Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

[Panowie, ja odpadam... Po prostu odpadam. Jeszcze muszę spakować bagaż podręczny... Proszę, wyślijcie bardkę na dokształcanie do jakiegoś prawdziwego barda i wogóle, jak wrócę z wszystkich cholernych wyjazdów to dalej będę ją prowadzić. I do pewnych osób już apeluję, żeby spodziewały się karteczek :P. Jak dolecę i dorwę się do neta to stuknę coś na gramsajcie. Mam nadzieję, że jakoś dam sobie radę i naumiem się jeść pałeczkami ^.^

A teraz idę w końcu spać...

Będę tęsknić...
Eileen
]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kapłan spoglądał na ciało Ekzuzego z mieszanymi uczuciami. Lękiem, podziwem, nawet obrzydzeniem. Nie mógł się skupić. Widział wcześniej ciężkie rany, ale nigdy nie zajmował się takimi przypadkami. Z tego co wiedział, cyrulicy nazywali je „beznadziejnymi”.
Wtedy złapał się na tym, że sam już zakwalifikował towarzysza do tej kategorii... Przed chwilą myślał o nim jak jedynie o ciele. A przecież Ekzuzy dalej żył. I wyglądał, jakby wcale nie miał zamiaru umierać. W takich właśnie momentach używane są zwroty w stylu „Pamiętasz Johana? Dotąd był strasznym hulaką i teraz odczuwa tego skutki, ale nie poddaje się jak wszyscy. W zasadzie wygląda, jakby chwycił się tej cienkiej linii życia i nie chciał jej puścić, mimo że już lata nie te... Mógłby wreszcie owdowić Marry, wczoraj się do mnie uśmiechnęła w kościele!”. To znaczy nie chodzi tu o tę Marry, ani o uśmiechy, albo podeszły wiek. Tylko przeciwstawianie się śmierci. Chyba bardziej wypływające z głębi duszy, z psychiki tego człowieka, a nie z uwarunkowań fizycznych. Oczywiście, ktoś mógłby powiedzieć, że to jest niemożliwe, jeśli ciało ginie, to żadne wmawianie sobie, że chce się żyć nic nie da. Niby owszem, nie da się z tym nie zgodzić... Jednak jak wówczas wytłumaczyć to co się działo z Ekzuzym? Na to pytanie Liren nie potrafił odpowiedzieć. Gdzieś w głębi siebie czuł, że pewnie jego brat zaraz podałby setkę czysto fizycznych powodów. Jednak nawet z tą setką wytłumaczeń i tak uważał, że tutaj przeważa kwestia metafizyczna...
I dopiero wówczas do niego dotarło to, co sobie cały czas próbował powiedzieć. Ekzuzy nie chciał umrzeć. Zwyczajnie nie chciał umrzeć do takiego stopnia, że całą siłą woli odpędzał sen wieczny. I wtedy olśniło kapłana. Wiedział, że nie potrafił leczyć „mocą”. Nie był na to wystarczająco silny. Jednak gdyby nie czerpał siły z siebie, lecz z tej woli przeżycia wojownika, mógłby może wprowadzić go w stan tak zwanego snu regeneracyjnego, o którym tyle słyszał podczas posługi w klasztorze Karegana... Było tylko kilka problemów. Nigdy czegoś takiego nie przeprowadził. Nie wiedział, czy uda mu się wykorzystać siłę woli Ekzuzego jako namiastki silnej wiary, jakiej nie mógł znaleźć w sobie, a przede wszystkim, czy to go nie zabije. W zasadzie, czy to nie zabije ich obydwu.
Spojrzał raz jeszcze na ciało Ekzuzego. Nie na ciało, poprawił się w myślach, na Ekzuzego. Przymknął oczy. Jeśli uda mu się wcielić swój pomysł w życie, uratowałby Ekzuzego, a sam mógłby liczyć na wdzięczność kilku osób. Jeśli jednak coś nie poszłoby po jego myśli, Ekzuzy prawdopodobnie zginąłby. W zasadzie i tak wyglądał, jakby miał umrzeć, więc Liren mógłby bez wzbudzania podejrzeń powiedzieć, że nic się już nie dało zrobić.
Rozejrzał się. W pokoju został tylko on i Ramon. Który zresztą zemdlał. Drzwi były zamknięte, a znając resztę towarzyszy i tak nie będą próbowali ich odwiedzić...

Położył ręce na piersi wojownika. Czuł niemal drżenie jego ciała. Chyba że to on drżał. Zanim jednak skierował swoją wolę na wprowadzenie mężczyzny w „leczniczy sen”, odmówił krótką modlitwę do Karegana.
„Nigdy nie byłem Twym najgorliwszym sługą. Nigdy nie starałem się wsłuchać w Twe słowa. Jednak zawsze, cokolwiek robiłem, lub czegokolwiek nie robiłem, czyniłem to ku Twej chwale. Błagam Cię, spełnij mą wolę, gdyż to, co chcę uczynić, jest jedynie jak strzepnięcie pyłku wobec Twej mocy.”
Liren zdawał sobie sprawę z Tego, że wielu wyznawców innych bóstw, nawet kapłanów i mnichów, lubowało się w powtarzaniu wierszy, pieśni i innych słów wyuczonych na pamięć, mimo, że większości z nich nie rozumieli nawet w znaczeniu dosłownym, a co dopiero metaforycznym. Nie miał jednak ochoty na jałowe przemyślenia na ten temat. Wiedział, że kiedyś stanie o to w sporze z Alfredem, jednak teraz wolał skupić się na Ekzuzym.
Przede wszystkim musiał przemyśleć, co dokładnie musiał zrobić. Oczywiście, przywrócić do zdrowia towarzysza. Jednak zasadniczo sen regeneracyjny składał się z dwóch elementów. Jak łatwo się domyślić – snu i regeneracji. Do tego dochodziło zazwyczaj jeszcze zebranie własnej siły, lub jak inni to nazywali – energii, do wprowadzenia osoby w te dwa stany. Normalnie przeprowadzało się to zbierając energię, wprowadzając w sen i przyśpieszając naturalne procesy zdrowienia. Jednak w tym przypadku miano korzystać z siły osoby, na której przeprowadzano ten „zabieg”, a więc nie można było od razu wprowadzić w sztuczny sen, gdyż to wiązałoby się z utratą skupienia osoby leczonej. Z drugiej strony wprowadzenie w stan przyśpieszonego zdrowienia też było katorgą bez wcześniejszego „zaśnięcia” pacjenta. Liren jednak wpadł na rozwiązanie tego problemu. Utrzymywać Ekzuzego na mentalnej „uwięzi” korzystając z własnej energii, w tym czasie wprowadzić go w regenerację wysysając jego siłę woli i ostatecznie, zależnie kto będzie wówczas silniejszy, z zapasów energii tej osoby wprowadzić Ekzuzego w stan sztucznego snu.
Brzmi całkiem prosto, prawda?
Początek był całkiem prosty. Kapłan miał ostatnio dość częste okazje pozbawiania władzy nad ciałem różnych osób, a że wojownik i tak był osłabiony, więc poszło mu nie zgorzej. Pierwsze kłopoty zaczęły się przy próbie użycia energii Ekzuzego. Dopiero podczas próby zorientował się, że kiedy ten cały czas zwraca uwagę na jedną rzecz, w tym przypadku na tej niewytłumaczalnej chęci przetrwania, to wtedy kapłan nie wykorzystać tego do własnych celów. W końcu jednym z najlepszych sposobów na powstrzymanie wyssania energii jest skupienie się na czymś, wiedzieli o tym nawet najmłodsi adepci najprostszych sztuk magicznych. Liren więc narzucił jeszcze rozproszenie uwagi na Ekzuzego, starając się jednocześnie tak szybko jak to tylko możliwe „złapać” wyzwoloną energię i użyć jej do regeneracji. Nie liczył nawet szczególnie na powodzenie tej akcji kiedy zorientował się, że udało mu się to wykonać. Ktoś mógłby go oskarżyć o spirytualny wampiryzm, jednak przecież kapłan nie przejmował tej energii... I wtedy, podczas tej luźnej myśli, dotarło do niego co zrobił źle. Czuł się pusty. Nie był w stanie wprowadzić w sen Ekzuzego. A zarazem nie mógł też jeszcze raz rozproszyć jego energii, gdyż wtedy przerwałby zaczynającą się regenerację. Wpadł w lekki popłoch. Niby śmierć mężczyzny raczej by mu nie zaszkodziła, jednak nie chciał, by ten umierał. A już szczególnie umierał bezpośrednio z jego winy. W końcu jednak należał do tej samej grupy...
Wówczas przypomniał mu się jeden szczegół, który zapamiętał z całego pomieszczenia.
Leżący Arvanti.
Wybacz kolego, ale bez tego nie utrzymam Ekzuzego przy życiu. To głupie, ale tak właśnie kapłan wtedy pomyślał.
Zdjął jedną dłoń z Ekzuzego i dotknął nią lekko zemdlonego wojownika. Jeszcze raz pomyślał „wybacz” i skoncentrował się na wprowadzeniu umierającego w sen.

Po chwili wszyscy trzej leżeli w jednym pokoju. Jednak tylko Ekzuzy spał snem tak często nazywanym „zdrowym”. Chyba tylko kapłani wiedzieli, jak naprawdę „zdrowy” był ten sen...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Pisał i pisał, a pomysłów było coraz więcej, ale szkoda, że kartek mniej… Mnich opisywał każdy szczegół z takim oddaniem i dokładnym opisem jakby był co najmniej zawodowym szpiegiem na usługach najbogatszych ludzi tego świata. W którymś momencie jednak znieruchomiał i zaczął przeglądać swój bagaż. Po kilku minutach wyciągnął jakiś mały liść, który położył na języku i żuł. Oczywiście karczmarz to zauważył i po raz kolejny grzecznie przysiadł się.
- A co to za ziele?
- Jakie znowu ziele?- odparł mnich
- No te które połknąłeś…
- Nic nie połknąłem tylko żuję. Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy. Boli mnie gardło, a liść pewnego kwiatu jest dobry na tego typu dolegliwość.
- A jak się nazywa?
- Tajemnica zakonu.- odpowiedział stanowczo Alfred i wrócił do notatek
- Ale to nie jest nic nielegalnego?
- Legalne, ale dostępne tylko dla mnichów. Powiem tyle, że to kwiat Heelunehe, ale o nic więcej nie pytaj. Chyba nie chcesz zostać zabity przez skrytobójców broniących tajemnic zakonu?- oczywiście ostatnie zdanie było niedorzecznym kłamstewkiem. Po pierwsze mnisi nie mieli skrytobójców, a po drugie nie marnowaliby ich na karczmarzy…
- A tak rozumiem. Tajemnica zakonu. No dobrze, to ja wracam do klientów.
- Tak. To dobry pomysł, a ja pójdę do pokoju. Szczęść Heelunehe.
- Szczęść. Szczęść…- odparł niezadowolony karczmarz, któremu nie udało się wyciągnąć żadnych plotek.
Braciszek wszedł po schodach na górę, gdzie przypomniało mu się o Ekzuzym. Jednak było jakoś dziwnie cicho jakby przed burzą. W sumie mnich miał nadzieję, że jak dziś pójdzie spać to nie tylko, że go nie obudzą stęki i jęki, ale też krzyki spowodowane bólem. Alfred lubił się porządnie wyspać. Jeden z dawnych mnichów stwierdził, że sen jest najważniejszy dla organizmu i minimum sześć godzin snu to podstawa dla prawidłowego funkcjonowania. Sługa Boży nigdy nie liczył ile śpi, ale na pewno było więcej niż sześć, ale mniej niż osiem godzin. Kiedy wpadł do pokoju i oczywiście zaryglował drzwi tak, żeby żaden wredny, rogowaty złodziej, zwariowany mag albo gburowaty karzeł nie wdarł się do środka Alfred wygodnie ułożył się na łóżku i otworzył dziwną, fantastyczną książkę pod tytułem „ Życie i zdobycze Mehmeda Zdobywcy”, którą znalazł w swoim bagażu .
- Może być ciekawe- wymamrotał pod nosem i zaczął czytać. Tutaj było ciszej niż na dole i co najważniejsze nie było karczmarza. Gdy minęło kilka minut z pokoju mógł wydobywać się tylko jeden dźwięk i oczywiście było to chrapanie…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Prospero stał na środku korytarza. I oczywiście zastanawiał się co tu robi. Jakąś minutę później zniknęło zamglenie z jego oczu i powrócił do odpowiedniego świata.
- Ekzuzy... tak... zapłacą za mojego braciszka. Nie odpuszczę tak tego tym skur....!
Zmienny zastanawiał się jednak dlaczego nie porwano i jego? Raczej nie było możliwe, żeby zabrali tylko jednego, bo wyglądali tak samo, a więc i wiedzieli to samo... To było raczej wbrew logice. Wszystko pozostało w rękach Lirena. Nagle mięśnie Prospera drgnęły i w ułamku sekundy odpalił z kuszy prosto w drzwi naprzeciwko niego.
- Chyba już coś mi świta... - stwierdził, wyciągając bełt z celu i stwierdzając, że to był jakiś jego świetnie wyuczony ruch. Najwyraźniej kolejne uderzenie w łeb się przydało, choć sam Prospero uznał, ze takie branie po łbie przynosi pozytywne efekty tylko do pewnego momentu. Spróbował jeszcze raz i ponownie bez celowania trafił tuż obok poprzedniej dziury po bełcie.
- Hmmm...
W pewnej chwili zorientował się, że jego dłoń, a raczej kusza pod płaszczem, do czegoś celuje. Spojrzał w kierunku schodów i po chwili usłyszał wchodzącą po schodach Ariel.
- Hmmmm! - Zmienny skarcił się w myślach i przypiął kusze do wewnętrznej klamry płaszcza.
- Wyjdzie z tego, nie martw się... - Ariel chyba sama za bardzo nie wierzyła w swoje słowa. Przygryzła wargę i ponownie zwróciła się do Zmiennego. W jego oczach wciąż żarzyły się te dziwne ogniki...
- Może przejdziemy się? W tej chwili i tak nie możemy mu pomóc, a tak przynajmniej na chwilę zapomnimy o tym... wszystkim.
- Ja nie zapomnę. Przypomniałem sobie jak odpowiednio nadpiłowywać bełty, żeby zamiast wbijać się w cel, przebijać się przez niego i to na dodatek w czterech różnych punktach.
- Co?
- Nic, nic. Stare techniki... wspomnienia.
- Jeszcze cię boli głowa?
- Nie, teraz już nie. Hmm... zastanawiam się, czy gdybym teraz skopiował ponownie Ekzuzego, to czy...
- Czy to jednak nie będzie bolesne?
- Nie wiem - Zmienny usiadł pod drzwiami. - Nigdy tego nie robiłem z umierającą osobą. A przynajmniej nie pamiętam nic takiego... Ale z chęcią zaryzykuje - płomień w oczach odmieńca wzrastał... - bo powinienem się dowiedzieć co się działo z moim bratem przez ten cały czas. I najważniejsze... kto u diabła mu to zrobił. I po co?
- Przecież to bandyci, którzy...
- Jesteś bardką Ariel. A przynajmniej chcesz, żeby inni tak cię postrzegali. Ja mam swoja teorię, ale do tylko głupie gadanie kogoś kto nawet nie pamięta kim jest. Na moje oko to jesteś szpiegiem, ale w końcu tyle razy dostałem przez łeb, że mogę się mylić. Milczysz? Jesteś nadal młoda, ale nie wątpię, że słyszałaś i widziałaś już wiele. Możliwe, że ja też, ale nie wiem ile. Jeszcze tego nie wiem. Może kiedyś się dowiem? Mediv mógł mi pomóc, ale zniknął... Szlag z tym psionikiem. Zaraza. Wiesz, że to są najzwyklejsi zbóje i jakby coś mieli do Ekzuzego to by mu gardło poderżnęli. A torturowali by go inaczej... Ja widziałem to już kiedyś, tak mi się wydaje. To zawodowcy, a więc i ktoś z wyższej półki. Tylko zupełnie nie mam pojęcia czego ten ktoś chciał od takich płotek jak my... a raczej od Ekzuzego. Co powiesz?
- Powiem, ze komplikujesz wszystko co wygląda na proste. Skrzywienie zawodowe?
- Może. Ja tego nie wiem... a raczej wiem, tylko nie pamiętam.
- Lepiej bym tego sama nie ujęła. To jak? Idziemy?
- Eh, wszystko lepsze od bezczynności...

Jakąś godzinę później, zmierzch
Dwie postacie stały pochylone na mostku i wpatrywały się w wolno płynące rybki w niewielkiej rzeczce.
- Na pewno nie chcesz wracać? - spytał ponownie Prospero.
- Nie, chcę pobyć trochę sama. Chce pograć w samotności, odpocząć od tego wszystkiego. Wciąż mam w głowie obraz twojego... brata. Idź. Przyjdę nad ranem, umiem o sobie zadbać.
- Ekzyzy też tak pewnie sądził...
- Byliście pijani jak świnie. Zresztą ty przy nim byłeś. Może jesteś przeklęty i przynosisz pecha?
- Acha, jasne... Wy i te wasze teorie...
- My?
- Kobiety... - nie dokończył Zmienny i odwrócił sie na pięcie. - To do zobaczenia w karczmie. - ruszył przed siebie i minął jakąś parę zakochanych, a po jakiejś minucie marszu odwrócił się, by jeszcze raz spojrzeć na "bardkę". Jednak nagle poczuł ból w potylicy i zrobiło się bardzo ciemno. W jego podświadomości zdążyło się pojawić jeszcze to drażniące pytanie: "znowu"?

Para obściskiwała się namiętnie jakieś dwadzieścia kroków od bardki, co jednak niezbyt ją dekoncentrowało, więc cicho pobrzękiwała na lutni, zapatrzona w wodę. W pewnej chwili jednak jej uwagę zwrócił przeraźliwy krzyk. A raczej wrzask. Po tym co zobaczyła prawie upuściła Clairseach. Prawie...

Dwie postacie w płaszczach mijały leżącego Prospera. Nie wiedziała, czy żył, nie wiedziała co się przed chwilą stało. Kilku przerażonych mieszczan uciekało wrzeszcząc wniebogłosy. para zauważyła co się dzieje dopiero w momencie, gdy większa z postaci zrzuciła płaszcz, wznosząc do ciosu wielki czarny miecz. Na ulicy stała już wtedy tylko Ariel, para oraz dwójka zabójców. Elf, jak się później okazało, chciał zasłonić swoją partnerkę, jednak cios zdążył ja rozpłatać w dzwonki, na ułamek sekundy przed zablokowaniem miecza. Jednak zapakowanemu w czarną zbroję "rycerza", dosięgały już kolejne trafienia pragnącego zemsty elfa. Przynajmniej Ariel dałaby słowo, że tak było, bo w rzeczywistości, żaden z obu mieczy elfa nie zarysował nawet zbroi Czarnego. Widać było jednak, że ten ostatni zaczyna tracić przewagę. W sukurs przybyła mu druga zakapturzona postać uzbrojona w dwa rapiery. Obaj walczący zepchnęli elfa na barierkę mostu, zręcznie już parując jego ciosy. Potężny dwuręczny miecz raz za razem opadał na broniącego się, z każdym ciosem osłabiając jego ranę. Kontrataki parowała druga postać, choć spod jej płaszcza kapała już krew, najwyraźniej z jakiejś błyskawicznie zadanej rany. W pewnym momencie z szyi elfa trysła karminowa smuga i zwalił się przez barierkę mostu wprost do rzeki. Rycerz w czarnej zbroi zamłynkował mieczem i schował go do pochwy. Druga z postaci uczyniła podobnie, choć nadal nie zdejmowała kaptura. Ariel zmrożona czystym przerażeniem nie ruszała się z miejsca, ani nawet nie krzyczała.
- I pomyśleć Zak, że on wytłukł ponad pięćdziesięciu chłopa...
- Dobry był. Zresztą nawet Tobie się dostało. O cholera! - duży wskazał na dziewczynę stojącą na szczycie łukowatego mostku, wciąż ściskającą lutnię.
- Świadek Nym.
- Tak, świadek...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Elf wszedł do karczmy. Nie był już zadyszany. Spokojnie rozejrzał się po głownej sali. Zauważył Kaina i Elkantara siedzących razem oraz piszącego coś Alfreda. Nie uważając mnicha za kogoś z kim można rozmawiać o strategii ataku na oboz bandytow, podszedł do maga i jego towarzysza.
- Witam panow... jest sprawa do omowienia... otoż oboz bandytow znajduje się w lesie nad jeziorem i przylega do niego... - następnie Phil opisał położenie i wygląd obozu, oraz przedstawił liczbę bandytow, ktorych było dwudziestu. Bez jednego, czy dwoch. - Jakieś pomysły co do ataku?... - spojrzał po towarzyszach...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Muahahahahaha!
- Wiem, wiem. Ale jedno mnie zastanawia Zak.
- Zło? Śmierć? Sens życia?
- Nie. Dlaczego jako pierwszą rozpłatałeś tą jego jalil? I dlaczeog w ogóle.
- Bo to zła kobieta była - odpowiedział cynicznie łowca w czarnej płytówce.
- O ile mnie pamięć nie myli to ona nie miała nic na koncie... jeszcze.
- O ile MNIE - siwowłosy, krótko ostrzyżony człowiek szczególnie położył nacisk na doświadczenia swojej mrocznej osoby - pamięć nie myli to każdy kochanek lub kochanka zabitej bliskiej osoby ma tendencje do mszczenia się.
- Aż tyle razy miałeś okazję... - dalszych słów Prospero już nie słyszał. Ponownie stracił przytomność, gdyż cios zadany był z naprawdę dużą wprawą. Zmienny nie miał pojęcia jak długo był nieprzytomny, ale po przebudzeniu się na mostku nie było już nikogo prócz zwłok jakiejś kobiety - podbiegł i przyjrzał im się z bliska. I nie była to Ariel. Nieco zataczającym się krokiem podbiegł do balustrady mostku i zobaczył w dole czyjeś zwłoki. Zmierzchało już więc nie potrafił w cieniu dojrzeć postaci i zbiegł na dół. Wskoczył do rzeczki i wyciągnął ciało ponad wodę. Truchłem okazał się elf, którego mijał schodząc z mostku - miał przecięte aż do kręgosłupa gardło. Prospero spanikowany już nie na żarty obiegł cały kwartał, jednak nigdzie nie było śladu po bardce. Nie było też więcej krwi na mostku. Ale zbliżała się straż, z którą Zmienny podświadomie nie chciał mieć styczności - pognał do karczmy tak szybko jak tylko się dało. Prawdopodobnie pobił rekord biegu na kilometr i pierwsze co zrobił po wbiegnięciu do karczmy i zatrzymaniu się przy stoliku kompanów, łypiąc na nich rozbieganym wzrokiem, było zrzyganie się na podłogę. Alfred nie byłby sobą, gdyby tego nie skomentował:
- No skoro w taki sposób rozpoczynasz rozmowę to ja przepraszam bardzo, ale wychodzę! - i faktycznie mnich miał już się zbierać, gdy Zmienny wydyszał:
- Por...wali...
- Jasne, że por śmierdzi! - wybuchł Elkantar. Prospero nabrał powietrza w taki sposób, że Phil na wszelki wypadek zasłonił się i zaczął odsuwać.
- Porwali Ariel! - wypalił jednym zdaniem i spojrzał jeszcze raz w stronę podłogi...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Elf spojrzał na zmiennego wbiegającego na środek sali i wypróżniającego zawartość swojego żołądka na podłogę. Alfred zdążył już się podnieść, gdy Prospero wyjąkał
- Por...wali...
- Jasne, że por śmierdzi! - wybuchł Elkantar. Prospero nabrał powietrza w taki sposób, że Phil na wszelki wypadek zasłonił się i zaczął odsuwać.
- Porwali Ariel! - wypalił jednym zdaniem i spojrzał jeszcze raz w stronę podłogi...
Elf spojrzał szybko na zmiennego. Był naprawdę przejęty. Zmienny. Szczerze mówiąc Phil też nieco się przejął.
- Gdzie,jak,kiedy? - zapytał. Prospero pokręcił głową.
- Na mostku... za miastem... staż już tam jest.
- Zbadałeś ślady? - zapytał energicznie Phil, budząc w sobie instynkt łowcy.
- Taaak...
- I?!
- Nic... ani śladu po Ariel...
Przez chwile, towarzysze siedzący przy stole milczeli. Była to nie zręczna cisza. Nikt nie wiedział co powiedzieć. Czy się śmiać, czy płakać, czy może jeszcze coś innego. W końcu Kain odezwał się jakby z nadzieją, że nikt go nie usłyszy
- Panowie... sprawa jest... obóz bandytów...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Alfred długo nie spał, ponieważ nie zamknął okna, z którego do pokoju przedostawał się chłodny wiatr. Brat na początku poczuł dreszcze aż w końcu zniecierpliwiony przykrył się kocem.
- Do jasnej ciasnej, że też nie ma samo zamykających się okiennic- wymruczał pod nosem cały czas chrapiąc.- CHRRRRR, CHRRRRR.
Chrapanie rytmicznie rozchodziło się po pokoju. Najpierw do góry, a potem kilku sekundowa cisza tylko po to by znów ten sam dźwięk rozniósł się po pokoju.
-CHRRRRR, CHRRRRR- otworzył usta- nie mamo nie chcę już uczyć tych heretyków. Niech sami się spalą.- przewrócił się na drugi bok- że też nie ma samo zasłaniających się okiennic- podrapał się po głowie- CHRRRRRRRR, CHRRRRRR
I nagle na dworze rozległ się huk, a zakonnik tak się szybko przebudził, że wstając walnął głową o sufit.
- Kurcze, co za ludzie i ich piekielne ostoje grzechu!- wykrzyczał z żalu mnich i postanowił zejść na dół. Jeszcze był nieco skołowany po nagłej pobudce, więc z trudnością stawiał pierwsze kroki na schodach, ale gdy dotarł na dół już na tyle był przytomny, że poprosił o wodę karczmarza i usiadł przy wolnym stoliku. Znowu zaczął coś pisać, a konkretniej mazać jakieś bohomazy.
- I co nie wyspało się?- zapytał się karczmarz kładąc na stolik dużą szklankę wypełnioną po brzegi czystą wodą.
- Nie denerwuj mnie i daj mi się skupić.
- Do usług- odparł karczmarz i wrócił do swoich obowiązków.
Gdy karczmarz odszedł do pomieszczenia weszła jakaś postać. Okazało się, że był to elf, tak przynajmniej rozpoznał go Alfred. Oczywiście elf Phil. Na szczęście poszedł do diablęcia i maga i o czymś rozmawiali. Mnich nawet nie słuchał o czym gaworzyli, gdyż nie miał w zwyczaju podsłuchiwać. Podparł głowę ręką i ze skwaszoną minął kontynuował bazgranie. Jednak teraz do karczmy weszła nowa postać. Tym razem był to Prospero. Wyglądał jakby przebiegł niewiadomo ile kilometrów, ale nie to było najdziwniejsze. Towarzysze jak i Alfred przyglądali się Prosperowi, a ten po prostu zrobił to, czego nie powinno się robić, czyli kulturalnie mówiąc zwrócił zawartość żołądka. Sługa Boży nie miał już sił, poza tym nie lubił fetoru, który za chwilę zapanuje w karczmiennym pomieszczeniu.
- No skoro w taki sposób rozpoczynasz rozmowę to ja przepraszam bardzo, ale wychodzę!- lakonicznie skomentował mnich i zaczął kierować się do wyjścia, ale Prospero wtedy coś powiedział cały czas dysząc ze zmęczenia
- Por...wali...
No nie! A wiec to wszystko przez por! Musiał go jeść? W końcu zawsze mógł coś innego, ale nie ten typ człowieka już tak miał, że musiał wdawać się w kłopoty, a dopiero, co Alfred musiał mu życie ratować…
- Jasne, że por śmierdzi! - wybuchł Elkantar. Prospero nabrał powietrza w taki sposób, że Phil na wszelki wypadek zasłonił się i zaczął odsuwać.
Alfred uznał, że za chwile nastąpi druga tura zwrócenia, więc zatkał nos. To wszystko wyglądało zabawnie jakby w karczmie nie stał mnich i poszukiwacze przygód tylko klauny i to z jakiegoś dobrego cyrku.
- Porwali Ariel! – wypalił Prospero i po raz kolejny jego głowa utkwiła w pozycji zmuszającej do zwrócenia.
- Gdzie, jak, kiedy? – zapytał się elf, a mnich cały czas milczał.
- Na mostku... za miastem... straż już tam jest.
- Zbadałeś ślady? - zapytał energicznie Phil
- Taaak...
- I?!
- Nic... ani śladu po Ariel...
Ariel? Czy to nie ta barka od siedmiu boleści przez, którą aż uszy więdły? No cóż mnich nie rozumiał, czemu ktoś miałby akurat porywać ją? Czyżby porywacz był masochistą albo samobójcą?
- Panowie... sprawa jest... obóz bandytów...- powiedział cichutkim głosem Kain
Tym razem mnich chciał się odezwać, ale cały czas blokował nos przed nieprzyjemnym zapachem, więc z ust mnicha wydobywał się śmieszny głosik
- Właśnie mamy bandytów, którymi trzeba się zająć, a Ariel- na chwilę zamilkł- dlaczego miałby ją ktoś porywać? I jak wyglądali Ci porywacze?- zapytał się mnich, a gdy zdjął palce z nosa poczuł nieprzyjemny zapach, wiec znów zatkał nos i czekał na jakąś ciekawą odpowiedź i argumenty, gdzie iść. Czy iść ratować Ariel i dostać mniejszy łup na biednych, czy iść do zbójców i dostać więcej pieniędzy na biednych…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Na biednych!? - wypalili jednocześnie Kain i Elkantar.
- T...tak - odpowiedział z lekkim wahaniem mnich. - Łup na biednych.
- Acha, to wszystko w porządku, zaczął Kain, lecz widząc pytającą minę Diablęcia kontynuował: - No łup na biednych Elkantar. Skaczesz na biednych z tą kasą od Alfreda, robisz im "łup!" i spier... Oddalasz się w bezpieczne miejsce.
- My jesteśmy w sumie biedni - stwierdził Zmienny. To był fakt oczywisty. - Ale pieniądze nam się kiedyś skończą, a Ariel... hmmm... nie za szybko. Czy to dziwnie zabrzmiało?
- TAK! - odparła cała czwórka.
- Hehehe... nie zrozumcie mnie źle.
- A tak właściwie to co wy na tym mostku... Nie, nie chce wiedzieć! Opisz porywaczy. Tylko szybko, bo musimy zaraz atak na obóz zaplanować.
- Jeden był w płaszczu...
- A drugi nosił bambosze. Weź coś konkretnego podaj - Prospero niezbyt zraził się narzekaniem mnicha.
- Ten w płaszczu był elfem, sześć stóp wzrostu, utykał na lewą nogę, prawdopodobnie został ranny, ale nie jestem na sto procent pewny, bo mnie ogłuszyli.
- Z czego więc... to wnioskujesz?
- Na bruku było trochę krwi, elfiej jak mniemam. A na pewno nie należała do tamtego co go na mostku usiekli, bo on dostał w szyje i do niego należał taki wielki rozbryzg...
- A właśnie miałem ochotę coś zjeść... - wtrącił zniesmaczony Alfred.
- Cicho mnichu. Mów dalej, słuchamy mistrza dochodzeniowego.
- Krew elfa wnioskuje z zapachu. Jak pewnie wiecie w krwi ludzkiej jest znacznie więcej...
- Dalej, dalej. Fakty, a nie cytować encyklopedię.
- O tym mniejszym to tyle. Cholera, może gdybym nie wziął ich za typowych turystów i nie odwrócił się do Ariel to nie dostałbym po łbie... eee, nie ważne. Ten duży to miał naprawdę, niezły majcher, nie wiem czasem, czy nie kosę osadzoną na sztorc. Tą Metyskę co chyba była kobietą tamtego zabitego, prawie na pół wzdłuż rozrąbał. Cięcie poszło przez mostek aż do miednicy, poprzecinało wszystkie ważne arterie, serce, płuca, wątrobę, żołądek i takie tam. mnichu, coś ty tak zbladł?
- ...
- Mniejsza o to. Jak wyglądał ten... też w płaszczu. Niestety więcej mogę powiedzieć tylko to, że nosił płytówkę, bo jego krok był dość ciężki, ale nie słychać było brzdęku metalu, charakterystycznego dla tego typu zbroi. Musiała być jakoś specjalnie wykonana. Tyle wiem. Jeśli coś mi się przypomni...
- Oczywiście związanego ze sprawą - sprecyzował mag.
- Tak, to wam powiem.
- Czyli z tym poczekamy na Lirena, bo ja sam nie wiem co o tym myśleć - zaczął się wykręcać mag. - Ja bym wrócił jednak do tych bandytów. Bo przecież skoro od razu Ariel nie skosili to i raczej teraz tego nie zrobią. Nie ma się co spieszyć, nie?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Na początku Alfred narzekał na mizerny opis dwóch porywaczy, ale potem nieco pobladł i zrobiło mu się nie dobrze, gdy Prospero zaczął mówić o szczegółach jak jeden z oprychów spod ciemnej gwiazdy rozrąbał jakąś kobietę.
-Cięcie poszło przez mostek aż do miednicy, poprzecinało wszystkie ważne arterie, serce, płuca, wątrobę, żołądek i takie tam- Alfred przysłuchiwał się słowom Prospera i zaczął to sobie wyobrażać jak z martwego ciała zaczęły wypadać organy i do tego wszędzie lała się krew.
W jednej chwili z żyjącej istoty pozostał przepołowiony trup. Zimne dreszcze przeszły po plecach mnicha i zrobiło mu się słabo, lecz dzielnie się trzymał, bo w końcu już nie raz miał do czynienia z krwią i pomniejszymi zabiegami, które wykonywał w klasztorze. Bardziej lubił używać mikstur leczących, ale czasem musiał robić coś poważniejszego, choć ogólnie tego nie lubił. Zszywanie, czyszczenie ran i zmienianie opatrunków, to było zajęcie, które go nie interesowało, a wykonywał je tylko z obowiązku wobec przeora. Teraz słysząc barwny i szczegółowy opis towarzysza zaczął sobie przypominać tamte momenty, ale jego rozmyślanie zostało przerwane przez bardzo mądrą wypowiedź maga.
Aż dziw, że ten nieokrzesany, gburowaty i nierozgarnięty czarodziej od siedmiu boleści zaczął mówić z sensem…- pomyślał Sługa Boży
- Ja bym wrócił jednak do tych bandytów. Bo przecież skoro od razu Ariel nie skosili to i raczej teraz tego nie zrobią. Nie ma się co spieszyć, nie?
- Wyjątkowo zgadzam się z Kainem. Ariel na pewno sobie poradzi, bo w końcu tą swoją tandetną muzyczką ostatnio zauroczyła paru wieśniaków i strażników, więc na pewno kilku porywaczy nie sprawi jej różnicy. Wracając jednak do sprawy bandytów, to co się o nich dowiedzieliście? Czy mam już sobie szykować broń na nich?- zapytał się braciszek cały czas zatykając głos i wydając z siebie śmieszny głosik.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

W trakcie następnego krzyku połączonego z konwulsjami całego ciała Ekzuzego, Ramon zemdlał. Nie zdążył nawet obejrzeć się za siebie, upewnić się, czy dobrze upada, czy się zbyt mocno nie obije. Runął na ziemię tak jak stał. Przecenił swoje umiejętności i nie wytrzymał widoku konającego w strasznych męczarniach wojownika. Wiele krwi widział w swym życiu ten młody człowiek, lecz takich ran nie dane mu było zobaczyć nigdy do tej pory.
Utrata świadomości ma to do siebie, że człowiek traci zupełnie poczucie rzeczywistości tuż po przebudzeniu. Ramon nie mógł długo leżeć, a przynajmniej tak mu się wydawało. Uchylił lekko powieki. W pokoju panował półmrok. Nie dostrzegł siedzącego nieopodal kapłana, ani tym bardziej leżącego Ekzuzego. Przez krótką chwilę poczuł przeszywający ból w krzyżu. Karzeł nabił sobie potężnego guza podczas upadku. Ale nie to było w tym momencie ważne. Ramon spróbował zorientować się w sytuacji. Otworzył szerzej oczy, a pokój zrobił się nagle jasny. Bardzo jasny. W oślepiającym świetle Arvanti dostrzegł tylko zmartwioną twarz Lirena i jego rękę, którą kapłan położył Karzełkowi na czole. Później jasność ustąpiła całkowitej ciemności...
Las był gęsty i mroczny. Gdzieś zza krzaków dobiegały piski zwierząt, z oddali dochodziło wycie wilka. W powietrzu unosił się odór rozkładającego się ciała. Ramon wstał z niemałym trudem i otrzepał się z wilgotnych liści. Nie znał tego miejsca. Leżał przez dłuższy czas w samym sercu ciemnej puszczy. Nie wiedział jak się tu znalazł i dlaczego. Coraz bardziej dokuczliwy ból głowy powoli opanowywał świadomość wespół z bólem pleców. Musiałem nieźle się komuś narazić – pierwsza myśl przebiegła przez głowę Karzełka. Gdzieś wyżej rozległo się krakanie wrony. Z każdą chwilą w lesie robiło się coraz ciemniej. Przestraszony wojownik ruszył przed siebie. Nie zdążył ujść kilku kroków, gdy zahaczył o coś nogą i poleciał przed siebie. Poczuł uderzenie, a zaraz po nim ciepłą krew na twarzy. Chłód nagle ustąpił, Ramon poczuł rozgrzewające promienie na całym ciele. Widział falujące morze, wystawiał twarz ku błękitnemu niebu...
Otworzył oczy. Był w pokoju. Zza drzwi dobiegały jakieś krzyki. Leżał przytulony głową do ściany. Drewniana podłoga lśniła czerwienią krwi. Nogi zaplątane były w zydel – przyczynę upadku. Karzeł stęknął ciężko, próbując podnieść swe obolałe ciało. Niestety nogi odmówiły posłuszeństwa i znów zwalił się na ziemię.
Leżał dłuższą chwilę, próbując odnaleźć się w sytuacji. Przed nim stało łóżko. Ktoś na nim leżał, to pewne. Ramon musiał sprawdzić kto. Podczołgał się trochę, chwycił oparcia łoża i podciągnął się w górę. Ekzuzy... Przy wojowniku spał kapłan. ...i Liren... Karzełek zorientował się skąd pochodził ów odór. Ciało Ekzuzego pokryte było niezliczoną liczbą strupów i blizn złożonych z bardzo cienkiej skóry. Sprawiały wrażenie, jakby za chwile miały strzelić gorącą posoką w górę... Po obolałych plecach Karzełka przeszedł dreszcz. Widok spuchniętego i okaleczonego ciała wojownika wywoływał odruch wymiotny. Ramon starał się powstrzymać ze wszystkich sił. Trącił ręką śpiącego w najlepsze kapłana. W tej samej chwili stracił równowagę. Galaretowate nogi zatrzęsły się i ugięły pod ciężarem zdezorientowanego Karła. Huknął o podłogę, po drodze uderzając głową oparcie łóżka. Ponownie w umyśle Arvantiego zagościła ciemność...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mag musiał przyznać, że Prospero potrafi opowiadać. Zwłaszcza te najbardziej krwawe kawałki wychodziły mu rewelacyjnie, nawet do tego stopnia, że Alfred o mały włos nie zwrócił na stół ostatniego posiłku. Zaginięciem bardki nie przejął się za bardzo, bo i po co? Nie znał jej prawie, a i musiał by się z nią dzielić ewentualną nagrodą za głowy bandytów. Co dziwne i napawające podejrzeniami Alfred zgadzał się z Kainem w kwestii nie ratowania Ariel. Mag patrzył się teraz na niego wzrokiem pełnym podejrzeń, jakby starał się wyczytać o co chodzi temu mnichowi. Ciekawe czy on przypadkiem nie uderzył się w głowę… A może tutejsze jedzenie mu zaszkodziło… W każdym razie teraz bardziej liczyło się przekonanie reszty do zostawienia ich „towarzyszki” samej sobie, a zajęcie się bardziej opłacalnymi sprawami.
- Skoro nawet Alfred się ze mną zgodził – tu kolejne podejrzliwe spojrzenie – To może Phil powiedział byś czego się dowiedziałeś o ich kryjówce, i takich tam. W końcu lepiej wiedzieć z czym będziemy mieli do czynienia.
- Ale…
- Esh daj już spokój, poszukamy jej jak tylko skończymy z tymi zbirami.
- Ale…
- Posłuchaj. Jesteśmy prawie spłukani. Jak się okaże że ją gdzieś wywieźli to nie będzie nas stać na pościg. Poza tym informacji za ładne oczy też nie dostaniemy a osobiście wolał bym się nie narażać tutejszym gildiom wyciągać je siłą z potencjalnych informatorów. Zresztą jak powiedziałem wcześniej, skoro ją porwali a nie zabili to raczej nic jej nie grozi. - Kain skończył mówić, wpatrując się w oczy niezdecydowanego elfa. Jednak po chwili dodał. – Ale zagalopowałem się trochę, nie mam prawa decydować za innych więc może posłuchamy co reszta ma do powiedzenia?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Boogitus wiekszośc czasu spedzał albo w swoim pokoju, albo próbujac dowiedziec się czegoś konkretnego o grupie bandytów, które "druzyna" miała za czas niedługi spacyfikować. Wiedział ilu ich jest, to zasługa Phila, ale nikt nawet nie raczył sprawdził jak owe zbiry są uzbrojone. Grupe trudno było nazwać armią, jeden z wojowników konał z powodu odniesionych ran, małomówna bardkę porwano i najwyraźniej nikt się tym nie przejał. Półelf czaro widział tą wyprawę, sam był uzbrojony w łuk i sztylety do rzucania, ale nie miał zandnej konkretnej broni do walki w zwarciu. W sumie to i nie potrafił zbytnio walczyć. Swe braki nadrabiał sprytem i typową partyzantką, likwidowaniu kogo trzeba po cichu, zazwyczaj jednym ciosem. Gdy ten sposób zawodził zaczynały się kłopoty, wtedy powinni go wyręczyc bardziej biegli wojacy. Tylko był jeden problem. Oni takowych nie posiadali. Był tylko na wpół martwy Ekzuzy i ten przeklety karzeł, który mdleje na widok krwi. Dalej był Prospero, Boogitus zastanawiał się co jest nietypowego w tym gościu, nie widział nawet czy owy delikwent cokolwiek potrafi. Był tez kapłan i mnich... tja Ci to beda bardzo pomocni w walce. Pozostało miec nadzieję, ze wiecej osób umnie naciacnac cieciwę łuku, w końcu był ten cichy gosć, Sylar nie pamietał jego imienia, okreslajacy siebie samego mianem łucznika, był elf-łowca, przynajmniej jeden kompetentny gosć. Chyba diabelstwo też jest w miare biegle w "cichej walce". Podobno w owej zbieraninie był jakis mag, ale Boogitus nie był co do tego przekonany, nie widział go nigdy w akcji. Półelf postanowił dołaczyc do reszty trupy cyrkowej...

Ekzuzy wyglądał makabrycznie, choć krwawy obrazek nie wyłowyłał u Boogitusa żadnych odczuć. Nie było mu zar nieszczesnika, w końcu słao go znał, a widok krwi nie był niczym nadzwyczajnym. Z twarzy "mieszańca" nie dało się odczytać nic poza obojetnoscią... Nieopodal, na ziemii lezał Ramon, co za kretyńskie imię, sylar oczywiście nie przepuscił okazji by poczestować karła soczystym kopniakiem w podbrzusze, co ciekawe kurdupel ocknał się dopiero po dłuzszej chwili nie wiedząc co się dzieje dookoła...

- Cholera ta cała wyprawa przyprawia mnie o bół głowy, o bandytach wiemy tyle, ze mają dwukrotna przewage liczebna, nie wiemy jak są uzbrojeni i maja niewatpliwą przewage terenu. My natomiast nie wiemy do końca co chcemy zrobić, nie stac nas na najemników, ale za to mozemy zaatakowac ich z zaskoczenia. Hehe to bedzie sielanka a nie potyczka - usmiechnał się z przekąsem półelf. Jedno jest pewne nie możemy się na nich rzucic niczym stado szaleńcow, lepiej zaszyc się gdzies w okolicy przygotowac może kilka pułapek? Może zna się ktoś na tym? Jakieś proste iluzje chociaz? Szczerze mówiąc to nie wiem co potraficie. Poza karłem, on już pokazał swą nieudolnosc nieraz, hehe. Zamiast atakowac od razu bazy, chyba wypadałoby zajac się ewentualnymi patrolami, w końcu nie chcemy by nagle zaatakował nas ktoś od tyłu. Tym zajac się moge chocby ja sam. Moge tez przygotowac odpowiednia ilosc słabej trucizny paralizujacej, w ten sposob osoby niezbyt biegłe w posługiwaniu się łukiem przydadza się na coś, przynajmniej z początku. Musze tylko zebrac kilka składników, to nie problem wszystko mozna znaleźć w lesie lub u jakiegoś zielarza. W sumie to co ja się madrzę zapewni i tak macie jakieś głupie pomysły. które bedziecie chcieli wykorzystać... Moze więc ja rozsiadę się wygodnie i posłucham, niech tylko ktoś trzyma z daleka ode mnie tego kurdupla...

[wybaczcie moja długa nieobecnosc, ale niestety nie mam obecnie stałego dostepu do netu, literówki poprawię kiedy indziej, kochana edycja :), chciałem dodac i tak juz mocno spóxnionego posta]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Trochę kiepsko wygląda nasza sytuacja taktyczna. W naszej drużynie przeważa możliwość ataku dystansowego, a jak dojdzie do walki bezpośredniej, a do niej dojdzie, bo taka jest zawsze walka w lesie, to będzie niewesoło.
- W zasadzie to chyba mamy wojownika, typową zaporę. I to takiego na poziomie Ekzuzego - Phil spojrzał na Prospero. Prospero spojrzał w lustro. W lustrze stał... Ekzuzy.
- Haa... - zaczął Zmienny, jednak jak się dobrze zastanowił przestał się uśmiechać. - Zaraz, to znaczy ja będę w pierwszej linii z jakimś majchrem Ekzuzego? I może jeszcze bełty i strzały będę odbijał elfie?
- No skoro umiesz to co on...
- Ale nie posiada takiej odwagi. Albo po prostu nie jest aż taki głupi - stwierdził dobitnie mag. Zmienny chwile popatrzył się w podłogę i ruszył w stronę pokoi.
- Ej, a ty gdzie? Atak mamy planować... i takie tam!
- Idę... - Prospero nieco się zawahał - ... po miecze. Co mi tam, i tak swojego życia nie pamiętam, nie mam nic do stracenia. Czas najwyższy sprawdzić umiejętności Ekzuzego.
- A tak swoją droga Boogitusie... nie sądzę, żeby zaatakowani wyszli ze swojego obozu. Ale chyba sami domyślacie się jak wywabić przynajmniej połowę z nich. Prawda? A przynajmniej tą połowę mogli by zdjąć łucznicy i kusznicy na wozach... Resztę sobie dośpiewajcie. Idę po żelastwo...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Alfred przysłuchiwał się kolejnym wypowiedzią towarzyszy i mówiąc szczerze wiedział, że zapewne nikt nie potraktuje go jako przydatnego wojownika. Fakt może nie umiał walczyć tak jak rycerze, czy wojownicy okuci w zbroje z durnym żelastwem i oczywiście, co najważniejsze to z zakutym łeb. Mnich preferował trochę inną koncepcję walki. Po pierwsze przed samą potyczką pomodlić się do Heeleunehe, która wspomaga potrzebujących, ponieważ jest między innymi boginią wojny, a co za tym idzie Alfred wiedział, że powierza się w dobre ręce no chyba, że Jej życzeniem będzie śmierć w walce... Wtedy czeka wieczne życie z dala od tego padołu wypełnionego zepsutymi bogaczami i chorymi biedakami.
Sługa Boży zawsze przed walką znajdywał gruby kij, który delikatnie przygotowywał. Przede wszystkim należało jedną stronę wyostrzyć tak by dawała podobny efekt, co włócznia. Drugi koniec kija pozostawał bez zmian. I to właściwie cały oręż. Jeśli kij by się złamał, co oczywiście jest możliwe mnich miał zawsze ręce, które już dla średnio zaawansowanego mnicha były nieocenioną pomocą, bo w końcu jeden cios w nos mógł dać lepszy efekt niż miecz, który przy wbiciu w ciało mógł czasem utknąć tam na kilka sekund, co mogli wykorzystać przeciwnicy. Następnym atutem mnicha w walce był jego habit, który był gruby przez, co zapewniał ochronę przed wieloma niebezpieczeństwami, a w zimę dawał dodatkowo ciepło. Większość broni miała spory problem z przebiciem habitu, a na pewno dodatkowy problem stanowiła zwinność mnicha, który nadrabiał tym resztę zaległości w umiejętnościach wojennych. Pomimo tego było kilka sytuacji, w których mnich mógł nawet jednym ciosem zostać uśmiercony… Bełty kuszy były najniebezpieczniejszą i najbardziej śmiercionośną bronią jaka mogła zabić Sługę Bożego. Niesamowity ból i niekontrolowany upadek, to dwa czynniki towarzyszące wbijającemu się pociskowi tej szatańskiej broni. Inne bronie tylko pchnięciem mogły zranić mnicha, no chyba, że ktoś skupi się na głowie Alfreda, a tam nawet kaptur nie pomoże…
Braciszek zauważył dziwny wzrok maga jakby chciał powiedzieć „ Co ty mi tu za szopkę odstawiasz?”
- Posłuchaj. Jesteśmy prawie spłukani. Jak się okaże że ją gdzieś wywieźli to nie będzie nas stać na pościg. Poza tym informacji za ładne oczy też nie dostaniemy, a osobiście wolał bym się nie narażać tutejszym gildiom wyciągać je siłą z potencjalnych informatorów. Zresztą jak powiedziałem wcześniej, skoro ją porwali, a nie zabili to raczej nic jej nie grozi. – powiedział gburowaty czarodziej od siedmiu boleści do elfa i po chwili dodał. – Ale zagalopowałem się trochę, nie mam prawa decydować za innych, więc może posłuchamy co reszta ma do powiedzenia?
- No właśnie. Tak czy siak już są dwie osoby chętne porachować kości zbójcom. Myślę, że trzeba by się jeszcze dowiedzieć, co o tym wszystkim sądzi kapłan Liren, bo chyba jest tutaj jedyną osobą neutralną, która choć błądzi, to często w sprawach naszej małej grupki umie dużo spraw mądrze ocenić.- powiedział Alfred
Potem wypowiedział się półelf, którego pomysł był nawet, nawet tylko, kto miałby być tu słabizną, która nie nadaje się do walki? No przecież nie mnich. Stereotypy były zgubnym aspektem życia i często dzięki nim niedoceniani pokonywali o wiele silniejszych…
- A tak swoją droga Boogitusie... nie sądzę, żeby zaatakowani wyszli ze swojego obozu. Ale chyba sami domyślacie się jak wywabić przynajmniej połowę z nich. Prawda? A przynajmniej tą połowę mogli by zdjąć łucznicy i kusznicy na wozach... Resztę sobie dośpiewajcie. Idę po żelastwo...- powiedział towarzysz, który nie potrafi trzymać tego, co powinien w brzuchu do półelfa i poszedł na górę jak to stwierdził po żelastwo.
- Mam jednak wrażenie, że oni znają dobrze swój teren i to raczej oni mają przygotowane pułapki na potencjalnych intruzów. Nie ma, co gdybać może ustalmy datę inwazji na obóz oprychów, niech elf opowie, co widział, niech wypowie się Liren, a potem mógłbym przygotować sobie broń. No, ale chyba teraz ja zagalopowałem się trochę, nie mam prawa decydować za innych, więc może posłuchamy co reszta ma do powiedzenia?- ostatnie zdanie powtórzył mnich tak, by Kain uświadomił sobie, że w tym jednym go popiera, czyli w pozbyciu się zbójców…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Elf przysłuchiwał się przez chwilę temu co mówili inni. Dotarło w końcu do niego, że na tę chwilę nie zrobi już nic w sprawie porwania Ariel, z którą zamienił chyba najwięcej zdań z tej grupy. W pewnym momencie do głowy przyszedł mu pewien pomysł...
- Panowie... obóz ma drewnianą palisadę... Mamy... - elf policzył coś na palcach - trzech czy czterech mężów umiejących posługiwać się łukiem i strzałami. Obóz jest złożony mniej więcej z trzech czwartych koła. Reszta jest odgrodzona jeziorem... Trzech wystarczy... Zapalone strzały w kilka miejsc każdy... ja się mogę zająć bramą. Zapalimy palisadę i bramę. Wtedy bandyci będą mieli dwie możliwości. Albo rzucą się do gaszenia, a że pożar będzie rozległy to dość się rozbiegną i pozabijacie ich, a nawet nie zauważą...
- Hej! A jak MY się tam niby dostaniemy?!
Elf uśmiechnął się pod nosem - Hehe... jeziorem... Dym będzie dodatkową ochroną. - kontynuował swoją poprzednią wypowiedź - A jeżeli będzie z Wami jeszcze jeden łucznik, to już wielkich problemów być nie powinno. Może nawet uda się uniknąć otwartej walki... Jeżeli zaś zaczną uciekać to albo przez palącą się bramę, albo przez jezioro... Jeżeli przez bramę to już łucznicy się nimi zajmą, a jeżeli przez jezioro... Cóż... jezioro można zatruć... albo Wy już będziecie w nim czekać. A co do zatruwania... możemy im też zatruć jedzenie, bo wiem gdzie mają spiżarnie... Alternatyw jest więc bardzo wiele... ale wybór należy do Was...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Elfie... - na schodach pojawił się ponownie Prosper - Ekzuzy, niosąc ze sobą oba miecze brata.
- Hm?
- Co się stanie jeśli zapaloną strzałą trafisz w drzewo? Jesteś już nie takim znowu młodym elfiątkiem, więc chyba wiesz?
- No wiem...
- Więc co się stanie? Tylko mi nie mów, że się kora zapali, a później całe drzewo - przy stole zapanowała niezręczna cisza, którą jednak przerwał jakiś diabelski chichot.
- No... eee... nic się nie stanie.
- A jak trafisz w palisadę? Bo to w sumie takie same drzewo, tylko lepiej przygotowane. Obrobione. Taki las w konkretnym miejscu. Sądzisz, że ten las się zapali? Od kilku strzał zapalających? Od tak? Znienacka?
- Dobra Ekzuzy... to znaczy Prospero. Zrozumiałem. Tak więc jaki plan ma mistrz strategii?
- Jeśli już koniecznie chcecie tą palisadę podpalić to niestety ale trzeba to zrobić z dość bliskiej odległości, tak kilka metrów.
- I w międzyczasie łucznicy z nas "jeża" zrobią? Ja odpadam... - stwierdził mieszaniec.
- Nie, jeśli w tym samym czasie, od strony jeziora, ktoś skutecznie odwróci ich uwagę. To zostawiam wam. W mieście na pewno znajdzie się jakiś niepilnowany składzik oleju skalnego. A puste butelki to i w waszych pokojach się znajdzie.
- Co ty kombinujesz mutancie?
- Tylko nie mutancie. Jeżeli co to odmieńcu - Prospero uśmiechnął się, a był to wyjątkowo paskudny uśmiech Ekzuzego. Zmienny kontynuował:
- Butelki napełniamy olejem skalnym i zatykamy szmatą nasączoną tym samym płynem. Podpalamy i rzucamy w palisadę... Skuteczniejsze niż strzały, tego się nie da ukryć. I narobi więcej dymu. Ale na jakiś specjalnie duży pożar nie ma co liczyć, chyba, że zbudujemy jakąś małą katapultę. Hehe... I trafimy w jakiś ich szałas, domek. Taki na pewno się szybko zjara. Hmm... gdybym tak któregoś skopiował... Ciekawe kim był ten elf na mostku? Ten co go zasiekli. Może to był ich jakiś znajomy...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wypowiedź elfa była interesująca, a pomysł ze spaleniem palisady też niczego sobie. Alfred nie znał się na obleganiu czegokolwiek, choć umiał się bronić, gdy był oblegany przez tłumy wiernych, które chciały dostać się do świątyni. Najważniejsza była strategia i taktyka. Te dwa różne czynniki jeśli były dobrze użyte, to mogły dać wspaniałe efekty.
Mnich jednak został wyrwany z rozmyślania, gdy Prospero zaczął pouczać elfa twierdząc, że palisada może nie zapłonąć. Rzeczywiście Sługa Boży o tym nie pomyślał, ale skąd mógł wiedzieć coś o palisadach, gdy większość klasztorów otoczona jest grubym, kamiennym murem? Wracając jednak do zbójców, to braciszek dowiadywał się coraz to nowych rzeczy i mówiąc szczerze tak dziwnych, że nie jednemu duchownemu opadła by szczęka. Oczywiście Alfredowi nie opadła, ale był zdumiony.
- Co ty kombinujesz mutancie?- powiedział któryś z towarzyszy
Mutant? O co tu chodzi?- zastanowił się duchowny
- Tylko nie mutancie. Jeżeli co to odmieńcu - Prospero uśmiechnął się i to jakoś tak dziwacznie, a potem kontynuował- Butelki napełniamy olejem skalnym i zatykamy szmatą nasączoną tym samym płynem. Podpalamy i rzucamy w palisadę... Skuteczniejsze niż strzały, tego się nie da ukryć. I narobi więcej dymu. Ale na jakiś specjalnie duży pożar nie ma co liczyć, chyba, że zbudujemy jakąś małą katapultę. Hehe... I trafimy w jakiś ich szałas, domek. Taki na pewno się szybko zjara. Hmm... gdybym tak któregoś skopiował... Ciekawe kim był ten elf na mostku? Ten co go zasiekli. Może to był ich jakiś znajomy...

Po tej dużej dawce informacji szare, nieużywane komórki, które uruchamiały się w sytuacji alarmowej dały sygnał do kory mózgowej braciszka, że uratował Zmiennokształtnego. Potem zrozumiał, że ten sam Zmienny zwracał w karczmie i że na sto procent nie jest bratem Ekzuzego.
- Niemożliwe!- wybuchnął pełen podziwu mnich, ale szybko przystopował z nagłą ciekawością, lecz teraz już wiedział, że w drużynie jest ktoś kogo zdolności mogą być nieocenioną pomocą, choć z drugiej strony były niebezpieczne i trochę nieuczciwe.
Towarzysze z dziwnym wyrazem twarzy spojrzeli na mnicha, ale po chwili wrócili do rozmów jeszcze chwilę posprzeczali się i w końcu po raz kolejny do dyskusji włączył się Alfred najpierw zwracając się do Prospera
- Nie mówiłeś, że jesteś Zmiennokształtnym, a taki atut można bardzo dobrze wykorzystać.
Teraz Alfred zwrócił się do wszystkich.
- Na pewno wypuszczają z tego swojego obozu co jakiś czas zwiadowców, którzy patrolują teren by upewnić się w sytuacji. Gdyby tak jednego złapać, to Prospero mógłby skopiować i niepostrzeżenie wejść do obozu. Potem, w którymś momencie np. blisko nocy mógłby przypadkiem otworzyć bramę, a wtedy większość nas mogłaby wejść i urządzić rzeź zbójcom. Oczywiście, to wszystko trzeba by przemyśleć, ale zaatakować zbójców z zaskoczenia, w ich obozie, wtedy kiedy większość już śpi, to dobry plan. Z początku raczej nie będą nawet myśleć, że to intruzi tylko, że to sprzeczka dwóch kamratów. Zastanawia mnie też problem, czy tam jest jedna brama i czy nie ma tam jakiejś tajemnej ucieczki, a jest to bardzo możliwe. Skoro potrafili zrobić tak kryjówkę by była trudna do znalezienia, to na pewno pomyśleli też o wyjściu ewakuacyjnym.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Podpalić palisadę da się z dystansu, ale najpierw niestety ktoś musi zostawić ładunki jakiejś łatwopalnej substancji pod palisada a to najłatwiejsze nie będzie, co więcej ja osobiście nigdy nie strzelałem podpalonymi strzałami, ale słyszałem że nie jest to najprostsze zadanie. Zgodzę się z jednym łucznicy powinni zaatakowac od lasu, podczas gdy reszta powinna jednak probowac od strony jeziora. Minusem tego pomysłu jest to, ze się rozdzielimy a pamiętajcie że już te szumowiny mają spora przewagę liczebną.
- Niemożliwe!- wybuchnął pełen podziwu mnich, ale szybko przystopował z nagłą ciekawością, lecz teraz już wiedział, że w drużynie jest ktoś kogo zdolności mogą być nieocenioną pomocą, choć z drugiej strony były niebezpieczne i trochę nieuczciwe.
Boogitus z irytacją spojrzał na mnicha...
- Nie mówiłeś, że jesteś Zmiennokształtnym, a taki atut można bardzo dobrze wykorzystać.
- Hmm Zmiennokształtny, miałem swoje podejrzenia, ale do tej chwili nie byłem pewien. Ale mnichu czasami bys pomyslał, czy gdyby nasz dziwaczny towarzysz potrafił dowolnie zmieniać postać, to paradowałby ciągle jako lustrzane odbicie Ekzuzego? Co więcej gdyby jednak potrafił zmieniac postac choć raz na jakis czas to czy nie bardziej przydałoby się przybranie postaci jakiegos maga, najlepiej bojowego, ciskającego najlepiej jakimiś czarami ofensywnymi? Owszem zmiana w jakiegoś rzezimieszka zniweluje przewagę terenu, ale tez nie bedziemy wiedziec tez do czego zmienny jest zdolny pod nowa postacią.
Boogitus wpadł w trwająca chwilę zadumę...
- Mam pewien pomysł, z tego co pamietam swego czasu któryś z was posłuzyl się iluzja by ochronic tego poracznego karła, przed okiem strażników. Czy mozliwe by było rzucic podobna iluzje w trakcie walki? Może nawet w dwóch miejscach. wtedy ja podjąłbym sie rozmieszczenia "łatwopalnych prezentów" pod palisadą, które później będzie można podpalić. Wydaje mi się że przy pomocy Phila bedziemy w stanie wywołac poważny pożar a poźniej zaatakowac z dystansu, dajac wystarczajaca ilosc czasu by pozostali dostali się do kryjówki od jeziora. Niewazne jak postąpimy ja jednak wolę zaatakowac od strony ciemnego lasu, choćbym miał to zrobic sam. Wole załatwiąc sprawy po cichu, czy to za pomoca łuku, miotając sztylety, czy podrzynajac gardła... ee no do tego ostatniego potrzebuje dobrego sztyletu a niestety takowego nie posiadam, monet tez brak... cholera potrzebuję tej nagrody lepiej abyśmy wymśylili coś konkretnego i to szybko...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- I co? Idziemy się napić? - zagadnął powtórnie Ekzuzy.
- Funduszy to my za dużo nie mamy, ale powinno starczyć na posiłek i antałek piwa. Przy okazji może coś podsłyszymy w karczmie...
- Tam się zawsze można dowiedzieć o ciekawych sprawach. Może trzeba będzie kogoś skopiować?
- Co to to nie Ekzuzy. Nie mam na to siły. Samo kopiowanie nie powoduje widocznych oznak zmęczenia. Ale jestem naprawdę padnięty i żeby skopiować tamtą małą gnidę musiałem się wysilić. Ale ból palców wszystko i tak zagłuszył.
- O przemianie pewnie nawet nie ma mowy?
- Nie, może za parę dni. Więc nie martw się, że w karczmie w kogoś się przemienię, czy zacznę szaleć po pijaku. Nie mam siły na takie zabawy.
- Mam nadzieję. Chodźmy, tkwiąc na ulicy nic się nie dowiemy.
- Kto wie, Ekzuzy. Kto wie...
Wojownik oraz jego idealna kopia wyruszyli razem w poszukiwaniu informacji. Reszta drużyny również rozeszła się po mieście, aby zdobyć wiadomości o bandzie zbirów.

W umyśle Ekzuzego pojawiały się obrazy. Skąd się tam brały i dlaczego były aż takie wyraźne? Nikt nigdy się nie dowie. Sam mężczyzna, leżący teraz na posłaniu i będący pod wpływem silnego, mocnego, uzdrawiającego snu, tego nie wiedział. Może to jego umysł analizował wszystkie wydarzenia? Nieszczęśliwe wydarzenia, które doprowadziły do takiej tragedii. Nie chodziło nawet o jego dotkliwe rany, połamane kości, czy nawet ucięty palec, jak wielokrotnie później, w przeciągu wielu długich lat, myślał Ekzuzy. Wcale o to nie chodziło. Jego cierpienie fizyczne w niewielkim tylko stopniu mogło równać się z udręką, na jaką skazany został do końca swych dni. Chodziło bowiem o śmierć. O śmierć jego bliskiej, ukochanej osoby. O morderstwo. Brutalne, bezsensowne, z zimną krwią popełnione morderstwo. Na niewinnej, młodej, delikatnej osobie. Jego siostrze…
Skąd więc wszystkie wcześniejsze wydarzenia tak nagle pojawiły się w jego głowie, w snach? Nie wiadomo. Z czasem jednak, te same obrazy zaczynały pojawiać się już świadomie. I w wiele dni później dopiero, kiedy mężczyzna zaczął odzyskiwać siły fizyczne i mentalne, doprowadziły do jednej, znaczącej konkluzji. Te zbiry, które szantażowały go śmiercią jego siostry i którą to groźbę z zimną krwią wykonały, czegoś szukały. Czegoś, co miała osoba z ich drużyny.
Nim jednak w głowie wojownika, walczącego teraz ze śmiercią, zrodziła się nawet taka sugestia, minąć miało jeszcze, jak wspomniano, wiele dni. Wcześniej bowiem miały miejsce zdarzenia, które do tego doprowadziły. Zdarzenia, które teraz pojawiały się w głowie nieprzytomnego wojownika.

Siedzieli razem w jakiejś karczmie. Wybrali dobre miejsce. Już w kilka chwil po kupieniu posiłku i trunków dowiedzieli się ciekawych informacji o tym mieście i okolicy. Taktyka więc, jaką przybrali, okazała się całkiem skuteczna.
Prospero pił ile wlezie. Karczmarz, ku jego uciesze, donosił kolejne kufle z rozcieńczonym, złocistym piwem. A ich zawartość szybko znikała w brzuchu Zmiennokształtnego. Ekzuzy również pił. Taki w końcu był ich plan. Obaj musieli być przynajmniej mocno pijani.
A plan był naprawdę prosty. Naiwny. A nawet wręcz głupi. Tak głupi, że po prostu musiał działać. Ekzuzy i Prospero urżnęli się tak bardzo, że nie mogli stwarzać dla nikogo żadnego zagrożenia. Fizycznego, czy, określić go można, pamięciowego. Oczywiście, w trakcie tej pijatyki, nie szczędzili trunków i innym zebranym. I tak oto, w prosty sposób, rozplątały się odpowiednie języki, a buzie zaczęły mówić. Nie trzeba było długo czekać. Padły również informacje o nowej zgrai bandytów, która grasowała w okolicy, w lesie, przy szlaku. A te informacje były przecież im tak bardzo potrzebne.
Dzień można więc było uznać za pozytywnie wypełniony. „Przyjemne z pożytecznym”, jak ktoś powiedział. Prospero nie mógł sobie przypomnieć, kto taki.
- To co, hip, hidziemy? – zapytał w końcu Zmiennokształtny, gdy wypił ostatni stojący kufel i spojrzał na pijanego Ekzuzego.
- Chy… hip… ba tak.
Mężczyzna pokiwał się, ledwo wstał i ruszył w stronę drzwi. Prospero rzucił monety na ławę. Nie był w stanie ich przeliczyć, więc zostawił resztę i ruszył za swoim bliźniakiem. Obaj wesoło ruszyli w stronę knajpy „Pod baranim trzosem”, czy jakoś tak. Nie pamiętali dokładnie.
Wieczór zapowiadał się ciepło. Gwiazdy już migotały na niebie, które opuściło już Słońce, chowając się za odległą linią horyzontu. Mężczyźni kroczyli wolno, wdychając nieświeże powietrze miasta i podśpiewując pod nosem.
- To oni – powiedział ktoś w bocznym zaułku, wskazując na nich palcem.
Ekzuzy spojrzał na mężczyznę, uśmiechnął się i wrócił do śpiewania. Z ciemnej uliczki wyszło dwóch mężczyzn, którzy podeszli do zataczającej się dwójki. Żaden z pijanych nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
- Potrzebuję tylko jednego. Będzie śpiewał – rzucił mężczyzna.
Pozostali dwaj wykonali rozkaz. Obaj unieśli grube, drewniane kije i uderzyli śpiewających z całej siły w głowy. Mężczyźni upadli na bruk. Szybko uniesiono jednego i zaciągnięto między domy.
- Drugiego zabij… – rozkazał na koniec dowódca, ale nagle przerwał.
W oddali pojawiła się sylwetka jakiegoś mężczyzny.
- Cholera, mnich. Spadamy stąd – wrzasnął cicho zbir i zniknął w mrokach krętych, ukrytych między domami uliczek.
Nieprzytomnego Prospero znalazł szczęśliwym zbiegiem okoliczności Alfred.
Szczęśliwym dla niego. Ekzuzy miał bowiem o wiele mniej szczęścia.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować