Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

Gdy wyszlliśmy z klasztoru już zaczynało świtać. Na wszelki wypadek mocniej otuliłem się płaszczem i ruszyłem za Arianne na północ w głąb lasu. Całą drogę miałem dziwne przeczucie. Jakby coś się zdarzyło, a nas to ominęło jakby cały las zamilkł. A zwierzęta... Zaraz. Gdzie się podziały wszystkie zwierzeta? Jeśli sie zastanowić - nie usłyszałem ani jednego odkąd opuściliśmy teren klasztoru. Jakiś czas się nad tym głowiłem, gdy nagle dotarliśmy do grani. Na jej środka znajdowała się prowizoryczna mogiła. Nie byłem pewien, czy ta Mike''a... Zanim nie ujrzałem wystającą klingę Lienny.
- T.. to tutaj.. na tej grani. Ch-chyba tam jest jakiś nowy pochówek.. możemy już iść? - powiedziała niepwenym głosem Arianne
- Nie. Może niczego się nie dowiemy, ale przynajmniej pożegnajmy Mike''a. Jesteśmy mu to winni. - odpowiedziałem
- T-tak... chyba masz rację. Ale czy to nie chore? Ja go pożegnam? Przecież to ja go zabiłam!
- Tym bardziej powinnaś stanąć nad jego grobem i pożegnać go.
- Ale.. ale to nienormalne! Nie mogę... z moim sumieniem, nie mogę.
- W tym niestety nie mogę ci pomóc. Może pobyt tutaj polepszy twoje samopoczucie.
- Mieliśmy... przecież.. dosyć już... piekła! D-dobrze, zrobię to... nawet nie liczę na przebaczenie....
Stanęliśmy nad grobem Datter i staliśmy tam jakiś czas. W końcu odezwałem się do elfki:
- To chyba tyle... Możemy chyba iść?
- Chyba... poczułam... czyjąś obecność... ah! - stanęła chwilę w bezruchu i ciszy - T-tak.. możemy ruszać.
- To możliwe. Twoja rasa jest wyjątkowo wrażliwa na obecność zmarłych, bardziej nawet ode mnie. Od nieumarłego! - odchodząc zatrzymałem się i zacząłem nasłuchiwać - Zaraz. Słyszałaś to?
- C-co? - wyciągnęła odruchowo sztylet - Co się dzieje?
- Nie wiem. Słyszę coś. Jakby jakieś wierze biegło. Ale coś tu się nie zgadza. Słyszę uderzenia 6. nóg. Jakie zwierze posiada 6. odnóży?
- Olbrzymie Pająki... szykuj się.
- To nie pająk. Pająki mają 8. odnóży... Bogowie! Chyba wiem, co nadciąga. Musimy się kryć. Szybko!
- Jest taka pewna odmiana pająków... hej! Nie musisz mnie tak szarpać!
- Dziewczyno! To nie jest zwykły pająk. To nie jest nawet w całości pająk. A teraz się kryj i nie wychylaj się.
- To niby co...? W co ty mnie wpakowałeś?
- Pamiętasz, jak mówiłem, że w pewien sposób pomogłem uwolnić jedną taką bestię z klasztoru. Obawiam się, że to ona.
- Pamiętam.. ale - Arianne zamilkła jednak, gdy ujrzała wielkiego pół człowieka/pół pająka wychodzącego za drzew. Kreatura miała w dwóch ramionach dwa wielkie wilki, a trzeciego w pysku - Sltahs sahnn, co to za stworzenie? To.. to... ją uwolniłeś?
- Mnisi uwolnili... Ja to coś tylko stworzyłem po części.
- Ty to stowrzyłeś?! Ale jak?!
- Cisza!
Ale było już za późno. Arachnit usłyszał nas [a może wywęszył?] i zaczął kierować się w naszą stronę. Arianne wyglądała na przerażoną, a ja zacząłem się obawiać. Nagle lykantrop upuścił swoje zdobycze i zaczął biec w nasza stronę. Arianne uskoczyła w bok, a ja bez zastanowienia ruszyłem z szablą w dłoni na Arachnita. W tem bestia stanęła i zaczęła się mi przyglądać. To zdecydowanie mnie zdekoncentrowało. Po krótkiej chwili stwór odezwał się grubym, nienaturalnym głosem:
- Stwórcę nie ruszać! Stwórcę zostawić! Stwórca żyć! - po tych słowach złapał upolowaną zwierzynę i wbiegł z powortem do lasu.
- Co to było?! - wrzasnęła Arianne głosem chisteryczki
- To był Arachnit... Opat trochę mi o nich opowiedział.
- Dobra, ale możesz mi powiedzieć, dlaczego zrezygnował z ataku?
- Nazwał mnie Stwórcą, więc pewnie coś w rodzaju Dużego Taty [Big Daddy :P] i nieśmiał mnie tknąć. Ale mnie teraz martwi, co ta kreatura może zrobić na wolności.
- Może ci z klasztoru się nim zajmą?
- Możliwe. Zwłaszcza, że to nadal jeden z nich - po tych słowach Arianne spojrzała na mnie znów zaskoczona - Później ci opowiem. Teraz lepiej wyruszymy do Mglistych Szczytów zanim tamten pajęczak zmieni zdanie i uzna nas za podwieczorek.
- Dobry pomysł.
- Panie przodem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Rusty:
Do domu Vica ktoś zapukał. Mężczyzna zdziwił się, dlaczego ten ktoś nie wchodzi od razu. Podszedł do drzwi i otworzył je. Przed nim stał Dentar.
- Dzień dobry... - mruknął nieśmiało
- Skoro mówisz, że dobry...
- No w sumie dla pana nie.
- A to niby dlaczego?
- Pańską żonę szlag trafił. Od nas nikt nie zna się na sztuce wskrzeszania, a do najbliższej świątyni kawał drogi. Już nigdy pan nie zobaczy jej żywej.
- Aha. - ton jego głosu nie zmienił się ani odrobinę. - A co się jej stało?
- Kiedy szła, przechodziła obok naszego obozu. Akurat nasz mistrz rozpoczął rytuał przywołania. Ona zezłościła się, widząc naszą grupę. Zrobiła błąd, kiedy oprócz steku wyzwisk, których część dotyczyła też pana np. "Ta łachudra nic nie potrafi zrobić dobrze, nawet przegonić bandy anemików", rzuciła w nas kamieniem. Miała pecha, bo trafiła naszego mistrza w plecy, kiedy rzucał czar.
- Aha, i co dalej?
- Mistrz powiedział dwa słowa,a pańskiej żonie złość minęła, już na wieczność. Bardzo mi przykro, ale nie zdążyliśmy zebrać popiołów, pozostałych po małżonce, zanim rozwiał je wiatr. Aha, no i mistrz chce z panem rozmawiać, nie tylko z panem, z pewnymi podróżnikami, których widział w tych górach też by się zobaczył. Nie musicie się obawiać, on chce tylko coś wam przekazać. A kiedy nymar czegoś chce, lepiej tego nie lekceważyć... Naprawdę mi przykro z powodu pańskiej małżonki...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Po dłuższym siedzeniu w kościele w samotności i rozmyślania nad sensem życia i nad pierogami wg przepisu księcia Rdzawego Michała, postanowiłem się przespać. Kiedy już zmierzałem w stronę ławki, usłyszałem kroki za moimi plecami. Odwróciłem się i zobaczyłem Vic''a.
- Chodź Altairze. Musimy iść. - powiedział obojętnie.
- Hm. Coś się stało? - zapytałem.
- Więcej niż coś. Musimy się zbierać.
- No dobrze, ale gdzie? - dopytywałem.
- Zaprowadzę.
- No, eee, ale jakieś słówko wytłumaczenia? - Vic popatrzył na mnie wzrokiem pełnym jadu, poczułem jakby chciał mnie nim zjeść. O co tu chodzi? A może to jakaś pułapka?
- I d z i e m y.
- No dobra, dobra... - I ruszyłem w jego stronę. Wyszliśmy z kościoła i szliśmy w ciszy... W pewnym momencie ni z tego ni z owego coś w Vic''u się "złamało"(może noga?) i padł na kolana. Nie wyglądał za dobrze. Był cały blady na twarzy i patrzył się nieprzytomnym spojrzeniem gdzieś daleko.
- Vic, co ci jest...!? - zapytałem przerażony.
- Yh... te... te dranie zabiły mi Mary... ygh.. - wyjąkał Vic, widać było, że starał się stłumić żal.
- C-co? Co ty gadasz? - zapytałem jeszcze bardziej przerażony.
- To bydle... śmie mi jeszcze przychodzić i mówić że mu przykro?! Wyrwę mu tchawicę drogą przez nos!
- Jakie bydle? Vic, co się stało? - Vic wstał, widocznie już wziął się w garść i opanował emocje.
- Uff.. dzisiaj przyszedł jeden z tych czarodziei... to przez nich oberwałeś kijem w mordę na dzień dobry. Przyszedł powiedzieć, że zabili mi żonę i jest im przykro.
- Co...? Dlaczego ją zabili!?
- Zabili... ZABILI!! - krzyknął po czym trochę się opanował - Eemm... chciała się na nich odegrać za poprzedni raz. I wtedy.. wtedy.. tak.
- Ee...no...p-przykro mi... - powiedziałem po chwili ciszy.
- "P-p-przykro mi...".. A co mnie to obchodzi?!
- No to w takim razie może chociaż mi powiesz gdzie idziemy? - zapytałem. Nie odpowiedział z niewiadomych przyczyn. - No słucham.
- Hę? Co takiego?
- Gdzie idziemy?
- Nigdzie. Na razie. Potrzebujemy planu działania, sojuszników, broni, mieczy, szabel, sejmitarów...! Grr... znów nie panuję nad emocjami!! Nie ruszamy na razie.
- Planu działania? Sojuszników? Po co?
- Nie słuchaj mnie podczas ataku gniewu.... ja jeszcze nie mogę ruszyć. Muszę... się oswoić z sytuacją... cholerni anorektycy...
- Tylko mi nie mów, że wydzierałeś mnie z kościoła tylko po to, żeby iść do nikąd...
- A co masz innego do roboty?! Emm.. warto się przygotować. - Ten człowiek już zaczyna mnie denerwować... Nie dość, że mnie wyrwał z wypoczynku to jeszcze nawet łaskawie nic mi nie wytłumaczy!
- Na przykład to, właśnie miałem zamiar się przespać! Do czego się przygotować!? - zapytałem.
- Oni także chcą tam ciebie widzieć. - powiedział Vic.
- To dlaczego sam do nas nie przyjdzie? Ta sama droga!
- Te aroganckie gnoje są AROGANCKIMI gnojami. MY mamy do nich przyjść. Pewnie boją się MOJEGO terenu... że na przykład gdzieś po drodze ich ciała rozszarpią wilki, które zostały przez przypadek wezwane.
- A czego od nas chcą?
- Może śmierci, z tym nie będzie problemu.
- A wiesz gdzie oni są w ogóle?
- Wiem... - ton jego głosy wywołał mi ciarki na plecach.
- No to chodźmy do tego gnoja, zobaczymy co od nas chce i wracamy.
- Za chwilkę... nie wiem czy masz coś z tym wspólnego, ale ten anorektyk powiedział "przyjdź z podróżnikami", liczba mnoga... a tak się składa, że idąc tutaj mały ptaszek powiedział mi o dwójce wędrowców, którzy dopiero co weszli do Mglistych Szczytów!
- Mały ptaszek?
- Nie zmieniaj tematu. Coś o tym wiesz....
- Co? O czym mam niby coś wiedzieć?
- Od 2 lat był tu spokój jak makiem zasiał. Wtedy pojawiasz się ty, zaraz za tobą jeszcze inni, więc jak mam nie uwierzyć, że nie znasz wampira i mrocznej elfki wkraczającej do MGLISTYCH SZCZYTÓW?!
- Co? Jak wyglądał ten wampir? Jakieś znaki szczególne?
- Znaki szczególne.. hoho, to mi wystarczy, znasz go. A.... [milczę przez długi czas] oczywiście... czemu na to nie wpadłem? Ty jednak JESTEŚ z tymi czarodziejami! Grrr... masz jedno mrugnięcie oka na ucieczkę, patafianie. - powiedział z iskierką szaleństwa w oku.
- Co? Co ty gadasz? Zwariowałeś?
- Przypadek? Nie wierzę w przypadki! Czarodzieje, którzy igrają z moją żoną... a potem przychodzisz ty. Przyjacielski typ, gotów pomóc zawsze. Czy to nie PODEJRZANE?!
- Vic zwariowałeś? Żebym ja chociaż wiedział o jakich czarodziejów ci chodzi!
- Hehehahahhahah! Może kilka ciosów zmusi cię do gadani----- Emm.. co? Ja.. muszę sie opanować. Pójdź do kościoła, tam czekaj na nowo przybyłych.... zmierzają właśnie do tego budynku... ja... muszę opanować swoje nerwy...
- Lepiej się prześpij albo coś. - powiedziałem.
- Altairze! Przepraszam za moje zachowanie... pewnie nawet nie rozumiesz mojej sytuacji.
- Może nie rozumiem. Idę już. - powiedziałem i ruszyłem bez pożegnania.
Wszedłem no ciemnego kościoła i położyłem się na ławce. Czy to możliwe, że Tichondrius i Arianne zmierzają właśnie tutaj do Szczytów? No nic, jeśli to prawda, to Arianne będzie wiedzieć, że tutaj jestem. Ja w między czasie utnę sobie drzemkę, nie mam zamiaru czekać tak nic nie robiąc. Przekręciłem się na drugi bok i prawie natychmiast zasnąłem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Las wydawał się nie mieć końca... na szczęście moja pamięć w połączeniu z orientacją w terenie - nie zawiodły. Oto przed nami rozpościerały się Mgliste Szczyty... zwróciłam się do mojego towarzysza:
- Więc... zrobiłam jak kazałeś... oto Mgliste Szczyty.
- O cholera! Słyszałem, że są duże, ale nie spodziewałem się czegoś takiego. - podziwiał Tichondrius.
- Prawda? Yhmm... ja już chyba będę wracała do klasztoru. - i zaczęłam powoli ruszać z powrotem, jednak Tichondrius mnie zatrzymał.
- Czekaj! Pomóż mi jeszcze znaleźć Altaira. Cokolwiek robi w tych górach, może mi pomoże.
- Pamiętasz jak obiecałem ci, że obronię cię przed nim? Dotrzymam obietnicy. - pocieszył mnie wampir.
- Ja.. dobrze. Trzymaj się blisko mnie.. zaprowadzę nas do kościoła, w którym się zaszył.
- Czyżbym usłyszał słowa "Altair" i "kościół" w jednym zdaniu? Nigdy bym nie uwierzył...
- To praktycznie ruina kościoła... mam złe wspomnienia co do tego miejsca.
- Spokojnie. Wszystko będzie dobrze.
- W-wierzę... chodźmy.
I ruszyliśmy drogą kierującą do tej ruiny... jednak coś nie dawało mi spokoju. Musiałam się o coś zapytać mojego towarzysza.
- Tichondriusie... mam pytanie. - oznajmiłam.
- Słucham.
- Jakim cudem ty nie jesteś jak... inne wampiry? Czemu jesteś dla mnie taki miły, tak przy okazji...?
- Trudne pytanie... Możesz to zawdzięczać jednej elfce z twojej rasy, jeśli mogę to tak nazwać. - to dlatego jest dla mnie taki miły?
- Naprawdę...?
- Tak... To zaczęło się, gdy byłem jeszcze młody i popijałem litrami krew. Wybacz, że to tak przedstawiam. Ale wracając do tematu.. Raz zajrzałem z kilkoma innymi wampirami do jednego z waszych miast. Hev''das zdaje się. Jakiś czas tam grasowaliśmy, siejąc popłoch itp.
- Mów dalej...
- Aż pewnej nocy zawitałem do jednego z większych rodzin... I tam napotkałem śpiącą elfkę, Mearę. Spała smacznie i spokojnie. Dla większości łatwy cel, ale coś uniemożliwiło mi atak na nią. Emanowała... pełnią życia. Coś co zakazało mi tykać ją. Sam tego nie mogłem zrozumieć.
- Pełnia życia... ty tego nigdy nie doświadczyłeś? Od zawsze... byłeś tym kim jesteś?
- Nie. Kiedyś byłem normalnym człowiekiem... Ale tego nie pamiętam. Zapomniałem ze starości. Ile istnieję na tym świecie: nie wiem.
- Oh... nie wiedziałam... to tylko słowa, ale: współczuję...
- Dziękuję. Ale wracając do meritum... Stałem nad nią i patrzyłem na nią, rozmyślając nad tym, co dokonałem w całym moim życiu. Śmierć. Cierpienie. I inne czyny, z których nie jestem teraz zachwycony. Zacząłem nawet płakać. Stałem nad nią tak długo, że aż wyspała się i obudziła się - mówił ze śmiechem - Z początku zdziwiła się moim widokiem, ale nie krzyczała czy coś. Przyglądała się mnie i patrzyła, jak ronię łzy wampirzego smutku. W końcu się odezwała się do mnie, a ja do niej.
- I tylko przez tą małą chwilkę porzuciłeś krwawe noce?
- W pewnym stopniu tak. Ten stan pogłębił nasz związek. Co noc ja odwiedzałem, rozmawialiśmy i w ogóle. W końcu, gdy ja i moja grupa wyjeżdżaliśmy z miasta, zaproponowała wspólną podróż. Zgodziłem się. Wyruszyliśmy razem. To były piękne czasy. Jednak nie wszystko trwa wiecznie. Ja jestem nieśmiertelny. Ona nie była. Zmarła ze starości niecałe 300 lat temu.
- Pewnie niewiele to dla ciebie znaczy, ale naprawdę mi przykro... nie chciałam wywoływać u ciebie smutki przeszłości.
- Nic nie szkodzi. Dobrze zrobiłaś, przypominając mi to, a zarazem to za co walczę.
- To ja dziękuję, za tą opowieść... jesteś jedyną przyjazną mi osobą, którą spotkałam po utracie pamięci. - powiedziałam i uśmiechnęłam się miło do Tichondriusa.
- Uwierz mi. Altair też bywa miły, jeśli wiadomo, jak z nim gadać. Hej! Czy to ten kościół?
- Tak... oto on. Jestem zaraz za tobą...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ja i Arianne już dochodziliśmy do ruin kościoła. Im byliśmy bliżej, tym ostrożniej szlismy. Było ciemno i obawialiśmy się gruzu itp. W końcu doszliśmy na główny dziedziniec, gdzie dogasało ognisko. Przy ognisku ktoś leżał w pozycji embrionalnej. Podeszliśmy do tej postaci... w której poznałem Altaira. Lekko go szturchnałem, mówią:
[Tichondrius] Altair! Pobudeczka!
[Altair] Sooooo...t-tak...mniam...szeeklodaada...lubię ten mieszch... - powiedział sennym głosem
[Tichondrius] Altair! Buuuu!! - spróbowałem dla żartu przestraszyć go maską
[Altair] C-co...? - wstał ze zaspanym wzrokeim - O-oo jesteście nareszcie...
[Arianne] W-witaj.. Altairze. - powiedziała elfka niepewnym głosem
[Tichondrius] Też cię miło widzi... Czekałeś na nas?
[Altair] Witajcie. Zgadza się, czekałem na was.
[Tichondrius] Aha... Ale zaraz, zaraz. Skąd wiedziałeś, że my tu będziemy?
[Altair] Uprzedził mnie pewien...znajomy. Nie pytajcie o szczegóły. Jest pewna osoba, która chce się z wami, no i ze mną oczywiście, widzieć.
[Arianne] Jak.. to w ogóle możliwe?
[Altair] Hm, co?
[Arianne] Nieważne...
[Tichondrius] Ale o kim mówisz?
[Altair] Hm...szczerze? Sam nie mam pojęcia. Dlatego najpierw musielibyśmy się widzieć z tym moim znajomym. Jego też chce widzieć.
[Tichondrius] Ktoś jeszcze? Wróć. Zacznij od początku, bo zaczynam się gubić.
[Arianne] Zaraz... coś mącisz.... kto dokładniej chce nas spotkać? I z kim? Jak...?
[Altair] Mój znajomy przekazał mi, że ktoś, jakiś czarodziej czy inny diabeł, chce się z nami wszystkimi widzieć! Ja, ty i ty oraz właśnie ten mój znajomy.
[Arianne] A ten znajomy..? Kolejny wilkołak?
[Altair] Uhm...nie.
[Arianne] To w takim razie... no kto, powiedzże.
[Altair] Vic Marks ma na imię. Mieszka niedaleko stąd. Niedawno zabili mu żonę.
[Arianne] Ten farmer...
[Tichondrius] A o co w ogóle chodzi z tym wilkołactwem?
[Altair] Ee...no, więc jestem wilkołakiem.
[Tichondrius] Ale jak? Gdzie? Kiedy?
[Altair] No...eee...pamiętasz jak cię ściągnąłem z tego drzewa...?
[Tichondrius] Trudno zapomnieć.
[Altair] No to zaraz po tym pożegnaniu, zaatakowało mnie kilku wilkołaków....
[Tichondrius] I przeżyłeś? Trudno mi w to uwierzyć.
[Arianne] Wilkołak.... wilkołak... czy aby te stworzenia nie mogą przywoływać wilków?
[Altair] Tak mogą...Ale jeszcze jedno: nie musicie się mnie obawiać jako wilkołaka. Już oto zadbałem, abym mógł mieć całkowitą kontrolę nad sobą.
[Arianne] To dobrze Altairze... rozumiem, że tamtej nocy nie byłeś sobą?
[Altair] Tamtej... No chyba. Tichondriusie...A gdzie TY byłeś przez te wszystkie dni!?
[Arianne] Jeszcze z tobą nie skończyłam Altairze. To wtedy ty mnie szczułeś wilkami. Zdziwiony? Tak... już pamiętam...
[Tichondrius] Trudno uwierzyć, ale cały czas byłem w bibliotece tego powalonego klasztoru.
[Altair] [patrzył niepewnie na Ari] Powalonego...tak, ale dzięki moim wysiłkom mam teraz wspaniałych sojuszników.
Arianne usiadła z nieznanych mi powodów pod ścianą i zaczęła pilnie nasłuchiwać naszej rozmowie.
[Tichondrius] Boję się zapytać, o kim mówisz... Ale nieważne.
[Altair] No to jak, idziemy?
[Arianne] Nigdzie nie pójdę, póki mi nie powiesz dlaczego mnie znacznie wcześniej szczułeś wilkami. Altair!
[Altair] Eh...no dobrze... No, więc przed tym niedawno zabiłaś...no...wiesz kogo... Przysiągłem sobie, że zemszczę się na tobie. Przypadek sprawił, że razem udaliśmy się do Mglistych Szczytów, czyli tutaj. I spotkaliśmy się. Chciałem cię zabić, już miałem to robić... Błagałaś mnie o litość. Postanowiłem wezwać wilki żeby się tobą zajęły. Ale zanim cokolwiek się stało, dostałaś jakieś amnezji.
[Arianne] To przez ciebie... cały czas przez ciebie?! T-ty...! N-nie mam siły się mścić... czemu mi o tym nie powiedziałeś?
[Altair] Lepsza śmierć czy słaba amnezja!? Pamiętaj, że mogłem cię zabić jeśli chciałem!
[Tichondrius] Altair, nie wiesz czym mogł być spowodowana ta amnezja?
[Arianne] Wolałabym zginąć niż błąkać się bez pamięci z kimś, komu ufałam!
[Tichondrius] Oboje dosyć! Nie pozwolę, by ktoś tu przelał drugą krew!
[Altair] [wyglądał na zdenerwowanego] Przez całe życie przewijam się tylko wokół niewdzięczników... - do siebie bardziej chyba to powiedział
[Arianne] Niewdzięczników... Altair, jesteś okropny. Może ja cię pozbawię pamięci i zobaczymy, czy to będzie lepsze od śmierci?
[Altair] Jeśli chcesz mogę dokończyć dzieło! Nie zapomniałem o tym co zrobiłaś!
[Arianne] Swoimi groźbami tylko pogarszasz sytuację! Pamięć mi powraca, czy na pewno się odważysz mnie zaatakować?
[Altair] Tym bardziej.
[Tichondrius] Powtarzam: dość! Wiem, że macie między sobą własną wendetę, ale nie mam zamiaru zezwolić na żadną jadkę!
[Arianne] Pozwól mi go jedynie uciszyć.. to wszystko o co proszę.
Po słowach Arianne Altair roześmiał się.
[Tichondrius] Ari, ty mu przywalisz, on ci przywali i oboje skończycie w kałuży krwi. Na to nie zezwolę
[Arianne] Spójrz, przecież on mnie prowokuje! Osiągnęłam spokój... miałam dobre intencje, a teraz ten kretyn tych dwóch rzeczy mnie pozbawił!
[Altair] Ja cię prowokuję? Phew.
[Tichondrius] Wiem, że się nie lubicie... Od zawsze. Od pewnego zdarzenie już się nienawidzicie. Ale postarajcie się przynajmniej tolerować w mojej obecności.
[Arianne] Nie sądzę.... nie mam zamiaru iść z nim gdziekolwiek on chcę! Tichondriusie, ciebie lubię, ale swoje zadanie wykonałam. Mam swoje obowiązki w klasztorze.
[Altair] Obowiązki w klasztorze?
[Tichondrius] Tak. Straciła pamięć, więc obiecała tamtemu walniętemu opatowi służbę w zamian za nocleg itp.
[Arianne] Tak, wiecznie wtrążający się we wszystko Altairze. Jestem teraz członkinią tego zakonu. Źli czy nie źli, przynajmniej tam mam spokój od takich jak ty.
[Altair] Tak? Ja mogę chętnie zadbać o to, że już nie będziesz członkinią. Porozmawiam z opatem i wszystko załatwię. Ja im bardziej pomogłem niż ty, wielce obrażona Arianne.
[Arianne] Nie masz takiej władzy.. zostaw mnie w spokoju, czy ja jakoś ci przeszkadzam swoją obecnością w klasztorze?
[Tichondrius] Bez urazy, ale nikt nie bedzie tam wracać, zwłaszcza, że bestia grasuje w tamtej okolicy.
[Altair] Ja tam mogę wrócić bardzo szybko. Mam swoje sposoby.
[Arianne] Tichondriusie, nie martw się dam sobie radę... i o czym ty pleciesz Altair?
[Altair] Mam kamień teleportacyjny od Abizagila, deportuje mnie prosto do klasztoru.
[Tichondrius] Na twoim miejscu bym go nie użył. Temu typowi nie można ufać.
[Arianne] Tak jak powiedział Tichondrius: użyj go, użyj!
[Tichondrius] Ari!
[Altair] Ciekawe czy w okolicy znajdą się jakieś wilki...
[Tichondrius] Altair!
[Arianne] Przepraszam.. zapomniałam się. Altair, nie groź mi, i tak za chwilę mnie tu nie będzie.
[Altair] Jeśli odchodzisz do klasztoru, nie jesteś mi do niczego potrzebna. W takim razie chętnie zjem trochę spóźnioną kolację.
[Arianne] Skończyłeś? Kiedy ty dasz mi spokój?
[Tichondrius] Oboje spokój! Ari, nie puszczę cię z powrotem do tego powalonego opata! Altair, opanuj się! Powinieneś być powyżej tego całego wilkołactwa!
[Altair] Mówiłaś, że lepiej umrzeć niż stracić pamięć. W czym problem?
[Arianne] Tichondriusie, powtarzam, poradzę sobie, nie martw się. A ty Altairze... nigdy nie umiałeś obchodzić się z kobietami?
[Altair] Kobietami? To ty jesteś kobietą? Przepraszam nie wiedziałem.
[Arianne] Widocznie. Nawet z tym sobie nie radzisz... jak ty rozróżniasz z kim aktualnie chodzisz sypiać?
[Tichondrius] Dość!
[Arianne] To on znów zaczął! Gdyby cię tu nie było, już dawno by mnie pożarł, lub poszczuł wilkami, jak to ma w zwyczaju.
[Altair] Jeszcze jedno słowo...jeszcze jedno...a pożałujesz.
[Arianne] Jedno słowo? Ciebie nie MOŻNA określić żadnym jednym słowem. Tu potrzeba kartek.
[Tichondrius] Dość! Prosze o żadne kłótnie w moim towarzystwie!
Jednak było za późno. Altair nie wytrzymał psychicznie i zaczął przemieniać się w wilkołaka. Po przemianie złapał Arianne za szyję i przygniótł do ściany. Ari w geście rewanżu wyciągnęła swój sztylet i wbiła go najpierw w ramię, a następnie w dłoń wilkołaka.
[Tichondrius] Altair, puść ją!
[Altair] T-ty...srebro...Dziwko! - po tych słowach puścił dziewczynę i przemienił się z powrotem w człowieka.
[Arianne] Khe.. khyy... do tego NIE MUSIAŁO DOJŚĆ! Widzisz co zrobiłeś?! Khyy.... khekhe...
[Tichondrius] Ari, poszukaj jakiś bandaży czy coś. Trzeba mu opatrzyć tą rękę.
[Altair] Nie, sam sobie dam radę z tą ręką.
[Arianne] Khy.. proszę... wzięłam parę na drogę... okazuję ci dobroć, wilczy synu!
[Altair] NIE CHCĘ OD CIEBIE NICZEGO.
[Arianne] W takim razie jesteś głupcem.... weź, nie nasąciłam ich jadem.
[Tichondrius] Dosyć! W ten sposób będzie kłócić się do rana, a mamy ważniejsze sprawy. Kończę tu i teraz tą kłótnię, a jak ktoś ma coś do powiedzenia, to tylko do mnie, zrozumiano?
[Arianne] Ze mną... nie.. khykhy! Nie ma problemu...
Altair po moich słowach zamilczał.
[Tichondrius] Uznam tą ciszę za ogólnikową zgodę. A teraz zajmijmy się ręką Altaira, czy tego chcesz czy nie.
[Arianne] [podeszła i wręczyła bandaże Altairowi] Proszę, weź. Nie, nie musisz dziękować.
Altair odebrał bandaże z nienawistnym spojrzeniem. Widać było, że te przeswiska wywarły na nim silny odcisk. Następnie pomogliśmy mu zrobić opatrunek.
[Tichondrius] No... Opatrunek powinien wytrzymać. A teraz idźmy na spoczynek. Przyda nam się po tej... rozmowie.
[Arianne] Ja niestety muszę wrócić jak już mówiłam... wiem co powiesz, ale ja i tak pójdę.
[Tichondrius] Cóż... Trudno. Nie jestem twoim panem czy coś tam, więc nie mam prawa cię tu trzymać. Nie mówię "żegnaj", bo się jeszcze spotkamy. Do widzenia.
[Arianne] Tak... dziękuję za wszystko Tichondriusie... do widzenia Altairze.
[Altair] Ta.. do widzenia...
[Arianne] Echh... ja naprawdę niczego złego ci nie życzę Altairze. Może kiedyś to zrozumiesz...
[Altair] Tak, zrozumię, że jestem "wilczym synem" jak to powiedziałaś czy innym potworem.
[Arianne] A nie jesteś? To tytuł, nie obelga... tak samo jak ty nazywasz mnie mroczną, kiedy tego nie słyszę. [z uśmiechem]
[Altair] Ta..eh...niech będzie. [jakiś taki uśmiech śmieszny]
Po pożegnaniach Ari naciąnęła kaptur i ruszyła w powrtną drogę. Jakiś czas patrzyliśmy na jej oddalającą się sylwetkę. W końcu zdecydowaliśmy w ciszy pójść spać. Altair ułożył się do wcześniejszej pozycji, a ja poszukałem miejsca, w którym jakby co nie spalę się przez słońce. Ukryłem się w dużym gruzowisku i od razu zasnąłem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Czas na przydział expa, uprzedzam, że z powodu braku dłuższego dostępu do kompa (1 komp i starszy braciszek) i sporych nadziei na powrót Huntera (bo to jego fucha) będzie ogólnikowo, a nawet dość mocno ogólnikowo, ponieważ nie miałem czasu na wczytywanie się w Wasze posty;/ Ale do rzeczy
Arianne: +350PD
Deedi: +450PD - porównywalnie do Arianne z bonusem za zabicie Dattera;P
Smoczy Wilq: +300PD
Rusty: +400PD za swoją "działalność" w Mglistych Szczytach + przegonienie kilku magów, którzy podpalili włosy jego żonie
Deif: +200PD za załatwienie porachunków z Mrocznym Elfem
Konrad: +150PD za "pobyt" w tawernie + przygodę po wyjściu
dominikańczyk: +100PD
Morze: +300PD za odkrycie swoich zdolności i kilka innych rzeczy

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nie będzie tego za dużo.. ale czas zająć się reputacją.
--------
Deedi, za opanowanie swojego wilkołactwa, dostajesz modyfikator +2 do reputacji. Aktualnie wynosi ona -3
Deif, za potyczki z mrocznymi elfami dostajesz znów modyfikator +1 do reputacji. Czyli razem będzie +3
Konrad, zyskałeś reputację rozrabiaki... ludzie będą trochę gorzej na Ciebie patrzeć. Modyfikator -1. I tyle Twoja reputacja na razie wynosi.
Morze, Twoje zachowanie coraz bardziej staje się widoczne dla innych. To jak traktujesz, przemawiasz do ludzi (lub nie-ludzi), daje Ci modyfikator +2 do reputacji. Aktualnie wynosi -4
--
Eh, to na razie tyle. Reszta uczynków złych/dobrych była za mało ważna... jak macie zamiar się kłócić, to piszcie do mnie na gg: 7681549

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Cały czas leje. Jestem mokra, wściekła, żądna krwi, stuknięta, więc biada temu kto wyjdzie mi pod celownik! Oho. Stul pysk, głupcze! Z trudem zeskoczyłam z gałęzi. Szlag, starzeję się. Upewniłam się, że wszystko jest na swoim miejscu, skubnęłam trochę trawy coby ją sobie popalić po drodze. Jak wyschnie, cholera. Ruszyłam biegiem przed siebie. Wszystko wraca do normy,ku mojemu szczęściu, teraz tylko pozostało mi wypłukać z organizmu resztę srebra i hulaj dusza!Jak miło będzie wrócić do poprzedniego życia, ta krew cieknąca po poduszce z szyi zaskoczonego kochanka... Rozpacz żony, dzieci i przyjaciół... Szaleńcza ucieczka.... TAK! A może by... zrobić sieczkę w jakieś wsi? Czy prześlizgnąć się na teryotrium minotaurów sypnąć im jakichś informacji,a potem patrzeć jak te ich wielkie topory siekają nędznych ludzi na kawałki? A, niech się dzieje co się chce! Tymczasem zupełnie zapomniałam o moich urodzinach, sobię strzelę jakąś fajeczkę jak znajdę jakąś cywilizację. Albo wielostrzałówkę! A może sama ją zrobię? To nie musi być trudne, jak ta stara szmata, Fergunson, mogła zrobić łuk w jeden dzień i to tak odpicowany, to ja na pewno jestem w stonie zrobić takie cudo. Będę smoki wcinać na śniadanie, hah. TINNYER! KOŚCIÓŁ! Huh? Co się tak wydzierasz, żałosny samcze?! To jakaś ruina... Ale zawsze to jakiś dach nad głową. Zakradłam się i rozejrzałam się przez dziurę w ścianie za ewentualnym posiłkiem. Tfu, wrogiem. Oho, ktoś tam leży. Mmm, krew, tu pachnie krwią! Wyciągnęłam kuszę zza pleców, cholipka, gdzie ja znowu wcisnęłam ten sztylet?! Podczłapałam do starych drzwi, zaciągnęłam bełt. KRWIIIIII! No, już! Uchyliłam je, i uderzyłam mocno z bara. KRWI!
- Ręce do góry, twarze do ściany, szyjki na stół! - ryknęłam jak najgłośniej się dało.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Chociaż trochę odpocząłem.. Nakazałem Nakacie, by w czasie mojej nieobecności pilnowała domu. Aktualnie gdzieś biega po lesie. Już trochę się ustatkowałem, oswoiłem ze śmiercią Mary.. cały czas brakowało mi jej wrzasków... byłem trochę zaspany, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem z rozczochranymi włosami. Przede mną stał Altair i ten wampir, którego upatrzyłem wcześniej.
[Altair] Witaj Vic.
[Vic] Tak, tak. A ty kto? - zwróciłem się do wampira.
[Altair] To jeden z tych podróżników.
[Tichondrius] Tichondrius. Wampir abstynent i tym podobne.
[Vic] I tym podobne? Nieważne... Czemu "zawdzięczam" tę wizytę?
[Altair] Przyszliśmy na kolację i herbatkę. Oczywiście, że mamy iść do tego czarodzieja przecież!
[Tichondrius] [patrzy na Altaira znacząco] Altair mówił o jakieś ważnej sprawie, więc przyszliśmy.
[Vic] Ach, tak. Wejdźcie, usiądźcie. Przygotuje za chwile jakieś ziółka... postawią one nas wszystkich na nogi.
[Altair] Dobrze.
Ta dwójka weszła i znalazła sobie dogodne miejsca, by posadzić sobie tyłek. Ja poszedłem na zaplecze, zagotowałem wodę na ogniu.. dobrałem odpowiednie zioła. O, jest gotowe... wręczyłem im po kubku, sam też jednego wziąłem i rozsiadłem się w fotelu.
[Tichondrius] Jak popijamy sobie te ziólka, to może opowiesz nam trochę o tym czarodzieju, do którego mamy
iść.
[Altair] Mmm...pyszne...A..no właśnie.
[Vic] Cóż, jest ich parę, tyle wiem. Ostatnio sprawiali nam trochę kłopotów, w tym także zabili mi żonę. - powiedziałem cały czas ze spokojem.
[Altair] Mamy jakąś pewność, że wyjdziemy stamtąd żywi?
[Vic] Chcesz pewności? Nie ma czegoś takiego, nie w tych stronach.
[Altair] To nie ma tutaj pewności, że zawsze możesz zostać zjedzony przez zwierzynę?
[Vic] Nie. Masz jeszcze jakieś durne pytania?
[Tichondrius] W takich terenach rządzą już tylko prawa natury, nic innego.
[Vic] O, słuchaj swojego przyjaciela. Mówi prawdę... chociaż, że dodałbym jeszcze małe prawo szczęścia.
[Tichondrius] Szczęście mają tylko głupi, a do tych raczej nie należymy.
[Vic] Nieraz może ci pomóc w tych rejonach, także nie odmawiaj jego pomocy...
[Tichondrius] W górach Azzalar mogłem tylko liczyć na własne zdolności... i znajomości. Szczęście przydawało się ostatecznie przy biznesach.
[Altair] Yhm. Yhm. Nie po to się tutaj zebraliśmy aby mówić o szczęściu w górach.
[Vic] Ale, jeśli zauważyłeś, to nie są góry Azzalar. Ale gdzie moje przeklęte maniery, [podchodzę, wyciągam dłoń] Vic Marks. Tropiciel. Do wynajęcia.
[Tichondrius] Tichondrius. Wampir abstynent. Dobry przyjaciel dla każdego.
[Vic] Hm. Dla każdego mówisz? Bez wyjątków?
[Tichondrius] Wyjątkami są szaleńcy, którzy chcą zabić moich przyjaciół lub chcą dominacji nad światem albo grożą mojej mamusi... Gdyby jeszcze żyła.
[Vic] Hm. Wydajesz się być w porządku. Na pewno nie wiesz czemu to ciebie także dotyczy?
[Tichondrius] Nie za bardzo...
[Vic] Ten ich czerepański dowódca przewidział magią i innymi bzdetami twoje przybycie. Widocznie... do takiego doszedłem wniosku. I być może czegoś od ciebie chce... na przykład tą maskę...
[Altair] Hrhrr...Jesslii mmnie taakk drzwamii zajadasszzhzhzhh to chzemmuu nje zjjjem theejj heerbaty...? - Altair widocznie sobie przysnął.
[Tichondrius] Łatwo się rzuca w oczy, co? Cokolwiek chciałby od tej maski i tak by jej nie dostał. Nie można jej zdjąć... Budzimy go, czy zostawiamy go tak?
[Vic] Zostaw go, i tak już dość kłopotów mi narobił... na pewno wolisz tego nie słuchać.
[Tichondrius] Znając go wolę nie. Ale wracając do tematu... Jeśli mam zamiar ich tam odwiedzić, musimy mieć jakiś plan B na wszelki wypadek.
[Vic] Pewnie... ja mam plan A, jakich informacji potrzebujesz, by skonstruować B?
[Tichondrius] Kształt terenu, naturalne przeszkody, czy mamy tutaj jakieś specjalne gadżety i ilu mniej więcej jest. A! I czy bierzemy ze sobą Altaira?
[Vic] Wytropiłem ich obóz wcześniej... znajduje się w takim charakterystycznym dole. Zewsząd otaczają go góry. Specjalne gadżety... nie za bardzo, chyba, że Nakata... a jest ich, nie wiem. Co najmniej dziesięć. I Altaira też tam chcą widzieć.
[Tichondrius] W dole, mówisz... Zakładam, że są tam dużo głazów, więc jakby co zrzucimy na nich. Nakata... Kim w ogóle jest Nakata? A co do Altaira - będziemy mu kazać wiać jak najdalej, jeśli będzie kiepsko. To umie najlepiej...
[Vic] Może się przydać pod postacią wilkołaka... Nakata? Aa.. ostatnio jestem rozkojarzony. Nakata to wilczyca, którą się opiekuję od dawna, może nam pomóc w tym lub tamtym.
[Tichondrius] Powiedziałem, że jeśli będzie kiepsko, będzie wiać. Jako wilkołak na pewno się przyda... Nakata ma jakieś znajomości wśród wilków?
[Vic] Cóż, jest wilczycą, jak powiedziałem. W dodatku alfa. Sądzę, że może nam pomóc w sprawie dodatkowej ochrony w postaci wilków.
[Tichondrius] Można by to przeprowadzić inaczej... Zbytnia ich ilość mogłaby wystraszyć czarodziei. Zamiast tego wilki mogłyby zaczaić się gdzieś, a Altair jako wilkołak mógłby zawyć i je wezwać... Mocno prowizoryczny plan.
[Vic] Lub przydać się w zatrzymaniu przeciwnika gdy będziecie uciekać.
[Tichondrius] To zależy od ilości wilków. Wilki mogłyby się przegrupować lub coś i jedna część by zaatakowała, druga odcięła drogę ucieczki... Czysta prowizorka.
[Vic] Tak.. zostawmy wszystko losowi. Altair... [podchodzę do Altaira] skarbie... OBUDŹ SIĘ! [chwytam za rękaw i zrzucam go z fotela]
[Altair] Aaa! Atakują! Do broni żołnierze za placki krowie!
[Vic] Nie mam czasu na te błazenady, ruszasz z nami.
[Altair] Co...? Już idziemy? Ah, przepraszam troszkę mi się przysnęło od tych waszych gór czy czegoś tam.
[Tichondrius] Nie martw się. Wszystko przemyśleliśmy między czasie. Chodź. Po drodze opowiemy ci nasz plan działania...
[Vic] Przeleję się krew gdy tam dojdziemy.. już ja o to zadbam.
[Altair] Jest coś z moją kolacją w tym planie?
[Tichondrius] Zależy jak to przeprowadzimy rozmowę... Ale możesz liczyć przynajmniej na jelenia. A z ciekawości: skoro mamy plan B, jak masz zamiar przeprowadzić plan A?
[Vic] Idziemy. Jak nie zaproponują nam czegoś dobrego, lub nie znajdą dobrej wymówki, zabijamy ich.
[Altair] Nie mogę liczyć. Wolę czarodziei. [patrzy na mnie dziwnie]
[Tichodnrius] A więc chodźmy. Pierwszy przystanek: Nakata... Gdziekolwiek ona jest.
[Altair] Tak...Nakata...tylko gdzie ona?
[Vic] Nie martwcie się, z nią wszystko uzgodnię. Spotkamy się pod kościołem..
[Altair] Jak ci lepiej.
I wyszedłem, dość zdenerwowany, szukać Nakaty... jak tylko się dorwę do tych czarodziei... biada im, o biada...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- To ja się tu wydzieram jak jakiś Pływan czy inny dzikus, a ty mi na to, że to jakieś szmaty?! - wydarłam się na głoda. Nikogo tu nie było, ale jakby jakiś znajomy mnie zobaczył... Trąciłam nogą materiał, i mym oczom ukazał się podgniły szkielet. Odkopałam go daleko, roztrzepałam koc i usiadłam, opatulając się.
- Lepsze to niż tkwić na deszczu. Tylko czemu to ja mam takie szczęście, że nie znajduję krwistych trupów? To ja się kimnę.
W oddali słychać było gromy, a przez gigantyczną dziurę w suficie wpadywały [xD] strumienie deszczu. No jakby nie miało kiedy lać. Znowu huknęło, tylko, że tym razem towarzyszyły temu inne dźwięki... Zsuwające się kamienie? Ożesz ty... Spojrzałam do góry. Tylko po to by dostać spadającym kawałkiem dachu w twarz. Chwilę później tańczyłam w deszczu nie tylko wody, ale i resztek kościółka. Problem w tym, że jedna ściana legła już w gruzach...Dostanę się do wyjścia, nie ma mowy bym tu skończyła! Kolejna błyskawica przecięła niebo i smagnęła bok ruiny, aż zadzwoniło mi w uszach. Pałętając się tak, runęłam jak długa o szkielet. Takiego bólu w kolanie to nigdy nie miałam!
- Ło kujwa... - na widok gigantycznego odłamka dyndającego się nade mną coś we mnie pękło. Coś... zaczynam się bać. Ale czego? Śmierci? Phi, ale ze mnie wampir. Nie czuję głowy ani nóg.... Głód? Głód? Nie zostawiaj mnie z tym bajzlem! Mężczyźni... Odsunąć się. Zaczęłam się odczołgiwać, tak blisko wyjścia ,a tak daleko. Jeszcze tylko trochę.... Fragment ściany zachwiał się niebezpiecznie i... runął. Tylko moje stopy zostały w środku tego bałaganu. Wrzasnęłam z bólu. Odczekałam parę chwil, serce waliło mi niczym młot, wydawało mi się, że głowa mi odpadnie.

Burza powoli mijała, a ja czekałam na niechybną śmierć. Tysiące głosów spierał się ze sobą w moich myślach. Wszyscy których znałam.... Kochałam.... Nie żyją. Bo ja nie żyję. Tymczasem usłyszałam jakieś paniczne kroki.
- Żhyihesz? - rzekł ktoś. - Tho bhyro szrasssszzne! - któś starł mi krew z twarzy.
- Śrheesirem szszszirhie. Rhroź mrhi nhre phraszowahło - kontynuował Amugin.
- Fo? Prasoławoło? - szepnęłam, plując zębami.
- Pha-pha-pha! - warknął jaszczuroczłek z uśmiechem. - Ahrle shre nre szprhoriewharem.
- Cz-cz-cz-czego? - zrozumienie tego mistrza graniczy z cudem. Ty gówniany deszczu! Przestań padać!
- Phrószrniei. - przerzucił mnie przez ramię tak, że jego ogon miałam tuż pod nosem. - FE! Szhro thro rheszszszt?!
Nie odpowiedziałam. Ból prawie mnie sparaliżował. Zawsze muszę mdleć kiedy nie powinnam, a kiedy jest ten moment to oczywiście nie mogę oka zmrużyć. Amugin odczłapał parę metrów, a to co zostało z ruin kościółka złożyło się niczym domek z kart i w powietrze wzbił się istny armagedon kurzu. Moje stopy!

[Kompletny bezsens, co? ;)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Prhhh , reputacja rozrabiaki - ach przydałą by się jakaś robota w końcu trzeba za coś pić . Wiem że się nie udzielam ostatnio w temacie , ale nie mam czasu , jutro na dodatek wyjedzam i nie będzie mnie do soboty .]

Po pewnym czasie zaczynałem dochodzić do wniosku że droga prowadzi do nikąd , wokół pełno nieużytków rolnych i starych nie tkniętych jeszcze siekierą lasów , znowu w głuszy ,znowu wracaja wspomnienia które nie powiny mieć miejsca w pamięci .
-No ładnie ,brak towarzystwa , tawerny , dziwek tylko miód na pocieszenie mi został - powiedziałem sam do siebie by jakoś znieść to osamotnienie .
Od spotkania dwóch młodzocianych bandytów na drodze nie widziałem nikogo i nieczgo , pewnie by zawrócił w droge powrotną do miasta Stervis gdyby nie znak wskazując droge do miasta Denwert , które ostatnio przeżywało zaraze , nie wrózyło to dobrze na uprzejmość od mieszkańców .
Nic dziwnego kiedy w okolicy wymiera prawie połowa ludzi , nawet najbardziej optymistyczni ludzie stają sie smętni i pozbawieni wszelakiej radości zycia .
Przechodząc zauważyłem opuszczone gospodarstwo obok rosło drzewo do którego był kiedyś przybity człowiek teraz pozostały tylko jego resztki , ostatnie płaty tkaniny powiewały w lekkim wietrze , postanowiłęm tam wejść by odpocząc trochę od trudów podruży . Na dziedzińcu walały się narzędzia rolnicze , deski ogólnie panował tu duży nieporządek , wnętrze domu było niewiele lepsze .
W kuchni nikt nie leżał , tak samo w reszcie domu brak jakichkolwiek ciał był dziwny szczególnie ponieważ wokół można było wyczuć odór zgniłego ciała .
-Dzieńid diobry - powiedział ktos z tyłu , obracajać sie zobaczyłem jakiegos wieśniaka ubranego w taki sposób że widać było jego twarz która była niesamowice ubrudzona .
-Witaj , to twój dom ? - odpowiedziałęm mu
-Pomióc - rzekł i skierował swe kroki do wyjścia
-W czym ? - zapytałem zatrzymując go przy wejściu
-Chodiz nai zewnitrz
NIespodobało mi się to wokół czuć było odór ciał ale on sam emanował nim jeszcze bardziej , pomyślałem że to ubrania przesiąkły tym zapachem i poszedłem za nim .
NA dworze stało jeszcze dwóch ludzi byli tak samo okryci jak on .
-Reice jalie smacznie - powiedziała kobieta
-Co ty mówisz ? , twój przyjaciel mówił że moge wam pomóc
-Pomóchh - powiedziałą i duża ilosć sliny wypłyneła jej z ust
-Na Boga - odskoczyłem od nich i wyciągnołem młot
- Jia brać niogi - krzyknł jedne z nich i jednym ruchem ręki sciągnał całe swe ubranie , zgniłe i przeżarte przez robaki ciało mówiło samo za siebie . zombi .
-NErd mines inem agoard - wymówiłęm w pełnym skupieniu i wyjąłem mały krzyżyk
Kobieta obilizała się , widząc jadnak krzyż trochę spowolnił kroku .
Czemu ja piłem zamiast sie uczyc odstraszać nieumarłych ?, znam treść modlitwy ale nie umiem odpędzać takich wynaturzeń .
Trójka znwou przyspieszyłą , rzucili się do ataku .
Cios w czerp z młota nie zrobił nawet najmnijszego wrażenia na jednym z nich , nawet nie spowolnił kroku , kobieta chwyciłą za moje ubranie i zaczeła ciągnać z taką siłą że zerwała kawałek przeszywnicy ( JEB) Cios z kolanka tak samo jak porzedni nie sprawił na niej żadnego wrażenia .
-Jia ręice - wtrąciłą kobieta
(JEB) (JEB) (JEB) (JEB) (JEB )(JEB)- uderzenia młotem w plecy sprawiły że złamałem dla niej kark , upadła na ziemie , jednak lekko jecząc wstała spowrotem .
Dwójka chłopów zaszłą mnie styłu i wywaliłą na ziemie spętali moje ręce byli silni nawet jak dla mnie , próbowałem ich zatrzymać korzystając z nóg ale nic sobie z tego nie robili .
Byłęm spętany a oni slinili się patrząc na mnie , jedne podszedł do mnie i ugryzł mnie w noge
-Smaczni - wywnioskował
- Gotiujem - zapropnowała kobieta
-Głoidny , uipiec - powiedział pierwszy zombi
- Zjeiść na miejsciu - wtrącił się drugi
Usłyszałem stępanie kilku koni , pomyślałem że to może być mój ratunek , na drodze pojawiło się kilku rycerzy nosili znak herbowy miasta Stervis .
-Dio lasiu - powiedziałą kobieta
Nie zmaierzałem dać sie łatwo , kiedy mnie podnieśłi ( JEB ) (JEB ) (JEB ) udzerzyłem pare razy głową o twarz jednego z wynaturzeń , na chwiel nic nie widział i puścił mnie spowrotem na ziemie .
-Grrr - warknełą kobieta i rzuciał się do ucieczki , dołączył do niej jedne z nich
-RATUNKU , on chce mnie pożreć - krzyknąłem do konnych , wojownik na czele kolumny wyciągnał swój morgeszten i jechał wprost na ożywieńca , (JEB) cios w czerp oderwał mu dość duży kawałek policzka .
Po chwili dojechali inni i otoczyli ożywieńca , rozerwali go na częsci swymi morgsztenami , polewajać ciało wodą po wyglązie butelki można było wywnioskować że święconej , ciało zaczeło mieć silne drgawki które nasiliły się po chwili do tego stopnia ze wszyscy odeszli od ciała , ustały po chwili .
-Ile ich było - zapytał dowódca
-Trzech , dwóch mężczyzn i jedna kobieta
-Dobrze Chardor rozwiązać go i opatrzyć noge , polać dużą ilościa wody święconej , mam nadzeje że nie wdarło sie zakażenie - powiedzial dowóca do kapłana
Dopiero teraz o tym pomyślałem , ten przychlast który mnie ugryzł mógł mnie zarazić .
Po opatrzeniu rany przez jedynego z kleryków w odziale , wszyscy wsiedli na konie
-Jeśli chesz to jedz z nami w okolicy jest ostatni klasztor w któym jeszcze mieszkają mnisi , lepiej żeby ktoś to obejrzał , to po drodze do miasta Denwert - doradził kapłan dla mnie
-Gdybyś mogł- odpowiedziłem mu
-Wsiadaj dla braci klasztornych zawsze pomagam - rzekł
Po wejściu na konia wszyscy ruszyli kłusem po drodze , z rozmowy z nimi dowiedziałęm sie że przybyli tu w poszukiwaniu nieumarłych , ostatnia zaraza wytrzebiłą tylu ludzi że kilku nekromantów skusiło się tu przyjechać by celu doskonalenia swej "sztuki" .
-To tu -rzekł do mnie Chardor i wskazał palcem na klasztor zbudowany na wzniesieniu .
-Dziękuje , masz u mnie dług wdzięczności - odpowiedziałem mu
-To nasza profesja bracie , żegnaj - powiedziałkapłan i odjechałza resztą odziału .
Klasztor wydawał się z dołu fortecą , wysokie mury i liczne wieże sprawiały że były trudnym orzechem do zgryzienia dla atakujących , podchądząc do bramy która byłą wykonana z żelaza zastukałem w dzwon wiszący koło wejścia .
Ukazał się dla mnie jakiś głądko ogolony mnich w mnijszym wejściu
-Co potrzeba wędrowcze ? - zapytał
-Pomocy , zatakowały mnie zombi i jedne z nich ugryzł mnie w noge - mówiac to pokazałem mu noge która mimo opatrunku mocno krwawiłą
-Chodz ze mną , zwe się Nirden - rzekł .
-Ciris - odpowiedziałem mu
Wnętrze klasztoru było trochę mniej imponujące , wchodząc oddzwierny zamknał brame która od środak była wzmocniona stalowymi łańcuchami , wróg musiał by długo napierać taranem by wedrzeć się do środka .
-Widze że jestem kapłanem , jak to się stało że zdołali cię ugryść - zapytał
-Nie umiem ich odpędzać , a na broń są wyjątkowo odporni - odpowiedziałem mu
- Jeśłi chcesz podrużować po tych terenach to przygotuj się na częstsze takie sytułacje , od zarazy co kilka dni mamy kolejnego ugryzionego , zaś inkwizytorzy z Stervis zastali zabici przez nekromantów
-Atakowali was ?
-Nie , ale każda jaskinia , opuszczony dom lub klasztor jest przez nich zajęty czatuj też na drogach , nikt nie podrużuje dlatego wieści o ożywieńcach są nieznane dla innych regionów
-A odział zbrojnych ze Stervis ?
-Oni przybyli tu po inkwizytorach , zdecydowanie radzą sobie lepiej od nich , trzymają się razem tego nie moge powiedzieć o ich poprzednikach , inkwizycja była zbyt pewna swych zdolności i rozdzielili się by objąc swym działaniem większy obszar nekromanci wyłapywali ich pojedynczo .
-Czemu skoro problem jest tak poważny , są podejmowane tak nikłe działania
-A po co ? Ten teren jest odludziem po zarazie , nie ma już wymiany handlowej zaś miasto Denwetr jest cieniem swej dawnej świetności , ludzie stamtą uciekają zostało może ze stu mieszkańców którzy szykują się do opuszczenia tej jak to oni mówią "Zbeszczeszczonej ziemi ".
Doszliśmy do lecznicy klasztornej mnich otworzył drzwi i zaprowadził do jednego z wolnych łózek , polecił zostać na miejscu póki nie zjawi sie uzdrowiciel , odszedł zamykając drzwi .
Ech chyba posiedze tu kilka dni - pomyślałem

[Hmmm , teraz jak to czytam to widze sporo niedoróbek , coś dziś nie mam weny twórczej .]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Otworzyłam oczy. Sufit? Ł-łóżko? Ściany, świece... opat. Co się stało..? Wędrowałam przez las, w kierunku klasztoru... i... i... jak ja się tu znalazłam?
- Dziecko moje, żyjesz. - zwrócił się do mnie opat.
- Cz-czemu jestem taka.. obolała?
- Zaiste... coś cię zaatakowało w drodze tutaj. Na szczęście twoje krzyki zdążyły zaalarmować mnichów i przyszli ci na ratunek. Miałaś szczęście. Mnichom cudem udało się ciebie uratować. Podobno gdy przybyli, bestia już wyrywała mięso z twojego ciała.
- C-co... jaka bestia?
- Dobrze wiesz jaka, dziecko.
- Bestia, którą wypuścił Tichondrius?
- Tak...
- Ah... - czułam się okropnie - Tichondrius mnie ostrzegał... cz-czemu nie mogę wstać?
- Na razie nie jesteś do tego zdolna. To efekt uboczny tym, czym cię uleczyliśmy. Nie będziesz mogła chodzić do następnego dnia.
- R-rozumiem.. jest źle.
- Tak, jest źle. Dlatego przydzielam do ciebie kogoś. Ten oto mnich. - wskazał mi na wysokiego, łysego mnicha - Będzie ci pomagał, służył jako prawa ręka, ochroniarz, pomocnik. Nie martw się o jego lojalność... pilnowanie ciebie to część jego zadania, mające na celu trwałe przyjęcie go do zakonu. - mnich tylko skinął głową.
- Och... dziękuję.
- Tak, na pewno jesteś wdzięczna. - powiedział i szepnął coś do tego mnicha. Ten podszedł do mnie, wziął mnie na ręce i zaniósł do pokoju.
Jak już w końcu mnich trafił do mojego skromnego pokoju, położył mnie na łóżku, a sam stanął w drzwiach. Nic nie mówił... musiałam wobec tego zacząć.
- Eemm.. no, dziękuję za pomoc... jakoś się zwiesz bracie? - powiedziałam. Absolutnie nie wiedziałam czego mam się spodziewać po nim.
- Aaron. - odpowiedział sztywno.
- Tak.. Aaron... miło cię poznać. Em, zamierzasz tak stać przez całą noc?
- A mam coś innego do roboty? - odpowiedział tym samym, sztywnym tonem.
- Mm.. skoro mamy ze sobą spędzać dość dużo czasu, to może lepiej dowiedzieć się czegoś o sobie, nie sądzisz? - zapytałam nie licząc na miłą odpowiedź.
- Może i tak.
- Zawsze byłeś taki małomówny?
Aaron odpowiedział mi tylko męczącym milczeniem.
- Emm.. no to może... ee... od dawna jesteś w tym bractwie?
- Uhm...nie.
- To mniej więcej od kiedy?
- Trzy może cztery tygodnie.
- To jak przekonałeś opata by cię przyjął? Swoimi wielce konstruktywnymi zdaniami? - zapytałam ironicznie.
- Nie kpij ze mnie. Po prostu z nim porozmawiałem, opat zadał mi kilka pytań, odpowiadałem szczerze i tyle.
- Przepraszam... i gratuluje. W końcu wydusiłeś z siebie więcej niż 6 słów. - zaśmiałam się pod nosem.
- Bardzo śmieszne.- powiedział mnich, dalej stał z kamienną twarzą.
- Nie masz ani krzty poczucia humoru?
- Dawno zapomniałem co to poczucie humoru. Tutaj w klasztorze, na nic ono się nie zda.
- Będę musiała nad tym popracować... zamierzasz tak stać tu do bladego ranka?
- Tak.
- Tak po prostu? Stać? Nic nie robić? Nudzić się?
- A co mam innego robić?
- Więc, coś *mógłbyś* robić. Nie znam osoby, która by lubiła stanie z bezczynności...
- Teraz lepiej? - powiedział siadając na fotel.
- Eee... heh, cóż... ja.... no.... - nie wiedziałam co odpowiedzieć. Kompletnie mnie zatkało. - Ehe... T-to ja już może nic nie będę mówiła...
- Jak wolisz.
Głośno westchnęłam i zwróciłam swój wzrok na okno. Było ciemno, w dodatku wietrznie... bardzo wietrznie. Chyba będę musiała podziękować opatowi, za to że wyciągnął mnie z tarapatów... jestem cała mocno obtarta, w dodatku mam dość głęboką ranę na lewym ramieniu, która jednak szybko się zagoiła. Jak mogłam zapomnieć o tym co się stało! To mnie naprawdę denerwuje. Denerwuje mnie także ta bezczynność, nigdzie nie mogę się ruszyć, z nikim porozmawiać poza mnichem, który nie chce rozmawiać.
- Aaron? Jak właściwie masz zamiar mi pomóc? - zapytałam z ciekawości.
- Mam ci pomagać we wszystkim, ochraniać cię i tak dalej.
- I zapewne nic więcej nie wchodzi do gry? Nawet rozmowa?
- Jeśli rozmową ci pomogę to też.
- Tak.. pomożesz. Ym... po tej walce, której nawet nie pamiętam czuję się fatalnie... ułożę się do snu, nie będzie to ci przeszkadzało?
- Nie.
- Dobrze... emm... całą noc będziesz czuwał czy opat przydzielił ci jeszcze jakieś zadanie?
- Nie, będę czuwał.
- D-dobrze... dziękuję.
Aaron przytaknął głową, już nic więcej nie mówił... Po naszej małej konwersacji ułożyłam się do błogiego snu... obym tylko rano mogła chodzić. W tym stanie dużo nie zrobię.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kiedy Tichondrius, Vic i Altair spotkali się przed kościołem, nie nie zwrócili, że modlący się tuż przy wejściu staruszek używał bardzo dziwnych słów podczas modlitwy. Kiedy skończył, wszyscy, razem z Nakatą zostali unieruchomieni. Jednak wzrok i słuch nadal funkcjonował u nich bardzo dobrze.
- Możecie wychodzić. - powiedział starzec. Z kościoła wyszła trójka Dentarów, nie wyglądali na zbyt potężnych. - Teraz zabieramy ich do szefa. - dodał, kiedy stanęli obok niego. Cała czwórka podeszła do sparaliżowanych ludzi i wilczycy.
- Sukę też zabrać? - zapytał się jeden z magów
- Nie, ją zostawcie. Jeden z nich tu powróci. - odparł starzec. Mag przytaknął skinieniem głowy i położył rękę na ramieniu Vica, pozostała dwójka złapała Tichondriusa i Altairta. Wszyscy, jednogłośnie wypowiedzieli kilka niezrozumiałych słów i wszyscy zostali przeniesieni do obozu pełnego chudych czarodziei. Uwagę trójki ludzi przykuł jeden, od którego biła potężna magiczna aura wielu osłon i tarcz, pochylony nad lśniącym pentagramem.
- Witam, moi drodzy. - zaczął. - Wybaczcie, że moi ludzie posunęli się najpierw do unieruchomienia was, ale rozumiecie, zabilibyście ich, zanim wypowiedzieli by odpowiednie zaklęcia. Zaraz ono minie i jeśli zechcecie, stoczycie z nami walkę. Możecie zgładzić kilku moich towarzyszy, ale mnie nie skrzywdzicie. Zbyt wiele zaklęć mnie chroni, aby ktokolwiek z was, nawet ty mistrzu arachnitów, mógł mi coś zrobić. Przejdę do rzeczy. Jak zapewne wiecie, nie mamy własnego królestwa, a nasza armia nie nadaje się do szturmów... Ale za to możemy posłużyć się kimś potężniejszym... Przybywajcie, moi niewolnicy! - wykrzyknął, sprawiając, że pentagram zapłonął, a po chwili z płomieni zaczynały wychodzić różnorakie szkaradne istoty. Choć nikt, oprócz nymara nie widział ich jeszcze nigdy w życiu, wszyscy wiedzieli, że są to demony. Chociaż jedne nie sięgały nawet metra i nie wydawało się, aby były silnym elementem armii, inne były dwa razy wyższe od przywołującego je Dentara. Wszystkie kłaniały się przed nim i z pochylonymi głowami czekały, aż powie, co mają robić.
- Zburzcie ludzkie wioski u zboczy szczytów, niech żaden budynek nie uniknie waszej siły zniszczenia. - powiedział chłodno. - Sami widzicie, jak chcę wygrać tą wojnę. Inni nymarowie nie zgadzali się ze mną, uważali mój pomysł za samobójstwo... Teraz będą podziwiać, jak dokonuję tego, co im wydawało się kwestią wieków. Mogę ich przywołać dziesiątki, ba... setki! Te demony to namiastka tego, co przywołam, kiedy tylko powiększę bramę. A mogę zrobić to już teraz! - krzyknął, wrzucając do portalu magiczną dłonią kilku zupełnie zaskoczonych swoich rodaków. Płonący pentagram rzeczywiście się powiększył, co przywołało uśmiech na twarz szalonego nymara.
- Wy jesteście mi potrzebni jako świadkowie i posłańcy. - powiedział. - Tichondriusie, jesteś jednym z mistrzów. Przygotuj do wojny zmiennokształtnych, a ty Altairze - wilkołaku, przygotuj ludzi. Chcę uczciwej walki. - dodał, kiwnięciem palcem teleportując wampira i lykantropa do Stervis. - Ciebie Vic chciałem przeprosić za zabicie żony. Zwykle jestem honorowy i jeśli jakaś kobieta mnie denerwuje, najwyżej zamieniam ją w mysz lub gąsienicę, odczarowując po kilku dniach, czasem tygodniach. Ale ona zjawiła się w niewłaściwym czasie... Jako wyraz mojego żalu nie zabiję cię i pozwolę ci mieszkać w chacie. Jeśli oczywiście zechcesz, bo przecież nie każdemu odpowiada sąsiedztwo demonów. Wybór należy do ciebie. Mnie już chyba więcej nie spotkasz. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale nasz obóz od teraz otaczają trzy mury - ognisty, lodowy i piorunów. Jestem pewien, że kilku śmiałków chcących uratować świat spróbuje je sforsować, ale co mnie to obchodzi, nawet jeśli im się uda, to zdobędę kolejne ofiary, powiększające tylko portal. Dobra, nie zawracam ci już głowy. Żyj gdzie chcesz, a jak ci się nie podoba to zgiń. - zakończył monolog, teleportując go przed kościół, gdzie jeszcze kilka chwil wcześniej stała nieruchoma Nakata.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Leciałem w mroczną nicość, a mnie obejmowała błoga nieważkość. Nie wiedziałem, co to wszystko miało znaczyć. Armia demonów? Zapęty do władzy nad światem? Do nie miało znaczenia - chciałem pozostać w tej nieważkości jak najdłuż...
- Obudź się! - usłyszałem nagle głos trzech osób. Jak na zawołanie otworzyłem oczy, a przed sobą ujrzałem znajometrzy maski.
- Znów wy... Czego tym razem? - zapytałem zmęczonym głosem
- Wykonałeś zadanie, które ci powierzyliśmy. Potwierdziłeś pogłoski i nasze przypuszczenia.
- Ergo odczepicie mi tę maskę, prawda?
- Nie.
- Że co?! Zrobiłem, co mi kazaliście, a teraz odmawiacie mi mojej nagrody?!
- Dostaniesz nagrodę, ale nie będzie nią wolność od maski. Nie. Jesteś teraz zbyt cenny, by zdjąć ci ją.
- Do czego?! Do czego jestem wam potrzebny?!
- Do wojny. Odkryłeś swoje zdolności wcześniej, niż się spodziewaliśmy, a Arachnity - a w twoim przypadku pół Arachnity/pół wampiry - okażą się niezastąpione w tej wojnie z demonami... I nie tylko.
- Co chcecie przez to powiedzieć?
- Sam się niedługo dowiesz, a teraz wracaj do swego świata...

Obudziłem się w jakimś pokoju... Zaraz, zaraz. To przecież pokój w tawernie "Pod Jastrzębiem". Czyżby przypadek czy celowe działanie? Tak czy siak, miałem przynajmniej pewność, gdzie jest Altair - na łóżku obok.

[PS. Liczę, że któryś MG napisze, co dostałem zamiast zdjęcia maski]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Tichondrius zastanawiał się, co za nagroda go czeka, jeśli nie zdjęto mu maski, tak jak wcześniej obiecano. Coś zastukało w szybę. Altair nadal spał. Wampir postanowił podejść do okna i zobaczyć, co to takiego. Na parapecie próbował utrzymać się nienaturalnie duży kot, który za wszelką cenę próbował dostać się do pokoju. Tichondrius nie widział przeszkód, aby tego nie zrobił.
- Dzięki, mistrzu. - odpowiedział chrapliwie kot. Dopiero teraz wampir zauważył, że kotołak ma przywiązany do ogona skórzany mieszek. - Ach, to nagroda, 80 złotych monet. - oznajmił zmiennokształtny. - Ale to nie wszystko, jest tam jeszcze magiczny gwizdek. Nie wiem czy wiesz, ale należę do 12 najsilniejszych kotołaków tutaj żyjących. Jeśli zagwiżdżesz, możesz liczyć, że ten z dwunastki, kto jest najbliżej ciebie, przybędzie z pomocą. Używanie bez limitów, chyba, że wszyscy umrzemy wykonując twoje zlecenia... Mistrzowie to solidna firma. Teraz chyba sam o tym wiesz.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Chodziłem zamyślony po domu. Konkretniej nie wiedziałem co mam robić. Nakata siedziała przy kominku, wpatrywała się we mnie pytająco. Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć, nie wiedziałem co *sobie* odpowiedzieć. Już co prawda nie czuję gniewu z powodu śmierci Mary... czuję JEDYNIE zakłopotanie. Mam tu zostać? Nie dam rady... tak sądzę.
- Co postanowiłeś? - zapytała mnie znienacka wilczyca.
- Nic. - odpowiedziałem szybko.
- Nie wiesz za bardzo co robić, nie, nie, nie?
- Nie, nie wiem. Nie mogę zagrzać tu miejsca.
- A to dlaczego? To przecież twój dom.
- Tą całą historię, którą ci powiedziałem wcześniej... pamiętasz? - zapytałem Nakaty, ona odkiwnęła głową, że tak - Właśnie, ten cały ich przywódca może i jest honorowy, ale ma nierówno pod sufitem. Dlatego tu nie zostanę.
- Ale gdybyś pomyślał logicznie... - powiedziała Nakata.
- Logika dawno mnie zawiodła. - przerwałem jej - Teraz pozostała mi tylko intuicja. Prawie nigdy mnie nie zawiodła.
- W takim razie bardzo ci pomogła przy doborze żony. - powiedziała zgryźliwie wilczyca.
- *Wtedy* właśnie posługiwałem się logiką. Ale mniejsza o to, Mary nie żyje, a mi pozostaje żyć dalej, jeśli nie chcę umrzeć przez wspomnienia.
- To gdzie się w takim razie udasz?
- Na północ, do Kniei Androtta.
- Tam? Czemu właśnie tam? Zawsze jest tam zimno, mokro, śnieg, nieciekawi ludzie....
- Odwiedzić znajomych z dawnych lat... wiem, że to kupa drogi, ale damy radę.
- Tak jest... kiedy ruszamy?
- Nocą... to zabrzmi idiotycznie, ale wtedy będzie bezpieczniej. O zmroku obłożymy całą chałupę suchym drewnem i spalimy ją.
- Czem-- Ah, już wiem.. dobrze myślisz Vic.
- Tak, nikt się nie dowie, że tu byłem, szczególnie... - chyba się trochę rozpędziłem z jęzorem.
- ... szczególnie Ayala? Ty Vic nie masz szczęścia do kobiet.
- Tak.. tak ekhem... nie mówmy już o niej, dobrze? Zbierz wszystko co potrzebne do podróży. O zmroku spalimy ten dom.
- Tak jest.
Nakata wstała i ruszyła do lasu, pewnie by coś zaprać, lub uporządkować pewne sprawy... Ehh.. Ayala... będę wdzięczny, jeśli nigdy więcej tej kobiety nie zobaczę. Hmm... suche drewno mogę znaleźć na zachód stąd... trochę mi będzie brakowało tego domu... a może i nie? Teraz skoro Mary nie ma, mogę czuć się wolny. Chyba nie powstanie z grobu i nie narobi mi burdy... chociaż, że pewnie i do tego byłaby zdolna. Zapomniałem zapytać tego mistrza, czy sposób w jaki ją zabił uwzględnia zmartwy.... hej, przecież powiedział, że nic nie można było zrobić. Może pora zacząć nowe życie?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Wybaczcie, że przeszkadzam, ale czy mógłbym się dołączyc? Od dłuższego czasu się przyglądam i ładnie idzie ta rozgrywka... ;) ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 30.07.2008 o 15:22, Kalejdoskop86 napisał:

[Wybaczcie, że przeszkadzam, ale czy mógłbym się dołączyc? Od dłuższego czasu się przyglądam
i ładnie idzie ta rozgrywka... ;) ]

Nie mam nic przeciwko, będę czekał na twoją postać, a potem jakoś wtopię cię w rozgrywkę.

Arianne:
Obudziła się w jakiejś dziwnej komnacie.
- Trochę mnie zawiodłaś. Opuściłaś towarzyszy w najważniejszym momencie... ale na szczęście oni się świetnie spisali - mroczna elfka dostrzegła człowieka w szczurzej masce. Nie wyglądał na zadowolonego. - Ale to nic. To, że JA muszę ci mówić o tym, co się stało, potrafię znieść. Demony przywołane przez dentara - szaleńca zagrażają wszystkim rasom, od ludzi i mrocznych elfów po krasnoludy i półolbrzymów. Jednak nadal możesz się przydać. Opowiedz o tym swojemu wujowi i nakłoń go, by stanął razem z nami przeciwko ogniu demonów. Jeśli to zrobisz, zdejmę z ciebie klątwę.
- Jaką znowu klątwę? - człowiek w masce podał jej lustro. Jej twarz... Była przecież młoda, jak na elfkę, a wyglądała jak jakaś ludzka starucha.
- Tą klątwę. Teraz wracaj skąd przybyłaś i pamiętaj. Zdejmuję klątwę, kiedy zrobisz, co ci kazałem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Moja karta postaci:

Imię: Xaar Gerith
Rasa: Człowiek czystej krwi
Klasa: Paladyn

Charakterystyka postaci:

Historia: Xaar urodził się w twierdzy, bardzo dobrze bronionej. Jego ojciec był wieszczem, a matka pełniła obowiązki domowe. Życie płynęło mu wolno i spokojnie, do czasu, kiedy z niewiadomych przyczyn rozpoczęło się oblężenie. Dwudziestoletni wojownik wychowywany przez kapłanów chciał jak najprędzej wspomóc ludzi, którzy bronili się przed atakiem stworów. Kiedy zabrakło pożywienia, a jego ojca trafiła zatruta strzała, kapłani postanowili prze teleportować go w bezpieczne miejsce. Nie chciał, ale jego mentor nakazał mu, aby ugiął się przed ich żądaniem i postępował zgodnie z prawami, które przez tak długi czas mu wpajano. Nadali Xaarowi przydomek Gerith i przedwcześnie nadali mu status paladyna, jakby wiedzieli, iż ich czas jest bliski. Paladyn został prze teleportowany gdzieś w góry (a wraz z nim oręż i pancerz) , tam bowiem mógł być bezpieczny.

Charakter: Praworządny dobry; chętny do zemsty;
Wygląd: (obrazek)
Miejsce rozpoczęcia gry: jaskinia koło miasteczka Delmond

Ekwipunek:
miecz dwuręczny, zbroja skórzana ćwiekowana

20080730160305

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Jaszczuroczłek przyłożył mi do kikuta lewej stopy gorący kompres. Kwiknęłam z bólu, i zmówiłam w myślach krótką modlitwę.
- Nhro, nhra trhwrharzrzrhy nhrie mrha yhryż hrhadrówr. - rzekł uśmiechając się. Dwie noce doszliśmy do wniosku, że jeżeli noga nie zacznie się goić tak szybko jak twarz, Amugin po prostu mi ją utnie, bym mogła wyruszyć. Jak mogłam się nie zgodzić? Jak kocha to wróci. W dzień chwycił swój toporek, a byłam tak upita jego ''środkami przeciw bólom'', że nawet nie poczułam.
- Jak myślisz, przyjacielu, kiedy będę mogła wyruszyć? - zapytałam nalewając sobie żółtego alkoholu. ''Wnętrze smoka''. Subtelne, a jednocześnie orzeźwiające.
- Szhra ghrorinkhhhrę! - wykrzyknął Amugin.
Zaśmiałam się kpiąco w odpowiedzi i pociągnęłam drobny łyczek. Następne trzy kwadranse minęły mi na graniu w karty i majstrowaniu przy kuszy. Jakby ta błyskawica nie dziabnęła kościół tylko mnie, włosy stanęły mi dęba.
- I jak ja ci się odpłacę? - sapnęłam. Machnęłam ręką, że chcę wstać. Amugin podszedł i chwytając za ramiona uniósł mnie do góry. Oparłam się o zimną ściankę. Odsiedziałam swoje w Stervis, teraz czas na życie.
- Szhranraszrłemrh prhierknky krghrwiath szhrwanyn khrobhrihethrą. Thrwojrhe opgrowhreszthri mhri wyharczą, w khrinrhu nhre mhreiwrham khooshrki zbhryt szchrestro.
Zarzuciłam płaszcz na łeb, chwyciłam za kijek-podpórkę znaleziony przez Amugina i przywiązałam go sobie do kolana. Przeszłam samotnie trzy kroki, i chwyciłam za kuszę.
- Dzięki, wielkie dzięki, przyjacielu. Niech Matko Noc i Aecus czuwają nad tobą, Amuginie. Powodzenia.
Odkiwał tylko głową ze smutnym uśmieszkiem, strzelił kilka razy ogonem niczym biczem. W kącie jego gadziego oka śmignęła zielona łza.
- Płaczesz? - szepnęłam.
- Szhreszcz rhrat thremyh zbhrudhrowhauem thru throm nhroke. Whrilki zhreabhriły mhorą khrobriethrę i zngshiszczyhrły jharhjka. Od thramtherj phrory śrhedzhre thrum shram.
- Amuginie, nigdy nie zapomnę tego co dla mnie zrobiłeś! Jak tylko dojdę do celu do wrócę tu i pojedziemy na twoje ziemie, do twoich pobratymców. Tylko postaraj się do tego czasu przeżyć, heh. - wytarabaniłam się ponownie z norki i ruszyłam na północ.
- Wampiry, dzieci nocy... - zaczęłam wierszyk przynoszący ukojenie skołatanych myśli. Obojętne mi czy to dzień czy też noc. Spojrzę na świat z Mglistych Szczytów. Inaczej nie nazywam się Layla Tinnyer, skur*wisynu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować