Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

Karczma nie różniła się niczym od większości takich miejsc w całym mieście gdyby nie to,że właśnie tu zebrała się rozproszona drużyna. No powiedzmy nie cała bo konkretnie Nef wraz z bratem, Vlad oraz Ariel. Czekali na resztę, która zbierała informacje na temat zadania, które ich czekało.
Nef jak zwykle siedział zasępiony i sączył cienkie wino serwowane z ćwiartkami cytryny, która wzbogacała jest smak. Lirien chłeptał wodę, Vlad wysuszył właśnie kolejny kufel mocnego ale. Ariel tylko siedziała i co chwila odgarniała z twarzy niesforny loczek włosów. Wszyscy milczeli bo i po co mieli mówić? Stracili dostatecznie za wiele czasu na zbieranie informacji potrzebnych na odnalezienie jakiejś cholernej zgrai bandytów. Chociaż były też i plusy a mianowicie jeden...Odpoczęli od siebie. Lirien jak i Nef byli wrażliwi na moc, zwaną też magią toteż pod nieobecność Kaina odpoczęli od zaburzeń aury choć i tak najmniej brakowało im Mediva,który swoją mocą zdawał się przeczyć wszystkiemu czego sie uczyli. Mimo,że nie miał nic wspólnego z magią, dziwna siła którą był przesiąknięty zdawała się być tak samo groźna na magia i równie dobrze sobie z nią radziła. Oj tak, Mediv był dziwnym człowiekiem a moc jaka w nim drzemała musiała budzić lekki niepokój reszty, “uzdolnionych”.
-Zaczyna mnie już nużyć te czekanie...
-Spokojnie braciszku, wkrótce wrócą. W końcu niewielu mieszkańców tej mieściny w ogóle słyszało o tych bandziorach. - Powiedział Lirien z cieniem uśmiech na twarz.
-Mama mówił,że jeśli się czegoś szuka to to się znajdzie. Tak jakiś mądry człowiek powiedział.
-Zapewne Vlad, zapewnie. - Burknął ponuro Nef.
Mniej więcej wtedy do karczmy wkroczył Kain i Elkantar, obaj wyglądający na bardzo szczęśliwych i zaspokojonych...Ciekawe czym? Obaj dosiedli sie do reszty.
-I co? Wywiedzieliście sie czegoś?
-Ano...-Zaczął Kain. - Tanie dziwki tu mają.
Elkantar roześmiał się, ceniąc sobie prawdę jaką przekazał Kain reszcie.
-Czyli juz wiemy gdzie zniknęliście...Zamiast szukać informacji to wy w budrelu...
-Dobra nie kończ. Wy na pewno się czegoś dowiedzieliście...

Tymczasem...

-Mówie Ci, suczy syn chrzcił to piwo ile się dało... - wymamrotał Ekuzy do swojego ,,bliźniaka” gdy obaj toczyli się przez ciemne uliczki miasta. Obaj zalani pod sam korek.
-Prafda blacie. Ledwo co i bym sie porzygał od tych szczyn. Ale potem (głośne beknięcie) jakoś juz poszło.
Idąc a przy tym drąc sie w niebogłosy nie zauważyli,że ktoś sie za nimi skrada. Ten ktoś poruszał się bezszelestnie, niczym drapieżnik. Ubrany był dość prosto,choć nienagannie. Czarne spodnie i koszula. Na niej skórzana kamizela. Twarz zawinięta w czarne płótno, które mogło być jedwabiem. U ćwiekowanego pasa kołysał się długi sztylet, który co po niektórym mógłby posłużyć za krótki miecz. Na palcu prawej dłoni, prawie niewidoczny majaczył pierścień z emblematem żądła skorpiona.
Postać bez pośpiechu podążała za pijanymi do wąskiej uliczki na obrzeżach miasta. Ekuzy i Prospero coraz bardziej sie zataczali, najwidoczniej nie mając sił walczyć z narastającym odurzeniem. Oj sporo wypili dzisiejszego dnia i wczorajszego i przedwczorajszego...
-Czekaj...Chyba będę rzygał... - Prospero nachylił się w konwulsjach wymiotnych ale nic nie poleciało. - Byś mi pomógł a nie stoisz! - Rzucił gniewnie do Ekuzego.
Ten stanął przy nim, po czym włożył mu do ust dwa place. Chwilę potem zawartość żołądka zmiennego wylądowała na ziemi. Ten chwilę łapał oddech ale zaraz powiedział – Dzięki. Tego mi było trzeba.
Wtedy miedzy nimi pojawiła sie tajemnicza postać. Ekuzy próbował się bronić,ale silny cios pozbawił go przytomności.
-Ej zostaw mojego brata! - Wrzasnął Prospero i ruszył na napastnika,ale poślizgnął się na własnych wymiocinach. Uderzył głową o kamień i znieruchomiał.
Napstnik uśmiechnął się nieznacznie. Zarzucił sobie Ekuzego na ramię po czym zniknął w mroku.

Mnich szedł wesoło pogwizdując. Mijał kolejne domy, w których mieszkali bogobojni ludzi. Ludzie , których znał i szanował. Zaczynał się lekko denerwować tym,że przyłączając sie do bandy włóczęgów, będzie musiał opuścić swoje rodzinne strony. Ale przygoda...
Idąc dalej zobaczył jakiś kształt leżący w bocznej uliczce. Zbliżył sie nieco.
-A kto to... - Zaświecił swoją latarnią na leżącego. - ...na Bogów wszystkich!
Mnich rozpoznał w leżącym zmiennokształtnego, jednego z tych przybłędów. Wyglądał na nieprzytomnego.
Zakonnik wziął go na bary i powoli ruszył w stronę karczmy wyznaczonej przez Nef''a za miejsce spotkania.

I znów wracamy do karczmy...

-A gdzie reszta?
-Jeszcze jest czas. Przyjdą. - Uspokajał Lirien.
Ciche skrzypnięcie powiadomiło o przybyciu kolejnego klienta. Jednak lekki szum aury mówił Lirienowi i reszcie kto przybył.
-Mediv...-Mruknął Nef. - Co tak długo?
-Miałem kilka spraw no i po za tym szukałem informacji.
-Informacji? - Zagdnął Kain.
-Ano. Na temat naszego zadania. Chyba sie przyda wiedzieć gdzie oni są prawda?
-Słuchaj no...-Nef''a już denerwowała gra Mediva. - Ponoć zaginął jakiś kupiec, który jako jednym przejeżdżał przez tereny na których działają bandyci...A ostatnio widziano go z Tobą.
-Zbieg okoliczności.
-Nie chrzań! Przez Ciebie możemy mieć kłopoty.
-A co znaleźli go? - Odciął się Mediv.
-Nie...
-No właśnie i pewnie już nie znajdą. Nie mają dowodów,że to ja...
-Nie kończ... - Pisnęła Ariel i zakryła uszy.
-Człowieku, masz na rękach krew niewinnego. - Zaczął Kain, oburzając się.
-A co? - Ździwił się Mediv. - Nie umył ich dokłanie? - Zaczął oglądać swoje dłonie i szukać śladów wspomnianych przez Kaina.
-To był metafora...
-Domyślam się. Nie martw się, nie znajdą go. A informacje i tak mam.
-Dobrze już, jaki to inf...
-Pomóżcie szybko! - Krzyk Mnicha przerwał Nef''owi. Zakonnik stał w drzwiach karczmy z Prosperem na plecha. Momentalnie część towarzyszy się zerwała by pomóc mnichowi.
-Co mu sie stało?
-Znalazłem go takiego. Leżał nieprzytomny w uliczce. Chyba uderzył się w głowę.
-A gdzie Ekuzy? Przecież byli razem.
-Nie wiem, tylko jego widziałem.

[Jesteście w karczmie bądź sie do niej schodzicie. Macie sie podzielić na Nefem informacjami, które zdobyliście. Piszę w imieniu Marcina, bo ten nie mógł osobiście napisać posta. Tak więc radze coś napisać i już go nie denerwować.

Gen Sturnn ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kolejny głęboki łyk piwa został przerwany przez głośne chrząknięcie z lewej. Kanciarz odwrócił się i spojrzał na drobnego chłopca, który czując na sobie spojrzenie czerwonych oczu cofnął się pół kroku wstecz.
- Ppp... pan... El... Elkantar?
- Nie... - mężczyzna spojrzał nieufnie na młodzieńca mrużąc lekko oczy - Przekazać mu mogę...
- List od tamtego pana za oknem! - chłopiec szybko mu wcisnął w rękę kawałek pergaminu, po czym nie czekając na odpowiedź rzucił się biegiem do drzwi. Mężczyzna lekko rozbawiony spojrzał na zapisany drobnym maczkiem pergamin.
- Co to? - Kain przez ramię zaczął czytać na głos.

Szanowny Panie Elkantarze!

Znamy się od kilku godzin, a już się nie lubimy tak jakbyśmy znali się całe życie. Nie mam pojęcia z czego, to wynika, ale chciałbym poznać Pana powody agresji wobec mnie. Przecież ja nic nie zrobiłem, co mogłoby świadczyć, że należało by nazywać mnie klechą albo smuto coś tam wciskiwaczem. Pragnę żyć ze wszystkimi w pokoju jednak, aby tak mogło być trzeba być ze sobą szczery. Dlaczego pała Pan do mnie taką nienawiścią? Czemu jestem bezpodstawnie obwiniany? Czy to, że jestem mnichem już oznacza, że jestem najgorszy, najpodlejszy, najbardziej zakłamany, najbardziej zły i najbardziej niesprawiedliwy?
Poczułem się urażony pańskimi słowami, ale jestem człowiekiem dialogu, więc wolę porozmawiać o tym, ale tym razem na piśmie. Z tego, co zauważyłem nie tylko moje powołanie Pana drażni, ale jeszcze moja obecność, a zatem wygląd też? Czekam na odpowiedź i proszę nie obrażać mnie!


PS: Najlepiej, żeby ktoś inny zapisywał Pana słowa już w moim języku. Niestety nie miałem sposobności uczyć się języka Sigil, ale kiedyś postaram się to nadrobić.

Z poważaniem
Brat Alfred


Mag roześmiał się szczerze po czym spojrzał na kanciarza.
- "Szanowny Pan..." chyba sie Alfredowi dowcip wyostrzył....albo ma jakiś interes....
- Jazda! - kanciarz zamyślił się - od świętobliwego to raczej bym obczajał coś o ''stosach'', ''piekielnym ogniu''... Hmm... - złodziej spojrzał na maga - Te... może on nic nie chce... hę?
- Coś chce na pewno, ja stawiam że jakieś kazanie ci przysłał...Wiesz taka paplanina czemu to ty zły jesteś, i żebys poprawił bla bla bla
- Hmmm... - mężczyzna spojrzał za okno, gdzie wysoka postać wysłuchiwała żywo gestykulującego chłopca - Odpowiedzieć trza... trukać wole niż pisaninę, swoją drogą skąd obczaić do pisaniny te dynksy...? Toż trza by kaczke nosić i jej z rzyci piórka skubać... - kanciarz spojrzał na uśmiechającego się Kaina - Albo i dwie... to by więcej pisadeł było, a te kaczony jakoś takoś w parach raczej ostatnimi czasy...
- Bo one dziwne są, pewnie coś wspólnego z klechami mają...- tu złapał za rękę przechodzącą dziewkę - Powiedz karczmarzowi żeby dał z dwa pióra i kawałek pergaminu. Tylko żwawo.
- Nee, po kiego? - kanciarz obejrzał się za oddalającą się dziewką - Potruchtam do niego, potrukam oko w oko... obczaimy szybciej co mu po łepetynie kołata...
Elkantar wstał od stołu i ruszył w stronę drzwi, mijając uśmiechniętą blondynkę która niosła Kainowi dwa wielkie pióra i kawał pergaminu w o barwie podłogi lokalu. Dziewczyna nie była zbyt urodziwa, ale widząc jej szczery uśmiech kanciarz zastanawiał się skąd też Kain wytrzaśnie inkaust i co z tym wszystkim zrobi.

Złodziej lekkim krokiem doszedł do drzwi knajpy, uchylił je i wyjrzał w poszukiwaniu mnicha. Ten stał nieopodal oparty o ścianę drapiąc się po karku. Przyspieszył kroku... i wtedy wydarzyło się coś niespotykanego. Powietrze zadrgało lekko, kaduk zachwiał się podpierając najbliższej ściany. Przed oczami pociemniało. Znajdował się ponownie w karczmie. Przy stoliku przed nim siedział Nef, Liren oraz Ariel, obok niego stał Kain. A raczej siadał przy stoliku.
-I co? Wywiedzieliście sie czegoś? - Nef rozpoczął rozmowę
-Ano...- Zaczął Kain. - Tanie dziwki tu mają.
Kanciarz roześmiał się głośno. Zastanawiał się, co się tu dzieje... dlaczego w mgnieniu oka znalazł się w środku słuchając sztucznych słów, pasujących do Triviery jak pięść do oka. Wszystko wyglądało jak ze snu, tyle że miał wrażenie iż jest naprawdę... Ku**a... co do?!.
-Czyli juz wiemy gdzie zniknęliście...Zamiast szukać informacji to wy w budrelu...
-Dobra nie kończ. Wy na pewno się czegoś dowiedzieliście...
Mężczyzna przypomniał sobie jak razem z Kainem przycisnęli młodego złodziejaszka. Jak uzyskali potrzebne informacje, po czym ''pożegnali go''. I to na amen... Tia... burdel to tu zapanował....
Elkantar spojrzał w okno. Mnicha nie było tam gdzie wcześniej. Gdzie był? Prawdopodobnie on również natrafił na załamanie czasu... No tia... trukanina nie odleci... potrukamy z czasem....
Drzwi skrzypnęły wpuszczając do zatęchłego pomieszczenia powiew chłodu. Do kompanii dołączył Mediv. Elkantar miał ochotę wstać po kolejne piwo, zastanawiał się jednak czy znowu nie wydarzy się coś nieoczekiwanego... Postanowił nie włączać się do wymiany słów. Ciekaw...
-Pomóżcie szybko! - Krzyk Mnicha wyrwał go z rozmyślań. Zakonnik stał w drzwiach karczmy z Prosperem na plecach. Część towarzyszy zerwała się by pomóc mnichowi.
-Co mu sie stało?
-Znalazłem go takiego. Leżał nieprzytomny w uliczce. Chyba uderzył się w głowę.
-A gdzie Ekuzy? Przecież byli razem.
-Nie wiem, tylko jego widziałem.
Kanciarz rozglądał się dookoła. Po długiej ciszy w karczmie zrobiło się gwarno i ruchliwie. Ostatnie dziwne wydarzenia, skłaniały go by wyrwać się stąd, choćby na chwilę. Powietrze cuchnące alkocholem i jadłem zaczynało go dusić. Wstał i bez słowa ruszył do drzwi karczmy zastanawiając się, jak szybko w magiczny sposób wróci do stolika. I kto jeszcze będzie przy nim siedzieć... Cudeńka lepsiejsze niż u czaromiotaczy w Sigil.... Mężczyzna pokręcił głową i przekroczył próg karczmy. Dookoła panowała ciemność, rozganiana nieśmiało nikłym światłem latarenek. Pora łowów... kanciarz uśmiechnął się pod nosem, rozpływając w mrokach nocy.

[W karczmie to byliśmy, to raz ;) Dwa - zastanawiam się, czy następna po mnie osoba zmusi się by przeczytać moje wypociny, czy też wyteleportuje mi postać np. na salę sądową. Jeśli bym mógł prosić, to jeśli już teleportować - to do przybytku rozkoszy... :P Tam chociaż te tanie perfumy na zmysły działały pozytywnie ;)
Pozdrawiam,
K.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mag odprowadzał wzrokiem kanciarza z zawiedzonął miną. Chciał wyciąć mnichowi jeszcze jeden numer, star sztuczka której nauczył się jeszcze w Akademii, a stosował ją przeciwko wścibskim studentom którzy nie rozumieli że jego notatki to nie ich interes. Spojrzał się na pióra i pergamin który leżał teraz przed nim.
- No cóż, to zrobimy kawał komuś innemu...
Jednak kiedy zaczął pisać, runy które miały oślepić następną osobę która je przeczyta stało się coś dziwnego. Usłyszał własne słowa.
- Ano...- Zaczął Kain. - Tanie dziwki tu mają.
E co? Czy ja na pewno to powiedziałem...? Z wrażenia usiadł na krześle, i dopiero wtedy z orientował się że siedzą przy nim także Nef, Liren oraz Ariel i Vald. Mediv właśnie wchodził do środka. O co tu chodzi?
Nie miał jednak czasu zastanowić się nad tym gdyż wywiązała się rozmowa w której uczestniczył jakby nie był sobą.
-Mediv...-Mruknął Nef. - Co tak długo?
-Miałem kilka spraw no i po za tym szukałem informacji.
-Informacji? - Zagdnął Kain.
-Ano. Na temat naszego zadania. Chyba sie przyda wiedzieć gdzie oni są prawda?
-Słuchaj no...-Nef''a już denerwowała gra Mediva. - Ponoć zaginął jakiś kupiec, który jako jednym przejeżdżał przez tereny na których działają bandyci...A ostatnio widziano go z Tobą.
-Zbieg okoliczności.
-Nie chrzań! Przez Ciebie możemy mieć kłopoty.
-A co znaleźli go? - Odciął się Mediv.
-Nie...
-No właśnie i pewnie już nie znajdą. Nie mają dowodów,że to ja...
-Nie kończ... - Pisnęła Ariel i zakryła uszy.
-Człowieku, masz na rękach krew niewinnego. - Zaczął Kain, oburzając się.
-A co? - Ździwił się Mediv. - Nie umył ich dokłanie? - Zaczął oglądać swoje dłonie i szukać śladów wspomnianych przez Kaina.
-To był metafora...
-Domyślam się. Nie martw się, nie znajdą go. A informacje i tak mam.
-Dobrze już, jaki to inf...
Mag cały czas się zastanawiał w jaki sposób te słowa mogły wyjść od niego. Jednak rozmyślenia przerwał mu Alfred który wpadł do karczmy. Chociaż on się znalaz.... nie dokończył myśli, przerwała mu wypowiedź braciszka której nigdy by się po nim nie spodziewał.
-Pomóżcie szybko! - Krzyk Mnicha wyrwał go z rozmyślań. Zakonnik stał w drzwiach karczmy z Prosperem na plecach. Część towarzyszy zerwała się by pomóc mnichowi.
-Co mu sie stało?
-Znalazłem go takiego. Leżał nieprzytomny w uliczce. Chyba uderzył się w głowę.
-A gdzie Ekuzy? Przecież byli razem.
-Nie wiem, tylko jego widziałem.
Kain siedział dalej przy stole i zastanawiał się o co tu chodzi. Rozważał także rzucenie jakiegoś zaklęcia, żeby upewnić się że nie jest pod wpływem iluzji czy czegos podobnego. Jednak nic nie wykrył, co tylko jesczze bardziej go zdziwiło.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Dobra... Wszelkie pretensje pod względem posta napisanego przez Sturnna na moją prośbę mają być kierowane DO MNIE. Jeśli coś będzie zarzucane Morganowi i się o tym dowiem, to nie radziłbym się wtedy przez najbliższy czas pokazywać mi na oczy.

To całe zamieszanie to głównie moja wina. Z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że nie jestem na siłach aby własnoręcznie napisać fabularniaka. Dlatego wszystko się tak przedłuża. Drugi to taki, że nie dałem dokładnych instrukcji Sturnnowi. Nie licząc pomyłki karczem, to post jest taki, o jaki mi chodziło.

Przypominam na koniec, że inni mylili miasto, w którym się znajdujemy, umieszczając nas po drugiej stronie kontynentu. Więc wiecie...

Ostrzegam po raz ostatni. Wszelkie zarzuty z jakimikolwiek postami fabularnymi (obojętnie czy napisane przeze mnie czy przez kogoś, kogo o to poprosiłem [wybrałem Morgana bo mu ufam i jedyny był wtedy online kiedy ja byłem]) mają być kierowane tylko i wyłącznie do mnie.

Kiedy wrócę do pełni sił, dam dalszego posta z fabułą. Za wszelkie opóźnienie przepraszam. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Mnichu Alfredzie! Zaniosłem wiadomość! Ale on miał dziwne oczy! I był taki cały w kapturze jak jakiś oprych- chłopak gadał jak najęty. Chyba pierwszy raz w życiu przeżył taką przygodę.
- Tak rozumiem. I jak się zachował? Wziął? Wyrzucił?
- Podałem mu wiadomość i… kazał mi uciekać, bo inaczej mnie zje!
Alfred spojrzał się na chłopca i zastanawiał się czy mówi prawdę.
- Chyba wymyślasz… ale co Ci jeszcze powiedział? Tylko tyle?
- No tta..k- jakoś dziwnie potwierdził.
- No dobrze, to chyba teraz moja kolej. Wedle umowy zapłacę Ci dwie monety.
- A może jednak trzy? Tak za to, że mnie ten Pan Elkantar nie zjadł?
- Ehh niech będzie- westchnął i wręczył chłopcu trzy monety.
- Dziękuję bracie Alfredzie!- chłopiec uśmiechnął się, ale zaraz mina mu spoważniała, szybko pożegnał się i zaczął uciekać.
Co mu się stało? Demona zobaczył?- pomyślał zakonnik i zaraz potem lekko obrócił się i zobaczył diable- a więc wszystko jasne- chciał wybuchnąć śmiechem, ale strasznie nie dobrze mu się zrobiło. Najpierw kręciło mu się w głowie, a zaraz potem zobaczył ciemność.


Co to tak śmierdzi?!- pierwsza myśl Alfreda kiedy oprzytomniał
Gdy otworzył oczy zobaczył jakąś brudną ulice, ale co gorsze na plecach miał coś ciężkiego.
- Zaraz to jeden z oprychów Nefa- wrzasnął na cały głos jakby był zdziwiony, a w sumie miał czemu…
Ten ktoś na plecach nie był taki ciężki, ale i tak mógłby mniej ważyć…
Sługa Boży nie wiedział, co te ciało robi na jego plecach. W życiu by nie dotknął kogoś z profanum, bo przecież każdy wie, że ludzie z sacrum prawie nigdy nie dotykają istot z profanum. Skoro jednak ta nieczysta istota od której nieco cuchnęło była już na plecach, to trzeba by ją zanieść do karczmy. Zresztą co tutaj robi mnich?! Przecież był dopiero co przed karczmą?! Świat chyba zwariował…
Kiedy znalazł się tuż przy karczmie jeszcze bardziej przyśpieszył i prawie by się wywrócił. Z ledwością otworzył karczmienne drzwi, a wtedy krzyknął jakby nie swoim głosem.
-Pomóżcie szybko!
Momentalnie część towarzyszy Nefa zerwała się by pomóc mnichowi.
-Co mu się stało?
-Znalazłem go takiego. Leżał nieprzytomny w uliczce. Chyba uderzył się w głowę.
-A gdzie Ekuzy? Przecież byli razem.
-Nie wiem, tylko jego widziałem.
Zresztą dwóch bym nie przyniósł- pomyślał w głębi duszy.
Coś dziwnego się tu działo. Jakieś załamanie czasu? Czy co? Może cud? Ale czemu mnich? To było dziwne, ale Alfred powoli czuł, że to coś jest związane z drużyną i trzeba by to lepiej zbadać…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Drobna postać ile sił w nogach biegla w bliżej nieokreślonym kierunku, w jej oczach widac było niemałe przerażenie w sporym niedpoasowanym do sylwetki pawężu, a raczej kilku zbitych desek tkwiły wbite noże. Kolejne ostrze przecinało powietrze, gdy postać przewracała się w kałuzy błota ledwo dysząc...
- Chłopcze nie płacę Ci za leżenie, ruszaj się! Muszę potrenować jeszcze trochę by wyczuć noże...
- Aaaale ja już nie mam siły, ta tarcza jest cięzka iii ja się boję...
- Taaa a zobić by się chciało – Boogitus napiął łuk, wypuszczona strzeła zaryła w błoto obok chłopaka.
- Pomocy ten dziwny zbój chce mnie zabić! - krzyknął młodzian po czym rzucił się ucieczki osłaniając się prymitywnym pawężem...
- Heeej wracaj tu gówniarzu! - kolejna strzała trafiła... kurę dobre kilka metrów od pierwotnego celu – No tak zawsze miałem problemy z trafieniem do szybko poruszajacego się celu, poza tym nie miałem czasu na przygotowania – półelf tłumaczył się sam sobie. Znał doskonale swoje słabości z ukrycia, gdy ma czas na wycelowanie, trafiał z łuku bez pudła niczym snajper, ale stawał się kompletnie nieudolny gdy musiał strzelać pod presją, bez dokładnego celowania. No ale od tego w końcu ćwiczył rzucanie nożami. Nie miały tak dużego zasięgu ale były równie, jeśli nie nawet bardziej, śmiercionosne. Nożami rzucał niemal całe swe życie, ale do każdej broni trzeba się przyzwyczaic, poznać optymalny tor lotu...
- Hmmm czas szybko płynie gdy zabawa jest przednia, czas stawić się do karczmy, w końcu miałem tam być już od dawna, zapewne wszyscy już są, planują najazd na bandę zbirów i kompletnie o mnie zapomnieli.

W karczmie...

Nie zdażył się jeszcze przywitać, gdy zobaczył karzełka włazącego pod stół, to był z „członków drużyny”, Boogitus nie mógł sobie przypomniec jak go zwali. Zaraz za nim wpadli do karczmy miejscy straznicy, krzyczacy coś o złodzieju, jednak gdy zajrzeli pod ospowiedni stół karła już tam nie było... a raczej nie było go widać.. Niezła iluzja, może nieco zniekształcona, ale i tak szacuneczek. Nauki u maga każdego dnia się przydawały.
Jak się nie potrafi kraść, to się nie pajacuje i nie sprowadza strażników na garb towarzyszy. Rób co potrafisz, o ile cokolwiek potrafisz, a złodziejkę zostaw madrzejszym od siebie – rzucił to Ramona, tak, tak sie ten głupek nazywał – Po czym dodam do reszty – Mam nieco informacji, niepewnych ale jednak, pozwólcie jednak, że najpierw się nieco odswieżę i zdejmę z siebie ten rynsztunek..

Po kilku godzinach... :)


Po kąpieli i zmianie odzienia Boogitus czuł się jak nowonarodzony, nie umkneło uwadze to miejscowym dziwkom...
- Witaj przystojniaczku, może się mna zaopiekujesz przez kolejnych kilka godzin? Jestem trochę samotna.
- Goń się stara klempo!
- Co za grubiaństwo! Jak tak możesz odzywac się do damy!?
- To ty jestes kobietą, wybacz lae jestes taka wstrętna, że nie poznałem.
- Bezczelny cham - ladacznica zaczęła się wydzierać i szarpać Boogitusa
- Spójrz tutaj! - półelf wykonał kilka słabych gestów, po chwili korytarz zalał się się wyjatkowo jasnym swiatłem, po czym wszystko wróciło do normy
- Ten przeklety czaromiotacz mnie oślepil! - krzyczała przez płacz dziwka, nie trwało jednak to długo, jeden z klientów przypytku postanowił wykorzystac sytuację i wepchnał ją do swego pokoju
- Nareszcie chwila ciszy! - Czaromiotacz, hehe a to dobre, podobno półelf nadawal się na maga, ba według swego ostatniego pracodawczy przejawiał naturalne zdolnosci do władania magią...
Cóz moze gdybym urodził się w jakiejś porządniejszej rodzinie, zostałbym magiem, kto wie... - szepnał z nutka żalu do siebie...
Niedawni wspołwięźniowie dziwnie się na niego spoglądali, jakby zobaczyli ducha...
- Okej mam tutaj mapę z zanaczonymi napadami i i prawdopodobnym miejscem gdzie te łachudry przebywają, może są zbyt pewne... – Sylar zaczął nie zwracając uwagi na spojrzenia towarzyszy – ...ale gdy porównamy wszystkie zdobyte informacje uda się nam wyznaczyc ze spora dozą pewnosci miejsce gdzie przebywają – ciągnał dalej – Swoja droga to spodziewałem zobaczyć się tutaj wiekszej ilości osób, gdzie podzialiście resztę towarzyszy, tylko nie mówcie, że dali się zabić – parskął śmiechem, po czym zamówił ciemne piwo i strawę...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mag powoli rozglądał się po karczmie. Wśród zebranych widział same znajome twarze, z których ubyła jedna osoba. Ekzuzy. Chociaż nie można było być niczego pewnym, czy to właśnie wojownik czy zmiennokształtny teraz jest przed nimi. Tymczasem jednak głos zabrał Boogitus:
- Okej mam tutaj mapę z zaznaczonymi napadami i i prawdopodobnym miejscem gdzie te łachudry przebywają, może są zbyt pewne, ale gdy porównamy wszystkie zdobyte informacje uda się nam wyznaczyć ze spora dozą pewności miejsce gdzie przebywają – ciągnął dalej – Swoja droga to spodziewałem zobaczyć się tutaj większej ilości osób, gdzie podzialiście resztę towarzyszy, tylko nie mówcie, że dali się zabić – parsknął śmiechem.
Nef spojrzał krytycznie w oczy łotrzyka. Nieprzerwane wpatrywanie się coraz głębiej i głębiej mogło rozproszyć każdego. Tak samo działo się teraz z Boogitusem. Przez chwilę próbował odwzajemnić spojrzenie, jednak zimne oczy Nefratuma nie ustępowały. Po paru sekundach, pół-elf odwrócił głowę. Dobiegł go jednak bezbarwny głos maga:
-Taak… Ubyło nas. Dokładnie o jednego. Cała reszta siedzi tutaj, w tej karczmie. Jedynie jeszcze nasze Diabelstwo sobie gdzieś poszło. Zresztą niedługo powinien wrócić. Taką mam nadzieję. Wracając jednak do sprawy, wiedz, że mapa się na pewno przyda. Co prawda ja z Vladem za wiele się nie dowiedziałem, ale zawsze można liczyć dzięki temu na jakiś pomysł, jak ich dopaść. Raczej nie sądzę, aby dali się tak łatwo znaleźć, nawet jak mamy informacje mniej więcej gdzie się znajdują.
-Maskowanie?
-Owszem, tak uważam. Żaden logicznie myślący herszt nie będzie wystawiał wszystkiego na widok, obojętnie jak mało znana byłaby droga. Liczyć też się należy z patrolami i czujkami.
-Ciekawe skąd to mag wie…
Nef obrócił twarz w kierunku Mediva. Ironiczny uśmiech pojawił się na twarzy maga.
-Swoje jeszcze wiem, Medivie. Czysta logika, nie tyle co znajomość złodziejskiego fachu. Bo o to to możesz się zapytać prędzej Elkantara, skoro zerwałeś z nim więź psioniczną.
Ledwie zauważalny wyraz gniewu mignął przez twarz psionika. Jednak nie dał po sobie tego poznać.
-W każdym bądź razie, według tego co się dowiedzieliśmy wraz z Vladem, to głównym celem napadów są kupcy wiozący złoto, broń oraz wszelkiego rodzaju ubrania.
-Broń?
-Taką informację nam przekazał ekhem… zaufany człowiek.
-Legalna?
-Nie sądzę. Wielu chce się dorobić na handlu bronią.
Z jednego z krzeseł odezwała się cicho Ariel:
-Według praw miejskich, broń może być wytwarzana tylko przez miejscowych kowali. Jej wwóz do miasta jest zabroniony…
-Czyli to dobitnie już znaczy, że mamy do czynienia z większym trochę spiskiem. Jednakże…
Słowa maga przerwało mocne kopnięcie pod stołem, wymierzone przez Mediva. Nef spojrzał w oczy psionika, pytając go wzorkiem o co chodzi. Ten tylko wskazał głową na nieprzytomnego.
-Aa fakt… Nasz Prospero. Lub Ekzuzy…
-Prospero. – Mediv z nieukrywanym szyderstwem w głosie potwierdził przypuszczenia maga.
-Niech i będzie ten Prospero. Przydałoby się nim zająć.
-Ja do tego ręki nie przyłożę! Wystarczy że tego człowieka przyniosłem aż tutaj!
Gdybyś wiedział, że to nie jest człowiek…
-Nie Ciebie Alfredzie miałem na myśli.
Mag zwrócił swój wzrok na Lirena, siedzącego w pobliżu.
-Bracie, mógłbyś?
Kapłan tylko skinął głową na potwierdzenie.
-Weź Vlada, niech Ci go pomoże zabrać na górę do jakiegoś pokoju. Jak skończycie, to wróćcie. Szybko raczej się nie obudzi.
Szur odsuwanych krzeseł rozszedł po sali. Po chwili Vlad niosący Prospera na plecach, wyszedł za Lirenem na górę. Mag odprowadził ich wzrokiem, po czym znowu zaczął rozmowę, zadając krótkie, acz znaczące pytanie.
-Także, co Wy wszyscy wiecie? I co myślicie na ten temat?
Nef odchylił się na krześle, trzymając się tylko palcami krańca stołu. Teraz czekał, aż reszta zabierze głos…

[Post krótki, ale mam nadzieję, że zmobilizuje wszystkich do pisania…]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mrok okrywał swym płaszczem ulice ruchliwego dotąd Clifgadhen. Zniknęły krzykliwe przekupki, bogato zastawione stragany, kupcy zdążyli już zamknąć swoje niewielkie kramiki. Brodaty latarnik, kulejąc i przeklinając na czym świat stoi, kolejny raz próbował rozpalić latarnię, która po krótkim rozbłysku odmawiała posłuszeństwa. Elkantar uśmiechnął się pod kapturem, obserwując jak wściekły brodacz postukuje energicznie o ziemię kijem, mocno gestykulując w kierunku stojącego obok niego drobnego mężczyzny. Jeszcze w Sigil sam opracował prostą i skuteczną metodę unieszkodliwiania takich źródeł światła i jak się teraz przekonał, nie tylko w jego świecie stosowano takie rozwiązania by ułatwić sobie "pracę". Brodaty tupnął wściekle widząc kolejny rozbłysk latarni, wyciągnął z kieszeni chustkę i przecierając spocone czoło podniósł swoją drobną latarenkę by ruszyć w dalszą drogę. Po przeciwnej stronie ulicy, szczupła sylwetka okryta płaszczem ciemności śledziła spod głębokiego kaptura jego ociężałe ruchy. Obskurują kiegoś trepa... Mężczyzna uśmiechnął się wrednie widząc bogato ubranego mieszczanina, który odważnie kroczył po przeciwległej stronie alejki. Jeleni do obznajmienia się, niemało... heh... Kanciarz poprawił kaptur i ruszył przed siebie. Mijał ciemne zaułki, spowite mrokiem alejki, wąskie uliczki w których pomimo wszechobecnej ciemności życie dalej toczyło się własnym rytmem. Gdzie światło nieśmiało sączące się z małych błoniastych okienek wydłużało cienie nielicznych przechodniów. Część miasta w której się obecnie znajdował, była zamieszkana przez najbiedniejszych. Był to ich mały świat, świat który mimo bliskości innych dzielnic był dla bogatych tak odległy i niedostępny. Brudny, śmierdzący, brutalny... i obcy. Mężczyzna płynnymi ruchami wymijał ludzi którzy w większości nawet nie zauważali jego obecności, miękkimi susami omijał kolejne nieczystości i brudy spływające do rynsztoka. W chwilach takich jak tak, dziękował stwórcy za spektrum podczerwieni, które pozwalało mu widzieć tak dobrze jak w pochmurny dzień. Jakieś sto stóp przed nim ktoś krzyknął. Elkantar spowolnił krok i trzymając cienia przekradał w kierunku wrzasków. Trzech mężczyzn kłóciło się głośno.
- Zawrzyj mordę! - potężnie zbudowany osiłek popchnął stojącego przed nim karła.
- JA?! - karzełek prawie podskoczył - JAAA?!
- A kurwa kto!? - olbrzym wskazał palcem trzeciego, wyraźnie przestraszonego mężczyznę - Może on, co?!
- ON?! On to... - karzełek spojrzał spode łba na mężczyznę który starał się lekko wycofać korzystając z kłótni - A Ty kurwa stój i nic nie kręć!
- Ale ja... - przestraszony lekko cofnął się - panowie... ja mogę...
- Ty też zawrzyj mordę! - osiłek podniósł go lekko za koszulę i cisnął w kierunku ściany - Pozwoliłem otworzyć ryj?! - zanim mężczyzna otworzył usta osiłek kopnął go z całej siły w twarz wybijając kilka zębów. Głośny wrzask zagłuszył dalsze słowa - Zawrzyj rzesz mordę! - kolejny kopniak przerwał wrzask.
- No i ubiłeś glizdę... - karzełek roześmiał się głośno schylając nad leżącym bez ruchu. Długie ręce sprawnie przeszukiwały kieszenie. - Ty... on nie ma mamony!
- No kurwa... - olbrzym nie krył radości - to po kiego mi go pokazałeś, co?!
- A skąd to miałem wiedzieć do cholery?! - karzełek ponownie podskoczył agresywnie - Na buźce mu nie pisało że jest bez pieniążków... - uśmiech przeciął jego owalną twarz - Nawet przed tym jak mu ją zmiażdżyłeś tym swoim pancernym buciorem...
- Aj tam! - osiłek żachnął się - Jakiś taki delikatny był...
Leżący pomiędzy nimi człowiek kaszlnął i wypluł krew.
- Te, ścierwo jeszcze dycha! - karzełek nachylił się nad pojękującym mężczyzną, złapał go za koszulę i potrząsnął - GDZIE KASA?!
- Neee maaam... niee daliscie dookońcyć... - człowiek kaszlnął krwią. Karzeł odsunął się wyciągając zza pasa krótki miecz.
- To kurwa zdychaj! - podskoczył wbijając w leżącego mężczyznę mieczyk i spoglądając z lubością jak ucieka z niego reszta życia. Gdy już nacieszył się widokiem krwi, wyrwał miecz z ciała i kopnął z całej siły trupa - A na przyszłość to noś kasę!!
- Ty - olbrzym trzasnął go otwartą ręką w tył głowy - Nosić, to mogą już tylko jego... nogami do przodu w jesionce...
- A co mnie to?! Ja chcę wypić! - karzeł ponownie wściekle kopnął trupa - CHCĘ KURWA WYPIĆ! No chyba ktoś na tym popieprzonym zadupiu ma kasę?!
- Kto?! - Olbrzym rozejrzał się dookoła i popukał w głowę - Przecież teraz to nikt rzyci nie ruszy na zewnątrz po Twoich wrzaskach!
- MOICH!? To ścierwo się darło!
- Ale to TY zacząłeś!
- No i co z tego! - karzełek splótł ręce na piersi spoglądając butnie na osiłka - Ja to mogę!
- A idź w pizdu... - olbrzym machnął ręką zrezygnowany - Z tobą same kłopoty ostatnio Biff...
- Jakie znowu kłopoty?!
- A przez co kurwa uciekaliśmy?! Bo Ci się chędożyć chciało... - olbrzym przeszedł kilka kroków i odwrócił się - Tylko że żonie tego strażnika, to nie bardzo...
- Aj tam! Nie wiedziała że chciała... - karzeł nazwany Biffem uśmiechnął się szaleńczo - Ja jej to tylko uświadomiłem!
- Nożem przy szyi...
- A co za różnica czym?!
- Kobiet tak się nie traktuje imbecylu - osiłek spiorunował go spojrzeniem.
- Kobiet taaa... ale to żona psa była! No suka zwyczajna!
- Ty... - osiłek lekko popchnął karzełka, tak że ten się zatoczył - Ciebie leczyć trzeba...
- Kurwa... zaraz mnie wnerwisz jak ten nieboszczyk... - karzełek wściekle machnął swoim mieczykiem. Na twarzy olbrzyma igrał uśmiech
- I co mi zrobisz...?
- A bebechy Ci wywalę do rynsztoka... - karzełek zaczął się śmiać opętańczo - Pokazać?!
Ukryty głęboko w cieniu Elkantar musiał przyznać że mimo drobnej postury, kurdupel potrafił przyprawić go o ciarki przebiegające po plecach. W chwili obecnej wolał się nie wychylać i czekać na dalszy rozwój sytuacji. Na lewo od niego coś zgrzytnęło, od ścian alejki odbiło się echem głośne przekleństwo. Kanciarz klęknął za wysoką skrzynią cuchnącą rybami.
- Ty... - Biff odwrócił się na pięcie w kierunku głosu - Może on ma kasę?!
- Kurwa... - olbrzym przeklął, po czym wypuścił z płuc powietrze - Odpuść. Jutro coś wywalimy...
- Nie! Nie! Nie! - karzełek był już w połowie drogi do źródła dźwięku - Ty tam! Stary!
Złodziej zmrużył oczy gdy dziwna dwójka mijała go. Nie miał najmniejszej ochoty ściągnąć na siebie ich uwagi. Kurdupel przyspieszył kroku chcąc złapać uciekającego pięknym zygzakiem pijaczka. Gdy już był za nim, pijaczyna zahaczył o krawężnik i runął na ziemię niczym rażony gromem. Karzełek starał się zatrzymać, jednak alkohol w jego krwi wygrał walkę z równowagą. Zaklął szpetnie, przewrócił się o gramolącego pijaczynę i runął prosto rynsztok. Olbrzym znając towarzysza starał się uprzedzić fakty.
- Biff kurwa zostaw go i chodź do cholery ciężkiej! Znając nasze szczęście zaraz ktoś ściągnie straż!
- TU!? Nie przyjdą! - karzełek już stał na nogach i nachylał się nad pijaczyną - Gdzie masz kasę?!
- Ja.. *hyp*... niss a niss ne maam... *hyp*
- Łżesz! - Biff zaczął wściekle kopać leżącego - łżeeeeszz! Za coś piłeś!
Osiłek złapał towarzysza za ubranie jedną ręką i odciągnął od leżącego.
- Spadamy...
- Puszczaj!
- Chodź do cholery - osiłek pociągnął Biffa lekko jak zabaweczkę - No chodź rzesz kur...
- PUSZCZAJ! - karzełek szarpnął się kilka razy - PUŚĆ!
- Biff kur...
Olbrzym nie dokończył. Zatoczył się i upadł z łoskotem. Z jego klatki piersiowej wystawała rękojeść mieczyka karła, który zaczął wściekle podskakiwać.
- Mówiłem Ci?! Mówiłem?!? - karzeł zaczął kopać leżącego sztywno olbrzyma - Mówiłem! Powtarzałem!
Ukryty przy skrzyni złodziej nie miał ochoty dłużej oglądać dość marnego przedstawienia. Nie bardzo też wiedział co w chwili obecnej zrobić. Miał ochotę rozpłynąć się w mroku nie oglądając za siebie. Z drugiej jednak strony, ten kurdupel był całkowicie nieobliczalny, zostawiając go przy życiu wydawał wyrok na następne parę osób które będą miały pecha go spotkać. Mężczyzna poprawił swój pas z pułapkami, wyciągnął z sakwy niewielkie owalne pudełeczko z rurką i przyczepił do niego linkę. Kanciarz przymocował je do śmierdzącej skrzyni, kierując niewielką rurkę do środka wąskiej alejki. Szybkim susem prześliznął się na drugą stronę uliczki mocując linkę do małego kołeczka wystającego ze ściany. Miękkim krokiem wrócił do skrzyni i docisnął dźwigienkę na pudełeczku. Metaliczny dźwięk oznajmił gotowość. Elkantar cofnął się kilka kroków na środek alejki, klękając na lewe kolano zdjął z pleców krótki czarny łuk i odpiął kołczan. Naciągana cięciwa zatrzeszczała z protestem.
- Ee... skurlu! - mężczyzna wyrównał oddech i wycelował.
Biff przestał kopać nieprzytomnego już pijaczynę i odwrócił się błyskawicznie. Jego wściekłe oczy zauważyły ciemny kształt na środku alejki.
- Że kto?! - Biff ruszył powoli, jego bystre oczy zarejestrowały dwa iskrzące czerwienią punkciki. - Kim jesteś kurwa?!
Cichy świst przeciął powietrze. Karzełek wrzasnął głośno. Z jego brzucha wystawały pióra strzały z kawałkiem drzewca. Kurdupel złapał się za brzuch i ruszył wściekle w kierunku ciemnego nieruchomego kształtu.
- Niech Cię dopadnę szmato... - Biff mimo bólu przyspieszył kroku. Dość mocno znieczulony alkoholem i adrenaliną stawiał krok za krokiem w kierunku klęczącej sylwetki, która wykonała jakieś ruchy. - Boisz się ścierwo, co?!Wychędorzę Twoje truchło...
Przyglądając się kurduplowi, Elkantar był skłonny mu uwierzyć. Płynnym ruchem odwiesił łuk na plecy zamykając skórzany kołczan, po czym cofnął rękę w okolice pasa łapiąc sztylet za rękojeść. Jego uszy wyłowiły metaliczny klekot i syk uwalnianej cieczy. Karzełek ponownie wrzasnął trzymając się za twarz. Tym razem przypominał wilka wyjącego do księżyca. Złodziej nie czekał na dalszy rozwój wypadków, szybkim susem dopadł do skrzyni, odpinając pułapkę i ruszył biegiem wgłąb alejki. Płynnymi susami mijał kolejne nieczystości i śmieci zawalające mu drogę, cały czas starając się trzymać cienia. Jego krokom wtórował ciągły wrzask karła. Kaduk doskonale wiedział którą pułapkę wybrać. Owalne pudełko zawierało niewielką ilość silnie stężonego kwasu określanego w Sigil mianem "Trupiego". Nazwa ta bynajmniej nie pochodziła od miejsca w którym go zdobywano, ale od efektu jaki uzyskiwano przy użyciu. Substancja ta najpierw wypalała dziury w skórze, trawiąc mięśnie, ale nie niszcząc kości. Kanciarz nie miał bladego pojęcia dlaczego kwas ten działa tak, a nie inaczej... wiedział jednak że osoba potraktowana nim przeżyje. Oczami wyobraźni widział spaloną twarz Biffa, przepalane mięśnie, wypływające oczy... i ręce którymi odruchowo złapał za twarz... popalone i trawione...
Złodziej zwolnił. Serce kołatało mu jak szalone starając się wyrwać z piersi. Opuścił właśnie wąską alejkę dochodząc do znanego mu już rynku. Miejsce przekupek zajęły liczne ulicznice, które w dość skąpych łaszkach prezentowały swoje wdzięki zaczepiając nielicznych przechodniów. Kanciarz naciągnął głębiej kaptur i ruszył przed siebie w kierunku uliczki kryjącej karczmę.
- Heejj... przystojniaku, chcesz się zabawić?
- Nee... - Elkantar uśmiechnął się w duchu. Słowo ''przystojniaku'' mówione pod adresem zakapturzonej sylwetki o czerwonych oczach brzmiało dość śmiesznie.
- Hej!
- NIE!
Mężczyzna przyspieszył kroku opuszczając rynek i skręcając w uliczkę w kryjącą karczmę. Po chwili mijając zataczającego się starca wśliznął się do karczmy i praktycznie niezauważony dołączył do Nefa i kompanii. Ciągle brakowało Ekzuzego, nie widać też było kapłana, olbrzyma i zmiennego. Kanciarz usiadł na wolnym krześle koło Kaina. Część osób zdawała się lekko zaskoczona jego obecnością. Uwielbiał pomieszczenia w których panował półmrok...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Także, co Wy wszyscy wiecie? I co myślicie na ten temat?- zapytał się Nef
Alfred choć usłyszał pytanie, to nie miał czasu się nad tym zastanawiać, ponieważ miał ważniejsze problemy, a jednym z nich było załamanie czasu. Czyż to nie byłaby cudowna broń kontrolować czas? Mnich tylko zastanawiał się, który świecki barbarzyńca użyłby nowej zabawki do tworzenia chaosu już i tak w tych niespokojnych czasach. Oprócz tego braciszka ciekawiło czy ktoś inny zauważył, że doszło do tajemniczego incydentu. Jak na razie nikt nie wyglądał na zaskoczonego. A może w profanum są ciągle takie załamania? Dziwne i zarazem tajemnicze to było…
- No dobrze pewien człowiek powiedział mi tylko jedno słowo na temat naszych zbójców…
- Jakie?- ktoś nie wytrzymał i się zapytał
- Góry… I nic więcej nie wiem w tej sprawie. Nie mogę mieć też pewności czy mówił prawdę, ponieważ zawsze jak już gada o kimś lub o czymś, to ostrzega, że może kłamać – Alfred na chwilę umilkł- mam pytanie do Was… ale takie dziwne.
Zgromadzeni przy stole z zaciekawieniem spojrzeli się na mnicha.
- Czy wiecie coś na temat załamań czasu? Nie żebym coś do tego miał, ale tak się pytam, bo jestem… eee zaciekawiło mnie to. To co coś o tym wiecie?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Otóż jak wiadomo, w ostatni piątek miała miejsce mini sesja z graczami ZK na IRCu.gram.pl Niestety nie było paru osób, a szkoda. Chociaż i tak było to ciężkie do ogarnięcia, to muszę przyznać. Miałem na weekend zamieścić obrobioną wersję w postaci posta. Niestety dopadło mnie trochę obowiązków, i nie mogłem tego uczynić. Dzisiaj znalazłem trochę czasu i sie za to zabrałem. Jednak pomimo ponad dwóch godzin walki z próbą przerobienia tego na posta, dałem sobie spokój. Było to strikte niemożliwe. Zrobiłem z tymi prawie 25-cioma stronami tekstu co mogłem. W skrócie mówiąc, nastąpiło lekkie uporządkowanie tego. Taką mam bynajmniej nadzieję :)

Całość znajdziecie tutaj (w formacie .doc): http://www.sendspace.com/file/3wikht

Życzę miłego czytania tym, którzy tego jeszcze nie widzieli, oraz przypomnienia biorącym udział :) Całość stanowi dalszy ciąg fabularny i jest równoważny do posta fabularnego. Co do tego ostatniego, to postaram się pchnąć całą akcję dalej na weekend. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Prospero leżał nieprzytomny w łóżku, mnich pochylał się nad nim co chwile przyglądając mu się uważnie. Co jakiś czas żarliwie modlił się do wspaniałej bogini Heelunehe. Fango patrzył to na jednego to na drugiego, zastanawiał się co bardziej go śmieszy, mnich czy kopia? Alfred czasem z niepokojem zerkał na siedzącego z tyłu Fanga i zastanawiał się czemu nie jest na dole z innymi?
- Fango, a właściwie czemu nie bawisz się na dole z innymi? I gdzie się podziewałeś? Nie mogłem Cię znaleźć gdy wróciłem do karczmy...- zadał długie pytanie łucznikowi i znów pogrążył się w żarliwej modlitwie.
- Nie mam ochoty z nimi przebywać jakoś nie umiem się do nich dopasować, a patrzenie na to co robisz dostarcza mi lepszej rozrywki niż upicie się tam na dole, wszystkich interesuje tylko jedno. Nie zastałeś mnie ponieważ poszedłem się umyć i trochę odpocząć mieliśmy ciężkie dni.
- Zaraz, zaraz moja modlitwa dostarcza Ci rozrywki? A co ja takiego ciekawego robię?- klęczący Alfred przed łóżkiem zadał pytanie i znów pogrążył się w modlitwie.
- Nie bolą cię ręce i kolana?- spytał rozbawiony łucznik-... poco ty to właściwie robisz?
- Interesujące pytanie- odpowiedział i na chwilę zamilkł. Potem wstał, wziął drugie krzesło, usiadł i kontynuował wypowiedź- ja po prostu modlę się do bogini Heelunehe. Myślisz, że głupio robię?
- Myślisz że pomoże takiemu czemuś?- spytał wskazując na Prospera.
- Mam wrażenie, że nie ładnie odnosisz się do nieprzytomnego chłopaczyny... Dlaczego mówisz do niego jak do rzeczy?
- Mam swoje powody...czy jest on pod wpływem alkoholu?
- Z tego, co czuję, to jeszcze jest. Dokładnie nie pamiętam jak go znalazłem, bo mi się ciemno zrobiło, a potem był na moich plecach i ja byłem...hmm w innym miejscu. Wiesz coś może o załamaniu czasu?
-Czym?- zapytał zadziwiony chłopak. Załamanie czasu, co to jest, jak można złamać czas, a może ten mnich ma moc łamania czasu bez swojej wiedzy?... może być niebezpieczny.-popatrzył na Prospera-Ja to mam szczęście do zawiązywania znajomości.- Wytłumacz mi co to takiego?
- Nie poczułeś dzisiaj jakiegoś zamroczenia no i że się znalazłeś w innym miejscu? Bo ja tak się poczułem. Pamiętam, że zbliżał się do mnie ten cały Elkantar, a potem była ciemność, a następnie ciężkie cielsko tego chłopaczyny na moich plecach.- przy ostatnich słowach mnich nawet zaśmiał się cichym głosem.
-Hmmm tak było coś takiego... wydawało mi się, że się budzę i słyszę jakąś awanturę na dole, ale potem znów nastąpiła ciemność, myślałem że to był sen.
- No cóż teraz chociaż mam pewność, że coś takiego zdarzyło się... A dlaczego masz swoje powody by nazywać tego chłopaka czymś, a nie kimś?- nagle zmienił temat
- Znam go trochę lepiej od ciebie... jak go poznasz sam go ocenisz... na razie...- urwał, z dołu dał się słyszeć kobiecy śpiew, widocznie ci na dole nieźle się bawili.- na razie "lecz go", moim zdaniem te twoje słówka i tak go nie wyleczą.
- Panie Fango, ale ja go tą modlitwą nie leczę... ja się po prostu modliłem do Heelunehe. Zresztą kapłan Karegana zajął się nim przed nami, więc ja tu tylko jestem przy nim w razie gdyby zbudził się albo jakby coś mu się stało...
-Hmmm rozumiem, a co ta twoja modlitwa mu da? - Z dołu ciągle było słychać kobiecy głos.
- Hehe ja się nie modlę dla Niego tylko dla siebie. Kiedy duchowny składa śluby Heelunehe powinien modlić się do Niej, aby zyskiwać nowe siły duchowe, niekoniecznie fizyczne. My mnisi jesteśmy dosyć specyficzną odmianą duchownych... Mamy ścisłe reguły, a modlitwa jest jednym z naszych obowiązków. Gdyby nie modlitwa... nie wiem, czy dziś istniałaby jakakolwiek religia nawet te inne, które błądzą.
-Błądzą?
- Dla mnie wierzącego w Heelunehe oczywiste jest, że inne religie błądzą. Widzisz człowiek ma czasem powołanie do czegoś... Ja coś takiego otrzymałem. Nie umiem tego do końca zrozumieć, bo wiary nie da się pojąć nauką, a co najwyżej można ją łączyć. Zresztą sądzę, że inne religie sądzą podobnie o mojej... Jednak faktem jest, że to kult Heelunehe ma najwięcej wiernych, a na przykład wierzących w Karegana jest może kilkuset? Albo i mniej... Może zmieńmy temat, bo pewno przynudzam Ci tu o religii, a z tego, co wiem, to dosyć drażliwy temat... Co sądzisz o zbójcach, którzy napadają na kupców? Ja mam wrażenie, że możemy sobie z nimi nie dać rady.
- Nie wiem jak są uzbrojeni jest ich też bardzo dużo, myślę że jeśli ich znajdziemy i zaskoczymy powinno się udać, spójrz choćby na Vlada.
- Vlad? To ten wysoki i umięśniony mężczyzna- Fango pokiwał głową- no patrząc na Niego mamy jakieś szanse, ale należy pamiętać, że nie jesteśmy chyba na swoim terenie, a Ci zbójcy mogą mieć jakieś pułapki, kryjówki, sposoby na nieproszonych gości... W końcu gdyby tak nie było strażnicy by się nimi zajęli już wcześniej, a jakoś nie mają ochoty- na chwilę przerwał, ciężko odkaszlnął i dodał- No chyba, że są przekupieni, co u świeckich dosyć nagminnie się zdarza...
- Myślę że nie jesteś daleko od prawdy. Jeśli chodzi o pułapki i inne to moim zdaniem znam kilka osób które potrafią je znaleźć, choćby Elkantar- Fango dostrzegł ze mnich lekko drgnął- Wszystko zależy od tego czy znajdziemy tych bandytów.
- Elkantar... Cały czas zastanawiam się, co chciał mi powiedzieć przed załamaniem czasu. No cóż ta rozmowa chyba jednak trochę poczeka. - Alfred jeszcze raz kaszlnął- kurcze tam ktoś na dole strasznie jazgocze jakby kogoś ze skóry obdzierano. Na prawdę dziwna ta karczma. Mogliby znaleźć sobie jakiegoś grajka, a nie jakieś tanie babki do tego zaciągać.
- Pewnie ich na to nie stać... już przestało może ktoś z "naszych" zabawiał się ze służkami.- po tych słowach zapadła cisza przerywana tylko szeptem mnicha, który w końcu ucichł. - Skończyłeś już?
-Ahh cały czas się modlę nawet jak wy o tym nie wiecie. Modlitwa, to część mojego życia i właściwie tylko w czasie snu nie modlę się. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale mnich czerpie ogromną siłę z modlitwy, ale nie chodzi tu o siłę fizyczną tylko duchową. Nie ważne jak chcesz mogę na chwilę odpocząć od modlitwy. Może opowiesz mi coś o sobie?
-Hmm o mnie nie można dużo powiedzieć. Wychowałem się na wsi moja rodzina ledwo wiązała koniec z końcem. Ojciec widząc moje zainteresowanie łucznictwem, dochód ze sprzedaży zboża wydał na moje szkolenie, potem wyruszyłem w świat by nie skończyć tak jak on. wiem że dla ciebie to sprawy przyziemne i mało interesujące, ale nie jestem jednym z bohaterów którzy walczą ze smokami.
- Widzę, że nie tylko mnie życie nie rozpieszczało... Ja rodziców straciłem jak byłem mały. Zaopiekował się mną wujek, który był mnichem. W końcu zadecydowałem, że sam też zostanę zakonnym. A co do spraw przyziemnych... Czasem lepiej być zwykłym człowiekiem niż bohaterem. Uważam, że bycie znanym i popularnym prowadzi do zepsucia. Zresztą bohater to w pewnym sensie przekleństwo. Ciekawskie tłumy ludzi, ciągłe zmęczenie, ochrona. Nie ważne. Za bardzo przynudzam co?
-Nie, moim zda...- za drzwiami było słuchać kroki wielu osób,i dało się czuć zapach chleba i pieczonego mięsa, po chwili do pokoju wszedł Nef. Mag rzucił okiem na dwie postacie i Prospero leżącego na łóżku. Ironiczny uśmiech pojawił się na ustach Siwowłosego.
-Co z nim? - rzucił krótko.
- Nic się nie zmieniło.. Jest nieprzytomny, puls wyczuwalny i w miarę spokojny. Sądzę, że tak pośpi trochę czasu i powinien wrócić do siebie, choć może to potrwać nawet kilka dni.- oznajmił Alfred
- W każdym bądź razie, żyje. Wy dwaj natomiast, jutro z rana macie być gotowi. Alfredzie, idziesz z Elkantarem. Fango również. Musimy się dowiedzieć jeszcze paru rzeczy. Szczegółów dowiecie się od Diabelstwa. Pilnujcie go. Nie chcę, aby wykręcił jakiś numer.
-Po prostu wspaniale.-westchnął w myślach chłopak, domyślał się jak będzie wyglądała ich praca.
- Świetnie jeszcze tylko tego brakowało. Ja i diabelstwo... Dobrze, że Fango będzie, to ten wariat nic mi teoretycznie nie zrobi- pomyślał sobie Alfred
- Bym zapomniał. Nie ma sprzeciwów i zmieniania składu. To moja ostateczna decyzja.
- Nef, a ty z kim idziesz?- spytał Fango.
- Czy Elkantar jest dobrym wojownikiem? Nie żebym miał coś przeciwko niemu, ale gdybym z kimś walczył wolałbym mieć pewność, że nikt mi z tyłu w głowę nie da...- oznajmił ironicznie Alfred wyraźnie pokazując, że ma pewne obiekcje, co do "wycieczki" z diablęciem- zresztą przydałby się tłumacz.
- Idę z Vladem, Ramonem i Medivem. Wy macie jeszcze Sylara i Kaina. A co do Elkantara. Może nie jest wyśmienitym. Jednak dacie sobie radę. Coś jeszcze?
-Co??? Z nimi? - Fango lekko po czerwieniony wstał z krzesła. Z nimi to skończymy w jakimś domie publicznym ze strażą na karku...
- Kto to Sylar? I kto zajmie się tym chłopakiem?
- Dziewki karczemne. A Sylara spotkałeś jeszcze w sądzie. I tak Fango, z NIMI.
- A z kim idzie kapłan Karegana?- zapytał się Alfred
- Liren idzie z całą resztą. Czyli z Ariel, Philem i Boogitusem. Chociaż... Cholera... Sylar to Boogitus. Jednak ten pół-elf idzie z braciszkiem. Macie jednego mniej w składzie.
- A ja nie mogę iść z nimi?- spytał lekko zdenerwowany Fangornas.
- Czyli z najspokojniejszą grupą... Szczęściarz. Mam pytanie odbiegające od tematu... Kto tak "ślicznie śpiewał" tam na dole?- zapytał się zakonnik z dużym uśmiechem na twarzy
- Jeśli myślisz że ja, to tam jest okno... - ironia trzymała się dzisiaj Maga. - Ariel, ona śpiewała.
- No dobra, to ja jednak wolę Elkantara.- odpowiedział
Kto by pomyślał, że takie słowa wypowiem- pomyślał Alfred
- Dobra, macie być na nogach z samego rana. Teraz jednak, idźcie spać. Bez gadania... - Nef rzucił dwóm postaciom klucze do ich pokojów. -Raport wieczorem, w tej samej karczmie. - Mag szybko opuścił pokój, zatrzaskując głośno za sobą drzwi.
-Raport wieczorem.- Fango przedrzeźniał Nefa- tylko dlatego że ma Vlada to uważa że może nam rozkazywać.
- No cóż ja to spróbuję wytrzymać dla tych pieniędzy... Można je dobrze wykorzystać dla biednych, a przy okazji pozbyć się trochę degeneratów społeczeństwa. Mi też wycieczka z nimi nie odpowiada. Czuję, że znów będę obrażany, ale już nic na to nie poradzę... Niektórych istot nie da się zmienić- podsumował braciszek
- Ciekawe ile wypili tam na dole.
- A może z nas żarty robią? Rano wstaniemy, a się okaże, że wszyscy jeszcze śpią? No dobra może przesadzam... Fakty są takie, że czeka nas jutro ciężki dzień.
-Racja, trzeba się przygotować, ten to ma dobrze- Fango wskazał na Prospera.- Dobrej nocy mnichu.
- Dobrej nocy. Dobrej. Niech Heelunehe nad tobą czu... to znaczy dobranoc. -Po tych słowach poczerwieniały Fango wyszedł z pokoju.

Kiedy zakonnik pozostał sam w pokoju z nieprzytomnym począł zastanawiać się, kto będzię czuwać w nocy nad chłopakiem. W tym momencie do pokoju weszła kobieta.
- Witam mnichu. Czy to Tobą mam się zaopiekować?
- Co to ma być do cholery jasnej? Żarty sobie stroisz? Kto Cię tu przysłał i po co?
- Pan w siwych włosach kazał mi się zaopiekować jakimś mężczyzną.
- Jeśli tak to zajmij się tym w łóżku.
- O dzięki! Nawet może być!
- Wróć! Chciałem powiedzieć pilnuj go i jakby, co zawołaj mnie. To mój numer pokoju. I jeszcze jedno.
- Słucham?
- Jeśli obudzą mnie jakieś stęki, to ostrzegam, że źle będzie z tobą.
- Chyba rozumiem...
- Po prostu żadnego CUDZOŁÓSTWA!
- Drażliwy jesteś, ale niech będzie.
- No dobra, to ja idę teraz do pokoju i żadnych sztuczek, bo ja na prawdę nie żartuje.
- Spokojnie. Siądę tutaj na krześle i nawet go nie tknę.
- No ja mam nadzieję. Dobrej nocy. Wróć! To znaczy spokojnej i czystej nocy.
Po tych słowach mnich opuścił pokój po cichu zamykając drzwi. Teraz udał się do swojego pokoiku. Był nieco mniejszy od mieszkanka Nieprzytomnego. Było w nim krzesło, jakieś łóżko i trochę nierówny stolik. Nie wiele myśląc zamknął drzwi na klucz, zdjął habit i czym prędzej położył się spać... Na szczęście przed zaśnięciem nie słyszał jęków...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Po zakończonej dyskusji mężczyzna miał dość towarzystwa i chciał odetchnąć świerzym powietrzem. Widząc powoli wdrapujących się na schody towarzyszy owinął się mocniej płaszczem i naciągając swój głęboki kaptur wyszedł na zewnątrz. Noc była chłodna, a dzwoniącą w uszach ciszę przerywało jedynie odległe wycie wygłodniałego psa. Elkantar oparł się o ścianę i pogrążył w myślach. Szczerze mówiąc, nie miał ochoty na sen... poza tym, do świtu było już blisko.

Kain miał naprawdę podły humor. Najpierw ta cała dyskusja w karczmie, w której nawet nie zabrał głosu. Bo po co miał się przekrzykiwać razem z ta bandą? A teraz musiał jeszcze "wyprosić" z pokoju jakąś niezbyt urodziwą dziewkę, którą pewnie podesłał mu któryś z towarzyszy co miał bardziej wyostrzone poczucie humoru. No i teraz najlepsze. Gdy już udało mu się zostać samemu to do pokoju wpadł Ramon.
- A ty czego tu? Towarzystwa na noc szukasz?
- Właściwie, to już znalazłem... - Karzełek starał się zapiąć rozporek.
- Taa właśnie widzę, coś ci chyba nie pod pasowało, co?
- Jak zapaliłem świeczkę, to nie było już tak różowo... A ty co tutaj robisz?
- Najpierw chciałem się przespać, ale to chyba nie możliwe... Zresztą i tak mieliśmy iść szukać tego łazęgi, kupca. Więc można zacząć już teraz, bo Elkantar chyba czeka pod karczmą. Trzeba tylko tego całego mnicha z wyrka wyciągnąć. I tego młokosa.
- To może zabrałbym się z wami? Nie uśmiecha mi się hasać z Nefem i tym dziwakiem Medivem... Chociaż klecha też mi niezbyt... zresztą, i tak wolę was.
Kain przez chwilkę, ale tylko przez chwilkę zastanawiał się nad odpowiedzią.
- No to witaj w drużynie. A teraz zgarniamy tamtych dwóch i lecim.
- Miło mi. - Operacja zapięcia rozporka została właśnie zakończona powodzeniem. Ramon odetchnął z ulgą. - To mówisz, że świętoszek jeszcze słodko chrapie? A co z naszym rogatym?
- Ano chrapie, ale już nie długo. A rogacza widziałem jak wychodził na dwór.
Z tymi słowy, mag wyszedł z pokoju. Pierwszy przystanek - pokój mnicha. Tak jak można było się spodziewać, drzwi zamknięte na klucz. Ramon odruchowo chciał zapukać, jednak Kain zdążył go złapać za rękę.
- Ee?
- Oj chyba nie myślisz że tak poprostu go obudzimy? - mag miał dziwny błysk w oku - Umiesz otworzyć ten zamek?
- Hm... zamek? Coś się tam wie, ale... Nie łatwiej wyważyć drzwi? Może mnich ma twardy sen?
- I popsuć sobie całą zabawę? Nie ma mowy. To jak z tym zamkiem?
- Nie znasz żadnych zaklęć? Co z ciebie za mag, no?
Ramon, widząc błysk w oku Kaina, postanowił nie kontynuować polemiki. Uklęknął nad zamkiem. Przyjrzał mu się uważnie, podrapał się po brodzie...
- Ciężka sprawa, dość skomplikowany.
- Wiesz, ja ciągle pamiętam o tym "wypadku" z goblinem...
- Ekhm... jakim goblinem? Może lepiej zawołajmy Elkantara, co? On ma w tym - karzełek wskazał na klamkę - chyba wprawę.

Na zewnątrz robiło się coraz chłodniej, złodziej postanowił więc wrócić do środka. Drzwi cicho skrzypnęły, gdy wśliznął się do głównej sali i miękkim krokiem ruszył po schodach. Na piętrze zatrzymał się na widok, który był dość niecodzienny. Parę metrów przed nim stał Kain... przed którym klęczał karzełek Ramon.
- Tia.. obczajacie coś...? - złodziej uśmiechnął się szeroko - To ja piwo jakieś jeszcze spiję...
- O dia....ee wilku mowa. Mamy tu mały problem z zamkiem...
- Tia... - kanciarz wyszczerzył zęby w uśmiechu - Ramon odpiąć nie może...? Suwaczek zacięty...? Jazda!
- Suwaczek był zacięty, ale mój i to nie z powodu Kaina. Przestań sobie wyobrażać nie wiadomo co i spróbuj otworzyć ten zamek...
Wyżyjesz się na świętoszkowatym.
- Taa, trzeba mu jakąś fajną pobudkę zafundować.
- Obczaje, obczaje... - mężczyzna podszedł do drzwi i klęknął na lewe kolano oglądając zamek - Tia... wredny... ale moment... - Elkantar sięgnął do niewielkiej sakwy przypiętej do pasa wyciągając dwa niewielkie wytrychy. Większy wytrych docisnął do górnej krawędzi zamka, a krótszym zaczął wykonywać niewielkie ruchy w lewo - Reguła trójek... Diabeł by go!
- Jeden już go rozpracowuje...
- Pff... - mężczyzna syknął uśmiechając się pod kapturem. Po krótkiej chwili zamek lekko szczęknął. Złodziej nacisnął delikatnie klamkę i pchnął otwarte drzwi - Panie przodem!
Mag uśmiechnał się wrednie pod nosem.
- Dajcie mi chwilę. - Kain przyjrzał się przez chwilę śpiącemu mnichowi, po czym zamknął oczy przywołując postać najbrzydszej kelnerki jaką widział wieczorem w karczmie. Chwile później miał już uformowany obraz tej kelnerki leżącej na Alfredzie. Wystarczyło już tylko go urzeczywistnić. Taa mnich będzie miał pobudkę w doborowym towarzystwie. Kain otworzył oczy przyglądając się swojemu dziełu. Wyszło dobrze, nawet bardzo.
- Jak myślicie, woli śliniące się kobiety czy nie?
- Tia.. takie oślizgławe i kapiące jak z tartara... - kanciarz wzdrygnął się na samą myśl - Steerzyyga? Jak one tam....?
- Eee, może lepiej nie. Bo jak nam tu kipnie na zawał to znowu zaczną się problemy. To co budzim, go?
- Te te te! Taką diabłowatą! - Elkantar uśmiechnął - Co jak z piekiełka by była!
Niestety, Elkantar spóźnił się chwilę z pomysłem. W pokoju już można było usłyszeć delikatny szept.
- Alfredzie, mój słodziutki Alfredzie. Ocknij się, brakuje mi ciebie...
Mnichowi powoli wracała świadomość, a pierwsze co ujrzał otwierając oczy to niezbyt urodziwa, naga kobieta leżąca na nim.
- Aaa!- krzyknął mnich i zachłysnął się powietrzem- Heelunehe ratuj mnie!
Pierwsze, co zrobił, to wyskoczył z łóżka jak z procy przy okazji przewracając się na podłogę. Potem po ciemku na czworaka szedł na ślepo i walnął głową w ścianę.
- Jasna cholera! Ty, ty heretyczko! Plebs Cię ukamienuje za ten bezbożny czyn!
- Alfredzie, wróć do mnie... Nie odchodź....
- Przepadnij chmaro nieczysta!- krzyknął Alfred - a kysz demonie! Zjawo! A kysz!
- "Zadzieram kiece i lece" - kanciarz szepnął trącając w ramie stojącego obok Ramona - Ma chłop wysokie loty, tia?
- Co ty gadasz, przecież Alfred jest bez kiecy...
- Yyy... "Minikieca"?
- Nawet kieca tu nie pomoże - Ramon starał się opanować śmiech.
- No tia... jemu to hmm... dynda...
- Jakby jeszcze miało co dyndać... Podobno nieużywane mięśnie zanikają.
- To braciszek chyba nawet nie ma co w rękę złapać...
Kiedy braciszek wreszcie z trudem złapał równowagę odruchowo chwycił nieopodal stojące krzesło i rzucił je prosto na obrzydliwego potwora wyglądającego niczym... właściwie nie ma słowa opisującegego to szkaradztwo.
- Ratunku! Pomocy!- krzyknął zakonnik
- Te! - Elkantar przerwał krzyki duchownego - Fajne jazdy z dzierlatką obczajasz, ale pakuj kieckę i zawijamy szukać trepa! - mężczyzna uśmiechnął się - A tak jeszcze... gdzieś Ty taką urodziwą złapał? Na dokładkę do piwa?!
- To jakaś wstydliwa czarodziejka, już wyparowała... Chyba przeszkodziliśmy zakochanej parze... A myślałem że mnichów obowiązuje celibat... - Kain dusił śmiech ze wszystkich sił.
- Tia... poszła w ślepaki, tak ją przyogierzył w igraszkach podpierzynkowych... - Elkantar ledwo powstrzymywał śmiech.
- Wy, wy, wy prostaki! Dla Was nawet ogień piekielny byłby zbyt łagodną karą! Zapłacicie mi za ten durny żart! - krzyknął mnich, a jego twarz zrobiła się purpurowa ze złości.
W tym czasie na korytarzu otworzyły się kolejne drzwi, z których wyszedł młody Fango. Najwidoczniej usłyszał krzyki i był gotowy ratować potencjalnego krzykacza, ponieważ w pogotowiu miał przygotowany łuk.
- Ej ej! Tak nie krzykaj, bo spłoszyłeś dzierlatkę! - złodziej spojrzał spod kaptura na wchodzącego Fanga - Eee... nie warto! On jak obczai co i jak, to jadaczkę zawrze na knebel, szkoda strzał...
- Strzelaj, strzelaj, tylko celuj dobrze! - Ramon trzymał się kurczowo za bolący go od śmiech brzuch.
Zdezorientowany łucznik widząc śmiejących się kompanów opuścił łuk i podszedł do nich bliżej.
- Co wy tu robicie?
- Alfred jakąś dziewuszkę obcykał i zechciał się pochwalić... - Arvanti poklepał zdezorientowanego mnicha po ramieniu.
- Niestety, była bardzo nieśmiała i już uciekła. Przy następnym spotkaniu pewnie ci ją przedstawi. - mag trzymał się drzwi żeby nie upaść.
- Za bardzo Alfred się rozdyndał i chyba się przestraszyła.
- Tia... a taka... piekielnie urodziwa...
- Niemożliwe? On?
- Nie! Nie słuchaj ich! Te prostaki zrobiły głupią iluzje! Dranie jedne!
- Iluzje? O czym ty mówisz? No chyba że zapłaciłeś jakiemuś magowi żeby wyczarował ją dla ciebie. Nie wiedziałem ze możecie TO robić z iluzjami...
- Te, jego dzierlatka to jak tam mu się lubi - Elkantar postanowił przerwać jałową dyskusję - Zwijamy się, jazda czeka! Trza trepa obznajmić na tej klatce, potrukać, wywiedzieć się coś i obczaić co-nieco...
- Ty jesteś magiem Kainie! Nie udawaj głupka! Jeszcze się zemszczę na Was!- kiedy mnich tak wykrzykiwał założył habit i zabrał swoje rzeczy- no dobra chodźmy zanim znowu wpadniecie na głupi pomysł! - Kain słysząc te słowa zrobił minę niewiniątka.
- Dobrze... To ja też zabiorę kilka rzeczy. Zaczekajcie na dole. Zaraz dojdę- powiedział Fango i wrócił do swojego pokoju.
- Zbieramy się, zanim w ślepaki nam pójdzie trep! - Elkantar ruszył w kierunku schodów - A jak o "głupie pomysły", to kiecke na lewą stronę zarzuciłeś...
- Racja, czas się zbierać, panowie... i panie - dodał po chwili Ramon, widząc szarpiącego się z habitem Alfreda.
Alfred spojrzał się na habit i tym razem nie dał się nabrać.
- Widać Diable, że nie znasz się na habitach. Zresztą nie ma co się dziwić.- powiedział Alfred.

Nie czekając na resztę, kanciarz ruszył przed siebie i już po chwili znajdował się na schodach. Pomimo wczesnej pory, w karczmie przesiadywało sporo osób. Spoglądając na twarze zastanawiał się tylko czy Ci ludzie w ogóle stąd wychodzą do domu, czy może z miłości do alkoholu i średnio urodziwych kelnerek zmienili lokum. Schody skrzypnęły gdy Kain i Fango dołączyli do niego. Ostatni pojawił się ciągle purpurowy mnich. Kanciarz musiał przyznać że zaczynał rozumieć dlaczego wszelakie kościoły lubowały się w takich dziwnych barwach.
Po chwili, drużyna zatrzymała się przed karczmą. Noc już całkowicie ustąpiła wesołemu zgiełkowi poranka. Po placu krzątali się ludzie spieszący gdzieś w swoich sprawach, kupcy którzy zaczynali rozstawiać swoje kramiki i stragany. Gdzieś w oddali jakaś kobieta wrzeszczała coś wychylając się z okna. Elkantar obejrzał się w kierunku towarzyszy spoglądając pytająco.
- Tia... dokąd?
- Straż to chyba nie będzie zbyt chętna do udzielania pomocy byłym więźniom...
- Mnie straż już zdążyła poznać - wtrącił się Ramon. - Może udamy się do jakiegoś cechu?
- Byłym więźniom? Ja to bym Was tam na zawsze wsadził do jakiejś klatki! Najlepiej z dzikim zwierzem!
- Te, w kiecce! - Elkantar podszedł do mnicha spoglądając na niego ostro - Kiego z nami leziesz? Sie kompania nie widzi, to wypad! A jak masz z nami po klatce łazikować, to knebel i bez smutów... tia?
- Panie Elkantarze... przestań mnie wreszcie obrażać! Mam dość Waszych idiotycznych, obłąkanych i zwariowanych żartów i pomysłów! Wy jesteście obłąkani!- Alfred oburzył się - Moglibyście się ode mnie odczepić i zachowywać się jak przystało chociaż na plebs! Są lepiej wychowani od Was!
- Te, bądź se Sacrum, Mezo czy jak Ci tam... - Elkantar nie spuszczał z tonu - Nie podoba się, to wypad...
- Wypad? Sam odchodzę od Was! Tylko popsulibyście mi opinię! Miłej i jałowej wycieczki trepy!
Fango wyglądał na obojętnego. Nie miał ochoty wtrącać się w tą całą dyskusję.
- Jak tam wola... - Elkantar odwrócił się w stronę rynku nie czekając na odpowiedź - z Siwym potrukaj i obczaj z kim łazikować będziesz...
- My po tobie płakać nie będziemy... - rzucił mag oddalając się za złodziejem.
- Krzyżyk na drogę... - dodał Ramon odchodząc razem z Kainem.
Fango patrzył za oddalającymi się złodziejami i magiem.
- Co powinniśmy zrobić? Nef kazał nam iść z nimi... - młodzieniec zwrócił się do mnicha.
- Ahh gdyby nie fakt, że potrzebuję pieniędzy już dawno bym tego pyskatego diabła zostawił!- odpowiedział Alfred i dodał- Lepiej chodźmy z nimi...
Łucznik i mnich pobiegli za resztą.
- Oo patrzcie. Chyba sukienka się zdecydowała. - Kain właśnie obejrzał się przez ramie.
- A zapowiadał się taki piękny dzień... - Ramon trochę się załamał.
- Jego wola... - Elkantar zmierzył mnicha zimnym wzrokiem - Nie wlezie nam w drogę... to niech se łazikuje...
- Co za pech. Za co mnie spotyka tyle niegodziwości. Gdybym jeszcze temu Diablęciu coś zrobił, ale on tak po prostu z niczego mnie denerwuje!- mnich specjalnie mówił na tyle głośno, by reszta to usłyszała.
- Ktoś coś mówił czy to tylko wiatr gwiżdże między domami?
- Tia... jak to się trukało... - złodziej zamyślił się - "Zawodzi..."?

Towarzysze ruszyli w dalszą drogę. Nie byli pewni gdzie iść, ani kogo w tym, tak obcym im mieście można by zapytać o informację. Pomimo wspólnego celu, dzieliły ich konflikty, różnice charakterów i konflikty interesów. Elkantar zamyślił się. Ostatnie dni okazały się dla niego wyjątkowo dziwne i nietypowe. W chwili obecnej stanowił część grupy której zadaniem było schwytać szajkę złodziei. Piękna ironia losu...
Kanciarz przyjrzał się swoim zamyślonym towarzyszom. Był coraz bardziej ciekawy, jak ta zgraja poradzi sobie z tak wymagającym zadaniem...

[ Post popełniony przez: Bumbera, Dara, Kain''a i Elkantara :) CDN...! ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

***
Ekhm a wiec tak. Teraz juz decyzja niezmienna. Odchodzę. Nikt mi nie pomógł w jej podjęciu, poprostu nie mam juz czas no i może ochoty pisac.
Tak wiec odchodze. Nie napisze,że bede miał każdego z Was w sercu bo przeciez to nie jest kiepski romans prawda? Fajnie sie z Wami grało. Widac paru obiecujacych pisarzy wiec mysle,że ZK nie upadnie. Jeśli bedziecie mieli cierpliwość do DF''a...
Dziekuj MG za grę. Dobrze mu idzie rządzenie tą małą komuną :)Niech trzyma tak dalej.
Tak wiec bywajcie.

Gen.Strunn

P.S Wiadomość wygenerowana została przez automat. Prosze nieodpisywać

***

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wędrowali dalej brudnymi ulicami miasta, które wydawały być się jednym wielkim labiryntem złożonym z prostopadłych dróg tworzących nudne skrzyżowania, na których stały przekupki próbujące wcisnąć jakieś śmiecie za marne metalowe krążki, które z kolei miały zapewnić jako takie życie ich właścicielom. Posiadacz pieniędzy- czy to nie brzmi dumnie, a jednak jak dla mnie to, co najmniej dziwacznie. Jak w każdym mieście byli ludzie kąpiący się w złocie, ale byli też tacy, którzy z ledwością dożywali do wypłaty, a ostatnią grupę stanowił plebs, który ze złotem w ogóle nie miał nic wspólnego no chyba, że okradł patrycjusza albo dostał od pewnej grupy społecznej jako zapomoga- oczywiście było to duchowieństwo. Długo by się nad nimi rozwodzić, ponieważ tak była to skomplikowana niemal „kasta”, która jeszcze bardziej dzieliła się na co raz mniejsze grupy. Jeśli zacząć dzielić duchownych od wiary w danego boga, to zapewne minąłby cały dzień zanim doszłoby się do chyba najniższej grupy, czyli braci służebnych, a może nawet już są niższe pozycje? Arcykapłan, mnich, duchowny, kapelan, opat, biskup, diakon i inne nazwy kłębiły się w głowie brata Alfreda. Cała skomplikowana drabina zależności działająca dniem i nocą, przynosząca różne korzyści, ale też i wady. Napędzająca się samoczynnie przez rzesze nowych kandydatów do tego stanu. Wyrzekali się chyba najbardziej pożądanej rzeczy, ale po to, żeby być bliżej bóstwa, które dawało siłę, a czasem objawiało swoją moc zsyłając różne charyzmaty, moce, zdolności, dary, czy chociażby łaski. Kto nie wierzył w bóstwa był głupi i durny sądząc, że coś osiągnie. Po śmierci bogowie decydowali o wszystkim, choć za życia także prowadzą swych wiernych. Pogan czasem też…
Malutka kompania szła sobie uliczką i choć stanowiła ledwo pięć osób, to była „wielka”. Takie zbieżności charakterów nie zdarzają się codziennie… Od zwariowanego maga, poprzez diabolicznego dia…ekhm złodzieja, karłowatego człowieczka, młodego chłopaka zapewne nie do końca doświadczonego przez los, a kończąc na oburzonym, ale w miarę cierpliwym mnichu, który najchętniej oddałby kilku członków tej zacnej grupy do jakiegoś zamkniętego szpitala bądź wprost do siedziby strażników. Co on by dał, żeby choć na chwilę się uciszyli i dali mu się skupić… Aż w końcu ucichli i szli sobie dalej jakby znudziła im się dopiero co rozpoczęta wycieczka.
Dzień właściwie rozpoczynał się, ale ludzi było w miarę dużo. Jedni szli do pracy, inni tachali jakieś przedmioty, następni od samego rana zajmowali dobre miejscówki i błagali o datek. Oprócz tego co jakiś czas można było spotkać grupki dwóch do trzech strażników patrolujących i podobno czuwających nad porządkiem publicznym. Wszystko wyglądało jak prawie idealne miasto z tą różnicą, że to nie był byle jaki czas. O to właśnie rozpoczynał się okres kilku dni zwanych Zesłaniem Heelunehe. O to wszyscy wyznawcy Heelunehe codziennie zbierali się w świątyniach, aby oddać cześć swojemu bóstwu. To nie był byle jaki czas, ponieważ po tych kilku dniach wierni, którzy uczęszczali na hucznie i z pełnym przepychem obchodzone święto byli uzdrawiani. Ślepi mogli znów widzieć, a kalecy znów chodzić, niemowy znów mówiły, a głusi znów słyszeli. Oczywiście były to łaski zsyłane bardzo rzadko, ale gdy do nich już doszło, to były wielkim cudem… Całe rzesze ludzi powracało do zdrowia! Choć ostatni tego typu cud zdarzył się jakieś 20 lat temu, to ludzie nie tracili wiary. Wszystko to było cykliczne. Bogini dawała o sobie świadectwo i nie zostawiała swoich wiernych na pastwę pogan. Oprócz tego te kilka dni były też bardzo dochodowe dla duchownych Heelunehe, ponieważ astronomiczne sumy wpadały do skarbców, skrzyń i tac, a wszystko po to by budować nowe świątynie bądź remontować stare. Jeśli był jakiś czas, kiedy można było się nawrócić, to to był jeden z tych okresów. Był jeden ważny zwyczaj związany z wiarą w Heelunehe. Zawsze rano, w południe i wieczorem w świątyniach odmawiano trzykrotnie modlitwę, która gwarantowała łaski bogini, a przy okazji zapewniała duchowe bezpieczeństwo. Kto nie mógł być w tym czasie w świątyni, to modlił się tam, gdzie mógł. W sumie, to był jeden z najważniejszych zwyczajów, a wielu duchownych twierdziło, że owa modlitwa jest jakąś siecią magiczną, której nikt do tej pory nie może rozpracować, bo w końcu nie pochodzi stąd, a ze sfery boskiej. Czy kiedykolwiek słyszeliście tłumy ludzi, którzy jednym wielkim chórem wykrzykiwali wspaniałe, patetyczne, a zarazem wyniosłe modły, które przekraczały wszelkie rekordy tak zebranych ludzi w jednym celu? Nie chodziło tu o wojnę, czy wojowników modlących się przed bitwą, a o teoretycznie bezbronnych wiernych, którzy niejednokrotnie oddaliby życie za wiarę. Braciszek zamknął oczy i przypomniał sobie jak kilka lat temu bramy jego klasztoru zostały otwarte dla wiernych, a było to niecodzienne wydarzenie. Wszyscy zebrali się w dużej świątyni, gdzie naprzodzie zasiedli zakonnicy, a z tyłu tłumy wierzących. Celebransi zakładali inne stroje niż te zwykłe codziennie noszone, ponieważ przywdziewali białe togi, na które zakładano skórę dzikiego zwierza. Najpierw kapłan został obmyty poświęconą wodą, a następnie okadzał zebrany tłum, a na koniec złotą figurę Heelunehe, która była pokazywana na widok publiczny niezwykle rzadko. Temu wszystkiemu towarzyszyło bicie dzwonów, a kiedy ucichły rozpoczynała się trzykrotnie powtarzana modlitwa.

Prowadź nas Heelunehe. Nauczaj nas Heelunehe. Ochraniaj nas Heelunehe. Rozkwitamy w twojej chwale. Osłania nas twoje miłosierdzie. Twoja mądrość przerasta nasze zrozumienie. Żyjemy tylko po to, żeby Ci służyć. Nasze życie należy do Ciebie.

I tak ta niepozorna modlitwa była powtarzana od pierwszego ukazania się Heelunehe, która pouczyła by ją powtarzać codziennie. Ta modlitwa łączyła jej wyznawców na całym świecie. Gdzie doszły te słowa powstawały placówki misyjne, które przekształcały się w ogromne katedry lub sanktuaria. Zapewne zanudzam Was ledwo milionową częścią świetności wiary w Heelunehe, dlatego wróćmy do teraźniejszości, która mocno boli…

Szli dalej i było nudno, bo nic się nie działo, to chyba najlepsze określenie wycieczki…Czasem tylko z okien były wylewane odchody, które z pluskiem rozwalały się na ziemi.


[ 11 dni i żadnych postów... Moje zakonczenie fabularnej części posta chyba idealnie przedstawia sytuację w ZK :P Nie będę bardziej zanudzać, bo nie ja tu jestem od kazań, choć osobiście już dawno bym się wkurzył :P Myślę, że każdy w swoim sumieniu zobaczył, że trochę olewa grę... Proponuję obudzić się i zacząć grać, to tyle! I z góry przepraszam, że napisałem tego offtopa, ale czasem już nie mogę wytrzymać z powodu nieaktywności niektórych...]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Ze swojej strony chciałem przeprosić za nieobecność (i tego off topowego posta), była spowodowana awaria sprzętu (zarówno mojego jak i dostawcy internetu), jednak widzę że dużo mnie nie ominęło.... jak ktoś wyczuł ironie to się nie pomylił, ludzie takiego zastoju to nawet najstarsi górale nie pamiętają. Rozumiem koniec roku i takie tam, ale w weekend znaleźć godzinkę czasu na napisanie posta to powinniście.... To tyle z mojej strony, zaraz zbieram ekipę żeby dokończyć naszą opowieść ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ciemność już całkowicie spowiła podwórze. Nikły krąg światła rzucany przez palące się świecie w latarniach nieznacznie rozświetlał okolicę. W zamykanych oknach chowały się twarze ludzi, zarówno tych dorosłych, jak i całkiem młodych. Gdzieniegdzie na balkonach wisiały suszące się ubrania, stały oparte narzędzia pracy, jakiś starzec bujał się na krześle. Wszystko jak w normalnym mieście. Nawet złodzieje i zabójcy na drogach, próbujący niezauważenie przemknąć w cieniu.
"Niedoświadczenie... Tałatajstwo cholera... Mendy, menele, żule! Wszystko dla srebra..."
Wysoka postać szła szybko uliczkami. Szczęk broni uderzającej o pancerz rozchodził się dookoła. Płaszcz szczelnie owijał każdy kawałek zbroi, utrudniając przypadkowy odbłysk światła. Tysiące szeptów, głosów, czasami nawet i wrzasków, ból ludzka, ich cierpienie. Wszystko kołatało się w jednej głowie, bez możliwości uciszenia tego. Zagłuszało własne myśli, uniemożliwiało skupienie się na konkretnej rzeczy. Doprowadzało do szaleństwa, opętania. Przekleństwo wszystkich ze zdolnościami tego pokroju. Niekontrolowane odczytywanie otoczenia. Niemożliwe do uspokojenia... Latarnie nie dawały dostatecznego światła, droga była wyboista, łatwo o wypadek na niej. Zwłaszcza, jak jej nie widać. Najgorszą rzeczą dla każdego wojownika chodzącego w ciężkim pancerzu jest upadek. Powstanie po nim z reguły wymaga pomocy kogoś z boku. Inaczej można już tylko wyciągać ze swoich pleców sztylet, z piersi topór, a z boku włócznię. Wszystko, czego na pewno ŻADEN wojownik by nie chciał. Ale cóż... Świat jest brutalny. Gdyby nie był, Elfy i Krasnoludy nadal by władały światem a ludzie byliby marginesem społeczeństwa.
"Zabij!"
"Bij!"
"Muahahha...."
"Krew! Krew! KREEW!"
"Nie! Nie, nie chcę tego! To boli! Argh!"
"Milcz psi synu! Albo cię zgniotę jak tamtego obok!"
Myśli coraz bardziej się głębiły, teraz odczytywane były tylko negatywne emocje, nic pozytywnego. Żadnego jęku rozkoszy, okrzyku radości, woli przetrwania. Czysty ból, złość, nienawiść. Chęć zemsty. Dar, a zarazem przekleństwo. Wybawienie ze zniewoleniem. Życie z cierpieniem połączone aż do jego końca. Każda minuta to walka o nie, lub beznadziejne oczekiwanie na koniec.
"Taaak! Więcej krwi!"
"NIE! WALCZ Z TYM!"
"Zabij! ZABIJ! ZAAABBBIJ!"
"Najpierw powyrywam ci palce, potem je pokroję na kawałki... Część ci wepchnę do gardła, część dam psom na pożarcie... I ty na to będziesz patrzył skur..."
Mężczyzna zerwał z wysiłkiem szpiczasty hełm z głowy i upadł na kolana krzycząc jednocześnie z bólu. Oboma rękoma chwycił się za głowę, zatykając uszy. Mokre i zmierzwione włosy rozsypały się po twarzy, krople potu spadały na bruk. Ciężki płaszcz spadł z ramion, odkrywając pancerz. Przekrwione oczy spoglądały tępo na kałużę potu, miejscami zabarwioną na czerwono od krwi, spływającej wąskim strumieniem z pękniętej na szyi żyły. Człowiek czuł wyraźnie ciepło płynu, wiedział jakie są zgubne skutki zbyt dużej jego utraty. Ociężale przytknął gołą już rękę do rany.
"Nie tętnica... Nie tętnica... Byle nie tętnica..."
Krew płynęła regularnie, wąskim ciurkiem. Nie mogła to być tętnica, inaczej pulsowałaby ona w rytm uderzeń serca.
"Masz okazję! Zabij tamtego! NIE ZASŁUGUJE NA ŻYCIE!"
"Taaak... Nie walcz z tym! Nie masz szans! I tak skończysz marnie!"
"Buehhe... Tak blisko już jesteś...."
"Tylko jeden ruch, a skończysz w piekle..."
Mężczyzna zerwał się na nogi. Oczy pałały jakimś dziwnym blaskiem. Z pobliskiej karczmy wytoczył się jakiś pijaczyna, zataczając się mocno.
-Hej ho... Hej ho... *Łyp* ... Łjeszczłe łedną błym włypłił...
Człowiek spoglądał na tego pijaka uważnie. Odruchowo położył dłoń na rękojmi miecza, oczekując na rozwój wydarzeń.
"To odmieniec!"
"Bestia!"
"Zabij!"
"Świat jest dla ludzi! Dla NAS!"
"Nie ma miejsca dla takich! Zabij!"
"Krwi!"
"Nie daj mu nic! Zabierz jego życie!"
Pijak tymczasem oparty o pobliską ścianę, pochylał się mocno nad rynsztokiem. Plusk wpadających do ścieków wymiocin rozszedł się po uliczce. W słabym świetle blada twarz alkoholika wydawała się niemalże trupia. Paroksyzmy bólu rozeszły się po twarzy przyglądającej mu się z obrzydzeniem postaci. Małe wyładowanie przeszło po karku, zagłębiając się w czaszce. Postać wyszła z cienia, zmierzając w kierunku pijaka. Szczęk wydobywanej broni odznaczył się mocno na cichej już drodze.
-Cło?....
Ostatnie słowa alkoholika przed śmiercią nie były zbyt inteligentne. Jednak w większości przypadków takie były. Na to nic poradzić raczej nie można. Ale cóż... Mediv stał przy mężczyźnie, trzymając miecz, wbity aż po rękojeść w trzewia człowieka.
"Buahah! Taaak!"
"Nareszcie!"
"Koniec buehehe...."
Głosy naraz ucichły. Dziwna, przejmująca cisza zapadła w głowie psionika.
-Co do?... O cholera...
Mediv puścił naraz oręż, który trzymał się mocno w brzuchu martwego już pijaka. Teraz dopiero ujrzał, że to zwykły człowiek, niczym szczególnie się nie wyróżniający. Może tylko odorem. Cofając się wolno do tyłu, patrzył z niedowierzaniem na swoją ofiarę.
"Niewinny! Niewinny! Tego było trzeba!"
"Taak!"
"Teraz..."
Głosy ponownie ucichły, Mediv poczuł mocne uderzenie w myślach. Ciężko opadł na ziemię. Trzask pękającej kości rozszedł się przed karczmą. Nikt nie wychylił się z niej, nikt nie wyjrzal przez okno. Barczysta postać w ozdabianej zbroi stanęła nad ciałem wojownika.
-Trybunał czeka, Medivie... Zabiłeś niewinnego, bez żadnego powodu. Jesteś winny też śmierci dwóch gwardzistów i ucieczki przed swoją wcześniejszą karą. Czeka cię osąd...
Mocne wyładowanie rozświetliło miejsce śmierci pijaka. Po chwili nie było już ani ciała alkoholika, ani Mediva, ani barczystego mężczyzny. Pozostał tylko lekki dym i palący się strzęp ubrania...

Postać w czarnej szacie odsunęła się od powierzchni wody stojącej w kamiennej misie. Nikły wyraz zadowolenia odbijał się na ponurej twarzy maga. Utykając, ciężko podszedł do swojego miejsca siedzenia w okrągłej komnacie. Blada twarz rysowała się w mroku, rozświetlając nieco ponurą ciemność.
-Tak... Kolejny mniej. Jeszcze tylko paru, i odzyskam to, co moje...

Tymczasem na drugim końcu miasta Vlad i Nefratum nieświadomi tego co działo się z Medivem dyskutowali zawzięcie siedząc w karczmie przy kuflu zimnego piwa i zimnego mleka. Nietrudno było się domyślić kto co pije. Temat dysputy, jakże prozaiczny, ale dostarczał im sporej rozrywki.
- No chodź, kupmy jeszcze jednego kurczaka. Mamusia zawsze mi powtarzała, że nie wolno odchodzić od stołu nienajedzonym będąc.
- To jak chcesz kupić, bez odejścia od stołu? - Nef wyraźnie był w nastroju do dysputy z Vladem.
- Toż karczmarz przyjdzie jak go zawołamy. I nawet przyniesie nam tego kurczaka do stołu - Barbarzyńca błagalnie spojrzał na przyjaciela.
- No dobra... Karczmarz! Osiemnastego kurczaka dla tego dużego!
Po chwili karczmarz zmęczonym już trochę krokiem postawił przed Vladem dobrze wypieczone kurczę.
- A co będziemy robić potem? Bo ten kurczak ostatnim już będzie, więcej chyba nie dam rady - Vlad spytał, gryząc jednocześnie wielki kawał udka.
- Przydałoby się wyjść poszukać tego kupca. Najpierw jednak, trzeba będzie obudzić tamtych dwóch. Ramona i Mediva. Skoro ich tutaj nie ma, to zapewne śpią w najlepsze. Pytanie tylko, czy sami... - zgryźliwy uśmieszek pojawił się na twarzy maga.
- No to możemy iść, taki kurczak dobry jest na drogę - Vlad sprytnie ominął temat na który mamusia zabroniła mu mówić.
- Tja... Bierz tego oskubańca i chodź. - Nef odsunął krzesło, stając na nogi.
Vlad chwycił kurczaka w garść i też stanął na nogi. Niestety karczmy były budowane podobnie, wszędzie nisko i zawsze z lampami nad krzesłami na których siadał barbarzyńca...
- Auu! - Zawył ten po bliskim spotkaniu ze szklanym baniakiem - kiedyś musimy w końcu znaleźć karczmę, gdzie będę się mógł wyprostować!
- Kiedyś musimy znaleźć inteligentnego barbarzyńcę, który Ci wytłumaczy że nie siada się pod lampami mając wzrost olbrzyma! - Nef jak zawsze rozbawiony był Vladem i jego gracją beholdera w składzie z porcelaną.
- Ale to nie moja wina, że kiedy wchodzę to nie patrzę gdzie lampy wiszą - Vlad zgiął się w pół tak, że wyglądał trochę jak odwrócone "L" i ruszył w kierunku wyjścia pogryzając kurczaka i starając się omijać wszystkie lampy.
- A czy to moja wina że mnie się nie słuchasz gdy mówię Ci gdzie są lampy?... - Mag mrucząc pod nosem do siebie ruszył za Vladem.
- To gdzie poszukamy tamtych dwóch? Pamiętając ich wcześniejsze przechwałki, to najlepszym wyjściem byłoby sprawdzenie najgorszych domów negocjowalnego afektu w mieście. Gdzieś na pewno byśmy ich znaleźli. - Vlad popisał się wspaniałą umiejętnością dedukcji, oraz znajomością i rozumieniem trudnego wyrażenia. Był z siebie dumny.
- Vlad... Skąd Ty znasz takie słówka? - Nef był zdumiony niepomiernie. Musiał się dłuższą chwilę zastanowić o co chodziło Barbarzyńcy. - A gdzie ich szukać? Najłatwiej będzie ich znaleźć w ich pokojach... Wchodź z powrotem do karczmy!
- Mamusia mnie nauczyła, że nie wolno używać brzydkich słów. I zamiast burdel, mówić... ohh... żeby tylko mamusia tego nie usłyszała... - Barbarzyńca rozejrzał się trwożliwie, czy gdzieś nie stoi mamusia z paskiem, żeby wypomnieć mu wyrażanie się. - Uff, chyba nie słyszała... a do karczmy to se wchodź sam, ja nie chcę dostać kolejny raz lampą, wystającą deską z powały, albo czymś innym podobnym!
- Esh... Z Tobą to zawsze taka robota! Najpierw robi, potem myśli! Wcale się nie dziwię, że mamusia musiała tak często paska na Ciebie używać! Chyba sam go sobie muszę kupić. Innej metody na Ciebie chyba nie ma! Taki duży... - Mag marudząc głośno, wrócił z powrotem do karczmy. Karczmarz dziwnie się na niego patrzył. W końcu nie zawsze udaje mu się sprzedać wszystkie swoje kurczaki w przeciągu dziesięciu minut. I to jednemu klientowi. Ale takie przypadki się zdarzają. A na imię im Vlad. Nef wkroczył na pierwszy stopień, wchodząc powoli na górę. Szybko jednak musiał przywrzeć szczelnie do ściany, gdyż jedna z panien lekkich obyczajów zbiegała z wrzaskiem za swoim klientem, krzycząc coś o zapłacie, wielkości, przyjemności i tyle.
- W każdej jest to samo...
Siwowłosy wchodził ponownie na górę. Drzwi do paru pokojów stały otwarte. Większość była pusta. Mag szybko znalazł pokój Ramona. Na samym środku zobaczył małą notatkę.
Ramon idzie z nami. Jakoś tak bardziej wolał... Kain.
- Czyli jeden mniej. Zostaje jeszcze Mediv. - Mag nie zmartwił się tym, nie skakał także z radości na myśl o tym, że Małego nie będzie z nimi. Teraz swoje kroki skierował do pokoju psionika. Uchylając lekko drzwi, wetknął głowę przez szczelinę. Zaraz musiał ją cofnąć, gdyż but szybko wyleciał przez nią, prawie trafiając Siwego w twarz.
- Cholera! MEDIV! Uprzedzaj jak chcesz się zabawić! Rób co chcesz! Idziemy bez Ciebie!
Mag zły, że już dwa razy prawie oberwał dzisiaj, zbiegł szybko na dół. Na piętrze tymczasem zdziwione dwie twarze, starca i młodej dziewki karczemnej wyjrzały przez drzwi z pokoju Mediva.
- Masz Mediv na imię?
- Nie, a Ty skarbie?
- KOBIETA?! Tobie chyba nieźle dogrzało słoneczko...
- Ekhem... Przez całą noc się z tego pokoju nie ruszaliśmy.
- To ja Ci dogrzałam. Czas zresztą to poprawić.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem. Mag tymczasem wypadł przed drzwi karczmy.
- Idziemy Vlad!
- A gdzie Mediv i Ramon? I coś taki wściekły?
- Gdybyś sam prawie dwa razy oberwał od panienki bez spódniczki i tego pod, to też byś był zły jak bąk! Ramon polazł z tym rogatym, a Mediv się zabawia w najlepsze! - Nef odburnknął ponuro z wyraźnym gniewem w głosie.
Barbarzyńca zaczął chichotać cicho pod nosem - Hehehe, czyli teraz co? Do kupca?
- Tja... I pamiętaj. Ja mówię...
Tak więc dwójka przyjaciół zaczęła się szwędać po mieście, Vlad kontemplował uliczki przetrawiając kurczaki, bo ciężko mu się od nich zrobiło, a Nef łaził z pochyloną głową wściekły, mrucząc coś do siebie pod nosem i kopiąc napotkane kamyczki. Czas mijał szybko, pomimo tego, że szli w milczeniu. Barwność miasta swoje robiła, kramy przyciągały wzrok, kobiety nęciły wdziękami, szyldy obijały się o Vlada. Wszystko w normalnym porządku rzeczy. Nic nowego, nic starego. Miasto miastu równe, w niektórych tylko się coś dzieje, w innych nie. W tym jakoś nie za bardzo coś chciało. Wszechogarniająca nuda, cisza.
- Przydałoby się dowiedzieć, gdzie ten kupiec mieszka. - Nef już był w ciut lepszym nastroju.
Vlad tylko skinął głową na potwierdzenie, rozmasowując kolejnego guza na głowie. W pewnym momencie biegnąc szybko mężczyzna uderzył barkiem Maga, spoglądając mu jednocześnie w oczy. Człowiek zobaczył z nich tylko chłód i obojętność, Siwy zaś ogień i rządzę. Napotkany oddalił się szybko od przyjaciół.
- Znasz go Vlad?
- Nie...
Mag dotknął przypadkowo kieszeni w szacie. Oczy rozwarły się szeroko ze zdziwienia. Szamocząc się, jął sprawdzać wszystkie zakamarki swojego ubrania.
- CHOLERA! NIECH NO JA GO DORWĘ! ROZERWĘ NA STRZĘPY!
- Co jest? - strażnik miejski podszedł do wrzeszczącego Maga.
- OKRADLI MNIE! OT CO!
- Spokojniej. Nie jest pan pierwszy.
- ALE...
- Proszę nie krzyczeć, albo będę zmuszony pana zamknąć za zakłócanie porządku.
Vlad strzelił groźnie kośćmi w dłoni. Strażnik spojrzał na niego nieco zmieszany.
- Dobrze, zapomnijmy o zamykaniu. Pana sakiewka raczej już przepadła. Na wieki.
- Do diaska... Gdzie jest niby straż kiedy jest najbardziej potrzebna?!
Strażnik potrząsnął lekko swoją sakiewką. Brzdęknęło w niej sporo monet.
- Tutaj? - uśmiech ignorancji pojawił się na twarzy strażnika.
- Jak zawsze... - Nef wyciągnął z kieszeni jedną złotą monetę. - Gdzie jest jeden z kupców, którzy ostatnio zostali napadnięci?
Strażnik z chęcią przyjął monetę. Szybko schował ją do sakiewki i zamyślił się.
- No?
- Karczma Zakręconego Rogu. Ciekawe, czy zechce rozmawiać.
- Jeśli działa na takiej samej zasadzie jak straż, to zechce...
Gwardzista przyłożył dwa palce do swojej skroni, salutując do Nefa i Vlada. Po chwili zniknął w tłumie.
- Vlad, idziemy.
Dwie postacie zaczęły ponownie przeciskać się przez zbitą masę ludzi. Teraz należało już tylko znaleźć odpowiednią karczmę. Raczej nie powinno to stanowić problemu. Raczej...

Głośne uderzenie oznajmiło wejście dwóch osób do karczmy. Jeden w pełni wyprostowany, drugi zgięty wpół. Obaj przeciskający się pomiędzy stolikami. W gęstym dymie próbowali znaleźć karczmarza. W końcu dostrzegli go przy jednym ze stolików, rozmawiającego żywo z jakimś człowiekiem.
- Mówię Ci! Ten pijak zniknął!
- Nie mógł zniknąć ot tak o. Niby skąd ten dym i ten błysk na zewnątrz?
- Tego to się mnie nie pytaj. Magia?
- Magia nie istnieje idioto. To zabobon z przeszłości.
- Taak? To jak wytłumaczysz to, że krew została, ciała nie ma?
- Przeniesione.
- Śladów stóp też nie ma!
- Dachami przenieśli.
- Jasne. Najpierw musieliby wnieść ciało na górę.
- Co za problem?
- Krew. Ślady by były.
- Stwarzasz problemy cholera... Może chciał dobić tego kupca co wczoraj tutaj przyjechał?
- Taa... To by nie stał na zewnątrz. Tamten ledwo żyje. A co dopiero mówić o wychodzeniu na zewnątrz.
- Cóż... Trudno się mówi. Najważniejsze że płaci. A to, że zajmuje jedynkę, która ZAWSZE był zajmowana przeze MNIE, to nie Twoja wina, prawda?
- Ale...
Reszty rozmowy Vlad z Nefem już nie słyszeli. Ruszyli szybko pomiędzy stolikami, nie czekając już na karczmarza. Przypadkowo dowiedzieli się, że miało tutaj miejsce niedawno morderstwo, a także że kupiec jest tutaj. Gdy byli już pod drzwiami, Vlad przymierzał się do zapukania do nich. Nef jednak szybko go powstrzymał.
- Ty nie pukasz! Nie pamiętasz jak trzy miesiące temu przez Twoje pukanie musiałem płacić za nowe drzwi do mojego pokoju w karczmie?!
- Nie trzeba było zamykać...
- Cztery miesiące temu nie zamknąłem a musiałem wstawiać też framugę, bo wyrwałeś drzwi razem z nią...
- Wypadek...
Mag zapukał delikatnie do drzwi. Za nimi rozległo się ciche westchnienie, zapraszające do środka. Siwy skinął głową na Vlada, aby ten wszedł powoli i ostrożnie. Przede wszystkim to drugie. Po chwili obaj stali już przed łożem kupca. Jego bok owinięty był szczelnie bandażem, czerwonym od krwi.
- Kim Wy...
- Sojusznicy. Widzę, że Cię nieźle urządzili.
- Nikt Was tutaj nie prosił! Wyjdźcie, albo wezwę straże!
- Tja... Chcemy tylko paru informacji, nic więcej.
- Niby dlaczego miałbym Wam ufać?
- Nie masz żadnego powodu, aby to robić. Jednakże w tym momencie, to my mamy przewagę, a nie Ty.
Kupiec rozejrzał się ociężale po pokoju. Byli w nim sami, bez żadnej nadziei dla kupca na pomoc jakąkolwiek. Zrezygnowany spojrzał w oczy Maga.
- To czego chcesz?
- Paru informacji. Przede wszystkim, kto Cię tak urządził?
- A nie widać do diabła?! Zbóje! Przeklęty skurczybyki, wepchnęły mi sztylet! Zatrzymał się na żebrze!
- Kto jeszcze z Tobą był?
- Jakiś dwóch innych kupców. Jeden milczał cały czas, drugi dogadywał się z nimi przez cały czas. Coś mówili o kolejnej dostawie. Chciałem zaprotestować i dostałem sztyletem! Zbóje! Niech no tylko dorwę tego... tego...
- Spokojniej. Co jeszcze wiesz?
- To było na rozstajach, na skrzyżowaniu dróg z okolicznych wiosek a traktem do Clifgadhen z Transpehgen. Niedaleko jest lasek, z którego na nas wypadli
- Ilu?
- Koło dwunastu, może piętnastu.
- Ktoś nimi dowodził?
- Jakiś człeczyna. Ale nie był ich szefem. Mówił w jego imieniu ciągle.
- Czyli przywódca nie wychodzi z kryjówki. Nie mówili gdzie się udają?
- Nie, ale odeszli w stronę gór.
- Czyli już wiemy, że tam ich nie wolno szukać. - wtrącił się Barbarzyńca.
- Doskonała uwaga Vlad. Nigdy nie należy iść w stronę pułapki.
- Jak to? To nie szli tam?
- Kupcze, widać, że nie masz doświadczenia. Nikt logicznie myślący nie zostawia żywego przeciwnika, który widział kierunek, w którym odchodzili.
- Aha... To jak ich znajdziecie?
- Mniej więcej wiemy gdzie mogą się kryć. Wiesz coś jeszcze?
- Nie...
- Miejmy nadzieję, że to wystarczy.
- Ale... Kim Wy jesteście?
- My? Jakby to powiedzieć...
- Konsumenci!
- Vlad, Ty jesteś konsument. Robimy to dla funduszy. Ten tutaj duży, przejada wszystkie nasze pieniądze. Wszystkie... Vlad! Do diabła! ZOSTAW TEGO KURCZAKA! NIE TWÓJ!
Barbarzyńca z niewinną miną próbował ukryć pieczonego kurczaka za plecami. Zdradziła go tylko wielka miska pełna sałatki, wystająca na parę centymetrów zza pleców postaci.
- Głodny...
- A idź żesz!
Nef poganiając Vlada, wyszedł z pokoju, zostawiając oniemiałego kupca, który w chwilę potem stracił przytomność. Po chwili obaj stali już w pełnym słońcu.
- Co Vlad, możemy wracać, nie?
- No chyba możemy - plując po ulicy sałatką odpowiedział Vlad - nic tu więcej nie załatwimy... no chyba, że jeszcze trochę tej pysznej sałatki.
- Chyba nie... Ale dosyć jedzenia! Od dzisiaj jesteś na diecie!
- DIECIE?! NIE!!! Nie zrobisz mi tego! Jestem duży i muszę dużo jeść!
- Ale nie co pięć minut! Nie stać mnie na to!
- No ale skoro jesteśmy w mieście to trza się najeść na zapas. Ruszymy na wyprawę i znacznie mniej będę mógł!
- Za to po będziesz mógł... Dobra, chodź.
Vlad ruszył pierwszy ulicą, jego postura i wielki miecz na plecach sprawiały, że ludzie odsuwali się jakby ten był lodołamaczem gdzieś na zamarźniętych morzach. Nef skrzętnie korzystał z okazji i trzymał się blisko niego, tak, że i jego omijali ludzie. Gdzieniegdzie z głośnym pluskiem na ulicę wylewane były pomyje, w innych zaś miejscach rozlegały się wrzaski awantury, często o trunek. Czasami przez okno wyleciała jakaś postać albo garnek. Życie powoli zaczynało się budzić. Nic nowego, jak w każdym mieście. Tylko nieliczni wstają z samego rana. Tymczasem dotarli do dzielnicy handlowej. Porozstawiane kramy przyciągały wzrok, sprzedawczynie kusiły.
- Jedzenie! - Vlad jak zawsze zareagował z radością na widok tego nektaru życia. Nef zrezygnowany pokręcił głową. Podeszli szybko do pierwszego kramu.
- Coś sycącego i taniego dla tego tutaj dużego...
Sprzedawca sięgnął pod stół, wyjmując jakiś owoc.
- Sycące, tanie, a co najważniejsze... Łatwo dostępne! I możliwe do spożycia w dużych ilościach! Nie uzależnia! I nie dawać do spożycia dzieciom poniżej trzeciego roku życia, gdyż mogą zadławić się małymi elementami!
Nef zdziwiony spojrzał na kupca.
- To nie dla Vlada w takim razie... Idziemy.
Mag spojrzał w bok, na osobę zbliżającą się do kramu. Błysk rozświetlił zimne oczy Nefratuma.
- TY!
Postać obróciła twarz, spoglądając na Siwego.
- O kur...
Rzucając w powietrze udko, Borrow rzucił się do ucieczki.
- Vlad! To ten, który nas chciał zabić w lesie gdy się spotkaliśmy!
- Poznaję tego ...onego drania! Za nim!
Nef skinął głową, puszczając Vlada przodem. Olbrzym rzucił się pędem za uciekającym w tłumie "towarzyszem". Mag tymczasem chwycił jakiegoś kurdupla za rękę.
- Masz! Weź tą kartkę do gospody pod Baranim Trzosem! Znajdź tam mężczyznę, kapłana. Poznasz go łatwo. Daj mu ją. Masz też to!
Mag rzucił małemu trochę grosza, po czym sam rzucił się pędem za postacią...

Tymczasowo musimy z Vladem Was opuścić. Spotkaliśmy dawnego "znajomego". I cóż... Musimy dokończyć stare sprawy. Łotry nie są w górach, więc zostają tylko dwie opcje. Nie ma ich więcej niż dwudziestu. Dacie sobie radę bez nas.

Nef i Vlad.


[ Witam wszystkich. Od razu na samym starcie przepraszam za tak długą zwłokę, jednak jakoś nie mogliśmy się z Marrem umówić. Jak nie on brak czasu to ja. I cóż... W tym poście odchodzą 3 osoby. Zaległy Sturnn, ja i Marr. Sturnn zrezygnował samemu. Marr nie ma czasu przez wakacje. Ja zaś wyjeżdżam we wtorek i nie mam jak zająć się ZK. Dlatego tymczasowo przekazuję MG Furrowi. Wszyscy macie się go słuchać. On będzie posiadał dokładnie informacje co i jak. Mam nadzieję, że też go to zmobilizuje do pisania. Tak samo jak i resztę... W każdym bądź razie. Życzę wszystkim miłej zabawy przez ten cały czas :)

Post spłodzony przez Wilka i Marra ;) ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Kilka ważnych spraw, do wglądu ogółu - kończymy wątek zbójców, wszystko co trzeba już mamy. Teraz jest więc czas na powrót do karczmy wszystkich osób (oprócz "mojej" grupy, która też w miarę szybko się tam znajdzie) i to najlepiej, żeby było załatwione do jutra wieczór. Inaczej mówiąc - postacie, które nie znajdą się w wiadomej karczmie jutro wieczorem zostaną uznane za MIA i usunięte z gry. Oczywiście nie każdy musi pisać oddzielnego posta na swoją postać - ale w karczmie ma się znaleźć przy stole. Jutro więcej info na temat zakończenia tej historii. Wszelki kontakt w podpisie.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

***

-A nie można było po prostu przyłożyć mu nóż do gardła? - zapytał półelf. - Jestem głodny, śmierdzę i niczego
nie dowiedzieliśmy się od rana. - wyrzucił z siebie Boogie, gdy wlokąc się przebijali się przez tłum miasta.
Rano za parę miedziaków dostali od karczmarza przygnieciony chleb i nieco zeschłego sera i ruszyli na
poszukiwania chyba pierwsi. Co jakoś nie dawało im pocieszenia. Rzeczywiście niewiele się dowiedzieli.
Kradzieży w mieście jest, bylo i będzie tyle, że każdy z informatorów mówił o czym innym. Albo poprostu
zmyślał...
Przeszło przez myśl Ariel, gdy usłyszła stwierdzenie półelfa.
-Dzięki, raz już zwiedzałem lochy, więcej nie potrzebuję. - oparł mu niezbyt zadowolony z odpowiedzi kapłan.
Arielai pocieszała się o tyle, że za niewiele sztuk złota udało jej się wytargowac nieco zużyty, ale ciągle dość
mocny futerał na clairseach. Prawdziwy bard nigdy nie rozstaje się ze swoim instrumentem pomyślała
odruchowo chwytając za przewieszony przez plecy futerał sprawdzając czy wszystko jest w porządku. Kątem
oka dojrzała elfa podążającego za nimi. Ten jak to zwykła robić jego rasa przybrał dumną minę i rozglądał się
bacznie wokoło zgrabnie wymijając przechodniów.
- Która to już godzina? - przerwał milczenie kapłan stając w cieniu przechylonej nieco kamieniczki.
- Koło szóstej. Za półtora, może dwie godziny zapadnie zmrok - powiedział lekko elf.
- Co proponujecie? - zapytał Liren.
- Teraz się o to raczyłeś spytać, dowódco? - pychnął złośliwie półelf. - Byliśmy pod paroma świątyniami
kupieckich bóstw, sterczeliśmy jak głupcy pod siedzibą gildii jak wariaci zaczepiając wchodzących,
sprawdziliśmy większość napotkanych karczm... Czego jeszcze chcesz? Mam dośc palącego słońca, wracajmy
"Pod Barani Trzos" i sprawdżmy, czy inni coś znaleźli. - zakończył krzyżując ręce na piersi. Ariel
przyglądała mu się przez chwilę, lecz wyczuła badawczy wzrok kapłana skierowany w jej stronę.
- Ja sama już nie wiem. Mamy pewne poszlakowe informacje. Może warto by zebrać je razem jeszcze raz i
opracować jako taką strategię poszukiwań i dowiedzieć się, jakie miejsca sprawdzała reszta. Poza tym nie
jesteśmy ze stali. Cały dzień poszukiwań w mieście jednak daje w kość. Nim odnajdziemy drogę do karczmy
mogą szybko upłynąć te dwie godziny...
- Chyba nie oceniasz nas aż tak nisko moja... - kapłan przerwał wypowiedź złodzieja gestem ręki.
- A co ty o tym myślisz elfie?
- Że wszyscy macie rację... - odparł łowca.
- Nie ma to jak dodać coś wzniosłego i zupełnie bezużytecznego, nieprawdaż? No, ruszajmy wreszcie do tej
karczmy... - powiedział Boogitus. - Chyba znam dobry skrót...

W trakcie drogi Arielai zamyśliła się głęboko. Przy najbliższej okazji muszę zdobyć jakieś nuty nowych
pieśni, najlepiej wprowadzających w prostą magię bardów. Mogą trochę kosztować, ale trzeba coś zrobić. Jeśli
naprawdę mam w sobie choć odrobinę z tej magii, to trzeba ją podsycić i rozbudzić. Ćwiczebnymi gammami tego
raczej nie zrobię...
Cudem uniknęła potknięcia się o wystajacy kamień i spostrzegła, że złodziejaszek
prowadził ich wąskim przejściem między dwoma kamieniczkami. Żeby tylko nas nie wyprowadził gdzieś... Ot, co!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Elf podążał kilka kroków za towarzyszami. Prawdę mówiąc miał już serdecznie dośc tego, jak mu się wydawało, bezsensownego chodzenia po mieście. Na szczęście w końcu zdecydowali się wracać do karczmy. Phil w duchu ucieszył się na tę wiadomość. Boogitus prowadził ich jakąś ciasną uliczką, która to niby miała być skrótem. "Zobaczymy, zobaczymy..." pomyślał elf. Obserwował bacznie otoczenie. Jakaś kobieta wieszała pranie, kilka kroków za nią mały chłopiec taplał się w błotku powstałym poprzez wodę kapiącą z ubrań. Elf pokręcił głową. Po drugiej stronie uliczki, jakiś żebrak wyłudzał od ludzi pieniądze. Nie dostrzegając nic ciekawego spojrzenie elfa skończyło na Ariel. Po krótkiej chwili namysłu przyśpieszył kroku, zrównał się z nią i zapytał
- Dlaczego akurat harfa?... - spojrzał na nią wyczekująco, nie będąc do końca pewnym, czy mógł zadać to pytanie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- A nie mówiłem, że ta cała wyprawa nie ma sensu? I jak zwykle miałem rację. - Mag był wyraźnie zirytowany. Nie dość, że został zmuszony do obudzenia się przed świtem to jeszcze musiał obejść przynajmniej połowę tego parszywego miasta. Żeby chociaż zaowocowało to jakimś sukcesem, ale nie, wtedy świat był by chyba zbyt pięknym miejscem. - Nie dość, że się nałaziliśmy, wydałem prawie całe złoto na łapówki, to...
- I tak sobie to odbijesz jakąś sakiewką... - mnicha trzymała się ironia.
- ...to jeszcze ten debil musiał się powiesić! Zabił bym go za to jak bym mógł... - Kain z furią w oczach przyglądał się ciału wiszącemu na kawałku liny przywiązanej do belki pod sufitem. - I po cholerę tyle się męczyliśmy?
- Tia, głupi skurl.
- Mógł łaskawie poczekać, aż zadamy mu parę pytań... - Ramon obszedł wiszące zwłoki dookoła, przyglądając się im uważnie. - Alfred, może odprawisz kilka rytuałów i pozwolisz mu nam coś powiedzieć?
- Może ostatnie namaszczenie?...
- Alfred to co najwyżej może mu habitem pomachać...
Mnich zignorował słowną zaczepkę przemądrzałego maga i wyszedł z pokoju. Nie miał ochoty oglądać wiszącego trupa, który i tak nikomu się już nie przyda. Na odchodnym, jakimś cudem uchylił się przed szklanka ciśniętą przez maga.
- Zdurniałeś magu? Czy już ci rozum odjęło? Mamy trupa i jeszcze hałasujesz...- szepnął cicho Alfred i wyszedł z pomieszczenia. Chwilę później do pokoju dotarł odgłos upadającego ciała i ciche przekleństwo. Mag zamknął drzwi za nim.
- Denat jakich mało... – Arvanti popatrzył na maga i Elkanatara. - Wracajmy do karczmy, nic tu po nas. Jeszcze nas posądzą o tego sztywniaka...
- No to mamy go z głowy na jakiś czas... Znaleźliście coś? Fango, odłóż ten srebrny puchar. Nie możemy niczego zabrać bo się jeszcze straż przyczepi.
- Ale... ale to takie ładne sreberko, tylko to chce, proszę!
- No dobra, ale nic więcej! - Elkantar popatrzył się dziwnie na Kaina - Taa, wiem. Za miękki momentami jestem.
- Miękki to jest Alfred, szczególnie w pasie - wtrącił Ramon.
- Raczej poniżej pasa.... Ale, ale jak słusznie zauważyłeś lepiej się zbierać zanim dopiszą go na nasze konto...
- Jestem ciekaw, skąd tyle o nim wiecie? - spytał Fango.
Mag, kanciarz i karzeł popatrzyli po sobie i naraz stłumili śmiech.
- Powiedzmy, że po takich jak on to po prostu widać...
- Hmm czy to może strój? Widziałem wiele razy takich facetów w podobnych strojach, ludzie zwali ich magami, czarodziejami... - stwierdził Fango lecz po chwili uświadomił sobie, że Kain też potrafi czarować.
- Eh młodzieńcze, mało jeszcze wiesz o świecie który cię otacza jeśli mylisz magów z klechami. Ale przy nas... - tu podszedł i objął łucznika ramieniem, jednocześnie kierując się w stronę drzwi - ... nauczysz się wszystkiego. - Kątem oka zobaczył jeszcze jak Elkantar wycierał ślad po srebrnym kielichu.
- Dobra panowie, zabierajmy dupska do karczmy, bo chyba słyszę nadchodzącą straż... - Tu Ramon nadstawił uszu. - Albo to Alfred muchy przydeptuje. Ruszajmy.
Mag, łucznik, karzełek i kanciarz kierowali się do drzwi.
- Kain nie zapomniałeś o czymś?
- Hmm, niby o czym? - odpowiedział mag z miną niewiniątka.
- Kain...
- Co?
- KAIN!
- Eh no niech ci będzie. Ale będziemy jeszcze tego żałować...- i tymi słowy mag zdjął z drzwi do innego pokoju zaklęcie nie pozwalające ich otworzyć, a także zaklęcie ciszy, dzięki któremu nie było słychać jak mnich w nie walił. W tym momencie drzwi otworzyły się, a do pokoju wszedł oczywiście nie kto inny tylko Alfred.
- Musisz rzucać te marne czary? Może nie marnowałbyś sił i wykorzystałbyś te swoje sztuczki na niebezpieczeństwo, które potem może nas spotkać? - zapytał się z kpiną Alfred.
- A może skończysz gadać i wyjdziemy stąd? I uważaj jak się wyrażasz o magii....
- Wyjść powinniśmy już na samym początku, kiedy zobaczyliśmy trupa, a twoja magia to nic w porównaniu z magią elfów. Może zamiast jałowych dyskusji wyjdźmy stąd i idźmy w ciszy do karczmy? - zaproponował brat Alfred.
- TY... Zaraz dzięki tej marnej magii straż znajdzie dwa trupy... - na palcach maga niebezpiecznie zatańczyły płomyki.
- Spokój! - między Kaina i Alfreda wtrącił się Ramon. - Panowie w kieckach, swoje sprawy załatwicie kiedy indziej, teraz naprawdę musimy stąd UCIEKAĆ!
- I to szybko, straż już niedaleko.
- W cholerę z tą strażą, wykończę go tu i teraz... - Jednak magowi nie było to dane. Poczuł uścisk dłoni na ramieniu. Czerwone oczy patrzące spod kaptura były wystarczająco wymowne. - A może jednak nie...
Fango i Ramon jakby odetchnęli lżej. Tylko Alfred był jakiś dziwny.
- To wracamy do tej dziury, którą nazywają karczmą. - I z wyrazem pogardy na twarzy mag wyszedł z domu w którym znaleźli ciało kupca. Chwile później budowle opuściła reszta kompani. Po mnichu widać było że jest wzburzony, choć starał się to ukryć.
Kroczyli przez miasto, które zdążyło już obudzić się z nocnego marazmu. Po drodze minęli trzyosobowy patrol straży, zmierzający w kierunku, z którego szli. Po chwili stali już przed oberżą. Elkantar pchnął mocno drzwi, za nim do gospody wkroczyła reszta towarzystwa.

[ Praca zbiorowa w składzie: Kain, Dar, Fango i Bumber. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować