Zaloguj się, aby obserwować  
GeoT

Kącik pisarzy

946 postów w tym temacie

Twój post napełnił mnie weną ,wiesz? :) Dzięki Ci za podtrzymanie na duchu kiedyś może coś napisze :) Ale najpierw daj mi jakieś wskazówki :)

Liqid -->
Przeczytałem już jeden numer Nowej Fantastyki! Bardzo fajne! Felieton Jarosława Grzędowicza rlz :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 13.12.2007 o 18:28, Farmer Widomo napisał:

Liqid --> Przeczytałem już jeden numer Nowej Fantastyki! Bardzo fajne! Felieton Jarosława Grzędowicza rlz :)

Widzisz? Według mnie też bardzo dobry, bo pozwala wyjść z utartych schematów. Orbitowski też nieraz ciekawe rzeczy prawi. Ja obecnie zamawiam prenumeratę NF''a + Czas Fantastyki + książka ("Kłamstwa Locka Lamory") + płyta z archiwum z dawnych numerów Fantastyki, w formie prezentu gwiazdkowego. Naprawdę, sądzę warto się w to wciągnąć ;)

cedricek - a jakie Ty masz wrażenia z NF''a i CF? :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 14.12.2007 o 14:13, Liqid napisał:

cedricek - a jakie Ty masz wrażenia z NF''a i CF? :)


Ja? Ja czytuje głównie NF, i fantastykę - wydanie specjalne.
Czytam je gdzieś od roku/półtorej, i moje warzenia są mieszane.
Jako pismo- super.
Ale niektóre opowiadania jakie zamieszczają... beznadziejne.

Ogółem mogę powiedzieć jednak, że za NF stoje murem. Uwielbiam czytać to pismo.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Hej! Dałby mi ktoś wskazówki co do pisania fantastyki? Przeglądałem sobie inne fora i dowiedziałem się że najlepiej wymyślić sobię postać ,świat fabułe i wszysto wpisać na kartkę/worda. Mają racje? :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 14.12.2007 o 17:58, Farmer Widomo napisał:

Hej! Dałby mi ktoś wskazówki co do pisania fantastyki? Przeglądałem sobie inne fora i dowiedziałem
się że najlepiej wymyślić sobię postać ,świat fabułe i wszysto wpisać na kartkę/worda. Mają
racje? :)


Nio chyba ;) Ale jeszcze lepiej znaleźć sobie jeszcze cudo co daje natchnienie, narysować sobie mapkę krainy, rozpisać sobie wszystko, kto z kim, co i jak...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 14.12.2007 o 17:58, Farmer Widomo napisał:

Hej! Dałby mi ktoś wskazówki co do pisania fantastyki? Przeglądałem sobie inne fora i dowiedziałem
się że najlepiej wymyślić sobię postać ,świat fabułe i wszysto wpisać na kartkę/worda. Mają
racje? :)

To zależy, każdy sam tworzy sobie warsztat pracy, ale nie sądzę, by nawet z tym kiepski autor (nie mówię o Tobie :P) stworzył coś lepszego. Wątpię również, by do samej kartki się ograniczyło. Gdzieś czytałem, że taki Sapkowski to miał w swoim mieszkaniu taką wielką płachtę (no, takie coś...) i tam sobie wypisywał całą chronologię Sagi (w uproszczeniu). Tak więc praca nad fabułą może nie ograniczyć się wcale do jednej kartki. Radziłbym się raczej nastawić na więcej różnych wykresów, etc, ale to wedle woli.
Co do świata - nie musisz zaraz tworzyć własnego, może tak jest najłatwiej, ale taki sobie świat może być minusem, a jeśli znasz jakiś inny autorski dobrze, to możesz nawiązać do niego. Wiesz... Ostatnio fantastyka bardzo popularną jest, a co autor, to świat. Później mnoży się takich od groma, a niektóre są już tylko kalkami schematów i nie mają wiele ciekawego. Więc czasem się warto zastanowić, czy trzeba się zaraz dorzucać do tej kupki, czy ulepszyć coś istniejącego. Albo dać coś, czego jeszcze nie było, też można spróbować.
Wracając jeszcze do poprzedniego - wymyślić i napisać. Nie, to nie jest dobry pomysł. Tu trzeba szlifować, szlifować i przetapiać, jak brzeszczot, by wyszedł jak najlepszy (Anduril?). Wymyślić i napisać, tak z miejsca - nie polecam. Ostatnio zacząłem próbować coś takiego, tworzyłem coś, z miejsca wypisując co mi przyjdzie nerwami na łapę. Dzień/dwa później spojrzałem na to, przeczytałem i pomyślałem "ło matko, jako to straszny shit jest". Tak więc nie polecam ;P

cedricek -> Beznadziejne...? Wyślij do nich swoje, z pewnością je zastąpią nimi ;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dnia 14.12.2007 o 18:52, Liqid napisał:

cedricek -> Beznadziejne...? Wyślij do nich swoje, z pewnością je zastąpią nimi ;)


Hehe :) Ja jeszcze muszę trochę popisać...
znaczy mam paręnaście opowiadań (dosyć sporych), ale chcę jeszcze więcej napisać, zanim wyślę parę tekstów do nich.
A Gramstory raczej się nie nadaje :P
Ale... czemu nie? wyśle :p kiedyś.
Pod szlifuję, i wyśle.
A co do tych beznadziejnych opowiadań w NF to mówię tylko, że niekiedy są. Ogółem są extra, lecz niektóre są nudne.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

A co mi tam... zaryzykuję, może za bardzo mnie nie zjedziecie... za opowiadanie dostałem 6- jakby co :P
Nie miałem czasu na wymyślanie nowego świata więc wykorzystałem świąt Mistrza Sapkowskiego:D
Najstarsi mówili że wszedł od bramy Mariborskiej. Czarny płaszcz szeleszczał cicho przy każ-dym kroku, kaptur, zakrywający niemal całą twarz, jedynie widocznym były w południowym letnim słońcu był pokiereszowany policzek i wykrzywione w obojętnym acz groźnym grymasie usta. Szedł tak prowadząc konia za uzdę. Ludzie na jego widok, bledli, i cofali się mimowolnie o krok do tyłu. Nieznajomy wszedł do Karczmy „Pod głową Wiwerny” . Podszedł do lady, spod kaptura wydobył się, zimy, twardy przypominający chłód stali miecza wśród wojennej pożogi. Po tymże głosie, można było sądzić że był to Cintyjczyk.
- Piwo gospodarzu!
Goście patrzyli dziwnie przenikliwie na nieznajomego, dało się nawet słyszeć lekko wystraszone, bardzo ciche głosy. Z zaplecza nadszedł karczmarz
-Oto piwo, 3 oreny się należą panie…
- Valert z Cintry, wiedźmin
W oczach karczmarza, odbił się blask strachy, lecz mógł też być to płomień kominka. Rderam stary, właściciel biednej karczmy „Pod głową Wiwerny” dobrze pamiętał ostatniego wiedźmina który się u niego zatrzymał, i modlił się gorliwie by go nigdy nie spotkać. Widział wtedy trupy, widział co wiedź-mini potrafią.
-Ciszej panie… od czasu Pogromu nieludzi, nikt tu nie lubi mutantów
- Wcale mnie to nie dziwi, i w cale nie zamierzam się tym przejmował. Masz jakieś zadanie dla wiedźmina?
- Ja? A skądże! Zapytaj się grododzierżcy lub Wielkiego Łowczego, może oni coś mają
Wiedźmin, wiedząc że mało ma czasu, ruszył do drzwi. Rderam nawet nie wiedział, że właśnie zoba-czył śmierć.

-Panie, jakiś wiedźmin do pana!
-Wpuść go Jarre!
Do Sali reprezentatywnej Wyzimy, a właściwie lokalu zastępczego, gdyż stary spłonął w czasie po-gromu, wszedł bardzo wysoki człowiek, włosy miał kruczo czarne, skórę bardzo bladą. Na plecach, zapięty skórzaną klamrą kurtki wisiał miecz, zapewne nie paradny, zakończony stożkowatą głowicą, widać było, gnomia robota. Twarz usianą miał bliznami, jednak największy lęk budziły jego oczy, czerwone, przekrwione ze źrenicami poprzecznymi jakoby u jaszczurki. Velerat, zwany starym, gro-dodzierżca Wyzimy od czterdziestu lat, już raz widział raz takie oczy. I wiele lat się modlił żarliwie by ich nigdy nie zobaczyć.
-Pan jest?
- Valert z Cintry
-Ach tak, jak sądzę wiedźmin, nieprawdaż?
- tak, zgadza się, słyszałem ze macie dla mnie zadanie.
-…. Yyy no ta – mamlał starzec- mamy jedno jakieś plugastwo w lochach, ki diabeł wie co to. Płace 3000 i ani orena mniej!
-Jak wygląda?
- EEE… no ja to go nie widziałem, ale pachołki powiadają że wilki jest jak dwóch męzów, skrzydła ma jak nietoperz i wielką głowę.
-A uszy?
- Jakie uszy?
- No czy duże ma uszy?
- O uszach nic nie mówili
- Fledder… za 4000 mogę się zgodzić
-No niech będzie, że 4000, tylko zabij te plugastwo!

Księżyc górował nad strzechami Wyzimskich domów, Valert nie miał już płaszcza, był ubrany, w skórzaną gęsto nabijaną ćwiekami kurtkę, na ramieniu zamiast żelaznego, połyskiwał piękny, srebrny miecz. Wiedźmin wyjął małe pudełko z którego wyciągnął kilka małych flakoników, wypił wszystkie. Wiedźmin wszedł do podziemi. Od razu przywitał go mało przyjazny widok rozrywanych przez topielce ciał. Na całe szczęście potwory już się najadły i walka poszła gładko. Szedł dalej tunelem. W pewnym Momocie usłyszał syk, w ciągu dwóch uderzeń serca, miecz już wirował w powietrzu. Fledder wyłonił się z ciemności, widok był nad wyraz paskudny, gdyż Fedder przypominał wielką kupe zgniłego zielska z lekko jedynie wyznaczoną głową i korpusem. Wbrew wyglądowi monstrum było bardzo zwinne i rzuciło się zabójcy potworów na szyję. Valert ostatniej chwili zrobił unik i szybko przeszedł do parady. Monstrum wywinęło się mieczowi, i cięgło pazurami płasko, Valert odskoczył i nie pozostając dłużnym zaatakował z doskoku. Misz przebił coś co powinno był dłonią potwora i na ułamek sekundy ugrzązł, co było idealną okazją dla Feddera który uderzył obuchem dłoni Cintryjczyka. Valert wylądował na kupie traw po drugiej stronie korytarza, bez miecza. Fledder zwinnym ruchem wyciągnął miecz i odrzucił go, od razu rzucając się na Valerta. Wiedźmina w ostatniej chwili przeturlał się na bok i wyprostował, ustawił dłonie w dziwnej kompozycji i szerzej rozstawił nogi. Powietrze zapłonęło od energi, Fledder uderzył z ogromną siłą o ścinę kanału. Był to idealny Momot dla Valerta na wwzięcie miecza. Mopnstrum ocknęło się niespodziewanie szybko, lecz wiedźmin miał już miecz w ręku. Zaatakował pierwszy, ciął precyzyjnie, samym końcem ostrza, Fedder nie zdążył, zatoczył się kilka metrów i upadł na ziemię. Valert błyskawicznie doskoczył, dziwny zielony, gęsty płyn pozostawił wyraźne ślady na murze.

- Oto głowa tego Feddera, oczekuję zapłaty.
- Oto twoje pieniądze! Odejdź z tą i nie pokazuj się tu niegdy więcej!
-Ludzka wdzięczność…
Wiedźmin odszedł, ulice były puste, lecz nie z powodu pory dnia ani pogody, od po prostu nikt nie żył, ale to wiedźmina mało obchodziło…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 17.12.2007 o 18:26, Bartek 93 napisał:

A co mi tam... zaryzykuję, może za bardzo mnie nie zjedziecie...


No, niestety, obawiam się, że nie najlepiej jest... Ale po kolei.

Dnia 17.12.2007 o 18:26, Bartek 93 napisał:

Czarny płaszcz szeleszczał cicho...


Nie jestem pewien, czy w języku polskim mamy czasownik szeleszczyć.

Dnia 17.12.2007 o 18:26, Bartek 93 napisał:

kaptur, zakrywający niemal całą twarz, jedynie widocznym były w południowym letnim słońcu
był pokiereszowany policzek i wykrzywione w obojętnym acz groźnym grymasie usta.


Chyba w tym zdaniu czegoś brakuje... Co ma oznaczać "kaptur, zakrywający niemal całą twarz"? Co ten kaptur robił? Można napisać, że kaptur zakrywał lub też, że wiedźmin miał kaptur, ale u Ciebie brak czasownika dotyczącego tego kaptura...
Poza tym - jaki to wyraz "obojętny acz groźny"? Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Mógłby być chłodny i groźny.

Dnia 17.12.2007 o 18:26, Bartek 93 napisał:

Ludzie na jego widok, bledli, i cofali się mimowolnie o krok do tyłu.


Nie będę wytykał Ci każdego błędu interpunkcyjnego, podam Ci tylko to zdanie za przykład. Uwierz, ciężko czyta się tekst pełen literówek, źle postawionych przecinków, kropek... Jeśli pisarz szanuje czytelnika - a jest to jeden z pierwszych kroków do zostania pisarzem dobrym, bez szacunku tego na pewno nie osiągniesz - to dokładnie stara się sprawdzić swój tekst przed opublikowaniem go gdziekolwiek. Twój, poza wszystkimi błędami stylistycznymi, jest pełen malutkich, ale straszliwie rażących błędów, które bardzo przeszkadzają w odbiorze. Nie odbieraj tego jako atak, chcę Ci po prostu uświadomić, że lepiej przeczytać tekst pięć razy przed zamieszczeniem go, niż być potem narażonym na krytykę, której łatwo można było uniknąć (jest korekta w Wordzie, jest nauczyciel, są rodzice, czy starsze rodzeństwo, którzy cośtam chyba o interpunkcji wiedzą). To pomogłoby i nam, i Tobie.

Dnia 17.12.2007 o 18:26, Bartek 93 napisał:

Nieznajomy wszedł do Karczmy „Pod głową Wiwerny” . Podszedł do lady, spod kaptura wydobył się, zimy, twardy GŁOS [znowu brak dopełnienia] przypominający chłód stali miecza wśród wojennej pożogi.

Dnia 17.12.2007 o 18:26, Bartek 93 napisał:

Rderam stary


Jeśli jest to przydomek, powinno się go napisać z wielkich liter.

Dnia 17.12.2007 o 18:26, Bartek 93 napisał:

Do Sali reprezentatywnej Wyzimy, a właściwie lokalu zastępczego, gdyż stary spłonął w czasie
po-gromu, wszedł bardzo wysoki człowiek, włosy miał kruczo czarne, skórę bardzo bladą. Na plecach,
zapięty skórzaną klamrą kurtki wisiał miecz, zapewne nie paradny, zakończony stożkowatą głowicą,
widać było, gnomia robota.


Dwa bardzo nieładne zdania. Pomijając już słabą interpunkcję, czy nie można było ich jakoś podzielić? Lub też jakoś bardziej elegancko poukładać. Chociażby: Do reprezentatywnej sali wyzimskiego Zamku Królewskiego (bo czymże jest "Sala Wyzimy"?) wszedł wysoki człowiek, o kruczoczarnych włosach i bladej skórze. Z pleców, przypięty klamrą do kurtki, (Dygresja - po pierwsze, miecz "zapięty klamrą"? Tak wiedźmini nosili oręż? To chyba mało wygodne. Po drugie - czymże jest "skórzana klamra"?) zwisał zakończony stożkowatą głownią miecz. Na pierwszy rzut oka dało się poznać porządną, gnomią robotę.

Dnia 17.12.2007 o 18:26, Bartek 93 napisał:

Velerat


Velerad.

Dnia 17.12.2007 o 18:26, Bartek 93 napisał:

-…. Yyy no ta – mamlał starzec


Trudno mi jest sobie wyobrazić mamlącego Velerada. Zależy co prawda, ile lat po wydarzeniach z sagi rozgrywa się Twoje opowiadanie, ale mimo wszystko, można było ująć to zgrabniej. "Zająknął się", albo coś w tym stylu. Jakoś mamlanie nie pasuje mi do człowieka, który od 40 lat trzyma pieczę nad największym miastem i stolicą Temerii.

Dnia 17.12.2007 o 18:26, Bartek 93 napisał:

ki diabeł wie co to.


Tutaj niepoprawnie użyta została fraza "ki diabeł". Tego wyrażenia używa się jako wykrzyknienie w momencie zdziwienia, zaskoczenia. Na przykład - bohater wraca do domu i zastaje uchylone drzwi. Wtedy może rzucić pod nosem ciche "ki diabeł?". Mam nadzieję, że wiesz, o co mi chodzi. :) Pod żadnym pozorem jednak po tej frazie nie dodajemy już żadnych wyrazów. Jest to błąd językowy.

Dnia 17.12.2007 o 18:26, Bartek 93 napisał:

Płace 3000 i ani orena mniej!


Chyba "ani orena więcej". :]

Dnia 17.12.2007 o 18:26, Bartek 93 napisał:

na ramieniu zamiast żelaznego, połyskiwał piękny, srebrny miecz.


Miecz na ramieniu? Gdzie, jak? To chyba jako usztywnienie złamanej ręki. ;P

Dnia 17.12.2007 o 18:26, Bartek 93 napisał:

Wiedźmin wyjął małe pudełko [...] Wiedźmin wszedł do podziemi.


Bardzo rażące powtórzenie. Można to było ująć w jednym zdaniu.

Dnia 17.12.2007 o 18:26, Bartek 93 napisał:

gdyż Fedder przypominał wielką kupe zgniłego zielska z lekko jedynie wyznaczoną głową i korpusem.


Po pierwsze - jeśli już chcesz wiernie zachować realia świata wykreowanego przez Sapka - Fledder na pewno nie przypomina "kupy zgniłego zielska". ;] Po drugie - zdanie to jest mocno kalekie, jego druga część na pewno nie grzeszy poprawnością. Można było napisać "zarysowaną", zamiast "wyznaczoną". A po trzecie - jeśli u kogoś da się rozpoznać zarówno głowę, jak i korpus, to chyba ciężko go nazwać "kupą zielska", nie sądzisz? :)

Dnia 17.12.2007 o 18:26, Bartek 93 napisał:

Valert ostatniej chwili zrobił unik i szybko przeszedł do parady.


Parada jest sposobem parowania lub właśnie uniknięcia nadchodzącego ataku. Można więc przejść z parady do kontrataku, ale nie z uniku do parady. Na pewno nie w walce z jednym przeciwnikiem, bo raczej nie przechodzi się z obrony do obrony. :)

Dnia 17.12.2007 o 18:26, Bartek 93 napisał:

co było idealną okazją dla Feddera który uderzył obuchem dłoni Cintryjczyka.


Obuch dłoni? A gdzież to jest? Obuch to tępa część broni (na przykład młota, topora), ale nie ręki. Chodziło Ci najprawdopodobniej o grzbiet dłoni.

Dnia 17.12.2007 o 18:26, Bartek 93 napisał:

Valert wylądował na kupie traw po drugiej stronie korytarza


Kupa traw w kanałach? Dawno by już zgniła i nic po kilku dniach nic nie powinno z niej zostać. Chyba, że świeżą trawkę nawieźli. ;)

Koniec analizy. :)
Nie chcę, żebyś pomyślał, że moim celem jest po prostu dokopanie Ci. Po pierwsze ukazując braki w Twoim tekście chcę Ci pomóc uświadomić sobie, co robisz źle, a po drugie zamieszczając twórczość w tym temacie należy być przygotowanym na wyrażanie swoich opinii przez czytelników, w tym także i krytyki. :) Zresztą - chyba właśnie po to się publikuje opowiadania. Główne błędy, które popełniasz to, moim zdaniem:
- zbyt długie i nieładnie skomponowane zdania;
- zbyt "sucha" treść - za mało przymiotników, opisów pozwalających czytającemu wyobrazić sobie lokację, otoczenie;
- niespójność tekstu i miejscami brak sensu (trawa w kanałach?)
- mnóstwo malutkich głupich błędów, które świadczą o nie przeczytaniu tekstu przez autora przed zamieszczeniem go (co bardzo źle świadczy o jego podejściu) - okropna interpunkcja (błędy możliwe do wyeliminowania na drodze konsultacji z kimś, komu lepiej to idzie), literówki, potężne literówki (momencie = Momocie? miecz = Misz?), brak orzeczenia/dopełnienia w zdaniu, w którym ewidentnie powinno takowe być (nie wyobrażam sobie, że można było to opowiadanie przeczytać i tego nie wychwycić);
- błędy językowe i stylistyczne, złe użycie niektórych słów i wyrażeń.

I to by było na tyle. Nie lubię tego mówić, ale będę szczery - pisanie nie idzie Ci najlepiej. Jeśli chcesz to zmienić, musisz naprawdę dużo pracować. Głównie nad bogactwem swojego słownictwa i poprawnością językową. Fabuły nawet już nie ruszam, bo naprawdę niewiele można na jej temat powiedzieć. Ciężko te dwa dialogi i jedną walkę nazwać ''opowiadaniem''. I najważniejsze - staraj się wiele razy przeczytać swój tekst, szczególnie po dłuższej przerwie od pracy nad nim. W ten sposób można wychwycić sporo błędów - zarówno literówek, jak i w kwestii stylistyki oraz sensu.
No i nie poddawaj się! :D

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Opis polowania, fragment wcześniejszych kawałków,a le od nich kompletnie oderwany. Jak mi to wyszło?

Faran siedział przyczajony w krzakach od ponad godziny. Przez wiele lat swojej myśliwskiej praktyki nauczył się czerpać z takich pozornie nudnych momentów sporo przyjemności. Mógł obserwować lot ptaków czy mrówkę niosącą małe kamyczki bez śladu znużenia.
Nagle usłyszał nieopodal wyczekiwany szelest. Coś – oby jeleń lub dzik – szło w jego stronę. Faran chwycił mocniej łuk i sięgnął po leżącą koło stopy strzałę. Spokojnie przygotował się do strzału i czekał. W końcu, po paru minutach grzebania w krzakach i trawie ofiara wyszła na polankę. Jeleń, którego upatrzył sobie już jakiś czas temu – był naprawdę dorodną sztuką. Przypuszczał, ze to jeden z najsilniejszych okazów w całym Nakt ŏ onărt. Jego śmierć na pewno nie zakłóci równowagi, pomyślał z radością Faran.
Wycelował dokładnie w pierś zwierzęcia, gdy tylko zatrzymało się nad soczyście wyglądającą kępką trawy. Wstrzymał oddech i zwolnił cięciwę.
Strzała rozpruła powietrze z niesamowitą siłą i prędkością. Zwierzę padło na ziemię, nie zdążając nawet wydać pisku przerażenia czy bólu. Faran wyskoczył z krzaków i dopadł swojej ofiary.
Niesamowite, pomyślał. Strzała cala zagłębiła się w piersi jelenia, nie wystawała nawet lotka. Te łuki z Anarz Alain są naprawdę niezwykłe! Jeszcze nigdy, podczas ponad trzydziestu lat, odkąd wystrzelił pierwszy pocisk, nie widział czegoś takiego.
Chwycił ofiarę, broczącą krwią z piersi, za nogi i zarzucił ja sobie na ramiona. Zwyczajny człowiek ugiął by się pod jej ciężarem, ale Faran już dawno przestał uważać się za normalnego. Lata spędzone w puszczy uczyniły go... innym. Nigdy nie przepadał za towarzystwem innych, za to po prostu uwielbiał otaczającą go faunę i florę.
To było dla niego najważniejsze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Noo, widzę, iż niezła krytyka się tu odbywa... Właściwie jest mi to na rękę, albowiem nic mi o mnie lepiej nie powie, niż wypominanie mi moich błędów ^^
Zapodam wam mocno wyciętą z kontekstu walkę ze smoczkiem... Jest to część o wiele większego opowiadania, którego w całości raczej nie dałbym rady tu umieścić :P

*

O ile Paulowi rozmowa ta była na rękę, ponieważ miał szansę na odpoczynek, to teraz musiał wyjąć swój miecz i stanąć w pozycji gotowej do ataku. Smok jakby dał szansę na to, bo zaatakował dopiero wtedy, gdy wojownik był gotów.
Szpony poleciały w stronę Paula. Ten bez zastanowienia wykonał unik, żeby przez przypadek nie zniszczyć tego drogocennego trofeum ostrzem miecza. Chciał kontratakować, ale smok był szybszy i wyprowadził kolejny atak, tym razem paszczą. Wojownik odskoczył w tył, unikając potężnego kłapnięcia kłami. Tym razem łowca nie czekał na okazję. Od razu skoczył do przodu, próbując pchnąć bestię prosto między oczy. Ta znów popisała się szybszą reakcją i łupnęła Paula łapą w bok, zaczepiając po drodze pazurem lewą rękę. Cios był tak silny, że wojownik przewrócił się z impetem na ziemię, z bastardem dalej, niż sięgał dłonią. Spojrzał na swoją rękę. Nie było źle, smok tylko go drasnął rozcinając ledwie zbroję i skórę na przedramieniu. Gad nie miał zamiaru się bawić. Podniósł tylną łapę w górę, jakby chciał rozgnieść natrętnego szkodnika. Paul zorientował się, że to on nim był. Przestał więc podziwiać swą świeżą ranę i przeturlawszy się kilka stóp w prawo wstał z bronią w ręku. Gdy ogromna łapa tąpnęła w ziemię, łowca pchnął mieczem prosto w nią. Ostrze przebiło się idealnie między łuskami i zatrzymało w połowie swojej długości. Smok ryknął i spojrzał złowieszczo na rywala. Ten z doświadczenia wiedział, że lepiej wyjąć broń z przeciwnika, zanim na dobre w nim utkwi, więc tak też zrobił. Dobrze wyczuł moment, albowiem nagle łapa poszła w górę. Wojownik już miał zaatakować drugą z nich, ale potwór przewidział to i znowu zaatakował tą samą kończyną. I tym razem bezskutecznie, ale udało mu się przerwać atak, ponieważ łowca zmuszony był do wykonania uniku. Najwidoczniej rana ta była dla takiego potężnego gada jak on ledwie draśnięciem, bo ten był wciąż tak samo żwawy. Wydaje ci się, że jesteś twardy, ale już nie takie bestie ginęły od mego miecza, pomyślał Paul. Zrezygnował zatem z atakowania łap i czekał na ruch przeciwnika. Ten bez chwili zawahania postanowił to wykorzystać i przystąpił do ataku. Najpierw zaatakował jedną łapą, wojownik zrobił unik. Zaatakował drugą- z podobnym efektem. Zdenerwowany zionął mocno ogniem. Paul odbiegł w tył, poza zasięg rażenia. Musiał przeskoczyć przez skrzynię ze skarbem, bo stanęła mu na drodze.
- Tylko na tyle cię stać?!- krzyknął, lekko dysząc- Myślałem, że umiesz coś więcej, niż zianie ogniem, potworze!
Ten nie odpowiedział. Ryknął tylko w złości i rozpiął swe skrzydła. Były ogromne i robiły równie niemałe wrażenie. Ich właściciel wzbił się w powietrze i odleciał trochę w tył. Ryknął jeszcze raz i zaczął pikować z ogromną prędkością. Wojownik wiedział, że teraz musi natychmiast reagować. Margines błędu był niezwykle mały i każdy nieprawidłowy ruch może się źle dla niego skończyć. Stanął gotów do odskoku i patrzył w oczy smokowi, starając się skoncentrować. Gad był już niebezpiecznie blisko. Paul jednak wciąż stał w bezruchu. Dosłownie w ostatniej chwili zrobił przewrót w bok, lądując w pozycji klęczącej z mieczem wystawionym w stronę smoka. Ostrze trafiło na opór w postaci pokrytej łuską skóry. Siła pędu była jednak tak duża, że opór zniknął, a skóra zrobiła się twarda niczym smalec leżący na słońcu. Nagle trafiła na coś dużego i mocnego tak, że miecz wypadł z bestii i rąk właściciela, pofrunął w górę, a siła uderzenia wyrzuciła Paula w powietrze. Wykonał kilka szybkich obrotów, by runąć na ziemię z hukiem. Gdy wojownik otworzył oczy, zobaczył ogromną chmurę kurzu wznoszącą się ponad nim i zasłaniającą mu dosłownie wszystko. Byle Jastrzębi Pazur był cały, pomyślał. Wstał powoli, poczuł przeszywający ból w kostce. Spróbował postawić parę kroków. Ból narastał po każdym z nich. Musiał sobie skręcić nogę podczas ostatniego upadku. Gdy kurz całkowicie opadł, Paul zobaczył smoka. Leżał na ziemi przed nim. Zostawił za sobą długi rów, który ukazywał, jak długo wlekł się, zanim w końcu się zatrzymał.

*

No, mniej więcej tyle- nie za dużo, nie za mało ;P

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 17.12.2007 o 20:16, Robert'cik napisał:

Opis polowania, fragment wcześniejszych kawałków,a le od nich kompletnie oderwany. Jak mi to
wyszło?

Wyłączyłem pogrubienie, bo utrudnia czytanie.

Na pierwszy rzut oka, Twój opis polowania wydał mi się bardzo podobny do polowania Milvy z 3 części Sagi o Wiedźminie.

>W końcu, po paru minutach grzebania w krzakach i trawie ofiara wyszła na polankę.
jeleń grzebiący się w krzakach i trawie? To trochę dziwne.
>Jeleń, którego upatrzył sobie już jakiś czas temu – był naprawdę dorodną sztuką.

Brak logiki wcześniej napisałeś "Coś – oby jeleń lub dzik – szło w jego stronę."

>Przypuszczał, ze to jeden z najsilniejszych okazów w całym Nakt ŏ onărt.
najsilniejszy średnio pasuje do jelenia.

Dnia 17.12.2007 o 20:16, Robert'cik napisał:

Zwierzę padło na ziemię, nie zdążając nawet wydać pisku przerażenia czy bólu.

Pisk przerażania ?
Antropomorfizm? Tylko po co?

Tak na szybko takie błędy zauważyłem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Na start muszę żec: Sorki dałem nie poprawioną wersję, z tąd tyle błędów,. Jecze raz przepraszam

Dnia 17.12.2007 o 20:00, glizda101 napisał:

Poza tym - jaki to wyraz "obojętny acz groźny"? Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Mógłby być
chłodny i groźny.

Hm... no zimny, zły

Dnia 17.12.2007 o 20:00, glizda101 napisał:


> Ludzie na jego widok, bledli, i cofali się mimowolnie o krok do tyłu.

Nie będę wytykał Ci każdego błędu interpunkcyjnego, podam Ci tylko to zdanie za przykład. Uwierz,

Taa.. patrz góra :P Poszukam zaraz wersji poprawionej i podrzucę :P

Dnia 17.12.2007 o 20:00, glizda101 napisał:

Dwa bardzo nieładne zdania. Pomijając już słabą interpunkcję, czy nie można było ich jakoś
podzielić? Lub też jakoś bardziej elegancko poukładać. Chociażby: Do reprezentatywnej sali
wyzimskiego Zamku Królewskiego
(bo czymże jest "Sala Wyzimy"?) wszedł wysoki człowiek,
o kruczoczarnych włosach i bladej skórze. Z pleców, przypięty klamrą do kurtki,
(Dygresja
- po pierwsze, miecz "zapięty klamrą"? Tak wiedźmini nosili oręż? To chyba mało wygodne. Po
drugie - czymże jest "skórzana klamra"?) zwisał zakończony stożkowatą głownią miecz. Na
pierwszy rzut oka dało się poznać porządną, gnomią robotę.

Ojć czepiasz się:P Mi to jakoś pasowało nawet:P

Dnia 17.12.2007 o 20:00, glizda101 napisał:

Trudno mi jest sobie wyobrazić mamlącego Velerada. Zależy co prawda, ile lat po wydarzeniach
z sagi rozgrywa się Twoje opowiadanie, ale mimo wszystko, można było ująć to zgrabniej. "Zająknął
się", albo coś w tym stylu. Jakoś mamlanie nie pasuje mi do człowieka, który od 40 lat trzyma
pieczę nad największym miastem i stolicą Temerii.

No wiesz... jeżeli przyjmiemy że dostał "fuchę" dożywotnio za jakieś zasługi w wieku, dajmy na to, 30 lat to w przedstawionym czasie miał 70... więc chyba teraz rozumiesz :D

Dnia 17.12.2007 o 20:00, glizda101 napisał:

Tutaj niepoprawnie użyta została fraza "ki diabeł". Tego wyrażenia używa się jako wykrzyknienie
w momencie zdziwienia, zaskoczenia. Na przykład - bohater wraca do domu i zastaje uchylone
drzwi. Wtedy może rzucić pod nosem ciche "ki diabeł?". Mam nadzieję, że wiesz, o co mi chodzi.
:) Pod żadnym pozorem jednak po tej frazie nie dodajemy już żadnych wyrazów. Jest to błąd językowy.
Chyba "ani orena więcej". :]

Racja! Nawet tego nie zauważyłem oddając pracę :P

Dnia 17.12.2007 o 20:00, glizda101 napisał:

Miecz na ramieniu? Gdzie, jak? To chyba jako usztywnienie złamanej ręki. ;P

Skrót myślowy:P

Dnia 17.12.2007 o 20:00, glizda101 napisał:

Po pierwsze - jeśli już chcesz wiernie zachować realia świata wykreowanego przez Sapka - Fledder
na pewno nie przypomina "kupy zgniłego zielska". ;] Po drugie - zdanie to jest mocno kalekie,
jego druga część na pewno nie grzeszy poprawnością. Można było napisać "zarysowaną", zamiast
"wyznaczoną". A po trzecie - jeśli u kogoś da się rozpoznać zarówno głowę, jak i korpus, to
chyba ciężko go nazwać "kupą zielska", nie sądzisz? :)

Ykhm, przepraszam, lecz to własny, autorski potwór Fedder (wiem, wiem, bardzo podobna nazwa do pewnego "rodzaju" wampirów niższych). A co do kupy... no przecież w kupce ubrań możesz wyróżnić spodnie, lecz wciąż nazywasz kupkę kupką :P

Dnia 17.12.2007 o 20:00, glizda101 napisał:

Parada jest sposobem parowania lub właśnie uniknięcia nadchodzącego ataku. Można więc przejść
z parady do kontrataku, ale nie z uniku do parady. Na pewno nie w walce z jednym przeciwnikiem,
bo raczej nie przechodzi się z obrony do obrony. :)

Ojć masz rację:P Maly błąd rzeczowy... powinienem częście sprawdzać co znaczy słowo które piszę :P

Dnia 17.12.2007 o 20:00, glizda101 napisał:

Obuch dłoni? A gdzież to jest? Obuch to tępa część broni (na przykład młota, topora), ale nie
ręki. Chodziło Ci najprawdopodobniej o grzbiet dłoni.

Też to zauważyłem, i w poprawionej wersji już jest inaczej :P

Dnia 17.12.2007 o 20:00, glizda101 napisał:

Kupa traw w kanałach? Dawno by już zgniła i nic po kilku dniach nic nie powinno z niej zostać.
Chyba, że świeżą trawkę nawieźli. ;)

No wiesz, różne śmieci wrzuca się / wrzucano do kanałów :P

Dnia 17.12.2007 o 20:00, glizda101 napisał:

Koniec analizy. :)
gadu-gadu :P

Tak, masz rację. Dziękuję że mnie skrytykowałeś:) Na pewno przyda mi się nabyta od Ciebie wiedza :D Może... napisze niedługo coś jeszcze, tym razem dając sobie wiecej czasu niż 2 godziny :P
Jeszcze raz dzięki!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

To może ja coś zamieszczę ;)

Prolog mojej opowieści o wojowniku Hordy z klanu Wojennej Pieśni :)

Prolog
- Te tchórzliwe psy, nie stanowiły problemu dla nas, dla Hordy - śmiał się gromko Grom.
Zewsząd słychać było triumfalne okrzyki Hordy. Tylko jedna twarz była w tym momencie smutna. Tylko on. Pochylony nad ciałem brata...
- Widzisz, do czego doprowadziła mnie wojaczka ? Zemrę, niczym każdy z naszych przodków, otoczony chwałą na polu walki... - jęczał, mogłoby się zdawać, dumny z siebie Jorgen.
- Nie ! Nie pozwolę Ci na to, rozumiesz ?! Znachor ! Szybko ! Znachora ! Do mnie ! Znachor ! Zna... - zamilkł w momencie, gdy ujrzał, że do niedomkniętych ust brata, wleciała mucha, a jego klatka piersiowa, przestała się poruszać. Wtedy padł na niego i jął mówić
- Dlaczego ?! Dlaczego mi to zrobiłeś... ?! Dlaczego... ? - bił ziemię obok zwłok, a wiedząc, że nie otrzyma odpowiedzi, wstał i udał się w stronę obozu jenieckiego, z którego teraz, w momencie gdy dzień chylił się ku końcowi, a niebo otaczała świetlista łuna, dobiegały odgłosy zabawy i świętowania.
- Bracia ! - rozpoczął Grom - Bracia ! Dzisiaj, na polach Kalimdoru, odnieśliśmy wielkie zwycięstwo, o którym będą uczyć przyszłe pokolenia ! Z tej okazji, na pohybel wszystkim, pijmy i cieszmy się ! Lok Tar Ogar ! - zakończył bojowym okrzykiem wódz klanu.
- LOK TAR OGAR ! - dało się słyszeć w odpowiedzi żądną krwi Hordę.
W tym czasie, zadręczany myślami we własnym namiocie Khratron, mówił do siebie " Znajdę winnego, znajdę i zabiję ".

Prośba, znajdźcie mi jakiś sposób na zmienienie tej sceny śmierci, nic nie potrafię wymyślić :/ Oraz dodatkowo załączyć surową krytykę i nanieść poprawki ! Pozdrawiam !

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dnia 18.12.2007 o 22:00, Probos napisał:

- Te tchórzliwe psy, nie stanowiły problemu dla nas, dla Hordy - śmiał się gromko Grom.

Gromko Grom? :D

Dnia 18.12.2007 o 22:00, Probos napisał:

- Nie ! Nie pozwolę Ci na to, rozumiesz ?! Znachor ! Szybko ! Znachora ! Do mnie ! Znachor

Przed znakami interpunkcyjnymi nie stawia się spacji

Dnia 18.12.2007 o 22:00, Probos napisał:

! Zna... - zamilkł w momencie, gdy ujrzał, że do niedomkniętych ust brata, wleciała mucha,
a jego klatka piersiowa, przestała się poruszać. Wtedy padł na niego i jął mówić

Gdzie dwukropek?

Dnia 18.12.2007 o 22:00, Probos napisał:

- Bracia ! - rozpoczął Grom - Bracia ! Dzisiaj, na polach Kalimdoru, odnieśliśmy wielkie zwycięstwo,
o którym będą uczyć przyszłe pokolenia ! Z tej okazji, na pohybel wszystkim, pijmy i cieszmy
się ! Lok Tar Ogar ! - zakończył bojowym okrzykiem wódz klanu.

Na pohybel komu dokładnie?

Dnia 18.12.2007 o 22:00, Probos napisał:

- LOK TAR OGAR ! - dało się słyszeć w odpowiedzi żądną krwi Hordę.
W tym czasie, zadręczany myślami we własnym namiocie Khratron, mówił do siebie " Znajdę winnego,
znajdę i zabiję ".

Gdzie dwukropek?

Ocena ogólna: nuda, nuda i po trzykroć nuda. Sztampa i schematyzm. Wymyśl coś lepszego. Styl nie najgorszy, brak większych błędów językowych czy niezręczności. Ale pracuj. Powodzenia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Witajcie.
Stało się nijaką tradycją, że dodaje tutaj swoje gramstory do waszej oceny.
A więc będę wdzięczny za ocenę tegoż odcinka.
Howg!

********

,,ostatnie chwile światła"

Ciemne, poszarpane chmury wisiały ponuro nad pustkowiami Arathum. Wiał zimy, porywisty wiatr a z nieba leciały małe, ostre płatki śniegu zdające się wbijać w skórę niczym małe igiełki. Księżyc wschodził wolno otoczony łuną. W takich chwilach życie zdawało się wstrzymywać oddech w oczekiwaniu na pierwszy powiew niewątpliwie zbliżającej się śnieżycy.
Przez nieprzebyte śniegi pustkowi przedzierała się powoli armia Gramu. Z przodu konnica. Za nią wlekła się powoli piechota marznąc w swych zbrojach. Na samym końcu sunęły poprzez wydeptany śnieg powozy z zaopatrzeniem. Gdzieś daleko za nimi wlekła się tylnia straż, zamarzając powoli w swych zbrojach.
AQ siedział na koniu, i czuł, że niedługo nadejdzie chwila w której nie będzie mógł już zsiąść, lecz trzeba go będzie odrąbywać siekierą. Obok niego mroził się Cedricek. Jechali przez tą przeklętą równinę już dwa tygodnie. Twa tygodnie mrozu. Dwa tygodnie podczas których z wolna kończyły im się racje żywnościowe. Daw tygodnie podczas których cedrickowi zdążyła urosnąć broda, która obecnie miała strukturę sopla. Gdyby nie przerażające zimno powodujące, że przy każdej próbie rozmowy do płuc wlatywało mroźne powietrze przeszywając je ostrymi kawałkami lodu AQ roześmiał by się na widok twarzy Ceda. Biała, ośnieżona z soplem u spodu. Tylko oczy Ceda świadczyły o tym, ze ich właściciel jeszcze żyję. Gorejące żywym ogniem oczy nadawały jego twarzy upiorny wygląd, powodując, że przy każdej próbie kontaktu AQ starał się patrzyć gdzieś ponad ramieniem cedricka, niż na jego twarz. Właśnie za to, że przy tak silnym mrozie nie dało się rozmawiać AQ dziękował naturze. Oczy cedricka śniły już mu się po nocach.
Cedrik siedział nieruchomo na swym koniu pogrążony w rozmyślaniach. Nie wiedział dokąd prowadzą ich Soleila i Vilmar, ale miał nadzieję, że gdzieś, gdzie jest troszkę cieplej. Trudy wędrówki nie doskwierały tylko jemu. Wiele ludzi zginęło już z powodu zimna. Wielu zostawiali za sobą, i patrzyli jak z wolna przysypywał ich śnieg. Wielu ludzi jęczało teraz na wozach, gdy medycy odcinali im odmarznięte kawałki ciała. Ced wzdrygnął się gwałtownie. Nikomu, nawet najgorszemu wrogowi nie życzyłby losu tych, którzy musieli żyć bez rak, czy nóg. Już lepiej zginąć. Zginąć...
Ostatnie parę nocy cedricek spędził na czuwaniu. Nie spał. Nie mógł spać. Ciągle nawiedzała go straszliwa myśl, że nie zostało mu już wiele czasu. Że umiera i że ostatnią rzeczą która zrobi na tej ziemi będzie prawdopodobnie walka. Walka z Xanorem. Jedyne co go pokrzepiało to to, że nie musi obawiać się śmierci z jego ręki. Tak czy siak umrze. Lepiej zginąć w walce, niż gdzieś w łożu oblegany przez płaczących znajomych i krewnych.
Ced popatrzył w niebo na wschodzący właśnie księżyc. Ileż mu jeszcze czasu pozostało? Czy w ogóle zdąży zmierzyć się z wampirem?
Niewesołe rozmyślania przerwał mu gwizd. Tak. Nareszcie koniec warty w tylniej straży. Mogą teraz pocwałować do wozów i napić się czegoś gorącego.
Spojrzał na AQ.
- Jedźmy, bo jeszcze trochę i nasze konie padną z zimna. Co byś powiedział na łyk czegoś mocniejszego? Marietta na pewno coś nam przygotowała.
AQ uśmiechnął się w odpowiedzi.
- taak... kufel dobrego piwa powinien mnie rozgrzać.
Gdy nakazali koniom pospieszyć kroku za ich plecami rozległ się okrzyk:
- Czekajcie!
Zaraz też od tyłu nadjechało dwóch jeźdźców.
- Możemy się zabrać z wami?- zapytał jeden z nich.
- co wy za jedni? – spytał podejrzliwie AQ.
Wyższy z jeźdźców wyprostował się dumnie i rzekł:
- Jestem baron Demrenfaris, a to mój przyjaciel Reaperius. Jest co prawda jeszcze giermkiem, ale doskonale umieć władać bronią, a i serce jego mężne.
- Daj spokój, Dem – Odezwał się cichym, lecz w jakiś sposób donośnym tonem jeździec przedstawiony jako Reaperius. – Nie wychwalaj nas tak, bo jeszcze Ced pomyśli, że jesteśmy jakimiś gburami!
- Tak, masz rację.- odrzekł Demrenfaris- Ced, AQ czy możemy się przyłączyć do was? Jedziecie chyba w kierunku wozu z jadłem i napojami?
- Tak jedziemy. Nie mamy nic przeciwko – Odrzekł Ced.- Chodźcie z nami.
Chwile później wszyscy czworo siedzieli przy stole w ciasnym, aczkolwiek jak na te warunki bardzo przytulnym wozie i pili pomału swe trunki.
- A więc skąd jesteście? – zainteresował się AQ.
- Z południowego Erthorath. Prowadziliśmy tam kiedyś mały interes – Odezwał się Dem.
- No nie taki znowu mały – uśmiechnął się Reap. – Ja handlowałem kradzioną bronią, a Dem zaraz obok prowadził mały bar.- dodał wyjaśniająco.
- Tak, i zbiliśmy niezły interes...Fakt, że trochę na czarno, ale...
- A na czym dokładnie polegała wasza współpraca? – zainteresował się Cedricek.
- Hmm...- Dem uśmiechnął się znacząco do Reapa.- Niektórzy moi klienci nie przejawiali zbyt wielkiego rozumu. Kupowali od Reapa broń, i szli do baru się upić. Większość z nich planowała jakieś morderstwo, więc chciała uśpić nerwy alkoholem. Gdy już byli wystarczająco spici łatwo było im podebrać bron, i zanieść z powrotem do sklepu, gdzie na drugi dzień ci sami ludzie kupowali ją znowu. – Dem uśmiechnął się do wspomnień.
- No tak, rozumiem...- rzekł AQ- Ale takich ludzi nie było wielu. Nie każdy planuje przecież morderstwo! Nawet w południowej dzielnicy.
- zdziwiłbyś się- rzekł z uśmiechem Reap.- nawet jeśli nie... to musisz wiedzieć, że Dem odziana się niepospolicie doskonałym zmysłem kulinarnym. Z byle czego potrafi zrobić taką potrawę od której człowiekowi od razu cieknie ślina. A ten zapach....trzeba to było czuć.
Możecie sobie wyobrazić, że każdy kto go poczuł szedł od razu do baru Dema, żeby sprawdzić co tak pięknie pachnie i nie wychodził z stamtąd, aż nie wypełnił całego brzucha specjałami Demrenfarisa.
- Jeśli jego potrawy były aż tak dobre, to czemu nigdy o nich nie słyszałem?- zdumiał się AQ.
- Słyszałeś- rzekł z duma Dem.- Kucharz z zamku niebieskich skupywał moje potrawy i tylko je podgrzewał. Z stamtąd szły na stoły niebieskich i Czerwonych. Słyszałeś pewnie plotki, jakoby niebiescy w swoich wieżach jedli potrawy bogów?
- A więc to stąd się wzięło! – zdumiał się AQ- A ja całe życie zastanawiałem się jak to się dzieję, że kucharz baluje całe dnie, i ma jeszcze czas na zrobienie takich pyszności. No ale opowiadaj dalej. Jak broń tych klientów trafiała z powrotem do sklepu?
- Ach, to był nasz najwspanialszy wynalazek- uśmiechnął się Dem.- W sklepie Reap występował zwykle w kapturze. Gdy zaś klient od niego wyszedł, Reap zamykał interes, i szedł do baru udając zwykłego klienta. Ludzie w południowej dzielnicy nie byli aż tak zamożni, i szybko kończyły im się pieniądze w sakiewkach. Prawie wszyscy chcieli na deser spróbować największego specjału Demrenfarisa- Lodów śmietankowych. Niestety nie mieli już pieniędzy. Wtedy wkraczał Reap i zamawiał wielką michę tychże lodów. Zajadał je tak powoli, i z taką lubością, aż wygłodniały klient podchodził do jego stolika, i prosił o choćby jedną łyżeczkę tegoż specjału. Reap odmawiał, a gdy klient dojrzał proponował mu grę w kubki. Musze przyznać, że Reap jest najzdolniejszym graczem jakiego spotkałem. Nikt go jeszcze nie pokonał. Jak zapewne domyślacie się już Reap zakładał się o lody. Lody przeciw broni. I wygrywał! – Dem zaśmiał się z uciechy.
- I nikt was nie nakrył?- zdumiał się Ced.
- Było parę niebezpiecznych sytuacji, ale zawsze wychodziliśmy z nich obronną ręka.- uśmiechnął się Reap. – Na przykład...
Przerwał mu nagły wstrząs towarzyszący zatrzymywanemu wozowi i krzyki.
- Co u....- zaczął AQ sięgając po miecz.
Nagle kotara zastępująca drzwi rozsunęła się, i do wozu wszedł Furrbacca.
- Przepraszam, że musze przerywać, ale... chyba czeka nas bitwa.
czterech wojowników w pośpiechu opuściło wóz, i wybiegło na zewnątrz. Dosiedli koni, i natychmiast pogalopowali na czoło długiej kolumny wojsk Grammu.
Pędząc na koniu Cedricek nie przypuszczał, że ostatni już ras dobrze się bawił w towarzystwie przyjaciół.
Gdy dotarli na czoło armii zobaczyli, że stoją na szczycie dużego wzgórza. W dole...
- O, Bogowie – jęknął AQ.
W dole gdzie nie patrzeć rozpościerało się morze czarnego wojska wampira. Złowieszcze wycie, tupanie i walenie mieczami o tarczę dochodziło nawet na szczyt wzgórza. Nie to jednak przeraziło AQ.
Blisko połowę tej armii stanowiły stwory, które jednoznacznie można było określić jako demony.
Z pobielałą twarzą Ced wyjął z pochwy miecz, i poprawił się w siodle.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować