Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

- To co byłbyś tak miły coś powiedzieć??

Thuv był mocno zdziwiony... Przybyli tu handlować, a oni pytają się o jego przeszłość. Sam nie miał czym handlować - nie posiadał właściwie niczego, co mógłby oddać. Właściwie więc nie było żadnych przeciwwskazań, by dzielić się opowieściami. Tyle że niziołek za bardzo nie miał ochoty mówić o swoim dzieciństwie, albo nawet o historii rodu. Jeszcze będzie na to czas, a Furr nie bardzo dowierzał wszystkim członkom drużyny...
- Darkusie... Może kiedy indziej będzie na to lepsza chwila. Teraz nie chciałbym odbierać wam możliwości handlu, w końcu nie wiadomo kiedy będzie to możliwe w przyszłości...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Jeżeli chodzi o mnie to kupiłem już wszystko co zamierzałem, także możesz opowiedzieć coś o sobie, przynajmniej mi. No oczywiscie jeżeli skrywasz jakąś mroczną tajemnicę z którą nie chcesz się z nami podzielić, to nie musisz mówć - Erebrith uśmiechnął się dość szczerze- Ale prawdę mówiąc to praktycznie nic o tobie nie wiem, nie byłeś zbyt rozmowny w karczmie w Altdorfie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Droga przez las do źródła wody]
Ruth bardzo ucieszył się, gdy cała drużyna zebrała się aby udać się do źródła wody. Łowca bardzo dobrze pamiętał drogę przez leśne gęstwiny. Szedł obok Morgana szepcząc mu do ucha własciwy kierunek. Był zupełnie pewny, że las jest pusty więc nie zwracał uwagi na żadne przesłanki, które mogłyby świadczyć o niebezpieczeństwie. Gdy nagle pojawili się tubylcy łowca był zszokowany, nie wiedział co zrobić. Nigdy nie udało się go w ten sposób nikomu zaskoczyć. W momencie kiedy wszyscy członkowie drużyny spojrzeli na niego krzywo miał ochotę zapaść się pod ziemię tak mu było wstyd. Jak mogło do tego dojść, on doświadczony łowca nie dostrzegł śladów i nie poczuł zapachu tubylców wcześniej. Ogarnęło go przygnębienie, ukrył się w swoim kapturze.
[Wioska]
Półelf chciał, czy nie chciał musiał udać się w raz z rodowitymi mieszkańcami wyspy do ich wioski. Ruth w głębi serca cieszył się ze spotkania z ludźmi, którzy żyli w ścisłej zgodzie z naturą oddając cześć jej siłą. Drażniło go jak towarzysze nazywali ich "dzikusami" bo kto tak naprawdę był tutaj dziki, mieszkańcy tej zapomnianej wioski czy my mordujący dla pieniędzy i pozycji w zgniłym moralnie społeczeństwie. Łowca bardzo dokładnie przyglądał się organizacji społecznej tych ludzi. Na ich czele stał wódz,a wokół jego osoby odbywały się wszelkie obrzędy i święta tej małej społeczności. Lecz tak naprawdę pełną władze posiadał szaman, który rzeczywiście decydował o wszelkich poczynaniach plemienia łącznie z wyborem nowego wodza. To szaman i jego wizje zapewniały im spokojny byt i przetrwanie. To bardzo częsty przypadek wśród "dzikich" plemion.
Ruth pragnął zobaczyć się z Szamanem, aby ten zdradził mu przyszłość lub obdarował wizją . Mieszkańcy nie chcieli dopuścić półelfa do domu szamana z obawy o życie ich przewodnika. Lecz on już od ich wejścia do wioski obserwował bardzo uważnie łowcę i kazał go przyprowadzić do swojego szałasu. Ruth wpierw został całkowicie rozbrojony łącznie ze zbroją, mógł iść na spotkanie z szamanem tylko z nagą piersią. Nie podobało mu się to całkowicie lecz chęc spotkania była silniejsza.
Półlef wszedł to małego szałasu, w którym nie było żadnych okien. Szaman zamknął za nim drzwi. W pomieszczeniu zapanował półmrok. Na ścianach wisiały liczne skóry zwierząt oraz ptasie pióra, które leżały także na podłodze. Wszędzie było pełno suszących się ziół oraz nieznanych łowcy roślin. Na środku chatki znajdowało się mało ognisko, na którym były przygotowywane mikstury.
- Jesteś częścią lasu, oddajesz cześć Melikiki ? - zapytał niezwykle czystą mową imperialną Szaman, co niezwykle zaskoczyło i zmieszało Rutha, który był pewny, że ów człowiek nie wywodzi się z tej społeczności.
- Tak, a ty skąd jesteś, różnisz się od pozostałych współplemieńców. - odparł łowca.
- To ja zadaje pytania, a ty nie możesz wszystkiego wiedzieć, wiec jedynie że dbam o nich jak o własne dzieci, oddam życie za ich spokój. Ale do rzeczy jak tutaj trafiliście i czego chcecie od tych prostych a zarazem bardzo szcześliwych ludzi ? - zapytał Szaman.
- Jesteśmy tu przypadkiem, naszą łódź zaatakował Kraken i musimy ją naprawić, ujrzeliśmy las i... - tu przerwał mu rozmówca.
- Bestia z mórz pozwoliła wam przeżyć spotkanie, to naprawdę niezwykłe, może los dla was szykuje jakieś specjalne zadanie.
- O czym mówisz i kim tak właściwie jesteś ? zapytał ostrym tonem Ruth. W rzeczywistości szaman był bardzo starym człowiekiem z siwą brodą lecz dawał wrażenie niezwykle silnego.
- To kim jestem będzie tajemnicą do końca twych i mych dni. Lecz mam dużo ważniejszą rzecz do powiedzenia. Moje ostatnie wizje są bardzo jasne, udaje mi się dostrzec miejsca, których nigdy nie widziały moje oczy. Widzę chłód północy, widzę tamtejsze mroczne i pełne niebezpieczeństw lasy, widzę góry zamarznięte i pełne niebezpieczestw, ale najgorsze jest to ,że widze ZŁO! które wylewa się z północy aby rozlać się po całych krainach, a nawet morza nas przednim nie obronią. Mroczna Siła rośnie i wkrótce będzie mogła się ujawnić...
- Jesteś tego pewien ? Ale w czym ja mogę pomóc? - zapytał łowca.
- Oczywiście, że jestem pewien młody łowco, moje wizje nigdy wcześniej nie były jaśniejsze. Wiem, że przeciw temu złu nie pomoże żadna armia, widziałem skłócone rody wielkich miast północy, widziałem magów pragnących jedynie pozyskania potęgi. Nikt z nich nie pomoże, jedyną nadzieją jest mała grupa ludzi,którzy chcą pomóc, a tu nagle dowiaduje się, że zjawili się obcy na wyspie i widze was no i ten kraken wizje stają się jaśniesze. - wyszeptał szaman.
- Tak naprawdę nie wiem czy moge Ci zaufać, może opowiesz to naszemu przywódcy, temu wysokiemu...
- Drudowi? - dopowiedział szaman. Nie nie chcę już z nikim rozmawiać. - odparł szybko szaman na wzmiankę o innym spotkaniu. - już nikt tu nie zostanie wpuszczony bez rozlewu krwi - dodał szybko, wyglądał na zmieszanego i wystraszonego. - Ale mogę ci dać dowód na to że nie jestem zwykłym szaleńcem - po chwili dopowiedział szaman, a następnie w jakimś nieznanym łowcy języku powiedział coś do swoich współplemieńców stojących przed wejściem. Ci szybko przynieśli oba miecze łowcy, a szaman zaczął coś na nich wypisywać i polewać je dziwną substancją, szepcząc.
- Co robisz z moją jedyną bronią ?! - wykrzyknął Ruth.
- Cisza !! - rzucił szaman.
Nagle napisy na mieczach zajaśniały i Ruth poznał na swoich mieczach krasnoludzkie magiczne runy..
- Skąd znasz krasnoludzkie runy i wiesz jak wydobyć ich moc - zapytał zdumiony półelf.
- To moja kolejna tajemnica łowco - odparł szaman, który wcale na krasnoluda nie wyglądał. - Twoje miecze będą teraz lżejsze, szybsze i jeszcze bardziej niebezpieczne - dodał i usmiechnął się szaman.
- Czego chcesz wzamian ? - zapytał Ruth choć wiedział, że nie ma nic wartościowego.
- Pójdziesz i opowiesz wszystko co tu widziałeś i usłyszałeś druidowi, a na dowód pokażesz mu swoje miecze. On będzie wiedział oco chodzi...No i możesz mi oddać ten mały sztylet przyczepiony do twojej nogi pod ubraniem, hmm chyba będe musiał poważnie porozmawiać z moimi strażnikami - powiedział szaman po czym Ruth oddał mu pięknie zdobiony sztylet. Po czym łowca wyszetł zastanawjając się jak ten stary człowiek mógł dostrzec ten ukryty sztylet. Łowca ubrał swój ekwipunek, wziął miecze i poszedł opowiedzieć o wszystkim Marvolowi....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mag wpatrywał się przez dłuższy okres w Morgana czekając na jego odpowiedź. W końcu doszedł do wniosku że najwyraźniej templariusz nie ma najmniejszego zamiaru jej udzielić tylko wzruszył ramionami i odwrócił wzrok. Właściwie to sam nie wiedział czego szuka ale jednego był pewien. Że tubylcy zaczynają działać mu na nerwy z tymi swoimi nieustającymi pokrzykiwaniami. Przynajmniej trzymali się od niego z daleka. Wypatrzywszy bardziej rozłożystą palmę niedaleko miejsca w którym stała większa część drużyny i część z tym których niektórzy cały czas mogli nazwać nowymi wypytywała Fura o jego przeszłość. Kain bez zdziwienia usłyszał odmowę z ust Niziołka. Zresztą na jego miejscy też nic by nie mówił dopóki nie zaszła by taka potrzeba. Oddalając się pod upatrzona palmę rzucił jeszcze do Marvola:
-Jak będzie mieli zamiar w końcu opuścić to miejsce to daj mi znać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Erebrith spoglądał na niziołka, który wyglądał na n ico zmieszanego. Byćmoże elf był zbyt natarczywy?...
- No cóż, jeśli nie chcesz to nie musisz mówić- rzekł zabójca- aczkolwiek walałbym wiedzieć dokładniej przy czim boku walczę- po czym zwrócił się do Marvola- Druidzie, chyba wszyscy kupili juz co musieli, więc może wrócimy do obozu i pomozemy reszcie załogi w naprawie statku? To chyba lepsze niż bezczynne siedzienie w miejscu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Wy powiedzieć w końcu, czego wy chcieć. - Wódz siedział rozparty na tronie w swoim namiocie. Rozmowa jaką odbywał z Marvolem, Morganem, Kainem i Furrem przeciągała się.
-Już mówiłem wodzu. Chcemy materiałów, które pomogą nam w naprawieniu naszego okrętu.
-Druid faktycznie juz to mówił. Ale Wy dać w zamian?
-A czego byś chciał? - powiedział szeptem Kain. - Pieniędzy? Kobiety? Chłopaka? A może mocy?
-Ja nie wiedzieć o czym ty mówić.
-Bukłaku wina. - Morganowi puściły juz nerwy. Morgan zbliżył się do wodza. Nachylił się i spojrzał w oczy wodza. - Chcemy materiałów do odbudowy statku. Chcemy zrobić wymianę.
-Wymianę? Posłaniec Śmierci mógł tak mówić od razu. Czego wy potrzebować?
-Drewna. - Marvolo znów zabrał głos. - Dużo drewna i smoły. Po za tym zapasy pożywienia i wody. W zamian dostaniecie broń, Kain nauczy waszego szamana kilku czarów. Ruth pokaże nowe sztuki łowieckie...
-No ja nie wiedzieć czy się zgodzić...
-A ja myślę, że juz podjąłeś decyzję. - Dłoń Morgana spoczęła na rękojeści miecza. Wódz pobladł jeszcze bardziej.
-Moja przystać na wasze warunki.
-No widzisz. - Sturnn poklepał wodza po ramieniu ciężką ręką. - Choć raz pomyślałeś głową a nie brzuchem. I wyszło Ci to na dobre.
Chwilę potem Morgan wyszedł z namiotu.
-I wy się go nie bać?! - Spytał Wódz.
-Przywykliśmy. - Krótko zakończył to Druid.

***

-Musiałeś go nastraszyć?
-Czasami strach może zdziałać więcej niż rozmowa.
-Właśnie się przekonałem.
-Więc czego narzekasz?
-Bo Ty ostatnio używasz tylko tego pierwszego.
-Panowie, nie ma powodu do kłótni. - Kain dołączył do rozmowy. - Myślę, że Morgan dobrze zrobił.
-Akurat. A ty to byś najchętniej spalił tego Wodza.
-Hmm...
-No więc właśnie. Dobra, mniejsza o to, teraz trzeba wywiązać się obietnicy. Kain powiedz wszystkim, że mają pomóc tubylcom w ich pracach. Każdy według specjalizacji. Przynajmniej tak spłacimy część długu. Broń dostaną dopiero gdy będziemy odpływać. Nie chce mieć własnego sztyletu w plecach...
-Zawsze możesz mieć mój.
-Mam się już śmiać? Świetny dowcip Morgan, naprawdę. Dobra, do roboty panowie.
-A Marv...
-Tak Kain?
-Z tym spaleniem wodza to mówiłeś serio?
-A idź, że do cholery!!
-Żartowałem tylko...


[Dobra. Powiedzmy, że sami wybieracie sobie questy...Tylko uwaga, nie ma kozaczenia i nie chce widzieć żadnej walki. Macie pomagać tubylcom więc niech to będą zadania, które będziecie wykonywać w obrębie wioski. Powodzenia. Wasz MG. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mag śmiał się w duchu z reakcji Marvola. Zresztą obecnie miał lepsze pomysły na uprzykrzenie śmierci dla tamtego półgłówka ale mniejsza o to. Teraz szedł szybkim krokiem w stronę reszty drużyny przekazać im postanowienia, w myślach zastanawiając się czemu jeszcze nie zabił wszystkich w tej wiosce. Kiedy dotarł do towarzyszy szybko przekazał im co mają robić a teraz zastanawiał się co dalej. Nie znał się na władaniu bronią i życiu w lesie a tego ich szamana nie miał najmniejszego zamiaru uczyć czegokolwiek. Odpowiedź okazała się tak oczywista że zaśmiał się w duchu sam z siebie.
-Morganie!
-Tak?
-Znasz się trochę na statkach? I mam nadzieje wiesz jakiego drewna będziemy potrzebować na naprawę statku?
-Owszem, ale po co ci to?
-Zobaczysz. Choć.
Templariusz mógł być lekko zdziwiony że wybierając się po drewno którego potrzebowali całkiem sporo Kain nie chciał wziąć żadnych tragarzy, ale kto by tam zrozumiał magów? A mag tylko się uśmiechał pod nosem. Ich „wyprawa” ciągnęła się jakiś czas, Morgan oglądał większość większych drzew i wszystkie odrzucał. Po kolejnej godzinie obydwaj mieli już serdecznie dość chodzenia i zrobili sobie małą przerwę. Mag wyplątywał ze swojej szaty jakieś chwasty, przerywając od czasu do czasu żeby opanować kaszel który znowu przypomniał o sobie, a wojownik starał się oczyścić zbroje z gałązek i takich tam. Ogólnie nastroje nie były za wesołe.
-****** po co my tu w ogóle leziemy?
-Ponoć potrzebujemy materiałów na naprawę statku tak?
-A nie można było wysłać tych dzikusów?
-A co wolał byś zostać w wiosce i uczyć ich walczyć albo coś w tym stylu? – warkną mag walcząc z jakąś wyjątkowo upartą rośliną która uważała że zostanie z nim na stałe. – Mam tego dość! – Kain był wyraźnie zdenerwowany żeby nie powiedzieć że zły. Wyszeptał kilka słów i spowiły go czarne płomienie. Trwało to może z pół minuty i dziwny ogień zgasł. Mag tylko otrzepał szaty i spojrzał się dookoła. W promieniu pół metra od niego wszystko było wypalone do samej ziemi i sczerniałe. – No, od razu lepiej, to jak idziemy?
Nawet jeśli ten pokaz zrobił na Morganie jakieś wrażenie nie pokazał tego po sobie. Kain zastanawiał się nad wypaleniem sobie ścieżki przez tą dżungle ale doszedł do wniosku że jakby Marvolo się dowiedział to odbyli by bardzo niemiłą rozmowę z której jeden mógłby nie wyjść żywy. Tak więc przedzierali się dalej czasem trochę zazdroszcząc Ruthowi jego umiejętności poruszania się po lesie. Minęła kolejna godzina bezowocnych poszukiwań.
-Czy naprawdę żadne z tych drzew nie nadaje się? – mag miał już dość.
-Do naprawy się nadają ale ja szukam czegoś innego.
-To znaczy? – teraz zaczynał się już denerwować. Mieli przecież tylko pójść po drewno a ten szuka czegoś innego!
-Szukam drzewa na maszt skoro już się wybraliśmy. A to nie jest takie proste.
-Dobra niech będzie. Tylko wracamy do wioski przed zmrokiem. Nie mam zamiaru tu nocować.
Morgan chyba miał zamiar powiedzieć że i tak nie uda mi się wrócić bo odeszli za daleko ale się powstrzymał. W końcu był z magiem a oni mieli swoje sposoby. Ruszyli dalej choć teraz przemieszczali się wolniej bo Kain od czasu do czasu miał napady kaszlu i musiał się zatrzymywać. Rycerz chyba był lekko zirytowany z tego powodu ale nic nie mówił. Widać jemu też nie chciało się zostawać tu na noc. Na dodatek komary których do tej pory prawie nie było pojawiły się. Jednak aura jaką roztaczali wokół siebie wędrowcy skutecznie je odstraszała podobnie jak inne zwierzęta. Co nie znaczyło się nie naprzykrzały. Maga aż świerzbiło żeby rzucić kilka piorunów, tylko po co marnować zaklęcia?
-Czy ty w ogóle masz pojęcie czego szukasz?
-Tak do cholery!
-Jakoś nie widać. – w szepcie maga było słychać wyraźną drwinę.
-Jak coś się nie podoba to możemy to zakończyć tutaj. – Morgan sięgnął do rękojeści miecza a Kain przypomniał sobie najpotężniejsze zaklęcia jakie znał. Mierzyli się wzrokiem czekając na ruch drugiego. I wtem…obaj wybuchli śmiechem.
-No pięknie, poszliśmy po drzewo a chcemy się pozabijać. – powiedział templariusz puszczając rękojeść miecza.
-No widzisz jak zgubne w skutkach mogą być takie wyprawy. – odparł mag tłumiąc chichot. – A wracając do tematu. Upatrzyłeś może już jakieś drzewko?
-Wydaje mi się że to w tamtym zagajniku będzie odpowiednie. – mag podążył wzrokiem za wyciągniętą ręką. Na szczęście byli już niedaleko. Przynajmniej atmosfera w końcu trochę się rozładowała. Dotarcie na miejsce zajęło im więcej czasu niż przypuszczali, jak to przeważnie bywa w takich miejscach, ale w końcu byli na miejscu. Morgan szybko obejrzał swój okaz żeby upewnić się co do wyboru.
-Tak, te będzie odpowiednie. A teraz powiedz, co niby masz zamiar z nim zrobić?
-Odsuń się kawałek.
Mag wyciągnął z kieszeni szaty kawałek cienistego jedwabiu, uformował go na kształt dysku i wypowiedział kilka słów w Netherejskim. Przed nim pojawił się dysk mający około metra średnicy i nie grubszy niż włos. Na polecenie Kaina przeciął drzewo dwukrotnie przy samej ziemi, a ono nawet się zachwiało. Kolejna nitka i kolejne zaklęcie. Mogło by się zdawać że jakiś olbrzym zarzucił linę na wierzchołek. Jedno słowo i niewidzialna ręka pociągnęła na nią. Teraz już leżało na ziemi. Morgan przyglądał się ze stoickim spokojem.
-No to pozostaje jeszcze tylko kwestia transportu. – mruknął. Kain nie zważając na jego słowa kontynuował pracę. Wyjął kolejne pasmo cienistego jedwabiu i znowu uformował je na kształt dysku, jednak tym razem słowa które wypowiedział różniły się od poprzednich. Powtórzył zaklęcie kilka razy po czym spojrzał się na swoje dzieło. Drzewo, a raczej przyszły maszt, unosiło się jakiś metr nad ziemią ułożone na kilku dyskach które wyglądały jakby było zrobione z cienia.
-Myślę że to wystarczy za odpowiedź na twoje pytanie. – mag uśmiechną się pod kapturem – Teraz jeszcze tylko musimy wrócić do wioski. – z tymi słowy odwrócił się w stronę cienia najbliższego drzewa, wypowiedział formułę zaklęcia i tam gdzie był cień pojawiły się drzwi stworzone z niego. – Choć przyjacielu, no chyba że wolisz przedzierać się przez tą puszcze nocą.
Mag wkroczył w cień a Morgan za nim. Przyszły maszt leciał za nimi.


Słońce zachodząc skąpało wioskę w czerwonych płomieniach. Druid rozglądał się niespokojnie. I miał ku temu dobry powód. Po wyjściu z namiotu wodza Kain i Morgan gdzieś zniknęli a wiedział do czego oni są zdolni. Zwłaszcza że byli teraz we dwóch i nikt ich nie pilnował. Oby tylko nie natrafili na jakąś wioskę, modlił się w duchu Marvolo.
-Widział ktoś Morgana i Kaina?!
-Czyżbyś się o nas martwił, mój drogi? – dobiegł go lodowaty głos od strony lasu za jego plecami. Kiedy się odwrócił ujrzał jak dwaj towarzysze wychodzą z cienia drzew. A potem lekko rozszerzył oczy ze zdumienia podobnie jak kilka innych osób które widziały tą scenę. Za nimi szybowało drzewo. I to wystarczająco durze żeby zrobić z niego maszt!
-Chcecie powiedzieć że we dwóch żeście je ścieli i przenieśli tutaj?
-A co nie widać? – mag był lekko urażony.
-Dobra, dobra wierze. Teraz trzeba jeszcze tylko przenieść je w pobliże statku.
-Ale to już nie dzisiaj. – magowi przerwał atak kaszlu. – Nie mam już zaklęć żeby to zrobić. Może jak poprosisz Zurrisa będzie mógł coś zrobić w tej sprawie.
-Kain dobrze się czujesz? Może…
-Nic mi nie jest. A przynajmniej nic na co byś mógł poradzić.
Z tymi słowy mag oddalił się szukając miejsca na nocleg.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Materiały na statek… ale co to ma być Morganie?
-Smoła i drewno…-Powiedział zniecierpliwiony rycerz.
-Ehh trza coś wykombinować… Markusie pójdziesz ze mną? Z tego co wiem inkwizytorzy dość dobrze władają toporami a gdybyśmy znaleźli odpowiednio mocne drzewa to dość szybko poszłaby robota…


Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 01.10.2006 o 20:28, Kalkulator12 napisał:

-Materiały na statek… ale co to ma być Morganie?
-Smoła i drewno…-Powiedział zniecierpliwiony rycerz.
-Ehh trza coś wykombinować… Markusie pójdziesz ze mną? Z tego co wiem inkwizytorzy dość
dobrze władają toporami a gdybyśmy znaleźli odpowiednio mocne drzewa to dość szybko poszłaby
robota…





-Mogę iść... ale dla twojej wiadomości ja walczę mieczem... Topór jest dla barbarzyńców i krasnoludów, nie dla osób o bardziej pokojowym usposobieniu... Zresztą ważne jest, to, żeby od dzikusów się oderwać, więc idę!!
Stojąc obok Zurrisa inkwizytor zastanawiał się, czemu drwalem nie został. W sumie spokojne życie, rąbanie drewna, oddychanie na świeżym, leśnym powietrzu, ale wtedy przypomniało mu się, że gdyby został drwalem, to by go taki wariat Marvolo albo inny druid zabił... Wystarczający argument, żeby zostać jednak inkwizytorem.... Darkus już wyrobil sobie zdanie o druidach. Neutralni, leśni wojownicy walczący w obronie drzew. I wtedy inkwizytor wpadł na cudowny pomysł! Od dziś wszystkich zielonych sojuszników będzię nazywał "przytul drzewo".
- Dobra Mar... "Przytul drzewo" idę z Zurrisem do lasu!
Chyba Marvolo nie zrozumiał, o co chodzi, bo gdyby pojął, to chyba Darkus dostałby już jakąś nauczkę? Prawda?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zurris uśmiechnął się z zadowoleniem gdy usłyszał że Darkus idzie po te materiały na statek.
-No chodźmy Darkusie, jest robota.
- Dobra Mar... "Przytul drzewo" idę z Zurrisem do lasu!
Zurris prychnął śmiechem na słowa Darkusa i w chwile potem mag i inkwizytor zagłębili się w las. Czarodziej co chwila patrzył na drzewa mrucząc coś do siebie. Gdy przez pewien czas był jakby nieobecny wpadł do dziury, która pewnie służyła jako pułapka na zwierzęta.
-Eee Darkusie pomożesz mi?- Powiedział mag do tarzającego się ze śmiechu inkwizytora
-Hehehe oczywiście Zurrisie- Po chwili szli dalej a Mag nie zapomniał wypomnieć że wyśmiewanie innych to nie dobrze w oczach boga Darkusa
-To prawda Zurrisie ale, ja się nie wyśmiewałem ja się cieszyłem z towarzystwa tak potężnej osoby jak ty.
-Mhm lepiej chodźmy dalej- odparł mag wzdychając ciężko. Po pół godziny drogi, oglądania drzew i wpadania w pułapki to maga, to inkwizytora, znaleźli drzewa o dość mocnym a zarazem giętkim drewnie, bardzo podatnym na obróbkę. Był ich gdzieś tak tuzin.
-Eee Darkusie jak myślisz ile czasu zajmie nam ścięcie tego zagajnika?
-Hmm przyjacielu powiem że na oko to dwa trzy dni, oczywiście jeżeli ściągniemy tu „Przytul drzewo” aby nam pomógł.
-Taa spodziewałem się tego. Mam pewien pomysł. Mogę rzucić na nas proste zaklęcie które trochę zwiększy naszą siłę. Pod jego wpływem uwiniemy się do wieczora. Tylko będę je musiał co pewien czas odnowić bo nie trwa długo.
-Jak to nie długo. Znaczy ile?
-No godzinkę…
-No pięknie… magowie powinni rzucać przynajmniej na połowę dnia a nie na godzinę…
-Mowie to proste zaklęcie a nie jakieś czary którymi posługuje się Elminster…
-Ehh dobra zaczynajmy- mruknął zawiedziony inkwizytor. Zurris rozpoczął rzucanie czaru i po chwili obaj mieli w rękach siekiery, po czym zaczęli rąbać drzewa. Po godzinie gdy jedno drzewo zostało powalone a drugie już prawie zwaliło się i wisiało na włosku mag ponowił inkantacje. Gdy słońce chyliło się ku zachodowi towarzysze ułożyli (z trudem) drzewa na stosie przypominający z grubsza piramidkę. Związali wcześniej kupioną liną i mag rzucił zaklęcie lewitacji na drewno.
-Dlatego nie wyłaziłem za pomocą magii z dziur. Potrzebne to zaklęcie było na teraz- mag powiedział do inkwizytora a ten ze zrozumieniem kiwnął głową. Wracali drogą którą przyszli.


W obozie

Morgan nieznacznie uśmiechnął się na słowa Darkusa, a Marvolo gdy zrozumiał co tamten rzekł „trochę” się zdenerwował. Jednak gdy inkwizytor i mag nie wracali do wieczora, a Kain i Morgan wrócili, obaj zaczęli się trochę denerwować. Przecież nawet Kain nie miał pojęcia co Zurris mógł zrobić gdy mu odbije. Wreszcie usłyszeli przerażony wrzask jednego z tubylców, który wrzeszczał coś o latających drzewach. Nic więcej nie było potrzebne Kain, Marvolo("Przytul drzewo") i Morgan ujrzeli Darkusa i Zurrisa za wielkim stosem drewna.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Niziołek chyba jako jedyny postarał się wykonać warunki handlowe Marvola...

- Ty być mały - ty być pigmaj? - zewsząd docierały do Thuva tego typu okrzyki. Nie wiedział, kto to taki ten ''pigmaj'', ale nie sądził, żeby było dobrym rozwiązaniem odpowiedzenie ''tak''...
- Nie, ja nie być... TFU! Nie, nie jestem pigmaj, czy jak to to się zwie. Ten ''pigmaj'', to jakaś bestia, która was nęka?
- Nie pigmaj?
- Przecież mówię, że nie!
- To czemu ty taki mały?
- Żeby móc bez problemu odgryźć twoje cojo... Grr... Ponieważ taki się urodziłem! Ty się urodziłeś duży - ja się urodziłem mały. - łotrzyk powoli tracił cierpliwość. Jednak mimo to starał się nie obrażać miejscowej ludności.
- To ty pomóc zabijać pigmaj?
Furr uśmiechnął się. Doszli do jakegoś celu... Czyżby jego umiejętności jednak miały się do czegoś przydać w tej wiosce...?
- Tak, mogę wam pomóc... Jeśli wytłumaczycie mi dokładnie co to ten ''pigmaj''.
- Pigmaj jak ty. Tak wysoki, tak szeroki, ale głowa nie taka sama. Pigmaj być groźny! Pigmaj zabijać powietrzem! - tu tubylec złożył dłonie w ''rurkę'' i zaczął głośno w nie dmuchać
- Hmm... Czyli dmucha strzałkami, tak...? To się robi coraz ciekawsze. Pomogę wam. Oczywiście później wy mi pomożecie...
- Ty nas poprowadzić na pigmaj?! - autochton zaczął skakać jak opętany drąc się z radości
- Powoli... Zanim cokolwiek zrobimy, musicie się dowiedzieć ważnej prawdy. Jeżeli przeciwnik potrafi zabić pozostając niezauważonym, to lepiej nie pchać mu się przed nos. Zajmiemy się czymś innym niż bezsensowne umieranie. Poza tym - nie poprowadzę was. Nie jestem dowódcą, by móc decydować o czymś takim. Mogę za to nauczyć was paru sztuczek, byście mogli łatwiej pozbyć się tych ''pigmajów''... Zbierz tutaj wojowników, jestem pewny, że jak powiem tylko tobie, to o czymś zapomnisz...
- Zwołać ha''tusuji?
- Eeee...? - jednak tubylec już odbiegł zawołać ha''tusuji. Cokolwiek to miało znaczyć...

Po kilku chwilach, dookoła niziołka stanęło kilkunastu dobrze zbudowanych mężczyzn. Wśród nich był również poprzednio poznany rozmówca.
- Ha''tusuji!
- Tak, tak, bardzo dobrze, tylko wytłumacz mi kto to niby jest?
- Ha''tusuji! My dowodzić nasz lud w walce z pigmaj!
- Ahha. Czyli tacy niby dowódcy, tak? Nie musisz odpowiadać... Wytłumaczę wam kilka zagadnień z dziedziny taktyki, z pewnością wielce przydatnej podczas obrony i ataku. - niziołek już wcześniej przygotował sobie mowę. Nie przewidział jednak jednej sprawy.
- Ty móc powtórzyć? My nic nie rozumieć...
- Eee... To jednak będzie trudniejsze, niż początkowo myślałem. Ale może jednak się uda... Posłuchajcie! Wy idziecie kupą na wroga. Atakujecie z jednej pozycji krzyczącz zabawne rzeczy i takie tam. Tak robić nie można. Jeśli chcecie zaatakować ''pigmaj'' musicie pomyśleć. Wy nie wiecie tego jeszcze, ale najłatwiej pokonać przeciwnika atakując go ze wszystkich stron. Dlategonie nie należy iść jedną wielką gromadą, tylko...

Tutaj przerwiemy ten barwny opis udekorowany rysowaniem różnych kółek, kresek i strzałek na ziemi, by nie przedłużać bezsensownie całej opowieści...

... w ten sposób wykorzystacie wszystkich swoich ludzi. I zapamietajcie jeszcze raz. Ustawcie się jak wąż, jak słusznie zauważył kolega, a wcześniej wyślijcie ludzi, by sprawdzili, gdzie jest wróg. Dzięki temu wygracie.
- My dziękować ci, o wielki mistrzu! Dzięki twym radom wreszcie przeciwstawimy się złym pigmaj!
- Tak tak, ale mam nadzieję, że pamiętacie o obietnicy...? Obietnica - żywica, że się tak wyrażę, - niziołek wyszczerzył zęby w tryumfalnym uśmiechu. Miał nadzieję, że innym też nie poszło gorzej niż jemu.
Wracając do obozu wraz z kilkoma tubylcami dźwigającymi jego ''ciężko zarobioną'' żywicę. Słyszał jakieś dziwne krzyki ''latające drzewa''. Uznał to jednak za przesłyszenie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

i]Tak ciekawe z czym moge pomóc tubylcom...może pomoge światu uwalniając go od tych krałowatych ludzi? Tak tp napewno uczyniłoby wszechświat lepszym... Rozmyślal Erebrith siedzą c na głazie na wzgórzu niedaleko wioski. Obserwował niskich ludzi z lekkim znesmaczeniem. Jak taka prymitywna forma zycia może wogóle istnieć? W każdym razie nie miał zamiaru pomagać komukolwiek z tych "nieudanych eksperymentów bogów" i rozłożył się wygodnie na wznak obserwujac bezchmurne niebo. Według elfa było to z całą pewnością bardziej interesujące zajęcie od niańczenia tych prymitywów. Zabójca zapadł w krótką dżemkę śniąc o pięknych "dziewicach" z Altdorfu. Jego marzenia senne przerwała jednak ręka zakradająca się do jego sakiewki. Erebrith złapał rękę złodziejaszka i przystawił mu sztylet do gardła. Łotrtzyk patrzał z przerażeniem jak oczy elfa zwężają się, a na jego ustach zaczyna gościć chęć mordu.
- Mogę poderżnąć ci gardło, wydłubać oko, powyrywać ci palce, a nawet nikt cię nie usłyszy.- przez pewien moment Erebrith delektował się przerażeniem pigmeja. po czhwili jednak dodał.- Jednakże domyślam się, że nie wiesz z kim zadarłeś, dlatego narazie puszczę ci to płazem, a nawet trochę pomogę, gdyż moi towarzysze mogą nie być tak uczynni jak ja. Nauczę cię parę sztuczek ze złodziejskiego fachu. Choć za mną.- I razem ruszyli w stronę osady...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bone przechadzał się po wiosce.
- Cholerny świat, cholerni tubylcy, cholerne drzew...
Nagle zauważył niskiego dzikusa, ciągnącego go za ubranie.
- Hej, duży pan! Ja słyszeć od szaman... szaman mądry, dużo rzeczy wiedzieć..., że Ty pisować różne ładne rzeczy! Ja słyszeć kiedyś, że taaaaaaam daaaaaaleeeko - wskazał ręką na zachód. - ko...bie... ty lubić, gdy men... menszczyzny im pisować takie rzeczy! I ja chcieć, żeby ty napisować mi takie coś!
- Ja ci to napisać, dla kogo to być? Naprawdę to powiedziałem?
- To być dla Grinda, o tam! - dzikus wskazał na zgrabną kobietę, stojącą nieopodal.
- Dobra, ja ci to napisać, ale ty póniej zrobić coś dla mnie.
- O tak, tak! Dziękować, dziękować! Ja zrobić wszystko!
- Ty dać mi trochę czas, ja ci to przynieść, gdy ja już napisać.
Bone usiadł pod jednym z licznych drzew i wyjął z sakwy papier oraz pióro.
"Ty być jak gwiazda,
piękna i jasna,
Ty być jak woda,
czysta i młoda.
Gdy ja być obok Ciebie,
wszystko nie mieć znaczenie,
bo ty być tą jedyną,
dobrą i piękną dziewczyną.
Szaman mówić: "To być miłość",
ja nigdy nie mieć Ciebie dość,
bo ty być bardzo mądra,
ja lubić patrzeć na Twoje biodra.
Ja kochać Ciebie i żyć z tobą chcieć,
czy ty też takie marzenia mieć?"

- Beznadzieja! Ale takim dzikusom z pewnością wystarczy. Ciekawe czy ona w ogóle potrafi czytać...?
Bone podszedł do tubylca.
- Ja już napisać.
- Dziękować, dziękować! Ty poczekać!
Dzikus podbiegł do kobiety i wręczył jej wiersz. "Czytała" dosyć długo, ale wyglądało na to, że wszystko rozumiała. Widać ta jest trochę lepiej "wykształcona"..., pomyślał Bone. Po chwili dzikus otrzymał od niej płomiennego całusa. Chwiejnym krokiem podszedł do barda.
- Dziękować! Wie... r... r... sz bardzo się podobać Grinda. Ona się zgodzić! Co ja móc dla Ciebie zrobić?
- Ty zebrać kilku mężczyzn i pójść ścinać drzewa, zbierać drewno, dobra? Duuuużo drewna.
- Tak, tak! Ja brać się do roboty razem z innymi! Ja niedługo wrócić!
Bone tylko uśmiechnął się nieznacznie i poszedł odpocząć...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Brak miejsc. Koniec i kropka, w najbliższym czasie nie przewidujemy uzupełniania szeregów. Więcej tylko i wyłączenie na GG.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Po pierwsze ja nie gwarantować, że oni ciebie nie złapać, a jeśli ciebie złapać, ty mi musieć zagwarantować, że mnie nie wydać.- Mówił Erebrith do tubylca-złodzieja, który patrzał się na elfa, jakby był jakimś bogiem. Szczerze powiedziawszy zabójce to trochę irytowało. Złodziejaszek pokiwał ochoczo głową i czekał na to co teraz powie jego guru.
- Więc tak, ja proponować na twoją pierwszą ofiarę jakiś łatwy, niezbyt wymagający cel, chociażby...tamtą kobietę.- powiedział Erebrith wskazując ukratkiem na kobietę wiozącą na wózku jakieś owoce.
- Najważniejsza być rozmowa, jeżeli ty umiejętnie do niej przemówić, ty móc zdjąć nawet naramienniki ze zbroja. Umieć flirtować?- zapytał natarczywym tonem elf, a pigmej potrząsną głową, jakby się ocknął, a następnie pokiwał kłową potwierdazjąc słowa zabójcy.
- To dobrze. Teraz idź tam i jej coś ukraść.
- To być wszystko? Cała twoja rada?
- Moja rada być taka. jeżeli ty się bać, lepiej zabrać się za pasenie świń, czy cotam hodujecie!- Tubylec spojrzał na Erebritha spode łba, ale poszedł posłusznie w stronę kobiety. Idiota zaśmiał sie w duchu zabójca ruszając w stronę wiekszości drużyny, podrzucając kamień szlachetny ukrty niedawno w kieszeni tubylca-złodzieja...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ruth przekazał treść rozmowy druidowi zgodnie z życzeniem tajemniczego szamana. Marvolo bardzo się zadumał gdy wysłuchał słów półelfa. Powiedział tylko, że wszystko przemyśli w samotności, a tymczasem łowca ma nie zdradzać tajemniczej rozmowy nikomu z drużyny.
Ruth był bardzo zaniepokojony ponieważ minęło już trochę czasu od rozmowy Z Marvolem a druid wciąż nic nie mówił na ten temat. Półelf wiedział, że nic nie może wskórać, więc zaczął szukać materiałów na odbudowę statku.
Zgodnie z radą Morgana zabrał kilku tubylców do dżungli, gdzie pokazywał im techniki łowieckie dzikich elfów z Lasu Ostrych Kłów. Mieszkańcy wioski byli pod wielkim wrażeniem i wzamian ofiarowali łowcy kilka pętli lian i pocięte w równe sążnie drewno. Choć Ruth nie wiedział, czy to się może przydać zaniósł wszystko marynarzom, którzy odbudowywali statek.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dante do dłuższego czasu przyglądał się, zajęciom, jakie drużyna wykonywała dla tubylców i zastanawiał się w czym on mógłby im pomóc.
- Ty wyglądać na silny młodzieniec. - jeden z tubylców uważnie przyglądał się Dantemu. - Czy ty móc mi pomóc ?
- A co miałbym dla ciebie zrobić ?
- Moja potrzebować dużo drewna do ogniska. Ty móc uciąć kilka drzew i przynieść dużo drewna.
- Dobrze pomogę ci, ale będę potrzebował jakiegoś sprzętu.
- O to się nie martwić, ty dostać wszystko co być potrzebne do ucięcia drzewa. - tubylec pobiegł po narzędzia.
Po chwili przyniósł, piłę i siekierę. Dla Dantego nie były one zbyt duże, ale można było spokojnie je wykorzystać. Strażnik nie czekając dłużej uda się w stronę drzew. Po kilkudziesięciu minutach, średniej wielkości drzewo runęło na ziemię. Dante wiedział już, że bardzo niewygodnie ścina się drzewa, niedopasowanymi do wielkości narzędziami. Aby łatwiej przetransportować drzewo, użył piły, aby pociąć je na mniejsze kawałki. Z tego wszystkiego wyszło 12 pniaczków długości około metra. Wystarczyło tylko przenieść to wszystko do wioski. No niestety będę musiał chodzić parę razy, aby zanieść wszystko. Kolejne kilkadziesiąt minut, zeszło na przetransportowanie tych kilkunastu kawałków drewna do wioski. Na tym jednak jeszcze nie koniec. Dante musiał porąbać drewno na mniejsze kawałki. Po skończonej robocie, zastanawiał się co tubylec może dać mu w zamian. Morgan wspominał o smole i drewnie. Drewno już mamy i to niemało więc ...
- Skończyłem swoją robotę.
- Moja dziękować tobie za pomoc. Co ja móc dać ci w zamian ?
- Smoła, tak potrzebujemy smoły, aby naprawić nasz statek.
- Ty mówić smoła ... - tutaj tubylec się zamyślił, albo przynajmniej sprawiał takie wrażenie. - Ty poczekać tu, ja zaraz wrócić ...
__

- Morganie, załatwiłem trochę smoły.
- Dobra robota.
Kolejny krok na drodze, do opuszczenia tej wyspy, za nami.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Marvolo przyglądał się jak drużyna zabrała się w końcu do roboty. Ten załatwił drewno, tamten smołę, inny zaś żywicę. Wszystkiego było już dość. Nie potrzeba było już niczego więcej. Teraz należało tylko naprawić statek. Tylko… Czasami łatwo się mówi, trudniej wykonuje. Cóż, jednak trzeba się było zabrać za robotę. Druid powoli zwrócił się w stronę towarzyszy.
-Dobra, mamy już chyba wszystko to, czego potrzebujemy.
-Czyli możemy ruszać na okręt?
-Tak, możemy. Chyba…
-Co rozumiesz przez to „chyba”?
-To, że musimy go jeszcze naprawić.
-Cholera… Fakt.
-Mniejsza o to. Zbieramy się. Kain, Zurris, zajmujecie się transportem cięższych rzeczy. Reszta oprócz Marra i Furra bierze co tylko uniesie.
-A oni czemu nie?
-Unieś słonia Darkusie to wtedy pogadamy.
-Ale coś mogą nieść!
-Tak, jedzenia trochę mogą zabrać. Każdy bierze to, co uznaje za słuszne. Ale też bez przesady. Tylko to, co udało nam się zdobyć. Nie zabieramy niczego, co pozostaje własnością tubylców. Jeszcze musimy zachować z nimi dobre kontakty.
-A nie lepiej…
-Nie Kainie, nie zabijemy.
-Szkoda…
-Nie marudź. Wytrzymasz. Jeszcze nie raz i nie dwa Ci się nadarzy okazja.
-A…
-Nie!
-Czytasz w myślach?
-Nie, ale od Was pytania mogą być tylko w jednym stylu.
-Ale ja się chciałem zapytać, czy mam to drewno pozostawić w całości, czy transportować w mniejszych częściach.
-Eee… Dobra, bierz w całych. Nie wiadomo do czego będzie dokładnie potrzebne.
Do Druida podszedł w międzyczasie wódz tubylców.
-Wasza wyjeżdżać?
-Jeszcze nie wodzu. Na razie musimy naprawić nasz okręt.
-Wielkie drewniane pływające?
-Tak, dokładnie to.
-Przecież drewno pływać na woda.
-Tak, ale nie pęknięte.
-Ja przebijać drewno i dalej pływać!
-Ale tutaj działają inne zupełnie zasady. Wiesz, siła wyporu, udźwig, zanurzenie i tym podobne.
-Ja nie rozumieć.
-Nie zdołam Ci tego wytłumaczyć wodzu, nie jestem ekspertem w tych sprawach.
-Ekspert?
-… Wiesz, taki co jest w czymś dobry.
Marvolo rozejrzał się dookoła. Po chwili dojrzał kowala wioskowego.
-Widzisz, Wasz kowal jest ekspertem w wykuwaniu.
-Aha, kowal – ekspert. Ja rozumieć tera.
-No to dobrze, cieszę się. A więc wyruszamy. Idę przodem, za mną Morgan, Darkus, potem Kain z Zurrem, Furr, Marr, Bone, Erebrith. Na końcu idzie Dante, Farin, Ruth i Khor. Tylko nie zgubcie się! Aha, Ereb, nie mogli Ci dać inaczej na imię?
-Nie? A zresztą, co Ci w nim nie pasuje?
-Nie, nic… Dziwnie się je wymawia.
-Przyganiał kocioł…
-Cicho! Mniejsza o to, idziemy.
Pochód powoli wychodził z wioski. Tubylcy rozstępowali się przed towarzyszami, jakby byli bogami lub kimś jeszcze więcej. Patrzyli na nich z czcią, uwielbieniem. Zresztą, trudno się dziwić. Prosto odziani nie mieli jak się równać z postaciami zakutymi w zbroje, z błyszczącą bronią. To musiało na nich robić monumentalne wrażenie. Nie na co dzień się w końcu takie coś zdarza. Grupa elfów, ludzi, krasnolud, niziołek i gnom. Zebranie dosyć dziwne i charakterystyczne. Trudno do przeoczenia. Tak samo jak i to, czym się zajmowali. Paru magów, wojowników, zabójców, inkwizytor, dwóch bardów, alchemik, druid… Łatwi do zauważenia. Zresztą… Mało to takich grup jest na świecie? Pełno, i to właśnie jedna z nich. Konwój powoli opuszczał schronienie tej grupy małych ludzi. Po chwili wkroczyli do lasu.
-Na wieczór powinniśmy dotrzeć.
-Mam taką nadzieję, nie mam zamiaru taszczyć tego cały dzień.
-Wytrzymasz. Każdy musi. Nie ma zresztą innego wyjścia, musimy iść. Nie chcemy chyba zostać przez całe życie na tej wyspie.
-NIE!
-No widzicie… Jesteś tego pewien Darkusie, że chcesz opuścić Grulię?
Jeden wielki wybuch śmiechu rozszedł się po towarzyszach. Nawet Darkus śmiał się z samego siebie.
-Tak Marvolo, jestem pewien, że chcę ją opuścić!
-Cóż… Ładna para by z Was była.
-Bardzo śmieszne druidzie, bardzo śmieszne… Widok palącego się kostura też jest śmieszny! Zwłaszcza z właścicielem!
-Pamiętaj Inkwizytorze kto tutaj rządzi…
-To był żart Marvolo, spokojnie!
-Mam nadzieję. Zresztą, i tak by Ci się to nie udało. Nie ze mną.
-To kogo mogę spalić? Morgana?
-A chcesz kopa takiego, że potem będziesz musiał się zaopatrzyć na lot?
-Dobra dobra, spokojnie już… Nie było pytania.
-Cicho w końcu! Widać okręt.
Przez ścianę lasu powoli przebijał się już kontur okrętu, słychać było śpiew marynarzy, gwar przy ogniskach, światła. Wreszcie wracali do siebie. Tak, do siebie… Do domu było jeszcze daleko. Bardzo daleko. Po chwili wszyscy siedzieli na ziemi odpoczywając. Marvolo odszedł w kierunku schronienia kapitana.
-Jak sądzicie, gdzie my dokładnie płyniemy?
-Kto tam wie naszego Druida…
-Ostatnio mało mówi. Co mu się stało?
-Cóż… Odpowiedzialność to ciężkie brzemię.
-Tja, zwłaszcza za nas…
-Tak, zwłaszcza za nas. Tutaj się z Tobą zgadzam. Zrobił się trochę tajemniczy, zamknął się z leksza w sobie. Pytanie kiedy mu to minie.
-Nie wiem czy mu to w ogóle minie. Ostatnio dosyć ponury chodzi. Lepiej z nim nie zadzierać…
-Popieram. Ale cicho już, idźcie spać…

-Kapitanie…
-Marvolo! Bogu dzięki! Nie wiedzieliśmy zupełnie co się z Wami stało! Gdzie byliście?
-U tubylców, przynieśliśmy trochę potrzebnych rzeczy. Mamy smołę, liny, tkaniny, żywicę, pnie na maszty.
-Doskonale! Tego nam właśnie brakowało!
-Kiedy można się zabrać do pracy?
-Moi ludzie sobie z tym poradzą. Nie przejmuj się. Od jutra biorą się do pracy.
-Dobrze. Na kiedy można się spodziewać zakończenia?
-Nie wcześniej niż za parę tygodni… Wykończenie masztu zajmie ponad tydzień. Wszystko musi być mocno zrobione.
-Rozumiem. Nie przeszkadzam już kapitanie.
-Do jutra Druidzie!
-Do jutra…

Kilka tygodni później…

-Wreszcie w trasie!
-Tak, teraz płyniemy już prosto przed siebie.
-Gdzie?
-Zobaczycie…
-Nie możesz nam powiedzieć?
-Nie! Musimy tam płynąć, czuję, że tam jesteśmy potrzebni.
Ruth na chwilę odciągnął Druida na bok.
-Płyniemy tam, gdzie Ci opisywałem te miejsca?
-Nie.
-Czyli o co chodziło z szamanem?
-To szarlatan. Nikt więcej.
-Ale…
-Żadnych ale. Tam nie płyniemy. Płyniemy w zupełnie inne miejsce.
-Ale gdzie nie ma lasu, ani śniegu?
-Trafne pytanie… Właśnie tam, gdzie się udajemy.
-O nie… Nie mów…
-Tak.
Druid odszedł od Łowcy, zostawiając go samemu sobie. Ten po chwili też zszedł do kajuty…

-Kapitanie, daleko jeszcze?
-Nie dalej niż dwa, maksymalnie trzy dni, o ile nie zboczyliśmy z kursu. Jesteś pewien, że chcesz płynąć na Anauroch? Przecież tam nie ma życia!
-Nawet nie wiesz jaka pustynia jest bogata…
-Pustynie w Imperium są puste, wyjałowione. Oprócz pomiotu Chaosu nic tam nie znajdziesz.
-Może i też to, odnajdę tutaj.
-Czego szukasz Druidzie? Zdradź mi, a może zdołam coś poradzić.
-Nie zdołasz… Tego to ja nie odnajdę już nigdy, nie zdołam.
-Jesteś tego pewien?
-Tak kapitanie, jestem tego pewien. I też mnie nic od tego nie odwiedzie.
-Zobaczymy…

Anauroch… Może piasku. Towarzysze byli już w wielu miejscach, byli w górach, w lasach, na zielonych równinach, w mieście, w Podmroku. Teraz… Teraz ich przywiało na pustynię. Ostry piasek wciskał się wszędzie, właził w oczy, szczypał w nozdrza. Zbierało się na burzę piaskową. Na widnokręgu majaczyły już słabo widoczne żagle fregaty.
-Marv…
-Szukajcie schronienia! Szybko, zanim nas tutaj pogrzebie żywcem!
Drużyna pobiegła we wskazanym przez Druida kierunku. Po chwili znaleźli obszerną, w miarę osłonioną grotę.
-Czas przeczekać tą burzę…
Za rogiem szalał wiatr…

[Mam nadzieję, że zabierzecie się w końcu do roboty. Bo to, co się tutaj dzieje, to jest kpina, dosłownie KPINA! Kieruję to do wszystkich. Wiem, sam nie jestem bez zarzutu. Jednak siedząc po kilka godzin dziennie nad matmą i fizyką, to potem się już wszystkiego odechciewa. Dosłownie. Także do roboty. Na razie macie pogadać… Nie bójcie się zadawać pytań. Na tym polega rozmowa…]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

A pomyśleć, że tęskniłem za suchym lądem... myślał Erebrith siedząc z posępną miną na kamieniu w grocie którom dopieroco znaleźli. Właściwie słowo "suchy" pasowało tu jak ulał. Elf wolałby już chyba towarzystwo tych knypków niż te wysuszone ziemie. Pozostali członkowie drużyny także byli w nienajleprzych nastrojach: Bone mamrotał jakieś przekleństwa na Marvola, że ich tu sprowadził (a może obmyślał nowy poemat?); Furr co jakiś czas wzdychał smętnie; Farin także wzdychał, ale gniewnie; ogólnie grobowa atmosfera.
- Słuchaj Marr- wypalił nagle zabójca- a może byś nam coś zagrał? Coś mi się zdaje, że ta zawierucha nie minie za szybko...
- Oj nie minie, nie minie...
-...więc może dla zabicia czasu pobrzdękasz na tym swoim instrumencie. Swoją drogą co to jest??

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować