Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

Eileen w milczeniu słuchała opowieści. O nie... Jej opowieśc była wystarczająco za długa i zbyt niezwykła. Nie wierzyła, by ktoś z przyjaciół był w stanie w nią uwierzyć. Z resztą. Nie musiał. Widziała jak każdy z nich pokolei mówił o swej przyszłości, kreował barwne obrazy nieznanych miejsc. Ale dla niej one rozmwyały się w szarości. Delikatnie, tak jak wstaje świt, tak one znikały z jej pamięci. Pozostawała tylko cisza myśli, gdy patrzyła na opowiadającego, który raz po raz gestykulując, to ściszając, lub mówiąc głośniej wzbudzał w słuchaczach ukryte uczucia. Każdy z nich na swój sposób przeżywał kolejne historie. On doczekała tylko do opowiadania Phila. Niewiedzieć czemu potem coraz bardziej kreowane obrazy zaczynały jej się zacierać w mrok. Widziała tylko płomień ogniska. I poczuła, jak ciepło ją pali, lub może raczej grzeje mieszanką uczuć. Medalion. Czy to możliwe? - przebiegło jej przez myśl, gdy dyskretnie wysuwała się z kręgu siedzących przy ognisku. Dla przyjaciół zniosłaby zapach trunków i dym fajkowy, dla nich robiła już nie jedno. Ale teraz oni byli bezpieczni. A teraz czuje, jakby była wzywana. W końcu? Czy to możliwe? Targały nią rozterki .Jeszcze przez chwilę widziała, jak wszyskie osoby, za które była gotowa oddać życie siedziały przy ogniu. Po chwili już była w gąszczu. Medalion coś wykrył. Coś znajomego, coś rodzimego, co przyciągało go z wielką siłą. Eileen zadrżała od chłodu nocy i otuliłą się szczelniej potarganym płaszczem. Serafin nie zdążył jej kupić nowego. W mroku nocy elfie oczy widziały przejscie przez las. Szła jak w transie, znała drogę. Wiedziała jak ominąć leśne rozpadliny i gęściej zalesione miejsca.

-------------------------------------------------------------------------------

"Coś się kończy, coś zaczyna
i niczyja to wina
więc niech się zaczyna opowieść.
Gdzie prawda?
Gdzie kłamstwo?
Ułuda i zazdrość.
Tylko los może ci powie..."

Wyrecytował Marr. Wszyscy na wpół zamroczeni alkoholem zdziwieni spojrzeli na barda. Ten, który dotąd milczał, w końcu wydał z siebie głos. Czyżby prawdziwy specjalista z tej dziedziny ośmielił się zabrać głos?

- No co? Tak mi się jakoś powiedziało. Dla przerwania... - zaśmiał się ten popijając nieco samogonu z kufla. Mandolina spoczywała jakimś cudem w całości kawałek dalej. Wszyscy czekali, na następnego opowiadającego...

--------------------------------------------------------------------------------

Cisza. Nawet ledwie dosłyszalne kroki elfki nie mogły jej zmącić. Las przerzedzał się. Liście drzew szumiały ponad nią łagodnie trącane morską bryzą. Już blisko... Nie martwiła się co to może być. To równiedobrze mógłbyć kawałek drewna z jakiegoś Rivelońskiego statku. Ale czuła, że to nie może być drewno. Mijając ostatnie sosny, była gotowa na wszystko, tylko nie na...

- Morze? - zapytała sama siebie szeptem spoglądając na spienione grzywy fal. Błękitna, nieprzebrana woda, wyglądała jak ciekłe srebro w świetle księżyca, łagodnie muskając brzeg. Eileen rozejrzała się. Czyżbyś sama dała się oszukać, moja droga? Nikogo nie widziała.
- Stój tam, gdzie stoisz! - usłyszała znany głos za sobą i poczuła sztylet, przyłożony do szyi. Czy to możliwe? Czy to jest ona?
- Mogę się obrócić, Lil? - powiedziała spokojnie. Poczuła, jak sztylet przy jej szyi zadrżał.
- Skąd znasz moje imię, elfko? - zapytała starając się ukryć zdenerwowanie.
- Ty znałaś moje nim się jeszcze poznałyśmy. Pamiętasz, kto mnie chciał nauczyć "pływać"? - to ostatnie słowo Eileen zaakcentowała wyraźnie. Sztylet odsunął się i pozwolił jej się obrócić. Zobaczyła niską, szczupłą i dość dobrze zbudowaną dziewczynę. Jedynym jej odzieniem była jakby namiastka gorsetu, zrobiona ze skóry osłaniająca jej piersi i krótka spódnica z grubego płótna utrzymywana na szczupłej talii skórzanym pasem. Eileen spojrzała w znane, błękitne jak morze oczy i jasną twarz, wciąż jeszcze dziecinną, na która opadało parę blond kosmyków ze spiętych do tyłu włosów. - Aleś ty się zmieniła.
- Kim ty jesteś! Ostrzegam cię, ze mną nie ma żartów! - powiedziała przysuwając swą broń bliżej. Sztylet zalśnił w świetle księżyca. W tym blasku nie trudno było zauważyć, jak zręczna i zwinna jest owa niepozorna osóbka.
- Ty mnie nie poznajesz? - zapytała Eileen zdziwiona. - Czy aż tak się zmieniłam? - zapytała niepewnie.
- Elfko, nie znam nikogo z twego rodu, kogo miałabyś mi przypominać. - stwierdziła zdziwiona.
- Przyjrzyj się dokładnie. - powiedziała elfka spokojnie. Spojrzała na nią kociozielonymi oczyma, delikatnie rozchylając podarty płaszcz, by pokazać swą sylwetkę. Oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdziwienia. Bynajmniej nie na widok Eileen w całej okazałości. W świetle księżyca, na srebrnym łańcuszku błyszczał...
- ...medalion. - szepnęła cicho dziewczyna. - Eileen... - odrzuciłą sztylet na jasny piasek i rzuciłą się ku elfce, przytulając się do niej jak małe dziecko. - Tak się cieszę, że cię widzę!
- Ja też, Lil. - uśmiechnęła się, choć spod tego uśmiechu widać było rozterkę.
- Eileen, ale jakim cudem. Przecież, przecież...
- Przecież w zamian za wypełnienie "przepowiedni"miałam zyskać nieśmiertelność. Kto by przypuszczał, że zyskam ją w taki sposób.
- Ale... Jak? Kiedy?
- Nie wiem. Wiem, że nie od razu. Najpewniej to działo się stopniowo, a zaczęło to być widać dopiero po moim wypłynięciu z Rivelon. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Czyli... Czyli Rada nie miała racji? Biały nie miał racji? Racja... w takim razie jest po naszej stronie. - mówiła szybko.
- Uspokój się. Przecież i tak to nic nie zmienia. Minęło już tyle czasu. Nie wiem nawet czy jest do czego wracać. Powiedz, co się zmieniło?
- Tyle, że teraz mówią o tym co było starą erą, a nowy rok liczą od dnia, gdyśmy otowrzyli złote wrota. to znaczy ty otworzyłaś. - speszyła się dziewczyna spoglądając na Eileen, jakby chcąc się upewnić, czy nie jest zła. Ta roześmiała się tylko. - Rada od tego czasu spotkała się tylko raz jeszcze. Wraz z przedstawicielami ludzi podzielili wszystko na dwanaście królestw. No i nagle nazywa się nas krainą "dwunastu". Choć tak naprawdę dobrze wiesz, że rada liczy dziewięciu...
- A co z Białym? - przerwała jej elfka przyglądając jej się bacznie zielonym wzrokiem.
- On osiedlił się w Złotym Pałacu, ale i tak trzymają go po pokojach gościnnych. Nic się nie starzeje. Poza tym nie zdziwiłabym się, gdyby pod tą siwą czupryną i białą brodą, kryły się elfie uszy. - zaśmiała się.
- A Mirias? - zapytała Eileen utkwiwszy wzrok w przyjaciółce.
- Tak jak mówiłam, ale nikt mnie nie słuchał... - powiedziała dwuznacznie.
- To znaczy?
- To znaczy, że nie pogodził się z wolą Rady, nie miał zamiaru w tej sprawie słuchać matki. Wydaje mi się, że ta zrozumiała swój błąd. On jednak razem z Adamem ruszyli do dwunastego królestwa...
- Dwunastego?
- Zupełenie zapomniałam, że ty nic nie wiesz... Do Rivelon, poprostu. Spokałam się z nim parę razy. Mieszka w hatce, niedaleko portu. Ciągle ma nadzieję, że wrócisz. - tutaj Lil spojrzała na nią swymi błękitnymi oczyma. - Teraz nic nie stoi na przeszkodzie, prawda? - zapytała szukając upewnienia. Teraz Eileen zdała sobie sprawę z czegoś jeszcze. To oznaczałoby pozozstawienie drużyny, pozostawienie przyjaciół, pozostawienie Phila.

--------------------------------------------------------------------------------

Ogień trzaskał wesoło w ognistku, pochłaniając kolejne drwa. A opowieść trwała.

- Cała wioska stała w płomieniach. Elfie kobiety i dzieci biegały rozpłakane od jednego płonącego domu do drugiego. Przez główny trakt maszerowały kolejne oddziały Imperium. Między budynkami krążyli żołnierze, szukając uciekinierów i żołnierzy, którzy skryli się w nich, unikając walki. - Morgan nabrał powietrza i rozpoczął ponownie szeptem. - Po chwili z jednego z domostw wyszli ciężkozbrojni legioniści Imperium. Prowadzili blisko dziesięciu Elfich Hoplitów. Silnymi ciosami pod kolana zmuszono ich by uklęknęli. Całkowicie rozbrojeni, klęczący, upokorzenia, Elficcy żołnierze czekali na to co nie uniknione. - Morgan widział na twarzach niektórych słuchaczy pogardę a może nienawiść? - Legioniści wyciągnęli miecze. Zajęli pozycję z plecami Elfów. Każdy przyłożył klingę miecza do karku jeńców. Szybkie uderzenie. Martwe ciała padły na zabłocone podłoże.

Zapadła kamienna cisza. Słychać było tylko szum morza i trzask płonącego drewna.

--------------------------------------------------------------------------------

- Eileen? Czemuś się tak zamyśliła? - zapytała Lil próbując dojrzeć cokolwiek przenikliwym, błękitnym wzrokiem.
- Nic. Po prostu myślę...
- Nad czym? Tu nie ma o czym rozmyślać! Możesz wrócić. Nikt z nich nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Ucieszą się. Rada, ja, wszyscy przyjaciele, Mirias. - mówiła z dziecinnym zapałem, już widząc w wyobraźni ponownie przeżywane przygody. Eileen nie odezwała się. Lil cierpliwie czekała. Przecież zawsze tego chciałaś Eileen, prawda? Zawsze chciałas wrócić. pytał jakiś głosik ironicznie w jej głowie. Tęskniła za tym co było, ale wiedziała, że tutaj też pozostawi cząstkę siebie.

---------------------------------------------------------------------------------

- Życie to wiele trudnych decyzji, my musimy podjąć najwłaściwszą. - stwierdził Serafin nalewając towarzystwu nieco rumu. - To kto następny?

- Może ja? - zapytał Darkus. Nikt nie wyraził sprzeciwu. - Znam wiele historii, ale dziś opowiem Wam o pierwszej inkwizycji jaką widziałem. W wieku 15 lat ujrzałem pierwszy proces inkwizycyjny. Oczywiście najpierw trzeba było zaaresztować osobę podejrzaną o paktowanie ze złem. Był nim Hrabia Pierd de Balzac. Interesował się sztuką magiczną, ale nie wykorzystywał jej w dobrych celach. Starał się przywoływać demony. Wyruszyłem ze swoim przyjacielem Inkwizytorem Giorgiem De Angelo w stronę zamku podejrzanego. Była z nami duża świta przyjaciela. 30 paladynów, 20 łuczników i 15 zbrojnych. Nigdy nie wiadomo, co zły człowiek może mieć w rękawie. Może przywoła demona i będzie trzeba walczyć... Ale wszystko poszło jak po maśle. Słudzy hrabiego dawno uciekli widząc, co praktykuje. Gdy Balzac ujrzał inkwizytorów skrył się w najwyższej wierzy i stamtąd strzelał z kuszy. Dureń liczył na łud szczęścia. Ponieważ dach wierzy był drewniany łucznicy podpalili go strzelając płonącymi strzałami. Nierozsądny hrabia uciekł w głąb zamku. Najgorsze były poszukiwania, ale bardzo owocne, bowiem okazało się, że hrabia nie tylko paktował z demonami, ale również z wampirami... - na wspomnienie wampirów nie jeden z łowców poruszył się. A opowieść trawała nadal...

-----------------------------------------------------------------------------------

Czemu się wzbraniasz głupia? Co cię trzyma? Przecież zawsze liczyła, że uda ci się wrócić. W głębi duszy liczyłaś, że nie żegnasz się na zawsze. Czemu nie chcesz? pytała sama siebie utkwiwszy wzrok w oceanie. Lil czekała cierpliwie. Oni sobie poradzą sami. Teraz się dobrze bawią. Nawet nie spostrzegli, że zniknęłaś. Po co ci to? głos w jej umyśle jak zły chochlik ciągnął ją do powrotu. Ona uświadomiła sobie jak wielu ma tutaj przyjaciół i jak bardzo na nich jej zależy. Farin, Marvolo, Marr i Furr, Darkus z którym się pokłuciła i nawet nie miała okazji, by mu szczerze powiedzieć, że mu przebacza. No i jeszcze Shan, Gregor... Nawet Mroczny nie był taki zły. No i jeszcze Phil. Nigdy nie zdążyła mu powiedzieć, jak bardzo jej na nim zależy. Takiego przyjaciela ze świecą szukać. Ale czy tylko przyjaciela? raz jeszcze odezwał się chochlik w jej głowie. Muszę znaleźć złoty środek I wtedy właśnie coś sobie przypomniała. Wyjęła ze swej torby księgę. Jej księgę. Odpieczetowała ją. Lil jakby specjalnie chciała dac jej zas do namysłu, bo utkwiła wzrok w morzu. Eileen ostrożnie i delikatnie podważyła magiczną pieczęć. Ta jak gdyby nic ją nie trzymało odpadła. Zalśniła tylko lekko i upadła na piasek. Teraz w ręku Eileen trzymała najzwyklejszy zeszyt. Delikatnie przejechała dłonią po okładce. Teraz już wiedziła, co zrobić. Ponownie przyłożyla pieczęć i schowała ksiegę do torby.

- Daleko stad do krainy dwunastu? - zapytała przerywając ciszę.
- Pół miesiąca dla statku, dla nas półtora tygodnia, a jak się nam poszczęści to w 2 dni i będziemy na atolu.
- Czyli może tym razem nie oślepnę. - stwierdziła Eileen zagadkowo poprawiając medalion na szyi.
- Co zamierzasz? - zapytała Lil.
- Moge używać mocy medalionu tylko w krainie. Inaczej grożą mi konsekwencje. Ale wcześniej byłam dalej od jej brzegół niż teraz. Czuje to. Z resztą i tak sama bez pomocy medalionu bym tak skomplikowanego czaru nie rzuciła.
- A po co ci ten czar? - zapytała dziewczyna. Na chwilę zapanowała cisza.
- Żeby znaleźć złoty środek między tym wszystkim. - odparła zagadkowo Eileen. Stanęła twarzą do plaży, spoglądając na drobny piasek. Po chwili ten zaczął wznosić się na kształt burzy piaskowej. Eileen zacisnęła mocniej usta. W owej piaskowej chmurze rozbłysło światło. Wąski strumień wody wzniósł się od morza ku niej. Ta nagle zaczęła opadać. Jeszcze trochę pomyślała Eileen chwiejąc się. Czuła, jak siły ulatują z niej w błyskawicznym tempie. Już prawie... Prawie... Wyszeptała inkantację. Jej głos odbijał się jakby echem po lesie. A może to tylko efekt magii? Upadła na piasek. Czuła, jakby uleciały z niej wszystkie siły.
- Eileen! - zawołała Lil podbiegając do niej. Chwyciła ją za dziwnie wychudła dłoń. - Po co ci to było? - spojrzała na nią lśniącymi oczyma. Ledwo co powstrzymywała się od łez trzymając elfkę za wychudła dłoń. - Nie chcę cię znów stracić.
- Nic... Nic mi nie jest... - szepnęła elfka starając się pocieszyć Lil. - Wyjmij... W torbie. Jest eliksir... - Lil szybko złapała jej torbę i zaczęła szukać.
- Ten? - zapytała pokazując szklaną, gładką butelkę pełną rudawego płynu. Eileen tylko lekko pokręciła głową.
- A może ten? - zapytała pokazując jej nieco gestszy, fioletowy płyn w kanciastej buteleczce.
- W sakiewce... - powiedziała z trudem. Lil szybko znalazła malutką, rżniętą buteleczkę wypełnioną perlistobiałym płynem. Była go tylko połowa. Wlała go Eileen do ust. Ta po chwilipozuła się lepiej, choć gdy usiadła czuła, jak kręci się jej w głowie. - Wyjmij z piasku moje "pamiątki" - powiedziała cicho łapiąc się za głowę. Lil szybko w znalazła w piasku jeden duży kryształ, 7 mniejszych. Do każdego przytwierdzony był srebrny łańcuszek, a na nim dwie kartki. Jedna zapisana, druga czysta. Z dziecinną ciekawością przyglądała się, jak w każdym z nich lśni nieustające światło, tak podobne do blasku księżyca.
- Co to?
- Pamiętasz jak ci opowiadałam, jak nałożyłam kiedyś nieświadomie czar na trzy dzienniczki? - zapytała Eileen nie mająz zbytniej ochoty na wyjaśnienia. Zastanawiała się czy to morze tak szumiało, czy to w głowie jej tak szumi. - To dział na takiej samej zasadzie.
- Ale tutaj nie ma miejsca! - powiedziała mała oglądając jedną z pustych kareczek wiszących na którymś z łańcuszków.
- A oderwij karteczkę... - powiedziała elfka popijając nieco rudawego płynu z butelki. Odrazu poczuła się lepiej. Lil oderwała karteczkę i spojrzała zdziwiona jak na jej miejscu pojawiła się kolejna.
- Ten duży dla ciebie, tak? - zapytała dla upewnienia pokazując jej kryształ wielkości kokosa.
- Nie, ja mam mój dzienniczek. Powiedzmy, że połączyłam to z nim. - Lil ledwie co udało się poskromić wciąż jeszcze dziecinną ciekawość przeznaczenia największego z kryształów. - A teraz zrób coś dla mnie i nie ruszaj się stąd. Muszę to jeszcze komuś zostawić. - powiedziała starając się zachowac spokój. Podniosła się i jakimś cudem nie upadła. Udało jej się w miarę utrzymac równowagę. Wrzuciła do swojej torby owe "prezenty" i wkroczyła w mrok lasu.

-----------------------------------------------------------------------------------

...-GIŃ STARCZE WSZYSTKIE DEMONY WYNAGRODZĄ MI TWĄ ŚMIERC- wrzasnął Sukkub, aż uszy bolały, a Elmister tylko spojrzał z politowaniem, mruknął komendę i ciało królowej Sukubów rozpadać zaczęło się na kawałki. Taa to był nawet ciekawy widok.
- No i aby mi to było ostatni raz - powiedział mędrzec i przeszedł przez bramę magiczną do swego domu w Cienistej Dolinie… a eliksiru nie udało się nam przyrządzić…

- Zaiste ciekawa to opowieść... - powiedziała Eileen jak gdyby nigdy nic przychodząc z bukłakiem wina i nalewając kilku kompanom. - To kto teraz opowie? - zapytała zaciekawiona, starając się udawać beztroskę.
- A cos ty taka wychudzona, jadłaś wogóle coś? Może coś ci zaszkodziło? - zapytał jak zawsze spostrzegawczy druid.
- Taak... Marvolo zaraz da ci ziółka. - wybuchnął śmiechem Serafin.
- Nie, nic... - speszyła się Eileen spoglądajac błagalnym wzrokiem ku Marrowi. Ten chyba zrozumiał o co chodzi.
- Nie no, my jej jedzenia nie zamykamy. Picia też nie. A swoją drogą słyszeliście może o legendarnej nalewce, produkowanej w dzikich ostępach, która ponoć miała dawać niesamowitego kopa? Z tego co słyszałem była produkowana z górskich ziół i zmieszanych z okruchami złota... Z tą nalewką wiąże sie pewna ciekawa historia...

Eileen cieszyła się, że dało jej się jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Wszyscy wsłuchali się w Marra, który opowiadał, jak to bracia kapłani dzień i noc pracowali nad recepturami i co ich spotkało. Eileen dyskretnie dostała się do plecaków drużyny. Nie trudno jej było rozpoznać, który należał do kogo. Pozostawiła Philowi największy kryształ, kolejne wcisnęła do plecaków Farina (tuż obok miodku, napewno trafi), Marvola (Ooo... Tutaj ma swoje zioła, też znajdzie) i Furra (czy on kiedyś używał tych wytrychów?). Marrowi podłożyła jego kryształ obok mandoliny, co było nielada sztuką, bo leżała niedaleko zgromadzonej wokół ogniska drużyny.. Serafinowi tez postanowiła włożyć go do plecaka. Darkusowi pozostawiła jego "prezent" obok zbroi. Ostatni zostawiła Shanowi tuż obok beczek. Wszystkie... Mam nadzieję, że zrozumieją jak to działa, to nie jest przeciez trudne, bo napisać, napisałam bardzo krótko. Znikając w gęstwinie lasu wciąz zastanawiała się, czy tak naprawdę napisała wszystko to, co chciała.

Drogi Philu! Trudno mi o tym pisać, ale Los po raz kolejny spłatał mi figla. Byłeś mi wiernym przyjacielem i nie tylko. Trudno mi przychodzi żegnać się z Tobą, choć tak naprawdę słowa "żegnaj" nigdy nie napiszę. Los lubi płatać figle. Jesteś dobrym przyjacielem i kompanem, a każda twoja rada okazywała się bardziej cenna niż złoto. Twojej przyjaźni i oddania nie da się wycenić, bo nie starczyłoby bogactw na świecie. Nie przestawaj być takim, jakim jesteś. Bywaj.

Eileen.

PS: Jeśli kiedykolwiek będziesz chciał mi coś powiedzieć, napisz na czystej karteczce. Ja będę wiedziała.


...

Kochany Krasnalu! Radości, jaką wniosłeś do mojego życia nie dało się wycenić. Wszystkie wyszukane żarty, choć zadziwiająco proste ciągle mnie śmieszą. Lepszego przyjaciela ze świecą możnaby szukać. Nie raz służyłeś mi radą i wiele razy dzięki Tobie udało mi się coś osiągnąć. Nie chcę się żegnac i to nie jest pożegnanie. Nie wiadomo, co jeszczse może się stać. Bywaj...

...

Drogi druidzie! Chyba nie ma bystrzejszego zwierzaka w lesie niż Ty. Może Ty nie widzisz, ale ja widzę, że jesteś niezwykłym człowiekiem. Masz w sobie siłę, większą niż niedźwiedź i kryjesz w sobie dostojnośc orła. Wystarczy chcieć, a wszystko czego zapragniesz będzie w zasięgu ręki. Wystarczy tylko w sobie odkryć siłę. Ty tak naprawdę mi to uświadomiłeś. Per aspera ad astra... Może się jeszcze kiedyś spotkamy. Nie wiem co może się stać w przyszłości. Tymczasem bywaj...

...

Miły złodziejaszku! Bez twoich niezwykłych żartów i wyszukanych poglądów ten świat byłby pusty. Nie raz i nie dwa otwierałam szeroko oczy ze zdziwienia słuchając Twoich słów. Ciągle mnie zadziwiasz i proszę - nie przestawaj! Jesteś naprawdę niezwykły. Szkoda tylko, iż tak mało się znamy. Do zobaczenia...

...

Drogi przyjacielu! Ty i twoja mandolina to cały świat w pigułce. O lepszego kompana do wszelkich rodzajów rozmów trudno. Każda z rozmów, choć była inna wydawała mi się przesiąknięta ciekawością świata i chęcią przeżycia przygody. To u Ciebie cenię najbardziej. Nie chcę się z Toba żegnac i nie żegnam się. Bywaj...

...

Drogi Serafinie! Nie wiem na ile cię znam, a na ile mi sie wydaje, że cię znam. Jesteś jeden, jedyny i nie do podrobienia. Podziwiam twoją odwagę i zaciętość, jakiej mi samej brakuje. Podziwam tez to jak wiele poświęcasz naszej drużynie i jak wielkie pokładasz w niej nadzieje. Oby się spełniły. Carpe diem...

...

Shanie, ty (za)kochany czarodzieju! Choć na pozór twoja magia jest zimna, to jednak nie zmroziła ci serca (które chyba najskuteczniej ogrzewasz alkoholem). Zawsze zazdrościłam ci wiedzy magicznej i niezwykłej pomysłowości. Jesteś nietypowy, nie zmieniaj w sobie niczego. Może się jeszcze spotkamy...

...

Darkusie! Jak nigdy nie widziałam w Tobie inkwizytora, tak ostatnio go zobaczyłam. Zmieniłes się bardzo, od czasu, gdy po raz pierwszy zobaczyłam Cię w Waterdeeep. Zmieniłeś się na dobre, cokolwiek to znaczy. [Byłam dumna, kiedy zobaczyłam jak dyskutujesz z Marvolem i resztą. Aż mi łezka się w oku zakręciła.] Drzemie w Tobie wielka siła, tylko brakuje ci motywacji. Musisz ją odnaleźc w sobie. Do zobaczenia.

-----------------------------------------------------------------------------------

- No, w końcu! Ile miałam czekać? - zapytała Lil widząc jak elfka wynurza się z lasu.
- To nie było łatwe, jestem jeszcze osłabiona. - powiedziała Eileen spokojnie.
- Ale załatwiłaś już to co miałas załatwić?
- Tak.
- No to na co czekamy? Niedługo będzie świtać. Chyba pamiętasz jeszcze jak się to robiło? - zaśmiała się ucieszona jak dziecko.
- Tak. Ale będę musiała korzystać z amuletu. Będziemy musiały robić postoje.
- Pal sześć. Chodź. - Dziewczyna pociągnęła elfkę ku błękitnej wodzie. Po chwili obie zginęły pod spienionymi grzywami fal.

[Jak widać - kończę. Wszystko co miałam to już napisałam. Albo i nie. Jak coś jestem do 6 na gg. Od 6 lipca do 8 sierpnia mnie nie ma. Do zobaczyska]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Eileen w milczeniu słuchała opowieści. O nie... Jej opowieśc była wystarczająco za długa i zbyt niezwykła. Nie wierzyła, by ktoś z przyjaciół był w stanie w nią uwierzyć. Z resztą. Nie musiał. Widziała jak każdy z nich pokolei mówił o swej przyszłości, kreował barwne obrazy nieznanych miejsc. Ale dla niej one rozmwyały się w szarości. Delikatnie, tak jak wstaje świt, tak one znikały z jej pamięci. Pozostawała tylko cisza myśli, gdy patrzyła na opowiadającego, który raz po raz gestykulując, to ściszając, lub mówiąc głośniej wzbudzał w słuchaczach ukryte uczucia. Każdy z nich na swój sposób przeżywał kolejne historie. On doczekała tylko do opowiadania Phila. Niewiedzieć czemu potem coraz bardziej kreowane obrazy zaczynały jej się zacierać w mrok. Widziała tylko płomień ogniska. I poczuła, jak ciepło ją pali, lub może raczej grzeje mieszanką uczuć. Medalion. Czy to możliwe? - przebiegło jej przez myśl, gdy dyskretnie wysuwała się z kręgu siedzących przy ognisku. Dla przyjaciół zniosłaby zapach trunków i dym fajkowy, dla nich robiła już nie jedno. Ale teraz oni byli bezpieczni. A teraz czuje, jakby była wzywana. W końcu? Czy to możliwe? Targały nią rozterki .Jeszcze przez chwilę widziała, jak wszyskie osoby, za które była gotowa oddać życie siedziały przy ogniu. Po chwili już była w gąszczu. Medalion coś wykrył. Coś znajomego, coś rodzimego, co przyciągało go z wielką siłą. Eileen zadrżała od chłodu nocy i otuliłą się szczelniej potarganym płaszczem. Serafin nie zdążył jej kupić nowego. W mroku nocy elfie oczy widziały przejscie przez las. Szła jak w transie, znała drogę. Wiedziała jak ominąć leśne rozpadliny i gęściej zalesione miejsca.

-------------------------------------------------------------------------------

"Coś się kończy, coś zaczyna
i niczyja to wina
więc niech się zaczyna opowieść.
Gdzie prawda?
Gdzie kłamstwo?
Ułuda i zazdrość.
Tylko los może ci powie..."

Wyrecytował Marr. Wszyscy na wpół zamroczeni alkoholem zdziwieni spojrzeli na barda. Ten, który dotąd milczał, w końcu wydał z siebie głos. Czyżby prawdziwy specjalista z tej dziedziny ośmielił się zabrać głos?

- No co? Tak mi się jakoś powiedziało. Dla przerwania... - zaśmiał się ten popijając nieco samogonu z kufla. Mandolina spoczywała jakimś cudem w całości kawałek dalej. Wszyscy czekali, na następnego opowiadającego...

--------------------------------------------------------------------------------

Cisza. Nawet ledwie dosłyszalne kroki elfki nie mogły jej zmącić. Las przerzedzał się. Liście drzew szumiały ponad nią łagodnie trącane morską bryzą. Już blisko... Nie martwiła się co to może być. To równiedobrze mógłbyć kawałek drewna z jakiegoś Rivelońskiego statku. Ale czuła, że to nie może być drewno. Mijając ostatnie sosny, była gotowa na wszystko, tylko nie na...

- Morze? - zapytała sama siebie szeptem spoglądając na spienione grzywy fal. Błękitna, nieprzebrana woda, wyglądała jak ciekłe srebro w świetle księżyca, łagodnie muskając brzeg. Eileen rozejrzała się. Czyżbyś sama dała się oszukać, moja droga? Nikogo nie widziała.
- Stój tam, gdzie stoisz! - usłyszała znany głos za sobą i poczuła sztylet, przyłożony do szyi. Czy to możliwe? Czy to jest ona?
- Mogę się obrócić, Lil? - powiedziała spokojnie. Poczuła, jak sztylet przy jej szyi zadrżał.
- Skąd znasz moje imię, elfko? - zapytała starając się ukryć zdenerwowanie.
- Ty znałaś moje nim się jeszcze poznałyśmy. Pamiętasz, kto mnie chciał nauczyć "pływać"? - to ostatnie słowo Eileen zaakcentowała wyraźnie. Sztylet odsunął się i pozwolił jej się obrócić. Zobaczyła niską, szczupłą i dość dobrze zbudowaną dziewczynę. Jedynym jej odzieniem była jakby namiastka gorsetu, zrobiona ze skóry osłaniająca jej piersi i krótka spódnica z grubego płótna utrzymywana na szczupłej talii skórzanym pasem. Eileen spojrzała w znane, błękitne jak morze oczy i jasną twarz, wciąż jeszcze dziecinną, na która opadało parę blond kosmyków ze spiętych do tyłu włosów. - Aleś ty się zmieniła.
- Kim ty jesteś! Ostrzegam cię, ze mną nie ma żartów! - powiedziała przysuwając swą broń bliżej. Sztylet zalśnił w świetle księżyca. W tym blasku nie trudno było zauważyć, jak zręczna i zwinna jest owa niepozorna osóbka.
- Ty mnie nie poznajesz? - zapytała Eileen zdziwiona. - Czy aż tak się zmieniłam? - zapytała niepewnie.
- Elfko, nie znam nikogo z twego rodu, kogo miałabyś mi przypominać. - stwierdziła zdziwiona.
- Przyjrzyj się dokładnie. - powiedziała elfka spokojnie. Spojrzała na nią kociozielonymi oczyma, delikatnie rozchylając podarty płaszcz, by pokazać swą sylwetkę. Oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdziwienia. Bynajmniej nie na widok Eileen w całej okazałości. W świetle księżyca, na srebrnym łańcuszku błyszczał...
- ...medalion. - szepnęła cicho dziewczyna. - Eileen... - odrzuciłą sztylet na jasny piasek i rzuciłą się ku elfce, przytulając się do niej jak małe dziecko. - Tak się cieszę, że cię widzę!
- Ja też, Lil. - uśmiechnęła się, choć spod tego uśmiechu widać było rozterkę.
- Eileen, ale jakim cudem. Przecież, przecież...
- Przecież w zamian za wypełnienie "przepowiedni"miałam zyskać nieśmiertelność. Kto by przypuszczał, że zyskam ją w taki sposób.
- Ale... Jak? Kiedy?
- Nie wiem. Wiem, że nie od razu. Najpewniej to działo się stopniowo, a zaczęło to być widać dopiero po moim wypłynięciu z Rivelon. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Czyli... Czyli Rada nie miała racji? Biały nie miał racji? Racja... w takim razie jest po naszej stronie. - mówiła szybko.
- Uspokój się. Przecież i tak to nic nie zmienia. Minęło już tyle czasu. Nie wiem nawet czy jest do czego wracać. Powiedz, co się zmieniło?
- Tyle, że teraz mówią o tym co było starą erą, a nowy rok liczą od dnia, gdyśmy otowrzyli złote wrota. to znaczy ty otworzyłaś. - speszyła się dziewczyna spoglądając na Eileen, jakby chcąc się upewnić, czy nie jest zła. Ta roześmiała się tylko. - Rada od tego czasu spotkała się tylko raz jeszcze. Wraz z przedstawicielami ludzi podzielili wszystko na dwanaście królestw. No i nagle nazywa się nas krainą "dwunastu". Choć tak naprawdę dobrze wiesz, że rada liczy dziewięciu...
- A co z Białym? - przerwała jej elfka przyglądając jej się bacznie zielonym wzrokiem.
- On osiedlił się w Złotym Pałacu, ale i tak trzymają go po pokojach gościnnych. Nic się nie starzeje. Poza tym nie zdziwiłabym się, gdyby pod tą siwą czupryną i białą brodą, kryły się elfie uszy. - zaśmiała się.
- A Mirias? - zapytała Eileen utkwiwszy wzrok w przyjaciółce.
- Tak jak mówiłam, ale nikt mnie nie słuchał... - powiedziała dwuznacznie.
- To znaczy?
- To znaczy, że nie pogodził się z wolą Rady, nie miał zamiaru w tej sprawie słuchać matki. Wydaje mi się, że ta zrozumiała swój błąd. On jednak razem z Adamem ruszyli do dwunastego królestwa...
- Dwunastego?
- Zupełenie zapomniałam, że ty nic nie wiesz... Do Rivelon, poprostu. Spokałam się z nim parę razy. Mieszka w hatce, niedaleko portu. Ciągle ma nadzieję, że wrócisz. - tutaj Lil spojrzała na nią swymi błękitnymi oczyma. - Teraz nic nie stoi na przeszkodzie, prawda? - zapytała szukając upewnienia. Teraz Eileen zdała sobie sprawę z czegoś jeszcze. To oznaczałoby pozozstawienie drużyny, pozostawienie przyjaciół, pozostawienie Phila.

--------------------------------------------------------------------------------

Ogień trzaskał wesoło w ognistku, pochłaniając kolejne drwa. A opowieść trwała.

- Cała wioska stała w płomieniach. Elfie kobiety i dzieci biegały rozpłakane od jednego płonącego domu do drugiego. Przez główny trakt maszerowały kolejne oddziały Imperium. Między budynkami krążyli żołnierze, szukając uciekinierów i żołnierzy, którzy skryli się w nich, unikając walki. - Morgan nabrał powietrza i rozpoczął ponownie szeptem. - Po chwili z jednego z domostw wyszli ciężkozbrojni legioniści Imperium. Prowadzili blisko dziesięciu Elfich Hoplitów. Silnymi ciosami pod kolana zmuszono ich by uklęknęli. Całkowicie rozbrojeni, klęczący, upokorzenia, Elficcy żołnierze czekali na to co nie uniknione. - Morgan widział na twarzach niektórych słuchaczy pogardę a może nienawiść? - Legioniści wyciągnęli miecze. Zajęli pozycję z plecami Elfów. Każdy przyłożył klingę miecza do karku jeńców. Szybkie uderzenie. Martwe ciała padły na zabłocone podłoże.

Zapadła kamienna cisza. Słychać było tylko szum morza i trzask płonącego drewna.

--------------------------------------------------------------------------------

- Eileen? Czemuś się tak zamyśliła? - zapytała Lil próbując dojrzeć cokolwiek przenikliwym, błękitnym wzrokiem.
- Nic. Po prostu myślę...
- Nad czym? Tu nie ma o czym rozmyślać! Możesz wrócić. Nikt z nich nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Ucieszą się. Rada, ja, wszyscy przyjaciele, Mirias. - mówiła z dziecinnym zapałem, już widząc w wyobraźni ponownie przeżywane przygody. Eileen nie odezwała się. Lil cierpliwie czekała. Przecież zawsze tego chciałaś Eileen, prawda? Zawsze chciałas wrócić. pytał jakiś głosik ironicznie w jej głowie. Tęskniła za tym co było, ale wiedziała, że tutaj też pozostawi cząstkę siebie.

---------------------------------------------------------------------------------

- Życie to wiele trudnych decyzji, my musimy podjąć najwłaściwszą. - stwierdził Serafin nalewając towarzystwu nieco rumu. - To kto następny?

- Może ja? - zapytał Darkus. Nikt nie wyraził sprzeciwu. - Znam wiele historii, ale dziś opowiem Wam o pierwszej inkwizycji jaką widziałem. W wieku 15 lat ujrzałem pierwszy proces inkwizycyjny. Oczywiście najpierw trzeba było zaaresztować osobę podejrzaną o paktowanie ze złem. Był nim Hrabia Pierd de Balzac. Interesował się sztuką magiczną, ale nie wykorzystywał jej w dobrych celach. Starał się przywoływać demony. Wyruszyłem ze swoim przyjacielem Inkwizytorem Giorgiem De Angelo w stronę zamku podejrzanego. Była z nami duża świta przyjaciela. 30 paladynów, 20 łuczników i 15 zbrojnych. Nigdy nie wiadomo, co zły człowiek może mieć w rękawie. Może przywoła demona i będzie trzeba walczyć... Ale wszystko poszło jak po maśle. Słudzy hrabiego dawno uciekli widząc, co praktykuje. Gdy Balzac ujrzał inkwizytorów skrył się w najwyższej wierzy i stamtąd strzelał z kuszy. Dureń liczył na łud szczęścia. Ponieważ dach wierzy był drewniany łucznicy podpalili go strzelając płonącymi strzałami. Nierozsądny hrabia uciekł w głąb zamku. Najgorsze były poszukiwania, ale bardzo owocne, bowiem okazało się, że hrabia nie tylko paktował z demonami, ale również z wampirami... - na wspomnienie wampirów nie jeden z łowców poruszył się. A opowieść trawała nadal...

-----------------------------------------------------------------------------------

Czemu się wzbraniasz głupia? Co cię trzyma? Przecież zawsze liczyła, że uda ci się wrócić. W głębi duszy liczyłaś, że nie żegnasz się na zawsze. Czemu nie chcesz? pytała sama siebie utkwiwszy wzrok w oceanie. Lil czekała cierpliwie. Oni sobie poradzą sami. Teraz się dobrze bawią. Nawet nie spostrzegli, że zniknęłaś. Po co ci to? głos w jej umyśle jak zły chochlik ciągnął ją do powrotu. Ona uświadomiła sobie jak wielu ma tutaj przyjaciół i jak bardzo na nich jej zależy. Farin, Marvolo, Marr i Furr, Darkus z którym się pokłuciła i nawet nie miała okazji, by mu szczerze powiedzieć, że mu przebacza. No i jeszcze Shan, Gregor... Nawet Mroczny nie był taki zły. No i jeszcze Phil. Nigdy nie zdążyła mu powiedzieć, jak bardzo jej na nim zależy. Takiego przyjaciela ze świecą szukać. Ale czy tylko przyjaciela? raz jeszcze odezwał się chochlik w jej głowie. Muszę znaleźć złoty środek I wtedy właśnie coś sobie przypomniała. Wyjęła ze swej torby księgę. Jej księgę. Odpieczetowała ją. Lil jakby specjalnie chciała dac jej zas do namysłu, bo utkwiła wzrok w morzu. Eileen ostrożnie i delikatnie podważyła magiczną pieczęć. Ta jak gdyby nic ją nie trzymało odpadła. Zalśniła tylko lekko i upadła na piasek. Teraz w ręku Eileen trzymała najzwyklejszy zeszyt. Delikatnie przejechała dłonią po okładce. Teraz już wiedziła, co zrobić. Ponownie przyłożyla pieczęć i schowała ksiegę do torby.

- Daleko stad do krainy dwunastu? - zapytała przerywając ciszę.
- Pół miesiąca dla statku, dla nas półtora tygodnia, a jak się nam poszczęści to w 2 dni i będziemy na atolu.
- Czyli może tym razem nie oślepnę. - stwierdziła Eileen zagadkowo poprawiając medalion na szyi.
- Co zamierzasz? - zapytała Lil.
- Moge używać mocy medalionu tylko w krainie. Inaczej grożą mi konsekwencje. Ale wcześniej byłam dalej od jej brzegół niż teraz. Czuje to. Z resztą i tak sama bez pomocy medalionu bym tak skomplikowanego czaru nie rzuciła.
- A po co ci ten czar? - zapytała dziewczyna. Na chwilę zapanowała cisza.
- Żeby znaleźć złoty środek między tym wszystkim. - odparła zagadkowo Eileen. Stanęła twarzą do plaży, spoglądając na drobny piasek. Po chwili ten zaczął wznosić się na kształt burzy piaskowej. Eileen zacisnęła mocniej usta. W owej piaskowej chmurze rozbłysło światło. Wąski strumień wody wzniósł się od morza ku niej. Ta nagle zaczęła opadać. Jeszcze trochę pomyślała Eileen chwiejąc się. Czuła, jak siły ulatują z niej w błyskawicznym tempie. Już prawie... Prawie... Wyszeptała inkantację. Jej głos odbijał się jakby echem po lesie. A może to tylko efekt magii? Upadła na piasek. Czuła, jakby uleciały z niej wszystkie siły.
- Eileen! - zawołała Lil podbiegając do niej. Chwyciła ją za dziwnie wychudła dłoń. - Po co ci to było? - spojrzała na nią lśniącymi oczyma. Ledwo co powstrzymywała się od łez trzymając elfkę za wychudła dłoń. - Nie chcę cię znów stracić.
- Nic... Nic mi nie jest... - szepnęła elfka starając się pocieszyć Lil. - Wyjmij... W torbie. Jest eliksir... - Lil szybko złapała jej torbę i zaczęła szukać.
- Ten? - zapytała pokazując szklaną, gładką butelkę pełną rudawego płynu. Eileen tylko lekko pokręciła głową.
- A może ten? - zapytała pokazując jej nieco gestszy, fioletowy płyn w kanciastej buteleczce.
- W sakiewce... - powiedziała z trudem. Lil szybko znalazła malutką, rżniętą buteleczkę wypełnioną perlistobiałym płynem. Była go tylko połowa. Wlała go Eileen do ust. Ta po chwilipozuła się lepiej, choć gdy usiadła czuła, jak kręci się jej w głowie. - Wyjmij z piasku moje "pamiątki" - powiedziała cicho łapiąc się za głowę. Lil szybko w znalazła w piasku jeden duży kryształ, 7 mniejszych. Do każdego przytwierdzony był srebrny łańcuszek, a na nim dwie kartki. Jedna zapisana, druga czysta. Z dziecinną ciekawością przyglądała się, jak w każdym z nich lśni nieustające światło, tak podobne do blasku księżyca.
- Co to?
- Pamiętasz jak ci opowiadałam, jak nałożyłam kiedyś nieświadomie czar na trzy dzienniczki? - zapytała Eileen nie mająz zbytniej ochoty na wyjaśnienia. Zastanawiała się czy to morze tak szumiało, czy to w głowie jej tak szumi. - To dział na takiej samej zasadzie.
- Ale tutaj nie ma miejsca! - powiedziała mała oglądając jedną z pustych kareczek wiszących na którymś z łańcuszków.
- A oderwij karteczkę... - powiedziała elfka popijając nieco rudawego płynu z butelki. Odrazu poczuła się lepiej. Lil oderwała karteczkę i spojrzała zdziwiona jak na jej miejscu pojawiła się kolejna.
- Ten duży dla ciebie, tak? - zapytała dla upewnienia pokazując jej kryształ wielkości kokosa.
- Nie, ja mam mój dzienniczek. Powiedzmy, że połączyłam to z nim. - Lil ledwie co udało się poskromić wciąż jeszcze dziecinną ciekawość przeznaczenia największego z kryształów. - A teraz zrób coś dla mnie i nie ruszaj się stąd. Muszę to jeszcze komuś zostawić. - powiedziała starając się zachowac spokój. Podniosła się i jakimś cudem nie upadła. Udało jej się w miarę utrzymac równowagę. Wrzuciła do swojej torby owe "prezenty" i wkroczyła w mrok lasu.

-----------------------------------------------------------------------------------

...-GIŃ STARCZE WSZYSTKIE DEMONY WYNAGRODZĄ MI TWĄ ŚMIERC- wrzasnął Sukkub, aż uszy bolały, a Elmister tylko spojrzał z politowaniem, mruknął komendę i ciało królowej Sukubów rozpadać zaczęło się na kawałki. Taa to był nawet ciekawy widok.
- No i aby mi to było ostatni raz - powiedział mędrzec i przeszedł przez bramę magiczną do swego domu w Cienistej Dolinie… a eliksiru nie udało się nam przyrządzić…

- Zaiste ciekawa to opowieść... - powiedziała Eileen jak gdyby nigdy nic przychodząc z bukłakiem wina i nalewając kilku kompanom. - To kto teraz opowie? - zapytała zaciekawiona, starając się udawać beztroskę.
- A cos ty taka wychudzona, jadłaś wogóle coś? Może coś ci zaszkodziło? - zapytał jak zawsze spostrzegawczy druid.
- Taak... Marvolo zaraz da ci ziółka. - wybuchnął śmiechem Serafin.
- Nie, nic... - speszyła się Eileen spoglądajac błagalnym wzrokiem ku Marrowi. Ten chyba zrozumiał o co chodzi.
- Nie no, my jej jedzenia nie zamykamy. Picia też nie. A swoją drogą słyszeliście może o legendarnej nalewce, produkowanej w dzikich ostępach, która ponoć miała dawać niesamowitego kopa? Z tego co słyszałem była produkowana z górskich ziół i zmieszanych z okruchami złota... Z tą nalewką wiąże sie pewna ciekawa historia...

Eileen cieszyła się, że dało jej się jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Wszyscy wsłuchali się w Marra, który opowiadał, jak to bracia kapłani dzień i noc pracowali nad recepturami i co ich spotkało. Eileen dyskretnie dostała się do plecaków drużyny. Nie trudno jej było rozpoznać, który należał do kogo. Pozostawiła Philowi największy kryształ, kolejne wcisnęła do plecaków Farina (tuż obok miodku, napewno trafi), Marvola (Ooo... Tutaj ma swoje zioła, też znajdzie) i Furra (czy on kiedyś używał tych wytrychów?). Marrowi podłożyła jego kryształ obok mandoliny, co było nielada sztuką, bo leżała niedaleko zgromadzonej wokół ogniska drużyny.. Serafinowi tez postanowiła włożyć go do plecaka. Darkusowi pozostawiła jego "prezent" obok zbroi. Ostatni zostawiła Shanowi tuż obok beczek. Wszystkie... Mam nadzieję, że zrozumieją jak to działa, to nie jest przeciez trudne, bo napisać, napisałam bardzo krótko. Znikając w gęstwinie lasu wciąz zastanawiała się, czy tak naprawdę napisała wszystko to, co chciała.

Drogi Philu! Trudno mi o tym pisać, ale Los po raz kolejny spłatał mi figla. Byłeś mi wiernym przyjacielem i nie tylko. Trudno mi przychodzi żegnać się z Tobą, choć tak naprawdę słowa "żegnaj" nigdy nie napiszę. Los lubi płatać figle. Jesteś dobrym przyjacielem i kompanem, a każda twoja rada okazywała się bardziej cenna niż złoto. Twojej przyjaźni i oddania nie da się wycenić, bo nie starczyłoby bogactw na świecie. Nie przestawaj być takim, jakim jesteś. Bywaj.

Eileen.

PS: Jeśli kiedykolwiek będziesz chciał mi coś powiedzieć, napisz na czystej karteczce. Ja będę wiedziała.


...

Kochany Krasnalu! Radości, jaką wniosłeś do mojego życia nie dało się wycenić. Wszystkie wyszukane żarty, choć zadziwiająco proste ciągle mnie śmieszą. Lepszego przyjaciela ze świecą możnaby szukać. Nie raz służyłeś mi radą i wiele razy dzięki Tobie udało mi się coś osiągnąć. Nie chcę się żegnac i to nie jest pożegnanie. Nie wiadomo, co jeszczse może się stać. Bywaj...

...

Drogi druidzie! Chyba nie ma bystrzejszego zwierzaka w lesie niż Ty. Może Ty nie widzisz, ale ja widzę, że jesteś niezwykłym człowiekiem. Masz w sobie siłę, większą niż niedźwiedź i kryjesz w sobie dostojnośc orła. Wystarczy chcieć, a wszystko czego zapragniesz będzie w zasięgu ręki. Wystarczy tylko w sobie odkryć siłę. Ty tak naprawdę mi to uświadomiłeś. Per aspera ad astra... Może się jeszcze kiedyś spotkamy. Nie wiem co może się stać w przyszłości. Tymczasem bywaj...

...

Miły złodziejaszku! Bez twoich niezwykłych żartów i wyszukanych poglądów ten świat byłby pusty. Nie raz i nie dwa otwierałam szeroko oczy ze zdziwienia słuchając Twoich słów. Ciągle mnie zadziwiasz i proszę - nie przestawaj! Jesteś naprawdę niezwykły. Szkoda tylko, iż tak mało się znamy. Do zobaczenia...

...

Drogi przyjacielu! Ty i twoja mandolina to cały świat w pigułce. O lepszego kompana do wszelkich rodzajów rozmów trudno. Każda z rozmów, choć była inna wydawała mi się przesiąknięta ciekawością świata i chęcią przeżycia przygody. To u Ciebie cenię najbardziej. Nie chcę się z Toba żegnac i nie żegnam się. Bywaj...

...

Drogi Serafinie! Nie wiem na ile cię znam, a na ile mi sie wydaje, że cię znam. Jesteś jeden, jedyny i nie do podrobienia. Podziwiam twoją odwagę i zaciętość, jakiej mi samej brakuje. Podziwam tez to jak wiele poświęcasz naszej drużynie i jak wielkie pokładasz w niej nadzieje. Oby się spełniły. Carpe diem...

...

Shanie, ty (za)kochany czarodzieju! Choć na pozór twoja magia jest zimna, to jednak nie zmroziła ci serca (które chyba najskuteczniej ogrzewasz alkoholem). Zawsze zazdrościłam ci wiedzy magicznej i niezwykłej pomysłowości. Jesteś nietypowy, nie zmieniaj w sobie niczego. Może się jeszcze spotkamy...

...

Darkusie! Jak nigdy nie widziałam w Tobie inkwizytora, tak ostatnio go zobaczyłam. Zmieniłes się bardzo, od czasu, gdy po raz pierwszy zobaczyłam Cię w Waterdeeep. Zmieniłeś się na dobre, cokolwiek to znaczy. [Byłam dumna, kiedy zobaczyłam jak dyskutujesz z Marvolem i resztą. Aż mi łezka się w oku zakręciła.] Drzemie w Tobie wielka siła, tylko brakuje ci motywacji. Musisz ją odnaleźc w sobie. Do zobaczenia.

-----------------------------------------------------------------------------------

- No, w końcu! Ile miałam czekać? - zapytała Lil widząc jak elfka wynurza się z lasu.
- To nie było łatwe, jestem jeszcze osłabiona. - powiedziała Eileen spokojnie.
- Ale załatwiłaś już to co miałas załatwić?
- Tak.
- No to na co czekamy? Niedługo będzie świtać. Chyba pamiętasz jeszcze jak się to robiło? - zaśmiała się ucieszona jak dziecko.
- Tak. Ale będę musiała korzystać z amuletu. Będziemy musiały robić postoje.
- Pal sześć. Chodź. - Dziewczyna pociągnęła elfkę ku błękitnej wodzie. Po chwili obie zginęły pod spienionymi grzywami fal.

[Jak widać - kończę. Wszystko co miałam to już napisałam. Albo i nie. Jak coś jestem do 6 na gg. Od 6 lipca do 8 sierpnia mnie nie ma. Do zobaczyska]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Hmm, opowieść. Raczej nie, ze swojego życia nie wiele mam wspomnień, a bardem też nie jestem. Chociaż czekajcie przypomniał mi się pewnien wilk. Tak, opowiem o wilku i moim orle. Dawno temu jakieś sto lat temu kiedy dopiero co zamieszkałem w lesie spotkałem Mediva i wilka, nazywał się Krtar. Na początku nie zwracaem na nich uwagi, wyglądali jak zwykły ptak i wilk. Po paru dniach czy też może tygodniach, nie pamiętam dokładnie zbyt dawno to było. Więc po tych paru dni... no po jakimś czasie zorientowałem się że są jakcy inni. Doszło do mnie że wilk żyje w zgodzie z ptakiem. Podbiegłem do nich i zapytałem się jak to jest że wspóistnieją ze sobą. Ich odpowiedź bardzo mnie zaskoczyła. Okazało się że mój Mediv i jego przyjaciel Krtar byli kiedyś ludźmi. Poszukiwaczami przygód których przemieniła w zwierzęta jakaś czarownica, nie chieli wyjawić jej imienia. Przyłączyłem się do nich czy może raczej oni do mnie. Motywowała nas żądza zemsty, wszyscy troje jej pragneliśmy. Niestety Krtar umarł, mściliśmy się na tej czarownicy, ona zginęła, on zginął i nic nie wyszło z tej zemsty. Czasem zastanawiam się czy ja tak nieskończę. Czy nie będzie tak że ja zabiję Grush-Waka i on zabiję mnie albo Mediva. Czy śmierść Krtara nie jest wystarczającym ostrzeżeniem, nie wiem. Czy jego śmierć miała mi uświadomić to że zemsta do niczego nie prowadzi, też nie wiem. Wiem jedno, żeby osiągnąc wewnętrzny spokój muszę znaleźć i zabić Grush-Waka.
-No no całkiem niezła ta opowieść.
-Dzięki, jednak czasem chciałebym żeby to się nie stało. żeby mój ojciec żył, żebym nie musiał opuszczać rodzimej ziemi. Ahh ile bym dał by to wszystko nie miało miejsca.
-Ta. Jednak jest jak jest i trzeba z tym żyć.
-Masz rację. Do zobaczenia Eileen, mam nadzieję że do niedługo.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Piękna, acz smutna opowieść druidzie. Jak widzę orkowie nie tylko mi zabrali rodziców, więc coś nas łączy. Może tym razem to my im zrobimy najazd… - Serafin na chwilkę zamilkł, jakby nad czymś intensywnie myślał, szukał czegoś w pamięci, po czym kontynuował:
- Mieliśmy jednak opowiadać, a nie planować. Na to jeszcze przyjdzie czas. Pozostałe opowiadania były również bardzo ciekawe, choć może i nieco kontrowersyjne... - elf wymownie spojrzał na Kaina, który właśnie uśmiechał się do Mrocznego.
- Ja opowiem wam dwie historie, oczywiście obie są autentyczne. Naprawdę. Pierwsza jest historią pewnego księżycowego elfa, takiego jak ja. - Furr spojrzał dziwnym wzrokiem na Serafina:
- Nie mów, że nie zauważyłeś. Przecież moje srebrno-szare włosy jednoznacznie wskazują, że jestem właśnie z rasy księżycowych elfów… i moje oczy. Ale mniejsza z tym ! Reszta raczej o tym wie, a na pewno słyszeliście o mojej rasie wiele historii. Miałem opowiadać o tym elfie. Imienia nie będę przedstawiał, gdyż właściwie nie jest znaczące. Chodzi mi wyłącznie o ukazanie samych wydarzeń. Ów elf żył sobie spokojnie w Wysokim Lesie i pod opieką najlepszych nauczycieli - mistrzów, przechodził trening Mistycznego Łucznika. Wyzbądźcie się uprzedzeń, proszę o to z miejsca. Tu nie ma żadnych aluzji, po prostu słuchajcie. Trening trwający kilkanaście lat przygotował go do wszelkich zagrożeń powierzchni Fearunu. Zapoznano go z setkami stworzeń, na które może się natknąć podczas swoich wędrówek, powiedziano także, które mogą być przyjaźnie nastawione, a które wręcz przeciwnie. Najważniejszą częścią tego treningu było jednak ukazanie sposobów walki z nimi, wskazanie najsłabszych punktów, najróżniejszych taktyk walk. Właśnie… strategia też była ważnym elementem treningu, gdyż Mistyczni Łucznicy niejednokrotnie stawali na czele dużych oddziałów zbrojnych podczas wielkich bitew. Mniejszych swoją drogą też. Znając się na taktyce mieli za zadanie nie tylko wpierać atakujące oddziały, ale także brać udział w bezpośrednim starciu, na małym dystansie. Sprawny Mistyczny potrafi walczyć łukiem na dystansie metra, nie gorzej niż sprawny wojownik mieczem. Dlatego też często trening szermierczy Mistycznych jest niewielki i zależy w dużej mierze tylko od chęci samego trenującego. Ten elf, o którym właśnie opowiadam, czy raczej teraz zaczynam właściwą opowieść, postanowił jednak wzbogacać swoje umiejętności walki wręcz. I szło mu równie dobrze co i z łukiem, choć przecież ta broń potrafił umagicznić wewnętrzną energią. Właśnie, kilka słów o mocach Mistycznych Łuczników. To co dzieje się odruchowo, o czym nawet sam strzelec nie myśli i nie zastanawia się to umagicznienie strzały. Dzieje się to bezwiednie i znacznie wspomaga Łucznika, który nawet marną bronią i strzałami potrafi pokonać najpotężniejszego przeciwnika. Takie wzmocnienie strzały jest szczególnie przydatne na przeciwników odpornych na bronie niemagiczne. Kolejną umiejętnością jest tak zwane nasycenie strzały. I tu ma miejsce to samo: nie ważne jaka broń, efekt zależy tylko od wewnętrznej siły, czyli doświadczenia i możliwości Łucznika. Nasyca on strzałę swoją wewnętrzną energią, ale znacznie mocniej i świadomie, nie odruchowo. I może spożytkować tylko ograniczoną ilość energii na ten cel, przeciętnie trzy razy dziennie może nasycić strzałę. Umagicznienie strzały jest zaś niewyczerpalne. Nasycona strzała w momencie uderzenia w cel eksploduje rażąc jednocześnie pobliskie cele. Jest to w sumie coś jak zaklęcie obszarowe i jego siła zależy od stopnia wtajemniczenia, czyli zdobytej wiedzy i umiejętności strzelającego. Ognisty podmuch u najbardziej zaawansowanych Łuczników potrafi wyrządzić naprawdę wielkie szkody. Kolejną wyjątkową zdolnością jest szukająca strzała. Łucznik wybiera cel, czy raczej wskazuje go tylko w myślach strzale, która bezbłędnie trafia w cel, nieważne, czy ucieka, czy zrobi uskok. Szukającej strzał może uniknąć tylko chowając się za trwałymi przeszkodami jak zamknięte drzwi, czy magiczna bariera, jednak i to ostatnie nie zawsze skutkuje, jeśli ma się do czynienia z najlepszymi Łucznikami. Strzały te mają wyjątkową przydatność taktyczną - łatwo można pozbyć się niewygodnego maga lub dowódcy, a żadna tarcza, czy refleks go nie uratują. Gdyby jednak Mistyczny Łucznik został okrążony to niejednokrotnie życie mu może uratować grad strzał - w miejscu zwykłego ataku, może wystrzelić naraz po jednej strzale w każdego wroga, którego ma w zasięgu broni i wzroku. Jest to zdolność zarówno defensywna jak i ofensywna. Zwłaszcza jeśli ma się do czynienia z wieloma przeciwnikami. Niestety również i ta moc jest ograniczona i można jej użyć tylko raz dziennie, a już szukającą strzałę można wykorzystać dwukrotnie w ciągu dnia. Jednak największym osiągnięciem Mistycznego Łucznika jest Strzała Śmierci, jego najpotężniejsza broń. Potrafi wykorzystać ją tylko raz dziennie, ale strzała ta jest prawie zawsze śmiertelna dla przeciwnika. Można ją co najwyżej wyminąć, ale tylko przy nadzwyczajnym refleksie lub sile mentalnej. Bo nawet zadraśnięcie taką strzałą kończy się śmiercią zranionego. Odstępstwa od tego są niesamowicie rzadko spotykane. To najstraszniejsza i najpotężniejsza broń Mistycznych. Oczywiście wszelkie ich łucznicze umiejętności są nadzwyczajne, bowiem potrafią również odbijać własnymi strzałami, strzały nadlatujące. Hmm… trochę dziwnie tak mówić. W sumie to powinienem mówić "potrafimy" i tak dalej, bo sam jestem Mistycznym łucznikiem, a jak mniemam za jakiś czas zostanie nim i Phil. - elf lekko się wzdrygnął, ale raczej z radości. Serafin kontynuował: - Ach, przepraszam. Nie miałem przecież opowiadać o Mistykach tylko o TYM elfie, nie zanudziłem was tym ?
- Nie, to bardzo ciekawe, mów dalej. - zachęcił go druid.
- A więc ten elf ukończył już trening i został pełnoprawnym Mistycznym Łucznikiem, zarówno w praktyce jak i w teorii. Otrzymał sprzęt od najwyższej rady i oficjalnie nadano mu tytuł Mistycznego Łucznika. A umiejętności posiadał ogromne, mówiono nawet iż przewyższał w łucznictwie niektórych Mistrzów, w co zresztą po kolejnych pokazach umiejętności, nie wątpiono. Ceremonia przyznania mu tytułu właśnie miała się ku końcowi i właśnie elf otrzymywał z rąk najlepszego z Rady Łuczników swoją własną broń: długi elficki łuk, kołczan ze strzałami, dwa krótkie miecze oraz lekki pancerz skórzany i kilka innych elementów ochronnych , charakterystycznych dla Mistycznych Łuczników, gdy zaczęło się właśnie cos nie spodziewanego…
I tu właśnie zrobię krótką przerwę, aby wyjaśnić kilka rzeczy. Drowy znacie wszyscy lub przynajmniej, jeśli chodzi o tych, którzy nie uczestniczyli w żadnej z wypraw do Podmroku, coś słyszeliście z różnych opowiadań, legend o nich. Nie będę wam przynudzał o mrocznych elfach, bo chodzi mi tylko o konkretne ich… hmmm… obyczaj ? Tak, można to tak ująć. Tym obyczajem są podjazdy, wycieczki, rajdy (czy jak to tam inaczej określicie) na powierzchnię. To ich zwyczaj, inicjacja młodych drowów. Polowanie. Ale starsi też przy tym uczestniczą, zazwyczaj jest to ogólnie niewielka grupka, a atak jest błyskawiczny. Nie da się przewidzieć, gdzie uderzą drowy "na wycieczce" gdyż mogą wydostać się z Podmroku właściwie wszędzie dzięki pomocy magii. Dosłownie wszędzie. I taki przypadek miał miejsce właśnie w Wysokim Lesie, w miejscu gdzie odbywała się uroczystość, o której to wcześniej opowiadałem. Najazd był szybki i zdecydowany, rzeźnia jak na drowy przystało. Większa część elfów miała przy sobie jedynie ceremonialne bronie, przeważnie nie nadające się do prawdziwej walki. Ów młody Mistyczny Łucznik miał szczęście otrzymać, akurat wtedy swoją nową broń i strzały i zestaw ten ani trochę nie nie nadawał się do walki. Zaskoczony w ogóle takim rozwojem spraw, zresztą niezbyt doświadczony w prawdziwej walce zobaczył wtedy po raz pierwszy prawdziwą śmierć. I to wiele razy. Ale strach nim nie owładnął i szybko przystąpił do obrony. Podjazd liczący około trzydziestki drowów zaczął się wkrótce wycofywać po zarżnięciu większości uczestników ceremonii. Młody i w sumie głupi jeszcze elf ruszył za nimi w pogoń. Nie miał jeszcze wtedy pojęcia, że przez całą bitwę, choć bardziej pasuje tu masakra, był obserwowany przez dowódcę podjazdu. Zdjął kilku drowów, ale widać było gołym okiem iż posiada ogromne możliwości. A drowy zawsze z chęcią poznawały nowe możliwości zabijania swoich przeciwników… i towarzyszy też. A Mistyczny Łucznik był nie lada gratką i tu też wspomniany kapitan zobaczył szanse dla swojego Domu. I ją wykorzystał. Co prawda przez pułapkę, którą zastawił na elfa jego oddział wracał w dwudziestkę, z czego kilku zginęło w czasie bitwy, ale Łucznika pojmał. A drowy nie szanują w żaden sposób Powierzchniowców, tym bardziej nienawidzą elfów. Nie ważne czy księżycowych, słonecznych, czy tez innych. Nienawidzą i tyle. Ale tego elfa nie zabiły, ale oczywiście za śmierć "braci" umilali mu całą drogę w głąb tego podziemnego piekła jakim jest Podmrok. Dla młodego elfa to było nie lada przeżycie, którego zresztą mało co nie przypłacił życiem… i to wiele razy ! Zdobył jednak więcej niż stracił, ale to miało wyjaśnić się znacznie później, więc nie będę uprzedzał faktów. No więc elf został pojmany i jako jeniec lub raczej jako niewolnik trafił do jednego z drowich miast - do Rilauven. Było to jedno z większych miast Podmroku, choć bardziej pasował do niego tytuł skupiska drowów, a nie miasto. Nie będę jednak rozwodził się nad historią miasta, przedstawiał jego ustroju i wspominał o hierarchii rodzin i różnych innych sprawach. Skupie się jedynie na sprawach dotyczących "jeńca". Kapitan wywalczył go dla swojego domu, a trzeba wam wiedzieć, że z radością chciano owego elfa zarżnąć ku czci Lolth, ale Opiekunka z Domu, z którego pochodził kapitan zrozumiała jego intencje i również dostrzegła talent u elfa. I dzięki temu Powierzchniowiec przeżył. Trafił do Domu Gellaer, którego matką opiekunką była Angaste Gellaer. Na początek przeszedł coś co można nazwać szkoleniem posłuszeństwa. Trwało ono kilkanaście dni i składało się na nie wiele rodzajów tortur zarówno fizycznych i psychicznych, co miało złamać elfa, ale tak, aby nadal zachował sprawność Mistycznego Łucznika. Katowano go umiejętnie, ale tak żeby mógł podzielić się swoimi umiejętnościami i zdradził jak najwięcej informacji. Ale elf zachował tylko zewnętrzne pozory, że dał się złamać i pogodził się ze swoim losem. Tak naprawdę wewnętrznie tylko zwiększyła się jego już nie chęć tylko żądza zemsty. Ale przy obecnej sytuacji nie miał szans na jakiekolwiek działanie. I nagle pojawiła się okazja, której jednak nie wykorzystał i nie miał pojęcia dlaczego. To była jedna z tych sytuacji, w której robimy coś i nie wiemy dlaczego i po co i co to nam da, ale to robimy, bez zastanowienia. I ten księżycowy elf właśnie coś takiego zrobił. Dom Gellaer jak każdy zresztą z rodów miał wielkie ambicja, a że był w hierarchii dopiero ósmy, postanowił poprawić swoją pozycję. Dom Abbylan, szósty z domów, był już od kilku tygodni osłabiony wewnętrznymi konfliktami. Elf jako cenna zdobycz zaliczał się mimo wszystko do niewolników i miał brać udział w walce z resztą niewolników, w pierwszej linii. Drowy atakowały dopiero później, po ataku mięsa armatniego, jakim byli niewolnicy. Jednak dzięki swoim umiejętnością Mistyczny Łucznik otrzymał dowództwo nad jednym z oddziałów. Przeważnie w ataku ginęło 90% lub więcej "pierwszoliniowców". Elf jednak okazał się zaskakującym dowódcą i podczas tamtego ataku nie stracił nikogo ze swojego oddziału. Ale to było nieważne. To, że przebili się przez linie obrony i wbili się klinem w zabudowania i wyrżnęli prawdopodobnie większość obrońców na parterze tez się nie liczyło. To, że wciągnęli w pułapkę kapłanki i współdziałając z żołnierzami Gellaer już nie przeszło obojętnie, ale mogło być uznane za jakąś wybitność. Ale to czego nie spodziewał się nawet sam elf, było to, że uratował jedną z kapłanek Domu Gellaer, córkę Opiekunki, grubo przy tym ryzykując własnym życiem. Powiedzmy, że cios przeznaczony dla niej przyjął na siebie, chyba dość odruchowo. Zawsze uczono go, aby chronił istnienie innych osób i tak też zrobił mimo że nie znał i prawdopodobnie nienawidził drowki. Wtedy też chyba wszystko się zmieniło. Ostrze wycelowane w serce Aerie Gellaer trafił ostatecznie kilka centymetrów od głupiego, acz bohaterskiego elfa. Obudził się kilka dni później, córka Opiekunki jak i sama Opiekunka zdecydowały, że powinien żyć dalej. Drowy miały złą naturę i dobrze wiedziały jak są postrzegane przez inne rasy, a zwłaszcza drowy. A mimo to ten księżycowy elf uratował jedną z nich i prawie sam przy tym zginął. Gdyby został ranny w innym przypadku z pewnością pozostawiono by go na łaskę śmierci. Ale o dziwo czuły chyba wobec niego dług wdzięczności. Bo dobrze wiedziały co on o nich myśli, w końcu kapłanki Lolth potrafią czytać w myślach. U niego wyczytać mogły gniew i zemstę, ale mogły też wyczuć odwagę i bohaterstwo… i współczucie ! Elf długo dochodził do siebie, lecz stosunek Aerie wobec niego zmienił się diametralnie. Codziennie odwiedzała go i jej szorstkość i nienawiść wobec Powierzchniowców za każdym razem malała. Można by powiedzieć, że już wtedy przestał być niewolnikiem i zaczęto traktować go jak drowa. Takiego z najniższym statusem, ale jednak drowa. Choć wciąż pozostawał jeńcem to teraz służył jak wierny żołnierz i pomimo nie pogodzenia się ze swoją obecną sytuacją, służył wiernie rodowi Gellaer. Awansował dość szybko i mimo znacznego sprzeciwu innych drowów znalazł się zdecydowanie za wysoko w hierarchii Domu. Kilku nasłanych skrytobójców nie dało jednak rady Łucznikowi, raz nawet sama Aerie uratowała swojego wcześniejszego wybawcę. Dług został spłacony, na co drowka dość szybko zareagowała z ulgą. Co jednak dziwniejsze jak na drowa nie zmieniła stosunku do niego w żaden sposób. Może wręcz przeciwnie, ich więź stała się silniejsza. Zbliżyli się do siebie i drowka nie raz wykorzystała swoja wyższość w hierarchii do swoich "celów". Jednak elf nie widział w tym nic złego dla siebie, nigdy się nie sprzeciwiał. Nie maił po co, czuł przecież to samo. "Wyższość" Aerie była tylko zasłoną dla ich działań i wszystko w sumie układało się dobrze, jeśli tak można opisać życie elfa pośród drowów. Został nawet wyznaczony na przybocznego strażnika Aerie i został na wszelki wypadek nałożony na niego geas. Czar ten właściwie nie podporządkowuje zaczarowanego magowi, lecz w wypadku działań przeciwko czarującemu i odmowie jego rozkazów, ofiara czaru zapada na śmiertelną i dość straszliwą chorobę, kończącą się zawsze bolesną i powolną śmiercią. Jednak kilka kolejnych akcji w tunelach Podmroku oraz same umiejętności jakimi dysponował ów elf, sprawiły, że nawet drowi żołnierze w jakiś sposób szanowali go. Bo zdarzało się, że i ich ratował z różnych kłopotów. Ale nadal był tylko elfem, Powierzchniowcem. Powoli żądza zemsty wygasała, choć nadal tkwiła w jego wnętrzu. Dowiedział się, że nie wszystkie drowy są złe i są w niektórych aspektach podobne do ich powierzchniowych braci, jednak w kolejnych odkryciach przerwał mu najazd domu De''Vilfish. Tym razem role się odwróciły i znalazł się po przegranej stronie. Nie uciekł, miał dokąd i miał ku temu mnóstwo powodów, ale tego nie zrobił. I to nie przez geas, który mógł przecież być z niego zdjęty przez magów z Wysokiego Lasu. To było spowodowane przez uczucia i więź, ze swoimi jakby nie patrzeć, wybawicielami, a raczej tą jedyną. Wtedy też poznał ponoć dość szalone rodzeństwo De''Vilfishów: Nathyrrę i Zaknafeina, które i część z was poznała w Podmroku. Trochę, ale poznała. Tak czy inaczej w wyniku wielu "cudów" podczas natarcia Domu De''Vilfish elf wywalczył dla Aerie życie i wywalczył je również dla siebie. Tym razem jednak uwolnił się z tego mrocznego świata. Co prawda pomógł De''Vilfish''om, jednak okazali się oni bardzo podobni do Drizzta Do''Urden. Przynajmniej omawiane rodzeństwo. Miało skrupuły i jakieś tam uczucia. Kiedy ten elf spotkał rodzeństwo kilkanaście lat później zostali przyjaciółmi i tym razem to on im uratował życie i wyprowadził z Podmroku na powierzchnię. Ale to już zupełnie inna historia… - Serafin sięgnął po zimne krasnoludzkie piwo, gdyż od długiej opowieści zaschło mu zupełnie w gardle. Widać też było, że opowiadaniu towarzyszyło sporo emocji i odnowionych uczuć, elf wyglądał jednocześnie na zmęczonego, ale też na takiego, któremu kamień spadł z serca mogąc powiedzieć coś co już od dawna mu ciążyło "na wątrobie". Ale to była w końcu tylko opowieść… ale autentyczna opowieść.
- A co się stało z Domem Gellaer ? - zapytał zawsze ciekawski niziołek.
- Został wyrżnięty w pień w myśl zasady drowów. Nie mógł przeżyć żaden członek przeciwnego rodu, aby nie mógł opowiedzieć o ataku innego Domu. Chociaż wszystkie inne rody dobrze wiedziały co i jak. To była taka "etyka" drowów, pewnego rodzaju tradycja. - elf szczególnie zaakcentował ostatni wyraz.
- Ale przecież mówiłeś, że rodzeństwo oszczędziło ciebie i Aerie ? Nie ? - druid "prawie" miał rację.
- Mnie ? Skąd takie stwierdzenie Marvolo ? Czy ja opisuje swoją przeszłość ?
- Hę ? Ja… ja odniosłem takie wrażenie.
- Śmierć !.... i Zło ! - Marvolo tymczasem dalej wyraźnie zastanawiał się nad uwagą Serafina:
- Mój błąd…. Chyba… W takim razie co stało się z Aerie ?
- Ponoć przeżyła jako jedyna ze swojego rodu, co zresztą rodzeństwo zataiło. Nie wiadomo co dokładnie się z nią stał. Wiem tylko, że elf opiekował się nią przez dłuższy czas, gdyż była ranna po ataku Domu De''Vilfish. Wtedy już na pewno byli sobie naprawdę bliscy, przyjaciele to z mało powiedziane. Rzadko ma miejsce w ogóle taka silna sytuacja emocjonalna, zwłaszcza gdy chodzi o elfa i drowkę. I wszystko miało być dobrze, gdyż stanowili oni dwie połówki jednej duszy i pasowali do siebie idealnie, wbrew wszelkim stereotypom. Niestety. Jakiś czas później, w wyniku wyjątkowo niesprzyjających warunków i niebezpieczeńst, zostali rozdzieleni. Nie odnaleźli się już. Ponoć elf wciąż szuka zaginionej Aerie i wciąż ma nadzieję… Jednak od tamtego czasu wiele się zmieniło w jego życiu i ma teraz wiele obowiązków i ponosi odpowiedzialność za życie wielu nowopoznałych przyjaciół. Dalsze historie tego elfa są już mniej znane, zatarły się w mrokach historii. Nadal jest jednak pewne, że JEJ szuka i kiedyś odnajdzie to co dawno temu utracił. Póki w to wierzy, nadzieja wciąż istniej… - Serafin uciął opowieść i ze szklistymi oczami spojrzał na ognisko. Ukroił kawałek pieczeni i ponownie popił krasnoludzkim browarem.
- Zaiste piękna historia Serafinie. I porównywalnie smutna… - teraz i druid sięgnął po piwo.
- Mówisz, że jest autentyczna, bo mi się…
- Jest autentyczna Darkusie, możesz mi wierzyć.
- Twoje słowo mi wystarczy, już nic nie będę podważał, zwłaszcza twojej… twoich historii. - poprawił się świadomie Inkwizytor.
- A co z drugą historią Serafinie ? Opowiesz ja, prawda ? Obiecałeś ! - Marr jak przystało na barda z radością wysłuchiwał każdej historii, nawet takiej najmniej realistycznej. A może zwłaszcza takich ? - To jak będzie ? Proszę… jeszcze jedną. - zawtórowało mu kilka głosów towarzyszy:
- W porządku, opowiem wam ją z chęcią. Ale może dopiero jutro, co ? Jestem już lekko znużony i chętnie się prześpię. Nie wiem jak wy, nie chce wam się spać ? - elf zauważył, że większość właśnie usnęła wiedząc, że Serafin już nic nie opowie tej nocy. Marr jeszcze nie spał:
- To chociaż powiedz *zieeeeeeeeeew* o czym ona będzie ? - gnom ledwo utrzymywał powieki.
- O Harfiarzach Marr. A teraz już śpij… - elf przykrył się kocem i zasnął ogrzewany ciepłem wciąć płonącego ogniska. Nawet nie zdał sobie sprawy, że brakowało wśród nich kolejnej już osoby - Eileen. Dopiero nad ranem miał się o tym dowiedzieć, a być może i zrozumieć. Być może…

[ To jest tylko moja propozycja i chyba dość istotna i właściwa na ten i następny moment :P Trzech MG to raczej za dużo (zdecydowanie…), zwłaszcza jeżeli pozostali niezbyt odciążają pierwszego. Na dodatek nie ma ich raczej (taaak, mówię o Philu i Eileen przez cały czas) i nie wnoszą zbytnio za dużo do gry. I skoro to ja jestem z MG najdłużej to czy to znaczy, że ja muszę całą fabule majstrować ? Ja jestem już wykończony i psychiczni i fizycznie coraz krótszym czasem snu i codzienną pracą. Inni tez nie mają lepiej, ale to ja się wykańczam, ja tak to widzę. Może i się mylę, ale nie sądzę. Mam powody, żeby być wkurzonym i z chęcią bym odszedł, ale honor mam. I pier***e wszelkie odmiany szantażu. Takich osób trudniących się tym nienawidzę. I spiskowców też… Oponuje za tym, żeby był tylko jeden MG i ewentualnie w wypadku jego nieobecność aktywował się zastępca, przez cały wcześniejszy czas pełniący jedynie funkcję gracza i nie zajmujący się bzdurami z jakimi MG ma na co dzień do czynienia. To tyle ode mnie. Teraz idę spać. Bo trzeba pierwszą wypłatę odebrać :P A jest trochę rzeczy do kupienia, ale czasu kupić się nie da…. A wyśpię się i tak po śmierci i te 4-6 godzin za życia zdecydowanie mi wystarcza. Mimo tego, że dzieje się tak od początku czerwca… Jakoś to będzie… Byle do przodu przyjaciele ! I przepraszam za tak krótki post, to już się nie powtórzy. Postaram się od tej pory dłuższe pisać. Nie martwcie się. I jutro... nie, już dzisiaj :P akcja powinna ruszyć do przodu. Jeszcze nie wiem co i jak, ale tak jest zawsze :D
Wasz pół-śpiący MG,
Devil ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Devil, przykro mi jest to stwierdzić, ale masz rację... Eileen i Phil, jak byli obecni to się spisywali dobrze. Ale do czasu jak wróciłeś. Od tamtego czasu jest już niestety trochę gorzej. I popieram, lepiej pozostawić jednego MG stale obecnego (vel Ty ;) i drugiego zastępce jak go sam opisałeś. Ale też najlepiej takiego, który jest też STALE obecny. I oczywiście ma trochę oleju w głowie ;)

I Ty mówisz o wysypianiu się? Muahahah :D A co ja mam powiedzieć? :P

Dłuższe? OMG... Ja chciałbym sam pisać takie "krótkie" jak ten :P I niecierpliwie czekam na rozwój fabuły ;) Posta sam napiszę jak wrócę z koszenia ehhh....]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Druid przebudził się jako jeden z pierwszych po nocy pełnej opowiadań. Historie ciągle szumiały mu w głowie pięknem, bohaterstwem, dzielnymi czynami, popisami. Było tam też jednak pełno smutku, żalu, złego... Cóż, nie każdy miał piękne życie. Zawsze coś jest złego. W każdej historii. Ból, cierpienie, rozpacz, żal... To jest nieuniknione. Nie całe życie jest usłane różami. Zwłaszcza zgromadzenia o tak burzliwych charakterach, jakie posiada nasza drużyna. Nasza? Druid już sie chyba zżył z tymi wszystkimi jak z nikim innym. Nie posiadał takich szczerych znajomych. No oczywiście z paroma wyjątkami... Mimo neutralnośći Marvola, to i tak nie mógł on się odnosić z uwielbieniem i szacunkiem do naszych "złych". Jednak ich i tak tolerował. Zresztą, nie miał za bardzo innego wyjścia tylko ich tolerować. Powoli podnosząc się z posłania rozejrzał się dookoła. Szybko się spostrzegł że kogoś brakowało.
-Eileen?- szepnął cicho.
Cholera! Najpierw Vil, potem Gregor, a teraz Eileen? Nie, to niemożliwe. Ona nie mogła tak o, umrzeć! Musi gdzieś tutaj być! Co się stało?
Druid zerwał się na równe nogi i popędził do chatki. Szybko wpadł przez otwarte drzwi. Eileen tam też nie było. Popędził do lasu. Po szybkiej rozmowie z papugą dowiedział się, że nikt tutaj się nie zapuszczał.
Niech to! Jak ja jeszcze mówiłem, to Eileen ciągle jeszcze była!
Marvolo posprawdzał wszystki zakątki w okolicy, jakie tylko były możliwe. Coraz bardziej roztrzęsiony patrzył na zgromadzoną i ciągle śpiącą drużynę.
A oni ciągle o niczym nie wiedzą... Potrzebuję czegoś na uspokojenie!
Marvolo drżącymi rękoma otworzył sakiewkę z ziołami. Nagły blask poraził go po oczach.
Co to?...
Druid sięgnął ręką głębiej i wyciągnął mały kryształ z jakimiś dwiema karteczkami. Szybko rzucił okiem na tą pierwszą zapisaną.

Drogi druidzie! Chyba nie ma bystrzejszego zwierzaka w lesie niż Ty. Może Ty nie widzisz, ale ja widzę, że jesteś niezwykłym człowiekiem. Masz w sobie siłę, większą niż niedźwiedź i kryjesz w sobie dostojnośc orła. Wystarczy chcieć, a wszystko czego zapragniesz będzie w zasięgu ręki. Wystarczy tylko w sobie odkryć siłę. Ty tak naprawdę mi to uświadomiłeś. Per aspera ad astra... Może się jeszcze kiedyś spotkamy. Nie wiem co może się stać w przyszłości. Tymczasem bywaj...

No tak... Odeszła... Ale mam nadzieję że wróci. Sama tak przecież w końcu napisała! Eileen jest wspaniałą Elką... Nigdy takiej nie spotkałem jak ona. I raczej nie spotkam. Wybuchowa, a zarazem opanowana. Dostojna, ale z poczuciem humoru. Jak ją opisać inaczej? Chyba zabrakło by mi słów. W każdym bądź razie dziekuję Ci Eileen. Wiem, że tego nie słyszysz. Ale może będę Ci miał jeszcze okazję powiedzieć to w oczy... Dziękują za wszystko...


Marvolo po chwili już uspokojony zaczął przyrządzać coś do jedzenia. Głód zaczynał mu już doskwierać gdy tak czekał na resztę drużyny...

[Co jest ludzie? To, że ja wczoraj nie miałem sił na cokolwiek po 6h rajdzie z kosiarką, to nie oznacza że Wy nie macie nic pisać... Wakacje są do cholery!]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kain obudził się dość późno ale ku swojemu ździwieniu zobaczył że tylko Marvolo jest na nogach a reszta drużyny śpi w najlepsze. Mag wkońcu zwlekł się z hamaka który sobie ostatnio przywłaszczył, ubrał się i poszedł umyć. Kiedy po powrocie ze strumyka przechodził koło chatki Serafina zobaczył że pokój Eileen jest pusty.
-Ciekawe co się z nią stało? - spytał na głos choć nie miał takiego zamiaru
-Odeszła, wróciła do domu.
Kain tylko wzruszył ramionami. Jej wola choć jak się nad tym zastanowić chwile to teraz w drużynie są sami faceci. Mag skrzywił sie na tą myśl ale co poradzić. Zamiast rozmyslać nad motywami jakimi sie kirują elfy postanowił pomóc druidowi zrobić coś do jedzenia.
-Tylko tym razem nie doprawiaj nic tymi ziółkami?
Marvolo tylko się uśmiechną. Kain kucharzem nie był ale pod okiem druida udało im się przygotować całkiem smaczny posiłek.
-A może by ich tak obudzić?- spytał się z nie wróżącym nic dobrego uśmiechem na tważy. Druid nic nie odpowiedział wiec mag uznał to za zgode. Inkantacja czarodzieja wytworzyła nad każdym z członków drużyny miniaturową chmure burzową Jednak Zur zna jakieś przydatne zaklęcia... przemkneło magi na chwile przed tym jak całą drużyne obudził zimny prysznic.
-ZŁOOOOOO!!!!! ŚMIERĆ!!!!!!!
-Do do *********?
Chłopaki nie byli chyba zadowoleni a Kain tarzał się ze śmiechu na widok ich min.


[tylko nie bieżcie tego do siebie ;p ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Co jest, do diabła !!! Deszcz, czy co !?!? - Dante został obudzony przez zimny prysznic, jaki sprawił mu, jak i reszcie śpiącej drużyny, Kain. Wstał, otrzepał się z wody. Popatrzył w stronę Kaina, który w tej chwili tarzał się ze śmiechu po ziemi. Pobudka była nie zbyt miła, ale przynajmniej śniadanie już gotowe – pomyślał. Po umyciu się, postanowił skosztować tego, co Marv wspólnie z Kainem przygotowali. Jedzenie było bardzo smaczne, więc bez wahania wziął dokładkę.
- Nie ma to jak zacząć dzień od dobrej strawy ... i zimnego prysznica - powiedział spoglądając na Kaina.
- Nie musisz dziękować. Jak chcesz to mogą cię tak budzić codziennie. - uśmiechną się mag.
- Nie dzięki ... jak to się mówi, ca za dużo to nie zdrowo.
Dante postanowił udać się na spacer brzegiem morza. Nie wiedział, co ma dziś robić. Po prostu nudziło się mu i to strasznie. Wrócił do obozu. Wziął swoje miecze i postanowił udać się do lasu. Może tam będzie coś ciekawego do roboty - tak myśląc udał się w stronę drzew, informując wcześniej wszystkich, że idzie się przejść.
Po jakimś czasie, przechadzania się po lesie, przypomniał sobie, że przybył tu, aby ukończyć swoje szkolenie. Tak, muszę jakoś przejść przez te ruiny. Dante postanowił udać się do miasta w celu zdobycia czegoś, co mogłoby mu rozjaśnić drogę przez ruiny. Gdy wyszedł z lasu, szybko udało mu się znaleźć ścieżkę prowadzącą do miasta. Na miejscu stwierdził, że chyba najprostszym rozwiązaniem będzie zaopatrzenie się w pochodnię i coś, aby ją zapalić. Po obejściu kilku kupców, trafił w końcu na odpowiedniego. Nie pomyślałbym, że tak trudno jest tu zdobyć pochodnię. Po zakupieniu odpowiedniego ekwipunku, udał się do ruin. Na szczęście pamiętał drogę i nie musiał już wyciągać mapy, ale jednak odruchowo to zrobił. Popatrzył jeszcze chwilę na miejsce na mapie, zaznaczone literką ''X'' i czym prędzej ruszył w drogę. Do celu dotarł bez większych przeszkód. Rozpalił pochodnię i zaczął schodzić schodami w dół. Po około pięciu minutach, bo tyle zajęło mu dotarcie do końca schodów, skierował się jedyną drogą, jaką miał do wyboru. Korytarz stawał się szerszy. Jak na razie nic nie wskazywało na obecność jakiegokolwiek niebezpieczeństwa w pobliżu. Na końcu korytarza znajdowała się średniej wielkości sala. Na jej środku stał pewnego rodzaju ołtarz. Na nim leżała dość pokaźnych rozmiarów bransoleta. Dante włożył pochodnie w dziurę w ścianie i podszedł powoli do tajemniczego artefaktu. Oglądną go ze wszystkich stron i założył na rękę. Moment później usłyszał kroki i dość nieprzyjemne sapanie za swoimi plecami. Gdy się obrócił, zobaczył sporych rozmiarów nieumarłego, powoli zbliżającego się w jego stronę. Widać było, że był to kiedyś wojownik, był sporo wyższy od Dantego, a w prawej ręce trzymał ogromny dwuręczny miecz. Dante szybko wyciągną swoją katanę i przyjął postawę do walki. Nieumarły zatrzymał się jakieś cztery metry przed nim, podniósł swój miecz nad głowę i zamachną się z wielką siłą. Dante zdążył odskoczyć w bok, a miecz przeciwnika wbił się w miejsce gdzie stał właśnie przed chwilą. Zanim truposz zdążył wyciągnąć swoją broń z ziemi oberwał w plecy dwoma szybkimi cięciami, lecz naruszyły one tylko trochę jego pancerz. Kolejne cięcie, tym razem poziome, Dante musiał sparować, ponieważ było już za późno na unik. W efekcie odleciał na jakieś dwa metry, ale na szczęście nic mu się nie stało. Gdy nieumarły postanowił zaszarżować na swojego przeciwnika, Dante wiedział już, co robić, musiał tylko wyczuć odpowiedni moment. Udało się, miecz nieumarłego, świsnął mu nad głową, a on sam przejechał ostrzem po boku przeciwnika. Zbroja w tym miejscu na szczęście go nie chroniła i atak okazał się skuteczny. Ten nieumarły nie zdawał się zbyt mądry, ponieważ jego jedyną strategią była bezmyślna szarż na przeciwnika. Po kolejnym ataku Dante wbił miecz w brzuch przeciwnika, lecz został odepchnięty na par metrów, a jego broń został w ciele wroga. Wciągną drugi miecz. W takich momentach był wdzięczny, że nie został bez broni. Dante postanowił tym razem zaatakować nogi nieumarłego, aby go jakoś unieruchomić. Kolejny unik i szybkie trzy cięcia po nodze przeciwnika powaliły go na kolana. Dante Musiał wykorzystać ten moment. Szybko podbiegł do klęczącego już nieumarłego, wyją z niego swój drugi miecz, po czym wykonał szybki obrót i odciął truposzowi głowę. Gdy ciało umarlaka rozpadło się, zobaczył, że w jego wnętrzu było coś świecącego. Był to mały kryształ. Dante podszedł i podniósł go, w tym samym momencie bransoleta, którą właśnie znalazł zaczęła emanować jasnym światłem. Dante zbliżył kryształ do magicznej bransolety, która jakby go wchłonęła uwalniając przy tym oślepiające, światło. Dante widział wokół siebie tylko biel ... nagle usłyszał głos swojego mistrza.
- Dante Dy`nei. Gratuluję, udało ci się zakończyć szkolenie. Od dziś jesteś pełnoprawnym Strażnikiem. Zawsze pamiętaj, czego się nauczyłeś i zawsze bądź gotowy, aby pomagać potrzebującym. Bransoleta, którą tu znalazłeś, to magiczny artefakt, który pomoże ci wykorzystać twoją wewnętrzną energię. Pierwszy kryształ posiada moc świtała. Takich magicznych kryształów na całym świecie jest bardzo mało, więc znalezienie ich nie będzie takie łatwe. Teraz idź i kontynuuj swoją podróż.
Po chwili, Dante zaczął z powrotem odzyskiwać wzrok. Nadal znajdował się w katakumbach, ale był pewny, że to co przed chwilą usłyszał, było prawdą, a nie tylko złudzeniem, czy snem. Wstał. Popatrzył chwilę na bransoletę. Spróbował się skoncentrować. Udał się, z bransolety biło dość jasne światło, żeby można było sobie nim oświetlić drogę. Gdy wrócił na powierzchnię, od razu udał się do obozu na plaży.
Po powrocie, opowiedział reszcie co mu się przytrafiło. Ci pogratulowali mu zakończenia szkolenia.
A wydawało mi się, że to będzie nudny dzień - pomyślał, po czym postanowił się czegoś napić.


[Dodaję, jeszcze screena z ową bransoletą]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Przypomniało mi się jak mój daleki krewny, Imradel studiując niedawno w Berdgości podróżował między miastami i wsiami. Szukał czegoś o czym mógłby opowiadać przez wieki, czegoś o czym się nigdy nie zapomni. Miał w sobię cząstkę barda zresztą tak jak ja. Hmm może to rodzinne, w końcu z naszego rodu pochodzi Serim Wielki, na pewno o nim słyszeliście. Ale wracajmy do opowieści, szukał tego czegoś, chciał żeby o nim śpiewano, układano wiersze na jego cześć. Pewnego dnia w którejś z karczm niedaleko Neverwinter, heh aż tam zawędrował Imradel, odbywał się turniej. Trzeba było przejść przez pełne pułapek lochy, z tych podziemi aż bił smród niebezpieczeństwa. Imradel na początku się bał, był przestraszony obawiał się śmierci, spotka jednak pewną istotę, nie widadomo czy to był elf, krasnolud czy człowiek. Nie potrafił określić jej wzrostu, nawet nie widział jej twarzy mimo że nie miała kaptura. Powiedziała mu że jeżeli chce osiągnąć chwałę, musi być odważny, nie bać się, nie okazywać strachu bo strach tylko przeszkadza, nic nie daje, tylko odbiera zdolność trzeźwego myślenia. Imradelowi to nie pomagało, wciąż się bał. Jakiś dzień przed zawodami ów postać znów się pojawiła, tak wiem wiem trochę to nóżące, ale to dopiero początek. Dała mu jakiś flakonik nie mówiąc co w nim jest. Wnętrze pachniało jak wódka. Ta istota wyraźnie zaznaczyła by sporzył zawartość na chwilę przed rozpoczęciem turnieju. Imradel tak zrobił, po jakichś dziesięciu, może dwudziestu minutach strach zniknął, wyparował w powietrze. Elf wkroczył do lochu, na początek napotkał dwa mieczowe pająki które posłał do czeluści dwoma celnymi strzałami z kuszy. Chodził po niekończących się korytarzach, stracił orientację w terenie, wszystkie ściany wyglądały tak samo. Zdawało mu się to nie możliwe, przecież wypił "magiczną miksturę", no chyba że komuś zależało na zwycięstwie i dał mu coś osłabiającgo. Nie, to było mało prawdopodobne, od tej istoty biła jakaś hmm uspokajająca aura, w jej obecności czył się bezpiecznie. Ta myśl przywróciła mu zdrowe zmysły, obejrzał wszystko na nowo. Zaczął iść korytarzem w lewo, usłyszał kroki, pomyślał że to inny zawodnik. Chciał się go pozbyć, ale tamten go uprzedził. Wyciągnął shuriken zza pasa i trafił Imradela w rękę. Osłupiałego elfa ogarniała wściekłość. Nie mógł poruszać jedną ręką, miał do wyboru atakować rapierem bądź wypić leczniczą miksturę. "Lepiej będzie jeżeli zaatakuje, wtedy będą o mnie śpiewać że postawiłem wszystko na jedną kartę, zagrałem va banq, ha! Tak zdobędę swoją sławę! Nikt mi jej nie odbierze". I nie odebrał, nikt nie licząc człowieka który wytrącił mu rapier z ręki i dźgnął w serce. Tak umarł Imradel, jednak jego śmierć już została pomszczona. Ciekawe, dlaczego w moim życiu zemsta zajmuje tak wiele miejsca, sam jej poszukuje, mój przyjaciel jej poszukuje i moja rodzina jej poszukuje, a właściwie poszukiwała.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ uznajmy że post Andrija był przed Devilem bo nam sie chronologia nie będzie zgadzać]

Dante właśnie wrócił ze swojej małej wyprawy, zakonczonej jak by nie patrzeć sukcesem, Kain żałował tytlko że strażnik nie zabrał go ze sobą i że obeszło się bez jakiejkolwiek walki, ta nuda zaczynała byc denerwująca. Nawet takie małe psikusy jak rano nie mogły zastąpić zabijania. A magowi juz bardzo go brakowało.
-Żeby chociaż jakiś mały goblinek albo kieszonkowiec, ja już tak nie moge. - mag nażekał na głos. Część drużyna patrzyła się na niego dziwnie, inni zupełnie nie zwracali na niego uwagi. Wyjątkami byli Darkus i Mroczny. Ten drugi miał chyba podobne myśli do maga a pierwszy... no cóż jak to inkwizytor postanowił wykożystać okazje nawrócenia Kaina na dobrą droge.
-Kain choć na słówko, mnoże będe mógł ci pomóc.- mag nie wieżył własny, uszom no ale jak miała się znaleść jakaś ofiara to... no poprostu konieć tej nudy.
-Więc jak sam widzisz- zaczął Darkus jak już znaleźli się sami- bez zabijania też można żyć, i jest to o wiele lepsze życie niż te które prowadziłeś do teraz...
-Eee ke?- Kain był wyraźnie skonsternowany a inkwizytor kontynuował.
-Pomaganie ludziom może być o wiele lepsze niż ich krzywdzenie lub zabijanie. Bież przykład ze mnie lub świętej pamięci Gregora, świeć panie nad jego duszą, ścieżka światła to jest droga którą każdy powinien podążać, a ja jestem tu po to żeby....
Nie dane mu było skończyć... A właściwie Kain mu nie dał, jak już mu przeszedł początkowy szok. Darkus wpadł do obozu ciężko dysząc i rozglądając się na wszystkie strony.
-Gdzie...? Gdzie on jest?
-Ale kto?
-Ten szaleniec walący wszędzie czarami!!!!!!!
W tej chwili Kain wyszedł z lasu z rządzą morku na tważy.
-JESZCZE RAZ WYTNIJ MI TAKI NUMER TO ZAPAMIETASZ MNIE DO KONĆA ŻYCIA!!!!!!! A obiecuje że nie pożyjesz wtedy długo......
Cała drużyna patrzyła się na maga nie wiedząc czy rzucić się na niego żeby go powstrzymać przed zaatakowaniem Darkusa czy zwyczajnie się tym nie przejąć. Kain nic sobie nie robiąc z ich spojrzeń poszedł do swojego hamaka. A już myślałem że będzie nudno...

[chłopaki co jest? Dar muwiłem że paladyna ze mnie nie zrobisz ;p ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Opowiadania trwały przez kilka dni - jedne były wesołe, jedne poważne, smutne, inne pouczające (co nie wyklucza poprzednich tematów), ale zawsze ciekawe i były wysłuchiwane właściwie w zupełnej ciszy. Tylko szum fal i skwierczenie ogniska przypominało im, że nadal znajdują się w rzeczywistości, a nie w dalekich krainach Wschodu, wielkich puszczach, podziemiach, starych ruinach i w Podmroku. Po tych kilku dniach wiele się dowiedzieli o pozostałych towarzyszach, a także ogólnie o świecie i jego niebezpieczeństwach… czasem tylko dobrych stronach i różnych ciekawostkach. W końcu wszyscy poszli spać i najprawdopodobniej przyśniło im się coś związanego z jedną z opowieści, które usłyszeli…

- Wiesz, jesteś tu już kilkanaście dni i nawet do mnie nie zajrzałeś. Jak to jest ? - Serafin budząc się i słysząc ten głos mógł jedynie powiedzieć coś w stylu:
- O nieeeee… - oczywiście w skrócie i z pominięciem kilkunastu epitetów wzmacniających ogólną dezaprobatę i złość. Jak już otworzył oczy i zobaczył Jacka, to tylko to go w tym upewniło. No i był już pewien, że jego wizyta będzie się wiązać z najróżniejszymi kłopotami, konsekwencjami, ucieczkami, porwaniami, walkami, abordażami, chlaniem, bitwą morską, jakąś bijatyką, chlaniem, pakowaniem się w kolejne kłopoty, szukaniem czegoś cennego i co można sprzedać za dobrą cenę lub samo jest złotem i jest warte tyle co… złoto. Ogólnie rzecz mówiąc ich wakacje definitywnie się skończą. O dziwo jednak Jack na wstępnie nie zaproponował mu udziału w jakiejś bitwie lub polowaniu i "nie zrobił też tego później". Zrobił coś zupełnie innego, wręcz nielogicznego:
- Tkwicie tu już zdecydowanie za długo…
- I przyszedłeś nas stąd wyrzucić ?
- Nie ! Absolutnie nie i nie w tym rzecz. Chciałem was tylko zaprowadzić w znacznie ciekawsze miejsce, cześć Zak !
- Śmierć ! Siemasz szyszkojadzie ! - Mroczny poszedł właśnie przerabiać swoją zbroję i zorganizował sobie niewielki, acz dobrze zaopatrzony warsztat kowalski. Nikt nie wie skąd na to wziął pieniądze. Lub raczej kto je stracił… i głowę też pewnie…
- Jak zawsze wesoły… O czym to ja mówiłem ? - zamyślił się Jack.
- Coś o ciekawym miejscu…
- Tak właśnie. Po drugiej stronie wyspy jest całkiem sporawe miasto Eirulan. Warto je odwiedzić, mówię wam !
- Ta nazwa jakoś tak elficko brzmi… znaczy się po naszemu.
- Zgadza się, jak głosi legenda założyły je elfy… piraci. - tu Jack uśmiechnął się szerzej niż zwykle.
- No więc co też tam jest takiego do zobaczenia… bracie ?
- Bardzo dużo… - elf jakby nad czymś intensywnie myślał. Pewnie szykował jakiś przekręt lub wykręt…
- A konkretniej ?
- Jak w każdym mieście: karczma (nie bez powodu Jack wymienił ją na pierwszym miejscu), kilkanaście dobrze zaopatrzonych sklepów… również monopolowych, ale także z uzbrojeniem, ekwipunkiem i różnymi innymi ciekawostkami. Jest także jakaś świątynia, dom Rady Miasta, port, eee… dom uciech…
- Taaak ? - Serafinowi wyraźnie poszerzyły się źrenice.
- Wiedziałem, że się ucieszysz. Dalej: gildia magów - to powinno zainteresować kilku twoich towarzyszy, termy, plaża… Polecam, fajnie tam jest. I nie tylko popływać i poopalać się, bo też wspaniałe widoczki są.
- Domyślam się jakie…
- Ale nie przerywaj mi ! Jest jeszcze kilka magazynów, oczywiście domki mieszkalne, pewnego rodzaju hotel, kilka magazynów, garnizon, sala walk, takie niby koloseum dla najemników…
- Zaraz, zaraz ! Powiedziałeś "garnizon" ? - Serafin uniósł brwi. Jack jakby ugryzł się w język.
- Taaak, coś tam wspominałem…
- To nawet na Moonshae Imperium ma swój garnizon ?? Na Wyspach Piratów ??
- Jakoś tak wyszło. Zresztą nikt ich przecież nie ruszy, bo mają sporą flotę. Owszem, na pełnym morzu można… eee… napadać pojedyncze statki… i nie zostawiać żadnych świadków, ale o placówkach to nie ma mowy. Za duże by to miało konsekwencje.
- Czy ty aby nas w coś nie pakujesz ? - przeszedł do ataku Serafin.
- Jaaaaaaa ? W życiu ! Przysięgam na beczkę rumu ! - a to było naprawdę godne zaufania…
- No dobra… To mówisz, że przyda nam się trochę ruchu, co ?
- Jasne. Ale widzę też, że was chyba ubyło ?
- Niestety. Gregor zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Ale to była chyba ingerencja siły wyższej. Coś mi się wydaje, że go jeszcze spotkamy…
- Nie rozumiem ?
- I pewnie nie zrozumiesz, nie byłeś z nami przez cały ten czas, nie znałeś go. Mniejsza o to, Eileen jeszcze dała drapaka, ponoć, żeby jakieś swoje niedokończone sprawy załatwić. Nie znaczy to jednak, że wróci. Czy wróci…
- Mam nadzieję, że tak. Wyglądała dość… - uciął widząc sztyleciki w oczach siedzącego nieopodal Phila:
- … kompetentni…
- Hehehe… - do rozmówców doszedł właśnie Marvolo:
- Coś mnie ominęło ? - zapytał siadając na powalonym drzewie i głaszcząc Furiona. Wilk lniał akuratnie, nieprzyzwyczajony do tak ciepłego klimatu.
- Ruszamy do miasta, do Eirulan. - szybko zaczął od najistotniejszej rzeczy Serafin.
- Ehh… znowu miasto ? - druid zdecydowanie wolał życie na łonie natury.
- Ale zapewniam was, że to miasto wyjątkowe. W sumie to jeden wielki las, część budynków zawieszona jest na ogromnych drzew. Eirulan można nazwać wiszącym miastem.
- Coś jak Miasto Wież ? Jak Sharn ?
- Dokładnie… ee.. jak on ma ?
- Shan… - upomniał go mag. "Zmroził" Jacka spojrzeniem.
- Dokładnie Shan, z tym, że jak już powiedziałem Eirulan ma budownictwo raczej powiedziałbym w pełni naturalne. Znaczy bez większych ingerencji w naturę.
- Hmm… w takim razie zgodzę się, kiedy ruszamy ? - zapytał Marvolo.
- Takie zdecydowanie rozumiem. Możemy ruszyć od razu, jeśli nie widzicie problemy, co ? - Jack przeszedł do konkretów.
- Chyba nikt nie ma nic przeciwko ? - zapytał Serafin. Cisza… i kilka uśmiechniętych mordek.
- No to daj nam kilkanaście minut na spakowanie sprzętu i załadowanie go na sterowiec.
- Sterowiec ? Ja tu mam swój statek zakotwiczony jakąś milę stąd. "Diabelską Rybę", to teraz mój okręt flagowy. Dodaliśmy sporo ulepszeń i mnóstwo modyfikacji i teraz nawet przy pełnym obciążeniu potrafi płynąć tylko nieco wolniej niż szkuner…
- Wolimy nie wiedzieć co to za "ulepszenia" Jack. A na statek nie wsiądziemy z tobą za żadne skarby ! Bo to natychmiastowo równałoby się wpakowaniem w jakąś bitwę morską lub coś jeszcze gorszego ! - Serafin wiedział, że tak właśnie by było. Na pewno.
- Wiedziałem, że to powiesz… No nic, dajcie mi godzinę, przejdę się do moich ludzi i każe im płynąć do portu Eirulan. A polecę z wami, w porządku ?
- Jasne… Tu nie ma chociaż powietrznych piratów.
- Mylisz się braciszku, są. I tu albo na sterowcach albo na statkach z magicznym napędem, jak one się tam zwały… eee… nie pamiętam.
-… - Serafin zaczął wątpić w sens zabierania Jacka na pokład. Ale ostatecznie zabrali się do sterowca i polecieli na drugi koniec wyspy…

Podróż trwała kilka godzin i tym razem to Jack opowiadał. Jako pirat potrafił to robić bardzo dobrze i bardzo długo. Tylko ile z jego opowieści było prawdziwych ? Tego nikt nie wie… Tak czy inaczej wylądowali w Eirulan. A raczej w jego pobliżu, gdyż całe miasto zawieszone było w konarach i na pniach ogromnych sekwoi. Wyjątkowo dużych, nierzadko wydrążonych w środku, ale w takim stopniu, żeby drzewo nie obumarło i nie było chore. Fakt jednak był taki, że te ingerencje były raczej rzadkie i starano się "budować" na zewnątrz drzew, a nie niszczyć je. Wszędzie wokół było pełno zieleni, nawet kamienne budynki leżące u podstaw drzew były obrośnięte mchem i przystrojone rzędami kwiatów. Wszystko było takie… sielankowe ? Można i tak powiedzieć. Nawet piraci zachowywali się tu jakoś inaczej.
- Masz już te listy Młody ? - Jack uśmiechnął się złośliwie. Ale miał dobre intencje.
- Mam, szybko to załatwisz ? - Serafin raczej nie przejął się "Młodym", zresztą przyzwyczaił się już do różnych uszczypliwych uwag i tekstów brata - pirata. W końcu Jack był bardziej postrzelony od niego. Przeważnie…
- Dość szybko, można rzecz: błyskawicznie. Wszyscy mnie tu znają, mam dojścia no i ogólnie duuuuuużo złota. Daj mi godzinkę… - Jack wziął od brata listy i zawinął się gdzieś. A im pozostało zwiedzanie Eirulan…

[ PROSZĘ ZASTOSOWAĆ SIĘ DO INSTRUKCJI !! MACIE TO ZROBIĆ !! Jesteście w Eirulan i macie wolną rękę na zwiedzanie. Możecie iść do wszystkich miejsc PO ZA garnizonem. Możecie go jednak obejrzeć z daleka, a możliwe jest także obejrzenie z bliska. Resztę budynków wymieniłem, a są także i te jakie przeważnie są w miastach. Jack dostarczy wam wszystkich rzeczy z listy, a jak go poprosicie (czyli mnie na gg ;) to dorzuci coś ekstra - wy opisujecie co wam przynosi z listy. Macie nie wszczynać bójek i nie mordować i wszystkiego co jest z tym związane. Życzę miłej zabawy w Mieście Zawieszonym Pośród Drzew (na dole też chodzić możecie, i do portu też. Garnizon jest obok portu). Wszelkie pytania o szczegóły, opisy, czy aby TO można napisać proszę kierować do mnie. Możecie chodzić razem lub pojedynczo, jak wolicie i jak się dogadacie. Ze sobą i ze mną się dogadacie :P Pytanka słać do jedynego MG… Z tym, że jestem przeważnie po 20. I rozważam skombinowanie ze dwóch pomocników, zastępczych MG. I bardzo, ale to bardzo przepraszam, że tak długo nic nie pisałem, ale prowadzę obecną edycję FM i w niej również bierze udział większość graczy z FM. To tyle… do dzieła… ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Poprawka:
I bardzo, ale to bardzo przepraszam, że tak długo nic nie pisałem, ale prowadzę obecną edycję FM i w niej również bierze udział większość graczy z ZK. To tyle… do dzieła… ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Nareszcie jakaś odmiana-mruknął Zurris spoglądając na miasto zawieszone na konarach.
-Ciekawe czy jest tu porządna gildia magów i sklepy… -
-Pewnie, że są magu, niedaleko stąd na trzecim drzewie od świątyni Sylwanusa jest prawdziwy raj dla magów.-Odpowiedział Jack, który wyskoczył gdzieś znienacka i dał mu trochę złota
-Kup Se sam magu swoje rzeczy, bo zaraz będziesz miał pretensje-.
-No to idę tam. Jak ktoś też chce to niech mnie dogoni.- Powiedział Zurris i wziął sakwę złota na zakupy i wyruszył do gildii.
.
.
.
Gildia była pięknym acz niezwykłym miejscem. Naturalnie nie robiła tak wielkiego wrażenia jak Gościnna Wieża Luskan, albo Bluszczowa Posiadłość, siedziba Harpellów. Siedziba magów była położona w jednym z wyższych drzew, był to stożek, w wydrążonym czubku drzewa, z witrażami błyszczącymi wszystkimi kolorami. Zurris spędził w środku kilka godzin, otrzymał w tym miejscu odpowiednie ingrediencje i zwoje.
-Dziękuje wam bardzo mistrzowie, kiedyś się wam odwdzięczę.
-Nie będziesz musiał, niektóre z twych zaklęć są niezmiernie interesujące ale… trzeba je dopracować.
-Aha no to bywajcie.-I mag ruszył do sklepu krawieckiego. Sklep ten był położony niewiele dalej od siedziby gildii. Gdy mag do niego wszedł uderzył go ogrom i bogactwo jakiego dawno nie widział. Wszędzie były bele jedwabiu, i innych materiałów za które w północnych Krainach dostałby wielkie sumy. Ale nie przybył tu dla pieniędzy zarabiania, lecz dla ich wydawania. Gdy powiedział co go interesuje, od razu zabrano go do drugiej części sklepu, gdzie były wystawione gotowe szaty, ubrania i różne rzeczy, dal magów także był zakątek z zaklętymi togami oraz oczywiście specjalnie zaklętymi szatami. Po kilku chwilach Zurris wyszedł ze sklepu ubrany w błękitną szatę wykonaną z aksamitu, specjalnie zaklętą aby praktycznie nic nie mogło jej zniszczyć, ale która pochłonęła praktycznie całe jego pieniądze.
„Trudno raz się żyje” pomyślał Zurris i poszedł do oddalonego trochę sklepu z alkoholem. Wziął tam butelkę przedniego Calimschańskiego wina po czym postanowił wrócić do miejsca gdzie zatrzymała się drużyna aby zostawić kupione rzeczy i trochę jeszcze potem pozwiedzać miasto.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Morgan zarzucił kaptur na głowę i wyszedł ze sterowca. Idąc w kierunku miasta, próbował sobie przypomnieć czy na mapach Zakonu znajdowała się ta metropolia. Najwidoczniej tak, skoro Imperium miało tu garnizon. Cóż, nawet Imperator zdał sobie sprawę, że należy szukać nowych ziem. Nowy Świat stawał się juz za mały dla ciągle napływających obywateli Imperium. Muszę kiedyś tam wrócić, pomyślał Morgan.
Idąc dalej torem swego myślenia, Morgan doszedł do wniosku, że skoro jest tu garnizon Imperialnej Armii, musi być także siedziba Zakonu Srebrnego Młota. To bardzo ułatwiało Morganowi życie. Postanowił zostawić tu przesyłkę, którą powierzył mu Mistrz Zakonu. Kurier dostarczy ją do osoby, która powinna ją otrzymać. Co do samego garnizonu, Morgan na razie nie miał czego tam szukać. Może później, gdy będzie tego wymagała przyszłość. Teraz nie.
Spacerując przez ulice Eirulan, Morgan spoglądał na twarze mieszkańców. Minął nawet kilku żołnierzy Imperium, którzy widząc go, ukłonili się o wykonali znak młota. Zaczynam się tu czuć coraz bardziej swojsko, powiedział do siebie. Samo miasto było piękne choć z Altdorfem, stolicą Imperium. Tam zaczynała się cywilizacja. Wspaniałe, gotyckie budowle, uniwersytety, pałac Imperatora i... I Wielka Bazylika Sigmara, główna siedziba kapituły Morgana. Ogromna budowla sakralna, w której spoczywał święty artefakt, Młot Sigmara. Bazylika nie była tylko świątynią. To także jak przystało na główną siedzibę Zakonu, największy garnizon wojsk zakonnych. Kiedy Morgan wyjeżdżał z Altdorfu, stacjonowało tam ponad dziesięć tysięcy żołnierzy. Jedna piąta całej armii Zakonu. Dlatego stolica nie potrzebowała własnego garnizonu, skoro ochronę zapewniali Templariusze Sigmara, jak inaczej nazywano Rycerzy Zakonnych.
-Wybacz podróżniku, czy nie wspomógł byś biednego człowieka? - Ktoś zaczępił Morgana. Ten omiótł go wzrokiem.
-Czego chcesz żebraku?
-Żebraku? Uważaj na słowa! Bo inaczej zaraz Ci uwięzną w gardle. Mój przyjaciel o to zadba. - ,,Przyjacielem” był długi sztylet, który pojawił się w ręku żebraka.
Morgan spojrzał na napastnika. Ten nie widząc twarzy Sturnna, uśmiechnął się paskudnie.
-Albo jesteś bardzo odważny albo jesteś idiotą. Z doświadczenia wiem, że to drugie. Tknij mnie, a nie tylko ty zginiesz. Nie pozostawimy to kamienia na kamieniu chłopcze.
-Jakieś kłopoty bracie? - Do dwóch rozmówców zbliżył się inny Templariusz. Był Krasnoludem. Wielu ze Starszej Rasy wstąpiło w szeregi Zakonu.
-Ten ,,obywatel” pokazywał mi właśnie swój sztylet.
-Czyżby? - Krasnolud spojrzał na żebraka. - Nie wiesz człeczyno, że nawet złe słowo skierowane braci Zakonu Srebrnego Młota karane jest śmiercią? - Dla podkreślenia swoich słów przeciągnął palcem po ostrzu wielkiego topora.
-Nie wiedziałem,że to sługa potężnego Sigmara. Wybacz Panie.
-Chodźmy bracie. Muszę porozmawiać z opatem.
-Zatem chodźmy.

Wnętrze Eirulańskiej siedziby Zakonu nie różniło się prawie niczym od pozostałych. Może kilka subtelnych akcentów tutejszej kultury. Nawet układ pomieszczeń był ten sam. To było dobre rozwiązanie.
Opat był człowiekiem, który lata młodości miał juz dawno za sobą. Nie znaczyło to, że nie byłby w stanie wygrać pojedynku z krzepkim młodzieńcem. Jego wiek oznaczał, że jest seniorem i na tyle zasłużonym członkiem Zakonu, że powierzono mu pieczę na jedną z placówek.
-Zatem co Cię sprowadza do Eirulan bracie Morganie?
-Sprawy Zakonu i jak zwykle, wola Wszechpotężnego.
-Racja, On kieruje ścieżkami naszego życia. A cóż to za zakonna sprawa?
-List do Jego Ekscelencji, Księcia Praag. Magnus pragnie wiedzieć, kiedy skończą się prace nad drugą flotą Zakonu.
-Aaa tak, słyszałem coś o tym. W pełni zgadzam się z Magnusem, potrzebujemy drugiej floty.
Dalszą cześć wieczerzy jedli w milczeniu. Od dawna Morgan nie jadł tak dobrze. Na stół postawiono wszelakie mięsiwa. Drób, dziczyznę, ryby a nawet mięso Błękitnego Płetwala, tutejszego przysmaku. Do tego mnóstwo owoców, warzyw, pieczywa i różnych trunków. Piwo, wino, brendy i krasnoludzki spirytus. Mimo to Morgan jadł mało. Owszem, skosztował wszystkiego po trochu, ale był zbyt zmęczony by w pełni korzystać z dobrodziejstw ucztowania.
-Bracie Opacie, nie wiedziałem, że Imperium ma tu swój garnizon. Od dawna tui jesteście?
-Rok będzie w następną pełnie. Przybyliśmy tu na wyraźną prośbę Namiestnika Eirulan.
-Na prośbę?
-Tak. - Opat uśmiechnął się. - Mieliśmy powstrzymać panoszących się piratów. A potem...
-A potem...?
-Miłościwy Imperator wysłał pismo. Zażądał przyłączenia Eirulan do Imperium.
-I Namiestnik ot tak zgodził się?
-Musiał. Imperator zagroził, że przyśle tu Legion żołnierzy i całą Kompanie Zakonu. To był wystarczający argument.
-Domyślam się. - Morgan nie ukrywał rozbawienia. - Od czasów Wielkiej Wojny nikt nie powiedział -Nie- Karlowi Ritherowi.
-Aye przyjacielu.
-Cóż Opacie, pozwól, że udam się na spoczynek. Zmęczonym podróżą.
-Ależ oczywiście Bracie. Już kazałem przygotować pokoje.
Morgan podziękował skinieniem głowy.

Komnata która przeznaczono dla Morgana była typowym pomieszczeniem. Łóżko, stolik nocny i dzbanek wina stojący na nim. Wszystko czego potrzebował zakonnik do odpoczynku.
Sturnn z namaszczeniem zdjął swój pancerz. Broń odstawił na stojak. Zdmuchnął świeczkę i położył się.
Za oknem, nad całym krajobrazem górował Imperialny Garnizon. Tam za murami tego zamku, stacjonowało pięć tysięcy żołnierzy, cały legion.
Mimo zmęczenia Morgan nie mógł spać. Wstał, założył swoje szaty. Zapiął pas z mieczem i wyszedł. Pancerz pozostawił w komnacie, nie był mu potrzebny. Na razie...

Przechadzając się po mieście, Morgan zwiedził wiele miejsc. Kilka tawern, kuźne, warsztaty płatnerskie a nawet dom uciech cielesnych. To jedno się nie zmieniało, takie budynki można było spotkać w każdym porcie. Uśmiechnął się sam do siebie i ruszył dalej. Dalej zwiedzał miasto. W końcu noc ustąpiła. Dzień zawitał do Eirulan.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ Poprawka: Eirulan ma około 5000 mieszkańców, więc garnizon liczy sobie około 500 Templariuszy na całe Moonshae. Nie legion choć tak być powinno. A tak w ogólo to Moonshae to wyspy w 100% pirackie, więc ta gadka o pomocy i tak dalej... :P Wiecie mam nadzieję o co mi chodzi. Rada Miasta to tylko nazwa, piraci ogólnie rox tutaj :]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

…::: Trochę wcześniej :::…

Elf obudził się po nocy spędzonej na plaży. Nocy spędzonej na długich opowieściach, umilających czas i nieco zdradzającym przeszłość kilku członków drużyny. Słońce powoli wzniosło się nad plażę i oświetlało ją w całości. Kilku towarzyszy już wstało i przechadzali się po plaży. Phil rozejrzał się za Eileen. Jednak nie dostrzegł jej nigdzie w pobliżu. Nie spała przy dogasającym ognisku, nie było jej też w chatce. „Pewnie poszła się gdzieś przejść… na pewno, często to robi…” pomyślał, jednak w głębi duszy odczuwał jakby niepokój. Koło południa zaczął się nieźle martwić. Zapytał Marvola czy nie wie gdzie elfka może się podziewać. Ten zrobił zdziwioną minę i odrzekł mu
- Nie wiesz? Przecież odeszła… miej…
- CO?! – przerwał mu elf. Druid zdziwił się jeszcze bardziej
- Ale przecież… Zaglądałeś do plecaka?
- A po co niby? Rzadko do niego zaglądam, gdyż jest pusty. A po za tym co do ma do rzeczy, ja pytałem o Eileen! – elf nieco podniósł głos. Lubił druida, ale wczorajsze opowieści Morgana nieco wyprowadziły elfa z równowagi.
- Zajrzyj do plecaka. – odrzekł druid spokojnie
- ALE…
- ZAJRZYJ!!! – Marvolo wyraźnie miał dość. Jednak jego ton był wystarczająco stanowczy, aby Phil zrobił to co usłyszał. Nie czekając rzucił się w stronę plecaka i odwrócił do góry dnem. Zdziwił się niemało, gdy na piasek wypadł niemałych rozmiarów kryształ. Po jakichś dwóch sekundach obok kryształu wylądował mały skrawek papieru. Bił niesamowitym blaskiem, odbijającego się od niego słońca. Po chwili elf dostrzegł litery. Wziął karteluszek do ręki i przeczytał zawartość

Drogi Philu! Trudno mi o tym pisać, ale Los po raz kolejny spłatał mi figla. Byłeś mi wiernym przyjacielem i nie tylko. Trudno mi przychodzi żegnać się z Tobą, choć tak naprawdę słowa "żegnaj" nigdy nie napiszę. Los lubi płatać figle. Jesteś dobrym przyjacielem i kompanem, a każda twoja rada okazywała się bardziej cenna niż złoto. Twojej przyjaźni i oddania nie da się wycenić, bo nie starczyłoby bogactw na świecie. Nie przestawaj być takim, jakim jesteś. Bywaj.

Eileen.

PS: Jeśli kiedykolwiek będziesz chciał mi coś powiedzieć, napisz na czystej karteczce. Ja będę wiedziała.


Wpatrywał się w kartkę jak głupi. I w tym momencie nie można było powiedzieć, że racjonalnie myśli. I nie myślał. Po prostu wpatrywał się w to co przeczytał i nie wierzył w żadne słowo zawarte na niej. Pierwszą jego myślą było „Ona tego nie napisała”. Jednak po tej myśli przyszły kolejne. Kolejne upewniające go, że tylko ona mogła to napisać. Nie chodziło tylko o styl pisma, lecz o słowo, które powtórzyło się w treści wiadomości dwa razy. „Los”. Wszystko stawało się jasne. Rzucił kartkę i kryształ i zaczął biec jak szalony wzdłuż plaży. Towarzysze patrzyli na niego dziwnie.
- Oszalał… - bez ceremonii powiedział Darkus. Jednak Phil nie zważał na to. Nie zatrzymywał się dopóki nie dobiegł do skalistej plaży na której był kilka nocy temu. Szybko dopadł do niewielkiego, płaskiego kamienia i odsunął go na bok. Otworzył tym ruchem maluteńką jaskinie w której spoczywało kilka pereł. Pereł wyłowionych dla Niej. Wziął pierwszą do ręki i cisnął ją daleko w morze, krzycząc przy tym
- NIE! – pierwsza
- POTRZEBUJĘ!!! – druga
- JUŻ!!! – trzecia
- WAS!!! – przy tym słowie poleciała cała reszta, a Phil usiadł na brzegu. Włożył nogi do wody i wpatrywał się w morze. Myśli kołatały mu się w głowie jak szalone i nie był w stanie wyłowić żadnej, która miałaby jakiś sens. Nagle od lądu zawiał chłodny wiatr. Nieco to go ostudziło. Morze wzburzyło się od podmuchu. A on wpatrywał się w fale i powoli rozróżniał pierwsze myśli. „ Po co w ogóle żyjesz Phil? Nic nie robisz, tylko przeszkadzasz, jak deska z płotu w kieszeni biegnącego.” Biała mewa przeleciała nad nim, robiąc trochę hałasu. „Nie ma z Ciebie żadnego pożytku, jesteś tylko nikomu niepotrzebnym epizodem, na przestrzeni świata.” Próbował powstrzymać te myśli, lecz nic nie wskórał. Czuł się jakby jakaś osoba wtargnęła do jego duszy i chciała go zniszczyć. I powoli jej się to udawało. „Takie piękne morze. Ono nie jest epizodem. Dzięki niemu rozwijają się państwa, handel… piractwo. Niektórym daje życie. Innym zabiera…” Ostatnie słowo było nieco przeciągnięte. Elf wiedział, jak wygląda człowiek, który się topi. Najpierw woda wdziera się do płuc i ofiara dostaje trzęsawek. Potem następuje rozluźnienie mięśni i wydarcie się w płuc ostatniego powietrza. A potem ciemność. Phil wstał. Powolnym krokiem wszedł do wody. W końcu zanurzył się, wędrując po dnie w głąb oceanu. Po pewnym czasie zaczęło mu brakować powietrza. Wypuścił resztkę i zachłysnął się wodą. Zrobiło mu się zimno, a w płucach nie poczuł powietrza. I wtedy, w tym momencie jego prawdziwa dusza wzięła górę. „Nie będę zwykłym epizodem! I nie jestem nikomu nie potrzebnym epizodem!” Odbił się mocno nogami od dna. Gdy wyłonił się na powierzchnię zakaszlał mocno, wypluwając z płuc wodę. Następnie szybko nabrał dużo powietrza. Dopłynął do brzegu i upadł na ziemię. Leżał przez jakiś czas dysząc ciężko i pokaszlując wypluwając resztki wody. Było mu wstyd myśli jakie dręczyły go przez chwilę. „Nie odpuszczę! Wszechświat nie pozbędzie się mnie tak łatwo. Albo nie nazywam się Phil von Roden…” poczuł się lepiej, nawet udało mu się wstać. „Nie jestem nikomu nie potrzebnym epizodem” pomyślał już spokojnie. Skierował się w stronę towarzyszy. Toczyli jakąś dyskusję z jakimś elfem, w stroju pirata. Phil nie znał go i na razie nie miał zamiaru do poznać. Mimo to, że ów osobnik był piratem. Podszedł do miejsca gdzie zostawił plecak. Włożył kryształ do kieszeni, podobnie zrobił z karteczką. Podszedł do reszty, dusząc jeszcze i pokaszlując od czasu do czasu
- Co Ci się stało? – zapytał Serafin
- Mówiłem, że oszalał… - zaczął inkwizytor
- Cicho. – przerwał mu Mistyczny Łucznik i spojrzał na Phila. Jednak ten nie odpowiedział nic. – Ehh… widzę, że nic z Ciebie nie wyciągnę. Pakuj się, lecimy do Eirulanu.
Phil nie miał co pakować, więc bez słowa podszedł do sterowca. W czasie lotu siedział milczący, aż do lądowania. Wysłuchał instrukcji Serafina i ruszył pozwiedzać miasto. Pozwiedzać to jednak złe słowo, gdyż nie zwracał uwagi na nic. Po prostu szedł i szedł, a w głowie kołatała mu się tylko jedna myśl…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Marvolo rozglądał się dookoła siebie. Wszędzie były drzewa, w mieście było pełno Natury.
-Wreszcie jakieś pożądne miasto...
-Prawda że piękne, co Marvolo?
-A jakże... Tyle w nim jest życia.
-Uważaj tylko na jedną rzecz.- odparł Serafin.- Nie daj się zwieść jego urokowi. Nie wszyscy są tutaj pokojowo nastawieni.
-A widziałeś mnie kiedykolwiek, abym zadawał się z kimś niegodnym zaufania?
-No chyba narazie Cię za krótko znam aby to oceniać.
-To wiedz, że ja się sam w kłopoty nie pakuję zazwyczaj. Prędzej one mnie znajdą. Ja ich szukał nie będę.
-Rób jak uważasz Druidzie. Sprawdź, może znajdziesz tutaj coś, co Ci się przyda.
-Taki też mam zamiar. Będę niebawem. Będę wolał spać pod gołym niebem, a nie w karczmie.
-Naturalny się znalazł... ŚMIERĆ!
-Cicho Mroczny. Nudna się już robi ta śpiewka.
-Śmierć? - odparł lekko zmieszany ripostą Druida Zak. Po raz pierwszy chyba ktoś odważył się mu to powiedzieć. Druid jednak nie czekał na dalszą jego wiązankę. Poszedł przed siebie, gdzie go oczy poniosły. A było co zwiedzać. Gdzie się nie obejrzał, widział Naturę. To jakieś wielkie drzewo, to jakaś egzotyczna roślina. No właśnie. Roślina. Druid wszedł dziarskim krokiem do wielkiego pomieszczenia obrośniętego ze wszystkich stron lianami i przeróżnych gatunków pnączami. Gdy tylko przekroczył próg musiał wykonać unik. Za nim na drzwiach powoli wypalał się duży już stosunkowo otwór. Na jego brzegach skwierczała jakaś zielona maź. Na samym środku pomieszczenia znajdował się jakiś wielki kwiat. I żeby tylko kwiat. On żył własnym życiem, miał własną wolę. Co było niezbytnio spotykane u roślin. Zwłaszcza tak wielkich. Dookoła niego biegało szybko czterech elfów, starających się jakoś obezwładnić roślinę. Dwóch pozostałych leżało nieprzytomnych pod ścianą, z licznymi śladami uderzeń pnączami w klatkę piersiowa. W pewnym momencie jeden z elfów dostrzegł Druida.
-Uciekaj stąd! Grandis inaczaj Cię pożre!
-Spokojna Twoja... Mówisz, że to to jest grandis, tak?
-Tak, ale czego Ty chcesz? Nie widzisz, że nie mamy czasu?
-A nie potrzebujecie pomocy?
-A co Ty byś nam mógł zaoferować na powstrzymanie?
Druid z elfem zanurkowali w dół omijając koszące pnącze.
-Zaraz zobaczysz.- powiedział Drudi z wyraźnym błyskiem w oku.
Marvolo zerwał się na nogi. Tyle na to czekał. Energia rozpierała go. Czekanie bez żadnej akcji nużyło Marvola. I zbierało też jego energię...
-AZURKASH''VIELA IN DERIIOS PACTIOS!
Nagły błysk światła spowił roślinę. Tańczące ogniki rozpraszały grandisa. Ten tylko starał się je teraz dopaść, lecz one przenikały przez jego pnącza, przez co nie zostały nawet spowolnione na chwile.
-VAIREKSU''OLIA!
Tym razem wszystkie pnącza z okolicy, ze ścian i z dachu zagajnika poruszyły się i skierowały na grandisa. Ten ciągle zaaferowany świetlikami nie spostrzegł się nawet, że coś kieruje się w jego stronę. Po chwili był już dokładnie oplątany, od korzeni po kielich. Sam kwiat został szczelnie zawiązany, aby roślina nie mogła już więcej pluć kwasem.
-Druid?
-Dokładnie.
-Czemu od razu nie mówiłeś?
-A po co? Zabawa była przez to lepsza.
Druid ze śmiechem i rozluźniony wyszedł z zielnika zostawiając zdziwionego elfa. Oddalił sie spory kawałek, gdy elf go dogonił.
-Zaczekaj!
-Tak? O co chodzi?
-Masz, to w zamian za pomoc.
-Ale ja nic nie potr...
-Bierz jak dają.
Tym razem to Druid zrobił zdziwioną minę, a elf wybuchł donośnym śmiechem.
-No już, bierz to i idź. My musimy jeszcze dokończyć robotę. Oswojenie tej roślinki nie będzie proste.
-Oswojenie? A po co?
-A myślisz że co znajduje się na obrzeżach miasta, jak nie kolonia tych roślin?
-Obrona?
-Perfecto Druidzie. Nie ma lepszego zabezpieczenia.
-A garnizon?
-A to jest już rozmowa na inną porę. A teraz musze już iść. Żegnaj!
Druid odpowiedział uperzejmie i poczekał aż elf odejdzie. Po chwili rozwinął podłużny pakunek. Jego oczom ukazał się pięknie rzeźbiony kostur, zawiniety na końcu, a tam połyskiwał na szafirowo wielki kryształ. Od całego kostura biła jakaś energia. Wzdłuż całej rękojmi połyskiwały złote litery. Druid odczytał napis. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się że napis jest w języku Druidów.
Laska Druidów? Co ona może robić w posiadaniu elfa? Przecież takich używają tylko Arcydruidzi na zgromadzeniach...
Marvolo w końcu odcyfrował napis.
Nie patrz w przeszłość. Nie trap się teraźniejszością. Czeka, co przyniesie przyszłość...
Marvolo tylko uśmiechnął się pod nosem. Wiedział doskonale, co oznacza ten napis. Szybką inktancją spopielił pakunek. Zdziwieniem kolejnym było to, że wcale nie poczuł tego, że to zrobił. Wiedział też już, co takiego było w tych laskach. Zadowolony z siebie podpierając się kosturem ruszył w kierunku najbliższej karczmy...

[Devil, Devil... Za dużo DS II ;) ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Jak tylko Zur odszedł do Jack''a podszeł Kain.
-Co do tej listy to szaty i inne duperele kupie sobie sam ale chciał bym żebyś załatwił mi jakąś broń. Najlepiej jakiś magiczny kostór.
-Dobra zobacze co da się zrobić, spotkamy sie później koło waszego sterowca.
Pierwszą rzeczą jaką zrobił Kain, po wzięciu kasy od Jack''a, było udanie się do sklepu z szatami dla magów. Wkońcu nie można się pokazać na mieście w nadpalonej i dziórawej szacie. Trzeba dbać o swój wizerunek, zwłaszcza jak się mają ciebie bać a nie wyśmiewać. Sprzedawca początkowo niezbyt przyjaźnie nastawiony szybko zmienił zdanie na widok sakiewki pełnej złota.
-Prosimy na zaplecze, myślę że tam znajdziemy coś odpowiedniego dla Pana.- Taaa złoto potrafi ździałać códa, pomyślał mag i poszedł za sprzedawcą- Jakiej szaty Pan szuka?
-Czarna, z dużą ilością łatwo dostepnych kieszeni, umagiczniona tak żeby składniki czarów nie niszczyły kieszeni i żeby chroniła przynajmiej tak jak zbroja skórzana. A i jeszcze buty, też czarne i wzmocnione magią.
-Zaraz zobacze co mamy.
Kiedy sprzedawca szukał towaru, mag rozejrzał się po sklepie. Musiał przyznać że był on lepiej wyposażony niż nie jeden sklep w Waterdeep. Piratom musiało tu się nieźle powodzić. Ciekawe tylko z której części Wybrzeża Mieczy pochodziło to wszystko. A może lepiej nie wiedzieć. Rozmyślania zostały przerwane gdy właściciel sklepu wrócił z kilkoma sztami i parami butów. Kain przyglądał im się przez jakiś czas, kilka przymierzył, wkońcu wybrał jedną. Była uszyta z materiału który mag widział poraz pierwszy.
-Dobry wybór. Materiał pochodzi z południa a sposób jego wyrobu jest znany tylko nielicznym. Dodatkowo jest wzmocniona magią tak jak Pan chciał. Tutaj mam buty do kompletu, też umagicznione.
Mag uśmiechną się. To było właśnie to czego szukał. Jego uśmiech nieco zmalał kiedy usłyszał cene no ale co zrobić, wkońcu nie będzie tu wszczynał bójek o kilka złotych monet. Kolejnym miejscem do odwiedzenia była oczywiście gildia magów. Kain miał nadzieje że znajdzie tam składniki do czarów i mikstór oraz laboratorium. Ehh co też ci ludzie nie wymyślą, żeby magowie mieszkali na drzewach... Jednak musiał przyznać że gildia robiła wrażenie. Pozatym, jak chyba wszędzie na wyspach piratów, drzwi, bez odpowiedniego "złotego" klucza się nie otwierały. Po krótkiej rozmowie i odpowiednich "argumętach" pozawolonu mu skorzystać z laboratorium i dostarczono wszystko czego potrzebował. Po paru godzinach mag wyszedł z kilkoma miksturami leczenia, kupił jeszcze tylko kilka pustych zwojów i udał się w miejsce gdzie był zacumowany sterowiec drużyny. Po drodze rzucił jeszcze okiem na garnizon Imperium. Morgan pewnie czuje się jak u siebie.... Mag zastanawiał się jak idzie Jack''owi załatwianie rzeczy dla Drużyny. Kiedy doszedł na miejsce pirata jeszcze nie było. Pewnie nawet dla kogoś tekiego jak on załatwienie czegoś tutaj wymagało troche czasu. Kain zamiast siedzieć bezczynnie udał się na przechadzke górnym mieście. Poraz kolejny stwierdził że elfy miały chyba nierówno pod sufitem, bo kto normalny mieszka na drzewach? No poza ptakami, ale to inna sprawa. Jednak mag musiał przyznać że konstrukcja miasta była ciekawa. I robiła wrażenie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Stuk. Stuk. Stuk. Łubudu!

- Cholerne drabiny! Kto normalny zaprojektowałby takie psieprznięte miasto?! I jak niby poszkodowani i ciężko ranni mają dostać się do jakichś konowałów?!

Niziołek był już naprawdę wkur...zony. Pierwszy raz w swoim życiu przy wizycie w jakimś nowym mieście nie szedł do karczmy, lecz szukał pomocy gdzie indziej. I teraz żałował swoich wcześniejszych decyzji. Usiadł zrezygnowany pod drzewem na jakimś dreptaku i pomyślał, co by w tym momencie robił, gdyby nie wzięło go na utyskiwanie na swoje ciało. Pewnie piłby jakieś piwo w cieniu sztucznych palm karczmy... Lub wygrywał psychiczny pojedynek z Zakiem przy szachach.
A teraz leżał wyczerpany pod drabiną... Zamknął oko. I tak nie ma niczego, co mogłoby zostać ukradzione. Nie miał żadnych pieniędzy, a Soul Drinkera oddał na przechowanie Mrocznemu. Wolał nie zjawiać się w miejscach publicznych z zabawką za którą na czarnym rynku możnaby otrzymać dużo złota. Zastanawiał się, czy iść jeszcze do karczmy, czy raczej pozostać w tym miejscu. Właściwie było całkiem wygodnie i przyjemnie, ale z drugiej strony na ulicach spali tylko wyrzutki społeczeństwa, łajdacy, przestępcy, złodzieje i .... hmm, właściwie zaliczał się do każdej z tych kategorii. Czyli z pewnego punktu widzenia jest usprawiedliwiony...

Nie poczuł, jak dwie pary silnych rąk przenoszą go w inne miejsce.
Nie obudził się nawet wtedy, gdy jakiś śmiesznie ubrany gościu zaczął wykrzykiwać coś przy nim.
Obudził się dopiero w momencie, gdy coś zaczęło mu rozrywać zasklepioną ranę po oku i wypychać strup na zewnątrz...

Ryk bólu niziołka był niesamowity. Nikt, kto by go nie widział w tym momencie nie pomyślałby, że to wydobyło się z płuc tak małej istoty...

Zamilkł dopiero po trzech godzinach. Kapłan musiał wtedy jeszcze wyleczyć gardło Fura...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować