Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

[ To czas na podsumowanie ostatnich dwóch tygodni... Widzę, że Wasza aktywność leży na poziomie gorszym niż niski. Krótko mówiąc, jest żałosna. Rozumiem, że ktoś w ciągu tygodnia może mieć mało czas. Ale na weekend żeby nie zdążyć paru zdań napisać?! Nie, to jest już przesada. Koniec pobłażliwości w tej kwestii. Także kilka ostrzeżeń w ramach uwagi...

Furracca-> Ostrzeżenie z powodu braku aktywności.
Marrbacca-> Ostrzeżenie z powodu braku aktywności.
Ekzuzy-> Ostrzeżenie z powodu braku aktywności.
DevilFish-> Ostrzeżenie z powodu braku aktywności.
Boogie85-> Ostrzeżenie z powodu braku aktywności.
Generał Sturnn-> Ostrzeżenie z powodu samodzielności działań bez konsultacji.
Phil von Roden-> Ostrzeżenie z powodu samodzielności działań bez konsultacji.

Pozostali mają jako takie usprawiedliwienie. Także brać się wszyscy do roboty... Inaczej będę zmuszony zadziałać inaczej niż ostrzeżeniami. Czekam na posty. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Uniewinniony dzięki protekcji miasta! Co tu się do ciężkiej cholery dzieje? Przecież ja nigdy wcześniej nie bylem w Grethynburgu! Całe życie spędziłem w Bruth i okolicach, nikt mnie nie zna poza ciemnymi typami z Bruth. Niby co ja mam o tym myśleć? Może to jakaś pomyłka?
Boogitus kątem oka zauważył jakiegoś mnicha lądującego w kałuży, w jego oczach widać było autentyczne przerażenie. Półelf uśmiechnął się delikatnie, co ja się przejmuję jakimś mnichem, muszę odzyskać swój ekwipunek, a tym celu muszę wrócić w okolice tej nieszczęsnej karczmy, masz ci los!
Łotrzyk już miał się po cichu udać w swoją stronę, gdy usłyszał propozycje nie do odrzucenia. Można sporo zarobić, ale by odzyskać łup będę potrzebował tej bandy, kto wie może natkniecie sie na nich w tym paskudnym miejscu, wyjdzie mi na dobre. Może to i dziwaki, ale jak to mówią w kupie siła, kupy nikt nie ruszy. No ale nie czas na to!
Sylar nie odzywając się słowem oddalił się od „drużyny”...

Trzecią cześć dnia marszu zajęło dotarcie do jego starego obozowiska, po drodze Boogitus zauważył, że strażnicy więzienni postanowili sobie skonfiskować jego złoto zdobyte, podczas pechowego wieczoru w karczmie. Szczęśliwie nie była to wszystkie monety jakie posiadał w schowku oprócz jego cennego amuletu, łuku, strzał z kołczanem, przeszywalnicy i koszul oraz kilku drobiazgów niezbędnych w podróży było tez złoto. Niewielka to suma ale zawsze, może będzie okazja uzupełnić nieco ekwipunek. Niestety nie obyło się bez strat, w więzieniu niewiele chyba wiedziano o przechowywaniu broni, ponieważ czubek jego sztyletu był ułamany. Nie był to może płatnerskie arcydzieło, ale ostrze dobrze służyło Sylarowi, do dziś. Do niczego nie nadawała się też koszula i spodnie które miał na sobie, podarte i zakrwawione do niczego mu się nie przydadzą. A może jednak...

Nastawał już wieczór, na targu handlarze poczęli zamykać swe kramy, gdy nagle na placyk wpadła tajemnicza postać brudna zakrwawiona w podartych łachmanach, ciężko opierająca się na kosturze, jakby ledwo mogła chodzić.
- O bogowie napadnięto na mnie! Na trakcie prowadzącym do miasta! Tuzin łotrów, zabrali cały mój towar, dorobek życia! A chciałem się osiedlić w tym mieście! Co za nieszczęście! - przedstawienie to nie poruszyło jednak kupców, cóż można było to przewidzieć pewnie większość z nich znalazła się kiedyś w podobnej sytuacji. Boogitus rozejrzał się po okolicy, już miał uznać swój teatr za porażkę, gdy dostrzegł całkiem ładną kobietę.. Kobietę? Raczej młoda dziewczynę sprzedającą jakieś płótna – Bingo – szepnął do siebie półelf po czym chwiejnym krokiem podszedł do dziewczyny - Przepraszam masz może nieco wody młoda damo? - dziewczę wyraźnie zmieszane nagłym zainteresowaniem ze strony przybysza drżąca ręką podało niewielki bukłak – O dzięki bogom, jednak istnieją na tym okrutnym świecie dobrzy ludzie, jak ci na imię??
- Sara, przepraszam ale... pan...ee jest ranny – niemal pisnęła
- A tak no cóż jak już mówiłem napadnięto na mnie, a nie mam w zwyczaju stać bezczynnie i czekać aż jakieś łotry ograbią mnie z mojego towaru. Niestety przeciw tylu zbirom nie ma się wielkich szans. Nie wyglądało to na przypadkową napaść, a raczej na zasadzkę, macie w okolicy jakieś problemy z bandytami?
- Tak... to jest nie... ee no zależy z jakimi bandytami...
- Hmm obawiam się, że nie rozumiem
- No owszem w mieście są bandy złodziei, ale oni nie roba krzywdy kupcom, pobierają tylko.. ee opłatę i dzięki temu jesteśmy bezpieczni...
- No chyba jednak nie tak do końca jak widać, a może napadnięto mnie bo jestem półelfem? Co? To miasto jakiś parszywych rasistów! - wykrzyczał – Oj tak dobre zagranie
- Ee nie proszę...ee pana – dziewczyna była wyraźnie przestraszona, Boogitus był pewien, że nawet nie wiedziała co to połelf, a co dopiero zobaczyć takiego na własne oczy – Ostatnio w okolicy pokazała się inna banda, oni atakują wszystkich i kupcy teraz boją sie wyjeżdżać z miasta, próbują się zorganizować w większe karawany, z obstawą...
- A możesz mi pokazać gdzie zazwyczaj Ci bandyci atakują?? - łotrzyk przerwał dziewczynie, po czym wyciągnął świeżo zakupiona mapę okolicy – śmiało zaznacz miejsca gdzie ci złoczyńcy atakują, byłbym dozgonnie wdzięczny, pozostaje mi unikać tych miejsc.
- Tak ee to ta okolica, ach i jeszcze tutaj – zaznaczyła kolejną pozycję na mapie – słyszałam, że tamto nawet myśliwi już przestali polować, podobno jest tam bardzo niebezpiecznie – w onieśmielonej z początku dziewczynie obudziła się typowa plotkarska natura.
- Ach dziękuję za pomoc poszukam teraz jakiego medyka lub kapłana, ledwiem stoję na nogach.
Boogitus skierował swe kroki do pobliskiej gospody gdzie wynajął pokój, by szybko się umyć przebrać w swoje najlepsze ciuchy w tym nowokupione skórzane spodnie i zrealizować drugą część planu...

Budynek gildii łowieckiej wyglądał niepozornie, szare ściany budynku komponowały się z równie podłą okolicą. Boogitus założył kapelusz by zkryć swe lekko szpiczaste uszy i pewnym krokiem wszedł do środka...
- Hej jest tu kto!
- Czego! - nieznajomy spojrzał na dobrze ubranego jegomościa – ee to znaczy w czym mogę służyć! - wyraźnie zmienił ton.
- Potrzebuję przewodnika po okolicznych lasach, reprezentuję grupę zacnych person goszczących w mieście. Moi pracodawcy chcieliby w ramach rozrywki wybrać się na polowanie, jeden z nich gościł w tej okolicy kilka lat temu i nawet wskazał mi na mapie konkretne miejsce, gdzie chcieliby się udać – połelf rozwinął mapę – jednak mimo wszystko przyda się pomoc kogoś obeznanego w okolicy...
- Coś pan zwariował? Nie znajdziesz pan jednego myśliwego w tym mieście, który zgodziłby się tam pójść! Ostatnimi czasy widuje się tam grupki uzbrojonych rzezimieszków. Kto tam się zapuści, najpewniej nie wróci!
- Patrole – mruknął pod nosem złodziej, po czym już na głos kontynuował – A cóż takiego się znajduje w tamtej okolicy, przecież to dzicz, skąd tam bandyci?
- Nie wiem, nie ma tam nic poza dwoma wzgórzami, w których jest kilka płytkich jaskiń i bagien, szkoda bo to naprawdę niezłe tereny łowieckie, no ale cóż poradzić...
- No tak... W takim wypadku będę musiał się skonsultować z moimi przełożonymi, gdyby pan był na tylko miły i zaznaczył inne możliwe miejsca na dobre polowanie...

Boogitus poczekał aż myśliwy naskrobie coś na mapie, po czym pospiesznie opuścił gildię...

Zadanie było praktycznie wykonane pozostało więc, ponownie się przebrać, tym razem w nieco bardziej bojowe szaty i wyruszyć do Baraniego Trzosa. Sylar postanowił jeszcze przymierzyć ostatni nabytek: noże do rzucania ze skórzanymi mocowaniami na przedramię. To było spełnienie marzeń z dzieciństwa uwielbiał rzucać nożami, a taki zestaw kosztował w Bruth majątek, tutaj tez nie był najtańszy, ale półelf wprost nie mógł się oprzeć, krótka rączka i niewiele dłuższe ostrze postrzępione po bokach niczym grot dobrej strzały, by utrudnić wyjęcie noża z rany. Istne narzędzie zbrodni. Dostał też w zestawie podobne mocowanie na sztylet do założenia łydkę. Cóż może i uchwyt był fajny, ale gorzej ze sztyletem zakupowe szaleństwo nie pozwoliło zakupić nowego, tak więc na nodze wylądowało stare ułamane ostrze. Czas pokazać się ponownie tej zgrai, pewnie myślą, że już odeszłam w swoją stronę. O nie! Czas zarobić nieco grosza!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kain przeciągną się leniwie w łóżku. Ostatnie parę godzin spędził pracowicie w towarzystwie bardzo utalentowanej brunetki, która nawiasem mówiąc dała mu się we znaki. Nie przypuszczał, że znajdzie taka perełkę na tej wsi. Jak ona miała na imię…? Zastanawiał się przez chwilę patrząc na jej uśmiechnięta twarz. Dziewczyna spała słodko tuląc się do maga. Jednak spojrzenie za okno powiedziało mu iż najwyższy czas kończyć te przyjemności i wracać do szarego świata. Powoli wysunął się z objęć i zaczął ubierać.

- Już idziesz? – nawet nie zdawał sobie sprawy, że dziewczyna miała taki słodki głos.

- Niestety, mam do załatwienia kilka ważnych spraw.

- I nie mogą poczekać?

- Niestety… - powiedział podchodząc do niej, i całując po raz ostatni – Ten świat jest okrutny…

Widział w jej oczach cień smutku, ale nic na to nie mógł poradzić. Wrócił do ubierania się. Kiedy już stał w drzwiach z ręką na klamce, przypomniał sobie o medalionie jaki wcześniej zwędził któremuś z kupców. Będzie ładnie na niej wyglądał. Z tą myślą włożył go w rękę dziewczyny, odesłanej do krainy snów tym razem przez magię. Dopiero na korytarzu odetchnął głębiej. Kobiety kiedyś mnie zgubią…. Z tą raczej nie wesołą myślą zszedł po schodach na dół.

- Witaj ponownie, Rose. Wiesz może gdzie jest mój przyjaciel?

- Ten z kapturem na głowie i dziwnymi oczami?

- Tia, ten.

- Ostatnio zabawiał się z jedną z dziewczyn.

- I jeszcze nie skończył? Ma chłop zdrowie...

- Iść po niego?

- Nie, poczekam tutaj.

Elkantar spoglądał na drobną sylwetkę rudowłosej dziewczyny, która właśnie opadła spocona na łóżko. Odkąd pamiętał preferował ciemnowłose kobiety, jednak ten rudzielec przyciągnął jego uwagę gdy tylko weszli z czaromiotaczem do lokalu. Mężczyzna lekko przeciągnął się, przyglądając jak jego kochanka ponownie zaczyna całować jego pierś spoglądając na niego figlarnie. Na klatce schodowej skrzypnęło lekko, a biorąc pod uwagę że poza Kainem i nim nie było tu o tej porze zbyt wielu gości, Elkantar dopiero uświadomił sobie o upływie czasu i tym że za oknem już zmierzchało. Dziewczyna podchwyciła jego wzrok, przesunęła w górę i obejmując go cicho szepnęła.

- Musisz iść?

- Tia... - kanciarz spojrzał w głębokie zielone oczy, które wpatrywały się w niego z wyczekiwaniem. Zastanawiał się co tak piękna kobieta robi w takim miejscu... - Kain pewnie już potruchtał na dół...

- A wrócisz tu? - zieleń usilnie starała się doszukać odpowiedzi w głębokiej czerwieni - Jeśli nie dziś... to później?

- Hmm... - mężczyzna nie bardzo wiedział co odpowiedzieć. Na dobrą sprawę, nie bardzo uśmiechało mu się opuszczać ciepłe łoże i słodkiego rudzielca - Tia... myślę że tia...

Rudowłosa lekko uśmiechnęła się. Potrafiła doskonale rozpoznawać kłamstwo. Wiedziała, że nie kłamał. Pierwszy raz od bardzo dawna, miała wrażenie że ten dziwny mężczyzna o czerwonych oczach jest jej bardzo bliski, bliższy niż ktokolwiek przedtem. Widząc go na dole, wiedziała doskonale że jest złodziejem. Gdyby nie nieudolna kradzież, nie znalazła by się tu gdzie jest teraz. Może istniało przeznaczenie i ich spotkanie nie było przypadkowe?

- Zabierzesz mnie ze sobą? - słysząc cichy szept złodziej uśmiechnął się lekko i pogłaskał ją po włosach.

- Heh... teraz muszę obczaić parę jazd, ale za jakiś czas... - dziewczyna zamknęła mu usta pocałunkiem

- W takim razie, Twój przyjaciel trochę jeszcze zaczeka... - cichy i zmysłowy szept bardzo skutecznie odebrał mu wszelką wolę opuszczenia pokoju.

Minęła dobra godzina, zanim kaduk wyswobodził się lekko z objęć delikatnie całującej go po szyi dziewczyny. Gdy skończył dociągać paski swojej czarnej, matowej zbroi, odwrócił się by spojrzeć na nią ostatni raz tego dnia. Siedziała na łóżku obejmując rękoma nogi, jej głowa spoczywała na kolanach. Pukle rudych włosów opadały miękko. Elkantar poprawił wszystkie zapięcia, zarzucił swój matowy kruczoczarny płaszcz i podszedł do niej.

- Wrócę... - dziewczyna ponownie przerwała mu długim pocałunkiem. Zieleń jej oczu tonęła w bladej czerwieni.

- Wiem...

Kanciarz pogładził ją po policzku, zarzucił na głowę kaptur i miękkim krokiem wyszedł z pokoju. Schodząc po schodach prawie bezszelestnie, zastanawiał się jakim cudem Kain narobił na nich tyle hałasu.

Mag czekał cierpliwie. No na początki cierpliwie, a potem coraz bardziej nerwowo. Po jakiś dwudziestu minutach pluł już sobie w brodę, że wyszedł pierwszy. Kiedy mijała godzina, uznał że tego już za wiele. Niech sobie Nef i cała reszta czeka w tawernie, on wraca na górę. Kiedy myślami był już w dobrze sobie znanym pokoiku, a ciałem jeszcze na schodach natką się na nieoczekiwaną przeszkodę.

- Złaź z dro... - warknął ale nie dokończył, przeszkodą okazał się Elkantar.

- Jak ciepnę w jadaczkę, kur... - zamyślony złodziej, prawie wpadł na Kaina który zręcznie uskoczył w lewo. Widząc go, lekko się rozchmurzył. - Ehh... łazikujesz jak trep!

- Powiedział złodziej za dwa miedziaki... - mag miał zdecydowanie kiepski humor. Choć widok rozmarzonej twarzy diabelstwa trochę go poprawił. - Zasiedziałeś się, chyba trafiła ci się niezła sztuka, co?

- Tia... jedna na tysiąca, jaką trafić można nieczęsto... - ciągle zamyślony kanciarz wyszczerzył zęby w uśmiechu. - A teraz, jak za dwa miedziaki powiedział... to wyskakuj z dwóch miedziaków! - mężczyzna wysunął rękę w kierunku Kaina puszczając oko.

- Mogłeś przynajmniej mnie uprzedzić, to bym sobie jeszcze trochę poużywał a nie... Ale niech będzie. - na rękę kanciarza spadły dwa miedziaki, iluzoryczne miedziaki. - I jeszcze jedno, ty płacisz!

- Pfff... dałem cyna! - Elkantar przyglądał się dziwnym monetom, które właśnie rozmywały się na jego ręku - W parapeta pukałem i w okno! Nie dotarło tam pokój obok? - kanciarz uśmiechnał się, widząc jak monety rozpływają się w powietrzu - No tia... mogło nie, takie trzaski-praski i wrzaski tam odstawiałeś z tą dziewuszką...

Mag uśmiechną się dziwnie.

- Wy wcale gorsi nie byliście, przez chwile zastanawiałem się czy przypadkiem nie odwiedził Cię jakiś krewny z Batoru, ładnie wyjesz nie powiem że nie...

- Pfff... - kanciarz fuknął pod nosem - Baator, nie Bator... i takie rzeczy, to nie ceń po swojemu, tia? Ja pomocy krewnych nie potrzebuje...

- I bardzo dobrze, bo jeszcze bym pomyślał ze coś z tobą nie tak... Do wiedzenia Rose, mój przyjaciel płaci... - rzucił mag, szybko wymykając się na ulice, i zostawiając kanciarza w środku.

- Osz Ty! - mężczyzna nie narzekał na brak monet, ale szczerze mówiąc miał ochotę zrobić dokładnie to samo - Tia... Ile? - czerwone oczy spod kaptura spoczęły na dużej puff mamie, która właśnie przeglądała karteczki i coś liczyła.

- 200 za Twojego przyjaciela... - Elkantar, wyciągnął pękaty mieszek i wysypał monety - A Twoja ''towarzyszka'' prosiła by nie brać od Ciebie pieniędzy... - złodziej cieszył się z głębokiego kaptura. Nie byłby zadowolony gdyby ta gruba baba stojąca naprzeciwko widziała jego szeroki szczery uśmiech i wesołe oczy w momencie gdy to usłyszał. Odliczył monety, lekko się skłonił, po czym wyszedł na ulice, wpadając na Kaina który właśnie dłubał sobie wykałaczką między zębami stojąc oparty o filar przed wejściem do przybytku.

Magowi wystarczyło tylko jedno spojrzenie żeby wiedzieć co chodzi po głowie jego towarzysza.

- Wrócimy jak tylko będzie wolna chwila. - powiedział z uśmiechem. - A teraz chyba czeka na nas robota. Gdzie mieliśmy się spotkać z resztą?

- Wiem że tu zawitamy, tia... - pogrążony w myślach złodziej starał się przypomnieć sobie co trukał Nef - Jakaś śmierdząca mordownia... coś z dzbanem czy jakoś... "baranina i dzbanek"?

- "Pod Baranim Trzosem" ?

- Hmm... baran styka, reszta też jakoś przejdzie... byle piwo było... - Kanciarz wyszczerzył zęby

- Tia, i jakaś strawa, umieram z głodu...

- Ale za jadło Ty bulisz... - Kanciarz uśmiechnął się pod kapturem widząc minę czaromiotacza.

Po chwili przemykali wąskimi uliczkami śmierdzącego miasta, które mimo zmroku żyło swoim własnym życiem. Tym razem, należało do złodziei, prostytutek, które kręciły się koło żeliwnych latarenek eksponując swoje kształty i robactwa, które ośmielone ciemnością wyłaziło śmiało na ulicę przemykając koło szczurów i mieszkańców. Kain i Elkantar byli zbyt pogrążeni w myślach by rozmawiać, ostatnie parę godzin oprócz uciechy cielesnej dość mocno ukazało im, czego brakuje w ich hulaszczym żywocie, który bardzo często balansował na granicy ryzyka i zdrowego rozsądku. Złodziej przypominał sobie każdą chwilę po wejściu do przybytku rozkoszy. Od kiedy po raz pierwszy ją ujrzał. Usłyszał jej dźwięczne imię... w chwili obecnej nie wiedział jeszcze jaką odegra rolę w jego życiu. Wiedział jednak, że ją jeszcze zobaczy. Że wróci. Nie mógł jednak wiedzieć, że rudowłosa kobieta zadecyduje o jego losie, o tym co w niezbyt odległej przyszłości go czeka. Czy będzie to zagłada? Zbawienie? Tego również wiedzieć nie mógł. To wiedział tylko czas... i Bogowie, jeśli tak naprawdę gdzieś tam byli...

Mag ockną się dopiero pod drzwiami tawerny. Za to Elkantar wyglądał jak by zwiedzał księżyc, który wyszedł zza chmur kilka minut temu. Dobrą rada na ten stan okazał się lekki kuksaniec w bok.

- Rzeczywistość do diabelstwa, jesteśmy na miejscu. - mag nie przestawał się uśmiechać. Wpadł, i to po same uszy...a raczej rogi...

- Pfff... kant rzyci z taką ''rzeczywistością''... - mężczyzna przestąpił próg niewielkiej karczmy, która zdziwiła go wyjątkową czystością - Te, tam Fredek zalega! - wskazał kiwnięciem głowy mnicha przy stoliku - Obaczymy co bystrzak obczaił na wyprawie?

Kain wszedł zaraz za nim. Odruchowo spojrzał w najciemniejszy kąt karczmy. Uśmiechnął na myśl że zawsze jak chciało się znaleźć taka grupe jak ich wystarczyło znaleźć najlepiej zacienione miejsce. Dopiero po chwili dotarły do niego słowa Elkantara.

- Niech będzie, to ty zajmuj miejsca a ja załatwię coś na ząb. - nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę baru. - Piwo, dzban wina i kolajce, do tamtego stolika. - usłyszał karczmarz razem z brzdękiem monet o kontuar, zdążył jeszcze zauważyć na który stolik pokazywał mag, zanim ten odszedł. - A jeszcze jedno. - Kain odwrócił się z uśmiechem - I kubek wody, najlepiej święconej.
- Co tam, świętoszkowaty ojczulku? - Elkantar zagadnął do wpatrzonego w kufel mnicha siadając obok. Widząc jego szaty przypomniała mu się jego dyskusja z Kainem na temat celibatu. Uśmiechnął się. Jednego był pewny, na mnicha ani klechę się nie nadawał. Po dzisiejszym dniu, to wywoływało jeszcze większy uśmiech, który nawet jego głęboki kaptur nie był w stanie do końca zamaskować.

Zanim kanciarz otrzymał odpowiedź, Kain zdążył dojść do stolika.

- No jak tam braciszku Alfredzie? - na swoje nieszczęście zobaczył szeroki uśmiech pod kapturem. I szybko domyślił się co go wywołało. - Ale, ale czy przypadkiem duchowni nie mają zakazu picia alkoholu? - wybrał ten moment akurat tak, żeby dziewka służebna z tacą i napojami które zamówił zdążyła dojść. - Tutaj mamy coś bardziej odpowiedniego dla świętego męża. - mówiąc to postawił przed Alfredem szklankę z wodą. - Świeżo poświęcona...

- Tia... - kanciarz łypnął okiem na czaromiotacza - jakby to? "źródło" zbawienia, tia...?
- Taa, to podobno demony wypędza z ludzi i diabły...choć nie słyszałem jeszcze o kapłanie który by walczył z diabłem wodą a nie magią...
- Hmm... z tego co obczaiłem, to ta cudowna klechowata woda, tylko na czystość ma wpływ... jak jeszcze by dali jakąś balię... - kanciarz puscił oko do Kaina.
- Taa, i najlepiej z jakąś ładną dziewką, co by miał kto plecy myć...i nie tylko plecy...
- Heh... sie zagrzeje, to potem w głowie takie baliowe igraszki... - Elkantar uśmiechnął się - By się człek... "poświęcił", hę?
- Tia, mógł bym się poświęcić... - mag powoli odpływał.
- Się jego-świętość zasępił nad bełciorem... - kanciarz trącił lekko Kaina - on kima? Może obczaił leże na kuflu i jak to trukają ''mendy-truje''?
- A kto by go tam wiedział... - Kain trącił lekko Alfreda - Nie umieraj nam tutaj, bo mi sie nie chce znowu przed jakimś sądem wygłupiać...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

I Pobyt w karczmie i pomoc nieznajomemu

Kiedy mnich przebrał się zaczął po raz kolejny popijać piwo. Mało kto wiedział, że to nie było byle jakie piwo. Jasne, smaczne, ale przede wszystkim zawierało bardzo mało alkoholu, więc można było pić i pić i nigdy się nie upić, dlatego Alfred je mocno cenił, bo zawsze należało zachować trzeźwość umysłu. Sługa Boży rozmyślał o wielu sprawach, lecz ktoś wyrwał go z zadumy. Był to młody łucznik, kompan Nefa, a przedstawił się jako Fango. Był miłym, rozsądnym i skromnych chłopakiem. Rozmowa rozwijała się, a Alfred może dowiedział by się coś ciekawego, ale jakiś nieznajomy szepnął mu coś do ucha. Braciszek przeprosił Fanga i wyszedł z karczmy z owym nieznajomym. Wiele osób szukało pomocy u mnichów, bo byli zwykle mili i co najważniejsze, za pomoc nie żądali opłat. Ich rolą było służenie Bogu, a jednocześnie pomaganie innym śmiertelnikom. Nawet tym grzesznym, a chociażby po to by się nawrócili.
- Witaj. Co się stało?- zapytał się mnich
- Nazywam się Myron- wyciągnął rękę, aby się przywitać, ale chyba zapomniał, że ludzie sacrum nie witają się dotykiem, a jedynie słowem, gdy pojął o co chodzi udał, że drapie się po głowie- więc potrzebuję pomocy i polecono mi się zwrócić do Ciebie ojcze.
- Mów mi brat Alfred. Tytułu ojca rzadko używam. Więc w czym problem i kto Ci mnie polecił?
- Polecił mi Ciebie ten- spojrzał się, czy nikt nie podsłuchuje- no ten, co ma wszędzie swoje uszy.
- Domyślam się, kto to, a co on znowu ode mnie chce?
- Pragnie Ci podziękować za tajemniczą miksturę dzięki, której uratował swoją nogę.
- Miło z jego strony- Alfred nie dał po sobie poznać, że chce mu się śmiać, a warto sobie przypomnieć, że ową miksturą była zwykła woda.- i polecił Ci byś do mnie przyszedł i zwrócił się o pomoc?
- Tak. Czy mogę się o coś zapytać?
- Oczywiście. Kto pyta nie błądzi jak lubił mawiać Jorge z Dinrith.
-Czy ma brat trochę czasu? To troszkę potrwa, a sprawa jest poważna…
- W sumie, to mam od groma czasu. Zaczynałem się już nawet dziwić, że nikt nie potrzebuje mojej pomocy…
- To chciałbym się wyspowiadać, ale jeszcze moja rodzina by chciała… I matka, a jest już chora i stara no i nikt nie ma czasu do niej przyjść, bo biedni jesteśmy i pieniędzy nie mamy na ofiary.
- Tak już świat został zbudowany, że opiera się od dawna na „metalowych kółkach”. Dobrze chodźmy. Im szybciej zacznę tym szybciej skończę, ale przed wieczorem muszę wrócić do karczmy.
- Oczywiście. Jestem bardzo wdzięczny.
- To może po drodze do twojej rodziny wyspowiadasz się…
- Dobrze ojcze… ee to znaczy bracie.
Rozmowa była dosyć długa, ale po niej Myronowi zrobiło się lżej na sercu. Chyba dostał dobre rady i wskazówki jak ma postępować. I tak dotarli do jakieś chałupiny. Rodzina było dosyć liczna stara matka, żona Myrona i szóstka dzieci.
Najpierw Alfred zamknął się w pokoju chorej matki. Jej wyznania trwały najdłużej ze wszystkich jakie kiedykolwiek Alfred słuchał. Prawdą jest, że człowiek w obliczu śmierci mówi szczerze, co mu leży na sercu. Widząc śmierć rusza się sumienie.
Potem żona, która była pobożną kobietą choć wierzyła w innego boga, a imienia nie warto pisać, żeby nie promować konkurencyjnych kultów. Na końcu dzieci, które często przypisywały sobie śmieszne winy, choć należało traktować to jak najbardziej poważnie, żeby nie zniechęcić do wiary i jedynej, prawdziwej drogi życia jaką jest Heelunehe- prawdziwa miłość, dobroć, tolerancja, pokój, a zarazem przeciwieństwa tych wymienionych rzeczowników. Na sam koniec mnich pobłogosławił dom i życzył szczęścia rodzinie. Potem wrócił do karczmy.

II Pobyt w karczmie i spotkanie kompanów Nefa

Po powrocie Alfred nigdzie nie mógł znaleźć Fanga, więc usiadł przy jednym ze stolików i znowu poprosił o swoje ulubione piwo.
Wbrew pozorom mnisi starali się jak najlepiej rozwiązywać problemy innych, nauczać, pomagać, chronić i pocieszać. Należało jednak pamiętać o bardzo ważnej regule. Nie samą pracą żyje człowiek- autorstwa anonimowego świeckiego. Owe jedno krótkie zdanie zostało dostosowane przez pewnego mnicha do realiów sacrum- nie samą modlitwą żyje człowiek. Niewierni sądzili, że duchowny musi być świętoszkowaty i koniecznie musi być nierobem, ale tak nie było. Oczywiście jak zawsze znajdywały się odstępstwa, ale nie można przez jakąś małą grupę odstępstw oceniać resztę. No cóż jak każde rozważanie i myśli filozoficzne musi zostać przerwane przez jakiś ignorantów albo prowokatorów, a w tym przypadku dwóch…

- Co tam, świętoszkowaty ojczulku?- powiedziało diabelstwo, ale zanim mnich miał cokolwiek odpowiedzieć dołączył drugi
- No jak tam braciszku Alfredzie? Ale, ale czy przypadkiem duchowni nie mają zakazu picia alkoholu? Tutaj mamy coś bardziej odpowiedniego dla świętego męża. - mówiąc to postawił przed Alfredem szklankę z wodą. - Świeżo poświęcona...
- Tia... - kanciarz łypnął okiem na czaromiotacza - jakby to? "źródło" zbawienia, tia...?
- Taa, to podobno demony wypędza z ludzi i diabły...choć nie słyszałem jeszcze o kapłanie który by walczył z diabłem wodą a nie magią...
- Hmm... z tego co obczaiłem, to ta cudowna klechowata woda, tylko na czystość ma wpływ... jak jeszcze by dali jakąś balię...
- Taa, i najlepiej z jakąś ładną dziewką, co by miał kto plecy myć...i nie tylko plecy...
Dalej mnich nie słuchał ich zbytnio, bo znów zamyślił się. Zresztą chyba zasypiał przez ich gadkę, ale jeden z tych koleżków szturchnął go i się obudził
-Nie umieraj nam tutaj, bo mi się nie chce znowu przed jakimś sądem wygłupiać...
- Aj tam. Od razu umierać. Wiecie co?
Obaj panowie czekali, co powie „świętoszkowaty”
- Jak tylko tu wpadliście, to zaczęło cuchnąć tanimi, babskimi perfumami. Jako alchemik, co nieco o tym wiem, a takich używają próżne i bardzo grzeszne kobietki. Chyba nie cudzołożyliście? – powiedział żartobliwie mnich poczym dopił zawartość swojego kufla i dodał
- Rogi i uszy do góry… Ja Was za to karcić nie będę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Szukać jakichś rabusiów? I jeszcze na tym zarobić? Mhm... Brzmi ciekawie. Najpierw jednak trzeba się trochę nachodzić...
Odkąd Ramon zgubił swoją sakiewkę, uciekając z karczmy przed Balorem, odtąd jest bez grosza przy duszy. O ile w drugiej karczmie, tej, w której wydarzyła się rozróba, żarcie stawiali koledzy, a w więzieniu karmili jako tako, o tyle teraz karzełek nie mógł liczyć na nikogo poza sobą. A żołądek, po licznych perturbacjach spowodowanych właśnie więziennym żarłem, zaczął domagać się jedzenia. A kieszenie puste...
Na szczęście w Clifgadhen łatwo było o zarobek, niekoniecznie uczciwy. Rynek główny aż roił się od potencjalnych celów.
I tam też właśnie udał się Ramon, co krok rozglądając się i wypatrując potencjalnej ofiary. Kupcy odpadali. Choć byli zajęci sprzedażą i kupnem towarów, to byli dość wyczuleni na punkcie kradzieży. Najlepszym celem byłby jakiś niczego niespodziewający się bogacz, ktoś, kto nie ma pojęcia o pilnowaniu własnej żony, a co dopiero mieszka.
Bystre czarne oczy karzełka przeczesywały tłum kawałek po kawałku. Co chwila wzrok zatrzymywał się na jakimś złodzieju, zręcznie odcinającym sakiewkę od cudzego pasa. Jednak worki wyglądały na prawie puste, Ramon miał ochotę na coś większego. Nie ma to jak duży łup na dobry początek dnia, prawda?
- O, może ten... – mruknął do siebie Arvanti, zatrzymując wzrok na tłustym, bogato odzianym mężczyźnie. Nosił na sobie pozłacany płaszcz, a na głowie spoczywał nabijany kolorowymi kamieniami kapelusz. Mężczyzna stał przy straganie z biżuterią, żywo gestykulując podczas rozmowy z kupcem. Przy pasie podzwaniały monety, nawet z takiej odległości karzełek był w stanie to dosłyszeć. Wystarczyło tylko delikatnie podejść...
- Witam, w czym mogę służyć? – zagadał sprzedający przy straganie.
- Eee... kto? Ja? A tak... Jestem zainteresowany... bransoletą... najlepiej złotą.
- A tak, mam tu gdzieś taką... Chwileczkę.
Jeden zgrabny ruch noża i Ramon poczuł, że kieszeń nagle zrobiła się pełna. Mieszek był po brzegi wypchany złotem.
- Niech już pan nie szuka, podziękuję.
Czym prędzej chciał się oddalić od straganu, póki bogacz niczego nie spostrzegł. Arvanti wmieszał się w tłum, co przy jego wzroście nie było trudne. Po kilku krokach skrył się w mroku jednej z bocznych uliczek. Łapczywie zajrzał do kieszeni, licząc powoli pieniądze. Trochę tego było...
- No, no, co my tu mamy?
Ramon aż podskoczył ze strachu, usłyszawszy zimny głos tuż za jego plecami.
- Kolejny złodziejaszek myślący, że wzbogaci się w mieście bez naszej wiedzy?
- Czego chcesz? – Arvanti starał się, aby jego głos był równie nieprzyjemny, co głos jego rozmówcy. Jednak marnie mu się to wyszło, mówił tak, jakby trzymał w ustach kilka kostek lodu.
- Prowizji. Nikt nie zarabia bez naszej zgody. Płać, albo kiepsko na tym wyjdziesz.
- Jesteś sam?
- Nie muszę bać się o swoje bezpieczeństwo, jeśli o to pytasz. Jestem tu na tyle ważny, że...
Wysoki mężczyzna o lekko siwych włosach nie dokończył, gdyż w jego brzuchu utkwiło jedno z krótkich ostrzy Ramona. Facet zwalił się z nóg, ciężko uderzając o brukowaną drogę.
- Jak... śmiesz! – coraz bardziej brodził krwią.
- Daruję ci życie, jeśli udzielisz mi kilka cennych informacji...
- Zginiesz, podły psie! Nikt nie podnosi na mnie ręki! – Mężczyzna kurczowo trzymał się za brzuch, próbując zatamować krwotok. Oparł się o ścianę, spróbował wstać, jednak nogi odmówiły posłuszeństwa.
- Nie chcę cię zabijać, jednak jeśli będę musiał, zrobię to bez mrugnięcia okiem. Tobie zresztą do śmierci niedaleko, wystarczy, że nie zawołam w porę pomocy.
- Czego chcesz?
- Słyszałeś może o pewnej szajce napadającej na kupców za miastem?
- Może i słyszałem, bo co?
- Opowiedz mi o nich.
- Niewielka grupka... Nie płacą nam prowizji od rabunków. Nie mamy nad nimi kontroli...
- Ilu ich jest?
- Od dziesięciu do dwudziestu, nie więcej.
- Gdzie najczęściej napadają?
- Nie ma reguły, gdzie popadnie... To wszystko.
- Mało coś, ale niech ci będzie.
- Znajdę cię nawet na końcu świata... Zginiesz, gnido!
Ramon zignorował go, odwrócił się na pięcie, wybiegł na jedną z głównych ulic i krzyknął co sił w płucach:
- Raaatunku! Napad!
Poruszony tłum zaczął kierować się w jego stronę. Arvanti puścił się biegiem przed siebie, wbiegając po chwili w kolejna boczną uliczkę. Bruk był bardzo nierówny, kocie łby skutecznie uniemożliwiały szybki bieg.
- Aaaau... – jęknął, podnoszą się z ziemi po bolesnym upadku. Mieszek wypadł z kieszeni, rozsypując złoto na wszystkie strony. Karzełek czym prędzej zabrał się do zbierania pieniędzy.
- Tam jest! – krzyknął ktoś zza rogu. Strażnicy wpadli na jego trop...
Nie miał wyjścia, musiał porzucić swój łup. Tyle ile zdążył zebrać, spoczywało w jego kieszeni. Pościg deptał mu po piętach, nierówności robiły się coraz większe. Wybiegł na główny trakt. Tuż po szyldem karczmy „Pod baranim trzosem”. Czym prędzej wbiegł do gospody. W środku panował zaduch i hałas, jednak bystre oczy Ramona dostrzegły znajome twarze. Kilkoma susami przebiegł przez całą długość karczmy i dał nura pod stół, przy którym siedział Elkantar, Kain, ojczulek i kilka bliżej nieznanych Ramonowi osób.
- Patrzcie kogo tu mamy... – powiedział mag, zaglądając pod stół. - Uciekasz przed kimś?
W tej samej chwili do gospody wpadła dwójka zdyszanych strażników. Zaczęli obchód po całej karczmie, rozglądając się uważnie za ściganym.
- Ciii! Mnie tu nie ma!
Po dłuższym czasie diablęcie kopnęło Ramona, dając sygnał – droga wolna. Karzełek wyczołgał się spod stołu, rozejrzał się po pomieszczeniu i usiadł, z ulgą wypuszczając powietrze.
- Musiałeś nieźle nabroić, ha, ha!
- Mniejsza o to... Dziękuję, że mnie nie wsypaliście.
- Pfff...
- Coś bym zjadł...
Arvanti zajrzał do kieszeni. Spoczywało w niej mała część łupu. Akurat tyle, ile kosztuje porządna strawa... Na szczęscie uszedł z życiem. Aż strach pomyśleć, co by zrobili z nim strażnicy, gdyby go dopadli...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Jak tylko tu wpadliście, to zaczęło cuchnąć tanimi, babskimi perfumami. Jako alchemik, co nieco o tym wiem, a takich używają próżne i bardzo grzeszne kobietki. Chyba nie cudzołożyliście? – powiedział żartobliwie mnich poczym dopił zawartość swojego kufla i dodał - Rogi i uszy do góry… Ja Was za to karcić nie będę.
- Możesz spróbować… - odparł z dziwnym błyskiem w oku. Jednak miał teraz dobry humor i nie przypuszczał żeby braciszek był w stanie go popsuć. Następną rzeczą którą zobaczył był wpadający do karczmy karzełek, który z wiadomych wszystkim przyczyn wybrał akurat ich stolik żeby się ukryć. - Patrzcie kogo tu mamy... – powiedział Kain, zaglądając pod stół. - Uciekasz przed kimś?
W tej samej chwili do gospody wpadła dwójka zdyszanych strażników. Zaczęli obchód po całej karczmie, rozglądając się uważnie za ściganym.
- Ciii! Mnie tu nie ma!
Od strony drzwi do uszu dobiegł ich głos jakiegoś strażnika.
- Przeszukać karczmę! Wy dwaj! Na tyły! Może próbować uciec jakimś oknem.
Mag uśmiechnął się na te słowa wiedząc gdzie jest ich ofiara. Mina trochę mu zrzedła kiedy dwóch strażników zaczęło iść w ich stronę, co dziwne zaglądając pod stoły. Można było usłyszeć ciche przekleństwo spod stołu.
- Zamknij się, i nawet nie próbuj odezwać aż będzie po wszystkim.
Nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Mag skupił się, formując w myślach obraz iluzji jaką chciał rzucić na stolik. Zauważył jeszcze tylko trochę niesprzyjający wzrok brata Alfreda, jednak Elkantar z ręką na sztylecie był wyraźnym znakiem że ma nawet nie próbować ich wydać. Duchowny tylko westchnął z frustracją. W tym czasie strażnicy zbliżyli się dość znacznie do ich stolika, na szczęście iluzja była już gotowa. Kiedy podeszli do ich stolika kanciarz, nasunął trochę mocniej kaptur na głowę, diabelstwo mogło nie cieszyć się sympatią w tych stronach.
- Darujmy to sobie, pewnie już dawno wymknął się tyłem.
- Taa, idziemy do kapitana. Jeszcze tylko ten stolik.
Towarzysze na chwilę zamarli kiedy strażnik zajrzał pod stół, jednak dzięki iluzji niczego nie zauważył. Po chwili Elkantar kopnął Ramona, dając sygnał – droga wolna. Karzełek wyczołgał się spod stołu, rozejrzał się po pomieszczeniu i usiadł, z ulgą wypuszczając powietrze.
- Musiałeś nieźle nabroić, ha, ha!
- Mniejsza o to... Dziękuję, że mnie nie wsypaliście.
- Pfff...
- Coś bym zjadł..
- Zaraz będzie kolacja…Ee daruj sobie to liczenie. – rzucił mag widząc co robi Ramon – Dzisiaj ja stawiam. No i powiedz nam, kogo musiałeś zabić żeby ściągnąć sobie straż na głowę?
Dziewka służebna miała dar do wybierania chwil, na przynoszenie posiłków, w których mag akurat kończył mówić.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Vlad spoglądał po drużynie, która dziarsko zazwyczaj w pojedynkę zaczęła rozchodzić się w różnych kierunkach po mieście, żeby zdobyć trochę informacji.
- To co wielkoludzie, jak za dawnych czasów poszukamy jakichś infomacji na mieście. - Nef był wyraźnie zadowolony z tego, że udało im się nająć, żeby trochę zarobić.
- Mamy już doświadczenie z kowalami, może je wykorzystamy?
- Co?! Żebyś znowu zaczął im się wpatrywać w stopy i żebym ja musiał ratować Twoją wielką skóre, jak zwykle zresztą? Nie, nie, nie, tym razem po prostu połazimy popytamy, ale to ja będę mówił, a Ty będziesz siedział cicho i będziesz starał się wyglądać nieszkodliwie.
- No, ale ja jestem nieszkodliwy, to tylko niedobrzy ludzie widzą mnie i chcą mnie pobić.
- Dobra, dobra, ale zawsze potem Ty jako jedyny jesteś ten niepobity... Chodźżesz wreszcie, a nie stoimy i gadamy.
I tak Vlad z Nefem ruszyli po mieście, Nef zastanawiając się gdzie mogliby jak najszybciej zdobyć informacje, a Vlad gdzie mogliby jak najszybciej zjeść coś dobrego.
- Nef, a mamusia to mi mówiła, że jak człowiek chce się czegoś dowiedzieć to powinien do golibrody iść. Bo oni zawsze wiedzą co się wszędzie dzieje.
Człowiek zamyślił się przez chwilę i odpowiedział:
- Vlad, czy ja już Ci mówiłem, że Twoja mamusia to jest bardzo mądra kobieta? - Vlad, rozpromienił się i wypiął dumnie pierś - I tutaj też ma rację, a mi lekkie strzyżenie nie zaszkodzi.
Dwójka przyjaciół szybko spytała o drogę i dość wolnym krokiem powędrowali we wskazanym kierunku. Po kilkunastu minutach marszu byli koło uliczki, którą upatrzyli sobie wszelakiej maści fryzjerzy, golibrodzi i inni zajmujący się wszelkimi włosami na człowieku. Nef rozejrzał się po uliczce i skierował się do jednego z lepiej utrzymanych zakładów. Podszedł do drzwi, ale zanim je pchnął odwrócił się do barbarzyńcy i powtórzył:
- Wchodzisz ze mną, żebym Cię na oku miał i żebyś jakiejś burdy nie wszczął, nie odzywasz się, żeby mi wstydu nie narobić i siedzisz grzecznie kiedy ja się będę strzygł i gadał. Bo podejrzewam, że Ty tej swojej grzywy ścinać nie chcesz. Aha i uważaj na głowę, cobyś sobie kolejnego guza nie nabił. - Po czym pchnął drzwi i wszedł, a za nim skulony barbarzyńca.
- Dzień dobry Panom. Panowie obydwaj do strzyżenia? Tutaj prosimy, mamy dzisiaj prawdziwe zatrzęsienie klientów, jeden fotel wolny, proszę usiąść wygodnie, drugi z Panów będzie musiał poczekać chwilkę. Tutaj krzesełko dla oczekujących, ja już idę na zaplecze, akurat szef wolny, zaraz Panów obsłuży - Człowiek witających ich wyrzucał słowa jak z kuszy samopowtarzalnej, wydawało się, że nie musi nabierać oddechu podczas mówienia, zniknął na zapleczu. Nef szepnął do Vlada: - No jeśli i szef będzie taki rozgadany, to w 5 minut dowiemy się czego trzeba. Słyszałeś Pana, idź usiądź na krzesełku.
Nef skierował się do fotela i usiadł wygodnie. Po chwili z zaplecza wyszedł starszy mężczyzna, skierował się w stronę Nefa, wziął nożyczki i spytał
- Witam, nazywam się Alnik. Czy ma Pan jakieś specjalne życzenia co do fryzury?
- Nie, wystarczy lekkie podcięcie.
Mężczyzna z wprawą zabrał się do dzieła.
- Czy dzieje sie coś ciekawego w mieście? Widzi Pan, dopiero przybyliśmy, jestem kupcem ten wielkolud tam to mój kuzyn, chciał trochę zwiedzić świat. No i przy okazji robi mi za ochroniarza. - Nef zabrał się za "zdobywanie" informacji.
- Oj, Panie kochany, niedobry to czas dla kupców. Straszna banda ostatnio zadomowiła się nieopodal miasta, praktycznie nikt nie jest już bezpieczny.
- A może poradzi Pan, którymi drogami jeździć, żeby bezpieczniej było?
- No niestety, wszyscy moi klienci mówią, że teraz nigdzie nie jest bezpieczniej, okradają każdego i kradną wszystko. Od złota i broni po ubrania. Jak ktoś ich nie wyłapie to niedługo wszyscy przyjezdni kupcy będą omijali Clifgadhen z daleka. A to oznacza zmniejszenie zysków...
- To rzeczywiście niedobry czas dla kupców. - W tym czasie fryzjer odłożył na bok narzędzia, przyjrzał się krytycznie Nefowi i rzucił:
- No gotowe, czy odpowiada to Panu? - po czym wymienił bardzo niewygórowaną cenę.
- Oczywiście - Nef bez szemrania wyciągnął żądaną sumę z kieszeni.
- A teraz, czy Pański kuzyn też chce się strzyć?
- Nie, nie, z jakiegos powodu hoduje sobie grzywę. Dziękujemy za usługę, na pewno będziemy Pana polecali.
Vlad powoli i ostrożnie wstał z krzesła i wyszedł przed zakład, a Nef zaraz za nim:
- Szkoda, nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele, chociaż pomysł Twojej mamusi był naprawdę dobry.
- A czy teraz moglibyśmy pójść i coś zjeść?
- Ehh, Tobie to tylko jedno w głowie, możnaby pomyśleć, że żołądkiem myślisz... i że nigdy sie go napełnić nie da... Ale dobra, może reszta dowiedziała sie czegoś więcej. Idziemy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

To jak zachował się Kain z Elkantarem nie podobało się duchownemu. Chyba jeszcze bardziej zabolało ”nie fizycznie” to, że te diabelstwo musiało szantażować Alfreda sztyletem. Czyżby aż tak mu nie ufali? Spokojnie ja też bym mu nie zaufał…
- Nieładnie jest tak naciągać struny prawa świeckiego. Raz wam się udało, to nie znaczy, że kolejnym razem może się udać. Postępowanie zgodnie z prawem jest moralnym obowiązkiem każdej istoty. Jeśli Was złapią, to drugi raz nie będą dla Was tak łaskawi, a braku dowodów nie będzie. Dam Wam dobrą radę. Nie sprawdzajcie czy strażnicy są inteligentni, bo może się Wam na tym noga nawinąć, a na początek chociaż starajcie się ograniczyć łamanie prawa, to naprawdę może Wam bardzo pomóc. No brakuje jeszcze paru osób… To może pochwalicie się, co ciekawego dowiedzieliście się w sprawie tych rabusiów?- po chwili westchnął i dodał- Zabawne łamiący prawo będą ścigać innych, co też łamią prawo. Paranoja.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Przezorny zawsze ubezpieczony... - rzucił mag z uśmiechem na widok miny Alfreda - Oj, braciszku nie gniewaj się. Nie mogliśmy ryzykować. A poza tym prawo jest po to żeby je ła...naciągać. - Kain szybko sie poprawił, ściany miały uszy - A co tej paranoi, to ten świat od zawsze stał na głowie, połowa sędziów powinna siedzieć za łapówkarstwo, podobnie jak oskarżycieli. Zresztą w tych czasach bez złota nic nie można już załatwić.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ukryte pod kapturem czerwone oczy zwęziły się lekko, mężczyzna wciągnął nosem powietrze i spojrzał na siedzącego naprzeciw duchownego.
- Te, klecha... - Elkantar oparł łokcie o stół i splótł ręce - nie wkręcaj smutów, tia? "Świeckie - sreckie..." - kanciarz sparodiował pouczający ton mnicha - Byś nie łupnął karpia i by nie cuchnęło od Ciebie kłapiącą jadaczką, to by do sztyletu łapa sama nie szła, tia?
Mężczyzna pociągnął łyk piwa by zwilżyć gardło.
- Pewnie "miłym-twardogłowym-trepom" byś obznajmił gdzie sie kurdupel skitrał, by nie nadginać prawa? W rzyć takie prawo! - mężczyzna obrzucił mnicha wściekłym spojrzeniem - Bystrzak się trafił... rusz czystą białą kieckę co ją na rzyci wieszakujesz, tam gdzie biedota ma leża i potrukaj o prawie... i sprawiedliwości... - złodziej dopił piwo - szpicowany jembecylowaty skurl smutowciskacz... A "Paranoja" czy jak to tam się truka, to jak świętoszkowaty trep się robi dla miedziaków łowcą jeleni i przystaje do grupy z kanciarzami, czaromiotaczami i innymi im podobnymi... - mężczyzna spojrzał na mnicha z ironią - obczaj się z klepaniem modlitewek do bozi, a nie za brzdękiem ganiaj... A jak już ganiasz, to zawrzyj knebel...
Elkantar wstał i podszedł do baru po kolejne piwo. Po przemowie braciszka, który wcześniej wyglądał jakby miał zamiar wsypać Arvantiego, co najwyżej wypadałoby dać mu przez łeb, a nie opowiadać czego i w jaki sposób się dowiedzieli...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Liren rozejrzał się powoli dookoła.
- No i najwyraźniej wszyscy się gdzieś porozchodzili. Jak ich znam, zaczną chodzić po karczmach i pytać każdą napotkaną osobę o wszystko co możliwe... - kpiąco powiedział do stojącej obok Ariel
- Przecież nie od dziś wiadomo, że karczmarze wiedzą wszystko co się dzieje w okolicy. - dziewczyna uśmiechnęła się lekko
- Oczywiście wiedzą, w każdej porządnej bajce musi być karczmarz wiedzący wszystko o ruchach wrogich armii i mający zawsze wszystkie możliwe informacje łącznie z tym, co jada na podwieczorek kochanka siostrzeńca miejscowego księcia. Szkoda tylko, że w rzeczywistości to właśnie karczmarze są zamieszani w większość spisków i brudnych sprawek. Oczywiście można ich wypytywać. Ale lepiej później spać z otwartymi oczami.
- A skąd niby Ty, jako świętobliwy kapłan wiesz takie rzeczy? - parsknęła śmiechem - Poza tym nie chcę by to zabrzmiało obraźliwie, ale pachnie to kolejną mądrością życiową mamy Vlada.
- Nie, nie brzmi to obraźliwie. Już od dość dawna podejrzewam, że to wcale nie była głupia kobieta. A co do pytania... Po pierwsze nie jestem aż taki świętobliwy, po drugie to jest tak zwana tajemnica spowiedzi. - kapłan wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Żartujesz z tą tajemnicą, tak...? - Ariel coś nie pasowało w brzmieniu zdania i dziwnym uśmiechu Lirena
- Hmmm, powiedzmy, że tak. To skąd wiem te "mądrości życiowe" to bardziej kwestia mojego nadzwyczaj chaotycznego życia... - widząc minę dziewczyny dokończył szybko, zanim jeszcze zdążyła zapytać - ... które jednak nie jest w tym momencie istotne i nie mam ochoty się nim na razie dzielić. Poza tym to, co może wydawać się ciekawe w zapowiedziach w rzeczywistości okaże się nudne jak flaki z olejem, mogę Cię o tym zapewnić. Ja tu nie jestem bardem.
- Więc skąd niby chcesz się dowiedzieć czegokolwiek? - zapytała ze zrezygnowaniem
- Młoda damo, przecież jesteśmy w Clifgadhen! - kapłan nie spodziewał się takiego pytania. Akurat tę kwestię uznał za tak naturalną, że dziewczyna go zupełnie zaskoczyła.
- Jesteśmy w Clifgadhen i co z tego ma wynikać? Nie wszyscy wiedzą o świecie tyle co "doświadczeni życiem" kapłani!
- Nie powiedziałbym, że jestem od razu doświadczony, choć nie mogę się nie zgodzić. Ale dla Twojej informacji, będzie krótka lekcja geografii Kraethoris. Słuchaj uważnie, otóż Clifgadhen leży u podnóża wielkiego łańcucha górskiego zwanego, uwaga uwaga, Genehen! A co charakterystycznego znajduje się w Genehen...? - Liren przeszedł tonem głosu do kpiącego zirytowania.
- Krasnoludy, ale Ty raczej żadnego nie przypominasz. Co niby ma wspólnego Genehen z Tobą... - olśnienie nadeszło z chwilą cierpiętniczego zasłonięcia oczu przez kapłana - Chyba nie chcesz powiedzieć, że jesteś kapłanem Karegana?!
- To tego nie widać?! - kapłanowi załamał się głos i dokończył szeptem - Naprawdę nie widać?
Ariel pokręciła głową w niemym zaprzeczeniu.
- Może jakbyś nieco bardziej zapuścił swój zarost i wypił coś takiego jak Twój brat...
- No dobrze, może lepiej zapomnijmy o tej kwestii. Byłaś kiedyś w piano nobile jedynego przedstawicielstwa jedynego klasztoru najważniejszego boga na świecie?
- Czyżbyś z awanturnika zmienił się w przewodnika, szybka przemiana, nie powiem...
- Uznam tę odpowiedź za nie. Chodź, znam krótką drogę, powinniśmy być tam w przeciągu kilku minut...
Liren czuł się zmieszany. Zawsze gdziekolwiek nie bywał myślał, że wszyscy od razu biorą go za wyznawcę Karegana. Teraz zrozumiał czemu nie raz uzdrowiciele musieli mu nastawiać kości po pobytach w karczmach.
_____________________

Dziewczyna szła tuż obok kapłana. Wiedziała dobrze, że zmierzają ku bramie miejskiej. Minęli kilka śmierdzących zaułków i nieco wstawionych strażników przy bramie, którzy łypali na dziewczynę dziwnym wzrokiem. Kapłan nie zważając na nic szedł pewnym krokiem dobrze znaną drogą. Nie dziwię się, iż zyskał on taki szacunek tej bandy. Wydaje się być kimś godnym zaufania. Po chwili zeszli z brukowanego traktu prowadzącego ku leśnym ostępom, by iść na przełaj przez łąki ku górom. Bardka poczuła na twarzy powiew świeżego powietrza. Już niedaleko. Zza horyzontu poczęły wyłaniać się błękity morza i srebrzyste grzywy fal. I góry, jakby wielkie olbrzymy zbliżały się ku nim pęczniejąc w swej potędze. Weszli na tereny, które nie były użytkowane przez ludzi. Rosły tam z rzadka kępy krzewów, a wszędzie zaś sięgające do pasa trawy. Szum morza stawał się coraz głośniejszy i bryza morska uderzyła w twarz. Słońce paliło w oczy... I nagle kapłan zatrzymał ją ręką. Stanęli na ścieżce, na samym skraju klifu, gdzie raptem jeden łokieć dzielił ich od śmiertelnie wysokiej krawędzi.Ariel o dziwo nie czułą zbytniego lęku, spoglądając, jak fale uderzają o wystające z morza skały tworząc silne wiry. Stała przez chwilę z lekko uchylonymi ustami przyglądając się palecie barw, jaką słońce malowało na zimnej, lazurowej wodzie. Tymczasem kapłan był już kawałek dalej. Złapała wygodniej clairseach i szybkim krokiem dogoniła go. Zbliżali się jeszcze bardziej ku górom. Coraz częściej Arielai dostrzegała wysokie skały wystające z dna morza. Urwisko samo też czyniło się coraz wyższe i coraz bardziej niekształtnymi zębami wgryzało się w morze. Nagle spojrzała przed siebie i na chwilę zamarła. Niedaleko przed nimi, na wysokim klifie i skałach wystających z morza, niczym wielkie filary stała osada. Mocna palisada z drewnianych bali osłaniała tę jej część znajdującą się na klifie. Dalej, na owych skałach, płaskich jak stół, można było dojrzeć szeregi domków i budowli wszelakiej maści. Osadę tą można by nazwać...
- Właśnie. Jak się nazywa to miejsce i cóż powinnam o nim wiedzieć? - zapytała bardka starając się być głośniejsza od grzmotu fal uderzających o klif.
- To miejsce...? To miejsce w rzeczywistości jest Clifgadhen. Tamto miasto to tylko zbiór budowli wokół faktorii handlowej. Tutaj wszystko się zaczęło. Słyszałaś kiedyś mit o strąceniu Heelunhe w objęcia śmierci przez Karegana? - Liren dawno nie widział tego miejsca. Było dla niego jak wspomnienie dziecięcego domu, jak raj utracony. Starał się nie okazywać sentymentu, jednak głos go zdradzał - Nie potrafię snuć opowieści, nie mam też do nich pamięci, jednak to mi się wryło w pamięć. W zamierzchłych czasach bogowie nie byli tacy jak dzisiaj, kiedy wszystko co czynią jest sprawiedliwe, żadna ich decyzja nie może być podważana, a wszystkie działania mają wyższy sens. Niegdyś były takie czasy, gdy bogowie wręcz walczyli ze sobą. Wówczas wystąpił jeden z największych konfliktów jakie pamiętają te góry. Heelunhe skłóciła się z Orutheghiem. Sama przyczyna nie jest nawet najważniejsza, nie jestem zresztą żadnym specjalistą w dziedzinie tych bóstw, jednak konflikt tak narastał, że wreszcie zaczął obejmować wyznawców poszczególnych bóstw. I w taki oto sposób zachwiana została równowaga życia i śmierci, początkowo to było nieznaczne, jednak wkrótce wojny, a nawet bezpośrednie działania bóstw przeciw wyznawcom przeciwnika na tyle przybrały na sile, że zwróciły uwagę Karegana, jedynego wówczas boga, który nie brał udziału w tych "niesnaskach"... - kapłan zamyślił się chwilkę
- Czemu przerwałeś tę opowieść?
- Mówiłem, że nie potrafię snuć opowieści. Zapomniałem dodać, że Heelunhe zwyczajowo ma przypisywaną rolę najwyższego sędziego, podczas gdy Karegan jest uznawany za typowego kata. Bez tej informacji dalsza część opowieści nie miałaby sensu. Więc kontynuując, konflikt między Orutheghiem a Heelunhe tak wzrósł, że Karegan zaczął obawiać się równowagę sił. Jako że nie można było zasądzić odpowiednich kar, zadośćuczynień i innych takich spraw, ponieważ najwyższy sędzia sam był zamieszany w spór, to Karegan po jednym z bardziej krwawych wyczynów zwyczajnie pozbawił praw do życia zarówno jedną stronę sporu jak i drugą. Jako że jednak bogowie to nie są ludzie, więc Oruthega zesłał na jedną stronę świata, a Heelunhe na drugą. Jako że jednak zawiść obojga była tak duża, to próbowali się wydostać z głębi otchłani śmiertelnych, to jest jak wówczas wierzono - spod dna wielkich oceanów i chwytając się za brzegi podciągali się w górę. Jednak jako że nawet bóg nie jest w stanie bez zgody Karegana wyjść z wiecznych ostępów, tak i oni mimo trzymania się z całych sił brzegu byli cały czas wciągani w dół... Tak też powstały te olbrzymie klify. - Liren uśmiechnął się lekko - Oczywiście teraz już wiemy, że Kraethoris jest tylko drobną częścią świata, na dnie oceanu jest, no cóż, dno, a klify zostały stworzone poprzez podmywanie wysokich brzegów przez fale. Mówiłem, że nie jestem bardem i nie potrafię dobrze opowiadać...
- Mów co chcesz, gdyby nie zakończenie i ten przerywnik w środku, to można by z tego całkiem niezłą balladę ułożyć. Nie podejrzewałabym cię o to, tak samo, jak i o taki przypływ sentymentu do starych opowieści - uśmiechnęła się.
- Pozwolisz, że jednak odpuszczę sobie układanie ballad. Szczególnie, że dochodzimy już do wejścia. Pamiętaj o jednej zasadzie. Nie okazuj zaciekawienia. Wszystko wytłumaczę Ci później, zwyczajem mnichów jest niezadawanie pytań. I nieodpowiadanie na nie. Pamiętaj też, że to nie jest ten prawdziwy klasztor. To jest tylko placówka do spotkań z resztą świata.
- Skoro tak mówisz. Ale licz się z tym, że po powrocie do karczmy przyjdzie ci zapewne odpowiadać na lawinę pytań. - uśmiechnęła się niewinnie. - Bo trudno by pozostawić to miejsce ot tak, w zapomnieniu...
- Już się boję...
Doszli do masywnych odrzwi osadzonych w solidnej dębowej bramie. Liren uderzył w nie kilka razy kosturem. Cisza. Nic się nie działo.
- Jesteś pewien, że to odpo... - głośne syknięcie kapłana przerwało Ariel
- Cierpliwość jest jedną z największych cnót na świecie, warto o tym pamiętać, poza tym przypomnij sobie pierwszą zasadę. - bardka kiwnęła głową na znak, że rozumie.
Po kilku długich chwilach czekania zza drzwi dobiegły dźwięki zdejmowanego skobla. Zanim jednak wpuszczono ich do środka dobiegł ich ledwo dosłyszalny głos.
- Na chwałę Karegana.
- Która zaiste jest wieczna. - Liren powiedział to ściszonym głosem, po czym jeszcze ciszej szepnął do Ariel - Naprawdę brakowało mi tego szeptania przez zamknięte drzwi, mając nadzieję, że nie tylko usłyszy się słowa, ale też je zrozumie i odpowiednio zinterpretuje. Jakby nie można było od czasu do czasu krzyknąć coś wyraźnie...
- Masz towarzyszkę, kapłanie. - Szept zdawał się być jeszcze cichszy.
- Zgodnie z regułą klasztoru. Jedna osoba.
Przez chwilę nic się nie działo, lecz zaraz dobiegł głos "możecie wejść" i otworzyły się drzwi. Liren gestem ręki zaprosił Ariel, by przeszła pierwsza.
Znaleźli się w ciemnym pomieszczeniu, gdzie jedynym źródłem światła była wątła świeczka postawiona na taborecie. Kapłan skierował dziewczynę w stronę ukrytych w mroku drzwi i wyszli na dziedziniec wioski. Dookoła było pusto, pomimo kilkunastu domów nie było nikogo na głównej ulicy. Poza jednym mężczyzną ubranym w habit i siedzącym przy stojącym na środku traktu prostym drewnianym stole. Po obecności tam dwóch krzeseł można się było domyślić, że tam ma przebiegać rozmowa. Znów gestem dłoni kapłan zaprosił dziewczynę do zajęcia miejsca, po czym sam usiadł nie opierając się plecami.
- Krzesła jak widzę te same. - wolał rozpocząć rozmowę pierwszy. Gdyby chciał, mogliby siedzieć przez kilka dni tylko i wyłącznie milcząc.
- Świat też się nie zmienił. - lakoniczna odpowiedź jakoś nie zdziwiła Ariel
- Jednak ludzie są już inni.
- Niektórzy się jednak nie zmieniają. - po krótkim milczeniu mnich dopowiedział - myślałem o Tobie, Lirenie.
- A ja wówczas rozważałem życie i śmierć. - kapłan zachował kamienny spokój
- Nigdy się nie nauczyłeś, Karegan prowadzi nas prosto bez żadnych zbędnych rozważań.
- Nauczyłem się lepiej niż myślisz, nie było więc żadnych zbędnych. Co innego mnie jednak sprowadza. - mnich starał się wyprowadzić Lirena z równowagi, jednak dla tego takie rozmowy były już dużo prostsze niż niegdyś
- Sprawy doczesne. Jak zwykle.
- Dokładnie. Niedaleko stąd bandyci depczą świętość życia. Powinni być powstrzymani.
- Nie mniej żyć Ty sam zdeptałeś. - słowa choć ciche emanowały jednak ukrywaną pogardą.
- I dlatego to ja przychodzę do Ciebie, a nie Ty do mnie. Wiesz kto im przewodzi.
- Wiem.
- To nie było pytanie. - Liren nie miał ochoty w zabawy słowne, jednak każda rozmowa w tym miejscu musiała tak wyglądać.
- Mun Chebo. Działasz z ramienia klasztoru. - po tych słowach mnich wstał, odwrócił się i powoli poszedł w stronę klifu.
Liren parsknął śmiechem.
- Koniec rozmowy, więcej już się nie dowiemy. Dziwię się tylko, że się nie odzywałaś.
- Wolałam nie przeszkadzać przyjaciołom w spotkaniu po latach, poza tym palnęłabym jakieś głupstwo...
- Nie sądzę, by cokolwiek mogło zmienić jego stosunek do mnie. Wszystko co mówił zostało już odgórnie ustalone, a jestem pewny że on sam z chęcią by mnie wyrzucił już w połowie rozmowy. - kapłan uśmiechnął się i wstał
- To wcale nie wyglądało aż tak źle... - Ariel poszła w jego ślady i też wstała z krzesła.
- Uwierz mi, było źle. Jednak nic tu po nas. Zanim jednak wyjdziemy rozejrzyj się. Te wszystkie domy... One są puste. Wszystko co tu istnieje jest opustoszałe. Takie się stawało już kiedy ja tutaj mieszkałem. Jestem ciekaw, co się teraz dzieje w klasztorze w Genehen.
Skierowali się do wyjścia. Jednak przed wejściem do pomieszczenia z drzwiami przy bramie Ariel dostrzegła wielki dzban wypełniony monetami. Wyjęła jedną z sakiewki i wrzuciła do reszty. Liren raz jeszcze parsknął, po czym sam wyjął sakiewkę i napełnił całą tyle ile się dało.
- Zasadniczo to jest również moje, więc to nie jest żadna kradzież... - po tych słowach bardka spiorunowała go wzrokiem.
Po wyjściu za palisadę Liren przeciągnął się mocno.
- Naprawdę nie ma to jak odwiedzić stare, ukochane miejsca.

[Praca wspólna :)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Przezorny zawsze ubezpieczony... - rzucił mag z uśmiechem na widok miny Alfreda - Oj, braciszku nie gniewaj się. Nie mogliśmy ryzykować. A poza tym prawo jest po to żeby je ła...naciągać. - poprawił się- A co tej paranoi, to ten świat od zawsze stał na głowie, połowa sędziów powinna siedzieć za łapówkarstwo, podobnie jak oskarżycieli. Zresztą w tych czasach bez złota nic nie można już załatwić.
- Rozumiem, bo w końcu nie znacie mnie. Jednak gdybym miał Was wydać, to mogłem już, to wcześniej zrobić pod byle pretekstem, a tutaj tym bardziej. Myślicie, że jakiś sztylet powstrzymał by mnie przed wydaniem tego pana, co ukrywał się pod stołem? Uznaliście, że jak trzymam się zasad, to będę pierwszą lepszą osobę oddawać jakimś strażnikom. Na 90% ten pan coś przeskrobał i należało go wydać, ale pozostało jeszcze 10%, że nic nie zrobił, a Ci świeccy strażnicy gonili go z innego powodu. Nie mieszam się w sprawy, w których nie mam ogromnej pewności, a w tym przypadku nie miałem… No nic trudno się mówi. Było minęło tylko następnym razem nie traktujcie mnie z góry jak jakiegoś wroga.- skończył i uśmiechnął się, lecz wtedy ozwało się diabelstwo.
- Te, klecha... - diabelstwo oparło łokcie o stół i splotło ręce - nie wkręcaj smutów, tia? "Świeckie - sreckie..." - kanciarz sparodiował pouczający ton mnicha - Byś nie łupnął karpia i by nie cuchnęło od Ciebie kłapiącą jadaczką, to by do sztyletu łapa sama nie szła, tia?
- Po pierwsze wymagam od pana chociaż szacunku, bo ja Was nie obrażam, a klecha jest obraźliwe. Nie zwracałem uwagi jak wcześniej mnie obrażałeś, bo z reguły robią, to istoty, które nienawidzą nas albo mają do nas o coś żal, lecz ja Cię pierwszy raz w życiu dziś spotkałem, nic Ci nie zrobiłem, więc nie powinieneś się tak zachowywać jak teraz to robisz. Poza tym moja „jadaczka” jest czysta i nie śmierdzi, ale dziękuję za uwagę i specjalnie dla Ciebie umyję ją jak co dzień.
Diable pociągnęło łyk piwa by zwilżyć gardło.
- Pewnie "miłym-twardogłowym-trepom" byś obznajmił gdzie się kurdupel skitrał, by nie nadginać prawa? W rzyć takie prawo! - mężczyzna obrzucił mnicha wściekłym spojrzeniem - Bystrzak się trafił... rusz czystą białą kieckę co ją na rzyci wieszakujesz, tam gdzie biedota ma leża i potrukaj o prawie... i sprawiedliwości... - złodziej dopił piwo - szpicowany jembecylowaty skurl smutowciskacz... A "Paranoja" czy jak to tam się truka, to jak świętoszkowaty trep się robi dla miedziaków łowcą jeleni i przystaje do grupy z kanciarzami, czaromiotaczami i innymi im podobnymi... - mężczyzna spojrzał na mnicha z ironią - obczaj się z klepaniem modlitewek do bozi, a nie za brzdękiem ganiaj... A jak już ganiasz, to zawrzyj knebel...
Zanim diabelstwo wstało i poszło do baru po kolejne piwo Alfred odpowiedział na te jakże niekulturalne, grubiańskie, niemiłe i w sumie smutne, bo zakłamane słowa..
- Nie masz prawa obrażać biedoty za to, że nie mają tyle pieniędzy, co ty. Poza tym proszę jeszcze raz byś mnie nie obrażał, bo sobie tego nie życzę. Zamierzam wszystkich ludzi traktować na równo i z należytym szacunkiem. Oprócz tego mam do Ciebie prośbę byś normalnie mówił, bo oprócz przekleństw, które rzucasz na mnie trudno, cokolwiek zrozumieć… Na początek wytłumacz może, co to jest skurl, bozia, truka, szpicowany, skitrał i czaromiotacz… Choć, to ostatnie, to chyba chodzi Ci o maga… Ogólnie mówisz dziwnym językiem.
Diable poszło wtedy do baru… Może jak wróci, to się wytłumaczy, bo inaczej chyba będzie trzeba wezwać jakiegoś tłumacza. Poza tym od kiedy brązowa szata mnicha jest biała? A może diable jest daltonistą?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[No to tak... Aktywność paru osób jest już poniżej minimum. Także wystawiam krótkie i treściwe ultimatum. Jeśli w ciągu 24h od daty pojawienia się tego posta nie zauważę zaległych wypowiedzi, to podziękuję "aktywnym" graczom za grę. Czekam na Wasze wytłumaczenie. Decyzja nieodwołalna w żadnym wypadku.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mężczyzna parsknął śmiechem słysząc za plecami wypowiedz mnicha. Poprosił barmana o takie samo piwo jakie zamówił Kain, rzucił na kontuar parę monet i wrócił do stolika niosąc dwa kufle. Usiadł spoglądając na Alfreda dość mocno rozbawiony, po czym postawił obok Kaina drugie piwo.
- Obczaj trepie, że nie "obrażałem" biedoty, tylko Ciebie i Twoje trukoty o rzyci, co się nie kupy nie trzymają za bardzo... a biedocie to tylko smuty pewnie wciskasz o bozi, jak takie tu jazdy o prawo robisz... - mężczyzna pociągnął łyk piwa - uszyska sobie czasem poczyść, albo postaraj się obczaić co się truka w Twoim kierunku...
Kanciarz przyjrzał się mnichowi z nieukrywaną pogardą. Miał wrażenie że stara się rozmawiać z człowiekiem oderwanym od wszelkiej rzeczywistości, który całe swoje życie spędził zamknięty wśród książek z innymi jemu podobnymi, a teraz roztacza wspaniałe teorie, nie mając pojęcia o prawdziwym życiu. O tym dlaczego ludzie łamią prawo. Dlaczego uciekają się do kradzieży. Z człowiekiem dla którego na świecie istniała biel... i czerń. Z człowiekiem który nie widział tej śmierdzącej szarości, która była pomiędzy sztuczną bielą i czernią... Elkantar wyrwał się z rozmyślań.
- Tee... a może zamiast jazdy odstawiać i smuty rzucać, to byś czasem nadstawił ucha i obczajał co się truka do Ciebie...? A nie tylko kłapał jadaczką... - kolejny łyk piwa zwilżył gardło złodzieja - A jak nie czaisz nic z tego co Ci trukam, to se do mondrej księgi popatrz... obczaj tam "SIGIL"... No tia, chyba że takiej mondrej to nie masz...
Kanciarz pociągnął kolejny głęboki łyk z kufla. Piwo było jakieś dziwne... smakowało jak normalne piwo, ale w ogóle nie szumiało od niego w łepetynie. Spoglądając na Alfreda zastanawiał się, po co Nef wziął go ze sobą. Ani z niego przewodnik, bo był w mieście nie dłużej niż oni, ani z niego pomocy. Tylko smuty, teorie i gadki jakby pozjadał wszelkie rozumy. Jednego był pewny... coraz bardziej nie lubił kleru i innych takich...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Zaraz będzie kolacja…Ee daruj sobie to liczenie. – rzucił mag widząc co robi Ramon – Dzisiaj ja stawiam. No i powiedz nam, kogo musiałeś zabić żeby ściągnąć sobie straż na głowę?
- Eee... to nic takiego... - wymamrotał Ramon, wychylając głową spod stołu. Wstał powoli, co i raz oglądając się za siebie, co by się upewnić, że strażnicy na dobre zniknęli. - Musiałem dać jednemu po mordzie, żeby co nieco się dowiedzieć. Nie mówiąc już o przywłaszczeniu sakiewki. Dziękuję za pomoc i... przepraszam za tego goblina. - Arvanti położył rękę na ramieniu maga i puścił doń oczko. Po chwili usiadł na dębowej ławie i umoczył gardło w dopiero co przyniesionym przez dziewkę piwie. W tle toczyła się dyskusja Elkantara z klechą, którego Ramon coraz bardziej nienawidził. Miał chyba wrodzony wstręt do jakiejkolwiek religii, a każdy napotkany ojczulek tylko go pogłębiał. Karzełek widział, będąc pod stołem, wyciągnięty nóż diablęcia i domyślił się w kogo był on wymierzony. Wyglądało na to, że chowający się za boskimi prawami Alfred myślał, że wszystko mu wolno, a jego zdanie jest tym właściwym zdaniem, którego trzeba się słuchać.
Kufel zrobił się nagle pusty, a Ramon dalej rześko trzymał się na nogach. Dziwne jakieś to piwo... Mimo wszystko karzełek poszedł po następną porcję, przy okazji przynosząc ze sobą dwa kufle dla wybawców. Po drodze puścił oczko do usługującej dziewki, ale ta chyba go nie zauważyła... Arvanti przeklął pod nosem swój niski wzrost.
- Trzymajcie, chłopaki - postawił na stole dwa kufle, po jednym dla Elkantara i Kaina. - Klecha niech radzi sobie sam, skoro taki wszystkowiedzący...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Zgodnie z moją wczorajszą informacją, chciałbym podziękować Ekzuzemu za wspólną grę. Przy najbliższej okazji Twoja postać odejdzie z gry.

Ostrzegałem dwukrotnie. Nie mam zamiaru biegać za kimś po komunikatorach i przypominać o grze. Decyzja nieodwołalna.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kiedy Elkantar skończył swoją kolejną zakłamaną i jakże stronniczą wypowiedź Alfred zrozumiał… O to siedzi przed istotą, która nie dostrzega szarości każdego dnia, którą jest choćby to, że to ten „wredny kler” pomaga najbiedniejszym. Ta istota nie mogła też dostrzec, że to dzięki min. duchownym rozwija się kultura, sztuka i co najważniejsze nauka. Ta istota nie mogła też dostrzec bieli życia, bo się nią brzydziła. Brzydziła się tym, co dobre… Tym, co może zrobić każdy, czyli pomagać innym. Ta istota dostrzegała tylko zło... Dlatego prawo było złe, gdy nie stało po jego stronie. Źli byli ludzie, którzy sprzeciwiali się kradzieży, złu, niesprawiedliwości, wyzyskowi i innym haniebnym czynom. Nie oszukujmy się te diabelstwo jednak nie było też złe… Po prostu było głupiutkie i zagubione… W końcu lepiej było obrażać, okradać innych niż uczciwie pracować. Lepiej było zwalić wszystko na innych, a samemu nic nie robić… Prawda jest taka, że jest to nieodpowiedzialne zachowanie. Jest to demoralizacja, a faktem jest, że diabelstwo było zdemoralizowane. Wulgarny język, zwierzęcy wzrok, otępiały wyraz twarzy, chęć popisania się i zaimponowania innym, próżność, a do tego śmierdzący zapach tanich perfum zapewne pozostawiony po jakiejś próżnej kobietce, wymazanej jakimiś kremami, specyfikami i maściami, a może nawet zarażonej jakąś chorobą. Upadły, wymagający edukacji, a przy najmniej kilku lekcji wychowawczych by nie był marginesem, wyrzutkiem społeczeństwa, lecz na to mogło być już za późno… Alfredowi było żal tej biednej istoty jaką był… Elkantar ( bo tak go inni nazywali), ale jednocześnie nie mógł jemu pomóc, bo sam tego nie chciał i był agresywny.
Nie wiele trzeba było czekać by po wypowiedzi diabelstwa szybko załapał się też karzełek, któremu Alfred tak naprawdę ocalił życie… Mógł go wydać, bo jakiś sztylecik nie był przeszkodą dla mnicha. Aż dziw brał, że nawet jak zakonnik tłumaczył coś, to oni pozostawali głusi… Mnich miał do nich o to żal, a jednocześnie czuł, że tak naprawdę nie mógł im pomóc. Co by dało gdyby powiedział im to, co sądzi? Znowu by go wyzwali od klechy? Znowu zrównali by go z błotem? Po raz kolejny by zaczęli wierszyk wyzwisk, obłudy, kłamstwa i nienawiści? Nie warto było… A może jednak powinno się spróbować? Dajmy im jeszcze jedną szansę. Może jeszcze nie są straceni?


- Trzymajcie, chłopaki -karzeł postawił na stole dwa kufle, po jednym dla Elkantara i maga. - Klecha niech radzi sobie sam, skoro taki wszystkowiedzący...


Jednak chyba nie było warto … Po raz kolejny usłyszał słowo klecha, które padało średnio, co kilka minut… Wyobraźcie sobie, że jesteście otoczeni przez olbrzymów, którzy śmieją się z Was, a jednocześnie czujecie, że mogą coś Wam zrobić. Obrażają Was, szydzą z Was, a jednocześnie pogardzają Wami… Pomyślcie jakbyście się poczuli, bo właśnie tak poczuł się Alfred. W sumie nic go w tej karczmie nie trzymało. Nie warto było dalej siedzieć w tym niemiłym towarzystwie.
- Skoro tak sprawę stawiacie to trudno się mówi. Rzadko spotykam się z tyloma oszczerstwami na raz skierowanymi do mnie, a właściwie pierwszy raz w życiu. Powiem tylko, że jest mi przykro…- mnich odszedł od stołu i wyszedł z karczmy.
Tutaj na ulicy choć nie można było nigdzie usiąść nikt mnicha nie obrażał. Nie był w tym mieście długo, a zdążył pomóc już dużej liczbie osób. I to się liczyło. Po kilku kwadransach nogi zaczęły go boleć, ale i tak wolał nie wracać do środka. Należało poczekać na Nefa, zrobić to, co trzeba, a potem opuścić jego i kompanię. Nawet jeśli część osób była miła, to pozostawała ta druga część, która go nienawidziła za nic, a właściwie za to, że był po prostu „klechą”.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mag przyglądał się uważniej Arvantiemu. Uwagę o goblinie puścił mimo uszu. Za to zainteresowała go inna część wypowiedzi karzełka, i nawet jak by bardzo chciał to chyba nie udało by mu się go inaczej nazywać w myślach, po słowach maga się zająknął. A to mogło znaczyć, że... Jeśli on też zabił któregoś z tutejszych złodziei to może być nieciekawie... Wykorzystując chwile kiedy Alfred i Elkantar znowu się kłócili nachylił się do Ramona.
- Słuchaj, jeśli zabiłeś swojego informatora, a miał on jakieś powiązanie z tutejszą gildią, lepiej mów od razu. My..- tu wskazał na siebie i kanciarza - ..też musieliśmy jednego sprzątnąć. A wiesz że jeden trup to nic takiego, ale dwa mogą już budzić podejrzenia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ramon z radością zamówił sobie następny kufel piwa, czując, że z każdym następnym przybywa mu humoru. Nic nie mogło ukoić skołatanych mysli, jak wizyta w karczmie... Niestety, obok niego siedziała osoba, która skutecznie ten pobyt chciała utrudnić. A nawet jeśli nie miała takiego zamiaru, to wyszło jej to mimowolnie.
- Skoro tak sprawę stawiacie to trudno się mówi. Rzadko spotykam się z tyloma oszczerstwami na raz skierowanymi do mnie, a właściwie pierwszy raz w życiu. Powiem tylko, że jest mi przykro… - mnich odszedł od stołu i wyszedł z karczmy.
- Co go tak ugryzło? - odezwał się Arvanti znad białej piany. - Na żartach się nie zna, czy co? - na ustach karzełka zagościł ledwo widzialny uśmieszek.
- Słuchaj - odezwał się nagle Kain - jeśli zabiłeś swojego informatora, a miał on jakieś powiązanie z tutejszą gildią, lepiej mów od razu. My... - tu wskazał na siebie i kanciarza - ...też musieliśmy jednego sprzątnąć. A wiesz że jeden trup to nic takiego, ale dwa mogą już budzić podejrzenia.
- Problem w tym, że go nie zabiłem - Arvanti pociągnął zdrowy łyk złotego trunku, jakby to miało poprawić jego obecną sytuację. - Nie przywykłem do odbierania życia. A jeszcze robić to w środku miasta, na ruchliwej ulicy? Samobójstwo. Dźgnąłem jegomościa po brzuchu, wyciągnąłem informacje, a później wezwałem pomoc. Nie przedstawił się, ale wszystko wskazywało na to, że należał do tutejszej gildii... Tytuował się jako wpływowy człowiek. Jeśli nie ja, to my wszyscy możemy mieć kłopoty i to nie tylko ze strażą...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Jeśli człowiek jest zmęczony, przeżywa wiele przygód przez cały dzień, a kiedy wydaje mu się, że skończy się szczęśliwie, a tak się nie dzieje, to ma chyba prawo zasnąć choćby na stojąco. Może nie jest to normalna poza, ale wyobraźmy sobie zakapturzonego mnicha, który ręce ma schowane w rękawach i jest oparty o ścianę, a z pod kaptura wydobywa się ledwo słyszalne chrapanie… Oczywiście jest to Alfred, który zasnął przed karczmą, ale czy aby tylko tyle? A może coś śni?


Słońce z trudnością przedzierało się przez szare chmury, a wiatr lekko kołysał ogromną i samotną lipę znajdującą się na niekończącej się, żółtawej i przyozdobionej czerwonymi kwiatkami polanie. Widok był przepiękny, bo któżby nie zakochał się w widoku pracowitych pszczół zbierających nektar, skaczących pasikoników, pająków budujących pajęczynę, niezdarnych żuków, które co chwila przewracają się, kumkających żab wychodzących z będącego obok strumyczka, bocianów polujących na myszy, sów huczących z samotnego drzewa i… jednego majestatycznego, przepięknego, brązowego z wielkim porożem jelenia.
Wszystko żyjące idealnie w harmonii, gdzie nikt nic nie traci. Wszystko takie spokojne i ciche. Takie idealne, że nie możliwe do spełnienia… bo to była utopia.
Nagle przeleciała strzała, która zatrzymała się w szyi jelenia. Ryknął z bólu i biegł przed siebie jakby chciał uciec, lecz nie zdążył, bo już kolejne dwie strzały wbiły się w niego. Padł martwy na ziemię. Wtedy z wysokiej trawy wyłoniły się trzy postacie. Były to długouche elfy, które właśnie gratulowały sobie celności. Przyglądały się jak przebite ciało zwierzęcia leży tuż pod drzewem. Śmiały się i dziękowały swoim bogom za pomyślny łup. W końcu przybliżyły się do zdobyczy i oceniały ile mogą być warte rogi, futerko i mięso. Odłożyły łuki na bok i usiadły w cieniu lipy. Wtedy słońce wyszło zza chmur tak prażąc jak nigdy wcześniej. Z małej ingerencji miało wyniknąć tyle złego… Z ogromnego drzewa zaczęły wydobywać się niepokojące głosy.
- Tcheeemui. Chemuui. Czemuuuu.
Elfy nie zdążyły się nawet odwrócić, gdy ich ciała przeszyły długie i ostro zakończone gałęzie lipy. Próbowały się wyrwać, ale było już za późno. Łuki leżały za daleko, a one same nie mogły się ruszyć. Krew szybko sączyła się aż pod „dużą roślinką” leżały już cztery martwe ciała.
-Temu- krzyknął kolejny głos.
Wtedy drzewo runęło na ziemię zgniatając swoim ciężarem wcześniejsze trupy, a za nim stanął krasnolud z dużym toporem.
-Temu- powtórzył i podniósł rękę w górę.
Obok uzbrojonego krasnala pojawili się jego ziomkowie. Nie mieli bród, nie byli grubi, a oczy ich były pozbawione źrenic. Jednak nie był to koniec, ponieważ niewiadomo skąd pojawiła się kula ognia, która eksplodowała tam, gdzie stały krasnale po, których pozostał tylko proch i sprzęt. Okazało się, że na polanie był ktoś jeszcze… Mag. Niebieskie szaty, długa, biała broda, spiczasty nos i zgarbione plecy. On też długo nie pożył, bo po prostu zmarł ze starości…
Zaraz potem na polanie pojawiła się grupa jeźdźców z długimi włóczniami. Ich konie były czarne, a oczy raziły czerwienią. Wszyscy przyodziani w mroczne szaty przez, które nie można było zobaczyć jak wyglądają. Galopem przejechali przez polanę, która zamieniła się w pustynie, ona została zalana przez wodę stając się morzem, lecz wtedy słońce zgasło, a woda zmieniła się w lód. I tak wszystko zamarło.


- Panie mnichu wszystko w porządku?- zapytał się jakiś głośny głos przez, który zbudził się Alfred. Zachwiał się i już miał upaść, ale ktoś go przytrzymał. Gdy otworzył oczy zobaczył nieznajomego.
- Ja? A nie, nie. To znaczy tak… Wszystko w porządku. Coś się stało, czy co?- mówił jeszcze nieco ospale.
- A nic tylko tak dziwnie pan mnich stał, no to zaniepokoiłem się i zapytałem.
- Rozumiem, to proszę się nie niepokoić. Jest idealnie tak jak na polanie!
- Że gdzie?
- Nigdzie. Tak mi się powiedziało polana… sam nie wiem czemu.
- Tak no tak, a co pan mnich tak stoi?
- A no czekam na kogoś.
- A nie lepiej w karczmie?
- A jakoś nie lepiej
- A czemu?
- A jakoś niedawno z niej wyszedłem z powodu pewnych osób.
- A co jakieś prostaki?
- A no jeden prostak by się tam znalazł, ale inni nie.
- A niech pan mnich powie kto, to mu zaraz pokaże.
- A co ty chcesz mu pokazać-chwila ciszy- aaa już rozumiem!- dopiero teraz obudził się zupełnie i przestał mówić ospałym tonem- nie trzeba nikogo bić. Poczekam sobie tutaj i tyle…
- Ale zimno będzie.
- A to trudno. Zresztą mi jest gorąco.
- A no dobrze, to ja już nie przeszkadzam.
- A no to do widzenia.
Nieznajomy sobie poszedł, a braciszek był zły, że nie zobaczył snu do końca. Co było potem? Co z lodem? Co ze słońcem? Więcej pytań niż odpowiedzi. Co to za elfy, krasnale, żyjące drzewo i jeźdźcy w mrocznych strojach? Pytania. Ciągłe pytania…

„Kipiąc gorącą
gwałtownością
do serca mego
mówię ze złością:
jestem stworzony
z prochu tej ziemi
jak liść targany
wichrami ziemi.”


Alfred był w złym humorze. Czekanie na Nefa było nudne. W ogóle nudniejsze od wszystkiego. Lepiej było już wysłuchiwać głupot Elkantara, czytać księgi, pomagać biednym niż czekać na siwego. W pewnym momencie braciszek poczuł, że mógł dalej kontynuować rozmowę, a nie unosić się. Może diable miało jakieś problemy i było złe akurat na Niego? Ale niby czemu akurat na mnicha? Może gdyby Sługa Boży przywalił mu w nos, to by się odczepił? Jednak siła nigdy nic nie rozwiązuje tylko wszystko komplikuje.

„Jeżeli mędrzec
ku własnej chwale
gmach swoich myśli
stawia na skale,
to, ach, głupiec,
jestem ja rzeka,
która tą skałę
mija z daleka.”


Zakonnik nie wiedział, co robić. Owładnęła nim pustka, ale taka dziwna. Zaczął wątpić, bo nie widział sensu w tym, co robi. Gdy pomoże dobremu, to na jego miejsce dwóch przechodzi na stronę zła. Gdy ratuje złego, to dobry błądzi. Wszystko było pomieszane. Po co zakon wysyła ludzi sacrum do profanum? Tu panuje chaos i ciemnota intelektualna. Tu tylko choroby i epidemie witają. Wieczna bieda i bogata śmierć. Tłumy wyzyskiwaczy i tysiące morderców. Zero sprawiedliwości. Zero dobra. Zero współczucia.

„Płynę po fali,
jak łódź bez wiosła,
jak ptak, którego
burza poniosła,
nie ma przede mną
żadnej przystani,
ląduję w gronie
zbirów i drani.”


Taka była smutna prawda. Wyszedł z innymi by ratować ludzkość, a ta odrzuca podaną rękę. Zatapia się w bagnie, które żywi się złem. Gdzie ratunek? Gdzie bogowie? Gdzie miłość?
Podczas tych rozmyślań Alfredowi chciało się niemal płakać. Choć wśród tylu ludzi, to czuł się obcy. Nie wiedział czemu. Większość go szanowała, darzyła sympatią, a mimo wszystko było coś w tym niedobrego. Coś niepokojącego. Tylko co? Może należało, to odkryć i zniszczyć, a potem budować wszystko od nowa? Nie wiedzieć czemu brat postanowił zacząć od … Elkantara. Najlepiej napisać wiadomość i przesłać diablęciu. Zakonnik miał nadzieje, że adresat będzie umiał pisać, a przynajmniej czytać no, ale skoro potrafi się tak mądrzyć, to coś tam na pewno umie, więc zabrał się za pisanie.

Szanowny Panie Elkantarze!

Znamy się od kilku godzin, a już się nie lubimy tak jakbyśmy znali się całe życie. Nie mam pojęcia z czego, to wynika, ale chciałbym poznać Pana powody agresji wobec mnie. Przecież ja nic nie zrobiłem, co mogłoby świadczyć, że należało by nazywać mnie klechą albo smuto coś tam wciskiwaczem. Pragnę żyć ze wszystkimi w pokoju jednak, aby tak mogło być trzeba być ze sobą szczery. Dlaczego pała Pan do mnie taką nienawiścią? Czemu jestem bezpodstawnie obwiniany? Czy to, że jestem mnichem już oznacza, że jestem najgorszy, najpodlejszy, najbardziej zakłamany, najbardziej zły i najbardziej niesprawiedliwy?
Poczułem się urażony pańskimi słowami, ale jestem człowiekiem dialogu, więc wolę porozmawiać o tym, ale tym razem na piśmie. Z tego, co zauważyłem nie tylko moje powołanie Pana drażni, ale jeszcze moja obecność, a zatem wygląd też? Czekam na odpowiedź i proszę nie obrażać mnie!


PS: Najlepiej, żeby ktoś inny zapisywał Pana słowa już w moim języku. Niestety nie miałem sposobności uczyć się języka Sigil, ale kiedyś postaram się to nadrobić.

Z poważaniem
Brat Alfred



Mnich zagiął kartkę papieru i zawołał chłopca, który stał niedaleko, a gdy tamten zbliżył się, to przemówił:
- Chcesz zarobić?
- Tak!
- Świetnie! Widzisz tam w karczmie siedzi sobie trójka panów.
Chłopak podszedł do „karczmiennego” okna, a mnich stanął obok niego i kontynuował.
- O tam! Widzisz?
Dzieciak pokiwał głową.
- Dobra. Dam Ci ten list, a ty zanieś temu zakapturzonemu.
- Temu, co siedzi przy stole z kurduplem i wysokim?
- Tak. Tak. I pamiętaj. Temu zakapturzonemu daj list. Powiedz list do pana Elkantara. Na pewno da Ci jakiś znak. To cwane diable. Poczekaj aż da Ci odpowiedź, a potem wróć do mnie i Ci zapłacę. Umowa stoi?
- A mnie nie oszukasz?
- Spotkałeś kiedyś prawdziwego mnicha, który by oszukiwał?
- Nie.
- To na co jeszcze czekasz? Do roboty!
Chłopak wpadł do karczmy z listem i przybliżył się do niegodziwej trójeczki panów.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować