Zaloguj się, aby obserwować  
Skazeusz

Gothic 2 - forumowa gra RPG

3525 postów w tym temacie

Noc była dość niezwykła. Zresztą pustynia tuż po zachodzie słońca nigdy nie była zwykłym miejscem. Za dnia bezludna kraina, nie dająca żadnych oznaków życia, w nocy zaś tętniący tymże życiem obszar, jakże niebezpieczny dla zabłąkanego człowieka. Bumber był pełen obaw, jednak nogi stawiał twardo, nie chcąc dać po sobie poznać wątpliwości. Bo te rodziły się w nim już od dawna, jednak dopiero ostatnia rozmowa spotęgowała je, nie dając spokoju mężnemu paladynowi. Coraz więcej pytań, coraz mniej odpowiedzi...
Rozmyślania Bumbera przerwał nagle głos Liqida.
- Tak więc jesteśmy na miejscu – powiedział ten. – To jest ta Karma, a dokładniej to, co z niej zostało. Rozdzielmy się i zbadajmy okolicę. Nie muszę chyba dodawać, że ostrożność wskazana?
Nie musisz, przyjacielu... Już ja wiem czego się spodziewać po takich miejscach.
Wybraniec stąpał ostrożnie, jakby pod jego nogami leżało rozsypane szkło. Wytężał wzrok, próbując dostrzec coś niezwykłego, coś, co naprowadziłoby ich na jakiś ślad.
Wtem przyszły wspomnienia. Bumber pamiętał Karmę sprzed kilkudziesięciu lat, gdy mury stały jeszcze jako tako, a zwęglona dziś posiadłość była dopiero w trakcie budowy. Jako młody wojownik Innosa, Bumber niegdyś nie mógł posiadać wiedzy o tym miejscu. Miejscu jakże strasznym, posiadającym złowrogą i potężną moc, czekającą na uwolnienie... Dzisiejsze ruiny wskazywały, że ktoś tą moc uwolnił lub próbował to zrobić. Zwęglona ziemia nie nastrajała optymizmem. Mieszkający tu chłopi raczej nie wyszli z tego cało. Ingerencja sługusów Beliara śmierdziała na kilometr, a Karma wręcz emanowała swądem złych mocy.
Zamyślony paladyn nie zauważył, gdy wokół ruin wyrosła krwawa poświata. Nie dostrzegł niewyraźnych sylwetek przemierzających mroki pustyni. Nie zwrócił uwagi na czarne kaptury, spod których świeciły czerwone niczym krew ślepia.
Otoczyli go. I nie tylko jego, całą drużynę. Nie zdążył zareagować, gdy przywódca zabójców, bo bez wątpienia byli to zabójcy, wystąpił mu naprzeciw.
- Astan... brat Ramana.
- Masz rację Bumberze, zabójco mego brata. Nie powiem, sporo się zmieniłeś. Czyżby poprzednia powłoczka już się rozleciała i trzeba było ją wymienić?
Bumber milczał.
- Z tego, że tu jesteś wnioskuję, że wiesz co to za miejsce. Musimy bronić to miejsce przed wami. Nie powinniście się mieszać w sprawy Varantu.
- Sprawy Varantu są także sprawami Myrthany, zwłaszcza, że Sarek...
- Sarek... – Astan powiedział to słowo, jakby musiał jednocześnie połykać żądło krwiopijcy – Nie wypowiadaj imienia tego pomiotu... On zginie... musi ponieść karę za czyn który popełnił - zdradę Beliara. Teraz...
Nagle zza zabójcy wyskoczyła mała dziewczynka. Miała około 8-12 lat, długie ciemne włosy i skórę dużo bledszą, niż powinna mieć mieszkanka tego regionu. Miała skrępowane kostki i ręce, a jednak próbowała uciec. Astan uderzył ją niedbałym ciosem w plecy. Dziecko zapiszczało, lecz nie był to dziecięcy głos. Jakby... sztuczny.
- Weźcie ją i zwiążcie jeszcze raz, tym razem mocniej. – odezwał się do swoich ludzi, po czym zwrócił się do Bumbera – Pamiętasz ten dzień?
- Tak.
- Moje ciało wciąż pamięta tą walkę. Nadal mam blizny. Lecz dobrze wiesz, jak się wtedy zakończyło. Możliwe, że przegramy. Jednak Beliar nas prowadzi. Nie pozwoli na to.
- Upadłeś tak nisko, Astanie, by porywać bezbronne dzieci?
- Zamilcz, bo nie wiem do czego ta dziewka jest nam potrzebna, ani jaka siła w niej drzemie.
- Ale ty chyba wiesz, skąd mam to? – Paladyn włożył rękę pod złoty kirys, wydobywając spod niego czarny medalion w kształcie kruka.
- Jak śmiesz... – zasyczał asasyn. – Jak śmiesz mi to pokazywać!
- Zapewne chcesz to odzyskać, prawda? Nie odpowiadaj, wiem do czego ta błyskotka jest ci potrzebna... Takie istoty jak ty łączą się duchowo ze swym panem za pomocą różnych przedmiotów: pierścieni, amuletów, medalionów... A ja posiadam to od wielu lat...
- Tym razem nie ujdzie ci to na sucho – powiedział chłodnym głosem Astan, aż ciarki przeszły Bumberowi po plecach. – Zginiesz, a nekromanci będą wysysać szpik z twoich kości przez wiele nocy...
- Wielu było, co próbowało. Doceń ironię naszego spotkania, stary przyjacielu. Niegdyś biliśmy się żelaznymi cepami, dzisiaj stajemy przed sobą jako wysłannicy dwóch potężnych bóstw. Onegdaj ja byłem zwykłym strażnikiem, ty zaś szarym rzezimieszkiem. Dziś emanujemy potęgą. Każdy z nas ma podległych sobie ludzi. I znowu nie obędzie się bez walki.
- Oby wynik był znowu ten sam...
Nie czas na słowa, lecz czyny, pomyślał Bumber na moment przed rozpoczęciem potyczki. Po słowach Astana obaj przeciwnicy rzucili się sobie do gardeł. Paladyn w biegu dobył miecza. Klinga zajaśniała złota poświatą. W mroku mignął fioletowy błysk – Astan także nie próżnował. W tle rozgorzała walka – świadczył o tym chrzęst metalu i wyczuwalny w powietrzu ozon – charakterystyczny zapach magii. Bumber dostrzegł przeciwnika w mroku. Ciął nisko, pod brzuch, wykonując piruet. Asasyn zręcznie sparował i po chwili znalazł się tuż a plecami paladyna. Bumber odskoczył, w ostatniej chwili blokując cios spadający mu na głowę. Po czole spłynęła strużka potu... Odepchnął przeciwnika. Jest dobry... bardzo dobry. Dużo się zdążył nauczyć. Zabójca szedł półkolem, z każdym krokiem skracając dystans do stojącego paladyna. Bumber znał tą sztuczkę. W pewnym momencie Astan skoczył niczym wygłodniała bestia, żądna krwi i śmierci. Celował w pierś, trochę poniżej serca. Bumber uchylił się zręcznie, sparował cios zadany samym końcem klingi, wyszedł do kontry. Przeciął powietrze, aż zafurkotało. Asasyn był już za nim, niemal poczuł jego oddech na karku. Nie zdołał uciec, sparować ani uchylić się od ciosu. Potężny ból przeszył plecy, zwalając paladyna z nóg. Trzeba jednak więcej, by pokonać ucieleśnienie Innosa. Bumber wykorzystał energię uderzenia, przeturlał się do przodu, momentalnie obracając się ku przeciwnikowi.
- Jeden punkt dla mnie – rzucił od niechcenia Astan, oblizując wargi z potu. – Twoje szczęście, że masz dobrą zbroję.
Bumber nie odpowiedział, tylko rzucił się do ataku. Był wyraźnie wolniejszy od asasyna. Ciężka zbroja hamowała jego ruchy. Uderzenie płonącego miecza z pewnością byłoby dla zabójcy śmiertelne. Problem polegał na tym, by go trafić, nim on znów zajdzie paladyna od tyłu. Wybraniec kontynuował atak. Na dwa kroki przed zabójcą zapląsał zwinnie, zmienił balans ciała i zaatakował krótko, od lewej. Astan zablokował cios od biodra, momentalnie wyprowadzając kontrę. Bumber sparował, wytrącając się z równowagi. Asasyn ciął szerokim dexterem, długo, silnie. Bumber uniknął ciosu w ostatniej chwili. Fioletowa smuga przecięła powietrze na palec od złotej zbroi. Paladyn wykorzystał siłę uniku, ciął krótko, z biodra, nie pozwalając na kontrę. Asasyn zgodnie z przewidywaniami łagodnie uniknął ciosu, szykując się do kolejnego. Jednak nie uderzył tak, jak spodziewał się tego Wybraniec. Wytrącił Bumbera z równowagi, lekko szturchając go barkiem go w piruecie. Wylądował za plecami paladyna. Ponownie. Tym razem jednak Bumber wiedział co robić. Tak szybko, na ile pozwalała mu na to jego zbroja, obkręcił się na pięcie, dokładając na końcu drugą nogę. Zamachnął się lekko, uderzając krótko, ciął samym końcem klingi. Poczuł opór, usłyszał szczęk metalu. Odruchowo odskoczył na bok. Spojrzał przed siebie. Asasyn stał nieruchomo, wlepiając wzrok w bok swego niezwykłego pancerza.
- Udało ci się mnie dotknąć... A więc remis. Gramy dalej?
- Chcesz mi wmówić, że to już była gra? Myślałem, że dopiero rozgrzewka...
Wokół szalała bitwa. Zastęp wyćwiczonych wojowników, zwinnych niczym koty i zabójczych jak trolle, ścierał się z grupką złożoną z kilku paladynów i raptem dwóch magów. Siły nie były wyrównane, drużyna walczyła wśród ciemności na obcym terenie z przeważającym przeciwnikiem.
Noc była niespokojna, jak to na pustyni. Drapieżcy polowali na swe ofiary, zatapiając swe kły w ciepłym ciele... Ale ofiara nie chciała poddać się bez walki. Wierzgała kończynami, dotkliwie raniła napastnika. Kto wie, może jednak los tej walki nie jest przesądzony...?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Taal stał otoczony przez ubranych w czarne i lekkie pancerze asasynów. Uzbrojeni w miecze i sztylety łapczywie patrzyli na członków drużyny. Nie mieli tak jak nad innymi członkami drużyny przewagi zręczności nad myśliwym. Spojrzał na dwóch stojących najbliżej. Jeden z nich wysoki był uzbrojony w asasyński miecz i bolas, drugi niższy miał dwa sztylety i włócznię. Kątem oka myśliwy widział rozmowę Bumbera i jednego z przeciwników- najpewniej dowódcę. Docierały do niego tylko strzępy rozmowy jednak wiedział co zaraz się wydarzy. Poluzował ostrożnie zapinki płaszcza, kołczanu i pochwy.
- Panowie- zwrócił się do dwóch z napastników- pozwolicie, że zapalę sobie przed śmiercią?
Przeciwnicy najwyraźniej nie dostrzegając ironii w głosie Taala kiwnęli głowami. Myśliwy wyjął jednego skręta i zapalił. Ciemność jaśniała, słyszał dokładnie rozmowę paladyna i asasyna, a nawet świst powietrza. Nagle czerwono-pomarańczowe światło miecza rozświetliło mrok. Taal zrzucił z siebie płaszcz i kołczan, a z opadającej pochwy wyjął miecz. Przeciwnicy byli już gotowi i grot włóczni niebezpiecznie szybko wędrował w stronę serca myśliwego osłanianego czarną zbroją zrobioną na Varantcką modłę. Myśliwy uchylił się niemal kucając pod ramieniem jednego z wrogów. Szybkim ruchem ręki wyjął zza jego pasa sztylet i odskoczył do przodu. Dwa piruety uchroniły Taala prze ciosem opadającego miecza. Rzucony w stronę asasyna sztylet został tym samym mieczem zręcznie odbity. Cios drzewcem włóczni w bok nieco zachwiał kolejny piruet myśliwego. Grot jednak i tym razem nie dosięgnął ciała sparowany mieczem. Taal podskoczył unikając skierowanego w nogi ciosu miecze. Zaraz po lądowaniu kolejny cios włóczni przewrócił myśliwego. Przeciwnik wymierzył ostrze w stronę serca Taala. W zimnym metalu odbijało się światło fioletowego miecza, które nieco zdenerwowało myśliwego. Nie mogło go jednak przestraszyć. Był pod wpływem "mieszanki" ziela, tytoniu, rdestu, roślin leczniczych oraz ogrzegoliścia , która to mieszanka odpowiednio zmieszana z wodą i krwią dawała efekt wyostrzenia zmysłów oraz wyciszeniem uczuć. Taal udoskonalił zapożyczony od druidów przepis ubijając wszystko i zawijając w skręta. Wróg wstrzymał oddech i przygotował się do uderzenia odchylając włócznię. To był jego największy w życiu błąd. Myśliwy przeturlał się szybko jednak i tak grot przeciął lekko zbroję i zrosił piasek krwią. Mimo to Taal wstał i doskoczył przeciwnika łapiąc go za rękę probującą wyjąć broń z piasku. Myśliwy odchylił ją szybko za plecy wroga. Drugi z przeciwników skradał się za plecy Taala jednak ten doskonale go słyszał. Asasyn przygotował się do pchnięcia myśliwego. Taal odwrócił się raptownie odchylając rękę wroga tak mocno, że w powietrzu rozległ się chrzęst łamanej kości. Odepchnięty i okaleczony przez myśliwego asasyn nadział się na ostrze klingi zmierzającej w krtań Taala. Przeciwnik odrzucił miecz i błyskawicznym ruchem rzucił bolas. Myśliwy widząc lecący bolas rzucił miecz. Na ziemi niczym dzieci leżeli dwaj wojownicy jeden ze związanymi nogami drugi z pociętymi. Taal czół, że narkotyk przestaje działać, a bez niego wygrać praktycznie nie mógł. Zdjął z nóg kulki połączone sznurkiem i przeczołgał się do nieprzytomnego wroga. Myśliwy powoli założył sznur na szyję przeciwnika. Jenak on tylko udawał błyskawicznie wyjął ukryty w bucie sztylet i wbił go w okolice żołądka Taala. Przeszywający ból sprawił, że w impulsie pętla na szyi Asasyna zacisnęła się powoli pozbawiając go tchu. Gdy brak powietrza zabił wroga Taal spojrzał szeroko otwartymi oczami na ranę. Krew leciał powoli wręcz ospale. jednak rana była szeroka i głęboka. Powoli obraz przed oczami myśliwego zaczął się rozmazywać się, aż w końcu zaniknął zupełnie. Ciało myśliwego upadło ciężko na ziemię. Wśród piasków leżały trzy postacie.
[PS. Mój bohater nie umarł]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Darkstar z zainteresowaniem spoglądał na Assasynów. Nigdy wcześniej ich nie widział,słyszał tylko plotki, legendy, niewiele o nich wiedział, zresztą, nie musiał. Wystarczyły mu opowiadania z czasów kiedy ledwo co przyłączył się do najemników. Ponoć ci wojownicy byli często wynajmowani przez króla, w celu eliminowania niewygodnych ludzi, ale przede wszystkich elitarnych oddziałów Orków, z którymi nawet znacznie lepiej wyszkoleni najemnicy od królewskich paladynów mieli sporo problemy. Oczywiście "usługi" zabójców miały dosyć wysokie ceny,więc król wynajmował ich okazyjnie,aby nie nadszarpać skarbu państwa. Umiejętności tych wojowników mogłyby wprowadzić nie jednego żołnierza w kompleksy, są doskonale zorganizowani, nigdy nie mają stałej kryjówki, zazwyczaj podróżują w małych grupach. Ponoć sporo z nich było kiedyś najemnikami, lub królewskimi żołnierzami, którzy cenili swoje umiejętności wyżej, niż ich przełożeni. Mistrzowie w posługiwaniu się wszelkim dostępnym w dzisiejszych czasach orężem, zwinni niczym koty, szybcy jak wieśniacy którzy zbiegają przed wilkami:), zabójczy jak cieniostwóry. Zwykle noszą dosyć lekkie pancerze, nie potrzebują grubych, gdyż rzadko komu udaje się w ogóle chociaż podejść w czasie potyczki do takiego człowieka. Plotki powiadają że w czasie wojen z orkami, większość ich najważniejszych przywódców zginęło właśnie od zasadzek przeprowadzanych przez Assasynów na zlecenie króla. Ponoć żaden z zabójców nie zginął...
Pomimo tego są to ludzie bezwględni, i traktowani przez niektórych pogardliwej niż najemnicy, ogromna część wojsk królewskich oraz wszelkich wojowników znajdujących się w Myrthanie darzy tych ludzi szacunkiem. Bez względu jakie to jest zadanie, Assasyn prędzej zginie, niż zbiegnie w momencie zagrożenia. Można być pewnym, że po zapłaceniu zabójca nie zbiegnie z pieniędzmi, będzie starał się wykonać jak najszybciej powierzone mu zadanie... nic dziwnego, w końcu ci ludzie muszą dbać o swoją reputację.

Teraz przed drużyną stało ze 20 takich zabójców. Mogliby wybić całą grupę już parę chwil temu, ale ich przywódca był zbytnio skuszony rozmową z Bumberem. W każdym bądź razie sytuacje była dosyć kiepska. To nie byli jacyś orkowie, czy wrogowie z którymi wcześniej przyszło się Darkstarowi mierzyć...pomimo tego doskonale zdawał sobie sprawę, że to tak naprawdę tylko ludzie... giną jak wszyscy pozostali. Problem tylko w tym że im nie śpieszno do piachu.

W momencie rozpoczęcia walki przed Darkstarem stało 3 Assasynów. Nie ruszyli na niego. Stali spokojnie,czekając na jego ruch. Całkiem sprytne posunięcie, nawet nie chce im się tyłka ruszyć,wolą czekać aż ofiara sama nabije się na ich ostrza. Najemnik wyciągnął miecz z pochwy, i szybkim krokiem ruszył na nich, nie wiele się przy tym zastanawiając. Po prostu wyskoczył na nich, próbując powalić któregoś na ziemię.
Nie udało się, ich zwinność była wręcz spektakularna, bez problemu usunęli się w bok, jednocześnie wyjmując sztylety. Jeden z nich od razu rzucił dwoma w Darkstara.Jeden z nich drasnął go w prawe udo, drugi wbił się boleśnie w prawe ramie. Darkstar go nie próbował wyciągać, naraziłby się na wykrwawienie. W każdym bądź razie walka z rannym ramieniem będzie trudniejsza.
"Może trzeba było samemu wynając tych ludzi, zamiast pozwolić by zwerbował ich Beliar?" pomyślał Darkstar.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Paradoksalnie Camra nienawidzi walki... Nie jest mu ona mu na reke.. W momencie gdy rozpoczela sie na dobre nie usunal sie w tyl tradycyjnie probujac znalezc jakies inne wyjscie z sytuacji... Nie wiedział co robić. Próbował trafić kulą ognia w assasynów, jednakże pochłonięci bronieniem się kompani zasłaniali mu widok. Assasynów ubywało, jednakże straty po stronie drużyny były znaczne. Mag pomyślał wtedy, prze moment ze to nie ma sensu. Innos, Beliar, Addanos... Kto jest dobry, a kto zly... A może cała ta szopka to tylko ułuda. Może Bogowie dogadali sie między sobą i mają zamiar zdradzić ludzi, zabić ich, bawią się nimi dla zabawy... Nic nie było pewne... Pewne jest jedno... Camra musi sie zastanowic nad swoją dalszą drogą i nad tym czy ma to wogóle jakieś szanse...

[Zastanawiam się nad zawieszeniem swojego udziału... Odpowiedź dam niedługo jak dowiem się kiedy będe miał internet u siebie w pokoju i wtedy postanowie ostatecznie...]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ech, kolejne starcie – pomyślał Liqid zaciskając dłoń na rękojeści Perły. Czy życie Nas, ludzi walczących o wolność, sprawiedliwość i dobro, jakiekolwiek by one były lub też nie były musi się składać z tak wielu starć? Każde trudniejsze od poprzedniego, coraz bardziej narażające na śmierć. A wiadomo – na nią nie ma wielu lekarstw. Zaś te co są zostały zabronione.
I nie działają...
Nie istnieje sposób, by zapewnić ciału, zewnętrznej powłoce człowieka niezniszczalności. To nie leży nawet w zakresie kompetencji bogów. Mogą uczynić kogoś potężnym, by spełniał ich zachcianki, służył im, zdobywając wyznawców, czy mordując wrogów ale pokonać natury, która ma swoje prawa nie mogą. Światem rządzą zasady, których nie da się przekroczyć. I to jest jedna z nich.
Każdy pancerz da się zniszczyć, każdą osłonę zneutralizować. Każda istota posiada swe słabości, nadane jej przez Adanosa, by nie pojawiła się potęga mogąca zagrozić ogółowi. Lecz czy gdy przyjąć, że Adanos, bóg równowagi jest po stronie Beliara, to też miałoby to sens? Czy równanie ma kilka możliwych wyników? I czy można patrzeć na świat przez ten dziecinny pryzmat trzech bogów: życia, równowagi i śmierci? Czyżby znajdowała się w tym jakaś ukryta głębia, którą odnajdują tylko nieliczni?
Tylko do pewnego momentu wszystko wydaje się czarno-białe, później oba kolory się łączą. I nadchodzi szarość, której odcienie trudno rozróżnić. A mimo to nadal się widzi dobro i zło. My, prawi słudzy Innosa oraz nekromanci, asasyni, orkowie i reszta sług Beliara. Musimy ich zniszczyć, bo inaczej zapanuje chaos. Ale czy oni nie walczą z nami dlatego, gdyż my chcemy dążymy do wyeliminowania nich? Chcemy się pokonać nawzajem, gdyż jest miejsce tylko dla jednego z nas. Ale czy silniejszego? A może tego, komu bogowie będą przychylniejsi?
Z pewnością nie. To wszystko zależy od nas. Bogowie nie mają bezpośredniego wpływu na nasz świat. Stworzyli go kiedyś i ukształtowali, zaludnili go i ustanowili prawa, których część teraz jest ponad nimi. Obecnie ludzie stali się zbyt potężni, by oni mogli władać wszystkim. Człowiek oddaje im cześć, czerpie z nich część mocy, jak dziecko z piersi matki, ale sami radzą sobie także nienajgorzej. Tak, jak mówiłem, kiedyś może spełnić się wizja buntu ludzi. I kary za to. Nie należy mimo wszystko zapominać, że choć bogowie są tam, w zaświatach i nie mają już takich wpływów, jak dawniej, to i tak są bogami i mogą zaprowadzić porządek, stworzyć wszystko od nowa. Ale czy by do tego doszło zgodę musi wyrazić każdy z trojga? To jak z prośbą o rewanż.
I czy Beliar zgodziłby się na stworzenie świata na nowo, by uporządkować go? Przecież nieporządek byłby mu jak najbardziej na rękę. Ale Innos jest najpotężniejszy, więc teoretycznie może wszystko zdziałać sam. Lecz czy wtedy miałoby to sens?
A śmierć?
Śmierć jest niestety nieunikniona. A życie cóż..., nomen omen uzależnia. To nałóg z którym najtrudniej zerwać. Owszem, są i tacy, którzy to robią, ale najczęściej to ktoś lub coś brutalnie nas od tego świata odrywa.
Asasyni zbliżali się coraz bardziej. Bumber skończył już rozmawiać ze swym „starym znajomym” i teraz z wyciągniętymi mieczami przybierali pozycje bojowe. Liqid na wszelki wypadek uzupełnił manę, choć zamierzał walczyć teraz głównie mieczem. Oczywiście jeśli będzie taka potrzeba, będzie musiał użyć magii, mimo problemu, jakim były niepewne warunki tego miejsca. Karmy.
Panowała tu mroczna aura, czego wskaźnikiem był choćby ten niepokojący zapach. Pod jej wpływem nieumiejętnie rzucone zaklęcie może obrócić się na niekorzyść rzucającego. Choć niekoniecznie – zapewne nawet niemal idealnie rzucone zaklęcie może zostać zasymilowane i przemienione, jeśli aura jest wystarczająco silna. Nie dotyczyło to oczywiście mrocznej magii, która wręcz odwrotnie – zyskiwała na potędze, czując się w tym środowisku, jak ryba w wodzie, niczym wilk w silnym stadzie. Beliar w piekle...
Jako doświadczony mag mógł rzec jasna przezwyciężyć ją, ale wolał nie nadwerężać sił, zwłaszcza, że teraz ich będzie bardzo potrzebował. Także czasu – rzucenie zaklęcia trochę trwa, a doświadczeni wojownicy mogą nie dać mu tyle czasu, co najwyżej tyle, by mógł się spokojnie wykrwawić. W fechtunku zaś był stanie połączyć jedno z drugim.
Rozejrzał się. Gdy zabójcy byli już dość blisko, by mógł dokładniej ich zobaczyć uświadomił sobie, że tak około jedna czwarta z nich to kobiety. Miały na sobie nieco lżejsze pancerze, ułatwiające szybkie ruchy zaś na nadgarstkach nosiły kolorowe bransolety. Pewnie zaklęte. W dłoniach nieco inne miecze, pewnie bułaty, zaś sztylety nieco dłuższe.
To, że drużyna nie znajdowała się w najlepszej pozycji było już pewne. Z każdej strony otoczeni przez zabójców, za plecami mieli tylko gruzy Karmy.
Liqid spojrzał na gwiazdy jaśniejące na niebie. Wtedy przypomniał sobie wiersz, autorstwa maga, żyjącego przed kilkuset laty. Brzmiał on mniej-więcej tak:

Życie ludzkie jest kruche
pomiędzy ciałem, a duchem
tkwi tylko cienka granica.
Złamiesz ją, a wszystko uleci...
... jak z przebitego drzewa żywica.

Jakkolwiek byłbyś zeń śmiertelny
Wystarczy brzeszczot felerny,
By żywot do końca twój skrócić.
Klepsydrę z życia w śmierć obrócić.

Domena to nieskończona,
Że każdy zmuszon kiedyś skonać.
Nawet przez bogów wyznaczony
Zemrze, gdy przeznaczenie dopełnione

Beliar wraz z Adanosem
trzymają wspólnie tę kosę
co z wszytka każdego okrada-
okruchy żywota zjada.

On, pan mroku i zgonu,
Mistrz zła wiecznego zakonu
Robi to z przyjemności,
Z mordu satysfakcję rości.

A sługów ma swych bez liku:
Orków, zabójców, diablików
I nimi nienawiść sieje,
Bo rad, gdy się źle dzieje.

Drugi – pan Równowagi
W pełni swojej rozwagi
Misję przestrzegać swą musi,
Szalę, co przeważa ukruszyć.
Wraz z nim magowie wody,
Strażnicy równej przyrody.
Gdzie dobro ze złem w walce gości
Oni są pośrodku, w imię równości.

Przeciw nim sam Innos stoi
Przyodzian w ognistą zbroję.
W nim prawość i dobro wszelkie
By k’czynom natchnąć wielkim.

Poddani mu są w tej doktrynie
Ognia magowie i paladyni.
Wierni mu, ku lepszemu jutru walczący
A ich symbolem gorejące Słońce.

Czy życie człowieka warte jest czegoś?
Skoro cały świat jest w rękach bogów?
Niech ktoś mi odpowie, czemu, dlaczego...
Otwierając oczy,
nie przekroczysz
przeznaczenia progu...


Wreszcie nadeszła pora walki.
Liqid wyszeptał krótką modlitwę do Innosa i chwycił miecz wolną ręką. Klinga pokryta była kilkoma runami, których znaczenie znali tylko on i dwóch magów – Serpentes i ten, który Perłę wykuł. Teraz były nieaktywne i ich kolor zlewał się ze srebrną barwą klingi.
Naprzeciwko Liqida stanęło 3 zabójców. Jeden mężczyzna, który musiał być dość wysoki, lecz podkulona pozycja zabójcy nie pozwoliła tego dokładnie określić i 2 kobiety, dobrze znane Liqidowi. Aż za dobrze. Już parę razy stawali po przeciwnych stronach frontu, teraz nareszcie nadeszła pora wyrównania rachunków, a były one dużo, dużo większe, niż niejednego opilca w ulubionej oberży.
- Siostry Rikarh. – powiedział z udawanym zachwytem, przybierając przy tym charakterystyczny sobie ton głosu, by mogły go rozpoznać - Znów się spotykamy. Czyżby to przeznaczenie tego chciało?
Uśmiechnęły się ironicznie i spojrzały na siebie, po czym pierwsza z nich, wyższa, lecz wyglądająca na młodszą odpowiedziała:
- Liqid... Tak, niebywałe, że jesteśmy teraz w tym samym miejscu. Racja, to na pewno los chciał, byśmy nareszcie mogły odhaczyć kolejnego..., jednego z ostatnich Wilków na swej liście. Pamiętasz Jadeira? Stary dureń. Vea pięknie go wypatroszyła.
Dziewczyna nazwana przez siostrę Veą zachichotała.
- Szkoda. Na szczęście jest wreszcie pora, by nadszedł kres tego złą. I ja będę mógł odhaczyć was na mej liście.
- Niech zgadnę, żadna pozycja nietknięta. – udała, że drapie się po karku, lecz tak naprawdę sięgała po broń.
Liqid zbyt dobrze znał ten gest, by dać się nabrać. – Nie chcesz chyba stracić tak pięknej włóczni? Jeszcze by to zaklęcie, o ile dobrze widzę pirokinezy uleciało.
Siostra Vey prychnęła i dała znak trzeciemu zabójcy, który trzymał się z boku. Chwycił sztylety, skrzyżował ręce i zrobił krok do przodu.
- Nigdy nie lubiliście walczyć uczciwie, jeden na jednego. Brak wam honoru?
- Honor nie istnieje. – powiedziała siostra Veandry , Liqid przypomniał sobie jej imię. Kaghis. – To tylko wymysł poetów, by więcej piwa im się skapnęło po balladzie z takowym.
Mężczyzna rzekł: - Widziałeś bitwę pod Oletho? Albo rzeź w Thorze? Wojska tego waszego królika atakowały nie tylko uzbrojonych mężczyzn, ale też biedaków, kobiety dzieci. Nazywacie to honorem? Pycha, chciwość, okrucieństwo, tak to się może nazywać. Pożałujecie za to. Beliar nam pomoże was wytępić.
W tym momencie krzyknął i rzucił się na Liqida. Pchnął prosto sztyletami, lecz musiał się zatrzymać i wycofać, gdyż nadziałby się na wysunięty w szermierczej pozycji miecz maga. Liqid wykorzystał sytuację i wyciągnąwszy dłoń po własny sztylet, ten sam, którym zabił kiedyś pewnego nekromantę i ciął w kierunku tętnicy szyjnej.
Nie wiadomo kiedy przed zabójcą pojawiła się tarcza, która zasłoniła mężczyznę przez morderczym ciosem. Odepchnął nią Liqida ciął swoim sztyletem w splot słoneczny.
Liqid uskoczył w bok, lecz tam akurat czekała na niego Kagis. Szybki atak łokciem w brzuch przewrócił go na plecy, lecz gdy zbliżyła się, by dobić go mieczem, kopnął ją szybko w twarz, wykorzystując jej rozpęd. Nawet nie pisnęła, co uczyniłoby pewnie większość kobiet. Odskoczyła tylko do tyłu, dając szansę na atak siostrze i splunęła krwią w piasek, złorzecząc przy tym.
Szybko wstał, akurat, by zobaczyć jak atakują go jednocześnie Vea i jej towarzysz, lecz nie tak, jak robiono zwykle w walkach drużynowych od przodu i boku, by nie wpaść na siebie przy uniku wroga, lecz prosto w to samo miejsce, „gęsiego” co było tylko pozorem, gdyż po chwili rozbiegli się na flanki.
Liqid uchylił się przed ciosem mężczyzny, przestępując z nogi na nogę i kucając, dla nabrania równowagi, lecz gdy chciał sparować i narzucić Vei niepewną kontrę, ta skuliła się, wykonała szybkie salto i cięła maga po plecach, wzdłuż lewego barku, dając jednocześnie szansę Kagis, by doskoczyć i uderzyć w to samo miejsce.
Nie wiedziała jednak, że oprócz zwykłej tuniki, co było normą dla magów Liqid miał na sobie także dodatkowy pancerz, podobny do skórzni. Cios jej ześlizgnął się po zbroi, nie czyniąc szkody, zaś Liqid obrócił się szybko, akurat, by zablokować ukośne cięcie jej siostry. Ich miecze skrzyżowały się i siłowali się tak przez chwilę, co wykorzystał asasyn i zaatakował z przewrotu. Liqid przykucnął i przerzucił asasynkę przez plecy, lecz i tak nie zdążył zatrzymać jej towarzysza, który przygniótł go do ziemi, uderzył kantem dłoni w twarz i przekręcił nadgarstek, co spowodowało wysunięcie się ostrza z jego rękawa. Najpierw, jakby na próbę przejechał mu nim po policzku, wypuszczając strugę błyszczącej posoki, po czym zamachnął się w kierunku czoła.
Mag zaklął. Nie mógł nawet ruszyć rękoma, by rzucić zaklęcie - gdyż przytrzymywały je siostry. Ostatkiem sił obrócił głowę i chwycił ostrze w zęby. Kopnął zabójcę kolanem w plecy, jednocześnie pstrykając palcami. Energia skupiona w jego dłoniach wystrzeliła i odrzuciła obie siostry do tyłu. Wstał i podniósł z ziemi miecz, przecierając jednocześnie ranę palcem, by zatamować krwotok. Magicznie zagojona rana zrosła się, lecz po chwili pękła, tryskając krwią jeszcze mocniej.
Aura Karmy wreszcie dała o sobie znać. Liqid zasklepił ranę powtórnie, tym razem z lepszym efektem. Zatoczył mieczem półkole, przecinając powietrze i spojrzał na przeciwników. Zmienili taktykę na atak jednoczesny - otoczyli go, każdy z innej strony i robiąc powolne kroki w bok krążyli wokół niego, jak stado wilków przed atakiem na ofiarę.
Liqid klasnął i chwycił miecz w obie ręce, po czym rozpostarł je. Zabłysnęło lekko, zaś Perła przekształciła się w dwa identyczne ostrza. Rozprostował ręce i wycelował w twarze sióstr, zwrócony w stronę zabójcy.
Ten sieknął błyskawicznie, prostopadle wzdłuż ziemi, przyduszając jeden miecz Liqida i wykręcając mu nienaturalnie nadgarstek. Siostry machnęły mieczami w bok, lecz wystarczyło odsunąć się, by uderzyły w siebie. Sługa Innosa pchnął , chcąc przebić wszerz jedną z nich, lecz zmarkowała upadek, odwracając się i wykonując młynek, by wprowadzić blok, pozostawiając jednocześnie drugiej szansę na atak. Wyszeptał kilka słów w języku magii i połączył miecze tym razem w podwójny miecz i przekręcił nim, przewracając jednocześnie obu przeciwników i pchając w brzuch atakującą Kagis.
Bok jej napierśnika pokrył się czerwienią, lecz ta najwidoczniej nie zauważyła tego, wyjmując włócznię i rzucając nią w Liqida. Uskoczył w bok, lecz broń otarła się o ramię wypuszczając magiczny ładunek. Czerwony błysk, nie wiadomo czy ognia, czy krwi Liqida, może jednego i drugiego naraz. Zgodnie z przypuszczeniami maga była to pirokineza, która odrzuciła go kilka metrów do tyłu, prosto na jednego z zabójców walczących z Cossackiem. Paladyn wykorzystał sytuację i szybkim, płaskim ruchem odciął oponentowi głowę, podając jednocześnie dłoń magowi.
Wstał i skinąwszy w podziękowaniu głową skoczył ku wrogowi. Pech, czy raczej umiejętności chciały, że ten był szybszy i wyminąwszy Liqida fintą kopnął do w plecy, tuż pod ostrza sióstr.
Liqid zatrzymał się, by nabrać równowagi, przeniósł środek ciężkości na drugą nogę i wymienił kilka uderzeń z Veą, tylko po to, by wpaść pod miecz Kagis. Pchnięcie wyminięte krokiem w tył, równoległe uderzenie, idealne do przecięcia ofiary na pół zablokowane przez siostrę, odwrócenie ostrza, kopnięcie, zablokowanie pchnięcia tarczą i nagle otrzymanie kolejnego ciosu w plecy. Po chwili znów leżał na ziemi, zaś nad nim stała trójka zabójców gotowa do dobicia.
3 miecze jednocześnie powędrowały w jego stronę. Liqid zrezygnowany złożył ręce, lecz nie do pośmiertnego gestu, lecz by rzucić zaklęcie obronne. Ćwierć sekundy skupienia energii, wypchnięcie rąk. Fala energii wytrysnęła z dłoni maga, przewracając całe trio na ziemię i dając czas Liqidowi na przeniesienie się do prawidłowej, pionowej pozycji i przygotowanie kolejnego zaklęcia.

Tymczasem Camra stał wciąż z boku i nie wiedział, co z sobą zrobić. Kilka ognistych kul wystrzeliwało z jego dłoni, albo pudłując, albo niezbyt dotkliwie raniąc zabójców (zapewne jakaś ochrona przed magią). Nagle rozległ się kolejny krzyk dziewczynki. Próbujące stawić opór dziecko wyrywało się nieustannie, wskutek czego znudzony ochranianiem jej z boku zabójca zranił ją sztyletem w bok.
Camra zadecydował co robić. Uwolni tą dziewczynkę, chociaż to jedno ma sens, pośród tej całej bezsensownej walki. Bo do czego mogą prowadzić prywatne waśnie pomiędzy bogami i wysługiwanie się w starciach ludźmi?
Podlewitował szybko w miejsce, skąd zabójca go nie zauważy i przyszykował zaklęcie zniszczenia zła, po czym skupiwszy się najlepiej, jak mógł wybiegł szybko i rzucił zaklęcie w kierunku asasyna.
Pech, a może Beliar chciał, że zaklęcie nie podziałało właściwie. Energia rozeszła się wokół ciała zabójcy i zawróciła, kierując się ku jej stworzycielowi. Camra zasłonił się przed zaklęciem, lecz w tym momencie rzucił się na niego zabójca.
Uchylenie się, odskok i lakoniczne zaklęcie fali ognia nie pomogły. Krótkie i proste ostrze zabójcy weszło niedbale w bark maga, łamiąc mu kość.
Płomień spopielił policzek atakującemu, wywracając go na ziemię, lecz desperacka próba ataku przez Camrę nic nie dała. Zabójca rzucił sztyletem, trafiając prosto w pierś maga. Camra westchnął, szepnął coś cicho i skonał, padając na ziemię.

Potężne błękitne płomienie wytryskiwały z dłoni Liqida przygważdżając wrogów do ziemi. Ich pancerze dzielnie opierały się ogniowi, lecz takiemu potężnemu zaklęciu nie mogły długo. Na nic wszystkie próby odskoku, dobiegnięcia, czy po prostu zasłonięcia się przed magicznym płomieniem, Liqid miał teraz przewagę, której nie zamierzał utracić. Wtem poczuł, właściwie to Innos w swej wielkiej łasce pozwolił mu poczuć, że ktoś za nim stawiał kroki. Pewnie jakiś asasyn chciał wykorzystać sytuację i wykończyć maga po skrytobójczemu. Uchylił się przed cięciem sztyletu i kopnął przeciwnika w krocze, nie przerywając ognistego ataku.
I nagle dreszcz przebiegł mu po plecach, zabierając dech. Wyczuł śmierć Camry, przyjaciela, z którym wspólnie rozmawiali nieraz o magii i bogach, zwykle stając po przeciwnej stronie barykady.
Karma wykorzystała ten moment i podziałała na zaklęcie Liqida. Ogień cofnął się, rażąc go.
Po chwili, już po raz trzeci stał nad nim ten sam zabójca, lecz tym razem z podwójnym toporem w dłoni. Ze srebra! Zaklętego srebra, odbierającego moc magom.
Liqid nie mógł już nic zrobić. Miał zbyt mało sił, by w ogóle się ruszyć. Sapnął, gdy otrzymał kopniaka w brzuch od jednej sióstr i jeszcze bardziej bolesnego w krocze od drugiej. To chyba był koniec. Mógł tylko czekać, aż kolejny z Wilków (czyli on) zginie.
Świst strzały. Zabójca, którego Vea nazwała Finkanem („zabij go teraz Finkanie, nie chcę sobie brudzić dłoni tym ścierwem...”) obrócił głowę, akurat, by zobaczyć lecącą ku niej strzałę. Szybkim ruchem rozciął ją na pół, sekundę przed tym, jak wbiłaby mu się w oko. Lecz wtedy następna, która pojawiła się tak nagle trafiła do celu. I druga... trzecia, czwarta. Trysnęła krew, Finkan zagulgotał i zwalił się martwy.
Z cienia wynurzył się mężczyzna z łukiem w dłoni. W świetle księżyca widać było błyszczący grot strzały i zdobienia na łuku. Błyskawicznie założył strzałę (z przymocowanym do niej jakimś dziwnym woreczkiem) na cięciwę i strzelił sobie pod nogi. Zadymiło, a gdy po chwili wiatr przewiał mlecznobiałą zasłonę już go tam nie było. Pojawił się z drugiej strony terenu.

[ Ze smutkiem żegnam Alexeia, cóż, klamka zapadła.
Dochodzi za to niezależnie nowy gracz, witamy w grze Strusiastego. Z góry uprzedzam też, że to nie koniec i niedługo pojawią się kolejni gracze. A póki co... walczyć. :)
Dodam jeszcze, że Vice-MG zostaje Bumber (upadek społeczny ;), Fanafilmu zaś planuję przenieść do rezerwy, bo nie ma sensu, by był na liście, skoro go nie ma, ale to w swoim czasie. Chyba, że wreszcie powróci, na co ciągle mam nadzieję, ale... :|
Lista:
1. fanfilmu.pl/Fanfilmu/paladyn
2. Darkstar181/Darkstar/najemnik
3. Liqid/Liqid/mag ognia
4. Cossack777/Cossack/paladyn
5. Donki/Angabar/najemnik
6. Bumber/Bumber/paladyn
7. Dawid Taal/Taal/myśliwy
8. Strusiasty/Dhorgin/łucznik
REZERWA:
1. lukmistrz/Lukmistrz/łowca smoków
2. Budyn/Budyn/paladyn
Pozdrawiam ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Czarnowłosy łucznik wypuszczał kolejne strzały. Długi kucyk zwisał mu za ramiona, na twarzy można było dostrzec kilka blizn. Lekka skórzana zbroja umożliwiała szybkie przemieszczanie się po polu walki. Strzelec ten, a na imię miał Dhorgin, wiedział, że nie powstrzyma Assasynów, ale pomoże choć trochę paladynom i najemnikom. Nagle poczuł, że ktoś skrada się za jego plecami. Kucnął najszybciej jak potrafił, wyszarpał sztylet z cholewy buta i ciął z obrotu. Trafił w powietrze, za to zabójca, który jakimś cudem znów był za jego plecami kopnął go w plecy przewracając. Łucznik obrócił się, żeby widzieć przeciwnika, a ten już przygotowywał się do zabójczego ciosu mieczem. Szybki kopniak w krocze odwiódł go od tego zamiaru. Pięść Dhorgina złamała mu nos, a sztylet przebił serce. Strzelec zobaczył, że zbliża się do niego kolejnych trzech Assasynów. „Nie zdążę ich wystrzelać, zanim pierwszy upadnie na ziemię reszta już mnie zaszlachtuje” pomyślał. Wyciągnął „strzałę niewidkę” jak on to nazywał. Zamiast grotu miała mały woreczek ze specjalną kombinacją ziół. Przy mocnym uderzeniu zioła reagowały ze sobą, tworząc coś na kształt zasłony dymnej. Strzelił sobie pod nogi. Gdy mleczno biała zasłona przykryła jego postać i teren w najbliższej odległości, skorzystał z zaskoczenia zabójców i przebiegł im za plecy. Wypuścił dwie strzały, jedna po drugiej, które dosięgnęły dwóch z nich, i znowu wystrzelił sobie pod nogi „niewidkę”. Trzeci Assasyn chyba myślał, że drugi raz nie da się zaskoczyć i zaczął biec w kierunku mgły. Trzecia strzała trafiła go w bok głowy. „Zaskoczenie to połowa sukcesu” Dhorgin przypomniał sobie maksymę swojego nauczyciela. Przypomniał sobie też coś jeszcze – bez strzał nic nie zdziała, a tych zaczynało ubywać w zastraszającym tempie. Jednak nie było czasu się nad tym dłużej zastanawiać, bo właśnie czterech zabójców próbowało go okrążyć.

Napiął błyskawicznie strzałę i trafił jednego prosto w oko. Reszta rzuciła się na niego, nie było zbytnio czasu do namysłu. Napiął następną i strzelił w drugiego. Pudło. Zaklnął i uskoczył w lukę okrążenia, unikając ciosów biegnących przeciwników. Odwrócił się i sięgnął do kołczanu po strzałę, ale ręka trafiła w pustkę. Czyli jednak strzał było mniej niż myślał... Przełożył łuk przez plecy i wyszarpał z pochwy krótki miecz. Wiedział, że najpewniej zginie przy pierwszym ataku zabójców, bo szermierz był z niego kiepski, ale nie chciał poddać się bez walki. Assayni zaatakowali błyskawicznie. Rozbiegli się, atakując z trzech stron. Dhorgin zdecydował się na dramatyczny czyn. Schylił się, wyszarpał sztylet z cholewy buta i rzucił w nadbiegającego od przodu zabójcę, po czym szybko pobiegł w jego kierunku. Wiedział, że jeśli sztylet go nie zabiję, to najprawdopodobniej ten sprint łucznika będzie jego ostatnim. Assasyn odbił sztylet ciosem miecza, ale zgubił rytm. Strzelec ciął go w skroń, zabijając. Odwrócił się. Dwaj towarzysze trupa byli nieco zaskoczeni, ale biegli na Dhorgina, chociaż może nieco ostrożniej. Ustał w pozycji bojowej, ale nagle poczuł silny ból w lewym udzie. Spojrzał i zobaczył wystającą brzechwę bełtu. Następna rzecz, którą widział do lecąca pięść w czarnej rękawicy. Łamany nos chrupnął boleśnie. Łucznik upadł na plecy, po czym dostał kopniaka w żebra. Poczuł ból łamanych kości.
-Co, teraz już nie jesteś taki ruchliwy? – krzyknął jeden
-Dobra, pchnij go mieczem i idziemy dalej, trzeba pomóc naszym – drugi wyraźnie nie lubił zbyt długiego zabawiania się z przeciwnikiem
-Nie, zabił kilku naszych. Muszę mu pokazać, co to znaczy zadzierać z naszymi!
Krew z nosa zalewała Dhorginowi oczy, widział coraz mniej. Ból żeber stawał się nie do wytrzymania. Wiedział, że zaraz straci przytomność. Jakby przez mgłę słyszał krzyk, zdawało mu się, że bardzo blisko.

A potem była ciemność.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Karma roztaczała wokół siebie aurę pełną tajemniczości, wrogości i strachu. Każdy z tych czynników paraliżował, rozwiewał myśli i wdawał się w najgłębszy zakamarek umysłu. Co słabsi w ogóle się tu nie zapuszczali, tym bardziej nocą. Biała poświata księżyca potęgowała złą moc Karmy. A im przyszło walczyć w tych warunkach z zabójcami, doświadczonymi wojownikami na usługach samego Beliara. Trafić lepiej nie mogli...
Spod ciemnego kaptura wyglądały dwa czerwone punkciki. Masywna postura, choć diabelsko zwinna, umięśnione ramiona, zadziwiająco zwinne nogi. Całości dopełniał znakomity oręż – zakrzywiony miecz, zapewne zaklęty , pokryty purpurową poświatą. Lekka, acz niesłychanie mocna zbroja, a także reszta atrybutów składała się na wojownika niemal idealnego. Niemal, gdyż charakter stanowił jedną z jego ważniejszych części. A charakter Astan miał, trzeba przyznać, paskudny.
Asasyn zamachnął się mieczem, gładko przedostając się przez blok paladyna. Ten uskoczył, o włos unikając śmiertelnego ciosu. Działo się tak po raz kolejny – Bumber nie był w stanie sprostać przeciwnikowi, choć starał się to za wszelką cenę ukryć. Na próżno.
- Zginiesz – syknął zabójca przez zaciśnięte zęby. – Obaj to wiemy...
- Każdy kiedyś umiera. Ramana też to spotkało...
- Zamilcz! – Astan młynkował swym zakrzywionym ostrzem, starając się zdezorientować paladyna. – Nie wymawiaj jego imienia!
- Już niedługo po tobie też zostanie tylko wspomnienie.
Zza rozmówcy wypadło nagle dwóch asasynów. A raczej dwie asasynki, gdyż były to kobiety. Zdradzała je biżuteria – bransolety i naszyjniki – a także dwa uwypuklenia w zbroi na wysokości piersi. Skoczyły żwawo, parą. Jedna wyprowadziła szybkie cięcie, Bumber z trudem sparował. Wymienił z asasynką kilka ciosów, tylko po to, aby następna mogła zaskoczyć go od tyłu, niechybnie trafiając. Paladyn zatoczył się pod impetem uderzenia, prosto pod ostrze Astana. Druga z kobiet, ta, z którą walczył na początku, kopnęła go boleśnie w żebra. Bumber zarył twarzą w ziemię. Przed oczami mignął mu tylko fioletowy błysk, po którym nastąpił niewyobrażalny ból. Kości w ramieniu strzyknęły przeraźliwie, krew uderzyła do nosa, obraz stał się niewyraźny. Jedyne, co było widać, to purpura. Była na nieboskłonie, na zbrojach asasynek, w oczach Astana... Była wszędzie.
- Pomszczę mego brata! - Bumber spojrzał na stojącego nad nim zabójcę, przygotowanego do zadania ostatniego ciosu. - Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie to raduje...
- Będziemy więc obaj radować się w piekle! – wrzasnął paladyn, wyciągając przed siebie ręce, złożone w ognisty znak. Mieszanina płonących gazów wystrzeliła z koniuszków palców, dotkliwie raniąc Astana i jego dwie towarzyszki, odrzucając całą trójkę na znaczną odległość.
Bumber wstał powoli, ociężale, starając się zregenerować siły. Złamany bark nie nastrajał go zbyt optymistycznie, przewaga wroga również. Jednak nie zamierzał się poddać.
Wojowniczki podniosły się szybko, w jednym momencie rozbiegając się na bogi. Astan wstał jak zwycięzca, wysoko unosząc czoło. Zmierzył lekko zgarbionego paladyna wzrokiem, splunął soczyście i wytarł pot z czoła.
- No, no. Nasz paladynek robi czary-mary. Nieładnie. Zaraz oduczymy cię tych sztuczek...
Asasynki zaatakowały w mgnieniu oka. Jedna z prawej, druga z lewej, obie rozpędzone z wyciągniętymi ostrzami. Celowały w tułów, tuż pod ramiona. Syk powietrza zdradził pierwszy cios, sparowany instynktownie, lecz wszystkimi siłami. Oznaką drugiego ciosu był przeszywający klatkę piersiową ból, chrzęst łamanych żeber, ciepłota krwi rozlewającej się pod całym ciele. Bumber jęknął ciężko, wypuszczając miecz z rąk, osuwając się na kolana. Oparł się rękami o ziemię, wlepiając wzrok na kapiącą z warg posokę.
- Dziewczyny – szepnął cicho Astan, wycierając ostrze purpurowego miecza o swój czarny płaszcz – czyńcie swą powinność.
Furkot powietrza doszedł z obu stron leżącego już paladyna. Żadna z asasynek nie spodziewała się jednak takiego obrotu sytuacji...
Bumber wzbił się w powietrze niczym ptak. Ognisty ptak. Jego zbroja zapłonęła żywym ogniem, rozświetlając okolicę. Paladyn kątem oka dostrzegł upadającego Camrę. Na ten widok zabolało go serce...
Wylądował na ziemi w nowym pancerzu, płonącym i rażącym światłem, z dwoma mieczami, bliźniaczo podobnymi do Blasku, jednak znacznie większymi i o wiele szybszymi. Blond włosy rozwiewały się niczym pod wpływem silnego wiatru, zaś oczy, dotąd pełne błękitu, były puste, białe, każde z czerwonym płomykiem zamiast źrenic.
- Te sztuczki mniej mi się podobają... – wymamrotał do siebie asasyn, kończąc polerkę miecza. Nie czekając dłużej, rzucił się do ataku, złorzecząc na siebie za to, iż nie zabił paladyna wtedy, kiedy miał do tego okazję.
Bumber uchylił się zręcznie, w tej samej chwili wyprowadzając kontrę. Uderzył płasko mieczem, wytrącając asasyna z równowagi. Do tej pory niesamowicie zwinny, teraz zaś Astan wydawał się ociężały niczym muł. Na zabójcę zwaliła się lawina ognistych ciosów. Blokował, acz za każdym razem przychodziło mu to coraz ciężej. Obie asasynki starały się okrążyć płonącego wojownika, lecz na próżno. Dwa ostrza dawały Bumberowi szersze pole do popisu – mógł parować nie jeden, a dwa lub nawet trzy ciosy na raz.
W pewnej chwili nad uchem paladyna świsnęła strzała, godząc jedną z wojowniczek prosto w pierś. Zakrztusiła się krwią, padając nieruchomo. Zaraz po tym następny świst, tym razem mniej celnie. Strzała wbiła się w łydkę asasynki, wytrącając ją z rytmu. Wpadła wprost pod mordercze ostrze paladyna. Zginęła w mgnieniu oka, pozbawiony głowy tułów opadł na ziemię parę metrów dalej.
W oczach Astana pojawiło się przerażenie. Parowanie szło mu ciężko, Bumber wyprowadzał coraz to silniejsze ciosy. Asasyn wciąż się cofał, starając się unikać błędów. Każdy najmniejszy mógł go kosztować życie.
Gdzieś tam, pod lasem, rozległy się krzyki. Pojawiły się kłęby białego dymu, świszczały strzały. Jedna musnęła nawet czarny płaszcz Astana, rozdzierając aksamitny materiał na dwie części. Wystraszony zabójca nie zdołał sparować ciosu od lewej, momentalnie dostając rękojeścią miecza z prawej, prosto w szczękę. Bumber poprawił mocnym kopniakiem i dołożył cios płaską stroną miecza, prosto przez głowę. Oszołomiony asasyn padł ciężko na ziemię.
- Jak widzisz, role się odwracają – powiedział spokojnie Bumber, patrząc przeciwnikowi prosto w czarne oczy.
- Nieeeee! – ryknął Astan, podnosząc się szybko, wyprowadzając cios tuż pod serce.
Paladyn sparował gładko, zmienił równowagę z lewej na prawą nogę, wyprowadził kontrę. Ciął szybko, dokładając skręt bioder. Cios okazał się morderczy. Astan nie zdołał sparować, jedno ostrze ucięło mu lewą dłoń, drugie przebiło na wylot bark. Zabójca zawył przeciągle, wypuszczając z ręki purpurowy miecz i padając bezwładnie na glebę.
Dławił się krwią, choć żył, przepełniony żądzą zemsty. Spróbował wstać, chwycić miecz – na próżno. Nogi ugięły się pod nim, sprowadzając go brutalnie na ziemię.
W momencie, gdy Bumber szykował się do ostatecznego ciosu, gdy skierował oba ostrza prostopadle do ziemi, gdy celował w serce asasyna, poczuł dotkliwy ból w okolicach kręgosłupa. Mimowolnie zwalił się na kolana, podpierając się płonącymi ostrzami. Zafurkotało, zaraz po tym tuż obok brodzącego krwią Astana wbił się w ziemię bełt. Bumber w mig pojął, co się święci.
Pokonał ból, podniósł się na obie nogi. Usłuszał kolejny świst. Odruchowo zamachnął się mieczem. Bełt odbił się od płonącej klingi, szybując w zarośla. Paladyn zidentyfikował przeciwnika. Był to asasyn małej postury, stojący nad leżącym ciałem bliżej nieznanemu paladynowi wojownika. Bumber nabrał prędkości, po drodze odbijając kolejny śmiercionośny bełt, skierowany prosto w jego twarz. Jednym ruchem ręki nadział kusznika na gorejące ostrze, rzucając bezwładnym ciałem niczym zabawką. Wybraniec uklęknął nad ciałem, przy którym stał niedawno martwy już asasyn, przyglądając się mu uważnie. Tuż obok leżał bogato zdobiony łuk, zza pleców wystawał kołczan z nielicznymi już strzałami. Łucznik żył, choć oddychał bardzo ciężko.
- Jak ci na imię?
Człowiek przetarł jedną ręką krew z twarzy, starając się dostrzec swojego rozmówcę.
- Dhorgin – odpowiedział lakonicznie, spluwając posoką.
- Chodźmy więc stąd, łuczniku Dhorginie, gdyż to miejsce nie należy do najbezpieczniejszych.
Bumber przerzucił mężczyznę przez ramię. Ten nawet się nie opierał, najwidoczniej zbrakło mu sił. Paladyn zaniósł łucznika pod skałę, w miejsce, gdzie znajdowało się parę zielonych krzaków. Skutecznie maskowały rannego.
- Leż tu. Sprowadzę pomoc.
Bumber położył Dhorgina delikatnie. Zaraz po tym poderwał się na nogi, swe kroki kierując ku walczącemu Liqidowi.
Mag otworzył usta ze zdumienia, widząc płonącą postać paladyna.
- Nie przestajesz mnie zaskakiwać – rzekł ciężko Liqid, chwytając rękę Bumbera. Wstał, otrzepał się z kurzu, po chwili dobywając Perły.
- Nie teraz, przyjacielu. Tam mamy rannego łucznika – Wybraniec wskazał na stertę kamieni porośniętych zielonymi krzakami. – Musisz mu pomóc.
Liqid kiwnął potwierdzająco głową, uderzając chmurą ognia w jednego z asasynów. Mag puścił się biegiem w stronę Dhorgina, cały czas będąc osłanianym przez Bumbera.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Drużyna ledwo co zdąrzyla dojść do celu swej wędrówki, a już została zaatakowana przez o wiele większą grupkę najemnych zabójców. Z ich uzbrojenia mozna bylo wywnioskowac, ze nie sa to jedni z tych morderców, ktorym wystarczy dac garsc zlotych monet by wykonali dla nas zlecenie. Ci skrytobojcy byli mistrzami w swoim fachu. Możnaby powiedzieć artystami w zabijaniu. Trzeba bylo wiele pieniedzy by zamordowali dla nas kogos i jeszcze wiecej wysilku, by zamordowac jednego z tych asasynow.
Trzeba tutaj rzec, ze druzyna byla chyba na straconej pozycji. Po pierwsze, napastnicy mieli znaczna przewage liczebna, po drugie, czlonkowie druzyny w wiekszosci nosili ciezkie zbroje, ktore spowalnialy ich ruchy, a szybkosc jak wiadomo jest bardzo istotna jezeli chcemy pokonac skrytobojce. To jednak nie przestraszylo kompanow. Dzielnie stali na przeciw wrogow, wyczekujac na atak. Bumber wlasnie rozmawial z hersztem zabojco z ktorym sie najwidoczniej już kiedys spotkal. Angabar nawet nie sluchal o czym mowili. Szukal odpowiedniego dla siebie przeciwnika i jak sadzil, znalazl juz go. Był to dość wysoki i szczuply mezczzna o kruczo-czrnych krotkich wlosach i pociaglej twarzy. Chichotal on co chwile jak opetany, a na jego twarzy malowal sie wyraz chorobliwej checi mordu. W rekach dzierzyl dwie bogato zdobione szable. Mial kaftan z czarnej skory, z licznymi kamieniami szlachetnymi i napisami w jakims jezyku ktorego halabardnik nie znal.
W pewnym momencie Bumber i dowodca zabojcow rzucili sie na siebie. Starcie rozpoczelo sie i dla najemnika nie liczylo sie nic inego poza zabiciem teko skrytobojcy. Staral sie nie spuszczac go ze wzroku, jednak w dziwny sposob, mezczyzna zniknal z pola widzenia halabardnika. Angabar rozejrzal sie nerwoewo po polu bitwy. Dostrzegl katem oka, jak jego towarzysze walcza z zabojcami. Jednak asasyna z szablami nie bylo nigdzie widac. Wtedy przeciwnik rzucil sie na najemnika od tylu. Na szczescie z szalenczym wszaskiem na ustach, wiec Angabar nie mial wiekszego problemu w sparowaniu pierwszego ciosu. Pozniej bylo juz nieco gorzej.Halabardnik nigdy w zyciu nie spotkal nikogo, kto bylby tak zreczny i szybki, a zarazaem zadawal takie silne ciosy, i to jeszcze szablami. Przed pewna smiercia najemnika chronila jego zbroja plytowa. Gdyby mial podobny pancerz do skrytobojcy z pewnoscia teraz lezalby w kaluzy krwi.
Asasyn najwyrazniej bawil sie z Angabarem, bo gdyby chcial od razu zabic halabardnika, ciolby w przerwe miedzy zbroja a helmem najemnika. On wolal zadawac ciosy w rece i nogi. Najpewniej chcial zameczyc mezczyzne a potem dobic go gdy bedzie juz konal z wycienczenia. Cioisy najemnika, choc potezne, nie robily wrazenia na zabojcy. Bez wiekszego problemu odskakiwal przed grotem halabardy. Walka wydawala sie juz stracona. Na dodatek kolejny skrytobojca zafundowal Angabarowi pozadnego kopniaka w nsam srodek plecow. Nawet przez zbroje ten cios byl dotkliwy. Mezczyzna zachwial sie i upadlby na swojego przeciwnika, gdyby ten sie nie zrobil uniku w bok. Najemnik lezal teraz z twarza w blocie, a dwaj asasyni smiali sie
- Buahaha powiedz Telu co z nim zrobimy?- zaczal mezczyzna z dwoma szablami- pozwul mi go wypatroszyc jak prosie buahaha!- zasmiali sie obaj
- Tylko zdejmij zbroje moze byc sporo warta...
-A po co?! Przeciez jak wykonamy to zlecenie, dostaniemy tyle zlota,ze wystarczy nam go do konca zycia! Wole poscic sie przyjemnosciom. HAHA!- jeszcze raz sie zasmiali. Smiali się tak dlugo, że moznaby pomysec ze zapomnieli o najemniku, ktorego rozjuszyla ta konwersacja.
-Dosyc tego...- mrukna, i rzucil sie na zwijajacych sie ze smiechu asasynow z golymi rekami...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dhorgina wszystko bolało. Krew ściekała ze złamanego nosa, obitej twarzy. „Umrę, zaraz umrę i nikt nie będzie o mnie pamię...”

Błysk.

Cierpienie.

Mały chłopiec biega po leśnej polanie. Bawi się łukiem, który zrobił mu ojciec. Strzela do drzewa. Po kilku strzałach mizerna cięciwa pęka, chłopiec zaczyna plakać.

Łucznik obudził się w przebłysku świadomości. Był cały zlany potem i krwią, jego życie uciekało z każdą sekundą spędzoną w krzakach. W oddali było słychać krzyki, odgłosy bitwy.

Ból.

Ciemność.

Gwar turnieju niósł się daleko. Krzyki kupców, chcących okazyjnie zarobić, błagania żebraków, westchnięcia publiczności. Kolejni łucznicy stanęli na wyznaczonej linii, naprzeciwko tarcz strzelniczych. Jeden się wyróżniał, miał długie, czarne włosy. Wycelował i posłał strzałę w sam środek tarczy.

Świadomość przywrócił płonący ból żeber. Dhorgin widział otaczający go świat jak przez mgłę. Świat to może za dużo powiedziane. Łucznik nie mógł się rozglądać, każdy najmniejszy ruch sprawiał mu ból. Widział tylko błękitne niebo i zielone liście krzaków. „I na co mi to było, po co tak garnąłem się do bitwy. Teraz zgniję na jakimś parszywym polu bitwy, o którym nikt nie będzie wiedział ani go pamiętał.”

Ciemność. I światło

„O, jaki ładny jasny tunel. Tylko czemu tu dookoła jest tak ciemno? Pójdę tam. O, chyba nawet ktoś mnie woła. Hej, ja latam! Dziwnie tu jakoś... Nic mnie nie boli, jakoś mi tak wesoło. A, kto by się martwił proble...”

Łucznik zobaczył nad sobą zdyszaną postać.
-Leż spokojnie. Jestem Liqid, mag ognia. Chcę Ci pomóc.
-Ale co... Przed chwilą było mi tak dobrze.
-Przed chwilą nie biło Ci serce!

„A więc tak wygląda śmierć” – pomyślał Dhorgin. Liqid zaczął coś szeptać...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Darkstar pierwszy raz w życiu wahał się z przypuszczeniem ataku. Nie wiedział czy nie lepiej będzie jak zabójcy, rzucą się na niego. Był doświadczonym żołnierzem, ale w walce z orkami oraz „zwykłymi” przeciwnikami, do których zaliczali się wszelkiego rodzaju wojownicy Myrtany.
Problem w tym, że ci zabójcy nie są żadnymi zwykłymi przeciwnikami. Ich zwinność i zręczność przewyższają zdolności nawet najlepszych najemników najemników i żołnierzy królewskich. Mogliby bez problemu zwyczajnie zrobić unik przed jego atakami, i wbić mu ostrze w plecy, gdyż pojęcie honoru dla nich nie istnieje. Poza tym Darkstara strasznie krępowała ciężka zbroja, która i tak w tym starciu się nie przyda, a w dodatku spowolni jego ruchy. Cóż, Assasyni raczej nie pozwolą mu zdjąć, więc to teraz i tak bez znaczenia.

Gdy przywódca zabójców wraz z Bumberem rzucili się sobie do gardeł, wybraniec Adanosa nie miał już czasu podejmować decyzji. Trzej wojownicy ruszyli do niego powolnym krokiem, z czasem przyśpieszając. Najemnik wyjął z pochwy Ostrze Adanosa i czekał.
Długo to nie potrwało. Zabójcy ku wielkiemu zaskoczeniu Darkstara zatrzymali się, i niemal jednocześnie wyjęli schowane pod płaszczami sztylety, które idealnie nadawały się do rzucania. Najemnik nie był na to przygotowany, był pewien, że assasyni po prostu będą próbowali go pokonać w zwartej walce. Mylił się, i o mały włos nie przypłacił tego życiem. Zanim w ogóle zdążył zareagować miał już wbite w swoje ciało trzy sztylety. Jeden z nich wbił się tuż nad kolanem, dwa pozostałe w lewy bok, gdzie zbroja była najcieńsza. Przed trzema kolejnymi mieczami udało mu się uskoczyć na bok. Natychmiast wyciągnął sztylet wbity w nogę, dwóch pozostałych nie ruszał, gdyż ich wyjęcie mogłoby spowodować obfity krwotok.
Assasyni chcieli go najwyraźniej upokorzyć przed śmiercią. Mogliby spokojnie wbić mu jeszcze parę sztyletów, ale widać, że tak naprawdę chcieli tylko zranić swoją ofiarę, by potem móc spokojnie się nad nią pastwić. Bez słowa powoli podchodzili do najemnika ze swymi mieczami, w ogóle się nie śpieszyli. Widać chcieli jeszcze zobaczyć czy ich przeciwnika stać na coś więcej.
Darkstar wciąż miał przy sobie swoją już dosyć starą kuszę. Preferował łuk, ale w tej sytuacji nie zdążyłby przecież naciągnąć cięciwy. Kusza za to była gotowa do użycia, oczywiście jednorazowo, drugi raz w ciągu tej walki już nie zdąży przygotować kolejnego bełtu. Jako że miał ją przymocowaną przy pasie mógł ją dosyć sprawnie wyjąć i oddać przynajmniej jeden strzał.
Tak też zrobił. Powoli wstał z gruntu na który wcześniej uskoczył przed sztyletami, i wybrał na cel najbliższego Assasyna. Ten jakby się tego spodziewał, zrobił unik. Bełt zdążył trafić go w dłoń. Wojownik zawył z bólu, ale poza niemożliwością używania prawej dłoni wciąż był zdolny do walki.
-Ta zniewaga krwi wymaga. On jest mój. Możecie sobie później wziąć jego rzeczy, ale to ja się z nim rozprawię!
Dwaj Assasyni bez słowa odstąpili od towarzysza.
-Tylko ja i ty, nordmardzki psie!
-Widzę, że jesteście dobrze poinformowani o swoich celach- odpowiedział Darkstar.
-Milcz! Ty i tak za chwilę będziesz trupem!
-Każdy kiedyś umrze, ty też. Kto wie, czy nie dzisiaj.
Sprowokowany Assasyn ruszył z impetem na przeciwnika, próbując skrócić go o głowę, będąc pod wpływem furii jego ciosy były co prawda szybkie, ale chaotyczne. Odparowanie ich nie było trudne. Zabójca próbował ugodzić wojownika w bok, i prawie by mu się to udało, gdyby nie to że w tym momencie Darkstar odpowiedział mu cięciem po lewej ręce w której trzymał broń. Mimo tego, Assasyn wciąż nie poddawał się, walczył mimo ran na obu rękach, ale i tak w takim stanie nie mógł zadać śmiertelnego ciosu swemu przeciwnikowi. W końcu najemnik odparował jego cios, pchnął go na ziemie, i szybko wbił ostrze proste w serce, w momencie, gdy zabójca próbował przewrócić się na bok, by ominąć ciosu.
Dwaj pozostali assasyni przez chwilę stali w osłupieniu, a następnie ruszyli na Darkstara obaj, mając nadzieje, że z dwoma przeciwnikami już sobie nie poradzi…
[Na razie tyle, przepraszam za moją opieszałość. Jutro postaram się dodać kolejny post]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ciemność, ciemność, a nagle błękit. Nieskazitelny błękit, niezmącony falami, niezagłuszony krzykiem mew. Jedyne co widział, słyszał i czuł Taal to błękit. Fale obmywały ospale zakrwawione ciało myśliwego, który tak naprawdę leżał na gorącym piasku zraszając go obficie krwią. Woda była nie za gorąca, ani nie za zimna. Idealna wręcz. Powoli woda wsiąkała w ziemię, a na jej miejscu pojawiały się krzewy, drzewa i trawa. Wiatr wesoło świszczał między masywnymi koronami drzew. Taal siedział oparty o drzewo kopcąc fajkę nabitą wybornym zielem. Uśmiech na jego twarzy był odbiciem euforii jego duszy, znajdował się przecież w miejscu idealnym, nieskazitelnym i cudownym. Wyglądało to jak sen, marzenie senne, które w jednej chwili może się załamać, pęknąć jak mydlana bańka, ulubiona zabawka Trelińskich dzieci. I gdy one dzieci bogatych kupców bawiły się nimi Taal mył podłogę w obskurnej tawernie popędzany kopniakami przez właściciela oberży. Myśliwy wrócił jednak do rozmyślań nad przyrodą i miejscem, w którym się znalazł.
- No to chyba już koniec całej tej zabawy-mruknął wesoło sam do siebie-gdybym wiedział, że tak to wygląda to dawno dałbym się zaszlachtować.
Nagle ciszę lasu zakłócił śpiew ptaków. Symfonia przekraczająca ludzkie możliwości. Koło myśliwego przemaszerowało kilka małych wilków. Matka karmiła młode, które bawiły się przy tym świetnie. Przepychały się i podgryzały. Taal patrzył na tę scenkę z uśmiechem, nawet nie myśląc o łuku i strzałach, jakże często używanych przez niego wobec takich stworzeń. Nagle wśród krzaków coś się ruszyło, a chwilę potem zakłóciło sielankę wilczej rodziny. Ogromy cieniostwór wyskoczył na polanę,a z nim jak gdyby ciemność wdarła się do cudownego świata. Małe wilczątka, jedno po drugim kończyło żywot w paszczy potwora. I gdy cała rodzina nie żyła ciemna chmura zasłoniła słońce, drzewa obumarły w dramatycznych pozach. Dwa czerwone ślepia patrzyły z bliska na przestraszoną twarz Taala, pobrudzona krwią małych wilków. Smród z paszczy potęgował strach. Chaos był wszędzie, a ziemia kruszyła się. Rany zadane mieczem ciemności rozrastały się, a z nich wypływały pomioty Beliara. Nagle niczym za dotknięciem boskiej ręki ogień zszedł na ziemię niszcząc to co Beliar stworzył. Święty płomień zatryumfował. Jednak po chwilowej uldze Taal poczuł jak ogień pali jego ciało. Ból to mało powiedziane. Koszmarem był ten ból, który trawił ciało myśliwego.
-Adanosie potężny ocal mnie, Adanosie po...-zaczął modlitwę Taal- ADANOSIE OCAL MNIE!!
Ostatni krzyk wywołał coś czego nawet modlący się nie przewidział. Woda zalała świat zlewając się z nieba i gasząc ogień. I znów myśliwy leżał na wodzie jednak tym razem było inaczej. Obraz przed oczami Taala ściemniał się, a następnie całkowicie zniknął. Myśliwy przetarł oczy. Leżał na piasku, a z jego brzucha nie sterczał już sztylet, a krew nie płynęła strumieniem. Spojrzał przed siebie. Liqid oglądał ciało nowego towarzysza, a po chwili zaczął z nim rozmawiać. Taal zużywając całe siły podpełzł do towarzyszy.
-Przed chwilą nie biło Ci serce!
Liqid zajmiesz się mną jak już poskładasz swojego nowego pacjenta?
-Dobrze, ciekawie gdzie ty byłeś bo minę miałeś raczej wesołą. W niebie?
-Raczej tam gdzie trafia się przed nim.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Rany bardzo szybko się goiły – kość nosa zrosła się bez żadnych problemów, podobnie żebra, których złamań (z przemieszczeniem) Liqid naliczył aż pięć, w trzech różnych kościach. Bełt spalił lekkim płomieniem, co jednocześnie dość trwale zasklepiło ranę na udzie, zostawiając tylko lekkie oparzenia, i tak lepsze, niźli wdanie się zakażenia. A to zazwyczaj prowadziło do tego samego – gorączki z majakami, a ostatecznie śmierci w drgawkach.
Zostało mu jeszcze kilka siniaków tu i ówdzie, ale je Liqid zostawił w spokoju, zwłaszcza, że miał już bardzo mało sił. Leczenie zwykłych, lekkich ran nie jest zbytnio męczące, ale te najważniejsze urazy, z którymi organizm walczy zwykle przez długi czas, nie zawsze wygrywając potrafią porządnie wyczerpać. A i tak wcześniej też nie był w najlepszym stanie.
Przynajmniej spłacił dług.
Obrócił głowę i zobaczył Bumbera, który nadal odpierał zakusy asasynów, dając pokaz swej niesamowitej mocy, daru od samego Innosa. Ogniste miecze nie pozwalały zbliżyć się przeciwnikom, lecz i ci już zrozumieli, że bezpośrednim atakiem nic nie wskórają, toteż stosowali techniki konwencjonalne. Bumber był niesamowity.
I znów poczuł to niemiłe ukłucie zazdrości. Jak to? – zapytał siebie – Dlaczego, za jakie czyny otrzymał takie niezwykłe zdolności? Służył wiernie Innosowi, to prawda, ale czy to jedyny paladyn, który tak mocno się poświęcił? Historia zna dziesiątki takich, bohaterowie pól bitew, pogromcy nekromantów i smoków, twórcy kolejnych świątyń... Dlaczego akurat on?
Ktoś musi. On został wybrany za swoje osiągnięcia, przeznaczono mu zapewne jakiś wielki czyn. Kto wie, jakie plany ma Innos. Mag ognia nie może wchodzić do tej komnaty, ma wyznaczoną inną. Tak jak on nie może wchodzić do naszej.
Liqid podparł się dłońmi i spróbował wstać, lecz zakręciło mu się w głowie i niemal upadł. Wzrokiem zaczął szukać sióstr, które uciekły (oni wolą chyba określenie ‘wycofać się’), ledwo Finkan upadł na ziemię. Kilku asasynów leżało na ziemi martwych, lecz i tak mieli przewagę liczebną. Niesamowite, że mimo tego wciąż żyli. Ale czy długo? Szala wciąż się chwieje.
Włożył dłoń do torby, by wyjąć esencję leczniczą, lecz w tej chwili poczuł ból w prawym barku. Dłoń instynktownie zacisnęła się, ramię szarpnęło wskutek przecięcia nerwu. Torba ześlizgnęła mu się z ręki i poleciała na kilka metrów popędzona przez sztylet.
- Myśleliśmy, że nie będzie z tobą problemu. – odezwał się chłodny kobiecy głos zza maga - Zmuszasz nas, byśmy się postarały Liqidzie, nie zaś bawiły tobą, aż będziesz bezwładną laleczką, podatną na powolne wykańczanie. Wszyscy zginiecie.
Upadł na ziemię. Z trudem przeturlał się w bok, by uniknąć miecza asasynki, lecz natychmiast złapała go druga i równie prędko odrzuciła w tył, nim zdążył cokolwiek zrobić. Rozorał twarzą ziemię, poczuł smak krwi i piasku na ustach. Zupełnie jak steki w karczmie Rodwynna. Czy to może być przypadek?
Obrócił głowę. Leżał obok nieprzytomnego wciąż łucznika, którego oddech był już równy, lecz wciąż nieco zbyt płytki. Splunął i podparł się dłońmi, lecz wtedy poczuł szarpnięcie w barku. To sztylet w nim tkwiący został wyrwany. Instynktownie chwycił się za tamto miejsce, poczuł że krwi towarzyszy też jakaś lepka ciecz. Trucizna.
Innosie, nie opuszczaj mnie, bo zginę.
Modlitwa została na swój sposób wysłuchana. To Bumber umiejętnie skracający żywota asasynom obrócił wzrok i zorientowawszy się, że mag ognia ma problemy skoczył pomiędzy zabójczynie. Te jednak parsknęły szyderczym śmiechem i uskoczyły gdzieś do tyłu, rzucając jeszcze włócznią, którą paladyn bez trudu odbił. Wtedy nastąpiła kolejna fala ataku i Bumber musiał ją odpierać ze wszystkich stron.
Tymczasem Liqid był już nieprzytomny. Trucizna błyskawicznie zaczęła działać i tylko sen mógł opóźnić jej działanie. Tylko czy ten stan rzeczywiście był snem? Spoczywała przed nim czysta, bezwstydna ciemność, która tak dobrze łączyła się z resztką jasności, że nie sposób było odróżnić ich od siebie.
Innosie...
Nie oczekiwał odpowiedzi. Wiedział, że nie nastąpi, bo co Innos mógłby mu powiedzieć w takim momencie? „Nie przerażaj się mój sługo, wspomogę cię”? A może po prostu „Teraz jest już pora, byś dołączył do mnie”? Phi..., w takich sytuacjach lepiej, by bogowie nie pomagali ludziom. Przecież nawet wybrańcy muszą kiedyś prędzej, czy później zginąć. Musimy radzić sobie sami, a nie jak płaczące dziecko przybiegać do matki i prosić, by wyleczyła ranę. Musi istnieć równowaga...
Czuł, jak jad wnika coraz głębiej w niego i odbiera siły życiowe. Czy to już koniec? Czy to jego przeznaczenie, by zginąć jako kolejny z Wilków (organizacja, do której należał po upadku bariery) z broni asasynów? Może jednak przeżyje, może i tym razem się uda, ale czy na pewno? Jad wnikał coraz mocniej w krew przysparzając dużo bólu. Stara, asasyńska mieszanka czerniówki, fioletowej jagody i jadu krwiopijcy. Praktycznie zero szans na przeżycie.
Jak długo zrobiłem w swym życiu? – spytał sam siebie. A może jak mało... Owszem, uczyniłem niejedno, ale i tak przyrównując do największych ludzi w historii Myrthany jestem nikim. Tylko czy celem każdego człowieka jest być kimś wielkim? Czy oberżysta, ociemniałe dziecko albo zwykła kobieta, żona kupca może uczynić w swym życiu coś, co diametralnie zmieni świat? Bogowie każdemu dają jakiś cel życiowy, ale tylko nielicznym trafiają się duże misje. Dlatego nie starajmy się zrobić jak najwięcej. Starajmy zrobić jak najlepiej to, co nam wyznaczono. Czy mnie to dotyczy?
Teraz to już chyba nieważne. Umieram, czuję to. Innosie, idę do ciebie.
Toksyny zaczęły atakować płuca. Jeszcze chwile i zwyciężą, a wtedy przestanie oddychać. Przynajmniej już nie krwawił. Właściwie to trucizna zasklepiła ranę ale jakie to ma znaczenie? Wykrwawić się czy otruć, albo też zemrzeć od przebitego mieczem serca – śmierć ta sama, tylko inne dawki bólu. Słyszał nad sobą bitewny zgiełk. Brzęki mieczy, wrzaski umierających, wulgaryzmy rzucane przez zabójców, gdy przeciwnicy unikali ciosów... Niesamowite, że bitwa wciąż trwała, chociaż wrogów jest tak wielu. Ale nadal mają przewagę. A przed oczyma ciemność, lub coś co ją przypominało. Bo czy nicość ma kolor?
Zaczął się krztusić. Koniec ze mną...
Nieprawda. – odezwał się głos znikąd. – Nie możesz teraz zaprzestać walki. Jeszcze nie przegrałeś.
Ale leżę i czekam, aż wróg mnie zgładzi. To chyba mój czas.
Zawsze marzyłem by być potężny. Uzyskałeś to. Więc dlaczego teraz rezygnujesz?
Co to za głos? Znajomy, taki niezwykły. Żywy, ciepły, zaczepny, wesoły. Jeśli żądza przygód mogłaby mówić, to miałaby chyba właśnie taki. Chyba go już kiedyś słyszał.
Zdobyłeś siłę, pokonałeś dwa smoki, demona i hordy orków. Wraz z przyjaciółmi zwyciężyłeś Śniącego. Dlaczego teraz chcesz po prostu odejść?
Na śmierć nie ma lekarstwa.
Lekarstwa nie, ale można ją pokonać bez niego. Wystarczy chcieć. Chcieć to móc.
Ten ton. Liqid zrozumiał, teraz już wiedział, czyj to głos.
Walcz o przyszłość. Walcz o przyszłość swoją i... moją.
To był głos Liqida, jeszcze, gdy był młody. Wesołego awanturnika, ucznia magów wody. Wcześniej Bearhlin uwięził go we wspomnieniach, teraz to przeszłość starała się przemówić do rozsądku przyszłości. Albo jeśli inaczej na to spojrzeć – teraźniejszości.
Zabiłem Tybana. Teraz twoja kolej. – ostatnie słowa zabrzmiały niczym pluśnięcie wody w studni, do której ktoś wrzucił kamyk. Rozpłynęły się w nicości.
Wdech, wydech, wdech, wydech – trucizna już niemal całkowicie uniemożliwiała oddychanie. Słyszał coraz słabsze dudnienie swego serca. Czy to już koniec? Nie, teraz moja kolej. Skupił resztki swej energii magicznej i wyzwolił je. Poczuł, że ból ustępuje, trucizna zaczyna znikać z ciała, zaś na miejsce utraconych sił napływały kolejne. Udało się.
Otworzył oczy i wstał. Podniósł leżącą obok niego Perłę i kilka razy na próbę machnął nią. Znów był w stanie walczyć. Kątem oka dostrzegł asasynki, które krążyły po polu bitwy, starając się zadać komuś śmiertelny cios. Skierował ku nim dłonie i zacisnął pięści. Telekineza unieruchomiła nie i skierowała w jego kierunku.
Ciekawy był wyraz ich twarzy. Pełne zaskoczenie, złość, jednocześnie zmieszanie. Nic dziwnego, skoro zakładały, że już jest truchłem.
- Teraz moja kolej – powtórzył Liqid. – Pokonam was wreszcie.
One parsknęły śmiechem i chwyciły dłońmi za amulety, które miały na sobie. Rozproszenie magii zadziałało i wyzwoliwszy się rzuciły się mu do gardła. Pierwsza naparła na niego, zmuszając do bloku, by następna miała czysty cios z tyłu. Liqid jednak obrócił się i zmusił drugą do odsunięci się. Zabójczynie rzuciły się ponownie ku magowi, lecz ten wtedy wykonując piruet użył zaklęcia wiatru, tworząc potężny podmuch powietrza.
Vea i Kagis zatrzymały się. Zaczęły szeptać jakieś zaklęcie. Liqid od razu zaatakował, chcąc im to uniemożliwić, lecz one wykonały tylko salto, wciąż powtarzając formułkę i zakończyły zaklęcie. Zrobiły krok ku niemu i… zniknęły. Błyskawicznie zmaterializowały się za nim i nim zdążył cokolwiek zrobić na jego ramionach pojawiły się dwie rany. Po chwili na brzuchu. Cięły w nogi, plecy, krążąc wokół niego kaleczyły go coraz bardziej.
Liqid utworzył wokół siebie ognisty pierścień, lecz wtedy one przeskoczyły nad nim. Mag obrócił nim, lecz w chwili gdy miał je dotknąć, po prostu zniknął. Zaś sztylety musnęły jego gardło.
- Jak ci się to podoba, Liqidzie? Niesamowita ta nasza technika, nieprawdaż? Długo ją ćwiczyliśmy, na specjalne okazje. Czuj się zaszczycony – będziesz pierwszą osobą, która od niej zginie.
Przygwoździły go do ziemi. Dłoń pierwszej skierowana była ku jego sercu, drugiej ku czołu. Mimo, że poruszały się z niezwykłą prędkością czas jakby zwolnił, na ułamki sekundy.
Postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Musi wygrać. Złączył palec wskazujący z środkowym i włożył pomiędzy nie Perłę. Wymówił słowa magii, akurat ,gdy czuł, jak ostrza zaczynają go dotykać.
Runy na klindze błysnęły. I wtedy siostry rzeczywiście zwolniły. Teraz poruszały się z prędkością opóźnionego ślimaka, jakby zamknięte w innym czasie, mimo tej samej przestrzeni.
- Jak wam się to podoba, asasynki? – rzekł – Niesamowita ta technika, nieprawdaż? Odwrócenie złej magii, ale nie czujcie się zaszczycone, już jej używałem.
Głowy sióstr obróciły się powoli ku niemu, zaś ciała nadal wisiały w skoku. Na ich twarzach nie było widać przerażenia. Tylko sam, niezmącony spokój, chociaż przeplatany nienawiścią. Zginęły przebite soplami lodu, które wyrosły z ziemi. I wtedy otoczyli go kolejni asasyni. Chyba z sześciu dobrze uzbrojonych skrytobójców. Liqid nie mógł nadal zrozumieć ,czemu wybierają otwartą walkę. Może to pycha, może coś innego. W chwili, gdy chcieli się rzucić do walki, a Liqid ich trochę przypalić rozległ się brzęk stali i wszyscy nagle potracili głowy.
- Lukmistrz!
Kiedy opadły ciała zabójców stanął przed nim łowca smoków, wraz z jakimś najemnikiem.
- Witaj Liqidzie, sporo się zmieniłeś odkąd się ostatnio widzieliśmy. – powiedział
- Chyba macie kłopoty – dodał drugi – chętnie wam pomożemy.
[ Tak więc witamy w grze deiha i ponownie lukmistrza. Ja zaś przeproszę, że tak długo.
Lista:
1. fanfilmu.pl/Fanfilmu/paladyn
2. Darkstar181/Darkstar/najemnik
3. Liqid/Liqid/mag ognia
4. Cossack777/Cossack/paladyn
5. Donki/Angabar/najemnik
6. Bumber/Bumber/paladyn
7. Dawid Taal/Taal/myśliwy
8. Strusiasty/Dhorgin/łucznik
9. deih/ Deih/ najemnik
10. lukmistrz/Lukmistrz/łowca smoków
REZERWA:
1. Budyn/Budyn/paladyn

Cossack777 - ostrzeżenie - napisz coś w końcu, leniu]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

W jednej chwili Lukmistrz poczuł poczuł wielką ulgę widząc drużynę. Byli w niej starzy przyjaciele, byli również nowi członkowie. Momentalnie uśmiech zniknął, gdy łowca smoków ujrzał martwego Camrę... Przypomniało mu to, że trzeba działać. Kilku z zabójców, widząc nowo przybyłych "gości", ruszyło w ich stronę. Lukmistrza zaatakował wpierw asasyn, dzierżący w rękach cep bojowy- trzy pręty zrobione z jakiegoś bardzo trwałego metalu połączone łańchem, dając broń o wielkum zasięgu i mocy. Widać, że był to zabójca bardzo doświadczony, z łatwością wyprowadzał bardzo silne ciosy, które Lukmistrz z wielkim trudem parował.
- Nareszcie jakiś godny przeciwnik, dawno takiego nie miałem - zamruczał. Zabójca nie ustawał w atakach, robił coraz mocniejsze i trudniejsze do zablokowania zamachy cepem, przy tym zręcznie wymijał pchnięcia mieczem Lukmistrza.
-Nie jest dobrze...
Nagle Lukmistrz poczuł potężne kopnięcie w plecy, padł na ziemię. Odwrócił się i ujrzał kolejnego zabójcę nacierającego na niego z włócznią. To nie może być koniec... Przeciwnik już wykonywał pchnięcie, lecz leżący Lukmistrz zebrał wszystkie siły i złapał włócznię za drzewiec. Uniósł ją w górę, razem z asasynem, który nabił się na jej tępy koniec.
Widząc to, wojownik z cepem zaatakował z całym impetem i na pewno zabiłby będącego w tej chwili bezbronnego Lukmistrza, gdyby nie zatrzymał się jednak nagle w miejscu i padł na ziemię, trafiony ognistą kulą przez Liqida. Stało się to w ułamku sekundy.
- Widzę przyjacielu, że muszę cię pilnować- rzucił Liqid.
-Dam sobie radę- Łowca smoków powstał natychmiast, podnosząc miecz i rzucił się z powrotem do walki. Zabójcy nie zdradzali żadnych uczuć, widąc jak padają ich towarzysze w walce z drużyną. Po prosu do walki włączali się kolejni i kolejni. Łowca smoków zaczął pojedynkować się z rosłym, ale zwinnym asasynem trzymającym w jednej ręce półtorametrową glewię, a w drugiej małą, poręczną i najeżoną kolcami tarczę.
-Widzę że walczysz nie najgorzej. Postaraj się również i w swojej ostaniej walce - powiedział ze spokojem przeciwnik.
-O mnie sie nie martw. Nie poczujesz nawet, że umierasz.
Ten zabójca już był naprawdę najtrudniejszym przeciwnikiem. Kilka razy minimalnie musnął ostrzem broni Lukmistrza, był bardzo szybki, łowca smoków słyszał jego pomruki zadowolenia po każdym efektowym zamachu, które ledwo udało się zablokować. Po kulku minutach tego starcia słychać było brzęk metalu. Miecz Lukmistrza padł na ziemię, został wytrącony z ręki.
-A więc wolisz, żebym zabił cię gołymi rękoma, zamiast mieczem? Proszę bardzo- Lukmistrz starał się zatuszować zmieszanie.
Rzucił się na zabójcę, przewrócili się. Kotłując się z nim na ziemi, dostał kilka razów tarczą, na które odpowiedział ciosami pięści. Szarpanina trwała jeszcze chwilę. Po chwili słychać było kolejny dźwięk- tym razem łamanego karku. Nieźle pocharatany Lukmistrz powstał, otrzepał się i rzekł z przekąsem:
-Chyba jednak trochę to umieranie poczułeś...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Deih rozejrzał się po polu bitwy. Walka trwała nadal...Była brutalna i obie strony nie poddawały się. Assasyni byli zabójczo zwinni ale drużyna jakoś sobie z nimi radziła...Choć miała nie małe kłopoty. Mężczyzna posiadał czarne włosy oraz miał smukłą sylwetkę. Przy pasie dumnie wisiały dwa cieniutkie sejmitary. Używał je praktycznie w każdej walce a wraz z jego zabójczą zwinnością stanowiło to mordercze połączenie. Od czasu do czasu też używał łuku lecz teraz nie miał go przy sobie. Nie znał nikogo z drużyny a Lukmistrza poznał kiedy przydzielono mu rozkazy. Czuł się trochę niepewnie i jak na razie nikomu nie ufał. Assasyni powinni być dla niego idealnymi przeciwnikami...Słyszał o nich nie jedną historię...Nawet więcej. Chciał się stać tak samo dobry jak oni...Teraz mógł sprawdzić swoje umiejętności walcząc z nimi. Oko w oko. Lukmistrz ruszył w prawą stronę na jednego z przeciwników...No cóż Deih nie mógł stać bezczynnie...Walka zaczęła się na dobre...Mężczyzna wyciągnął swoje sejmitary z imponującą prędkością...
Deih ruszył w lewą stronę. Nie było tam za wielu rzekomych sojuszników a wrogów też nie . Zresztą nie mógł jak na razie nikogo nazywać sojusznikami więc te miejsce było bardzo dobre jak na rozpoczęcie walki. Jeden z bohaterów walczył z dwoma Assasynami...Najemnik postanowił mu pomóc ale wtedy jeden z zabójców powiedział :
- Dobra zajmę się tym słabeuszem a ty zaatakuj tego nowego... jest w sam raz dla Ciebie! Hahaa .- zadrwił bardziej doświadczony mężczyzna. Na to drugi odpowiedział :
- Zabiję go w trymiga i później ci pomogę bo widzę , że sobie za bardzo nie radzisz!.- odrzekł i ruszył w stronę Deiha.
Najemnik nie lubił takich przechwałek. Przeważnie ci co się chwalą są bardzo słabi więc z tą jednostką nie powinien mieć problemu. Assasyn zaatakował pierwszy pchając do przodu. Deih z łatwością sparował jego atak jednym mieczem a drugim wymierzył w udo przeciwnika. O dziwo ten bardzo szybko podskoczył nad mieczem i nic nie wyszło z tego ataku. Może jednak jest trochę lepszy? - pomyślał Deih. Assasyn zaczął okrążać najemnika od lewej strony. Deih na ugiętych nogach spokojnie czekał na niego w jednym miejscu tylko się obracając. Nagle czarnowłosy mężczyzna wyskoczył w górę. Przeciwnik był widocznie zaskoczony oraz uśmiechnął się bo wiedział , że taki ruch może kosztować jego oponenta dużą sumę. Assasyn już podnosił miecz do pchnięcia w górę kiedy Deih wybił broń przeciwnikowi broń a drugim sejmitarem ciął przez tors przeciwnika. Deih wylądował kilkadziesiąt centymetrów za mężczyzną. Oponent podbiegł szybko do miecza lecz widać , że sprawiało mu to trudności. Krew lała się strumieniamy mimo , iż rana nie była za głęboka. Assasyn zaczął klnąć w jakimś dziwnym języku a następnie podniósł miecz.
- Jesteś lepszy niż myślałem .- powiedział...
- Widać każdy może się kiedyś pomylić. Myślałem , że ci sławni Assasyni są lepsi a tutaj się rozczarowałem .- odparł Deih.
Assasyn na te słowa rozzłościł się i z furią pobiegł w kierunku Deih''a. O to właśnie mu chodziło...Chciał go sprowokawać , aby zadać ostateczny cios. Deih ponownie ugiął kolana do wykonania zabójczego ciosu...Mężczyzna zrobił coś nieoczekiwanego. Zwolnił , zamachnął się i rzucił miecz w kierunku najemnika. Deih tego się zupełnie nie spodziewał. Miecz otarł się o jego biodro powodując u mężczyzny cichy jęk. Ta walka jest nieprzewidywalna powiedział w myślach. Assasyn wyciągnął krótki miecz który miał zapewne zatknięty z tyłu pleców bo wcześniej Deih go nie zauważył. Assasyn ponownie ruszył na najemnika. Tym razem nie zwolnił. Miecze zderzyły się ze sobą. Przeciwnik posługiwał się krótkim mieczem lepiej niż jego dłuższą wersją. Szybkość tego człowieka była niemożliwa. Deih z trudem odbijał ciosy cięcia przeciwnika i to dwoma sejmitarami. Metal uderzał o siebie w pięknej harmonii . Miłej dla uszu wojownika. Assasyn uderzył na odlew a później pchnął prosto w serce. Deih odskoczył do tylu zostawiając ręce wysunięte do przodu. Popełnił wieki błąd. Mężczyzna wybił z rąk jeden z sejmitarów najemnika robiąc przy tym, o wiele za duży zamach. Sytuacja diametralnie się zmieniła...Deih przypomniał sobie nagle dziwny ruch Assasyna. Rzucił miecz w stronę przeciwnika. Assasyn zamachnął się za mocno aby teraz zrobić unik lub sparować miecz... Ostrze wbiło się w głowę zabójcy. Deih wyciągnął miecz z głowy i zaczął iść w kierunku drugiego. Schylił się po niego gdy nagle usłyszał za sobą jakiegoś człowieka. Obrócił się i ciął na pamięć w miejsce gdzie miały pojawić się nogi przeciwnika. Jednak nie było ich tam. Znalazły się po lewej stronie mężczyzny. Było już za późno aby sparować cios. Lecz Deih w akcie rozpaczy podniósł sejmitar do góry. Udało się. Atak został odparty ale niestety z zabójczym skutkiem. Oręż wypadł mu z rąk. Był bezbronny...Widział jak jego przeciwnik szykuje się do zabójczego ciosu. Więc Assasyni są jednak tak dobrzy jak powiadają w legendach. Myliłem się...W pojedynkę nie są tak zabójczy...No dobrze może nie wszyscy ale w grupie są nie do pokonania...To koniec...Warto zginąć z ręki legendarnego wojownika. - były to ostatnie słowa mężczyzny. Przynajmniej tak sądził. Nagle ciało Assasyna zrobiło się czerwone a na skórze zaczęły się pojawiać wypieki. Mężczyzna zaczynał się palić od środka. Uciekł z krzykiem gdzieś w tłum walczących...Przed Deihem ujawnił się mężczyzna , który wyglądał na maga. Chociaż nosił zbroję.
- Nazywam się Liqid...Milo poznać...
- Dzięki za ocalenie życia. Będę się musiał kiedyś odwdzięczyć.
Po tych słowach Deih pomyślał , że chyba może zaufać tej grupce bohaterów skoro oni zaufali mu...Przynajmniej jeden z nich mu zaufał. To i tak dużo.

[ Witam mam nadzieję , że miło spędzę tutaj czas ;] :P ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Uwagę Cossacka zwrócił Asasyn, biegnący i wijący się w spazmach cierpienia. Po chwili upadł, przeturlał się kilkanaście metrów, po czym z jego ust wyciekła ciemnoczerwona posoka. Jego bebechy dosłownie ugotowały się żywcem...
- Coś podobnego do pirokinezy, ale o wiele bardziej skuteczne, Liqid naprawdę umie zaskakiwać... – pomyślał sobie major.
Starcie trwało dalej. Garstka wybrańców losu musiała stawić czoła o wiele liczniejszym oponentom, którzy w odróżnieniu od buntowników, dysponowali o wiele lepszym wyposażeniem i wyszkoleniem, nie mówiąc już o legendarnej południowej technice wyprowadzania szybkich i morderczych ciosów sztyletami. Czego innego można się jednak spodziewać po szubrawcach, mordercach i łowcach niewolników, którzy żerują na innych ludziach? Jednak w chwili obecnej nieważne były wszelkie poglądy moralne odnośnie przeciwników, a tylko i wyłącznie aspekty wojenne.
- Rusz tu tą swoją opuszkowaną, rycerską dupę, „szlachetny” paladynie! – krzyknął jeden z Asasynów w kierunku majora. O dziwo Cossack rozumiał ten język, a to oznaczało, że nie byli oni tak ksenofobiczni, jak powiadali wędrowni kupcy.
Był to człek niewielkiej postury i wzrostu, lekko przygarbiony, aczkolwiek niezmiernie chudy. Jego ruchy były ta dziwaczne, jakby nie posiadał stawów. Ubrany był w typowy pancerz elitarnego wojownika Asasynów i poprzez szydzenie próbował wyprowadzić z równowagi wojownika Innosa.
- Tylko nie taki przeciwnik, nie dość, że wątły w barach, to jeszcze zwinny, czyli jest w stanie napsuć sporo krwi. - pomyślał Cossack.
Jednakże jedna rzecz rzucała się w oczy. O ile niemalże cały rynsztunek Asasyna budził podziw, to jego głowa nie posiadała jakiejkolwiek ochrony. Tak to już jest, kiedy żyjąc w gorących klimatach, ludzie muszą odpowiednio chronić swe ciała przed przegrzaniem.
Major ruszył w kierunku oponenta. Szedł spokojnie, stąpając przy tym uważnie i unikając zabłąkanych strzał, które od czasu do czasu świdrowały w powietrzu. Paladyn niepostrzeżenie wyjął zza pazuchy runę światła i podczepił ją sobie do zbroi. Wiedział bowiem, że najprostszym sposobem na obezwładnienie przeciwnika, jest pozbawienie go w jakiś sposób któregoś ze zmysłów...
Asasyn nie wytrzymał - ruszył w kierunku Cossacka, rzucając przy tym małymi zatrutymi sztyletami. Major był na to przygotowany, także wszelkie próby ataku kończyły się na jego runicznej tarczy. Paladyn przyspieszył kroku i kiedy był już na wyciągnięcie ręki od oponenta przyłożył swoją tarczę do ramienia i zaszarżował w jego kierunku. Asasyn uniknął ataku i już chciał wykonać kontratak, kiedy major chwycił runę i użył jej na przeciwniku.
Oślepiająca wiązka światła zamigotała w powietrzu, wprowadzając tym samym wroga w kompletne otumanienie. Cossack wykorzystał tą sytuację, podszedł do miotającego się łowcy niewolników i jednym zręcznym ciosem przebił mu czaszkę. Truchło wojownika upadło na ziemię.
Po chwili major zauważył, że jeden z jego kompanów nie daje sobie rady. Nie mógł dojrzeć, który dokładnie, ale niezwłocznie ruszył w jego kierunku. Korzystając z okazji łyknął miksturę szybkości i z łatwością unikając ciosów wyprowadzanych przez Asasynów, brnął z wielką prędkością przez sterty zwłok, rozpościerając za sobą stertę kurzu...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Taal leżał na ziemi.
-I na cóż mi to było-pomyślał- gdybym został w domu miałbym przynajmniej spokój....o mój boże przenajświętszy!!!-
Wykrzyknął widząc zbroję Lukmistrza.- To są...łuski smoka...wytrawny był myśliwy, który je zdobył.
Myśliwy dalej leżał i myślał o wizji. Przypominał sobie moment kiedy ogień spalił ciało cieniostwora, a popiół z niego zamienił się w czarny kamień. Nie mógł teraz o tym myśleć. Drużyna choć potężna potrzebowała teraz każdej pomocy. Choć do walki dołączyło dwóch nowych wojowników to Asasynie wciąż mieli przewagę. Czuł, że trucizna ustąpiła. Wstał na równe nogi i w następnej chwili padł jak długi potykają się o truchło uduszonego bolasem przeciwnika. Powoli Taal podpełzł do swego łuku. Bardzo długi, o potężnej cięciwie, odpowiednio wyważony był dziełem myśliwych z Varantu. Był tak silny, że z łatwością przebijał pancerze czarnych zębaczy. właściwie to do tego został stworzony. Kucnął napiął cięciwę i rozejrzał się. Wszyscy walczyli. Najbardziej udzielali się Liqid i Bumber, popisując się swoimi boskimi mocami. Świst. Nagle strzała trafiła w kaktus obok myśliwego. Taal zobaczył go. Mężczyzna strzelający z łuku był wysoki i barczysty. Strzały, które wypuszczał miały niesamowity impet. Myśliwy strzelił jednak nie trafił. Brzuch dalej dawał się we znaki. Kolejna strzał musnęła wroga przecinając jak masło pancerz. Jednak Asasyn nie dawał za wygraną i zasypywał przeciwnika gradem strzał. Kilka świsnęło obok myśliwego, a jedna przeszyła pośpiesznie nałożony przez Taala, obszerny płaszcz. W końcu jedna ze strzał myśliwego trafiła wroga pod pachą dotkliwie go raniąc. Chcąc skończyć pojedynek myśliwy sięgnął do kołczanu lecz natrafił na pustkę. Wtenczas przeciwnik zniknął z oczu Taala. Zaszedł go od tyłu i szykował się do cięcia w kark klęczącego nad asasyńskim truchłem Taala. I gdy miął wykonać ostateczny cios malutki bełt przebił jego odsłoniętą głowę. Myśliwy klęczał zwrócony twarzą do martwego przeciwnika trzymając w ręku nowy wytwór Varantckich zbrojmistrzów. Trzydziesto centymetrowa, malutka kusza na zatrute w sercoboju bełty była nową bronią w arsenale Asasyńskich skrytobójców. Jednak szybki obrót spowodował otwarcie się rany Taala. Rozejrzał się. Zobaczył ciało maga. Camra leżał pod jakimś łukiem skalnym. Nad nim schylał się jakiś mężczyzna ubrany w czarną tunikę. Na tyle ile było to możliwe myśliwy zakradł się do niego, jedną ręką trzymając kuszę, a drugą podpierając się ściany. Staną na chwilę wycelował i wystrzelił. Mężczyzna odwrócił się i już zaczął wymawiać jakąś inkatencje , gdy bełt utkwił w jego sercu. Osunął się na ziemię i zasną.
-Stary dobry sercobój-powiedział Taal-Asasyni robią najlepszy. Miłego spanka.-rzucił mijając ciało wroga, pozornie śpiącego, jednak na prawdę przeżywającego ogromne katusze prowadzące do śmieci.
Myśliwy pochylił się nad ciałem Camry, zamknął jego powieki i odmówił krótką modlitwę nad jego duszą. Potem otworzył jego torbę i poszukal odpowiedniej runy. W końcu ją znalazł. Była żółto-złota.
-No cóż-pomyślał Taal-raz kozie śmierć, tylko jak to działa?
Ścisną mocniej runę. Ta nagle rozświetliła się i odrzuciła myśliwego na pobliski monument. Siła uderzenia zachwiał starym łukiem skalnym, a z jego szczytu upadło na głowę Taala coś twardego i zimnego.
-A więc to nie była runa leczenia-powiedział Taal patrząc na świecącą się runę-tylko to ch*****ę światło.
Wzrok myśliwego zatrzymał się na kamieniu leżącym w świetle runy. Był to kamień z jego wizji. POwoli dotkną go. Świat jak gdyby zawirował, a w uszach Taala rozległ się ryk cieniostwora. Przed oczami myśliwego pojawiła się czarna pustka. Zemdlał.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bumber ze wszystkich sił osłaniał Liqida i dwójkę rannych – Taala i nieznajomego łucznika, Dhorgina. Asasyni nacierali z całą zawziętością, widząc ciężkie położenie swoich ofiar. Otoczyli go, cała szóstka wytrawnych skrytobójców. Bali się podejść, gdyż na własne oczy przekonali się o potędze wojownika Innosa. Ogniste zakrzywione ostrza przechodziły przez pancerze zabójców niczym gorący nóż przez masło. Paladyn wywijał ostrzami z taką łatwością, jak gdyby ważyły niewiele więcej od zwykłego kawałka drewna.
- Dalej, wojownicy południa, nie bójcie się!
Bumber był pewien siebie, choć w sercu miał pełno obaw. Nie był w stanie obronić się przed nagłym ciosem w plecy, a wiedział, iż do tego będą dążyć jego przeciwnicy. Mimo zabójczej szybkości i olbrzymiej siły, paladyn mógł polec w starciu z przeważającymi siłami przeciwnika.
Jeden z asasynów wystąpił z kręgu. Stanął naprzeciwko płonącej sylwetki paladyna i spojrzał mu prosto w białe źrenice. Wzdrygnął się lekko, widząc tańczący ogień w oczach Wybrańca. Jednym płynnym ruchem ręki dobył miecza. Drugą dłoń schował pod granatowy płaszcz. Bumber przystąpił z nogi na nogę, wyprowadził pierwszy cios. Przeciwnik zgrabnie uniknął płonącego miecza, chowając się za jednym ze swoich pobratymców. Paladyn rozpłatał nieświadomego asasyna na pół. Posoka wystrzeliła w górę jak z fontanny. Bumber zrobił szybki obrót, w obawie o cios od tyłu. Jeden z morderców rzucił się na niego, jednak szybko został odtrącony potężnym uderzeniem fali ognia. Z szóstki została tylko czwórka. Kątem oka Bumber dostrzegł Liqida walczącego z dwójką przeciwników. Skończył już uzdrawiać, a więc Wybraniec nie musiał już myśleć o osłonie swych przyjaciół. Mógł zademonstrować całą swą siłę.
Paladyn rzucił się w morderczym pędzie na asasyna. Ciemnoskóry o wątłej budowie ciała człowiek próbował sparować potężny cios, wyprowadzić kontrę. Nie zdołał. Gorejące ostrze odcięło mu rękę, w której trzymał miecz, drugie przebiło go na wylot. Natychmiastowy obrót w stronę pozostałej trójki przeciwników udaremnił ich niecny plan. Stali daleko od siebie, każdy naprzeciw Bumbera. Ten na wprost dzierżył kuszę, zapewne z zatrutymi bełtami. Pozostała dwójka szykowała się do ataku, aby odciągnąć uwagę paladyna od strzelca.
Ruszyli. Jeden z nich, ten po prawej, wykonał w powietrzu skomplikowaną akrobację, lądując tuż obok Wybrańca. Drugi zaś podbiegł do paladyna dwoma miękkimi susami, wyprowadził cios. Dwa ostrza zawirowały w powietrzu, płomienie zakryły niebo. Jeden z asasynów oderwał się od ziemi pozbawiony głowy. Drugi zginął od jednego ciosu mieczem, przepołowiony na pół.
Rozległ się świst powietrza.
Bumber wiedział, że jest już za późno. Odruchowo zasłonił się jednym wolnym ostrzem, gdyż drugie utkwiło w ciele mordercy. Poczuł uderzenie w mostek, jednak nie było one aż tak silne, jak się spodziewał. Złota zbroja spełniła swe zadanie, odbijając śmiercionośny pocisk. Pozostało tylko wgniecenie.
Wystarczyły raptem dwie sekundy, aby paladyn znalazł się tuż przy strzelcu. Skręcił biodra, zamachnął się mieczem. Siła uderzenia była tak wielka, że martwe truchło zabójcy poszybowało w górę, upadając kilka metrów dalej, tuż obok innego asasyna, pełzającego po ziemi. Wybraniec poznał go w mgnieniu oka.
- Astan... nie czas już umierać?
Przywódca asasynów został pozbawiony jednej dłoni. Z przeszytym na wylot barkiem próbował doczołgać się do swego purpurowego miecza.
- Zabij mnie, jeśli zdołasz!
Bumber skierował oba ostrza ku dołowi. Pochylił się niżej, aby spojrzeć swej ofierze prosto w twarz. Wtem spod zbroi wysunął się czarny amulet, upadając na pierś Astana. Asasyn chwycił go szybko w jedną zdrową rękę. Z jego piersi wydobyło się fioletowe światło.
Przez chwilę była tylko ciemność.
Bumber ocknął się leżąc na ziemi. Tuż przed nim stał dumnie wyprostowany wojownik. Był o głowę wyższy od paladyna, odziany w czarną zbroję pokrytą łuskami. Jego miecz jeszcze bardziej się zakrzywił, runy pokrywające ostrze mieniły się purpurowym światłem. Czarne, nieprzeniknione oczy Astana świdrowały leżącego paladyna.
- Teraz mamy chociaż równe szanse...
Bumber szybko pozbierał się z ziemi. Chwycił oba swe miecze, kierując końce ostrzy w stronę asasyna. Od Astana promieniowała dziwna energia. Tak silna a zarazem tak złowroga...
Asasyn zaatakował pierwszy. Uderzenie dwuręcznego oręża odrzuciło paladyna do tyłu. Bumber, wytrącony z równowagi, spróbował wyprowadzić szybki cios jednym z mieczy, jednak został kopnięty przez swego przeciwnika. Astan zaśmiał się złowieszczo.
- Teraz już nie jesteś taki pewny siebie, co? Ha, ha!
Bumber podniósł się powoli, uważnie obserwując ruchy przeciwnika.
Zbroja jest wyraźnie słabsza w biodrach, aby umożliwić mu szybsze ruchy... Gdyby tak uderzyć tam raz, drugi, może łuski puszczą?
Astan szedł półkolem, z każdym korkiem zbliżając się do klęczącego paladyna. Gdy był wystarczająco blisko, wyskoczył w górę z mieczem skierowanym ostrzem ku dołowi. Teraz Bumber miał szansę.
Wybraniec przeturlał się szybko w bok tak, aby Astan upadł na gołą skałę. Purpurowy miecz zgrzytnął ciężko i wbił się w głaz. Bumber podbiegł od tyłu do przeciwnika. Kombinacja dwóch szybkich ciosów, jeden w pierś, gładko, tylko końcem klingi, drugi w biodra, ciężko, przeciągle. Mlasnęło, a biała skała zbroczyła się krwią. Astan upadł ciężko na ziemię, trzymając się kurczowo za biodro. Fioletowy miecz nadal tkwił w skale.
Bumber nie czekał dłużej na rozwój sytuacji. Dwoma miękkimi krokami znalazł się tuż przy leżącym asasynie. Oba ostrza przebiły pancerz w mgnieniu oka. W górę wystrzeliła czerwona fontanna krwi.
Astan krzyknął przeciągle. Był to krzyk pełen bólu i nienawiści, lecz także krzyk porażki.
Bumber nachylił się nad drgającym asasynem i zerwał mu medalion z szyi. Ciało zabójcy przybrało swój naturalny kształt, ukazując podziurawioną zbroję, poszarpane ramię i brak jednej ręki. Astan zagulgotał przez chwilę i zastygł w bezruchu.
- Teraz pogadasz sobie z bratem na spokojnie.
Bumber rozejrzał się wokoło. Gdzieniegdzie nadal trwała zacięta walka. Mimo tego, że Astan gryzł już glebę, asasyni nie mieli zamiaru złożyć broni. Najwyraźniej chcieli walczyć do końca, nawet jeśli koniec miałby oznaczać śmierć.
Bumber dostrzegł dwie nowe postacie, zaciekle walczące ze skrytobójcami. Jedną poznał w mig – był to stary wiarus Lukmistrz, kompan jeszcze z czasów wyprawy do Nordmaru. Drugi wojownik był jednak Wybrańcowi nieznany. Wszyscy zaś bez wyjątku krzyżowali miecze z niedobitkami asasynów. Walka chyliła się ku końcowi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Teraz, gdy zemsta Liqida już się dopełniła, mag uspokoił się nieco i mocniej skoncentrował na walce. Teraz, po śmierci Astana, który mocno zaskoczył Liqida swą przemienioną formą, widać było, że zabójcy są już na przegranej pozycji. Ich morale wciąż utrzymywało się na wysokim poziomie, ale jeśli porównać bilans ich strat i zysków (krwi dla Beliara) to jednak nie powodziło im się aż tak dobrze, jak powinno. Wprawdzie nadal skutecznie prowadzili atak, ale część ich oddziałów, coraz mniej licznych zaczęła się skłaniać ku obronie, wciąż jednak starając się zadać maksimum ran przeciwnikowi.
Kolejna fala płomieni wystrzeliła z dłoni maga, lecz tym razem w przeciwieństwie do swego nieżywego już poprzednika asasyn wykonał efektowny unik, połączenie przetoczenia się z staniem na rękach i wyskokiem – Liqida zawsze zastanawiało co trzeba zrobić, by mieć ciało zdolne do układania w tak nienaturalne pozycje. Może to jakieś zaklęcia, może mikstury, ewentualnie lata treningów, ale te wszystkie ruchy pasowały raczej do zwinnych zwierząt, jak wilki a nie ludzi – po czym wyciągnął mały kord i przeciął ze świstem powietrze. Ogień zgasł, zamknięty jakby w niewidzialnym pomieszczeniu, wypalając całe dostępne powietrze. Typek zaszarżował na Liqida trzymając jedną dłoń zaś mając jakby wolną, choć tak naprawdę znajdowało się w niej małe ostrze. Zamarkował pchnięcie, tnąc jednocześnie w plecy, lecz sztylet miast wniknąć w ciało maga, przebijając jeszcze po drodze pancerz roztopił się natychmiast na tunice maga. Zaczarowanej oczywiście.
Liqid odbił pierwszy atak i chwyciwszy oponenta za twarz, nim zdążył się obronić spopielił mu ją. Najpierw zapaliły się brwi i zarost mężczyzny, następnie płomień przeszedł na oczodoły, po chwili cała skóra zaczęła się rozkładać, tryskając krwią i pozostawiając niemiły zapach. Mag odrzucił ciało do tyłu i cięciem zakończył męki zabójcy.
Pieśń śmierci składała się z dość monotonnych dźwięków – trochę szczęku stali, ryki umierających, chlupot wyciekającej z trucheł krwi, szum ognia, zarówno z zaklęć, jak i pochodni – wszystko już niby ograne i słyszane dziesiątki, jeśli nie setki razy. A jednak była w niej jakaś magia sprawiająca, że można jej słuchać za każdym razem z takim samym zainteresowaniem. Może dlatego, że każda walka, to jakby wariacja na jej temat, a może po prostu to ludzka natura chęć wrażeń i adrenaliny.
Liqid obrócił się, by znaleźć następnego wroga i poczuł dziwne mrowienie. Co było jego źródłem? No, tak – nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić do aury świadomości, której nauczył się niedawno. Przydatne zaklęcie, pomaga uniknąć nieprzewidzianych ataków. Błyskawicznie skoncentrował się i wyczuł lecący ku niemu bełt. Nie był pewien, ale żelazny chyba, z miedzianym (miedź jest bardzo dobrym materiałem do zaklinania, plotki mówią, że potrafi podwójnie wzmocnić zawarte w niej zaklęcie, ale rzeczywistość nie była aż taka szczodra, ile pojawiłoby się wtedy broni z jej stopami) czubkiem. Spojrzał w stronę, z której nadlatywał i zacisnął pięść. Bełt zatrzymał się, co wprawiło w osłupienie zabójcę-strzelca z wojenną kuszą w dłoniach, a po chwili, gdy obrócił nadgarstek skierował się ku asasynowi. Ten wyobrażając sobie co za chwilę nastąpi wyciągnął mniejszą jednoręczną kuszę i wystrzelił starając się obronić. Liqid jednak był szybszy, bełt przebił drugi i trafił w pierś przeciwnika uwalniając śmiertelny ładunek. Skóra asasyna zaczęła gwałtownie blednąć, sam mąż zatrząść się w konwulsjach. Po chwili zaczął pluć czymś, co było wcześniej krwią, pod wpływem magii jednak zmieniło się w żelowatą substancję. Liqid odruchowo obrócił głowę, by nie patrzeć na drastyczną scenę i wtedy ujrzał tą dziewczynkę pilnowaną przez zabójcę w szatach maga -
mrocznego szamana. Różnią się oni nieco od nekromantów, jednak podstawy są te same –magia Beliara. Szamani jednak potrafią manipulować rzeczywistością na swój zły sposób, kiedy nekromanci używają zaklęć raczej do celów bojowo – przywoływawczych.
Czarownik podchwycił jego spojrzenie i układając dłonie w nietypowy gest zniknął i pojawił się tuz przed nim. Teraz Liqid rozpoznał jego twarz.
- Opalis – zaczął - poszukiwany w Trelis i całym Varancie za liczne zabójstwa, kradzieże oraz sprowadzenie do miasta dwóch wściekłych trolli. Nagroda za głowę bez ciała – trzy tysiące złotych monet.
Opalis uśmiechnął się ponuro i odparł:
- Taa, to była zabawa. Nie było łatwo teleportować te trolle do samego centrum miasta, ale warto było. Czyżbyś chciał uwolnić to dziecko?
- Telepatia? To też potraficie?
- Nawet nie wiesz, o ile więcej. A teraz broń się, jeśli potrafisz.
Liqid poczuł, jak jakaś siła zaczyna atakować jego umysł. Zaczęło kręcić mu się w głowie, zaś zmysły wzroku i słuchu się nagle pogorszyły. No tak... szamani są psionikami, atakują umysłem. Wyjął miecz i zamachnął się, lecz Opalis uniemożliwił mu to, odbierając czucie w nogach. Mag przewrócił się, jednak nim dotknął ziemi wystrzelił jeszcze małą błyskawicą.
Głupiec. To nic nie da. – słowa same pojawiły się w głowie Liqida, chociaż czarownik nawet nie poruszył ustami. A zaklęcie rozbiło się na magu, nie czyniąc mu szkód.
Kolejne ataki sprawiły, że Liqid zaczął się rozpaczliwie bronić, blokując umysł, przed wszelkimi zewnętrznymi bodźcami, lecz i tak miernie mu wychodziło. Nie miał jakiegokolwiek doświadczenia w tej dziedzinie magii, nic dziwnego, że Opalis bawił się nim teraz jak zabawką.
Dziewczynka stała za szamanem, z licami jakby nie pasującymi do całej reszty. To co gościło na nich nie powinno być widoczne na żadnej dziecięcej twarzy – nie była przerażona, nie miała obojętnej miny, jakby na niczym już jej nie zależało – było na niej coś pomiędzy skrajną nienawiścią, a okrutnym spokojem. A wszystko na niewinny, dziecięcy spokój. Skrępowana, jedyne dźwięki, jaki wydawała to miarowe wdechy i wydechy. Suknia, jaką na sobie miała straciła już kolory i była zupełnie szara, lecz wcześniej musiała być bardzo pięknym strojem. Wpatrywała się dziwnie w Liqida.
Podchwycił jej spojrzenie i zrobiło mu się jakoś dziwnie głupio. Wyczuwał w niej coś dziwnego, lecz w tym stanie nie mógł dokładnie określić, co. Wiedział jednak, że coś jest nie tak. Jak zwykle...
Liqid podparł się dłońmi i wstał, chociaż Opalis bardzo mu w tym przeszkadzał. Zaczął się zastanawiać, jakie przekleństwo byłoby najodpowiedniejsze na obecną chwilę i wtedy czarownik podpowiedział mu w myślach. Nigdy jeszcze takiego nie słyszał, ale było bardzo siarczyste.
- Czy magia umysłu to jedyne, co potraficie? – spytał wyzywająco – Normalnie walczyć już nie jesteście w stanie?
- Widziałeś, jaką technikę wykorzystywały siostry? Jestem od nich dużo potężniejszy.
- To pokaż, na co cię stać naprawdę. Bez głupich sztuczek.
Opalis ulotnił się i natychmiastowo zmaterializował za Liqidem, atakując małą kulą ognia. Mag ognia przetoczył się w bok, lecz szaman był tam już i trafił go kolejnym pociskiem. Kula mimo małej objętości była bardzo potężna, Liqid czuł jak jego własna skóra płonie, lecz powstrzymał jakąkolwiek reakcję i odpowiedział cięciem miecza. Trafił w pustkę, Opalis znowu zniknął. Nie pojawiał się przez dobrych kilka sekund, więc Liqid przygotował sobie zaklęcie. Wyczuwszy drgnięcie powietrza za sobą, użył zaklęcia. Opalis stojący za nim został przebity kilkunastoma soplami lodu. Liqid westchnął i sięgnął po esencję leczniczą, lecz wtedy ciało zniknęło, a identyczne zaklęcie trafiło Liqida. Na szczęście ognista bariera, jaką wytwarzała szata odbiła zaklęcie, kolejnego jednak już nie.
Naiwniak. Czy hologramy zaliczają się do sztuczek? Oh, zapomniałem. – powiedział w głowie Liqida, a po chwili już normalnie – Dobra, koniec żartów. Teraz cię zgładzę.
Stanął przed Liqidem i wyciągnął mały miecz. Liqid skierował rękę po Perłę, lecz wtedy w jego głowie rozległ się straszny wrzask, który niemal pozbawił go świadomości. Upadł, stracił wzrok, czucie. Kolejna ze sztuczek mrocznych szamanów.
Opalis podszedł do Liqida i kontynuując „krzyk” zamachnął się. Miecz zawisnął nad Liqidem, lecz nie trafił do celu. Magiczny wrzask również ustał. Rozległo się tylko ciche westchnięcie i trzask.
Mag zaczął powoli zbierać siły i otwarł oczy. Podniósłszy głowę zobaczył ciało Opalisa z bebechami przebitymi na wylot. Stała nad nim ta dziewczynka, a dłonie miała całe we krwi. Grymas jej twarzy wyglądał tak, jakby zdjęto go z twarzy wielokrotnego mordercy w czasie zgonu – beznamiętny, bezlitosny.
Nad magiem pojawił się kolejny zabójca, który chciał wykorzystać kiepski stan maga, lecz gdy dziecko się ku niemu odwróciło zmieszał się i po chwili uciekł. Gdy Liqid wstał dziewczynka znów wyglądała normalnie, jak zwykłe dziecko. Milczała, stała przez chwilę w bezruchu, po czym wzięła coś z ziemi i schowała w zakamarku ubrania. Nie miał odwagi podejść do niej i spytać czy wszystko w porządku.
Bitwa się zakończyła – reszta asasynów uciekła. Nic dziwnego – drużyna wygrała z nieprzyjaciółmi choć ci mieli znaczną przewagę, a na polu bitwy zostali jedynie mało doświadczeni zabójcy, którzy nie mieli szans na wygraną. Jedyny członek drużyny, jaki poległ to Camra, ale w pewnym sensie zastąpili go Lukmistrz i Deih. Nadal trwała noc, wszystko teraz ucichło. Członkowie drużyny zbierali ciała zabitych i ewentualne łupy.
Dziewczynka siedziała na kamieniu, wpatrywała się w niebo i nic nie mówiła. Zdawała się ignorować drużynę, choć jednak co chwila przyglądała im się dokładnie. Czekała jakby na coś.
Gdy już mag został pochowany, a ciała zabójców ułożone w jednym miejscu i spalone (okazało się, że zbroje i miecze były oznaczone zaklęciem, które sprawiało, iż są przystosowane tylko dla nich) i drużyna zaczęła dalej rozglądać się wokoło ruin Karmy gdzieś w krzakach można było usłyszeć szelest. Bumber (który wrócił po walce do swej zwykłej postaci) pomyślawszy, że to kontratak zabójców rzekł w stronę źródła dźwięku:
- Ktoś ty? Wyłaź, jeśli nie chcesz zginąć.
Zza krzaków wyszedł mężczyzna w pancerzu paladyna. Spytał:
- Bumber? Marszałek Bumber? Ja jestem Boskii.

[ Witamy w grze nowego gracza - Boskii''ego. To na razie ostatni, ale możliwe, że za jakiś czas pojawią się kolejni.
Lista:
1. fanfilmu.pl/Fanfilmu/paladyn
2. Darkstar181/Darkstar/najemnik
3. Liqid/Liqid/mag ognia
4. Cossack777/Cossack/paladyn
5. Donki/Angabar/najemnik
6. Bumber/Bumber/paladyn
7. Dawid Taal/Taal/myśliwy
8. Strusiasty/Dhorgin/łucznik
9. deih/ Deih/ najemnik
10. lukmistrz/Lukmistrz/łowca smoków
11. Boskii /Boskii/ paladyn
REZERWA:
1. Budyn/Budyn/paladyn
Pozdrawiam i przepraszam za takie przerwy]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Witam wszystkich bardzo serdecznie - wierze, że spędzony tutaj czas nie będzie stracony, a zabawa z Wami będzie bardzo przyjemna ;) ]

- Bumber? Marszałek Bumber? Ja jestem Boskii - powiedział lekko zdezorientowany paladyn.
- Zgadza się. O co chodzi? - odrzekł zmęczonym głosem Bumber, który spoglądał rozmówcy prosto w oczy.
- Przybywam ze stolicy. Wysłano mnie z zadaniem odszukania waszej drużyny oraz przekazania informacji marszałkowi. - paladyn widząc zmęczoną twarz i zakrwawiony pancerz wojownika miał wrażenie, iż przybył o odrobinie złej porze. Odczucie to potęgowała myśl o okropności wiadomości, którą miał do przekazania wybrańcowi Innosa.
Mów więc. - odpowiedział Bumber zrezygnowanym głosem, gdyż nie spodziewał się dobrych wieści.
- Niestety zaraza, która zdawała się nie być już zagrożeniem dla mieszkańców Myrtany powróciła i stała się jeszcze groźniejsza niż wcześniej. Pierwsi zarażeni umierali, jednak następni zdawali się tracić świadomość i kontrolę nad swymi czynami. Stawali się coraz bardziej agresywni, a swym wyglądem przypominali nieumarłych. Nikomu nie udało się ustalić co było powodem tej nagłej epidemii. W trosce o bezpieczeństwo stolicy i jej mieszkańców przybyłem aby prosić was o pomoc. - paladyn mówił dość szybko i wyglądał na bardzo przejętego ową sytuacją. Kiedy skończył zauważył za plecami marszałka resztę drużyny, którzy w tym czasie przeszukiwali ciała poległych assasynów i wojowników. Szybko jednak jego wzrok zwrócił się z powrotem na Bumbera gdy ten przemówił do niego...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Walka się skończyła. Jak zwykle, wrogowie ponieśli dotkliwą klęskę, niedobitki uciekły, a drużynie pozostało złupić ciała poległych… im już przecież nie przyda się złoto.
Darkstar zapomniał już że jeszcze godzinę temu był bardzo niepewny zwycięstwo, nawet sądził że może być to jego ostatnia bitwa, ale tak się nie stało.
W bitwie uczestniczył jakiś nieznany łucznik, który wciąż był pod opieką Liqida. Widać wciąż nieprzytomny. I dobrze, więcej złota dla Wybrańca Adanosa.
Pojawił się także Lukmistrz z nieznanym, Darkstarowi najemnikiem. Nie wyglądał na pochodzącego z Nordmaru, nie kojarzył go także z wielu innych oddziałów najemników…cóż, być może nie dawno robi w tym fachu. Tak czy inaczej, mógł się z Lukmistrzem pojawić wcześniej, przed bitwą, a nie na sprzątanie trupów( i na podział zdobyczy)
Camra nie żyje. Darkstarowi trudno było uwierzyć że tak doświadczony mag zginął w czasie walki. Widać nie był przygotowany dostatecznie na nią. Nawet dobry mag może mieć problemy z cholernie dobrymi wojownikami, jakimi byli z pewnością Asasyni. Mimo że go dobrze nie znał, szkoda mu go było. Kolejny człowiek, który odszedł tylko, dlatego, że królewska władza nie zrobiła, co do niej należało.
Kiedy „sprzątanie” dobiegało końca, zza krzaków wyszedł pewien paladyn( a to twardziel, pewnie siedział w nich i robił w gacie ze strachu) i oznajmił, że ma wiadomości ze stolicy…jak zwykle były to złe wiadomości (czy kiedykolwiek były one dobre?) Zaraza znów zaatakowała, przeistaczając wielu obywateli w groźne zombie. Czyżby maczali w tym palce nekromanci?
Tak czy inaczej sytuacja była jeszcze bardziej skomplikowana. Należy znaleźć jak najszybciej tego następcę tronu, żywego lub martwego.
Darkstar zastanawiał się jak taki paladyn mógł ich w ogóle znaleźć, musiał od początku wiedzieć gdzie zmierzają, bowiem gdyby zabłądził, na pewno nie dogonił by drużyny…widać ma trochę oleju w głowie. To dobrze.
Bumber nie miał wesołej miny. I nic dziwnego, w końcu to na nim spoczywał ciężar odpowiedzialności za powierzone mu zadanie. Najemnik zastanawiał się jaką decyzję teraz podejmie. Pomimo ogromnego szacunku jakim darzył majora, nie mógł znieść mocy jakimi obdarzył go Innos. Owszem, być może dzięki temu członkowie drużyny wciąż żyją, ale Darkstar wciąż nie mógł oprzeć się wrażeniu że to wszystko jest na pokaz…Innos dąży do przejęcia władzy nad całą ludzkością i jej przyszłymi losami. Najemnik nie był przekonany do tej całkowitej kontroli… wolałby aby równowaga została zachowana. Zło zawsze znajdzie jakiś sposób aby przedrzeć się do tego świata.
Kto wie, czy tym razem nie pod postacią Innosa.
Darkstar liczył skrupulatnie złoto które pozostało po Assasynach. Pieniądze które dostawał od władz za pomoc drużynie były skromne, żołdu nie dostawał tak jak paladyni, nie miał swojego gospodarstwa, więc po każdej bitwie rzucał się do przeszukiwania ciał, niczym jakiś zbój...ale jego sumienie w tej kwestii już dawno nie przemawiało do niego.Nauczył się go nie słuchać, ostatecznie całkiem nieźle na tym wyszedł. Po podziale między członkami drużyny nie wiele mu zostało…nie wiele jak dla niego, bowiem sumka to mogłaby zaspokoić nawet chciwego szlachcica… ale nie jego:)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować