Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

-Nawet nie waż sie go tknąć...
-Zwisa mi trepie ile "pożyje"... już nie raz mieli mnie do księgi wpisać... - złodziej spojrzał wściekle na strażnika - "Własnej grupy"? Te, a cóż to za "grupa"? Taki pyskaty krwawnik jesteś? Siedzisz na rzyci i obczajasz sobie spokojnie jak ten skurl wrzuca swoje smuty, a teraz robisz za jego cień? - mężczyzna wyszczerzył zęby - Razem z nim za pługiem stałeś, tia? Czy w tej samej rasistowskiej bojówce byłeś? "Nie pozwole Ci zabić tego człowieka" - złodziej sparodiował Mediva - A bo pytał Cię będę czy mogę skurla do księgi wpisać? Pfff, Wszechpolacy chędożeni...
Kłótnię przerwał kapłan.
- Mam już was naprawdę po dziurki u uszu. Możecie choć przez chwilę się nie kłócić?! Po pierwsze nie ma to sensu i tak będziemy wszyscy sądzeni. Bez względu na to, czy ktoś jest człowiekiem, czy ktoś jest elfem. Jeśli wybierzemy w ogóle tę opcję, to musimy teraz ustalić wszystkie możliwe argumenty. Z tego miejsca od razu mogę powiedzieć, że ułatwiony start ma z argumentacją dziewczyna. Ze względu na swoje rany, miejsce w jakim została znaleziona, oraz płeć. Drugą osobą z naszego szacownego grona jest...ekhem...em ja. Przyjęło się na kontynencie uważać, że kapłan nie kłamie. A to jest dużym dla nas bonusem. Jeśli oczywiście wybierzemy tę drogę załatwienia sprawy. - Spojrzał po wszystkich niewidzącym spojrzeniem - Niestety nie wiem, czy coś takiego w ogóle ma sens. Widzieliście strażników. Byli rządni krwi. Widzieliście karczmarza. Nie miał nic przeciwko, by jacyś ludzie cierpieli. Tutejsza społeczność chce igrzysk. A władze najwyraźniej znalazły rozwiązanie w tej sprawie... Z drugiej strony nie wiemy nawet jakie zarzuty nam postawiono. Może być tak, że zwyczajnie szybko się wykpimy, ale może być też tak, że nie ważne, co robiliśmy i tak zostaniemy skazani. Mam nadzieję, że rozumiecie, iż nie możemy tracić teraz czasu na żadne kłótnie? - Liren jakby stracił wszystkie siły. Wypowiadał to tak cicho, że ledwo go drużyna słyszała.
- Albo decydujemy, że staniemy przed sądem i w takim wypadku WSZYSCY będziemy się kryli, albo staramy się uciec. Jak najszybciej. W obu przypadkach powinniśmy zacząć się przygotowywać...
Elkantar trochę uspokoił się. Szanował Lirena, tak za jego poglądy jak i zachowanie i nie zamierzał wdawać się z nim w dyskusje. Po ostatniej argumentacji, wolał jednak poczekać na propozycje ''towarzyszy''.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Zwisa mi trepie ile "pożyje"... już nie raz mieli mnie do księgi wpisać... - złodziej spojrzał wściekle na strażnika - "Własnej grupy"? Te, a cóż to za "grupa"? Taki pyskaty krwawnik jesteś? Siedzisz na rzyci i obczajasz sobie spokojnie jak ten skurl wrzuca swoje smuty, a teraz robisz za jego cień? - mężczyzna wyszczerzył zęby - Razem z nim za pługiem stałeś, tia? Czy w tej samej rasistowskiej bojówce byłeś? "Nie pozwole Ci zabić tego człowieka" - złodziej sparodiował Mediva - A bo pytał Cię będę czy mogę skurla do księgi wpisać? Pfff, Wszechpolacy chędożeni...
-Nawet nie wiesz z jakim siłami igrasz...To,że żyjesz i tak już urąga ziemi na której jesteśmy. Jesteś przeszłością, tak jak wszyscy inni odmieńcy. A jeśli dalej będziesz się tak rzucał, poślę Cię do twojego ojca wiele szybciej niż on się Ciebie tam spodziwał. Ani Tobie ani nikomu innemu nie jest dane mierzyć się z człowiekiem. Tak więc przestań wygrażać i ponauj się. Możesz stracić głowę i to zaraz...ale raczej przyda sie ona na procesie. Po za tym Kapłan. Tylko on stoi między mną w wami odmieńcy...
Kłótnię przerwał kapłan.
- Mam już was naprawdę po dziurki u uszu. Możecie choć przez chwilę się nie kłócić?! Po pierwsze nie ma to sensu i tak będziemy wszyscy sądzeni. Bez względu na to, czy ktoś jest człowiekiem, czy ktoś jest elfem. Jeśli wybierzemy w ogóle tę opcję, to musimy teraz ustalić wszystkie możliwe argumenty. Z tego miejsca od razu mogę powiedzieć, że ułatwiony start ma z argumentacją dziewczyna. Ze względu na swoje rany, miejsce w jakim została znaleziona, oraz płeć. Drugą osobą z naszego szacownego grona jest...ekhem...em ja. Przyjęło się na kontynencie uważać, że kapłan nie kłamie. A to jest dużym dla nas bonusem. Jeśli oczywiście wybierzemy tę drogę załatwienia sprawy. - Spojrzał po wszystkich niewidzącym spojrzeniem - Niestety nie wiem, czy coś takiego w ogóle ma sens. Widzieliście strażników. Byli rządni krwi. Widzieliście karczmarza. Nie miał nic przeciwko, by jacyś ludzie cierpieli. Tutejsza społeczność chce igrzysk. A władze najwyraźniej znalazły rozwiązanie w tej sprawie... Z drugiej strony nie wiemy nawet jakie zarzuty nam postawiono. Może być tak, że zwyczajnie szybko się wykpimy, ale może być też tak, że nie ważne, co robiliśmy i tak zostaniemy skazani. Mam nadzieję, że rozumiecie, iż nie możemy tracić teraz czasu na żadne kłótnie? - Liren jakby stracił wszystkie siły. Wypowiadał to tak cicho, że ledwo go drużyna słyszała.
- Albo decydujemy, że staniemy przed sądem i w takim wypadku WSZYSCY będziemy się kryli, albo staramy się uciec. Jak najszybciej. W obu przypadkach powinniśmy zacząć się przygotowywać...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Po dosyć krótkiej, ale burzliwej rozmowie między Elkantarem, a Medivem przemówił kapłan, który nieco spróbował uspokoić atmosferę… Diablę trochę przycichło, ale Dalfred właściwie nie miał zamiaru uciszyć się…
- Lirenie właściwie prawie mówiłem to samo, co ty z tym wyjątkiem, że ja nie pohamowałem emocji i w mojej wypowiedzi nie wystąpiło słowo WSZYSCY. Powiedzmy, że zgodziłbym się na ten plugawy proceder, który jest jeszcze bardziej plugawy, gdyż ratujemy w ten sposób tyłek Zmiennemu, ale skoro mamy uratować przy okazji własne tyłki, to mogę się z tobą zgodzić.
Potem zwrócił się w stronę Elkantara.
- Widzisz diabelstwo tak się Ciebie boję jak robaka na ziemi- akurat na podłodze chodził jakiś robal, wiec wojownik teatralnie zgniótł go nogą i uśmiechnął się- nie radzę Ci zaczynać ze mną, bo o ile człowiek mnie zabije, to mniejsza zbrodnia, ale gdy inna rasa podniesie rękę na człowieka, to ma przechlapane . Do tego posłuchaj dobrych i troskliwych rad Mediva, bo w końcu chodzi tu między innymi o twoje „dobro”. To tak z woli przypomnienia. Poza tym umiem się bronić i jestem spostrzegawczy… Myślisz, że nie widzę tego noża, który tak sprytnie schowałeś… Zostałem wyćwiczony w walce, a sporo czasu spędziłem u mnichów, więc rady, które dałem jak zachowywać się przy sądzie były z czystego serca i nie miały Cię w jakiś sposób obrazić… Bynajmniej miały Ci nakreślić realia, że w tym świecie wyjątki nie są najmilej widziane, ale wy jeszcze tutaj możecie se pożyć… Gorzej i tak ze Zmiennymi i rozumiem, że czasem używają tej swojej mocy, ale w tej karczmie mieliśmy przykład do czego prowadzą owe moce i myślę, że Prospero rozumie ten problem nawet jeśli ma amnestię i przypadkiem za kilka dni zapomni o rozmowie by skopiować kolejne ciało niewinnej istoty…
Tym razem wojownik usiadł na swoim miejscu i miał nadzieję, że rozpoczną dyskusję na temat spójnych zeznań przed sądem…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ariel nawet nie miała siły już słuchać kłótni. Czuła, że jest wręcz traktowana na równi z "odmieńcami". W końcu jestem jedyną kobietą, prawda? Sama już nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Teraz naprawdę wyglądają jak banda rozbójników. Dziwne, że dość szanują tego kapłana. Pewnie uratował im życie, albo coś. Ariel cały czas rozmasowywała nogę. Starała się nie dać poznać po sobie strachu, czy choćby odrobiny smutku, który siedział w niej i teraz wyciskał z niej ostatnią energię. Krzykom i kłótniom przysłuchiwała się bez słowa starając się ułożyć w głowie jakiś obraz zdarzeń, które miały miejsce. Przecież skoro nawet oni ulitowali się nade mną, to czemu sędzia miałby się nie ulitować? Przecież mogę podczas procesu powiedzieć jak było - uratowali mnie, zanieśli do karczmy, poszli się posilić i nie wiadomo kto zaczął bijatykę. Przecież mogę się zalać łzami i pójść na litość sędziego opowiadając jak mi pomogli i się mną zajęli. Mogę po prostu powiedzieć, że oni nie mieli powodu rozpoczynać burdy. Mogę spróbować zagrać najprostszą z ról przeznaczonych dla mnie - zagrać ofiarę losu, bo w końcu tak naprawdę jestem nią. Poza tym przecież z tego co mówili to ów "zmiennokształtny" pod postacią jakiegoś kupca rozpoczął wszystko. Teraz kiedy wygląda zupełnie inaczej nie jest winowajcą. Wystarczy powiedzieć, że się bronili, poprosić o litość, zabawić się w teatr i to może się udać. Z jednym ów "drwal" miał rację. Przecież elf i diabelstwo mogą zrobić miny "niewiniątka" i stanąć przed "majestatem prawa". Z resztą - wszyscy mogą to zrobić i wcale nie wykluczone, że cały plan by wypalił. Jakbym tylko wiedziała coś o nich więcej to spokojnie mogłabym spróbować. Wystarczy też, że każdy z nich doda swoje 2 grosze, które go usprawiedliwią i będzie dobrze. Mogłabym też im powiedzieć o tym planie, ale przecież mnie wyśmieją, a do tego niewiele potrzeba. Lepiej chyba założyć uszy po sobie, słuchać i myśleć - przynajmniej moich myśli nikt mi nie skrytykuje i jeśli ich plan się nie powiedzie to będę próbować według swojego, wyjdę na środek i będę kombinować. No, chyba, że zechcą uciekać, ale to im się raczej nie uda, a jeśli się uda to chyba mnie zostawią. Za nimi ruszy pogoń i chyba nie umkną. Nie na pieszo. Spojrzała na kapłana, po którego słowach zapadła martwa cisza. "...w takim wypadku WSZYSCY będziemy się kryli" huczało jej w głowie. Czyli jednak ktoś podejmuje mój plan, chociaż po części. Ale, ale lepiej się nie odzywać. Już raz doprowadziłaś do kłótni Ariel, tyle wystarczy. Dobrze przynajmniej, że moje myśli nie mogą temu zaszkodzić...
Dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała po rozrzuconej po celi drużynie. Siedziała w celi pośród zupełnie obcych ludzi. Czyli tak naprawdę była sama.

- Lirenie...
Ach, więc ten kapłan nazywa się Liren...
...właściwie prawie mówiłem to samo, co ty z tym wyjątkiem, że ja nie pohamowałem emocji i w mojej wypowiedzi nie wystąpiło słowo WSZYSCY. Powiedzmy, że zgodziłbym się na ten plugawy proceder, który jest jeszcze bardziej plugawy, gdyż ratujemy w ten sposób tyłek Zmiennemu, ale skoro mamy uratować przy okazji własne tyłki, to mogę się z tobą zgodzić. - mówił ów "drwal" który w oczach Ariel przypominał bardziej jakiegoś inkwizytora z pewnej zasłyszanej opowieści. Ten odwrócił się w stronę diablęcia. - Widzisz diabelstwo tak się Ciebie boję jak robaka na ziemi- akurat na podłodze chodził jakiś robal, wiec wojownik teatralnie zgniótł go nogą i uśmiechnął się- nie radzę Ci zaczynać ze mną, bo o ile człowiek mnie zabije, to mniejsza zbrodnia, ale gdy inna rasa podniesie rękę na człowieka, to ma przechlapane . Do tego posłuchaj dobrych i troskliwych rad Mediva, bo w końcu chodzi tu między innymi o twoje „dobro”. To tak z woli przypomnienia. Poza tym umiem się bronić i jestem spostrzegawczy… Myślisz, że nie widzę tego noża, który tak sprytnie schowałeś… Zostałem wyćwiczony w walce, a sporo czasu spędziłem u mnichów, więc rady, które dałem jak zachowywać się przy sądzie były z czystego serca i nie miały Cię w jakiś sposób obrazić… Bynajmniej miały Ci nakreślić realia, że w tym świecie wyjątki nie są najmilej widziane, ale wy jeszcze tutaj możecie se pożyć… Gorzej i tak ze Zmiennymi i rozumiem, że czasem używają tej swojej mocy, ale w tej karczmie mieliśmy przykład do czego prowadzą owe moce i myślę, że Prospero rozumie ten problem nawet jeśli ma amnestię i przypadkiem za kilka dni zapomni o rozmowie by skopiować kolejne ciało niewinnej istoty…

Jak w takim człowieku może być tyle złości i samolubności? Przecież przez to on sprowadza się do poziomu z jakiego właśnie szydzi. pomyślała. Może się odezwać? Właściwie nie mam nic do stracenia prócz tego, że mnie zostawią, czy po prostu zrównają z błotem słowami. Bo to potrafią aż za dobrze. - zadrżała spoglądając ponownie na zgromadzonych. Każdy z nich był inny i żaden nie wydawał się być jej choć trochę bliski. Lepiej się chyba nie odzywać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Elf siedział oparty plecami o ścianę. Ramiona wspierał na zgiętych w kolanach nogach. Patrzył w dal, z głową skierowaną w podłogę. Doskonale wiedział jaka jest jego sytuacja...
"Jestem elfem... i po raz pierwszy nie jestem z tego zadowolony. Ludzie nie lubią elfów. Bardzo. W dodatku nie mam łuku ani strzał..." elf pomacał but w miejscu gdzie zazwyczaj ukryty był sztylet. Na szczęście ostrze było na swoim miejscu. Elf uznał, że nie ma się czym chwalić, ani tym bardziej używać narzędzia. Postanowił na razie to przemilczeć. "No pięknie... stanę przed tym całym sądem i co? Zobaczą moje uszy i to im wystarczy. Nawet jeśli uznają, że pozostali są niewinni to mnie zatrzymają pod jakimś innym pretekstem... i pewnie to samo czeka Elkantara i Prospera... choć ten drugi zawsze może zamienić się w szczura i dać w długą...". Łowca spojrzał niemrawo na diablę, które dyskutowało ze złotowłosą kobietą, kulącą się w kącie. "Szkoda mi Ciebie złodziejaszku... chyba, że naprawdę uda nam się jakoś z tego wykaraskać..." Phil wstał powoli i podszedł do krat. Po drodze usłyszał strzępy rozmowy...
- A jak mi nie wierzysz to proszę - ratuj się sam... - ten głos był dziwnie inny niż większość głosów słyszanych przez elfa dotychczas. "No tak... kobiecy. Ona dobrze wie, że sam nikt sobie nie poradzi. No może poza nią samą. A zwłaszcza Elkantar sobie nie poradzi. Lub ja. Lub Prospero. Odmieńcy..." Przełożył ręce przez kraty i wsadził twarz między nie. Chwilę trwał w bezruchu i totalnej bezmyślności. Patrzył w pusty korytarz. Z oddali dochodziły ciche pojękiwania więzionych. Z jeszcze większej oddali krzyki torturowanych. "Ja przynajmniej umrę od razu... niezłe pocieszenie, nie ma co. I nie dam się powiesić. Jeżeli dostanę się pod szubienicę, zrobię tak jak zrobiłby każdy prawdziwy elf łowca na moim miejscu. Będę próbował uciec. W najbardziej brawurowy z możliwych sposobów. I najbardziej niespodziewany i najbardziej niebezpieczny. Choćby nie miało się to udać. Jednak wolę zostać przebity mieczem lub włócznią, albo oberwać bełtem z kuszy w plecy niż zawisnąć..." W tym momencie Phil usłyszał dalsze fragmenty rozmowy
- Zwisa mi trepie ile "pożyje"... już nie raz mieli mnie do księgi wpisać... - złodziej spojrzał wściekle na strażnika - "Własnej grupy"? Te, a cóż to za "grupa"? Taki pyskaty krwawnik jesteś? Siedzisz na rzyci i obczajasz sobie spokojnie jak ten skurl wrzuca swoje smuty, a teraz robisz za jego cień? - mężczyzna wyszczerzył zęby - Razem z nim za pługiem stałeś, tia? Czy w tej samej rasistowskiej bojówce byłeś? "Nie pozwole Ci zabić tego człowieka" - złodziej sparodiował Mediva - A bo pytał Cię będę czy mogę skurla do księgi wpisać? Pfff, Wszechpolacy chędożeni...
- Nawet nie wiesz z jakim siłami igrasz...To,że żyjesz i tak już urąga ziemi na której jesteśmy. Jesteś przeszłością, tak jak wszyscy inni odmieńcy. A jeśli dalej będziesz się tak rzucał, poślę Cię do twojego ojca wiele szybciej niż on się Ciebie tam spodziwał. Ani Tobie ani nikomu innemu nie jest dane mierzyć się z człowiekiem. Tak więc przestań wygrażać i ponauj się. Możesz stracić głowę i to zaraz...ale raczej przyda sie ona na procesie. Po za tym Kapłan. Tylko on stoi między mną w wami odmieńcy...
"Odmieńcy... Prospero, Elkantar i ja." Koniec końców Phil był zadowolony, że jest odmieńcem. Mimo tego, że kilkaset lat temu nie byłby. "Wolę być odmieńcem niż, napuszonym, posiadającym conajmniej czterokrotnie przerośnięte mniemanie o sobie samym. Jednak nie odezwę się. Milczenie to najlepszy sposób na spokojne życie. I będę się tego trzymał w maksymalnym stopniu. " Elf odwrócił się i oparł plecami o stalowe pręty. Spojrzał w okno, przez które do celi wpadało nikłe światło księżycowej łuny. Rozejrzał się po celi. Liren, Dalfred i kilku innych stało. Ktoś się przechadzał. Kain nadal klęczał nad drewnianym wiadrem. Ariel, jak usłyszał kilka chwil temu elf, siedziała skulona w kącie i masowała poranioną nogę. Elf na kilka sekund uchwycił jej spojrzenie. Starał się aby jego wzrok był ciepły. Nie wiedział, czy mu się udało. "Zresztą... przecież jest ciemno..." Po chwili odwrócił wzrok i spojrzał znów w okienko, w którym właśnie pojawiał się księżyc...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mag zdecydowanie przesadził z winem. A fakt że jego towarzysze z celi zachowywali się jak banda debili wcale nie pomagał na jego skołataną głowę. Nie ma to jak słuchać rozmowy dwóch rasistów z przedstawicielem innej rasy… Na dodatek Von Dar i Mediv zachowywać się jak niewiadomo kto. Żeby choć z dobrych rodzin pochodzili….
- Czy was do reszty popier******? Dalfred kim ty niby jesteś? A ty Mediv , że jesteś psionikiem to niby co? Myślisz że jesteś niepokonany, że każdego z nas możesz zabić kiedy tylko będziesz chciał?- taa nie ma to jak pokazanie arystokratycznej krwi w elkowętnej przemowie….- Wracając do drwala, chłopcze z prowincji widziałeś ty kiedyś w ogóle sąd? A nawet jeśli czy wiesz jakimi prawami się rządzi? Twoja wiara w „sprawiedliwość” i całą tą reszte tych bzdur doprowadza mnie do śmiechu. Dla nich nie liczy się to czy jesteś winy czy nie, im chodzi tylko o to czy więcej zyskają jak spłoniesz, zawisniesz czy wylądujesz w lochu. Żeby się wykpić trzeba albo mieć spory „cień” albo cos innego do zaoferowania. – tu wymownie się spojrzał na nową towarzyszkę. – Tak, Ariel, nie myśl że sama grą aktorską się wywiniesz, oni będą chcieli czegoś jeszcze. Lirien ma więcej racji niż wam się wydaje. Zresztą nawet karzełek zachowuje się rozsądniej niż wy. Chcecie się wykpić? Potrzebujecie pieniędzy i czegoś więcej. Na przykład nazwiska kogoś kto ma kontakty, kto może zrobić dużo. A przynajmniej żeby oni uwierzyli że macie takie możliwości.
Kain zdecydowanie za dużo się nagadał. Uzmysłowił mu to jego żołądek, który stwierdził że jego zawartość powinna zmienić miejsce położenia.


[na wstepie off topa chciałem przeprosic Wilka że go pisze ale mam nadzieje że mi wybaczy. A przechodząc do rzeczy, macie szczeście że nie jestem w domu i mam ograniczony dostęp do Internetu bo bym się zdecydowanie bardziej rozpisał. Czy wy nie możecie, nie zgrywać takich super-hiper-wypasionych hero ? tyczy się to Sturna i Dara (tak wiem ze nie jestem mg ale czytanie waszych postow zaczyna mnie wkurzac), widzicie wszystko, nie boicie się niczego i jesteście dużo lepsi od reszty. Rozumiem że gracie takie postacie ale czy możecie nie przeginać? Gdyby to był real a nie gra na forum to obaj już dawno zostali byście wpisani do ksiegi umarlych jak to mówi Elkantar. Dar, prowadzisz wojownika to niby jakim cudem widzisz ukryty przez ZŁODZIEJA sztylet? Sturnn jestes psionikiem, masz strasznie trudną postać do prowadzenia z racji sily jaką dysponuje ale nawet ty nie dał byś rady magowi, złodziejowi i jeszcze komus jak by postanowili się ciebie pozbyć. To chyba tyle jeśli chodzi o mnie. Mnie nie ma jeszcze do 17.03 bo jestem w Estoni, więcej do czasu już raczej nie będę pisał więc nie próbujcie mnie łapać na gg do tego czasu bo i tak wam to się nie uda. Ale czytać będę (raz na 2-3 dni może się dorwe do kompa na 10min). Pozdrawiam Kain]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Liren myślał, że po swoich słowach wszyscy przejdą do jakiegoś konsensusu, zacznie się inteligentna dyskusja. Niestety jak zwykle się przeliczył.
- Po waszych ostatnich słowach, dosłownie ociekających miłością do bliźnich, zrozumiałem że nie możemy stanąć przed sądem. Pomijając już nawet niesnaski w naszej własnej grupie, to wystarczy by sędzia był tak samo bardzo tolerancyjny jak wy dwaj, a zbyt dużo osób tu zostawimy. Ryzyko jest nie do przyjęcia. Poza tym nie widzę możliwości współpracy w obecnym towarzystwie... - Liren zrobił szybki krok w stronę Dara, i jeszcze szybciej dotknął jego czoła palcem. Skupił się, skoncentrował na swojej szybkiej modlitwie. Poczuł jak wokół jego ręki formuje się lekka energia, która po chwili przeniknęła "do głowy" wojownika. Ten próbował się bronić, kapłan jak przez mgłę widział jego próby odbicia ręki napastnika. Jednakże Dalfred nie zdążył. Poczuł bardzo silny przymus odpoczynku i nie mogąc się powstrzymać zasnął na stojąco. Liren ledwo zdążył złapać jego upadające ciało i położyć łagodnie na podłodze. Wstał i się wyprostował. Uderzył głową w sufit celi, więc znów się zgarbił i spojrzał w oczy Medivowi.
- Proponuję przejść do dyskusji na temat sposobów ucieczki. Jeśli rozumiesz o co mi chodzi...
Liren lekko odetchnął. Nie usypiał ludzi odkąd był w górach Genehen. Teraz zrozumiał, że potrzebuje dużo treningów, by wrócić do swoich dawnych umiejętności.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Reakcja kapłana całkowicie wybiła złodzieja ze złowieszczych myśli, a nawet sprowokowała do lekkiego śmiechu. Oto wielki wojownik, Dalfred Von Dar został pokonany dotknięciem dłoni. A był wyćwiczony w walce. Ba! Wiele czasu nawet u mnichów spędził! Szkoda tylko że prawdopodobnie w czasie zajęć zbijał bąki, zamiast się uczyć. Elkantar prychnął pod nosem.
-Ręce, które leczą - rzucił ktoś z celi przytłumionym głosem. Brakowało tylko jeszcze elektryzowania wiaderka z wodą, przy którym Kain zwracał ponownie zawartość żołądka.
Elkantar postanowił jako pierwszy przerwać niezręczną ciszę która zapanowała.
-No tia, opcji jest parę tak sobie obczajam - złodziej podrapał się po głowie, po czym wyciągnął ponownie pękatą sakiewkę Lirena - Nie było kiedy oddać, bo te kiepy nas zdybały - Elkantar rzucił sakiewkę kapłanowi - Przycięliśmy z czaromiotaczem tego skórogłowego karczmarza, tak przykumaliśmy że Twoja, tia? Jeszcze kilka błyskotek przycieliśmy... No więc może by trepa jakiegoś albo miedziakami, albo błyskotką do pomocy nakłonić, obznajmić się, obiecać więcej... i albo potem go puścić w ślepaki, albo po łepetynie mu dać, to jak tam kto jazdę chce robić..
Kanciarz zamyślił się.
-Albo jakąś bitkę tu na szybko zmajstrować, jak twardogłowi wpadną zdybać, to im przyśmiać... - Elkantar zamyślił się, po czym podjął - Ale przy błyskotkach nię będziemy mieć smutów na karku, a tak to nam tu zrobią niezła jazdę... Jak myślisz uzdrowiciel?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zmiennokształtny siedział cicho, bo szczerze mówiąc miał już dość tego wszystkiego. Może śmierć nie była takim złym wyjściem? Nie... za dużo było jeszcze do zrobienia, tak przeczuwał. Kopia Ekzuzego wyjątkowo parszywie uśmiechnęła się, gdy zorientowała się, że nadal ma przy sobie paczkę, której przeznaczenia dotąd nie znała. Prospero zaczął rechotać, a kilka osób wyraźnie usłyszało "właśnie sobie coś przypomniałem" i przeszły im ciarki po plecach.
- A jednak seryjny morderca... - stwierdził Dalfred niespokojnie wciskając się w kąt celi.
- Nie, nie... zupełnie. Niezupełnie znaczy się. Ale wiem już co to jest - Prospero rozwinął paczuszkę z pięcioma ładunkami i taką samą ilością ołowianych kulek. "Ekzuzy" po raz kolejny ukazał swoje uzębienie.
- Kulki i papierki z proszkiem?
- W sumie... tak. Tylko nieco inne przeznaczenie. Dokładniej to jest coś od broni znacznie lepszej niż obecne kusze, czy nawet łuki... a może i niektóre czary. Tak, czy inaczej nie wiem jak ta broń wygląda, gdzie jest, skąd o niej wiem, ale wiem jak to działa.
- Fajnie...
- Działa... hmm... też jakoś brzmi znajomo. Nieważne! To może być jedna z naszych możliwych dróg ucieczki, bo jak się wpakuje kulkę w zamek i podsypie tym prochem, a następnie, podpali to...
- Aaaa, zamknij się! Chcesz nas wpakować w kolejne kłopoty - wypalił Dalfred.
- Cios Ekzuzego boli bardzo i chyba nie chcesz tego sprawdzać? - uśmiechnął się Prospero wciąż pod postacią wojownika.
- Chwileczkę... - zaczęła dziewczyna, a Prospero znowu się wzdrygnął - ... czegoś tu nie rozumiem. Wy jesteście bliźniakami? - Ekzuzy zaczął się dusić ze śmiechu.
- Dwójka bliźniaków już nam wystarczy... - wtrącił nie mniej rozbawiony Ramon.
- To jest Prospero, Zmiennokształtny - Liren wskazał na Ekzuzego w płaszczu - i jako Bard na pewno słyszałaś o jego rasie... i nic sobie nie myśl z kombinowaniem, bo na pewno wiesz też co robiono z ich towarzyszami podróży. Wszystkimi. Na wszelki wypadek. W tej chwili przybrał postać Ekzuzego, ale jeszcze wcześniej udawał pewnego kupca, dzięki czemu zapewnił rozróbę w karczmie. Nie zgodzę się jednak, że to w pełni jego wina, bo ma amnezję i nie wiedział jak się przemienić z powrotem. I znalazł się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim towarzystwie i nie mówię tu o Kainie i Elkantarze, tylko o tamtych osiłkach. I to by było na tyle...
- A... aha... - szepnęła Ariel i wróciła do swoich rozmyślań.
- Prospero, wytłumacz mi i Nefowi, o co ci dokładnie chodzi z zawartością tej paczuszki...
- Nie wiem... nie pamiętam - kilka osób wyraźnie się zirytowało.
- Przecież mówiłeś...
- Że wiem jak działa jej zawartość, ale skąd ją mam i o co w tym wszystkim chodzi to jeszcze nie wiem. Znaczy pewnie i wiem, ale... nie pamiętam.
- Nieważne. Powiedz co wiesz...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Fango uciekał przed jakimś chłopem, który po chwili został unieszkodliwiony przez jakąś butelkę. Zaraz potem do karczmy weszli strażnicy. Jeden z nich podszedł do łucznika i… uderzył go w tył głowy.
Fangornas ocknął się, otworzył oczy i jego oczom ukazała się cela, w której była cała drużyna zajęta dyskusją. Chłopak zastanawiał się jak się tu znalazł. Po pewnym czasie zrozumiał ze straże musieli ich tu przywlec. Łucznik przypomniał sobie, co się stało. Najpierw Prospero zamienił się w kupca, potem do karczmy weszło kilku facetów, którzy przyczepili się do Zmiennokształtnego, następnie z powodu jakiejś opinii w karczmie wybuchła walka.
Teraz czekał ich sąd. Fango pamiętał kilka sytuacji, kiedy któryś z wieśniaków miał do czynienia z sądem i zawsze kończyło się tak samo- szubienicą.
-No to się wpakowałeś, poco zadawałeś się z tymi oprychami? Masz 20 lat, a już zawiśniesz. Oni chcą uciec. Takie akcje udawały się tylko BOHATEROM w bajkach, a my bez wątpienia nimi nie jesteśmy bohaterami. Nawet, jeśli uda się uciec to jak odzyskać broń? Potem przez całe życie mamy uciekać przed prawem? Powinniśmy najpierw spróbować przekonać sąd o naszej niewinności tak jak radzi ta dziewczyna. Tak, to przez nią wylądowaliśmy i zostaliśmy w tej przeklętej karczmie, a teraz jesteśmy tu i możemy patrzeć jak budują szubienice, gdybyśmy zanieśli ją do karczmy i zostawili pod opieka karczmarza nic by się nie stało.- Rozmyślał chłopak, próbując pogodzić się z losem.
Po chwili Liren położył śpiącego drwala obok łucznika. Następnie Prospero dokonał odkrycia.
- Nie lepiej poprosić strażnika o nóż i popodrzynać sobie gardła? Było by szybciej, ale ten sposób pakowania się w kłopoty jest ciekawszy tylko, że jak tego spróbujemy to już nawet sądu nie będzie trzeba. Ciekawe czy zabija nas na miejscu czy na szubienicy….a może sami się pozabijamy?- Fangornas krytykował w myślach wszystkich, chciał się odezwać, ale zrozumiał, że jak tylko spróbuje to go uśpią tak jak Alfreda. Rozejrzał się po celi. Większość siedziała i rozmyślała nad czymś, Zmienny szykował swój projekt, a drwal nadal spał. Chłopak wstał podszedł do krat i rozejrzał się po korytarzu. Jeden z strażników właśnie robił obchód.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Prospero dokładnie objaśniał Nefowi i Lirenowi swój plan, a ich oczy robiły się coraz większe z zaskoczenia i niedowierzania. Z naciskiem na niedowierzanie.
- Ale to chyba będzie nieco głośne?
- Nie przerywaj Liren, słuchaj go - skarcił Nef. Zmiennokształtny kontynuował i wciąż przypominały mu się kolejne skrawki, choć wciąż nie wiedział, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. W pewnym momencie ucichł momentalnie i łypnął okiem w stronę dziewczyny, po czym zwrócił się do braci:
- Trzeba mieć na nią oko. Właściwie to Mediv mógłby ją "nieco" wysondować po cichu, mam co do niej pewne przeczucia.
- Co ty pieprzysz Prospero, przecież to zwykła bardka... choć znaleźliśmy ją w dość dziwnych okolicznościach - stwierdził nekromanta.
- Zwróć uwagę na szczegóły. Bardka. Bard. A jak oni się zachowują? Nieważne w jakiej są sytuacji i opresjach nawijają bez przerwy, byle tylko gadać. Opowiadają, podtrzymują na duchu lub... gnębią. Ale nie są cicho...
- Do czego ty pijesz...
- Jest cicho. Jest z niej taki bard jak ze mnie człowiek. Może to jakiś szpieg, a na pewno ktoś kto może ściągac kłopoty równie dobrze jak ja. Mówię wam to i zwróćcie na to uwagę - kontynuował podejrzliwie Zmienny.
- Nie pytaliśmy skąd ty jesteś i kim jesteś. Powiedziałeś, że miałeś amnezję. To samo było z diablęciem i elfem, nie oceniliśmy was... dobra, nie wszyscy ocenili was po wyglądzie i zachowaniu. Ty to właśnie robisz. Nie tylko ona nie powiedziała prawdy. Nie musimy jej znać, póki co jest nam to...
- ...chyba... - dodał kapłan.
- ...niepotrzebne. Wiesz co sobie myślę Prospero?
- Nie? Choć pewnie Mediv tak. O ile nie odizolowałeś w jakiś sposób swojego umysłu, w końcu jesteś magiem.
- Masz albo jakąś manię prześladowczą albo sam byłeś... jesteś szpiegiem. Zwłaszcza biorąc pod uwagę twój tatuaż, który widzieliśmy jak spadłeś z nieba. To wskazuje na coś pokrewnego z agenturą.
- Nie wiem... Może kiedyś się dowiem?
- Może i my też. A teraz nawijaj dalej o zawartości paczuszki.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mężczyzna słuchając kolejnych rozważań Prospero-Ekzuzego miał coraz większy uśmiech na twarzy. To że był złodziejem nie stanowiło dla nikogo niespodzianki, jednak to że interesował się pułapkami i wszystkim co się z tym wiąże mogło już nie być tak oczywiste. Pomimo iż nie wybrał takiej profesji z własnej woli, zawód złodzieja stał się jego stylem życia. Lubiał to. Lubiał lekki dreszczyk emocji gdy omijał kolejne zabezpieczenia, czy też chował się w cieniu przez pół nocy by ukraść jeden mały kluczyk który pozwolił dostać się tam gdzie chciał. Często nie dla pieniędzy, ale samej radości udowodnienia komuś że jest się od niego lepszym i jego ogromne nakłady finansowe przeznaczone na pułapki i strażników, są bezużyteczne. Pułapki zaś określane przez Elkantara mianem "pudełek", stały się jego hobby. Każdą wolną chwilę poświęcał na doskonaleniu ich, opracowywaniu coraz to nowszych ulepszeń, które czyniły je unikalnymi, oraz poszukiwaniu coraz to nowych materiałów. Patrząc na rozwój sytuacji, złodziej zaczynał coraz bardziej obawiać się pomysłów zmiennego.
- Te zmienny, fajno że masz obczajone kulki i proszek, ale Ty ciągle smucisz "Nie wiem" i "Nie pamiętam" - kanciarz wykonał ręką gest w kierunku kraty - Obczaj że tu nie ma gdzie się skitrać, jak ten proszek gruchnie... Ano tia, "nie pamiętasz" z jaką to parą grzmotnie i pewnie nie miałeś jak obcykać czy ta wielka-żelazowa-krata nie będzie tylko po tym grzmocie lekko capić proszkiem, hę? A może twardogłowy nie wysyłał nas w ślepaki i kracisko ma czaro-odporność i inne takie, hę?
Złodziej podszedł do okienka stając koło elfa i spojrzał na placyk.
- Ano i druga opcja, obczaj sobie że jak to gruchnie, to każdy kiep który ma tyle pary w łapie co by żelastwo trzymać, choćby miał bełciora zostawić, to ruszy rzyć zobaczyć co się kroi za jazda że taki grzmoty i dym z klatek idzie... bo jak tej rzyci nie ruszy, to ma obcykane że mu nadrzędnik potem z niej zrobi wiatraka... Ehh...
Elkantar westchnął wyglądając ciągle przez okno.
- Całe żelastwo nam gdzieś zakitrali, mieczyska nikt nie ma... - mężczyzna skinął głową w kierunku placyku - tam twardogłowe skurle... im trza przyśmiać cwano, bo dostaniemy stryczek! - Odwrócił się do Zmiennego spoglądając na niego ostro - Ty bystrzak lepiej inną opcję zmajstruj! Trza ściągnąć ich nadrzędnika jakoś, tak żebyś dotknął skurla... coś obczaić, żeby sam przylazł... I jak trep sobie polezie, to Ty zza kraty wołasz na tego twardogłowego skurla co się obija na leżu, bluzgasz go i nie trza nikogo kupować brzdękiem... proste, tia? A nie się w małej-śmierdzącej-norze bawisz w grzmotomaniaka i tego no... pyromana, czy jak tego skurla zowią...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mag przysłuchiwał się rozmowie towarzyszy. Z niekrytą odrazą spoglądał na Mediva i Dalfreda. W końcu wszystko ma swoje granice. Nawet tolerancja, a tym bardziej jej brak. Jak na razie to wszyscy byli mniej więcej równi. Nikt się nie wybijał od reszty, jeśli chodzi o zdolności. No, może z „drobnymi” wyjątkami. Jednak to zdarzało się wszędzie. Co prawda raczej były małe szanse na to, że jak ktoś okaże się bardziej zaawansowanym od reszty w jakiejś konkretnej dziedzinie, to długo z nimi nie zabawi. Tymczasem jednak coś gadał Prospero. Jak zwykle zresztą.
-… Może to jakiś szpieg, a na pewno ktoś kto może ściągac kłopoty równie dobrze jak ja. Mówię wam to i zwróćcie na to uwagę - kontynuował podejrzliwie Zmienny.
- Nie pytaliśmy skąd ty jesteś i kim jesteś. Powiedziałeś, że miałeś amnezję. To samo było z diablęciem i elfem, nie oceniliśmy was... dobra, nie wszyscy ocenili was po wyglądzie i zachowaniu. Ty to właśnie robisz. Nie tylko ona nie powiedziała prawdy. Nie musimy jej znać, póki co jest nam to...
- ...chyba... - dodał kapłan.
- ...niepotrzebne. Wiesz co sobie myślę Prospero?
- Nie? Choć pewnie Mediv tak. O ile nie odizolowałeś w jakiś sposób swojego umysłu, w końcu jesteś magiem.
- Masz albo jakąś manię prześladowczą albo sam byłeś... jesteś szpiegiem. Zwłaszcza biorąc pod uwagę twój tatuaż, który widzieliśmy jak spadłeś z nieba. To wskazuje na coś pokrewnego z agenturą.
- Nie wiem... Może kiedyś się dowiem?
- Może i my też. A teraz nawijaj dalej o zawartości paczuszki.
Prospero wyglądał, jakby miał zamiar dalej gadać o tym, co miało by się zdarzyć w momencie użycia zawartości. Jednakże wciął się Elkantar.
- Te zmienny, fajno że masz obczajone kulki i proszek, ale Ty ciągle smucisz "Nie wiem" i "Nie pamiętam" - kanciarz wykonał ręką gest w kierunku kraty - Obczaj że tu nie ma gdzie się skitrać, jak ten proszek gruchnie... Ano tia, "nie pamiętasz" z jaką to parą grzmotnie i pewnie nie miałeś jak obcykać czy ta wielka-żelazowa-krata nie będzie tylko po tym grzmocie lekko capić proszkiem, hę? A może twardogłowy nie wysyłał nas w ślepaki i kracisko ma czaro-odporność i inne takie, hę?
Nef przerwał wywód Diabelstwa.
-Co to to nie. Kraty są zwykłe, nie ma w nich ani odrobiny magii. Jeśli o to chodzi, to jestem w stanie to wyczuć. I popieram Cię w pełni. To nie rozsadzi zabezpieczenia, tylko nas nauczy latać do diaska! A jeszcze mi życie miłe…
-Ano i druga opcja, obczaj sobie że jak to gruchnie, to każdy kiep który ma tyle pary w łapie co by żelastwo trzymać, choćby miał bełciora zostawić, to ruszy rzyć zobaczyć co się kroi za jazda że taki grzmoty i dym z klatek idzie... bo jak tej rzyci nie ruszy, to ma obcykane że mu nadrzędnik potem z niej zrobi wiatraka... Ehh...
-Również się zgadzam. Dlatego mówiłem, że ucieczka raczej nie wchodzi w grę. Zabiliby nas szybciej niż byśmy stąd uciekali.
-Całe żelastwo nam gdzieś zakitrali, mieczyska nikt nie ma... - mężczyzna skinął głową w kierunku placyku - tam twardogłowe skurle... im trza przyśmiać cwano, bo dostaniemy stryczek! - Odwrócił się do Zmiennego spoglądając na niego ostro - Ty bystrzak lepiej inną opcję zmajstruj! Trza ściągnąć ich nadrzędnika jakoś, tak żebyś dotknął skurla... coś obczaić, żeby sam przylazł... I jak trep sobie polezie, to Ty zza kraty wołasz na tego twardogłowego skurla co się obija na leżu, bluzgasz go i nie trza nikogo kupować brzdękiem... proste, tia? A nie się w małej-śmierdzącej-norze bawisz w grzmotomaniaka i tego no... pyromana, czy jak tego skurla zowią...
-Ogniomistrza. U nas tak go z reguły zwali. Co prawda zajmował się fajerwerkami, ale… Mniejsza o to. Co do reszty. Mam dość Waszych nieustannych kłótni! Jak nie chcecie być z odmieńcami, jak ich nazywacie, to droga wolna.
-A gdzie masz wyjście?
-Przenośnia taka do diabła…
-No!
-Nie do Ciebie Elkantarze! Kontynuując… Jestem ciekaw jakbyście się Wy czuli, jeśli każdy z Was miałby szpiczaste uszy, różki, i zmieniał się w to co zapamięta?! Pomyślcie chwilę. To, że jesteście „uprzywilejowaną” obecnie rasą, to nie oznacza że tak było zawsze. Historia pokazuje co innego. Vlad też może potwierdzić to, że nie wszędzie ludzie dominują. A panują normalne warunki…
-Mamusia zawsze…
-Nie przerywaj mi choć raz swoją Mamusią!
-Ale…
-Kiedy indziej Vladzie. Wracając… Żebyście się tylko przypadkiem nie zawiedli na paru osobach. To, że tutaj jesteśmy, to nie oznacza że wszystkiemu winny jest odmieniec… Eshh… Prospero. Wszystko przez Was już. Czy to on rozpętał bójkę? Nie. Na niego się rzucili. Kto wpadł na pomysł przemiany?
Elkantar cicho gwizdnął pod nosem. Z kąta zaś ponownie dobiegł ich chłupot.
-Ten to chyba nie skończy…
-To co panie mądralo proponujesz?
-Jeśli mielibyśmy uciekać, to tylko z sali sądowej.
-Jasne… Powodzenia.
-Nie mówię, że musimy to zrobić. Możemy wykorzystać atuty naszych towarzyszy. Vlad się sprawdził już kiedyś w odgrywaniu kogoś, kim nie jest.
-Więc?
-Więc proponuję, aby jakoś złożyć mniej więcej jednakowe zeznania… Nie będziemy raczej przesłuchiwani grupowo.
-Kto zna te sądy wiejskie…
-Pytanie, czy będziemy ciągle sądzeni tutaj na miejscu.
-I czy nie jesteśmy już gdzie indziej…
Za ich plecami ponownie rozległ się szczęk zamka. Przez otwór zaś wtoczył się ten sam strażnik.
-Ranni pojedynczo do uzdrowiciela. Raz. Rozkaz kapitana. Musicie dożyć procesu buehe… Jesteście zbyt cenni.
Wszyscy spojrzeli po sobie, mając w oczach ten sam błysk. Coś znaczyli. Mogło się to okazać cenną dla nich informacją…

[Dobra… Moja irytacja zaczyna sięgać już szczytów… Czas zacząć coś do Was mówić…

Liren-> Prosiłbym częściej… Sam zresztą wiesz.
Vlad-> To samo! Jak mam odgrywać Nefa, skoro nie mam z kim?...
Mediv-> Prawie wszystko to co Kain Ci powiedział… Szczegóły już dostałeś właściwe.
Dalfred-> Wojownik… Nie uczony.
Phil-> Jak wyjeżdżasz, to usprawiedliwienie wymagane. Żeby mi to było ostatni raz…
Fango-> Brak zastrzeżeń.
Kain-> Przystopuj. Wiesz o co mi chodzi, prawda?
Ramon-> Jak na początkującego na ZK to dobrze. Prosiłbym o większą regularnośc.
Ekzuzy-> Chyba najlepszy „nabytek”. Gratuluję.
Prospero-> To, że kiedyś byłeś MG, nie oznacza że można Ci wszystko, pamiętaj. Wyluzuj ze sprzętem. I nie wyskakuj z coraz to nowszymi rzeczami… Tłumaczyłem Ci też wczoraj trochę via GG… Dostosuj się. Bo wyskoczysz z czego innego…
Ariel-> Brak zastrzeżeń.

Co do ogólnych. Czytajcie ze zrozumieniem posty. Bo już wiele „ładnych” kfiotkuf powstało przez ten czas. Niektóre mieszające całą rozgrywką… Jak jest nakazane, że coś się robi, to nie ma wykręcania się, bo nie, bo coś tam. Dyskusję jeszcze podaruję. Na razie… Nie liczcie na taryfę ulgową. Nie tyczy się ona nikogo. Całkowicie nikogo… Także uważajcie. Bo polecieć może każdy… To tyle. Bynajmniej tym razem… ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mediv dobrze widział pogardliwe spojrzenie Nekromanty,ale jakoś za bardzo się tym nie przejął. Tak samo jak słowami Kaina...Sam nie uważał się za bohatera opiewanego w baśniach i legendach. To,że inni odczytywali jego poglądy jako wywyższanie się świadczyło o...Cóż, Mediv nigdy nie twierdził,że ktoś zrozumie to jakim ścieżkami podążają myśli psionika.
Mediv był rasistą. Był ignorantem. Uważał się za lepszego od innych,ale nie z perspektywy umiejętności, które na chwilę obecną były znikome. Ale doskonale wiedział,że każdy z drużyny jest mniej wiecej na tym samym poziomie. Skoro Mediv nie mógł za bardzo zaszkodzić pozostałym to i oni jemu. Tym bardziej mag, złodziej i ktoś tam jeszcze.
Mediv nie był samobójcą...Skoro reszta ludzi postanowiła wziąć stronę odmieńców, psionik wybrał milczenie na temat swoich uprzedzeń, choć nie zamierzał zaprzestać ich okazywać względem innych ras. Tyle mówili o tolerancji,ale nie potrafili jakoś zaakceptować poglądów Mediva...Ale mówi się trudno, psionik postanowił zachować życie a co za tym idzie, nieuzewnętrzniać swoich uprzedzeń.
Ci, którzy byli inni i tak wiedzieli,że psionik pogardza nimi. Tak jak czciecielami demonów i innego plugastwa, które nawiedza krainy ludzi.
Psionik miał prawo nienawidzieć odmieńców a nikomu nie dano prawa do negowania tego.
Mimo wszystko byli drużyną a szacunek dla niektórych jej członków, bardzo nielicznych, hamował Mediva przed otwartą agresją.
Oczywiście, niektórzy, jak Prospero bawili go i to bardzo. Zaczynał lubić te rozmowy jakie prowadzili w myślach. Przynajmniej jeden z nich pojął, gdzie jego miejsce.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mężczyzna przyglądał się ruchom Zmiennokształtnego, który szybko zdjął rękawicę i chwycił go za rękę, narzucając jednocześnie kaptur na głowę. Jednak mimo tego nakrycia, Ekzuzy widział, jak twarz Prospera przeszył grymas bólu. Straszliwy grymas – cierpienie widać było w jego oczach. Plecy wygięły się od napięcia, kości zmieniły kształt, długość w bolesnym procesie przemiany. Po chwili wszystko ustało, Zmiennokształtny odetchnął z ulgą. Pod drzwiami zaś siedziała idealna kopia wojownika. Kopia?!, zastanowił się Ekzuzy. Czymże jest kopia? Jak można odróżnić ją od oryginału, skoro jest idealna? Jeśli takowa jest… Wojownik pokręcił głową. A jeśli skopiował wszystko? Moje wspomnienia, umiejętności, moje myśli…? W takim razie jest mną. Wygląda przecież tak samo, jak ja. Nie można go odróżnić, skoro nawet ja widzę swoje idealne odbicie. Mężczyzna westchnął, odrzucił od siebie czarne myśli. Przecież sam wpadł na ten pomysł, sam to zaproponował. Czy Prospero był teraz idealną kopią Ekzuzego, czy nie, to nie miało znaczenia. Przecież wojownik sam tego chciał. Zresztą nie przyszły mu do głowy żadne negatywne skutki tego zdarzenia. Wręcz przeciwnie. Mam nadzieję, że JEST idealną kopią. Jeżeli umie wszystko, co ja, jeżeli ma wszystkie moje wspomnienia, wyjdziemy z tego cało. Mężczyzna uśmiechnął się, podciągnął Zmiennego, pomagając mu wstać. „Do boju, druhu…” szepnął.
Obaj stanęli obok siebie, gotowi do odparcia ataku kolejnych klientów karczmy.
- Plecami do siebie – wrzasnął Prospero do Ekzuzego. Do swojego brata. Do bliźniaka.
Wspólnie walczyli, broniąc się przed przeważającą hordą pijanych wieśniaków. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie… Jestem mu obcym człowiekiem, a mimo to mi zaufał. Ujął moją dłoń, zamienił się we mnie. A gdyby zamienił się w jakiegoś mordercę?, myślał wojownik, próbując obronić się przed ciosem taboretem. Zrobił, niestety ręką, która natychmiast strasznie zabolała. Na pewno będzie miał strasznego siniaka, o ile nie złamał kości… Smutne myśli nie opuszczały go jednak. A jeśli zamieniłby się w jakiegoś wariata? Który nad sobą nie panuje… Czy nadal pozostałby sobą? Czy potrafiłby pokonać drugą, nową naturę…? Dopiero teraz Ekzuzy zrozumiał, jakie może być życie Zmiennokształtnych. Pełne niebezpieczeństw, pełne smutku… Zaufał mi, zaufali mi inni. Zaufał mi ojciec, moja rodzina. Muszę do nich wrócić… Nie mogę zawieźć…
Poczuł potężne uderzenie w głowę. Usłyszał wcześniej tylko trzask otwieranych drzwi. Nie widział, co się dzieje. Kojarzył tylko, że nagle zrobiło się cicho, zgiełk ustał, do Sali weszło sporo nowych osób. Ekzuzy osuwał się jednak już na ziemię, tracą powoli przytomność.
Poczuł chłód na czole. Otarł rękawem twarz, nie otwierając oczu. Po chwili jednak znowu poczuł niemiłe zimno. W głowie mu się kręciło. Znowu coś uderzyło go w głowę. Otarł ponownie twarz, drugą ręką. Ta jednak odmówiła posłuszeństwa, zabolała potwornie. Zimno znowu spadło na czoło. Co jest?!?!, pomyślał. Otworzył oczy. Najpierw powoli. Uderzyło go jasne światło pochodni, które raziło potwornie, pośród otaczających mroków. Znowu to samo uderzenie, które przeszkadzało coraz bardziej. Po chwili i pięciu kolejnych, nieprzyjemnych i wilgotnych uderzeniach, otworzył oczy, które przyzwyczaiły się do światła i spojrzał do góry. Kolejna kropla spadała mu prosto na czoło. Chłodna woda spłynęła po policzku. Mężczyzna przesunął się lekko, nie potrafił jednak podnieść się o własnych siłach. Ból w lewej ręce paraliżował całe ramię, krępował ruchy.
Gdzie ja jestem? Gdzie my jesteśmy?!? Rozejrzał się, widząc kilka znajomych twarzy i sylwetek. Po prawej stronie zobaczył metalowe, zardzewiałe kraty. Za plecami czuł zimną ścianę, tyłem obolałej głowy wyczuł wilgotne kamienie. Leżał zaś również na kamieniach, przykrytych jednak jakimiś szmatami i słomą. Słyszał rozmowę w oddali, nie potrafił się jednak na niej skupić. W tej chwili myślał tylko o swojej ręce. I kolejnym guzie na głowie. Ten stary chyba się jeszcze nie wchłonął. Rozmyślania przerwała mu jakaś kłótnia. Nie skupiał się na niej zbytnio, ale rozglądając się, aby zobaczyć, kto znowu się obrzuca wyzwiskami, zobaczył dziewczynę. Siedziała oparta o ścianę, wpatrywała się w kłócące się osoby. Na chwilę jej wzrok spoczął na wojowniku, a potem na… Prospero.
- Aaaa, zamknij się! Chcesz nas wpakować w kolejne kłopoty – wrzasnął Dalfred do Prospera właśnie. Już wiedział, kto znowu się kłócił…
- Cios Ekzuzego boli bardzo i chyba nie chcesz tego sprawdzać? – Wojownik usłyszał głos Zmiennokształtnego. Chyba jednak przejął moje umiejętności. Ekzuzy uśmiechnął się pod nosem. Przynajmniej przez jakiś czas nie będzie bezbronny.
- Chwileczkę... – Tym razem zaczęła dziewczyna. – ... czegoś tu nie rozumiem. Wy jesteście bliźniakami?
Ekzuzy zaczął się dusić ze śmiechu. Przewrócił się na bok, nie mogąc powstrzymać salw wesołości. Ale to był błąd. Przeturlał się na ranną rękę. Ból przeszył ramię, sparaliżował ruchy. Wojownik zemdlał.
Obudził się, chyba wkrótce, bo inni nadal się kłócili. Tym razem już ostrożnie, mężczyzna podniósł się i usiadł już normalnie. Rozejrzał się. Byli w więzieniu. To już nie ulegało wątpliwości. Słychać było w oddali jęki więzionych, szczęk łańcuchów i cichy szum wiatru, gdzieś w górze, za murami. Pajęczyny zwisały z sufitu, huśtając się w podmuchach wilgotnego wiatru. Mech porastał wszystko dookoła, ktoś walił miską z jedzeniem w kraty. Drgania niosły się po całym więzieniu.
Wojownik podniósł się, ostrożnie poruszając ręką. Wyjrzał na zewnątrz, spoglądając przez okienko. Trudno mu było ocenić porę dnia, ciemne chmury spowijały niebo, deszcz uderzał strugami w ziemię, woda przesączała się przez mury do wnętrza więzienia. Dlatego było tak zimno. Czasami światem wstrząsnął grzmot burzy.
-Więc proponuję, aby jakoś złożyć mniej więcej jednakowe zeznania… Nie będziemy raczej przesłuchiwani grupowo. – Ekzuzy usłyszał, gdy ucichł dźwięk piorunu. Skupił się na rozmowie drużyny, odwracając do nich przodem.
-Kto zna te sądy wiejskie…
-Pytanie, czy będziemy ciągle sądzeni tutaj na miejscu.
-I czy nie jesteśmy już gdzie indziej…
Mężczyzna zobaczył zbliżającego się strażnika, który podszedł do ich celi, włożył klucz do zamka i otworzył kraty.
-Ranni pojedynczo do uzdrowiciela. Raz. Rozkaz kapitana. Musicie dożyć procesu buehe… Jesteście zbyt cenni.
Wojownik nie rozumiał tych słów. Nie wiedział, co się dzieje. Nie nadążał za szybkością wydarzeń. Postąpił krok naprzód. Jego wzrok napotykał jednak równie zdziwione spojrzenia innych członków drużyny. I niskiego Ramona, który stał przy kratach wpatrując się w strażnika. I Kaina, który siedział nad wiadrem, tępo patrząc na innych. I Elfa, który siedział w kącie, cicho, chowając się w cieniu. I dziewczyny, która wyglądała na przestraszoną, zalęknioną. Samotną… Jedyna dziewczyna pośród bandy zbirów… I Lirena, i Nefa, i Dara, Mediva, Elkantara. I Vlada, i Fango, i nawet jego samego, czyli Prospera. Nikt nie wiedział, co się dzieje. Wszyscy w napięciu czekali na rozwój wydarzeń.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zrobiło się cicho. Bardzo cicho. Ramon usiadł w kącie celi. Słuchał toczącej się dyskusji, jednak nie zabierał w niej zdania. Co za dużo, to nie zdrowo, pomyślał. Na jeden wybuch gniewu mógł sobie pozwolić. Teraz musiał odpocząć, uspokoić myśli, zastanowić się nad ucieczką... chociaż tak naprawdę nie przestał o niej myśleć. Znał sądy takie jak ten, w małym miasteczku, żeby nie powiedzieć, wsi. Wróciły wspomnienia, bolące wspomnienia...

- Jak mogłeś mi to zrobić?!
- Przepraszam... – jęknął Ramon, spuszczając głowę. – Zapomniałem, że... że mi tego zabroniłeś.
- Jak mogłeś, bracie?...
Kerlon był zły. Bardzo zły. Nie raz i nie dwa tłumaczył swojemu młodszemu bratu, Ramonowi, że ma trzymać się z dala od jego jaskini. Bo miał swoją jaskinię, niedaleko Eolus, na pustyni. Służyła za miejsce tajnych spotkań wojowników z okolicy. „Brać Elous”, bo tak nazywała się organizacja prowadzona przez Kerlona, służyła głównie w celach rabunkowych. Co i raz w mieście pojawiali się bogaci kupcy, lub nie mniej majętni turyści, spragnieni śpiewu pustynnych skał.
Ale Ramon popełnił błąd. Szwendał się niedaleko kryjówki. Nie wiedział, że straż miejska depcze mu po piętach. Nieopatrznie zdradził położenie groty, wydał swego brata na pastwę wymiaru sprawiedliwości...
A teraz naraził się na jego gniew i złość. Niegdyś Kerlon trenował Ramona w walce mieczem, uczył prostych złodziejskich sztuczek, pokazywał jak przeżyć. Teraz karzełek poczuł, że to się skończyło.
I nie mylił się. W chwilę po ich kłótni do domu wpadło kilku strażników miejskich. Pojmali obu braci. Ramon pamiętał dokładnie te zdezorientowane spojrzenie ojca, ten pełen bólu starczy krzyk...
Na wyrok nie czekali długo. Kerlon dostał kilkanaście lat za rozboje, napady i rabunki. Z Ramonem sędzia obszedł się łagodniej, choć wyrok i tak był surowy. Pięć lat w miejskich lochach to w końcu nie tak mało...
Ale Ramon nie mógł tyle czekać. Udało mu się przemycić jeden wytrych. Wiedział, że nie jest najlepszy w otwieraniu zamków. Jednak wierzył w siebie. Musiał wierzyć. Nie mógł pomóc bratu, za to mógł ratować siebie. Niedługo potem był już na wolności. Udało mu się pokonać zamknięte kraty więzienne, ogłuszyć strażnika i uciec do domu. Szybko pożegnał się z ojcem, zabrał swoje rzeczy i zostawił liścik dla brata.

Przepraszam. Musiałem uciekać.
Wiesz gdzie mnie szukać. Żegnaj, bracie.


Wyruszył na podbój świata. Miał przy sobie trochę złota i dwa krótkie miecze. Dzięki Kerlonowi potrafił się nimi posługiwać. Dzięki bratu wiedział, jak przeżyć w tym okrutnym świecie. Dzięki niemu był wolny... Wszystko zawdzięczał swojemu bratu. Ale musiał go zostawić. Musiał uciekać, być jak najdalej od Elous. Straż deptała mu po piętach...

A teraz znowu był w więzieniu. Ale nie był sam. Miał przy sobie zgraję wojowników, magów i cholera wie kogo jeszcze. Po raz pierwszy od tak dawna nie był sam. Nie musiał już liczyć tylko na siebie. Mógł odezwać się do kogoś, nie zastanawiając się, kiedy wyciągnie nóż i będzie chciał podciąć mu gardło. Nie. Tym osobom mógł zaufać. Przynajmniej większości z nich.
Pulsujący ból głowy ustał nieco. Być może Ramon po prostu się do niego przyzwyczaił, przestał go odczuwać. Karzełek podniósł się z zimnej, mokrej i omszałej podłogi. Coś strzyknęło w plecach, przeszywając całe ciało ostrym bólem... To od tego zimna i wilgoci, pomyślał. Arvanti chwiejnym krokiem podszedł do krat. Chwycił je w obie ręce, gdy usłyszał w oddali czyjeś kroki...
- Ranni pojedynczo do uzdrowiciela – Ramon zmierzył strażnika od stóp do głów. Był duży, za dużo jak na niego... W tej chwili ucieczka nie była możliwa. - Raz. Rozkaz kapitana. Musicie dożyć procesu buehe… Jesteście zbyt cenni.
Arvanti spojrzał się na wszystkich zebranych. Kto wyjdzie pierwszy? Musimy uciekać, póki jest szansa! Wielkie, czarne oczy karzełka były aż nazbyt wymowne. Chyba każdy zrozumiał jakie myśli kłębią się w małej głowie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Vlad z lekkim zdziwieniem słuchał całej tej kłótni. Mamusia zawsze mu powtarzała, żeby szanował wszystkich bez względu na ich rasę, płeć i czym tam jeszcze mogliby się róznić od innych. I barbarzyńca tak postępował. Nieważny był dla niego wygląd, ważne było zachowanie. Istoty patrzyły na Vlada i widziały w nim tępego barbarzyńcę. A przecież wiedział skąd wieje wiatr...
...
-A gdzie masz wyjście?
-Przenośnia taka do diabła…
-No!
-Nie do Ciebie Elkantarze! Kontynuując… Jestem ciekaw jakbyście się Wy czuli, jeśli każdy z Was miałby szpiczaste uszy, różki, i zmieniał się w to co zapamięta?! Pomyślcie chwilę. To, że jesteście „uprzywilejowaną” obecnie rasą, to nie oznacza że tak było zawsze. Historia pokazuje co innego. Vlad też może potwierdzić to, że nie wszędzie ludzie dominują. A panują normalne warunki…
-Mamusia zawsze…
-Nie przerywaj mi choć raz swoją Mamusią! - Barbarzyńca mimo swojej cierpliwości zaczynał mieć dość ciągłego przerywania sobie.
-Ale...
Przecież jego mama powtarzała takie mądre rzeczy. A może oni nie szanują mamusi? myśl przemknęła (no może odpowiedniejszym słowem będzie - przewinęła) przez głowę Vlada. Zaraz szybko ją odrzucił, wiedział, że Nef szanuje jego mamę i byłby głupi uważając, że jest inaczej. Po za tym Nef był przyjacielem, a przyjaciela nigdy się nie opuszcza.
-Ranni pojedynczo do uzdrowiciela. Raz. Rozkaz kapitana. Musicie dożyć procesu buehe… Jesteście zbyt cenni.
Barbarzyńca podniósł głowę i natychmiast wyrżnął nią w sufit... Popatrzył na resztę, ale w jego oczach pojawił się tylko błysk bólu i gniewu na te wszystkie za niskie sufity. Nie miał zamiaru nigdzie iść, te kilka guzów które zarobił podczas bójki… już prawie ich nie odczuwał. Spojrzał uważnie po postaciach drużyny – ta dziewczyna mogłaby się ruszyć, bo mimo leczenia nogi, jakiś porządny uzdrowiciel by się jej przydał.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Prospero doszedł do wniosku, że widok dwóch Ekzuzych będzie dość podejrzany dla sędziego i raczej śledczy nie uwierzy, że są braćmi... choć w końcu wiedział trochę o życiu wojownika, zdołał skopiować też niewielką część wspomnień. Ale nie wiedział zbytnio jak się przemienić i jakie to będzie miało skutki tym razem. W głębi duszy pamiętał, jak bardzo nie lubi, wręcz nienawidził przejmować czyichś wspomnień, sam wygląd był w zasadzie niczym. Wspomnienia, uczucia, nawet umiejętności - wszystko to w pewien sposób zabierało mu cząstkę samego siebie, powoli odbierało mu jego własne życie. Jednak pamiętał... uczucie, że miał z tym do czynienia, w celu zdobycia informacji. Im więcej sobie przypominał - choć było tego naprawdę niewiele - tym bardziej żałował, że odzyskał kolejny fragment swoich wspomnień. Lepiej by było, gdyby nic sobie nie przypomniał, żeby było tak jak teraz. Zacząć wszystko od nowa... być może nawet w lochach lub na stryczku, ale w końcu to jakiś sposób na nowe życie... dobra, może i śmierć. Od przeszłości nie można jednak uciec od tak...
Może już wtedy próbował to zrobić? Wtedy, gdy stracił pamięć i obudził się w karczmie? Czy amnezja była celowa i sam ją spowodował? Nie... raczej nie rozbijałby sobie głowy, zrobiłby to bardziej "bezboleśnie", bardziej profesjonalnie... Dlaczego? Kim był, że doszło właśnie do tego wszystkiego? A raczej kto był za to odpowiedzialny i kim byli tamci dwaj z karczmy, że wpakowali się do płonącego budynku z balorem obok, żeby tylko go dopaść? Przecież nie mogło chodzić o ta cholerną paczuszkę...
Za ich plecami ponownie rozległ się szczęk zamka. Przez otwór zaś wtoczył się ten sam strażnik.
-Ranni pojedynczo do uzdrowiciela. Raz. Rozkaz kapitana. Musicie dożyć procesu buehe… Jesteście zbyt cenni.
Ta, jasne. Pewnie jakieś krwawe igrzyska albo jako niewolnicy - pomyślał Zmienny - Jeśli jakimś cudem to przeżyjemy to bądźcie pewni, że odwiedzimy was kiedyś w nocy i po podrzynamy wam gardła, aż do kręgosłupa.
Chryste, co ty do diabła...
To ja to powiedziałem? Nie, Mediv, ja nie wiem co to było. To... to może było czyjeś wspomnienie, niemożliwe, żeby...
Nie wiesz tego.
Nie, nie wiem... I to jest właśnie najgorsze - wyszli z celi.
Prospero wzdrygnął się - to co pomyślał przed chwilą nie było zbyt pocieszające. Faktycznie, może lepiej było nie wiedzieć? Minął kraty i wszystko stało się jakieś takie znajome...
Kraty, strażnicy. Prowadzą kogoś, idą korytarzem. Dookoła wszyscy więźniowie skandują czyjeś imię, stukają kubkami, talerzami i łyżkami w kraty, krzyczą, przeklinają, wyją... Strażnicy pośpieszają go, odwraca się i widzi jak dwóch innych klawiszy wyciąga postać w płaszczu z jego celi. Jego? Tak... był w jakimś więzieniu. Zatrzymują się przed potężnymi stalowymi drzwiami, kończącymi korytarz. Postać wyciągana przez strażników unosi głowę i staje na nogach, jednak tylko on widzi twarz pod kapturem. Smutny uśmiech gości na twarzy dziewczyny o wschodnich rysach twarzy, widać na niej grymas bólu, rude włosy opadają na oczy. Zielone. Strażnicy podnoszą ją i wynoszą, a on słyszy jeszcze głos dowódcy: "Wyrzućcie go z mojego więzienia, a tamtego martwego z celi na cmentarz. Mamy już naszą winną". Drzwi się otwierają i wyprowadzają go, korytarz znika. Idą dalej, ciemność rozjaśniają nieliczne latarnie. Słychać coraz głośniej, krzyki, wrzaski... Wychodzą na dziedziniec, a raczej na rynek. Dookoła mnóstwo ludzi, rynek pęka wręcz w szwach. Jest tylko jeden wolny "korytarz" prowadzący wprost do... szubienicy. Drewnianą platformę widać dokładnie. Wrzask się nasila, gdy wychodzą z budynku. Idą. Ktoś na niego pluje, nie zwraca na to uwagi. "To było tylko kolejne zadanie" myśli sobie. Idzie popychany przez strażników. Patrzy w bok, na równą linię zbrojnych oddzielających go od tłumu. Spojrzenia pełne nienawiści i pogardy. Przez chwilę on też widzi swoje spojrzenie, odbite w tarczy jednego z żołnierzy. Zielone. I znajoma twarz dziewczyny... jego odbicie. Cicho się śmieje, w końcu wygrał. A oni o tym nie wiedzą, przegrali. To kwestia czasu, ale daje mu to mnóstwo satysfakcji. jego ostatnia chwila radości, w końcu po raz kolejny ich przechytrzył. Ostatni raz też się liczy. Wchodzą na platformę, rozgląda się. Wściekłość tłumu sięga zenitu. Patrzy na słońce, nie razi go nawet. Jest ciepło. Sędzia odczytuje wyrok, ale on go nie słucha. Spogląda na odległą bramę więzienia, ponad tłum. Wrota otwierają się, strażnicy wypychają postać i upada ona na ziemię. Zamykają wrota. mija kilkanaście sekund nim postać wstaje i patrzy. Na platformę. Stoi bez ruchu, po chwili jednak skrywa twarz w dłoniach i spogląda na niego, a raczej na samą siebie. Na kogoś kto zajął jej miejsce. Na niego. Ucieka w boczną uliczkę. Zmienny przeczuwa, że i tak gdzieś tam będzie go obserwować. Szkoda, że Zakowi się nie udało...
Czuje jak zaciska mu się pętla na szyi, skończono czytać wyrok. Niezupełnie tak to sobie wyobrażał. Koniec. Koniec wspomnienia, urywa się... jednak nie ciemnością. Ale nowe się nią zaczyna. Znów podąża ciemnym korytarzem. Ranny, ale nie sam. I pewnie nie ostatni raz...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dobrze że chociaż siwowłosy czaromiotacz gadał z sensem i składnie. Pomimo incydentu w lesie, wyglądało że stał się obecnie nieoficjalnym przywódcą grupy, a złodziejowi nie przeszkadzało to. Wprawdzie był przyzwyczajony do braku poleceń, rozkazów i kompletnej swobody, ale tak przynajmniej nie musiał nad wszystkim głowić się sam.
Rozmyślania przerwał szczęk zamka. Przez otwór wtoczył się strażnik.
- Ranni pojedynczo do uzdrowiciela. Raz. Rozkaz kapitana. Musicie dożyć procesu buehe… Jesteście zbyt cenni.
Wszyscy spojrzeli po sobie. Elkantar dobrze wiedział że takie słowa nigdy nie wróżą niczego dobrego. Prawdopodobnie mieli zostać przykładnie ukarani, ku uciesze gawiedzi...
Poza trzeszczącą głową i bólem barków po ciosie złodziej był całkowicie zdrów, okazja opuszczenia celi i drobnego rekonesansu po okolicy wydawała się jednak zbyt kusząca aby usiedzieć w miejscu. Widząc konsternację towarzyszy kanciarz postanowił iść pierwszy. Nie lubił bezczynności, wolał działać a nie siedzieć w miejscu oczekując na nieubłagany wyrok. Mężczyzna wstał i symulowanym ciężkim krokiem ruszył przed siebie. Gdy znalazł się na korytarzu strażnik zatrzasnął za nim kratę i pobrzękując ciężkim kluczem zamknął zardzewiały zamek. Złodziej obserwował go bardzo uważnie spod kaptura, widać było że jego ruchy to rutyna, przyzwyczajenie oraz znudzenie powtarzanymi codziennie czynnościami.
Było zimno. Bardzo zimno. Sądząc po przeciągu, korytarz przynajmniej z jednej strony musiał prowadzić do wyjścia na zewnątrz. Za drobnym załomem stał drugi strażnik, który podszedł do kanciarza i pchnął go do przodu.
- Lusaj! Co sie gapis?! - Elkantar prychnął słysząc jak twardogłowy kaleczy mowę - Co Cie ścielwo śmiesy?!
Strażnik odwrócił się miękko i potężnym ciosem w brzuch powalił mężczyznę śmiejąc się przy tym.
- I so? Jus nie tak ladosny, so? - Jego śmiech przypominał prosiaka który się z lekka krztusi. Kanciarz poczuł jak silne ręce podnoszą go i stawiają do pionu.
- Radzę nie drażnić Koczyńskiego - strażnik z wielkim pękiem kluczy "klepnął" go w plecy - Może i nieduży, ale razem z bratem potrafią dać w kość jak im ktoś podpadnie... - mężczyzna wyszczerzył pożółkłe zęby - Mściwe bestie, mówię Ci... chyba nie chcecie mieć przez cały dłuuugi proces regularnych rewizji celi...
Koczyński ponownie zaczął się cieszyć na swój prosiakowaty sposób, złodziej obrzucił go wściekłym spojrzeniem czerwonych oczu i popychany przez klucznika ruszył ociężale przed siebie. Tym razem jednak nie musiał symulować.
Korytacz ciągnął się nieubłaganie, po jego lewej i prawej stronie co jakiś czas majaczyły ciemne i obskurne cele. Cześć z nich była pusta, w części o kraty opierali się więźniowie spoglądając ciekawie kogo to prowadzą klawisze. Widok matowo ciemnej, szczupłej sylwetki, której ukryte pod głębokim kapturem świecące oczy rozglądały się z zimną obojętnością, wzbudzał niemałą sensację. Elkantar słyszał niezrozumiałe ciche szepty, część skazańców odwracała wzrok, co odważniejsi spluwali pod nogi z obrzydzeniem.
Klucznik położył na ramieniu kanciarza swoje ciężkie łapsko i zatrzymał go w miejscu wskazując nieduże drewniane drzwi.
- Ty skręcasz tutaj... - Koczyński otworzył drzwi, pozwalając klucznikowi wepchnąć Elkantara do środka. Drzwi trzasnęły. Jasność. Złodziej poczuł pieczenie oczu, szybko zamknął je i przeszedł ze spektrum podczerwieni na normalne widzenie. Był sam w niedużym pomieszczeniu, które wyglądało na starą celę zaadoptowaną do roli miejscowego punktu opatrunkowego. Jedyną różnicę stanowił dużo większy zakratowany otwór okienny, oraz wyposażenie, którego w celi nie było. Przy samym oknie znajdował się wielki blat, który sądząc po zaschniętej krwi był też stołem operacyjnym, pod lewą ścianą stała niewielka szafeczka na której walało się trochę pożółkłych pergaminów. Mężczyzna odwrócił się, po przeciwnej stronie dostrzegł wysoki do samego sufitu regał na którym liczne słoiki, karafki oraz pudła tworzyły prawdziwy artystyczny nieład.
Drzwi zgrzytnęły i otworzyły się zamaszyście, do środka wmaszerował dumnie wyprostowany Koczyński prowadząc starszego mężczyznę w poplamionej szacie. Strażnik zamknął od środka drzwi i stanął przy ścianie.
Elkantar przyglądał się cyrulikowi. Był to siwiejący, lekko zgarbiony szpakowaty jegomość którego twarz zdobiło wielkie szkło monokla. Jego szata poznaczona ciemnobrązowymi plamami nie zapowiadała wielkich rewelacji w zakresie medycyny.
- Dzień dobry! - jegomość nerwowym ruchem poprawił monokl napotykając czerwone oczy - Tak, tak. Co dolega?
Elkantar przypomniał sobie o ropiejącej ranie na boku, jeszcze z czasu potyczki z goblinami. Lekko poluzował paski swojej zbroi i uniósł ją odsłaniając poraniony bok, który nie opatrzony wyglądał dużo gorzej niż się tego spodziewał.
- Tak, tak. Nieładnie, bardzo nieładnie - cyrulik nachylił się poprawiając monokl i przyglądając ranie - Bardzo nieładnie, bardzo. Rana cięta, tak tak.
Mężczyzna podszedł do regału, podstawił sobie niewielki stołeczek by sięgnąć na ostatnią półkę i zaczął myszkować między pudłami. Przy kurduplu Koczyńskim, cyrulik wydawał się znacznie wyższy, dopiero teraz widać było że tak naprawdę nie ma więcej niż z metr pięćdziesiąt. Niziołek? Elkantar wzruszył ramionami. Nie miał ochoty zastanawiać się nad pochodzeniem siwego jegomościa.
- Tak, tak! Się nada dobrze, tak. - starzec podszedł do blatu z małą paczuszką w dłoni. Z kartonika wyjął buteleczkę z brudnym płynem, słoiczek maści oraz bandaże. Oderwał kawałek bandaża, który nasączył brązowym płynem.
- Nie ruszać się, piec może! - cyrulik przyłożył silnie szmatkę do boku kanciarza. "Piec" było to bardzo delikatne określenie. Bok zdawał się płonąć żywym ogniem, zmuszając Elkantara do zaciśnięcia z bólu zębów.
- Plose, plose... nas wazniak spocony? - Koczyński wyszczerzył zębiska - Boli, so? To dobze... niech Cie ścielwo poboli tloche...
- Nie przeszkadzać proszę! - cyrulik spiorunował spojrzeniem strażnika - To ma prawo boleć, tak, tak. Ma prawo!
Ból powoli ustępował, cyrulik odsunął szmatkę i uśmiechnął się pod nosem widząc efekt. Po chwili wrócił ze słoiczkiem maści która wtarł w bok i zaczął owijać całość bandażem.
- Jutro... no, dwa dni tak najdalej śladu być nie powinno! Tak, tak, śladu! - stary poprawił monokl, ponownie unikając wzroku złodzieja - Coś jeszcze doskwiera? - Złodziej pokiwał przecząco głową. - Dobrze więc, dobrze. To wszystko! Następnego wołać, tak, tak następnego!
Elkantar poprawił poszarpane odzienie i dociągnął paski zbroi. Początkowo zastanawiał się dlaczego mu jej nie kazano ściągnąć, ale miał wrażenie że chodziło o negatywne wrażenie przed sądem. W takim stroju wyglądał jak złodziej lub oprych i prawdopodobnie chciano by tak właśnie się prezentował. Ból ustępował a nawet o dziwo przestawały doskwierać mu plecy oraz brzuch i głowa mniej trzeszczała. Dziwny szpecyfik... mężczyzna nie miał zamiaru jednak głębiej zastanawiać się nad naturą lekarstwa. Wolnym krokiem ruszył w stronę drzwi, które właśnie otwierał strażnik nie odmawiając sobie przyjemności wypchnięcia go na korytarz. Gdy jednak ruszył za nim, rozległ się głos cyrulika.
- Panie strażnik! Pomocy mi potrzeba, tak, tak, pomocy.
- O so chozi?
- Tamte pudła, o tam!
- Dobze, jus idem
Gdy Koczyński ruszył z pomocą cyrulikowi, na zimnym korytarzu klucznik już oczekiwał kanciarza.
- No ptaszyno, gotowy na proces? - strażnik ponownie zaprezentował całą żółtą klawiaturę - No ruszaj, ruszaj!
Elkantar wrócił do spektrum podczerwieni, korytarz ponownie dłużył się niemiłosiernie, z żadnej strony jednak nie było widać wyjścia na zewnątrz. Jedno było pewne - to miejsce było zbyt duże jak na wiejską norę. Byli w normalnym więzieniu...
Klucznik zatrzymał się przed ich celą odczepiając od dużego koła ciężki klucz i zbliżając się do kraty. Te same ruchy, to samo znudzenie. Kanciarz rozejrzał się i błyskawicznie doskoczył do klucznika. Zaciśnięta w pięść ręka spadła z całą dostępną mu siłą na kark strażnika, ten stęknął i osunął się po kracie na ziemię. Kanciarz wyszczerzył się w uśmiechu, odciągnął nieprzytomnego sprzed kraty i odebranym kluczem otworzył ją.
- Tia i droga wolna! - złodziej uśmiechnął się do reszty - Trza obcykać szybką opcję jak im przyśmiać zanim obczają co za jazda!
Mężczyzna nachylił się nad klucznikiem i złapał go za ręce wciągając do celi. Nagle usłyszał trzask. Dookoła zapanowała ciemność.
Elkantar ocknął się na zimnej posadzce. Był w celi. Głowa trzeszczała niemiłosiernie. Gdy otworzył oczy zauważył nad sobą klęczącą Ariel która właśnie ciekawie odgarniała mu włosy z czoła, widząc jednak jego spojrzenie cofnęła spłoszona rękę. Obok niej klęczał Liren mamrocząc coś pod nosem. Elkantar poczuł że ból ustępuje a po jego obitej łepetynie rozchodzi się przyjemne ciepło. Oczy powędrowały w kierunku kraty, która jak się można domyślić była zamknięta. Mężczyzna spojrzał pytająco na Lirena.
- Za zakrętem było dwóch... jeden dał Ci przez łeb płazem miecza, a drugi wrzucił do środka... - rzucił ktoś z głębi celi
- Tia, po opcji przyśmiania... skurle! twardogłowi chędożeni... w rzyć ich...
- Mamusia mówiła... - Vlad nie zdążył dokończyć
- Ten od kluczy jak go ocucili wydawał się nieźle nabuzowany - rzucił szybko ktoś pod ścianą
- Pfff... to "rewizje codzienne" będą...
Złodziej podniósł się masując plecy i podszedł do okna. Deszcz powoli ustępował, na niebie zarysowała się tęcza. Piękny dzień który nadchodził miał tylko jedną wadę - można go było podziwiać jedynie zza krat.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Elf przyglądał się jak Liren i Ariel pochylają się nad wrzuconym dopiero co do celi diabelstwie. Kilka minut później złodziejaszek ocknął się i skierował swoje spojrzenie w kierunku okna. Pogoda była piękna. Tym bardziej Phil żałował, że nie może być na zewnątrz. Ta mała cela sprawiała, że elf nie czuł się zbyt dobrze. Zdecydowanie wolał otwarte przestrzenie. "Żeby to chociaż była jaskinia... W dodatku nie chcą nas po prostu powiesić... bo niby jesteśmy bardzo waż... No jasne!" Elf odbił się plecami od krat i podszedł do okna. W tym momencie promienie słońca padały prosto na środek celi. Phil stanął kilka kroków przed oknem i zaczął powoli
- Jeśli można wtrącić... - zaczął swoim niskim i bardzo wyraźnym głosem. Nawiasem mówiąc Phil lubił swój głos. Był to taki głos, którym można było bardzo szybko wypowiedzieć bardzo wiele słów. Gdyby ktoś miał go opisać, powiedziałby, że jest to pismo "wąskimi literami pisane" - ...to chciałbym zapytać o jedno. Jaki jest najlepszy sposób do nakłonienia kogoś do zmiany poglądów?
- Szantaż. - powiedział od razu zmiennokształtny.
- Tak. I ciekawe, że to akurat ty to powiedziałeś... ale mniejsza o to. Właśnie tak. Szantaż.
- Tia... i trukniemy im, że niby przyśmiejemy tym skurlom jak nas nie puszczą?
- Właśnie nie. W końcu nie mamy mieczy ani niczego innego. Ale...
- Co ale?
- ...ale możemy im powiedzieć, że pozabijamy siebie nawzajem. Jeżeli nie wytłumaczą nam kilku spraw. Co myślicie?
- Sam powiedziałeś, że nie mamy broni więc niby jak się zabijemy?
- A niby to mało sposobów na samobójstwo? Albo zabicie kogoś gołymi rękoma?
- Skąd niby mamy wiedzieć, że jesteśmy dla nich wystarczająco ważni?
- Kto nie ryzykuje... ten nie żyje. - zakończył spokojnie elf.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować