Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

Rinen Wanderburg krytycznie przyjrzał się dwóm największym wozom. Co prawda nie wyglądały na najpiękniejsze, jednak po niedawnych naprawach mogły spokojnie wytrzymać jeszcze dobre kilka lat. Kupiec pstryknął palcami, a pracownicy spółki od razu zaczęli zaprzęgać konie, po dwa do każdego z wozów. Widząc jak sprawnie idzie im robota, potrząsnął swoją siwiejącą już czupryną i wrócił do swojego gabinetu. Przejrzał po kolei wszystkie szuflady, schował pod płaszcz małą brzęcząca sakwę i zawieszoną pod biurkiem jednoręczną kuszę. Przez chwile coś w stylu "kusznik kleptoman" przeszło mu przez myśli, po czym wydarł się na cały skład:
- Brenny! - po sekundzie do pokoju wpadł sekretarz kupca.
- Tak, proszę pana?
- Hanselt już jest? Ile mam czekać na tego starego durnia?
- Eee... już jest. Czeka od ponad godziny... mówiłem przecież...
- Cholera - mruknął - Starość nie radość Brenn. Pójdziesz mi zaraz do tych druidów ze Wschodu i kupisz mi jakieś ziółka na pamięć. No już, czego stoisz? - Rinen pstryknął sekretarzowi złotą monetę.
- A pan Hanselt? Wprowadzić go?
- Ehh... tak cholera, migiem! - Brenn wybiegł z gabinetu, a po jakiejś minucie pojawił się w drzwiach oczekiwany kupiec i zapukał tradycyjnie we framugę wiecznie otwartych drzwi biura spółki.
- Już myślałem, że o mnie zapomniałeś Rin - handlarz uśmiechnął się.
- Wybacz John, mam teraz ten cały bajzel na głowie odkąd stary Grings kopnął nam w kalendarz. Na dodatek dziś się dowiedziałem czegoś cholernie ciekawego i z bajzlu zrobił się prawdziwy zamtuz. Siadaj proszę.
- Coś ciekawego? A cóż takiego, jeśli mogę wiedzieć?
- Możesz, bo po to właśnie cię wezwałem. Wyobraź sobie, że pewnym krasnoludom skończyło się ich jedyne póki co odkryte złoże oleju skalnego.
- O kurważ! - Hanselt aż podskoczył na fotelu. Zdawał sobie sprawę, że dla krasnoludzkich kuźni olej skalny, czyli ropa, był nie mniej ważny niż węgiel.
- Też tak powiedziałem. Na dodatek to pewien znajomy krasnolud do mnie się z tym zgłosił, to nie są żadne plotki. A ty jak dobrze wiem, nadal w spółce z gnomem kombinujesz czystą ropę w tym waszym szybie i rafineryjce.
- Dobrze wiesz. Ja cały czas słucham Rin.
- Chcą na próbę kilkanaście beczek. Jak im podpasuje podpiszą stały kontrakt. A mają czym płacić, wierz mi.
- Nie wątpię. I rozumiem. Ale ty nie masz ropy, więc potrzebujesz mnie. Ile chcesz od tego co sam zarobię?
- Pięćdziesiąt procent - wypalił Wanderburg i nawet przy tym nie mrugnął. - W końcu to ja załatwiam kupca.
- Trzydzieści! Dobrze wiesz, że nikt tu w okolicy nie ma ropy.
- Aaa... dobrze, że mi o tym przypominasz. Pamiętasz cwaniaku o ustawie antymonopolowej? He?
- Uh... Rin, dotknąłeś mnie do głębi. Dobra, czterdzieści pasuje?
- Czterdzieści dwa i podpisujemy umowę.
- To podpisujemy, wreszcie cały magazyn zwolnię...

Kompania nadal teoretycznie przygotowywała się do ataku, gdy kolejny gość zawitał w karczmie. Prawdopodobnie by na niego nie zwrócili uwagi, gdyby nie skierował się w stronę ich stołu, co nie wróżyło dobrze. Na dodatek podejrzanie się uśmiechał, co wróżyło jeszcze gorzej. Na dodatek Phil zauważył, że kupiec nosił miękkie elfie buty Prospera, co wróżyło cholerne kłopoty...

Kupiec, czy raczej jego niewierna kopia, miał wieźć bardzo drogi koniak i w związku z tym potrzebował ochrony, no miał jechać przez lasy. Jednak w razie napadu strażnicy mieli jak najszybciej zwiewać Kupiec też. Oczywiście jak drogi był koniak słyszało już pewnie całe miasto, a na pewno i wtyczki leśnej bandy... A jak już wjadą do swojej kryjówki to wystarczy tylko iskierka i... Sami wiecie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- No i w pizdu - stwierdził dobitnie Phil widząc, że bandyci, którzy dwadzieścia minut temu zwinęli im w lesie oba wozy, doszli wreszcie do wniosku, że można z jedną beczkę skonsumować, a resztę spokojnie sprzedać. Pewnym trafem jednak oba wozy stały jakieś dziesięć metrów od samej bramy palisady. Nie było nawet mowy o zastanawianiu się, zresztą cała kompania miało kiedy zajmowała się czymś takim jak przemyślanie, czy planowanie. Pełna improwizacja, rozpoznanie walką i niespodziewany taktyczny odwrót - to była ich domena. Choć nadal nie za dobrze się znali, top już byli w pełni zgraną ekipą podążającą za hasłem "przypieprz - odskoczy - spieprzaj".
Fakt był bowiem taki, że w drużynie byli tacy, którzy potrafili liczyć i uznali, że siedem - Liren i Ekzuzy w końcu zostali w karczmie - to mniej niż dwadzieścia parę. Z drugiej strony rozważali jednak dalszy atak, w zależności od wielkości eksplozji "koniaku". W zależności od głośności pizdu mieli albo atakować dalej, albo spieprzać na miejsce zbiórki i z powrotem do miasta. Otoczenie dwudziestki bandytów nie wchodziło w grę.
- Phil, Fango, Elkantar. Bierzcie łuki i zajmijcie jak najszybciej najdogodniejsze pozycje. Pozycje obronne, bo na pewno nie będą czekać w płonącej klatce aż...
- Strasznie się rządzisz odmieńcu - stwierdził mag.
- Ty idziesz z nimi. Walisz na odległość, ulżyj sobie, bo już widzę, że masz kurwiki w oczach. Im więcej zdejmiecie, tym mniej ja i Ramon będziemy mieć na głowie. I tym samym mniej przepuścimy na wasze pozycje. Tak wiec jak sami widzicie chronicie własne dupska. Ustawcie się na jakiejś górce, czy na drzewie. Strategiczne pozycje. W karczmie Phil wam mniej więcej podał dobre stanowiska. Jakieś pytania?
- Eee...
- A! Właśnie, ty Alfredzie idziesz ze mną i Ramonem.
- JA!? W pierwszej linii?
- Chcesz to zaraz cię skopiuje to nie będziesz taki samotny, co?
- Pójdę po dobroci! Łapy precz ty chodząca herezjo!
- Mniszek nam już w berserk wpada, czas skroić kilku trepów - mruknął niecierpliwie Elkantar.
- Dobra, na stanowiska szybko. I jeśli zobaczycie, że naprawdę tracicie grunt pod nogami...
- Mieliśmy siedzieć na drzewach?
- ... to spieprzajcie na tamtą umówioną górkę. Jest tam kilka butelek z olejem skalnym, więc powinniście się utrzymać. A jak będzie naprawdę źle to spieprzamy do miasta.
- A jak dobrze?
- To spotykamy się wszyscy żywi koło tamtych malin pod bramą. Wszystko jasne? Tak? Ej, Fango!
- Hę? -łucznik odwrócił się do Zmiennego.
- Jak mi znowu zemdlejesz albo się porzygasz w trakcie bitwy to się w ciebie przemienię. I w samo południe będę jako ty biegał nago po Clifgaadhen i wymachiwał przyrodzeniem na jaśnie wielmożne panny. A żeby było dowcipniej przyrodzenie powiększę, bo takie sztuczki też mogę. I to ciebie posadzą za ekshibicjonizm, nie mnie - na twarzy Fango malowała się lekka panika. Na twarzach reszty drużyny też. Łucznik jednak wkurzył się najwyraźniej:
- Ja przynajmniej pamiętam swoje dzieciństwo ty cholerny obszarpańcu - Prospero mimowolnie spojrzał na swój płaszcz. - I swoją matkę też pamiętam, a ty? Wiesz chociaż skąd jesteś?
- Znienacka - wyszczerzył się Zmienny. - Chodzi mi o to, ze jesteś dzieciak niedoświadczony. W marę możliwości trzymaj się kilkanaście metrów od Ramona, będzie cię osłaniał. Tylko żartowałem z tym przyrodzeniem... Chciałem was zmotywować...
- Odbijają beczkę, streszczaj się Prospero! - pisnął elf.
- Na pohybel trepimsynom! - wrzasnęło Diabelstwo zagrzewając resztę drużyny do walki. Zmienny skinął Elkantarowi i z reszta drużyny rozbiegł się na stanowiska.
Niecała minutę później Ramon i Alfred podtrzymywali Wielką Kuszę Zmiennego, która to przypominała małą balistę. Nie wiedzieli zbytnio skąd to szajstwo wytrzasnął, jednak Wielki Zapalony Bełt jednoznacznie mówił, ze wystarczy jeden celny strzał w beczkę i będzie duże "jebut". No właśnie... Celny. Prospero nacisnął spust, przewrócił się z pomocnikami na ziemię po odrzucie i obserwował tor pocisku. Bełt zdjął głowę z ramion bandytę, który właśnie otwierał beczkę - "piłeczka" poleciała dalej.
- Zapalającym ładuj! - wrzasnął Zmienny chwytając za kuszę. Alfred załadował i podpalił pocisk po czym widząc jak bandyci zaczynają się kierować w ich stronę pomagał jeszcze raz celować. Prospero nacisnął ponownie na spust...
Chwilę później okazało się, że nawet jeśli im dobrze pójdzie to i tak nie będą wiedzieli gdzie sie spotkać, bo krzaka malin już nie było. Nie było też bramy, wozów, palisady i sporej części okolicy. Elf wdrapywał się ponownie na drzewo, a trójka "wojowników" biegła chwiejnym krokiem na swoje pozycje. Zmiennemu po upadku wróciło nieco pamięci. Słowo by dał, że ktoś wspominał o jeńcach w obozie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ramon wstał powoli, nieco ociężale. Bolało go dosłownie wszystko. Począwszy od pleców, obitych upadkiem, po ręce, na głowie skończywszy. Z tą było zresztą najgorzej, gdyż nie dość, że obficie krwawiła, to jeszcze bolała od środka. Liren musiał zrobić mi istne pranie mózgu, zanim zasnął, pomyślał Karzełek. Bo kapłan własnie spał w najlepsze. I chrapał. Wyglądał wprost dziecinnie. Brakowało tylko kciuka w gębie. Na widok Ekzuzego nie było już co się śmiać. Karzełkowi aż ciarki przeszły po plecach, gdy przyjrzał się bliżej zasklepionym ranom. Poczuł jak coś przewraca mu się w żołądku. Jeszcze tego brakowało... Ramon zatknął usta i niemrawym krokiem udał się do drzwi.
Schody okazały się dużą przeszkodą. Osłabiony Arvanti starał się iść ostrożnie, panować nad każdym krokiem. Niestety, zmęczone nogi znów domówiły posłuszeństwa. Zatrzęsły się jak galareta, a Karzełek wyrżnął orła, skupiając na sobie wzrok wszystkich gości w karczmie. Swoich znajomych nie pomijając.
- W porząsiu? – mruknął Elkantar, biorąc Małego pod ramię.
- Taaa... Khe! Moża tak powiedzieć...
Karzełek usiadł przy stole z resztą kompanii. Przez chwilę wszyscy wpatrywali się w niego pytająco. Do czasu, gdy Ramon nie zwrócił zawartości swojego żołądka wprost na siedzącego naprzeciwko mieszańca Sylara. Mina tegoż nie wyglądała zbyt przyjaźnie.
- Ze smrodem ci do twarzy – powiedział Ramon, ocierając usta rękawem.
- Ekzuzy żyje – dodał po chwili. – Kapłan śpi w najlepsze. Wywinął jakąś magiczną sztuczkę i zamienił mnie w żyjącą galaretę... Ale pozbieram się, bez obaw. Tylko piwo dajcie, bo o suchym gardle długo nie pociągnę.
Ramon z uwagą wysłuchał planów ataku na bandytów. Trochę przerażała go myśl zabawy z materiałami łatwopalnymi, a tym bardziej wybuchowymi. Jeszcze bardziej wystraszył się kupca, któremu z oczu patrzyło tak, jak Prospero. Ramon szybko załapał co się święci.

***

- Zapalającym ładuj!
Karzełek w pośpiechu chwycił za wielki pocisk. Uniósł go co sił w górę i wtargał na małą balistę. Skąd on to cholerstwo wytrzasnął?! Jednak na pytania nie było czasu. Prospero odpalił ognisty bełt i posłał go w przestworza. Ramon zachichotał pod nosem, widząc, jak mnich w pośpiechu próbuje ugasić rąbek swej szaty. Krzyk bandytów biegnących na nich z wyciągniętymi mieczami zagłuszył świst strzał. Kilku oprychów padło, reszta biegła dalej. Wprost na nich.
- Jest zabawa! – krzyknął Arvanti, dobywając swoich dwóch mieczyków. Obawiał się tylko o stan swojego zdrowia. Głowa nadal pulsowała bólem, w plecach ciągle strzykało, a nogi wciąż były niepokojąco miękkie. Za to z żołądkiem był już spokój, bo nie było co się w nim przewracać. Ramon wybiegł naprzeciw bandytom i rzucił się w wir walki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kiedy Ramon dołączył do towarzyszy zrobił, to samo, co Prospero tylko, że w inną stronę, a właściwie w kierunku pół elfa.
- Kurcze! Następny nie umie utrzymać zawartości żołądka! Jak wy z byle powodu już teraz zwracacie to, co będzie na starość?!- głośno oburzył się mnich i odwrócił się w stronę towarzyszy, którzy umieli utrzymać to, co trzeba na miejscu…


* * * ** ** ** *** *** *** ** ** ** * * *

Prospero był jakiś jakby nie w sobie, ponieważ wydawał polecenia tak zręcznie jakby nie był teraz tym pijakiem z ulicy, którego Alfred musiał przytaszczyć do karczmy tylko doświadczonym taktykiem. Mnich nie umiał tego zrozumieć, ale przeczuwał, że kopiowanie ludzi dawało więcej korzyści niż może się zdawać… Może skopiował kiedyś jakiegoś dowódcę ogromnej armii?

Potem okazało się, że mnich ma walczyć w pierwszej linii obrony… spojrzał na swój kij i stwierdził, że ma pewne obawy, ale już bez większych jęków, po niemoralnym zachowaniu Zmiennego zgodził się i pomagał przy załadowywaniu dziwnej kuszo- balisty. Za pierwszym razem nie udało się, a pocisk odrąbał głowę jakiemuś biednemu rozbójnikowi. Braciszek zmówił jedną Heelunenke* teraz sam musiał założyć drugi pocisk i jeszcze podpalić, ale nie miał zbyt wielkiego zaufania do tego typu ustrojstw… A co jak wybuchnie tutaj? Czasem pechowe myśli przeszły przez umysł Alfreda, ale w końcu stwierdził, że trzeba działać, wiec pomógł jeszcze celować maszynką i pocisk poleciał…

I wtedy właśnie Alfred zauważył, że kawałek habitu zapalił się, więc zaczął go gasić i nie przejmował się innymi sprawami.
Zbójcy jeszcze byli daleko, a mnich zajmował się małym płomykiem. Kilka klepnięć dłonią i habit był ocalony, dlatego mnich złapał za kij i szukał malin, o których mówił Prospero, bo wcześniej go nie obchodziły, a bandyci coraz bliżej byli…
No właśnie wtedy wydarzyło się coś, co było zupełnym zaskoczeniem dla Alfreda, bo choć znał się trochę na ziołach i alchemii, to jednak nie sądził, że dwa wozy beczek wyrządzą, to co zrobiły.

WIELKIE BUM I HUK.

Mnich upadł na ziemię zamykając oczy, a w uszach mu dzwoniło jak nigdy przedtem.
- O cholera moje uszy!- wrzasnął zdezorientowany mnich, a potem otworzył z trudem oczy i wstał.
Tym razem usta opadły samoczynnie… Co za widok… Jednak ocknął się z tego dosyć smutnego skutku wybuchu, złapał kij i ruszył na swoje stanowisko. Długo czekać nie musiał, ponieważ jakiś zabłąkany zbójca szybko się znalazł koło niego.
Może był, to jakiś zwiadowca albo któryś zbój z powodu wybuchu tak daleko pofrunął? Teraz nie było to takie ważne.
- Ty klecho! Zabiję Cię!- krzyczał mocno wnerwiony rozbójnik
- Pokój twojej duszy biedny człowieku… Coś taki zdenerwowany- mnich mówił jakby udawał, że nic się nie wydarzyło
- Ty klechowata żmijo! Nauczę cię pokoju dla duszy!- krzyknął i ruszył na braciszka, ale miał tylko w ręce sztylet. Może miecz mu wcześniej wypadł?
Alfred przygotował kij, który z jednej strony był wyostrzony w razie trudniejszej walki, w której przeciwnik okazałby się zbyt silny… Zbójca ciął powietrze jak opętany, ale mnicha nie mógł dosięgnąć. No dobrze raz udało mu się dotknąć nożykiem habit, ale ten był zbyt gruby, aby coś mu zrobić. Sługa Boży raz wycofywał się, raz tępym końcem kija walił w brzuch przeciwnika, a czasem próbował tak manewrować swoją ulubioną bronią, aby złodziejaszek stracił równowagę jednak trzymał się twardo na nogach i nie dawał za wygraną. W końcu trzeba było zdać się na coś lepszego…
Mnich wydarł się na cały głos i upuścił kij.
- AAAA POTWÓR- wydawało być się tak realistyczne, że odruchowo zbójnik odwrócił się, a Alfred złapał za rękę przeciwnika, mocno ścisnął aż sztylecik upadł na ziemię. Potem odepchnął zbójcę i… Nie, nie wziął sztylecika… Nawet o tym nie myślcie. Kopnął tak w małą klingę broni przeciwnika, że ta odleciała na dwa-trzy metry i zakopała się w stertę liści.
No cóż przeciwnik w tym czasie wstał i złapał kij mnicha, co gorsza wolał walczyć ostrym końcem.
- Hej! To moja broń! Nie dotykaj jej, bo Cię spali! To magiczny kij!- ostrzegł mnich, a przeciwnik, choć raz nabrał się, to nie wyciągnął z wcześniejszej lekcji nauki… Odrzucił kij daleko od siebie i z pięściami ruszył na pobożnego przyjaciela biednych.
Mnich miał chwilkę na decyzję aż gdy zbójnik był bliziutko po prostu zamknął oczy i z całej siły walnął złożoną dłonią w przód. Rozległ się dziwny trzask, a potem krzyk zbójnika.
- AA mój nos! Przeklęty skurczybyk!
Mnich zbliżył się do poszkodowanego i z całej siły tym razem obiema dłońmi walnął go w okolicę głowy tak, że upadł nieprzytomny na ziemię i przynajmniej przez kilka godzin poleży i może przyśni mu się coś ciekawego…
Następnie Sługa Boży znalazł sztylet i rzucił go w drzewo. Skutek tego był taki, że broń wbiła się w korę drzewa i to dobre kilkanaście metrów od ziemi. Potem znalazł kij i poszedł dalej walczyć, choć miał nadzieję, że będzie miał tylko takich przeciwników jak ten jeden…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Elf otworzył oczy.
- Cholera, ale jebło... - Nabrał powietrza w płuca, pozbierał się i podniósł łuk leżący na ziemi tuż obok niego. Kilka strzał wysypało się z kołczanu, jednakże pozbieranie ich było kwestią kilku sekund. Łowca po raz kolejny wspiął się na drzewo i przejechał wzrokiem po obozie bandytów. Brama była totalnie, cóż, rozpier********, krzaka malin już dawno nie było, a rozbójnicy zbierali się do biegu i szturmu na las. Jak powiedział ten diabelski pomiot Prospero, ratowali pośrednio własny tyłek, a z tym jak dotychczas Phil na szczęście nie miał problemów. Już po chwili elf strącił trzech strażników z palisady celnymi strzałami. Nie byli jakoś szczególnie uzbrojeni, więc elf nawet nie miał potrzeby jakoś specjalnie wczuwać się w te czynności. Zestrzelił ich tak o, od niechcenia. Później jeden przebiegający przez resztki bramy. Wypadł za nią i zaczął się szybko rozglądać. Nie zdążył wybrać, w którą stronę biec. Tymczasem pod stopami elfa rozgorzała już bitwa. Bandyci zdążyli dobiec do wojowników i już po chwili rozległ się dźwięk miecza uderzającego o miecz. Chwilę potem łucznik zauważył jak pod jego drzewem przebiega jeden z bandytów. Elf zadziałał pod naciskiem impulsu chwili. Rzucił się w dół prosto na uciekającego.
- IIIIHHHHHHHAAAAAA!!!!! - ryknął gdy tylko wylądował na karku biegnącego. Był potężnie zbudowany więc nie przewrócił się, ale uderzenie wytrąciło go z równowagi. Zaczął się zataczać, a Phil zauważył, że toczy się w tę stronę, w którą elf się przechyli. Kilka sekund manewrowania i mięśniak uderzył czapeczką prosto w pień drzewa. Jakiejś czereśni czy coś takiego. Obok łowca podnosił się z ziemi.
- HAHA! To było coś! - powiedział nieco szaleńczym tonem i zauważył wbity w drzewo sztylet. Nie znajdując właściciela, elf uśmiechnął się pod nosem i wbił ostrze między żebra nieprzytomnego. Spróbował je wyjąć. Nie dało rady.
- O cholerka... - elf napluł w dłonie, zaparł się nogami o ziemie i złapał za sztylet. Pociągnął. Ciało bandyty zwaliło się na niego, ale sztylet nie puścił.
- Cholera... - zaklął elf i już miał odejść gdy zauważył, że przy trupie jest podobny sztylet. Widać było to podstawowe wyposażenie zbójców. Elf, który założył już wcześniej łuk na plecy pochylił się nad trupem, złapał go za ramię i powiedział wesoło, wskazując na zabrany sztylet
- Dwa sztylety niedobrze. Nadmiar żelazo sprowadzać wielkie puk na człowiek. Nieładnie... - wstał i odszedł. Ciało po chwili opadło na ziemię. Elf rozbawił się. Poprawił łuk na plecach i zaczął biec w kierunku obozu z obnażonym sztyletem...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Skurle mnie zostawili! Te tanie panie do towarzystwa poszły same! Jeśli myślą, ze zgarną moją część nagrody to grubo się mylą! Boogitus spojrzał na swe bojowe odzienie całe umorusane w zygowinach tego przekletego karła...
- Najpierw chyba jednak znajdę dziewkę opiekującą się gosćmi z karczmy, musi mi to wyczyścić ja nie mam czasu! Muszę uszykować rynsztunek...

*********************************************

Dotarcie na miejsce nie stanowiło problemu, dym i ogień był az nadto widoczny. Półelf poruszając się ostrożnie po lesie zauważył walczących "towarzyszy", towarzyszy? Toż to banda zdradzieckich bydlęcich wymiocin! No tak teraz wystko będzie mi się kojarzyć z "pawiowaniem".
Zaledwie kilka metrów od niego zauważył walczącego karła.
- Hehe jednak ten nieudacznik coś umie. walczy nienajgorzej, szkoda, że nie widzi łajzy zachodzącej go od tyłu.
Półelf napiął łuk, przez ułamek sekundy zastanawiał się czy przypadkiem jednak nie przebic gardła Avantiego, pozbywając się na dobre gada. Jednak ekonomiczne myślenie wzięło górę i sztrzała przecięła powietrze bezszelestnie, by po chwili osiąść w szyi łotra. Zbój zdąrzył tylko zacharczeć jakby chciał jednoczeście wyrazić swoje zaskoczenie i ostrzeć pozostałych kamratów przed nowym zagrożeniem...

Boogitus miał jednak inny plan, postanowił wykorzystać pomysł ataku od strony jeziora. Większość bandytów opuściła swoje pozycje i wybieła z palisady odpierac atak najeźdźców. To była szansa półelfa, jezioro okazało się niezbyt głebokie i większośc drogi Sylar pokonał brodząc w wodzie, jakies niewielkie odcinki wymagały podpłynięcia, co nie było najprostszym zadaniem na świecie będąc w pełnym uzbrojeniu. To było zbyt proste, do czasu gdy nagle nie dostrzegł małej konstrukcji przypominającej wieżyczkę w szuwarach, stał tam pojedynczy wartownik rozglądający się nerwowo na wszystkie strony. Ta częśc jeziora była zbyt głęboka by móc tu stanąc i wystrzecić z łuku. Boogitus postanowił zaryzykować wyskok z wody i rzut sztyletem. Jak pomyślał tak zrobił ostrze z cichym świstem cięło powietrze w stronę obserwatora, jednak zdołalo tylko go dotkliwie zranić. Nie była to korzystna pozycja do ataku, co więcej półelf ladując w wodzie zrobił wiele hałasu. Udało mu się jednak ukryć w szuwarach tuż pod wieżyczką zanim został zauważony.
- Przydał by sie teraz mi ten dziwaczny mnich... - szepnał do siebie - pomodliłby się by trucizna na sztyletach była dośc skuteczna by powalić tego jełopa...
Po kilku minutach rzezimieszek zacząl się chwiać na nogach, jednak jak na złość nie chciał paść.
- Cholera przeciez ja nie mogłe zrobić kiepskiej mieszanki, to pewnie woda z jeziora zmyła trucizne z ostrzy, mimo że były schowane w pochwach - znów gadał do siebie probując przekonać swoje ego.
Pozostało tylko dokończyć dzieła z bliska, Sylar wspiął się na kładkę i szybkim ruchem poderżnął gardło przeciwnikowi, ten miał przy sobie dwa całkiem dobrze wyważone sztylety i sakiewkę z całkiem pokaźna ilością monet. Półelf az zagwizdał na widok niespodziewanego łupu, po czym szybko ruszył w stronę palącej się palisady...

Ociekający wodą półelf skrył sie za stertą jakiś skrzyń, pożar oświetlał cały obóz za wyjątkiem terenu tuż przy jeziorem, miał przewagę! Po obozie biegało trzech wyjętych spod prawa. Sylar dobył łuku, taaak gdy nikt mu nie przeszkadzał był wyborowym strzelcem, gorzej gdy ciązyła na nim presja... Pierwszy "mieszkaniec" padł, podczas gdy pozostali dwaj nawet nie zauwazyli co się stało, drugi strzał... nieoczekiwanie zaraz obok wybuchła jakaś szopa!
- Co tu się do k.. nedzy dzieje!
Strzała dotarła do celu i drugi łotr lezał już na ziemi, jednak sterta skrzyn za którą siedział Sylar zaczela się chwiać od podmuchu wywołanego przez eksplozję. Półelf rzucił się na bok by jnie zostac przygniecony. Upadł jednak na nierównym terenie. To była okazja dla zbójcy ostatni przeciwnik rzucił się na łotrzyka z furią w oczach. Ostrze miecza wylądowało na kamieniu tuż obok głowy Boogitusa wyrzucając w powietrze snop iskier. Nie mysląć wiele łotrzyk cisnał sztyletem przed siebie. Nie było szans by dosięgnac agresora, ten nie był głupi, no może był, ale wiedział jak robić uniki, nieudolne uniki, zbójca odskakując odwrócił się tyłem do Sylara, nie zdazył nawet pomyslec jak tragiczny błąd zrobił. Ostra stal wylądowała na jego gardle...

Walka na "dziedzińcu" no powiedzmy, nie mogła umknąć uwadze pozostałym na umocnieniach wartownikom, jaden z nich zauważył krecacego się po obozie nieznajomego, krzyknał doniośle i wycelował w półelfa. Odwrócony tyłem do lasu rzezimieszek szybko dostał niespodziankę "za kołnierz" w jego plecach ugrzęzły dwie strzały wystrzelone przez walczących w lesie. Oberwało się też Boogitusowi strzała wbita w nogę z pewnoscią nie pomoże w dalszym ataku. Sylar Schował się ponownie w jak najciemniejsze miejsce, złamał strzałe wystajacą z nogi, pozostawiając grot w łydce. W tym momencie zauwazył mocno krwawiące nacięcie na ręce. To chyba pamiatka po walce wręcz...
- K... czas opatrzyc rany, niech te popaprańce radzą sobie same... Musze chwile odsapnąć

W tym monencie "resztka" bandytów ostrzezona przez niezyjącego już wartownika zaczęła wycofywać się do obozu...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Panowie... Nie wszyscy bandyci walcza SZTYLETAMI! A gdzie krotkie/dlugie miecze, obuchy, toporki, wlocznie, luki?... Widac, ze trzeba cos z tym zrobic, prawda?

Moze obecnie nie jestem MG, ale to nie oznacza ze nie trzymam reki na pulsie, i ze nie kontroluje co sie tutaj dzieje. Takze do roboty Panowie, bo Pani obecnie nie ma.

Oczekujcie nieoczekiwanego...

W. ]

[wielki brat..ekhm wielki wilk czuwa ;] beewarrree - dop. kompletnie anonimowy uzytkownik ;>]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

W tym momencie "resztka" bandytów ostrzeżona przez nieżyjącego już wartownika zaczęła wycofywać się do obozu...
- Na co czekasz Alfred!? Ruszaj kurważ do Sylara, nie widzisz, że chciał zeżreć większy kawałek niż przez gardło może przejść i się teraz gdzieś w cieniu kryje? - z takiej odległości Zmienny nie mógł słyszeć jak mnich wypowiada kilka niemiłych słów o jego matce i dorzuca coś na temat dowódcy-odmieńca. Niemniej jednak ruszył w stronę mieszańca po drodze zdzielając jeszcze w łeb jakiegoś bandytę ukrytego w krzakach.
Walka trwała dopiero kilkanaście minut, a kompania mimo to zepchnęła już prawie bandytów do ich obozu. Wycofywali się za szybko jak na kogoś kto ma wciąż przewagę...
- Gonimy ich? - do Prospera podbiegł zdyszany Ramon, twarz przecinał mu malowniczy rozbryzg krwi. Nie swojej. I nawet się nie porzygał, choć zdało się widzieć, że jest nader blady. Najwyraźniej jego życie nabierało powoli odpowiedniego tempa.
- Za łatwo nam idzie. Pamiętaj, że są na swoim terenie i są przygotowani również i na atak.
- Zasadzka? - Phil dołączył do rozmawiających. Prospero popatrzył na niego dziwnie, po czym zaczął obrzucać mięsem iście po żołniersku tak, że elf natychmiast odwrócił się na pięcie i wedle rozkazu pobiegł na posterunek. Z nad rozwalonej palisady, która była teraz zamieniana w improwizowaną barykadę, z rzadka wciąż strzelali do nich łucznicy. W tym samym czasie Fango i Elkantar zdążyli podejść wystarczająco blisko, żeby wykonać dalszą część planu. Po ich stronie bandyci już się wycofali, więc nie mieli żadnych problemów, żeby dotaszczyć ze sobą sporą wiklinową skrzynię. Diabelstwo otworzyło kosz i z szaleńczym uśmiechem zaczęło podpalać butelki i przerzucać się przez palisadę.
- Masz ci skurlu kiełbasy... - Diabelstwo przerzuciło kolejną butelkę i usłyszało wrzask kogoś kto najwyraźniej nie przepadał za ogniem. Zwłaszcza na sobie.
- Tyralierą! Do pierwszego leju po wozie! - wrzasnął Prospero. Kompania wrzeszczała potępieńczo chcąc przekonać bandytów, że mają przeciwko sobie naprawdę liczny oddział, a nie tylko siódemkę pechowych poszukiwaczy przygód. A raczej kłopotów. Jednak tak łatwo pójść nie mogło, bo dwóch zaczajonych bandytów najwyraźniej zobaczyło kto dowodzi i wyszło naprzeciw biegnącego Zmiennego. Wyrzucony przez jednego z nich toporek, jedynie musnął policzek "Ekzuzego". Tak mu się przynajmniej zdawało, gdy poczuł ból w lewym uchu i zaczął znacznie gorzej słyszeć. Wciąż był rozpędzony, więc nawet się zbytnio nie przejął stratą ucha, bo tak naprawdę nie było jego. Drugi z bandytów wyciągnął przed siebie obronnie szablę, zasłaniając topornika sięgającego po kolejną broń miotaną. Zmienny wyprowadził dwa szybkie pchnięcia, jednak nie przebił się przez obronę adwersarza. Zdołał jednak wybić go z równowagi i odtoczyć się w bok, by podciąć przeciwnika z kolejnym toporkiem w ręku. Zmienny wykonywał już kolejny obrót i chlusnął krwią z ucha prosto w twarz szablorękiego, zyskując sobie cenne sekundy. Kopnął go w krocze i gdy tylko przeciwnik zgiął się w pół, wbił mu oba miecze w plecy, rozdzierając płuca i serce. Nie miał jednak czasu na ich wyjęcie i atak, gdyż topornik wstawał już ziemi, a jego wzrok wlepiony był dokładnie w czerep Prospera. Wojownik odrzucił płynnym ruchem płaszcz i chwycił za kusze. Pierwszy bełt trafił toporek w momencie wyrzucania, przez co pocisk poleciał w drzewo zamiast w "wojownika", drugi natomiast trafił bandytę między oczy. Topornik zdechł w ciągu chwili, a jego ostatnią czynnością było zrobienie zeza na wystający z czaszki bełt. Prospero uśmiechnął się upiornie, przeładował broń i wyciągnął miecze. Reszta oddziałku była już na stanowiskach. Łucznicy co i rusz przybijali do palisady podpalonych bandytów. Wiadome było jednak, że nie wykurzą wszystkich. Co więcej bandyci mogli wpaść na pomysł, żeby zasłaniać się zakładnikami. O ile jeszcze jacyś to wszystko przeżyli...
Prospero uważał, że nadchodzi jednak moment do ataku na wewnętrzny pierścień obronny, gdyż nikt już się nie wychylał, pomijając kuszników i łuczników. Zmienny zrobił sobie prowizoryczny opatrunek i to tylko dlatego, że zachlapał Alfreda. Sam jeszcze nie przykładał do tego większej uwagi, bo adrenalina wciąż buzowała mu we krwi. Jak zresztą im wszystkim.
- Dobra magu, pokaż co potrafisz i wyczaruj nam zasłonę dymną. Chyba coś takiego potrafisz? - Kain jedynie wyszczerzył kły.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Karzełek wybiegł naprzeciw dwóm bandytom. Jeden z nich był uzbrojony w długi miecz, a drugi wywijał ciężkim toporem, chcąc za wszelką cenę przestraszyć nim Ramona. Najwyraźniej wydawało mu się, że ma do czynienia z dzieckiem, a nie wojownikiem. Arvanti zgrabnie wskoczył między obu rabusiów dwoma susami, robiąc w powietrzu półobrót i tnąc na ślepo. Zaskoczony bandzior, ten z toporem, dostał pod żebra, drugi zręcznie sparował cios. Karzełek wylądował i instynktownie przeturlał się na bok. Dziękował sobie w duchu za ten ruch, gdyż w miejscu, gdzie przed chwilą leżał, tkwił teraz ciężki topór. Korzystając z nadarzającej się okazji, Arvanti doskoczył do adwersarza, zadał dwa szybkie ciosy, celując w krtań, i równie szybko odskoczył. Gorąca posoka trysnęła na twarz Ramona, na chwilę pozbawiając go wzroku. Bandzior zagulgotał przeciągle i zwalił się na ziemię, w agonii chwytając się za rozprute gardło.
Pozostał jeszcze jeden.
Karzełek otarł oczy z krwi. W ostatniej chwili, gdyż rzezimieszek szarżował na niego ze swym długim mieczem. Arvanti nie był w stanie sparować ciosu, toteż uskoczył na bok. Starał się wyprowadzić kontrę, lecz bandyta był szybszy. Swoją paradą wytrącił Karła z równowagi. Ramon zachwiał się, lecz nie upadł. Zamachnął się jednym mieczem, markując cios drugim. Bandzior sparował pierwszycios, lecz drugiego nie był w stanie. Ostrze gładko przeszło przez skórzany pancerz, rozpruwając mężczyźnie żołądek. Wyjęty spod prawa upadł ciężko na ziemię, zalewając ją własną krwią.
Ramon rozejrzał się wokoło. Bandyci zaczęli wycofywać się do wewnątrz palisady. A raczej tego, co z niej zostało. Karzełek dostrzegł tez Prospero, który również obserwował walkę.
- Gonimy ich? – krzyknął Ramon, dobiegając do Odmieńca.
- Za łatwo nam idzie. Pamiętaj, że są na swoim terenie i są przygotowani również i na atak.
- Zasadzka? – odezwał się nagle Phil, dołączając do rozmawiających.
Ramon nie słuchał dalej. Jego uwagę pochłonęła całkowicie strzała, która wbiła się w ziemię ze świstem zaledwie dwa kroki od niego. Arvanti ruszył w stronę palisady.
Po drodze zauważył Elkanatara, który rzucił w bandytów butelką wypełnioną dziwną cieczą. Przerażający wrzask, jaki może wydać z siebie tylko konający w męczarniach człowiek, wstrząsnął Karzełkiem. Jednak biegł dalej.
- Tyralierą! Do pierwszego leju po wozie! – krzyknął Prospero. Karzeł instynktownie padł na ziemię przed gradem strzał wystrzelonym przez niedobitków bandytów. Żadna z nich nie dosięgła ani jego, ani tym bardziej reszty kompanii. Najwyraźniej rabusie mieli potężnego stracha, skoro nie potrafili trafić do celu z takiej odległości...
Ramon postanowił czekać, gdyż swój ostrzał wznowili łucznicy, tym razem ci po jego stronie. Diablęcie, Fango i Phil napinali cięciwy swoich łuków w szybkim tempie. Karzełek bałby się podejść teraz do palisady, gdy powietrze przeszywało dziesiątki pocisków...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Boogitus siedział znów pomiędzy rozwaloną stertą skrzyń, z których wysypywały się różnej maści ubrania, czasami widać było jakiś lekki pancerz, bardziej przydatny przezornemu szlachcicowi aniżeli osobie szukającej guza.
- Hehe no to zrobię sobie opatrunki z ekskluzywnych koszul bogatych dupków.
Kryjówka była niezgorsza, jedno z niewielu miejsc nieoświetlonych przez wszechobecny pożar, rany nie były szczególnie poważne, ale walki nie ułatwiały, z pewnością grot w nodze spowolni półelfa, ręka była ledwie draśnięta, przestawała już krwawić. Sylar zaczął obserwację, bandyci się przegrupowywali, najwyraźniej sojusznicy łotrzyka zaprzestali ataku. Przez chwilę można było pomysleć , że się wycofali, jednak do uszu mogły dotrzec odgłosy nieśmiałej walki. Te okrzyki Boogitus dobrze znał, to ta szuja Ramon.
- Może to prostak, ale umie walczyć, to mu trzeba oddać - po chwili Sylar już w myslach dał sobie samemu reprymendę za gadanie do siebie - Chyba powoli tracę rozum, nieważne, kto by się przejmował pierdołami.
W obozie było jeszcze sporo bandytów, dwóch uzbrojonych w topory pilnowało bramy, a raczej tego co z nich pozostało, dwóch kolejnych wdrapywało się na wiezyczki. Siedmiu, nie ośmiu zgromadzonych było przy jednym z palacych się budynków. Wygladalo to tak, jakby zmieniali ekwipunek.
- Oho chyba wiedzą już, że bez większej bitki się nie obejdzie. O cholera! - niemal wykrzyczał Sylar
Dopiero teraz zauwazył spory budynek, solidniejszy niż inne, w sprej części zbudowany z kamienia, umiejscowiony na niewielkim kawałku lądu wcinającym się w jezioro, a jednocześnie swietnie ukryty w szuwarach. Dało się dostrzec niewielkie drzwi, a przed nimi dwóch ciężkozbrojnych strazników, uzbrojonych w miecze i tarcze, Sylar nie był pewien ale na plecach chyba nosili kusze. Wygladali bardziej jak rycerze a nie członkowie szajki okradającej kupców.
- Tego budynku nie można dostrzec ani od strony jeziora ani będac poza palisadą, nieźli są, najwyraźniej to jest to czego szukam, gorzej z tymi osiłkami pod drzwiami. W co oni są odziani!? Od kiedy to zbójców stać na taki sprzęt! I w co ja się wpakowałem!

Tymczasem grupka bandytów skończyła swe przebieranki. Osobnik wyglądający na głównodowodzącego wraz z czterema innymi przyjemniaczkami ruszyli w kierunku palisady, gdzie nadal nie było widać kamratów Boogitusa. Co jakiś czas tylko nastepował ostrzał z broni miotanej.
- Niech sobie te strzały wsadzą z zad, albo bandyci nagle zmadrzeli, albo ci pozostali przy zyciu są lepiej wyszkoleni. Chyba nie uda im się ich zdjac zza palisady... Ruszac się leniwe dupki sam nic nie zdziałam - zaklnal w mysli. Po czym szybko musiał się ukryć, grot w nodze się poruszył, półelf zacisnął zęby. Po obozie łaziło jeszcze trzech delikwentów, jeden z nich wyglądał jakby zszedł prosto z drzewa, był wielkosci barbarzyńcy, który do niedawana wedrował z „wesoła trupą błaznów”, tak pieszczotliwie Boogitus nazwyał swych towarzyszy. Osiłek targał w miejsce, gdzie do niedawna była brama, jakąś konstrukcję.
- Skubańce chca zatarasowac przejście! - w tej samej chwili Boogitus zostal oblany wodą. To dwaj pozostali bandycu gasili ogień! Na domiar złego jeden z nich był chyba magiem, albo psionikiem, Boogitus sam niewiedział czym, ale efektem jego działań było zalewanie obozu strugami wody z jeziora. Drugi łotr zadowalał się klasycznymi wiadrami, ale znów bardziej skupiał się na poszukiwaniach goscia, który się dostał do obozu.
- Chyba ktoś tu nie potrafi liczyć, albo walczyć, zabiłem kilku niemilców, reszta powinna zabic conajmniej dwa razy tyle co ja. Może to nieudacznicy i nie sa tacy dobrzy jak ja – całe samouwielbienie i pycha połelfa wyszła na swiatło dzienne – ale chyba kogośtam zaszlachtowali! Tymczasem ta banda ma nadal sporą przewagę, do tego to nie są zwykli zadymiarze, a regularna partyzancka miniarmia! Kto do cholery był odpowiedzialny za rekonesans! Pieprzę to nie rusze się z miejsca dopóki reszta nie weźmie się do roboty! Cholera ale ten mag, czy kimkolwiek on jest, popsuje taki ładny pożar! Trzeba obmyślić plan działania...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zaułki, domy, droga, brama, trakt, drzewa, krzaki. Wszystko to, czego nienawidzą szczerze ścigający. Zresztą uciekający raczej też nie. Bo w końcu trzeba jeszcze manewrować, żeby nie oberwać pomyjami, albo co gorsza czymś cięższym. Ludzi mało to obchodzi, że ktoś idzie ulicą. A raczej biegnie. Strażników w bramie już bardziej. Zwłaszcza jeśli pierwszy biegnący rzuca udkami kurczaka w goniących, a pierwszy ze ścigających wyłapuje je i zżera, podczas gdy wacha mu się coś wielkiego. Tak, miecz Vlada sprawiał iście imponujące wrażenie. Drugi co chwila sypał klątwami, gdyż zbyt długa szata utrudniała mu bieg.
- Cholera... Jasna! Nie nadaję... Sie do.... Biegania!

Olbrzym odwrócił na chwilę głowę i odwrzasnął:

- Nie przeklinaj, bo to nieładnie! Utnij se szatę nad kolana to Ci będzie łatwiej biec!

Mag odwarknął, sapiąc jednocześnie:

- Prędzej Ci coś innego.... Utnę! Tylko Cię... Dogonię!

- Co mi zrobisz jak mnie złapiesz!

- Utne!


Strażnicy musieli mieć rzeczywiście dziwną minę. W końcu nie na codzień widzi sie taką "gonitwę".

- Do diaska...

Nef wyszarpnął spomiędzy fałdów szaty krótki sztylet i jednym cięciem pozbył się kawałka tuniki. Czarna płachta poszybowała w powietrze, a powyrywane nitki zaczęły fałdować na wietrze. Teraz naprawdę ludzie musieli mieć dziwną minę...

- Bo cała zabawa nie na tym polega by złapać króliczka, ale by gonić go!!! - Barbarzyńca wyraźnie przyśpieszył goniąc uciekającą postać.

- Jasne.... Zwlaszcza jak menda ucieka szybciej niz ja biegam!

Mag wyraźnie nie nadążał.

- Trzeba było sie słuchać mamusi... I uczyć się biegać... A nie siedzieć nad książkami! - Nef był już poirytowany sytuacją. Pogoń trwała dla niego już zdecydowanie za długo. A Borrow jakoś nie miał ochoty się zatrzymać...


***


Ciemno już, zgasły wszystkie światła...

Nieno, to nie ta opowieść, nie myślcie sobie za wiele. Oczywiście, było już ciemno, Słońce zaszło za widnokrąg. Wszędzie krzaczki, drzewka. Koszmar w ciemności.

- Karma! Znowu?!

Nefratum znowu odginał z twarzy gałązkę, która wystrzeliła zaraz po tym, jak przechodzący przed chwilą Vlad ją przestawił.

- Uważałbyś trochę...

- Chcesz pierwszy iść? Bo jak nie to nie narzekaj...

- Nie chcę obrywać gałązkami... Już i tak mam za dużo szram po znajomości z Tobą!

- Nie moja wina! Przynajmniej nie zawsze. I w ogóle to słyszysz gdzieś tego ...onego Borrowa?

- Gdzieś chyba tak. Jakiś kawałek przed nami. Zresztą... Szukaj kurczaka, a znajdziesz rzucającego!

- Kurczaka?! Gdzie kurczak?! Daaj kurczaka! Długo gonimy, zgłodniałem...

- Borrow ma. Szukaj Vlad, szukaj!

- Borrow... Borrow... ja tam go nigdzie nie słyszę... myślisz, że jak zawołamy to się odezwie?

- Lepiej siedź cicho... Bo ja już to Twoje wołanie znam.

Nef wolał zachowywać ostrożność. Bo w końcu nie wiadomo, co się trafi za rogiem...


***


Mag z Vladem siedzieli na małym pagórku, obserwując polanke.

- Ty, Duży. Ten Borrowawsty siedzi tam w dole, na samym środku. Czyżby myślał, że go zgubiliśmy?

- Ja myślę, że on ma kurczaka i go właśnie zjada... głosuję, żeby pobiec, zabić drania i zabrać kurczaka.

- Vlad Vlad Vlad... Genialny pomysł! W końcu Ty za kurczaka zrobisz wszystko! A wiec... Bierz ten majcher w garść i na niego!

Nef podniósł się z ziemi, biorąc w ręce swoją laskę.

- Duzi przodem...

Vlad sięgnął ręką za plecy, wyciągnął miecz, podniósł się z ziemi i ze słowami stariożytnej krasnoludzkiej klątwy na ustach ruszył w dół dolinki.

- Jak to dobrze mieć mięsko armatnie... - Nef szepnął pod nosem tak, żeby Duży go nie usłyszał. Poprawiając uchwyt na kiju, ruszył zaraz za nim na dół.


- Co do?...

Borrow spostrzegł zbliżające się do niego szybko dwie postacie.

- Znowu?... Tylko nie to!...

Mężczyzna zerwał się z ziemi, zabierając niedokończonego kurczaka, i pobiegł w stronę pobliskich drzew.

- Teraz nam już nie ucieknie! Ha!

Mag był pewny swego. Bardzo pewny. Towarzysze podążyli za swoim "przeciwnikiem", który czuł gorący oddech Vlada na swoim karku. Po paru sekundach, cała trójka wpadła już pomiędzy drzewa. Olbrzym jednak równie szybko stanął w miejscu.

- Osz ... - krótkie, trzy literowe słówko wyrwało się mu z gardła.


***


Dwaj strażnicy wolno maszerowali wzdłuż bramy miejskiej. Kolejny poranek, kolejna wczesna zmiana. Monotonne życie żołnierza. Przynajmniej dobrze płacą. No i może być jakaś atrakcja po zmianie jak coś nad rzeką upadnie na dno...

- Te... Rid. Coś ciekawego w domu?

- Nieno... To co zawsze. Paskudny obiad, jeszcze paskudniejsza kolacja. Przynajmniej noc ciekawa, bo nic nie widać...

- U mnie żona cholera zawsze musi świeczkę zapalić... Wolę po ciemku, a ona nie.

- No... Ciężko się śpi jak płomień w oczy świeci. I wstań tutaj razem ze Słońcem...

Nagle z oddali dobiegły ich niewyraźne i ciche pokrzykiwania oraz szczęk broni.

- Co do...?

Zza pagórka wyłoniły się dwie postacie, biegnące równo i.. szybko. Jedna wyraźnie wyższa od drugiej.

- Te... Rid... czy to nie są Ci dwaj co to jakiś czas temu gonili tamtego jednego? To była atrakcja całego dnia.

- Ty wiesz, że to możliwe. Tamci wyglądali podobnie.

Strażnicy zatrzymali się i spojrzeli uważnie w stronę biegnących. Dwójka biegnących zbliżała się szybko w stronę bramy, gdy nagle zza pagórka wyłoniła się duża grupka ludzi. Tak obwieszonych różnego rodzaju bronią, że widać ją było nawet z bramy.

- Ło żesz... Rid, wołaj szefuncia! Musi to zobaczyć!

Halabardzista wbiegł szybko do wieży, z której po chwili wysypało sie kilkunastu jemu podobnych.

- Tam, na wzgórze!

- Ci dwaj co wczoraj!

- No, tylko że nie są sami.

- Wpuszczamy?

- A niech sobie pobiegają. Chyba się lubią.

- W odwrotnym tego słowa znaczeniu.

- Ale raczej nie stanowią zagrożenia dla miasta.

- W razie czego ich wytniem.

- Dobry pomysł. A teraz... Otworzyć szerzej bramę!

W murach dał sie słyszeć zgrzyt przesuwających się szybko łańcuchów. Koła zębate wprawione w ruch, zaczęły rozwierać skrzydła ciężkiej bramy. Idealnie na czas. Dwie postacie wpadły jednocześnie przez powstały otwór. Ten duży krzyknął szybko w biegu.

- Dzięki...

Ten mały zaś:

- Zamykaaaać!

Kapitan spojrzał na niego rozbawiony. Jednak widać wyraźnie było, że nie ma zamiaru spełnić prośby.

- Do k ...


Chcąc nie chcąc, nie mogli się zatrzymać. Ledwo co zniknęli za zakrętem, przez bramę wpadl dziki tłum, klnąc i wrzeszcząc niemiłosiernie.

- GDZIE?!

Strażnik posłusznie wskazał właściwy zakręt. Postać wyszczerzyła bezczelnie powykrzywiane zęby, dając znać mieczem gdzie pobiegli. Kapitan się uśmiechnął pod nosem.

- Wysłać posłańca do każdej bramy w mieście. Niech otworzą na oścież.


***


- No! Mieli racje. Niezły ubaw.

- Tak. Zwłaszcza jak latały te toporki koło głowy.

- Łi tam, marudzisz. Ciekawie było.

- Biedny tylko ten kurczak co przebiegł drogę w złym momencie...

- Zadeptali go?

- Nie, ten duży oskubał go na miejscu...


***


- Cholera! ... Znowu las!

- Zgubimy?

- Nie wiem Vlad. Tam tylko z przodu też coś słychać...

Gdyby dwoje przyjaciół popatrzyło na las, to by zobaczyło unoszące się nad nim ciężkie kłęby dymu...


***


- Tyralierą! Do pierwszego leju po wozie! – krzyknął Prospero.


Nad polem bitwy latały dziesiątki pocisków, kiedy dwójka przyjaciół w pełnym pędzie wybiegła z lasu na brzeg jeziora.

- Osz! No normalnie z deszczu pod rynnę! Wracamy? - barbarzyńca prawie się zatrzymał widząc zniszczenia i bitwę toczącą się nad jeziorem.

- Nigdy w życiu, tamci depczą nam po piętach, lepiej tam, niż tutaj! - odwrzasnął Nef nie zatrzymując się i wyprzedzając Vlada.

Przebiegli przez puste pole i wpadli za miejsce gdzie połamane i powyrzucane deski świadczyły o tym, że kiedyś w tamtym miejscu znajdowała się palisada. Natomiast obie walczące strony zastygły w niemym zdumieniu patrząc jak wielki barbarzyńca i człowiek w zbyt krótkiej, poszarpanej szacie spod której wystawały owłosione nogi, przebiegają w pełnym pędzie przez całe obozowisko.

Postacie przebiegły i zniknęły z drugiej strony obozu za drzewami. Walczący otrząsnęli się ze zdumienia, łucznicy ponownie napięli łuki i posłali salwę w stronę drużyny. W tym samym momencie z lasu wybiegł Borrow razem z dwudziestką bandziorów ścigających Nefa i Vlada. Dziwnym trafem, jedna z wyuszczonych strzał poszybowała w ich stronę, muskając ucho Borrowa i wbijając się w pierś człowieka stojącego za nim. Człowiek upuścił miecz, spojrzał na strzałę sterczącą ze swojej piersi, po czym z cichym jękiem upadł na ziemię.

Cisza zapadła, po czym Borrow z wściekłością wrzasnął:

- Na nich!!! Chcę, żeby oni wszyscy zginęli!


[Zgodnie z moją zapowiedzią, mieliście oczekiwać nieoczekiwanego. Jak widać, wracamy z Marrem do gry. Jako że nie mam polskich znaków, to albo będę komuś podrzucał post do poprawy, albo będziecie się bawić w odszyfrowywanie ;) Ten post został znowu spłodzony razem z Tym Dużym, więc nie powinno być problemów.

NIE WRACAM JAKO MG! To od razu mówię. MG do czasu mojego pełnego powrotu do kraju pozostaje Futrzasty. No i Devil który mu pomaga. Ja czasami coś wtrącę, ale to czasami ;) Teraz na ten przyklad wtrąciliśmy z Marrem Wam kolejnych dwudziestu przeciwników. Bo sobie za dobrze radziliście. Pamiętacie chyba, że nie jesteście tak mocni jak w poprzedniej edycji?... Więc nie chcę widzieć zabijania przeciwnika jednym ciosem, albo więcej niż max dwóch w jednym poście. Ma być opis walki. WALKI! To takie uwagi od Nie-MG :P
Autorem wszystkich ogonków jest imć Marrbacca "Vlad" Ten Duży ;) (:D dop. Marr) Nie, ja to dopisalem! Nie sluchac sie go! :D On tylko sobie to zazyczyl ;) (phi, a tu Ci nie zrobię ogonków i masz :P. Dop. Marr) Phi tam. Czepiasz sie :P Moge je sobie skopiowac ;)
Wilk. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ No i oczywiscie zapomnialem napisac... Borrow jest moj lub Marra, wiec go pod zadnym pozorem nie tykac. Bandyci i Ci ktorych przywiedlismy raczej sie nie lubia. Wiec to tez wezcie pod uwage. Mam nadzieje, ze niczego nie zapomnialem. No... Zawsze ja mam :P

Aha... Ten post jakos tak dziwnie wyglada. Dialogi lekko porozsuwalo... :) Ale da sie czytac. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Prospero przez chwilę nie wiedział co sie dzieje, jednak jako dowódca z przymusu tej karnej kompanii musiał działać, a nie zastanawiać się. Najpierw jeb, potem zadawać pytania. Kain również najwyraźniej otrząsnął się z letargu i walnął zaklęciem w sam środek pozostałości po bramie, zdejmując przy okazji kolejnego bandytę, w którego właśnie trafiła wyczarowana świeca dymna. Kompania widząc jak Zmienny przeskakuje belkę, robi fikołka i z główki uderza najbliższego przeciwnika, wpadła do obozu siejąc mord, zniszczenie i robiąc ogólny burdelbajzel. Choć nieco zaskoczeni powrotem Nefa i Vlada, szybko się przegrupowali. Zmienny, Ramon i Alfred ustawili się obok Vlada, osłaniając resztę, która wspierała ich czarami i strzałami. Grupka wcisnęła się w w resztki palisady i prowizorycznej barykady, osłaniając się od strzał resztek bandytów i jakiejś nowej grupki. Nie wyglądało to jednak najlepiej, walczyli w zasadzie w okrążeniu i to nie mając właściwie żadnej przewagi, po za lekkim zaskoczeniem. Prospero rozejrzał się i znalazł to czego chciał. Strzała łucznika z szopy walnęła w jeden z ociosanych pni rozwalonej palisady, jakieś pół metra od elfa. Zmienny szybko wskazał cel i razem z resztą przeskakiwał już przez resztki bramy, gdy łucznik został zrzucony z dachu, trafiony jednocześnie dwoma magicznymi pociskami, czterema strzałami i jednym bełtem. "Jeż" spadł na ziemię. Kompania biegła skulona w stronę szopy, nie unikając jednak postrzałów.
- Taranuj drzwi Vlad! - wrzasnął Prospero, żałując nieco, że nie skopiował matki barbarzyńcy, gdy usłyszał:
- Mamusia zawsze mówiła, że trzeba najpierw zapukać... - nie skończył, gdyż reszta rozpędzonej drużyny wpadła na niego i wszyscy wyważyli podwójne drzwi szopy. Z plątaniny rąk i nóg wyczołgał się Zmienny i wrzasnął coś o zabarykadowaniu drzwi. Najszybciej z towarzystwa wyplątało się Diabelstwo oraz "oba" elfy i pomogły rozpocząć blokowanie drzwi. Kain zaczął już w międzyczasie z piętra puścić kolejny magiczny pocisk, a Fango wypuścił strzałę przez dziurę w ścianie. Zmienny czuł, że jego prawy bok jest wilgotny, a ubranie powoli przesiąka na czerwono, jednak dalej pomagał przy barykadzie. Gdy zatrzaskiwali wrota, zdążył jeszcze zobaczyć, jak przez środek pola bitwy przebiega rycerz w czarnej płytówce dźwigający na rękach skrzynie, z której wysypywały się kosztowności. Albinos szczerzył swoje mlecznobiałe zęby i jakimś cudem zdążył przyłożyć pancerną rękawicą w pysk bandyty, który przypadkiem znalazł się na jego trasie. Zmienny jeszcze przez długi czas nie mógł zapomnieć tej twarzy, na której malowała się czysta radość i satysfakcja z wszech otaczającej rzezi...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ramon stał osłupiony i wpatrywał się w niecodzienne przedstawienie. W chwili, gdy kompania ostrzeliwała się z bandytami, na pole walki wbiegł Vlad, a zaraz po nim Nef. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie ogon, jaki ciągnęli za sobą - żywo gestykulujący Borrow z grupką uzbrojonych ludzi. Na oko było ich około dwudziestu, może trochę więcej.
Jeszcze tego nam brakowało...
Bandyci zza palisady przez chwilę też zastanawiali się, co się wyrabia. Kilka czarnych główek wyłoniło się zza obalonego drzewa. Phil uraczył jedną z nich strzałą prosto w oko. Reszta szybko się schowała.
Przez chwilę panował mały chaos, gdyż nikt nie wiedział co ma robić. Atakować palisadę czy grupkę, którą przyprowadzili ze sobą Vlad i Nef? Bo bez wątpienia owa grupka szykowała się do ataku, co potwierdziły słowa Borrowa:
- Na nich!!! Chcę, żeby oni wszyscy zginęli!
Arvanti otrząsnął się z zamyślenia, gdy usłyszał huk dobiegający z obozu bandytów. Kain palnął zaklęciem w sam środek bramy, a raczej tego, co z niej zostało. Przy okazji strącił jednego bandytę. Dla Karzełka to był znak do działania. I nie tylko dla niego, gdyż mimo wszechogarniającego chaosu, udało im się całkiem sprawnie przegrupować. Ruszyli naprzód, w stronę obozu, nękani przez łuczników i ataki bandytów. Ramon przy Vladzie czuł się całkiem bezpieczny. Olbrzym dzielnie wymachiwał swoim kawałem żelastwa. Ramon starał się dotrzymać mu kroku, przez co musiał biec. Jego sprint został szybko i boleśnie przerwany przez zabłąkaną strzałę, która bezlitośnie wbiła się w ramię, przebijając kolczugę. Karzełek usłyszał najpierw zgrzyt kości, na której prawdopodobnie zatrzymał się pocisk, dopiero po chwili poczuł ból w całym barku. Zachwiał się lekko, choć nie przestawał biec dalej. Wyraźnie jednak odłączył się od kompanii, co nie było powodem do zadowolenia... Na całe szczęście cel był niedaleko. Wszyscy zatrzymali się przy szopie. Karzełek zdążył do nich dobiec i wpadł z rozpędu do środka.
- Zamknijcie drzwi! – rozdarł się Zmienny, który jako pierwszy podniósł się z ziemi. Ramon starał się wyczołgać spod Vlada, jednak na próżno. Olbrzym wstał dopiero po chwili, bardzo ociężale. Chyba nie zauważył Ramona, gdyż zanim wstał, zdążył go dwa razy zdeptać. Obolały Arvanti, ze strzałą w ręku, podniósł się niemrawo z ziemi. Drzwi były już prawie zabarykadowane. Prawie, gdyż Prospero wyglądał przez ostatnią szparę na zewnątrz.
- Zamykać! – ryknął Ramon, uderzając kopniakiem we wrota. Zatrzasnęły się z hukiem, a po sekundzie przebiły je groty strzał.
- W porę... – jęknął Ramon i upadł na stóg siana. Ramię zdążyło zrobić się czerwone i lepkie od krwi. Arvanti syknął i złamał strzałę tuż przy skórze. Postanowił wytrzymać, choć patrząc na kapiącą posokę, sam przestawał w to wierzyć.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

**Wcześniej**


- Na co czekasz Alfred!? Ruszaj kurważ do Sylara, nie widzisz, że chciał zeżreć większy kawałek niż przez gardło może przejść i się teraz gdzieś w cieniu kryje?- krzyknął Zmienny do duchownego, który niechętnie, ale w końcu ruszył w stronę obozowiska przy okazji mrucząc coś pod nosem.
- O Heelunehe twoja moc jest wielka i nikt z tobą równać się nie może. To Ty jednym palcem powalasz całe armie na kolana, a twój wzrok razi piorunami naszych wrogów. Gdy wierni tobie władcy pędzą na silnych rumakach lub jadą w przepięknych rydwanach, to Ty stoisz obok nich i ciskasz największe plagi we wrogów, dlatego ja wierny twój sługa proszę Cię o pomoc i pozwól mi przeżyć nawet jeśli teraz robię głupstwo idąc prosto w stronę paszczy lwa.
Mnich powoli zbliżał się do miejsca, ale był jeszcze spory kawałek… Jednym pocieszeniem był fakt, że zbójcy również w popłochu uciekali do obozowiska…

** W tym samym czasie, gdzieś na terenie obozu w jednym z ocalałych namiotów**

- Panie mówiłeś, że będziesz nas ostrzegał przed strażnikami, a tu co?! Jacyś najemnicy nam wszystko niszczą! Masz szczęście, że tutaj nie rządzę, bo bym Cię zabił na miejscu- wykrzykiwał jakiś zbójca
- To to nie moja wina! Nie miałem wizji! Bez wizji nie mogłem wiedzieć, że ktoś tu idzie, ale teraz już mam- złapał się za głowę, zamknął oczy i mówił coś w dziwnym języku, a gdy skończył kontynuował rozmowę ze złodziejem- jest ich garstka. Elf, pół elf, jakiś kurdupel- zaczął łapczywie oddychać po czym dalej kontynuował- dziwny człowiek, który nie jest człowiekiem, jakiś duchowny, bo ma habit.
- O to tak jak Ty mnichu! A może to twój kumpel co! Może umówiłeś się z nim! Co!
- Nie, nie ja go nie znam on nie od mojego bóstwa… Jeszcze jest u nich potwór z rogami, który nie może być stąd i chyba mag.
- No to ładnie, że teraz mi to mówisz! Przez ciebie zginiemy!
- O nie widzę coś jeszcze!
- Co widzisz? Co!?
- Coś tutaj się zbliża. Duża grupa ludzi… Są już w lesie i się tu zbliżają…
- O nie! To pewno straże! Jesteśmy zgubieni! To wszystko przez ciebie śmieciu! Wiedziałem, że na nic się nam nie przydasz ty szarlatanie! Gdyby nie rozkazy dawno bym cię udusił, zabił i dał krukom na pożarcie!
Mnich wpatrywał się w rozbójnika, po czym schylił głowę i zaczął się śmiać.
- Teraz jeszcze ci odbijkhtreee…- nie zdążył dokończyć gdy upadł na ziemie ze sztyletem wbitym w gardło.
- Ja jeszcze mam szansę przeżyć…- skwitował mnich całą sytuację, złapał jakąś grubą pałkę, która jednym dobrym walnięciem powaliłaby na ziemię mięśniaka, a ten przynajmniej kilka godzin leżałby nieprzytomny.- to moja jedyna szansa…
Podrapał się po nosie, wyszedł z namiotu i gdzieś znikł bardzo szybko biegnąc.

** Chwilę później**

Mnich był coraz bliżej, a raz nawet musiał zdzielić po łbie jakiegoś złodziejaszka, który schował się w krzaczorach.
- Co za życie… Tylko biegnę, bronię się, modlę i znów biegnę…
W którymś momencie tego intensywnego biegu musiał schować się między krzakami, które rosły nieopodal palisady obozu. Raz, że musiał nabrać sił przed najbardziej szaloną rzeczą jaką miał zrobić w życiu, a dwa, że chwilę chciał poczekać aż kilku łuczników zostanie zdjętych. Jeden dostał w brzuch i spadł z palisady, drugi w oko i zaczął zachowywać się jak pierwszy tyle, że bardziej krzyczał z bólu.
- No dobra teraz albo nigdy
Bum.- rozległ się pusty głos, a Alfred leżał tym razem w krzakach nieprzytomny.
- A więc masz na imię Alfred i jesteś od bogini wojny- powiedział drugi mnich, który w habicie niczym nie różnił się od unieszkodliwionego brata w wierze…- Nie martw się może Joasta Cię kiedyś wynagrodzi za to poświęcenie.
Nowy mnich chwilę zastanawiał się, co dalej robić, bo w końcu teraz miał drobną przewagę nad resztą rozbójników, których los niewątpliwie przybierał coraz gorsze barwy… I wtedy właśnie na całe pobojowisko weszła grupa ludzi. I jakie zdziwienie musiało odmalować się na wszystkich twarzach. Wielkolud z owłosionymi nogami, jakiś Siwiec, a zaraz za nimi jeszcze banda jakiś obszarpańców.
W tym momencie mnich Joasty złapał się za głowę i szepnął
- Cholera psia mać, to nie strażnicy…- i dalej wyczekiwał, co będzie się działo

** Teraz**

- Na nich!!! Chcę, żeby oni wszyscy zginęli!- odezwał się jeden z nowych gości i to chyba ich przywódca…
W tym samym czasie grupka, która pierwsza zaatakowała zaczęła się jakoś organizować.
- Alfred, gdzie jest Alfred!? No rzesz wcięło tego mnicha!- usłyszał to dziwny mnich i postanowił działać. Założył mocniej kaptur na głowę tak by nie zostać rozpoznanym, złapał kij Alfreda i ruszył do nich
- Już jestem, już jestem!- powiedział udawany Sługa Boży, choć jego głos minimalnie różnił się, to nikt tego nie zauważył… W końcu panował chaos.
Potem ku jego zaskoczeniu kula ognia poleciała w stronę starego obozu, a następnie dział się szereg całych trudnych zajść, które w końcu skończyły się tak, że mnich stał obok człowieka, który nie jest człowiekiem, kurdupla i wielkoluda.
Wszystko działo się zbyt szybko, a nowy mnich nie za bardzo orientował się w sytuacji, lecz radził sobie jak mógł.
Potem ten, który był najdziwniejszy rzekł
- Taranuj drzwi Vlad! – ale Sługa Boży nie wiedział, który to Vlad, choć mógł się domyślać
- Mamusia zawsze mówiła, że trzeba najpierw zapukać... - nie skończył wielkolud, gdyż reszta rozpędzonej grupki wpadła na niego i wszyscy wyważyli podwójne drzwi szopy, którą mnich doskonale znał…
Potem wszyscy upadli i powstało kolejne zamieszanie, ale nic wielkiego, bo w końcu jakoś doszło się do ładu i porządku.
Następnie drzwi szopy zostały zamknięte, a wszystko działo się strasznie szybko…
Jego byli sojusznicy ginęli jak jakieś mrówki, sam znajdował się w towarzystwie nieznajomych, a na zewnątrz zbliżała się spora grupka następnych łachmaniarzy.
- Czyżby miasto wykupiło najemników czy co?!- zamyślił się nowy mnich, poczym usiadł na sianie i udawał strasznie zmęczonego, a i tak musiał uważać, aby ktoś nie zauważył, że nie jest Alfredem, dlatego ostrożnie poprawił kaptur i czekał.


**Mniej więcej w tym samym czasie**

Alfred leżał w krzakach i był nieprzytomny. Na głowie miał dużego guza, gdyby nie fakt, że wyglądał jak martwy ktoś mógłby się nim zająć i dobić, ale tego nie musiał się obawiać, ponieważ jego bogini ochroniła go przed niechybną śmiercią, bo właśnie Alfred miał sen, w którym okazało się, że gdyby biegł z resztą drużyny, to co najmniej dwie strzały śmiertelnie by go raniły, a na koniec snu usłyszał zdanie, które było wymówione słodkim, anielskim, boskim głosem.
- Nie dziękuj tylko dbaj o moje dobre imię sługo mój.

Sługa Boży nadal leżał w krzakach nieprzytomny…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Boogitus zdębiał widząć Vlada wbiegającego do obozu, po chwili musiał zbierać szczękę z ziemii widząc kilkunastu kolejnych agresorów wbiegających zaraz za nim...
- W normalnych okolicznościach powiedziałbym, że nie jest ciekwie, ale w tej sytuacji powiem: mam przej...ane, czas zbierać zabawki i gdzieś się schować.
Pożar został praktycznie ugaszony i wiekszość obozu znów spowijała ciemność, co więcej nowa grupa szybko wdała się w bitkę w pozostałymi przy życiu bandytami. Wbrew pozorom było to niezła sytuacja. W niewielkiem obelgłości od prowizorycznej kryjówki półelfa znajdowały się drzwi, wystarczyło tylko niepostrzeżenie się tam zakraść. Zajęci walką bandyci zapomnieli już, że mieli poszukiwać nieproszonego gościa w obozie, teraz mieli ich na peczki...
- Tyle czasu biedni złoczyńcy mieszkali sobie nad jeziorem mocząc dupska w owdzie i napadając na kupców a teraz coraz więcej petentów wpada do ich azylu niczym do karczmy, rzuca butelkami z alkoholem, ba nawet niezła bitka jest, hehe. Pewnie nie sa tym faktem uszczęśliwieni, buahaha...
Półelf skradał się do drzwi gadajac do siebie i hihocząc pod nosem. Z daleka wygladał jak psychicznie chory lub młodzian który wypalił o jedna porcję ziela za dużo. Gdy już udało się osiągnąć cel, trzeba było jeszcze dokonać małego włamu. Drzwi były zamknięte. Boogitus użył prowizorycznego wytrycha, nie stać go było na profesjonalny sprzęt, jednak zamek nie był skomplikowany. Pozostało się tylko modlic by nie był zabezpieczony jakimiś zaklęciami czy pułapkami. Łotrzyk nie był zbyt wpawny w wyszukiwaniu tego typu „prezentów”. Droga była wolna, żadnych niespodzianek i nie dziwota, bo przejście prowadziło do... kuchni.
- Super nie ma tutaj nikogo a pachnie mi tu strawą. Może sobie coś wszamię, zgłodniałem od tej kapieli w jeziorze. - Sylar podszedł do kamiennej kuchni – A fe, kurczaki! Znów kurczaki, czy w tych stronach ludzie nie jedzą niczego poza drobiem? Siedzi w lesie banda uzbrojonych po zęby zbirów i nawet nie chce im się zapolowac na jakąś dziczyznę. Leniwe sukinkoty, straciłem apetyt. Wypisuje się z tej bajki, tylke kosztowności w obozie, jedwabne koszule, uzbrojenie godne rycerzy, a nie ma co jeść! No dobra teraz to gadam jak Vlad, w drogę!
Boogitus szwendał się nieco po pokojach, to tutaj spali „ustawieni” bandyci. Można było znaleźć nieco kosztowności, trochę niedrogich klejnotów, jakaś biżuteria, trochę monet. Nie było żadnego oręża ale to zrozumiałe końcu na zawnątrz trwała walka. Tę miłą wycieczkę przerwał mały incydent, najwyraźniej ktoś z nowoprzybyłych równiez postanowił zrobić sobie wycieczkę. Nie był to osobnik szczególnie inteligentny, skrajnie nieostrożny i z tego co później okazało niezbyt biegły w walce. Sylar postanowił się zabawić i podpalił przy pomocy wiszącej pochodni kaptur z szaty nieproszonego gościa. Nieznajomy nie był zainteresowany walką, gdy poczuł płomienie na karku, wystrzelił jak... poparzony do kuchni, gdzie wylał na siebie całą zawartość dzbana stojącego na stole, dzbana z alkoholem, po intensywności płomieni można było wywnioskowac, że to nie piwo. Boogitus miał niezły ubaw widząc idiotę turlającego się po podłodze. Tak kto powiedział że elfy, no mieszańce nie potrafią byc okrutne.
Po chwili rozrywki łotrzyk zdecydował kontynuowac swoją wycieczkę. Pomieszczenia wydawały się opuszczone... do czasu. Zza jednych z drzwi słychać było odgłosy pokrzykiwań. Boogitus nie potrafił rozpoznać kto prowadził rozmowę, w sumie nie byloto istotne. Postanowił więc poszukać innej drogi, wspiął się na drabinę prowadzącą na coś co przypominało strych. Tą drogą bładząc nieco dostał się w okolice pomieszczenia, którego dobiegały nadal ciche odgłosy. Wokół lezały snopy siana, wyglądało na to, że owy obiekt zainteresowania był czymś w rodzaju prowizorycznej stajni. W końcu bandyta tez człowiek i potrzebuje środka lokomocji...Wyglądając zza bali słomy, łotrzyk zauważył dwóch delikwentów. Słychac było wiecej głosów, ale tylko ci dwaj byli widoczni i to słabo. Jeden z nich lezał sobie na sianie, drugi zaś próbował majstrować w zamku drzwi, prowadzących do p[omieszczeń niedawno zwiedzonych przez półelfa. Z racji dobrej pozycji pozycji Boogitus postanowił zaatakować, w koncu zawsze może uciec, za to ci na dole najwyraźniej nie mieli tyle szczęścia. Napiał łuk, wycelował i... chybił. Strzała wpadła w siano centymetry obok głowy leniącego się bezimiennego. Do uszu wszystkich obecnych, dotał krzyk, przestraszona nie na zarty postać zerwała się z siana rozglądając się nerwow na boki. Boogitus poznałby ten krzyk wszędzie, nasłuchał się go sporo ostatnimi czasy. To Ramon!
- Buahahaha to tutaj się moje rycerzyki zabumelowały! Czyżby bitka Wam się znudziła? Co więcej jesteście w komplecie, chyba, nawet Ci, których się nie spodziewano. Hoho Czyżby bandyci opuscili obóz? W końcu dotarliście tak daleko. - Półelf zeskoczył ze stryszku, nie mogąc powstrzymac się od smiechu...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ramon z trudem łapał oddech. Trzymał się kurczowo za zraniony bark, próbując zatamować krew. Na próżno. Strzała musiała mieć nietypowy grot, gdyż rana była mocno poszarpana, a każdy, nawet najmniejszy ruch skutkował przeszywającym bólem. Dodając do tego obite plecy, głowę i ogólne zmęczenie, Karzełek miał wątpliwości, czy jeszcze długo pochodzi po tym świecie...
Wtem usłyszał krótki świst, a siano pod jego głową szybko się poruszyło. Nim Arvanti zdążył zareagować, dostrzegł strzałą wbijającą się w drewnianą ścianę zaledwie kilka palców od niego. Ramon z krzykiem zerwał się na równe nogi i zadarł głowę w górę. Z ciemnego stryszku wyłonił się Sylar.
- Buahahaha to tutaj się moje rycerzyki zabumelowały! Czyżby bitka Wam się znudziła? Co więcej jesteście w komplecie, chyba, nawet Ci, których się nie spodziewano. Hoho Czyżby bandyci opuścili obóz? W końcu dotarliście tak daleko. - Półelf zeskoczył z góry, trzymając się za boki.
Ramon był zły nie na żarty. Zapomniał o zranieniu i obolałym ciele, doskoczył do mieszańca i kopnął go prosto w krocze.
- Zabić mnie chciałeś?! Mnie?!
Boogitus złapał się kurczowo za czuły punkt. Karzełek wykorzystał ten fakt i przyłożył półeflowi z pięści prosto w szczękę. Mieszaniec padł jak długi, ani na chwilę nie puszczając swego skarbu.
Arvanti zaklął siarczyście tak, że sam nie spodziewał się, że zna takie słowa, splunął w stronę wijącego się z bólu Sylara i opadł miękko na stóg siana. Zdrową rękę trzymał na rękojeści mieczyka, gdyby jakimś cudem mieszaniec podniósł się i znów spróbował zaatakować.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Zabić mnie chciałeś?! Mnie?!
Boogitus złapał się kurczowo za czuły punkt. Karzełek wykorzystał ten fakt i przyłożył półeflowi z pięści prosto w szczękę. Mieszaniec padł jak długi, ani na chwilę nie puszczając swego skarbu.
Arvanti zaklął siarczyście tak, że sam nie spodziewał się, że zna takie słowa, splunął w stronę wijącego się z bólu Sylara i opadł miękko na stóg siana. Zdrową rękę trzymał na rękojeści mieczyka, gdyby jakimś cudem mieszaniec podniósł się i znów spróbował zaatakować.

- O żesz Ty mała purchawo! - Boogitus zbierał się po nałym ataku karła – Gdybym wiedział, że to twe truchło lezy na tym sianie, bardziej bym się przyłożył do strału i już byś martwy leżał – W tym momencie półelf mimowolnie upadł, dopiero teraz zorientował się, jaki błąd popełnił. Zeskoczenie ze stryszku z grotem strzały nadal tkwiącym w łydce nie był najmadrzejszym posunieciem. Metal poruszył się i pogłebił ranę. Noga obficie krwawiła.
- Do diabła nie mam dziś szczęścia – począl rozwiązywać tobołek ze zdobytymi juz kosztownościami – Miałem tu gdzieś przygotowane opatrunki z koszul, no oprócz tych, które zabrałem dla siebie, akurat mój rozmiar – zaśmiał się cicho, jednak stracił humor gdy zobaczył miny reszty ekipy – No tak patrzycie, podczas mej małej wyprawy zostałem obdarowany tym i owym.
- My tutaj flaki sobie wypruwamy by przeżyc, a ty fanty zbierasz!? - krzyknał Prospero, przynajmniej Boogitusowi wydawało się że to on.
- A niby dlaczego nie, to niepewna akcja, wy zostawiliście mnie z tyłu, nie mam więc zamiaru odglądac się na taką bandę oszustów. Poza tym gdybym był zmuszony do wycofania sie mam przynajmniej czym pokryc koszta wyprawy. Siedze w tym obozie od dobrych kilku chwil, zwiedziłem chyba wiekszośc z tego co zostało po pożarze, tymczasem wy bawicie się w kotka i myszkę. Powodzenia.
- Nie no zabiję ten wybryk natury! My tu walczyliśmy! A ty spijasz tylko śmietankę! - Ramon znów zrobił się czerwony ze złości.
- Jakoś nie przejmowaliście się mną wyruszając tutaj, także teraz się odwalcie jak widac ja tez nie próżnowałem, przyjrzałem się nieco okolicy, by stwierdzić że wasz pierwotny rekonesans był do dupy. Ot co. - Sylar nie krył irytacji – do tego jeszcze wpadło tu teraz a ze 20 chłopa, cholera wie skąd...
- Przybiegli za nami – mruknał Vlad
- Nie no to bajka, z takimi przyjaciółmi nie potrzebujemy wrogów, po cholerę ich tu przywlekliś....aaaaaaahhhh - łotrzyk krzyknał z bólu wyciągając przeklęty grot z łydki – Pozostaje teraz tylko pozwolić im się pozabijać jednocześnie próbując zachowac choć cześć łupu. Jednym słowem bic tych co próbują wynieść coś kosztownego. Inaczej będziemy tu się lać za darmo. A ze mnie zaden filnatrop.
- Tak to juz nam dobitnie udowodniłes – burknał Ramon
- Wiecie co walę to, jeśli chcecie mojej pomocy to niech ktoś zaproponuje jakiś rozważny plan działania, jeśli nie to pozwólcie że pozbieram jeszcze ciut dobra i zawijam się do karczmy, w kocu tam mnie zostawiliście – nie ustepował Boogitus, widać że był tym faktem mocno rozdrażniony.
Półelf skończył zmieniac swe opatrunki, po czym rzucił w stronę Ramona kilka skrawków materiału.
- To szlachetne tkaniny, delikatne, idealne dla opatrzenia ran, tylko nie zemdlej znów, bo zrobię z Ciebie i z tego stogu siana ognisko, niech trup w kuchni zaświadczy, że nie blefuję...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- To szlachetne tkaniny, delikatne, idealne dla opatrzenia ran, tylko nie zemdlej znów, bo zrobię z Ciebie i z tego stogu siana ognisko, niech trup w kuchni zaświadczy, że nie blefuję... - Sylar uciął widząc jak "Ekzuzy" zaczyna szczerzyć kły, a uśmiech ten na pewno nie był wywołany opieprzaniem Ramona.
- Powtórz tamto o stogach siana Bogitusie - powolutku wyrecytował Zmienny.
- Ognisko... - zaczął mieszaniec, wciąż nie rozumiejąc jeszcze znaczenia tego słowa. Znaczenia jakie przypisywał mu "dowódca".
- Co ty u diabła znowu chcesz zrobić? - wypalił Ramon.
- Jeszcze nie wiem, ale na pewno będzie się to wiązało z podpaleniem tego siana.
- Mamusia zawsze powtarzała, żeby nie bawić się zapałkami... - zaczął recytować Vlad, gdy zobaczył jak wojownik wyjmuje małą paczkę z sakiewki przy pasie.
- Zaczynam się obawiać, czy nie zrobiliśmy na początku błędu zabierając tą maszkarę ze sobą - mruknął cicho Nef. Prospero wciąż jednak nic nie podpalał, zastanawiał się. Z obiema grupami nie mieli żadnych szans, bo niestety nowa grupa i bandyci nie zaczęli się ze sobą napieprzać tylko każdy napieprzał się po trochy z każdym. Tak więc nawet zabarykadowani mieli sporo problemów, gdyż ściany szopy były zbyt cienkie...
Zmienny jeszcze raz złapał się za czerwoną plamę i złamał strzałę wystającą mu z boku. Zaklął cicho i sięgnął do bocznej kieszeni. Z piersiówki, która niegdyś zawierała wiśniówkę, wystawał ułamany grot. Prospero wywalił rupieć w kat i nadal się zastanawiał. W końcu doszedł do wniosku, że od strony szopy bardziej odsłonięci są bandyci i przy szybkim ataku mogliby ich zgnieść jednym ciosem. Potrzebowali jednak osłony przed nową grupą. Zmienny w życiu by się nie spodziewał, że to właśnie mnich, a raczej jego brak pomoże im w kłopotach. No, w zasadzie to Vlad, a dokładniej jego mamusia. Gdyby zmęczony mnich nie zaczął właśnie jeść kanapki, to pewnie nadal by żyli w nieświadomości. Ale Vlad się jednak przydał ze swoim "mamusia zawsze mówiła, że nie jada się z kapturem lub czapką na głowie", po czym zrzucił mnichowi kaptur z głowy. A morda okazała się nawet brzydsza od tej Alfreda...

Drzwi szopy niemalże eksplodowały, gdy wyleciał przez nie mnich z przywiązanym do siebie dwukołowym wozem napełnionym płonącymi belami siana. Żywa pochodnia uderzyła w zabarykadowaną 20-osobową grupkę, która teraz poszła w lekką rozsypkę. Na dodatek obie strony zostały rozdzielone od siebie kłębami dymu. Z tym, że bandyci mieli znacznie mniej szczęścia, bo kompania wypadła wprost na nich. W tym samym momencie zginął również dowódca bandytów, trafiony widłami, rzuconymi przez kogoś kto jednak wbrew sugestiom Prospera twierdził, że "mamusia zawsze mówiła, żeby nie rzucać w nikogo widłami"...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Te towarzystwo było co najmniej walnięte… Kurdupel nawalał półelfa, a człowiek, który nie jest człowiekiem zachowywał się jak jakiś podpalacz. Reszta wyglądała w miarę normalnie, a mnich coraz bardziej wątpił w to, że z tą bandą przeżyje… W jego wizji część rozbójników w jednej chwili była rozwalana, a oni tylko siedzą i siedzą. W końcu nowy mnich poczuł się mniej bezpiecznie, a ze stresu wyciągnął kanapkę przygotowaną o wiele wcześniej i zaczął jeść.
- Mamusia zawsze mówiła, że nie jada się z kapturem lub czapką na głowie- odezwał się wielkolud, którego zwano Vladem
Potem jeden szybki ruch i nowy mnich poczuł, że zdjęto mu kaptur.
- Nie, nie róbcie mi krzywdy!
Lecz ten jeden człowiek, który nie był człowiekiem zaczął wyglądać jak owładnięty jakąś dziwną myślą. Wyznawca Joasty nie miał większych szans, a jego jedyny sztylet utkwił w innym wrogu, więc teraz nie miał nawet dobrej broni oprócz kija, którym nigdy nie posługiwał się…

Krzyczał i wiercił się mówiąc, żeby go nie zabijali, a gdy to nie poskutkowało zaczął ich przeklinać i rzucać obelgi jakie tylko znał.
- Myślicie, że zabijając mnie coś osiągniecie! O nie tamten mnich Alfred! Haahaha! Nawet mnie nie zauważył, gdy chciał wtargnąć do obozowiska. Hahaaha! Co za piękny widok! Walnąłem go w głowę, a potem sztyletem poderżnąłem mu gardło, a potem złapał się za szyję, ale nie krzyczał z bólu! Haahah! Powiedział coś pochlebnego o swojej bogini Heelunehe, a potem wbijałem mu sztylet w brzuch aż skonał. Co za piękny widok! Haahaha! To samo zrobią z Wami zbójcy! Hahaha!- gadał jak opętany i oczywiście w kwestii Alfreda kłamał, ale to był akt zemsty za to, że chcieli zrobić z nim co złego. Liczył, że podłamie ich morale na tyle, że zbójcy zabiją ich, choć wiedział, że on już i tak nie będzie wtedy żywy…

Potem zamknął oczy i nawet nie modlił się. Analizował jaki błąd popełnił, czemu jego wizja nie uratowała mu życia…
Może trzeba było zabić tego mnicha? Albo wejść z nimi do szopy, złapać zakładnika i dyktować warunki? Teraz stał z góry na przegranej pozycji, a wrota potępienia już czekały na niego. Potem otworzył oczy i zrozumiał, co go czeka.
Na zakończenie rzekł tylko jedno zdanie…
- Niech odmęty zła pochłoną Was wszystkich!

Drzwi szopy rozwaliły się, a nowy mnich pędził rozpędzony na jakimś wozie, który cały płonął. Nie umiał powstrzymać lęku, krzyczał ze strachu i czuł, że sam też niedługo spłonie. Potem wleciał na rozbójników i w jednej chwili zrozumiał, czemu w wizji widział drani w rozsypce… Zrozumiał dopiero wtedy gdy było za późno… Wizja pokazała mu to, co zobaczy przed niechybną śmiercią w męczarniach. Następnie poczuł tylko jak jedna z włóczni przeciwników wbija mu się w brzuch... Chwilę później wpadł na drzewo. Koniec wbitej włóczni dotykając kory drzewa przebił na wylot ciało mnicha, a ten tylko spojrzał w górę błagalnym wzrokiem. Duchowny umierając nie wiedział, co w koło się działo zresztą miał ważniejsze problemy i wtedy poczuł, że popełnił wykroczenie względem Joasty… Wiedział, że podnosząc rękę na innego mnicha dopuścił się świętokradztwa tym bardziej, że był to Sługa Boży Heelunehe, czyli nie jego bóstwa. W takich okolicznościach wyzionął ducha.


** W tym samym czasie, gdzieś dalej od obozowiska, które już było raczej jednym wielkim bałaganem**

Sługa Boży nadal leżał nieprzytomny jednak w jego umyśle pojawiały się wspomnienia…

Pierwszym nauczycielem Alfreda zanim został jeszcze duchownym był pewien miły starzec, który słynął z wielkiej pobożności, ale także z nienawiści do kobiet. Nie lubił ich jak szarańczy, szkodników i demonów, ale posiadał ogromną wiedzę i znał mnóstwo opowieści. Mimo wszystko, aby pokazać młodym kandydatom naturę kobiet opowiedział im taką historię:

Żył sobie młody, lecz ubogi pisarz, który znał się na przedmiotach ścisłych, a jego ubóstwo było tak wielkie, że miał brzydkie szaty, a w jedynej torbie jaką posiadał, która zresztą była dziurawa trzymał udko kurczaka i jedną złotą monetę i tak wędrował z miasta do miasta szukając pracy, a mógł ją znaleźć u pierwszego lepszego urzędnika państwowego lub kupca. Szedł brzegiem jakiejś rzeki i tak rozmyślał:
„ Szkoda ludzi, którzy mają mnóstwo pieniędzy, a zamiast mnożyć swój skarb, to go trwonią na lewo lub na prawo.
Ja gdybym miał z tysiąc złotych monet i tysiąc srebrnych i tyle samo słabszych nominałów zainwestowałbym w ziemię i mnożył bym swoje bogactwo, a pod koniec życia byłbym bogatszym od wszystkich królów jakich nosił ten świat!”
W końcu zaczął narzekać na swój los wiedząc, że bogowie opiekują się głupcami, a Ci co mają mądrość pozostawiają na pastwę losu. Wtedy właśnie młody pisarz mijał jakąś starą ruderę przed którą stała jakaś stara kobieta, ale z oczu bił jej taki blask i mądrość, że mądry człowiek od razu zrozumiał, że to musi być bogini Heelunehe pod postacią starej kobiety.
- Witaj pani właścicielko tego pięknego domu, ale żałuję, że nie mogę się z tobą czymkolwiek podzielić, gdyż nie mam nawet wody ani świeżego mięsa.
Chłopak nie pomylił się, gdyż rzeczywiście przed nim stała Heelunehe, która tak rzekła:
- Witaj… O czym myślisz mądry człowieku, ja należę do tych, co wskaże Ci właściwą drogę.
Pisarz zmarszczył brwi i odpowiedział:
- Zastanawiałem się nad ubóstwem, które mnie otacza i o ludziach, którzy choć są bogaci, to trwonią swój majątek.
- Ty byś nie marnował swoich pieniędzy?
- O pani jestem skromnym człowiekiem, ale dbam o swoje przybory tak jak kowal dba o swój młotek. Wolę ubogą mądrość niż głupie bogactwo. Czy ja człowiek mówiący wieloma językami, znający nauki najbardziej znanych wybitnych mędrców, umiejący liczyć, pisać i zarządzać marnowałbym bogactwo, które należałoby do mnie?
-Skoro jesteś taki mądry, to powiedz, co znaczą te słowa: Radix omnium malorum est cupiditas
- To słowa ze świętej księgi kapłańskiej mnichów Heelunehe i znaczą „Albowiem korzeń wszego złego jest chciwością”
- Prawdę rzekłeś, a powiedz, które bóstwo jest najbardziej opiekuńcze?
- Najbardziej opiekuńcza jest Heelunehe, która karmi głodnych i leczy chorych.
- A ile jest dziesięć razy dziesięć?
- Oczywiście sto.
Heelunehe uśmiechnęła się, gdy człowiek nie pomylił się, a widząc, że zaprawdę jest mądry tak mu powiedziała
- Dobry z ciebie mężczyzna i znasz się na wielu sprawach. Jestem w stanie dać Ci bogactwo, które pragniesz, więc powiedz, czego chcesz…
- O pani, gdybym dostał mały domek nawet taki nienajlepszy i dużo ziemi, to byłbym szczęśliwym człowiekiem.
- A więc będzie, to wszystko twoje, co pragniesz, tylko najpierw obejrzyj to, co chcesz.
I bogini pokazała mu dom, w którym były proste meble, lustro, porządne ubrania, była doprowadzona świeża woda, a nawet okna były całe i żadna szybka nie była zbita.
- A co to jest, to przykryte płachtą co stoi w rogu pokoju?
- To jest coś, czego nigdy nie powinieneś dotykać jeśli chcesz zachować ten majątek.
- Dobrze, więc niech to sobie stoi, a ja tego nie dotknę.- pisarz wyjrzał przez okno i zobaczył coś pięknego- o pani co to za duży dom widać tam?
- To większy dom od tego, z lepszymi meblami, lustrem, a ziemi jest pięć razy tyle niż tu. Gdybyś chciał tamten dom, to byłby twój…
- O tak wolałbym tamten
W jednej chwili znaleźli się w tamtym większym domu.
Bogini oprowadziła chłopaka po całym domu pokazując piękne meble, zdobione lustro, drogie dywany, łazienkę, w której były pachnidła, a następnie pokazała żyzną ziemię, na której każda roślina wyrosłaby lepiej niż na innej glebie…
- A co to jest tam w kącie?
- To jest coś, czego nigdy nie powinieneś dotykać jeśli chcesz zachować ten majątek.
- Dobrze, więc niech to sobie stoi, a ja tego nie dotknę.- pisarz wyjrzał przez okno i zobaczył coś pięknego- o pani co to za posiadłość widać tam?
- To posiadłość godna księcia. Drogie meble, dywany, lustra, posągi, naczynia. Mnóstwo pieniędzy, a ziemi tyle ile z pięćdziesięciu rolników posiada wspólnie. Do tego jest tam z dwudziestu służących i kufer pełen złota. Jeśli uważasz, że jesteś gotów na coś takiego, to może być twoje…
- O pani jeśli, to może być moje, to się zgadzam.
I znaleźli się w posiadłości. Było tu tyle piękności, że z dziesięć lat bym opowiadał i nie zakończyłbym wymieniać…
- A co to jest, to przykryte płachtą co stoi w rogu pokoju?
- To jest coś, czego nigdy nie powinieneś dotykać jeśli chcesz zachować ten majątek.
- Dobrze, więc niech to sobie stoi, a ja tego nie dotknę.
- Niech tak będzie- powiedziała bogini i poszła w swoją stronę.
Pisarz zwiedzał kilkakrotnie cały dom. Okazało się, że był tu basen, więc w nim pływał, oprócz tego znajdowało się tu mini zoo, pokój gier, sauna, masaż. Młody jadł, pił, jeździł na polowania, łowił ryby aż w końcu wszystkie te atrakcje stały się nudne…
Wrócił do pokoju położył się na skórzanym łóżku zrobionym ze skóry krokodyla i patrzył w sufit.
Nagle coś w kącie westchnęło, aż pan tego wszystkiego spojrzał w kąt, w którym stało coś przykryte płachtą.
Znowu westchnęło, a pisarz w końcu nie wytrzymał i sprawdził, co tam jest, a była to kobieta.
- Kobieta!- krzyknął zdziwiony
- A czego się spodziewałeś?
- A co to tutaj masz?
- To są oczy.
- A po co ci takie skoro, od lada światła mogą się rozpłynąć?
- Bo one nie są do tego, żebym się nimi patrzyła tylko, żebyś ty w nie patrzył.
- A co to tutaj masz?
- Usta.
- Takie małe? Przecież przez nie nawet najeść się do syta nie można!
- One nie są po to bym nimi jadła tylko po to, żebyś ty je całował.
- A to co to?
- Rączki
-Takimi rączkami nawet monety nie utrzymasz…
- One nie są do trzymania tylko do obejmowania twojej szyi
- Za szyję? Nie możliwe…
- Pokaże ci o tak…
Kobieta objęła go za szyję i przytuliła do siebie i wtedy cały majątek zniknął.
Chłopak znów był biedny i tylko kobieta mu została, która go kochała…


Gdy historyjka zakończyła się tak rzekł duchowny
- Więc strzeżcie się kobiet, bo choć to słaba płeć, to często silniejsza od mężczyzn, a nie jednego zwiodła swoimi zaletami i doprowadziła do grzechu i potępienia- powiedział groźnym tonem starzec i wszystko rozmyło się w jednej chwili…


Czas mijał, a mnichowi wiele się śniło… Od smoków latających po niebie, po krasnoludkach mieszkających w górach i skrzatach żyjących w lesie. Śnił o wojnach, królach i intrygach, a świat snu wydawał być się lepszy od normalnego.
Czyż nie lepiej śnić niż przebudzić się brutalnie, gdzie rzeczywistość przywitała by go bólem głowy, ziemią pokrytą trupami zbójców i zniszczonymi terenami przez wcześniejszy wybuch? Nie mnichowi o tym decydować, ale na pewno czekało go brutalne przebudzenie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować