Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

[Devil---> Sorry, ale nie wiedziałem =P, obiecuję że już nie będę. No i wybaczcie że teraz nic nie napisze, ale nie mam weny. =]]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dante obudził się ... a raczej obudził go donośny śmiech Mrocznego. Wstał, rozprostował kości. O rzesz ty, co tu się wczoraj działo – pomyślał, rozglądając się po obozie. Kolejny widok, także trochę go zdziwił. Na plaży zauważył Darkusa, zakopanego po szyję w piasku, niedaleko stał Mroczny, wydając z siebie niesamowity śmiech. Oni pewnie tak zawsze – pomyślał i po chwili wpatrywania się w tą zabawną, na swój sposób scenę, postanowił wziąć kąpiel w morskiej wodzie. W samych slipach i z dość dużym rozpędem wbiegł do wody, która okazała się dużo zimniejsza niż przewidywał. Po chwili jednak, przyzwyczaił się do temperatury jaka teraz panowała wokół niego i przepłynął dość sporą odległości o plaży. Postanowił zanurkować. Pod wodą, na dnie rosły piękne koralowce, w około pływały, różne, kolorowe ryby. Ciekawość Dantego przykuła grota. Podpłynął do niej. Przez chwilę się zawahał, ale postanowił wpłynąć do środka. Ta podwodna jaskinia musiała być naprawdę długa, bo po dłuższej chwili, nie dotarł jeszcze do jej końca, a zaczął mu już doskwierać brak tlenu. Zawrócił. W ostatniej chwili wynurzył się i mocno zaciągną powietrzem. Jeszcze chwila a mógł by się utopić. Może ktoś inny mógłby zobaczyć co kryje się w tej grocie – pomyślał, po czym udał się z powrotem do brzegu. Osobą, którą najczęściej do tej pory widział w wodzie był Phil, więc Dante postanowił spytać go o pomoc.
- Hej, Phil, masz chwilkę ?
- Oczywiście. - elf, jak większość ''obozowiczów'', już nie spał.
- Znalazłem ciekawą podwodną jaskinię, ale niestety nie udało mi się dopłynąć do jej końca, a z tego co zauważyłem, jesteś bardzo dobrym pływakiem, pomyślałem, że mógłbyś mi pomóc.
- Dzięki za uznanie ... swoją drogą, ciekawe znalezisko. Pomyślę o tym i dam ci jeszcze znać.
- Dobrze, jeżeli się zgodzisz to pokaże ci miejsce w którym to znalazłem. - odparł Dante, o czym zaczął się rozglądać w poszukiwaniu miejsca, gdzie ostatnio położył swoją zbroję.
Po krótkiej chwili błądzenia wzrokiem po piasku, zauważył ją. Miał zamiar ją wypucować, jak zresztą to sobie wczoraj obiecał. Jak z tobą skończę będziesz pięknie błyszczeć - powiedział sobie w myślach i po skompletowaniu wszystkich rzeczy niezbędnych do tej czynności wziął się do roboty.


[Phil – jak się zdecydujesz, to oczywiście do ciebie będzie należeć opisanie tej małej podwodnej przygody. Co znajduje się w tej jaskini ... nie wiem. Zdam się na twoją pomysłowość :P]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Jeśli o mnie chodzi, to miałem dziś posta napisać, ale stwierdziłem , że dziś wcześniej położe się. Trzeciej nocy pod rząd nie wytrzymam;p A co tam moge nawet zakopany po szyje w piachu spacxD Szkoda mi Gregora;( Dobrej nocy towarzysze ;D!]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Andrij budził się z błogiego snu, trochę bolała go głowa.
-Ahh gdzie ja jestem, o nie zaraz, zaraz będą tu orkowię. Gdzie mój łuk? -Wykrzyczał wyraźnie niedobudzony elf. -Co gdzie oni są? To sen? Nie! To nie może być sen, prawda Medivie? -orzeł w tym czasie szybował ponad obozem. -A więc jednak, zbyt dużo rumu, muszę uwarzać na przyszłość. Więc to wszystko to był sen? To że spotkałem, Marvola, Sefafina, Zaka, Eileen, Darkusa, Dantego, Zurrisa? Jakie to życie jest okropne, już mogło stać się coś pięknego, znalazłem przyjaciół, a tu okazuje się że to sen.
-O widzę że już wstałeś.
-Co kim jesteś? -Łowca podejżliwie patrzył na podchodzącą do niego postać.
-Przespałeś całą noc.
-Dante!!! Jesteś prawdziwy!!
-Eee no, a jaki mam być?
-No prawdziwy, to mój sen, zdawało mi się że to wszystko fikcja.
-Ta, za dużo rumu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Rano Phil przechodząc przez ciała odurzonych zielskiem kompanów wyszedł na samotny spacer. Kilkadziesiąt metrów dalej zauważył, że do drzewa została sztyletem przybita kartka. Marvolo by się zdenerwował. Podszedł do niej i przeczytał.
Drodzy przyjaciele! Przepraszam, że ostatnio nie widywaliśmy się, ale trenowałem kondycję. Pozdrawiam wszystkich, również nowych. Spotkałem mojego mistrza. Okazało się, że muszę odbyć szkolenie. Nie wiem kiedy wrócę. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. W razie czego weźcie ten sztylet. Obudziliście we mnie więcej uczuć, niż wszyscy inni ludzie w moim życiu razem wzięci. Dziękuję wam wszystkim. Tu był wiersz zapisany ozdobnymi literami, przypominającymi wilki, smoki, węże i pandy.
Aby móc żyć zachowaj harmonię między czernią, a bielą, nocą a dniem, dobrem a złem, ziemią a wodą, yin a yang. Równowaga to podstawa istnienia.
podpisano Miroku
[ Ok, jadę na Słowację, nie będzie mnie ok. 2 tygodni. Pozdrowienia dla starych i nowych :P.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

--------Przed pogrzebem Gregora-------------------
-O ****** ******** ********* moja głowa- cała drużyna już wiedziała że Kain jeszcze nie ma zamiaru ich opuścić, powoli zaczynało do niego docierać co się wydarzyło, jednak za nic nie mógł sobie przypomnieć kto ich tak użądził Niech no tylko sie dowiem kto to był, to sie przekonają że Mroczny wcale nie jest taki zły..... Mag poprzysiagł sobie że jak tylko będzie miał chwile czasu to popracuje nad jakimś zaklęciem na takie okoliczności. Wyruszając na poszukiwanie czegoś do picia, co nie było by alkoholem, zauważył że spora część drużyny, a dokładniej ta z większym starzem zebrała się razem. Gdy tylko Kain znalazł bukłak z wodą a nie rumem podszedł do reszty dowiedzieć się co jest grane. Toważysze zebrali sie wokół Gregora, który jak mag zauważył był martwy.
-Co...? Kto...?- Darkus był roztrzęsiony
-Musiał umrzeć "naturalnie". Na ciele nie widać żadnych śladów po sztylecie, więc to nie był skrytobójca, a wokół nie czuć śladów magi nekromatycznej która mogła by zabić bez uszkodzenia ciała, nie ma też śladów trucizny.-Kain był lekko skonsternowany, nie żeby specjalnie mu zależało na paladynie ale nie taką sobie wyobrażał śmierć dla niego. Właściwie to jeśli juz miał zginąć to w walce i mag, jako przedstawiciel Ciemnej Strony, chętnie zgotował by mu odpowiedni koniec, ale to? Nie tak powinien umierać wojownik.-Co dalej?
-Jak to co? Wyprawimy mu pogrzeb choć tyle możemy dla niego zrobić.

--------------Chwila obecna-----------------------
Wstał kolejny dzień. Naszczeście tym razem bez bólu głowy i kaca. Kain rozejrzał się po obozie. Zdawało mu się że części osób, a dokładniej tych nowych, wogóle nie obeszla śmierć jednego ze starych członków drużyny. No tak pojawiają się oni a jeden z nas umiera.......Chyba trzeba bedzie mieć na nich oko.....Choć dopuki biora sie za paladynów to droga wolna, ale niech tylko spróbują sił z nami to juz nie będzie takie łatwe. Mag zmieżył wzrokiem wszystkich nowych. Część z nich chyba widziała w coś w jego spojrzeniu i szybko odwracała wzrok. Niech widzą że zostaliśmy ostrzeżeni...


[ wiem że nie jestem MG ale mam taka uwage która chyba dośc wyraźnie widać w tekscie wyżej. Dołanczacie sie do drużyny, ginie jeden z graczy a wy jak gdyby nigdy nic bawicie się. tak sie nie zdobywa zaufania, wiem cos o tym bo sam się ledwo wręciłem do ekipy.
Jeszcze chciałem porzegnać Gregora. Dzieki za gre i obys jeszcze do nas wrócił Ciemna Strona czeka na ciebie :P
I rzyczyć udanego wyjazdu dla Miroku. No to tyle narazie]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Kto balował, ten balował :P
Ja nic nie napisałem o pogrzebie, bo trochę czasu pisałem posta i nie odświerzyłem tematu przed dodaniem go. Jeżeli chodzi o opis Phila to można by przyjąć, że w pogrzebie uczestniczyli wszyscy, razem z nowymi graczami.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Przyciemnione światło lampy rozjaśniało ciemność przed nimi. Gdzieś w oddali, poza zasięgiem wzroku przemykały jakieś cienie, a może postacie. Pod nogami chrzęściły kamienie i gdzie niegdzie zgruchotane kości dawnych górników.
Niemal tydzień temu weszli w mroki Gortragu. Przemierzając setki korytarzy, brnęli dalej w morczne czeluście kopalni. Było ich dziesięciu. Dziesięciu Rycerzy Zakonnych służących jedynemu Bogu, Sigmarowi. Morgan Sturnn, jeden ze starszych wojowników, powoli szedł dalej. Dokładnie rozglądał się wokół, szukając najmniejszych śladów napastników, którzy wymordowali całą załogę Gortragu.
Z tego co Morgan wiedział, ta kopalnia była starsza niż rasa ludzka. Odnalazły ją Krasnoludy, ku początku swojego istnienia. Potem zostały wyparte przez Elfy, rządne nowych ziem. One straciły Gotrag na rzecz Imperium, które podczas jednej ze swych Krucjat, najechało te tereny. Teraz coś zabiło górników, co zaniepokoiło Imperatora. Zadanie zbadania powodu zaprzestania produkcji rudy przez kopalnie.
Morgan było doświadczonym wojownikiem, który długie lata służył Zakonowi i Sigmarowi. Idąc na przodzie, był najbardziej wystawiony na atak, ale nie bał się. W jego naturze nie leżał strach przed wrogiem. W pewnym sensie, Sturnn był uważany za szalonego. Tylko on był na tyle odważny, badź szalony, by zaatakować całą kolumnę ciężkiej piechoty w pojedynkę. Ale to były dawne czasy, od tamtej pory Morgan zmienił się. Zgolił głowę, stał się bardziej pobożny. Nikt nie wie dlaczego tak się stało. Gdy wpadł we wcześniej wspomnianą kolumnę, wyciął połowę. Reszta zaczęła uciekać.
-Myślę,że ci robotnicy sami się pozarzynali. - Młody rycerz imieniem Ronald przerwał panującą ciszę. - Idziemy już tydzień i nic. Ani śladu przeciwnika.
-Młody jesteś więc milcz. - Uciął szybko Ulryk, stary weteran. - Widocznie taka jest wola Sigmara. Ucz się miłować pokój młokosie. Im dłużej on trwa, tym dłużej żyjesz.
-Wybacz Bracie.
Powoli wchodzili do jednej w większych komnat, które służyły górnikom z skład. Jeszcze zachowały się niektóre skrzynie i elementy rynsztunku górników. Rycerze zatrzymali się na odpoczynek. Brat Mikal zaczął rąbać swoim toporem skrzynie by rozpalić ogień. Worin przeszukiwał resztki żywności w poszukiwaniu czegoś jadalnego. Ulryk począł rysować wokół obozowiska krąg ochronny. Dzięki niemu Sigmar chronił swych wojowników przed wszelkim złem. Co prawda nie podejrzewali, że coś ich tu zaatakuje,ale woleli nie ryzykować.
Jakiś czas później, wszyscy, dziesięciu wojowników siedziało przy ognisku, rozmawiając o trudach podróży i innych problemach z jakimi się borykali.
-Nie podejrzewałem, że to tak się skończy. Owszem była młoda. - Irholm z lekkim uśmiechem kontynuował opowieść. - Gdy przechodziłem obok, odruchowo zajrzałem do środka.
-Akurat wtedy gdy była naga. - Sprostował Gotrek, który także brał udział w tej przygodzie.
-Całkowity przypadek przyjacielu. - Irholm uciszył towarzysza. - No i zauważyła mnie. Mrugnęła i zaprosiła do środka. A dalej już wiecie.
-O tak wiemy. - Podsumował go Worin. - Później wpadł jej mąż i...
-Cisza. - Uciszył wszystkich Morgan. - Słuchajcie.
Wszyscy umilkli. Rzeczywiście. W oddali słychać było szczęk pancerzy i oręża. Ktokolwiek to był nie krył się z tym, że znajduję się w Gortragu. Chwilę później, dźwięki umilkły.
-Bądźcie czujni. Chyba znaleźliśmy naszego przeciwnika. Worin ty pierwszy trzymasz wartę – Ulryk trzymał w dłoni naszyjnik ze znakiem Sigmara. - Reszta spać, ale czujnie.
Przygaszono lekko ogień i cała drużyna rozpoczęła czuwanie.

Wszyscy obudzili się w lepszych nastrojach. Wiedzieli, że nie gonią za pogłoską. W kopalni rzeczywiście ktoś był. Teraz zadanie było proste. Znaleźć i zabić.
Po niewielkim śniadaniu wyruszyli w dalszą drogę. Wszyscy byli czujni i poruszali się cicho niczym łowcy. Maszerowali szybko. Kolejne sale zostawały za nimi. Wyraźnie czuli,że depczą przeciwnikowi po piętach. Jeszcze jeden korytarz, jeszcze jedna sala. Powoli zmniejszali tempo, musieli być wypoczęci w przypadku ewentualnej walki.
-Chyba nam uciekli. - Irholm wyglądał na lekko zdyszanego.
-Nie uciekli. - Ulryk rozglądał się po komnacie, w której stanęli. - Źle to wygląda.
Komnata była ogromna. Wspierana na setkach kolumn. Wszędzie wokół nich zalegał mrok. Tylko lampy naftowe rozświetlały ciemność przed nimi. Każdy z nich rozglądał się szukając zagrożenia. Całkowita cisza. Odruchowo rycerze zaczęli ostawiać się w okrąg. Ulryk stanął w środku. Wtedy to zobaczył.
Na skraju cienia i światła. Masywna sylwetka odziana w ciężką, czerwoną zbroję płytową. Przerażający hełm zdobiła para rogów. Po kilku chwilach coraz więcej podobnych postaci pojawiało sie w polu widzenia. Coraz więcej postaci. Czuć było od nich odór czarnej magii.
Ulryk rozpoczął odmawiać modlitwę do Sigamra. Naszyjnik zabłysnął białym światłem. Wojownicy Chaosu zaczęli się zbliżać.
Rycerze Zakonu Srebrnego Młota dobyli broni. Ulryk uniósł w górę swój młot, na którym płonęły pradawne runy. Bronie pozostałych wojowników także zaświeciły.
-Jeden cios, jeden trup. - Ulryk dawał ostatnie wskazówki. - Morgan i Worin do przodu. Mikal i Irholm boki. Reszta pilnuje tyłów. Niech Sigmar ma nas w swej opiece.
Wojownicy Chaosu ruszyli. Spokojnie, bez pośpiechu. Pewni swej zdobyczy. Juz w oddali wymachując bronią. Ryczeli i śmiali się z rycerzy Zakonu, którzy dali tak łatwo złapać się w pułapkę. Morgan i Worin ruszyli do przodu. Oddalili się od siebie by zrobić miejsce do walki. Morgan uniósł miecz nad głowę. Stał pewnie, przenosił ciężar ciała raz na prawą raz na lewą stronę. Czekał.
Wreszcie żołnierze Chaosu rozpoczęli walkę. Pierwszy zaatakował Morgana. Ten bez problemu minął jego broń i sam uderzył w plecy. Ostrze przebiło zbroję i rozcięło kręgosłup. Kolos padł na ziemię z hukiem. Zanim Morgan się zorientował, następny przeciwnik naprał na niego. Tym razem Morgan odbił jego ostrze i w bił miecz prosto w hełm wroga. Szybko wyciągnął ostrze i tym samym ruchem powalił dwóch następnych. Nie czuł zmęczenia a tym bardziej strachu. Tera liczyło się tylko zabicie jak najwięcej przeciwników. Kolejnego przeciwnika powalił ciosem dłoni. Uderzenie zerwało ścięgna i kręgosłup. Zyskując chwilę wytchnienia obejrzał się na pozostałych towarzyszy. Trzech już padło, w tym młody Mikal. Ulryk parł do przodu, jednym ciosem kładąc kilku przeciwników. Może wydawało się to niemożliwe ale wygrywali.
Chwilę potem pojawił się przywódca Chasou. Czarnoksiężnik dzierżył w dłoni kostur mocy, który ciskał na lewo i prawo fioletowe pioruny.
-Dobra walka. Zresztą wy zawsze dobrze walczycie. Gdyby cała wasza rasa była tak dzielna. - Wyglądał jakby się zamyślił. - Przez was trudniej będzie podbić ten świat.
Morgan ruszył do przodu. Żaden wojownik nie zastąpił mu drogi. Zbliżył sie do czarnoksiężnika.
-Walcz ze mną. - Głos miał opanowany.
-Przyjmuję wyzwanie. - Mag Chasou przyjął postawę. - Ruszaj.
Morgan ruszył powoli. Stąpał lekko. Miecz cofnął za siebie. Podchodząc do czarnoksiężnika widział jak błyszczy się jego naszyjnik. Mag wykonał jeden gest i w stronę Sturnn''a poleciał łańcuch błyskawic. Te dobiły sie od niego, zabijając jednego z wojowników Chaosu. Morgan przesunął miecz w górę. Było coraz bliżej. Sługa Chasou wysłał przeciwko Morganowi falę mrocznych energii ale te nic mu nie zrobiły. Sigmar chronił swego sługę przed mocą magiczną. Morgan znalazł się tuż przed magiem. Widział jego zdumienie w oczach. W ostatnim akcie desperacji, zastawił się kosturem. Miecz opadł. Przeciął kostur, głowę maga i zatrzymał się głęboko w ciele.
Morgan postawił nogę na klęczącym truchle i wyciągnął ostrze. Reszta wojowników Chaosu rzuciło się do walki. Szybko zostali wycięci w pień.
Został tylko jeden. Ten uniósł się w góre. Zaraz został rozerwany na kawałki w fontannie krwi. Wyłonił się z niego Krwiopijec, wyższy demon Boga Chaosu, Khorna. Bestia stanęła naprzeciwko rycerzy wydając ryk złości.


Morgan się obudził. Nadal był na plaży. Często wracały do niego wspomnienia. Powoli usiadł. Podszedł do reszty towarzyszy, którzy siedzieli przy ognisku. Wśród nich był mag Kain, który rzucał wzrokiem wyzwania każdemu nowemu członkowi drużyny. Morgan spojrzał w jego oczy, głęboko. Nie bał się maga. Wręcz przeciwnie, wiedział, że ten nie jest dla niego żadnym wyzwaniem. Tym razem to Kain odwrócił wzrok. Wszyscy są tacy sami, pomyślał Morgan, zadufani w sobie i pewni swoje mocy.
Przysiadł się do ogniska. Podręcznym nożem uciął kawałem świni,która piekła się na ogniu. Serfina podał mu chleb i gomółkę sera. Marvolo przyniósł trochę piwa. Morgan zaczął jeść. Ktoś wzniósł toast za Gregora. Morgana przyłączył się do niego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nie można było powiedzieć, że nic się nie zmieniło. Nie było jednak wśród nich już kolejnej osoby - Gregora. Nawet Zak wyglądał na przybitego tym faktem, choć jak można było się domyśleć po jego złej naturze, to przez to, że sam nie załatwił paladyna. Elf wiedział jednak, że Gregor tak naprawdę nie umarł. Tylko jego dusza opuściła ciało z bliżej nieznanych przyczyn i na pewno przeniosła się w lepsze strony. Nie ważne co zaszło, Gregor znajdował się teraz w lepszym świecie, być może nawet z samą Vilian… Na dodatek Miroku odszedł nie wiadomo na jak długo. Co tu się dzieje ? I dlaczego ? Odkąd wrócił do świata żywych ciągnie za sobą przekleństwo, nieszczęście ? Może to wszystko to tak naprawdę przez niego ? Za to, że przechytrzył Mefisto i uciekł ? Czy raczej umożliwiono mu to ? Czas pokaże…

Serafin czuł się zrelaksowany. Cała drużyna siedziała przy ognisku przepełniającym ich ciepłem i optymizmem. Ale nie można było żyć przyszłością… podobno. W rzeczywistości i tak nikt się do tego nie stosował. Upolowany kilka godzin wcześniej przez Andrija dzik piekł się na ruszcie. Od czasu do czasu ktoś z drużyny polewał go winem, mięsko zapowiadało się znakomicie. Chyba już nawet doszło. Serafin odciął kawałek żeberek i stwierdził, że są wyśmienite. Marvolo użył naprawdę wspaniałych ziół i pomimo tego, że jak zwykle sprzeciwił się upolowaniu dzika, to teraz również zaczął zajadać się dziczyzną. W końcu nie on zabił tego zwierzaka, a jeść trzeba było. Nastrojeni wspaniałym jadłem, świetnym krasnoludzkim piwem… lub rumem i innymi specyfikami, legli wspólnie przy ognisku. Klimat zrobił się idealny… idealny na jakieś opowiadania…
- Hmmm… Może ktoś, by cos opowiedział ? Jakąś ciekawą historię, co ? - zaczął Serafin.
- A co dokładniej… - ziewnęła Eileen.
- Nooo… coś zabawnego lub poważnego, fikcyjne lub prawdziwe, na przykład swoje wspomnienia albo jakieś legendy, historie. Mogą być to również opowiadania o jakichś znanych lub i nieznanych artefaktach, zwłaszcza różnego rodzaju broniach. I mogą to być tez opisy bohaterskich postaci, wyczynów, wszystko co wam przyjdzie do głowy i nas z pewnością zaciekawi ! - uciął elf zagryzając kolejnym kawałkiem mięsiwa kubek najprzedniejszego krasnoludzkiego piwa. Podał bukłak przeziębionemu Philowi, po tych jego morskich wypadach i kontynuował:
- To kto zacznie ? - nastrój był wręcz idealny. Morgan dorzucił kilka drewienek do ognia. Druid z fascynacją patrzył na buchające iskierki…

[ Poopowiadamy sobie trochę ! Tematyka dowolna, tylko jeśli chodzi o wspomnienia swoich przygód to nie przesadzajcie… Dopóki sobie opowiadamy trwa noc i płonie ognisko… ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-To może ja zacznę.- rozpoczął Druid.- Ta opowieść może wydawać sie zabawna dla niektórych...
-ZŁO!
-O tych niektórych właśnie mówiłem... Ale mniejsza z tym. Dla innych może być zadziwiająca, dla innych znowu straszna i przytłaczająca. Wszystko zależy od Was drodzy przyjaciele.
-Zaczniesz wreszcie mówić?
-Spokojniej Zak. Na wszystko przyjdzie odpowiednia pora. A więc zaczynamy...
Druid popatrzył się ponownie w ognisko i zaczął swoją opowieść...

***
Pewnej chłodnej październikowej nocy płacz dziecka rozdarł powietrze. Łatwo się domyśleć, czyj to był płacz. Tak, to byłem ja. Dokładną datę znają tylko najbliżsi mojemu sercu, a tych ostatnio jest niewiele. Dokładniej to pozostał już jedynie Furion. Reszta już nie żyje, albo odeszła daleko. Jednak nie teraz czas na to. Wracajmy jednak do tematu. Jak już niektórzy wiedzą, urodziłem się w środku lasu, w niewielkiej chatce. Moja matka była Zmiennokształtną. Jej krew pozwoliła mi się ostatnio przemienić w Czarnego Niedźwiedzia, co było doskonale widać. Jednak nie opanowałem tego do takiej perfekcji, jaką ona osiągnęła. I raczej nigdy takiej nie osiagnę. A to ze względu na to, że w mojej krwi płynie też krew Łowcy. Nie uznaję tego za wade, ale czasami jednak chciałbym być czystokrwisty. Niemożliwe jednak jest cofniecie historii. Bo nie wiadomo, jakiego byście znali Marvola, gdyby nie ta mieszanka krwi. Dorastałem w naturalnych waruknach. Las dawał nam to, co potrzebne do życia. Mój ojciec zaprzyjaźniał mnie ze zwierzętami, uczył sztuki rozmowy z nimi i ich pielęgnacji. Dlatego tak dobrze się potrafię z większością porozumieć i obejść. Matka zaś uczyła mnie sztuki wyzwalania swojego potencjału. Uczyła mnie opanowania, dystansu, zachowania równowagi. Od niej właśnie rozpoczął się mój trening na Druida. To jej zawdzięczam moje najpiękniejsze chwile w życiu. I te wszystkie cechy., jakimi obecnie dysponuję. Wiem, czasami daję się pojąć emocjom, ale to już sprawka ojca. On mnie przede wszystkim trenował siłowo. Dopóki oboje nie zginęli. Gdy miałem około 10 lat, nasze tereny najechały plemiona orków. Wycinali w pień drzewa, burzyli chatki, równali z ziemią całe wioski. Wszyscy wieśniacy niemalże zostali wybici. Dopiero moi rodzice na to zareagowali. Ojciec zebrał myśliwych, matka Druidów. W Shantiuvie''nerath stawili im czoło. Wszyscy, oprócz mnie i najstarszego Druida. Tamten był już niezdolny do walki. Jednak miał jeszcze na tyle siły, by mnie powstrzymać. Nie mogłem nic zrobić. Patrzyłem bezradnie, jak większość ludzi została wycięta. Po dłuższej chwili przeciwko przeważajacym siłom wroga walczyli już tylko moja matka, ojciec i ojciec Furiona, którego już wtedy miałem jako szczeniaka przy sobie. Matka co chwila raziła wrogów płomieniami. Orkowie jednak z natury mocno odporni na ten żywioł, niewiele sobie z tego robili. Dopiero deszcz kamieni spadajacych z nieba trochę ich zastopował. Na tyle, żeby moja matka mogła zmienic kształt. Do dziś pamiętam ten kształt... W Smoka zmieniała się jak była zła. W Czarnego zmieniła się raptem raz z tego co pamietam. Wtedy dokładnie. Od samego brzucha bił niesamowity żar. Ojciec niewiele myśląc wskoczył matce na grzbiet. Stamtąd szył strzałami we wrogów. Matka zaś co chwila któregoś konsumowała, innego zaś wgniatała w ziemie, innych zaś spopielała. Do czasu niestety. Orkowie po długiej bitwie w końcu zrozumieli jedną rzecz. Że siłą napędową matki był mój ojciec. Ich dowódca, wybitny snajper jednym strzałem pozbawił mojego ojca życia. Bełt przeszył tętnicę szyjną ojca i wbił się w podstawę czaszki. Nie zdazyłem się nawet z nim pożegnać. Nie zdołałem nic zrobić... Matka gdy poczuła, że ojciec nie żyje wpadła w istny szał. Zaczęła robić to, czego wcześniej nie czyniła. Zaszarżowała na obóz dowódcy. To było jej ostatnim błędem w życiu. Na miejscu przygotowana była bateria balist. Za każdą stał orczy mag. Można się było domyśleć, co było ich zadaniem. Wzmocnienie magią pocisku. Gdy tylko matka przekroczyłą bramę obozu, pociski wypaliły. Matka padła jak rażona gromem. Nie zdążyła się już nawet odmienić. I potem orkowie zrobili rzecz okropną. Poćwiartowali ją i zjedli. A stary Druid kazał mi na to wszystko patrzeć. Dopiero jak wszystko ucichło, zabrał mnie daleko stamtąd. Od tamtego czasu sztuki Druidów uczył mnie prawdziwy mistrz. Przekazał mi wszystko, co potrafił. On uczył mnie więzi z Naturą, posłuszeństwa wobec Obad-Haia. Salvarian za to wpajał mi tajniki siły fizycznej. Codzienne trenigi dawały mi w kość. Nie mogłem mieć chwili odpoczynku. Jednej rzeczy tylko nie mogli ze mnie wyciągnąć i wyrzucić. Mojej żądzy zemsty. Tego im się nie udało. W wieku 24 lat ostatecznie ukończyłem trening. Na odchodnym stary Druid powiedział mi jedną rzecz. Że wszystko co dobre, ucieka z czasem, lecz powraca mocniejsze. To mógłbym teraz odnieść właśnie do Vil i Gregora. Może do nas powrócą jeszcze? Jednak kontynuujmy dalej. Błąkałem się razem z Furionem po wszystkich rejonach Zapomnianych Krain. Szukałem miejsca dla siebie. Jednak nie mogłem go nigdzie odnaleść. Wszystko mi nie pasowało. Zawsze było coś nie tak. Po prostu jestem niespokojnym duchem. Nie mogę usiedzieć w miejscu. Tutaj też ledwo się trzymam... Nie mogę siedzieć bezczynnie. W końcu jednak spotkałem Maievrię. Moją pierwszą i jedyną miłość... Tak, znam to uczucie. Nie jestem go pozbawiony. Byłem z nią szczęśliwy. Do czasu... Nieszczęśliwy wypadek nas rozdzielił. Na wieki. A dokładniej jedno spotkanie. Z Bladym Mistrzem. On to zabił ją z zazdrości, że kocha mnie, a nie ją. Następnie ja przywrócił do życia. Wiecznego. U jego boku. Bez możliwości wyboru jakiegokolwiek. Rozpacz ustąpiła chęci zemsty. Przez ponad dwa lata świat o mnie zapomniał. Zaszyłem się w najgłębszej puszczy, rozpaczałem. Szukałem cienia przeszłości. Jednak ona nie wracała. I nie wróci. Straciłem ją na zawsze... Po tych dwóch latach Sacram wyciągnął mnie z lasu ledwie żywego. Impy dały mi się we znaki. Wyleczył mnie i pomógł dojść do siebie. Jakoś odzyskałem wiarę w siebie i ludzi. Włóczyłem się znowu po świecie przez kilka miesięcy. W końcu trafiłem na dosyć wyraźne ślady jakiejś drużyny poszukiwaczy przygód. Ich droga wiodła do Podmroku. Tą drużyną byliście Wy... Resztę historii już znacie...

Druid zamilkł na dłuższą chwilę. Wydawało się, że zmęczył się mówieniem. Po chwili w ciemności błysnęła kryształowa łza spływająca po policzku Druida...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kiedy druid skończył opowiadac, odezwał się elf
- Jeżeli pozwolicie, to przedstawię Wam fragment życia pewnego elfa...

***
Wyruszył on z domu, na poszukiwanie przygody, pełen entuzjazmu, wiary w ludzi i pustą głową do nabierania doświadczenie. Wędrował on przez lasy, puszcze, odwiedzał miasta, spotykał rożnych ludzi. Mądrych, głupich, silnych, słabych, ładnych, brzydkich. Aż pewnego dnia dotarł do świeżo budowanego miasta, zwanego Magiczną Wioską. Dowiedział się o jej istnieniu od przyjaciela, ktory sam ją odwiedził. Mieszkał tam czas jakiś, nie wychylał się poza przeciętnych mieszkańcow i powoli zaczynało się mu to nudzić. Lecz w mieście Altarze, pojawiły się pogłoski, o powstaniu ciemnych magow, ktorzy mieli porachunki z władcą tejże Krainy. I tak ze strachu ludzie zaczęli kraść, gwałcić, niszczyć dzieło władcy. Działo się to pod całkowitą kontrolą tych magow, ktorzy czekali aby zadać cios ostateczny. I tak pewnej nocy miasto zapłonęło. Zostało zaatakowane przez magow, ktorzy krok za krokiem robili coraz większe zniszczenia. Na szczęście Altara miała doskonały system kanałow miejskich i tym sposobem części mieszkańcow udało się uciec. Między innymi naszemu bohaterowi. I znow trafił on do lasow w poszukiwaniu stałego miejsca zamieszkania. Odwiedzał Altarę, aż pewnego dnia zobaczył, że prowadzone są prace remontowe. Miasto było odbudowywane. Elf przyłączył się do robotnikow i pomagał im jak mogł. Kiedy ponownie wprowadził się do miasta, a był siodmą osobą, ktora to zrobiła, postanowił, że nie będzie więcej siedział bezczynnie. Pierwsze pieniądze zainwestował w kopalnię węgla, ktora przyniosła mu niemałe zyski. W krotkim czasie pokazał, że w strzelaniu z łuku nie ma sobie rownych w całym krolestwie, a jego ogłada towarzyska i mądrość była doceniana przez wysztkich mieszkańcow. Przesiadywał długo w karczmie gdzie dzielił się doświadczeniem i opowiadał historię innym, aż pewnego dnia...
- ...wywodzi się ono z pradawnego rodu Istarich - kończył mowić człowiek, wyglądający na maga. A zapytany był o historię nazwiska. Przy stole z człowiekiem i naszym bohaterem siedział jeszcze krasnolud i jeśli mnie pamięć nie myli hobbit. Nagle drzwi otworzyły się, a do karczmy wszedł sam krol
- Słyszałem wasze opowieści - wyraz twarzy miał srogi - i dobrze mi wiedzieć, że przedstawiciele rożnych ras potrafią się dogadać bez większych problemow
- Krolu - odezwał się nasz bohater - przecież my wszyscy mamy rozum i oddychamy tym samym powietrzem, dlaczegoż więc mielibyśmy żyć w nienawiści?
- Mądrze powiedziałeś... a coż cię sprowadza do naszego krolestwa?
- Chęć przeżycia przygody panie, zdobycia doświadczenia... - rozmowa potoczyła się dalej. Od tego czasu krol i elf spotykali się w karczmie i po kilku dniach stali się wiernymi sobie przyjaciołmi. Elf doradzał mu w rożnych sprawach, ktore władca chciał skonsultować. - Phil popił wody z bukłaka, gdyż nieco zahrypł - Wydawać by się mogło, że to koniec tej histori. Jednak nie. Jednak żyją na tym świecie ludzie, ktorzy z zawiści potrafią odebrać wszystko. I naszemu bohaterowi odebrali duszę. Jednak nie udało im odesłąć się jej do wiecznych krain. Błąkała się ona w międzyprzestrzeni w poszukiwaniu choćby najmniejszej drogi wyjścia. Tymczasem władca wraz ze znajomymi mu magami, postanowił przywrocić elfa do życia. Udało mu się, jednak elf był teraz cieniem własnego siebie. Stracił kopalnię, wspaniały dom, umiejętności. Jednak nie stracił przyjacioł i tylko dzięki ich pomocy, udało mu się wrocić, choć nie do końca, do dawnej potęgi. W poźniejszym czasie około połowy ludności zbuntowało się przeciwko władcy i ten musiał uciekać w odległe strony. Zbudował on nowe miasto, do ktorego zaprosił elfa. Jednak nie było to już to samo, więc elf postanowił zniknąć ze świata Vallehru... - przerwał na chwilę i popatrzył w morze - ...oba miasta są teraz tylko ruinami, w ktorych panoszy się zbrodnia i spiskowanie. A bohater tej opowieści włoczy się teraz po świecie z podobnymi sobie poszukiwaczami przygod i powiedzieć że w końcu czuje się dobrze, to grube niedopowiedzenie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Gdy Phil skończył odezwał się Kain.
-Podróżuje już z wami jakiś czas a właściwie nic nie wiecie o mojej przeszłości.

********************************************
Niektórych z was to pewnie zdziwi a dla innych nie będzie to niespodzianką ale nigdy nie kochałem moich rodziców. Powody ku temu są dwa. Po pierwsze nie dane mi było ich poznać. Po drugie jak sie później dowiedziałem zostałem oddany w zamian za jakiś dług. Miałem wtedy chyba 5 lat. Na szczęscie lub nie wierzycielem był mag i odkrył że mam talent do magi. Teraz pewnie wielu by powiedziało że to był jego największy błąd- tu Kain uśmiechną się dziwnie- nikt nie jest nieomylny, ale nie uprzedzajmy wydarzeń. Oprócz mnie nauki u owego maga pobiarał jeszcze jeden uczeń. Był starszy odemnie o 2 może 3 lata. Na początku wszystko szło pięknie. Mój kolega traktował mnie jak brata a mag jak drugiego syna. Jednak wszystko co piękne szybko sie kończy. To był chyba 15 rok nauki. Wtedy mój "brat" zaczął robić się zawistny o mój talent, a jak się później dowiedziałem stary mag także. I znów uprzedzam wydarzenia, ale do rzeczy. Byli tak zdesperowani że wynajeli skrytobójców, jednak niedocenili mnie i popełnili karygodny błąd ujawniając się jako zleceniodawcy. Jak już sie domyślacie z zamachu nic nie wyszło, a mój niedoszły morderca przed śmiercią wyjawił na czyje polecenie działał. Bo widzicie w przeciwieństwie do wielu magów ja zawsze przygotowywałem sobie kilka ofensywnych zaklęć, tak na wszelki wypadek. Nawet teraz pamiętam, jakby to było wczoraj, wyraz ich oczu kiedy w śroku nocy weszłem do ich komnat z inkantacją na ustach. Uczeń nawet nie zareagował tylko patrzył się na mnie z niedowierzaniem, i z taką głupią miną umarł. To było żałosne- tu Kain skrzywił się, ale zaraz na jego tważ wrócił uśmiech i cos dziwnego pojawiło się w jego oczach-Natomiast mój były mistrz miał więcej oleju w głowie, i chyba przewidział że skrytobójca może zawieść. Coprawda nie przygotował żądnych zaklęć ale za to miał kilka fajnych różdżek które sprawiły mi nieco kłopotów. Jednak to i tak mu nie pomogło. Umierał powoli i w mękach- na tważy maga zagościł wyraz mrocznej satysfakcji- Ooo tak. Nie dałem mu umrzeć odrazu. Musiał zrozumieć swój błąd, i zrozumiał go zanim zginą. Wtedy też postanowiłem opuścić tamte okolice ale nie zostawiłem za soba żadnych swiadków. A mówiąc krócej za błąd starego maga zapłaciła cała wioska leżąca koło jego wieży. Nikt nie przeżył tamtej nocy. Jakiś czas błąkałem się po świecie aż spotkałem Czerwonego Czarnoksiężnika z Thay. On właśnie uczył mnie Nekromacji. Jednak i tym razem zdrada była koło mnie. Po 2 może 3 latach nauki mój nowy mentor zwrócił sie przeciwko mnie. On też zapłacił wysoką cene za ten czyn. Do teraz mam jego dusze zamknietą w medalionie który nosze. Ma on też kilka innych właściwości ale mniejsza z tym. Potem moje wędrówki zaprowadziły mnie do Waterdeep. Żyło mi się tam całkiem przyjemnie dopuki ten cały wojewoda się nie pojawił. A reszte już znacie.- Kain lekko zachrypł, więc przepłukał gardło rumem. Ciekawe co oni teraz sobie o mnie myśla...? Tu mag jakby machinalnie spojrzał się na Darkusa.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Po pierwsze DOPÓKI, a po drugie zwracałem już wcześniej uwagę, żeby nie było kozaczenia co do swojej przeszłości :P A wymordowanie całej wioski i wyjątkowo doświadczonych magów to już na pewno... Kiedy ja was tego wreszcie oduczę :D ?? ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Morgan wsłuchiwał się w opowieści towarzyszy. Gdy ostatni skończył opowiadać, Sturnn zaczął swoją historię.

****
Cała wioska stała w płomieniach. Elfie kobiety i dzieci biegały rozpłakane od jednego płonącego domu do drugiego. Przez główny trakt maszerowały kolejne oddziały Imperium. Między budynkami krążyli żołnierze, szukając uciekinierów i żołnierzy, którzy skryli się w nich, unikając walki. Po chwili z jednego z domostw wyszli ciężkozbrojni legioniści Imperium. Prowadzili blisko dziesięciu Elfich Hoplitów. Silnymi ciosami pod kolana zmuszono ich by uklęknęli. Całkowicie rozbrojeni, klęczący, upokorzenia, Elficcy żołnierze czekali na to co nie uniknione. - Morgan widział na twarzach niektórych słuchaczy pogardę a może nienawiść? - Legioniści wyciągnęli miecze. Zajęli pozycję z plecami Elfów. Każdy przyłożył klingę miecza do karku jeńców. Szybkie uderzenie. Martwe ciała padły na zabłocone podłoże.
Jedna z kobiet podbiegła do mnie, na kolanach błagając o ocalenie kolejnych jeńców.
-Kto podniesie rękę na Imperium – spojrzałem na nią z góry – zginie.
Odszedłem. Ona dalej płacząc, klęczała w strugach deszczu patrząc na śmierć jej ziomków i płonące zgliszcza ich wsi.
Tak towarzysze, byłem tam, jako jeden z pięciu tysięcy Braci Zakonnych z Kompani Gromowych Pięści. Obecni tu przedstawiciele Najstarszej Rasy, Morgan skłonił się z lekkim uśmiechem w stronę Elfów, z pewnością pamiętają te czasy. Wielka Wojna, tak to nazywały.
Imperium potężnym klinem wbiło się w terytorium Elfów. Najłaskawszy Karl Hertz, Imperator ludzkość z woli Sigmara, zjednoczył Nas, ludzi we wspólnym celu. Odebraniu tego co nam się należało. Dwadzieścia tysięcy żołnierzy, wydawało by się, że nieosiągalna liczba, wyruszyło by walczyć.
Kiedy uderzyliśmy na przełęcz w której leżała ta wioska, wróg był w odwrocie. Cofał się, nie podejmował walki. Wtedy byliśmy pewni,że przestraszyli się Nas. W rzeczywistości wciągali nas w pułapkę.
Do wioski wjechało kilkuset konnych. Ciężka jazda Imperium. Wśród nich znajdowało się kilku Rycerzy mojej kapituły w tym kapitan kompani, Magnus Pobożny, obecny mistrz Zakonu.
-Bracia! - Krzyknął. - Sigmar dał nam ten dzień. Na wschód stąd! Na śnieżnych równinach, czeka Nas bitwa!
Nie pojmujecie nawet jaka radość ogarnęła me serce. Wszyscy bracia obecni w wiosce zaczęli bić pięściami w napierśniki. Jeszcze tej samej nocy ruszyliśmy we wskazanym kierunku.

Dwa dni później, wczesnym świtem dotarliśmy do równin. Śnieg zasłał każdy skrawek terenu. Biel, tylko to widziałem. Biel i proporce naszej armii. Gdzieś w oddali, hen za zasięgiem wzroku, słychać było łomot tysięcy ciężko obutych stóp. Wiedziałem co się święci. Walna bitwa. Osławiona bitwa na przedpolach Karag Dum. - Po tych słowach Elfy wyraźnie były poruszone.
Koło południa wróg pojawił się w zasięgu naszego wzroku. Tysiące Elfów i Krasnoludów wyszło ze swoich fortec by stawić nam czoła. Wyobraźcie sobie to. Pięćdziesiąt tysięcy wojowników, stojących na przeciw siebie. Gotowych do walki. I ten krajobraz. Śnieg, śnieg i tylko on.
Wierzcie mi, że nie byle armię wystawiono przeciwko nam. Krasnoludy, najlepsi wojownicy na świecie i Elficy łucznicy. Nie baliśmy się, wręcz przeciwnie.
Bitwa zaczęła się w samo południe. Obie armie wyszły sobie na przeciw. Kolumny piechoty, strzelców, machiny oblężnicze, kawaleria. Po drugie stronie ciężkozbrojni topornicy, wyśmienici łucznicy.
Na zew rogu zaczęło się. Ruszyliśmy, przeciwnik czekał. Kolejne salwy strzał mknęły ku naszym pozycjom. Krzyki umierających i rannych. Adrenalina. Bicie serca zagłuszające wszystko inne. Wyostrzone zmysły. Poczucie wielkości. Wszystko inne nie ważne. Blednie w blasku bitwy.
Przyspieszyliśmy. Na flankach kawaleria, środek piechota, tyły strzelcy. Coraz bliżej wroga. Nic się już nie liczy. Nic nie dociera do człowieka. Obraz się zawęża. Znalazłem twarz przeciwnika. Młody Elf dzierżył w dłoni dwuręczny miecz. Ty jesteś pierwszy, powiedziałem do siebie.
Biegliśmy. Za Sigmara i Imperatora, ktoś krzyknął.
Wpadliśmy w przeciwnika niczym fala przypływu. Mój miecz uderzył w pancerz Elfa. Zaraz potem poczułem ciepłą krew na dłoniach. Nawet nie wiedział, że ginie. Potem kolejny i kolejny i kolejny. Przestałem ich liczyć. Chwilę potem od flanki wpadła ciężka jazda. Przejechali po Krasonludach jak po zbożu. Odcięli połowę sił przeciwnika, zostawiając go nam. Zmienili szyk i naprali na pozostałych.
Szybkim cieciem chlasnąłem Krasnoluda w gardło. Śmierć mnie otaczała. Sam byłem jej częścią. Mój miecz świecił jasnym blaskiem, który rozświetlał się jeszcze bardziej, za każdym razem gdy spływał krwią.
Długo by opowiadać o bitwie. Trwałą trzy dni, bez przerwy. Nikt nie chciał ustąpić. Padło wielu mężnych żołnierzy. Po obu stronach.. Trzeci dzień bitwy przyniósł śmierć króla Elfów. Po tym zdarzeniu armia poszła w rozsypkę. - Lekki uśmiech ponownie zagościł na twarzy Morgana. - Zabił go Magnus Pobożny. Do dziś by uczcić to zwycięstwo, nosi fragment zbroi elfickiego władcy.
To było pierwsze wielkie zwycięstwo w tej dziesięcioletniej wojnie. - Morgan nagle umilkł. - Potem nadeszły siły Chaosu. Kolejna wielka wojna, która trwa do dziś. Daleko stąd. - Obrócił wzrok na północ. - Na razie wygrywamy. Ale jak długo? Zobaczymy.
Morgan napił się rumu. Zagryzł dziczyzną i obserwował posępne twarze Elfów.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Po historii Morgana przemówił paladyn.
-Znam wiele historii, ale dziś opowiem Wam o pierwszej inkwizycji jaką widziałem.
*****************************************************************************************************************
W wieku 15 lat ujrzałem pierwszy proces inkwizycyjny. Oczywiście najpierw trzeba było zaaresztować osobę podejrzaną o paktowanie ze złem. Był nim Hrabia Pierd de Balzac. Interesował się sztuką magiczną, ale nie wykorzystywał jej w dobrych celach. Starał się przywoływać demony. Wyruszyłem ze swoim przyjacielem Inkwizytorem Giorgiem De Angelo w stronę zamku podejrzanego. Była z nami duża świta przyjaciela. 30 paladynów, 20 łuczników i 15 zbrojnych. Nigdy nie wiadomo, co zły człowiek może mieć w rękawie. Może przywoła demona i będzie trzeba walczyć... Ale wszystko poszło jak po maśle. Słudzy hrabiego dawno uciekli widząc, co praktykuje. Gdy Balzac ujrzał inkwizytorów skrył się w najwyższej wierzy i stamtąd strzelał z kuszy. Dureń liczył na łud szczęścia. Ponieważ dach wierzy był drewniany łucznicy podpalili go strzelając płonącymi strzałami. Nierozsądny hrabia uciekł w głąb zamku. Najgorsze były poszukiwania, ale bardzo owocne, bowiem okazało się, że hrabia nie tylko paktował z demonami, ale również z wampirami... Paladyni znaleźli go głęboko w lochach, gdzie mieściła się świątynia przeznaczona dla Bil Nar Moka- demona chorób. Jak go nazywali inni inkwizytorzy. Głupiec starał się walczyć, ale mu to stanowczo nie wychodziło.
Podczas walk wyrosły mu kły. Oczy zmieniły kolor. Było wiadome, że to wampir. Został aresztowany i zabrany do stolicy, do siedziby inkwizytorów. Tak ogromna sala sądowa. 3 inkwizytorów 2 sędziów, kapłan, ja i widownia.
- Czy paktujesz ze złem?
- Nie!
- Czy paktujesz z demonami?
- Nie!
- To, co robił w twoich lochach ołtarz demona?
- Nie wiedziałem, że tam jest!
- Czy paktujesz z wampirami?
- Nie!
- To, czemu uciekałeś przed nami i w czasie walki ze zbrojnymi z twojej szczęki wyrosła para dziwnych kłów?
- Nie wiem! To czary! Chcę wrócić na łaskę Bożą!
- Czy wyrzekasz się diabłów, demonów i wszystkiego, co złe?
- Tak! Tak!
- Czy jesteś wampirem?
- Ja... nie!
- Dlaczego zabijasz ludzi? Czemu żywisz się krwią? Czemu atakowałeś strażników?
- Nie zabijam ludzi i nie żywię się krwią! Atakowałem, bo myślałem, że ci strażnicy są z zamku obok.
Teraz zaczął pytać się drugi inkwizytor...
- Twoje imię i nazwisko sługusie zła!
- Hrabia Pierd de Balzac.
- Już nie hrabia.
- Co? Jak to?
- Straciłeś swój tytuł.
- Ale nic mi nie udowodniliście pomioty dobra. O nie. K***a
Inkwizytor uśmiechnął się i zaczął pytać się trzeci.
- Jesteś żonaty?
- Nie!
- Czemu?
- Bo nie!
-Masz dzieci?
- Nie!
- Z kim ostatni raz gadałeś!
- Z nikim.
- Z kim? Czy nie z demonem albo wampirem?
- Nie! Nie! Nie!
Chwila ciszy. Teraz przemówił kapłan.
- Człowiek ten jest w pełni zdrowy. Nie zauważyłem u niego zaburzeń psychicznych.
- Dziękuję kapłanie możesz odejść.
Kapłan lekko pokłonił się i wyszedł.
- Co mają do powiedzenia sędziowie?
- Jeśli pomagał złu, to do Was należy wymierzenie kary. Jeśli jest wampirem, to podlega karze śmierci. Za atak na strażników grozi mu dożywotnia praca w kamieniołomach.
- I co ty na to Balzacu?
- Ja nic nie mam do powiedzenia! Demony Was pochłoną! Ja jestem niewinny!
Jeden z inkwizytorów wstał i założył swój medalion na szyi oskarżonego. Ten po 3 sekundach upadł na ziemię dusząc się...
- A więc nadal uważasz, że jesteś niewinny? W 3 sekundy... Musisz być winny...
- Nie! Nie ! Nie!
- Jak se tam uważasz. Rozpocząć tortury. A widownia niech się stąd wynosi!
Najpierw przypięli go do dziwnego krzesła. Tam łamali mu nogi i ręce. Wybijali zęby, a hrabia nadal nie chciał się przyznać. Dopiero, kiedy wspólnie cała trójka inkwizytorów zaczęła modlić się nad duszą Balzaca ten zaczął zmieniać się. Wyrosły mu po raz kolejny kły , oczy stały się czerwone. Uszy przybrały dziwny kształt.
- Wiwat demony. Chluba memu panu! A gińcie głupi inkwizytorzy.
Ja temu wszystkiemu przyglądałem się.
- A więc wiemy, że jest zły... Torturować dalej!
Zaczęli przypalać drania póki ten nie wyrzekł się demonów. Po kilku godzinach...
- Chcę wrócić do Boga! Wyrzekam się zła! Rozumiem swoje błędy! Nie zabijajcie mnie!
- Dobrze ogłosimy wyrok.
Znowu zebrała się widownia i zaczęło się...
- W imieniu Świętego Officjum. W imieniu Patriarchy Uriela Nadare II. W imieniu wszystkich inkwizytorów. My niżej podpisani Giorgo de Angelo, Santi Jone i Merqucio Wanada w towarzystwie młodego inkwizytora Darkusa vel.... Skazujemy Pierda de Balzaca na bezkrwawą karę śmierci przez spalenie żywcem na stosie. Usiądźmy wszyscy.
Po chwili przerwy.
- Balzac przyznał się do paktowania, służeniu i wielbienia zła. Zaatakował strażników, a Nam życzył śmierci i spotkania z demonami. Starał się przywołać swego pana. W obliczu licznych dowodów i skruchy skazańca uznaliśmy, że zapłaci najniższą z kar. Dziękuję. Niech Jedyny Bóg ma Was wszystkich w swojej opiece!
Wszyscy wyszli na dziedziniec. Stos już był gotowy. Przywiązali go i podpalili. Krzyczał z bólu, wiercił się i płakał. Wykrzykiwał „Boże wybacz mi, że zgrzeszyłem”, ale jednocześnie trząsł się jak opętany mówiąc różnymi językami. Wszystko przeplatało się na zmianę aż skonał, ale gdy do tego doszło na całym dziedzińcu rozległ się chwilowy, ale bardzo głośny ryk, najprawdopodobniej wściekłego demona. Resztki ciała zabrano i jeszcze raz spalono i tak zakończył się pierwszy proces inkwizycji, jaki widziałem... Później okazało się, że ten hrabia miał żonę i dzieci, tylko, że zabił je trzymając jeszcze głębiej w lochach. Może to niewiarygodna historia, ale tak wygląda życie inkwizytora, a niszczenie zła to nasza powinność. Odpuszczenie złu, neutralność lub równowaga prowadzą tylko i wyłącznie prędzej czy później do zła. Tylko stanowcze i pewne dobro jest jedyną drogą do zbawienia.
*******************************************************************************************************
Darkus zmęczył się opowiadaniem i czekał na kolejne opowieści...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[i kto to muwi co? :P oj Dev chyba się nie pogniewasz za 2 dwóch nieprzygotowanych magów i jedną małą wioske która na dodatek cała była pogrążona we śnie? ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zurris siedział przy ognisku, trącając węgielki patykiem i słuchając opowieści Morgana. Gdy ten skończył Zurris rzekł
-Ciekawa historia paladynie, może teraz i ja opowiem jakąś. To się działo niedawno, w Bluszczowej Posiadłości siedzibie Harpellów.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tego dnia było bardzo gorąco. Akurat mój mistrz Harkle Harpell musiał pojechać do Silverymoon by wspomóc magów Pani Alustriel, zresztą nieważne. Jak to mówiłem, miałem współpracować z Biderloo Harpellem, który na skutek swoich eksperymentów zmienił się w psa, a w Czasach Niepokoju udało mu się wrócić do normalnej postaci. Musiałem mu pomóc w przygotowaniu mikstury, która miała usunąć ostatnie cząstki psychiki psa z jego umysłu. Jednak do tego trza nam było pewnego składnika, mianowicie łzy Sukkuba. Jak wiadomo te demony lubią dusze, a w szczególności dusze mężczyzn. Jednak pomimo iż ryzyko było duże, to przecież kto nie próbuje ten nie wygrywa. Postanowiliśmy przyzwać Sukuba. Pomimo iż czarnoksięstwo zostało zabronione w Bluszczowej Posiadłości, jednak nikt szczególnie nie zważał na to gdy mieliśmy przyzwać demona prawie cała familia Harpellów była obecna. Zaczęliśmy inkantacje i demon przybył… jednak zapomnieliśmy o kontroli mentalnej nad potworem więc było ciężko…
-Czzzemuuu mnie wzyyywacie śśśmiertelni- zasyczał demon a raczej ona
-Witaj demonie, chcemy od ciebie…
-CISZA-wrzasnął demon przerywając dla Biderloo
-nie myślicie nędzni magowie że będę wam służyć? Jestem władczynią sukubów z 341 poziomu Otchłani i żaden nędzny śmiertelnik mnie do niczego nie zmusi-
-Ale nie chcemy wiele, chcemy tylko
-Nie obchodzi mnie to…-rzekła demoniczna władczyni po czym rozerwała nasz krąg ochronny, który był zarazem jej więzieniem.
-Głupcy, myślicie iż wasze magiczne sztuczki mogą mnie powstrzymać? Wasz krąg był niczym szkło, i wy też jesteście szkłem… ale macie dusze, a ja jestem głodna…-Po tym zapanował na chwilę chaos, gdyż wszyscy Harpellowie zaczęli rzucać czary… Po sekundzie władczyni sukubów została praktycznie przybita do ściany salwą niszczącej magii. Ale gdy ciało padło na ziemię, błysnęło światło i trup zniknął a na jego miejsce pojawił się wielki sukub, dwa razy większy od tego którego przyzwaliśmy.
-Daliście się nabrać na zwykłą iluzje głupi śmiertelni magowie.- Sukkub zaczął się śmiać a Harpellowie ponownie rzucać chcieli zaklęcia, jednak demon zakłócił koncentracje wysokim piskiem. Gdy walka wydawała się stracona drzwi do sali otworzyły się i wszedł przez nie mag, ubrany był w mocne szaty, o niewyróżniającym kolorze, ale jego znakiem rozpoznawczym była długa biała broda i moc bijąca z daleka.
-Wy mieliście tu nie bawić się z przywoływanie demonów-powiedział spokojnie Elminster gdyż to był właśnie on.
-GIŃ STARCZE WSZYSTKIE DEMONY WYNAGRODZĄ MI TWĄ ŚMIERC- wrzasnął Sukkub, aż uszy bolały, a Elmister tylko spojrzał z politowaniem, mruknął komendę i ciało królowej Sukubów rozpadać zaczęło się na kawałki. Taa to był nawet ciekawy widok.
-No i aby mi to było ostatni raz-powiedział mędrzec i przeszedł przez bramę magiczną do swego domu w Cienistej Dolinie… a eliksiru nie udało się nam przyrządzić…
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Po tej jakże fascynującej historii Zurris wyjął fajeczkę i zaczął pykać ziele fajkowe


[Trochę miałem problemów z pisaniem ostatnio ale powinienem nadrobić]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować