwa prawej burty poleciała w różne strony Waterdeep, czyli na przykład na rynek. A raczej w rynek…

Wojewoda uciekając, a raczej galopując w stronę zabudowań bardziej umocnionych i wytrzymałych, czyli zamku i pałacu, nie potrafił ukryć zdziwienia… Mroczni Magowie podobnie…

A Mroczny chociaż jeszcze nie wiedział co się dzieje to na wszelki wypadek już się śmiał. Tak na zapas… normalnie. W końcu jak draka to pełną gębą. A ta zapowiadała się ''wyśmienicie''. A co najlepsze będzie brał w niej udział.
- A ja najem się do syta…
- Tylko pamiętaj, że tam są tez nasi towarzysze.
- A cywile ?
- Przymknę oko… coś ostatnio wyglądasz coraz chudziej…
- Masz może pieprz lub sól ? - takie pytanie od Puszka ??
- I jeszcze będzie wybrzydzać… Śmierć !
Wyciągnął pergamin otrzymany od ''pana w czarnym płaszczu i na wyjątkowo dobrej diecie'' i zaczął go czytać. I tylko to było jego zadaniem - jak się zacznie ''coś'' dziać, oczywiście Zak załapie od razu co jest tym ''czymś'', to ma przeczytać ten zwój… zaklęcie. A reszta ma wyjść w praniu. Ot - proste zadanie, ale walka też będzie:
- I gorące posiłki. To jest tak zwane ''szybkie jedzenie''… bo ucieka… szybko… Ja nigdy nie jem na wynos, tylko na miejscu.

Pociski musiały być duże. Nie, pomyłka - bardzo duże. Krótko mówiąc, tak dwoma słowami było: iście za******ie ! Zdmuchnęło wszystkie szubienice zanim jeszcze wojewoda opuścił rękę, a kat ''stracił głowę do wszystkiego''. Chyba przeżyli wszyscy… to znaczy wszyscy z drużyny, bo pociski prawdopodobnie walnęły też w tłum i w żołdaków. Elf dotkliwe zraniony w… w taki sposób, że przez dłuższy czas nie będzie mógł siadać, doczołgał się do stołu, już zniszczonego, z którego zgarnął swój nieuszkodzony ekwipunek. Płaszcz nieco ucierpiał, ale ''żelastwo'' było na całe szczęście całe. Może i u innych też. Miał taką nadzieję. Wszędzie dym i nic nie widział, a to było dość dziwne. Przeważnie jego umagiczniony, przez przypadek w czasie jednej z bitew, wzrok radził sobie z takimi zjawiskami jak mgła, dym i tym podobne. Po chwili widział już lepiej, bo nieco się otrząsnął po pobliskiej eksplozji. Wyciągnął przed siebie sejmiatary i przygotował się do nieuniknionej walki. I trzeba było odnaleźć przeklętego wojewodę, który najprawdopodobniej dał nogę do zamku lub pałacu. Znaleźć go i zabić. Na pewno marzyła teraz o tym cała drużyna.

- Pieczeń ? Tatar ? Mniam ! - Puszka ucieszyły pociski zapalające. Zresztą inne też. Podobnie cieszył się i Zak. Zawsze lubił oglądać pokazy ''sztucznych ogni''. Sztucznych w znaczeniu wykonywanych, nie wykonanych, przez człowieka.

''Gwiazdka Śmierci'', nie przerywając ostrzału we wszystko co jest ogólnie w zasięgu dział, przybiła do nabrzeża i teoretycznie mogła już tylko prowadzić ostrzał z jednej baterii - tej skierowanej w stronę miasta, i to też niepełnej. W teorii… W praktyce druga zabrała się za okoliczne statki i puste forty. Byleby tylko było jak najgłośniej. Wyśledzony już wcześniej statek kupiecki przejęto praktycznie bez oporu - dziesięć minut od rozpoczęcia ataku na Waterdeep brygantyna była pod kontrolą ludzi kapitana i rozpoczęła ostrzał, powoli płynąc ku wyjściu z portu. Natarcie na nieliczną ocalałą załogę galeonu prowadził właśnie Jack. Również i tu walka nie trwała więcej niż kwadrans, większość załogi ''Diabelskiej Ryby'' zginęła bowiem w pierwszych sekundach ataku, w nadbrzeżnych karczmach i innych budynkach. Zresztą większość zabudowań w porcie zostało zmiecionych z powierzchni ziemi. Właściwie nieuszkodzony, nawet nie draśnięty, przetrwał tylko jeden budynek, ten z dużym czerwonym szyldem: ''Dom Spokojnej Radności''. Wkrótce flota elfiego kapitana wzrosła z jednego do trzech statków. I wszystkie waliły teraz w miasto, co nie przeszkadzało w desancie i grabieżom. A piraci łupili najlepsze kąski w mieście, poruszając się w dużych grupach. Na czele jednej z nich stał kapitan Jack Sunstorm, elf z Wysokiego Lasu, postrach wszystkich mórz i oceanów Fearunu, miłośnik rumu, pięknych kobiet i oczywiście wszelkiego rodzaju rozrób, bez względu na skalę…

Jakimś cudem przeżyli wszyscy. Ranni lżej lub ciężej, odnaleźli całość lub część swojego ekwipunku. Byli jednak rozdzieleni przez tłum mieszkańców, żołnierzy, gruzowiska i dym, a wkrótce i piratów… Mieli jednak coś co łączyło ich wewnętrznie - zemstę !!


[ Wojewoda ukrywa się w pałacu lub zamku. W odpowiednim momencie odnajdziemy go, o czym zapostuję. Tak więc jesteśmy w momencie po pierwszej salwie, w mieście panuje chaos i mamy się dostać do wcześniej wymienionego celu: pojedynczo lub grupkami. Po drodze pełno przeszkód, które mogą mieć np. czasem kuszę :P, a także wokół sporo wybuchów. Poradzimy sobie… Musimy sprawdzić oba budynki, bo nie wiadomo, gdzie ukrył się tyran (ja wiem :D !! ). Powodzenia ! Eileen wraca chyba w czwartek. Wtedy też postaram się wkręcić z powrotem Phila, ale tak, żeby zostawić mu wolną furtkę na wejście. Proszę więcej nie denerwować Vilian :D (ktoś mnie w ogóle słucha ? ). Ja już powinienem bywać częściej i o normalniejszych godzinach. Fight ! ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Pierwszą rzeczą jaką zrobił mag było zapalenie ogni mrocznej furi w oczach, dopiero potem szybka inkantacja i cały jego ekwipunek wrócił na miejsce. Szybka ocena sytuacji i kolejna inkantacja przyzywająca wiatr żeby choć troche wiedzieć w kogo rzucać czarami. A celów troche było, co tylko przywołało uśmiech na twarzy maga, już za chwile część rynku gdzie nie było nikogo z drużyny staneła w ogniu, tak kule ognia były bardzo przydatne.
-KAIN! Uważaj gdzie tym rzucasz, tam moga być cywile!!!- to był chyba Darkus, który znalazł chwile miedzy parowaniem ataków jakiegoś żołnieża, rzeby jeszcze go puczyć. Jedyna odpowiedzią był szybki czar i kilka magicznych pocisków powaliło innego żołdaka który zachodził inkwizytora od tyłu.
-Ty nie gadaj tylko załatw go szybko!!! Wojewoda gdziesz ucieka!!!!
A mag był w soim żywiole, mógł zabijać na prawo i lewo, na środku nie bardzo bo tam znajdowała się wiekszość drużyny i nie bardzo było kogo zabić. Z lewej w sumie też nie bardzo bo Mroczny z Puszkiem zabierali całą zabawe. Zostawało jedynie prawo. A z tamtąd nie wiedzieć czemu jakoś wszyscy uciekali.
-Ejj ja sie tak nie bawie!!!!- kolejna inkantacja i mała grupa żołnieży została odcięta od reszty przez ściane ognia. Mag na chwile przed rzuceniem kolejnej kuli ognia pomyślał że nie chciał by być na ich miejscu, ale tylko przez chwile. Uszy wypełniał krzyk umierających, wybuchy kul ognia i dział ze statku oraz szczęk metalu o metal, a Kaina wzieło na rozważania o muzyceTaaak, to jest piękne.... może nie ma tego rytmu co muzyka Marra ale też ma w sobie piękno.. prymitywne piękno Nie dane mu jegnak było kontynuowanie tych myśli, jedno z dział trafiło zdecydowanie za blisko niego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wiatr wiał bardzo mocno, prawie powodując przechylanie się gór. Śnieg, przyśpieszany wiatrem mocno bił w oczy samotnego behemotha, przedzierającego się przez góry i zaspy do swojej jaskini, gdzie czekała na niego samica. Pokonywał tę trasę wiele razy, więc nie był zaniepokojony ogromnym hukiem wywoływanym przez wiatr szalejący między szczytami. Tak… tutaj wiatr mógł wyszaleć się do woli, nie zważając na nic. Tutaj nie klnęli na niego ludzie mający dość oziębiającego ruchu tego ruchomego powietrza. A gdy już się wyszalał, mógł spokojnie wrócić w niższe tereny, aby sprawić ludziom przyjemność poruszając łąki traw, drzewa czy powierzchnie rozmaitych jezior. Był bardzo cierpliwy. Behemoth był przyzwyczajony do tego ruchu, poza tym grube futro prawie całkowicie niwelowało jego działanie. Samo chodzenie nie było dla potwora problemem, gdyż długie ręce zakończone dwoma kłami na każdej, przypominającymi rogi bycze, umożliwiały mocny uchwyt na skale. Targał za sobą jakieś górskie zwierzę na kolację dla swojej „żony”. Jednak gdy zbliżał się do traktu, który co jakiś czas przemierzały mocno opancerzone wozy i żołnierze, coś go zaniepokoiło. Z dołu, skąd wozy te przyjeżdżały, usłyszał dziwne krzyki. Krzyki przechodzące w jęki. W pewnym momencie zza wzgórka, wyłoniła się jakby zielonkawa mgiełka. To właśnie z niej wydobywał się ten przerażający dźwięk. Behemot zaryczał głośno prezentując swą siłę i starając się odstraszyć to coś. Jednak mgiełka nic sobie nie zrobiła i podążała dalej. Kolejna próba behemotha skończyła się tym samym. W końcu znalazł się w samym centrum dźwięku, który tutaj był nie do wytrzymania. Po kilku sekundach mgła podążyła w górę traktu, a behemot stał jak sparaliżowany. Sekundę potem upadł bez życia. Tym samym brak pożywienia spowoduje śmierć kolejnego członka jego rasy. Niemiłe krzyki powoli się oddalały…

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Minęła kolejna nieprzespana noc. Śnieg przestawał sypać i dało się odczuć lekkie zwiększenie się temperatury powietrza. Ze spalonymi stopami, obdartymi ze skóry plecami, połamanymi palcami, praktycznie z jakąś mieszaniną brudu i krwi zamiast twarzy, pociętą szyją, nieudolnie zszytym brzuchem, powybijanymi zębami, powydzieranymi paznokciami, postrzępionymi uszami, bolącymi narządami wszelkiego rodzaju i sińcami na całym ciele nie dało się spać. A tak właśnie teraz wyglądał elf. Jeżeli można to określić wyglądaniem. Był jakby strzępkiem skóry nałożonym na kości. Przynajmniej dawali mu jeść. Wiedział, że nawet gdyby ktoś z towarzyszy przybył z zamiarem odbicia go, nie rozpoznałby elfa. „A zresztą to niemożliwe. Nikt nie wie gdzie jestem, nawet ja sam.” Powoli opuszczała go chęć do życia. „Za chwilę przyjdą strażnicy, będą się wpatrywać jak jem do ohydne śniadanie i piję brudną wodę… jeżeli to jest woda… A potem wezmą mnie na kolejne tortury. Ciekawe co dziś wymyślą…? Ale temu oprawcy nie brakuje pomysłów.. w każdym razie języka mi nie obetną, bo wtedy na pewno już nic nie powiem… HAHAHA!” zaśmiał się w duchu jak szaleniec. Rzeczywiście, prawdopodobnie można by policzyć na palcach u jednej ręki, osoby, które mogłyby przetrwać takie tortury… i elf się jak na razie do nich zaliczał. Kiedy strażnicy ciągle nie przychodzili z jedzeniem postanowił jakoś obliczyć ile czasu już tu spędził. Postanowił w tym celu posłużyć się ranami spowodowanymi przez oprawców. Przy każdej zatrzymywał się i wspominał jak co się odbywało. Najbardziej chyba utkwiło mu w pamięci maltretowanie się nad jego twarzą. Najpierw delikatne ruchy ostrzem przypominające golenie, które z każdą chwilą się pogłębiało, a w końcu zahaczyło o jego zęby. Następnie było dziurawienie warg zardzewiałym gwoździem. Kolejnym punktem były zęby. Wybijane, a raczej łamane dłutem jeden po drugim. Następnie kat postanowił wykonać operację nosa. Stanął na stole, na którym leżał elf, tak że szyja skazańca była między jego stopami. Wziął do ręki długi młot i ruchem przypominającym grę w krykieta uderzył z całej siły jego nos. Z początku trafiał, lecz gdy trochę popił, młot coraz częściej zahaczał o kości policzkowe, które teraz przypominały mąkę. Potem nastąpiło odebranie skalpu oraz obdarcie czoła ze skóry. Do tamowania krwawienia oprawca używał pochodni, „Przypadkiem” spalił elfowi brwi. Jednak same oczy i język pozostały nietknięte. Nocami elf musiał wysłuchiwać spotęgowanych przez echo jęków kobiet, wykorzystywanych jedna po drugiej przez żołnierzy i oprawcę. Czasami ta czynność trwała nawet w przerwach między znęcaniem się nad elfem. Elf mógł zauważyć, że oprawca lubił eksperymenty nie tylko w dziedzinie tortur…

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Po kilku godzinach doszedł do wniosku, że przebywa tu około dwóch tygodni. Po południu zorientował się, że żołnierze nie przynieśli mu jedzenia. Słyszał natomiast w całej twierdzy jakieś krzyki. Jęki. Około północy był nieźle głodny. Dawki pożywienia, które mu tu dawano nie mogły zaspokoić jego żołądka. W dodatku otaczające go krzyki stały się nie do wytrzymania. Elf zatkał resztki uszu, resztkami rąk. Zamknął oczy. Nic nie pomogło, w zasadzie było jeszcze gorzej, gdyż ból spotęgował się. W końcu zaczął rzucać się po całej celi, nawołując strażników i tłukąc swym ciałem o żelazną bramę. Był nawet gotów zacząć mówić. Co jednak nie było możliwe, gdyż język zaczął mu się plątać. Nikt nie nadchodził. Wkrótce elfowi brakło energii do dalszej walki. Upadł na ziemię i spojrzał w okno wysoko pod sufitem. Padało na niego silne księżycowe światło. Wydawało się jakby księżyc chciał mu coś powiedzieć. Było to co najmniej dziwne, gdyż elf nigdy wcześniej w celi nie widział księżyca. Księżyc tchnął w niego jakby trochę otuchy, która przywołała go do racjonalnego myślenia. Niestety za nić w świecie elf nie mógł sobie przypomnieć jak ma na imię…
W końcu zebrał w sobie siłę i wyrzekł
- Ja… chcę umrzeć… - kilka minut później jego życzenie zaczęło się spełniać. Przestawał czuć ból… zamknął oczy i poczuł jak jego duch opuszcza ciało i unosi się…

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- No i co z tego, że chcesz? – gdzieś dookoła niego rozległ się miły, aczkolwiek nieco drwiący kobiecy głos. Elf otworzył oczy. Otaczała go biel. „Więc niebo jednak istnieje’ pomyślał…
- Niezupełnie… to nie jest niebo – elf spojrzał w stronę skąd dochodził głos. Patrzył na kobietę odzianą w lśniącą szatę, miała kasztanowe włosy i wspaniałą figurę. Pierwszą myślą było „Eileen!.. ale przecież ona żyje…mam nadzieję…”
- Tak, żyje. Może wstałbyś? – elf spróbował. Stwierdził, że nie ma z tym najmniejszych, problemów nic go nie boli. Postanowił zadać pierwsze pytanie nieznajomej…
- A więc nie jesteś nią…?
- Niezupełnie. Dla każdego jestem kimś innym. Dla samotnej matki, jestem jej dzieckiem, dla kochającego męża jestem jego żoną. A z tobą miałam nie lada problem…
- Dlaczego?
- Dlaczego, dlaczego! Powiem Ci dlaczego. Gdyż tylko dwie osoby w całym twoim życiu były Ci naprawdę bliskie. I ja próbowałam je jakoś połączyć. Udało się? – elf wiedział, że nieznajoma przypominała mu jeszcze kogoś, jednak nie mógł się zorientować kogo. Teraz jednak zrozumiał. Przypomniał sobie swoją matkę. Popatrzył na postać
- A więc obejmujesz też Kontynent Asedeb?
- I nie tylko jego. Obejmuję wszystko. Wiem wszystko. Jestem tym co było, tym co jest i tym co będzie. – elf przypomniał sobie o ostatnio odniesionych ranach
- I nie boisz się mnie?
- Niby dlaczego? – „bogini” jak postanowił ją w myślach nazywać elf, zaśmiała się
- No bo, raczej nie wyglądam zbyt pięknie…
- Szczerze? Wydaje mi się, że wręcz przeciwnie… i może kiedyś… - zachichotała. Elf nie bardzo wiedział o co chodzi. Podniósł ręce do góry. Już samo to, że mógł je podnieść było zaskoczeniem. Kolejnym była jego ulubiona czarna koszula z rzemieniami na klatce piersiowej. Oraz buty i spodnie. Nie mógł w to uwierzyć. W końcu dotknął palcami twarzy. Brwi.. nos… oczy… wargi… wszystkie zęby… i … włosy na głowie. Nie mógł powstrzymać swojej ręki przed przeczesaniem ich. I uśmiechnięciu się przy tym. Bogini znów zachichotała. Elf spojrzał na nią pytająco
- Nic, po prostu uwielbiam gdy to robisz… A teraz do rzeczy. – spoważniała – Stwierdziłeś, że chcesz umrzeć. Z wszystkich życzeń jakie kiedykolwiek wypowiedziałeś to nie może zostać spełnione. Jeszcze nie nadszedł twój czas.
- Jak to? Myślałem, że przepowiednia już się spełniła, że teraz moja kolej… - bogini przerwała mu
- A czy w przepowiedni było coś o śmierci dowódcy Honorowej Gwardii Avenorth, najlepszej tajnej lub niekoniecznie grupie wojskowej na całym kontynencie? – elf starał przypomnieć sobie słowa tejże przepowiedni…
- No… nie..
- Więc widzisz. Zaraz wrócisz tam skąd przyszedłeś. Jednak z kilkoma zmianami.
- Jakimi?
- Po pierwsze. Tak jak stoisz. Czyli z ulubionymi ciuchami, bez ran i w pełni sił. Zauważyłeś, że nie jesteś głodny?
- Teraz już tak
- Po drugie. Jak już pewnie zauważyłeś nieco popracowałam nad twoją twarzą. I chyba trochę, przesadziłam z tą przystojnością i będziesz cały czas czuł na sobie spojrzenia otaczających cię kobiet, ale przyda ci się w zdobywaniu informacji od jakichś opornych pań oficerów, obniżkę w sklepach i temu podobne pierdoły. Wracasz całkowicie wypoczęty.
- A gdzie jest haczyk?
- Nie ma. Już swoje wycierpiałeś. Powodzenia… aha… jeszcze chwila. Z celi musisz wydostać się sam. Z czasem będą wracać Ci twoje umiejętności z Avenorth. Ale trochę czasu minie zanim dojdziesz do pełnej siły. Teraz twoja broń. Niestety jest chroniony magicznie i nie możemy go przenieść. Jednak nieco go odświeżyliśmy i nadal będzie Ci służył.
- A kije?
- Jak już wiesz, nie możesz ich przywołać w obrębie fortecy. Ale mogę ci zaprezentować. Jeden nieco usprawniliśmy.
- Który?
- Prawa. Zobacz – bogini przywołała obraz. Elf nie mógł wyjść ze zdumienia. „Trochę zmodyfikowany?!” Kij unosił się. A w zasadzie nie kij. Wyglądało to jakby jego rodowe katany zostały połączone rękojeściami. I teraz uchwyt o długości około pięćdziesięciu centymetrów, zakończony był po oby stronach dwusiecznymi ostrzami, śnieżnobiałymi z granatowymi runami. Na jednej stare, dobre „Na pohybel skurwysynom”, a na drugiej „Jo ho, jo ho kamraci!” Tę drugą pradziadek dostał od przyjaciela pirata. A teraz jego prawnuk miał niezmożoną chęć zobaczenia prawdziwych piratów. A może nawet dołączenia do nich… Uchwyt na końcach miał wmontowane rubiny i szmaragdy przeniesione z rękojeści katan. To prawdziwe narzędzie śmierci prezentowało się wspaniale. – Zobacz teraz – Uchwyt podzielił się na dwie części. Teraz przed oczami elfa unosiły się dwie wspaniałe katany. Takie rozwiązanie umożliwiało swobodne przebieganie przez drzwi trzymając broń poziomo.
- A teraz bywaj… - bogini jakby dmuchnęła powietrze – Bywaj, Philu von Rodenie, ostatni GHA… - elf poczuł jak zaczyna opadać…

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Obudził się w celi, w której nic się nie zmieniło. Było trochę jaśniej, gdyż słońce rozpoczynało swą wędrówkę. Wspominał swój sen. Był dla niego trochę niejasny, ale nikt nie mówił, że sny są jasne. I w końcu przypomniał sobie jak ma na imię… Phil… całkiem nieźle, pomyślał. Nagle zorientował się, że nic go nie boli. Szybko zerwał się na nogi. Spojrzał w dół i cały sen stał się dla niego jasny. Dobiegł do okna. Śnieg powoli zaczynał topnieć. W dole już dawno było lato, jednak tutaj dopiero się zaczynało. Ten śnieg będzie tu spoczywał jeszcze długi czas. Podszedł do żelaznej bramy. Spróbował myślami otworzyć zamek. Nie udało się. „Ech… w Avnorth to byłaby pestka. No nic poczekam, aż któryś ze strażników przyjdzie. O wywaleniu kraty nie było mowy. Była zbyt gruba, i zbyt głęboko wryta w kamień. Kiedy przez dłuższy czas nikt nie przychodził, elf zaczął się martwić….

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Druid nie biegł po broń. Nie chciało mu się prawdę mówiąc. Jedna krótka inktancja, i pnącza same mu ją dostarczyły. Więc po co ma biegać? Jeszcze się nabiega dzisiaj. A dookoła był tylko huk i ogień. Dosłownie. Co rusz w pobliżu rozrywał się jakiś pocisk. Jak nie z dział to gnomi. Wiadomo czyj. I te siały duże spustoszenie. Bynajmniej w wojsku. Cywili nie ruszały. Albo Marr tak celnie rzucał. To drugie przędzej. Marvolo co rusz tylko uderzał obuchem nadbiegającego żołdaka, albo wyrzucał pnączami w powietrze innego. Cywili skrzętnie omijał. I tak wiele niewinnej krwi się rozleje tutaj. Za dużo jak na oczy Druida. A co dopiero Paladyna? Raj dla Mrocznego, wydawałoby się że dla Kaina też. Ale co z resztą? Jak Eileen zniesie taką rzeź? Tego Druid w tym momencie nie wiedział. Celem było tylko już zabicie wojewody. Jednak najpierw trzeba go było jeszcze odnaleść. I pokonać... To drugie mogło stanowić większy problem. Ale dla chcącego, a raczej dla żądnych zemsty nic trudnego. W pewnym momencie Druid dostrzegł pędzącego ku nim pirata. Już brał zamach młotem, gdy tamten nagle uskoczył.
-Stój wariacie! Jestem z Wami!
-A niby dlaczego miałbym Ci ufać, opryszku?
-Bo gdyby nie my, to widzę ze ktoś by już wisiał muahaha!
-To Wy ostrzelaliście wszystko?!
-A któż inny niby? Pewnie że my! A teraz nie przeszkadzaj. Rzeźnia!
Pirat odbiegł kołyszącym się krokiem zostawiając Druida samego. No prawie samego. Pod nogami Marvola wylądował właśnie pocisk armatni. A dokładniej granat. Tkwił w nim jeszcze lont. Jak na złość zapalony. Druid szybko uskoczył z miejsca, w którym stał. I dobrze zrobił. Gdyby nie to, już dawno uczyłby się latać. I to wysoko. Bo akuratnie pocisk rozrywając warstwę gruntu trafił na żyłę wodną. I teraz była ładna fontanna. Dokładniej to byłaby ładna, gdyby to była czysta żyła wodna. Ale była zanieczyszczona. Po chwili dał się słyszeć wrzask Mrocznego dochodzący z drugiego końca placu.
-ZŁO! Kto rozsadził ścieki?!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Marr szybko znalazł swoje rzeczy. Chwycił mandolinę, zawiesił na plecach, sakwę z granatami i świecami dymnymi chwycił w rękę, resztę popakował do kieszeni i śpiesznie wycofał się na z góry upatrzone pozycje. Znaczy pod szubienicę. Sporo tam miejsca było, a jakoś wojskowi nie interesowali się pojedyńczym gnomem... i to był błąd. Gnom szybko zapalał kolejne granaty i wyrzucał je w kierunku nabieających żołnierzy. Co jakiś czas rzucił też świecę dymną totalnie dezorientując grupki zbrojnych, którzy nic nie widząc krztusili się dymem, wpadali na siebie i skały.
Nagle usłyszał krzyk:
-ZŁO! Kto rozsadził ścieki?!
I powoli do jego nozdrzy, dotychczas czujących jedynie smród palonego lontu doszedł inny. Coraz bardziej cuchnący. Gnom wyjrzał ostrożnie na zewnątrz. Zobaczył ogromną fontanne nieczystości i stojącego, a racze oddalającego się od niej druida. W pobliżu nie widział innych członków drużyny.
- Łojć, lepiej się teraz nie gubić... - pomyślał, rzucił sobie pod nogi świecę i rzucił się pędem w stronę druida.
- Jeśli pozwolisz, udam się dalej z Tobą. Wyższy jesteś to i zobaczysz gdzie reszta. No i lepszy jesteś w zwarciu - Marr wykrzyczał szybko, podpalił kolejny granat i rzucił go przed siebie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Miroku pobiegł szybko po uzbrojenie. Strażnicy których napotkał zazwyczaj myśleli, że to złudzenie optyczne. Kilku na odchodne strzeliło z kuszy. Za wolno. Wziął broń. Wszędzie piekło. Znalazł Kaina pogrążonego w szale. Mag zaklęciami zabijał każdego, kto nawinął mu się na celownik. Prawie trafił skrytobójcę, ale ten szybko zrobił unik. Mag szybko został złapany.
- Chcesz nas pozabijać?
- Eeee, trochę się rozhulałem.
- Może coś byś zrobił?
- CO?
- Coś, dzięki czemu moglibyśmy się dostać do posiadłości wojewody.
- Kościany golem?
- Tylko duży aby nas zaniósł.
Kain mruczał jakąś inkantację. Trwało to długo, więc skrytobójca musiał osłaniać (a raczej wycinać w pień strażników) Kaina. Przed oczami obu pojawił się golem. Był spory.
- Jak mam wsiąść- spytał mag.
- Złap mnie za rękę.
Miroku złapał maga, rozpędził się wskoczył na ścianę pobliskiego budynku i odbił się w kierunku tworu nekromanty. Po małym problemie jakim było wciągnięcie Kaina, obaj wylądowali.
- I co teraz?
- Każ mu udać się w kierunku rezydencji wojewody.
- Dobra.
Golem powoli zaczął iść do celu.
- Rozkaż mu biec!
- Żaden kłopot.
Potwór przeszedł w swoisty trucht. Skrytobójca wyjął Hotaru i strzelał do strażników. Nekromanta dzielnie mu wtórował miotając kule ognia.
- Muahahaha – Kainowi coraz bardziej udzielał się charakter Mrocznego.
- Spokój!- Twarz Miroku była chłodna i nie wyrażająca żadnych uczuć, jak zazwyczaj.
I takim sposobem mag i skrytobójca zdążali do willi przeciwnika....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Chaos. Śmierć. Krzyki z bólu. Krew. Jęki. Wybuchy. Spadające odłamki. Trupy. To wszystko otaczało Darkusa. Było jeszcze jedno, co otaczało jego... inkwizytora. Coś dziwnego... mrocznego, pociągającego, łaknącego i proszącego... przyjmij mnie. Weź mnie i wypełnij swój cel. Nie zważaj na nic. To jest już blisko. Czeka na ciebie. Weź potrzebne rzeczy i idź spełnić przeznaczenie. Walcz w imię wiary! Zabijaj niewiernych i złych. Dobro ocalaj. Część tych ważnych rzeczy została przyciemniona przez jedno pragnienie... Zemsta.
Wstał chwiejnym krokiem. Tłumy ludzi przewalało się obok niego. Wszędzie pełno krzyków. Co chwila padające odłamki pocisków. Darkus bez słowa, jakoś obojętnie podszedł do miejsca, gdzie były jego rzeczy. Odebrał, to co do niego należało i ruszył na spotkanie ku przeznaczeniu. Jeśli ktoś by teraz podszedł do tego nadzwyczaj spokojnego mężczyzny przeraziłby się okropnie... Oczy jakby martwe... Jakby u śmierci... Tylko czy śmierć ma oczy? Nie raczej nie... Jednak nie tylko oczy dziwnie wygladaly. Włosy nie poukładane jakby wołały o pomste do nieba. Ręce pokrwawione własną krwią... Zdarta skóra z łokci i opuszków palców. Wracając do samego inkwizytora, ruszył ulicami. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Spokojnie wyszedł z rozwydżonego tłumu. Szedł i szedł. Po jakiś czasie spotkał pierwszego potencjalnego wroga. Stał spokojnie na wąskiej uliczce. Nie miał tarczy. Miał ciemną zbroje i maczuge. Nie był kimś ważnym. Miał tylko jedną ceche, która zaciekawiła Darkusa. Na jednym z ramion miał opaske z napisem "Niech żyje wojewoda. Chwała mu!" Te słowa uderzyły w serce Darkusa. Jak mozna kogos chwalic za zabijanie i tyranizowanie innych?
- Jak cie zwa?- zapytal sie Darkus nieznajomego.
- Jestem Hiacynt. Sluga jego eminencji wojewody.
- Sluzysz mu wiernie?
- O tak... A ty kim jestes?
- Twoim sumieniem...
- Co to ***** ma byc?
- Kogo bardziej sie boisz wojewody czy kary bozej?
- Nie ma boga. Zyje dla wojewody.
- W takim razie poznasz to czego nie nauczyles sie przez zycie... nie poznales... bojazni bozej...
Wrog zamachnal sie maczuga i walnal inkwizytora w brzuch ktory upadl na ziemie.
- Zdechniesz psie!- krzyknal Hiacynt
Drugie wielkie bum, ale nie w Darkusa tylko w chodnik... Inkwizytor zdazyl uniknac ciosu i wstac, choc z trudem... Wyciagnal swoj miecz...Juz wiedzial co ma robic... Drewniana maczuga wraz z wlascicelem ruszyla wprost na paladyna... Darkus zamachnal se i cial na wysokosci glowy konkurenta. Maczuga wypadla z reki agresora i na ziemi przepolowila sie na dwie czesci... Wkrotce potem spadla glowa zolnierza. A reszta ciala upadla pod nogi paladyna.
- Teraz niech eminencja pocaluje cie w ****.
Nie wiele myslac powolnym krokiem Darkus ruszy dalej... po czesci byl obryzgany krwia niewiernego, ale tym razem mu to nie przeszkadzalo... Wreszcie poznal zadanie, ktore musi wykonywac jako sluga Bozy. Dobro ratowac, a zlo niszczyc... Z oddali bylo widac jakis zamek... Tak idealny cel na ukrycie sie wojewody...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mroczny cieszył się coraz bardziej, jego radość wzrastała z każdą sekundą walki. Miał jednak co innego do zrobienia, zadanie od tamtego w czarnym płaszczu. Niechętnie, ale musiał zostawić ''zabawę'' i kontynuować zadanie:
- Zło ! Chodź Puszek !
- *****************
- Nie gadaj z pełną gębą…

Tak. Wycofanie żołnierzy z fortów było faktycznym błędem. To nawet na mało powiedziane… Gdyby port był obsadzony plan piratów nie byłby możliwy do wykonania. A tak zatonęły już prawie wszystkie inne statki oprócz ''Gwiazdki Śmierci'', ''Diabelskiej Ryby'' i ''Dumy Murann''. Gwiazdka użyła również swojej super broni…
- Celujcie w… walcie w zamek !
''Niszczyciel wysepek znajdujący się w specjalnym luku we wzmocnionym dziobie wypluł z siebie ognistą kulę. Pocisk z pełną prędkością przyrąbał w zamek doskonale widoczny na wzgórzu. Wojewoda musiał mieć teraz niezłego pietra. A w mieście panował coraz większy chaos. A piraci wyładowali już praktycznie ładownie po brzegi. Ale było jeszcze parę spraw do załatwienia. Jack postanowił zaczekać w pobliżu pałacu na dawno zapomnianego ''przyjaciela''…

Elf kulał. A pośladek z wbitym odłamkiem bolał coraz bardziej. Nie uratowało to jednak kilku żołnierzy, którzy napatoczyli się po drodze i liczyli na łatwą i krótką walkę z rannym przeciwnikiem. Nieźle się na tym przejechali… W tłumie walczących i uciekających Serafin dojrzał Eileen i Vilian odwrócone do siebie plecami i broniące się przy jakimś rannym człowieku. Elf poznał starego pirata, brata osławionego RumGut''a. I ten miał tak zwaną ichnią ''przypadłość rodzinną''. Ale zobaczył jeszcze kogoś wpadającego z grupką swoich ludzi w linię żołnierzy. Linia szybko została starta w proch i nawet ciężkie zbroje gwardii wojewody nie wytrzymały uderzenia pocisków z kilkunastu na raz wypalonych pistoletów. Jeden z piratów, najprawdopodobniej dowódca schował za pas wciąż dymiące dwa pistolety i wyciągnął rapier. Uśmiechnął się do Serafina:
- Witaj braciszku, znowu rozpierducha co ? Hehehe… Jak za dawnych lat…
- Ty…
- Ej! ''Ty'' ma imię, o ile jeszcze pamiętasz.
- Nie, ja nie mam brata…
- Tak, tak… terefere kuku ryku braciszku. Wiem, że odkąd zacząłem życie korsarza wymazałeś mnie ze swojego życia, ale jak wiesz rodziny się nie wybiera. Acha… jesteś moim dłużnikiem… - elf nadal nie trzymał pionu.
- A przeważnie pojawiałeś się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie. Kto by pomyślał… - Vil i Eileen nadal stały jak wryte nie wiedząc za bardzo co jest grane.
- ''Moje drogie'', to jest mój wyrodny brat… Jack Sunstorm.
- Miło mi poznać, ale przyjemności później. Teraz walka. Czy nie szukacie przypadkiem wojewody ? Bo powinien mieć klucz od zabezpieczonego magicznie skarbca…
- Więc nie przybyłeś tu specjalnie po mnie ? - zapytał Serafin.
- Skoro już byłem w okolicy postanowiłem wam pomóc. Dobra, pogadamy na statku, bo teraz robi się tu nieco zbyt gorąco. Zabierajmy to co ''nasze'', zabijajmy to co mamy i zjeżdżajmy !


[ To ze skarbcem to zadanie poboczne. Możecie je wykonać jeśli chcecie i pomóc Jackowi. A reszta po staremu. Teraz Mrocznego z wami nie ma ! ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Vilian nie potrzebowała wiele czasu do namysłu. Zręcznie podbiegła do stołu z bronią, aby zebrac swoje sztylety. Po drodze posłużyła się pięścią na jakimś żołnierzu, który próbował ją powstrzymać. Nie udało mu się. Właśnie dlatego nie lubiła otwartych szturmów. Niegdy nie wiadomo co może zaskoczyć, jeżeli nie atakującego to obie strony. Robiąc użytek ze swoich sztyletów, wycinała sobie drogę w kierunku Eileen. Żołnierze kompletnie nie byli przygotowani do obrony przed kimś tak zwinnym jak Vil. I nie doceniali jej, czego każdy później szybko żałował. Pierwszy żołdak umarł od ciosu pod żebra, drugiemu rozcięła szyję. Kolejny padł od bólu brzucha i tak dalej i tak dalej. W pewnym momencie do jej nozdrzy doszedł niemiły zapach ścieków. "No jasne! Dlaczego by jakoś nie "ubarwić" bitwy..." pomyślała ironicznie. W końcu dotarła do Eileen. Porozumiały się oczami i zaczęły wzajemnie się osłaniać. Teraz Eileen zobaczyła co, a właściwie kto spowodował takie zamieszanie. Dookoła krzątali się piraci, którzy jednak wyglądało na to, także byli przeciwko wojewodzie. W pewnym momencie jakiś ranny upadł obok nich. Postanowiły go osłaniać. Kilka minut później podszedł do nich Serafin
- ''Moje drogie'', to jest mój wyrodny brat… Jack Sunstorm. - usłyszała Vil w zgiełku bitewnym. Nieźle to nią wstrząsnęło, ale przy okazji pomyślała "Nic mnie już nie zdziwi." Po chwili Serafin z Jackiem oraz Mroczny oddalili się, a Vil z Eileen powoli posuwały się w kierunku pałacu...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Doś wysoko nad polem walki zmaterializował się dziwnie ubrany mag, ze zdziwieniem stwierdził że na dole szaleje walka. Rozejrzał się starając się ogarną co się dzieje w dole gdy ujrzał pędzącą w jego strone błyskawice. Szczęśliwie odbiłą się ona od kuli ochronnej maga.
-Oj chłopcy i dziewczęta musicie się bardziej postarac...
Po czym umilkł gdy jego bariera zaczęła się rozmywac, z paniką zaczął się rozglądac w poszukiwaniu jakiegoś maga, po czym ujrzał kończącego inkantacje czerwonego maga z Thay, w strone maga(Zurrisa) poleciała kula ognia i trafiła go w pierś. Oszołomiony wybuchem, ale dzięki pierścieniowi "pożyczonemu" od maga z Cienistej Doliny Elminstera bez oparzeń odwdzięczył się zaklęciem przynoszącym natychmiastową śmierc, po czym zostało mu tylko obserwowac powolny lot wroga ku ziemi.
-hmm trza znaleźc tych o których gadał ślepy wieszcz
Po czym wymruyczał słowo mocy i znów był otoczony strefą różnokolorowych osłon
-Oby Mystra dała mi siłe do walki

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Stare powiedzenie mówi, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Piraci wbili się na małą imprezkę do Waterdeep, co nie spodobało się ludziom wojewody, ale za to skorzystała na tym drużyna. Zyskała życie, choć nie wiadomo na ile każdy z osobna. Patrząc na Jacka nie można się było dziwić, że Serafin nigdy nie mówił, że ma brata i w ogóle wymazał go z pamięci.
Widząc taką postać jak on patroszącą szybkimi ciosami kolejnych żołdaków i opornych, nie chcących oddać czegoś cennego można było pomyśleć, że ma wiele wspólnego z Mrocznym. Z tym, że Zak nie walczył dla bogactwa tylko "zwyczajnie" z samej idei szerzenia zła…

Mimo, że jeszcze nigdy nie znaleźli się w sercu takiego chaosu, musieli zrobić krótki postój, gdyż bieg z wybijaniem strażników, omijaniem pocisków armatnich i eksplozji i ogólnie różnych innych "problemów". Wpadli pod schody jakiegoś rozwalonego budynku:
- Czy on, aby na pewno jest elfem ? - zwróciła się do Serafina Eileen szykując kolejny czar.
- A dlaczego miałby nim nie być ?
- No… ta broda, udar mózgu i te sprawy… i zamiłowanie do rumu… no i pirat… Przecież elfy nie mają zarostu na twarzy !
- Wiem, ale to chyba skutek uboczny picia nadmiernych ilości właśnie rumu… Wstyd dla naszej rasy…
- Prawda ? - to było stwierdzenie. Jack zamachał zakrwawionym rapierem "zachęcając" ich do dalszej walki…

- Śmierć ! - Zak zobaczył maga. Nie lubił magów… oprócz Shana i Eileen. A… i jeszcze Kaina zapowiadał się na kogoś złego… to bardzo dobrze. Zak szybko zobaczył w nim towarzysza do ogólnej rozpierduchy, lecz teraz nie mógł mu towarzyszyć. Tymczasem zobaczył jak mag walczy z jakimś z magów wojewody. Sojusznik ?
- Zło ?!
- Oj… to chyba ten, przed którym mnie ostrzegano. - mag szybko teleportował się z dala on Strażnika.
- ********** ! Bierz go Puszek… - mag jednak zdążył się gdzieś zapodziać, wobec czego glabrezu zjadł kogo innego…

Zurris postanowił poszukać kogoś bardziej "kompetentnego" z osławionej drużyny…

Zamek stał na wzgórzu. Dokładnie - stał. Bo już nie stoi… Po kilku strzałach przypominał ruinę, ale nadal miał obszerne podziemia. Bardzo możliwe, że gdzieś tam ukrył się wojewoda.
Kilka sekund później już wiedzieli, że jednak nie bo piraci wpadli tam, żeby wyczyścić piwnice. A co trzyma się w piwnicach ? Nie… wcale nie kosztowności, chociaż czasem faktycznie tak. Beczki… A w tych beczkach jak łatwo się domyśleć trunki… Korsarze zdołali jednak zobaczyć, wytaczając w stronę statku beczki i beczułki, jak znienawidzony wojewoda biegnie w kierunku broniącej pałacu gwardii. Po chwili znikł za masywnymi drzwiami. Wejścia do budynku broniły całkiem liczne oddziały, bo właśnie tam zmierzali wszyscy ludzie wojewody, którym udało się przeżyć. Wojewoda był w pałacu… to pewne. Jack szybko się o tym dowiedział i przekazał tą informacje reszcie drużyny. Zmierzali do ostatecznego celu…

[ Coś widzę, że kulejemy. A jak sądzę Phil się niecierpliwi… Podziałajcie trochę, a prawdopodobnie jutro późnym wieczorkiem lub w piątek wojewoda będzie martwy ! I to by było na tyle, idę robić zapiekanki :P I witam nowego gracza !!]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Charles pilnuj, bo wojewoda nas powiesi jak tamtych nieszczęśników!
- Niech będzie, ale jak nas coś zaatakuje, to źle będzie!
- Sytuacja jest beznadziejna. Piraci i jacyś rebelianci atakują nas... a my desperacko bronimy się.
- Jeszcze się bronimy! Czuję, że zginiemy. I nie będzie obiecanych awansów tylko wąchanie kwiatków od spodu.
Oboje zaśmiali się. Sprawdzili swoje łuki i wyczekiwali na kogoś.
- Kiedy on przyjdzie?
- Zaraz... już idzie. Uważaj!
Z bocznej ulicy wyszedł mężczyzna w czarnej zbroji. Na ramieniu miał podobnie jak Hiacynt opaskę z napisem:"Niech żyje wojewoda. Chwała mu!" . Koło niego szło dwóch szeregowców. Jeden z nich nie miał zbroji, a w ręce dzierżył pike. Drugi miał na sobie kolczuge. W prawej ręce trzymał kościany toporek.
- I co? Przechodził ktoś tędy?
- Nie panie. Nikogo nie było. Czy możemy zamienić się z tymi szeregowcami? Powinniśmy chwilke wypocząć.
- Niech będzie Charles. Arc zamień się z nim! Woun ty z tym drugim!
Po chwili wszystko jakby wrócilo na miejce. Dowódca wraz z dwójką wcześniejszych wartowników wszedł do drewnianej chałupy. Wyglądała jak tymczasowy posterunek stworzony na czas zaistniałej sytuacji.
- Arc? Gdzie zostawiłeś nalewke?- spytał się Woun
- Niech to no. W środku chałupy.
- No weź idz po nią. Przecież i tak tu nikt nie przyjdzie.
- No dobra, ale bądź ostrożny.
To był błąd ze strony szeregowców. Został jeden sam jak palec w obliczu niebezpieczeńswa jakie go czekało... Nagle wynurzyła się postać wojownika w nieco brudnej i poobijanej zbroji zbroji. Oczy
miał jak śmierć. Włosy nie poukładane. Cały obryzgany w krwi. Szedł jak niby nigdy nic... Pikinier nie wiedział jak zareagować.Wyciągnął przed siebie pike i krzyknął
- Hej kto tam? Przedztaw się!
Nieznajomy zbliżał się dalej nie odzywając się. Żołnierz postanowił krzyknąć po przyjaciela, lecz
nie zdążył. Jakiś sztylet wbił się mu prosto w szyję. Szeregowiec zacharczał krwią, dłońmy próbował wyciągnąć oręż, ale mu to stanowczo nie wychodziło. Wreszcie padł na ziemię. Jeszcze chwile ruszał ręką potem znieruchomiał zupełnie. Kim był przeciwnik, który tak bestialsko zabił swą ofiarę? Jak wszyscy domyślamy się,to był Darkus. Złapał za nogi rywala i odsunął go jak najdalej w głąb ulicy...
W tym samym czasie Arc wrócił z butelką naleweczki. Na ulicy nikogo nie widział. Nawet nie zauważył krwi, która rozpościerała się na chodniku... Zaczął doić butle, gdy nagle zauważył dziwnego mężczyzne. Oczy jak śmierć. Włosy jak wojna. Obryzgany krwią jak rzeźnik. W ręce trzymał pike. Zaraz pike? Taką znajomą pike. To pika Wouna. Butla upadła z trzaskiem na ziemie. Arc próbował znaleźć topór, lecz zostawił go na stole w chałupie. Ze smutną miną wyrzekł
- Ach ten nałóg.
Potem przebity piką padł na ziemię. Tym razem nie ruszał się... Inkwizytor podszedł do ofiary. Położył jedną noge na klatce piersiowej. Dłońmi z całej siły wyciągnął nieszczesną pike. Twarz trupa wydawała się śmiać. Nic dziwnego. Za Darkusem stał kolejny wróg zaskoczony całą sytuacją. W jednej ręce trzymał łuk, a w drugiej toporek. Kościany toporek. No kurcze, kto mógł przewidzieć, że żołnierzyna będąc sumiennym sługusem postanowi oddać broń zapominalskiemu kumplowi, który teraz akurat leżał zakrwawiony i martwy na chodniku. Jego błąd... Rozległ się krzyk alarmu. Dobrze, że pika znów była pod ręką. Z chałupy wyszła postać dowódcy... Pika poleciała wprost w niego. Wbiła się w noge. W tym czasie paladyn wyjął swój miecz i ruszył wprost na sumiennego łucznika. Ten stał wmurowany. Nie miał na nic już czasu. No, ale przypomniał sobie, że ma jeszcze topór. Zamachnął się, ale z powodu paniki jaka go ogarneła... broń nawet nie doleciała do inkwizytora. Ciach. Odpadła ręka z łukiem. Potem dzgnięcie w brzuch reszty łucznika. Jednego mniej... Dowódca krzyczał: Intruz! Intruz! Do broni! Były to okrzyki bezradności. Ból nogi i ogólne położenie piki nie pozwalały dowódcy poruszać się tylko stać w miejscu. Zresztą nawet on sam o tym nie myślał... Szykował kusze. Paladyn wiedział, że ma kilka sekund, więc szybko biegł wprost na drania. Przymieżenie. Cel. Pal...
Bełt przebił zbroje paladyna. Darkus biegł dalej. Nagle zatrzymał się. Wróg śmiał się w niebo głosy.
-Teraz zginiesz psie. To był zatruty bełt!
Inkwizytor uśmiechnął się. Ostrożnie wyjął pocisk, który przebił zbroje, ale nie dał rady medalionowi.
- Jak masz na imię?
- Lucar żywy trupie. I jak czujesz się, wiedząc, że zaraz umrzesz.
- Szczerz mówiąc czuję się bardzo dobrze. Szkoda, że te wasze bełty nie przebijają grubych medalionów.
Zniknął uśmiech na twarzy Lucara. Złapał za kolejny bełt. Wypadł mu z ręki. Darkus w tym czasie wyjął sztylet. Otarł go o wcześniejszy pocisk. Lucar nałożył kolejny bełt. Paladyn już celował. Lucar strzelił na oślep i nie trafił.
- Nie! Nie zabiaj. Ocal!
Druga noga drania została ranna. O ile jeszcze z jedna ranną nogą mógł stać, to z drugą nie umiał poradzić sobie. Upadł na ziemię.
- A jak czujesz się będąc zatruty?- spytał się ironicznie Darkus
Lucar nic nie odpowiedział... Właściwie odpowiedziałby, gdyby nie fakt, że trucizna już działała. Zmarł z otwartymi oczami. Inkwizytor szybko wlazł do chałupy. Zaczął czegoś szukać. Wreszcie znalazł troche niezatrutych pocisków do kuszy, ale w tym momencie dostał krzesłem w zbroję. Coś z tyłu rzuciło się na niego. Złapało za szyję i dusiło.... To był drugi ochroniarz dowódcy. Darkus na szyi miał sznur, który go pozbawiał zaczerpnięcia świerzego tlenu. Przechylany do tyłu upadł. Starał się by śmiercionośna broń puściła, ale ona jak uparta nie puszczała. Gorzej! Jeszcze bardziej zaciskała się. Paladyn ostatnimi siłami złapał za ręce sprawcy całego zajścia. Pociągnął go do siebie, dzięki temu więzy puściły. Teraz wróg leżał na nim. Inkwizytor chwycił za nogę oprawcy i postanowił ją złamać, lecz nie udało się. Zołnierz już zdążył wstać, a Darkus wciąż leżał. Nagle rzeczy ze stołu i pułek leciały na paladyna. Wszystko wprost w niego. Przeciwnik w tym czasie poszedł po kusze. Naładował ją i wystrzelił... Pudło! Bełt trafił blisko "klejnocików" Darkusa.
Inkwizytor omal nie zemdlał jak pomyślał, co wy było gdyby ich nie było. Pod wpływem emocji swoją nogą przewrócił przeciwnika. Potem wyjął swój miecz i wycelował w serce wroga. Przebiło na
wylot, ale obok serca... Agresor jednak i tak już był na straconej pozycji. Było pewne, że skona, więc wycelował z kuszy w brzuch Darkusa. Strzał padł i wbił się głęboko. Inkwizytor jeknął z bólu i upadł w tył. W tym samym czasie przeciwnik wyzionął ducha. Teraz kolej paladyna.
Leżał bezruchu przypominając sobie chwile spedzone z przyjaciółmi i czasami myśląc o zatrutym bełcie. Myślami przywoływał Farina. Słynną kłótnie, rozmowy o broniach i krasnoludach, "zabawę na bagnie". Następnie wspominał Phila. Liczył, że może on będzie miał więcej szczęścia. Eileen... Nigdy z nią szczerze nie rozmawiał, a powinien. Marvolo z Furionem. Furr. Marr i inni... Gregor. Przyjaciel do rozmów teologicznych. Mroczny do grania w szachy i wyładowywania negatywnych emocji. Serafin...
Mądry elf i pomocny.

Inkwizytorowi napłynęły łzy szczęścia i zaczął się śmiać. Dziwne co? Jak myślicie ile można wspominać przyjaciół przy truciźnie... o tak krótko... a tu już minęło dobre 20 minut...
No cóż teraz tylko wyjąć bełt i iść dalej...- pomyślał inkwizytor.
Całe szczęście, że pocisk nie był zatruty, bo inaczej by to się źle skończyło... No cóż szczęście sprzyja głupim...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Miroku i Kain jechali na golemie siejąc śmierć, z większym lub mniejszym zapałem. W przypadku tego pierwszego była to kamienna tważ i starannie dobrane cele dla Hotaru a jeśli chodzi o Kaina to zabijał każdego kto nie był z Drużyny lub piratem, cywilów też w większości oszczedzał chyba ,że jakiś stał za blisko strażnika, wkoncu jeszcze kiedys pewnie będzie chciał swobodnie poruszać się po tym mieście.W pewnym momęcie Miroku usłyszał krzyk, co było niemałym wyczynem w ogólnym chaosie.
-Intruz! Intruz! Do broni!
-To chyba ktoś z naszych!- Miroku przerwał inkantacje Kainowi, odpowiedzią było spojrzenie pełne niedowieżania że ktoś mógł mu przerwać w takiej chwili -Idziemy po niego!
Mag spojrzał sie w strone którą wskazał mu wojownik. Było tak wiele do zrobienia czyt. zabicia wiec obyło sie bez protestów. Gdy dotarli na miejsce, a właściwie wycieli w pień wszystkich którzy staneli im na drodze, Miroku zeskoczył z golema z okrzykiem:
-Osłaniaj mnie! Zobacze kto został w srodku!
Kain już miał mu powiedzieć i pokazać co o tym mysli gdy zobaczył nadbiegajacą grupe wrogów.
-Muahahahaha!- okrzyk którego mógł by mu pogratulować sam Mroczny gdyby tu był.
Gdy tylko Miroku wpadł do środka i zobaczył Darkusa wyjmującego sobie strzałe z brzucha dał sie slyszeć okrzyk:
-**********! Darkus! Coś ty ze sobą zrobił? Dobra wyciągaj szybko tą strzałe i zmywamy sie z tąd!
Jednak to nie było takie łatwe, no a przynajmiej bardzo bolesne. Jednak paladyn dość szybko się z tym uporał i własnie skończył modlitwe o leczenie ran gdy usłyszał głos, ten ktrórego chyba najmiej spodziewał się usłyszeć w takiej chwili, no może z wyłączeniem diabłów i demonów ale chyba nie znał nikogo z nich osobiście a pozatym one nie pałętają sie ot tak po naszym planie.
-Miroku pospiesz się bo nic dla ciebie nie zostanie!!!
-Już idziemy! Jak masz jakiś eliksir leczenia to lepiej go przygotuj!!
Chwile potem już obaj, wojownik i paladyn, siedzieli obok maga na golemie który znów szedł w strone ruin pałacu.
-Masz wypij to poczujesz się lepiej.- Inkwizytor tylko przez chwile się wachał, a chwile potem był już niemal zupełnie zdrowy.
-Dzięki.
-Nie ma za co, a teraz bież się do roboty.- paladyn chwycił jeden ze swoich sztyletów ale zanim zdążył rzucić mag chwicił go za nadgarstek.
-Lepiej użyj tego, tylko jak już skończymy z wojewodą masz mi go oddać!!!!
Darkus wycelował i rzucił. Trafił bezbłędnie w szyje, strażnik skonał na miejscu a ku zaskoczeniu inkwizytora sztylet pojawił mu się w ręku. Na jego zaskoczenie mag tylko sie roześmiał. Chwile poźniej zobaczyli kilka znajomo wyglądających postaci. Kain rozpoznał trzy znajome sylwetki.
-Witajcie drogie panie! Wiecie może którędy do wojewody?
Elien i Vil były nieco skonsternowane na widok ich "pojazdu" jedan Serafin szybko im wyjaśnił sytuacje. Razem udali się do pałacu.

[Dar czyżbyś zmieżał w ciemną strone? :D :P mam nadzieje że nie obrazisz się za pomoc :) ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Dzięki za pomoc:D Właśnie zastanawiałem się jak wybrnąć z bagna, a Ty mi to ułatwiłeś:D No i ten sztylet! Ahh jutro przewiduje kolejny post z cyklu "Darkus walczy" a z tym sztyletem, to dopiero będzie walka :D A i dzięki za uratowanie inkwizytora;]!! jak możesz to podaj gg ^^:D]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować