Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

Po kilku godzinach bezsensownego włóczenia się po Eirulanie, wspaniałym mieście zbudowanym na drzewach Phil doszedł do wniosku, że nie po to tu przyjechał aby tak chodzić bez celu. „Muszę znaleźć sobie jakąś rozrywkę” myślał schodząc na łąki znajdujące się pod miastem. Szedł po drabinkach i wędrował jakiś czas podziwiając znajdującą się tutaj roślinność. Od czasu do czasu gdzieś obok, w większych krzakach, przemknęło cichaczem jakieś zwierzątko. Elf zauważył, że były one przyzwyczajone do obecności ludzi. I przedstawicieli innych ras. Po kilkunastu krokach wyczuł inne umysły. Umysły pełne energii i radości. Uśmiechnął się w duchu. „Dzieci” pomyślał i skierował się w kierunku, z którego właśnie usłyszał krzyki podziwu i uznania. Po chwili dotarł do polanki, na której bawiła się grupka maluchów. Jeden z chłopców, w rękach trzymał łuk i celował do kukły, która na torsie miała namalowaną tarczę. Jak zauważył elf, dziecko trafiło w sam środek ze swego małego łuku. Phil zakaszlał ogłaszając tym samym swoją obecność, gdyż nie chciał przestraszyć dzieci. Kilka głów obróciło się w jego stronę. Po chwili najmłodszy chłopiec podszedł i przypatrywał się łukowi elfa. Phil uśmiechnął się do niego
- Chciałbyś mieć taki? – dziecko z palcem w buzi, nieśmiało pokiwało głową. – A więc może kiedyś dostaniesz. Jak Ci na imię?
- Jestem Arteus. Ale koledzy mówią na mnie Artek.
- A jak ma na imię ten chłopak z łukiem?
- Tobias. Dobrze strzela. Pan umie strzelać?
- Skoro mam łuk to chyba umiem prawda? – dziecko znów pokiwało głową, a grono słuchaczy nieco się powiększyło. W końcu podszedł również chłopiec z łukiem. Miał jasne włosy, które opadały mu na jego niebieskie oczy, wysokie czoło, mały nosek, był chudy i dość wysoki. Usta nieco zaczerwienione, tak jakby lizał wargi na wietrze. Odziany był w cienkie skórzane ubranie, a jego łuk nie należał do najlepszych. Prosty, stary z nieco wyliniałą cięciwą. Kilka strzał w prowizorycznym kołczanie, uszytym chyba ze skóry przez matkę, wystawało zza pleców. Elf ostentacyjnie spojrzał jeszcze raz na kukłę
- Nieźle strzelasz. Długo to robisz?
- Około pięciu lat. I jestem najlepszy w okolicy. – powiedział bardzo pewny siebie, przybierając poważną minę.
- Może chcesz się zmierzyć? – młodzianowi nieco zrzedła mina, ale zgodził się – Ale będziemy strzelać do tej tarczy obok, dobrze?
- Dobrze. Ja zaczynam – obaj strzelcy podeszli do tarczy. Za nimi zebrała się grupka bardzo młodych obserwatorów. Tabias ustawił się bokiem do celu, podniósł łuk, założył strzałę, przyciągnął łokieć do ucha i po chwili celowania wypuścił ją. Utknęła dokładnie w środku tarczy.
- Bravo! – rzekł elf i sam podszedł. Ustawił się nieco dalej. I patrząc na uśmiech szczęścia dziecka wyjął strzałę. Napiął i wypuścił. Po sekundzie dookoła rozległo się wysokie
- OOOoooOOOoooOOOooo – strzała młodzieńca była rozłupana na cztery części. Na jego twarzy pojawił się cień ogromnego zawodu, jednak nie rozpłakał się. Phil wiedział, że tak będzie i miał już przygotowane przemówienie
- No to mamy remis – udawał że myśli – Nadal nie wiemy, kto jest lepszy. Co proponujesz?
- D…d…druga runda…? – zapytał nieśmiało młodzieniec. Phil kiwnął głową. Młodzieniec wykonał te same ruchy co poprzednio. W międzyczasie jakaś dziewczynka wyjęła strzały z tarczy. Granatową podała elfowi.
- Dziękuje – rzekł i wyciągnął rękę. Dziewczynka zaczerwieniła się i uciekła na kilka kroków z ogromnym zmieszaniem na twarzy. Phil uśmiechnął się i spojrzał na przeciwnika. Twarz miał skupioną i niewzruszoną. Wystrzelił. I raz jeszcze sam środek. Tobias blado się uśmiechnął i usunął się. Phil podszedł. Spojrzał przez łuk na tarczę. Wycelował w końcówkę strzały Tobiasa. Strzelił. Łupnęło. Gwar jaki rozległ się dookoła niego zaskoczył nawet jego samego. Już kilka sekund później Tobias był na wysokości oczu elfa podrzucany przez kolegów.
- Wygrałeś, Wygrałeś, Wygrałeś – cienkie głosy krzyczały dookoła. Dziewczynka stała z boku i z podziwem patrzyła na młodzieńca, który już stał na ziemi. Podbiegła do niego i dała mu szybkiego buziaka w policzek. Młodziak w momencie zaczerwienił się i zawstydził. Podszedł jednak do elfa i wyciągnął rękę.
- Dobry pojedynek – rzekł
- Bardzo dobry – powiedział elf ściskając małą dłoń. Popatrzył na tarczę. Granatowa strzała sterczała tuż obok strzały Tobiasa. Drwa wręcz dotykały się. Phil uśmiechnął się szeroko. Tuż przed strzałem delikatnie uniósł łuk. Teraz wziął dzieciaka na barana i krzyknął
- Wygrałeś ze mną. Jesteś naprawdę dobry! – dzieci skakały dookoła nich. Po chwili elf odstawił dzieciaka. Ten zapytał go
- Jak pan ma na imię?
- Phil von Roden jestem, choć pewnie nic Ci to nie mówi.
- Phil von Roden?! Ten Phil od Serafina, Eileen, Marvola, Gregora, Furra, Farina i Zaka? – elf zakrztusił się. „Skąd ten dzieciak o nas wie?”. Jakby w odpowiedzi na to pytanie Tobias kontynuował – Nie dalej jak dwa dni temu przechodził tędy starzec i rozpowiadał opowieści o Was. Mówił nawet, że sami pokonaliście dwa miasta drowów. To prawda?
- Tak, tak to prawda. No może nie do końca, ale coś w tym jest.
- Wszystkie dzieciaki znają tę historię. Zwłaszcza o tym jak mag…. Mitros? – Phil kiwnął głową – zamienił się w żywiołaka i pan go odmienił. To musiała być super odjazdowa frajda… - dzieciak zamarł z otwartymi ustami
- O tak była… w pewnym sensie…
- To prawda, że pan Serafin jest Mistycznym Łucznikiem?
- Tak prawda.
- O ja cie… z nim chyba bym nie wygrał prawda?
- No jak tak, dalej pójdzie to sam masz szansę zostać Mistycznym Łucznikiem – pokrzepił go elf
- Naprawdę? Supeer… a czy Eileen rzeczywiście jest tak piękna, że gwiazdy i księżyc wyglądają jak najzwyklejsze świeczki? Że rosa w słońcu porannym wysycha, a kwiaty zwracają swe głowy w jej stronę aby móc ją podziwiać? – z tym pytaniem elf również nie miał problemu
- Tak, jednakże te określenia to zbyt mało aby ją opisać. Słowa na świecie określające to co najpiękniejsze nie wystarczają, lub odzwierciedlają tylko malutką cząstkę… - przełknął ślinę po tych słowach i starał się nie zdradzić rozgoryczenia
- A czy to prawda, że Marvolo przeniósł cały las, aby Was ochronić?
- O tak… i sporo za to zapłacił. Ale gdyby nie on wtedy nie byłoby nas tutaj…
- Was tutaj? Czyli jesteście tu wszyscy?
- No nie wszyscy… ale jest częśc tych, o których słyszałeś – jakieś dziecko, które przysłuchiwało się tej rozmowie podeszło, szarpnęło Phila za nogawkę i zapytało
- Pobawi pan się z nami? – Tobias natychmiast przerwał
- Gdzieżby taki poszukiwacz przygód chciałby się z nami bawić. To poważny człowiek. – Phil uklęknął i popatrzył w oczy dziecku, które zaproponowało zabawę
- Czy myślisz, że Tobias ma rację? – dziecko powoli, patrząc na młodego łucznika pokręciło głową – I masz rację. Pobawię się z Wami z przyjemnością. Na czym ma polegać zabawa?
- Pan będzie żywiołakiem, a my będziemy się chować i uciekać dobrze?
- No oczywiście! – Po chwili na łące rozległy się pierwsze krzyki radości, czasem zaskoczenia, straszące, drwiące, niespodziewane wybuchy śmiechu. Od czasu do czasu, nawet Phila. Dzieci śmiały się, biegały, krzyczały, były w swoim żywiole. A elf cieszył się wraz z nimi i rozmieszał je najbardziej jak mógł, przybierał groźne miny, wydawał dzikie krzyki, udawał, że rzuci kimś o ziemię, często dał się powalić na ziemie krzycząc „Nie zabijajcie, mnie, Nie zabijajcie!”. Zabawa ta trwała i trwała. Jednak z czasem gdy słońce było coraz niżej dzieci rozchodziły się do domów. W pewnym momencie z niedaleka rozległ się kobiecy głos
- Artek! Tobias! Do domu! – chłopcy spojrzeli w górę, nieco pod skosem. Z okna wystawała młoda kobieta, o jasnych włosach i niebieskich oczach. Jak stwierdził elf była bardzo podobna do chłopców. Zapewne byłą ich matką. Ona zobaczyła go także i krzyknęła
- Kim pan jest? Kazałam chłopcom nie zadawać się z obcymi! – jednak zanim Phil zdążył cokolwiek powiedzieć rozległ się krzyk Tobiasa
- Mamo, Mamo to Phil von Roden, a ja pokonałem go w turnieju łuczniczym! – i zaczął opowiadać o zabawie, turnieju, turnieju, zabawie, aż w końcu matka odesłała go do domu. Pomachał Philowi i zniknął w gąszczu liści. Phil odwrócił się i zrobił krok
- Może pan zje z nami kolację? – odwrócił się. Kobieta uśmiechała się do niego i gestem zapraszała do domu, wskazując odpowiednią drabinkę
- Dziękuję, chętnie – rzekł elf i wszedł na górę. Tam zjadł kolację, wraz z kobietą i chłopcami, którzy cały czas pytali o coś i nie dawali elfowi spokoju. W końcu poszli spać.
- Ehh.. nie wiem jak pan wytrzymał z tymi łobuziakami. Widać musi pan mieć nerwy ze stali.
- Możliwe, możliwe. Ale ja uwielbiam dzieci.
- Dziękuję panu za opiekę. Od kiedy, mój mąż wyjechał nie mam czasu na nic. Pracuję od rana do wieczora, aby zapewnić chłopcom pożywienie i ubranie. I chyba nieźle mi idzie prawda?
- Bardzo dobrze. A mąż kim jest?
- Kupcem. Niedługo wraca i wtedy już będzie lekko. Nie mogę się już doczekać. Dzieci i ja bardzo go kochamy. – zamilkła na chwilę – Nie wiem czy mogę zapytać, ale co pana sprowadza do Eirulanu?
- W zasadzie to nic. Przyjechałem z przyjaciółmi i teraz trochę się włóczę.
- Ma pan gdzie spać?
- Phil jestem.
- Masz gdzie spać… Phil? Bo jeżeli nie to możesz zostać na noc. Mamy jeden pokój wolny.
- Nie dziękuję, poradzę sobie… jest tu gdzieś w pobliżu plaża? Ale taka mało uczęszczana.
- Jest… - kobieta zastanawiała się przez chwilę – o, w tamtą stronę – wskazała kierunek.
- Dziękuję. I za kolację również, była naprawdę wspaniała. Dobrej nocy – życzył elf i opuścił mieszkanie. Na dole obejrzał się i zobaczył kobietę, obserwującą go z okna. Nie czekając skierował się do plaży. Gdy już dotarł, usiadł na brzegu i zaczął puszczać kaczki. Przypomniał mu się dzień. Przypomniał mu się turniej i zabawa. I przypomniały mu się słowa Tobiasa „… a czy Eileen rzeczywiście jest tak piękna, że gwiazdy i księżyc wyglądają jak najzwyklejsze świeczki? Że rosa w słońcu porannym wysycha, a kwiaty zwracają swe głowy w jej stronę aby móc ją podziwiać?...”. „ Księżyc” pomyślał i spojrzał w górę. Wysoko nad nim na swoim miejscu znajdował się Srebrny Pan Nocy, oświetlający zatokę i wszystko dookoła. Po chwili odbijał się we łzie spływającej po policzku elfa…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Po kilku godzinach bezsensownego włóczenia się po Eirulanie, wspaniałym mieście zbudowanym na drzewach Phil doszedł do wniosku, że nie po to tu przyjechał aby tak chodzić bez celu. „Muszę znaleźć sobie jakąś rozrywkę” myślał schodząc na łąki znajdujące się pod miastem. Szedł po drabinkach i wędrował jakiś czas podziwiając znajdującą się tutaj roślinność. Od czasu do czasu gdzieś obok, w większych krzakach, przemknęło cichaczem jakieś zwierzątko. Elf zauważył, że były one przyzwyczajone do obecności ludzi. I przedstawicieli innych ras. Po kilkunastu krokach wyczuł inne umysły. Umysły pełne energii i radości. Uśmiechnął się w duchu. „Dzieci” pomyślał i skierował się w kierunku, z którego właśnie usłyszał krzyki podziwu i uznania. Po chwili dotarł do polanki, na której bawiła się grupka maluchów. Jeden z chłopców, w rękach trzymał łuk i celował do kukły, która na torsie miała namalowaną tarczę. Jak zauważył elf, dziecko trafiło w sam środek ze swego małego łuku. Phil zakaszlał ogłaszając tym samym swoją obecność, gdyż nie chciał przestraszyć dzieci. Kilka głów obróciło się w jego stronę. Po chwili najmłodszy chłopiec podszedł i przypatrywał się łukowi elfa. Phil uśmiechnął się do niego
- Chciałbyś mieć taki? – dziecko z palcem w buzi, nieśmiało pokiwało głową. – A więc może kiedyś dostaniesz. Jak Ci na imię?
- Jestem Arteus. Ale koledzy mówią na mnie Artek.
- A jak ma na imię ten chłopak z łukiem?
- Tobias. Dobrze strzela. Pan umie strzelać?
- Skoro mam łuk to chyba umiem prawda? – dziecko znów pokiwało głową, a grono słuchaczy nieco się powiększyło. W końcu podszedł również chłopiec z łukiem. Miał jasne włosy, które opadały mu na jego niebieskie oczy, wysokie czoło, mały nosek, był chudy i dość wysoki. Usta nieco zaczerwienione, tak jakby lizał wargi na wietrze. Odziany był w cienkie skórzane ubranie, a jego łuk nie należał do najlepszych. Prosty, stary z nieco wyliniałą cięciwą. Kilka strzał w prowizorycznym kołczanie, uszytym chyba ze skóry przez matkę, wystawało zza pleców. Elf ostentacyjnie spojrzał jeszcze raz na kukłę
- Nieźle strzelasz. Długo to robisz?
- Około pięciu lat. I jestem najlepszy w okolicy. – powiedział bardzo pewny siebie, przybierając poważną minę.
- Może chcesz się zmierzyć? – młodzianowi nieco zrzedła mina, ale zgodził się – Ale będziemy strzelać do tej tarczy obok, dobrze?
- Dobrze. Ja zaczynam – obaj strzelcy podeszli do tarczy. Za nimi zebrała się grupka bardzo młodych obserwatorów. Tabias ustawił się bokiem do celu, podniósł łuk, założył strzałę, przyciągnął łokieć do ucha i po chwili celowania wypuścił ją. Utknęła dokładnie w środku tarczy.
- Bravo! – rzekł elf i sam podszedł. Ustawił się nieco dalej. I patrząc na uśmiech szczęścia dziecka wyjął strzałę. Napiął i wypuścił. Po sekundzie dookoła rozległo się wysokie
- OOOoooOOOoooOOOooo – strzała młodzieńca była rozłupana na cztery części. Na jego twarzy pojawił się cień ogromnego zawodu, jednak nie rozpłakał się. Phil wiedział, że tak będzie i miał już przygotowane przemówienie
- No to mamy remis – udawał że myśli – Nadal nie wiemy, kto jest lepszy. Co proponujesz?
- D…d…druga runda…? – zapytał nieśmiało młodzieniec. Phil kiwnął głową. Młodzieniec wykonał te same ruchy co poprzednio. W międzyczasie jakaś dziewczynka wyjęła strzały z tarczy. Granatową podała elfowi.
- Dziękuje – rzekł i wyciągnął rękę. Dziewczynka zaczerwieniła się i uciekła na kilka kroków z ogromnym zmieszaniem na twarzy. Phil uśmiechnął się i spojrzał na przeciwnika. Twarz miał skupioną i niewzruszoną. Wystrzelił. I raz jeszcze sam środek. Tobias blado się uśmiechnął i usunął się. Phil podszedł. Spojrzał przez łuk na tarczę. Wycelował w końcówkę strzały Tobiasa. Strzelił. Łupnęło. Gwar jaki rozległ się dookoła niego zaskoczył nawet jego samego. Już kilka sekund później Tobias był na wysokości oczu elfa podrzucany przez kolegów.
- Wygrałeś, Wygrałeś, Wygrałeś – cienkie głosy krzyczały dookoła. Dziewczynka stała z boku i z podziwem patrzyła na młodzieńca, który już stał na ziemi. Podbiegła do niego i dała mu szybkiego buziaka w policzek. Młodziak w momencie zaczerwienił się i zawstydził. Podszedł jednak do elfa i wyciągnął rękę.
- Dobry pojedynek – rzekł
- Bardzo dobry – powiedział elf ściskając małą dłoń. Popatrzył na tarczę. Granatowa strzała sterczała tuż obok strzały Tobiasa. Drwa wręcz dotykały się. Phil uśmiechnął się szeroko. Tuż przed strzałem delikatnie uniósł łuk. Teraz wziął dzieciaka na barana i krzyknął
- Wygrałeś ze mną. Jesteś naprawdę dobry! – dzieci skakały dookoła nich. Po chwili elf odstawił dzieciaka. Ten zapytał go
- Jak pan ma na imię?
- Phil von Roden jestem, choć pewnie nic Ci to nie mówi.
- Phil von Roden?! Ten Phil od Serafina, Eileen, Marvola, Gregora, Furra, Farina i Zaka? – elf zakrztusił się. „Skąd ten dzieciak o nas wie?”. Jakby w odpowiedzi na to pytanie Tobias kontynuował – Nie dalej jak dwa dni temu przechodził tędy starzec i rozpowiadał opowieści o Was. Mówił nawet, że sami pokonaliście dwa miasta drowów. To prawda?
- Tak, tak to prawda. No może nie do końca, ale coś w tym jest.
- Wszystkie dzieciaki znają tę historię. Zwłaszcza o tym jak mag…. Mitros? – Phil kiwnął głową – zamienił się w żywiołaka i pan go odmienił. To musiała być super odjazdowa frajda… - dzieciak zamarł z otwartymi ustami
- O tak była… w pewnym sensie…
- To prawda, że pan Serafin jest Mistycznym Łucznikiem?
- Tak prawda.
- O ja cie… z nim chyba bym nie wygrał prawda?
- No jak tak, dalej pójdzie to sam masz szansę zostać Mistycznym Łucznikiem – pokrzepił go elf
- Naprawdę? Supeer… a czy Eileen rzeczywiście jest tak piękna, że gwiazdy i księżyc wyglądają jak najzwyklejsze świeczki? Że rosa w słońcu porannym wysycha, a kwiaty zwracają swe głowy w jej stronę aby móc ją podziwiać? – z tym pytaniem elf również nie miał problemu
- Tak, jednakże te określenia to zbyt mało aby ją opisać. Słowa na świecie określające to co najpiękniejsze nie wystarczają, lub odzwierciedlają tylko malutką cząstkę… - przełknął ślinę po tych słowach i starał się nie zdradzić rozgoryczenia
- A czy to prawda, że Marvolo przeniósł cały las, aby Was ochronić?
- O tak… i sporo za to zapłacił. Ale gdyby nie on wtedy nie byłoby nas tutaj…
- Was tutaj? Czyli jesteście tu wszyscy?
- No nie wszyscy… ale jest częśc tych, o których słyszałeś – jakieś dziecko, które przysłuchiwało się tej rozmowie podeszło, szarpnęło Phila za nogawkę i zapytało
- Pobawi pan się z nami? – Tobias natychmiast przerwał
- Gdzieżby taki poszukiwacz przygód chciałby się z nami bawić. To poważny człowiek. – Phil uklęknął i popatrzył w oczy dziecku, które zaproponowało zabawę
- Czy myślisz, że Tobias ma rację? – dziecko powoli, patrząc na młodego łucznika pokręciło głową – I masz rację. Pobawię się z Wami z przyjemnością. Na czym ma polegać zabawa?
- Pan będzie żywiołakiem, a my będziemy się chować i uciekać dobrze?
- No oczywiście! – Po chwili na łące rozległy się pierwsze krzyki radości, czasem zaskoczenia, straszące, drwiące, niespodziewane wybuchy śmiechu. Od czasu do czasu, nawet Phila. Dzieci śmiały się, biegały, krzyczały, były w swoim żywiole. A elf cieszył się wraz z nimi i rozmieszał je najbardziej jak mógł, przybierał groźne miny, wydawał dzikie krzyki, udawał, że rzuci kimś o ziemię, często dał się powalić na ziemie krzycząc „Nie zabijajcie, mnie, Nie zabijajcie!”. Zabawa ta trwała i trwała. Jednak z czasem gdy słońce było coraz niżej dzieci rozchodziły się do domów. W pewnym momencie z niedaleka rozległ się kobiecy głos
- Artek! Tobias! Do domu! – chłopcy spojrzeli w górę, nieco pod skosem. Z okna wystawała młoda kobieta, o jasnych włosach i niebieskich oczach. Jak stwierdził elf była bardzo podobna do chłopców. Zapewne byłą ich matką. Ona zobaczyła go także i krzyknęła
- Kim pan jest? Kazałam chłopcom nie zadawać się z obcymi! – jednak zanim Phil zdążył cokolwiek powiedzieć rozległ się krzyk Tobiasa
- Mamo, Mamo to Phil von Roden, a ja pokonałem go w turnieju łuczniczym! – i zaczął opowiadać o zabawie, turnieju, turnieju, zabawie, aż w końcu matka odesłała go do domu. Pomachał Philowi i zniknął w gąszczu liści. Phil odwrócił się i zrobił krok
- Może pan zje z nami kolację? – odwrócił się. Kobieta uśmiechała się do niego i gestem zapraszała do domu, wskazując odpowiednią drabinkę
- Dziękuję, chętnie – rzekł elf i wszedł na górę. Tam zjadł kolację, wraz z kobietą i chłopcami, którzy cały czas pytali o coś i nie dawali elfowi spokoju. W końcu poszli spać.
- Ehh.. nie wiem jak pan wytrzymał z tymi łobuziakami. Widać musi pan mieć nerwy ze stali.
- Możliwe, możliwe. Ale ja uwielbiam dzieci.
- Dziękuję panu za opiekę. Od kiedy, mój mąż wyjechał nie mam czasu na nic. Pracuję od rana do wieczora, aby zapewnić chłopcom pożywienie i ubranie. I chyba nieźle mi idzie prawda?
- Bardzo dobrze. A mąż kim jest?
- Kupcem. Niedługo wraca i wtedy już będzie lekko. Nie mogę się już doczekać. Dzieci i ja bardzo go kochamy. – zamilkła na chwilę – Nie wiem czy mogę zapytać, ale co pana sprowadza do Eirulanu?
- W zasadzie to nic. Przyjechałem z przyjaciółmi i teraz trochę się włóczę.
- Ma pan gdzie spać?
- Phil jestem.
- Masz gdzie spać… Phil? Bo jeżeli nie to możesz zostać na noc. Mamy jeden pokój wolny.
- Nie dziękuję, poradzę sobie… jest tu gdzieś w pobliżu plaża? Ale taka mało uczęszczana.
- Jest… - kobieta zastanawiała się przez chwilę – o, w tamtą stronę – wskazała kierunek.
- Dziękuję. I za kolację również, była naprawdę wspaniała. Dobrej nocy – życzył elf i opuścił mieszkanie. Na dole obejrzał się i zobaczył kobietę, obserwującą go z okna. Nie czekając skierował się do plaży. Gdy już dotarł, usiadł na brzegu i zaczął puszczać kaczki. Przypomniał mu się dzień. Przypomniał mu się turniej i zabawa. I przypomniały mu się słowa Tobiasa „… a czy Eileen rzeczywiście jest tak piękna, że gwiazdy i księżyc wyglądają jak najzwyklejsze świeczki? Że rosa w słońcu porannym wysycha, a kwiaty zwracają swe głowy w jej stronę aby móc ją podziwiać?...”. „ Księżyc” pomyślał i spojrzał w górę. Wysoko nad nim na swoim miejscu znajdował się Srebrny Pan Nocy, oświetlający zatokę i wszystko dookoła. Po chwili odbijał się we łzie spływającej po policzku elfa…

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Po kilku godzinach bezsensownego włóczenia się po Eirulanie, wspaniałym mieście zbudowanym na drzewach Phil doszedł do wniosku, że nie po to tu przyjechał aby tak chodzić bez celu. „Muszę znaleźć sobie jakąś rozrywkę” myślał schodząc na łąki znajdujące się pod miastem. Szedł po drabinkach i wędrował jakiś czas podziwiając znajdującą się tutaj roślinność. Od czasu do czasu gdzieś obok, w większych krzakach, przemknęło cichaczem jakieś zwierzątko. Elf zauważył, że były one przyzwyczajone do obecności ludzi. I przedstawicieli innych ras. Po kilkunastu krokach wyczuł inne umysły. Umysły pełne energii i radości. Uśmiechnął się w duchu. „Dzieci” pomyślał i skierował się w kierunku, z którego właśnie usłyszał krzyki podziwu i uznania. Po chwili dotarł do polanki, na której bawiła się grupka maluchów. Jeden z chłopców, w rękach trzymał łuk i celował do kukły, która na torsie miała namalowaną tarczę. Jak zauważył elf, dziecko trafiło w sam środek ze swego małego łuku. Phil zakaszlał ogłaszając tym samym swoją obecność, gdyż nie chciał przestraszyć dzieci. Kilka głów obróciło się w jego stronę. Po chwili najmłodszy chłopiec podszedł i przypatrywał się łukowi elfa. Phil uśmiechnął się do niego
- Chciałbyś mieć taki? – dziecko z palcem w buzi, nieśmiało pokiwało głową. – A więc może kiedyś dostaniesz. Jak Ci na imię?
- Jestem Arteus. Ale koledzy mówią na mnie Artek.
- A jak ma na imię ten chłopak z łukiem?
- Tobias. Dobrze strzela. Pan umie strzelać?
- Skoro mam łuk to chyba umiem prawda? – dziecko znów pokiwało głową, a grono słuchaczy nieco się powiększyło. W końcu podszedł również chłopiec z łukiem. Miał jasne włosy, które opadały mu na jego niebieskie oczy, wysokie czoło, mały nosek, był chudy i dość wysoki. Usta nieco zaczerwienione, tak jakby lizał wargi na wietrze. Odziany był w cienkie skórzane ubranie, a jego łuk nie należał do najlepszych. Prosty, stary z nieco wyliniałą cięciwą. Kilka strzał w prowizorycznym kołczanie, uszytym chyba ze skóry przez matkę, wystawało zza pleców. Elf ostentacyjnie spojrzał jeszcze raz na kukłę
- Nieźle strzelasz. Długo to robisz?
- Około pięciu lat. I jestem najlepszy w okolicy. – powiedział bardzo pewny siebie, przybierając poważną minę.
- Może chcesz się zmierzyć? – młodzianowi nieco zrzedła mina, ale zgodził się – Ale będziemy strzelać do tej tarczy obok, dobrze?
- Dobrze. Ja zaczynam – obaj strzelcy podeszli do tarczy. Za nimi zebrała się grupka bardzo młodych obserwatorów. Tabias ustawił się bokiem do celu, podniósł łuk, założył strzałę, przyciągnął łokieć do ucha i po chwili celowania wypuścił ją. Utknęła dokładnie w środku tarczy.
- Bravo! – rzekł elf i sam podszedł. Ustawił się nieco dalej. I patrząc na uśmiech szczęścia dziecka wyjął strzałę. Napiął i wypuścił. Po sekundzie dookoła rozległo się wysokie
- OOOoooOOOoooOOOooo – strzała młodzieńca była rozłupana na cztery części. Na jego twarzy pojawił się cień ogromnego zawodu, jednak nie rozpłakał się. Phil wiedział, że tak będzie i miał już przygotowane przemówienie
- No to mamy remis – udawał że myśli – Nadal nie wiemy, kto jest lepszy. Co proponujesz?
- D…d…druga runda…? – zapytał nieśmiało młodzieniec. Phil kiwnął głową. Młodzieniec wykonał te same ruchy co poprzednio. W międzyczasie jakaś dziewczynka wyjęła strzały z tarczy. Granatową podała elfowi.
- Dziękuje – rzekł i wyciągnął rękę. Dziewczynka zaczerwieniła się i uciekła na kilka kroków z ogromnym zmieszaniem na twarzy. Phil uśmiechnął się i spojrzał na przeciwnika. Twarz miał skupioną i niewzruszoną. Wystrzelił. I raz jeszcze sam środek. Tobias blado się uśmiechnął i usunął się. Phil podszedł. Spojrzał przez łuk na tarczę. Wycelował w końcówkę strzały Tobiasa. Strzelił. Łupnęło. Gwar jaki rozległ się dookoła niego zaskoczył nawet jego samego. Już kilka sekund później Tobias był na wysokości oczu elfa podrzucany przez kolegów.
- Wygrałeś, Wygrałeś, Wygrałeś – cienkie głosy krzyczały dookoła. Dziewczynka stała z boku i z podziwem patrzyła na młodzieńca, który już stał na ziemi. Podbiegła do niego i dała mu szybkiego buziaka w policzek. Młodziak w momencie zaczerwienił się i zawstydził. Podszedł jednak do elfa i wyciągnął rękę.
- Dobry pojedynek – rzekł
- Bardzo dobry – powiedział elf ściskając małą dłoń. Popatrzył na tarczę. Granatowa strzała sterczała tuż obok strzały Tobiasa. Drwa wręcz dotykały się. Phil uśmiechnął się szeroko. Tuż przed strzałem delikatnie uniósł łuk. Teraz wziął dzieciaka na barana i krzyknął
- Wygrałeś ze mną. Jesteś naprawdę dobry! – dzieci skakały dookoła nich. Po chwili elf odstawił dzieciaka. Ten zapytał go
- Jak pan ma na imię?
- Phil von Roden jestem, choć pewnie nic Ci to nie mówi.
- Phil von Roden?! Ten Phil od Serafina, Eileen, Marvola, Gregora, Furra, Farina i Zaka? – elf zakrztusił się. „Skąd ten dzieciak o nas wie?”. Jakby w odpowiedzi na to pytanie Tobias kontynuował – Nie dalej jak dwa dni temu przechodził tędy starzec i rozpowiadał opowieści o Was. Mówił nawet, że sami pokonaliście dwa miasta drowów. To prawda?
- Tak, tak to prawda. No może nie do końca, ale coś w tym jest.
- Wszystkie dzieciaki znają tę historię. Zwłaszcza o tym jak mag…. Mitros? – Phil kiwnął głową – zamienił się w żywiołaka i pan go odmienił. To musiała być super odjazdowa frajda… - dzieciak zamarł z otwartymi ustami
- O tak była… w pewnym sensie…
- To prawda, że pan Serafin jest Mistycznym Łucznikiem?
- Tak prawda.
- O ja cie… z nim chyba bym nie wygrał prawda?
- No jak tak, dalej pójdzie to sam masz szansę zostać Mistycznym Łucznikiem – pokrzepił go elf
- Naprawdę? Supeer… a czy Eileen rzeczywiście jest tak piękna, że gwiazdy i księżyc wyglądają jak najzwyklejsze świeczki? Że rosa w słońcu porannym wysycha, a kwiaty zwracają swe głowy w jej stronę aby móc ją podziwiać? – z tym pytaniem elf również nie miał problemu
- Tak, jednakże te określenia to zbyt mało aby ją opisać. Słowa na świecie określające to co najpiękniejsze nie wystarczają, lub odzwierciedlają tylko malutką cząstkę… - przełknął ślinę po tych słowach i starał się nie zdradzić rozgoryczenia
- A czy to prawda, że Marvolo przeniósł cały las, aby Was ochronić?
- O tak… i sporo za to zapłacił. Ale gdyby nie on wtedy nie byłoby nas tutaj…
- Was tutaj? Czyli jesteście tu wszyscy?
- No nie wszyscy… ale jest częśc tych, o których słyszałeś – jakieś dziecko, które przysłuchiwało się tej rozmowie podeszło, szarpnęło Phila za nogawkę i zapytało
- Pobawi pan się z nami? – Tobias natychmiast przerwał
- Gdzieżby taki poszukiwacz przygód chciałby się z nami bawić. To poważny człowiek. – Phil uklęknął i popatrzył w oczy dziecku, które zaproponowało zabawę
- Czy myślisz, że Tobias ma rację? – dziecko powoli, patrząc na młodego łucznika pokręciło głową – I masz rację. Pobawię się z Wami z przyjemnością. Na czym ma polegać zabawa?
- Pan będzie żywiołakiem, a my będziemy się chować i uciekać dobrze?
- No oczywiście! – Po chwili na łące rozległy się pierwsze krzyki radości, czasem zaskoczenia, straszące, drwiące, niespodziewane wybuchy śmiechu. Od czasu do czasu, nawet Phila. Dzieci śmiały się, biegały, krzyczały, były w swoim żywiole. A elf cieszył się wraz z nimi i rozmieszał je najbardziej jak mógł, przybierał groźne miny, wydawał dzikie krzyki, udawał, że rzuci kimś o ziemię, często dał się powalić na ziemie krzycząc „Nie zabijajcie, mnie, Nie zabijajcie!”. Zabawa ta trwała i trwała. Jednak z czasem gdy słońce było coraz niżej dzieci rozchodziły się do domów. W pewnym momencie z niedaleka rozległ się kobiecy głos
- Artek! Tobias! Do domu! – chłopcy spojrzeli w górę, nieco pod skosem. Z okna wystawała młoda kobieta, o jasnych włosach i niebieskich oczach. Jak stwierdził elf była bardzo podobna do chłopców. Zapewne byłą ich matką. Ona zobaczyła go także i krzyknęła
- Kim pan jest? Kazałam chłopcom nie zadawać się z obcymi! – jednak zanim Phil zdążył cokolwiek powiedzieć rozległ się krzyk Tobiasa
- Mamo, Mamo to Phil von Roden, a ja pokonałem go w turnieju łuczniczym! – i zaczął opowiadać o zabawie, turnieju, turnieju, zabawie, aż w końcu matka odesłała go do domu. Pomachał Philowi i zniknął w gąszczu liści. Phil odwrócił się i zrobił krok
- Może pan zje z nami kolację? – odwrócił się. Kobieta uśmiechała się do niego i gestem zapraszała do domu, wskazując odpowiednią drabinkę
- Dziękuję, chętnie – rzekł elf i wszedł na górę. Tam zjadł kolację, wraz z kobietą i chłopcami, którzy cały czas pytali o coś i nie dawali elfowi spokoju. W końcu poszli spać.
- Ehh.. nie wiem jak pan wytrzymał z tymi łobuziakami. Widać musi pan mieć nerwy ze stali.
- Możliwe, możliwe. Ale ja uwielbiam dzieci.
- Dziękuję panu za opiekę. Od kiedy, mój mąż wyjechał nie mam czasu na nic. Pracuję od rana do wieczora, aby zapewnić chłopcom pożywienie i ubranie. I chyba nieźle mi idzie prawda?
- Bardzo dobrze. A mąż kim jest?
- Kupcem. Niedługo wraca i wtedy już będzie lekko. Nie mogę się już doczekać. Dzieci i ja bardzo go kochamy. – zamilkła na chwilę – Nie wiem czy mogę zapytać, ale co pana sprowadza do Eirulanu?
- W zasadzie to nic. Przyjechałem z przyjaciółmi i teraz trochę się włóczę.
- Ma pan gdzie spać?
- Phil jestem.
- Masz gdzie spać… Phil? Bo jeżeli nie to możesz zostać na noc. Mamy jeden pokój wolny.
- Nie dziękuję, poradzę sobie… jest tu gdzieś w pobliżu plaża? Ale taka mało uczęszczana.
- Jest… - kobieta zastanawiała się przez chwilę – o, w tamtą stronę – wskazała kierunek.
- Dziękuję. I za kolację również, była naprawdę wspaniała. Dobrej nocy – życzył elf i opuścił mieszkanie. Na dole obejrzał się i zobaczył kobietę, obserwującą go z okna. Nie czekając skierował się do plaży. Gdy już dotarł, usiadł na brzegu i zaczął puszczać kaczki. Przypomniał mu się dzień. Przypomniał mu się turniej i zabawa. I przypomniały mu się słowa Tobiasa „… a czy Eileen rzeczywiście jest tak piękna, że gwiazdy i księżyc wyglądają jak najzwyklejsze świeczki? Że rosa w słońcu porannym wysycha, a kwiaty zwracają swe głowy w jej stronę aby móc ją podziwiać?...”. „ Księżyc” pomyślał i spojrzał w górę. Wysoko nad nim na swoim miejscu znajdował się Srebrny Pan Nocy, oświetlający zatokę i wszystko dookoła. Po chwili odbijał się we łzie spływającej po policzku elfa…

[dobra, teraz postaram się pisać o wiele częściej, a już w przyszłym tygoniu napewno]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ LOL :P Trzy posty pod rząd, ale sobie statsy podbiłeś... Dziś jak wrócę z pracy to coś już napiszę. W niedzielę nie mogłem, bo pracowałem (*pomagałem) do późna i nie miałem już na nic siły. Teraz więc idę spać... Nareszcie !

PS. Sturnn => Wiesz co to znaczy "nie wchodzić do garnizonu" ?? Dziwne, że tego od razu nie przylukałem :) Miałeś co najwyżej pogadać ze strażnikami. Dostajesz oficjalną naganę i wpis do papierów :D ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Po dotarciu do Eirulan, większość grupy poszła zwiedzać miasto, lub załatwić jakieś swoje sprawy. Dante myślał, nad zakupem nowej broni, a raczej nowych katan. Odkąd pamiętał, był to jego ulubiony rodzaj miecza i poświęcił wiele czasu, aby nauczyć się nim posługiwać. W tej chwili jego umiejętności w walce kataną były już bardzo duże, ale nie dorastał do pięt, swojemu mistrzowi, który poświęcił blisko 400 lat na trening. Było zresztą oczywiste, że elfy w każdej dziedzinie życia, mają większe szanse na osiągnięcie perfekcji, niż ludzie.
Dante postanowił poprosić Jacka o pomoc w skompletowaniu ekwipunku, bo podobno ten miał tu wiele kontaktów i dostęp do wielu unikalnych przedmiotów. W tej chwili pirat był zajęty rozmową z Kainem. Po krótkiej konwersacji mag udał się w swoją stronę.
- Hej, Jack, co do mojej listy, to potrzebowałbym, abyś załatwił mi jedną rzecz ... a raczej dwie.
- Co dokładnie ?
- Dwie katany, umagicznione, najlepiej bez zbędnych zdobień.
- Hmm ... - pirat przez chwilę się zamyślił. - no dobra, chyba będę mógł ci pomóc. Spotkamy się jutro.
- Więc do jutra. - odpowiedział Dante, poczym postanowił zwiedzić trochę miasto.
Eirulan było piękne. Było podobne do miejsca w którym dorastał po stracie ojca. Wszystko tutaj było takie naturalne. Niemalże wszystko było wkomponowane w drzewa, współgrało z naturą, nie niszcząc jej przy tym. Dante nieco zgłodniał podczas podróży. Postanowił poszukać karczmy i zjeść coś konkretnego. Po paru minutach i wypytaniu kilku przechodniów o drogę, dotarł na miejsce. Tawerna ta wewnątrz nie różniła się praktycznie niczym od innych mu znanych. W pomieszczeniu grała przyjemna dla ucha muzyka, kelnerki uwijały się, biegając od stolika do stolika, a w powietrzu czuć było zapach świeżo smażonego mięsa.
Co by tu zamówić - pomyślał Dante, wpatrując się w kartę dań. Zamówił pierwsze z brzegu danie mięsne.
Ten dzik był niezły. - myślał płacąc za jedzenie i udał się na dalsze zwiedzanie miasta. Zaczęło się ściemniać, a Dante nadal nie wiedział gdzie może przenocować. Wrócić do sterowca, czy może wynająć pokuj w karczmie. Postanowił udać się na wycieczkę brzegiem miasta ... a raczej lasu. Mijając małą chatkę, na obrzeżu lasu, usłyszał naglę jak ktoś woła jego imię.
- Dante ... to ty ?!?! - strażnik odwrócił się i zobaczył, że koło chatki stoi, jakaś znajoma postać. Czy to naprawdę był ...
- Caldo, skąd ty się tu wziąłeś !?!?
- Mieszkam tu od jakiś trzech lat. Widzę, że nie zmieniłeś się zbytnio od naszego ostatniego spotkania
- No, może nabrałem trochę krzepy, ale pięć lat to jeszcze nie tak długo ...
- No, to już pięć lat się nie widzieliśmy, a ja jeszcze jak wczoraj pamiętam, jak uratowałem cię od tych przeklętych gnolli.
Caldo, to właśnie on uratował Dantego, przed gnollami, które zabiły mu ojca. Caldo wyruszył z Wysokiego Lasu pięć lat temu, aby spełniać swoją powinność strażnika i od tej pory już się nie spotkali, aż do dzisiaj.
- Ta chatka, jest twoja ?
- Tak, jak widać nie jest to willa, ale żyć się da, a to jest najważniejsze. W końcu, podczas treningów bywało gorzej. A z tego co widzę, to zakończyłeś już szkolenie strażnika, gratuluję.
- Dzięki. Co ty tu właściwie robisz ?
- Jak to co ... chronię ludzi, przed różnymi niebezpieczeństwami. Właściwie, to już trochę przywiązałem się do tego miejsca i raczej nie mam zamiaru go opuszczać, no chyba, że będzie to bardzo konieczne. A ciebie co sprowadza w te strony ?
- Jak już zauważyłeś, właśnie na jednej z wysp Moonshae, czekał mnie ostatni test, przed zostaniem strażnikiem. Po drodze spotkałem grupkę poszukiwaczy przygód i postanowiłem się do nich dołączyć. Przynajmniej się nie nudzę. Jak na razie wszyscy zwiedzają miasto.
- Jak chcesz to możesz tu zostać na noc, pogadamy sobie o dawnych czasach i opowiem ci co się działo ze mną przez te pięć lat.
- To doskonale, bo akurat zastanawiałem się gdzie spędzić noc.
Słońce chowało się za horyzontem, a dwójka dawnych przyjaciół, opowiadała sobie przy ognisku, co ciekawsze historie ze swojego życia.
Rano trzeba będzie wrócić do sterowca i spotkać się z Jackiem - ale nie starał się teraz o tym myśleć.


[Więc tak, jutro i w środę, nie ma mnie w domu, ale postaram się jednak coś napisać, jak zdobędę dostęp do forum.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zurris wraz ze swoimi sprawunkami szedł do sterowca. W swoim miejscu ułożył zwoju i kilka inkaustów atramentu. Zamierzał jeszcze zjeść jakiś lokalny przysmak gdy na jego ramieniu pojawił się mały imp i skrzekliwym głosem przekazał mu iż jest wzywany do Silverymoon.
-Teraz? Naprawdę musze?
–Pani Alustriel nalega, nie masz wyboru.-Odpowiedział zrzędliwie imp.
-Portal zostanie postawiony w lokalnej gildii magów, masz się nie spóźnić. Odbędzie się to o wzejściu księżyca- Po czym imp zniknął w chmurze dymu.
Zurris był smutny. Ledwo zaczął się dogadywać z drużyną a już musiał ją opuścić „jeszcze do nich powrócę” pomyślał i zaczął pisać list do drużyny.

Przyjaciele
Sprawy zawodowe zmuszają mnie do opuszczenia naszej kompani na pewien okres czasu. Przykro mi jest się z wami rozstawać ale niestety jest to konieczność dla mnie. Wybaczcie mi iż z wami nie będę. Wiedzcie że gdy tylko będę mógł to do was powrócę.
Wasz przyjaciel Zurris

-Ta to będzie niezłe-mruknął po czym poszedł do gildi magów. Po drodze spotkał jeszcze Kaina ale nie zareagował na jego wołania. Gdy dotarł do siedziby magów już na niego czekano. Godzinę zajęły przygotowania po których brama stanęła i Zurris przeszedł prosto do Silverymoon.

[We czwartek wyjeżdżam na trzy tygodnie. Powinienem wrócić 31 lipca, a post teraz pisze żeby potem jakby Devil robił jakąś przygodę nie musiał męczyć się. Poza tym bardzo fajnie się z wami gra i mam nadzieje że za trzy tygodnie pozwolicie mi wrócić.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Serafin zastanowił się od czego można by tu zacząć. Po chwili przypomniał sobie o najważniejszym i dogonił Jacka. Elf odwrócił się jak zawsze uśmiechnięty:
- Idziesz się ze mną napić ?
- Nie zaszkodzi. Ale najpierw interesy, później przyjemności, w porządku ?
- No cóż… W końcu noc jeszcze młoda, a życie w mieście wciąż tętni. Od czego chcesz zacząć ?
- Sprzęt, potrzebuje kilku rzeczy. Powinniśmy zacząć od…
- Łuku ? - ubiegł Serafina Jack.
- Śmierć ? - powolutku doszedł do nich Zak. Rodzeństwo patrzyło na niego w ciszy, w końcu Jack się uśmiechnął:
- Umagiczniłeś ją ? - elf kiwnął na zbroję Mrocznego.
- Taaak. Pełen wypas, chłodzi jak lód. Wcale nie czuje tego upału. - Zak faktycznie wyglądał na zrelaksowanego i wcale nie spoconego.
- Mógłbyś na tym zbić majątek. - kontynuował Jack. - Ale jak sądzę ty wolisz zbić kogoś innego ?
- Czytasz w moich myślach elfie. To gdzie idziemy ? - rodzeństwo porozumiewawczo spojrzało na siebie. Zak ściągał kłopoty jak pochodnia ćmy. Ale w końcu to był ich przyjaciel…
- Jeść !
- O nie Zak, tego to już za wiele ! Weź go "schowaj" !! - Serafin cieszył się w głębi duszy, że akurat ta ulica była pusta.
- Puszek ! Tyle razy ci mówiłem ! - Zak też się cieszył, że ta ulica była pusta. Za dużo na raz by się wydarzyło.
- Jeść !
- Dobra, coś ci załatwimy, tylko wróć na swój plan do cholery ! - Puszek posłuchał swojego "pana" i zniknął z powrotem do kieszeni astralnej.
- Uffff… całe szczęście, że…
- …ta ulica była pusta. - dokończyli jednocześnie.
- Chodźmy, od czego to mieliśmy zacząć ? Aaaa… od uzbrojenia. To chodźmy, znam świetnego zbrojmistrza, zresztą sam go zaopatruje dość często. Wiecie, dla nas będzie sprzęt "spod lady" i w ogóle taniej i cacy tak po znajomości…

Zbrojownia Bractwa Stali…
Po chwili konsternacji i ogólnie "oczoepnych" widokach Serafin i Zak zaczęli oglądać co ciekawsze egzemplarze wszelkiego uzbrojenia. Wszelkie cuda zrabowane na wszystkich morzach Fearunu, a także portach, lub w przypadku transportu towarów z głębi lądu… ogólnie - wszystko z całego Torilu w końcu trafiało na wyspy Moonshae poprzez ręce piratów. Serafin przeszedł do pięknej galerii broni dystansowej. Było tu dosłownie wszystko…
- Muahahahahahahaha ! - najwyraźniej i ON coś sobie znalazł, pomyślał Serafin i zaczął się przyglądać sprzętowi. Gwiazdy do rzucania, shirukeny, noże i sztylety do rzucania. Część była umagiczniona tak, aby broń po trafieniu w cel powracała natychmiast do jej użytkownika. Serafin sam kiedyś używał takiego noża. Były dwa typy takiej broni: pierwsze powracały do właściciela i czasem mogły trafić jeszcze coś lub kogoś wracając. Ale nie ważne co by to było - broń i tak wracała do tego, kto ją rzucił. Broń drugiego typu od razu materializowała się w ręce rzucającego, zaraz po trafieniu celi i zatrzymaniu się w nim. Czyli na przykład na ścianie lub zbroi… lub kręgosłupie. Oczywiście wszystkie typy tych broni miały jeszcze pełno innych umagicznień jak chociażby zwiększone przebicie, czy obrażenia od kwasu. Tak jak standardowa broń magiczna innego typu, nie było tu ograniczeń. Obok toporków do rzucania obejrzał jeszcze różnego rodzaju strzałki, aż wreszcie doszedł do kusz. Był ich naprawdę duży wybór. I mimo że wolał, ba ! walczył tylko z pomocą łuków, to te kusze go zainteresowały. Były naprawdę piękne i jako ten typ broni miały dużą siłę przebicia. Większą nawet niż długi łuk refleksyjny… ale to też w dużej mierze zależało od zdolności samego łucznika. Szczególnie jego uwagę zwróciła kusza automatyczna z magazynkiem na sześć bełtów. Broń idealna na coś dużego i dobrze opancerzonego. Część kusz miała dodatkowe umagicznienia, jak przyspieszacze bełtów, czy zwiększenie siły przebicia. Jedna, szczególna broń, z równie szczególną ceną nie wymagała amunicji. Sama tworzyła energetyczne bełty, nie wymagała więc żadnej zapasowej amunicji. No i mała ogólnie niewyczerpalne źródło amunicji. Bardzo przydatny egzemplarz i z pewnością jeden z niewielu. Ale zalety miał ogromne. Warto by było coś takiego mieć, chociaż to nie było łukiem. Można by się było wtedy bronić nieskończenie długo. Może… Zresztą wiele zależało od używanej amunicji. A bełtów było mnóstwo, różnego rodzaju. Zaczynając od zwykłych, poprzez zadające dodatkowe obrażenia od ognia, kwasu, elektryczności i innych, po wywołujące podmuch energii niszczący wszystko wokół niczym ładunek wybuchowy, kończąc na pociskach przenikających kilka celów, ogłuszających, zamrażających lub dezintegrujących. Wszystko fajne i jak najbardziej przydatne i czasem miało zamontowany bagnet do bliższej walki lub szturmu, ale to nie były przecież luki ! A te Serafin dojrzał zaraz obok. Stał jak wryty i podziwiał raczej odróżniający się od innych egzemplarz. I to nie żadnymi dodatkami, kamieniami szlachetnymi, błyszczkami i wspomagaczami lecz swoją prostotą. Łuk był nienaturalnie typowym łukiem. Trudno to określić. Elf po prostu wiedział, że to jest to. Łuk nie prezentował się okazali i wyglądał na najzwyklejszy. Najpewniej dwumetrowy długi łuk refleksyjny, wykonany z drzewa wiśniowego lub tyrandu, popularni zwanego "drzewa stalowego", co było na Feraunie rzadkością. Cięciwa srebrzysta, nie błyszcząca, dawała większe szanse na pozostanie strzelca nie wykrytym. Zresztą drzewo również nie odbijało światła. Na przedniej części kilka wstawek z mithrilu i kilka słów w języku elfów. Pieśń Wiatru ? Pozostałe słowa wydawały się znacznie starsze, nie znał ich. Ale miał i na to przyjść czas. Coś było z tym łukiem i na pewno nie była to żadna klątwa. Kilka łuków obok wyglądało co prawda znacznie ciekawiej i zdawały się być efektywniejszymi broniami. Wydawały się. Nie miały bowiem tego czegoś. A ten łuk to miał. To coś. Elf nie wiedział co to było, ale to go wzywało i było… "tym czymś". Adgar, zbrojmistrz i kupiec, podszedł do zapatrzonego, jak na obrazek lub piękną kobietę, na łuk elfa i powiedział z uznaniem:
- Wy Mistyczni Łucznicy wiecie chyba o łukach wszystko, twój brat mi powiedział. I tym razem również się nie pomyliłeś. Masz pojęcie co jest czym, nawet jeśli wygląda zupełnie niepozornie. Wiesz co to jest łowco ?
- Mów mi Serafin…
- Nie ma sprawy… Serafinie. A ja jestem Adgar. No więc co sądzisz o tym cudzie ?
- Wykonany chyba z tyrandu, zachowującego jednocześnie wytrzymałość i duże zdolności odkształcania. Nie do zniszczenia właściwie, spokojnie zatrzymuje uderzenie miecza dwuręcznego, choć może się nieco wyszczerbić… miecz. Może nieco przesadzam…
- Nie, tu masz całkowitą rację. No i dodam jeszcze, że ma wstawki z mithrilu. A cięciwa ?
- Cięciwa z grzywy jednorożca… lub z… kyru ?? - elf był najwyraźniej pod wrażeniem swojego odkrycia.
- Więc jednak wiesz wszystko o łukach, raczej cię niczym nie zaskoczę. Cięciwa jest z kyru, niesamowita, prawda ?
- Nigdy nie widziałem czegoś takiego… Wytrzymuje pełen naciąg pięciu strzał przy zachowaniu ogólnej siły strzału ?
- Oby tylko. Tu już ograniczeń żadnych nie ma. To jest ograniczone jedynie fantazją samego łucznika i jego umiejętnościami. A słysząc o twoich umiejętnościach to na pewno zdziałasz nim naprawdę wiele.
- Nie rozumiem…
- Hej Jack ! Jesteś tam ? Hmmm… zwinął się, pewnie do którejś z karcz. Tak Serafinie, jest twój. Jack ci to zapewnił, wybulił łagodnie mówiąc kilka skrzyń złota, ale łuk jest twój. Mówić o nim dalej ? Czy sam wolisz odkryć jego właściwości ?
- Mów dalej, chętnie posłucham.
- No więc… zresztą i tak pewnie to sam wyczuwasz, co ? Ale upewnię cię tylko. Łuk wykorzystuje każda dostępną amunicję, nie wytwarza własność. Kilka tygodni temu miałem Błękitnego Mściciela, ale ktoś go kupił, niestety nie pamiętam kto. Jakaś drowka chyba. Tamten to był cudo, obrażenia od mrozu i nieskończona amunicja. Idealny dla ciebie, ale ten nie jest w niczym gorszy, bo można stosować wszelkie rodzaje amunicji. - Serafin czuł się wybitne głupio słysząc jak Adgar opowiada o JEGO dawnym łuku. A więc wciąż ktoś nim walczy, nie przepadł, nie został zniszczony… Ale naprawdę dziwnie się czuł. Nie dał jednak po sobie tego poznać i słuchał dalej zbrojmistrza. Może kiedyś odzyska swój łuk, który to dostał na ceremonii w Wysokiem Lesie. TAMTEGO dnia. Ale ten egzemplarz był równie ciekawy i przydatny, jeśli nie bardziej.
- Amunicje wybierzesz sobie sam, ją też zasponsorował Jack, w ogóle masz otwarty kredyt. Ale jak znam życie to ci każe część oddać, biehehehehehe ! Eeee… wracając do twojego łuku. Cięciwa znacząco przyspiesza strzały i zwiększa ich siłę przebicia. Daje czadu, nie ma co. Ktoś taki jak ty z dobrą amunicją i dużą determinacją być może przebije zbroję płytową. Najpewniej z wkładką mięsną w środku, hehe. Lub odpowiednio załatwić kogoś za przeszkodą typu płotek, czy niezbyt duże drzewo. A może i mur ? Łuk ma naprawdę spory zasięg dzięki temu. Umagicznienie pozwala także walczyć nim wręcz bez szkody dla właściciela. Dla każdego innego cięciwa jest piekielnie ostra i spokojnie nią można gardło poderżnąć. Czy już ci mówiłem, że sam ani razu nie ruszałem tego łuku ?
- Nie. Ale coś czuje, że byś nie mógł…
- Dokładnie ! Ten łuk jest przeznaczony wyłącznie dla was, dla Mistycznych Łuczników. Tacy jak ja mogliby nim sobie co najwyżej krzywdę zrobić. Nic więcej. Ale dla was… Dla was to nie lada gratka. Na dodatek pozostawia posiadacza tak jakby "w cieniu", więc pewnie nie raz pobawisz cię w cichego zabójcę lub snajpera. To chyba wszystko. Jeśli jest coś jeszcze to sam to odkryjesz, bo ja tego nie wiem. Jakie chciałbyś strzały ? - Serafin wybierał amunicję przez kilka godzin. Nie było to jednak spowodowane tym, że co i rusz spoglądał i gładził Pieśń Wiatru lecz tym, że dokładnie oglądał każda ze strzał i wybierał tylko te najlepsze, bez skazy. A potrafił dostrzec wszystko. W końcu był Mistycznym Łucznikiem. Najwięcej zebrał strzał przebicia, ze zwiększoną ostrością. W końcu walczyło się głównie z dobrze opancerzonymi przeciwnikami, a więc siedemdziesiąt strzał było właśnie takich. Po pięć strzał odpowiedni zadających dodatkowe obrażenia od kwasu, ognia, mrozu i elektryczności. Zawsze znalazł się przeciwnik z jakąś odpornością i jednocześnie jakąś słabą stroną. W umagicznionym kołczanie przechowywania, który "podawał" akurat ten rodzaj strzały, o którym myślał właściciel, znalazły się również dwie strzały ogłuszające, jedna mrożąca i jedna wieczysta strzała, która po trafieniu w cel, powracała do kołczanu. Mimo pewnego oporu Adgara wyłudził jeszcze strzałę wywołującą falę energii kinetycznej po trafieniu w cale. Takie "przenośne trzęsienie ziemi". Zawsze mogło się przydać. Zawsze. Elf wybrał jeszcze sztylet zawsze powracający do właściciela i trochę sprzętu do konserwacji i ostrzenia swoich sejmitarów oraz do konserwacji łuku. Zaopatrzył się także w dwie zapasowe cięciwy z grzywy jednorożca, tak na zapas. Tych z kyru niestety nie było. W ogóle kyr był towarem zdecydowanie egzotycznym i praktycznie niespotykanym. Ale jak się miało okazać elf miał jeszcze w najbliższym czasie znaleźć coś wykonanego z kyru. A raczej kupić. Zebrał wszystko, zamienił jeszcze krótką rozmowę z Adgarem, ogólnie o wszelkich rodzajach broni, skupiając się jednak na swoich egzemplarzach. Po kilku… godzinach rozmowy i kilkunastu… kubkach wina Adgar dorzucił mu jeszcze naręczną kuszę i amunicję do niej. W pełni zadowolony Serafin opuścił zbrojownie i zaraz po wyjściu z niej spotkał równie uśmiechniętego Jacka:
- I jak ? Połów się udał ? - pirat, czy raczej korsarz, jak wolał by o nim mówiono, sam zaopatrzył się w nikt nie wie ile pistoletów i był nimi obładowany, Miał jednak na sobie kamizelkę odciążającą, do której to doczepionych było większość pistoletów - zachował więc pełną sprawność ruchów. Rapier i kamę pozostawił niezmienioną. Dopiero gdy się odwrócił, Serafin zobaczył jeszcze kilka noży do rzucania.
- Ten to zawsze szykuje się jak na wojnę. - pomyślał i sam uznał, że ma równie dużo "zabaweczek". Ale broni palnej nie lubił bardziej niż kusz.
- A gdzie Zaka zgubiłeś ? Nie no… zostawiłeś go samego ! Wiesz jaki on mi rachunek nabije !?
- Chyba właśnie idzie… Trzymaj się !

Mroczny ubił doby interes. Dawny i wierny Krwiopijca został zamieniony na coś znacznie potężniejszego… i najdroższego w całej zbrojowni. Mimo wymiany Jack miał teraz wielką niespodziankę na rachunku. I miała ona mnóstwo zer, tylko na początku tego ciągu nie było zera. Jack szybko załapał co się stało. Ale też nie miał zamiaru odebrać nowej broni Zakowi, bo temu można było odebrać miecz WYŁĄCZNIE po uprzednim zabiciu jego posiadacza. A z Mrocznym nie było żartów… no może oprócz "czarnego humoru". No więc co tez dzierżył psychol ? Już dawno zarzucił tarczę, więc teraz używał wyłącznie półtroraręcznego miecza. Właściwie to kiedyś. Teraz szedł i cieszył się dzierżąc miecz oburęczny. Bydle mogło mieć do około dwóch metrów. Było naprawdę potężne, choć jak wskazywała łatwość z jaką wymachiwał bronią Zak, była wykonana z jakiegoś lekkiego metalu lub stopu. Po bliższych oględzinach - oczywiście Mroczny po chwili zaczął chwalić się nową "zabawka" - ów metal okazał się czernionym (a jakże !) mithrilem z domieszką stali zheratiańskiej i "czegoś złego" jak przystało na broń dla Mrocznego. Miecz jak było już zauważone miał nieco mniej niż dwa metry długości o obustronne ostrze. Pokryta jakąś ciemno - czerwoną substancją krawędź ostrza jednoznacznie sugerowała, że miecz ma nałożoną dodatkową ostrość, a tak dobrze widoczne umagicznienie dodatkowo doradzało rodzeństwu odsunąć się nieco od pochłoniętego nowym nabytkiem Zaka. Może nawet Śmierć mu załatwił tą broń… kto wie ? Klingę zdobiły nieznane Serafinowi ani Jackowi runy, najwyraźniej z "czymś złym". Wykończone jakimiś krwistymi kryształkami sprawiały wrażenia, jakby całe ostrze świeciło na czerwono. To też dawało odpowiedni efekt. Rękojeść obwinięta była jakimś nieco podniszczonym, lecz sprawiającym wrażenie mogącego posłużyć jeszcze sporo, materiałem. Jakiś czarny bandaż, chyba tylko Mroczny wiedział, że ta magiczna szmatka na stałe przypisuje sobie właściciela do miecza. To znaczy nie da rady użyć go nikt inny. Po prostu broń porazi go i prawdopodobnie pozbawi przytomności lub nawet życia. A Zaknafeina miecz przyjął z wielką chęcią, bo od razu zrozumiał, że z NIM zwiedzi nie tylko sporo świata, ale tez pozna wielu ludzi i wszelkich innych istot "od wewnątrz". Broń miała własną inteligencję, ale póki co miała zamiar siedzieć cicho. Zwłaszcza, że wewnętrznych głosów w głowie Mrocznego było aż nadto… Głownia była zdobiona stalową czaszką i równie dobrze można było nią komuś przywalić, co tez Zak czynił z chęcią przy każdej możliwej okazji. Ale póki co nie walczyli. Mroczny napatrzył się wystarczająco na broń i schował miecz zwany… eee… nazwany już po kilku sekundach posiadania "Śmiercią". Teraz okrzyk Zaka nabrał podwójnego znaczenia. No więc schował miecz oburęczny do umagicznionej pochwy, stale zachowującej ostrość broni i w razie potrzeby ostrząc ją. Cała trójka ruszył następnie do sklepu ze zbrojami, jednak
Mroczny odłączył się, bo i tak nie zamieniłby swojej "chłodzonej" zbroi na cokolwiek. Poszedł więc zaopatrzyć się we wszelkie trucizny i temu podobne duperelki. A Jack i Serafin poszli obejrzeć zbroje i inne wyposażenie ochronno - defensywne…

[Jutro post z questami dla was + update listy obecnych... Dziś znaczy się... chyba, że wyniki będą niepomyślne. Ale będą pomyślne, więc do zobaczenia :P]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Przybyli do nowego miasta, niezbyt wielkie około pięć tysięcy mieszkańców. Andrij postanowił się trochę rozejrzeć, pierwsze kroki skierował do tawerny. Musiał się napić czegoś innego niż rum który wyraźnie mu zbrzydł, zasmakował wina które wydało mu się znacznie lepsze niż zwykle. Jednoczeście coś się w nim zmieniło, tym razem na lepsze. Wyruszając z wysp wstąpił w niego nowy duch, znów nabrało ochoty do życia, do walki ze złem, zemsta odeszła na dalszy plan choć nadal była ważna. Tutaj młody elf mógł odetchnąc, nacieszyć się życiem, spokojem. Wino nagle zaczeło mu uderzać do głowy, stracił swoją czujność, zaczął śpiewać, hulać, opowiadać historie o smokach, trochę się zmienił, przestał przebywać w cieniu, bardziej się pokazywał i uśmiech zaczął gościć na jego twarzy.
-Hej kto ze mną zaśpiewa? -krzyknął łowca, stał się wyluzowany, jakby pragnienie zemsty i śmierć ojca na jego oczach nigdy go nie dotknęła.
-To dobrze że się otworzył, być może nie będzie tak bardzo pragnął zemsty.
-Obyś miał rację.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Marvolo kierował się w stronę karczmy. Gdy już miał przekroczyć próg, usłyszał krzyki Andrija.
-O nie nie nie... Ja tam jednak nie wejdę. Poszukam czegoś spokojniejszego. A może najpierw czegoś do ubrania? Bo z tą przepaską i kosturem muszę dosyć dziwnie wyglądać... Pewnie dlatego tamten Elf się tak dziwnie na mnie patrzył. Cóż, jego strata...
Druid wykonał półobrót na pięcie i ruszył w przeciwnym kierunku. Całkiem niedalek od karczmy zauważył sklep z pancerzami.
O to mi chodziło... Dokładnie to.
Druid wszedł dziarskim krokiem do środka. Szybko dostrzegł sprzedawcę i jakieś dwie postacie w kącie oglądające coś innego i rozmawiające ze sobą. O tyle, o ile zdążył spostrzec, były to dwa Elfy.
-Czym mogę służyć?
-Chciałbym zobaczyć jakieś lekkie pancerze. Najlepiej skórzane. Ma pan może coś umagicznionego?
-Niestety. Wszystko zostało już wyprzedane. Teraz każdy poszukuje czegoś nowego i magicznego.
-Do diaska... A co panu zostało?
-Niewiele. Jak sam pan widzi, to co tutaj mam to wszystko.
Druid spoglądał uważnie na wystawione przedmioty. Nie widział nic godnego uwagi prawdę mówiąc. Same przeszywanice, lekkie zbroje skórzane, same pasmówki. Nic interesującego. Na dodatek większość była stara, trochę powycierana. I oczywiście dostosowana kształtem do poprzedniego użytkownika.
-Na prawdę nie ma pan nic ciekawszego?
-Mówiłem już panu, że nie.
-Nie wciskaj pan kitu!- jeden z elfów wciął się do rozmowy.
-Serafin?
-A ktoś Ty niby myślał? Azer?
-Jakoś nie widzę płomienia...
-Na żartach się Druidzie nie znasz?
-To panowie się znają?- wtrącił sie sklepikarz.
-Tak, mnie też- tym razem to był Jack.
-Ty też tutaj?- Marvolo był coraz to bardziej zdziwiony.
-A co? Nie wolno? Nie zabronisz chyba porządnemu korsarzowi pomóc bratu w zakupach.
-No pewnie że nie...
-Zaraz... Wspominał pan, że te oto człowiek jest Druidem, tak?
-A ma pan coś interesującego?
-Rzeczywiście przydałoby Ci się ubrać w końcu Marvolo.
-Cicho Długouchy... Nie miałem możliwości!
-Wiem wiem... Tak sobie gadam.
-Proszę pójść za mną. Wydaje mi się, że mam coś dobrego...
Marvolo zostawił Serafina z Jackiem na sklepie i ruszył za sklepikarzem pod podłogę. Tam dopiero był skład. Pełne płytówki lśniące mocą, lekkie pancerze błyszczące jeszcze niedawno nałożonym zaklęciem. W skrócie mówiąc wszystko, czego wojownik sobie by życzył. Ale nie Druid! W koncu musiał żyć zgodnie z kodeksem. A ten był bardzo rygorystyczny. Nawet nie mógł nosić zbroi średniej. Wiązało się to wtedy z niemożnością kotroli nad Naturą. A raczej swobodnego z nią rozmowy. Bo Druidzi nie kontrolują. Oni ją proszą. Tak, to było określenie bardziej na miejscu.
-Idzie pan?
-Tak, tak...
Widać było wyraźnie, że Marvolo się zamyślił. Ruszył szybko za sklepikarzem. Ten prowadził go sprawnie między stojakami z przeróżnymi zbrojami, tarczami, hełmami.
-Hełmu pan nie potrzebuje?
-Nie, nie przyda mi się.
-Tarcza jak widzę też nie. Nie ma pan w końcu trzech rąk jak niektórzy Gnuarglowie, buehehehe...
-Wynaturzenia...
-Ale przydatne jako tragarze! Sam miałem przyjemność mieć jednego do pomocy. Dopóki nie zabił sam siebie... Ale cóż, jesteśmy na miejscu. Proszę spojrzeć na to.
Sklepikarz zdjął ze stojaka lekki pancerz. Niby nie było w nim nadzwyczajnego. Do czasu, gdy Druid nie wyniósł go na pełne światło padające od wiszącej nisko na suficie lampy. Sama zbroja była wykonana z jakiejś skóry. Marvolo nie potrafił jednak rozpoznać z jakiej. Widocznie jakieś egzotyczne stworzenie. W paru miejscach poprzeplatane były pióra jakiś stworzeń. Po krótkiej obserwacji Marvolo doszedł do wniosku że to były pióra harpii. Jedne z najostrzejszych i najtwardzyszych w Zapomnianych Krainach. Dalej na ramionach wystawały po trzy kolce z każdego. Prawdopodobnie były one na plecach stworzenia, albo to były nawet jego szpony. Same naramienniki były wykonane ze skóry jakiegoś gada.
Dziwne połączenie... Skóra ssaka i gada? Coś mi tutaj nie pasuje... I jeszcze te szpony i pióra...
Dół pancerza wykonany był również ze skóry. Jednak tutaj już nie było żadnych piór ani płatów czerwonej gadziej skóry. Dolne zakończenie pokrywały również drobne pazurki. Cały spód był nimi usiany. Jakby paszcza jakiegoś zwierzęcia właśnie tam była. Gdy Druid zbliżył palec i dotknął jednego z kiełków, na jego palcu momentalnie pojawiła się kropla krwi. Szybko jednak została wchłonięta przez ten sam kiełek. Prawdopodobnie tak samo działo się z górnymi szponami. Druid teraz obrócił zbroję na tył. Na samym środku pleców zobaczył wygolone miejsce. Gdy przejechał po nim dłonią, szybko otworzyło się. W oczy Druid spojrzało duże, białe oko. Jedynie żółta pionowa źrenica odcinała się na białym tle.
-Co to jest do diaska?
-Najlepsza lekka na składzie... Cień Chimery. Taką nosi nazwę. Jak sam pan już chyba zauważył, sądzę, że jako Druid musi się pan znać, to całość została wykonana ze skróy chimery. Większość to skóra z lwiej części, są również kawałki ze skóry węża. Kły górne to oczywiście znowu lew, a dolne to zaś wąż. To oko to oko węża.
-A po co mi ono? Na co mi takie coś? Przecież to nie wygląda za ładnie...
-Na wyglądzie panu zależy? Czy na funkcjonalności? To oko i tak jest większość czasu zamknięte. Otwiera się wtedy, kiedy wyczuje krew. Wtedy zbroja niemalże łączy się z panem. Widzi pan też to, co oko widzi. Czyli jest pan ubezpieczony od tyłu. Nikt pana nie zaskoczy. Może pan więc spokojnie walczyć.
-A jest jakieś ale?
-No chyba tak... Zbroja sama sobie wybiera właściciela. Dotychczas nosił ją tylko stworzyciel. To jedyny egzemplarz.
-A jak mam się przekonać, czy ja zdołam ją założyć?
-Ona już chyba pana wybrała... To oko nigdy się tak w nikogo nie wpatrywało. Zazwyczaj rzuciło spojrzenie i zamykało się. A teraz nie może oderwać od pana wzroku.
-A jakie tak właściwie właściwości ma ta zbroja?
-Wie pan... Podobno niektórzy potrafią zmieniać swój kształt. Większość zbroi musi być wtedy zdjęta, inaczej pęka. A ta właśnie nie. Ona zmienia się wraz z panem. Ciągle będzie na panu, mimo, że nie będzie tego widać. Efekt będzie się ciągle utrzymywał.
-No więc co ona takiego potrafi?
-Spotkał pan kiedyś chimerę? Jak pan doskonale wie, potrafi ona zakłócać parę rzeczy. Między innymi kontrolę umysły. Jakby miał pan okazję spotkać ilithida, to lepiej nie zdejmować zbroi. Bo ilithid coś panu wyje... Tak samo jak i chimera była niemalże niewrażliwa na działanie ognia i kwasu. Zbroja zachowała część tych właściwości. Małą, ale jest. No i oczywiście na broń. Strzały z trudem się wbijają w pióra harpie. Dlatego zostały one dodane do kompletu. A miecz potrafi się ześlizgnąć po skórze lwa. Oczywiście to też zależy od siły i od umiejętności wroga. Jak będzie chciał to i tak pana przetnie.
-Też mi pociecha... To ile za nią?
-Naprawdę pan ją bierze?
-A mam inne wyjście?
-No w sumie mam jeszcze parę innych rzeczy...
-Jednak zostanę przy tym. To ile płacę?
-Niech pan się nie fatyguje... Obciążę Jacka.
-Nie.
-Co nie?
-Ile płacę?
-Jak to ile? Nic. Jack płaci. Pan bierze.
-Masz pan tutaj sakiewkę. Odlicz to Jackowi od rachunku.
Sprzedawca popatrzył się zdziwiony na Druida. Sądząc po wadze sakiewki, Druid przepłacił. I to znacznie. Ale cóż, po co się było kłócić, gdy był taki chojny? Marvolo tymczasem wynurzył się z otworu przyodziany w nową zbroję.
-O, strojniś się znalazł!- roześmiał się Jack.- Nie było czegoś lepszego?
-Ta mi sie spodobała. Jak pozwolicie, to ja tutaj poczekam na Was. I tak nie mam już nic do roboty narazie.
-To teraz my poszukamy czegoś dla siebie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ O przepraszam. Nie wszedłem do garnizonu. Siedziba mojego Zakonu była poza garnizonem. Nie moja wina, że MG pozmieniał całą moją wizję. W dodatku Imperium było moim wymysłem a MG zmienia sobie wizje, ingerując w moją postać co nie powinno mieć miejsca:p Poskarżyłem sie oficjalnie :D Sorry, że długo nie pisałem, ale byłem nad jeziorkiem. wczasy itp. Obiecuję,ze nadrobie ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 11.07.2006 o 20:25, General Sturnn napisał:

[ O przepraszam. Nie wszedłem do garnizonu. Siedziba mojego Zakonu była poza garnizonem. Nie
moja wina, że MG pozmieniał całą moją wizję. W dodatku Imperium było moim wymysłem a MG zmienia
sobie wizje, ingerując w moją postać co nie powinno mieć miejsca:p Poskarżyłem sie oficjalnie
:D Sorry, że długo nie pisałem, ale byłem nad jeziorkiem. wczasy itp. Obiecuję,ze nadrobie
]

[ Zaraz, zaraz !
1. MG ma zawsze rację !
2. Jeśli nie - patrz punkt 1.
To jest moje Imperium i nie ma nic wspólnego z WH ! Nie wiesz co planuje (ja też nie :), więc tu nie ma miejsca na twój zamysł... Acha, zdałem :D ! ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Gratuluję zdania. Gratuluje awansu na przewodniczącego :) Bo wcześniej nie zauważyłem, żebyś nim był;]
Ja przepraszam za swoją małą aktywność postaram się coś pisać, bo bardzo chcę, ale weny nie mam i upał mnie męczy :D]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 11.07.2006 o 22:47, Dar15 napisał:

[Gratuluję zdania. Gratuluje awansu na przewodniczącego :) Bo wcześniej nie zauważyłem, żebyś
nim był;]
Ja przepraszam za swoją małą aktywność postaram się coś pisać, bo bardzo chcę, ale weny nie
mam i upał mnie męczy :D]

[ THX i koniec offtopów :D A przewodniczącym zostałem już w przedostatni dzień mojej edycji FM zdaje się. Wybaczam XD. To zabieram się za post... Będzie jutro gdzieś tak koło 2-3 :D (rano :) !

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Sorry jeżeli to jest zue w świetle regulaminu na stronie 1 chyba mogę się dopisać ? jeżeli zrobiłem cos złego to wybaczcie i powiedzcie kiedy będę mógł się zapisać]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

… Jack i Serafin poszli obejrzeć zbroje i inne wyposażenie ochronno - defensywne. Weszli do składu, a sprzedawca rozpoznawszy od razu elfa - pirata, zaprowadził ich na zaplecze. Nie to, że w ogólno dostępnych towarach miał kiepski i nic nie warty sprzęt. Owszem, kilka egzemplarzy było używanych, ale na pewno nie uszkodzonych. Prawie… Serafin z rozbawieniem włożył palec w dziurę w zbroi paskowej i z jeszcze większym rozbawieniem obserwował swój poruszający się palec po drugiej stronie przebicia. Najwyraźniej poprzedni właściciel zbroi dostał pociskiem z kuszy, bo nie wyglądało to na strzałę. Na kulę też nie. Nie było żadnych śladów krwi, choć elf dobrze wiedział, że posiadając odpowiednie odczynniki można je bardzo łatwo i szybko usunąć. Dobra… teraz trzeba było dostać jakąś w miarę dobrą zbroję. W miarę lekki pancerz skórzany, który przez chwilę oglądał Serafin, okazał się jednak nieco zbyt stary i sparciały i pomimo umagicznienia krępował nieco ruchy. Z założenia elf rezygnował z pancerzy wykonanych z metali jak i stopów metali. Pomijając mithril i stopy adamantu. Ale tylko czasem. Bo nawet one jeśli nie ważyły niewiele to nadal nieźle hałasowały. Dlatego metal całkowicie odpadał. Trzeba było wypatrzeć coś naturalnej produkcji jak skóra, włókna jakiejś trwałej rośliny lub pancerz jakiegoś skorupiaka. Takiego ogromnego, morskiego. Podobno wcale nie są kruche, lecz porównywalne z niejednym metalem. Serafin spojrzał na kolejną zbroję, również wykonaną z surowców naturalnych. Jack zaczął się zastanawiać, czy aby ten otwarty kredyt to serio dobry pomysł. Nieźle walnął go po kieszeni. Ale da się to odrobić… jeden udany abordaż i będzie z powrotem nad kreską. Zresztą w lukach towarowych miał jeszcze sporo cennych zabaweczek i mnóstwo złota. W gruncie rzeczy to co wydała drużyna było tylko ułamkiem zgromadzonego przez niego i jego kompanów skarbu. Jakoś pogodzi się z kolejnym wydatkiem. Ale w zamian… to później. "Przy okazji". Serafin przejrzał kilka zbroi skórzanych i jedną ze skóry z zombi. O ile elf się nie mylił zapewniała ona doskonałą ochronę przed magią śmierci, jednak za sporą cenę, którą była klątwa - użytkownik, dopóki nie zdjął z siebie klątwy, był przez cały czas odrażający dla otoczenia i nie miał możliwości zdjęcia z siebie zbroi. Pomocny tu był czar zdjęcia klątwy. Ale ochrona jaką dawał ten pancerz był jak najbardziej wart swojej ceny. Ale jemu taki typ zbroi nie był potrzebny. Kolejna zbroja była wykonana jakby z jakiejś pajęczyny. Szara substancja układała się właśnie we wzorek pajęczyny.
- To coś na pewno pochodzi z Podmroku. - pomyślał Serafin i zaczął bliżej oglądać zbroję. Była wyjątkowo lekka i elastyczna, ale dało się wyczuć, że była bardzo wytrzymała. Pajęczyna była w końcu jedną z najwytrzymalszych substancji, lecz trudno było ją pozyskać. Bardzo trudno. Serafin poczuł nieodpartą pokusę przymierzenia tego pancerza, lecz przerwał mu głos sprzedawcy:
- Uważaj panie. Tej zbroi po założeniu już nie da się ściągnąć.
- Jak to ?
- Zwyczajnie. Jeśli ją ktoś założy to już nie zdejmie jej do końca życia.
- To dlaczego leży u ciebie w sklepie, a nie nosi jej ktoś ?
- Przecież mówiłem, że do końca życia… Jej poprzedni właściciel został pozbawiony głowy. Wtedy zbroja puściła i czeka teraz na kolejną ofiarę.
- Ofiarę ?
- Tak. To potężny, acz obrzydliwy artefakt. Po założeniu jednoczy się energetycznie i mentalnie z nosicielem. Staje się z nim właściwie jednością. Pochłania z niego energię i cześć zużywa do przedłużania swojego istnienia, a część przekazuje na ochronę posiadacza. Powoli pozbawia go energii, lecz nigdy w takim stopniu, aby umarł. Daje wiele, ale sama tez wiele zabiera. Ten pancerz, jeśli można tak powiedzieć, żyje w symbiozie z nosicielem…
- Chyba jednak wybiorę coś innego…
Elf podszedł do następnej zbroi i właściwie od razu ją założył, nie czekając nawet na jakiekolwiek ostrzeżenia sprzedawcy.
- Kyr. - pomyślał elf. Kyr był chyba najwytrzymalszą substancją pochodzenia roślinnego na świecie. Na całym Torili naprawdę trudno było znaleźć jakiekolwiek uprawy kyru, jednak nie była to roślina dzikorosnąca. Kyr można było uprawiać jedynie na ziemiach objętych bardzo silnym promieniowaniem magicznym. W innym wypadku wyrastała zwyczajna bawełna. Żadnemu z magów i alhemików nie udało się nigdy wyhodować sztucznie kyru. No więc owa zbroja wykonana z kyru prezentowała się raczej blado. Bardzo przypominała pancerz driad, gdyż była pokryta dodatkowymi elementami maskujacymi, między innymi nigdy nie więdnącymi liścmi bogartyny. Kyr był naturalnie zielony lub brązowy - najczęściej występował właśnie w takich kolorach, lecz przy użyciu odpowiedniego barwnika… Zbroja z kyru była zielona z podobnymi kolorystycznie elementami maskującymi. Naturalny materiał nie brzęczał i zapewniał nosicielowi pełną dyskrecję i maskowanie. Pancerz idealnie pasował do postury elfa, nie był ani za luźny, ani za szczupły. Po prostu idealny. Idealnie elastyczny, w żaden sposób nie krępował ruchów i był lekki jak piórko. Na dodatek słynął z tego, że włókna kyru były porównywalnie wytrzymałe co i stal. Serafin nie zastanawiał się dłużej. Od razu wymienił ją na swoją starą zbroję skórzaną, a resztę rachunku uregulować miał Jack. Serafin zaopatrzył się jeszcze w nagolenniki z czernionego mithrilu i wytworzone z tego samego bransolety chroniące nadgarstki i część przedramienną. Ochraniacze dzięki swojemu umagicznieniu znacznie zwiększyły szansę przeżycia Łucznika w bezpośrednim starciu. No i mniej więcej tu skończyły się ich zakupy. Serafin ponownie był zadowolony i z chęcią napiłby się teraz czegoś mocniejszego. Do magazynu wszedł niespodziewanie Marvolo. Przez chwilę rodzeństwo nie zwracało na niego uwagi, aż do pewnego momentu:
- Na prawdę nie ma pan nic ciekawszego?
- Mówiłem już panu, że nie.
- Nie wciskaj pan kitu!- jeden z elfów wciął się do rozmowy.
- Serafin?
- A ktoś Ty niby myślał? Azer?
- Jakoś nie widzę płomienia...
- Na żartach się Druidzie nie znasz?
- To panowie się znają?- wtrącił się sklepikarz.
- Tak, mnie też- tym razem to był Jack.
- Ty też tutaj?- Marvolo był coraz to bardziej zdziwiony.
- A co? Nie wolno? Nie zabronisz chyba porządnemu korsarzowi pomóc bratu w zakupach.
- No pewnie że nie...
- Zaraz... Wspominał pan, że te oto człowiek jest Druidem, tak?
- A ma pan coś interesującego?
- Rzeczywiście przydałoby Ci się ubrać w końcu Marvolo.
- Cicho Długouchy... Nie miałem możliwości!
- Wiem, wiem... Tak sobie gadam.
- Proszę pójść za mną. Wydaje mi się, że mam coś dobrego...

Jakiś czas później cała trójka wydostała się ze składu z raczej zadowolonymi minami. Serafin dokupił jeszcze linę, hak, krzesiwo, różne przydatne odczynniki i sporo innych równie przydatnych rzeczy. Trochę to kosztowało, ale od czego był Jack ? Serafin przerzucił łuk przez swoją nową zbroję i przypomniał sobie jednocześnie o Miroku. Zawinął się gdzieś, dobrze, że w ostatniej chwili zdecydował się oddać mu jego łuk. Ostatecznie wyszedł na tym dobrze, a Miroku łuk na pewno się przyda… Tak czy inaczej cała trójka skierowała się do największej karczmy, będącej jednocześnie hotelem. Budynek był naprawdę duży, ale dość szybko odnaleźli towarzyszy i zaczęli się dzielić swoimi nowymi doświadczeniami i zdobytymi podczas pobytu w mieście informacjami. Serafin wszystko skrzętnie zapisywał i tworzył dokładne notatki, popijając spokojnie wino porzeczkowe:

1. Kilka dni temu w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęła miejscowa specjalistka od zielarstwa. Zgłoszenie złożył jeden ze stałych klientów. Zeznał, że był z nią umówiony na konkretny dzień i godzinę, lecz jej nie zastał, co było wielce podejrzane. Elfka zaginęła dziesięć godzin temu i dotąd nie pojawiły się w tej sprawie żadne nowe informacje. Owa zielarka nazywa się Elistae Meander. Podobno ostatnio odkryła jakąś niezwykłą roślinę, nowy gatunek. Miała wkrótce dostarczyć jeden z "egzemplarzy" Podobno… do końca nie wiadomo nic. Po wszelkie informacje należy się zgłaszać do śledczego garnizonu. Podobno zebrał już nieco informacji, ale nie może niczego złożyć w całość. Elistae wygląda jak przeciętna elfka, z tym, że wyróżniają ją płomienno rude włosy i raczej skory do wszelkich kłótni charakter.

2. Mag Lyssanor wyznaczyła nagrodę za pomoc w odnalezieniu drogocennego kryształu z jej kostura, który to zaginał kilka dni temu, podczas małego podjazdu złośliwych koboldów. Prawdopodobnie to one są w posiadaniu klejnotu, a ich obóz wypadowy znajduje się ponoć kilka mil na wschód od Eirulan. Nieznana jest liczebność koboldów. W tym wypadku można wykraść klejnot po cichu lub jak kto woli wyrżnąć cały obóz, choć będzie się to wiązało ze sporym ryzykiem i nieuniknioną walką. Nie znana jest również owa nagroda za kamień.

3. Władze Imperium poszukują kogoś kto sprawdziłby ruiny wgłębi wyspy i złożył pełen raport ze swoich odkryć. Jest to misja czysto kartograficzno - archeologiczna, gdyż garnizon chciałby również mieć do dyspozycji w miarę dokładną mapę całego terenu. Miastowe pogłoski mówią, że ruiny są nawiedzone…

4. Na wraku "Zorza Polarna" znajduje się szkrzynia z cennym skarbem. Jej armator pragnie odzyskania owego ładunku i obiecuje sporą zapłatę. W przypadku niemożliwości wyciągnięcia ładunku, należy wrak zepchnąć z rafy w głębię oceaniczną. Ale w takim wypadku zapłata będzie znacznie niższa.

5. W pobliskim lesie grasuje coś co początkowo porywało wszelkie domowe zwierzęta, a ostatnio porwało i kilku ludzi. Nie chodzi tu jednak o zwykłe uprowadzenie, lecz prędzej zjedzenie. Przeważnie to coś pojawia się wieczorami, głównie w dni nieparzyste. Nie wiadomo jak jest duże i jakimi zdolnościami dysponuje. Nie należy jednak ryzykować…

6. Transport wina z Ilagden spóźnia się już kilka dni. Związek Karczmarzy Eirulan domaga się wysłania wierzyciela do Ilgaden i albo odebrania zaległych pieniędzy, albo odnalezienia transportu, jeśli zszedł ze szlaku. Dalsze informacje u samych zleceniodawców.

7. Podobno w pobliżu Eirulan rośnie kilka krzewów kyru, przy jakimś magicznym źródełku. Nawet Rada o to prosi i obiecuje odpowiednio wysoka nagrodę. O tym miejscu krązą już plotki od dawna , ale nie zostały potwierdzone. Najwięcej można dowiedzieć się od prostych mieszkańców Eirulan…

Zmęczony elf usnął przy stole. Usnął naprawdę twardo tak, że nawet nie poczuł jak Jack i Marvolo biorą go pod ramię i zanoszą do jego pokoju. Serafin pacnął na łóżko i spał dalej. Przekazał im część informacji, ale równie dużo pozostało do przekazania im. Ale to jak się już wyśpi….

[ Tu macie siedem mimi-zadań. Wszelkie pytania do MG lub we własnej inwencji, TYLKO BEZ KOZACZENIA !! Możecie ponownie działać pojedynczo lub w grupkach…
DazZ y => niestety mamy już za dużo etatów, miejsca brak. Najbliższy wolny termin zaklepał sobie Vaxinar :]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Niziołek spojrzał na Morgana. Ten wyraźnie się zamyślił po przeczytaniu pierwszej notatki Serafina. Złodziej się uśmiechnął, wiedział dobrze co sobie człowiek teraz musi myśleć. Nawet jeśli należał do jakiegoś Zakonu Świętojebliwych Paladynów, czy czegoś innego, to wciąż z pewnością na jego wyobraźnię oddziaływał mocno obraz wdzięcznej elfki... Wiedział jednak, że odnajdując ''zielarkę'' można zyskać sobie wpływowych i bogatych przyjaciół, no i zapoznać się bliżej z jakimś oficerem tego garnizonu.
- Słuchaj Sturnn... Proponuję umowę. Idziemy tam razem, dzielimy się nagrodą równo, ty zgrywasz bohatera przed tamtą dziewką, a ja ważniaka przed oficerem. Co ty na to? Myślę, że Marvolo też się z chęcią przyłączy, prawda...? - Odwrócił się w stronę siedzącego za nim druida. - A ty co sądzisz o tym układzie? Jako nagrodę weźmiesz to ziele i pogadasz z tym "klientem", jestem pewny, że dogadacie się w jakiejś sprawie... - Niziołek uśmiechnął się łobuzersko. Zwrócił się też do reszty towarzyszy. - Jakby co, to interesuje mnie ta sprawa z koboldami, z chęcią wziąłbym też tam jakiegoś maga z iluzjami... Ta mag może wam sporo ofiarować, a mnie interesują właściwie wyłącznie środki materialne w tym momencie... Co do ruin, to jeśli tam są tylko i wyłącznie duchy, to tam też się z chęcią przejdę. W końcu duchy są niematerialne, i nie mogą wpływać na świat rzeczywisty, są tylko wymysłami naszej wyobraźni, zaprzeczycie? Jeśli mówiąc "nawiedzony" mieli jednak na myśli ruiny pełne nieumarłych, to będę musiał jeszcze się nad tym poważniej zastanowić. Co do reszty ''nowin'', to interesujący wydaje mi się jeszcze tylko ''transport''. Ten "niby" skarb to jest moim zdaniem zbyt mokra sprawa, a wyprawa nad strumyczek to zabawa dla druida, a nie porządnego niziołka. Co do tej bestii... Jestem pewny że bardziej tam sie przydadzą zbrojni, niż niziołek z siłą przebicia piórka przez kamień. No, to by było na tyle... - Niziołek rozisadł się wygodnie. Czuł się jak nowo narodzony. Właściwie ciężko byłoby się temu dziwić. Każdy po pełnym wyleczeniu czułby się jak nowo narodzony. A on oprócz tego, że odczuł pełnego wyleczenia, to jeszcze odczuł darmowe pełne wyleczenie. W każdym bądź razie miał nadzieję, że darmowe...

[Sturnn, a gdzie fabuła...? ;) ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Druid spojrzał z ukosa na Furra. Oczywiście ledwo co wrócił od Serafina i Jacka i oboje znowu siedzieli przy stole, gdzie niedawno zniknął Serafin. Zniknał, a dokładniej padł. Usnął. Zmęczył się. Także wracając do wątku. Druid spoglądał na Furra, który wykładał swoje racje. Jak zwykle zresztą.
-Wiesz.... Ja tam do Elfów nic nie mam. Ale zioła mam własne w sporej częściej. Eirula też w nie obfituje. Nie sądzę, żebym potrzebował akuratnie tego "czegoś". Nie jestem jakimś alchemikiem, żeby potrzebować rzeczy naprawdę rzadkich. A te naprawdę potrzebne zioła, to sobie sam kupię u zielarza. Lub zbiorę.
-No to czego Ty tak właściwie chcesz?
-Hmm... Jakby tutaj popatrzeć to optymalnym wariantem byłoby dla mnie zadanie z bestią lub...
-Bestią? Ty i bestia? Nie rozśmieszaj mnie Marvolo.
-Nie zapominaj że ona grasuje w lesie, w lesie Furr. A las to jedna z moich licznych domen. I tam mogę liczyć na dosyć mocne wsparcie ze strony Natury.
-A zaczynałeś mówić jeszcze o czymś innym.- Niziołek był wybitnie zbity z tropu.
-Tak. Myślałem jeszcze nad ostatnią notatką. Ale cóż, wydaje mi się że mi się nie chce za bardzo chodzić i wypytywać ludzi.
-Leniwiec...
-Furr, przy tych temperaturach to mi się nic nie chce... Także chyba jednak pozostanę przy tym zadaniu z bestią. Może nawet uda mi się z nią dogadać?
-Żartujesz chyba...
-No może rzeczywiście przesadzam... No dobra, mniejsza o to. I tutaj chyba pójdę sam.
-Sam?
-Dla większego bezpieczeństwa. Sam bliżej podejdę. A teraz wybaczcie. Chyba się pójdę trochę przespać... Dobranoc.
Druid wszedł ciężkimi krokami po schodach. Wiadomo, brak snu swoje robi. Gdy tylko dopadł do pokoju, rzucił się na łóżka i zasnął snem kamiennym. Nawet nie zdjął zbroi. Marvolo leżąc na brzuchu i tak mógł widzieć całe pomieszczenie. Oko chimery czuwało i kontrolowało pomieszczenie...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować