Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

Druid stojąc z tyłu przyglądał się niemalże bezradnie staraniom Darkusa i Morgana. Chciał ich jakoś wspomóc, nie miał jednak obecnie żadnej możliwości tego uczynić. Próbował również przywołać pnącza. Jednak nie mógł użyć tych zwykłych. Wystarczały one na tych podstawowych wrogów i na ludzi. A z człowiekiem nie miał na pewno tutaj do czynienia! To było coś gorszego niż człowiek. To była bestia… I to nie lada. Jak zauważył u Morgana, to był jeden z wysłanników chaosu. Czyli siły zniszczenia. A z takimi Morgan zdawał się dobrze sobie radzić. Ale nie sam przeciw takiej górze mięśni. Druid musiał zacząć działać. Przysiadł lekko na nogach i objął rękoma kostur. Kryształ od razu zajarzył się magicznym blaskiem. Ogólnie cały kostur zaczął się jarzyć, drżeć, od zawartej w nim mocy. Marvolo trzymał go z całych sił. Gdyby teraz wyrwał mu się z rąk, uwolniona nagle energia mogła spustoszyć niezły kawałek lasu. I żeby tylko lasu... Ich też by zmiotła z powierzchni ziemi. Marvolo jednak szeptał dalej modlitwę do Matki Natury. Kątem oka widział jak Morgan z Darkusem coraz słabiej odpierają ciosy wroga. W pewnym momencie Morgan „wystrzelił” od potwora i przeleciał spory kawał. Szybko się jednak podniósł i walczył zawzięcie dalej. Po chwili znów był przy bestii.
Jeszcze tylko chwila... Parę słów i koniec tego!
Nagle wszystko się rzeczywiście zakończyło. Morgan wpadł na Marvola.
-Żyjesz? - Spytał Morgan. Marvolo przytaknął.
-Mam za mało czasu. To bydle jest zbyt potężne na byle jaką magię. Daj mi więcej czasu Morganie.
-Postaram się.
Do diaska... I znowu od początku!
Morgan z Darkusem byli coraz to bardziej wyczerpani. Furr zdawał się tylko szukać okazji do ataku. Jednak patrząc na rozmiar Niziołka i bestii, to raczej by było niemożliwe. Ale liczyły się chociaż chęci do walki. Marvolo tym razem mocniej przyłożył się do inktancji.
-Azura''fra, demrios... Azura''fra, demrios... Azura''fra, demrios... Azura''fra, demrios... VARISTO LEXIURISA!
W jednym momencie fala energii powaliła wszystkich towarzysz na ziemię. Oprócz Marvola i bestii. Ona ze względu na masę, Druid ze względu na to, ze przywoływał pnącza. Bestia próbował sie rzucić na Marvola. Jednak po chwili leżała jak długa. Magiczne pnącza skutecznie przytrzymały jej kopyta przy ziemi, nie pozwalając na oderwanie ich. Donosny ryk przeciął powietrze. Wszyscy towarysze zerwali się szybko na nogi i zbliżyli do bestii. Ta tylko wyprężyła się, podrzuciła cielskiem do góry i grzmotnęła o ziemię. Wszyscy ponownie leżeli. Na nogach utrzymywał się tylko Druid. Coraz słabiej. Widać było, że przyzwanie pnączy sprawiło mu trud. Zwłaszcza, że to było przyzwanie ich dwukrotne. Jednak po chwili zmęczenie ustąpiło. Druid ponownie się wyprostował i chwycił kostur mocno. Bestia tymczasem podniosła się już z powrotem na nogi. Jednak teraz stała już tylko w miejscu.
-Cholera, Druidzie, nie mogłeś tego zrobić lepiej?!
-Niby jak? Musiałby ciągle leżeć na ziemi... A ja już nie mam dość sił na powtórzenie zaklęcia. Możesz być pewien jednej rzeczy. Że nie oderwie się od podłoża.
-Taką mam nadzieję... Na Sigmara... Ale on męczy...
-Zgadzam się. Twardziel się znalazł...
-Miecz nic tutaj nie wskóra. Nawet święty. A ja nie jestem tak potężny, żeby go pokonać którymś z moich czarów.
-Że co? TO niby jak mamy go pokonać?
-Narazie go zmęczcie. Ja Wam też pomogę. Wspólnie damy radę... Teraz może być tylko rozwścieczony.
Druid miał rację. Bestia szarpała się ile mogła. Powaliła już dwa drzewa dookoła i dalej się szarpała. Teraz podejście to byłaby pewna śmierć....

[Dobra. Dar, działaj. Ty Furr też, mimo że Ci się to NIE PODOBA.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Elf tylko sobie znanym sposobem znalazł się na szczycie jednego z ogromnych eirulańskich drzew. Leżał oparty głową o jedną z gałęzi i szczelnie okrywał się płaszczem. Noc była chłodna nawet jak na tropiki, a niebo było bezchmurne, gwiaździste. W świetle księżyca nie było widać ani jednej chmurki. A w oddali grzmiało… To znaczy gdzieś tam w puszczy trwała walka, ale elf o niej nie wiedział. Dręczyło go coś zupełnie innego. Elfy miały to do siebie, że czasami nachodziły je wizje przyszłości. Właściwie nie miały… wizje je prześladowały. Mogły przedstawiać najróżniejsze wydarzenia, często w ogóle nie związane ze swoją osobą, ale mogące wiele zmienić. Różnie je wykorzystywano… Czasem działano zgodnie z wizjami, czasami przeciwko nim, ale zawsze wszystko kończyło się tak jak miało to miejsce podczas wizji. A Serafina nawiedziła wizja śmierci…

WITAM !
- Eee… to Ty tutaj ? Zak jest chyba w puszczy, nie tam powinieneś być ?
CHOLERA… EFEKT ZASKOCZENIA SZLAG TRAFIŁ. TEN ELFI SZÓSTY ZMYSŁ. - pomyślał Śmierć:
NIE, MAM KILKA SPRAW NA MIEŚCIE.
- Hę ? Czy… czyżbym miał spaść z tego drzewa. - Śmierć był co prawda kościotrupem w czarnej szacie, ale śmiać się potrafił. Teraz się śmiał:
- NIEEE. SAM ZOBACZYSZ… A ! JUŻ WIDZIAŁEŚ… TEN ELFI SZÓSTY ZMYSŁ… - Śmierć zdematerializował się.
- Zawsze to samo… Gdziekolwiek się pojawię, pojawiają się i kłopoty. A może to ogólnie za całą naszą drużyną podąża ? Ehh… - elf podniósł się i zaczął zeskakiwać z kolejnych gałęzi na dół. W pewnym momencie poczuł, że się poślizgnął na czymś i już nie zdoła się wyratować w żaden sposób od upadku. W tym samym ułamku sekundy poczuł także, że upadek nie jest przypadkowy, tylko był wynikiem zaklęcia śliskość. Poczuł też obecność KOGOŚ, lecz nie miał już czasu na cokolwiek. Zaczął spadać na kolejne gałęzie, uratowała go tylko jego nadludzka… eee… nadelfia zręczność i szybkość. W końcu zsunął się na ostatnią z gałęzi na tej wysokości i upadł na deski zawieszonej platformy. Nie można powiedzieć, że upadł na cztery łapy, bowiem spadał dość długo i po drodze jednocześnie zdążył się i obić i zmęczyć. Upadł więc na plecy i na moment stracił oddech. Kyr trochę zamortyzował upadek. Miał to do siebie, że mógł spokojnie wytrzymać uderzenie jakiegoś wypasionego młota lub topora. Co prawda pancerz trochę wtedy ucierpiał, ale nosiciel mógł żyć i dalej kontynuować walkę… lub życie. Pancerz z kyru mógł wytrzymać również uderzenie sporego kalibru pocisku z rusznicy lub małej armaty. Zbroja mogła pozostać nawet wtedy w niezłym stanie, ale zawodnik kończył wtedy albo swój żywot albo miał połamaną klatkę piersiową, ewentualnie kręgosłup. Na szczęście kyr dość dobrze amortyzował upadki, a Serafin miał mimo wszystko szczęście… jak zawsze do czasu. Podniósł się i zebrał swój rozrzucony sprzęt. Na szczęście ani łuk, ani sejmitary nie ucierpiały. On tak… sprzęt nie… Właśnie zamierzał usunąć się z pomostu, gdy w domku zbudowanego wokół ogromnego eirulańskiego drzewa i obok którego spadł, otworzyły się drzwi. Elf odruchowo spojrzał w stronę światła wydobywającego się z mieszkania i również spojrzał na osobę stojącą w drzwiach:
- Kim jesteś i co tu robisz ? - najwyraźniej osoba ta słyszała głośne "Łup" i niemniej głośne… coś głośnego co tam elf "powiedział". Głos był ostry i wyczuć się w nim dało lekką złość i irytację. Serafin przez chwilę nic nie mówił, bo mu zaparło dech w piersiach. I to nie przez upadek. W drzwiach stała driada…. Wszystkie driady, które spotykał w życiu Serafin były piękne. Zawsze. Wszystkie inne, których nie spotkał też były… Umiarkowanie brązowa, gładka, piękna skóra, zielone, przeważnie sięgające do szyi włosy, często uczesane "na pazia", tatuaż na twarzy z motywem roślinnym, raczej pełniący zadanie maskowania, szpiczaste uszy prawie takie jak elfie, lecz zakrzywione również na dole, ciemnozielone usta i ogólnie nimfia, smukła budowa ciała. Tak wyglądały driady. Wygląd driad pomagał im przede wszystkim w ukrywaniu się, a ponieważ żyły wyłącznie na terenach leśnych, to miały przewagę nawet nad leśnymi elfami. Były mistrzyniami maskowania, doskonałymi łowczyniami i łuczniczkami, ale również magami natury. Nie było w ich rasie mężczyzn, co zresztą pozostawało zagadką, której nikt nie rozwikłał. Bo skądś się następne driady brały, prawda ? Owa driada biała niesamowite jasnobrązowe oczy i od razu przykuła uwagę elfa. Jeszcze przez chwilę nie mógł oderwać od niej wzroku, ale w końcu musiał mrugnąć. Dopiero teraz zauważył, że driada ma na sobie błękitną, półprzeźroczystą suknię. Ciekawe co tez sobie pomyślała widząc Srebrnookiego ? Elf z pełnym wyposażeniem, w płaszczu z Aman''lu, na dodatek ze srebrnoszarymi włosami i jednym, nadciętym uchem. No i ten upiorny chwilami uśmiech. A teraz się uśmiechał, wiadomo dlaczego. Driada nawet się nie cofnęła, ale wyczuła, że elf "spadł jej z nieba". Dosłownie:
- Czyżby elfy zaczęły tracić swoje dobre maniery ? - driada uśmiechnęła się również widząc lekkie zmieszanie elfa.
- Wybacz pani, ale nie planowałem się pojawienia tu. Ktoś mi pomógł spaść ze szczytu, trochę się obiłem.
- Może więc powinnam to obejrzeć ? - zapytała zalotnie driada. Serafin odniósł wrażenie, że to było raczej stwierdzenie lub jak kto woli zaproszenie. Nieczęsto tak szybko nawiązywał znajomości, ale wyczuwał, że driada czuje się i samotna i coś ją trapi:
- Nie mam nic przeciwko, w końcu driady doskonale znają się na magii leczniczej i uzdrawianiu.
- Jestem Taar… A ty ?
- Wybacz, powinienem był od razu się przedstawić. Nazywam się Serafin. Serafin Sunstorm.
- Miło mi cię poznać Serafinie. To jak ? Wejdziesz ?
- Nie chcę przeszkadzać, na pewno jesteś czymś zajęta… - elf i tak znał odpowiedź i intencje driady, więc nie zaszkodziło się podroczyć.
- Oh, nie. W eirulański wieczór ? I to sama ?
- W tym wypadku z chęcią dotrzymam ci towarzystwa tego wieczoru droga Taar.
- Tylko tego wieczoru ? Liczyłam na noc i ranek, a może i dłużej. Samotność w Eirulan jest wyjątkowo dotkliwa.
- Chyba wiele nas łączy. - oboje weszli do środka, driada zamknęła za nimi drzwi. Pokój był spory i oświetlony kilkoma magicznymi kulami. Driada na pewno była magiem, gdyż dostrzegł kilka stołów z odczynnikami, a w rogu pokoju, na stojaku, magiczny kostur. Jego głownia świeciła jakby grasowało w niej stado dzikich świetlików. Serafina interesowało jednak coś innego, Taar również. Elf jak na swoją rasę przystało, nie spieszył się:
- Zapraszasz tak każdego poszkodowanego w pobliżu twojego domu ? - Serafin z drobnym wysiłkiem, spowodowanym ogólnymi potłuczeniami, zaczął ściągać z siebie cały rynsztunek. Odpiął miecze, zdjął płaszcz, łuk i kyrową zbroję:
- Nie, ale nie każdy też jest tak apetyczny jak ty. Zresztą samotność wyczula…
- Czasami tez nieczuła, pozbawia wrażliwości. Ty jak widzę jesteś raczej spragniona obecności drugiej osoby.
- Nie zaprzeczę Serafinie, ale ty też nie wyglądasz na zadowolonego z życia i na ustatkowanego. Od dawna podróżujesz, prawda ?
- Aż tak to widać ? - Taar kiwnęła twierdząco głową. - Podróżuje ponad dwieście lat i dotąd nie zagrzałem nigdzie dłużej miejsca. A szukam tego odpowiedniego miejsca… i tej odpowiedniej osoby. - driadę coś tknęło.
- A Eirulan jak ci się podoba ?
- Hmmm… dopiero zaczynam je "poznawać". Jestem tu z towarzyszami, ale zdaje się, że już sobie znaleźli jakieś zajęcia.
- To jak ? Mam obejrzeć te potłuczenia ?
- Jasne, mam nadzieję, że jakoś mnie poskładasz. - elf zdjął koszulę. Oprócz obszernych siniaków, które dość szybko się pojawiły, widać było też mnóstwo blizn, jak się łatwo domyśleć, chyba po większości możliwych broni i zaklęć. Mniejsze, węższe, podłużne sznyty, rany po oparzeniach, kwasie i różne inne - trochę tego było dużo jak na elfa. Raczej tyle pasowało na pół orka, a i to by było sporo.
- Faktycznie. Nie próżnowałeś przez te dwieście lat.
- Teraz tez nie mam zamiaru próżnować. - Serafin spokojnie przytulił do siebie driadę, na to sama zresztą czekała. Oboje samotni od wielu lat mieli szczęście trafić na siebie. Dwie pokrewne dusze, właściwe osoby, jednak jak się miało okazać w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie. Ale teraz żyli chwilą. Wpatrzeni w siebie zapomnieli na kilka godzin o rzeczywistości i zamknęli się w swoim własnym świecie.

Łóżko było naprawdę wygodne. Z pokoju trafili tam w ciągu kilku chwil, a przez cały ten czas ich usta nieodłącznie spotykały się. Upadli razem na łóżko. Noc była chłodna, ale nie tu. Tu było naprawdę gorąco. Taar zrzuciła naszyjnik i suknię. Serafin uczynił podobnie ze swoim odzieniem. Nie potrzebowali więc ani pościeli, ani ubrań. W końcu bez nich było znacznie chłodniej… i przyjemniej… przez całą noc…

Serafin czuł się nieco nieswojo. I to nie dlatego, że był wyposzczony już od dawna i że trafił na bratnią duszę. Nie też dlatego, że czuł się wspaniale jak nigdy. Czuł, że coś się dzieje… coś dziwnego…

- Nieeeee… - oni nas chyba prześladują Mistrzu. Tak nie może być. Zabijmy go, a reszta pójdzie w rozsypkę i zakończymy ta całą sprawę. Mieliśmy mieć wakacje…
- Młody jesteś i głupi. Nie możemy go zabić, tylko bardziej by się połączyli… zemstą. Ale możemy zrobić coś gorszego, coś dzięki czemu i ich szlag trafi, a my wrócimy na plażę. Wojewoda był głupcem… i tu głupców nie brakuje. A przy okazji zabierzemy jej to po co przyszliśmy.
- Tak, musimy zabrać ten naszyjnik. Razem będziemy mieć już pełen zestaw Uśpionego i wykonamy resztę planu.
- Dokładnie, ale wszystko w swoim czasie. - Mroczni Magowie zwrócili się ku Trzeciemu.

Serafina nie obudził wcale brzask słońca, lecz cichy płacz Taar. Usiadł powoli na łóżku i właśnie miał zapytać driadę co się stało, gdy nagle zobaczył, że jest cała we krwi i w jej brzuchu tkwi sztylet. Przerażenie stało się tym większe, że nie pamiętał co się działo w nocy i to, że miał ręce umazane we krwi. Nie miał pojęcia co się stało. Driada momentalnie ucichła, przestała oddychać. W tym samym momencie do drzwi zaczęła dobijać się straż imperialna:
- Otwierać ! Wiemy, że tam jesteś ! Uwolnij Taar, a obiecujemy ci sprawiedliwy proces ! - Serafin wiedział, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Na dodatek nie miał absolutnie nic na swoją obronę. Nawet nie wiedział co się tu do cholery stało ! Nic nie wiedział ! Zaczęli wyważać drzwi ! Jeszcze tylko kilka sekund na podjęcie działania. Zebrał sprzęt, chwycił tubę ze zwojami z półki i wyskoczył przez okno. Nie miał pojęcia gdzie spadnie…

Straż imperialna wpadła do mieszkania driady. Dostali anonimową informacje, że ktoś wziął Taar na zakładniczkę i mówiono coś o groźbach. Na łóżku znaleźli martwą driadę. Była jeszcze ciepła, przed chwilą zmarła. Miejsce zbrodni szybko zabezpieczono i zaczęto ustalać kim był zabójca. Szybko ustalono iż jest nim niejaki Serafin Sunstorm. Natychmiast po tej informacji rozpoczęto przeszukiwanie miasta i wydano list gończy za zbiegiem. Nawet Jack nie miał nic do powiedzenia, a za pobicie oficera śledczego trafił do aresztu. Nikt nie mógł oczerniać jego brata ! Nikt ! No może tylko on sam… czasami… Ale zabójstwo ?!
Poszukiwania trwały. W tym czasie zorientowano się także, że elf miał towarzyszy. Kilku było w mieście, kilku gdzieś w pobliskiej puszczy. Żołnierze dostali rozkaz przepytania ich i odnalezienia zabójcy. Taar była poważanym i znanym magiem. Na dodatek często współpracowała z garnizonem, przez co była dodatkowo ważną osobistością. Trzeba było za wszelką cenę odnaleźć zabójcę !!

Na dodatek z kostnicy zniknęło ciało driady. Nikt nie wie jak to się stało… ale się stało. Zostało jedynie narzędzie zbrodni, jak zeznał zbrojmistrz Adgar, niedawno zakupiony u niego przez właśnie Serafina. Co prawda nawet śledczy zauważył u kupca pewne zaburzenia, jakby spowodowane magią, ale całkowicie je zignorował lub nawet nie zauważył. On po prostu wiedział, że ten elf jest zabójcą… Przecież nawet intuicja mu to podpowiadała. I oczywiście wskazywały na to wszystkie dowody…

[ Jak wrócicie to macie co robić… Tylko póki się nie pojawię to macie nie znaleźć Serafina ! Ciała driady też nie możecie póki co znaleźć. Jutro jak tylko wrócę, sprawa się rypnie :P ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

...::: WCZORAJ PO POŁUDNIU :::...

Koń zgodnie z mową stajennego niósł chyżo i lekko. Bez trudu omijał kamienie czy konary leżące od czasu do czasu na drodze. A droga poza tym, że była prosta, była także pełna uroków. Widać było, że została wycięta w gęstym lesie. Drzewa otaczały ją tworząc naturalne zadaszenie. Z drugiej strony samotny jeździec był niesamowicie łatwym celem dla łuczników, którzy naturalnie mogliby ukryć się na drzewach. Jednak Phil nie miał okazji spotkać żadnego z nich. Trochę żałował, bo już dawno nie przywalił komuś po prostu w twarz. Nie był zaczepny więc nie miał wielu okazji do zrobienia użytku ze swoich pięści. No, może w czasie kiedy Serafin błąkał się gdzieś tam w zaświatach, aby w końcu odrodzić się jako demon. Ale to było dawno. „No nic, może jeszcze trafi się okazja”. Podróż przebiegała spokojnie, z czasem słońce opadało rzucając coraz to dłuższe cienie. Było dość ciepło, więc po dłuższym czasie elf mocno się spocił. W pewnym momencie dróżka przebiegała obok małego strumienia. Phil wstrzymał konia, napoił go i sam także napił się wody. Odpoczął chwilę rozglądając się dookoła. Strumień, a w zasadzie rzeka płynęła spokojnie. Po obu jej brzegach były kamieniste plaże, ryby pływały w niej, a gdzieś w oddali huczał wodospad. „To może być dobre miejsce na krótki trening...” pomyślał biorąc do ręki mały kamyczek. Ustawił go na otwartej dłoni, zajrzał do swego umysłu i skupił się na kamieniu. Po chwili kamyczek uniósł się na kilka centymetrów w powietrze. Kilka sekund później opadł. Elf pokręcił głową. „Widać jeszcze daleka droga do odzyskania tego co kiedyś potrafiłem...”. Wrzucił kamień do wody i wsiadł na konia, popędzając go do dalszej jazdy...

...::: WIECZÓR :::...

Phil opuścił nieco głowę, aby spokojnie móc przejechać pod bramą miasta. Nie było ono gigantycznych rozmiarów, ale zasługiwało na miano miasta. Uliczki zderzały się ze sobą pod różnymi kątami, pełno było sklepów, karczm i pijanych już o tej porze mężczyzn. Tych ostatnich były tu całe setki. „To wino musi być naprawdę niezłe.” uśmiechnął się w duchu. Szukał teraz miejsca, z którego mogły wychodzić transporty wina do Eirulanu. Zsiadł z konia i podążał uliczką. Obok przeszła jakaś kobieta, która wpatrywała się w niego z ogromnym zaciekawieniem. Elf już miał zapytać o drogę, jednak ona zalotnie oblizała wargi i odrzucił ten zamiar. Powędrował dalej, mijając kolejne kobiety i jeszcze więcej pijanych mężów. Każda zapytana o drogę kobieta, chciała go zaprosić do siebie, więc po pewnym czasie powiedział sobie, że nie będzie pytał o drogę młodych dziewcząt. Szedł jeszcze przez chwilę, aż w końcu znalazł ją. Tę jedyną, którą mógł zapytać o drogę. Nareszcie znalazł tę, której szukał. Siedziała sobie spokojnie na drewnianym krzesełku na werandzie i kołysała się lekko. W rękach miała na wpół skończoną lodówkę. Na oko Phil dałby jej jakieś... trzysta lat?? Jednak była człowiekiem i było to niemożliwe. Podszedł do niej i zapytał
- Przepraszam bardzo, skąd odchodzi transport wina do Eirulanu?
- Co?
- Skąd – elf podniósł głos – odchodzi transport wina?
- Słucham?
- SKĄD ODCHODZI TRANSPORT WINA DO EIRULANU!!!
- Nie krzycz, przecież nie jestem głucha! Jaka ta dzisiejsza młodzież niewychowana. Wstyd! - i zamilkła. Po kilku minutach Phil nie wytrzymał
- WINO!
- Przecież wiem! Zastanawiam się. A tak. Wychodzi z magazynu, na drugim końcu miasta. Łatwo trafisz to wielki budynek. - elf nie miał zamiaru dziękować. Odszedł wysłuchując jeszcze pomrukiwań na temat niewychowanej młodzieży. Nie czekając na nic poszedł dalej. W końcu dotarł do wielkiego budynku, z ogromnymi drzwiami. Uwiązał Klera przed nim i wszedł do środka. Nie było co opisywać. Wielka hala z dużą ilością skrzyń większych i mniejszych. Nagle usłyszał głos.
- Kto tam?
- Spokojnie, przyszedłem zasięgnąć informacji.
- Na temat?
- Transportu wina do Eirulanu. Nie dotarł.
- Jak to nie dotarł?
- Po prostu – elf wszedł w światło lampy – Nie ma wina, karczmarze są źli i żądają pieniędzy.
- Transport wyruszył. Jak zwykle z eskortą. Musiał dotrzeć.
- Nie dotarł. Należy się kasa.
- Ale wino wyjechało. Jak babcię kocham! Dlaczego my mamy na tym tracić?
- Echhh.. no dobra zajmę się tym. Ale wiedz, że jeżeli nie znajdę transportu wrócę po pieniądze. Przygotuj się. - po czym Phil oddalił się. Żałował, że nie ma proszku śledzącego, by przydał by się takiej sytuacji. „No nic trzeba będzie sporządzić”. W czasie gdy opuszczał magazyn przyjrzał się wozom. „Może znajdę podobne ślady...”. Wskoczył na wierzchowca i wyjechał przed miasto. Śladów nie widział, jednak po kilkudziesięciu minutach jazdy znalazł wgniecenia w poszyciu obok drogi, tak jakby wozy zostały porwane. Dla ludzi było już ciemno, więc bez wahania wszedł w las podążając śladami. Po kilkunastu minutach drogi las stał się naprawdę gęsty. W końcu doszedł do skał i wydawało mu się, że nic nie znajdzie. Jednak znalazł. Między drzewami dostrzegł grotę. Wejście było pilnowane przez dwóch brodatych facetów wyglądających na rabusiów. Stali nieruchomo i gadali do siebie od czasu do czasu. Przed grotą stały cztery konie, zapewne ciągnące wozy z winem. „No dla takich typów takie wino to nie lada gratka.” Rozejrzał się. Był już środek nocy. „Ale dla mnie to też nie wyzwanie. Wszyscy śpią.”. Zdjął łuk z pleców, ustawił go poziomo i nałożył dwie strzały. Ustawił je odpowiednio i wystrzelił. Prosto w tętnice szyjne. A chodziło o to by nie wydali, żadnego dźwięku. I nie wydali. Phil podszedł do groty. Wkroczył do środka i znalazł tam pięciu śpiących bandytów. Wyglądali tak samo. Brudni, brodaci, upici. Obok leżało kilka butelek po winie. Elf uśmiechnął się w duchu. Tak łatwego zadania w życiu nie wykonywał. Przeszedł się pomiędzy nimi. Następnie szybkimi ruchami zmaterializowanego ostrza zabił dwóch. Trzeciego w czasie sapania „Co sie dzieje?!”, a czwarty i piąty zdążyli wstać. Zaspani nie postali zbyt długo. Dwie głowy odleciały w głąb jaskini. „I to mają być profesjonalni rabusie. Śmiech na sali.” Rozpoczął zapakowywanie wina...

...::: TERAŻNIEJSZOŚĆ :::...

Phil wjeżdżał na Klerze do miasta, za sobą wiózł dwa wozy z winem, i jakiś pakunek. Ludzie patrzyli na niego dziwnie. Podjechał do karczmy, w której zaczynał przygodę i poszedł porozmawiać z karczmarzem.
- Zrobione. Wino stoi przed karczmą. Poradzicie sobie dalej?
- Jasne. Wielkie dzięki. Dostaniesz jednak tylko czterdzieści sztuk złota, gdyż jak widzę częśc została wypita.
- Nie przeze mnie. Sześćdziesiąt.
- Pięćdziesiąt. Straciliśmy na tym winie.
- Zgoda. A gdzie mogę zanieść bandytów?
- Idź do któregoś ze strażników. - jak Phil usłyszał tak zrobił. Zaniósł pakunek przed strażnika i wysypał jego zawartość. Siedem głów wypadło na ziemię.
- Łowca nagród? - zapytał strażnik.
- Można tak powiedzieć. Ile dostanę?
- Za wszystkich... sto czterdzieści sztuk złota. Poczekaj. - strażnik załadował głowy do worka i zniknął w pobliskiej wieży. Po chwili wyszedł podrzucając sakiewką. Gdy podawał ją elfowi zapytał – A nie widziałeś gdzie czasem elfa, Serafina Sunstorma. Jest poszukiwany. - Phil jak zwykle zachował spokój
- Nie nie widziałem... - udawał, że próbuje sobie przypomnieć – Na pewno nie. A za co jest poszukiwany? Dopiero wróciłem do miasta.
- Za morderstwo driady mieszkającej w lesie. - Phil oddalił się pośpiesznie. „O cholera... Jak znam Serafina to chyba początek czegoś większego...”

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Ja postaram się coś skrobnąć tyle, że tera net naprawiam... Wczoraj była u mnie burza, a ja mądra głowa kabel od internetu wyjąłem z kompa i dzięki temu uratowałem go;] Za to mój sąsiad stracił karte sieciową, telefon i TV ;p;/ No dobra jeszcze troche to może dziś post będzie ;) ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bestia wariowała będąc przyczepiona do ziemi. Robiła niezły bałagan w lesie, a Darkus miał tego serdecznie dość...
- Jeśli przez tego potwora ta twoja Matka Natura znowu nas ukarze, to więcej nie wejdę do lasu!- zaprotestował paladyn
Druid nie odpowiedział na zaczepkę.
Inkwizytor miał znaleźć mały krzew, powiadomić o tym Radę i dostać nagrodę, a zamiast tego dał się wpakować w kolejną niebezpieczną misję, w której może zostać zabity, rozszarpany albo zjedzony żywcem.
- No dobra... Skoro nie powinniśmy teraz do niej podchodzić, to może... postrzelam do niej z kuszy?
Znowu nikt nie odpowiedział... Nawet Morgan.
Czy oni już powariowali- pomyślał inkwizytor i wyciągnął kusze.
Nałożył bełt, przygotował się do strzału i poszło. Pocisk wbił się w dużą łapę bestii, a ta zareagowała rykiem. Gdyby nie fakt, że nie może się zbytnio ruszyć, to pewno paladyn byłby już rozszarpany.
Jeszcze dwa razy pociski wbiły się w potwora, a ten tylko dawał znać swoim śmierdzącym i ohydnym rykiem, że się nie podda. Tak naprawdę był cały czas zaaferowany niemożnością ruchów i ataku. Aż wreszcie zatrzymał się i uspokoił, ale trwało to dobre pół godziny.
- No to chyba zmęczył się- krzyknął Darkus, schował kuszę i szedł w stronę potwora.
- Darkusie nie!- krzyknął Marvolo, a bestia w tym czasie tak ryknęła, że Darkus gdyby był kotem, to by chyba stracił wszystkie życia...
- AAAAAA- krzyknął i biegł z powrotem do towarzyszy, a bestia na nowo rozpoczęła wariacje
- Musimy czekać aż się zmęczy
- A ile to może trwać? Musze jeszcze o Kyrze powiedzieć!
- Już niedługo. Takie cielsko powinno szybko się męczyć
- Widzę, że se tu poczekamy...
- A co jeśli tego czegoś jest tu więcej- zapytał się spanikowany Darkus- albo to nie jest to czego szukamy?
- To musi być to...
Tym razem Morgan spróbował zbliżyć się do bestii, ale to było wciąż zbyt niebezpieczne, więc zawrócił. Potem paladyn jeszcze raz spróbował, ale już po pierwszym kroku zdecydował, że lepiej będzie się pomodlić. Furr i Marvolo cierpliwie czekali aż potwór sam się podda albo z wysiłku zupełnie opadnie z sił, ale jak na razie nic na to nie wskazywało, więc kompani uważnie wpatrywali się w kreaturę czekając na właściwy moment...
- Wiecie, co zgłodniałem. Czy ten Kyr da się zjeść?- zapytał się inkwizytor

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

..::: Wczoraj rano :::..

Poranne słońce obudziło Dantego. Nie spał długo, bo do późnej nocy rozmawiał ze starym znajomym, który tak właściwie też już nie spał. Dante wszedł do małej chatki, noc spędził pod gołym niebem, jak był już od jakiegoś czasu przyzwyczajony. W środku, Caldo kończył już przygotowywać śniadanie.
- O, witaj Dante, widzę, że już wstałeś, jak tam sen ?
- Ehh, nie bardzo się wyspałem, a tu tak z rana trzeba wstawać ...
- Masz zjedz coś, to ci się od razu humor poprawi. - powiedział Caldo, podając towarzyszowi, talerz z kanapkami.
Dante nie sprawdzając nawet z czym są, szybko wziął się za ich ''pochłanianie''. Jedzenie, było tak samo dobre, jak szybko znikło z talerza. Teraz będę musiał wrócić do miasta i jakoś odnaleźć resztę. Po krótkim pożegnaniu, udał się w stronę centrum miasta. Obleciał kilka karczm, aż trafił na tą, gdzie była zakwaterowana, część drużyny.
- Dobrze, że jesteś Dante, czekałem na ciebie. - rzekł Serafin, od razu jak zauważył strażnika.
- Dzień dobry Serafinie, stało się coś nowego ?
- Jest parę zleceń do wykonania ... a tak właściwie, to zostało już tylko jedno. - Serafin wręczył mu ostatnią karteczkę, która mu została.

"Poszukujemy ochotnika do spenetrowania pobliskich ruin, oraz nakreślenia mapy tego terenu. Chętni, niech zgłoszą się do przedstawiciela imperium, urzędującego w głównym hallu, w celu bliższego zapoznania się z zadaniem."

Brzmi nieźle. - pomyślał.
- Od razu powiem ci, że tutejsze plotki głoszą, że ruiny są nawiedzone, przez duchy.
- Dzięki Serafinie, zajmę się tym jak najszybciej. Aha i jeszcze jedno. Wiesz może, gdzie znajdę Jacka.
- Powinien być tu lada chwila, poszedł tylko coś załatwić ... - w tym momencie, jak na zawołanie, do karczmy wszedł Jack.
- Witaj Jack, jak tam moje ''zamówienie'' ? – zapytał Dante. Ten po chwili namysłu odpowiedział:
- Wszystko, jest już załatwione. Teraz musisz pójść tylko do mojego znajomego sklepikarza i powiedzieć, że ja cię przysłałem. Później wybierzesz sobie to co ci się najbardziej spodoba, bo wybór jest spory. Aha, co do pieniędzy to nie martw się, wszystko idzie na mój rachunek. - pirat, objaśnił jeszcze Dantemu, jak dojść do owego sklepikarza, po czym strażnik, czym prędzej wyruszył w drogę, bo miał jeszcze załatwić tą sprawę, z ruinami.
Po krótkiej przechadzce po mieście, Dante stał przed sklepem o którym mówił Jack. Sklep w sumie nie różnił się niczym specjalnym, od innych miejsc tego typu. Nie czekając dłużej, wszedł do środka. Sklep, jak każdy inny. Na ścianach, pozawieszane były różne rodzaje ekwipunku. Od zbroi, po miecze, topory i młoty. Jednak, jakby się tak przyjrzeć bliżej, to wszystko nie było już pierwszej nowości i sprawiało wrażenie dość ''kruchego'' sprzętu.
- Witam w moi skromnym sklepie, czego sobie życzysz ?
- Przychodzę od Jacka w sprawie, specjalnego zamówienia ...
- A, tak już wiem, przygotowałem kilka rzeczy które mogły by cię zainteresować - Taki utarg w dwa dni ... dobrze, że Jack i jego znajomi, korzystają z moich usług. - pomyślał, prowadząc kolejnego specjalnego klienta na zaplecze. - Z tego co mówił Jack, to interesują cię magiczne katany.
- Tak, moje są już stare, chodź jeszcze przez długi czas będą nadawały się do użytku. - odpowiedział Dante.
Idąc przez pomieszczenie, mijali piękne, umagicznione zbroje - płytowe, paskowe, skórzane, po prostu, każdy mógłby znaleźć tu coś dla siebie. Na ścianach wisiały także, różne miecze - długie, krótkie, topory, oraz młoty. Po przeciwnej stronie, wisiały bronie dystansowe. Wszelkiego rodzaju łuki, kusze i proce. Po chwili doszli stołu na którym, leżało pięć, przygotowanych katan. Tak właściwie to wszystkie wyglądały, mniej więcej tak samo, jedna miał tylko inny kolor pochwy, a mianowicie ciemny czerwony, przypominający kolor krwi. Ten egzemplarz, jako pierwszy przykuł uwagę Dantego. Gdy podniósł miecz, okazało się, że jest on dość lekki. Powoli wyjął go z pochwy i zaczął się mu dokładnie przyglądać. Klinga była pokryta, runami na całej długości, po obu stronach.
- Widzę, że od razu wybrałeś najcenniejszy egzemplarz, z mojej kolekcji. Jak już pewnie zauważyłeś, miecz jest dość lekki, ale nie jest to spowodowane magią. Tak naprawdę, nie wiem czego jest on zrobiony, nawet pytałem kilku kowali, którzy się na tym znają, ale też nie potrafili określić co to za stop. Jeżeli wierzyć poprzedniemu właścicielowi, to miecz ten ma ponad 1000 lat, a z tego co widać, jest w doskonałym stanie. Z tego co wiem to, gdy zadasz przeciwnikowi określoną liczbę ran, to jakby to powiedzieć, traci on dużo szybciej swoje siły życiowe, z tym, że musi być to organizm żywy, czyli wszelkiego rodzaju, nieumarli, istoty stworzone wyłącznie z magii, czy golemy. W sumie broń ta przydaje się z walce z dużymi, wytrzymałymi bestiami, bo większość humanoidów, da się zabić nawet jednym dokładnym cięciem. Swoją drogą nazywa się "Szkarłat Śmierci".
- Taka nazwa na pewno spodobałaby się Mrocznemu - pomyślał. - No, nie powiem ... bardzo ciekawa broń, chyba się zdecyduję. Będę musiał wybrać jeszcze jeden z tych pozostałych. Co możesz powiedzieć to tym. - podniósł kolejną katanę, leżącą obok.
- Ta zadaje dodatkowe obrażenia od ognia. - po wyciągnięciu jej, kryształ w bransolecie Dantego, zabłysnął, lekkim czerwonym światłem, a klinga zaczęła płonąć. - o kurcze, jeszcze nie widziałem, żeby z tego miecza wydobywał się tak silny ogień. - zdziwił się sprzedawca.
- To przez moją bransoletę. Najwidoczniej dzięki niej mogę, wydobyć większą moc z magicznych przedmiotów. – Dante sam wyglądał na trochę zdziwionego, bo nie wiedział jeszcze do końca, jakie moce ona posiada.
Kolejna katana była wykonana, podobnie, nawet przez tego samego kowala, z tą różnicą, że zamiast ognia miała moc lodu. Przedostatni miecz był tak ostry, że można było nim z łatwością przeciąć metal lub skałę, a w dodatku jej właściciel jest chroniony, przed złem. Niestety miecz ma też swoją złą stronę. Jest to klątwa, jaką obarczony zostaje posiadacz. Z tego co wiadomo, to jeszcze nikomu nie udało się jej pozbyć, a powoduje ona, powolne gnicie ciał, a końcowym efektem jest nie zbyt ciekawa i powolna śmierć.
Ostatnia katana miała czarną pochwę, wykonaną z jakiegoś lekkiego stopu. Tsuba miała kształt krzyża. Jego waga została magicznie zmniejszona, co dało się zauważyć, po podniesieniu.
- A ten miecz czym się wyróżnia ?
- Ten egzemplarz, jest bardzo interesujący, bo może być to dobre połączenie, z mieczem który już wybrałeś. "Święty Mściciel", bo tak się ten nazywa, został wykonany z adamantu, oraz zaklęty tak, że jest to doskonała broń w walce przeciwko nieumarłym.
- No to w takim razie poproszę także tą katanę. Moje stare miecze zostawiam u ciebie.
Po otrzymaniu "Szkarłatu Śmierci" i "Świętego Mściciela", Dante zamierzał, wybrać się w końcu, do przedstawiciela imperium, po więcej informacji odnośnie nawiedzonych ruin, które trzeba przeszukać i sporządzić ich mapę. Miejsce jego pobytu znajdowało się, niemal w samym centrum miasta. Dante z łatwością się tam dostał, tylko przed wejściem musiał wyjaśnić strażnikom w jakim celu chce dostać się do środka.
- Więc chcesz pomóc nam w sporządzeniu mapy pobliskich ruin ?
- Tak, mógłbym się tym zająć.
- To dobrze. O samo narysowanie mapy się nie martw. Pójdzie z tobą kartograf, jeden z moich ludzi. Jak głoszą tutejsze plotki, ruiny te są nawiedzone. Aby tam dotrzeć, musisz udać się z miasta na zachód. Piechotą, to będzie jakaś godzina drogi. Z resztą, daleka zobaczysz wysoką wierzę, wzniesioną nad, podziemnymi katakumbami, które musisz, zbadać. Po twoim powrocie, jak zdasz raport, to porozmawiamy o nagrodzie.
- Niech będzie. Wyruszę jak najszybciej.
- Aha, z kartografem spotkasz się, przy ścieżce prowadzącej do ruin, przed miastem.
Dante, był zadowolony, z tego, że nie musiał sam rysować mapy, bo w sumie nigdy tego nie robił i nie wiedział jak by to wyszło. Z drugiej strony, wciąż zastanawiał się, co rozumieć przez ''nawiedzone ruiny''. Czy spotka tam, chmarę krwiożerczych zombi i szkieletów, czy będą to po prostu błąkające się duchy. Postanowił wypytać o to kilku mieszkańców. Niestety z marnym rezultatem. Dowiedział się tylko, że parę osób, które chciały spenetrować ruiny, zostały opętane i bardzo dziwnie się zachowywali, lub po prostu z nich nie wracały.
Może, któryś ze strażników miejskich, będzie wiedział coś więcej. - pomyślał. Po jakimś czasie wypytywania kilku z nich, trafił na jednego który, wiedział coś więcej.
- Witam. Chciałem zapytać co wiesz o ruinach na zachodzie, słyszałem, że są nawiedzone.
- Tak, to prawda. Nawiedzone jak cholera. Pamiętam jak wysłano tam małą grupkę żołnierzy, tylko jednemu udało się wydostać, ale od tamtego czasu, już nie jest sobą. Właściwie to przebywa, w zakładzie dla obłąkanych. Jakimś cudem doszedł do miasta, a raczej dobiegł, krzycząc coś o duchach ... żeby go zostawiły i takie tam.
- Nic nie udało się z niego wyciągnąć więcej na temat tych ruin ?
- Niestety. A planujesz może się tam wybrać ?
- Tak.
- To życzę ci powodzenia ... będzie ci potrzebne jeśli chcesz z stamtąd wrócić.
Informacje jakie otrzymał nie były zbyt pocieszające. Jednak, jak najszybciej udał się na zachód, aby mieć to już za sobą. Blisko miasta na drodze, spotkał kartografa imieniem Garth. Po krótkiej wymianie zdań i ustaleniu, co i jak, wyruszyli w drogę. Niecałą godzinę później znajdowali się już przed wysoką wierzą, a niedaleko znajdowało się zejście do podziemi, podobne do tego, jakie Dante miał już okazję widzieć wcześniej ...

Parę godzin później, Strażnik wyszedł z katakumb ... sam. Na szczęście miał przy sobie ich mapę, którą Garth na szczęście skończył, przed tym jak zginął ... Dante czół, że to jeszcze nie koniec ''atrakcji'', na dzisiaj. Tymczasem powoli udał się w stronę miasta, z zamiarem zdania raportu, przedstawicielowi imperium.


[Z góry przeprasza, że nie było opisu ruin, ale dziś już nie wydolę, a w dodoatku łeb mnie napiepsza. To chyba mój najdłużysz post wogóle, więc mam nadzieję, że miło się wam czytało. Jutro w raporcie, ewentualnie, ja będę się wam chwalił, gdzie byłem i co robiłem, dam ten opis + mapkę ruin, którą btw. mam już gotową. Wszystkie błędy i pomyłki w tekście proszę wysyłać na microsft_windows_office@lol.com, w treści "Dziękujemy, wam za waszą !@#$%^&*() autokorektę, wy !@#$%" :P]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kain, Mroczny i Farin siedzieli w karczmie przepijając swoje świeżo zarobione pieniądze. Byli już nieźle wstawieni kiedy drzwi do karczmy otworzyły się z hukiem.
- So do *****?
- Eee nie gadaj tylko pij.....
Do karczmy weszło koło dziesięciu strażników miejskich. Wszyscy mieli poważne miny choć było widać lekkie zdenerwowanie, objawiające się drżeniem rąk i szybkimi spojrzeniami na boki. Ten który się odezwał wyglądał na dowódcę patrolu.
- Podobno zatrzymali się tutaj towarzysze mordercy Serafina Sunstorma. Mamy..
Nie dane mu było dokończyć, a właściwie nasi bohaterowie mu nie dali krzycząc jeden przez drugiego:
- ZŁO !
- Śmierć! Jakiego mordercy ?
- Ja wam zaraz pokaże mordercę....
- W imieniu władz miasta rozkazuje wam udać się z nami do....
Znów nie udało mu się dokończyć. Tym razem przerwał mu prawy sierpowy Mrocznego. Kain i Farin też nie pozostali bezczynni. Krasnolud grzmocił właśnie pierwszego lepszego strażnika który nawiną mu się pod rękę, a mag cisną następnym o ścianę przy pomocy magii. Ich przeciwnicy mieli szczęście gdyż broń chłopaków spoczywała spokojnie w ich pokojach a Kain nie miał przygotowanych żadnych zaklęć mogących kogoś zabić. Co jednak wcale nie znaczyło że zamierzali się poddać bez walki o czym już zdążyli się przekonać zarówno goście tawerny jak i strażnicy miejscy. Zwłaszcza ten który leżał nieprzytomny pod ścianą, i ich kapitan leżący na ziemi z połamaną szczęką.
- Śmierć! Nikt nie będzie oczerniać Długoucha! Serafina!
- Dobrze gada! Na nich!
Nikomu nie trzeba było powtarzać. Zresztą i tak zarówno Farin jak Mroczny lali każdego kto nawiną im się pod rękę i nie był dość szybki żeby uciec. Chwile później jeden ze strażników opuścił lokal. Przez okno. Kain dobierał cele trochę staranniej ale generalnie walił zaklęciami w kogo popadło i nie był z drużyny. Jak skończyła mu się magia w ruch poszły pięści i co tam tylko nawinęło mu się pod rękę. Po paru minutach wszyscy przeciwnicy leżeli na ziemi. Jednak nie był to koniec atrakcji na ten wieczór gdyż drzwi otworzyły się ponownie i stanęła w nich oddział sił Imperium.
- No no noooooo, co my tu mamy. To wasza robota, prawda?- było to raczej stwierdzenie niż pytanie- ten tutaj porządny obywatel i członek straży miejskiej twierdzi że nie poddaliście się dobrowolnie kiedy przyszli was aresztować. To prawda?
Odpowiedziały mu tylko spojrzenia pełne gniewu, furii i rządzy krwi. Jednak jak tu walczyć ze zbrojnym oddziałem pięściami?
- To teraz pójdziecie grzecznie z nami i odpowiecie nam na wszystkie pytania.
Nasi przyjaciele właśnie dostali zaproszenie na zwiedzenie garnizonu od środka. I jakoś nikt nie pomyślał żeby odmówić....


[tak odrazu żeby nie było, post konsultowany z Devilem i jak by ktoś nie doczytał to żołnieży Imperium nie zaczepiłem, a pozatym to robi się coraz ciekawiej :D ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kilka godzin wcześniej…

Noc w dniu zabójstwa. Kostnica miejska.
- No dalej, macie go znaleźć przed wschodem słońca! - wydzierał się kapitan. Zapalił cygaro i wyszedł z budynku. Podobno ''najciemniej jest pod latarnią''. Imperialny najwyraźniej o tym nie wiedział. Nie wiedział i nie widział również jak postać ubrana w zielony, maskujący płaszcz sunie wzdłuż ściany. Gdyby w tamtym momencie odwrócił się i spojrzał w stronę owego cienia to i tak pewnie nic by nie zauważył. Cień czmychnął przez uchylone okno i wpadł do budynku…
- Zrób sekcję i przynieś mi raport. Wszystkie szczegóły mogą być ważne, nie zawiedź mnie Raker. - kapitan poklepał medyka po ramieniu. Ten pospiesznie odpowiedział:
- Natychmiast się tym zajmę. Ale według mnie co tu sprawdzać ? Zabił ją i tyle... Chyba. Chyba, że… Słuchaj! Widziałem ciało, czysta robota, cios w żołądek. Trochę to dziwne, bo musiała się męczyć przed śmiercią. A nie krzyczała i nie była ani zakneblowana, ani związana. Czy to cię nie dziwi kapitanie?
- Liczą się tylko fakty. Sprawdź dokładnie, może są ślady po więzach. To właśnie twoje zadanie, idź już !
- Dobra, raport dostaniesz nad ranem. Ale nadal będę miał wątpliwości jak nic… - blady i chudy elf ruszył do kostnicy. Przemierzał słabo oświetlone korytarze aż w końcu trafił do pomieszczenia z ciałem elfki. Nie zauważył podczas drogi podążającego krok w krok za nim cienia, ukrytego w jego… cieniu i w mroku słabego światła. Przez chwilę zdawało mu się iż ktoś szepnął:
- Dzięki za wskazanie drogi, doktorku. - chyba jednak za dużo czasu spędzał w "pracy". Najwyraźniej musiał usnąć, gdyż ocknął się na podłodze. Wstał i podniósł z posadzki okulary. Skierował wzrok na stół… i był pusty ! Zaczął nerwowo przeszukiwać kostnicę. W jakikolwiek sposób by szukał i tak by nie znalazł ciała driady…

Cień szedł teraz woniej, gdyż niósł ze sobą jeszcze ciało owinięte w prześcieradło. Kapitan dopalający cygaro, nawet nie zauważył jak przez główne drzwi kostnicy "wymyka się" ów cień z zawiniętym, dosłownie i w przenośni, ciałem.

W tym samym czasie strażnik pilnujący mieszkania zamordowanej zasnął. Właściwie to został na niego rzucony czar Uśpienia. Tak czy inaczej Mag wiedział czego szukać i szybko to odnalazł. Naszyjnik leżał na zakrwawionym łóżku. Pierwszy uśmiechnął się i zabrał naszyjnik, byle do przodu !
Kilkadziesiąt minut później jak tylko usłyszeli, że zniknęło ciało driady to jedynie stwierdzili, że: " Ach ci nekromanci!". A życie lubi płatać figle. Nie tylko ich przeciwnikom…

__________________________________________________________________________________________

Czas obecny…

Dzień po zabójstwie, noc…
TO BYŁO NIESPRAWIEDLIWE I NIEUCZCIWE !
- Daj nam spokój ! I tak nie masz tu już nic do roboty… zrywaj się !
DO CZEGO TO DOSZŁO… ROBOTĘ ZABIERAJĄ… MNIE ! MNIE ! JESZCZE TU WRÓCĘ ! BĘDĘ MIAŁ JESZCZE NIECO ROBOTY… SZKODA, ŻE DZIĘKI TOBIE, A NIE Z TOBĄ !
- Poszedł już ? - driada jeszcze drżała z zimna i tuliła się do Serafina, szczelnie otulona kocem.
- Widziałaś go ? - elf nie krył zaskoczenia.
- T… tak. W końcu ze mną rozmawiał zaraz po… wiesz po czym. - Taar zamknęła oczy.
- Nie musisz o tym mówić. Wiedział jednak, że w twoim przypadku to jeszcze nie koniec, gdyż cię nie zabrał.
- Nie zabrał mnie, bo zabrałeś z mojego mieszkania zwój Wskrzeszenia i zabrałeś moje ciało z kostnicy. Uratowałeś mi życie… Co się stało tamtej nocy?
- Sądziłem, że może ty wiesz…
- Wydaje mi się, że ktoś rzucił jakieś potężne zaklęcie ogłuszające. Obudziłam się już z tym sztyletem…
- Ciii… - Serafin nakazał jej milczenie. - Odpoczywaj. Tu jesteśmy bezpieczni. Nie musisz się bać.
- Ale… ale dlaczego się nie ujawnimy? Oczyszczono by cię z zarzutów i na pewno wytropiono by tamtych.
- Tamtych… Masz rację, to na pewno nie jest jedna osoba. Póki myślą, że nie żyjesz to jesteś bezpieczna. Ja jestem nieważny, moje życie się nie liczy. Czy podejrzewasz dlaczego do tego doszło ?
- Jestem strażniczką jednego z dziesięciu artefaktów utrzymującym pokonanego przywódcę Mrocznych Magów w Otchłani… to znaczy byłam… - elf poczuł jak driada mocniej się do niego przyciska.
- To nie twoja wina. Odzyskam to i załatwię ich. Niedawno ich spotkaliśmy, namieszali również i w Waterdeep.
- Odzyskam ? Czy to znaczy…
- Tak, nie chcę cię w to mieszać. Lepiej będzie jeśli sam się tym zajmę. Albo z moimi towarzyszami…
- Chyba już na to za późno, co ?
- Ale teraz jesteś na pewno bezpieczna. Tylko o to mi chodzi. Jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty… - ich dłonie spotkały się. - Nie chce cię stracić po raz drugi. Nawet jeśli mnie znajdą to i tak zostaniesz bezpieczna. Gdyby tak się właśnie stało odnajdź moich towarzyszy, oni ci pomogą.
- Mam jeszcze jeden zwój…
- Wiem. Ale szkoda go marnować na kogoś takiego jak ja. - po policzku elfki spłynęła łza.
- Nie mów tak. Sam zresztą dobrze wiesz, że zrobiłabym dla ciebie to samo…
- Wiem. A teraz odpoczywaj. Wrócę za kilka godzin…
- Musisz już iść?
- W gruncie rzecz to chyba nie… O ile wiem moi towarzysze jeszcze nie wrócili. Tylko kilku zostało. Powinienem ich jak najszybciej znaleźć, ale… może będzie lepiej jak poczekam na wszystkich.
- Nie będę cię zatrzymywać. Wiem, że i tak to nic nie da. Mogę ci jedynie życzyć powodzenia.
- Nie martw się o mnie, nie dam się zabić. - przysunął jej dłonie do swojego policzka.
- Obiecujesz ?
- Obiecuje…
- Pamiętaj, obietnic danych driadzie nie można złamać.
- Zapamiętam. Możesz mi zaufać… Ja nie łamię obietnic. Wrócę pod wieczór, wyśpij się przez ten czas dobrze. Musisz być jeszcze zmęczona, prawda?
- Zmęczona, ale szczęśliwa. - po oczach widać było jednak smutek i tęsknotę.
- Wrócę…
- Trzymam cię za słowo. - elf wyszedł tylnim wyjściem i zabezpieczył magicznym glifem drzwi. Miał ze sobą pełny ekwipunek. Ale czuł się teraz nieco niepewnie. Miał bowiem, w przeciwieństwie do wcześniejszego życia, dla kogo żyć. Sytuacja nigdy jeszcze tak szybko się nie zmieniła w jego życiu. A teraz… Teraz zrobi wszystko, aby była bezpieczna.

Najgorsze było chyba to, że ten krótki zwiad, który wykonał, lawirując pomiędzy kolejnymi imperialnymi nie dał mu nic co mogłoby mu pomóc. Na dodatek większość towarzyszy przebywających w mieście zabrał oddziałek imperialnych do garnizonu. To nie wróżyło nic dobrego. A reszty spoza miasta nie było nigdzie widać. I nie wiadomo było gdzie ich szukać i kiedy wrócą. Bo wrócą na pewno. Ale czas stawał się coraz droższy… I było go coraz mniej… Jednak w pewnym momencie zobaczył Dantego i Phila. Ale znajdowali się w zbyt widocznym miejscu… Musiał wycofać się i poczekać na dogodny moment…

[ A jest nim wasz powrót :P Dziś pod wieczór ruszamy dalej, co ? Nie ma to tamto, nudzić się nie będziemy… ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-No to koniec. Morgan nie utrzymam go już. - Marvolo słaniał się na nogach. Był blady a na jego skroniach perlił się pot. Wspierając się na lasce patrzył niewidzącymi oczami w zakrytą kapturem twarz templariusza. - Dałem z siebie wszystko. Wybaczcie.
-Dzielnie się spisałeś. Teraz kolej na nas. - Morgan zaczął podchodzić do potwora. Runiczny miecz płonął świętym ogniem jaśniej niż kiedykolwiek dotąd. Pozostali mogli usłyszeć inkantacje kolejnych modlitw do Sigmara. Besta zdołał juz wyrwać się ze spętania, które rzucił na nią Driud. Teraz, dysząc chęcią zemsty, czekała na następnych przeciwników.
-Nie podoba mi się to, że idziesz tam sam Morganie. - Darkus dobył dwóch mieczy i ruszył biegiem za Sturnn''em.
Obaj natarli na potwora z wielkim impetem. Miecze świstały, tnąc powietrze i nie tylko. Potężne uderzenia Morgana nie pozwalały bestii na wyprowadzenie skutecznego ataku. Darkus w tym czasie atakował nogi potwora. Podcinał ścięgna i żyły. To skutecznie osłabiało bestię. Morgan wiedział, że jeszcze kilka takich ataków i będą mogli świętować zwycięstwo.
Morgan lekko uchylił się przed ciosem potwora i sam wyprowadził uderzenie. Ostrze wryło się głęboko w bok potwora, masakrując spora część tłowia bestii. Ryk bólu był najlepszą nagrodą. Potem kolejny cios i kolejny ale nic sie nie działo.
-Czemu na Boga nie chcesz zdechnąć?! - Wrzeszczał Darkus zmieniają prawą nogę potwora w krwawą mielonkę.
Wtedy stało się coś niespodziewanego. Bestia chcąc uderzyć Darkusa, trafiła w pień drzewa gdy paladyn odskoczył. Drzewo zwaliło się na potwora, miażdżąc całkowicie jego ciało. Została tylko głowa.
-Będzie ładny prezent dla tego gnoja komendanta. - Mruczał Darkus odcinając łeb bestii. - Jak wpadliście na to, że to on sprowadził tu to coś?
-W porcie powiedzieli że potwór zwiał na północ. On o tym nie wspomniał. Ogólnie nie wspomniał, że to coś tu grasuje. Chciał się nami wyręczyć byśmy zabili to gówno. Pozatym bardzo prawdopodobne,że dostał jakiś procent od Torresa za milczenie. - Morgan kończył czyścić broń. - Marvolo czujesz się lepiej?
-Nie jest źle Morganie.
-Dasz radę iść?
-Raczej tak.


Nie byli daleko od miasta więc podróż nie zajęła im dużo czasu. Druid z każdym pokonanym krokiem zdawał się wracać do sił. Po niecałym kilometrze szedł już wyprostowany. Skóra wróciła do normalnego koloru.
Darkus był wyjątkowo ponury. Szedł prawie z tyłu, niosąc łeb bestii w worku. Paladyn zmienił sie w niewidoczny sposób. Spoważniał. Odpowiadał rzadko lecz mądrze. Kilka nowych ran na twarzy dodały mu powagi. Teraz wyglądał i zachowywał się jak prawdziwy inkwizytor. Częściej można było wyczuć w jego głosie ironie.
Furr maszerował w środku grupy, cały czas myśląc o kelnerce, która spotkał w ,,Frywolnej Dziewce”. Gdy już będzie moja. Oj co to się będzie działo. Zobaczy, że małe jest piękne. Ze mną zakosztuje prawdziwej miłość. Tylko jak to było – Wyjął książkę, która kupił od jakiegoś południowca. Zaczął czytać pierwszą stronę. - Gra wstępna. Hmmm ładnie brzmi.
Morgan szedł powoli, mając na oku Marvola. Nadal obawiał się o jego stan zdrowia. Dał z siebie wiele podczas walki z bestią Chaosu. Sturnn musiał przyznać, że od dawna nikt mu tak nie zaimponował.
-To wy jesteście tymi co zabili bestię z lasku? - Dowódca oddziału Imperialnych był postawnym mężczyzną a po wyglądzie pancerza można było wnioskować, że był weteranem wielu bitew.
-Tak.
-Pójdziecie z nami. Druid, Niziołek i Inkwizytor. Templariusz jest wolny.
-Jakim prawem? - Furr nie miał zamiaru zgodzić się z kapitanem.
-Zakon nie podlega jurysdykcji Imperium. Sam Imperatora może rozliczać się z Zakonem. Wy za to jesteście normalnymi ludźmi.
-Jakie zarzuty nam postawiono?!
-Dowiecie się w swoim czasie.
-Ośmielę się nie zgodzić. - Morgan postąpił krok na przód.
-Nie mieszaj sie Templariuszu.
-Zapamiętam Cię. Jeszcze się rozliczymy. - Sturnn zmierzył wzrokiem kapitana.
-Zabrać ich. - Kapitan nie wytrzymał spojrzenia Morgana. Obrócił sie na pięcie i odszedł razem z więźniami.

Nad całym miastem zapadł już mrok. Morgan przechadzał się po ulicach w niewiadomym celu. Z tego co się dowiedział w więzieniu siedzieli nie tylko Marvolo, Furr i Darkus ale i Zak, Kain i Farin. A to był już poważny problem. Na wolności pozostawał on, Phil i Dante. Był jeszcze Serafin ale jego szukali żołnierze za rzekome zamordowanie Draidy. Choć Sturnn mało znał Elfa jakoś nie wierzył by ten mógł zabić tak piękną istotę.
Wchodząc w kolejną ulicę wyraźnie wyczuł, że ktoś go śledzi. Istota z krwi i kości a jednak nie widzialna. To było dziwne uczucie. Potem kolejna ulica i kolejna. Postać była coraz bliżej.
-Nie zrobiłeś tego prawda? - Morgan spojrzał w mrok. Na pierwszy rzut oka nikogo tam nie było.
-A jak myślisz? - Srebrne włosy Serafina świeciły w blasku księżyca.
-Myślę, że ktoś Cię wrabia. I przyjmij moje kondolencje. Przykro mi z powodu jej śmierci.
-Ona żyje.
-Gdzie jest?
-Mogę Ci ufać?
-Tak.
-Jest w bezpiecznym miejscu, ale...
-Nie wiesz na jak długo będzie bezpieczne?
-Tak.
-Myślę, że mam pomysł.


-Byłaś kiedyś księżną Pani? - Morgan patrzył jak Tarr uśmiecha się przeglądając sie w lustrze. Suknia pasowała znakomicie a obszerny kaptur zakrywał jej twarz.
-Nie zdarzyło mi się. - Jej uśmiech był szczery i pełen ciepła
-Zawsze musi być ten pierwszy raz. - Serafin także wyglądał na szczęśliwego. Kiedy ich spojrzenia się spotkały widać było ,że czuja coś do siebie.
Morgan poczuł ukucie w sercu. Tych dwoje przypomniało mu uczucie, które od dawna nie gościło w jego sercu. Z uczuciem powróciły wspomnienia. Wspomnienia o pięknej kobiecie, która odebrał mu los. Morgan szybko stłamsił to uczucie w sercu. Obiecał sobie, że nigdy więcej.
-Czas juz na Nas. Karoca czeka Pani. - Morgan pierwszy wyszedł z pokoju, sprawdzić wszystko jest gotowe. Phil czekał przed karczmą.
-Najlepsza jaką znalazłem.
-Dobrze się spisałeś przyjacielu. Teraz słuchaj uważnie. Poczekasz aż Dante wróci ze swoje wyprawy i razem z nim udacie sie do więzienia. Trzeba wyciągnąć naszych.
-Zgoda.
W tym samym momencie za budynku wyszedł Serafin w przebraniu woźnicy i Tarr, piękniejsza niż żona Imperatora. Morgan otworzył drzwi karocy i wykonując dworki ukłon rzeła:
-Zachcesz Panie wsiąść?
Tarr roześmiała się i wsiadał do środka. Serafin patrzył gniewie na Morgana.
-Tknij ją to...
Morgan roześmiał się.
-Żyjesz dwieście lat i dalej zachowujesz się jak młokos. Nie martw się. Będzie bezpieczna.
Serafin chwycił lejce.
-Wsiadaj albo zostaniesz.
Po kilku chwilach karoca ruszyła w kierunku siedziby Zakonu Srebrnego Młota.

Przy bramie witała ich cała załoga wraz z opatem na czele. Ładnie odstawiają do przedstawienie, pomyślał Morgan.
-Witamy Waszą Książęcą Mość. - Opat skłonił się po dworsku. - Rad jestem mogą gościć tak znamienitą osobę.
-I ja się cieszę z pobytu tutaj. - Tarr odpowiedział w czystym Imperialnym Gotyku.
Morgan pomagając jej wysiąść szepnął jej do ucha:
-Nie mówiłaś, że znasz język Imperium.
Tarr ponownie się roześmiała.
-Nawet Serfin nie wie o mnie wszystkiego.
-Domyślał się.
Od kiedy Serafin razem z Morganem obmyślili plan zapewnienia Tarr bezpieczeństwa, ta bardzo wypogodniała. Czasami nadal miała chwile słabości,ale teraz była bezpieczna.
Wielkie komnaty, przygotowane dla Księżnej były porównywane z tymi jakie miał Magnus Pobożny w Bazylice Sigmara w Altdorfie. Jedwabie, baldachimy, złoto, drogie drewno. To był luksus. Tarr przechadzała się po całym pomieszczeniu zachwycona. Morgan siedział popijajac najlepsze wino jakie Opat miał w swych piwnicach.
-Masz duże wpływy w Zakonie, Bracie Morganie. - Sturnn prawie nie wyczuł rozbawienia w głosie Draidy.
-Można tak rzec. - Uśmiechnął się znad kieliszka.
Wtedy do komnaty wpadł Serafin z całym bagażem księżnej. Wyglądał na zmęczonego i wnerwionego.
-Ty.. - Już ruszył w kierunku Morgana. - Zostawiłeś mnie z tym całym bazjzlem! Wiesz ile to waży?!
-O domyślam się, ale dałeś sobie radę prawda?
-Jak Cię palne zaraz...
-Mili Państwo, czas już na mnie. Czujcie się tu jak u siebie. Wanna jest za tym baldachimem. Jak byście chcieli zażyć kąpieli. Ach i na Sigmara, Serafinie zmień te ubranie. Dopiero byłby skandal jakby się dowiedziano, że Księżna sypia z woźnicą.
Zanim Morgna wyszedł słyszał dwie rzeczy. Śmiech Tarr i but Serafina uderzający w drzewi.

Chwilę potem oboje zakochanych leżało razem w wannie. Zamknięci w miłosnym uścisku zapomnieli o tym co się dzieje dookoła. Serafinowi spadł kamień z serca. Tarr był bezpieczna i to się tylko liczyło. Nic więcej.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Marvolo szedł razem z Darkusem na przedzie. Zaraz za nimi poruszał się Furr. Otoczeni byli szczelnym kordonem żołnierzy. Wszystkim odebrano broń. Niosło ją dwóch żołnierzy idących na samym przedzie, tuż za dowódcą. Ten tylko zadowolony uśmiechał się pod nosem. W końcu udało mu się ujść żywym ze spotkania z Rycerzem Zakonu. No i ze spotkania z jego towarzyszami. Mało kto był w stanie takie coś przeżyć. Zdziwiła go tylko jedna rzecz. Czemu nie stawiali żadnego oporu?
-Marv, wiesz o co tutaj chodzi?
-Nie wiem. Nic mi nie wiadomo. Gdybym jeszcze tylko rozumiał co oni gadają. Wtedy to może bym i coś wiedział.
-Nie wiesz o czym mówią? Naprawdę?
-To jakiś język. Zapewne z Imperium. Nie znam go, uwierzcie.
-Mogłem jednak najpierw tam trafić… A nie do Zapomnianych Krain.
-Marudzisz Darkusie. Mam tylko nadzieję, że to nic poważnego.
-Nie rozmawiać tam! Nie przemęczać języków. Jeszcze wam się przydadzą.
-Niewychowany…- mruknął Furr pod nosem.
Oddział powoli schodził do dzielnicy portowej. Wszyscy ludzie z ciekawością oglądali się na nich. W końcu dosyć niespotykanym widokiem jest kordon żołnierzy otaczający trójkę tak różnych postaci. Zwłaszcza Niziołka, których zbyt często nie spotykano w Eirulanie. Tak samo jak i po patrzeniu na amulet Inkwizytora. Rzadko Ci przedstawiciele Boży odwiedzali Miasto na Drzewach. A Druid? Zero sensacji. W końcu pełno ich było w mieście tak związanym z Naturą. Wielu też z chciwością patrzyli na zarekwirowaną broń. Niejeden by chciał dostać w ręce Soul Drinkera, albo kostur Druida. Także niemałych rozmiarów kusza Darkusa wzbudzała sensację. Z dobrymi bełtami zdołałaby zrobić wiele. Ale dla nie wprawionego był to tylko strzelający kawałek drewna. Cały oddział mijał liczne karczmy, okręty, różnego typu ludzi. Niedługo dotarli do bram garnizonu. Sam budynek był otoczony podwójnym murem, wysokim na kilka metrów. Przednia brama przedstawiała imponujący widok. Cała wykonana z żelaza, z licznymi zdobieniami. Nad samą bramą połyskiwał wielki, zielony klejnot. Prawdopodobnie w nocy oświetlał wejście. Gdy tylko się zbliżyli na odległość kilu metrów, wrota otwarły się na tyle, aby przepuścić oddział. Na wewnętrznym dziedzińcu między dwiema liniami murów stały inne wojska. Z prawej strony widać było burzycieli, wyposażonych w wielkie dwuręczne młoty. Z lewej podstawę piechoty Imperium. Tarczowników, dzierżących długie miecze jednoręczne. Niektórzy mieli je też dodatkowo umagicznione. Niektóre połyskiwały bladym światłem, inne płonęły. Część też wyglądała, jakby była zrobiona z lodu. Ale to były tylko pozory. Pod lodową skorupą tkwiła najtwardsza stal, jaką można było wydobyć na terenie Imperium. Linia wewnętrznych umocnień była jeszcze potężniejsza. Liczne baszty, załamania muru, balisty. Wszystko sprawiało wrażenie monumentalizmu. Na blankach powoli spacerowali strażnicy.
-Matko… Jak to jest tylko garnizon, to jak wygląda twierdza?
Nie dane było w najbliższym czasie usłyszeć odpowiedzi na to pytanie. Niedługo potem przekroczyli również tą bramę. Znaleźli się na ostatecznym dziedzińcu. Tutaj stacjonowała główna siła. Machiny oblężnicze, katapulty, trebuszety, tarany, wieże oblężnicze. Widać, że wszystko musiało zostać najpierw zdobyte trudem. Pomiędzy nimi kręcili się liczni kusznicy, halabardierzy, niszczyciele. Tak, Ci ostatni to byli najgorszymi dla wrogów przedstawicielami Imperium. Wyposażeni w dwa długie zakrzywione miecze i w ciężką zbroję płytową stanowili zabójczą wręcz siłę. Każdy miał identyczne uzbrojenie. Jeden miecz poświęcony, drugi zaklęty magią śmierci. To właśnie ta druga broń była zabójcza dla żywych przeciwników. Raz trafiony, raczej nie uchodził z życiem. Był zabijany od środka. Komórki gniły w zastraszającym tempie. Wszystkie. Najpierw ginęły te od mięśni utrzymujących szkielet, potem te służące do napędzania serca i płuc. Ofiara powoli dusiła się i gniła. Nie było na to lekarstwa. Jedyne to wystrzegać się tego. Na szczęście oddziały te były nieliczne. W samym garnizonie stacjonowało tylko około dwudziestki tych wojowników. Co i tak wystarczało, by pokonać pokaźnych rozmiarów inny oddział. Po chwili eskorta wkroczyła do właściwej części garnizonu. Ciemne korytarze, niczym nie obłożone oświetlały liczne pochodnie. Idąc tymi ścieżkami dotarli w końcu do masywnych drzwi. Dwaj strażnicy zagrodzili drogę.
-Stać. Kto idzie?
-Ramius. Varius Ramius. Prowadzę jeńców do komendanta.
-Ilu ich jest?
-Trzech. Rozbrojeni.
-W takim razie wejść.
Strażnicy usunęli broń z przejścia i otworzyli drzwi. Po chwili cały oddział wszedł do wielkiej komnaty, dla odmiany bogato zdobionej. Na końcu Sali stało wysokie krzesło z czerwonym obiciem. Na nim siedział człowiek, z wyglądu przypominający szlachcica. Jednak pełna zbroja zaprzeczała temu. W przeciwieństwie do reszty żołnierzy, ta była cała czarna. Ze złotymi zdobieniami układającymi się w słowa runiczne. Dowódca musiał być zasłużonym człowiekiem. Trójka więźniów została podprowadzona do komendanta. Ich broń została złożona przed dowódcą na dużym stole. Ten długo ją oglądał. Najdłużej przyglądał się Soul Drinekerowi. Wyraźni był nim zainteresowany. Ramius po chwili zwrócił się do komendanta.
-Generale, składam Ci należyty szacunek i pragnę oznajmić, że wspólnicy Serafina Sunstorma zostali ujęci.
-WSPÓLNICY?!
-Kto ci pozwolił zabrać głos, człecze? Bądź cicho.
-Co masz zamiar z nimi zrobić poruczniku?
-Przede wszystkim chciałbym pokazać panu generałowi jedną rzecz jaką mieli przy sobie.
Gestem dłoni wskazał na jednego z żołnierzy, który trzymał worek z głową potwora. Ramius sięgnął do środka gdy żołnierz się zbliżył. Po chwili trzymał już w ręce rozdziawioną w ostatnim ryku głowę bestii.
-To mieli przy sobie. Wydaje mi się, że skądś to znam.
-Ganth… Co oni zrobili z moim skarbem?... Jak mogli… Tyle lat go ćwiczyłem, trenowałem, karmiłem ciałami przeciwników. A oni go ZABILI? Kim oni są, że tylu moich wojowników nie mogło sobie dać z nim rady, a ci we trójkę go zabili?
-Czwórkę generale. Był z nimi jeszcze Rycerz Zakonny.
-A on gdzie jest? Przecież kazałem przyprowadzić WSZYSTKICH!
-Zakon go chroni. Gdybyśmy go pojmali, mogliby złożyć skargę świetlanie nam panującemu Imperatorowi. A wtedy bylibyśmy skończeni.
-To co teraz z nimi zrobisz?
-Czekam na pańską decyzję generale.
-Hmm… Przede wszystkim to ich wtrącić do tej pozostałej trójki jaka siedzi w celi. Może się polubią… Opryszki pasują do opryszków.
-Tak jest. A co z tym?- Ramius gestem wskazał na głowę.
-Zakonserwować. I ładnie oprawić. Chcę mieć pamiątkę po moim dziecku…
-Phi, też mi dziecko! Tak samo ładne jak ojciec!
-Niziołku, nie pozwalaj sobie na zbyt wiele w obliczu generała.
-Zamknąć ich, szybko! Z dala ode mnie!
Oddział znowu otoczył trójkę towarzyszy. Szybko wyszli z komnaty i skierowali się do lochów położonych pod ziemią. Gruby strażnik wytoczył się zza drzwi i zaczął szukać kluczy w mroku. Po chwili otworzył kratę, a Marvolo, Furr i Darkus zostali wepchnięci do środka. Gdy tylko przyzwyczaili wzrok do ciemności, zobaczyli śpiące w kącie trzy postacie. Po chwili jedna z nich otworzyła oczy.
-Śmierć!
-No nie… Tylko nie on!
-Co jest? Kto nas odwiedził? –zapytał zaspany Farin.
-Darkus? Furr? Marvolo? Buehehehe! Was też zamknęli?
-Kain? Mroczny? Farin? A Was za co?
-Śmierć! Za zabawę!
-Dobra, czyli rozumiem że zabijaliście…
-Tylko koboldy. A potem mała rozróba w karczmie buehehe…
-A wiecie za co?
-Nie powiedziano nam dokładnie… Podobno Serafin jest mordercą
-To dlatego nazwali nas wspólnikami… Musieli nas razem widzieć. A Jack nie mógł pomóc?
-Próbował. Ale nic nie dało. Chyba próbował. Takie doszły nas tutaj plotki.
-A wiecie coś dokładniej?
-Nie… Na razie nie. Ale i tak nie na tutaj wszystkich. A gdzie Morgan?
-Uwolniony.
-Śmierć! Dlaczego?
-Rycerz Zakonny… A Inkwizytora zamknęli bezbożnicy!
-Ciszej tam!
Po chwili zamek w kratach znowu szczęknął.
-Marvolo Shadowhuner! Jest tutaj taki?
-Jest…- Druid powoli wysunął się z cienia. Górował lekko wzrostem nad odźwiernym.
-Idziesz ze mną.
Zamek znowu został zamknięty, a Druid odprowadzony. Razem przeszli przez kilka drzwi. W końcu stanęli przed jednymi. Strażnik wepchnął Marvola do środka, a sam został na zewnątrz.
-No no… Kogo my tutaj mamy. Druid, czciciel Natury, a zadaje się z bandą morderców. Nie wstyd to tak?
-Nie zapominaj po powołaniu mojej natury. Jestem neutralny. Nie trzymam strony dobra, ani zła.
-Mniejsza o to. Teraz musisz trzymać NASZĄ stronę. To jak, dobijamy układu?
-Jakiego niby układu?
-Ty mówisz nam gdzie jest Sunstorm, a my Cię wypuszczamy.
-ŻE CO?! Przenigdy. Serafin jest moim przyjacielem i towarzyszem. Na mnie nie liczcie.
-Cóż, chciałem po dobroci. Straż, brać go.
Dwóch strażników rzuciło się na Druid chwytając go za ręce. Uniemożliwiło mu to jakikolwiek ruch. Jednak usta pozostały wolne. Po chwili płynęła już z nich inktancja czaru. W ostatniej chwili cios pięścią zakończył ją. Obok Druida stała masywna postać kata. Pod kapturem błyszczały tylko zimne oczy.
-Zabawa!
-Ja ci dłam zabławę brzydłału… -odparł Marvolo jednocześnie plując krwią.
Kolejne uderzenie w twarz. Tym razem mocniejsze. Pod okiem Druid zaczął pojawiać się już krwawy rumieniec.
-Będziesz gadał?
-Nigdły… Nie złamiesz młnie…
-Przekonamy się.
Po chwili krzyki bólu rozdarły ciche dotychczas powietrze…

-Jak sądzicie, po co go wzięli?
-Nie wiem… Ale zapewne na przesłuchanie.
-Mam nadzieję, że nie będzie cierpiał jak ja u wojewody.
-Ciii… Słyszycie?
-To Marvolo?
-Chyba tak… Nie jest dobrze. Ale co my możemy zrobić?
-Tutaj nic… Rzucili tutaj anty-magię. Nie mogę nic zrobić.
-Jeść!
-Puszek! Nie teraz! Nie ma dla ciebie miejsca!
-Jeść!
-Wracaj do kieszeni! Nie będziesz mi siedział na plecach mówię!
Głośne pyknięcie oznajmiło odesłanie Puszka.

W Sali tortur zapadła cisza. Zmęczony kat nie wiedział co ma już zrobić Druidowi. Ten ciągle zachowywał przytomność.
-Dosyć. Wyprowadzić go!
Druid z ledwością chodził. Nic im jednak nie powiedział. Na odchodnym spojrzał na kata i uśmiechnął się pod nosem. Po chwili coś powiedział w sobie tylko znanym języku. I komuś jeszcze… Stojącego nieruchomo kata nic nie powstrzymywało. No oprócz paraliżującego strachu. Z sufitu zwisało kilkanaście wielkich jak dłoń pająków. Takie same też zasuwały po ścianach. Teraz to krzyk kata rozdarł powietrze. Po chwili Druid znowu był w celi. Wszyscy milcząco patrzyli na sponiewieraną twarz Marvola, jak i na złamaną lewą rękę. Nogi i reszta ciała były całe. Darkus delikatnie opatrywał rany Druida. Tak się zaczął pierwszy dzień pobytu w więzieniu. Do końca dnia miało być już spokojnie… Teoretycznie.

Tymczasem…

-Jak myślisz, czemu ich zabrali?- głos Dantego rozchodził się wyraźnie w cieniu drzewa.
-Nie wiem. Ale zapewne to ma związek z tym co Ci mówiłem odnośnie Serafina.- odparł Phil.
-To co robimy?
-Ryzykujemy? W końcu po to tutaj jesteśmy.
-Co masz na myśli?
-Co powiesz na włamanie się do garnizonu?
-Tyś chyba oszalał…

Tego samego dnia w nocy….

Phil i Dante po cichu przedzierali się przez krzaki prowadzące do murów garnizonu. Phil wyciągnął swój wierny łuk. Nałożył strzałę, do której już wcześniej przywiązał długa linę. Napiął broń i wystrzelił. Strzała przeleciała ponad murem. Trzask dał znać, że wbiła się ona w coś drewnianego. O to w końcu chodziło łowcy. Drugi koniec przywiązał do pobliskiego drzewa. Zawieszeniem się na linie sprawdził, czy wytrzyma. Było idealnie. Złapał się oboma rękoma za nią i powoli zaczął wspinać. Bez przeszkód dotarł na szczyt. Dał ręką znać Dantemu, że może też wchodzić. Towarzysz również dotarł na mur w całości. Nie było widać żadnych strażników. Dowódca czuł się widocznie pewnie i bezpiecznie. W sumie to miał rację, bo to nie po niego tutaj przyszli. Zjawili się oni po swoich towarzyszy. Phil powoli razem z Dante spuścił się po linie na drugą stronę muru. Na dziedzińcu też było pusto. Tylko machiny oblężnicze. Za to w oknach garnizonu paliły się liczne światła. Mało kto jeszcze musiał spać. Gdy tak rozglądali się, poczęły one co chwila gasnąć. Niedługo zapadł mrok. Idealna pora na włamanie i odbicie towarzyszy. Przy głównej bramie wejściowej do zamku stało dwóch strażników. Stało? Raczej opierało się na broni i spało. Dwójka znajomych miała to wykorzystać znakomicie. Phil zręcznym strzałem przestrzelił mało opancerzone karki obu strażników. Na szczęście zbroje nie narobiły żadnego hałasu. Szybko odciągnęli ich w ciemność.
-No i co teraz?
-Ściągaj pancerz.
-Co?
-Zdejmuj, nie marudź. Założymy ich.
-Ale… Ale…
-Cicho… Nie gadaj tyle.
Dante tak samo jak Phil zdjęli swoje obecne pancerze. Phil zawinął je w ładny kokon i przywiązał do liny, którą odpiął z tej strony. W momencie ucieczki, wystarczyłoby je tylko wciągnąć z zewnętrznej strony. Gdy już byli gotowy, weszli do zamku i skierowali się do lochów…

-Mam otwierać? O tej godzinie?
-Rozkaz generała. Chce osobiście przesłuchać świadka.
-Ale jak to otworzę, to oni mogą uciec.
-Jak? Bezbronni?
-Fakt. A Wy jesteście nieźle uzbrojeni. Po raz pierwszy widzę taką broń u strażników.
-Dostaliśmy przeniesienie na strażników generała.
-Może… Tam to się nie kręcę. I po raz pierwszy mnie odwiedzają. To którą cele mam otworzyć?
-Tą z najświeższymi egzemplarzami. Z tymi wspólnikami tego mordercy, Sunstorma.
-Się robi.
Strażnik powolnym chodem zbliżył się do krat celi. Wszyscy więźniowie spojrzeli na przybyłych. Mina Darkusa momentalnie się poprawiła.
-Phi…
Teraz to mina Farina powstrzymała Darkusa przed dokończeniem. Ale też powstrzymała strażnika w szukaniu właściwego klucza.
-Co?
-Phić…
-Niedługo MOŻE dostaniesz. No mam ten klucz.
Zamek po chwili szczęknął. Kark strażnika też po szybkim ruchu dłoni Phila. Odźwierny padł na ziemię ze skręconym karkiem.
-Wychodźcie… Tylko cicho.
-Jak Wy się tutaj…
-Później. Teraz chodźcie.
Darkus z Dantem musieli dźwigać osłabionego Marvola na ramionach. Teoretycznie chodził samemu, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Gdy wyszli z lochów skręcili w pierwsze drzwi po prawej stronie. Jak się okazało Phil już wcześniej zauważył że jest to zbrojownia. Pod ścianą stały bronie pojmanych, a na wieszakach wisiały ich zbroje. Po chwili wszyscy byli już uzbrojeni tak, jak byli wcześniej.
-To co teraz?
-Najlepiej by było wyjść stąd jak najszybciej. I jak najciszej.
-Co proponujecie? Z wejściem był mniejszy problem…
-Może ja?- odezwał się z dzikim uśmiechem Kain.
-O co chodzi?
-Ostatnio przygotowałem takie fajna zaklęcie…. Bliskiej teleportacji. Tak mniej więcej na odległość kilu kilometrów.
-O nie.. Już się boję.
-No co? To tylko propozycja. Chciałem sprawdzić…
Za drzwiami naraz rozpoczął się hałas. Z pojedynczych głosów, dało się wywnioskować że odkryto ciała dwóch strażników i to, że więźniowie zbiegli.
-Dobra Kain, nie mamy innego wyjścia. Dawaj byle szybko!
-Dokąd?
-Poza mury! Ruszaj się!
Wszyscy stanęli z przygotowaną bronią dookoła Maga, rozpoczynającego inktancję. Po chwili drzwi do zbrojowni otworzyły się i wpadło przez nie kilu wojowników. Dwóch padło w samym progu położonych strzałą Phila i bełtem Darkusa. Każdy kolejny jednak wpadł do środka.
-Śmierć!
-Zak, musisz stać w miejscu!
-Śmierć?...
-Nie masz wyjścia. Chyba że chcesz, aby jedna Twoja połowa została tutaj, a druga była za murem.
Tego nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zak pozostał przy reszcie. Teraz zaczęła się tradycyjna rzeźnia. Imperialiści w sporej części nie mieli broni. Jednak w zbrojowni było jej pełno. Po chwili więc rzucili się do walki. Cała ósemka jednak stawała dzielnie i cięła straszliwie. Niedługo dookoła nich leżało już kilka martwych ciał.
-Kain, ile jeeeszczeeeeeee………
Odpowiedź wraz z pytaniem znikła i rozmyła się w głośnym szumie wciąganego powietrza. Wielka wirująca brama widniała nad nimi. Po chwili cała ósemka została w nią wciągnięta. Zamknęła się ona tuż za nimi…

Kawałek dalej…

-Za murami nie oznaczało w krzakach!
-Mówiłem że nie jest dopracowane!
-Ale trafiłeś dobrze. Zaraz obok mojej i Dantego zbroi.
-No to co marudzicie?
-Śmierć! Mam kolce pod płytami zbroi!
-Ciszej Zak… To gdzie teraz?
Zapadła niezręczna cisza. Co teraz? Po chwili jednak na ramieniu Druida usiadł mały ptaszek i zaczął świergolić mu do ucha.
-Ja wiem co teraz i gdzie teraz. To wiadomość od Serafina. Mamy ruszać do opactwa Zakonu Świętego Młota. Wygląda na to, że dobrze że nie pojmali Morgana…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Andrij przed wschodem słońca ruszył w poszukiwaniu „Zorzy Polarnej”, dzień wcześniej umówił się z jej armatorem. Ten zaznaczył łowcy miejsce na mapie gdzie rozbił się statek. Elf wziął ze sobą podstawowy ekwipunek, miecz, łuk, strzały, kilka leczniczych mikstur, kilka pochodni i racje żywnościowe na około dwa dni. Podróżował wzdłuż brzegu miasta przez kilka godzin, w końcu zobaczył wrak okrętu który rozbił się o klify, pasował do opisu podanego przez właściciela. Jedynym problemem było dostanie się na pokład, Andrij zszedł na plaże i dostrzegł na niej łódkę.
-Pewnie załoga próbowała się ewakuować, to dobrze szczęście nam sprzyja, leć Medivie zobacz czy nie ma tam żadnych potworów.
Mediv potrząsnął głową i odbijając się od ramienia łowcy poszybował w kierunku okrętu. Zrobił nad nim kilka okrążeń i wrócił do Andrija. Po jego zachowaniu można było stwierdzić że na wraku nikogo nie ma. Elf wprowadził łudź na wodę i powiosłował do „Zorzy”, przywiązał łódź do okrętu. Ostrożnie wszedł na pokład.
-No Medivie to teraz musimy poszukać jakiejś skrzynki. Szukaj aż znajdziesz chyba że coś by się stało wtedy wiesz co masz robić.-ptak tylko pokiwał głową i pofrunął w głąb statku. –Co my tu mamy? –Elf podszedł do sterty gratów porozrzucanych po całym pomieszczeniu. Stwierdził że to są kajuty majtków. Postanowił poszukać kabinę kapitana i ładownię, wpierw poszedł do ładowni, nie znalazł tam nic ciekawego po za paroma szczurami, teraz postanowił odwiedzić kajutę kapitana. Nie trzeba było jej długo szukać, miała inne drzwi od pozostałych, bardziej szykowne, widać było że jest to ktoś bogaty, ktoś kto nie jedno już widział, ktoś kto przeżył niejedną przygodę. Andrij starannie przeszukał pomieszczenie, niczego nie znalazł, wtedy go olśniło, to nie kapitan miał ta skrzynkę, to musiał być któryś z pasażerów. Ktoś wynajął statek dla eskorty. Ta skrzynka to musiał być największy skarb dla osoby która go szuka, możliwe że potężny artefakt albo rodzinna pamiątka. Tylko że jeżeli nie można go wziąć to dlaczego trzeba go wrzucić do wody, elf był pewien. To musiał być potężny artefakt. Przez chwilę nawet się zastanawiał czy nie zabrać go dla siebie jednak stwierdził że mu to nie potrzebne, nie dla niego jest magia. On tylko pragnie zemsty.
-A jeżeli mi to w niej pomoże? Tak, mogło by mi pomóc. Nie! Nie! Osoba która go szuka na pewno jest potężniejsza od tego przedmiotu. Nie mogę go zabrać. –Nagle Andrij usłyszał Mediva, który go wołał.
-Już idę przyjacielu. –Łowca szybko dobiegł do orła który skrzydłem wskazał na złoty kuferek. –Więc po to przyszliśmy? Ha! Po taki mały przedmiot, dobrze więc. Weźmy go i oddajmy właścicielowi.
Elf szybko załadował kufer na łódkę i popłynął do brzegu.
-No to się nam udało skrzydlaty przyjacielu, żadnej walki.

Trochę później

-Oto pański kufer. – Andrij wyciągnął z torby niewielki złoty kuferek i wręczył właścicielowi.
-Dobrze się spisałeś, oto twoja nagroda.
-A co to takiego? Jeśli mogę wiedzieć.
-Przekonasz się, tylko użyj ich kiedy będą ci naprawdę potrzebne.
-No to do widzenia.
-Żegnaj młody elfie. A czekaj, pozwól że spytam, nic cię nie zaatakowało?
-Nie proszę pana, wszystko poszło gładko.
-Dziwne, ale w każdym bądź razie dziękuję.
-Polecam się na przyszłość. –Po tych słowach łowca udał się do karczmy i położył spać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kąpiel bywa bardzo kojąca. Zwłaszcza kąpiel z bliską sobie osobą, dajmy na to z driadą. A one są naprawdę wspaniałe… Serafin za bardzo nie chciał opuszczać Taar, ale miał zadanie do wykonania, no i Morgan czekał na niego. Zresztą kto by chciał opuszczać ukochaną, na dodatek mogąc zginąć w trakcie najbliższej misji. Tylko ktoś taki, kto robił to po to, aby druga połówka duszy była dzięki temu bezpieczna. Elf niechętnie wyszedł z wanny i sięgnął po ręcznik. Przetarł swoje srebrne włosy i spojrzał na Taar. Brązowa skóra driady lśniła w blasku świec, a oczy lśniły zawracając go ponownie w objęcia miłości:
- Pamiętaj, że coś mi obiecałeś… - w głosie Taar zdało się wyczuć pewną nutkę żalu. Wyraźną…
- Ja zawsze dotrzymuje obietnic. Wrócę zanim się obejrzysz. Po prostu idź teraz spać, a kiedy obudzisz się jutro rano to ujrzysz mnie u swego boku.
- Trzymam cię za słowo. Hmm… to łóżko wygląda na bardzo wygodne, prawda?
- Ale… ja… już… miałem… iść! - Serafin miał spory dylemat.
- Tak, nie zatrzymuje cię. Skoro obiecałeś, że wrócisz żywy to wierzę ci. No więc co tu jeszcze robisz?
- Wyganiasz mnie? Już nie chcesz sprawdzać… eee… wytrzymałości tego łoża?
- Im szybciej wyjdziesz, tym szybciej wrócisz… - na twarzy Taar pojawił się szczery uśmiech, a oczy jej iskrzyły.
- Racja Taar. Już lecę… - elf kończył właśnie zapinanie kyrowej zbroi i przypinał do plecaka sejmitary. Sięgnął po łuk:
- Nie daj się zabić Serafinie…
- Nie dam, daje słowo. - wyszedł zamykając za sobą drzwi i zostawiając smutną driadę samą. Opuszczając ją sam poczuł równie wielki smutek. Oby ta rozłąka nie potrwała zbyt długo…

- Na pewno jest tu bezpieczna Morganie? - upewnił się po raz setny elf, idąc korytarzami siedziby zakonu:
- Ręczę za to swoim życiem. W budynku są tylko i wyłącznie Rycerze Zakonni… oprócz was.
- Daruj sobie tą ironię. - warknął Łowca.
- Spokojnie, jestem po twojej stronie. Zresztą tylko my dwaj wiemy, że ona wciąż żyje. A ja wiem też co to znaczy być zakochanym Serafinie…
- Tak, wybacz mi… Już raz straciłem Taar. Ledwo co ją poznałem, a wydaje mi się, że znamy się od zawsze. Nie przeżyłbym jej ponownej straty… Chodźmy! Znajdźmy ich i załatwmy!
- Racja ! Eeee… a kogo właściwie szukamy?
- Aaa… no tak. Zaraz… nie byłeś z nami w Waterdeep.
- Nie, ale słyszałem z opowiadań Marra co tam zaszło.
- Aha, a wspominał coś o Mrocznym Magach?
- Tak, zresztą i bez Marra o nich słyszałem. Sługusy Chaosu…
- No to właśnie ich szukamy.
- Na Sigmara!
- Tak, to nie będzie łatwe. Musimy od czegoś zacząć. Ułożyłem mniej więcej ostatnie wydarzenia po kolei. - Serafin zrobił przerwę.
- Mianowicie? - Morgan był nieco niecierpliwy w sprawach Chaosu.
- To wyglądało mniej więcej tak… Postarali się, abym spadł obok domu Taar. Później ogłuszyli nas i zabójca… załatwił ją… I wysłał anonim do straży. Tak, żeby pozbyć się i mnie i jej. Ale się przeliczyli. I przejadą się na tym.
- Zrobili to z zemsty za Waterdeep?
- Nie, zemsta była tylko przy okazji. Chodziło im o naszyjnik. Jak zbiorą odpowiednie świecidełka to prawdopodobnie będą mogli otworzyć bramę Chaosu… do Otchłani i uwolnić swego mistrza.
- Nie można im na to pozwolić! - Morgan aż odruchowo złapał za rękojeść miecza.
- Spokojnie… Wiem, że to trudne, ale chce ich dopaść równie mocno jak i ty. Nawet bardziej…
- To od czego zaczynamy?
- A wiesz może co z resztą naszych przyjaciół? Czy wszyscy są w areszcie?
- Sądząc z chaosu wokół garnizonu to jak bum cyk cyk już ich tam nie ma. Wkrótce przebiją się do nas, a zakonnicy są już powiadomieni, żeby ich wpuścić i ukryć. A Jack o ile wiem już się wykupił z więzienia i ''Diabelska Ryba'' wraz z ''Gwiazdką Śmierci'' wypłynęły z portu i są gdzieś koło garnizonu. Nie wiem po co… - Morgan udał naiwność.
- Aresztowali go mówisz? Szkoda garnizonu… w końcu czasem był przydatne. Może tym razem Jack podejdzie do sprawy mniej "inwazyjnie". Ich jest tam ponad pięciuset plus sporo armat i różnego innego ustrojstwa…
- Nie mnie pytaj. To twój brat, ty go znasz.
- Chciałbym móc tak powiedzieć… Mam ! - nagle wrzasnął elf.
- Hę ? - rycerz nie ukrywał ''zaskoczenia''.
- Słyszałem, że w Eirulan lata temu została zniszczona ukryta świątynia Khorna. - Morgan ścisnął miecz. Serafin kontynuował: - Została zdemolowana, a większość kapłanów zabita. Ale wejście do świątyni zostało tylko zasypane, więc można było je odkopać…
- A to oznacza, że mogli ją i odbudować. - dokończył Morgan. - Tym razem załatwimy to raz na zawsze. Wiesz, gdzie może być wejście do niej?
- Ja? Nie… tylko słyszałem o niej opowieść. Ale twoi bracia na pewno znają ta historię i dobrze wiedzą, gdzie jest wejście do kaplicy. Nie wiedzą tylko, że została prawdopodobnie odbudowana.
- Może i nie wiedzą. Ale na pewno czują, że coś wisi w powietrzu. Ja też czuję, że coraz więcej dzieje się tu podejrzanych rzeczy. Coś się zbliża…
- My!
- Słucham?
- My… zbliżamy się do sukcesu. Chodźmy zapytać o kaplicę.
- Szturmujemy ją ?
- Nie. W świątyni Khorna Mroczni Magowie będą prawie niepokonani. Tym bardziej, że złożyli mu jak nic sporo ofiar i ów naszyjnik. Ten potwór mógł dostarczać im krwi…
- Więc co proponujesz?
- Pójdziemy tam tylko my dwaj.
- Taaak? A co jak ich już spotkamy? Poprosimy, żeby się poddali, czy powiemy im, że są otoczeni… przez nas dwóch. - Morgan najwyraźniej zaczął widzieć w elfie czubka i nie krył irytacji.
- Słuchaj, oto mój plan…

Jako, że w świątyni było praktycznie zupełnie ciemno i tylko ołtarz był oświetlony, Morgan musiał przed wycieczką wypić miksturę infrawizji, ale i tak czuł się bardzo nieswojo. Serafin nie musiał, widział wszystko doskonale. Trzech parszywych magów i ich specjalista od czarnej roboty - Czarny Strażnik, zabójca. Ogólnie czwórka. Morgan nie potrafił się powstrzymać od komentarza, widząc czwórkę wyznawców Chaosu przed odbudowanym ołtarzem Khorna:
- O kuffa… - zaczął w ciemności wymachiwać mieczem. Na nieszczęście Serafin nie zdążył go powstrzymać i cała czwórka ich zauważyła:
- Na Sigmara ! Zginiecie ! Wszyscy ! - odpowiedział mu metaliczny śmiech jednego z magów, na pewno przywódcy:
- Nie było odważne przychodzenie tu. To było głupie! Ale dobre dla nas, hahahaha! - śmiała się cała czwórka.
- W nogi! - wrzasnął elf, lecz w tym samym czasie mroczny Mag machnął kosturem i wejście do kaplicy zamknęło się.
- Teraz zginiecie!
- Niedoczekanie! - Morgan skończył recytację zwoju Teleportacji i otworzył portal. Obaj wskoczyli do niego i zniknęli w niebieskawym świetle:
- Za nimi głupcy! Nie mogą nam uciec! - cała czwórka wpadła do portalu myśląc tylko i wyłącznie o zabiciu zuchwalców.

- Muahahahahaha! Śmierć! - przywitał ich szczery śmiech. - Zaraz, zaraz! Czarny Dupek ? -Zak spojrzał na zabójcę Magów:
- Czarny Strażnik! A ty zdradziłeś naszą społeczność! Zdradziłeś wszystkich Czarnych Strażników!
- Śmierć! Zło! Nie! Zabijam każdego, jak jest jakakolwiek okazja. Teraz jest taka: raz, dwa, trzy - giniecie wy! Muahahahahaha! - czerwone ostrze zalśniło na oświetlonym placu siedziby zakonu.
- Wpadliście jak mucha w… jak śliwka w kompot! - poprawił się Morgan. Faktycznie trzej Mroczni Magowie i ich zabójca nie spostrzegli podstępu i wpadli do portalu prowadzącego wprost do siedziby Rycerzy Zakonnych w Eirulanie. Byli teraz otoczeni i przez Templariuszy i przez drużynę, która już dotarła do budynku i której został wyjaśniony plan Morgana i Serafina. Zaraz miało dojść do rzeźni. Jednak Mroczni (nie mylić z Mrocznym!) nie mieli zamiaru się poddać, czy raczej zginąć bez walki:
- Jeszcze zobaczymy! - wrzasnął główny mag Mrocznych Magów (:P). - Otworzyć portale ! - w jednym momencie cały plac wypełnił się najszkaradniejszymi potworami z wszelkich zakątków Fearunu. Ale raczej nie sprawiały zagrożenia dla wyćwiczonych Templariuszy, którzy na spółkę z drużyną zaczęli niemiłosiernie je tłuc.
- Tylko na to was stać! - wrzasnął Morgan do magów, jednocześnie rozcinając na pół przyzwaną harpię. Mroczny Mag w odpowiedzi na bezczelność rycerza przyzwał czarnego smoka. A z kolejnych portali wypadło kilkanaście minotaurów, ogromne kilku - głowe węże i olbrzymie skorpiony. I nadal pojawiały się nowe stwory. To był dopiero początek. Czarny smok wzbił się w powietrze i zionął kwasem w stronę sił ''sojuszu''…

[ No to walczymy! Właściwie magowie mogą przywołać dowolnego potwora, prócz demonów, gdyż to siedziba zakonu na poświęconej ziemi i takie tam :P Dlatego sporo tez od was zależy jakie stworki wybierzecie sobie do ubicia. Tylko CZARNY SMOK jest zadaniem dla całej drużyny, możecie go okaleczać pojedynczo i nieznacznie. Ta bestia jest naprawdę potężna. Jak ubijemy przyzwane bestie to weźmiemy się za magów. Acha, oni też kogą czarować przez cały czas. Tylko Czarnego Rycerza możecie zatłuc, najlepiej tez w kilku… Za Magów weźmiemy się, jak tylko zdecydują o tym MG. Czyli jeszcze ja też :D No to: fight ! Wszelkie pytania do MG, czyli do Werewolfa, Sturnna i do mnie. ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Jak dobrze, że szybko odzyskaliśmy nasze zbroje - myślał Dante, idąc za druidem, który prowadził drużynę do Zakonu Świętego Młota. Mięli szczęście, że Morgan nie został pojmany przez straż miejską. Przynajmniej na jakiś czas, mogli znaleźć bezpieczne schronienie i trochę odetchnąć. Po dość udanej akcji ratunkowej jaką właśnie przeprowadził wraz z Philem, wciąż miał chęć na jakąś ''akcję''. No ale trudno, zostaje mu tylko czekać na kolejny krok który wykonają po dotarciu do Zakonu. Ale teraz chyba jedynym w miarę dobrym i sensownym pomysłem było po prostu opuszczenie Moonshae, a przynajmniej Eirulan.
- Jak ci poszło w tych ruinach ? - Phil ni stąd ni zowąd zadał swoje pytanie.
- No trochę się tam działo ... ale teraz nie czas na to ... Jak dotrzemy do Zakonu to ci opowiem.
- Chyba masz rację, musimy teraz uważać, żeby nie złapał nas jakiś przypadkowy patrol.
Drużyna, przedzierała się niezauważenie przez ciemne uliczki śpiącego już miasta, omijając grupki żołnierzy imperium, którzy poszukiwali zbiegłych więźniów.

Jakiś czas później, gdy dotarli już na miejsce, okazało się, że Templariusze, przygotowują się do zastawienia pułapki na mrocznych magów, których trzeba powstrzymać, przed wezwaniem ich mistrza. Gdy drużynie zostało wszystko objaśnione, to i oni przygotowali się na przybycie magów.
Stało się, portal otworzył się, przeszli przez niego mroczni magowie, jak i reszta drużyny z Serafinem na czele. Magowie zostali otoczeni przez Templariuszy, ale nie zamierzali poddawać się bez walki.
- Otworzyć portale !!! - krzyknął przywódca mrocznych magów, po czym cały plac wypełnił najszkaradniejszymi potworami z wszelkich zakątków Fearunu.
Z jednego z nich wyleciał nawet czarny smok ... stworzenie bardzo potężne. Dante słyszał o takich tylko w opowieściach, ale nie sądził, że kiedyś zobaczy jednego na własne oczy. Niestety ... teraz widział go i to bardzo dokładnie.
Za chwilę miał zacząć się walka, jakiej młody Strażnik jeszcze nie miał okazji doświadczyć.


[Narazie krótko. Jutro... a raczej już dzisiaj, tylko tak bardziej w dzień :P, rozwinięcie walki ... będzie się działo :D. O tych nieszczęsntch ruinach opowiem, jak tylko nadaży się okazja.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Jakiś czas wcześniej…

-Nie moglibyście iść ciszej? Przecież nas dorwą jak tak będziecie się zachowywać…
-Śmierć! Nie!
-Wiem, Ty ich wybijesz… Standard. Kogo Ty nie chcesz ubić?
-Zło! Nie wiem!
-Chyba zaczynam się bać…- odparł Kain.
-I masz powody. Z nim nie warto zadzierać…
-Zło!
-Będziesz w końcu Ty cicho?
-Zło?...
-Tak lepiej. Uwaga, patrol!
Cała szóstka schowała się za rogiem budynku. Gdy tylko patrol przeszedł, wynurzyli się ponownie. Tak mniej więcej wyglądała cała ich droga. Rozmowa, ukrycie, pochód, rozmowa, ukrycie, pochód… Druid miał za to dostateczną ilość czasu, aby uleczyć obrażenia jakich doznał. Teraz już szedł w miarę wyprostowany, przytłoczony jedynie obowiązkiem doprowadzenia reszty do siedziby Zakonu. A to mogło sprawić problem. Tak samo jak wielkim problemem było uleczenie złamania. Ale z „niewielką” pomocą Inkwizytora się udało. Niewielką w takim sensie, że najpierw naprostował kość, słysząc wrzaski i przekleństwa Marvola, a potem jeszcze wspomógł zrost kości czarem. Dlatego przynajmniej Druid mógł teraz ruszać tą ręką. Leczenie przyspieszone wiadomo, nie jest tak skuteczne jak leczenie naturalne, ale z braku laku lepszy kit. Chociaż czy ktoś widział, aby kitem lepić złamania?

Całkiem niedawno…

-Daleko jeszcze?
-Tak…
-Daleko jeszcze?
-Tak.
-Daleko jeszcze?
-TAK!!
-No to daleko jeszcze, czy nie?
-Nie!
-Serio?
-Nie! Nie możesz sobie znaleźć jakiegoś bardziej ambitnego zajęcia Darkusie?
-A mogę sobie pośpiewać?
-To lepiej się pytaj o tą drogę…

Tuż przed chwilą…

-No wreszcie doszliśmy…
-Ty się tak nie ciesz. Muszą nas jeszcze wpuścić.
Druid podszedł powoli do wrót opactwa i zastukał lekko kosturem. Brama zaraz się otworzyła. Gdy wkroczyli na plac, ujrzeli całą armię Templariuszy.
-Wiecie co? Czuję się jak w więzieniu…
-Witajcie w domu, bracia. Morgan mówił o Waszym przybyciu.
-Miło nam za udzieloną gościnę. Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy?
-Nie. A wręcz nam pomożecie. Elf i Rycerz poszli po Mrocznych Magów.
-O nie… Kolejna sieczka?
-Nie marudź Furr. Będzie rozrywka jakaś. A my mamy iść za nimi?
-Nie. Oni będą tutaj.
-A kiedy?
-Niedługo. Posłuchajcie. Oto plan, jaki ułożył Serafin….

Chwila obecna…

-Nie mogłeś sobie znaleźć kogoś innego, tylko tych czarnych? No i braciszka spod wyznania Zaka?
-Nie moja wina do cholery! Trzeba im się jakoś odegrać!
-Ale czy nie dasz nam nic wypocząć nigdy?
-A po co?
-Ehh…
Na tym się zakończyła „przyjemna” rozmówka Druida z Serafinem. Cóż, teraz pozostało tylko wziąć się do walki. Po chwili z licznych portali zaczęły wysypywać się przeróżne bestie. Na sam przód poleciały małe chowańce. Nie stanowiły one większego problemu dla drużyny i Templariuszy. W całkiem krótkim czasie większość leżała poprzecinana na pół, zmiażdżona, spalona i co tam jeszcze z nimi można zrobić. Reszta jeszcze uwijała się z co zwinniejszymi i twardszymi. Drużyna jednak pozostawiła to zadanie Templariuszom. Jeden z portali był większy od innych. Po chwili wynurzyła się z niego wielka, czarna paszcza, a dalej za nią reszta cielska. W skrócie mówiąc, smoczek. I to nie byle jaki.
-O w mordę…
-Czyją?
-A czyją chcesz… Najlepiej to pierz jego!
-Śmierć!
-Tutaj panuje…
Smok wzbił się szybko w powietrze, a z portalu wysypywała a się reszta bestii. Wszelkiego rodzaju. Trzy minotaury i dwa ogry zaszarżowały na stojących obok siebie Serafina i Druida.
-Ja do nich idę!
-Stój Długouchy! Ja się z nimi pobawię!
-Huh?
-Patrz.
Druid chwycił kostur w obie ręce. Kryształ zajarzył się mocnym blaskiem. Jak zresztą i cała laska. Z ust Marvola popłynął strumień słów. Po chwili uderzył kosturem w ziemię. Niby nic się nie stało. Bestie szarżowały dalej.
-No i?
-Poczeka spokojnie.
Jakby na potwierdzenie słów Marvola ziemia zatrzęsła się pod nogami stworzeń. Te, które biegły na nich momentalnie zaliczyły glebę. Co do jednego. Spora część też niefortunnie. Jeden Minotaur został przebity na wylot rogiem drugiego, a maczuga innego ogra zmiażdżyła klatkę piersiową drugiego. Wszyscy jednak doznali jednego i tego samego obrażenia. Ich nogi nie nadawały się już do poruszania się. Kości były połamane.
-Cholera… Przecież oni mają kości grubości nogi Zaka!
-To wiesz co by się stało, gdybyś Ty tam stał?
-Wolę nie myśleć…
-Jak chcesz to się z nimi dalej pobaw.
-Taka zabawa? Bezbronnych nie dobijam.
Serafin w tym momencie musiał zrobić unik. Nad jego głową przeleciał jeden z toporów Minotaura. Wbił się w czaszkę stojącego tuż za nim Templariusza. Zginął on okrutną śmiercią. Zwłoki też nie zaznały szacunku po zgonie. Te chowańce, co przeżyły w momencie objadły mięso aż do kości.
-Bleeh… Chyba odeszła mi ochota na kolację.
-A ja bym się napił za to czegoś zimnego.
-Marudzisz Marvolo. To zrobimy później.
Nie dane było im długo się obijać. Czarny smok rozpoczął swój pierwszy atak. A mianowicie zionięcie. Tam, gdzie jeszcze przed sekundą stała cała drużyna był wypalony kwasem wielki dół…


[No to bijemy wszystko co się rusza. Smoka możecie strącić tylko czymś wielkim. Balista jest w opactwie. Musicie jej tylko poszukać ;) ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Nikt nie może być bardziej zły niż ja! - krzyknął "odruchowo" Mroczny przebijając się przez najróżniejsze chowańce. Najpierw trafił się jakiś minotaur, czy jak mu tam. Ale nazwa nie była ważna, bo miał spooory topór. Miał - to bardzo dobre określenie, szczegółowe takie. Miał, bo mu razem z tym żelastwem łapsko odpadło odcięte ''Śmiercią''. Zak z radością patrzył na świecące na czerwono ostrze ''Śmierci''. Ciekawe, czy ON maił w ogóle coś przeciwko tej nazwie? Bo na pewno gdzieś się tu kręcił:
- Śmierć!? - szary slad został w tym samym momencie rozcięty na pół. Działał jak chirurg… tyle, że on raczej dla medyków robił pracę, a nie leczył. Dwie połówki slada spadły z plaskiem na ziemię pokryta już w sporym stopniu posoką wszelkich kolorów. Robiło się "kolorowo".
- Szkoda, że szkielety nie krwawią. - pomyślał Zak rozcinając za jednym obrotem kilka… tak, tak… szkieletów. Magowie przyzywali wszystko po kolei, ale i tak niewiele im to dawało. Ale Mrocznego Magowie nie obchodzili. Obchodziło go to co było w zasięgu miecza i tamten czarnuch. Ale najpierw to się musiał do niego przebić.
- Uuuu… ale brzydki. - spojrzał do góry i zobaczył smoka.
- Ale jazda! Czarny! Super… - w tym samym momencie ktoś uderzył go w zbroję. Hakostwór też zdawał się być zaskoczony, ale Mroczny nie tylko był zaskoczony, ale i zły. Szpony Hakostwora zarysowały mu pancerz!
- ŚMIERĆ ! - nowy miecz był jak wiadomo zdecydowanie zbyt ostry. Bestia z Podmroku też się o tym dowiedziała. Ale chyba zbyt późno. Zdecydowanie za późno! Jej pancerz jednak nie skruszył się jak przewidywał Zak. Został rozcięty jak masło, a ze środka wypłynęła zawartość o zdecydowanie nieprzyjemnym wyglądzie i zapachu. Zak wykonał szybki unik, gdyż sekundę później rzuciło się na niego kilka impów. Właściwie nie kilka, tylko całe stado. Całe szczęście, że Shan zamroził kilka, a następne padły od strzał Serafina i Phila, bo Mroczny miałby… nie, nie kłopoty. Miałby zajęcie i to nudne. Te straszydła nie były godnym przeciwnikiem i były cholernie mało rajcujące. Znaczy mało z nich krwi leciało, po ciachnięcu mieczem. Zak ''nie lubił'' takich przeciwników. Ale nie w sensie, że nie lubił, tylko ''nie lubił'' tak, że olewał je, nie chciał marnować swojego jakże cennego czasu na te chucherka. Wolał coś większego:
- Śmierć!
- ŚMIERĆ! - odpowiedział groźniej Zak, odpowiadając na wyzwanie i przebijając się przez stado diablików. Swoją drogą były tak ''śmiercio-wartościowe'' jak i impy. Więc przeciął się przez nie jak spirytus przez kiszki. Stanął przed nim Czarny Strażnik na usługach Mrocznych Magów:
- Zdrajca! - krzyknął tamten: - Współpracujesz z ''dobrymi''!
- Haha! Ty zdrajca! Ja współpracuje, a ty jesteś pieprzony najemnik i tyle. Śmierć! - Zak zaczął wymachiwać mieczem, przypadkiem ścinając głowę przelatującemu gargulcowi.
- Zło!
- Nie pajacuj! To mój tekst! - Mroczny był coraz bardziej ZŁY.
- Nie, to mój tekst!
- To teraz zagramy inaczej. - Zak zaczął wywijać mieczykiem, spadła kolejna, czyjaś głowa.
- Co? - niepewnie zapytał drugi Czarny Strażnik.
- To teraz po mojemu będzie!
- Aha… to znaczy jak ? - chciał się upewnić zabójca.
- Ja Sprite, Ty pragnienie! - Mroczny sieknął w Strażnika, jednak ten zdążył się zasłonić i sparować cios. A ponieważ i jego miecz był ''mroczny i ostry'' to wytrzymał uderzenie. Zbroję tez miał prawdopodobnie równie wytrzymałą co i tak Zaka, ale miecz miał półtoraręczny, a w drugiej ręce dzierżył pawęż. Teraz odepchnął nim Mrocznego:
- Śmierć !! - ten zaś się wkurzył i z całej siły uderzył ''Śmiercią'' w tarcze strażnika. Pękała na pół jak orzech… kokosowy na przykład.
- Muahahahahahahahaha.
- Zobaczymy! - strażnik przywołał biesa cienia.
- A takiego! - Zak przywołał Puszka.
- Jeść!
- O kufffaa… ale wielki.. i brzydki. - Puszek w rewanżu za to zeżarł owego biesa, chociaż był on półmaterialny. Potem wcinał wszystko co nadleciało. A Strażnik zwiał gdzieś w ''tłum'', mając najwyraźniej dość irytującej obecności Zaka. Jednak ten go szybko dogonił:
- Zło! Tchórz!
- Śmierć! - ich miecze skrzyżowały się. Zaczęli się siłować…

Kilkanaście minut później…
- Morgan! Weź tego ignoranta czymś dźgnij!
- Śmierć! Tchórz! Pomocy u innych szuka!
- Zło! Tylko ja mogę być tym jedynym złym! Śmierć! Zło! Ja jestem najbardziej zły!
- Nieprawda, bo ja!
- Graaaaaaaaaaaaaaaauuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu ! - przeleciał nad nimi czarny smok.
- Zabić drania! On też aspiruje do miana najgorszej bestii Fearunu! A to ja nią jestem! Ja! Mroczny!
- Hehe! Zamroczony raczej! - prowokował dalej Strażnik.
- Chamstwa nie zniese! - Mroczny odbił się od zabójcy kopiąc go w klatę.
- Uchhh… Ty… zaraz… masz klimę? Czy ta zbroja tak zawsze taka zimna?
- Muahahahaha…Mam! A teraz giń! Może być tylko jeden Bardzo Zły Czarny Strażnik
Z chłodzoną zbroją. - właśnie miał ponownie natrzeć na przeciwnika, gdy przed nim wylądował czarny smok.
- Muaaaa… Czarny! Wypas! - tymczasem smok ponownie chlusnął kwasem, tym razem w stronę Zaka. Czarny Strażnik zrobił mały skok w bok i kwas roztopił przywołanego śmieciożuka… eee… czy jak temu czemuś tam było. Tak czy inaczej już nie było, bo się roz… topiło. A Zak na nowo musiał szukać czarnucha…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kilka impów właśnie padło od kilku strzał. Siła uderzenia była bardzo mocna, dlatego też stworki odleciały w głąb pomieszczenia. Jeden nawet wbił się w ścianę i teraz wyglądał jak kukła do celowania. Phil obrócił się i zestrzelił kilku Krwiopijców. Małe niebieskie stworzonka, niesamowicie wkurzające. Walka była dynamiczna, ale niezbyt interesująca. Stwory cisnęły się niemiłosiernie i nie było miejsca na rozwinięcie jakiejś efektownej i efektywnej sekwncji ciosów. Zresztą Phil narazie i tak tego nie potrzebował. Łuk spełniał swoje zadanie doskonale, jednak pokładanie strzałąmi kolejnych stworów nie dawało takiej frajdy jak zestrzeliwanie humanoidów. A była to sprawa fizjologiczna jak zauważył elf. " Taki niewielki stwór po oberwaniu strzałą po prostu przewraca się lub odskakuje na kilka metrów. Natomiast humanoid, o tu jest inna sprawa. Wszystko zależy od tego gdzie się go postrzeli. Ręce są bolesne, ale nie gwarantują śmierci, no i ofiara może chodzic po takim strzale. Płuca gwarantują bolesną i męczącą śmierc. Tułów jest taki sobie, bez rewelacji. Głowa to natychmiastowa śmierć, tętnica szyjna zaś - bezgłośnie uduszenie. Ramię to wspaniałe miejsce do przyszpilenia kogoś do czegoś i do wyciągania później informacji. Nogi jak wszyscy wiedzą to pozbawienie równowagi. Ale to najlepiej wygląda na monumentalnych kolosach, gdy takie cielsko powoli opada na ziemię aby potem uderzyć w nią i wywołać małe trzęsienie. No, ale trzeba by wykombinować coś ciekawego...". Niesety nie było ku temu okazji. Po pewnym czasie elf napotkał orka. A w zasadzie na odwrót. Kilka strzał i ork wściekł się porządnie. Zaszarżował na Phila, który nadal strzelał. Gdy ork był jakieś dwa metry przed nim, Phil strzelił mocną strzałę w nogę przeciwnika. Tan potknął się i zaczął lecieć jak sokół. W czasie tego lotu Phil zmaterializował ostrza i jednym krótkim ruchem zamachnął się. Po chwili leciała już sama głowa. Potem kilka gnomów i coś jaszczuro podobnego. Strzały robiły swoje. Kilka razy elf musiał unikać kwasu cieknącego z wielkiego pyska smoka. Phil mógł jednak tylko zadrasnąć mu stopę. Potem smok zajął się kimś innym. Elf natomiast napotkał stworzenie, które wyglądało jak wielki pies. Ale płonęło. Wbite w pancerz strzały stworzyły wrażenie przerośniętego jeża w czasie pożaru lasu. Jeż zaszarżował i pobiegł w kierunku elfa. Ten czekał spokojnie i gdy zwierze się zbliżyło wyskoczył w górę. Zrobił salto i znalazł sięza plecami stwora. Teraz wystarczyło już tylko zmaterializować ostrze i wyprowadzić pchnięcie w coś co mogło być odbytem płomienistego wilka. Zwierzę zawyło i zastygło by po chwili zniknąć. Kilka wilków, szkieletów, goblinów, i nikt nie wie czego tam jeszcze. Walka w czeterech ścianach bez możliwości zintegrowania się z otoczeniem jak na przykład drzewo czy stara kolumna w ruinach nie była aż tak ciekawa. Jednak Phil za wszelką cenę starał się znaleźć coś co mógłby wykorzystać. I w końcu znalazł
- Stare, ale dobre - i wypuścił strzałę. Po kilku sekundach olbrzymi, złoty żyrandol wysadzany diamentami spadł z impetem na stadko mieszańców. Odłamki klejnotów poraniły pobliskie stworzenia. Walka trwała nadal, a Phil nie co żałował, że nie ma z kim pogadać. Jakby na życzenie tuż obok niego coś szybkiego wpadło i przygniotło do ziemi jakiegoś ghula. Natuarlnie był to szarżujący Farin.
- Jak leci? - zagadnął Phil
- Od prawej do lewej i nazad. Jak zwykle. A tobie?
- Spokojnie. Trochę nud... - powiedział gdy szarżujący cieniostwór uderzył go w bok. Phil czuł się prawie jakby leciał. Był niesiony przez masywne cielsko, które powalało nawet soich pobratymców. Elf na szczęście stał przodem do potwora. Wskoczył na niego i złapał dwa rogi rosnące po obu stronach mordy stworzenia. Zauważył, że gdy mocniej szarpnie za jeden to potwór skręca. Postanowił to wykorzystać.
- IIIIHHHAAAAA!!! - krzyknął roztrząsając kolejne stwory. Gdy zabawa się znudziła skierował stwora w stronę okna. Tuż przed ozdobnym witrażem złapał się belki zwisającej z sufitu i zakręcił młynka posyłając cieniostwora w okno. Sam przykucnął na belce. Po chwili usłyszał brzęk tłuczonego szkła, tyk i charakterystyczne "ŁUBUDU". Teraz z belki popatrzył na walkę. Żyrandol leżał tam gdzie spadł, przy oknie leżały odłamki witraża, a towarzysze wirowali w tańcu zagłady. Szczególnie Mroczny, który gonił jakiegoś świra.
- Niech go ktoś troche przystopuje!! - krzyczał Zak. Phil uśmiechnął się i odwiązał od belki materiałową dekorację. Rzucił ją w nogi uciekającego. Ten zaplątał się i upadł. Mroczny już był przy nim, a Phil popatrzył na dalszą część dekoracji opadającą na walczących. Po chwili została ona porwana na strzępy... "O cholerka... chyba zniszczyłem Zakonowi trochę sprzętu... Ale przynajmniej mam dobre miejsce do strzelania. I rozpoczął ostrzał. Miał zamiar zostać tu gdzie jest, przynajmniej do momentu, w którym smok zapewne go zwali...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kain, chyba jak reszta toważystwa, zwyczajnie się znudził impami. Bo to za przyjemnośc jak jedna kula ognia spopiela 3-4 naraz i to w takim tępie że nie zdążą nawet krzyknąć? Z drugiej strony ten smok który latał im nad głowami niespecjalnie przypadł magowi do gustu. powód był banalny. Smoki cechuje duża odporność na magie, choć zdażają się wyjątki. Niestety ten do nich nie należał. Rozmyślania nad tym co z nim zrobić przerwał magowi Farin.
-Do stu beczek piwa, dużo jeszcze oni tego mają?
-Znając niższe plany, to pewnie do końca swojego życia miał bys co zabijać i jeszcze by zostało.
Krasnolud popatrzył na maga chyba ze znużeniem, a ten tylko wzruszył ramionami.
-A nie dało by rady zrobić czegoś z tymi "drzwiami"?- kolejny cios topora, magiczna salwa i dwóch orków padło.
-Właściwie to mógł bym zamknąć kilka z nich ale do tego potrzeba mi czasu.
Farin usmiechną się. Kain też. Chwile później stali już koło dwóch otwartych przejść z których co chwila wyłaniały sie lekko zdezorietowane kreatury. Krasnolud nie miał zmiaru tracić przewagi jaką dawało oszołomienie po teleportacji i cią wszystko co tylko wychodziło. Mag w tym czasie rzucił na siebie Kamienną Skóre. Wiedział że wojownik bedzie utrzymywał wrogów z dala od niego ale ostrozności nigdy za wiele.
-Daj mi z 2 minutki.
Krasnolud nawet jeśli słyszał nic nie odpowiedział tylko dalej robił swoje. W połowie inkantacji mag poczół jak pazury jakiegoś stwożenia ześlizguja sie po magicznej osłonie. Podziękował sobie w duchu za przezorność i kontynuował zaklęcie. Wtedy zobaczył lecącą ku niemu błyskawice i przeką sie że nie uzył żadnego zaklecia antymagicznego. Na szczęscie zdążył rzucić czar zanim miotneło nim o ściane.
-Ty żyjesz?!
-Ledwo ale tak. Udało się?
-Poszło gładko jak po masełku.
Kain nie miał zamiaru sprzeczać się co do tego. Obejrzał się szybko i z zadowoleniem stwierdził że jego nowa szata nie ucierpiała w tym spotkaniu. Może sprzedawca nie powiedział mu o niej wszystkiego? A może sam nie wiedział? Jednak nie miało to teraz znaczenia gdyż obokj nich pojawiła się gigantyczna sylwetka. Zwłaszcze że mag jeszcze nie podniósł się z ziemi.
-No pięknie jeszcze tylko olbrzymów nam tu brakowało....
-Eee nie nażekaj, to tylko Gigant wzgórzywy i to jeden z mniejszych..
-Super...
Farin już pędził podciąć ścięgna kolanowe besti. Jednak gigant chyba był obeznany z tą taktyką gdyż szybko złączył nogi z uśmieszkiem na tważy i toporem uniesionym do ciosu. Krasnolud też się uśmiechną a jego przeciwnik dowiedział się czemu gdy błyskawica trafiła go prosto w tważ przewracając na plecy i raniąc poważnie. Wojownik szybko dokończył dzieła.
-No w samą pore.
-Dobra co dalej?
-Możesz zamknąć jeszcze jakieś "drzwi"?
-Portale-odruchowo poprawił do mag- Nie bardzo, ta magia to nie moja domena i miałem tylko jedno takie zaklęcie przygotowane tak na wszelki wypadek.
-Ehh szkoda, to zostają nam tradycyjne metody....
W tym momęcie na środku sami spadł wielki żyrandol spadł na grupke wrogów niedaleko maga a on sam oberwał sporą ilością odłamków. Farina gdzieś wcieło, jak Kain zauważył chwile potem rozmawiał akurat z Philem. Ta chwila nieuwagi omal nie kosztowała go życia. Poczół tylko jak miecz, prawdopodobnie orka, przebija jego bok a chwile potem zostaje wyciągnięty. Mag odwrócił się z inkantacją na ustach. Kolejny raz wymawiał zaklęcie odruchowo bez zastanowienia i zamin zorietował się co robi chwicił przeciwnika za ręke. Nastepną rzeczą była siła przepływająca z jego ciała i lecząca rany jakie zadał.
-Co to, na Moradina, było?!- Farin właśnie wrócił do maga.
-Zaklęcie.
-To wiem do cholery!
-A dokładniej czar zwany Dotykiem Wampira. Chyba nie musze mówić jak działa?
Krasnolud popatrzył z lekkim niesmakiem na Kaina a ten tylko wzruszył ramionami. Wyznawał zasade że każde zaklęcie jest dobre jeśli pozwala utrzymać się przy życiu. Rozejrzał się po sali. Wszędzie trwała walka. No może prawie bo Mroczny uganiał się za jakimś facetem w zbroi niemal indentycznej do jego. Chwile później na delikwenta opadła jakaś dekoracja skutecznie uniemożliwjając mu ucieczke. Jednak Zak miał jeszcze ładny kawałek do przebiegnięcia. Szybka inkantacja i ruchy Czarnego Strażnika stały się zdedcydowanie szybsze.
-Śmierć! Cholera nie wiedziałem że jestem taki szybki...
Mag tylko się uśmiechną patrząc jak Mroczny dogania swojego przeciwnika. Jednak nie mógł obserwować walki gdyż jego bliższe otoczenie wymagało wiekszej uwagi. Kolejny raz sięgną do laski. Tym razem użył zaklęcia Tarczy Ognia. Okazało się że postać spowita płomieniami nie jest ulubionym celem stworów przyzywanych przez Mrocznych Magów, więc Kain mógł spokojnie wspierać Farina który walczył z grupką wrogów. Zarówno wojownik jak i jego przeciwnicy staneli ździwieni gdy połowa z tych ostatnich bez ostrzeżenia upadła na ziemie by nigdy już nie wstać. Mag znowu się uśmiechną a krasnolud tylko pokręcił głową w geście rezygnacji wykańczając reszte. Może i nie lubił tego rodzaju magii ale musiał przyznać że bywała użyteczna. Sala zaczęła się stopniowo oprużniać z żywych przeciwników. No ale został jeszcze ten miły smoczek. I nie zapominajmy o magach.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Morgan zdjął swój płaszcz i rzucił go na bok. Dobył swego miecza i omiótł wzrokiem pole bitwy. Bracia z jego Zakonu dzielnie stawali do walki z pomiotami Chaosu. Jego towarzysze także.
-Morgan na Boga zrób, że coś. - Darkus siedział pod kolumną, skulony.
-Nie martw się. Choćby nie wiem jak byli potężni są na uświęconej ziemi. To wszystko co mogą przyzwać. To sami śmiertelnicy. Po za tym runy chroniące to miejsce wkrótce wyciągną całą manne z tych magów.
-A to gówno na górze?
-Smok. - Morgan roześmiał się szczerze, choć chwilę potem miał śmiertelnie poważny wyraz twarzy. - Nawet on jest śmiertelny Daj mi to.
Morgan wyrwał paladynowi jego kusze, wymierzył w bestię i wystrzelił. Pocisk poszybował w górę, wbijając się bestii pod jedną z łusek. Ryk bólu i krople spadającego kwasu oznajmiły, że smok został ranny. Morgan rzucił kuszę Darkusowi.
-Zrób z niej dobry użytek.
Chwilę potem Templariusz dobył błyszczącego miecza i ruszył by szukać nowych przeciwników. Drogę zastąpił mu minotaur w czarnej, płytowej zbroi. Wielki topór, który trzymał w ręku mógł budzić obawy. Bestia zamachnęła się nim. Topór uderzył w posadzkę, robiąc w niej duża dziurę. Parę chwil wcześniej stał tam Morgan. Teraz był już za potworem.. Gdy Minotaur szarpał się z zakleszczoną bronią, Templariusz unieruchomił go silnym chwytem lewej ręki i wbił miecz pionowo w zgarbione plecy bestii. Krew i posoka ochlapały go a smród spalonego mięsa był nie do zniesienia.
Morgan wyciągnął miecz z truchła bestii i zaatakował kolejnego przeciwnika. Były ich setki ale na szczęście bracia zakonni szybko kończyli marne żywota kolejnych bestii. Szybkie uderzenie rozcięło na pół harpię. Kolejne pozbawiło głowy gnola. Potem kolejny i kolejny. I znów ryk smoka który ,jak spostrzegł Morgan, atakował Zaka.
Reszta drużyny także walczyła zawzięcie. Kolejne pomioty pustki ginęły pod lawiną mieczy, toporów, strzał i magicznych pocisków. Jedyną rzeczą jaka martwiła Morgana był smok, który latał nad nimi siejąc zniszczenie i śmierć. Lewiatan patrzył na wszystkich pogardliwie, wyraz jego pyska przypominał uśmiech. Bardzo irytujący uśmiech jeśli mam być dokładny. Ale co to ja miałem...? A tak.
Morgan przedzierał się przez kolejne bestie. Po kilku następnych przeciwnikach drogę Templariusza zastąpił Czarny Strażnik i nie był to Zak.
-Może ze mną się spróbujesz co Rycerzyku?!
-Widać Mroczny dał Ci się we znaki skoro chcesz walczyć ze mną.
-ZŁO! Ty ignorancie. Zatłukę Ciebie i jego.
-Byłeś kiedyś w Imperium? - Morgan próbował zyskać na czasie. Musiał ustawić odpowiednio broń i poszukać słabego punktu w zastawie przeciwnika.
-Smierć! Nie byłem. A co?!
-Bo tacy jak ty nie żyją tam długo. Wiesz, my tam nie lubimy wszelkiego plugastwa.
-Zginiesz! A o twojej śmierci dowiedzą się Mroczni Bogowie. Już ja tego dopilnuję!
Strażnik zaszarżował. Wziął potężny zamach. Uderzenie nie go odbicia. Błyśnięcie ostrza. I krew. Dużo krwi. Uśmiechnięta twarz Strażnika. Ten spojrzał na Morgana.
-Mówiłem, że zginiesz. - Co prawda Morgan stał na nogach, ale wielka, głęboka rana na nieopancerzonym udzie wylewała masę krwi. Mimo całej muskulatury i wyglądu sprawiającego wrażenie niezniszczalnego, Templariusz słaniał się na nogach, cały blady.
Wszytko spowolniło. Jego ruchy. Ruchy walczących. Odgłosy jakby z oddali. I ta krew. Czemu ona tak płynie. Strasznie jej dużo. To chyba źle. Teraz przypominał sobie lekcje udzielane przez zakonnego medyka.

Sala, w której siedzieli była cała ozdobiona okazami przeróżnych stworzeń z całego Imperium i nie tylko. Był szkielet smoka, zakonserwowane ciało Orka. Przeróżne motyle, owady i małe ssaki, jak nazywali je medycy. Setki woluminów stało na półkach. Traktowały o wszystkim. Od nauki o stworzeniach tak małych, że nie widocznych okiem człowieka aż po opisy pustki i dalekich mórz zachodu. Było nawet kilka mówiących o Nowym Świecie.
-Pamiętajcie. - Mówił Medyk. - Celne uderzenie w jedno z tych miejsc. - Pokazywał różne części ciała na modelu. - Może spowodować szybką śmierć. W tym miejscach umieszczone są tętnice. Przecinając je, zabieracie przeciwnikowi życie.
-Jeśli wy zostaniecie ranni w te miejsca, należy Was szybko zoperować. Wtedy macie szanse na przeżycie. - Zaczął drugi wykładowca.
-Tak samo niebezpieczne są rany zadawane zatrutym bądź brudnym orężem. Trucizna może wywoływać różne skutki uboczne w tym śmierć. Brudne ostrze prowadzi do zakażenie zaś te do zgonu.
W ostatniej ławce sali siedział młody zakonnik, który niedawno wstąpił w szeregi Templariuszy. Po stracie żony nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Ponieważ Zakon potrzebował nowego rekruta z chęcią powitano młodzieńca w szeregach Templariuszy. Chłopak był zdolny i szybko się uczył. Był dobrym szermierzem, choć mistrzowie fechtunku uważali, że nigdy nie osiągnie rangi mistrza czy szermierza natchnionego.
Młodzieniec był wysoki i dobrze umięśniony. Na początku inicjacji ogolono mu głowę co w połączeniu z mrocznym wyrazem twarzy nadawało mu złowrogi wygląd. Odpowiadał zawsze krótko. Był zgorzkniały i nieobliczalny, czego dowiódł juz na treningach. Był jednak dobrym żołnierzem w armii jedynego Boga Sigmara Młotodzierżcy.
-Najlepszym sposobem na uśmiercenie ofiary jest uderzenie w szyję.
-By zadać oponentowi jak największy ból i skazać go na długą agonię należy ciąć w brzuch bądź wykonać głęboki sztych. Przekręcenie miecza potnie wszystkie organy co wydłuży okres cierpień.
-A co do Demonów? - zapytał jeden z adeptów.
-Demony to istoty nie z tego wymiaru. Są bestiami stworzonymi z ciemność i ognia. Wygnane z tego świata pałają chęcią powrotu i zemsty. Uśmiercić je może tylko święta broń. A tych jest wiele.
-Uświęcone przez Sigmara miecze i młoty. Wykonane przez Krasnoludzkiego Boga-Kowala, towpry wojenne. Elfickie łuki. - Ciągnął drugi nauczyciel.
-Jednak najlepszą bronią przeciwko nim jest modlitwa, ale to nie jest temat naszej lekcji.
-Aby szybko zatamować krew... - Sala zaczęła się oddalać.

-A teraz zginiesz Rycerzu. - Strażnik zbliżał się do klęczącego Templariusza. Szedł powoli, nie śpiesząc sie niegdzie. Dzierżąc miecz i topór w swych dłoniach wyglądał jak kostucha. Być może nią był.
Strażnik podniósł zakrwawioną głowę Morgana do góry. Przyszykował miecz do ostatniego cięcia.
-Patrz na mnie. To twoje ostatnie widoki na tym świecie. Powiedz swemu Bogu, że wysłał Cię do niego Strażnik Śmierci.
Już miał opuścić ostrze gdy coś cofnęło go do tyłu. Strażnik spojrzał na swój brzuch. W zbroi ziała spora dziura z której płynęła krew i nie tylko. Widział własne wnętrzności wylewające się na ziemię. Po chwili poczuł też krew w ustach. Obrócił wzrok na Templariusza. Ten stał na nogach, lecz wyglądał na bliskiego śmierci. Stał jedna wyprostowany. W jego dłoni spoczywał błyszczący, runiczny miecz z adaminium. Runy układały się w różne znaki, w zależności od punktu spojrzenia. Wyraźnie było widać charakterystyczne dla Boskiego Sigmara znaki.
Strażnik upadł na kolana. Chwycił się za ranę by zatrzymać wnętrzności w środku. Czekał na ostateczny cios. Ten nie nadszedł.
-A kto umarł. - Morgan mówił niewyraźnie. Czół ,że odpływa. Już widział Złote Wrota pałacu Sigmara. - Ten nie żyje.
-Dobij! Dobij! Nie zostawiaj mnie tak! - Sturnn słyszał za sobą wrzaski Strażnika.

Nogi same niosły Morgana. Był na wpół żywy na wpół martwy. Wchodził już po schodach Złotego Pałacu. Wierne Legiony Templariuszy Sigmara witało go. Uczynił w życiu tyle zła. Niósł śmierć i zniszczenie. W barwach Zakonu dopuszczał się gorszych rzeczy niż słudzy Chaosu. Zabił Elfiego Księcia Elizmera, wielkiego władcę północy. Doprowadził do upadku cywilizacji Krasnoludów na pólnocy. Stoczył walkę z demonami odchłani w tym z wyższym demonem Khorne''a, Krwiopijcem. Walczył z hordami Chasou. Od początków swego istnienia światło i mrok toczyły wielką bitwę o jego duszę. Kto wygrał? Tego nikt nie wie.
Uchylił się przed kolejnym ciosem Impa. Jednym cięciem powalił kreaturę na ziemię. Potem kolejna.
Już tak blisko, wrota, złote wrota. Światło, takie ciepłe. Głośno śpiewany Hymn Sigmara przez tysiące Rycerzy jego Zakonu.

Smok schodził do kolejnego ataku. Widział jednego z Rycerz tego przeklętego Zakonu. Był już niemal martwy, bliski śmierci. Lewiatan postanowił zadać ostateczny cios. Zaczął schodzić bardzo ostro. Jedno plunięcie kwasem załatwi sprawę. Widział już go. Taki słaby. Tak bliski końca. Jaka ironia, pomyślała bestia, paść w walce za sanktuarium swego Boga.
Behemot szykował się do uderzenia. Nagle rycerz uchylił się. Jak on to zrobił?, potwór był zdziwiony. Zaraz potem potężny ryk bólu. Bólu, którego tak stara istota jak on nie czuła od tysięcy lat. Krwawiąca rana, która biegła przez całą długość tłowia bestii ociekała kwasem i krwią. Święty miecz przeciął łuski i dostał się głęboko w ciało smoka. Ostrze spaliło tkankę i wyssało część magicznych mocy potwora. Ten w akcie zemsty uderzył Templariusza skrzydłem. Rycerz upadł ciężko na ziemię. Wypuściła miecz z ręki.

Był już w środku. Otoczony przez tłumy Templariuszy i Aniołów. W centrum sali, na złotym tronie zasiadał młody człowiek o lśniących, srebrnych włosach. Odziany w złotą zbroję wyglądał majestatycznie. Był uśmiechnięty. Patrzył na Morgana bez żadnej pogardy. Wskazał miejsce wśród pozostałych, wiernych mu wojowników.
-Zabierzcie go stąd! - Głos Druida majaczył w oddali. - Serafin! Pomóż mi! Trzeba go stąd zabrać!
-Ale gdzie na Boga! Wróg wszędzie. - Darkus wrzeszczał ,lecz nie było w jego głosie przerażenia.
-Ja go wezmę. Osłaniajcie mnie.
-Serafin sam nie dasz rady.
-Zamknij się Inkwizytorze. Weź jego broń, będzie mu potrzebna.
-Wielki Boże. Tu jest zaklęte więcej mocy niż w...
-Milcz. Ruszajmy nie mamy czasu, on umiera.
-Połóżcie go tu. - Kobiecy głos przerwał długą ciszę.
-Pomożesz mu?
-Jestem Kapłanką Sigmara. Znam, się na medycynie choć wątpię by on przeżył...
-Może przyprowadzę Tarr. Może ona...
-Nie! - Marvolo przerwał Serafinowi. - Morgan obiecał, że odda życie by był bezpieczna. Nie zaprzepaść tego teraz.
-Wracajcie do walki. Potrzebuje spokoju. Czas ucieka a on nie ma go wiele. - Kapłanka zaczęła opatrywanie ran.
Sala zaczęła się oddalać. Władca siedzący na Złotym Tronie powiedział:
-Potrzeba nam wojoników dobrych i złych. Czasami zło jest potrzebne by dobro mogło triumfować Morganie. Jesteś wojownikiem zarówno dobra i zła. Zachowaj tą równowagę . Twój czas jeszcze nie nadszedł. Miejsce czeka.


[ Sorry za Strażnika ale nie mogłem się oprzeć. Smok ranny. Morgan okupił to olbrzymim poświęceniem. Nie zaprzepaśćcie tego. Znajdźcie balistę i ubijcie gada :) ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Może przyprowadzę Tarr. Może ona... - zaczął Łowca.
-Nie! - Marvolo przerwał Serafinowi. - Morgan obiecał, że odda życie by był bezpieczna. Nie zaprzepaść tego teraz.
- Zaraz, zaraz druidzie! Jesteśmy przecież w sali głównej opactwa! Gdzie będzie bardziej bezpieczna niż tu? Smok może przecież zniszczyć lub uszkodzić wyższe piętra.
- Eee… na coś jeszcze czekamy? Gazem na górę! - Marvolo i Serafin ruszyli na klatkę schodową. Całym budynkiem targały wstrząsy. Elf od razu poznał znajome już drzwi. Obaj wpadli do środka i momentalnie zatrzymali się, Taar właśnie kończyła zapinanie swojego pancerza i sięgała po kostur:
- Muuuaaaaaa… - za tą uwagę druid dostał cios w tył głowy… od wiadomo kogo.
- Co tak długo panowie? Już się nie mogłam was doczekać…
- Jesteś tego pewna?
- Hmmm.. wyczuwam u ciebie pierwsze oznaki pesymizmu. W takim razie obiecuje ci, że nie narażę siebie i przeżyje to co się tam dzieje na dziedzińcu…
- … i nie weźmiesz udziału w bitwie. Zostaniesz w budynku zakonu, nawet nie wychylaj się poza główną salę. Zajmiesz się rannymi, a w szczególności Morganem.
- Mocno mu się oberwało?
- Bez twojej pomocy prawdopodobnie umrze.
- W takim razie nie ma na co czekać! Ruszajmy, na pewno nie tylko jemu pomogę tej nocy…
- Muuaaaa….

Cała trójka wpadła do głównej sali. Taar kątem oka dostrzegła kapłankę Sigmara tamującą krwotok z uda Sturnna. Błyskawicznie do niego podbiegła i rozpoczęła inkantację - rana powoli przestawała krwawić. Kapłanka patrzyła jak magia lecznicza, magia natury powolutku składa kolejne warstwy poranionej nogi. Najpierw rana oczyszczona została z krwi, później nadcięta kość zrosła się, żyły i tętnice wróciły do pierwotnego stanu, ścięgna i mięśnie połączyły się na nowo, w końcu zrosła się i skora. Po kilku minutach rana była w pełni zasklepiona, choć na pewno cała noga będzie boleć Sturnna jeszcze przez kilka najbliższych dni. Ale teraz już jego życie nie było zagrożone. Otworzył oczy, nadal czuł mdłości i ogólne osłabienie. Szczerze to chciało mu się jak najprędzej pozbyć zawartości żołądka z ostatniego posiłku, ale powstrzymał się. Ujrzał kapłankę, która podała mu miksturę wzmacniającą i Taar, kończącą kolejną inkantację. Za kilka minut będzie mógł już wrócić do walki z Chaosem. Teraz zdążył tylko wyszeptać:
- Dziękuje ci pani. Jestem twoim dozgonnym dłużnikiem. - opadł ponownie na stół.
- Podziękuj tamtemu wariatowi. Cholera! Gdzie on jest? - Taar rozpaczliwie rozglądała się po pomieszczeniu. Nie było ani śladu Serafina ani druida…

- Marv na lewą ! Zak, Farin, Darkus, wysuńcie się bardziej do przodu! Niech wszyscy magowie skupią się na eliminacji tamtych dwóch magów, to oni kierują portalami! Wspomóżcie też czarami obronnymi Templariuszy, dowódcę Magów zostawić na koniec, musimy wziąć go żywcem! Reszta drużyny niech osłania magów i łuczników! - wrzeszczał niczym doświadczony dowódca podczas bitwy Serafin. Doświadczony może i był, ale nigdy dowódcą się nie czuł. Bo był to olbrzymi ciężar - brać odpowiedzialność za życie i śmierć swoich ludzi. To wymagało ogromnej odwagi i wytrwałości - jeden błąd i na zawsze w pamięci zostawały wyrzuty sumienia za stratę towarzyszy.
- Nie tym razem! - nałożył jednocześnie trzy strzały. Nasycił je. Wszystkie trzy poleciały w większe zgrupowania bestii i wszystkie trzy eksplodowały czyniąc mnóstwo szkód na całym placu. Ale to była tylko kropla w morzu stworów przyzwanych przez magów. Ale ci z każdą chwilą słabli, a Rycerze Zakonni zdobywali kawałek po kawałku dziedziniec. Szala zwycięstwa przechyliła się na korzyść sojuszu. Ale do tego było jeszcze sporo roboty…
Gargulec lecący wprost na Serafina, wymachując swoimi piekielnie ostrymi szponami, został zdjęty strzałą, która przeszła przez niego, następnie rozerwała szyję zupełnie niespodziewającego się takiego obrotu sprawy szczurołaka, a na koniec wbiła się w kamienną ścianę. Strzała przebicie sprawiła się wyśmienicie. Kolejne podobnie przechodziły przez lżej opancerzonych przeciwników, jak nóż przez masło, po to tylko, aby trafić kolejnego stwora. Choć nie zawsze się tak działo. Nagle Serafin poczuł pieczenie na ramieniu, najwyraźniej przelatującemu smokowi ciekło z pyska. Kwas przeżarł rękaw koszuli i zostawił już całkiem niezłe oparzenie:
- Czas na rewanż. - elf wycelował w krążącego nad polem bitwy smoka. Celował uważnie tak, aby trafić nie tylko w czuły punkt, ale i strzała musiała minąć te wszystkie magiczne pociski i najprzeróżniejsze czary lecące w stronę smoka. Zdecydował się wycelować… hmmm… miał ograniczoną strefą, smok nie odwracał się wcale, więc strzał w kark całkowicie odpadał. Lewiatan latał umiejętni, tak aby jak najmniej narażać się na ostrzał. Latał szybko i zwalniał tylko na moment, aby wybrać kolejny cel i zionąć kwasem. Ten ułamek sekundy wystarczył Mistycznemu Łucznikowi. Zwolnił cięciwę. Strzała przebicia świsnęła w powietrzu, jednak zrykoszetowała i przebiła tylko wierzchnią warstwę smoczych łusek. Pozostawiła tylko długie rozdarcie smoczej skóry, nawet nie przebiła się do żywej tkanki. Elf zdał sobie z tego sprawę zanim jeszcze pierwsza strzała dosięgła celu i już chwytał za następną. Gdy druga strzała wbijała się w początek skrzydła smoka, trzecia i czwarta leciały już do celu. Druga strzała wbiła się jednak tak niefortunnie… dla łucznika, że smok nadal mógł bezproblemowo lecieć. Jednak, gdy robił zwrot przy jednej z wież opactwa, trzecia i czwarta przebiły się przez pancerz i miękkie tkanki ogona i zatrzymały się na szkielecie. Bydle straciło na moment równowagę i zamiast przelecieć obok wieży, przeleciało przez nią. Następnie z rykiem rozbiło się na jednym z pięter powodując niemałe zniszczenia:
- Cholera! A tam właśnie była wcześniej Taar! - pomyślał elf nakładając kolejną strzałę. Gdyby jej wtedy nie zabrał z pokoju, mogłoby być teraz po niej. Jej były pokój został całkowicie zmieciony przez smoka. Wezbrała w nim złość. To znaczy i w smoku i w Serafinie. Smok zeskoczył z budynku na dziedziniec opluwając kwasem jednocześnie i Templariuszy i różne stwory. Tyle, że Kain i Shan rzucili kilka chwil temu czar ochrony przed kwasem. Nie likwidował w pełni skutków "styczności" z kwasem, ale je znacząco niwelował. Mroczni Magowie o tym nie pomyśleli. Mistyczny Łucznik tymczasem zaszarżował na rozzłoszczonego (to było mało powiedziane…) smoka, przez cały czas szpikując go kolejnymi strzałami. Elf zdawał sobie jednak sprawę, że tylko niewielki ich procent przebija się przez grubą warstwę smoczej łuski i sięga żywych tkanek. Toteż złapał strzałę zadającą uszkodzenia od lody i posłał ją w szyję gadziny. Prawie w tym samym momencie naciągnął ponownie cięciwę i posłał strzałę przebicia. Pierwsza strzała wbiła się w łuskę i zamroziła ją. Kruchy lód został przebity przez następną strzałę, która dosięgła jednego z wielu naczyń krwionośnych. Z rany trysnęła czarna posoka. Serafin chciał powtórzyć pomysł, jednak w chwili, gdy dostrzegł niebezpieczeństwo i rozpoczął unik, smoczy ogon zmiótł go i rzucił pod wejście do głównego budynku, wprost na towarzyszy. Darkus schylił się w odpowiednim (dla niego) momencie i dzięki temu przelatujący elf nie zmiótł go. Serafin zatrzymał się na jednej z kolumn, niszcząc ją znacząco. Co dziwne, nawet bardzo dziwne, nie czuł ani bólu, ani utraty sił. Dopiero po chwili przez zgiełk bitewny usłyszał inkantację… Taar. Mag natury nie posłuchał się oczywiście elfa… kobiety…
- Czy mnie tu ktoś w ogóle słucha? - zażartował elf, nakładając kolejną strzałę i posyłając wprost w kolano smoka. Grot trafił pomiędzy dwie prawie płaskie łuski, przebił wierzchnią warstwę skóry i zatrzymał się na kości, a raczej pomiędzy dwoma kośćmi. Lewiatan ryknął tylko zajadlej, brocząc wokół siebie kwasem. Łapsko zwisało bezwładnie, ale pysk nadal miał, więc był niebezpieczny. Tymczasem na pole bitwy, a raczej na zakonników i drużynę, spadł leczniczy deszcz. Taar naprawdę okazała się przydatnym sprzymierzeńcem, nie tylko w miłości, ale i w walce. Zasłużyła na solidnego całusa… i nie tylko, chociaż złamała daną mu obietnicę. Zaraz… czy ona właściwie mu obiecała, że nie wyjdzie na dziedziniec i nie weźmie udziału w bitwie? Eee… chyba nie… Ale obiecała, że przeżyje… on też to zrobił. Cięciwa zabrzęczała kolejny raz i kolejny stwór zabrudził swoimi organami kostkę, którą wyłożony był dziedziniec. Teraz stworzyło się na nim małe jeziorko i bynajmniej nie z wodą…

[ Walczymy dalej: smok jest nieco "zmiękczony" i gania już tylko po ziemi. Możecie załatwić tamtych dwóch magów, ale główny zostaje dla mnie. Pamiętajcie i powodzenia w dalszej walce. Fuuuuuuurr => załatw tego smoka ;) Nie bój się, później będzie fajna robota, bez chlastania :P Sturnn => wracasz do akcji. Za zranienie driady poważne konsekwencje :D Dawajcie balistę i kończcie gada !!]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Smok miotał się po ziemi co nie specjalnie odpowiadało magowi. Właściwie to wogule mu nie pasowało bo w każdej chwili mógł albo zostać oblany kwasem albo zmieciony ogonem. A jak to by wyglądało w jego życiorysie? Może jednak lepiej nie myśleć o tym teraz. Pozatym na ziemi byli jeszcze ci Mroczni Magowie. Kain zdecydowanie wolał tych przeciwników niz wielkiego gada. Zwałaszcza że po ostatniej konfrontacji z nieumarłym czarodziejem miał kilka czarów specjalnie na takie okazje. Jeszcze tylko odnowił zaklęcie ochrony przed kwasem rzucone wcześniej na drużyne i odsuną się na bok. W ogólnym zamieszaniu chyba tylko serafin zobaczył że nie ma przy nich maga. Gdy tylko odnalazł go wzrokiem ten dał mu znak że zajmie się magami. Łucznik nie wyglądał na zadowolonego bo do ubicia smoka potrzebna była każda para rąk ale wiedział że nawet jak by mu kazał wrócić to ten i tak by nie posłuchał. Zresztą i tak nie wiedział gdzie mag sie podział. Zwyczajnie znikną. Zaklecia Niewidzialności może i nie działały na smoki ale na tych magów i całą reszte napewno. Kain przesówał się powoli wzdłuż ściany w kierunku M. Maga który oddalił się nieco od kompanów i teraz szukał drogi z powrotem. Upewniając się go nie widzi nasz mag podszedł dość blisko i wyciągną swój naszyjnik. Przechowywał w nim kilka czarów których normalnie nie mógł używać. Wyszeptał kilka słów i jego dłonie zalśniły błękitem. Właściwie to nie zalśniły bo jeszcze były niewidzialne. No w każdym razie powinny błyszczeć błękitem. Podszedł tuż za plecy. Jego przeciwnik chyba wyczuł że ktos jest za nim bo chciał się odwrócić. Właśnie chciał. Nie zdążył. Kain złapał go mocno za szyje i chwile przytrzymał, kiedy upewnił się że zaklęcie zadziałało zwolnił uchwyt i siegną po sztylet.
-Powiedz mi, widzisz go? Widzisz jak po ciebie idzie?-przyłożył sztylet do pleców na wysokości serca. Nawet jeśli przeciwnik chciał coś powiedzieć to nie mógł, był całkowicie sparaliżowany ale czuł wszystko co się z nim działo- Już za chwile go spotkasz, jeszcze tylko mała chwilka.- Kain napawał się jego strachem i cierpieniem powoli wbijając sztylet.
KOŃCZ JUŻ, NIE MAM CAŁEGO DNIA A PRZEZ WAS MAM PEŁNE RĘCE ROBOTY.
Mag tak się zdziwił że wbił sztylet do końca.
-Wwwitam.
DOBRA DARUJ SOBIE. JAK CHCESZ O COŚ ZAPYTAĆ TO SZYBKO BO NIE MAM CZASU.
-Nie, nic.
Śmierć odszedł zostawiając maga w lekkim szoku. Coprawda Mroczny opowiadał mu o nim ale jeszcze nigdy go nie spotkał. A ostatnim miejscem gdzie chciałby toczyć z nim miłą pogawędke był środek bitwy. Jednak piorun który udeżył w ściane niedaleko szykbo go sprowadził na ziemie. Zostało jeszcze dwóch magów, jednak przejście do nich zagradzał szalejacy smok więc Kain postanowił sobie ich darować ktoś inny pewnie sie nimi zajmie. Teraz miał przed soba wielki czarny problem nad rozwiazaniem którego pracowała cała drużyna. Mag szybko omiutł wzrokiem gada. Wiedział że rzucanie zaklęć gdzie popadnie nie ma sensu bo łuski chroniły go przed czarami. Jednak Serafin który ciągle strzelał do niego z łuku posuną mu pewien pomysł. Kain wyliczył kiedy łucznik strzela i rzucił zaklęcie podpalenia na chwile zanim trafiły w smoka. Ryk gada wstrząsną ścianami kiedy kilka strzał płonących magicznym ogniem wgryzło się w jego pancerz. Jednak to go nie mogło powstrzymać. Mag szybko rozglądał się za czymś co mogło by rozwiązać ten problem i nawet znalazł coś co mogło by się nada. Mianowicie baliste był tylko jeden mały problem. Stała na murach i była skierowana w strone miasta a nie placu. No i zwykła strzała nie mogła zabić smoka a zaklinanie nie było domeną Kaina. Jednak chyba Shan mógł coś na to poradzić. Mag podbiegł do Serafina.
-Słuchaj biore Farina i Shana musicie poradzić sobie bez nas jakiś czas.
-Czyś ty do reszty zwariował?! Jak niby mamy go zabić bez was?!
-Nie macie go zabić tylko zając na pare minut. My już go wykończymy.-mag zakończył z diabelskim uśmieszkiem na tważy pokazując łucznikowi co miał na myśli. Serafin w lot pojął o co chodzi.
-Farin!! Shan!!- po chwili obaj lekko ździwieni stali koło łucznika, który tłumaczył im plan nie przerywając ostrzału.
-Dobra ja załatwie wam transport na góre a wy zajmiecie się resztą. Jak coś to odwróce jego uwage.- Shan miał chyba lekkie wątpliwości co do ostatniego zdania wypowiedzi maga.
-Muhaha załatwimy tą jaszczórke!
Trzech kompanów oddaliło się pod mur. Gdy tylko dotarli Kain rzucił zaklęcie lewitacji i wwindował Farina na góre. Shan poradził sobie z tym sam. Ustawienie balisty zajeło im ładne pare minut bo okazała się cieższa niż mag przewidywał. Na szczęście amunicja była tuż obok a krasnolud znał się troche na takich machinach.
-Jeszcze tylko jedna sparwa. Moge zakląć najwyżej dwie takie strzały nie więcej, więc lepiej nie spudłujcie.
W tym samym czasie reszta drużyny usilnie próbowała unieruchomić gada. Szło im raczej średnio. Przynajmiej wojownikom bo jak niby podejść do czegoś co się cały czas miota? Wieksze efekty odnosił Serafin z Philem. Zwałaszcza ten pierwszy jako że był Mistycznym Łucznikiem i jego strzały miały zdecydowanie wiekszą siłe przebicia.
-PO NOGACH GO!!!- Serfain darł się na całe gardło, starając się strzelać cały czas. Jednak chwile później musiał się uchylic przed czymś czarnym. Jak sie okazało był to Mroczny.
-Śmierć! Taa po nogach łatwo ci mówić, ty nie musisz do niego podejść na odległość miecza..
Zanim elf odpowiedział Czarny Strażnik już był na nogach i biegł w kierunku smoka. A nasi trzej przyjaciele właśnie kończyli ostatnie poprawki przy baliście. Znaczy Farin i Kain kończyli ją ustawiać a Shan zaklinać strzały. Jeszcze tylko ostatnie poprawki i gotowe.
-Dobra panowie, teraz tylko módlcie sie żebyśmy go trafili..
Wycelowali, krasnolud położył ręke na spuście. Jeszcze tylko chwila. Smok na chwile znieruchomiał. Zwolnienie cięciwy. Wszystko działo się tak jakby czas zwolnił swój bieg. Mag obserwował lot pocisku. Już prawie, prawie był i .......... Pudło. Zamarli na chwile z niedowieżania. Jak on mógł się uchilić w ostatnim momęcie? No może nie do końca bo strzała przeszła przez ogon u jego nasady. Coprawda był on teraz bezużyteczny ale gad cały czas był żywy a miał właśnie umierać.
-Nosz *******
-******* *****
-**********************
-Dobra mamy jeszcze jeden strzał tylko teraz bez pudła.
Załadowali drugi i ostatni pocisk. Jednak nie strzelali odrazu. Teraz kiedy smok nie mógł używać ogona droga dla wojowników staneła otworem. No może nie do końca i tylko dla tych bardziej doświadczonych ale zawsze coś.
-Serafinie walcie go po oczach! Na Sigmara już jest nasz.
Mroczny i Morgan zbiżali się do nóg gada. Darkus który był mniej doświadczony wolał pozostać bardziej z tyłu. Smok próbował dosięgnąć wojowników jednak za każdym razem zostawał zasypany lawiną strzał przez łuczników. Wojownicy wkońcu osiągneli swój cel- ścięgna. Kilka szybkich cięć i bestia była praktycznie unieruchomiona. Właśnie na ten momet czekała załoga naszej balisty. Ponownie wycelowali. Tym razem nie było mowy o pudle. Pocisk poszedł. Wszyscy znów na chwile zamarli kiedy jeden z magów próbował go zestrzelić błyskawicą. Jednak pomylił się. Niedużo ale jednak. Powietrze rozdarł wrzask smoka. A potem zapadła głucha cisza.


[chłopaki co jest?? ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować