Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

[No, mam jeszcze mniej czasu niż miałem, w związku z tym rolę MG przejmuje (przynajmniej) chwilowo Devil. Nie wiem, czy będę miał czas w ogóle pisać, ale jakby co, to postaram się coś dodać.
Pozdrawiam z siatkarskich mazur.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ból przeszywał całe jego ciało. I nie było to wcale przesadne stwierdzenie. Nie było niemal jednego zdrowego kawałka na jego skórze. Miał liczne sińce, strupy oraz otwarte wciąż rany. W wielu miejscach jego skóra była spalona, przypieczona albo tylko osmalona. Brakowało mu trzech zębów. Czuł to językiem, który chyba jako jedyny wyszedł z tego wszystkiego bez szwanku.
„Gadaj, kto to ma!” – to pytanie cały czas krążyło w jego głowie. Szukali czegoś, ale Ekzuzy nie wiedział, czego. Nie miał pojęcia, o co mogło chodzić tym bandytom. Ale najwyraźniej, według nich, ktoś z jego drużyny był w posiadaniu czegoś bardzo ciekawego. Aż tak ciekawego, że…
Makabryczny obraz ponownie pojawił się w jego głowie. Zmasakrowane ciało. Ręce i nogi powykręcane w nienaturalny sposób. Połamane kości, zapadnięty brzuch i klatka piersiowa. Liczne sińce na twarzy. A mimo to panował spokój. Spokój. Potrafiła go zachować… Wprost bił z jej twarzy.
Musieli ich śledzić. Musieli dużo o nich wiedzieć, skoro znaleźli jego siostrę. Skoro torturowali ją, a potem schwytali jego, żeby od niego wydobyć te informacje. Pod groźbą jej śmierci. Ale nie mógł im powiedzieć nic. Bo też nic nie wiedział. Sam zapłacił za tę niewiedzę ogromną cenę. Ale ból psychiczny, ból po utracie siostry, która zmarła w tak tragiczny sposób – z dala od domu, w bólu, w cierpieniach, w katuszach – to wszystko przerastało jego odporność psychiczną. Jego wytrzymałość. Jedyne, czego pragnął, to zemsty.
Był sam w namiocie. Już od dłuższego czasu. Słyszał ich rozmowy na zewnątrz. Nie bali się rozmawiać głośno. Myśleli, że ich jeniec jest zbyt wyczerpany, by mógł im w czymkolwiek zagrozić. A nawet jeśli cokolwiek by usłyszał, nie chcieli go przecież zostawiać przy życiu. Usłyszał dzięki ich pewności siebie, że wyruszają w stronę traktu, napaść na kolejny transport towarów do miasta. W obozie miała zostać niewielka grupa strażników. Nie miał wyboru. Ale też nie miał sił. Zasnął…
Obudził się. Nie wiedział, jak długo spał. Dookoła panowała cisza. Słychać było jedynie odgłosy lasu, więc rzezimieszki musieli już dość dawno opuścić teren obozowiska. Wojownik zastanawiał się, co zrobić. Jak się uwolnić. Wiedział, że nie ma wyboru. Że niedługo go zabiją. Czuł to. Nie był im potrzebny, a za dużo wiedział – chociażby o położeniu ich kryjówki. Musiał więc uwolnić się. Musiał, chociaż brakło mu sił. Postanowił więc zrobić jeszcze raz to samo, co kiedyś już próbował. Podskoczył na krześle, a to przesunęło się o centymetry. Więzy wbiły się w nadgarstki. Ale tym razem ból, który wcześniej był nie do zniesienia, zdawał się już tylko niewielkim w porównaniu z torturami, których doświadczył. Natychmiast więc podskoczył raz jeszcze. Jednak po kilku próbach musiał odpocząć. Krew ponownie zaczęła mu się sączyć z przetartych od lin nadgarstków. W płucach brakowało mu powietrza. Był głodny, spragniony, wycieńczony, brakowało mu snu. Ale w tej chwili o tym nie myślał. Przypominał sobie obraz martwego ciała siostry. Czuł, jak wzbierała w nim złość. Złość, której w tej chwili potrzebował. Ponownie zaczął rzucać się na krześle. Wolno, mozolnie i dzięki temu dość cicho, przesuwało się ono w stronę dużego kandelabru. Aż w końcu do niego dotarł. Potrącił go nogą w taki sposób, by przewrócił się na jego kolana. Następnie lekko, na tyle, na ile pozwalały więzy, wyprostował się i pozwolił, by stojak na pochodnię sturlał się na ziemię. Musiał to robić ostrożnie. Metal nie mógł uderzyć o podłoże. Wydałby zbyt wiele hałasu. Na szczęście zatrzymał się na podciągniętych stopach, z którym potem cichutko stoczył się na kamienie.
Następnie Ekzuzy przeważył krzesło i sam również się przewrócił. Upadł jednak niefortunnie. Krzywe kamienie wbiły mu się w nogi, pochodnia zaś w ramię. Mężczyzna syknął z bólu. Ramię niemal zdrętwiało mu od upadku. Na szczęście upadł w odpowiednim miejscu. Ostra krawędź była w pobliżu. Przesunął się lekko i zaczął wolno szorować więzami. Sznury puściły szybko. Stare, ostre liny kruszyły się łatwo. W końcu wojownik poczuł lekkie ukojenie na nadgarstkach. Uwolnił się natychmiast z więzów i przetarł nadgarstki. Bolały. I boleć będą przez wiele dni. Wiedział o tym. Dlatego od razu uwolnił stopy i odczołgał się od krzesła. Następnie oparł na rękach. Jednak słabe i poranione mięśnie nie wytrzymały ciężaru ciała. Mężczyzna upadł ponownie na ziemię. Ciężko dyszał. Miał mniej sił, niż się spodziewał. Musiał odpocząć. Po chwili spróbował jeszcze raz. Zdołał tylko usiąść. Ale odpoczynek skutkował. W naturalnej pozycji, bez więzów na rękach i nogach, bez oparcia krzesła wbijającego się w plecy, czuł, jak wracają mu siły. Może znikome. Może niewielkie. Ale tylko tyle ich potrzebował. Brakiem sił będzie się martwił później. Gdy dotrze do miasta. O ile…
Wyjrzał z namiotu. W końcu, gdy udało się wstać, trzymając się najpierw stołu, a potem drugiego krzesła, podszedł wolno do wejścia i odsunął delikatnie materiał. Zbliżał się strażnik. Choroba, pomyślał Ekzuzy. Czym mam go wykończyć? W jego głowie kotłowały się myśli. Nie wrócę tutaj, nie zwiążą mnie znowu i nie posadzą na tym krześle! Prędzej skonam. Ale tym razem nie tak łatwo! Rozejrzał się po pomieszczeniu. Znalazł jakąś linę. Ruszył, kuśtykając, w jej stronę, schylił się, ledwo ją podnosząc i powrócił do wyjścia. Przestępca zatrzymał się gdzieś na chwilę, więc Ekzuzy natychmiast przystąpił do realizowania pułapki. Przywiązał jeden fragment liny do stelaża namiotu, nisko, prawie przy ziemi, za drugi koniec zaś sam trzymał. Następnie poruszył krzesłem i odepchnął go. Krzesło uderzyło o stół i upadło z łoskotem.
- Co się tam dzieje? – wrzasnął strażnik. Ekzuzy przez szparę widział, jak zaczął zbliżać się do namiotu.
Gdy tylko odsunął materiał wejścia, wojownik naciągnął linę na wysokości kostek. Strażnik zahaczył nogą i przewrócił się. Dosyć niefortunnie, na krzesło, w które uderzył głową. Niestety nie zemdlał. Wojownik, który stał nad nim, podsunął się i kopnął go w brzuch, a potem między nogi. Gdy to jednak nie skutkowało, a jedynie spowalniało ruchy strażnika, podszedł do niego i złapał za szyję.
- Hej! – wrzasnął drugi strażnik. – Co się tam dzieje?
Cholera, pomyślał Ekzuzy. Zapomniałem, że jest ich dwóch. Natychmiast złapał za linę i obwiązał ją wokół szyi leżącego.
- Wstawaj i wrzaśnij do niego, że wszystko w porządku – rozkazał.
- Chciałbyś. Wolę, żeby tu przyszedł. – Mężczyzna otworzył usta, żeby krzyknąć, ale Ekzuzy walnął go pięścią prosto w szczękę.
- Jak chcesz, zrobię z nim to samo, co z tobą! Nie da się na to złapać?
Leżący nie odpowiedział.
- No to jak będzie? – Ekzuzy zacisnął więzy na szyi. – Będziesz współpracował? Ja nie mam już nic do stracenia.
- Dobra… – syknął strażnik. – Wszystko w porządku!!! – wrzasnął w przestrzeń.
- Wstawaj – szepnął Ekzuzy – i pokaż mu się. I powiedz, że próbowałem się uwolnić.
Bandzior poruszył się, ale gdy poczuł na szyi kłujący sznur, zaniechał próby ucieczki. Wiedział, że wojownik może mieć wystarczająco siły, żeby go tym sznurem udusić. Ekzuzy jednak sam nie był tego pewien. Ale nie dał tego po sobie poznać.
Strażnik wstał i wyjrzał z namiotu. Ekzuzy odsunął się na odpowiednią odległość, cały czas pociągając za sznur. Na szczęście, z dużej odległości, drugi strażnik nie mógł dostrzec liny na szyi kamrata.
- Wszystko w porządku! – wrzasnął uwiązany do drugiego strażnika.
- Powiedz, że próbowałem się uwolnić – rozkazał Ekzuzy.
- Nasz jeniec próbował się uwolnić, ale zająłem się nim – krzyknął na rozkaz mężczyzna.
- Żałosne, prawda? – odkrzyknął drugi. – Przecież i tak nie uda mu się uciec.
- Tak, żałosne.
- Idziesz na kolację? – zapytał jeszcze tamten.
- Zaraz, tylko muszę poprawić mu więzy. Zaraz przyjdę. Daj mi pięć minut. Muszę jeszcze na stronę. Powiedz mu tak. – Ekzuzy zacisnął mocniej więzy.
- Tak, zaraz przyjdę. Poprawię mu tylko więzy i skoczę na stronę. Zachciało mi się.
- Dobra, czekam w kuchni.
- Poszedł? – zapytał wojownik.
Strażnik skinął głową.
- Wracaj więc tutaj – mężczyzna pociągnął za sznurki, zmuszając strażnika do ponownego wejścia do namiotu. – Przykro mi, ale nie pójdziesz dzisiaj na kolację. Chociaż, nie… nie jest mi przykro!!! – syknął Ekzuzy, zaciskając sznur jak tylko mógł najmocniej. Siły miał dosyć.
Strażnikowi oczy wyszły z czaszki. Nie wiadomo, czy ze zdziwienia, czy od zaciśniętego sznura. Nim jednak zdążył coś wykrzyknąć, Ekzuzy uderzył go kolanem w brzuch, cały czas zaciskając więzy.
- To za moją siostrę i wszystko inne.
Jeszcze raz pociągnął najmocniej, jak potrafił. Aż życie zgasło w ciele bandziora.
Nie bawiąc się wiele, Ekzuzy chwycił swoje miecze. Na szczęście zostały w tym samy pomieszczeniu. Nie dostrzegł ich wcześniej. Ale gdy tylko za nie złapał zrozumiał, że i tak nie miałby z nich wielkiego pożytku. Teraz, były dla niego po prostu… zbyt ciężkie. Jego słabe, zdrętwiałe wciąż ręce, potrafiły je utrzymać, ale nie potrafiły już nimi machać. Dlatego szybko schował je za pas – robiąc dziury w spodniach, żeby za bardzo się nie majtały i wyjrzał przez materiał namiotu. Nikogo nie było. Natychmiast ruszył w las.
Nie wiedział, w którą stronę iść. Z jednej strony obozu widział jezioro. Zbyt duże, żeby je okrążać. O pływaniu nie było mowy. Znalazł jakieś wyjście z obozu i ruszył więc w przeciwną stronę. Szedł długo. Czy dobrze? Sam nie wiedział. Tak podpowiadała mu intuicja.
Szedł tak długo, jak tylko uznał za stosowne. Gdy tylko uznał, że jest już w bezpiecznej odległości od obozu. A takiej pewności nie miał bardzo, bardzo długo. Drugi strażnik na pewno już znalazł trupa. Tylko, czy reszta szajki wróciła? Tego nie wiedział. Na szczęście nie spotkał ich po drodze. Nie spotkał nikogo. Tylko szedł, szedł, szedł.
W końcu upadł. Padł na ziemię. Zasnął niemal natychmiast.
Obudził się sam. Leżał w tym samym miejscu. Poruszył się i zauważył biegnącego jelenia, którego najwyraźniej spłoszył gwałtownym ruchem. Zrobiło się już ciemno, musiał więc leżeć kilka godzin. Nocy jeszcze nie było, ale był już na pewno późny wieczór. Pojawiały się pierwsze gwiazdy. Ucieszył się. W ciemnościach trudniej będzie go znaleźć. To, że wyruszyli na poszukiwania, było już pewne. Ale trudno będzie im go znaleźć. A jemu, czy była noc, czy dzień, było zupełnie obojętne – i tak nie wiedział, dokąd ma zmierzać. Dlatego liczył na łut szczęścia. To jedyne, co mu pozostało.
Ponownie spróbował wstać. Jakoś się udało. Ruszył więc dalej. Szedł, a raczej kuśtykał, opierając się co chwilę o drzewa. Teraz, gdy serce już tak mocno nie waliło, gdy agresja i determinacja opadły, ponownie przyszło zmęczenie i wycieńczenie. Próbował z nimi walczyć, ale było to coraz trudniejsze. Nie miał już sił. Był coraz bardziej głodny i spragniony. Słaby. Krew ciągle kapała mu z różnych miejsc. Ale musiał iść. Nie mógł się poddać. Już nie teraz, gdy udało mu się wyjść z obozu. Musiał tylko dotrzeć do miasta. Nie mogło być przecież daleko.
Dotarł. To był chyba cud. Ale jednak dotarł. Jak? Nie miał pojęcia. Nie pamiętał. Nie wiedział, co się z nim działo. Jego świadomość powróciła dopiero, gdy znalazł się w mieście, w jego murach. Wpuszczono go, pewnie jako głodnego biedaka. Zlitowano się nad nim. Szedł, a raczej człapał, ulicami miasta. Potykał się, wciąż upadał. Ale był blisko. Wielokrotnie zemdlał. Ale dotarł w końcu do drzwi karczmy. Wiedział, że musi tam dojść i udało mu się. W końcu. Wpadł do środka…

Podniósł się z gwałtownie z posłania. Rozejrzał po pomieszczeniu. Było ciemno. Ale nie wiedział, czy dlatego, że była noc. Okiennice były zasłonięte, drzwi zamknięte. Po przeciwnej stronie sali dostrzegł cień leżącej postaci. Po chwili dojrzał w niej śpiącego Lirena. I po chwili powróciła świadomość: żył! Był bezpieczny. Może nie zdrowy, może nadal obolały i wycieńczony. Ale na pewno czuł się lepiej. Będzie żył. Nie umrze. I kiedyś się zemści.
Położył się znowu na posłaniu i znowu natychmiast zasnął.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Phil, Fango! Zasłona kurważ taka mać! Kain, nie tu tylko tam! - wrzeszczał potępieńczo Zmienny, tnąc właśnie przez podbródek po ucho bandytę, którego wystawił mu cios Ramona.
- Róbcie zasłonę przed tamtą grupą dopóki nie wyrżniemy tych! Nie mogą się połączyć! - Ramon sparował podwójne pchnięcie i wybił przeciwnikowi miecze w górnym bloku, wystawiając dowódcy kolejnego przeciwnika, jednak Diabelstwo okazało się szybsze i wpakowało bezbronnemu długi sztylet pod żebro. Truchło upadło, a Elkantar szczerząc się dalej przybił piątkę z młodzikiem.
- Dalej, rozkmilaj kolejnego trepa!
Diable odwróciło się w momencie, gdy podskoczył przed nim kolejny bandyta, jednak okazało się, że podskoczył przez wielki miecz Vlada. Barbarzyńca przeciął swojego przeciwnika na pół. No, prawie pół, bo to nie były równe połowy. Choć mamusia zawsze powtarzała, że połowy są zawsze równe...
Fango z Philem nadal ostrzeliwali grupkę, która kłębiła się pośród płonącego siana i dymu. Co prawda przez małą widoczność ich strzały były niecelne, to jednak efekt psychologiczny był i przeciwnik nie kwapił się za bardzo do szturmu na mniej liczną kompanię. Dodatkowo ich strzały były również niecelne.
Kain i Nefem, jak na magów przystało, trzymali się z dala od niebezpieczeństwa, choć nie można powiedzieć, że nic nie robili. Co dwóch magów to nie jeden - jak mówi stare przysłowie. Kain użył kwasowej strzały i stopił sporą część jednej z beli palisady, po czym wspólnie z nekromanta zaczął rytmicznie kopać w uszkodzony słup. Chwilę później drewno puściło i zwaliło się na dwóch niczego niespodziewających się opryszków. Bogitus wyszczerzył zęby w zachwycie nad tą małą masakrą i ustrzelił uciekającego nad jezioro przeciwnika. Strzała trafiła dokładnie w kark bandyty, prawdopodobnie wychodząc z przodu w dolnych okolicach szyi. Sądząc z tego, że trafiony jeszcze przez chwilę wierzgał nogami, strzał nie był aż taki celny. Ale w końcu skuteczny, a przecież właśnie o to chodzi. Ostatni w grupki z obozy wycofał się pod samą palisadę, przyparty przez sztyletowy duet Elkantara i Sylara. Choć ten drugi kulał, to i tak adrenalina zabiła w nim teraz ból, podobnie zresztą jak u reszty drużyny. Obaj kompani mieli właśnie skończyć z władającym dwoma mieczami rzezimieszkiem, gdy wyprzedził ich barbarzyńca, rzucając w przeciwnika mieczem niby oszczepem. Bandyta zawisł przybity do palisady, a Vlad bez słowa, choć z uśmiechem, podszedł i wyciągnął miecz. Prospero spojrzał na drugą grupę wychodząca z dymu...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dym, krew i chaos. Tak w skrócie można by opisać to co się działo w obozie bandytów przed i ,zwłaszcza, po pojawieniu się Nefa i Vlada. Jeśli dodamy do tego hektolitry krwi i gościa biegającego w czarnej płytówce…Chwila. Kain aż się zatrzymał na chwilę. Typ w czarnej płytówce? Od razu przypomniała mu się opowieść jaką Prospero opowiadał kiedyś przy ognisku. Czy to możliwe żeby to była prawda? Czy inne światy mogą istnieć? Czy…
- Phil, Fango! Zasłona kurważ taka mać! Kain, nie tu tylko tam! - wrzeszczał potępieńczo Zmienny, wyrywając maga z jego rozmyślań.
- Róbcie zasłonę przed tamtą grupą dopóki nie wyrżniemy tych! Nie mogą się połączyć!
- Dalej, rozkmilaj kolejnego trepa!
Dopiero po chwili mag zorientował się czemu Zmienny krzyknął „Nie tu!”. Mianowicie w tej właśnie chwili Kain i Nef stali przed grupą bandytów, i tak dobrze wam się wydaje, byli sami.
- O rzesz kurwa…
Nef nic nie powiedział tylko szybko rozeznał się w sytuacji.
- Osz ku… - nie dokończył, szaleńczo próbując uniknąć rzuconego sztyletu. I nawet mu się to udało. – To żeś nas wpakował…
- Zamknij się i bież do ro… - Kain przekonał się, że ziemia jest twardsza niż wygląda. Padając przed jakimś kamieniem który leciał w jego stronę. Spojrzał się w bok. Nef stał próbując rzucić zaklęcie na zbira szarżującego z mieczem. Próbował, bo oberwał kamieniem i wszystko poszło na marne. Dojście do siebie zajęło mu sekundy, które jak wiedział były i tak za długie. Jednak jeszcze żył co już było dziwne. Jeszcze dziwniejszy był widok gościa uparcie siekającego powietrze.
- Jeszcze zmienisz zdanie o iluzjach… - dobiegł głos Kaina z boku. Nekromanta tylko się uśmiechnął. Drobny gest, drugi mag wiedział że pomagał tylko skupić wole Nefa, i gość leżał na ziemi, już bez życia. W tym czasie drugi mag nie próżnował i teraz razem z nimi stało po pięciu Nefów i Kainów w różnych miejscach.
- Niech ci będzie, może i są czegoś warte…
Mieli teraz chwilę wytchnienia. Nekromanta wykorzystał ją żeby pozbawić życia kolejnych dwóch, a Kain zdążył zniknąć dzięki odrobinie mikstury niewidzialności, która została mu z akcji na jaką wybrał się z diabelstwem. Ku ich zadowoleniu odgłosy walki za zasłoną już cichły, czyli można było się spodziewać posiłków. Co nie oznaczało, że mają już wakacje. Teraz kiedy koło nich leżały trzy ciała, a reszta ekipy szykowała się do ataku wiedząc że muszą szybko ich zdjąć, sytuacja nie wyglądała dobrze.
- Masz tak jeszcze coś ciekawego w zanadrzu? – jednak Nef nie otrzymał odpowiedzi. W sumie dlatego że niewidzialny Kain właśnie podkradał się do jednego z rabusiów ze sztyletem w ręku. Czas spędzony z Elkantarem teraz się przydawał. Mag nauczył się poruszać wystarczająco cicho żeby w takim otoczeniu nie było go słychać. Co w sumie nie było trudne…
- Ej Jert! Gdzie się podział ten drugi?
- Przed chwilą zabiłem z dwóch takich jak on!
- Co ty plecieszzzzzz…- ostatnia głoska przeciągnęła się dość znacznie. Powodem było rozcięte gardło. W tym samym momencie mag stał się widzialny, jednak był przygotowany na to. Bandyta nazwany Jertem właśnie stawał w płomieniach. Teraz pozostała najtrudniejsza część tego ryzykownego planu. Trzeba było stąd uciec. Na szczęście została odrobina mikstury.
- Żesz w mordę… - Kain zaklął pod nosem kiedy zamiast stać się niewidzialnych, stał się tylko półprzezroczysty. Mag chyba jeszcze nigdy w życiu nie biegł tak szybko jak teraz.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nef z leksza nie byl zadowolony z zaistniales sytuacji. Niedosc, ze chcieli uciec przed jedna banda, to jeszcze wpadli na nastepna. Co gorsza, rowniez na swoich towarzyszy. I nalezalo sie zastanowic powaznie nad jedna rzecza. Ktorzy byli gorsi?... Totalnie nierozgarnieta i niezgrana banda, czy dobrze zorganizowana ekipa pod dowodztwem Borrowa? Coz, gdyby nie liczac wspomnianego wyzej osobnika, to tamci mogliby byc dobrymi towarzyszami. Dopoki by mieli jakies zrodlo utrzymania. W innym wypadku, zostalby z Nefa ladny, powiewajacy na wietrze sztandar. Przynajmniej pamiec by o nim nie zginela. A na pewno nie o jego skorze. Co jak co, ale jednak lepiej pozyc troche dluzej. A w tym pomagal mu w tym momencie Kain. Mag byl z niego poczatkujacy, ale dawal sobie rade. W koncu Nefratum wcale lepszy od niego nie byl... Nie liczac tego, ze Siwy nie lubil fajerwerkow. Wolal spektakularne wykonczenie przeciwnika poprzez uduszenie, odciecie doplywu krwi do mozgu, zatrzymanie akcji serca. Albo nawet nie zabicie. A spowodowanie takiego bolu, ze bedzie niezdolny do walki. Raczej nie mogl robic tego za czesto, mimo ze mial do tego naturalny talent. Jednakze byla tego jedna powazna zaleta. Niewielu by sie zdolalo oprzec sile woli czarownika. No, oczywiscie z tych zwyklych ludzi... Z magami juz mogl byc problem. Jednak i tak wiedzial, ze jak ich nie zabije, to im chociaz przeszkodzi. A to dawalo mu parenascie sekund przewagi. Mniejsza jednak z tym. Teraz widzial tylko biegnacego w pospiechu pol widzialnego Kaina.
- Poczatkujacy...
Siwowlosy pokrecil zrezygnowany glowa. Uchwycil kostur w prawa dlon, a w miedzyczasie wskazujacym palcem lewej, wycelowal w bok biegnacego za Kainem opryszka. Energiczne zgiecie palca, polaczone z glosnym trzaskiem kosci, dalo oczekiwany efekt. Zabojca przystanal na chwile, calkowicie zdziwiony. Po chwili dlugi miecz upadl z hukiem na ziemie, a zaraz obok niego jego wlasciciel.
- Teraz trzeba chwile poczekac, az kwas zoladkowy przezre organy... Pff... Malo wykwintne, ale skuteczne. I przyjemne... Dla mnie.
Nikly usmiech satysfakcji i zadowolenia pojawil sie na bladej twarzy czarownika. Gdyby ktos stal w poblizu i widzial ta sytuacje poza Kainem, to uznalby go za wariata. Zreszta. Kto wie co Kain myslal?...

Kolejny ze zbirow zamachnal sie lekkim obuchem na Nefa. Postac jednak momentalnie sie rozmyla.
- Zesz... Iluzje Kaina znikaja.
Czlowieczek szybko zrozumial swoj blad. Mag byl zbyt zajety swoimi sprawami, Nef natomiast byl juz mocno zmeczony. Jakakolwiek proba dalszego czarowania moglaby sie zakonczyc tragicznie nie dla przeciwnika, ale dla niego. Wiec lepiej nie ryzykowac za bardzo. W kazdym badz razie, zostal mu sam kostur.
- Czasami dobrze szwedac sie z Vladem...
Nef poprawil dlonie mniej wiecej w polowie kija. Praktyczne jego zastosowanie mialo zostac sprawdzone w przeciagu paru sekund. Teraz bynajmniej nie bylo czasu na takowe rozmyslania, a trzeba sie bylo zabrac do dzialania. I to szybko. Jedna drzazga juz odpadla od kosturu po sparowaniu uderzenia zabojcy. Ostrze zeslizgiwalo sie mocno po gladkiej powierzchni kija. Zapewnialo to jakies dodatkowe zabezpiecznie, ale rowniez grozilo dloniom. Czarownik z trudem odepchnal miecz, wykorzystujac moment, jak jego przeciwnik potknal sie o lezace na ziemi zwloki. Siwy jednak nie mial zbyt dlugiego wytchnienia, zboj chcial poziomym cieciem zaskoczyc maga.
- KAIN! Do cholery! Zrob cos z nim!
Kolejne sparowanie kijem, kolejne drzazgi...

[Pamietacie, ze Wy NIE wiecie fabularnie ze jestem Nekromanta... Kain, uwazaj na slowka ;] ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ To ty Wilku uważaj, tylko MG może używać kwadratowych nawiasów i offtopy pisać ^^. ZŁO teraz zapanuje na ZK, więc spodziewajcie się dużo zabawy, bo mam beznadziejnie spieprzony nastrój, a ci co mnie znają, wiedzą, że właśnie wtedy najlepiej pisze. Witamy wśród swoich Kain! ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- KAIN! Do cholery! Zrób coś z nim!
No tak. To był chyba najprostszy sposób żeby zdemaskować maga próbującego zajść zbira od tyłu. Choć z drugiej strony…Nef wykorzystując chwilę rozproszenia uwagi przeciwnika trzasną go kosturem w głowę, a chwile później sztylet drugiego maga odnalazł serce bandyty. Choć teraz Kain stał i baczniej się przyglądał Nefratumowi. Sposób w jaki zabił zbira goniącego pół-widzialnego maga dawał do myślenia.
- Czy możesz mi to wyjaśnić? – powiedział Kain wskazując na ciała zabitych bandytów, jako że mieli chwilę „wolnego”.
- A co tu jest do wyjaśniania? – w głosie Nefa czuć było lekką irytację. Ale drugi mag dalej wpatrywał się w niego uparcie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Na wstępie, sorki dla MG że piszę off topa, no ale sami wiecie....

a teraz do rzeczy Yanek12 odezwij się do mnie na gg:7578108 to ci wyjaśnie co i jak,

a i ***** gdzie wcięło regulamin? grr ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Alfred chrapał w najlepsze, a sny miał tak ciekawe, że nie miał ochoty się budzić, ale ktoś musiał to przerwać…
- To tak nie może być, żeby dostał w łeb i leżał jak pokraka pod krzakiem!- krzyknął aniołek
- Dajże spokój teraz moja kolej i najlepiej będzie jak on sobie jeszcze pośpi. Zrozumiano?- odparł diabełek
- A chcesz się bić sługusie zła, demonów i innych poczwar?
- A co mi zrobisz wariacie z doczepionymi skrzydłami?
- Może doczepione skrzydła, ale porządnie nie to, co te twoje rogi… Zobacz jeden nawet zgubiłeś! Hahaha- zaczął śmiać się aniołek
- Gdzie? Gdzie? Gdzie zgubiłem?! Mam oba kłamco i uzurpatorze… Ten mnich będzie spał !- powiedział diabełek i oparł się o wymyślone łóżko, na którym spał Alfred
- To tak ze mną pogrywasz?
- Turlaj kulki partaczu! Teraz moja kolej zabawy! Bo to mój sen!
- Twój to będzie jak sobie kupisz, a tak to mamy się dzielić! Albo będzie śnił to, co ja chcę albo zacznę śpiewać!
- Ale ja mam dość tych twoich romansideł, gdzie wszyscy się całują, uczą i modlą! Aniele drogi jemu trzeba trochę przygód!
- Od tego są książki!...
- Dziwak…
- Nieuk…
- Błazen…
- Demon z niedorobionymi rogami…
- To tak ze mną zaczynasz! Zaraz wezmę widły i nauczę cię szacunku! Następnym razem poproszę o pomoc diabełka, który mieszka w snach u tego Elkantara!
- Szkoda, że tamte diable nie ma aniołka, bo zaraz by zmądrzało…
- A już mi stąd! Idź sobie! A kysz!
- Dosyć tego! – Aniołek podszedł do śpiącego mnicha i zaczął śpiewać, a w międzyczasie otworzył powieki Sługi Bożego -Panie Janie, Panie Janie, niech pan wstanie...
- Nie ma mowy! Aaa, były sobie kotki dwa...- zaśpiewał diabeł i z powrotem zamknął oczy mnicha- wynoś się stąd, bo ten mnich dziś się nie obudzi!
- Po moim trupie diable! Pobudka wstać, koniom wody dać...

I wtedy coś pękło jak bańka mydlana, a mnich obudził się.


- Cholera jasna, co z moją głową?- zapytał sam siebie czując duży ból z tyłu głowy- gdzie ja jestem? Czy to raj może?
Jednak, kiedy zobaczył okolicę, czyli syf, bród, smród, ubóstwo i trupy, to te miejsce co najwyżej mogłoby być okolicą rozkoszy dla grzeszników, a nie rajem.
Wstał chwiejnym krokiem i złapał się za krzaki.
- A gdzie mój kij?- znowu zapytał sam siebie
Potem ostrożnie poszedł w stronę resztek obozu i ujrzał koszmar, a właściwie koszmary, które nękały go od co najmniej dwóch dni…
Nieobliczalny mag, zwariowany karzeł i gburowate diable. Zresztą nie tylko oni łazili po obozowisku, ale też część reszty drużyny, a gdzieś tam w dymie chyba przeciwnicy. Każdy coś robił, a Alfred zastanawiał się co ma począć aż po prostu wszedł w ten wir chaosu myśląc tylko o tym, że w końcu ma jeszcze ręce…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Elf nie miał pomysłu. Przez szparu między deskami i okna regularnie wysyłali z Fangiem strzały. Które były już na wykończeniu zresztą. Kiedy ze stodoły wyjechał mnich na wozie i wywołał trochę zamieszania padło dwóch. Jeden od cichej strzały elfa i drugi od strzały Fanga. Ale kolejni pozbierali się i znów zaczęli biegac jak opętani w różnych kierunkach. Łowca widział tylko część tego co się działo. Resztą były domysły. A tymczasem stało się sporo. Na polankę nagle wskoczyli Nef i Vlad, jakby tego było mało przez sam środek zawieruchy przebiegał jakiś wielkolud w czarnej zbroi z całym naręczem kosztowności. I szaleńczym uśmiechem na twarzy. Kilka kroków za nim, popylał mniejszy jegomość, elf. Krzyczeli coś do siebie i szaleńczo się uśmiechali. Do uszu elfa dobiegły tylko dwa słowa
- Śmierć! Zło!!!! - jednak przebiegli oni szybko i znów zrobiło się nudnawo. A elf posyłając kolejną strzałę, nadal nie miał pomysłu...


[ :P Kain: odpowiem za Deva - Wszystko pod kontrolą! :)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Coz, Nef lubi wykorzystywac okazje. Kazde. A ze uwaga zbira skupila sie tez idealnie na Kainie, to kij Nefratuma skupil sie centralnie na srodku czaszki zloczyncy. Jakos tak dziwnie potem sie patrzyl oboma oczyma na czubek swojego nosa. Niezbyt dlugo, gdyz potem nagle obie galki powedrowaly w calkowicie przeciwnym kierunku, tak jakby spogladal poprzez mozg na swoje uszy. No i nie liczac tego wystajacego z klatki piersowej sztyletu. Jak to mawiali juz inni, za duzo zelaza w organizmie szkodzi sercu.
- Czy możesz mi to wyjaśnić? - Kain niespodziewanie zadal pytanie.
- A co tu jest do wyjaśniania? – w głosie Nefa czuć było lekką irytację. Ale drugi mag dalej wpatrywał się w niego uparcie. Po chwili Siwy odwrocil glowe, spogladajac na trupa, z ktorego napuchnietego brzucha powoli zaczynaly wyciekac rozpuszczone wnetrznosci. Z ust Maga wydarlo sie krotkie wyjasnienie.
- Maly pokaz moich umiejetnosci. Lichy co prawda, ale musi wystarczyc. I uwierz Kainie, nie chcesz wiedziec kim jestem. Bynajmniej, nie teraz. I nie radze o to pytac. Z Toba moze byc ciezej niz z tamtym, ale raczej nie masz co liczyc na ewentualne wyjscie calo...
Kain z leksza sie skrzywil slyszac te slowa.
- Spokojnie, nic Ci jednak nie zrobie. Przydajesz sie, jestes uzyteczny... A teraz, bierz sie do roboty. Jeszcze troche ich zostalo.

[ Kain - Regulamin odpial Devil.
Devil - A widzisz gdzies regulamin, w ktorym jest zapisane ze tylko MG moze pisac w kwadratowych nawiasach? ;]
Yanek - Odsylam do regulaminu ZK. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Awantura trwała w najlepsze, a zamieszania było więcej niż zabawy, bo mnichem prawie nikt się nie przejmował. Raz Alfred miał podejść do jednego zbójcy, ale gdy tamten go zobaczył cicho zaśmiał się i zrobił znak, któregoś z innych bóstw i jeszcze dodał
- O ojczulku ja duchownych nie ruszam!- i pobiegł na Vlada jakby tamten miał więcej do zaoferowania, a przecież wiadomo, że wielkolud rozwali takiego typka w trzy minuty.
Z tego powodu mnich był niezadowolony i właściwie obserwował walki poszczególnych członków drużyny, lecz w którymś momencie wypatrzył palący się wóz, który walnął w drzewo. Sługa Boży zaciekawił się czemu tam leży i jak właściwie mógł się rozbić.
- A jeśli są tam ukryte skarby!- pomyślał i natychmiast podbiegł, ale to, co z daleka wyglądało jeszcze ciekawie, to z bliska przedstawiało przerażający widok.
Między drzewem, a wozem leżało ciało mnicha, które było przebite na wylot i w różnych miejscach przypalone przez ogień. Alfredowi zrobiło się żal biednego duchownego, dlatego zmówił modlitwę i przymknął oczy zmarłemu. Wtedy z podziurawionego habitu wypadł na ziemię medalion Joasty. Chociaż teraz było wiadomo komu należy oddać własność, bo duchowni tego bóstwa sprawdzą medalion, który ma odpowiednie znaki dzięki, którym identyfikuje się członków zakonu. Braciszek jednak miał dziwne przeczucia, że zmarły zakonnik miał coś na sumieniu, bo w końcu, co by robił w kryjówce bandytów? Sprawa zaczęła coraz bardziej interesować Alfreda i rozważał różne możliwości, a szczególnie spodobały mu się jedna:
Mnich został porwany, a złoczyńcy żądali okupu, ale kiedy drużyna tutaj przybyła i wywołała ten bałagan, to wyznawca Joasty spróbował okazji i postanowił uciec, lecz czemu wziął wóz bez koni i do tego podpalony? Ta wersja bardzo mu się podobała, ale tylko do momentu ucieczki, gdyż uciekać wozem wypełnionym sianem, to głupota…
No i czemu nie wyskoczył jak już zauważył, że wpadł na drzewo?
Pytania mnożyły się aż w końcu do Alfreda podeszło dwóch dziwnych typków
- Hej, a ty co tu robisz?- odezwał się jeden z nich
- Jestem z pielgrzymką- odparł zgryźliwie braciszek
Obaj jegomoście spojrzeli się na siebie jakby nic nie zrozumieli.
- Ale tu nie ma świętych miejsc?- zasugerował drugi
- Jak nie? A ten spalony wóz? Poza tym jestem Alfred- odpowiedział Sługa Boży
Panowie po raz drugi zerknęli na siebie, a następnie na wóz, w którym zobaczyli ciało mnicha. Rozbójnicy zaczęli patrzeć się nerwowo to na trupa, a to na braciszka.
- O bardzo przykro mi Alfredzie… Jestem Maciej. Może wiesz jak tam mojej mamie w niebie? Dawno jej nie widziałem, no i taty w sumie też. Czy tam pod koniec widzi się światełko w tunelu?
- A ja jestem Morgan. A jak mój pradziad? Zapytaj się, czy obrabował jakiś statek i jak się nazywał, bo rodzina zapomniała…No i coś czułeś przed tym smutnym wypadkiem?- drugi powiedział żartobliwym tonem
Teraz mnich nie rozumiał całej sytuacji. Czego Ci durnie od niego chcą?
- Panowie... mnie chyba z kimś pomyliliście?
- Wiem jak to trudno być duchem i widzieć własne ciało, ale jednak mógłbyś zapytać się o naszych bliskich…
- Nie jestem duchem głąby… Czy duch ma cień? Czy duch…? Zaraz duch! A o to wam chodzi… Duchem mam być, to ciekawe…- zaczął gubić się duchowny rozumiejąc, że ci dwaj rozbójnicy, którzy musieli mieć małą inteligencję uznali, że jest duchem nieszczęśnika, który zginął w tak tragiczny sposób. Jednak tym razem nie było, co udawać, bo drugi z łotrów wyciągnął krótki miecz.
- Skoro nie jesteś duchem i nie przyszedłeś z nami, to musisz być z kimś innym- Maciej zaczął głośno myśleć, lecz szybko dostał w głowę od drugiego.
- Nie myśl tyle tylko zajmij się tym klechą przecież, to od razu było widać, że jest z tamtymi…
- Naprawdę?! A ja myślałem, że dowiem się, co z mamusią…
- Jak już coś o mamusi, to idź do Vlada… On dużo wie o mamusi, a może nawet za dużo…
Oboje się spojrzeli na mnicha ogłupiałym wzrokiem.
- A tak, tak, to ten wielkolud…- wskazał palcem
- Dosyć tej gadaniny skończymy z tobą, a potem zajmiemy się tym wielkim- oznajmił Morgan
- Ja bym sugerował zająć się wielkim, a potem mną
- On ma rację, bo jak zabijemy jego, to nie dowiem się, co z mamusią…- powiedział Maciej
Drugi rozbójnik pogubił się w tym wszystkim, a pierwszy już nic z tego nie rozumiał.
W tym samym czasie Alfred po cichu zszedł zbójom z pola widzenia.
- Zaraz, gdzie ten się znowu podział?
- Zniknął!
- A jednak był duchem!
- Nie to niemożliwe!
- Nie kłóć się ze mną nawet nie wiesz, co my tu robiliśmy! A jak wywołaliśmy jakiś seans spiry…tu…aa… styczny- Maciej niezgrabnie wypowiedział ostatnie słowo
- Chyba ten twój spirytus dał ci nieźle popalić, choć ciekawe, co ci mógł w tej łepetynie popsuć jak ty tam i tak nic nie masz, bo inaczej wiedziałbyś, że to nie mógł być duch!
- A to czemu?
- Przecież sam powiedział, że duchy nie mają cienia. Zawsze mówiłem, żebyś lepiej słuchał nauczycieli w szkole.
- Ale ty głupi jesteś! Jeśli był duchem, to mógł nas okłamać, że nie ma cienia!
- Ale on miał cień.
- Ale co z tego!
- Jesteś głupim bałwanem! Wiedziałem, że do Borrowa nie powinienem iść z tobą!
- Gdyby nie ja, to byś w ogóle go nie znalazł! Ciemniak z ciebie i tyle! Zamiast do niego, to najpierw wpadłeś prosto do strażnicy miejskiej i na cały głos spytałeś, gdzie Borrow, bo chcesz dać w mordę głupim strażnikom miejskim. Gdybym nie powiedział, że to żart, to oboje byśmy skończyli w pace!
- Znalazł się przewodnik! Wyciągnąłeś nas z od tych półgłówków tylko po to, żebyśmy wylądowali w jakiejś świątyni, gdzie tłumy tępaków coś wygadywały.
- Jednak w końcu to ja doprowadziłem nas do Borrowa…
- Beze mnie nic byś nie zrobił.
- Ty byś nawet tyłka nie ruszył.
- Chcesz się bić? Pokazać ci, kto jest lepszy i ma rację?
Nie było odpowiedzi tylko szybki cios w nos i tak dwójka łobuzów zaczęła się bić, a po krótkim czasie oboje wyglądali jak siedem nieszczęść. Podbite oczy, połamane ręce i nogi, porwane ubranie i wybite zęby… To był ten moment.
Alfred znów ujawnił się oprychom. Morgan rzucił się na mnicha, ale w tym czasie Maciej upadł na kolana przez, co jego kolega potknął się o niego i wywrócił się tak nieszczęśliwie, że głową walnął w kamień.
- Macieju dlaczego bijesz kolegę?
- O duchu! Nie biję! Sam zaczął!
- Twoja mamusia powiedziała, żebyś się odwrócił… Zaraz tu przyjdzie i spuści ci lanie!
Smutny Maciej odwrócił się i po chwili dostał tak mocno w głowę, że teraz leżał obok nieprzytomnego Morgana.
- Jeszcze tego brakowało, żeby z takimi idiotami walczyć- oburzył się mnich i zaczął szukać nowych przeciwników, którzy w większości omijali go, bo woleli trudniejsze wyzwania…
Mnich nie rozumiał ich, bo w końcu lepiej było ocalić życie i paść nieprzytomny na ziemię niż zostać np. spalony lub rozpuszczony jakimś czarem zwariowanego maga.
No cóż może to po prostu kwestia gustu…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Gdyby to jednak była tylko kwestia gustu. Nie! To musiała być głupota przeciwników, bo niby czego można się spodziewać po bandzie łobuzów rabujących, mordujących, gwałcących i zabawiających się kosztem innych? Z głębszego punktu widzenia Vlad po prostu był widoczny, więc łatwiej było go atakować niż mnicha, który był w habicie zlewającym się z leśnym otoczeniem. Może była to też kwestia bojaźni przed zemstą Bogini? Z jednej strony może coś w tym być chociażby z tego względu, że braciszek od lat nie słyszał o rabowaniu klasztorów. Na pewno była to zasługa w odremontowaniu starych murów, ćwiczeniu mnichów w walce, rekrutowaniu strażników, których zadaniem była ochrona duchownych. Oczywiście na wszystkie trzy formy podwyższenia obrony mogły liczyć tylko najbogatsze klasztory, a reszta musiała inaczej sobie radzić. Na przykład dopłacając od czasu do czasu kilkaset złotych monet strażnikom miejskim. Jednak tutaj nie było ani klasztoru ani strażników, więc dlaczego nikt nie chciał walczyć z Alfredem? W końcu odpowiedź nasunęła się szybko, gdy Alfred po raz kolejny powrócił do wozu. Może oni uznają go za ducha? Tylko to by znaczyło, że są jakimiś zabobonnymi durniami. Dwójka poobijanych łotrów wciąż leżała na ziemi. W sumie kim były te ofiary losu? Maciej i Morgan. Jeden głupszy od drugiego, a zarazem tacy waleczni, że jedna mała słowna sprzeczka spowodowało bójkę, która zakończyła się dla nich nie zbyt optymistycznie. Zapewne gdy obudzą się, to drużyna będzie już daleko, a tutaj pozostanie stos trupów i oni…
- No naprawdę zarobienie pieniędzy w taki sposób rzeczywiście nie jest trudne. Przyszedłem, dostałem w głowę, skłóciłem dwóch oprychów, a teraz jeszcze rozmyślam nad ich losem, a w koło toczy się bójka- analizował sytuację aż poczuł dziwny odór- cholera co tak cuchnie?
- Ja ty łajdaku!- krzyknął jakiś mężczyzna i popchnął mnicha prosto na nieprzytomnych oprychów- Przez takich jak ty ludzie przestali nam ufać!
- Że jak? Ty gburze jakim prawem popychasz mnie na ziemię?- odparł oburzony mnich i chciał powstać, ale w tym momencie został kopnięty w brzuch
- A gdzie to wstajesz? Czy wyraziłem zgodę?
- Ostrzegam! Grabisz sobie, a Heelunehe nie lubi, gdy ktoś poniewiera jej sługi.
- Ha! Twoja bogini nie istnieje śmieciu!- zaśmiał się i dopiero teraz mnich zauważył, że to jakiś tłusty, śmierdzący, głupi chłop, który nie dość, że na pewno nie miał gustu, to jego ubranie składało się tylko z podziurawionych spodni.
- A co to? Matka nie nauczyła cię jak się należy zachowywać?- Alfred zadał pytanie protekcjonalnym głosem, choć sytuacja nie była zbyt wesoła na takie zabawy, ale bandyta najwyraźniej lekceważył mnicha i chciał trochę podokuczać słabszemu w jego mniemaniu… Gdyby ten chłop był mądrzejszy może zabiłby już przeciwnika, ale jak to zwykle źli lubią przeciągać chwile sukcesu, które powodują ich klęskę. Przypomnijmy sobie ile razy w bajkach źli ludzie łapią swoich śmiertelnych wrogów i godzinami tryumfują zanim odbiorą życie swojej zdobyczy. Oczywiście zanim to nastąpi ich wróg uwalnia się i ucieka albo zabija tego złego.
- Nie mieszaj w to mojej rodziny!- odparł bandzior, a duchowny zauważył, że ten jegomość jako broń używa siekiery…
- Jesteś drwalem?- wymsknęło się mnichowi
- Tak! Skąd wiedziałeś!?
- Heelunehe mi to powiedziała- skłamał
- Nie wierzę ci. Po prostu zobaczyłeś Matyldę.
- Kogo?
- Mój topór nazywa się Matylda.
- Zaraz, zaraz od kiedy siekiera jest toporem, a po drugie nawet gdybyś miał topór, to jak mogłeś mu dać żeńskie imię?
- Ślepy jesteś czy co?- tłusty łobuz wyjął zza pleców dwuręczny topór- i co nadal twierdzisz, że nie mam toporu?
- No tak… Bardzo ładna broń, a ta siekierka ma imię?- zadał szybkie pytanie i powoli odsuwał się od przeciwnika. Teraz poczuł pewne obawy, że ta groźna broń w rękach tego jegomościa może zrobić mu krzywdę.
- Wiesz, a jak masz na imię?
-Alfred…
- To jak już rozpłatam cię na pół Matyldą, to siekierkę nazwę Alfredem.
- To głupie… Siekierkę chcesz nazywać Alfredem, a topór Matyldą…
- Zaczyna nudzić mnie ta rozmowa, bo robi się coraz bardziej skomplikowana.
- Spokojnie wielkoludzie! Możemy pogadać o czymś innym tylko jeszcze mnie nie zabijaj!
- Jasne. W końcu leżysz trochę dalej od swoich kumpli, a do tego ja mam Matyldę, która w każdej chwili może odrąbać ci głowę.
- No widzisz, więc jak masz na imię?- mnich zastanawiał się, czy rzut piachem w oczy da mu przewagę, a jeśli ten zacznie wymachiwać toporem?
- Nazywam się William Sheep.
- Bardzo ładne imię, a powiedz mi… masz dziewczynę?
- A co nazwisko już nie ładne?
- Czepiasz się szczegółów! Co mam ci wszystko wychwalać?
- Nie no, ale mógłbyś być szczerym, więc gadaj prawdę, bo cię zabiję!- rozkazał chłop
- No cóż popchnąłeś mnie od tyłu na ziemię, więc jesteś niehonorowym tchórzem. Potem obraziłeś mnie i Heelunehe, więc jesteś bluźniercą. Następnie przedstawiłeś się jakimś wiejskim nazwiskiem i liczysz na pochwały? Lepiej od razu mnie zabij, bo twój zapach zrobi to przed tobą…
- Ty mały szczurze!- Wiliam zamachnął się toporem, a Alfred kopnął go w brzuch.
Wszystko działo się szybko- przeciwnik stracił równowagę i wraz z toporem poleciał do tyłu, a w tym czasie Sługa Boży powstał, złapał siekierkę i wyrzucił ją przed siebie.
Bandzior wciąż leżał zaskoczony, a mnich usiadł na jego brzuchu.
- Ty mały szczurze!- powtórzył teraz rozwścieczony wieśniak, a mnich złapał garść piachu i sypnął nim prosto w oczy śmierdzącego przeciwnika
- Moje oczy! Zabiję cię za to!- złapał za topór i próbował wyciągnąć go z ziemi, ale z powodu leżącej pozycji było to mało prawdopodobne, dlatego zaczął szukać swojej siekierki, lecz tej też nie było- coś ty zrobił z moją bronią!?
- Wyrzuciłem ją…a poza tym mogłeś zrobić sobie krzywdę.
- Krzywdę? Ja drwal krzywdę własną siekierką?! Zabiję cię!
- Oczywiście… -Alfred zszedł z przeciwnika i troszkę oddalił się od niego, a w tym samym czasie grubasek zdążył już podnieść się z ziemi i wyciągnąć topór jednak w oczach wciąż miał piasek przez co nie wyraźnie widział
- Nic nie widzę przez ciebie!- krzyczał i wymachiwał toporem na wszystkie strony aż przybliżył się do leżącej dwójki drani i przewrócił się o nich waląc głową o ten sam kamień, co wcześniejszy oprych i oczywiście tracąc przytomność.
Alfred złapał za ciężki topór i zaczął go przenosić w głąb lasu, ale był strasznie ciężki, gdy jednak oddalił oręż na bezpieczną odległość powrócił na miejsce małej potyczki i postanowił zaczekać na kolejną zabłąkaną owcę jednak trzeba jedno przyznać- mnich jeszcze nikogo nie zabił, a wszyscy jego przeciwnicy sami sobie przygotowali klęskę… no może za wyjątkiem Macieja
- I niech ktoś jeszcze śmie stwierdzić, że Heelunehe nie jest wielka…- skwitował całą sytuację mnich i otarł czoło z potu.

[ No dobra jutro z samego rana wyjeżdżam, więc wrócę gdzieś za 9 dni, a że nikogo na gg nie widzę ostatnio, to informuję MG o tym tutaj ;) Miłych wakacji i do zobaczenia ;>]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Krew, więcej krwi i krzyki rannych. A w środku tego wszystkiego Alfred niosący topór między drzewa. Kain widząc to sam już nie wiedział czy ma się śmiać czy załamać… Wiedział że mnisi są dziwni i, że zbiry których właśnie atakowali nie grzeszą inteligencją ale to…To już było za wiele…Mnich wyłonił się z między drzew mamrocząc pod nosem.
- I niech ktoś jeszcze śmie stwierdzić, że Heelunehe nie jest wielka…
- Nie bardzo skoro jej wyznawca nie potrafi nawet zakończyć walki…
- O czym ty… - dopiero wtedy Alfred zobaczył zakrwawiony sztylet w ręku maga, i powiększającą się kałużę krwi za nim. – Czy oni…?
- Tak. Są martwi. – oczy arystokraty były zimne, niczym stal.
- Dlaczego? Przecież i tak byli nieprzytomni, nie stanowili zagrożenia, oni…
- Bo ten świat nie jest taki piękny jak ci się wydaje, bo moje życie jest mi drogie i nie chcę zostawiać wrogów za plecami, bo ty byłeś zbyt słaby żeby to zrobić…
- Każdy człowiek ma prawo żyć…
Mag zaśmiał się.
- Tak? Rozejrzyj się. – Kain ręką zatoczył lekki łuk – Tu nie ma miejsca na litość. Zabij albo ciebie zabiją. Jak nie teraz to później, ale zrobią to możesz być pewny.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- I niech ktoś jeszcze śmie stwierdzić, że Heelunehe nie jest wielka…
- Nie bardzo skoro jej wyznawca nie potrafi nawet zakończyć walki…- powiedział Kain
- O czym ty… - dopiero wtedy Alfred zobaczył zakrwawiony sztylet w ręku maga, i powiększającą się kałużę krwi za nim. – Czy oni…?
- Tak. Są martwi. – oczy arystokraty były zimne, niczym stal.
- Dlaczego? Przecież i tak byli nieprzytomni, nie stanowili zagrożenia, oni…-
- Bo ten świat nie jest taki piękny jak ci się wydaje, bo moje życie jest mi drogie i nie chcę zostawiać wrogów za plecami, bo ty byłeś zbyt słaby żeby to zrobić…
- Każdy człowiek ma prawo żyć…
Mag zaśmiał się.
- Tak? Rozejrzyj się. – Kain ręką zatoczył lekki łuk – Tu nie ma miejsca na litość. Zabij albo ciebie zabiją. Jak nie teraz to później, ale zrobią to możesz być pewny.
- To nieludzkie zabijać kogoś kto nie stanowi zagrożenia. To nie ludzkie zabijać kogoś kto leży na ziemi. Tak postępują barbarzyńcy, a arystokraci wyśmialiby Cię i nie tylko oni. Sztuką jest walczyć, żeby pokonać wroga i pozwolić mu żyć. Poza tym nie zabijaj więcej moich przeciwników, których pokonałem i są nieprzytomni, bo jeśli uznam za stosowne, to sam zabiję tych, których uznam za zagrożenie, a ci zagubieni ludzie akurat nie byli…- odpowiedział mnich, ukląkł i pomodlił się nad ciałami nieuczciwie zamordowanych zbirów.
Kain powinien uważać, bo kiedyś może natrafić na przeciwnika, który mu nie będzie chciał okazać litości. Błogosławieni miłosierni albowiem oni będą obdarzeni łaską Heelunehe- pomyślał Alfred i oddalił się od maga.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Nieludzkie? Arystokraci wyśmiali by mnie? Oj Alfredzie, ty nic o nas nie wiesz. Oni zamiast mnie zabijać osobiście albo wynajęli by zabójców albo dosypali mi trucizny do wina albo strawy. Tak właśnie postępuje arystokracja, a ci którzy myśleli inaczej już od dawną gryzą ziemię…Ale masz racje, wyśmiali by mnie. Wyśmiali by to że pobrudziłem sobie ręce a nie wynająłem kogoś.
Braciszek pogrążony w modlitwie nie zareagował na słowa maga, a ten nie miał zamiaru dłużej przebywać w jego towarzystwie. Zwłaszcza że diabelstwo potrzebowało pomocy, choć o tym nie wiedziało.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wyczerpanie dawało się już we znaki, Boogitus tylko obserwował swego kompana dobijającego delikwentów leżących bez ruchu na ziemi. Niedługo po tym usłyszał awanturującego się mnicha.
- Dlaczego? Przecież i tak byli nieprzytomni, nie stanowili zagrożenia, oni…-
- Bo ten świat nie jest taki piękny jak ci się wydaje, bo moje życie jest mi drogie i nie chcę zostawiać wrogów za plecami, bo ty byłeś zbyt słaby żeby to zrobić…
- Każdy człowiek ma prawo żyć…
Sylar roześmiał się głośno, nie mógł uwierzyć w naiwność klechy:
- Chyba żarty sobie stroisz chodzący modlitewniku! Gdy zdecydujesz się walczyć solo, możesz sobie odpuścić zabijanie, ale jeśli walczymy tutaj wszyscy, to nie można sobie pozwolić na branie jeńców! Związałeś ich chociaż? Tylko czekać aż któryś z nich by się ocknął i wpakował żelastwo w bebechy któregoś z nas! Zamiast nawijać bez wytchnienia do swojego bożka pomyślałbyś trochę czasami!- pół elf nie wypowiedział te słowa bez tchu, nie pozwalając mnichowi choć pisnąć
Łotrzyk mocno kulał, jego słabiutki pancerz był cały osmolony, miał tez kilka dziur. Nie miał tez odpowiedniej broni do walki bezpośredniej, raptem kilka sztylecików do ciskania i dwa krótkie ostrza zabrane jednemu z oponentów, w końcu nie były juz nikomu potrzebne. Pozostało więc lawirować pomiędzy zgliszczami, które kiedyś można było nazwać obozem poszukując niczego niespodziewającej się ofiary. Boogitus zdawał sobie sprawę, że jeśli zostanie zauważony, to zbliży się bardzo szybko do kresu swego życia.
- Cholera potrzebujemy planu! Gdzie się podział ten zmiennokształtny dziwak! W końcu chciał przewodzić, ma teraz ku temu okazję. Nie będziemy przecież siedzieć tutaj wiecznie!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[boogie85 yy od kiedy ty ja mam rogi na głowie, co? dobijałem ich, ja mag człowiek, a nie Krondar, nasze diabelstwo :P ]

[ups poprawiono :P co najlepsze nie wiem jak to zrobiłem, bo przed dodaniem posta postanowiłem to sprawdzić, chyba pijany byłem xD -b85]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować