Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

Shadowtear: (i trochę redin)
Wyprawa zaczęła opuszczać leśne tereny i znalazła się przed rzeką, która była granicą wiecznie gęstych leśnych ostępów, które mijali z coraz bardziej rzadkim lasem, zamieniającym się z każdym dniem drogi w coraz mniej zielony, suchy, pustynny krajobraz. O wodę będzie tu coraz ciężej... Tak samo o kryjówkę w pobliżu armii w cieniu wielkich drzew. Droga zarówno przed dziwną istotą, jak i mrocznym elfem zabójcą stawała się coraz trudniejsza... Zapasy wody podróżującej armii uległy znacznemu zwiększeniu podczas wizyty nad jeziorem, ale również ich ochrona wzrosła kilkukrotnie...

KooK:
Niewyraźna postać okazała się dżinem, który bez chwili namysłu ruszył na intruzów, wyciągając z pochwy wielki kordelas i rzucając jakieś niewyraźne zaklęcia, uniemożliwiające walkę zarówno minotaurowi jak i wampirzycy. Po chwili w ich stronę powędrowała wielka fala światła... Trudno było się zorientować kiedy zniknęła. W tym momencie leżeli przykuci do ściany w jakimś dziwnym pokoju, a naprzeciwko nich lewitował dżin, który, widząc, że odzyskali świadomość wywołał kilka złocistych iskier. Po chwili do komnaty zawitał sędziwy czarodziej w krwistoczerwonej szacie...
- Kimże jesteście, intruzy cholerne! Zdenerwowaliście jednego z moich dżinów... - warknął, pokazując swe zęby będące niczym ser szwajcarski - żółte i dziurawe...

Morze:
Gornax okazał się krasnoludem w czarnej, lśniącej zbroi z adamantu.
- Kim jesteś i co tu robisz? - zapytał, po czym podrapał się w brodę. - Chociaż nie, to denne i głupie... - mruknął. - Wiem, że jesteś demonem i siedzisz w celi, więc oświecenia w tym temacie nie potrzebuję... Ale inaczej. Po co tu w ogóle schodziłeś i kto ci powiedział o naszej kryjówce, bestyjo z otchłani. Mów, albo cię stąd wypuścimy... - to co mówił wydawało się nielogiczne, jednak po chwili wszystko się wyjaśniło - wypuścimy cię nogami do przodu. - dodał, szczerząc się i bawiąc wielkim, runicznym młotem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Ekhem... przepraszam za dubel posta ;P Ale korzystając z okazji - niedługo Hunter przydzieli exp i wtedy proszę o uaktualnienia postaci, mają się pojawić u wszystkich w przeciągu 10 dni od postu huntera]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Prosim bardzo:
Morgrag 600
Rusty 1400
Tokkerian 1200
Kook 350
Smocza 350
Gandalf 1250
Redin 1000
Elminster 800
Morze 650
Shadowtear 400

Z racji tego, że postów było dużo, mogły znaleźć się jakieś błędy, jakiegos posta mogłem nie zaliczyć itp. Jak ktos ma zażalania to Proszę o kulturalne ich wyrażenie, a nie - "Co ku*** ? Po***** Dlaczego tak mało ?!!!!oneoene"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Do Dwingara podszedł jakiś nieznajomy chłopczyna o czarnych włosach. Z jego słów można było wywnioskować, że krasnolud odszedł w najgorszym momencie. Jutro będą urodziny Thingara i powiedział on, że w wypadku jeżeli by się nie stawił, nie dostanie spadku. Chłopak się zapytał: To jak? Zawróci pan?
- Jak bym chciał jego spadek. - mruknął Dwingar. - Ale tak zawrócę. Czy był byś tak miły i mógł bym zostać kompanem twojej wędrówki? Nie uśmiecha mi się podróż w samotności.
- Był bym zaszczycony szanowny panie. - odpowiedział z uśmiechem chłopak. - Thingar gdy tylko zauważył wasze zniknięcie, natychmiast zebrał połowę swoich ludzi i rozkazał nie wracać dopóki nie znajdziemy pana i nie przekażemy tej wiadomości. Pikanteri dodaje fakt, że pan Thingar rozkazał nam doprowadzić pana siłą, kiedy pan odmówi. Ale na moje szczęście tak się nie stało. - Powiedział z szerokim uśmiechem młody mężczyzna.
- Nie mam w zwyczaju bić się z posłańcami, nawet jeżeli przynoszą takie wiadomości jak te. My krasnoludy jesteśmy bardzo honorowe, i wyciągamy broń tylko wtedy, jeżeli uczestniczymy w bitwach, lub grozi nam jakieś inne niebezpieczeństwo.
- Chwała bogom! - rzekł z ulgą chłopak. Może jednak już pójdziemy? Bo jeżeli się z stąd nie ruszymy, to zaatakują nas jakieś dzikie zwierzęta, lub co gorsza spóźnimy się na urodziny.
- Prowadź. -powiedział krótko Dwingar. - Nie chcę wiedzieć jak zareagował by na mój widok Thingar, kiedy kiedyś bym do niego przyszedł nie będąc na jego urodzinach...
***
- ... I właśnie tak zostałem pokornym sługą Daremitha. Ta wyprawa nauczyła mnie dwóch rzeczy. Po pierwsze: chcąc czy nie chcąc bogowie są wśród nas i czy się nam to podoba czy nie ingerują w nasze życie kierując naszą historią. Tylko nie liczni mogą kreować własne życie bez żadnych ingerencji z innych stron. To wielkie szczęście jak i odpowiedzialność.
- A ta druga rzecz którą nauczyłeś się? - zapytał z zainteresowaniem chłopiec.
- To...- zaczął z uśmiechem Dwingar. - ... że nie wchodzi się na jedną z najwyższych gór bez asysty przynajmniej kilku pomocników.
- Masz całkowitą rację.
***
- Dlaczego zostałeś służącym u Thingara?
- Z kilku powodów. - Zaczął chłopiec. - Jednym z nich jest to, że w wiosce to właśnie on pomimo wieku jest najbardziej towarzyskim człowiekiem, znaczy się eee... krasnoludem znaczy się. Wiele razy przychodził do mojego domu i rozmawiał ze mną oraz z moimi rodzicami całymi godzinami o wszelkich rzeczach które go trapiły lub też o tym co się dzieje na świecie. Drugim powodem było to, że nie miałem za dużo pieniędzy. - Tu zwiesił głos.- Ale od momentu gdy dla niego pracuję, nie wyobrażam sobie drugiego tak hojnego pracodawcy. Wiesz na czym się tak dorobił?
- Na tym co wszystkie krasnoludy. - powiedział zagadkowo Dwingar.
- Na czym? - domagał się chłopiec.
- Jak już mówiłem wystarczy ruszyć głową. Co najbardziej lubią krasnoludy oprócz picia i wojaczki? Oczywiście, że na kopaniu. - uśmiechnął się Dwingar. Według moich rodziców miał niesamowitego farta, bo trafił na bardzo okazałą żyłę platyny. W krótkim czasie zbił małą fortunę i ustatkował się. Oto cała historia. Jak widzisz krasnoludy są strasznie przedsiębiorcze jak i pracowite.
***
- No i jesteśmy. Radził bym ci Dwingarze pójść od razu do Thingara, aby ułagodzić sytuację, bo jeżeli tego nie zrobisz możliwe, że przez cały dzień nie da ci spokoju. Z pewnością nie zapomniałeś, ale i tak ci przypomnę: jeżeli czegoś potrzebujesz, będę do twojej dyspozycji.
- Będę o tym pamiętał. Do zobaczenia.

____________________________________
Uaktualnienie karty postaci:

Imię i nazwisko:
Dwingar Bouldershoulder
Poziom: 1
XP: 800/1000

Ekwipunek:
- Lekki topór,
- Kolczuga,
- Siedmiodniowa porcja żywności. [za zgodą MG]
- 19 sztuk złota.

Umiejętności:
- kowalstwo, (stopień pierwszy)
- leczenie, (stopień drugi)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Z góry dziękuję za szacowną współpracę z GM''em Maką oraz za utworzenie bardzo... barwnych [?] postaci. Zwłaszcza za jedną.]

Gornax okazał się krasnoludem w czarnej, lśniącej zbroi z adamantu.
- Kim jesteś i co tu robisz? - zapytał, po czym podrapał się w brodę. - Chociaż nie, to denne i głupie... - mruknął. - Wiem, że jesteś demonem i siedzisz w celi, więc oświecenia w tym temacie nie potrzebuję... Ale inaczej. Po co tu w ogóle schodziłeś i kto ci powiedział o naszej kryjówce, bestyjo z otchłani. Mów, albo cię stąd wypuścimy... - to co mówił wydawało się nielogiczne, jednak po chwili wszystko się wyjaśniło - wypuścimy cię nogami do przodu. - dodał, szczerząc się i bawiąc wielkim, runicznym młotem.

*****

- Krasnoludzie... Która odpowiedź wybierasz: wulgarną czy gwarantującą żywot dla obu nas? - zapytał demon
- Jak masz odwagę rzucać wulgary w kogoś kto może cię zabić... To leć wulgarem... A jeśli chcesz żyć, mów normalnie. - powiedział z lekkim uśmieszkiem krasnal
- Rozsądna odpowiedź... Więc by nie pieprzyć zbytnio - szukałem Was.
- Rewelacja. A po co, można wiedzieć?
- Bo wiecie sporo o runach i o tych tajemniczych kamieniach.
- O jej, a ty nie? I co, mamy cię podszkolić? Wiesz, możemy ale nie za darmo.
- Nie chodzi o szkolenie. A raczej nie tylko. Moje źródło powiedziało mi, że znacie wiele o tym bardzo dużo, co może mnie dalej prowadzić do tego całego Andaven.
- To super, co nie Thuran? Może pomożesz gościowi? - zapytał stojącego obok niego
- No, chętnie się zajmę tym ślicznym demonkiem.... - powiedział krasnolud z warkoczykami
- Thuran...
- No co, tak ładnie wygląda, a jest z otchłani, a tamtejszy ogień mnie rozpali! Zobaczysz, szefie...
- Thuran! - ryknął na towarzysza. - Widzisz więc jaką pomoc otrzymasz bez konkretów. Co za źródło i co cię może doprowadzić, mów!
- Moje źródło nie ma tutaj znaczenia. Nawet gdybym powiedziałbym Wam kim on jest i co chce ode mnie i od tych kamulców, nic byście mu nie zrobili. Mieszka za daleko i jest zbyt wpływowy. - odpowiedział spokojnie mag
- Mu, a więc mężczyzna, jedna osoba... Mów dalej. Chyba, że Thuran ci się podoba...
- Tylko nie kłam przed szefem... Wrrraau! - powiedział ''ten dziwny''
- Sam widzisz, że chcę dla ciebie dobrze.
- Gdybyś chciał mojego dobra, kazałbyś mu się odsunąć, bo widok jak robi sobie dobrze, nie należy do najładniejszych. - powiedział zniesmaczony Oxinus
- Co?! Thuran, powstrzymuj się, na bogów! Będziesz mógł się pobawić z gościem, jak będzie niegrzeczny, a teraz odejdź, proszę i oszczędź nam tego widoku...
- Dobrze szefie. - krasnal niechętnie obrócił się na pięcie. - Proszę cię, podenerwuj szefa, a się jeszcze spotkamy... - przesłał pocałunek Oxinusa i odszedł...
- Całe życie z debilami... - mruknął zrezygnowany Gornax, czekając aż demon powie coś więcej o swoim "źródle"
- Przyjemna odmiana... Jak mówiłem już, moje źródło jest ''tajemne'', nic nie możecie mu zrobić i jak sam zauważyłeś to facet. Poza tym chce te kamienie. Po co? Sam chciałbym to wiedzieć, co nie zmienia faktu, że MUSZĘ je dla niego zdobyć.
- No a jeśli nie, to co?
- Nie wiem i wolę nie sprawdzać, zwłaszcza znając możliwości jakie już zademonstrował... Ale my tu pitu pitu, a ręce drętwieją od tych łańcuchów.
- Ta ja cię rozkuję, a ty mnie spalisz jakimś piekielnym ogniem, hola, hola... No i czy dobrze zrozumiałem... Chcesz od nas runów?
- Nie udawaj, że nie wiesz o tym, że Wasze runy, runy mrocznych krasnoludów, nie są szeroko znane i cenione przez outsiderów. Nawet demony o nich słyszały. Runy to już dla interesu własnego, jeśli chcesz biznesowo to potraktować.
- Może dostaniesz jedną albo dwie, ale nie ma nic za darmo... - powiedział cicho, uśmiechając się lekko
- Czyli w odpowiedni sposób odniosłem się do Ciebie - lekki uśmiech - Trochę interesów, trochę wazeliny i kontakty robią się milsze. A propos - Oxinus Gravier jam.
- Zgaduję, że w drugą stronę tak to nie działa... Dobra, co mam zrobić, byście mnie puścili?
- Spodziewałem się jakiegoś strachu w twoich oczach, albo próśb i błagań o inne zadanie, rozczarowałeś mnie demonie... - spochmurniał Gornax, nie udzielając Oxinusowi odpowiedzi
- Dla mnie to nie pierwszyzna. Miewało się różne przygody seksualne... Co nie oznacza, że chciałbym, by parę z nich się powtórzyło.
- Dobra, powiem krótko, jeśli zabijesz wszystkich, którzy znają sekret tunelu, damy ci dwie proste runy.
- Czyli ja, wampirzyca i wszystkie krasnale w tych podziemiach... Coś poza tym? - zakpił sobie Gravier
- Wszystkich oprócz mrocznych krasnoludów. - zastrzegł szybko, słysząc demona - Zabij tę wampirzycę, o której osobiście nie wiem, a oprócz niej dwóch ludzi i minotaura...
- Serio, ale jest uczulony na pieprz Andaveński. Może to ci coś pomoże...
- Skąd Ci ja wezmę pieprz?!... Poza tym coś o lokalizacji celów?
- Dwaj ludzie są w tej wiosce z karczmą. Jeden nazywa się Joe, a drugi też Joe, w wiosce jest jeszcze jeden Joe, więc dla pewności możesz wybić wszystkich. Minotaur jest drwalem w pobliskim lesie. Metodę jego zabójstwa wybierz dowolną.
- Coś wymyślę... A teraz dalsze interesy, jeśli pozwolisz. Co z wiedzą o tych kamulcach z Andaven?
- Po robocie, kochaniutki, po robocie... - słychać było głos z daleka drugiego krasnoluda

*****

Reputacja: -10

Exp:
2800/3000

Umiejętności:
1. Dla wszystkich:
a) wiedza [stopień 1]
b) wyostrzone zmysły [stopień 1]
c) orientacja w terenie [stopień 1]
d) gra w Drumenta [stopień 1]
2. Klasowe:
a) rzucanie zaklęć
b) Szkoła Magii -> Czarna Magia [stopień 1]
3. Rasowe:
a) atakowany przez ludzi w miastach
b) jego domem jest otchłań

Ekwipunek:
1. Kij
2. Szata Maga
3. Podniszczona mapa Eodemu
4. talia kart do Drumenta

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Elminster:
Przybywszy na przyjęcie zastał bardzo dużą grupę ludzi i nie tylko. Miał wrażenie, że w ciasnym domu staruszka zebrała się cała wieść. Thignar, niezwykle zadowolony z widoku rodaka, podbiegł do niego tak szybko, jak tylko mógł.
- Dobrze że jesteś, powiedział. - po czym uderzył młodego krasnoluda otwartą dłonią w twarz - To za to, że musiałem posyłać za tobą posłańca. Żeby własna rodzina spieprzała ode mnie na przyjęciu urodzinowym... Ale nie o tym chciałem, z resztą powiedziałem wszystko twoim rodzicom... A więc, martwi mnie to, że w piwnicy mojego domu spotkałem szkielet! Nie mam pojęcia, skąd się wziął, jesteś kapłanem, czy jakoś tak. Zajmij się nim, proszę. Wiesz, trzymam tam wino i inne alkohole, a jak nie dam ich gościom, będę miał zhańbione imię do końca swych dni... A chyba nie chcesz tego, prawda? - Thignar spojrzał na Dwignara błagalnym spojrzeniem

Ostrzeżenia:
Deedi +2 - (posiada: 3) - wypad
Gandalf +1 (posiada: 1)
Mordrag zrezygnował z gry - czyli wypad
HareQ +1 (posiada: 1)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Przez konspirację, jaka wszędzie panuje (z tym wyjątkiem, że tu nie ma żydów nakłaniających prezydenta do podpisania pokoju z Marsjanami) rolę Verlitynovthei przejmuje P. "Abbey" Arianne. Jaki ze mnie szczęściarz, naprawdę.]

Bard co rusz się oglądał niemiłym wzrokiem na brunetkę, która cały czas za nim chodziła i uśmiechała się co rusz tak robił. Przynajmniej nie mógł narzekać na nudy, gdyż co się zerkał na nią, to do głowy wpadała mu kolejna, innowatorska myśl zabicia jej. Czemu Vic nie załatwił jej biletu w jedną stronę do zaświatów? Po pierwsze: to by było niemiłe. Po drugie: jak zapragnie jedzenie, to kobieta może coś znaleźć, one tak mają. I po trzecie: Vic był tchórzem z natury. Tchórzem z czymś, co wiecznie utrudnia życie, a co nazywa się sumienie.
- Tamta architektura jest ciekawa! - ciszę nagle przerwał głos rozochoconej Very - Wygląda jak styl z zupełnie innej prowincji, z tej w której kiedyś...
- Co ci mówiłem? - zapytał dziwnie miłym głosem bard.
- Co mi mówiłeś?
- STUL PYSK! Jadaczkę, pleptaczkę, ryj, gębę, wpisz co ci się podoba, tylko SIĘ Z A M K N I J!! - krzyknął Vic.
- Musisz panować nad emocjami, wiesz? Znam taką jedną, bardzo dobrą...
- SzhhkkhkKkhkhkH! - bard zamilkł siorpiąc coś sobie pod nosem.
Bądź co bądź, Vic osiągnął zamierzony cel - jego przymusowa towarzyszka przez jakiś czas podróżowała grzecznie i cicho. Mijali tak kolejne, prawie że identyczne alejki, otoczone wysokimi, nadszarpniętymi przez ząb czasu budynkami. Powietrze tutaj jest trochę inne, o mniej przyjemnym zapachu i bardziej duszne. Widoczność nie polepszała ogólnego wrażenia, gdyż cała alejka była spowita we mgle. Jakby nad tym posiedzieć, to zauważy się, że bardowi od dłuższego czasu przychodzi błądzić w dymie. W dodatku teraz było gorzej, przecież nie podróżuje sam.
- Victor! - Vera rzekła.
- Nie nazywaj mnie tak! Cokolwiek powiesz nie mam na to czasu. - bard odburknął.
- Ach. No to przejdę od razu do pytania "skąd pochodzisz?".
- To nieistotne.
- Jak to nieistotne? Istotne w sposób oczywisty! I oczywiście istotne! To powie mi kim jesteś, kim będziesz....
- Jak powiem to SKOŃCZYSZ pieprzyć jak żona goblina?!
- Może.
- Wschodnia prowincja, miasto Thyan. I już.
- Co powiesz o samym mieście?
- COŚ mi obiecałaś!
- Tylko ta informacja...! Podaj, podaj! - Vera stanęła bardowi na drodze i odmówiła dalszej współpracy, póki nie powie więcej.
- Dobra, DOBRA. To miasto leży na pograniczu dwóch prowincji, ale w architekturze widać duży wpływ kultury wschodniej. Większość ludzi tam używa mowy wspólnej, ale zachowują się jak typowi ludzie ze wschodu. Mieszanina kultur, jeśli wolisz tak to nazwać. Nazwa miasta pochodzi od wysokiego, czerwono-listnego drzewa, który rośnie w górach w tamtych rejonach. - opowiadał bard.
- Dużo wiesz o tym. Jesteś skrybą? O! Już wiem, historykiem! - wtrąciła nagle Vera.
- Bardem, a to różnica. A teraz posuń się i daj mi przejść, skończyłem rozmawiać z tobą.
Jakkolwiek dziwne to by się wydawało dla barda, kobieta go posłuchała i większość wędrówki towarzyszyła cisza. Po pewnym czasie wydostali się w krętej alei otoczonej anonimowymi budynkami i ruszyli w stronę miejsca, gdzie podobno można było kupić obsydian. A przynajmniej wydawało im się, że idą w dobrą stronę.

--------
Uaktualnienie karty postaci

Imię
Vic Marks
Poziom: 3
XP: 4550/6000

Ekwipunek
Sztylet
20 szt zł
Lniane odzienie
3-dniowa porcja żywności

Umiejętności
- śpiewanie (st. 2)
- gra na instrumentach muzycznych (st. 1)
- aktorstwo (st. 2)
- szybka nauka (st. 1)
- wyostrzone zmysły (st. 1)
- opowiadanie historii/ballad (st. 1)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Człowiek chwycił kawałek materiału, chwila zadziwienia...
-Do jasnej cholery! Co to jest?! – i nie mówiąc już nic więcej podniósł miecz do góry i zamachnął się nim.
Nie ukrywałem już noża. Instynktownie uchyliłem się przed ostrzem. Na nieszczęście odezwała mi się stara rana. Wycofałem się za jakieś drzewo. Na niebie świecił jedynie księżyc, więc za swoją zasłoną byłem niewidoczny. Do czasu. Brzeszczot zawył. Tylko odruchowa reakcja obroniła mnie przed skróceniem o głowę. Miecz wbił się w korę i napastnik musiał chwilę z nim walczyć by go wydobyć. Zanim to zrobił doskoczyłem i przywarłem do agresora.
Zaczęliśmy szamotać się na ściółce. Człowiek okazał się silnym przeciwnikiem. Złapał mnie obiema rękami za gardziel i próbował udusić. Wiłem się jak ryba wyciągnięta z wody. Przeturlaliśmy się jeszcze parę razy, aż... zlecieliśmy z niewielkiej skarpy. Na moje szczęście wylądowałem na brzuchu rywala. Ucisk na gardle zelżał. Mogłem nie mieć więcej takiej okazji. Dźgnąłem nożem w bok. Złapał się za ranę, lecz zaatakowałem z drugiej strony.
- Zanim umrzesz powiedz prawdziwe imię – Elhan stanowczym głosem zażądał odpowiedzi, która była dla niego bardzo istotna.
- Mo... Mo.. r... draa – skonał.
- Mordrag –zabójca się uśmiechnął. – Bardzo mi miło. Przeszukał ciało. Zainteresował go jedynie mieszek wypchnięty monetami. Po dokonanym rabunku ukrył ciało w liściach i odciął kciuk.
Już tylko musiał ukryć się i odpocząć...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Gdy Dwingar przybył do domu swojego krewniaka, natychmiast poszedł go szukać w domu. Przyjęcie trwało w najlepsze - torty, muzyka i brak wina... Dokładnie brak wina. Nie dzieląc się swoimi spostrzeżeniami, Dwingar podszedł do pana domu. Po krótkiej wymianie zdań, Thingar ponownie zapytał błagalnym tonem:
- No i jak? Załatwisz tego szkieletora? Proszę.
- Nie mów mi, że zaprosiłeś mnie tylko dlatego, że szkielet okupuje twoje zasoby wina. - powiedział z niedowierzaniem Dwingar.
- No oczywiście, że nie! - zaparł się Thingar. Wiesz jak mało krasnoludów mieszka w pobliżu. Wiesz, trochę smutno by było jeżeli nie było by żadnego krewniaka...
- Dobrze! Już dobrze! Zobaczę co da się zrobić! Proszę tylko o chwilę czasu, bo muszę coś zrobić.
- Oczywiście! Cieszę się, że cię wreszcie przekonałem! Na wszelki wypadek posłałem moich ludzi po innego kapłana w oddalonej wiosce, ale cieszę się, że nie będzie potrzebna jego pomoc. Dlaczego masz taką ponurą minę?
- Nigdy nie walczyłem ze szkieletem. - przyznał się Dwingar. - Także chcąc nie chcąc trochę się boje.
- Nie bójta się! - poklepał krasnoluda po ramieniu. Nasz klan przecież jest sławny z powodu naszego szczęścia! Ale miałeś coś zrobić, a jak na razie cały czas patrzysz się na mnie.
- Dlaczego we wszystko wkręciłeś moich rodziców? Ale nie. Nie odpowiadaj tylko wreszcie zamilcz i słuchaj! - spojrzał władczym wzrokiem na krasnoluda. - Ta rzecz którą chcę zrobić, to złożenie ci życzeń! - po tych słowach się uśmiechnął. - Życzę ci zdrowia, dalszego szczęścia, pieniędzy Ci nie życzę bo je masz. Mam nadzieję, że w bliskiej przyszłości spotkasz jakąś odpowiednią krasnoludzką kobietę, która będzie odpowiednia na twoją żonę. A znając Cię, będzie szczęśliwa jak nikt inny na tym świecie.
Ze łzami oczach Thingar, uścisnął krewniaka. Jąkając się powiedział. - Dzięękujję Ciii! Mmożesz nnnie wieeżyć, ale je-jeszcze nikt nie zzłożył mi życzeń. Mam wrażenie, że niektórzy przyśli tylko na darmową wyżerkę.
- Czasami ludzie mają ciekawe rzeczy w zanadrzu. - powiedział to uśmiechając się. Także: Nie chwal dnia przed zachodem słońca! Ale skończmy tą rozmowę i stańmy przed nieuniknionym! Gdzie jest zejście do piwnicy?
- Klapę znajdziesz za schodami. - powiedział ugłaskany już Thingar. - Trzymaj się. - dodał.
- Ależ oczywiście.
Dwingar po krótkim czasie odnalazł klapę w podłodze. Szukał ją jednak kilka minut, ponieważ została przykryta stertami tkanin. Z bliska można było usłyszeć szuranie po podłodze. Tak jak by ktoś patrolował kuchnię. - Raz kozie śmierć . - pomyślał Dwingar i zeszedł do piwnicy. Składała się ona z jednego, dużego pomieszczenia. Była jasno oświetlona, a ściany zbudowane zostały z jasnej cegły. Na ścianach zostały umieszczone przeróżnej wysokości regały na wino. Na samym środku piwnicy stał sprawca wszelkich kłopotów, dzieło magi nekromancji - najprawdziwszy szkielet. Na całe szczęście nie zauważył obecności Dwingara, dlatego on mógł się mu dobrze przyjeżech. Na jego oko miał gdzieś 180 centymetrów, widać było tylko same białe kości, żadnych tkanek czy też mięśni. Dodatkowo przy pasie miał przepasamy mały złoty szczylet To nie jest robota amatora. - pomyślał. Zobaczmy jak zareaguje na moją broń. Jeżeli się obroni, pozostaje mi tylko modlitwa . Natychmiast podbiegł i uderzył swoją bronią w szkielet. On natychmiast wyciągnął broń i sparował atak. Dwingar gorączkowo myślał co teraz zrobić. Pozostało mu tylko jedno - modlitwa. - Dar eara gon dn era petersk! Dar eara gon dn era petersk! Dar eara gon dn era petersk! - po potrójnym wypowiedzeniu tych słów, szkielet zamienił się w kupkę pyłu wraz z jego przecudowną bronią. A ja już myślałem, że te słowa nie zadziałają. Muszę zapamiętać, aby podziękować temu kapłanowi który mi je przekazał. Ale co to? Cholerna klapa się nie otwiera! Na pomoc!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Oxinus wspinał się powoli po drabince do miejsca, gdzie powinna być klapa w karczmie.
Łatwiejsza część za mną pomyślał Teraz ubić kilku frajerów i pomyśleć, co zrobić z Lucillą. Zabić jej nie chcę, więc może mi się ją jakoś uda namówić na wyjazd czy na coś... Mam nadzieję, że mi się to uda zanim zacznie chłeptać moją krew.
Demon był już na szczycie drabinki, ale zatrzymał, by zdecydować, od czego zacząć.
Hm... Chyba najpierw poszukam tego minotaura i spróbuję go jakoś wyeliminować. Jeśli go załatwię, to z resztą będzie łatwo. Tylko skąd załatwić pieprz andaveński?
Demon zaczął powoli otwierać klapę, by obejrzeć, czy kogos nie ma w kuchni. W dalekim kącie, tuż koło wyjście do sali biesiadnej z gospodarzem, leżał pijany ochroniarz i przytulał się do czegoś... co wyglądało na zbitego ze sobą pingwina i kangura [bez jednego oka nota bene]. Demon zaczął ostrożnie podkradać się do niego. Blisko dryblasa było słuchać ciche słowa wydobywające się z jego ust:
- Nie... nie... nie zjem kolejnej napoleonki z Twojego pępka skarbie... nie...
Z sali dobiegały głośne wrzawy, więc mag zaryzykował posunięcie.
- Ty! Grubasie! - powiedział na pół głos Oxinus
- Co?!... - powiedział ochroniarz otwierając jedno oko
- Ty, jestem Dziadek Sen. Pomogę Ci z Twoim koszmarnym snem...
- Słyszałem o Tobie! Szef mówił, że Ty nie istniejesz, ale ja i tak wierzyłem w Ciebie!
- Miło z Twojej strony... Jeśli powiesz mi, gdzie trzymacie... no bo ja wiem... pieprz andaveński, to sen się zmieni na lepszy. Obiecuję.
- Nie będzie napoleonki? Będzie kremówka?
- Tak.
- W tamtej szafce - pokazał grubas szafkę obok okna - Trochę chyba zostało, gdy robiłem spaghetti i...
- Tak, tak, dzięki, a teraz idź spać.
- Dobra... - i przymknął z powrotem oczy
Gravier podszedł do szafki, po czym płomieniem z palca zaczął oświetlać przyprawy znajdujące siew środku. W końcu znalazł pojemnik z małą ilością pieprzu.
Będzie musiało wystarczyć pomyślał Gravier wyskakując przez okno

***

Grubas leżał jeszcze w kącie przez kilkanaście minut w kącie, gdy w końcu uchylił powiekę i powiedział na głos.
- Dziadku Śnie! A napoleonka nie chce sobie pójść!

***

Demon wychodził z wioski zastanawiając się, gdzie może znajdować się chata tego minotaura. Jeśli pamięć go nie zawodziła, widział jakieś domostwo, idąc za Lucillą przez las. Skierował się w kierunku starej buczyny, próbując sobie przypomnieć dokładnie ich trasę przez las. Przez kilka godzin błądził po lesie. Największą trudność sprawiało odnajdywanie drogi po ciemku, bez żadnego oświetlenia, czy bez Księżyca. W końcu jednak ujrzał światło pochodni za jednym z pagórków. Wspiął się na niego i kucnął za kępką ostrokrzewu, by przyjrzeć się okolicy.
Nosz ku... przeklął pod nosem demon To tylko tartak. Tutaj chyba nie znajdę minotaura. Ciekawe jednak dlaczego tak późno pracują.
Mag zaczął się czołgać do jednej z chat wokół tartaku, starając się unikać gospodarzy. Pod oknem usłyszał czyjeś głosy.
- Kibel! Czemu musimy tak długo tutaj siedzieć?
- Nazywam się Kyriusz Ibel, a nie ''Kibel'' krasnoludzie! Ile razy mam Ci to tłumaczyć?
- Dobra, dobra szefie. Ale wytłumacz mi, po co tutaj pracujemy po godzinach?
- Mówiłem już. Mamy specjalne zamówienie. Ciesz się, że nie musimy sami latać po drewno, tylko wyręcza nas Yrok. Właśnie o wilku mowa. Chyba przywiózł kolejne pnie.
Demon wyjrzał za chatę, by ujrzeć przybyszów z dostawą drewna... Ku zdziwieniu Oxinusa ''oni'' okazali się ''nim''. Okazało się, że nie jaki Yrok to minotaur, który wiezie na wielkiej drewnianej plandece kilka pni drzew.
- Ibel! - wrzasnął minotaur - Yrok przywozi drewno Tobie.
- Dzięki! Ustaw w tartaku. Zaraz się weźmiemy do roboty.
Lepszej okazji nie będę miał uznał mag i szybciutko zaczął skradać się w kierunku tartaku. Prześlizgiwał się jak najostrożniej umiał, aż w końcu był za drewnem, które rzucił Yrok. Po chwili wszedł szef z robotnikami i właczył podest z ruchomymi bloczkami kierujący drewno na piłę.
- Yrok, kładź po kolei. Jak skończysz, pójdziesz po kolejną dostawę.
Minotaur posłusznie zaczął brać drewno. Gravier nie tracąc okazji, przebiegł na około i skrył się pod podestem.
Oby się udało powiedział w duchu mag
Wyciągnął pieprz i rzucił w górę. Pieprz ostentacyjnie rozsypał się w powietrzu tuż przed twarzą bestii, która zaczęła niemiłosiernie kaszleć i kichać. Krasnolud, który wcześniej rozmawiał z szefem, spojrzał na minotaura, jak na coś, co miało wypluć płuca.
- Co mu jest? - zapytał niespokojnie
Minotaur zaczął przechylać się na boki. Widać było, że ledwo może się utrzymać na nogach. Oxinus chcąc skończyć, a raczej naprawdę zacząć jego cierpienia, strzelił mu w lewą stopę Magicznym Pociskiem. Efektem tego był przeraźliwy wrzask Yroka, przewalenie się na podest, w tle lekkie krasnoludzie ''O kur..!'' i dźwięk ciętego mięsa przez piłę.

***

Oxinus odbiegał szybko od tartaku, licząc by nikt nie wpadł na pomysł, szukania sprawcy. Kawałek dalej usłyszał tylko głos krasnoluda:
- A ja wiedziałem! A ja wiedziałem, kur**, że te wióry kiedyś mu zaszkodzą!

***

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Teren się zaczyna zmieniać. Coraz bardziej sucha trawa wypełnia przestrzenie pomiędzy coraz rzadszymi drzewami. O kryjówkę pośród cieni na prawdę trudno. Trzeba być pośród nich. Tylko jak to zrobić? Jako kto? Hmm... Piaski nie są dla mnie problemem. Poza tym mam oznaczenia zwiadowcy... Zatem za taką osobę się podam. Dobrze będzie podejśc od strony pustyni. Oby uwierzyli...

***

Zakapturzona postać podchodzi w stronę obozu. Jeden ze strażników decyduje się na wykonanie swoich mimo upału.
- Stój, kimkolwiek jesteś!
- Zaprowadź mnie do przywódcy.
Podwójny głos tajemniczej istoty zaniepokoił żołnierza. Mimo to miał odwagę zadawać pytania.
- Kim jesteś?
- Nie ważne. Prowadź.
- Czekaj! Skąd masz te oznaczenia?
- Przydzielono mi. Prowadź do przywódcy.
- Skoro tak, to jak się nazywa?
- Nie wiem. Zapłacono za dołączenie do oddziału z tymi oznaczeniami. W tym miejscu. Tylko czas się nie zgadza, ale tak bywa.
Strażnik dał znać reszcie, by podejszli.
- To brzmi podejrzanie. W takim razie musimy zaprowadzić cię do przywódcy. Nie próbuj żadnych sztuczek.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zabójca jednak zdał sobie sprawę, że bez lepszej broni przeżycie w lesie, nieopodal karawany. Jak na razie jedna osoba wiedziała o jego istnieniu. Lecz może szybko się to zmienić.
Elf znajdował się w tej chwili pod niewielką skarpą. Wdrapywanie się na nią po ciemku wyszło mu niezbyt zgrabnie. Postanowił zatem ją okrążyć. Gdy w końcu szczęśliwym trafem znalazł się na górze, spróbował przypomnieć sobie, w którym miejscu rozpoczęła się ostatnia rozmowa. Mniej więcej powrócił tam i klęknął. Począł wodzić rękoma po ziemi. Aż natrafił na ostry, metalowy przedmiot. Obok niego leżał drewniany. Elhan uśmiechnął się w duchu. Znalazł swoją zgubę.
Podczas zakładania broni usłyszał szelest. Nie ruszał się. Szelest znowu się powtórzył. Dobiegał z krzaków nie opodal. Elhan nie widział co to jest, ale wiedział, że jest bardzo blisko...

[W najbliższym poście postaram się uaktualnić kartę postać]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Przepraszam za to, mam nadzieję, lekkie opóźnienie, ale cóż... szkoła ;P Swoją drogą widzę, że nie mam prawie wcale wtrąceń do pisania, choć czekają mnie dwa dialogi - morze i shadowtear, więc proszę tą dwójkę o kontakt na gg w najbliższym czasie. W razie rezygnacji z gry z powodu szkoły lub innego, informujcie mnie o tym, abym nie czekał nie wiadomo na co. Kilka osób jest blisko kolejnego ostrzeżenia. Mam nadzieję, że napiszą coś do środy, bo wtedy ostatecznie wlepiam kolejne warny.]

Elminster:

- Zamknięte, co? Wybacz, ale to sprawka prostego zaklęcia - Dwignar usłyszał mrożący krew w żyłach głos tuż za swoimi plecami. Ujrzał uśmiechniętego dentara w czarnym płaszczu. Otaczała go magiczna osłona, więc nie istniała możliwość zadania ciosu tej anemicznej, lecz niezwykle uzdolnionej magicznie istocie. Koło niego stała trójka dzierżących tasaki zombich, patrząc bezmyślnie na krasnoluda.
- Zapewne dziwisz się, skąd się tu wziąłem... No cóż, pokażę ci. - wskazał ścianę z jasnej cegły i pstryknął palcami. Jeden z zombich podszedł do ceglanego muru i nacisnął nań, odsłaniając przejście do podziemnego tunelu. - Ty pójdziesz ze mną. - rzekł nekromanta, zwracając się do Dwignara, wykonując magiczne gesty i kierując się w stronę tunelu. Krasnolud chcąc nie chcąc podążył za nim. - A wy - zwrócił się do zombich - zróbcie zamęt nam na górze... - więcej już nie usłyszał. Kapłana opuściła resztka świadomości. Nieświadomy niczego, niczym kolejny zombi służący nekromancie, poszedł z czarnym magiem w głąb tunelu.



Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bard czuł się o niebo lepiej niż jakiś czas temu, lecz ciągle mu trochę doskwierał ból w nodze i krzyżu, a mag pędził niemiłosiernie szybko.
- Ej, poczekaj...- Rohael zatrzymał się, by złapać oddech. Nie przeszli daleko, a on już dostał zadyszki. To mógł spowodować sam ból, ale bardowi jednak wydawało się że to przez ten wywar. Po wypiciu takich mikstur zazwyczaj się długo wypoczywa. Po chwili elf mógł już mówić.- Zwolnij trochę... Nie dam rady tak iść. A poza tym... Gdzie my w ogóle zmierzamy?
- Na dół. Tam pod spodem siedzi sobie szefcio, nie wiem czy widzisz, ale jakieś dwie mile przed nami, za tymi budynkami nasi krasnoludzcy goście wracają, by złożyć meldunek z wizyty u nas swojemu szefowi. Wystarczy, że ja widzę. Zobaczymy gdzie wejdą i pójdziemy za nimi. Zwolnić mogę, ale bez przesady, nawet po zaklęciu magicznego oka mam zasięg widzenia MAKSYMALNIE do trzech mil.
- Nooo... Dobra. To idźmy. A tak an marginesie- dla kogo pracujesz?
- Sam. No, jeśli mój towarzysz jest już po przemianie... Dwa dni temu go zabrali...
- Uratujemy.
- Może...Hmm... Widzisz to?- Bard wskazał palcem kierunek w którym szli.
- Zależy o czym mówisz. - odparł
- A nie... To tylko drzewo...
- No to widzę je.
- Myślałem że to wielki krasnolud, który... No nieważne...
- Cudów nie ma. - roześmiał się szczerze słysząc słowa barda.
Elf żachnął się- Ile jeszcze tej drogi?
- Trochę. Jak nie będziesz marudzić to zleci... Pośpiewaj coś, rozbaw jakąś anegdotą... Podnieś nam morale, kurde! W końcu jesteś bardem, czyli to twój zakichany zawód.
-A idź ty. Siedzę w tym ile? Miesiąc? Już mi się znudziło... Nie, no, może nie znudziło, bo na nudę nie mogę narzekać, odkąd znalazłem tego kamienia. Ale ja chcę sobie usiąść, poopowiadać ludziom historyjki przy piwie... Nie no! Ja nawet nie mam historyjek... Oprócz tej... Ał, ręka mnie boli...
- No to poczekamy chwilkę, bo już mam miejsce, w którym krasnoludy zeszły w dół. Jeszcze niecałe półtorej mili i będziemy na miejscu.
Bard szedł i szedł. Po jakimś czasie w trakcie marszu zaczął sprawdzać sprzęt. Jakimś cudem... Może nie cudem... Cudem było to że przeżył... W każdym razie jakoś udało mu się uchronić łuk i strzały przed zniszczeniem... No, może poza jedną, którą złamał w gniewie po nieudanej próbie samobójczej. Jedzenie było pogniecione. Nagle zauważył że jest głodny. Już miał sobie wziąć, lecz nagle towarzysz go zatrzymał.- Co do...
- Schodzimy. Pomódl się do tego na górze, w kogo wierzysz i wchodź pierwszy.
Bard spojrzał w górę i splunął, co nie nie było dobrym pomysłem, bo zaraz zadziałała grawitacja sprawiając że ślina spadła na oko barda. Ten zaklął i starł plamę z oka, po czym wszedł.

Uaktualnienie karty

Imię: Rohael "Tassu"
Poziom: 2
XP:1650

Ekwipunek:

Krótki łuk
Krótki miecz
Zbroja skórzana
19 strzał
Jednodniowa porcja żywności
1 ziemniak
9 sztuk złota
Pusty pierścień

Umiejętności:
Rasowe: skradanie się (st.2)
Klasowe:
śpiewanie (st.2)
gra na instrumentach muzycznych (st.1)
aktorstwo (st.1)
opowiadanie historii/ballad (st.1)
Dla wszystkich:
wyostrzone zmysły (st.1)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Na wstępnie chcę zaznaczyć, że w rolę nekromanty Xarimira wcielił się Maka. Dziękuje mu także za ogromną dawkę humoru, którą przekazał swojej wykreowanej postaci. Ale do rzeczy...]

Odzyskał świadomość w bardzo eleganckiej, bogato wyposażonej komnacie. Przed nim stał wychudzony mag, uśmiechając się zza denerwującej krasnala, a chroniącej nekromantę magicznej bariery...
- A więc już jesteś z nami... Wybacz, że cię zniewoliłem wtedy za pomocą magii, ale przyznasz, że sam byś ze mną nie tutaj nie poszedł...
- Tak. Przyznaję. - powiedział hardo Dwingar. - Mogę coś powiedzieć? Tak? No wiesz, kultura nakazuje przedstawienie się. Ty z pewnością znasz me imię.
- Nie. Czekałem, kto pierwszy zlezie z góry do szkieleta... Ja jestem Xarimir, jeśli ci na tym zależy. A ty?
- Hę? No więc po co to wszystko? Jakieś porachunki? Ale zapominam drogi Xarimirze o twojej nad wymiar gościnności. Nazywam się Dwingar. Pokorny sługa Daremitha.
- Kapłan... niech to szlag... - warknął nekromanta - Bo widzisz, ja, jak każdy mag, któremu mało jest tej mocy, jaką ma, chce osiągnąć coś nowego... Chcę podbić świat za pomocą nowych nieumarłych, stworzonych na bazie ciebie...
- Zaraz! Nic nie mów! Chcesz mnie zabić a potem zrobić ze mnie nieumarłego sługę? - Dwingar uśmiechnął się szeroko i nagle... - Ha! Ha! Ha! Ha! Nie no! Znowu? Czy nie możesz wymyślić czegoś innego? Takie sposoby stosowano nie raz nie dwa. No wiesz mógł byś poczytać trochę ksiąg...
- Nie, widzisz, te metody były dziełem zwykłych szaleńców, ja jestem w przeciwieństwie do nich niezwykły i oryginalny... wymyśliłem coś innego...
- No tak. Coś innego a tak na prawdę coś starego. Rozumiem...
- Nie, nie, nie... Wiesz, co to jest esencja eteryczności? - nie czekając na odpowiedź krasnala podetknął mu zielonkawą miksturę pod nos mówiąc - TO jest esencja eteryczności... Wystarczy, że ją wypijesz, a staniesz się cienistym krasnoludem. W każdym razie czymś podobnym, to robocza nazwa jest... Utracisz to, co czyniło cię żywym a zyskasz siłę i wielką moc! Jak ci pasuje taka propozycja?
- Czy mi się wydaje, czy ty naprawdę jesteś tak durny Xarimirze? - powiedział ze łzami w oczach Dwingar wciąż walcząc z napadam śmiechu. - Też mi coś! Cienisty krasnolud! Myślisz, że to się przyjmie? No pomyśl! Idąc dalszą drogą, to stworzył byś cienistego elfa czy demona. Na prawdę: powinieneś popracować nad tą nazwą. Ona jest taka.. Niewydarzona, że się ośmielę tak powiedzieć.
- To wymyśl coś lepszego - parsknął gniewnie - Jak się nie podoba, to mogę zrobić z ciebie nieumarłego tradycyjną metodą, ale wiedz, że nie zachowasz wtedy wolnej woli...
- A czy ty myślisz, że jeżeli wypiję ten ekstrakt, to zachowam własną wolę? - spytał z niedowierzaniem Dwingar. - Czy masz księgę "Daver orthe"? Każdy nekromanta powinien ją mieć. Bądź tak łaskaw, i przynieś mi ją, oraz otwórz na stronie 795. Pokażę Ci coś.
- A szkielety żyją... - prychnął. - Ja wiem lepiej. Częściowo zachowasz. - odparł.
- No ale jesteś! Otwórz tą księgę. - Na pewno słowa zawarte w niej pomogą Ci poszerzyć władzę. A wiedz, że tylko kapłan może odczytać i odszyfrować te stare runy. A gdy będę tym "cienistym krasnoludem" jak to powiedziałeś, z pewnością stracę moc.
- Tu babcia koszyk nosiła... - mruknął nekromanta pokazując krasnoludowi Międzynarodowy Gest Pokoju i Pojednania - Nie będziesz mi mówił jak ulepszyć doskonałe. Rozumiemy się? Albo wchodzisz w grę bez wymądrzania się księgą, albo cię zabijam, co wybierasz?
- No wiesz. - mruknął mocno już przestraszony Dwingar. - Albo Ci będę służył świadomie albo i nie? No to wybieram śmierć. Bo widzisz, takiego pana żadna rozumna istota nie wybrała by samowolnie...
- Hej, hej, hej chwila... Powiedz mi co ci się we mnie nie podoba...
- Mam wymieniać od początku?
- Mów wszystko...
- No to zaczynam. - rzekł powoli Dwingar patrząc uważnie na nekromantę. - Powiedz mi, czy byłeś kiedyś u fryzjera? Siwe, długie włosy są już niemodne. Nie wychodziłeś na światło dzienne? A o twarzy to już nie będę mówił, wygląda jak byś dostał kilkoma czarami prosto w twarz...
- Nie wygląd czyni dentara, żaden wygląd nie jest doskonały... W przeciwieństwie do mojego umysłu i mych planów! Nieważne, co mi wytkniesz w projekcie cienistego krasnoluda, wiem, że mi zazdrościsz... Z jakiego innego powodu poruszałbyś kwestię wyglądu? Ty też nie jesteś przystojny, brodaty kurduplu.
- Ale ten brodaty kurdupel z pewnością rozwalił by cię w szachy! - odkrzyknął Dwingar.
- Co powiedziałeś? - zapytał kpiąco.
- Że przegrał byś ze mną w szachy nawet wtedy kiedy miał bym zawiązane oczy. - To powiedziawszy Dwingar zaśmiał się prosto w twarz nekromanty.
- A chcesz się przekonać? Robimy zakład. Jak wygram z tobą w szachy, będę mógł cię torturować nie zabijając przez sto lat, a jak ty wygrasz, puszczam cię wolno, stoi?
- No niech Ci będzie. Ale bez oszustw ani czarów. Zgoda?
- Zgoda, jedyny czar przywoła szachownicę.
- Więc postanowione. Dawaj tą szachownicę. Jednak od razu mówię, że biorę białe pionki bo czarne pasują do nekromantów...
- A więc dobrze... - mruknął mag, przywołując planszę i pionki - Pokaż, co umiesz...
Dwingar spojrzał na szachownicę. Stworzona ona była z ciemnego, dębowego drewna ozdobionego mieszanką starożytnych run i kamieni szlachetnych. - Z pewnością ukradł. - pomyślał Dwingar. - Koń na E5! - krzyknął nagle krasnolud. I zaczęli grać. Z początku przegrywał Xarimir, jednak gdy krasnolud stracił swoją królową, szale zwycięstwa się odwróciły. Nekromanta wykonał bardzo niebezpieczny manewr „Żelaznej Kurtyny” który połączył z „Manewrem Pethrecka”. Krasnolud ostatecznie przegrał:
- A więc przegrałeś... Czyli co, torturujemy mądralę? - zapytał z błyskiem w oku.
- I co mam teraz zrobić? Daremithu! Pomóż swemu słudze! - krzyknął w duchu Dwingar. - Zrób to jeżeli uważasz to za słuszne. - powiedział teraz głośno krasnolud.
- Czyżbyś wzywał boga? Uwierz mi, on nie zwraca na ciebie uwagi. Co innego ja, przecież już sam się przekonałeś, że mój umysł jest jednym z największych na świecie...
- Czekaj, czekaj! - powiedział nagle Dwingar. - Powiedz mi tylko jedno: z skąd wiesz, że modliłem się do mojego boga?
- Lata praktyki. Nie każdy dentar to umie, ale nam to przychodzi łatwiej. To jak? Spróbujesz mnie jeszcze jakoś przekonać, że stuletnie tortury to nie jest dobry pomysł?
- A czy mi się tylko wydaje, że czytanie w myślach jest formą oszukiwania? No wiesz: bardzo by Ci to pomogło podczas naszej gry...
- A nie pamiętasz moich słów? - spytał się lekko zirytowany Dwingar.- Uwaga, słuchaj bo cytuję: Ale bez oszustw ani czarów. Zgoda? A ty na to: Zgoda, jedyny czar przywoła szachownicę. No więc ja bym czytanie w myślach podpiął pod te oszustwa. Nie wiem jak ty. - powiedział krasnolud wyraźnie ucieszony ze swojej pamięci.
- Wiem, ale nie czytałem ci w myślach podczas gry, możesz mi to udowodnić?
- A możesz mi udowodnić, że nie czytałeś? Proponował bym jakiś inny sposób rozwiązania sporu. Nie wiem, może pojedynek na magię? Ale nie. Z pewnością się boisz...
- Mam cię męczyć przez wieczność? Nie wierzysz w moją moc, nie wierzysz w moją uczciwość, nie wierzysz w umiejętności magiczne, dorzucam ci dodatkowe 25 lat do tortur. - mruknął gniewnie, podchodząc do stołu alchemicznego, gdzie, cały czas otoczony magiczną barierą zabrał się za przygotowywanie magicznych odczynników niezbędnych do zaklęcia tortur - Tylko nie próbuj się nigdzie wybierać, drzwi strzeże potężna pułapka ogniowa...
- Wybacz mistrzu. - powiedział Dwingar, ponieważ wymyślił nowy plan ucieczki od nekromanty. - To się już nigdy nie powtórzy.
- Masz rację, przecież nie mogę pozwolić sobie na taką impertynencję, już nikt nigdy nie podważy mojej potęgi... Chociaż dobrze, że uświadomiłeś sobie, kto tu jest mistrzem.
- Uświadomiłem sobie po prostu, że jeżeli mam być twoim niewolnikiem, powinienem zachowywać się dobrze wobec ciebie panie. Czyż nie? - Gdy Dwingar spojrzał na pracującego nekromantę spytał. - Czy pomóc Ci w czymś mistrzu?
- Czy ja śnię, czy tobie wizyta tutaj dziwnie wpływa na mózg... - zaniepokoił się mag, zerkając niepewnie na Dwignara.
- Ależ z skąd! - zaprzeczył Dwingar. Jeżeli mam u ciebie służyć, to chcę żyć z tobą w przyjaźni panie. - odparł łagodnie krasnolud.
- A jeśli mam cię męczyć przez 100 lat? - zapytał podejrzliwie.
- No jestem krasnoludem, co nie? 100 lat to nie dużo dla naszej rasy. - powiedział cierpko Dwingar. - Czy mam wrócić do poprzedniego stanu? Jeżeli chcesz mogę to zrobić.
- A powiedz mi SZCZERZE, co sądzisz o mnie, mającym cię lekko niewolić jako cienistego krasnoluda i czy to jest to samo, co myślałbyś o mnie, gdybym jednak zdecydował się na tortury...
- Jeżeli miał byś mnie zniewolić jako cienistego krasnoluda, musiał bym się bronić. Zrozum: w naszych obyczajach, tym kim jesteśmy jest dla nas bardzo cenne i nigdy się to nie zmieni. A jeżeli chodzi Ci mistrzu o tortury, to wiedz, że my krasnolud umiemy znosić długotrwały ból, lecz uznał bym Cię panie za dentara którego tylko i wyłącznie obchodzi ból który będziesz mi zadawał. - Gdy Dwingar skończył swój wywód usiadł na krześle zmęczony długotrwałą rozmową z nekromantą.
- A nie uważasz na przykład, że byłbym zbyt okrutny, torturując cię, czy też miłosierny, że tylko 100 lat? - zapytał cicho.
- Sam nie wiem. - szepnął krasnolud. - Z pewnością zadał byś mi wiele straszliwego bólu...
- Szczerze, mów, zależy mi na tej odpowiedzi...
- Był byś okrutny. Nie! Był byś po prostu ZŁY. - powiedział głośno Dwingar.
- A jakbym cię wypuścił, nie byłbym głupi?
- A dlaczego miał byś? Dlatego, że mnie wypuściłeś? - rzekł krasnolud.
- No tak, byłeś dla mnie niemiły przed partią szachów, teraz, przerażony przed wizją strasznych mąk nagle się zmieniłeś, więc jakbym ci uległ, byłbym głupi, czyż nie?
- Powiedział bym, że raczej niezmiernie mądry. Mam nadzieję, że w przyszłych latach będę bardziej znaną osobistością. I wyobraź sobie teraz to: głupi krasnolud "uciekł" od straszliwego nekromanty imieniem Xarimir, który jest mistrzem perswazji, szachów, tortur i umie czytać w myślach...
- Oczywiście, że tak. Pomyśl tylko: największy nekromanta w historii. Dentar który zmroził krew w żyłach wielkiego herosa.
- Hola, hola... Kim ty jesteś? Wielkim herosem, jakoś cię nie znam...
- No nie dokładnie o to mi chodziło. - rzekł krasnolud. - Słuchaj: jak dobrze wiesz jestem poszukiwaczem przygód. Szukamy okazji do zarobku czy też czasami sami pomagamy z własnej niewymuszonej woli. A jak dobrze wiesz z ksiąg, nasze imiona, choć nawet skalane złymi uczynkami, są na zawsze zapisane w historii.
- Eee tam, sam nie wiem. Cienisty krasnolud jakoś bardziej mnie przekonuje...
- Ja oczywiście nie nalegam. To TY tu jesteś panem. Choć zważ, że będę miał dług u ciebie...
- Ja jestem panem, w końcu to zauważyłeś, lecz co taki krasnolud jak ty, może mi mieć do zaoferowania w ramach spłacenia długu.
- Sam nie wiem. Zaoferowałem Ci, że będę miał u ciebie dług, a to oznacza różne rzeczy które będziesz tylko chciał.
- Trzymam cię za słowo, Dwignarze... Teraz idź stąd. Kiedy zechcę aby dług został spłacony, zostaniesz tu przywołany i wtedy nie będziesz miał do dyspozycji żadnych sztuczek... - spojrzał na krasnala - Zmykaj, póki nie zmienię zdania.
- Jak sobie życzysz. - powiedział Dwingar.- Powiedz mi ino czy kiedy kazałeś zombie po rozrabiać na górze, to oznacza, że mają tylko nastraszyć gości? - Tu zwiesił głos.- Czy może też coś gorszego?
- Mają wolną rękę. Mogą zrobić tam rzeź, ale równie dobrze mogą urządzać sobie zapasy w kisielu... Teraz idź już... - warknął.
- Żegnaj. - powiedział cicho Dwinagr.
Niedługo potem krasnolud znalazł właz na powierzchnię. Gdy wyszedł na dwór, okazało się, że z niedalekiego wzgórza widać wioskę w której mieszkał Thingar. Nad nią unosiła się cienka, czarna smużka dymu. - Mam nadzieję, że ten dym unosi się z kominów, a nie z domów. - pomyślał Dwingar i natychmiast pobiegł w stronę wioski. Po 10 minutach wszedł do miejscowości. To co zobaczył kapłan nie napawało optymizmem: połamane krzesła, wyrwane drzwi i inne przedmioty leżały na środku wsi ułożone w stos który płonął. Na samej górze można było zauważyć dwóch zombie których wysłał Xarimir aby się „zabawiły”. - Dzięki bogom, że dym nie pochodził od domów. - powiedział Dwingar. Nagle jedna postać z długą brodą podeszła do Dwingara. Mogła być to tylko jedna osoba: Thingar.
- Witaj chłopcze! - krzyknął. - A ja już myślałem, że umyłeś się z tej imprezy. Bo widzisz: niedługo po naszej rozmowie zniknąłeś, a po półgodzinie z piwnicy wyszła para zombie. Trochę po rozrabiała. - tu wskazał ręką na stos.- Ale na szczęście nikogo nie zabiła. Szybko potem mój sługa wybiegł z dworu; zebrał kilkunastu chłopów i razem ze mną załatwiliśmy tych o tutaj. Czy mi się wydaje, czy ty coś o tej sprawie wiesz? Opowiadaj. - Nalegał Thingar.
- To długo nie potrwa. - powiedział Dwingar. - więc słuchaj uważnie...
I zrelacjonował całą swoją rozmowę z Xarimirem, nie pomijając nawet przysięgi dzięki której się uwolnił. Powiedział także dlaczego w piwnicy krasnoluda pojawił się szkielet. Gdy skończył Thingar miał bardzo zatroskaną minę:
- W tym wypadku dobrze zrobiłeś. Ale na przyszłość pamiętaj, że ta przysięga może kiedyś się na tobie zemścić. Ale dość już tej gadki. Przecież się chwiejesz na nogach! Choć za mną. Z pewnością znajdzie się gdzieś dla ciebie nietknięte łóżko i trochę strawy...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Tokkarian:
Wchodząc do podziemi miasta, do jego nosa uderzył mocny zapach piwa... Z oddali dobiegały go beztroskie śmiechy i beknięcia. Oznaczać to mogło jedno... Część krasnoludów dostała wypłatę, lub obchodzili jakieś ważne dla nich święto, co zdarzało się średnio co trzeci dzień.
- To nam tylko ułatwi robotę, posłużysz jako mięso armatnie, nie martw się, ich ciosy nie będą zbyt celne, a z powodu wyższego stanu upojenia mogą mieć też problemy z dogonieniem cię, mimo to miej się na baczności... - nim Rohael zdążył się o cokolwiek zapytać, mag wepchnął go do izby pełnej pijanych brodaczy, samemu umykając w jakiś boczny korytarz, w każdym razie tak mu się zdawało... Bo tu nie ma bocznych korytarzy. Bard mógł tylko usłyszeć jego krzyk.
- Ej, macie tu elfa! - słysząc to, dziesiątki pijanych krasnali sięgnęło po swój oręż i wrzeszcząc różne przekleństwa, pognało w stronę biednego śpiewaka.

Szybka lista graczy:
Redin
Elminster
Shadowtear
Przedlack
Tokkarian
Cedricek
Morze

W RAZIE REZYGNACJI PROSZĘ O SZYBKIE POWIADOMIENIE MNIE, KIEDY LICZBA GRACZY SPADNIE PONIŻEJ 5, ZAWIESIMY OGIEŃ!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dowódca oddziału widząc z jednej strony dziwną, a zarazem podającą się nie bezpodstawnie za zwiadowcę zmieszał się lekko, ale nie zbiło go to z tropu. Stanowczym krokiem podszedł bliżej nieznajomego, zmierzył go wzrokiem i zapytał.
- Podajesz się za zwiadowcę, czyż nie?
- W końcu któż inny mógłby dotrzeć do was tak późno zauważony
- Logicznie myślisz, ale jesteśmy coraz bliżej terenów wroga, który ma do dyspozycji runy - broń której nie znamy. Skąd mam wiedzieć, że to on cię nie przysłał? Możesz mi w tej chwili dać dowód potwierdzający twe intencje?
- Nie mam dowodów. Ale zastanów się, czy możesz pozwolić sobie na luksus #tu głos dzieli się na wiele# odmowy/odrzucenia/podejrzeń/wątpliwości?
- Kim jesteś? - zapytał się szczerze zaskoczony - Jeśli jesteś jakimś wytworem runów, to wiedz, że się nie boimy... - dźgnął palcem intruza
- Kim jestem? Nazwij mnie jak chcesz, ale to i tak nie będzie prawidłowe określenie. Reszta... chyba nie jest ci potrzebna.
- Chyba, bo nie wiem czy wiesz, ale to ja mogę cię zabić... - na te słowa trzech stojących najbliżej dziwnej istoty żołnierzy postąpiło krok na przód, przystawiając doń ostrza swych mieczy - Więc jak, jesteś z nami czy przeciwko nam. Tylko od tego zależy czy podrózujesz z nami, czy jesteś martwy... - warknął
- Wiedz, że nie jestem twoim wrogiem. Zdaje sobie sprawę, jakim wyzwaniem dla pojedyńczej istoty musiało by być pokonanie tych wojsk.
- Nie służysz też tym nadętym brodaczom ani jaszczurkom? - zapytał cicho - Mówię oczywiście o krasnoludach, pradawnych krasnoludach i jaszczuroludziach... Jak mi przyżeczesz na swoje życie, uwierzę ci i pozwolę być tym, za kogo się podajesz.
- Być tym za kogo się podaję... Ale stwierdzenie... Nieważne. Nie jestem sługą ani krasnoludów, ani jaszczurów. Jeśli chodzi o przysięgę na życie... Nie wierz w przysięgi osób, których prawdziwe oblicza są przed tobą ukryte.
- Dobra, odejdź stąd i rób swoją robotę jako zwiadowcy, ale wiedz, że w razie jakbyś robił coś podejrzanego, moi żołnierze mają przyzwolenie przebić cię na wylot. Jasne?
- Oczywiście. W końcu każdy może wbić nóż w plecy.
- Szczególnie tobie. - odparł dowódca - Nie lubię niewiadomych w zespole... - dodał. - Teraz idź już i pełnij funkcję zwiadowcy. Kto wie, może dostaniesz jakąś nagrodę, jak odkryjesz coś ciekawego...
- Życzę powodzenia. Nawet najlepszych można złamać, jeśli im tego zabraknie - powiedziała tajemnicza istota odwracając się w stronę wyjścia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Bum.]
[Większe bum.]
[Zajewielkie bum.]
[Wszystkie papiery mam w porządku! Dostałam od samego Mistrza Gry - nie kogo innego! I wizę mam. Oraz paszport! Mam prawo tutaj chamsko wejść i grać z wami!]

Imię (nazwisko też): Simone Black
Rasa: Człowiek czystej khhrwi.
Klasa: Alchemik

Historia:
Nicole dorastała w swego rodzaju Utopii, gdzie za wszelkie złe uczynki od razu skazywano na natychmiastową śmierć. Nie znajdowała wsparcia w rodzicach, ani w nikim innym, szczególnie przy swoim najbardziej miłym zajęciu - jak ona to określała, czyli alchemii, majstrowaniu przy miksturach i tym podobnych dziedzinach. Zupełnie samotne dzieciństwo odcisnęło swoje piętno - Simone zaczęła mieć różne zaburzenia psychiczne [po naszemu nazywałyby się one zespołem Aspergera], między innymi strach przed dotykiem innej osoby, lęk przed ciemnością, klaustrofobia, głęboki lęk przed niedowartościowaniem jej osoby przez otoczenie, ogromna trudność w akceptowaniu zmian, oraz inne osobliwości, bardziej irytujące niżeli kłopotliwe. Jednak nadrabiała to inteligencją, oraz chęcią zwycięstwa, toteż przyjęli ją do szkoły nauk mistycznych, gdzie praktykowała to co lubi najbardziej. - oczywiście alchemię. Jednakże, za jej zachowanie wywołane jej chorobą, została wyrzucona. Bardzo rozgniewana Simone, od razu opuściła rodzinne miasto i przez długi czas nic nie było o niej wiadomo.
Wnet dała o sobie znać w regionach bardziej położonych na północ. Nastoletnia już Simone, zamieszkała w małej osadzie, mieszczącej ledwo 3 domki i tam uchodziła za "najlepszego butlo-maniaka po tej stronie prowincji". Krótko mówiąc, sporządzała różne wywary, które pomagały reszcie mieszkańców. Mimo tego, wszyscy uważali ją za mocno ekscentryczną, ponieważ jej dawne fobie nie wygasły, wręcz przeciwnie - przybrały na sile. Kiedy wydarła się na jednego mieszkańca, że "wyrwie mu rękę ze stawów jeśli jeszcze raz ją dotknie", to pozostała część wioski postanowiła ją wygnać. Po raz kolejny Simone została zmuszona do opuszczenia przytulnych kątów przez swoje zaburzenia.
Słuch o niej zaginął, chociaż, że gdzieniegdzie można usłyszeć plotki o biednie ubranej, ekscentrycznej dziewce, która wędruje po okolicznych górach, sprzedając wszelkiego rodzaju mikstury...

Charakter:
Przez swoją chorobę, jest osobą trudną do zrozumienia. Wykazuje tendencje do nietypowych dla jej ludu hobby (alchemia jest tego najlepszym przykładem), stara się być miła, ale często jej różne fobie to uniemożliwiają. Bardzo szybko się irytuje i jest skłonna do agresywności. Nic nie ceni bardziej niż warzenie mikstur w ciszy i spokoju, często przez to zaniedbując inne obowiązki. Często jej zachowanie wydaje się irracjonalne dla innych. Jest obdarzona dużym intelektem. Chętnie przynosi pomoc, choć często przez swój charakter nie może tego robić. Nie panuje nad swoją mową, przez co co jakiś czas w rozmowach używa nazbyt inteligentnych słów, co utrudnia komunikację z nią. Introwertyczka. Ma skłonności do paranoi, gdy stawia czoła swoim lękom (np. ciemność, wysokość).

Wygląd:
Przede wszystkim: obrazek. Biednie ubrana, nie zwracająca na siebie uwagi. Duży, czarny plemienny tatuaż rozchodzący się po całej lewej ręce: od ramienia do dłoni. Zwykle wszystkie przybory alchemiczne ma zawieszone na specjalnym, zrobionym przez siebie pasie.

Ekwipunek:
Nóż - 1pkt
Krótki miecz - 2pkt
Lniane odzienie - 1pkt
Żarcie na 9 dni - 3pkt
Srebrny naszyjnik - 3pkt
Do zapłacenia: 10pkt.

Umiejętności/Zdolności:
- warzenie mikstur (st. 1)
- zielarstwo (st. 2)
- szybka nauka (st. 1)
- odporność na trucizny (st. 1)

20090912150152

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Przepraszam za nieobecność, ale nagły wyjazd itp. itd. Przejdę od razu do rzeczy, gościnnie Arianne.]

- Daleeeko jeszczeeee? - koncentrację barda jak zwykle zrujnowało nagłe pytanie jego irytującej "koleżanki".
- Nie wiem. - odpowiedział obojętnie Vic.
- Ale jak to możesz nie wiedzieć? - Vera nie dawała za wygraną.
- Zwyczajnie.
- Coś musisz wiedzieć!
To już było za wiele dla barda. Bez żadnego wściekłego słowa, w ciszy skręcił na lewo ku uliczce pnącej się w górę, przyspieszając kroku. Kobieta za nim dalej szła, ale powoli zostawała z tyłu, to dało bardowi okazję do niezauważalnego skrętu w alejkę i tym sposobem zgubienie "pościgu". Poczekał aż Vera przejdzie dalej... i Vic westchnął z ulgą. Z uśmiechem na twarzy ruszył na północ. Brnąc przez gruzy budynków bard nie mógł uwierzyć, że nareszcie będzie miał spokój! Radość i duma tak go rozpierały, że nie zauważył małego obiektu na swojej drodze... którą okazała się duża studzienka. Zanim mógł się zorientować co się stało, to wpadł do niej, leciał kilka sekund i upadł na twardy grunt, raniąc sobie poważnie nogę. Zaczął krzyczeć i to widocznie przyciągnęło jeszcze większy kłopot, przy studzience pojawiła się Vera.
- Victoor! To ty? - krzyknęła.
- Zjeżdżaj! AŁŁ! Kurrnnnaaaa! - bard odkrzyknął w agonii.
- Poczekaj, znajdę zejście do ciebie! - rzekła kobieta i zniknęła.
Tylko tego mi brakuje! Lepiej... zignoruje ból i ruszę dalej.. postaram się tak zrobić, nie mam zamiaru spędzać ani chwili dłużej z tą kretynką. - pomyślał i zaczął wstawać, co kosztowało go ogromną ilość sił. Kiedy był już na nogach, zauważył, że znalazł się w miejskich kanałach, a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie zastanawiając się dużo, wybrał drogę na prawo, bez żadnej pewności, czy nie jest ona bezpieczna...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Gdybym mógł ocenić słowami poety klasy Mickiewicza, Żeromskiego, a nawet Dody, użyłbym kilku wymownych epitetów i innych środków stylistycznych... Jednak ich nie użyję, bo mimo, że złożyłem to już kilka minut po dialogu miszczów (Morze-->Maka), nadal się ryję po klawiaturze bez chwili wytchnienia. Teraz proszę o skupienie i uczczenie tej chwili minutą ciszy... [1 minut later]... Dziękuję. Jesteście kochani. Zażyjcie dożylnie Vicodin.]

*****

Demon szedł ścieżką przez las w kierunku domu Lucilli. Całą drogę zastanawiał się, jak ją nakłonić to opuszczenia swego domostwa i ukrycia się gdzieś. Nie pragnął jej zabić - nie byłoby łatwo [to po pierwsze], a po drugie miał wobec niej dług wdzięczności, co nawet u demonów ma znaczenie. Po jakieś godzinie wędrówki ujrzał komin domu Lucilli. Dochodząc do drzwi frontowych, zaczął się zastanawiać, gdzie one się podziały.
- Puk, puk. - powiedział mag
- Się puka do drzwi a nie onomatopeję odstawia... - warknęła wampirzyca wychodząc z salonu
- Puknąłbym, gdyby były we framugach. - usprawiedliwił się Gravier
- No to zapukaj w ścianę obok... Nosz kultury to chyba w otchłani cię uczyli. Tu się puka, a nie mówi, jak się puka... Ale właź już i mów, czego znowu chcesz.
- W otchłani były sznurki, które po pociągnięciu ciągnęły niewolnikom, nie powiem co, nie powiem gdzie, nie powiem , kto miał ochotę na taki głupi fetysz... Ale jak mowa o sprawach, to jestem po uszy w trollim łajnie.
- To stop! Wykąp się zanim wejdziesz, bo akurat to od trolli najbardziej wali... - zatrzymała mnie Lucilla
- To była przenośnia! Rety, nie dziwię się, że to kobieta zjadła jabłko, a potem wcisnęła je facetowi... - żachnąłem się siadając w jednym z foteli
- My nigdzie wam nic nie wciskałyśmy... Po prostu nie spodziewałam się, że demon używa w mowie codziennej środków stylistycznych... - prychnęła
- Jesteśmy inteligentniejsi niż Wam się wydaje, ale nie o tu chodzi w tym momencie. Mam do Ciebie prośbę.
- No to mów, a nuż cię nie wyśmieję.
- Pamiętasz tych mrocznych krasnoludów i ich tunelu, o którym mi powiedziałaś?
- Ano palnęłam coś pewnie z litości...
- Dzięki Ci za nią bardzo. Co nie zmienia faktu, że krasnale o Tobie wiedzą i o tym, że znasz tunel. Co się składa na ich chęć eliminacji Ciebie, byś już nie wiedziała. Czaisz?
- No tak, to przecież nie jest trudne.
- Dziękuję. Więc zakładam, że domyślasz się już, komu zlecili to niewygodne zadanie.
- Głupia nie jestem... Mam się bać czy śmiać. Znam tu tyle sekretnych przejść i kryjówek, że nawet teraz mogłabym ci uciec...
- Na nic innego nie liczę. - odpowiedziałem spokojnie
- No to fajno, swoją drogą co ci za to dadzą?
- Informacje o tych kamieniach z Andaven. To przede wszystkim. Poza tym parę ich run - taki interes poboczny.
- A dasz mi jedną?
- Mógłbym, gdybym przynajmniej wiedział, ile ich będzie.
- Dogadamy się później... w każdym razie biorę 50% - powiedziała wychodząc na piętro

*****

Żarty sytuacyjno-dialogowo-coś-tam-coś-tam-bezsensowo:
[Maka->MA, Morze->MO]

MA: ech zacznij, ja odpiszę i się jakoś wtedy zgadamy... w sensie zgramy
MO: to zaczynam
''czemu Ty mi zawsze zwiewasz? nie jestem az taki brzydki!''
MA: - Zwiewam? Nie powiedziałabym, po prostu nie wiedziałam, że mnie szukasz.
MO: [to nie bylo do wampirzycy, tylko do Ciebie ]

MO: [z fajnej wampirki zrobiles mi wredna suke]
MA: [zapomniałem poczytać posty z nią i improwizuję]
MO: [Ty draniu]
MA: [jakby się czepiali to w wyjaśnieniu skrobnę, że miała okres czy cuś]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować