Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

- Lekarzem nie jestem, ale osłaniać cię mogę… - Adham sięgnął po strzałę.
-Celuj w lewo ja będę z prawej sobie radził. We dwóch będziemy mieli większe szanse. Uhh ale to boli.
Zurris w pewnym momencie ujrzał jak Darkus pada, przez pewien czas obok niego przechodzili opryszkowie, parę razy w ferworze walki przeszedł i Erebrith i Marv ale nikt nie zauważył leżącego wojownika. Nagle w tłumu wyłonił się wielki bandzior uniósł nabijaną żelaznymi kolcami maczugę nad głową inkwizytora.
-O nie, tylko nie to ty zawszony, orczomózgi, śmierdzący jak goblin synu orka i skały- mruknął Zurris i wypuścił w kierunku żeber opryszka pięć magicznych pocisków. Wszystkie trafiły wielkoluda, i połamały mu kilka żeber, jednak ten tylko prychnął i po chwili znów unosił pałkę i już miał zakończyć żywot paladyna gdy ujrzał jedną strzałę tkwiącą ze swej piersi a potem ogromnych otwór ziejący z klatki piersiowej. W tym momencie paladyn zniknął.
-Co mu się stało?- Spytał Adham
-Zrobiłem go niewidzialnym, dopóki nikt nie rozwieje iluzji albo nikogo nie zaatakuje będzie niewidoczny. Przynajmniej tyle mogę mu pomóc.-Po czym osunął się trochę aby zniwelować ból stopy i chwilkę odetchnąć, nawet najpotężniejsi magowie męczyli się rzucając tyle czarów na raz…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bone doskoczył do jednego z sługusów Valakasa. Ów rzezimieszek nie nosił nieczego prócz brązowych spodni, krótkiej, czarnej peleryny oraz skórzanych rękawic, co zdziwiło nieco barda. Uznał, że to będzie łatwy kąsek. Niestety, bardzo się pomylił. Pierwsze wyprowadzone przez Bone''a cięcie zostało sprawnie zablokowane... lewą ręką łotra. Bard nie miał jednak czasu na okazywanie zdziwienia, gdyż druga ręka jego przeciwnika zmierzała w kierunku jego głowy. Bone zdołał się uchylić, nadziewając się jednak na soczyste kopnięcie w nogę. Poeta upadł i natychmiast się odturlał, by uniknąć kolejnego ciosu. Po wykonaniu tego manewru wstał i spróbował wbić swój krótki miecz w nogę przeciwnika, by go spowolnić i uniemożliwić mu zadawanie niezwykle mocnych kopnięć. Niestety, rywal wyczuł jego intencje i wytrącił miecz z ręki barda. Bone odskoczył, unikając silnego ciosu otwartą dłonią. Postanowił zagrać niestandardowo. Przywołał w pamięci to, czego nauczył go Randall, wędrowny iluzjonista. Wymówił pospiesznie inkantację:
- Vizya, Re, Cabulo, Daar!
Jednocześnie wskazał palcem na oczy swego przeciwnika. Z jego ręki wyleciała mała kula skoncetrowanego światła, trafiając bezbłęnie w cel. Pseudobokser zamknął oczy. Bard miał się już cieszyć z sukcesu, gdy otrzymał potężne uderzenie w brzuch. Na twarzy łotra pojawił się uśmiech. Walka na oślep... niesamowite. Bone wyprostował się i, unikając kolejnych ciosów, próbował wymyślić jakieś wyjście z tej sytuacji. Po chwili wpadł na pewien pomysł. Skoro on jest oślepiony, to musi wykorzystywać inne zmysły... Nie wygląda mi na kogoś z niezwykłym węchem, więc pozostaje słuch... Artysta odbiegł nieco od swego rywala i pospiesznie zdjął buty. Dzięki temu mógł się poruszać niemal bezszelestnie. Łotr wyglądał na zdezorientowanego. Kroki, szczęk broni, uderzanie metalu o metal. Wśród tej kakofonii nie mógł jednak odnaleźć specyficznego dźwięku kroków barda. Tymczasem Bone stał tuż za nim, z długim mieczem trzymanym w obu rękach. Szybkim pchnięciem przeszył pierś łotra. Natychmiast wyciągnął ostrze i zadał cięcie wymierzone w prawą rękę rywala. Oddzielona od ciała kończyna spadła na podłogę. Wykonał następne cięcia, pozbawiając ciało przeciwnika lewej ręki i obu nóg. Na koniec, napawając się masakrą, jakiej dokonał, oddzielił głowę rzezimieszka od korpusu. Po zakończeniu tej "zabawy" bard podniósł swój krótki miecz, wytrącony mu z ręki przez nieżywego już zbira, oraz ubrał buty. Ból w nodze, spowodowany zapewne licznymi kopnięciami, był irytujący, lecz nie przeszkadzał w walce. Problemy z oddychaniem, wywołane przez rany wewnętrzne odniesione w walce z golemem jakiś czas temu, mocno dawały mu się teraz we znaki. Odkaszlnął, splunął i ruszył walczyć z pozostałymi sługami Valakasa...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

...Zbir uciął parę włosów Erebrithowi swoim długim mieczem, gdy ten w rozpaczliwym uniku odchylił głowę, którą w zamierzeniu opryszka miał stracić. Zabójca zachwiał się niebezpiuecznie, a rezultatym tego był upad na ziemię. Zbój z szaleńczym uśmiechem na twarzy poprawi.ł broń w dłoniach i już miał przeszy.ć nią elfa, kiedy ten podchaczył go. Gdy wojownik upadł, sprawa już była prosta. Erebrith rzucił się na oprycha i wtopił w niego swoje dwa sztylety. Napastnik wygiął się z bólu, ale nie umarł. Zabójca, by dokończyć "dzieło" przebił mu jeszcze podgardźle swoim ostrzem. Wtedy rozejrzał się po towarzyszach patrząc, czy nikt nie potrzebuje pomocy. Zauważył Zurrisa leżącego na ziemi, ale Ruth już się nim zajął. Pozostali dawali sobie całkim nieźle radę. Ruszył więc cicho (choć to nie było chyba wcale potrzebne) na osobnika najprawdopodobniej tej samej profesji co on, który skradał się do jednego z towarzyszy. Zabójca już miał wymierzać śmiertelny cios w nerkę, lecz jego atak został sparowany i natychmiast musiał uciec przed ostrzem halabardy jakiegoś wielkiego osobnika. Halabardier odkrył się wymierzając kolejne cięcie. Erebrith miał już zabić osiłka, ale zmuszony był znowu uciekać, tym razem przed ciosem skrytobójcy. Opryszek chciał znowu dźgnąć elfa swoim sztyletem, ale tym razem zabójca odrzucając sztylet który miał w lewej ręce złapał go za dłoń i wykręcił. Zbój zawył z bólu. Nstępnie Erebrith wbił swoje ostrze w ramię skrytobójcy, nadal trzymając jego dłoń. Mósiał on jednak zaraz ją puścić gdyż broń halabardier leciała na wyciągnięta rękę zabójcy. Najwyraźniej wojownik nie zdążył powstrzymać halabardy. Ostrze broni zraniło boleśnie dłoń jego kompana który zawył jeszcze żałośniej niż przedtem. W tym momencie sztylet elfa utkwił w plecach oprawcy, który zmarł upadając na posadzkę. Został tylko ten osiłek... pomyślał, gdy zmieżał ku niemu oprych znów w zamachu odkrywając się,a Erebrith to wykożystał. Znalazł się błyskawicznie obok zbira i przeszył mu gardło swoim sztyletem z matowym ostrzem. Ten cios wystarczył, więc zabójca zostawił ksztuszącego się własną krwią wojownika i poczał szukać swojego drugiego ostrza. Upuściłem je gdzięś tutaj...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mag miał chwile spokoju i rozglądał się po sali. Widział jak Bone załatwił jednego z przeciwników i Erebrith kolejnych dwóch. Bard poruszał się z pewnym trudem a zabójca wyglądał jak by czegoś szukał w tym całym zamieszaniu.
-Farinie!
-Dobra widzę.
Mag z wojownikiem szybko udali się do Bona, pozbawiając życia kolejnego opryszka serią magicznych pocisków i szybkim cięciem topora.
-Żyjesz?
-W końcu jeszcze chodzę nie?
-Też fakt.
-Trzeba w końcu jakoś zorganizować tą walkę bo nas tu wykończą.
-To co robimy?
-Zbieramy resztę a potem trzeba się przebić do Zura.
Grupka szybko przesuwała się w wyznaczonym kierunku.
-Erebrith!
-Co?
-Dawaj z nami!
-Musze znaleźć mój sztylet! Zaraz dołączę.
Kain na tyle ufał w rozsądek skrytobójcy że nie spierał się. W końcu kto był by na tyle nierozważny żeby zostać sam na sam z około tuzinem wrogów? No dobra mag był do tego zdolny ale już się zżył z tą drużyną i nie miał zamiaru ich wszystkich pozabijać czarami które mogły zrównać to miejsce z ziemią. Po chwili byli już koło szalonego maga i Rutha który go osłaniał.
-Gdzie Darkus?
-Ostatnio leżał gdzieś tam. – mag pokazał ręką przed siebie – Teraz to nie wiem bo rzuciłem na niego niewidzialność.
-To dlatego nikt mnie nie atakował. – głos dobiegł gdzieś z lewej od nich.
-Dobra, trzeba wprowadzić trochę ładu do tej walki. Ciekawe tylko czemu ten cały Valakas jeszcze się nie włączył do tej zabawy.
To prawda jak na razie przywódca złodziei stał z tyłu i przyglądał się. Jak widać nie zależało na tym ilu jego ludzi zginie, chyba był gotów poświęcić ich wszystkich żeby odnaleźć słabe strony drużyny.
-To jak? Szyk tradycyjny? Wojownicy do przodu a magowie i łucznicy z tyłu? A i Kor jak masz jakieś mikstury leczenia to zajmij się Zurrisem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Gdzieś z lewej od strony kompanów dopiegł głos...
- Tylko mnie tu nie zdepczcie! A jak będzię okazja to podnieście mnie... Zawsze mnie omijają igraszki z niewiernymi Ehhh....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Gdzieś z lewej od strony kompanów dobiegł głos...
- Tylko mnie tu nie zdepczcie! A jak będzię okazja to podnieście mnie... Zawsze mnie omijają igraszki z niewiernymi Ehhh.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Wejście do komnaty Valaksa]
Po długiej drodze przez śmierdzące, brudne i ciemne kanały, po walce z ochydnymi szczurami Ruth cieszył się, że wkońcu dotarli do Valaksa. Miał nadzieję że wszystko pójdzie gładko i szybko opuszczą ten "loch". Niestety łowca był bardzo zawiedziony "legowisko" Valaksa było bardzo proste i dobrze oświetlone bez żadnych zakamarków. Na 9 pikieł nawet nie ma gdzie się ukryć. Jeszcze nie było źle, ale gdy Ruth ujrzał tych wszystkich oprychów Valaksa, rozważał czy wogóle warto wchodzić. Zobowiązanie to zobowiązanie, niestety. Łowca tęsknił za czasami, gdy pomagał zwykłym ludziom, a teraz przyszło mu mordować i załatwiać czyjeś brudne interesy. Przeciesz nie dla tego zostałem łowcą.

[Ferowr walki]

Ruth ze względu na swoją ranę nie chciał wchodzić w bezpośrednie starcia z oprychami , dlatego postanowił stanąć gdzieś za Morganem i opsypywać ścierwo strzałami. Ta taktyka okazała się bardzo skuteczna, co potwierdził także Morgan uśmiechając się do łowcy. Wszystko szło dobrze, można powiedzieć, że aż za dobrze. Ruth był całkowicie zaabsorbowany strzelaniem i zapomniał od czasu do czasu spojrzeć za siebie, czy czasem nikt nie chce go obejść. Ta lekcja była bardzo bolesna, ale cóż nauka kosztuje, jak mawiają najwięksi męrdcy krain. Jeden z półorków, po wielu minutach obrywania strzałami zrozumiał, że musi się pozbyć natrętnego łucznika. Obszedł łowcę bardzo łatwo i swoją ogromną maczugą tarfił prosto w ranę na ramieniu Rutha. Łowca przeleciał niemal całe pomieszczenie i zatrzymał się dopiero na przeciwległej scianie. Przez dłuższy cza Ruth leżał nie poruszając się, a towarzysze mieli zbyt wiele swoich problemów i nie mogli mu pomóć. Półork, który trafił łowce już się cieszył z zabicia, ale zawiódł się gdy Ruth w końcu poruszył się i usiadł. W głowie łowcy wszystko wirowało. Cholera ja to mam pecha. Jak przez mgłę Ruth widział biegnącego z ogromną maczugą półorka, który wyraźnie chce rozpłatać mu czaszke. Ta myśl nieco otrzeźwiła łowcę, który zdołał wypowiedzieć zaklęcie. Na polu walki pojawił się wilk, który rzucił się na półorka. W tym czasie Ruth zdołał się podnieść i uciec w lepsze miejsce. Miał połamany bark lecz wciąż mógł używać łuku. Łowca pozbawił namolnego półorka życia i rozjerzał się po komnacie. Dojrzał Zurrisa, któremu należało pomóc. Wraz ze swoim kompanem wilkiem udał się w kierunku osamotnionego maga. Zurris ucieszył się na widok tej dwójki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Runiczny miecz wirował w dłoni Morgana rąbiąc i tnąc wszystko co się do niego zblizyło. Kilku przeciwników leżało martwych u stóp Templariusza. Ciała wyglądały jakby były pokryte szronem. Ciężki, zielony płaszcz skutecznie skrywał ruchy Morgana, nie pozwalając dostrzec, gdzie Rycerz wyprowadzi następne uderzenie.
Chwilę potem koło ucha Morgana przeleciał topró bojowy, omal nie pozbawiając go głowy. Broń należała to wielkiego człowieka, odzianego w skórzany pancerz. Paskudny uśmiech na pooranej bliznami twarzy pokazywał, że bandzior ma zamiar poważnie zranić Morgana. Sam Templariusz nie dziwił sie temu zamiarowi.
-Zaraz będziesz gryzł piach. - Warknął bandzior.
-Zobaczymy. - Miecz świsnął tuż przed twarzą bandyty, pozbawiajac do na chwilę widoczności. Zaraz gdy odzyskał wzrok zauważył opancerzoną pięść lecącą w kierunku jego twarz. Chwilę potem bandytal leżał na ziemi, plując krwią.
-I kto gryzie piach śmieciu?
-Zaraz będziesz... - Kopnięcie w twarz na powrót posłało go na ziemię. Zaraz potem jego pierś przeszyło lodowate ukucie miecza Morgana.
W następnej chwili Morgan zwrócił się ku kolejnym przeciwnikom. Wiedzał ,że zabierze dziś wiele żyć. To najbardziej go cieszyło...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Słowa maga pozostały niezauważone, czy raczej niedosłyszane w tym całym zamieszaniu. W sumie to nic dziwnego skoro każdy walczył o swoje życie jak umiał najlepiej. A że najlepiej potrafili to robić samotnie to już inna bajka. Kain rozejrzał się dookoła. Liczba wrogów sukcesywnie się zmniejszała ale cały czas było ich więcej niż członków drużyny. Choć teraz było już tu więcej osiłków niż skrytobójców, co można było zapisać na plus. No i jak na razie nie było żadnych magów co też było dużym plusem. W pewnym oddaleniu od maga Morgan położył trupem kolejnego wroga i już szukał kolejnego życia które mógł by odebrać. Tym razem na jego drodze staną jakiś topornik. Kain nie martwił się o rycerza. Wszak wiedział że już nie z takimi miał do czynienia i nie jedną walkę w życiu stoczył. Jego wzrok przyciągnęła postać która ustawiła się za wojownikiem ze sztyletem w dłoni. Co prawda Morgan miał na sobie zbroje ale jeśli ostrze było zatrute nawet mała mogła się okazać śmiertelna w czasie walki. Szynka inkantacja i za plecami wojownika pojawiła się ściana mocy, widoczna tylko dla tego kto rzucił zaklęcie. Kain nie pomylił się. Chwile po tym jak skończył zaklęcie od ściany odbił się sztylet. Rzucający patrzył z niedowierzaniem jak jego broń ląduje ni z tego ni z owego na ziemi. Szybko się rozejrzał żeby zobaczyć o co tu chodzi. I wtedy dostrzegł maga z wrednym uśmieszkiem na twarzy.
-Jak myślisz, kto z tego wyjdzie cały?
Pytanie było rzucone miedzy kolejnymi gestami zaklęcia ochronnego. Teraz przynajmniej Kain nie musiał się obawiać o broń miotaną. Pozostawała jeszcze kwestia walki bezpośredniej. Po pierwszym rzucie zabójca już wiedział że ten sposób walki jest bezcelowy. Wyciągną kolejne dwa sztylety i zaczął się zbliżać do maga. A ten zastanawiał się jak by go tu załatwić. Problem stanowił tylko czas jaki miał do namysłu. No i jeszcze była kwestia wypowiedzenia inkantacji. W końcu wybrał. Na jego dłoniach, kiedy wypowiadał formułę zaklęcia tańczyła energia. Czarne iskierki mocy tańczyły wokół palców maga. Kiedy jego przeciwnik był może z dwa metry od niego i zerwał się do ciosu który miał zakończyć życie maga, ten skończył swoje zaklęcie. Z jego ręki wystrzelił czarny strumień mocy trafiając w pierś oponenta a po chwili wychodząc z drugiej strony, wraz z fontanną krwi. W głowie znowu usłyszał znajomy głos.
-Czy ty tak zawsze?
-Przeważnie, więc zacznij się przyzwyczajać.
-A nie myślałeś kiedyś że spróbować czegoś innego? Na przykład rozmowy zamiast siły?
-Taa kiedyś spróbowałem.
-I co?
-Mój rozmówca gryzie ziemie, od kiedy w czasie rozmowy chciał mnie ugodzić sztyletem. A teraz daj mi wrócić do pracy.



[dobra rok szkolny już się zaczął, pierwszy dzień mamy za sobą więc czas wrócić do pisania, prawda? ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Cholera, gdzie jest mój sztylet...gdzie on jest?... myślał trochę zakłopotany Erebrith szukając na kolanach jednej ze swoich broni. Nie obchodziła go walka, ani to, co działo się na okolo niego, nie zwracał uwagi na pokrzykiwana Kaina, chciał tylko odnaleść swoje ostrze...W końcu udało mu się je znaleść. i wstał z klęczka tyrzymając dumnie swoje dwa sztylety. Nie postał tak jednak zbyt długo, bo nad głową świstnął mu ogromny miecz. Czująć, że coś się zbliża ukucnął, tym samym udaremniając atak na jego szyje. następnie, chcąc podchaczyć napastnika, wykonał efektowny obrót, jednak jego noga napodkała opór i stopa zaczęła boleć niemiłosiernie. Opryszkiem okazał się być jakiś dryblas odziany w zbroję płytową. Gdydyby elf nie wiedział z kim walczą, z pewnością pomyślałby, że zaatakował go paladyn. Postać odziana w żelastwo tylko zaczęła się śmiać, a jej rechot rozniósł się echem po całej komnacie (efekt ten wzmocnił hełm zbira). Zabójca trochę zakłopotany, tym że leży na ziemi, "zwijając" się z bólu stopy zrobił nieco głupią minę. Opancerzona postać przypuściła kolejny atak na Erebritha, więc ten ratując się przed ostrzem jego miecza poturlał się na bok. Miecz oburęczny wbił się w posadzkę salony, jednak napastnik szybko go wyciągnął i chciał już atakować elfa, lecz pojął, że ten gdzieś zniknął. Tymczasem zabójca był za cziężkozbrojnym wojownikiem i szukał słabych punktów w jego zbroji. Typowy pancerz był słabszy w okolicach szyji i pod pachami, ale nie ta. Ona wydawała się nie mieć słabych punktów. Choć noszenie takiej zbroji musiało być dla wojownika bardzo niewygodne, to wysiłek się opłacał. Jednak wszędzie można znaleść najsłabsze ogniwo, a Erebrith chyba je znalazł. Otóż, gdy zbir zorien tował się, że zabójca jest za im, spróbował ugodzić go mieczem, gdy się obracał. Elf przewidział to i odskoczył do tyłu. Gdy ciężkozbrojny zaczął iść w jego stronę, uniósł swój miecz w górę, by zadać bardzo silny cios. Ten moment wykozystał zabójca wbijając jeden ze sztyletów w otwór na oczy w hełmie. Zbój nawet nie jęknął tylko odrazu upadł. Zabójca stał przez pewien czas nad zwłokami przeciwnika a następnie ruszył do kolejnego przeciwnika, gdy jego dłoń przezsył niemiłosiertny ból dłoni. Zawył przeraźliwie, a następnie złapał za nadgarstek zranionej ręki swojąą zdrową dłonią. okazało się, że tkwił w niej bełt, który przeszył na wylot kończynę. Erebrith jeszcze raz zawyłó...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Pokój Valakasa był trochę mały jak na taką ilość osób jaka się w nim znalazła, ale było dość miejsca, aby móc swobodnie walczyć z ludźmi którzy wyleźli ze wszystkich stron otaczając nieproszonych gości. Bandyci na rozkaz szefa zaatakowali drużynę, która była już od jakiegoś czasu na to przygotowana. Dante trzymał już w ręku "Szkarłat" i był gotowy na pierwszy atak. Bandyta, który postanowił go zaatakować, miał niemiłe spotkanie z klingą własnego miecza, która odbiła się od katany Dantego i zatrzymała się na głowie przeciwnika. Dwa szybkie cięcia na korpus dokończyły sprawę. Na szczęście zbój był w skórzanym ubraniu, więc nic nie stanęło na przeszkodzie ostrza "Szkarłatu". Drugi bandyta, który ruszył w stronę Strażnika miał w jednej ręce maczugę, a w drugiej sztylet. Pierwszy cios zadał z lewej, ale został on z łatwością sparowany przez Dantego. Pchnięcia sztyletem też szczęśliwie udało mu się uniknąć. Kolejne cięcie pozbawiło bandytę dłoni w której miał sztylet. Jego pałka trafiła jednak w nogę Strażnika, lecz cios nie był zbyt skuteczny, ponieważ zbroja zamortyzowała uderzenie. Po jednym dokładnym ruchu, głowa bandyty leżała już na ziemi.
W tej chwili Dante zauważył, że Zurris oberwał i próbował bronić się teraz leżąc pod ścianą. Na szczęście po chwili na pomoc przyszedł mu Ruth, który teraz osłaniał go swoimi strzałami. Dante nie mógł dostrzec na polu walki Darkusa. Ciekawe co się z nim stało. Teraz drużyna postanowiła się trochę zorganizować i ustawić jakoś strategicznie. Magowie i łucznicy stali bardziej z tyłu osłaniając wojowników walczących bardziej z przodu. Dante postanowił przedostać się bliżej Morgana, wydawało się, że Rycerz wybił do tej pory najwięcej oprychów Valakasa. Na drodze Strażnika stanął jednak pewien większy typ z dwuręcznym mieczem. Dante spróbował na niego zaszarżować, jednak efektem było tylko przelecenie kilku metrów do tyłu, gdyż w zwarciu został dość mocno kopnięty. Wstał i ponowił atak. Niestety i tym razem nie udało mu się zranić przeciwnika. Dwuręczny miecz właśnie leciał na niego z góry. Odskok, udało się. Teraz cięcie w stronę przeciwnika, niestety znów zablokowane. Bandyta nie miał dobrej zbroi, więc wystarczyło tylko jedno cięcie, aby znacznie osłabić wroga. Tak, ta broń z pewnością była warta swojej ceny, a co lepsze wcale nie musiałem za nią płacić. Szybkość, muszę się na tym skupić, aby przejść jego obronę. Kolejny atak nadszedł ze strony bandyty, ostrza skrzyżowały się. Dantemu udało się odepchnąć miecz przeciwnika i zadać cios. Co prawda trafił go w ramię, ale to na pewno przeszkodzi w jakiś sposób w posługiwaniu się tak ciężką bronią. Bandyta złapał się za ranę, która zaczęła go coraz bardziej boleć.
- I co, boli ? - Strażnik nie usłyszał odpowiedzi, za to musiał odsunąć się przed kolejnym atakiem. Miecz wylądował w miejscu gdzie przed chwilą stał Dante, krusząc w tym kamień z którego była zrobiona podłoga. Kolejne cięcie raniło plecy wroga. Przeszywający ból zmusił go do wydobycia z siebie pewnego rodzaju skowytu. - Im więcej ran zadam, tym bardzie będą one boleć.
- Niech cię piekło pochłonie !!! - Miecz bandyty tylko świsnął Dantemu nad głową, ten zdążył się w porę schylić. Ostatecznie "Szkarłat" przebił ciało oprycha i został wyciągnięty bokiem. Krew trysnęła z jego ciała, które po chwili upadło na ziemię.
Dante mógł teraz spokojnie udać się w stronę przyjaciół, którzy walczyli z słabnącymi już siłami Valakasa ...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Marvolo unikał początkowo walki. Mocno unikał. Wyglądało na to, że zbiry też unikały walki z nim. Jakby mieli już coś przekazane od Valakasa. Jakby wydał im rozkaz nie mieszania się w walkę z Druidem. Widocznie słuchali się go. Jako jedynego. Nikogo innego by z pewnością nie darzyli takim szacunkiem. O ile to szacunkiem można nazwać. Oni zdawali się go bać, a jednocześnie czcić. Czyli była jedna sprawa pozbyć się Valakasa, a morale zostaną złamane. Każda drużyna bez dowódcy upada. Każda… Z tą zaczynało dziać się powoli to samo. Nie widać było jednego mocnego przywódcy. Bynajmniej na razie….
-Mówiłem Ci Druidzie, abyś przyszedł samemu!
-Tak, i właśnie bym w tym momencie leżał. Dziękuję bardzo!
-Twój wybór, prędzej czy później, co za różnica. Śmierć i tak nas wszystkich dopadnie. Ona jest nieunikniona.
-On.
-Co on?
-Śmierć to On.
-Buahahah! Chyba kpisz… Śmierć zawsze była, jest i będzie.
-Śmierć był, Śmierć jest i Śmierć będzie.
-Drażnisz się?
-Jak zwykle mówię prawdę…
-Tak, w końcu Ty prędzej spotkasz tego Twojego Pana Śmierć.
-Nie byłbym tego taki pewien Valakasie. Ja go już nieraz i nie dwa spotykałem. W przeciwieństwie chyba do Ciebie. Spojrzałeś kiedyś Śmierci w oczy?
-Nie miałem okazji. Ja prowadzę spokojne życie.
-Tak, posługujesz się innymi. Bardzo spokojne życie… Zapewne w walce też nimi się wyręczasz? Nie odważysz się, co?
-Ja Ci dam że się nie odważę… Zanim tutaj przybyłem byłem dowódcą straży miejskiej, jednym z najwyższych rangą. Aż do czasu… Do diabła! Nie będę Ci opowiadał historii mojego życia! Na to nie licz Druidku. Walcz jak przystało na mężczyznę!
-Jak Ci tak spieszno do Śmierci…
Tak, tutaj jest raj dla mnie! Mueheheh!
No tak, Ty znowu zaczynasz? Teraz mnie się przyczepiłeś? Zak Ci nie wystarczył?
Za Tobą się ostatnio ciągnie więcej trupów Marv, znacznie więcej. Tutaj jest ciekawiej!
Tak, będziesz tutaj miał raj…

-Długo mam czekać?!
-Spokojniej…
Marvolo jednym ruchem dłoni odpiął klamrę przytrzymującą lekki płaszcz. Ten opadł swobodnym ruchem na podłogę. Druid ścisnął mocniej kostur w dłoniach. Wiedział, że teraz on stanowił jego jedyną obronę. Jego lekka zbroja nie wytrzyma uderzeń tego młota. A raczej zbroja to przetrwa. Gorzej będzie z żebrami. A połamane żebra nie zapewniają swobody ruchu. A tym bardziej oddychania. A śmierć poprzez uduszenie jest najgorszą z możliwych. Mniejsza o to teraz. Teraz czas na starcie. Starcie na śmierć i życie, lub na życie i uwięzienie. Marvolo wypowiedział parę słów pod nosem. Kilka grubych pnączy wyszło spod ziemi wyrzucając w powietrze warstwę gruzu i skał. Przebijając się szybko przez walczących rozsunęła ich na boki tak, że droga do przywódcy bandytów stanęła otworem. Druid wykonał lekki ruch dłonią, zachęcający przeciwnika do podejścia. Ten lekko wahając się, ostatecznie jednak wszedł do wygrodzonej przestrzeni. Marvolo uczynił to samo. Dwoje walczących powoli zbliżyło się do siebie. Gdy byli już całkiem niedaleko, Druid dokończył inktancję. Krąg pnączy otoczył Valakasa i Marvola.
-Odgradzasz się? Boisz się Druidku?
-Nie boję… Ubezpieczam Ciebie, i siebie.
-Mnie? Niby przed czym?
-Przed moimi towarzyszami Valakasie, przed nimi…
-Sprytnyś… Nie chcesz, żeby widzieli oni Twoją klęskę?
-Klęski nie będzie Valakasie. Nie dzisiaj.
-Taki pewny siebie jesteś?
-Jak nigdy. Akuratnie mam nastrój do walki.
-Myślisz, że się z tego powodu boję?
-Skądże… Ale dla mnie to będzie większa przyjemność wyeliminować niespodziewającego się niczego złodzieja.
-Nazwij mnie jeszcze raz złodziejem a pożałujesz…
-A kim niby jesteś? Złodziejem…
-Masz przechlapane…
Valakasa wymierzył szybki cios młotem. Marvolo miał chwilę, aby się schylić. Obuch przeleciał tuż nad plecami Druida. Parę centymetrów niżej, a Marv nie miałby już kawałka kręgosłupa. Dosłownie… Szybki wyprost i krótka inktancja. Wyrastające z ziemi pnącze uchwyciło młot.
-Na magię Ci się zebrało, co?
-To nie jest magia… To dar Matki.
-Druidzi…
Pnącze nie dało rady za długo utrzymać młota. Potężna i niespotykana siła Valakasa pozwoliła mu wyrwać młot z objęć rośliny. Marvolo musiał w tym samym momencie uskoczyć w bok. Cios tym razem był wymierzony z góry. Odlatujące kawałki posadzki powbijały się w otaczające walczących pnącza. Po chwili pociekła z nich zielonkawa maź. Ani Marv, ani Val nie mieli czasu się tym przejmować. Walka pochłaniała wszystko…

Cios, pchnięcie młotem, próba oplątania. Walka się ciągnęła…

-Dasz Ty wreszcie za wygraną?
-Ja? Nigdy, nie licz na to Val…
-Jak chcesz… Ja mam jeszcze siły, nie wiem jak Ty.
-Ja też. Matka też ma.
-Co?
Szybko rosnące roślinki oplątały mocno nogi Valakasa. Dwa grube pnącza uchwyciły młot dowódcy. Mimo stawianego oporu pod duszącym uściskiem trzeciego pnącza, musiał go puścić. Te same pnącza trzymające jeszcze przed chwilą młot odrzuciły go i oplątały dłonie złodzieja. Szarpiąc z całych sił tylko wzmagał ich uścisk co powodowało mocniejszy ból. Mocna zbroja powoli zaczynała trzeszczeć.
-Ciągle jeszcze masz siły?
-I tak Cię dorwę Druidku… Nie wymkniesz mi się.
-Na razie to Ty nie wymkniesz się mi Valakasie. Posiedzisz tutaj jeszcze trochę. Ja wracam do reszty…
-Nie zostawisz mnie chyba tak?
-Owszem, zostawię.
Marvolo nie czekał na dalszą odpowiedź. Opuścił krąg pnączy i zagłębił się pomiędzy walczących przebijając się do reszty drużyny…

[Walka trwa dalej. To nie jest koniec. Ciągle jest zakaz zabicia Valakasa. Wiem, krótko. Obecnie mam mało czasu. Jak chyba większość z nas. Wszyscy mamy swoje ograniczenia narzucone przez naukę/pracę. Więc moje posty powinny się pojawiać w godzinach wieczornych. Ważniejsze momenty fabularne będą opisywane na weekend. W ciągu tygodnia się niestety nie wyrobię.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mag oderwał na chwile wzrok od przeciwników kiedy Marvolo tworzył krąg z pnączy. Właściwie to najpierw korytarz a potem krąg ale to nie istotne. Tej chwili nieuwago o mały nie przypłacił życiem a przynajmniej ciężkimi ranami. Uroniło go tylko zaklęcie ochrony przed pociskami, które rzucił w czasie ostatniej walki. I nie refleks a jego cień. Jednak bełt i tak zahaczył o bok maga, ale na szczęście ześlizną się po żebrach nie czyniąc większej szkody.
-Podobno miałeś się skupić na walce, a ty sobie oglądasz jakieś krzaczki?
-Odezwał się.
-Gdyby nie ja już byś leżał na podłodze martwy, więc może okażesz trochę wdzięczności?
-To jest towar na wyczerpaniu więc nie będę nim szastał.
-Z lewej!
-Jest!

Seria magicznych pocisków rzuciła na ścianę opryszka z kuszą w ręku. Przeładownie jej zajmuje zdecydowanie za dużo czasu.
-Wiesz, zaczynasz się wczuwać.
-Ja tylko chcesz wyjść stąd żywy.
-W każdym razie to już coś na początek. Jeszcze polubisz zabijanie.

Głos umilkł najwyraźniej rozmyślając na tym do powiedział Kain. A mag miał nadzieje że w końcu doją do jakiegoś porozumienia bo miał dość wrogów w realnym świecie i nie potrzebował kolejnego w swojej głowie. Z drugiej strony zauważał że jego nastawienie staje się coraz bardziej neutralne. No cóż takie życie. Może jeszcze kiedyś wróci do dawnego sposobu bycia. A może nie. Te rozmyślania przerwał mu widok znajomej postaci.
-Śmierć!
O WITAJ
-Co tam u ciebie? Dawno nas nie odwiedzałeś. Co prawda trochę dusz zabrałeś ale się nie pokazałeś, nie pogadałeś. Wiesz tak się nie traktuje starych znajomych. – Kain zrobił lekko nadąsaną minę.
NO WIESZ, MAM SPORO PRACY I W OGÓLE. A PRZEZ TAKICH JAK WY LEDWO SIĘ WYRABIAM. I JESZCZE TA OSTATNIA WOJA ZAKONU, WIESZ ŻE MIAŁEM TAM ROBOTE PRZEZ CAŁĄ DOBE?
-No fakt, to rzeczywiście trochę sporo. A powiedz masz zamiar zabrać jeszcze kogoś z nas?
DOBRZE WIESZ ŻE NIE MOGĘ POWIEDZIEĆ. TAJEMNICA ZAWODOWA.
-Nie zrobisz wyjątku nawet dla starego współpracownika?
JUŻ POWIEDZIAŁEM ŻE NIE MOGĘ. ALE POWIEM CI ŻE JAK SIĘ NIE ODWRÓCISZ TO CHYBA BĘDĘ MUSIAŁ CIĘ ZABRAĆ.
Mag jak tylko to usłyszał wykonał w tył zwrot z kolejnym zaklęciem na ustach. Mina złodzieja wyrażała szczere niedowierzanie. Bo w końcu jak ktoś nie wyszkolony mógł go usłyszeć w tym całym zamieszaniu. Chwile później skonał z tym samym wyrazem niedowierzania na twarzy. Mag doszedł do wniosku że trzeba przełożyć wszystkie rozmowy na koniec tej walki, bo Śmierć chyba nie miał zamiaru dać mu fory jeśli ktoś go tu usiecze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Adham spojrzał co ‘wyczynia’ Marvolo. To był jego pierwszy błąd, ale na szczęście nie ostatni. Jakiś osiłek z toporem szarżował na niego. Elf nie miał wyboru – odrzucił łuk obok Zurrisa i czekał… W ostatniej chwili, gdy przeciwnik miał zadać swój cios na wysokości klatki piersiowej, Adham uchylił się i przeturlał w bok. Zobaczył niedaleko jakiegoś trupa, przy którym był miecz.

Cholera… jestem łucznikiem, a nie wojownikiem…

Nie było wyboru – elf podniósł broń i zastawił blok, na który po chwili spadło uderzenie topora. Adham szybko wyprowadził cięcie z kontrataku, ale jego przeciwnik zablokował cios i wyprowadzał już swój, ale elf w ostatniej chwili odskoczył. Podobnie było w dalszej części walki. Atak, blok, kontra, blok, atak, odskok… Adham nie był zbyt dobry w walce wręcz, ale nadrabiał to zręcznością i tylko dzięki temu żył… Ale za nim pojawił się jakiś inny przeciwnik.

Cholera… tylko tego brakowało…

- Zurrisie! Pomóż mi, bo zaraz zostanie ze mnie pocięte ciało!
Mag był osłabiony, ale miał na tyle siły, żeby wystrzelić kilka magiczne pociski w jednego z przeciwników. Ten, nie spodziewając się takiego ataku, zachwiał się. Adham wykorzystał to i wbił wrogowi miecz między żebra. Wiedział jednak, że zaraz drugi przeciwnik zaatakuje elfa, więc ten wyciągnął topór z ręki konającego wroga, obrócił się i zablokował cios. Ten przeciwnik był jednak bardziej wymagający niż poprzedni…

Cholera... jeśli nikt mi nie pomoże, to moje życie się tu skończy…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zurris leżał wykończony na chłodnej posadzce. Użył niektórych potężnych zaklęć i wiele razy musiał używać swej mocy w szybkich kombinacjach magicznych inkantacji, a to mogłoby zmęczyć nawet Elminstera. Jednak mag teraz przynajmniej nie krwawił bo mikstury Khora miały zbawienny wpływ. Kilka pocisków które ostatkami sił wystrzelił chyba uratowały Adhama.
-Trza nam wsparcia- wyszeptał sam do siebie. Podniósł się do pozycji siedzącej bo dzięki eliksirowi wróciło mu trochę sił. Rozglądając się z bólem we wszystkich częściach ciała ujrzał że wrogowie są praktycznie pokonani, jeszcze tylko kilku biegało w różne strony i jeden rozmawiał z Marvem…
-No pięknie- mruknął przez zęby mag. Nagle otworzył szeroko oczy, uśmiechnął się i wymamrotał zaklęcie. Większość pozostałych przy życiu wrogów skuliła się lub zaczęła wrzeszczeć. Widzieli przed oczyma swoje największe lęki, to czego bali się od zawsze. Tylko ten w środku oparł się mocy Zurris. Mag pomimo zmęczenia i bólu postanowił pokonać tego głupca. Zebrał w sobie całą moc jaką dał rade zebrać i posłał ją w postaci wiązki energii w wojownika. Ten podniósł rękę i schwycił promień. Gdy wygiął strumień energii Zurris wrzasnął jakby w agonii. Po chwili męczenia czarodzieja Valkas rozbił energię jakby to było szkło a Zurris padł na ziemie z głuchym łoskotem. Stracił przytomność. Drużyna była osłabiona…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Walka powoli stawała się coraz bardziej nużąca. Mimo iż nie brakowało kolejnych chętnych, którzy padali od ostrza Morgana, Templariusz nie mógł znaleźć przeciwnika godnego sobie.
Martwe ciała plątały się pod nogami Morgana, znacznie utrudniając mu walkę. Kilka razy zdążył się już o nie potknąć.
Krąg wolnej przestrzeni jaki powstał pomiędzy Morganem a resztą walczących, dał mu czas na zorientowanie się w sytuacji. Przeciwnicy już z coraz mniejszą chęcią zbliżali się do Rycerze, wiedząc co ich tam czeka. Z tego co Sturnn zdołał zauważyć, Marvolo uwięził herszta bandytów w swoich pnączach, lecz pozostali nadal walczyli i co najgorsze, zaczynali zdobywać przewagę nad drużyną. Kilku jej członków już było rannych a inni poważnie broczyli krwią.
Morgan uchylił się od cięcia wielkiego miecza i zaraz powalił na ziemię jego właściciela. Runiczny miecz wgryzł się w gardło mężczyzny, powodując istną fontannę krwi z jego tętnicy. Niemal w tym samym czasie od pancerze Morgana odbiła się strzała, potem następna i następna. Zaraz potem jedna ugrzęzła w słabiej opancerzonym ramieniu Rycerza. Po chwili dołączyły do niej inne strzały, teraz stercząc z kilku miejsc na piersi Morgana. Co dziwne, Templariusz prawie nie czuł bólu. Natychmiast odnalazł wzrokiem łucznika i zabił go precyzyjnie rzuconym sztyletem. Zimny uśmiech ponownie zagościł na twarzy Sturnna, po czym ten ruszył niemal biegiem w kierunku największego skupiska przeciwników.
Wpadając w zdezorientowanych zbójców, powalił trzech jednym cięciem miecza. Następnemu rozbił czaszkę uderzeniem opancerzonej rękawicy. Kolejnemu, który jeszcze nie zdążył wstać, nadepnął na gardło pancernym butem, całkowicie gruchocząc mu kręgosłup. Juz po kilku chwilach większość oponentów leżała martwa a reszta odwróciła się i zaczęła uciekać. Morgan wiedział że gdyby zaatakował razem z Darkusem i Dante, mieli by większe szanse na zadanie dotklkiwszych strat przeciwnikowi, ale tych dwóch Sturnn nie mógł znaleźć w tłumie walczących.
Morgan ruszył dalej, po drodze wyciągając strzały ze swojego ciała. Czekała go jeszcze długa walka a drzewce strzał skutecznie utrudniały mu poruszanie się.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Gdzie jest alchemik, gdzie jest ten alchemik... zastanawiał się Erebrith, trzymając swoją okaleczoną rękę w drugiej dłoni. Rozglądał się za Khorintsem, jednak w chaosie walki nie mógł go dostrzec. Postanowił więc wycofać się do łuczników i magów by ci go osłaniali. jednak wyglądało na to, że to on będzie musiał im pomóc, bowiem Zurris zemdlał, a Adham był zmuszony od czasu do czasu walczyć w zwarciu, a przychodziło mu to z dużym trudem.
- No pięknie- mruknął elf- jak to się mówi, z deszcu pod rynnę...ale gdzie jest ten cholerny alchemik...- i jeszcze raz się obejrzał się do okoła w poszukiwaniu Khorintsa.
- Łuczniku, widziałeś gdzieś naszego alchemika?- powiedział pospiesznie zabójca do chyba nieco zdezorjentowanego towarzysza. W jeg głosie złość na siebie, mieszała się z bólem.
- Nie nie wiem gdzie jest, ale przydałby się tu żeby ocucić Zurrisa.- Erebrith rzucił szybkie spojrzenie na szalonego maga. Była to świetna okazja, żeby go zabić, ale jaoiś nie miał na to ochoty. Poza tym był jeszcze ten geas...
- A ty pewnie nie znasz się na czarach leczniczych?- i nie czekając na odpowiedź, poszedł dalej szukać alchemika. Czuł się coraz słabszy i ledwo włóczył nogami...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Khorints nie brał udziału w walce. Wypił miksturę niewidzialności i skrył się pod osłona mroku. Co ma być to będzie pomyślał i zamkną oczy, próbując zignorować odgłosy walki.
„Ale gdzie jest ten cholerny alchemik...” – usłyszał Erebritha i otworzył oczy. Ktoś mnie potrzebuje? Spojrzał na pole bitwy, na ciało Zurrisa, który zapewne już nie żył, ma okaleczone ciała i skrzywił się. Siedział bezpiecznie podczas gdy jego drużyna toczyła morderczą walkę. Tak to nie będzie – pomyślał i opuścił cienista osłonę. - A kuku! Tu jestem – krzyknął i pokazał język Erebrithowi. Ten wyraźnie nie był skory do ironicznego komentarza. Alchemik wzruszył ramionami. Elf wskazał mu swoją rękę – Pomóż mi!. Khorints ponownie wzruszył ramionami, a następnie wyjął ze swej torby dwie małe buteleczki. – Masz, pij. – burknąl alchemik wręczając mu jedną z nich. Elf nic nie mówiąc wypił całą zawartość fiolki i skrzywił się z bólu. – Co tyś mi k***a zrobił? Bandyto! – mówił przez zaciśnięte zęby elf. – Alchemik zmarszczył brwi – Toż to mikstura regeneracji, musi boleć – zmarszczył brwi, a następnie ziewną. – Łuczniku! – krzyknął - Co się stao Zurrisowi? Czy on… - zająknął się i spojrzał w górę. – Zemdlał – odparł Adham. – Zemdlał? – odparł zirytowany alchemik. – No to zaraz go obudzę… - dodał Khorints, a jego twarz wykrzywił złośliwy uśmieszek. Podszedł do ciała maga i kopnął go z całej siły w brzuch – Hmm, rzeczywiście. – Przecie mówiłem… - odparł Adham – Idź walczyć, nie trać czasu na rozmowę ze mną. Zaraz Zur wróci i ci pomoże. Elf skinął głową. Teraz czas na ciebie . Alchemik wypił eliksir, który trzymał ciągle w ręce. Sprawiło to, że jego szybkość natychmiastowo się zwiększyła. Nie tracąc czasu wyjął z torby kolejną fiolkę. Przyłożył ja do zamkniętych ust maga i pomógł mu wypić znajdujący się w niej płyn. Za parę chwil dojdą do siebie – pomyślał alchemik spoglądając to na Zurrisa to na krzywiącego się niemiłosiernie elfa. Westchnął i czekał na to co się wydarzy…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Walka powoli dobiegała końcowi. Pojedynczy opryszkowie nie mieli już żadnych szans w starciu z drużyną. Żadnych, dosłownie. Ostatni z nich po chwili zniknęli w ciemnych korytarzach. Sala była już pusta, nie licząc oczywiście trupów, drużyny i więzienia z pnączy. To ostatnie zajmowało spory kawałek pomieszczenia. Wszyscy towarzysze powoli wracali do sił, podczas leczenia Marvola i Darkusa, jak i pod wpływem leczniczych napoi Khora. Wielu przy tym cierpiało, rany zamykały się, krew przestawała lecieć. Wszystko wymagało bólu, cierpienia. Ale to da rade było przeżyć. Niektórzy wycierali ostrza w szaty pokonanych wrogów, inni sprawdzali czy któryś nie przeżył.
-Marvolo?
-Tak Morganie?
-Co masz zamiar z nim zrobić?
-Z Valakasem? To co miałem zamiar zrobić od dawna.
-Czyli?
-Oddać go straży.
-Ty chyba żartujesz…
-Nie Morganie, ja nie żartuję. Prawdę mówiąc, tam spotka go śmierć gorsza niż ta jaka by czekała na niego z naszych rąk. Lepiej wyjdzie dla niego, a my na tym zyskamy.
-Jesteś tego pewien?
-Tak. Chyba…
-Widziałeś gdzieś jakiś magów w czasie zamieszania?
-Nie… Chociaż może… Jeden chyba był. Ktoś go chyba usiekł w międzyczasie.
-To o tyle dobrze. Nie lubię magów… Jeśli oczywiście trzeba walczyć przeciw nim.
-Zgadzam się. Dla wojownika zawsze mag będzie stanowił wyzwanie.
-Zależy dla jakiego wojownika, nie zapominaj Druidzie że ja nie jestem zwykłym wojownikiem.
-Tak tak, wiem…
-Dobra, bierzmy się do roboty. Jest jeszcze sporo do zrobienia.

-Gdzie mnie prowadzicie? Domagam się wyjaśnień!
-Będziesz w końcu cicho?
-Nie!
-Kain…
-Się robi.
Niewidzialna siła spętała usta przywódcy bandytów. Mimo rozpaczliwych prób uwolnienia się z więzów zaklęcia Ciszy, nie zdołał wydobyć z siebie żadnego słowa, nawet jęku.
-Od razu lepiej…
-Może by…
-Nie Kainie. Nie zabijemy go.
-Szkoda…
-A może…
-Nie Zurr, spalać też nie będziemy.
-A…
-Nie, ranić też nie. Nie będziemy mu nic robić. Musi dojść cały.
-Mo…
-Tak, weźmiemy zapłatę za niego.
-No i o to mi chodziło!

-Co? Dorwaliście Valakasa? Jak? Kiedy?
-Dzisiaj. Dosyć to było trudne, fakt. Ale się udało. On czekał na nas.
-Czekał?
-Długa historia kapitanie. Nie czas teraz na opowieści.
-Mogę Wam powiedzieć tylko jedną rzecz. Jesteście pierwszymi, którym udało się w ogóle dotrzeć do Valakasa.
-On do nas dotarł, nie my do niego.
-ON DO WAS? To jeszcze jedna nowina… Zadziwiacie mnie Panowie, nie ma co. Od jak dawna tu jesteście, że to on do Was dotarł?
-Od niedawna. Ale już wyjeżdżamy.
-A szkoda… Przydałby nam się ktoś taki jak Wy. Coś chcecie zatrzymać z jego ekwipunku? Bo to wszystko prawdę mówiąc należy się Wam.
-Nie, nic nam się nie przyda.
-Marv, a zbroja?
-Jak ja Furr założysz na siebie to możesz ją sobie wziąć jak tak bardzo chcesz.
-Nie, chyba jednak nie…
-No widzisz… Nikt z nas niestety się w nią ani nie zmieści, bo będzie za duża, albo za ciężka. Valakas to mocny typ. Mało takich. Może to i dobrze…
-Tak, nie wyobrażam sobie tutaj takiego drugiego typa w tym mieście. Ale mniejsza o to, jutro go powiesimy. Najpierw musimy się od niego dowiedzieć paru rzeczy.
-Jakich?
-To już nie powinno Was interesować.
-Dobra dobra…
-Macie tutaj Waszą zapłatę i ten list. Ktoś go zostawił dla tego, kto przyprowadzi Valakasa. Wypada na to, że to Wy jesteście.

Druidzie. Jak dostaniesz ten list, to oznacza że wykonałeś moje zadanie i jestem Ci za to wdzięczny. Nawet nie wiesz jaka to ulga, jak nie ma już nikogo, kto by nam przeszkadzał w prowadzeniu naszych interesów. Dosłownie nie ma nikogo. Można powiedzieć, że teraz nasz skarbiec jeszcze się wzbogaci. Bardzo wzbogaci. W porcie czeka na Was prezent. Zapytajcie Meshifa, otrzymacie od niego coś. A teraz żegnam.

-Gdzie idziemy?
-Do portu.

-Meshif?
-Tak, to ja. To Wy jesteście tymi, którzy schwytali Valakasa?
-Wieści szybko się rozchodzą, co?
-Tak… Ale dobra, chodźcie na tył.
Wszyscy poszli za Meshifem na tył budynku. Tam znajdował się obszerny magazyn. W większości to były dosyć egzotyczne towary, takie jak totemy, broń i tym podobne rzeczy. Wszystko, czego tylko dusza zapragnie. No jak tylko zna się sposób na wykorzystanie tego.
-Dobra, to tutaj. Ta mała skrzynia należy od teraz do Was. Z tego co wiem, ma w sobie cenną zawartość. Nikomu nie udało się jej otworzyć. Bo może to zrobić tylko osoba o czystym sercu.
-Czyli ja!- wyrwał się Darkus.
-I jednocześnie ta osoba musi być kobietą. Nikt inny nie zdoła jej otworzyć.
-A rozbić?
-Nie da rady. Za potężna magia ją chroni. Jej też nie obejdziecie. Musicie sobie dać z tym radę inaczej.
-Czyli w takim razie na razie pozostanie zamknięta. No cóż… Dziękujemy Ci za to.
-Nie mi, to sprawa szefa. Żegnajcie. Udanej podróży!
-Taka na pewno będzie. Wracamy do domu.
-Do domu?! Marv, czy ja dobrze słyszę?
-Do domu? Wreszcie!
-Tak, do domu… Do Faerunu…

Każdy po kolei wchodził po trapie na wielki okręt, galerę bojową Zakonu Sigmara. Znajomości Morgana znowu się przydały.
-Generale…
-Już nie Generale. Jestem prostym żołnierzem.
-Dla nas zawsze będziesz Generałem. Tego się nie zmieni Generale Sturnn.
-Czy na czas podróży możesz mnie nie nazywać Generałem?
-Tak jest Generale, na rozkaz!
-Masz użarcie z nimi…
-Mi to nie przeszkadza, ale nie jestem już Generałem od dawna.
-I co z tego Generale?
-Marvolo… Chyba Cię zabiję albo utopię…
-Cóż… Jeden mniej.
-Odbijamy!
-Wracamy do domu…

[Jak widać opuszczamy już mury Altdorfu, wracamy do Faerunu. Post krótki wynikając z braku czasu i możliwości dłuższego pisania. Zajmujecie się tym, czym można się na statku zajmować. Oczywiście nie mówię tutaj o pływaniu bo galera od Was odpłynie… O tym gdzie płyniemy dowiecie się w swoim czasie. Na razie zapraszam do rozmów i tym podobnych rzeczy. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mag miał chwile wytchnienia. Z pewnych przyczyn jakoś nikomu się nie spieszyło żeby stanąć mu na drodze. Morgan miał podobny problem ale szybko go rozwiązał wbiegając w grupkę wrogów. Kain nie miał najmniejszego zamiaru robienia czegoś podobnego. Zresztą walka w zwarciu nie była jego domeną, prawda? Rozejrzał się przez chwile. Jego uwagę przykuli Erebrith, Zurris, Khorints i Adham. Mieli tam małe kłopoty. Zur był jeszcze nieprzytomny, zabójca na razie był wyłączony z walki, alchemik nie miał wyszkolenia w walce a łowca zdecydowanie nie czół się dobrze z mieczem w reku. Po chwili mag był już przy nich, zabijając jakiegoś opryszka który chciał zaatakować Adhama od tyłu.
-Może pomóc? – uśmiech na twarzy Kaina mówił że co by nie odpowiedzieli to i tak zabije tutaj kilku wrogów. Na szczęście rana w boku nie doskwierała prawie wcale więc rzucanie zaklęć nie było problemem. Zauważył to kolejny złodziej który pojawił się na widoku. Właściwie to zrobił to tylko po to żeby zginąć od ostrza unoszącego się w powietrzu, którym Kain sterował za pomocą myśli. Fontanna krwi strzelając z porozcinanych tętnic sięgnęła niemal sufitu w pierwszej chwili. Kiedy mag szukał kolejnego celu ponownie usłyszał znajomy głos.
-On wrócił.
-Kto?
-Wiesz kto.
-Czyżby nasza próba miała już się zakończyć?
-Przekonajmy się.

Rzucił jeszcze tylko na siebie zaklęcie niewidzialności i udał się w kąt komnaty, jedyne miejsce które skrywał cień. Gdy dotarł na miejsce rozproszył swój czar.
-A więc już? Czy nasza próba dobiegła końca?
-Nie bądź taki pochopny w swoich osądach, to może być przyczyną twojej śmierci. Ale masz trochę racji, pierwsza jej część kończy się teraz. Musisz udać się ze mną.
-Zgoda. Jeszcze tylko jedna sprawa…
-Nie. Odchodzimy natychmiast. Zanim ktoś odkryje moją obecność tutaj.
-Niech będzie.
Mag zaczął wypowiadać słowa czaru. Kain znowu nie rozumiał słów czaru, rozpoznawał tylko język w którym były one wypowiadane. Marvolo który akurat z nikim nie walczył zauważył że mag zaczyna stapiać się z cieniem.
-Kain! Co się dzieje?!
-Musze was opuścić na jakiś czas. Nie martw się, wrócę.
-Nie teraz! Poczekaj do końca walki!
Jednak mag nie słyszał jego ostatnich słów. Razem ze swoim towarzyszem byli już na innym planie materialnym.
-Plan Cieni?
-Tak. Trzymaj się blisko mnie. Jeszcze nie możesz poruszać się po tym miejscu bez ryzyka.
Mag nie miał zamiaru wątpić w jego słowa. Wiedział wystarczająco dużo na temat tego planu. Jednak kiedy dostrzegł w którą stronę zmierzają, zawahał się.
-Głębia Cienia?! Oszalałeś?!
-Nie. – na ustach jego towarzysza pojawił się uśmieszek – Trzymaj się blisko mnie a wyjdziesz stąd bez szwanku. To najkrótsza droga na miejsce.
Kain nie miał już teraz wyjścia. Sam nie miał szans na wydostanie się z tego miejsca. Niestety w czasie swoich studiów nie spotkał nikogo kto mógł by go nauczyć o poruszaniu się miedzy planami. Był zdany na swojego towarzysza.


[ja niestety na tydzień wyjeżdżam z domu i nie będę miał dostępu do Internetu. Jak zaważyliście mojej postaci z wami już nie ma więc nie wykorzystujcie jej przypadkiem w rozmowach itp. Szykuje lekką zmianę profesji dla niej i jak ktoś czyta książki z FR to chyba już wie na jaką :-] w każdym razie do zobaczenia za tydzień]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować