Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

[cholera tak to jest jak sie daje posta bez odświeżenia strony :/ prosze uznajcie że mój post był przed postem Wilka i w jego zamiast mnie zaklęcie nałożył Zurris ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Lista stałych graczy => UPDATE:

Lista obecnych:
1. PolishWerewolf/Marvolo Shadowhuner/Człowiek/Druid/MG
2. Generał Sturnn/Morgan/Człowiek/Rycerz Zakonu Srebrengo Młota/MG
4. Dante Dy''nei/Dante Dy''nei/Człowiek/Strażnik
5. Kalkulator/Zurris/Człowiek/Mag
6. Kaziu02/Ruth Taur/Półelf/Łowca Nieumarłych
7. Adham/Adham/Elf/Firtan
8. Donki/Erebrith/księżycowy elf/Zabójca (1)
9. VBone/Bone/człowiek/Bard (1)
10. Khorints/Khorints/Człowiek/Alchemik (1)
11. Dar15/Darkus/Człowiek/Inkwizytor

Lista rezerwowych:

3. Agrah/Kain/Człowiek/Mag/MG zastępczy (powrót pod koniec tego tygodnia)
12. Tipu7/Farin Gothbry/Krasnolud/Wojownik
13. Upiordliwy/Upiór z Dlivy/Człowiek/Negocjator (sam nie wiem...)
14. Marrbacca /Marr/Gnom/Bard
15. Furrbacca/Fur/Niziołek/Wojownik-Złodziej (ostatnio zapomniałem wpisać :)

Jak widać, lista rezerwowych jest ciągle taka sama. Czy się zmieni, to nie wiem. Mam nadzieję, że Ci w niej zawarci przejdą ostatecznie do grających. Im prędzej tym lepiej. Cóż... Zobaczymy co się będzie działo. A tera powiem krótko. Brać się do roboty. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bard był nieco zirytowany. Nie za bardzo lubił podróże statkami. To cholerne kołysanie... Postanowił zająć sie czymś, by nie mysleć o otaczającej go niebieskiej nicości. Papier i pióro. Szybko wyjął owe przedmioty ze swej sakwy. Po kilku chwilach "dzieło" było gotowe:
"Człowiek tego nie zobaczy,
Długouchy nie wyczuje,
Pokurcz się nie przejmie,
Zielonoskóry nie zrozumie.
Złoto zbyt prostackie,
srebro nie tak cenne,
Sztuka wydumana,
potęga utracona.
Krew i Ksiega,
Miecz i Pięść,
Pieśń i Cisza,
Wiara i Zwątpienie.
Bezosobowa Osobowość,
Chaotyczny Porządek,
Dobre Zło,
Martwe Życie.
Świat nie daje nam radości,
Słyszysz?
Do ciebie mówię,
Ty Się Jednak Nie Przejmujesz.
Czy naprawdę nic cię nie obchodzi?
Ból jaki zadaję?
Wy, Spaczone Umysły,
Jestem Sam..."
Bone usmiechnął się. Lubił pisać wiersze wolne, nie przejmując się rymami, sylabami i całą reszta tych niepotrzebnych ozdobników oraz sztywnych prawideł.
- Ej ty! - zwrócił się do przechodzącego obok niego żeglarza. - Masz jakąś pusta butelkę?
Marynarza widocznie rozbawiło to pytanie. Wyszczerzył swoje czarne, zepsute zęby i wyjął, nie wiadomo skąd, szklane naczynie śmierdzące tanim winem.
- Dziękuję...
Bone zwinął pergamin w rulonik i wepchnął go do butelki. Po chwili zamachnął sie i wyrzucił swoją "wiadomość" prosto w "błękitną szarość"... Bard rozejrzał się po pokładzie. Czyżby wszyscy siedzieli w swoich kajutach?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Morgan stał przy burcie okrętu i przyglądał się falą, które cyklicznie uderzały o bok fregaty. Mocno naciśnięty na głowę kaptur prawie w całości skrywał twarz Templariusza. Mimo lodowatego wiatru i wszech obecnej wilgoci Morganowi nie było zimno. Stał pogrążony w rozmyślaniach o wydarzeniach które niedawno miały miejsce, o swojej preszłości i przyszłości. O swoim miejscu w tym świecie...
-Stoisz na uboczu Morganie. Czy coś sie stało? - Marvolo zbliżył się do Rycerza podając mu bukłak z jakiś napitkiem.
Sturnn podziękował skinieniem głowy i odkorkował bukłak. Wspaniał woń grzanego wina z ziołami miło połechtało jego nozdrza.
-Zastanawiam się gdzie zaprowadzi nas przeznaczenie przyjacielu.
-Tego nikt nie wiem Morganie,
-Wiem Marvolo, i to mnie właśnie martwi.
-Nadejdzie jeszcze czas na takie rozważania przyjacielu. Teraz czeka nas kolejna podróż.
-Podróż. - Powiedział niemal półgłosem Morgan, patrząc na oddalającą sie ojczyznę.
-Patrzysz na nią jakbyś miał ją zobaczyć po raz ostatni. - Marvolo statał się zażartować, ale Morgan nie był w nastroju do żartów.
-Być może tak jest, nikt tego nie wie.
-Skąd ten sceptycyzm?
-Nie wiem. - Sturnn zdobył się na uśmiech. - Znakomite wino Marvolo. Moje uznanie.
-Dodałem najlepsze zioła jakie miałem. To całkiem nowa receptura.
-Wiesz, jak już zdecydujesz się osiedlić to zbijesz majątek na sprzedawaniu tego trunku.
-Narazie nie myślę o ustatkowaniu się Morganie.
-Nie wiemy co przyniesie nam jutro przyjacielu.
-Owszem, ale napewno nie przyniesie mi karczmy mój drogi.
Sturnn roześmiał się szczerze. Obecność druida była kojąca i sprawiała, że wszystkie koszmary jakie dręczyły Morgana nagle się uciszyły. Druid emanował spokojem i pogodą ducha, której tak brakowało Morganowi. Przez ostatnie miesiące, Sturnn stał się powodem pałczu wielu matek i żon. Przelewał tylko krew. Wiele razy w obronie kochanej ojczyzny lecz częściej z własnych pobudek. Wojna z Chaosem. To ona najczęściej nawiedzała sny Morgana. Rycerz nie bał sie wojowników Chasou ani tym bardziej ich Bogów. Znacznie częściej słyszał krzyki umierających żołnierzy, wysyłanych na śmierć bez szansy na zwycięstwo. Widział twarze swych braci zakonnych wykrzywione w bólu i agonii.
-Faktycznie. Jakoś sobie nie wyobrażam by Marvolo był oberżystą.
-Ja tylko wtedy gdy ty byłbyś dziewką służebną.
Templariusz omal nie zadławił się kolejną porcją wina. Spojrzał na owiele niższego druida swoim wzrokiem. Uśmiech ciągle goszczący na twarzy jego przyjaciela nie pozwolił ukryć rozbawienia.
-A plany na bliższą przyszłość?
-Zobaczymy po lądowaniu...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Erebrith nie miał nic do podróżowania statkiem, aczkolwiek wolał ląd. Przez pewien czas był zły na Marvola, że nie pozwolił mu, ani nikomu zabić Valkasa. Ale ta złość mnięła, gdy dostali nagrodę za głowę złoczyńcy. Po części zrekompensowało mu to te wszystkie "upokożenia" jakie doznał pracując jako płatny zabójca na służbie u mistrza gildii. To dziwne, cieszył się z tych pieniędzy bardziej niż ze złota zdobytego od wszystkich jego zleceniodawców. Przez tę część rejsu był wprost w świetnym nastroju i nawet nie silił się by komuś dopiec. Przechadzał się ze szczerym uśmiechem na ustach po pokładzie statku. Gdy tak spacerował zauważył jak drużynowy bard pisze coś na pergaminie. W normalnych okolicznościach elf pewnie poprzeszkadzałby mu w tworzeniu takstów, ale teraz stanął tylko za rogiem, przyglądając się twórczemu myślenu Bone''a. Gdy najwyraźniej bard skończył swój wiersz, poprosił od jednego z marynarzy butelkę, po czym wsadził swój tekst do niej, zakorkował i rzucił do morza.
- Wiesz bardzie- przemówił wychodząc zza rogu zabójca. Bone podskoczył, myśląc pewnie, że ten chce go zaatakować. Erebrith zignorował to. Był teraz tak przyjaźnie nastawiony do całego świata, że nie zauważyłby nawet zniewagi, lub obelgi rzuconej w jego stronę. W przeciwnym razie z pewnością wrednie skomentowałby zachowanie barda- kiedyś też napisałem wiersz, a właściwie tekst miał posłużyć za slowa piosenki w mrocznych czasach. Jednak narazie nie zanosi się, by coś złego miało się wydarzyć, dlatego pewnie nie wykorzystam mojego "talentu" w praktyce. Postanowiłem jednak, że p0rzedstawie tobie jako ekspertowi w tej dziedzinie moje dzieło. Pewnie nie jest nialepsze, ale musiałem spróbować:

Znów nastały mroczne czasy,
A nauki poszły w lasy,
Cień śmierci ślęczy nad nami,
A Bogowie,
Z założonymi rękami
Czekają...


Kwiaty więdną ze smutku,
Od ciężkich nocy skutków,
Ziemia rozstąpi się pod nami,
A Bogowie,
Z założonymi rękami
Czekają...


Więc zatańczmy z śmiercią taniec,
Gdy spodkamy życia kraniec,
Gdy ciemność stanie przed nami,
To Bogowie,
Z otwartymi ramionami
Zaopiekują się nami...

I jak, niezłe?- i czekał na opinię towarzysza...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

95, 96, 97, 98, 99, 100 ... Cholera, dawno nie trenowałem. Straciłem trochę formę, ale wszystko da się nadrobić. Jeszcze niedawno pompki nie stanowiły dla Dantego większego problemu. Teraz musiał odsapnąć. Płynęli w stronę Faerunu ... nareszcie. Dante miał szczerą nadzieję, że już nie będzie miał okazji, aby zawitać do Altdorfu. Ciekawe, gdzie wylądujemy tym razem. Może uda nam się odwiedzić Wysoki Las. Zobaczył bym się z mistrzem ... i może z Lily... Do tej pory Dante poznał wiele pięknych kobiet, w większości były to elfki. Lily także nią była, ale miała w sobie to coś. Poznali się już dość dawno temu, można było powiedzieć, że są parą, ale w tym ''zawodzie'' nie było zbyt wiele miejsca na miłość. W końcu zawsze mógł ją odwiedzić, ale starał się teraz o tym nie myśleć.
Zastanawiał się raczej nad tym co działo się przez ostatnie kilka miesięcy. Doszedł do wniosku, że nie uczynił prawie nic, co miało by coś wspólnego z jego profesją. Jego zadaniem było ochranianie i pomoc ludziom niewinnym, którzy sami nie potrafią się obronić. Jak dotąd miał okazję walczyć z różnymi bestiami, nieumarłymi, bandytami. Można by powiedzieć, że dzięki temu nie sprawią one już kłopotu innym ludziom. Nigdy nie zapomni tego, jak sam został uratowany przez Strażnika ...
Dante postanowił wyjść ze swojej kajuty i udać się na pokład statku. Na zewnątrz było kilku towarzyszy. Zdawało się, że Erebrith recytuje jakiś wiersz, w towarzystwie Bone’a. Może ci dwaj w końcu dadzą sobie spokój z sprzeczkami. Po drugiej stronie pokładu, rozmowie oddawali się Morgan i Marv. Dante postanowił dołączyć do rozmowy

- ... Zobaczymy po lądowaniu ...
- Witam, widzę, że humory dzisiaj dopisują. Tak właściwie to gdzie dokładnie się udajemy.
- Głównym kierunkiem jest Faeurun, a później się zobaczy.
- Aha ... Szczerze mówiąc to cieszę, się, że wracamy do ''domu''.
- Tak, myślę, że inni także podzielają twoją radość.
- Mam nadzieję, że znajdziemy coś ciekawego do roboty ...
- Też mam taką nadzieję. Ale zawsze znajdzie się coś dla poszukiwaczy przygód. - Marvolo podał Dantemu bukłak z winem, podobny do tego, który trzymał także Morgan. - Masz spróbuj tego ...
- Noo niezłe, muszę przyznać, że znasz się na robocie. Powinieneś zacząć to sprzedawać. - Strażnik wziął kolejny łyk.
- Właśnie przed chwilą o tym rozmawialiśmy – Na ustach Templariusza widniała w tej chwili mina rozbawienia.
- O widzę, że nasz ''nowy'' Morgan, nie stracił całkiem poczucia humoru. - rzucił Dante ...

Statek sunął dalej, a na dworze zrobiło się nieco chłodniej. Nie przeszkadzało to jednak trójce towarzyszy. Najwidoczniej wino Marva miało właściwości rozgrzewające ... z resztą jak każdy dobry trunek.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ruth nie cierpiał wszelkich środków podróżowania oprócz własnych nóg. Był dzieckiem dziczy, a w niej mógł liczyć tylko na siebie i swoje stopy. Co więcej łowca nie znosił statków, morza, mew i kołysania więc nie był zbytnio zadowolony jak się dowiedział o morskiej podróży do Faeurnu. Jednak tak naprawdę bardzo pragnął powrotu, miał nadzieję że znów ujrzy swoją siostrę, która od urodzenia zamieszkiwała Wrota Baldura. I tylko dlatego choć ostatni to jednak wsiadł na tą jak mówił "Przeklętą łódź".
Po wejściu na pokład Ruth nawet nie miał zamiaru zerknąć na piękno morza i odpitego w nim słońca. Nie lubił wody, a już wogóle w takiej ilości. Starał się jak najszybciej znaleść jakiś kącik, w którym by mógł spędzić tę mało przyjmną dla niego podróż. Po kilku minutach udało mu się znaleść takie miejsce na pokładzie. Szybko w nim usiadł, zakrył głowę swoim już nieco starym i zniszczonym kapturem, odpalił fajkę i utonął w dymie ziele, mając nadzieję, że podróż szybko się zakończy.
Towarzysze byli bradzo negatywnie nastawieni jeśli chodzi o postawę Rutha. Gdy wszyscy gawędzili ponieważ była to jedna z niewielu okazji, aby się bliżej poznać. Łowca siedział sam i od samego wejścia na statek nie odezwał sie do nikogo w tym załogi.
Po kilku godzinach jego tajemnica wyszła na jaw. Łowca stał na pokładzie i wymitował w zburzoną toń wodną ku uciesze pozostałych członków drużyny. Był cały blady i po każdym wymiocie rzucał przekleństwami w językach elfów i ludzi. Cała sytuacja była bardzo komiczna. Po paru minutach Marvolo zlitował się nad biednym, odwodnionym Ruthem.
- Choroba morska ? I na nią jest rada. - rzekł druid do łowcy po czym usmiechnął się i rzucił zaklęcie.
Wymioty ustały natychmiast lecz Ruth był zbyt wycięczony, żeby coś jeszcze robić, położył się w najdogodnieszym miejscu i usnął.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Przed wyprawą statkiem

Zurris dzięki miksturze Khorintsa dał rade chodzić. Niestety nie mógł ani walczyć ani rzucać czarów. Dzięki bogom Valkasa udało się schwytać, a Kain uciszył wojownika. Niestety gdzieś potem zniknął. Gdy towarzysze roztrząsali gdzie on się podział mag mruknął zachrypniętym głosem
-Wróci.
Po czym usiadł w kącie i zaczął odpoczywać. Wstać pomógł mu Adham i dzięki niemu jakoś nadążał za drużyną.

Na statku

Statek! Pierwszy dzień na okręcie Zurris przeleżał kurując się i odpoczywając. Czuł się inaczej, jakby coś z niego uszło. Nie miał już wrażenia że może wszystko. Zaczął myśleć nad tym jak mógł dopuścić do takiego stanu że nie mógł nawet kiwnąć palcem i musiał leżeć nieprzytomny. Niewiele jadł ale za to odkrył pewien sposób aby pomóc samemu sobie w podtrzymywaniu iskry energii która pozwalała czerpać moc ze Splotu. Była to technika mentalnej kontroli nad myślami. Nie można było pozwolić na jakiekolwiek zwichrowania w rozumowaniu.
-Ciekawe… chyba poświęcę temu trochę czasu.
Następne kilka godzin spędził na nauce samych ćwiczeń potrzebnych do opanowania tej umiejętności. Pierwszym i najważniejszym krokiem było spojrzenie na swoje dawne czyny. Trzeba było odrzucić cześć samego siebie, tą cześć która odpowiadała za wszelkie błędy. Zurris ujrzał to od razu.
-Na Czaszkę Myrkula… Toż ja się zachowywałem jak głupie, niedorozwinięte dziecko… Musze to zmienić.
Wiedział że jest to duża rzecz pozbyć się praktycznie dużej części nabytych zachowań. Nie miał jednak wyboru, ostatnie wydarzenia były zbyt niebezpieczne. Mógł stracić nawet swoją dusze gdyby przesadził z czarowaniem. Dostrzegł że brakuje mu dość dużej dozy dyscypliny, która dawała arcymagom potęgę… no i oczywiście mocy, ale to się osiągało wciąż poszerzając swe możliwości.
-Gdy wróci Kain musze go poprosić o kilka zaklęć- mruknął sam do siebie i spojrzał w lustro zawieszone w jego kabinie. Wyglądał… inaczej. Jego pociągła twarz była pozbawiona tego dziecięcego uśmiechu i naiwności. W jego oczach nie było tej chęci zabawy i dokuczania innym. Była tylko chłodna rządza mocy. Nieważne za jaką cenę. Zurris uznał że trzeba zmienić trochę wygląd. Zostawił sobie krótką kozią bródkę i dość krótko przycięte wąsy. Tak teraz wyglądał o wiele inaczej. O ile poprzednio wyglądał jak wyrośnięty dzieciak wsadzony w szaty maga to teraz mógł wywołać szacunek wśród co słabszych ludzi. Wreszcie zamknął swój umysł na wszelkie odczucia niepotrzebne i wyszedł na pokład gdzie kilku towarzyszy wychylało się przez burtę. Zurris nie odczuwał choroby morskiej. Nigdy nie miał takiego problemu i nie sądził by go to dotknęło. Westchnął gdy usłyszał głos Erebritha. „Będzie ciężko ale musze się zmienić. Musze zdobyć moc. A potem nic nie stanie na przeszkodzie aby się odwdzięczyć za zniewagi.”
Towarzysze jakoś dziwnie na niego patrzyli.

[Jak widzicie moja postać „odrobinkę” się zmienia. To dopiero początek ale jeszcze sami zobaczycie]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Obecnie Darkus siedział w kajucie i studiował jakieś księgi i mapy. Każda fala była horrorem dla inkwizytora.
- Cholera jak ja nie znoszę morza!- napił się wina i dalej coś zaznaczał na mapie. Potem wstał i chodził po ciasnym pomieszczeniu zastanawiając się nad czymś. Następnie znowu zaznaczał coś w księgach i mapach. Aż wreszcie podniósł mapę i uśmiechnął się.
- Wreszcie skończone! Hahaha! – schował mapę do torby i wyszedł z kajuty ryglując drzwi.
Był w znakomitym humorze, po mimo morza i fal… Na zewnątrz statku stało mnóstwo kompanów, ale inkwizytor nie miał ochoty z nimi rozmawiać, bo nadal gnębiły go problemy.
- Ale, gdzie ich wszystkich zmieścić- powiedział do siebie
- Co mówiłeś?
- Ja? Nic, nic.

Łaził po okręcie, to drapiąc się po głowie, to patrząc się w niebo, a to leżąc na brudnej podłodze statku. Towarzysze przypatrywali się ze zdziwieniem Darkusowi, ale ten na nich nie zważał. Nawet raz wpadł na jakiegoś człowieka. Wreszcie darując sobie rozważania dosiadł się do grających w jakąś grę zakonników Sigmara.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Marvolo powoli pogrążał się w zadumie. Co teraz im pozostało? Płyną do domu. Ale gdzie się dokładniej znajduje dom? Morgan w nim był. A jednak nie został. Popłynął dalej z nimi. Jak prawdziwy przyjaciel i towarzysz podróży. Niejeden na jego miejscu by został już w domu. Ale jak widać nie on. Marvolo spojrzał w górę na twarz Morgana. Pod kapturem widać było tylko lodowate oczy. Wcześniej ich spojrzenie było gorące, pełne wiary i ufności. A teraz? Teraz gościła w nich śmierć, obojętność i odwaga. Tak, tego ostatniego Rycerzowi nie brakowało. Nie ugiął się na razie przed niczym. Czyżby to jego powołaniem było ciągła walka z Chaosem? Czy do tego został stworzony? Marvolo starał się odgonić myśli. Nie teraz pora na takie rozmyślania. Bo prawdę mówiąc po co? Czyż każdy nie kroczy własną ścieżką? Druid po odejściu Serafina dosyć szybko zyskał posłuch wśród reszty drużyny. Za szybko jak na wrażenie Marvola. W normalnych warunkach by do czegoś takiego nie doszło. Marv z natury nie miał zdolności przywódczych. Jednak potrafił wyrabiać sobie posłuch. Nawet łamiąc własne zasady wykształcone przez te wszystkie lata. Czy to nie on nakazał rzucić Geas na nowych członków? Przez to zginęło ich dwoje. Ale cóż… Czasami im mniej tym lepiej. Jednak ciągle występował konflikt charakterów w drużynie. A tylko Marvolo jako jedyny stał pomiędzy nimi wszystkimi. Może to właśnie dlatego Serafin nakazał jemu przewodzić drużynie? Druid raczej nie miał szans na dowiedzenie się tego.
-Marv, wiesz już dokąd płyniemy?
-Nie za bardzo. Potrzebuję na to czasu do namyślenia się.
-Masz tyle portów Marvolo, czemu nie wybierzesz pierwszego lepszego?
-Nie chcę zawijać do portu. Mam dosyć miast.
-To gdzie chcesz wylądować?
-Sam jeszcze nie wiem gdzie. Kapitan na razie ma rozkaz płynąć w stronę Faerunu najprostszym kursem. Na szczęście dostaliśmy się na najszybszą fregatę w Imperium. Idealny statek zwiadowczo-ofensywny. W całym Faerunie nie ma takiej drugiej.
-Tak, mój naród potrafi o siebie zadbać.
-Tak, wiemy Morganie.
-To gdzie płyniemy?
-Nie wiem jeszcze…
-A masz jeszcze tego wina?
-Nie, skończył się cały zapas. Zostało mi już niewiele ziół. Od dawna już nie byłem w lesie, nie miałem okazji pozbierać żadnych.
-A nie mogłeś kupić?
-Gdzie i za co? Pamiętaj, że w Altdorfie byliśmy biedni… Teraz jedynie mamy trochę złota.
-Trochę to pojęcie względne Marvolo.
-Morganie… Nie znasz się na przenośniach? Może jednak rzeczywiście powinieneś służyć jako dziewka w mojej oberży?
-Jak będziesz godnie płacił to mogę robić za ochroniarza. Za dziewkę wynajmij sobie kogoś innego. Masz tutaj tylu chętnych.
-Tak… Tylu chętnych. Pytanie tylko jak daleko zajdziemy.
Do rozmawiających podszedł jeden z marynarzy.
-Druidzie?
-Tak?
-Kapitan wzywa Ciebie do siebie.
-Przekaż mu, że zaraz tam się zjawię.
-Na rozkaz.
Marynarz odszedł w stronę koła sterowego w którego pobliżu stał kapitan okrętu.
-No cóż… Dokończymy naszą rozmowę kiedy indziej. Ja idę do kapitana.
Marvolo ruszył szybkim krokiem przez chwiejący się pokład. Po chwili stał tuż obok kapitana.
-Druidzie, wiesz już gdzie chcesz płynąć?
-Tak, ale nie chcę aby oni o tym wiedzieli.
-Oni, czyli?
-Reszta moich towarzyszy.
-To jaki mam kierunek obrać.
-Na Pustynie Auranoch.
-Co?!
-Tak, tam.
-Ale… Ale… Wiesz co tam jest?
-Tak, źródło magii i mocy panującej w całym Faerunie. Jak i ruiny latających miast.
-I Ty chcesz się tam dostać?
-Tak Kapitanie, chcę tam płynąć.
-Cóż… Mam bezapelacyjny rozkaz słuchania Twoich rozkazów.
-A więc się zgadzasz.
-Muszę.
-Dziękuję kapitanie.
-Załoga, kurs na Północ-Północny-Wschód! Wzdłuż wybrzeża aż do mojego rozkazu!
Cała załoga rzuciła się do masztów rozciągając olinowanie. W krótkim czasie stanął fok-żagiel, grot-żagiel, i cała reszta żagli. Olinowanie trzeszczało pod naporem siły wiatru, okrętem rzuciło do przodu. Wielu z członków drużyny zachwiało się na nogach pod wpływem siły szarpnięcia. Marvolo z uśmiechem na ustach spoglądał na krzątających się marynarzy. Taka sprawność była rzadko spotykaną cechą obecnie. Widać, że załoga przeszła wiele i wiele doświadczyła. W pewnym momencie wzrok Druida padł na młodego, około 20-letniego majtka szamoczącego się z liną. Po chwili odwzajemnił on uśmiech Marvolowi po uporaniu się w końcu z liną. Ocierając pot z czoła strzepnął go ręką na pokład okrętu. Zmęczony oparł się o burtę. Po raz ostatni w życiu… Długa i kręta macka ściągnęła go z pokładu na oczach Druida. W momencie dookoła całego kadłuba pojawiło się znacznie więcej tych macek. Z pokładu zostało już ściągniętych trzech kolejnych marynarzy.
-KRAKEN!- krzyczał kapitan.- Do harpunów, do dział! Do czego tam tylko macie! Używajcie bosaków, zrzućcie go tylko z pokładu!
-A my?
-Wy też bierzcie się do roboty!
Potężne macki miotały się po pokładzie krusząc zaczepy lin, burty, zrywając olinowanie. Jednym słowem, panował tutaj potworny chaos…

[Jak widać macie teraz większego przeciwnika. Większego, to nie znaczy że łatwiejszego do trafienia. Z wody wystają tylko macki. WIĘC NIE CHCĘ WIDZIEĆ POSTÓW O STRZELANIU W OCZY I TYM PODOBNYCH! Zrozumiano mam nadzieję? Została nas już tylko wyselekcjonowane grupa. Spisujcie się dobrze, albo… Tak, wiecie co to albo oznacza. I mam nadzieję na zobaczenie chociaż DWÓCH postów od każdego z Was w ciągu weekendu. Każdego weekendu… Dobrze, chyba to wystarczy na tyle. I to skandal, żeby nic totalnie nie pisać… Nie mam zamiaru tolerować czegoś takiego. Wy potraficie tylko walczyć? I to jeden post z walką? Nie, to coś jest nie tak. I rozmowa. GDZIE JEST ROZMOWA?! Nie widzę tutaj żadnej rozmowy. Rozumiecie aluzję, tak?... I od razu ostrzegam. Nie zabijać Krakena i Wy nie jesteście nieśmiertelni, on też Wami rzuca, podnosi, przydusza… Dosłownie wszystko. A więc do dzieła. Let the fight begin. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Spokojna i miła gra w kości. I właśnie ważny moment by Darkus wygrał kilka złotych monet. Wystarczy mieć tylko 18 oczek. I bah kości lecą w dół. Pierwsza-6, druga-6, a trzecia…
W tym momencie coś zatrzęsło okrętem i wyszło 5 oczek …
- Niee!- krzyknął Darkus, a w odpowiedzi usłyszał…
- Kraken!
To wystarczyło by wywołać panikę Darkusa.
- AAA Kraken! Ratuj się, kto może! Nie ma ratunku. Dranie! Stwór wam pomógł!
- Przegrałeś! Hahaha!
-Niech to szlag wsadźcie sobie tą kasę w tyłek!
Tak! Inkwizytor z doświadczenia i opowieści słyszał, że spotkanie z Krakenem, to pewna śmierć…. Macki oplątują statek, a potem swoją siłą potwór rozwala go w drobny mak! Tak słyszał Darkus. Teraz pędził pod pokład po broń. Pędząc po schodach wywrócił się na jakiegoś równie spanikowanego marynarza.
- Co jest? Co tam się dzieje na górze?
- Kraken! Ratuj się, kto może!- krzyknął inkwizytor i pobiegł do swojej kajuty.
Gdy już udało mu się dostać do środka wziął swój miecz i sprawdził jeszcze raz czy są jego zapiski. Potem szczelnie zamknął worek i wrócił na pokład statku. Tam trwało wielkie zamieszanie. Walczący marynarze i towarzysze i kilkanaście macek! Nagle jeden z masztów złamał się przygniatając kilku marynarzy. Kolejna macka tak wdarła się na statek, że przewróciła inkwizytora, który po raz kolejny wpadł pod pokład znowu upadając na tego samego marynarza.
- Co ty wyrabiasz durniu!
- Ja? Spadam! Nie widać?- inkwizytor znowu podniósł się i ruszył na pokład.
Że ja zawsze musze mieć takie przygody!- pomyślał
Wychodząc na samym początku dźgnął jeden z odnóży potwora, a to odruchowo cofnęło się, po czym z całej siły odrzuciło Darkusa ze statku, przy czym jednocześnie wyrzucając do wody również beczki i sterty desek.
W ten sposób inkwizytor będąc już w wodzie złapał się pierwszego lepszego drewna i czekał na rozwój sytuacji. Widok był straszny na całej łajbie panoszyły się macki, które próbowały zmiażdżyć statek. Według Darkusa klęska galery była pewna… Tyle, że nie wziął pod uwagę możliwości swoich towarzyszy…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bone wysłuchał z uwagą wiersza Erebritha.
- Cóż, elfie, jak na amatora, to radzisz sobie... hm... znośnie. - słowo "dobrze" nie przeszło bardowi przez usta. - Jeno mam pytanie. Czyżbyś był religijny? Te nawiązania do bogów... Czy wierzysz w to co piszesz? Czy naprawdę sądzisz, że tam na górze, lub na dole - zależy w jakiego boga wierzysz - jest rzeczywiście jakiś raj, w którym Twoje bóstwo przyjmie Cię z otwartymi ramionami? Czekaj, nie odpowiadaj mi. Odejdź, elfie. Nie mam ochoty na taką rozmowę, przynajmniej nie teraz.
- Ale... - Zabójca chciał już zaprotestować, jednak przerwał mu donośny krzyk jednego z marynarzy.
- Kraken!
Gdy Bone usłyszał to straszne słowo, natychmiast odepchnął Erebritha i pobiegł zobaczyć na własne oczy stwora, którego znał jeno z legend.
Potwór był ogromny. Wielkie, oślizgłe cielsko z wieloma niezwykle silnymi mackami. Bone natarł na jedną z licznych kończyn stwora, która przyciskał do pokładu pechowego żeglarza. Trzy błyskawiczne cięcia nie zrobiły żadnego wrażenia na monstrum. Bone, zafrasowany brakiem efektów swej szarży, nie zauważył drugiej macki, pędzącej w jego stronę z niesamowitą prędkością. Zobaczył ją dopiero sekundę przed uderzeniem...

Bard ciężko oddychał. W wyniku ciosu potwora został odrzucony daleko do tyłu i uderzył w jeden z masztów. Bone czuł silny ból w okolicach klatki piersiowej. Odezwały się rany wewnętrzne odniesione podczas walki z golemem, w Altdorfie. Bard spróbował wstać. Udało mu się, po chwili jednak upadł. Splunął na pokład. Krew... Zaczął się krztusić.
- Pomocy! - kaszel. - Pomóżcie mi!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Kraken!- krzyknął jeden z marynarzy przerywając rozmowę elfa z Bone''em. Zabójca chciał coś powiedzieć, ale bard odepchnął go biegnąc przed siebie. Zabójca nie miał pojęcia co to takiego ten "kraken", lecz chwile później zauważył macki, które wciągneły już niektórych z ludzi morza. Skrytobójca stanął jak wryty. Na nic się yu zdadzą jego umiejętności krycia się w cieniu, lub cichego chodzenia. Nawet walczący w zwarciu nepewno mają trudność, z walkom z takim czymś. Jedynie w leprzej sytuacji byli łucznicy (przynajmniej w mniemaniu Erebritha). Elf jednak nie umiał się posługiwać kuszom, łukiem, a nawet procom. Jednak po tylu latach walki tylko sztyletami, zabójca umiał całkiem nieźle nimi rzucać. Wyciągnął więc zza płaszcza jeden ze swoich "towarzyszów", złapał za ustrze, następnie namierzył jedną z macek i cisnął w nią, potkręcając broń z zawrotną prętkością. Niestety chybił, a sztylet wypadł za burtę. Zabójca przeklnął pod nosem. Nie zaryzykował próby rzutu drugim z ostrzy, gdyż nie chciał zostać bez broni. Wpadł jednak na inny pomysł. Zaczął biec w stronę schodów prowadzących pod pokład, potrancając przy tym paru marynaqrzy. Ogólnie ciężko było się poruszać skrytobójcy, zwłaszcza, że wszyscy biegli w przeciwnym kierunku.

Zbiegł po schodach pod pokład, następnie skręcił w prawo. Przez pewien moment wydawało mu się, że mignała mu sylwetka Darkusa, ale nie miał czasu nad tym rozmyślać. Robiąc zakręt w prawo, przewrócił się pod wpływem szarpnięcia statku, z pewnością spowodowanego przez krakena. Elf uderzył o ścianę, a jego głowę przeszył tępy ból. Stęknął, czując, że jutro będzie miał gigantycznego guza na czole. Ale czy wogóle dorzyje jutra? Stęknął cicho, lecz pobiegł dalej. W końcu osiągnął cel swojej "ucieczki z pola walki"- kuchnaia. Zastał tam przestraszonego młodego kucharza, który patrzał się na Zabójcę, jakby ten przyszedł by go zabić.
- Noże!- wykrzyknął Erebrith- gdzie są noże!- marynarz wskazał drżącą ręką na obskurną szafkę, otwartą dzięki wstrząsą spowodowanym przez krakena. Elf popędził w jej stronę i rzucił się do wyciągania noży. Większość z nich była tępa, ale niektórw nadawały się do czegokolwiek. Wziął z tamtąd dza mniejsze noże, jeden średniej długości, trzy duże i jeden ogromny tasak. Wziął po trzy noże do jednej ręki i pobiegł w stronę z której wrócił, jednak bardziej ostrożie, gdyż tym razem jakikolwiek wypadek mógł przypłacić życiem.

Naszczęście teraz kraken zachowywał się dosyć "spokojnie". Gdy wyszedł na pokład zaczął pośpiesznie rozglądać się za Khorintsem. Zaóważył alchemika kryjącymi się za paroma beczkami, których zawartością był najprawdopodobniej rum.
-Alchemiku- wykrzyknął juz trochę zmęczony Erebrith dobiegając do dosyć przerażonego Khorintsa.- Masz może trochę trucizn?- wydyszał zabójca pokazując alchemikowi noże...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Stwór rozrzucał członków drużyny jak szmaciane lalki po całym pokładzie. Sam Morgan stał jak wryty. Czy to jest właśnie upragniony koniec mojego życia? Morgan zadawał sobie to pytanie raz po raz. Strumień myśli przelał się przez jego głowę, całkowicie blokując ruchy Templariusza.
Kraken, wielka ośmiornica, postrach mórz na całym świecie. Dlaczego wybrał ten statek? Dlaczego ten czas?
Morgan czytał o tym potworze gdy był młodym uczniem w zakonnej bibliotece. Stwór był niepokonany. Zatopił więcej okrętów niż jakakolwiek ludzka czy nieludzka flota a nawet sztorm. Miażdżył okręty i wciągał je w lodowate czeluście morza. Potworna śmierć dla ludzi uwięzionych wewnątrz okrętu. Ginęli zgniatani przez macki Krakena bądź przez dziwna siłę, którą uczeni zakonu nazywali ,,ciśnieniem”.
Bestia połamała już wszystkie maszty fregaty, zabiła juz niemal połowę załogi i zraniła kilku towarzyszy Morgana. Kolejna macka wstrząsnęła okrętem. Darkus był juz za burtą a Bone leżał pod złamanym masztem z poważnymi obrażeniami. Chwilę potem jedna z macek powaliła na pokład druida. Ten tylko sapnął z bólu i pojechał w dół pokładu jednej z połówek okrętu. To całkowicie oprzytomniło Morgana. Jednym szybkim ruchem wyciągnął runiczny miecz, obcinając mackę, która trafiła Marvola. Potwór ryknął i wycofał kikut macki na powrót do wody. Sturnn zbliżył się do leżącego Druida.
-Jesteś cały?
-Tak, ale zapewne już nie długo.
-Nie przyjacielu. Jeszcze nie tym razem. - Potężne cięcie odrąbało kolejny kawał macki. - Jeszcze nie tym razem.
Morgan postawił Druida na nogi, jakby nie czuł ciężaru Marvola.
-Idź za mną.
-A gdzie idziemy?
-Kiedyś na wykładach nauczyciel mówił o Krakenie. Jest praktycznie niezniszczalny, ale...
-Ale...
-Ogień Przyjacielu. Kraken boi się ognia a ten go rani. To jedyny sposób by go pokonać.
-Hmm, może coś da się wymyślić. Zaprowadź mnie do magów.
Morgan tylko przytaknął i ruszył dalej, tnąc i kłując macki Krakena, które ,,stały” na drodze do Kaina i Zurrisa. Nikt nie wątpił w to iż Marvolo potrafiłby sam o siebie zadbać, ale niewielkie rozmiary Druida nie dawały mu wielkich szans w walce z Krakenem. Sam Morgan ledwo dawał radę odcinać wielkie i grube macki bestii.
Pozostali przy życiu Templariusze z załogi fregaty mężnie stawali to walki z potworem. Gdy tylko kapitan odzyskał kontrolę nad podwładnymi, nakazał wciągnąć na pokład kilka dział, które teraz trzymała potwora z dala od znacznej części załogi i pasażerów. Problem polegał na tym, że Morgan i Marvolo znajdowali się po drugiej stronie okrętu, niemal całkowicie odcięci o reszty.
-Czekaj! - Krzyknął Druid, wrzucając sobie na plecy pół przytomnego Bona. - Chyba go tak nie zostawimy?
-Twoja decyzja.
Przedzierając się powoli do środka okrętu Morgan napotkał sporą przeszkodę w postaci przełamanego kadłubu. Dwie części okrętu dzieliła spora przestrzeń wody z której wyłaniała się paskudna morda Krakena. Wielki otwór, którego niemal każdy centymetr był pokryty ostrymi zębami
Jedna z najdłuższych macek, owinąwszy się wokół przedniego masztu, próbowała sięgnąć trójki wojowników. Wtedy Morgan wpadł na pomysł. Nadepnął swoim opancerzonym butem na mackę i przybił ją do pokładu gladiusem.
-Ruszajcie.
-Po tym?
-A widzisz inną drogę na tamtą stronę okrętu?
Marvolo tylko westchnął i zaczął biec po ,,pomoście” jaki stworzyła Morgan. Templariusz ruszył zaraz za nim, rozlewając po macce rum, jaki pozostał w jego manierce. Gdy wszyscy byli juz po drugiej stronie, Sturnn podpalił mackę, delektując się rykiem bólu potwora.
-Szukaj Zurrisa i Kaina.
-A ty?
-Pomogę załodze. Ruszaj.
Marvolo zniknął pod pokładem a Morgan zajął się rannym Bonem, wlewając mu do ust napar uzdrawiający. Czekała ich jeszcze długa walka, więc każda para rąk się przyda....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Niemożliwe- wyszeptał Zurris gdy ujrzał potwora, pogromcę żyjących istot, niszczyciela… Gdy studiował u Harpellów czytał wielkie ilości ksiąg i znał tylko trzy przypadki pokonania krakena w tym jeden tylko zabicia tego monstrum…
-Jeżeli mam umrzeć to lepiej przydać się na coś- rzekł sam do siebie i rzucił zaklęcie kamiennej skóry, które niedawno się nauczył a było bardzo przydatne. W chwile jego postać otoczona została kamiennym pancerzem, który nie krępował ruchów. „Do roboty” pomyślał i zaczął wyczarowywać magiczne pociski by przynajmniej ratować swe życie. Osiągnął pożądany skutek macki trzymały się z dala od niego ale za to skupiły się bardziej na jego towarzyszach, a najstraszniejsze było to co działo się z załogą. Wstrząśnięty mag ujrzał jak kraken rozrywa ciało jakiegoś nieszczęśnika.
-Vemu- powiedział mimo woli i szczątki marynarza podniosły się niezależnie od siebie. „Bogowie co ja uczyniłem” Zurris patrzył z przerażeniem, obrzydzeniem i… fascynacją. „Władza nad życiem… to… to może być klucz do potęgi” Uśmiechnął się złowieszczo po czym wyleciał w powietrze uderzony macką potwora a kawałki kamienia odrywały się od niego, a pancerz obsypał się jak piach gdy gruchnął o pokład. Poczuł od razu mackę na sobie i po chwili był nad pokładem jakiś metr. „Co robić” myślał gorączkowo. Nagle przez jego umysł przeleciała jakby czarna błyskawica. Wiedział co zrobić. Wypowiedział krótkie zaklęcie i dotknął macki kałamarnicy. Ta wrzasnęła przeciągle i wypuściła go, a sińce na ciele Zurris natychmiast się zagoiły.
-Dzięki ci Myrkulu, Panie mej nowej mocy- szepnął.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ruth był pogrążony w głębokim śnie. Znów w był w elfiej wiosce zagubionej w Lesie Ostrych kłów. To tam spędził kilka lat swego życia, ucząc się sztuki przetrwania. Trafił tam podczas pierwszej swojej samotnej wędrówki w dzicz. Jako niedoświadczony, młody i ambitny chłopak postawił sobie za cel przemierzenie całego lasu Ostrych Kłów. Niestety krainy bywają okrutne, gdy zagłębił się w mrok puszczy zrozumiał, że las kryje w sobie złą siłę, o której nawet największym magom Krain się nie śniło. Gdy próbował opuścić dzicz nie miał szczęścia został pojmany przez ogromnego Ogra, zamieszkującego te tereny od wielu lat. Lecz bogowie zlitowali się nad młodym Ruthem i został uratowany przez dzikie elfy z paszczy potwora. To one opatrzyły jego rany i zaopiekowały się nieprzytomnym półelfem przez dłuższy czas. Sam Ruth do tej pory nie wiem ile lat mieszkał we wiosce, która była niezwykle piękna i malowniczo położona. To tam pierwszy raz się zakochał i tam po raz pierwszy dostał odpowiedź na dręczące go pytanie "Co to znaczy być łowcą ?". Choć najstarsi elfowie nic dosłownie mu nie powiedzieli to Ruth zroumiał, że być łowcą znaczy żyć pełnią życia.....żyććć pełniąąą życia.....pełnią....
Łowce nagle obudziły jakieś podejrzane hałasy i dziwne słowo w obcym języku KRAKEN !!! Wszystko widział jakby przez mgłe, nie wiedział czy to jawa czy koszmar senny. Był bardzo osłabiony i obolały. W końcu jego oczy przyzwyczaiły się do jaśniejącego na niebie słońca i ujrzał ogromne macki potwora. Zrozumiał w tym momencie co to kraken...Choć był wciąż obolały udało mu się wstać i rozejrzeć po pokładzie. Widział biegającą wkółko i kryjącą się przed mackami załogę statku i swoich towarzyszy próbujących zwalczyć potwora. Nagle łowca doznał silnego zastrzyku energii, adrenalina zaczęła krążć w jego krwi. Już nie czuł bólu, już nie myślał o tym co się działo na pokładzie. W całości pochłonęła go chęć przetrwania. Instynkt kazał mu się ukryć i tak zrobił znalazł jakieś dogodne miejsca, gdzie macki potwora nie sięgały i oddał kilka strzałów ze swego łuku. Nagle usłyszał Marvola, który mówił coś, że kraken bardzo boi się ognia. Łowca złapał jakąś pochodnie z wnętrza statku i zaczął podpalać swoje strzały. Potwór ryczał z bólu, gdy zapolone strzały i rozgrzane grota wbijały się w jego macki. Nie wiedział tylko, kto go tak boleśnie ostrzeliwuje. Łowca czuł się bardzo pewnie. Nie chciał wylądować w wodzie, a tym bardziej zostać pożartym przez ogromnego potowra...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Erebrith ledwo co pokazał alchemikowi co przyniósł, a już nie miał noży w rękach. Kraken zatrząsł okrętem tak, że podłoga statku po lewej stronie elfa, pękneła, a ostrza wpadły do gęby gigantycznej ośmiornicy, przez wyrwę w kadłubie.
- Mam nadzieje, że sobie gardziel potniesz!- wykrzyczał zabójca podnosząc się z ziemi. Khorints stał jak wryty i nie poruszył się od dłuższego momentu. Na jego twarzy były widoczne dwa sprzeczne uczucia: rozpacz, gdy wspomniał o morskim potworze który zaatakował statek i śmiech, którym jakby chciał wybuchnąć widząc poślizgnięcie Erebritha. Elf jednak był zmuszony zignorować to, gdyż złapała go za rękę jedna z macek krakena i ścisnęła tak mocno, że chyba zatamowała krew w żyłach, ciągnoc zabójcę w stronę morskiej tonii. Nożownik wyciągnął zza płaszcza sztylet który mu pozostał i raz po raz wbijał ostrze w jedno z licznych "ramion" bestii. Po którymś z kolei uderzeniu, Kraken zwolnbił uścisk i ukrył swoją zranioną mackę w odmentach oceanu. Elf ciężko dysząc rozglądał się za Khorintsem, którego nie mógł dostrzec. "Czyżby w tej chwili już się topił?...". Lecz widok alchemika biegnącego w stronę Marvola i innych towarzyszy rozwiał te czarne myśli. Zabójca wyprzedził Khorintsa i jako pierwszy dobiegł do drużyny.
- Macie jakieś pomysły jak uniknąć śmierci? Nie chciałbym bowiem skończyć na dnie morza, albo w żołądku przerośniętej ośmironicy.- powiedział Erebrith. W jego głosie dało się wyczuć nutkę paniki...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[chłopaki co jest? co się dzieje? przecież ten wątek wygląda jak umarły! ja nie moge pisać bo fabularnbie odszedłem od was i nie wróce dopuki nie dopłyniecie do Faerunu a przynajmniej nie minie kilka fabularnych miesięcy jakie powinna wam zając ta podróż. Teraz znowu wyjeżdżam na weekend i wróce w poniedziałek i chciał bym też w poniedziałek wrócić do gry dlatego prosze was jako gracz żebyście wzięli się do roboty, ubili tą przerośniętą ośmiornice i pozwolili się dowieść Wilkowi do brzegu. Do zobaczenia w poniedziałek. Z poważaniem Kain. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Pomimo nowych zdolności Zurris nie był tak potężny jak myślał w pierwszej chwili. Wiedział że coś się zmieniło. Nie myślał o innych… ci zwykli ludzie nie byli godni aby za nich ginąc, ale byli potrzebni… ktoś musiał ich dowieźć do Faerunu. Drużyna to inna sprawa, oni są potężni… bardzo potężni. Te przemyślenia przerwała magowi przerośnięta kałamarnica, która wreszcie go trafiła i wyrzuciła w powietrze w imponującym locie, który zakończył się na maszcie głównym. Mag spadł z głuchym łoskotem na pokład.
-Cholera znowu złamałem nogę- zaklął Zurris. Nie miał już wielu pomysłów jak wytrzymać gdy ujrzał jednego z członków załogi czołgającego się po pokładzie. Mag bez chwili zastanowienia dotknął go i wyssał z siły życiowej. Energia zapoczątkowała bardzo bolesny proces regeneracji. Mimo iż magowi popłynęły z oczy łzy i rzucił płomieniem w mackę zacieśniającą się na Markusie. Cóż tyle mógł zrobić w oślepiającym bólu. Gdy noga zrosła się na tyle by mógł stanąć i powoli chodzić zaczął szukać Marvola, on mógł wiedzieć co robić.
-Ehh musze to poćwiczyć- mruczał Zurris gdyż noga była ledwo zrośnięta i przy nawet lekkim upadku groziła ponownym złamaniem, a nie miał już wampirycznego dotyku w umyśle…

[Dołączam się do apelu Kaina…]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować