Zaloguj się, aby obserwować  
menelsmaster

Zapomniane Krainy - forumowa gra RPG [M]

4049 postów w tym temacie

Karczmarz nie zauważył wychodzącego kupca. Rozmowa z wojownikiem zajęła go na tyle, że mężczyzna mógł spokojnie opuścić karczmę, nie zwracając na siebie uwagi właściciela. Uff, pomyślał Ekzuzy.
- A jak tam pańska znajoma? To wy ją przynieśliście, prawda? – zapytał po chwili mężczyzna, wycierając kufle po piwie. Chyba nie umył ich wcześniej.
- Ano, my – odparł Ekzuzy. – Ma się chyba dobrze. Na pewno lepiej. Obudziła się już. – Na twarzy mężczyzny zagościł lekki uśmieszek. – Wyzdrowieje, miała mały wypadek w lesie, jakeśmy tutaj jechali – dodał jeszcze. – Ale mamy kogoś, kto się ją zajął. Proszę się nie martwić. – Ekzuzy wstał, nic więcej nie powiedział. Ruszył na górę, do pokoju.
- Życzę miłego pobytu u nas – zawołał za nim karczmarz. Jak bardzo się mylił, miał się o tym przekonać już za chwilę.
W międzyczasie część ich drużyny zeszła na dół, do głównej sali i zajęła miejsca przy kontuarze. Wojoniwki zaś ruszył wolnym krokiem ku pokoju, do którego zanieśli nieprzytomną dziewczynę. Ciekaw był, czy kapłanowi udało się jej pomóc, a może nawet wybudzić. Drzwi u góry otworzyły się i wyszedł z nich właśnie Liren, który minął Ekzuzego na schodach. Miał nieco zatroskaną minę. Wojownik zatrzymał się na chwilę i skinął na niego głową, chcą zagadnąć, ale mina kapłana natychmiast zmieniła się.
- Ci wielcy kibicują Mundruskim Wyspiarzom! – krzyknął nagle Liren.
- Co?!?! – zdziwił się wojownik, odwracając natychmiast i patrząc w tę samą stronę, w którą spoglądało ponure spojrzenie kapłana.
To, co zobaczył mężczyzna, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Jeszcze przed chwilą opuszczał spokojną salę, w której wszyscy spożywali zakupione posiłki. W tej jednak chwili, spokój zamienił się w monumentalnych wręcz rozmiarów chaos. Najwyraźniej słowa kapłana miały jakiś cel, albowiem zaraz w ruch poszły stołki, ławy, talerze i kufle. Ekzuzy przyglądał się zdziwiony temu, co się dzieje. W ostatniej chwili uniknął przelatujące naczynie, które roztrzaskało się na ścianie. Resztki jedzenia spadły na podłogę.
Po chwili wojownik zrozumiał, co się stało. Jakichś dwóch dryblasów rzucało się do Prospera-kupca. No tak, pomyślał Ekzuzy. Można się było tego spodziewać. W jakie tarapaty znowu się on wpakował? Chyba tamten kupiec nie był zbyt lubiany w okolicy… Ech…, westchnął na koniec jeszcze mężczyzna i rzucił się w tłum.
Pierwszego mężczyznę z brzegu kopnął prosto w goleń i przywalił mu pięścią w gębę. Mężczyzna zatoczył się i już miał oddać, ale ktoś inny „zaprzątnął” jego uwagę swoim własnym ciosem. Ekzuzy schylił się, bo znowu przelatywał jakiś kufel i rozpędził się, uderzając następnego zbira w brzuch. Tamten jednak przyjął ten cios bez mrugnięcia okiem, sam zaś połączył pięści w jeden, wielki bochen i uderzył z góry, niczym młotem. Wojownika wbiło w podłogę, zwalając go z nóg. Przeciwnik miał wyprowadzić następny atak, ale dostał z buta w kolano. To niestety nie było już tak wytrzymałe, jak mięśnie brzucha. Zabolało najwidoczniej, bo tamten upadł. Po chwili dostał z kopa w twarz. Nie podniósł się. A przynajmniej Ekzuzy tego nie widział. Ktoś rzucił mu się na plecy.
- Masz, ćwinilska gnido! – usłyszał słowa.
Po chwili zrozumiał intencje osoby, tak czule przytulającej się do niego, gdy tylko urósł mu na głowie dosyć duży guz. Mężczyzna, nie zastanawiając się za długo, chwycił jakiś kufel i uderzył nim na odwal, prosto w głowę osoby będącej z tyłu. Ta zawahała się na chwilę. Ekzuzy odskoczył i sięgnął do pasa i pleców. Choroba!!! Zapomniałem! Przeklął. Swoją broń zostawił bowiem w pokoju. Rozejrzał się po okolicy i chwycił stojący taboret. Doprawił kiwającemu się mężczyźnie siedzonkiem, które roztrzaskało się na jego głowie. Tamten upadł, już bez przytomności. W rękach zaś pozostały wojownikowi dwie nogi od taboretu, którymi ten zakręcił kilka młynków. Mogą być. Uśmiechnął się pod nosem i uderzył kogoś w twarz jedną z nóg. Broń była skuteczna. Wystarczyła w każdym razie do burdy w karczmie.
Gdzieś w tle słychać było tłuczone szyby. Ktoś wyleciał przez okno. Po chwili wbiegł przez drzwi. Prospero… Natychmiast rzuciły się na niego jakieś dwie osoby. Ale padły pod wpływem uderzeń od jakiejś osoby. Ramona. Teraz dopiero zauważył go Ekzuzy. Ten jednak, co dziwne, dzielił również Zmiennego prosto w czoło.
- Zwariowałeś?! – krzyknął Ekzuzy, waląc kogoś w twarz. – To Prospero!
- Eeee... Kto? O cholera...
Ramon chwycił za stojący obok cudem ocalały kufel piwa i wylał całą jego zawartość na twarz „kupca”.
- Ja... ja naprawdę nie wiedziałem, przyrzekam! – wrzasnął Ramon.
- Uh... – stęknął Prospero.
Zobaczywszy, że Zmienny wraca do świadomość, Ramon puścił się czym prędzej w szamotaninę walczących, chcąc za wszelką cenę uniknąć odpowiedzialności.
Ekzuzy zaś ruszył w stronę Zmiennego, bo następna osoba chciała się na niego rzucić. Ale zaniechała tej czynności pod wpływem gradu uderzeń, jakie na nią spadły. Ekzuzy walił nogami od krzesła na lewo i prawo, bez opamiętania.
- Trzeba coś z tym wszystkim zrobić i jakoś to skończyć! – wrzasnął tak, żeby usłyszał go Prospero.
- Ale co?! – ten zapytał, próbując się podnieść.
- Mam nadzieję, że oprócz wyglądu, przejmujesz też umiejętności danej osoby. Bo w takiej postaci nic raczej nie zdziałasz. Masz! Zdejmij swoje rękawice – krzyknął wojownik podając Zmiennemu dłoń – i chwyć mnie za rękę!
- Nie wiem, czy to dobry pomysł… – zawahał się Zmiennokształtny. W ich kierunku już zmierzały kolejne osoby. Ich miny wskazywały na to, że nie są przyjaźnie nastawione.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Barbarzyńca przez długi czas nie mógł otrząsnąć się z szoku spowodowanego "zmartwychwstaniem" przyjaciela. Później tylko przysłuchiwał się rozmowie, wtrącił od czasu do czasu zdanie lub dwa, jednak z niewiadomych powodów, raz po raz przerywano mu. Zaczęło go to trochę irytować. Zszedł na dół karczmy i poprosił o kufel mleka, karczmarz spojrzał ze zdumieniem w oblicze barbarzyńcy, jednak postura Vlada sprawiła, że powstrzymał się od wszelkich komentarzy.
Vlad siedział spokojnie przy barze popijacąc mleko i powoli rozmyślając o tym co mu się przydarzyło, kiedy nagle za jego plecami rozpoczęła się rozróba. Wszyscy zaczęli wrzeszczeć dziwne hasła i podśpiewując dość dziwne jakby zachęcające przyśpiewki. A wszyscy wiedzą, że nic tak nie poprawia humoru jak dobra bójka w karczmie.
Barbarzyńca odwrócił się szybko, rozwalił pusty już kufel na głowie jakiegoś przebiegającego wieśniaka i rozejrzał się i ruszył w kierunku centrum bitki. Jak to bywa w takich bójkach większość walczyła bez broni, lub trzymając zaimprowizowane pałki z rozwalonych krzeseł. Przecież nikt nie chce ginąć w głupiej bójce, a tylko dobrze się zabawić.
Nagle Vladowi zagrodził mężczyzna, dorównujący mu prawie posturą... i obraził jego mamusię... Barbarzyńca poczuł wściekłość i rzucił się na na niego. Chwycili się za bary i każdy próbował powalić drugiego na ziemię. Ale tym razem Vlad trafił na godnego siebie przeciwnika. Miotali się po karczmie, a każdy rozsądny usuwał im się z drogi, żeby nie zostać przygniecionym. W końcu barbarzyńca nie wytrzymał i przestał walczyć jako tako honorowo. W jednej chwili użył swojego kolana, wbijając je w krocze przeciwnika, tamten natychmiast zwiotczał i osunął się na ziemie. Vlad spojrzał na niego z pogardą i powiedział:
- Nigdy więcej nie obrażaj mojej mamusi - po czym dopowiedział w myślach: to ona zawsze powtarzała, że jeśli nie możesz wygrać szlachetnie, wygrywaj za wszelką cenę
Barbarzyńca otarł pot z czoła i znowu rzucił się w wir walki

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mag chciał przejść się po wiosce i zobaczyć co tam maja kupcy i czy jest coś wartego zawracania sobie głowy, no i co mogło by zainteresować też Elkantara. Jednak nie było mu dane nawet wyjść z karczmy. Kiedy podchodził już do drzwi zostały one zajęte przez jakiś czterech osiłków którzy od razu skierowali swoje kroki do stołu „drużyny”. Oho to może być ciekawe… Osobiście Kain nie miał zamiaru brać udziału w czymś tak pospolitym i narażającym zdrowie jak karczemna bójka. Jednak wiedział, że w takich sytuacjach zawsze można zobaczyć coś ciekawego. I nie tylko…
- Ci wielcy kibicują Mundruskim Wyspiarzom! - efekt był łatwy do przewidzenia. Najpierw cała sala zamilkła, a po chwili z jakiegoś dobiegło głośne "Na pewno są lepsi niż te ciołki z Grethynbugu!". Zaraz po tym niemal wszyscy jak by na komendę wstali i rzucili się na siebie nawzajem z zagrzewającymi krzykami w stylu "Za Finilskich ćwieprzków!" "Na pohybel Lyszkenom" i podobnymi. Najważniejszym efektem jednak było to, że piątka wrogów nagle przestała mieć przeciw sobie kilka osób z drużyny, a cały tłum, który też po pewnej chwili przestała rozróżniać kto jest "swój", a kto jest wrogiem... A mag nie miał już żadnych wątpliwości ze dużo lepiej było by stąd wyjść niż zostawać. Z doświadczenia wiedział że w tej chwili nie już żadnych szans na opuszczenie tej karczmy. Chyba, że wyleci przez okno. Razem z tym ostatnim. Za to była jedna rzecz jaka łączyła wszystkie takie imprezy. Za barem było w miarę bezpiecznie, o ile tutaj gdziekolwiek mogło być bezpiecznie. I tam właśnie starał się dotrzeć Kain, co pewnie by mu się nie udało gdyby nie fakt że miał do przejścia tylko cztery kroki a ktoś rozlał na podłodze piwo dzięki czemu magowi wyszedł całkiem zgrabny unik przed przelatującym ciałem. Choć musiał znowu zająć się czyszczeniem swojej szaty, bo po przejażdżce po podłodze znowu nie nadawała się do użycia. W końcu dotarł na miejsce.
- U was tak zawsze? – rzucił Kain do karczmarza, który jak to zawsze karczmarze w takich chwilach, siedział za barem i liczył jakie szkody będzie trzeba pokryć.
- Zapłacicie za to. Ty i ci twoi…
- Nie gadaj tylko podaj to wino co stoi obok ciebie.
- Jeszcze czego! Tam mi rozwalają karczmę a ty chcesz pić…
- A wolisz żebym zmienił cię w kufel i rzucił nim w kogoś?
- Nie zrobisz tego, zresztą nawet…
- Nie jestem magiem? A założysz się?
- Ty…?!
- Tak, a teraz rób co mówię i podaj to wino.
Karczmarz bardzo niezadowolony zrobił co mu kazano. Jednak nie wyszło mu to na dobre. Gdy pochylił się do przodu jakiś zabłąkany dzbanek trafił go prosto w potylice. Tak się dziwnie złożyło, że kufel, który dziwnym trafem znalazł się w ręku maga, trafił w to samo miejsce.
- To za te pomyje którymi nas tu uraczyłeś.
-Te czaromiotacz, trep poszedł w ślepaki - Elkantar wyszczerzył zęby w szyderczym uśmiechu - może by mu brzdęku trochę uszczuplić, hę? I tak nie obczai...
- Ano, tylko gdzie on miał te klucze…
Kanciarz błysnął szerokim uśmiechem, widząc że nikt nie obserwuje tego co robią z Kainem przy ladzie przysunął się do karczmarza i szybkim plynnym ruchem wysunął kluczyk z małej kieszonki. Podrzucając go w ręku spojrzał na maga. Właściwie w tym całym zgiełku trzeba było by się naprawdę postarać żeby ich zobaczyć.
- Klucze... tia?
Mag uśmiechną się bardzo podobnie. Już po chwili razem z Elkantarem torowali sobie drogę do drzwi na zaplecze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wściekłość. Tak właśnie można krótko i zwięźle opisać stan w jaki wpadł złodziej, gdy jakiś dryblas szarpnął w górę siedzącego obok niego Prospero wytrącając mu z ręki półmisek z mięsną potrawą. Nie wiedział do końca co to jest, wiedział jednak że kosztowało majątek, było bardzo smaczne... oraz rozrzucone po stole. Elkantar zdawał sobie sprawę że karczemne bójki nie były warte uwagi i to z paru powodów. Można było sobie nieźle przestawić buźkę, stracić przytomność po odpowiednio silnej argumentacji (i to najczęściej w tył głowy)... licząc się z tym że po przebudzeniu nie ma się już przy sobie niczego cennego. No i ostatni z powodów - na koniec zawsze wpadali twardogłowi i wyciągali za fraki każdego, by go zapuszkować... a jeśli przy tym był kanciarzem...
Mężczyznę z zamyślenia wyrwał krzyk.
- Ci wielcy kibicują Mundruskim Wyspiarzom!
Złodziej nie miał pojęcia kim byli Mundurscy wyspiarze, karczmy znał jednak bardzo dobrze i wiedział co dzieje się po takich okrzykach. Nie mylił się. Dookoła rozpętał się chaos. Początkowo starał się wycofać z bitki kierując w stronę schodów, jednak widząc ''walczących'' towarzyszy, biesia krew wzięła w nim górę. Doskonale zdawał sobie sprawę ze swojej niezbyt wielkiej siły, dlatego też wolał polegać na zręczności... oraz zaskoczeniu. Kanciarz płynnym ruchem odrzucił kaptur z pod którego wysypały się krótkie lekko kręcone czarne włosy, pośród których dumnie sterczały dwa niewielkie różki. Najbliższy biegnący w jego stronę wieśniak widząc spojrzenie wściekłych czerwonych oczu zatrzymał się w pół kroku i zawahał. Dokładnie tego potrzebował Elkantar, chwytając lekko stołek na którym wcześniej siedział i wywijając piruet. Stołek z trzaskiem rąbnął przeciwnika, który zalał się krwią. Wielki osiłek właśnie podnosił Prospero. Kanciarz nie rozmyślając długo, rzucił się w ich kierunku rozpędzając ile sił w nogach, zacisnął mocno zęby i przywalił w osiłka jak to trafnie określano "z byka".
- Wiszę ci piwo kanciarzu!
- Trepia impreza, idealna chwila, żeby skroić trochę brzdęku!
- Plan? - Prospero uniknął nadlatującego wieśniaka, po czym wskazał głową w bok. Obaj schowali się pod stół.
- Grubas ma kluczyk, a drugi z szuflady da nam sporo świecidełek. W końcu i tak nas wypędzą z wioski po tej jeździe! - Zmienny kiwnął głową i Diable zaczęło wymijając walczących, skradać się w pobliże karczmarza.
- Na pohybel karczmarzowi! - wrzasnął Zmiennokształtny wstając za stołu i zostając złapanym przez dwóch ludzi.
- Za okno z nim!
Elkantar wymykając się w kierunku lady nie zauważył drobnej szamotaniny z udziałem Prospero, gdy jednak odwrócił się by mu pomóc poczuł silny ból w okolicy barków i padł niczym rażony gromem na ziemię. Jakiś wieśniak rechotał głośno trzymając w ręku taboret.
- Bill! Cho no! Mam tu jednego!
Złodziej przeturlał się parę metrów w stronę lady unikając kolejnego ciosu taboretem, podrywając się chwycił leżącą koło niego ciężką żeliwną misę i cisnął nią z całej siły w kierunku wieśniaka, który lekko zgłupiał na widok jego rogów. Płynnym susem przeskoczył ladę i ku swemu zdziwieniu miękko stanął za Kainem, który właśnie popijał wino obok nieprzytomnego karczmarza.
-Te czaromiotacz, trep poszedł w ślepaki - Elkantar wyszczerzył zęby w szyderczym uśmiechu - może by mu brzdęku trochę uszczuplić, hę? I tak nie obczai...
- Ano, tylko gdzie on miał te klucze…
Kanciarz błysnął szerokim uśmiechem, widząc że nikt nie obserwuje tego co robią z Kainem przy ladzie przysunął się do karczmarza i szybkim delikatnym ruchem wysunął kluczyk z małej kieszonki. Podrzucając go w ręku spojrzał na maga. Właściwie w tym całym zgiełku trzeba było by się naprawdę postarać żeby ich zobaczyć.
- Klucze... tia?
Mag uśmiechną się bardzo podobnie. Po chwili torowali sobie razem drogę do drzwi na zaplecze, gdzie znajdowała się mała szafeczka. Złodziej wsunął w zameczek drobny kluczyk i nasłuchując dokładnie obrócił go trzy razy. Zapadka przeskoczyła. Mężczyzna wysunął szufladę, podał Kainowi plik banknotów i duży worek z monetami, kluczyka jednak nigdzie nie widział. Lekko puknął w dół szuflady, do jego uszu dobiegł pusty dźwięk. Kanciarz wyszczerzył zęby w szyderczym uśmiechu, po czym wymacał i wcisnął niewielką zapadkę na tyłach szuflady. Mechanizm lekko ''trzasnął'' odsłaniając kluczyk. Złodziej wyjął go, przyjrzał się dokładnie czterem wycięciom po bokach, po czym wsunął klucz w zamek małej szuflady i przekręcił 3 razy. Tia, reguła trójek... nawet tu..., mężczyzna wysunął małą szufladkę, wyciągnął z niej pękaty mieszek Lirena, parę ładnych klejnotów oraz dwie sakiewki. Pierwszą z nich schował razem z klejnotami, drugą zaś podał Kainowi. Gdy szuflada świeciła pustką, Elkantar wydobył z sakwy przy pasie niewielkie pudełko, przymocował do jej dna, następnie zaczepił cienką linkę wbijając mały szpikulec w górę szuflady i jak najszybciej ją zamknął. W środku cicho metalicznie kliknęło. Złodziej zamknął szufladę, schował kluczyk na swoje miejsce i zamknął drugą szufladę. Po chwili obaj z Kainem jakby nigdy nic siedzieli koło nieprzytomnego karczmarza popijając zacne wino. Kluczyk oczywiście wrócił na swoje miejsce.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ekzuzy zaś ruszył w stronę Zmiennego, bo następna osoba chciała się na niego rzucić. Ale zaniechała tej czynności pod wpływem gradu uderzeń, jakie na nią spadły. Ekzuzy walił nogami od krzesła na lewo i prawo, bez opamiętania.
- Trzeba coś z tym wszystkim zrobić i jakoś to skończyć! – wrzasnął tak, żeby usłyszał go Prospero.
- Ale co?! – ten zapytał, próbując się podnieść.
- Mam nadzieję, że oprócz wyglądu, przejmujesz też umiejętności danej osoby. Bo w takiej postaci nic raczej nie zdziałasz. Masz! Zdejmij swoje rękawice – krzyknął wojownik podając Zmiennemu dłoń – i chwyć mnie za rękę!
- Nie wiem, czy to dobry pomysł… – zawahał się Zmiennokształtny. W ich kierunku już zmierzały kolejne osoby. Ich miny wskazywały na to, że nie są przyjaźnie nastawione.

Prospero zarzucił płynnym ruchem kaptur na głowę i chwycił rękę Ekzuzego. Skupił się mocno i poczuł dotkliwy ból w przedramieniu, pnący się wzdłuż ręki - nie wszystkie przemiany zachodziły bez wiedzy Zmiennokształtnego i nie wszystkie były natychmiastowe. Zwłaszcza jeśli w krótkich odstępach czasu dochodziło do przemiany, jak również i samego kopiowania. W skrajnych przypadkach mogło to zabić Zmiennokształtnego, nie było tak jak w opowieściach - każda rasa ma swoje granicę, za którą jest już tylko śmierć. Prócz samych Zmiennych niewiele kto o tym wiedział, a jeśli nawet wiedział... to i tak nie wierzył zbytnio. Nie dopuszczano do siebie myśli, że ci zdrajcy ludzkości korzystają z przemian niezbyt często i głównie do ratowania życia, ucieczki - kradzież życia, to było to w co wierzyli. Śmierć była jeszcze bardziej możliwa, gdy... ktoś miał amnezję. Prospero był nieco zaskoczony tymi myślami, na dodatek po chwili wymieszały się one z częścią wspomnień i umiejętności Ekzuzego. Zmienny uśmiechnął się ponuro pod kapturem, puścił rękę człowieka i z całej siły przypieprzył nadbiegającemu pijakowi, chcąc uwolnić z ręki ból, który powoli rozchodził się we wszystkie strony. Kilka zębów nieszczęśnika zastukało o blat pobliskiego stołu, a sam człowiek upadł metr dalej. "Ekzuzy w kapturze" nie miał nawet czasu obejrzeć zranionej i krwawiącej reki, gdyż nacierała na niego dwójka oprychów.
- Plecami do siebie! - wrzasnął Ekzuzy, sam będący w niezbyt dobrej sytuacji.
Dwaj towarzysze ustawili się w strategicznym miejscu pomiędzy dwoma długimi stołami, dzięki czemu na raz walczyli tylko jeden na jednego, chyba, że akurat ktoś przeszedł pod lub nad stołem. Jeden z agresorów wskoczył właśnie na stół, gdy podciął go Prospero, a sekundę później zdzielił po mordzie Ekzuzy. Zmienny był wciąż w ruchu - i w kłopotach - oberwał butelką, która rozcięła mu kaptur i skroń, jednak zdołał utrzymać się na nogach i wyprowadzić kontrę. Kopniakiem wytrącił potłuczoną butelkę - teraz już "tulipana" - i zdzielił gościa przez łeb. Cios łokciem posłał ogłuszonego wieśniaka wprost na odwracającego się wojownika, który uderzył z kolanka zgarbionego człowieka. Trafiony podleciał nieco do góry, a po prawym prostym rąbnął pod stół. Prospero uśmiechnął się wrednie i spojrzał na kolejnego człowieka, który trzymał w ręku drewnianą pałkę, a raczej nogę jednego z krzeseł. Ten spojrzał jednak na swojego kompana zalanego krwią i sięgał do buta. Zmienny dostrzegł błysk w oku człowieka, tą ich charakterystyczną ludzką żądzę mordu - całe szczęście, że Ekzuzy znał kilka idealnych ciosów na tą sytuację. Prospero doskonale je pamiętał, choć pewne obawy wciąż miała jego oryginalna świadomość. W tej chwili jednak, przy takiej ilości adrenaliny krążącej w jego żyłach, myślał i działał tak jak Ekzuzy. Więc zaatakował przeciwnika z nożem, wbrew swojemu własnemu rozsądkowi, który tkwił wciąż głęboko w jego świadomości... czekając na jakąś bardziej odpowiednią chwilę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach


Wojownik, który zamknął się w pomieszczeniu, co jakiś czas wyglądał przez dziurkę od klucza i przyglądał się bójce.
Po kilku minutach stwierdził, że te całe zamieszanie nie da nauczki Zmiennemu, gdyż zamiast być pobity, hasał sobie z Ekzuzym, który stał się tak tolerancyjny, że pozwolił się dotknąć tej kreaturze… Zmienni często gadają, że używają swoich mocy do ratowania własnego życia, ale to tylko część prawdy. Zwykle ich zagrożenie życia wynika z tego, że pierwsi zaczynają kraść czyjeś zdolności… Oni nazywają, to kopiowaniem, ale to zwykłe złodziejstwo… Nic więcej… Nie honorowe, haniebne, plugawe nadużywanie prawa. Wracając jednak do bójki, to nic nie wskazywało na to, żeby się miała szybko skończyć, a przynajmniej, żeby Zmienny przegrał… Niestety solidarność pewnych członków drużyny, a właściwie ich głupota pomagała Prospero… Dalfred uznał, że pora wyjść z ukrycia, więc otworzył drzwi i zmieszał się z tłumem. Meble w karczmie były poprzewracane, a szyby powybijane. Znienacka jakiś stary, grupy, tłusty i śmierdzący dziad zaatakował topornika butelką, która poraniła rękę poszukiwacza przygód.
- Odczep się tu durniu!- krzyknął von Dar, ale kiedy dziad nie odczepił się( wyraźnie było widać, że jest stary i pijany) wojownik tak zezłościł się, że z całej siły złapał go za szyję i rzucił o ziemię. Dalej nie trzeba było się przyglądać, bo staruch najprawdopodobniej został stratowany. Czy zginął? A czy kogoś to w ogóle obchodzi? Życie wojownika nie liczy się, bo najważniejsze jest geras, czyli honor. Żołnierz, który stawiał swoje życie ponad honorem był pseudo żołnierzem w oczach Dalfreda. Między innymi, dlatego poszukiwacz przygód nigdy nie uronił łzy nad pokonanym wrogiem, czy upolowanym zwierzęciem. Skoro jednak był w drużynie, to starał się innym ludziom pomagać. HAHAHA! Ludziom… nie zwierzętom. A co to oznacza? Że zwierzątkom nie pomagamy! Były jeszcze inne rasy, które Dalfred darzył szacunkiem i starał się traktować honorowo. Elfy, krasnale, diablęta(oprócz demonów) i jeszcze inne wyjątki. Jednak one były częścią historii ludzkości, a czym jest Zmiennokształtny? Niewiadomo. Dlatego poszukiwacz przygód był w stosunku do Niego podejrzliwy. Bijatyka trwała dalej, ale właściwie Dalfreda nikt nie atakował, bo ten stał w najmniej widocznym miejscu. Nie miał ochoty bić się w tak prostacki sposób… Do tego gdyby dołączył do bijatyki, to tak jakby pomagał Prospero, a tego nie chciał. W sumie nie wiadomo z czego wynika ta jego nieufność… Może kiedyś spotkał w dzieciństwie Zmiennokształtnego? A może widział coś gorszego? A może ktoś kiedyś się go o to spyta… Bynajmniej, to co się kiedyś wydarzyło spowodowało, że teraz nie lubił Prospero i innych z jego rasy… Co jakiś czas w stronę wojownika podchodził jakiś pijany wieśniak i próbował swoich sił, ale każdy kończył ze złamanym nosem. Sprawa była prosta- zanim tamten połapał się jak walnąć przeciwnika, to Dalfred wymierzał celny cios w nos. Fakt, że zraniona ręka niemiłosiernie bolała, ale trzeba było coś zrobić… W końcu cierpliwość wojownika skończyła się, więc stanął na schodach, gdzie akurat bójka nie rozgrywała się i oglądał bijących się tępaków z resztą drużyny. Miał nadzieję, że ten cyrk szybko się skończy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nef był dumny z siebie. Jego zagrywka prawdopodobnie osiągnęła pełny sukces. Mała gra aktorska potrafi zdziałać wiele. Zastanawiał się tylko nad jedną rzeczą. Skoro jego „towarzyszka” była Bardem, to dlaczego nie spostrzegła się, że coś w jego zachowaniu musi być nie tak? W końcu jego powierzchowność raczej wskazywała na osobę zupełnie inną, niż przed chwilą przedstawił. Czarownik z aspiracjami nekromantycznymi… W połączeniu z resztą drużyny, stanowiło to ciekawą kombinację. Pomimo tego wszystkiego, Mag nie był zły z natury. Wredny charakter nie oznaczał wszystkiego. Lubił dogryźć, dokopać, zadać ból. Ale jednak na wiele spraw spoglądał z zupełnie innej perspektywy. Widział dobro, widział także zło. Potrafił rozróżnić te dwie przeciwstawne dziedziny. A raczej chciał stać pomiędzy nimi. Taki cel miał w życiu. Chyba to było jego celem… Sam jeszcze dobrze nie wiedział co chce osiągnąć. I czy z takimi ludźmi uda mu się tego dokonać. No i nie tylko z ludźmi rzecz jasna. Tymczasem jednak swoją uwagę skupił na młodej dziewczynie, jeszcze przed chwilą jego rozmówczyni… Była piękna. Dawno nie widział kobiet z takiego bliska, może to też dlatego. Jednak nie odczuwał nic. Tylko zimną obojętność. W głowie co prawda kołatały mu się hordy myśli, w większości jednak o sprawach zupełnie innych. Nef snuł plany, długie plany…

-Nie! Nie popełnisz więcej tego błędu!
Głuche huknięcie rozeszło się po kamiennej komnacie. Kurz i lekkie drobiny gruzu posypały się z wysokiej kolumny. Ciało oderwało się od niej po chwili, i z jeszcze większą siłą zderzyło się z drugim filarem.
-Ostatni raz! Znowu ci umknął idioto!
Wiotkie już ciało Maga przeleciało ponownie przez komnatę, wzbijając kurz podczas szybowania tuż nad posadzką. Do łoskotu uderzenia, doszedł teraz jeszcze trzask pękającej w paru miejscach kości. Stojąca na środku sali postać, trzymała wyciągniętą lewą dłoń, skierowaną prosto w postać, którą przed chwilą miotał po filarach. Zginając szybko rękę, nakazał ciału powrót. Z kończyną powyginaną w nieludzki sposób, człowiek znalazł się pod stopami Nekromanty. Mocny zamach, i na plecy słabszego spadło potężne kopnięcie, zadane drewnianą nogą.
-Nigdy więcej, nie próbuj nawet tutaj wracać, bez niego!
-Jakiś złodziej obrabował jego dom! Ukradł go!
-To go znajdź do diabła! Von Parva możesz zabić jeśli chcesz.
-Poczynił postępy panie. Nie jest już tym rycerzykiem, którym był przed wyruszeniem.
-Nie obchodzi mnie to. Musisz odzyskać to, co zostało skradzione.
-Na razie pierwsza próba się nie powiodła…
-Jak to się nie powiodła?! Co przez to do diabła rozumiesz?!
-Dokładnie do diabła. Mavern został wysłany przeze mnie.
-Nie próbuj mi tylko wmówić, że on, będący mistrzem w demonologii, nie zdołał odzyskać tego, co szukamy?!
-Sprawy się pokomplikowały. Złodziej znalazł sobie towarzystwo.
-Żadnych świadków.
-Oni to nie problem. Idioci jedni, nic nie potrafią na razie. Uciekali przed Balorem aż miło.
-No no… Balor. Nie spodziewałem się, że użyje aż niego.
-Mav lubił zawsze pokazy, wiesz o tym.
Następne kopnięcie w żołądek, przerwało dalszą mowę. Poraniony mag z trudem podniósł się na kolana, spluwając krwią pod stopy Pana.
-Gadaj szybciej. Szkoda mi czasu dla ciebie.
-Von Parv zabił Balora zanim ten zdołał dopaść tą grupkę.
-Czyli on też jest zainteresowany odzyskaniem… Dobrze, poczekamy. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Na razie szukajcie innych części. Musimy ukończyć to, co zaczęliśmy z takim trudem. Nie po to powracałem…

Nef wyrwał się z zamyślenia. Zauważył, że Ariel ciągle siedziała tam, gdzie ją zostawił. Odgłosy walki jednak ucichły.
Już im się znudziło?...
Mag wyjrzał przez okno. Było już ciemno.
-Do diaska… Czemu nic nie mówiłaś?
-Nie chciałam Ci przeszkadzać.
-Trzeba było. Długo siedzisz po ciemku?
-Jakieś dwie, może trzy godziny.
-Eshh…
Mag złożył lekko dłoń, wyciągając tylko środkowy palec. Lekkie światło zabłysło na końcu paznokcia. Nef zakręcił nim lekko kółko. Po chwili nad jego głową wisiała mała, błyszcząca kulka.
-Tak lepiej. Przynajmniej Cię widać.
-Ciebie też, Magu.
-Tja… Magiem to ja nie jestem.
-Więc kim?
-Dowiesz się w swoim czasie. Na razie możesz się czuć bezpieczna, nie musisz się o to martwić.
-W tym momencie, to jednak chyba mogę wymagać odpowiedzi…
-Niech Ci będzie. Nie jestem Magiem, tylko Czarownikiem. Nie czerpię wiedzy z ksiąg, tylko z samej esencji magii.
-Tak jak ja, czerpię swoją moc z muzyki…
-Mniejsza o to. Porozmawiamy na dole.
-Jesteś pewien, że chcesz tam iść?
-Tak.
-Nie zapomniałeś o czymś?
-Niby o czym?
-O mnie? Przecież ja nie mogę chodzić za bardzo…
-Fakt. Poczekaj tutaj. Podeślę Ci Vlada.
Mag podszedł do drzwi, odsuwając zasuwę. Po chwili zniknął w otworze, zostawiając Barkę samą…

-Po tej burdzie, chyba za długo nie posiedzą na wolności.
-Tak Kapitanie!
-Zamknąć wszystkich, którzy byli w karczmie.
-Przyjezdni też?
-Wszystkich. Bez wyjątku.
-Karczmarz?
-Zakuć i przyprowadzić do mnie.
-Oczywiście!
-Odmaszerować.
-Tak Kapitanie.
Sierżant powoli obrócił się na pięcie, wychodząc równym krokiem przez wpół otwarte drzwi. Kapitan wyciągając nogi na biurku, zamruczał pod nosem:
-Szykuje się zarobek… Jestem ciekaw jaki utarg miał ten Karczmarz tym razem…

-Do diabła! Ile Wy wypiliście?! Więcej nie można było?!
-Nło… Tłochłe zaszłałeliśmły…
-Do diaska… Pijane diabelstwo, pijany mag… Jeszcze tylko połamanego Vlada mi brakowało!
-Młasz gło łobitłego…
-Eshh… A zapowiadał się spokojny pobyt w karczmie…
Nef rozejrzał się po karczmie. Połamane stoły, krzesła, poobijani uczestnicy.
-Pięknie… Tylko nam jeszcze tutaj straży brakowało…
Ciężka dłoń opadła na ramię Maga.
-Jak na życzenie…
-Co do…?
Brodata i gruba twarz, a na niej szyderczy uśmiech. Taki był obraz strażnika.
-Miłych snów…
Mocny cios w tył czaszki powalił Czarownika na ziemię.
-Jesteście aresztowani…
Tylko tyle jeszcze zdołał usłyszeć. Reszta to tylko ciemność, bezmiar, nic poza tym…

-Strażnicy… Że też ich przywiało! Teraz znowu nie mogę im nic zrobić…
-Znowu musimy czekać, co Deil?
-Tja… Znowu czekanie. Zaczyna mnie to już męczyć. Jeszcze znowu się przypałętał w pobliże ten Mag jeden.
-Nie możesz go zabić?
-Spróbuj zabić kogoś, kto nie żyje od dawna…
Wojownik rzucił te słowa jakby od niechcenia. Towarzyszący mu Elf spojrzał jeszcze raz na wioskę. Krótkie przekleństwo w jego języku zaszumiało pod nosem…

-Ugh…
-No, obudziłeś się wreszcie.
-Gdzie jesteśmy?
-W celi. Zamknęli nas. Na całe szczęście jesteśmy wszyscy razem. No, prawie…
Nagłe chlupnięcie rozległo się w kącie. Kain klęczał, trzymając głowę tuż nad wiadrem. Nawet przy słabym świetle pochodni widać było jego bladą twarz.
-Przedobrzył.
-Są wszyscy razem na pewno?
-Tak. Nawet ta dziewczyna.
-To Ariel jest.
Szczęk klucza w zamku przerwał ewentualną dalszą rozmowę. Barczysty mężczyzna wtoczył się do środka. Rzucił groźnym wzrokiem po zebranych.
-Magowie, nawet nie próbujcie rzucać czarów. I tak Wam to nic nie da. Kraty są zabezpieczone. Na zewnątrz czeka straż. Ty, Rogaty! Nawet nie próbuj otwierać zamka ani wzywać braci!
-Trep!
-Trepy to ja mam na nogach. A właśnie. Szykujcie się. Jutro proces. Dodam, że raczej macie małe szanse buheeheh!
Postać zatrzasnęła kraty za sobą, gdy wyszła.
-Co do?...

[Jak widać, siedzimy zamknięci. Macie czas na przemyślenie obrony, argumentów, poużalanie się i tym podobne. O ucieczce nie macie co myśleć. Za to pogadać o niej możecie ;) Liczę na sensowną rozmowę. I aktywność w momencie rozpoczęcia procesu. Bo to, ile piszecie zaczyna mnie irytować…]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bezwładne ciało Ramona leżało w kącie. Zimna i mokra posadzka gryzła w plecy. Ból pulsował w skroni. Robiło się zimno, coraz zimniej...
- Ała...- mruknął karzełek, przewracając się na bok. – Moja głowa... – Wojownik usiadł, oparł się plecami o ścianę. Zmierzył wzrokiem wszystkich uwięzionych, rozejrzał się po kratach. – Niech to diabli... Że też musieli nas zamknąć – mruknął sam do siebie, spuszczając głowę między kolana.
Cela była mała. Zbyt mała, jak na tyle osób. Śmierdziało, jakby gdzieś obok coś zdechło. Kapiąca z sufitu woda doprowadzała do szaleństwa. Stęknięcia i pojękiwania wprawiały w irytację. Chrzęst kajdan dobiegający zza krat z każdą chwilą stawał się coraz bardziej denerwujący.
Te pięć minut wystarczyło, by Ramon zerwał się na nogi, dobiegł do krat i chwycił je w ręce.
- Chędożę to wszystko! – wrzasnął, trzęsąc kratami. – Mam tego dość! – puścił, powolnym krokiem zmierzając do swojego kącika.
Znowu pomasował głowę. Na potylicy wyczuł zgrubienie. To z pokoju w karczmie... Jak ta dziewczyna krzyknęła, to się z łoża zwaliłem. Jak ona miała? Ariel? Ładne imię. Sama zresztą też niebrzydka.
- Ech...
Szukał dalej. Jest. To tutaj przyłożył mi strażnik. Twardą miał tą pałkę, cholera...
- Ou...
Tutaj też? A niech to... Mam tak posiniaczoną głowę, że ledwo się trzyma na swoim miejscu..
- Dobra, panowie – odezwał się, a echo rozeszło się po lochach. - Mam już tego po dziurki w nosie. Najpierw Balor, później gobliny, walka w karczmie, a teraz to. Albo mamy pecha, albo nie wiemy gdzie wsadzać własne nosy. Ale mniejsza z tym. Będziemy czekać aż nas stąd wyprowadzą i skarzą na dyby, katowski topór albo dożywotnie gnicie w lochu? – Zniżył głos, cały czas masując guzy na głowie. - Proponuję ucieczkę. Nie wiem jeszcze jak, ale powinniśmy dać radę. Nie mam ochoty gapić się w te brudne ściany. Musimy coś wymyślić. Byle szybko.
Arvanti zakończył swoją przemowę, nie przestając masować głowy. Bolało. Śmierdziało. Był głody, zły i zmarznięty. Był w lochu. Za kratami. Z każdą chwilą denerwując się coraz bardziej...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

No to siedzą...Cóż, tak to bywa jak się robi rozróbę we wsi gdzie jest spokój i porządek. Nawet Ci no...o właśnie, żołnierz, wyglądali na takich co kondycję za kwaterkę wódki przehandlowali. Opaśli, kolczugi to ledwo ledwo trzymały ich opasłe brzuszyska w jako takim wyglądzie. Gdyby nie zmęczenie walką, to ten półgłówek Vlad sam by ich pokonał. No ale wszyscy byli wymęczeni, więc bez oporów poddali się ,,strużą prawa”...
Tak więc i sam Mediv siedział w zapyziałej celi, mokrą szmatką nadal przecierając opuchniętą twarz. Strażnicy zabrali im broń, i gdyby mogli, pancerze też. Psionik nie lubił być bitym. W ogóle odwykł od kontaktu fizycznego z innych człowiekiem i dlatego brzydził się tym. Przecież to było tak prymitywne. Zupełnie różne od tego czego zaznał w Twierdzy Gwardzistów. Tam wszystkich łączyła tylko mentalna wieź, która była kojąca i dająca swobodę. Kontakt fizyczny występował tylko podczas treningów, lecz i wtedy ograniczony był do minimum. A tu w świecie zewnętrznym, uścisk ręki czy klepanie się po plecach było czymś naturalnym. To brzydziło Mediva.
Niemal tak samo jak oglądanie odmieńców, którzy siedzieli z nim z jednej celi. Elf, cóż, tego Mediv mógł jeszcze zdzierżyć ale nie tego diabła czy Prospero. Ten cholerny odmieniec cały czas wyglądał tak jakby chciał się zmienić w kogoś innego. Siedział pod ścianą i pod twarzą cały czas krążyły niebieskie linie, na chwilę zmieniając jego wygląd w kogoś innego. Raz nawet Mediv zobaczył swoją twarz. Tak bardzo miał ochotę rozwalić mu głowę o pokrytą zielnym nalotem ścianę więzienia. Sam nie wiedział co go jeszcze zatrzymuje...Ach tak, kapłan i jego braciszek Nekromanta. Kapłana Mediv lubił,ale Nekromanty? Przecież im był poświęcony cały dział wielkiej biblioteki Zakonu. Zawsze przedstawiani jako ludzie cuchnący rozkładem i otaczający się ożywieńcami... A taki Nef, nie dość że używał niezłych perfum to jeszcze jedyne czym się otoczył to ten niedorozwój Vlad...Taak dziwny jest ten nasz świat.
I pozostała jeszcze ta nowa osóbka, Ariel jaką ją nazwał Nekromanta. Mediv dałby głowę sobie uciąć,że tak miała na imię syrenka, bohaterka pisarza o imieniu Walt bodajże, od którego Mediv kupił ów poemat za parę miedzianych. Cóż, tak to jest jak człowiekiem zawładnie nałóg. Tak czy inaczej nie da sie ukryć,że dziewczyna była piękna. Nie to żeby Mediva to ruszyło. Raczej traktował ją jako nową formę istnienia, która pojawiła się w tej bandzie, którą kapłan tak szumnie nazywał drużyną...
Otóż Ariel był ciekawą postacią, choć to czym się zajmowała już mniej...Bard, Mediv sporo o nich czytał, choć nigdy nie spotkał żadnego. A teraz gdy była ku temu okazja, ten nie wykazywał żadnego zainteresowania zawodem pięknej dziewczyny. Przekręcił głowę i spojrzał na nią jak na nową formę życia, tak botanicy w Imperialnych ogrodach przyglądali się owadom. Próbował odgadnąć co się przydarzyło tej dziewczynie. Wizja jaką go uraczyła podczas pierwszego spotkania była niepełna. Ale Mediv miał też swoje zasady. Nie szperał w głowach ludzi bez ich zgody, po prostu nie chciał zaśmiecać sobie umysły tymi wszystkimi głupotami jakie ludzie trzymają w głowach.
Tak więc postać bardki była najciekawszą jaką do tej pory psionik ujrzał w wesołej komapaniji. Co jednak nie zmienia faktu,że dalej Mediv pogardzał każdym z nich z osobna. Ale lepiej było trzymać się ich i mieć cichą nadzieje,że sie nie skończy z nożem w plecach niż samemu sie włóczyć po tym świecie i być pewnym obecności ciała obcego w swoich narządach.
Najgorsze jednak było to,że Mediv nie mógł szkolić się dalej z powodu konkwiskaty jego księgi...A był już tak blisko, niemal udało mu się wypuścić psioniczną błyskawicę. Co prawda nie mógł się obnosić ze swoimi zdolnościami wszem i wobec. Ludzie na ogół nie lubili psioników. Jak na razie kim jest, widział tylko Lirien i Nef...No i jeszcze odmieniec Prospero,choć ten ostatni to raczej tylko słyszał jak Mediv przemawia w jego myślach. Po prostu był zbyt tępy by zdać sobie sprawę z tego co się dzieje w jego głowie.

Natomiast cała sytuacja przypominała Medivowi pewne wydarzenie, które miało miejsce kilka miesięcy przed dołączeniem do drużyny.
Mediv podróżując na zachód od twierdzy Gwardzistów, do której wrócić już nie mógł, trafił do miasta Archonis, gdzie rodzina namiestnika miała problemy...
-Czego? - Spytał strażnik bramy, podnosząc swoją glewię.
-Ja tylko przejazdem. Chciałem zobaczyć to jakże piękne miasto... - Mediv powiódł wzrokiem po zgniłych dachach chat, z których wydobywał się smród świńskiego gówna.
Strażnik uśmiechnął się szpetnie, odsłaniając zgniłe zęby.
-Two życzem miłego ogfladadania wendlowecze. Giertych! Otfieraj że bramę!
Psionik skinięciem głowy podziękował strażnikowi i przejechał przez bramę. Rzucił jeszcze okiem na wielkiego człowieka z twarzą niedorozwoja, który stał na szczycie muru i kręcił kołowrotem. Giertych jak nazwał go strażnik, kręcił zawzięcie kołowrotem, mamrocząc do siebie – Ja wam jeszcze pokaże...Wszyscy będziecie chodzić w mundurkach...niech ja tylko zostane kimś ważnym...
Szczerze mówiąc Mediva nie obchodziły dziwne marzenie jakiegoś tumana, więc spiął konia i ruszył w głąb miasta.

Karczma wyglądała na schludna i niedrogą. W sam raz dla kogoś, kto nie miał za dużo pieniędzy, oprócz tych które zabrał trupom niedoszłych zabójców. Tak więc zapłacił za pokój, po czym zasiadł w jadalni, gdzie karczmarz przyniósł mu piwo. Chwilę potem do Mediva dosiadł się jakiś pijaczek, który widział w nim fundatora dalszej części nocnej libacji.
-Witajcie Panie. Ablin Kolanko jestem.
-Czego chcesz? - Spytał Mediv, już wcześniej wiedząc o zamiarach człowieka, poprostu pijany nie kontrolował swoich myśli.
-Widząc tak zacnego człowieka nie mogłem się nie przysiąść i zaoferować mojego towarzystwa...
Mediv westchnął ciężko i skinął na karczmarza by przyniósł jeszcze jedno piwo.
-A wiecie Panie...- zaczął pijaczek – że tu w mieście to ciekawe rzeczy się dzieją?
-W to nie wątpię.
-Bardzo ciekawe Panie...Otóż nasz namiestnik – Mediv nie przypominał sobie by prosił pijaczka o tą opowieść – jest starym człowiekiem. Aby przedłużyć okres panowania jego rodu, wziął sobie młodą szlachciankę na żonę. Aby mieć potomka. Lecz jak to bywa w tym wieku, nie może, że tak powiem stanąć na wysokości zadania.
-Tak to bardzo ciekawe...
-A mówiłem,że sie Pan zainsteresuje. - Rzekł pijaczek nie widząc ironi w głosie Mediv''a – No i płacze ta żona jego, bo niezaspokojona chodzi. A i dziedzica i ona wygląda. Mości namiestnik już ma bóle w rękach, bo tylko one sprawne. Wiecie o co mi chodzi prawda?
-Niestety tak. - Grymas obrzydzenia był coraz większy na twarzy psionika.
-No i ot taki jest problem wasz mości. A przez to,że w łożnicy im nie idzie, to i całe miasto cierpi. Posłów królewskich już dwa razy z niczym odprawiano...To źle wróży na przyszłość. Ale widzę,że Pan mógłby temu zaradzić...
-Ale jak na Boga?

-No toś mnie wpokował matole...
-Nie moja wina,żeś Pan nie zatkał gęby dziewce. Darła się tak,że cały zamek obudziła.
-Moja wina? A kto mnie tam zaciągnął?! Kto mówił,że to dla dobra miasta? A teraz siedzę w więzieniu...Za wychędorzenie żony Namiestnika. Ładnie...
-Oj tam nie płaczcie. Mości namiestnik nie mam wam tego za złe. Tak czy inaczej będzie miał potomka. To się liczy. Dlatego jeszcze żyjecie.
-Co? To ona...
-Ano Panie. Zaraz przyjdzie strażnik i was wypuści, tylko taka rada...Nie wracajcie tu już. Bo potem może ktoś zauważyć podobieństwo między Wami a synem Namiestnika.
Mediv i tak już wiedział,że tu nie wróci. Ten drań dosypał mu coś do piwa a potem zatargał do łożnicy żony Namiestnika... Dopiero po ocknięciu w celi Mediv dowiedział się co się stało...Szkoda,że tak późno.


Z tych wspomnień wyrwał go głos jednego ze współwięźniów.
-Dobra, panowie – odezwał się, a echo rozeszło się po lochach. - Mam już tego po dziurki w nosie. Najpierw Balor, później gobliny, walka w karczmie, a teraz to. Albo mamy pecha, albo nie wiemy gdzie wsadzać własne nosy. Ale mniejsza z tym. Będziemy czekać aż nas stąd wyprowadzą i skarzą na dyby, katowski topór albo dożywotnie gnicie w lochu? – Zniżył głos, cały czas masując guzy na głowie. - Proponuję ucieczkę. Nie wiem jeszcze jak, ale powinniśmy dać radę. Nie mam ochoty gapić się w te brudne ściany. Musimy coś wymyślić. Byle szybko.
-Jesteś mistrzem oczywistego... - Skomentował to Mediv.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Proponuję ucieczkę. Nie wiem jeszcze jak, ale powinniśmy dać radę. Nie mam ochoty gapić się w te brudne ściany. Musimy coś wymyślić. Byle szybko - Arvanti zakończył swoją przemowę, nie przestając masować głowy. W kącie Ariel przyglądała się wszystkim w milczeniu. Było dokładnie tak jak przypuszczała - luźna grupa wyglądała jak świeżo upieczona banda opryszków. Nie musiała nawet zbytnio się tego domyślać - już sama sylwetka Vlada (bo tak go chyba nazywali) napawała ją strachem. Potężny, umięśniony barbarzyńca, a do tego teraz jeszcze nieźle obity, nie stanowił pięknego widoku. A co dopiero diablę, któremu guz stanowił trzeci róg na czole. Elf też dziwnie wyglądał w takim towarzystwie. Ej! Chwila... Bliźniaki? Do tego wojownicy - jeszcze tego brakowało. Jakiś drwal. Hmm... Tak, Nef coś wspominał. Siłą rzeczy ładnie mnie on zaczarował - "czarownik" idealnie nadaje się na herszta takiej bandy. Gdzieś ty się wpakowała Ariel? Chyba trzeba przestać biernie poddawać się losowi i wziąć co nieco w swoje ręce.

-Jesteś mistrzem oczywistego... - skomentował to ktoś z grupy.
-Powiedz mi lepiej jak ty to sobie wyobrażasz? - rozległ się kobiecy szept - Nie macie broni, ekwipunku, ani wyposażenia. Do tego mamy przed sobą szereg straży, okratowania i zamki. Nie kryjmy się - wielkoluda pod płaszczem nie schowasz, ani nie dacie rady strażom. - powiedziała lekko drżącym głosem, gdy dostrzegła, jak wszyscy zwrócili wzrok na nią. Zadrżała lekko i poczuła jak ból rozchodzi się po złamanej nodze. Przydały by się clariseach - pomyślała i poczęła mówić głośniej - A uciekając udowadniacie jeszcze bardziej swoją winę. Równie dobrze można by powiesić się w tej celi - skutek byłby taki sam, tylko mniejszy wysiłek byłby potrzebny. - powiedziała już pewniej, choć czuła na sobie wzrok Nefertuma.
-Więc co proponujesz? - spytał ten.
-Proponuję obronę. W końcu uratowaliście mnie i nawet jeśli nie było w tym aż tylu dobrych zamiarów, to mimo wszystko jestem wam winna przysługę. Ja nie uczestniczyłam poza tym w tej rozróbie, więc równie dobrze mogę się sama wybronić. - powiedziała starając się udawać jak wielkie ma poczucie pewności siebie, które w tym momencie w niej tak przygasło, że na chwilę spuściła wzrok.
-Jasne, a uwierzą ci? - zapytał ktoś. Ariel nawet nie próbowała się zastanawiać kto jest kto, czy pytać o imię. Po prostu mówiła.
-A mają wybór? Sami znaleźli mnie i na górze. Ze złamaną nogą raczej za wiele bym tam na dole nie narozrabiała.

Cholerne aktorstwo, nigdy nie byłam w tym dobra. Ale może się udać. Jak wykrzesam kilka łez na sądzie i opowiem swoją historię to może się uda. Żeby tylko odzyskać clairseach

-...a nas zostawisz na pastwę losu? - zamyślona jak zwykle usłyszała końcówkę wypowiedzi. To chyba mówił jeden z tych "bliźniaków". Ciekawe czemu Nef o nich nie wspomniał...

- Nie, jeśli opowiecie mi jak było. Kto zaczął, dlaczego wszyscy się rzucili do walki i komu mocno obiliście mordę. - powiedziała dosadnie. Ciekawe, czy wizerunek herszt baby będzie kluczem do przetrwania? - A przede wszystkim trzeba udowodnić, że wy tylko się broniliście, a nie podsycaliście bójki jeszcze bardziej. Ile tam było osób? równie dobrze mogliście zginąć w tłumie i nie trafi się świadek, który powie: "Tak, to ten wybił mi ostatnie 3 zęby". Każdy szczegół może sprawić, że tylko odsiedzimy kilka dni w lochach, później schwycicie swoje manatki i pójdziecie gdzie wam się spodoba. - powiedziała spoglądając na kapłana. Bo to chyba był kapłan, choć jego twarz nie do końca to sugerowała. Jakiś mag spojrzał na nią z ukosa ponownie pochylając się nad wiadrem. - A po drodze możecie mi się przedstawić. - powiedziała już ciszej, prawie szeptem, oczekując reakcji reszty. Muszę dać z siebie wszystko jeśli chcę stąd się wydostać. I chyba trzeba będzie wykręcić się jakoś z tej bandy opryszków, choć najpierw będę musiała udowodnić że oni tymi opryszkami nie są. Tylko jak to zrobić?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Prosperem wstrząsnął kolejny dreszcz i ostatecznie doszedł do wniosku, że to przez bezsensowną paplaninę dziewczyny. Jednocześnie powstrzymywał się przed kolejną przemianą, którą przeczuwał, gdyż nawet nie miał pojęcia w co też jego podświadomość chce go przemienić.
Bronić się? Przed sądem? Ciekawe gdzie też mają ten sąd... i czy nadal jesteśmy w tym małym miasteczku.
Też się nad tym zastanawiałem... również nad tym, który z was to ten głupszy...
Odwal się Mediv, coś sobie zaczynam przypominać.
A sądziłem, że gorzej już być nie może...
W sumie to on ich tu wpakował. On, Kain i Elkantar... a przede wszystkim tamten kupiec. Ha! No tak, trzeba to będzie wykorzystać, zwłaszcza, że tamten gdzieś pojechał. I wróci.
Ale będzie miał jazdę... A raczej miałby, bo w końcu kazano mu wyjechać z miasta i to zrobił. Nie to co ty...
Spieprzaj dziadu!
Ścierwo.
Imperialna świnia!
Cisza.
Dobra, to było mocne, przyznaje. Ale dlaczego imperialna?
Jeszcze nie wiem, dopiero sobie przypominam. Nie przeszkadzaj mi, pogrzeb sobie w mózgu Ramona lub Dalfreda.
Już to robiłem przed chwilą.
I co?
Cisza...
Cóż... przy okazji muszę oddać tym sukinkotom za karczmę.
Słyszałeś jak niektóre wiedźmy palono na stosie?
Wyczówam aluzję do Zmiennokształtnych. Sądzisz, że to by była wasza skuteczna linia obrony?
Zwalić wszystko na ciebie, Zmiennego, i wykręcić się? W końcu to ty mogłeś... nie, ty to zrobiłeś! Rozpocząłeś bójkę w karczmie przez przemianę w tamtego gościa. Przez ciebie tu siedzimy. A twój widok płonącego na stosie byłby miły dla oka.
Wiesz, to jest w zasadzie ciekawy pomysł, ale ja mam więcej doświadczenia w tych sprawach. Taki zaściankowy sąd spaliłby i was, tak na wszelki wypadek. Co innego w jakimś większym mieście...
A skąd wiesz, że w takim właśnie nie jesteśmy?
Nie wiem.
No dobra... Ale mógłbyś się przemienić na przykład w strażnika lub sędziego i uciec. My bylibyśmy już wtedy poza granicami miasta, bezpieczni. Jeśli byś się przyznał to na pewno by nas wypuścili.
Jestem szalony i mam amnezję, ale nie jestem idiotą!
No, ja bym się kłócił. Zresztą jesteś nam coś winny, przez ciebie dostaniemy wyrok.
Przesadzasz. Mamy trochę kasy, którą Kain i Elkantar zwinęli karczmarzowi. A tamten o niczym nie wie. Wykupimy się.
Łapówka?
Kaucja...
Hmm... może nie jesteś taki znowu głupi. Ale przyznać byś się mógł...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Trzeci z powodów. Kanciarz właśnie skończył badać głowę w poszukiwaniu guzów. Znalazł tylko jeden umiejscowiony pomiędzy różkami. Duży. W głowie mu szumiało i trzeszczało na przemian, nie miał jednak pewności czy to od nadmiaru wina czy też ciosu twardą pałką. Doskonale wiedział gdzie się znajduje, więzienie w każdej ze sfer prezentowało się dokładnie tak samo. Małe i śmierdzące. Blado czerwone oczy omiotły je dookoła. Byli tu wszyscy, nawet ta krzykliwa blondynka, którą tachali na plecach z lasu. Ciekawe za co ją zdybali... jęczała z bólu donośnie, czy krzywe leże obcykała? Z tym trzaśniętym kulasem? Tutaj...?. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Kurdupel od dwóch mieczy biegał po celi od ściany do ściany szarpiąc kratami i narzekając bez ładu, co zresztą nie uszło uwadze rycerzyka, który mu przyśmiał. Dziewczyna przerwała wzajemne docinki.
-Powiedz mi lepiej jak ty to sobie wyobrażasz? - rozległ się kobiecy szept - Nie macie broni, ekwipunku, ani wyposażenia. Do tego mamy przed sobą szereg straży, okratowania i zamki. Nie kryjmy się - wielkoluda pod płaszczem nie schowasz, ani nie dacie rady strażom. - tu głos się jej lekko załamał - A uciekając udowadniacie jeszcze bardziej swoją winę. Równie dobrze można by powiesić się w tej celi - skutek byłby taki sam, tylko mniejszy wysiłek byłby potrzebny.
-Więc co proponujesz? - Elkantarowi nie chciało się oglądać, poznawał jednak głos siwego czaromiotacza.
-Proponuję obronę. W końcu uratowaliście mnie i nawet jeśli nie było w tym aż tylu dobrych zamiarów, to mimo wszystko jestem wam winna przysługę. Ja nie uczestniczyłam poza tym w tej rozróbie, więc równie dobrze mogę się sama wybronić.
-Jasne, a uwierzą ci? - zapytał ktoś.
-A mają wybór? Sami znaleźli mnie i na górze. Ze złamaną nogą raczej za wiele bym tam na dole nie narozrabiała.
-Tak, opowiesz swoje a nas zostawisz na pastwę losu?
- Nie, jeśli opowiecie mi jak było. Kto zaczął, dlaczego wszyscy się rzucili do walki i komu mocno obiliście mordę. A przede wszystkim trzeba udowodnić, że wy tylko się broniliście, a nie podsycaliście bójki jeszcze bardziej. Ile tam było osób? równie dobrze mogliście zginąć w tłumie i nie trafi się świadek, który powie: "Tak, to ten wybił mi ostatnie 3 zęby". Każdy szczegół może sprawić, że tylko odsiedzimy kilka dni w lochach, później schwycicie swoje manatki i pójdziecie gdzie wam się spodoba. A po drodze możecie mi się przedstawić.
Kanciarz naciągnął na głowę głęboki kaptur i oparł się o ścianę. Postanowił odezwać się pierwszy.
-Tia, fajnie obczaiłaś, ale Ty mi jedno powiedz, co tu robisz w klatce? - spod mroku kaptura, blado czerwone emanujące infrawizją oczy wpatrywały się w kobietę - Skoroś taka do przodu, to nie powinni Cię cmoknąć w łapkę i zostawić z kulasem na leżu w tej śmierdzącej norze skórogłowego krwiopijcy? Na dole nie byłaś, do jazdy nie przyłożyłaś się... no więc? Jakiś twardogłowy trep zaguścił w przyśmiewaniu i zdybał każdego? Coś tu śmierdzi, albo chcesz nas wysłać w ślepaki...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-Tia, fajnie obczaiłaś, ale Ty mi jedno powiedz, co tu robisz w klatce? - spod mroku kaptura, blado czerwone emanujące infrawizją oczy wpatrywały się w kobietę - Skoroś taka do przodu, to nie powinni Cię cmoknąć w łapkę i zostawić z kulasem na leżu w tej śmierdzącej norze skórogłowego krwiopijcy? Na dole nie byłaś, do jazdy nie przyłożyłaś się... no więc? Jakiś twardogłowy trep zaguścił w przyśmiewaniu i zdybał każdego? Coś tu śmierdzi, albo chcesz nas wysłać w ślepaki...

Ariel pod wzrokiem tych czerwonych oczu trochę zbladła, jednak o dziwo nie zamknęła się w sobie, jak to zwykle robiła. Trzeba się bronić i jakoś wydostać.

-A powiedz mi lepiej kto wśród zgromadzonych w karczmie nie wiedział, że przybyłam tu razem z wami. - powiedziała akcentując wyraźnie. Przez jeden moment miała wrażenie, że staną jej łzy w oczach. Noga bolała niemiłosiernie, ucieczka wpakowała ją w jeszcze większe tarapaty. Po raz pierwszy uświadomiła sobie, że jest samotna. Uspokój się durna, przedstawienie musi trwać, a ty musisz odegrać dobrze swoją rolę. - przeszło jej przez myśl i dodała - Nawet jeśli ci "twardogłowi" robią coś nie tylko dla "sprawiedliwości" to sędzia chociaż będzie się starał zachowywać pozory sprawiedliwości. Jeśli uda się opowiedzieć tę historię z naszej perspektywy, to możemy z tego wyjść cało. Chyba, że nie chcecie. Ja zamierzam o siebie walczyć. - powiedziała dosadnie krzywiąc się niemiłosiernie. Przez przypadek poruszyła uszkodzoną nogą, która już jej lekko zdrętwiała. - Mogę wyjść na środek i odegrać nieszczęśliwą ofiarę losu, którą wyście uratowali...
...co wiele nie będzie mnie kosztować, bo to będzie bliskie prawdy...
...Powiedzieć, że zeszliście zmęczeni posilić się i jeśli opowiecie mi dokładnie co działo się w karczmie i kto mógł was zapamiętać z bijatyki to może nawet uda mi się obrócić wszystko na naszą korzyść...
...Jeśli do czasu sądu zdążą mi opowiedzieć...
...A jak mi nie wierzysz to proszę - ratuj się sam. - w tym momencie Ariel spojrzała głęboko w oczy diablęcia. Ot co, gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Przedstawienie musi trwać.

-Mamusia mówiła, żeby nigdy nie kłamać... - odezwał się wielkolud. Ariel lekko się przeraziła, ale nie chciała dać tego po sobie poznać. Schyliła się by choć trochę rozmasować obolałą nogę i zakryć własne zmieszanie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

...A jak mi nie wierzysz to proszę - ratuj się sam. - Ariel spojrzała głęboko w oczy diablęcia. Obojętne czerwone oczy nie zmieniły swojego wyrazu.
-Mamusia mówiła, żeby nigdy nie kłamać... - Vlad. Cały Vlad.
-Sprawiedliwośći? - kanciarz prychnął sarkastycznie - To że zalegasz w klatce, razem z tym siwowłosym truposzem-czaromiotaczem mimo że on coś obczajał na górze, a Ty kimałaś na leżu to sprawiedliwość jest, tia? Zdybali każdego jak leci, to pewnie będą sadzać każdego jak leci... - mężczyzna lekko ściszył głos - Znam ja takich twardogłowych i ich "sprawiedliwość", harmonium chędorzone! Dwie opcje, albo masz kogoś obznajmionego i długi cień i się wykpisz albo za coś Cię zdybali... i w ślepaki...
Złodziej wsunął rękę do kieszonki przyszytej od wewnątrz skórzanej zbroi, wyciągając pękatą sakiewkę.
-"Ratuj się sam" - mężczyzna sparodiował głoś dziewczyny - A tia! Nie zamierzam tu gnić. - Elkantar skinął w kierunku Kaina, narazie postanowił przemilczeć drugą ukrytą sakiewkę z klejnotami - Czaromiotacz ma drugie tyle. Za tyle brzdęku to wszyscy się możemy wykpić, a Ty się baw w jazdy przed wielkim-i-ważnym-sądem którego obchodzisz tyle co nocne wiatry pod pierzyną...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ariel sama się zdziwiła, że jeszcze się nie rozpłakała. A powinna. Przez myśl jej teraz przebiegła wizja, jak oni wykupują siebie zostawiając ją na pastwę losu. Ale widać nietypowe sytuacje to nietypowe reakcje. Zdała sobie sprawę też jak bardzo już przywykła do takich obrotów sytuacji.
Hmm... Kolejny nóż w plecy od losu, chyba się uodporniłam. Przynajmniej nie płaczę.
Zastanowiła się też chwilę. Jaka jest szansa, że sędzia będzie uczciwy i będą mogli się normalnie bronić,a jaka, że uda im się wykupić i nie zabiorą pieniędzy zamykając ich na jeszcze dłużej za próbę przekupstwa. "Będą sadzać każdego jak leci" - przebiegło jej przez myśl. Diablę już pewnie w duszy chełpiło się własnym zwycięstwem.
-Pytanie, czy my chcemy być "każdy" - powiedziała cicho na wpół do siebie, na wpół do innych. Teraz była bardziej pewna, że ją zostawią. Bo po co im ciągnąć za sobą ranną, która po wyzdrowieniu może im co najwyżej pranie zrobić. Nie mam już siły grać... Spuściła głowę niżej, by rozmasować lekko napuchłą nogę i zakryć włosami twarz. Jakoś sobie trzeba poradzić, tylko jak? Cholerna noga, gdzieś ty się wpakowała, głupia. Nie wiem nawet czy udałoby mi się przed sędzią udowodnić niewinność swoja, a co dopiero całej reszty. Zadrżała lekko z chłodu. Słyszała jak kroki mężczyzny, który odezwał się pierwszy odbijają się echem od zimnej, kamiennej posadzki. Zastanawiała się kto z drużyny przerwie tę wymianę zdań. Później stwierdziła, że nawet nie ma po co się zastanawiać - i tak nikogo z nich tak naprawdę nie znam.
-To jaki plan proponujecie? - zapytała, a głos odbił się głuchym echem po celi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Von Dar przysłuchiwał się rozmowie nieznajomej ze znajomym diablęciem. Chciało mu się śmiać, kiedy wysłuchiwał tej śmiesznej dyskusji. W końcu nieco się uspokoiło, a jedynie młoda dziewka coś dodała od siebie i zapadła po raz już enty niezręczna cisza.
-To jaki plan proponujecie? - zapytała, a głos odbił się głuchym echem po celi.
Dalfred wstał ze swojego miejsca, lecz w między czasie poczuł lekki ból, który najprawdopodobniej był spowodowany od któregoś tępego strażnika. Gdy już tak rozprostował kości zaczął wolno klaskać i cały czas powtarzał: Brawo, brawo.
- Widzę, że w tej brudnej sali zapanowała dosyć romantyczna dyskusja pomiędzy Elkantarem, a Ariel? Chyba tak masz na imię?
Dziewczyna już miała odpowiedzieć, ale wojownik zignorował ją i kontynuował.
- Niczym Piękna i Bestia tylko, które z Was jest potworem, a które niewinnym stworzonkiem. Szczekacie na siebie jak zajadłe psy niczym z jakiegoś brudnego podwórka, nawet koty by się z Was śmiały. Przejdźmy jednak do sedna sprawy.
Poszukiwacz teatralnie przechadzał się po małym pomieszczeniu, trzymając zawieszone z tyłu ręce i dając wykład tego, co spostrzegł.
- Po pierwsze już na początku prosiłem, żeby zająć się sprawą Zmiennokształtnego, ale nikt mnie poważnie nie traktował. Po drugie mówiłem, żeby tą dziewkę oddać karczmarzowi i sobie pójść swoją drogą, ale po raz kolejny zwyciężyła ta wasza głupia, idiotyczna tolerancyjność! I tak o to wylądowaliśmy w tym pudle. Teraz jedni z Was chcą dalej łamać prawo i zorganizować ucieczkę. Przecież ucieczka stąd to jak Bitwa pod Termopilami, o której oprócz niektórych członków drużynie nikt nie ma nawet pojęcia, ale to w sumie lepiej, bo jeszcze chcielibyście bohatersko zginąć pod czas tej waszej utopijnej ucieczki. Jest jednak druga możliwość… Możemy bronić się w sądzie mówiąc prawdę, ale za nim to nastąpi chciałbym Wam dać kilka rad. Nie przerywajcie sądowi, odnoście się do Niego z szacunkiem i pod żadnym pozorem nie przeklinajcie nawet jak się zdenerwujecie. Bądźcie opanowani i nie dajcie się sprowokować. Jeśli posłuchacie tych rad, to będziemy mieli lżej przedstawić nasze racje. Skoro już się do tego zastosujecie należałoby przedstawić jakąś spójną wersję wydarzeń, którą powinniśmy teraz poukładać, żeby nie było jakiś niedomówień, kiedy będą nas przesłuchiwać.
Na chwilę przerwał, żeby wziąć głęboki wdech, a kiedy nikt się nie odzywał, to kontynuował…
- O ile my ludzie mamy łatwiej w takich sądach, o tyle inne wyjątki mają trudniej. Spójrzmy na elfa i diabelstwo.
Sąd może nie być dla Was przychylny, więc miejcie głowy schylone i bądźcie skromni, to może Wam tylko pomóc. Jeśli chodzi o ludzi, to kwestia jest taka, żeby doprowadzić się do porządku. Powtarzam nie możecie dać się sprowokować, a Vlad nie może wypowiadać swoich durnych zdań typu mamusia to, a mamusia tamto. Sądu nie obchodzą ludowe przesądy i rady…
Teraz zapanowała niezręczna cisza bowiem Dalfred zastanawiał się nad pewnym członkiem niby drużyny, który jakby na chwilę życzliwie spojrzał w stronę Dalfreda. Pewno myślał, że wojownik uznał go za człowieka. HAHAHA! Niedoczekanie!
- Teraz kwestia zwierząt…- Prospero momentalnie spochmurniał- sprawa jest jasna. Winny jest Zmiennokształtny, który przywłaszczył sobie postać kupca. Nie ma co ukrywać, to on nas w to wszystko wpakował nie licząc tej dziewki przez, którą w ogóle tu trafiliśmy… Mam nadzieję, że Zmienny przyzna się do plugawych zdolności jakich używa, bo jak sam tego nie zrobi, to ja to opowiem sądowi… Myślę, że jeśli Prospero przyzna się do rozpętania bójki i do tego, że ukradł wygląd kupca, to sąd może zlituje się nad Nim i da mu jakąś niewielką karę… Na przykład grzywnę i prace społeczne… Na obecną chwilę nie mam nic więcej do powiedzenia liczę jednak na konstruktywne wypowiedzi reszty zamkniętych w tej celi. Nie chciałbym by nasze niespójne wypowiedzi, nerwy i kłótnie doprowadziły do skazania nas na karę śmierci…
Przynajmniej Was, bo ja i tak sobie jakoś poradzę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ramon nie wytrzymał. Wstał szybko, potrząsnął kratami dwa, może trzy razy, łypnął spode łba na pozostałych więźniów i wypalił:
- Mam tego dość! Cholernie dość! Mało co nie straciłem życia przez jakiegoś demona, później uganiałem się za goblinami, niosłem nosze, biłem się w karczmie, a teraz siedzę w celi i wysłuchuję tego pieprzenia! Ariel – zwrócił się do dziewczyny, żywo gestykulując rękoma – ucieczka to ucieczka. Nie mam zamiaru odgrywać tutaj jakiegoś przedstawienia i brać strażników za serce. Prędzej im te serca gołymi rękami wydłubię, niż będę ich błagał o wolność. Powiedz, ilu jest nas, a ilu strażników? Jeśli pokonamy te cholerne kraty, a dam głowę, że nam się to uda, to zdołamy obezwładnić połowę garnizonu. Dwójka magów, Vlad i kilku chłopa – czemu by nie? Wolę dostać klingą po łbie, niż zdychać w lochu. Siedzisz tu tak jak my i tobie też powinno zależeć na wolności. Jeśli nie, to trudno. Kaleka i tak nam wiele nie pomoże. A co do ciebie, drwalu chędożony – przerwał, splunął, zaklnął szpetnie i ponownie splunął – to mam dość tego, co tam pod nosem seplenisz. Gadasz tak, jakbyś przed sądem nie raz i nie dwa stawał. Chyba za długo do drzew gadałeś. Powiemy prawdę i co? Wypuszczą nas? Karczma zdemolowana, nie wiemy czy ktoś nie zginął. A jeszcze chcesz wydać Zmiennego? Na łeb upadłeś, czy co? Jak się dowiedzą z kim trzymamy, to skończymy na stryczku, nim zdążysz się przed sądem ukłonić. Trzeba było dać mu w pysk, jak się za tego kupca przemieniał, a nie teraz gadać od rzeczy. Ze niby mam być grzeczny, mówić prawdę i wsypać Prospero?! Nie zależy mi na nim, ani na nikim innym spośród was. Chcę się stąd wydostać. A na pewno nie będę się tłumaczył przed jakimś sędzią od siedmiu boleści. Co to, to nie. Więc może przymkniesz jadaczkę, drwalu, i zaczniesz myśleć jak stąd prysnąć, co?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Biesia krew zaczęła "powoli" burzyć spokój diabelstwa. W chwili obecnej pod rozwagę brał trzy możliwości. Pierwsze dwie wydawały się najprzyjemniejsze... wyrwać ukryty za jednym z pasków zbroi drobny nóż i zrobić zuchwałemu trepowi nowy uśmiech. Opcjonalnie zacząć od misternej kastracji... Mężczyzna wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu, na chwilę obecną wybrał opcję numer trzy.
-Te, Alfred a Ty to kto jesteś, a? - świecące na czerwono oczy wściekle wwiercały się w wojownika - Oderwany od pługa "wielki wojownik" którego tatuś wielmoża zmajstrował z dziewką stajenną i wysłał w świat co by nie obczajać codziennie jego krzywej facjatki...? Ty kiedyś lusterko widziałeś co by o innych zwierzęta rzucać? A Ty to co jesteś?! - Elkantar wskazał głową prospero - On sobie nie wybrał takiej opcji... jest jaki jest, tia? Ty weź czep się pługa i wracaj na role, albo chwyć ten śmierdzący toporek i kształć się w zawodzie ganiając drzewka po lesie... do tego nie trza mieć w główce olejku, wystarczy taka zgniła czarna dziurka jak Twoja...
Kanciarz głęboko zaciągnął się powietrzem i uśmiechnął szeroko spoglądając na wojownika szyderczo.
-A ja obczajałem co tu tak śmierdzi... No to już wiem... żeś jadaczką kłapał w końcu... A tak poza tym... kto Cię prosił o wstawianie smutów? "O ile my ludzie mamy łatwiej w takich sądach, o tyle inne wyjątki mają trudniej" - mężczyzna sparodiował Dalfreda - MY Ludzie? Fredek! A wbij sobie do łepetyny że ja im wkręcę że to Ty jesteś zmienny a nie ON - mężczyzna wskazał Prospero - I jak im obznajmisz że to nie prawda? Gówno zrobisz, na stos pójdziesz, bo zmiennego mogli widzieć... to go poślą w ślepaki... albo na stos!
Elkantar spojrzał na dziewczynę która w tej chwili wyglądała na zupełnie załamaną.
-"Piękna i Bestia"? Szczekacie jak psy? - mężczyzna spojrzał na von Dara z nienawiścią w oczach - Obczaj rasistowski trepie, że jeszcze słowo dorzucisz to sam Cie wpisze do księgi umarłych...
Wściekły złodziej obserwował każdy krok wojownika. Mężczyzna kalkulował wszelkie możliwe uderzenia i czułe punkty... w zasadzie potrzebował tylko pretekstu...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-"Piękna i Bestia"? Szczekacie jak psy? - mężczyzna spojrzał na von Dara z nienawiścią w oczach - Obczaj rasistowski trepie, że jeszcze słowo dorzucisz to sam Cie wpisze do księgi umarłych...
Wściekły złodziej obserwował każdy krok wojownika. Mężczyzna kalkulował wszelkie możliwe uderzenia i czułe punkty... w zasadzie potrzebował tylko pretekstu...
-Ileż w Tobie nienawiści odmieńcze...Myślisz,że długo pożyjesz zabijając go? Strażnicy od razu Cię utłuką a na nas podpiszesz wyrok śmierci. Pokażesz, że myśmy winni konfliktu w karczmie, skoro nawet ładu wewnątrz własnej grupy nie umiemy utrzymać. A wiedz,że nie pozwole Ci zabić tego człowieka.
Mediv spojrzał zimnymi oczyma na czerwoną twarz diabelstwa.
-Nawet nie waż sie go tknąć...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Liren był nawet ciekawy, jak się całość rozwinie. Znając zwyczajowe bitki w karczmach wiedział że zawsze jest gdzieś bezpieczne miejsce. Największym błędem nowicjuszy było chowanie się za ladą baru. W końcu tam zawsze w końcu ktoś rządny krwi był wrzucany i ukrywający się był niezależnie od siebie narażony na odwet. Nie ważne, że wrzucany nie był wrzucony przez ukrywającego się za ladą... Takie prawa walk w karczmach.
Nie, to nie było dobre miejsce na kryjówkę. Za to wnęka z przyborami do czyszczenia usytuowana na półpiętrze doskonale chroniła każdego chcącego przetrwać noc taką jak ta bezboleśnie. I w sumie udało się to kapłanowi. Wówczas się z tego cieszył...

Kapłan siedział razem z resztą drużyny w jednej celi. Zastanawiał się nad słowami jednego ze strażników. "O, czyżby jakiś awanturnik chciał się przed nami ukryć?" Nie wróżyło to dobrze... Wręcz przeciwnie, Lirenowi zdawało się że miejscowa ludność bardzo lubi publiczne sądy. I publiczne egzekucje.
A teraz znowu drużyna się pokłóciła. Kapłan miał tych zwad powoli dość. Po kolejnym wystąpieniu złodzieja sam wstał i włączył się do dyskusji.
- Mam już was naprawdę po dziurki u uszu. Możecie choć przez chwilę się nie kłócić?! Po pierwsze nie ma to sensu i tak będziemy wszyscy sądzeni. Bez względu na to, czy ktoś jest człowiekiem, czy ktoś jest elfem. Jeśli wybierzemy w ogóle tę opcję, to musimy teraz ustalić wszystkie możliwe argumenty. Z tego miejsca od razu mogę powiedzieć, że ułatwiony start ma z argumentacją dziewczyna. Ze względu na swoje rany, miejsce w jakim została znaleziona, oraz płeć. Drugą osobą z naszego szacownego grona jest...ekhem...em ja. Przyjęło się na kontynencie uważać, że kapłan nie kłamie. A to jest dużym dla nas bonusem. Jeśli oczywiście wybierzemy tę drogę załatwienia sprawy. - Spojrzał po wszystkich niewidzącym spojrzeniem - Niestety nie wiem, czy coś takiego w ogóle ma sens. Widzieliście strażników. Byli rządni krwi. Widzieliście karczmarza. Nie miał nic przeciwko, by jacyś ludzie cierpieli. Tutejsza społeczność chce igrzysk. A władze najwyraźniej znalazły rozwiązanie w tej sprawie... Z drugiej strony nie wiemy nawet jakie zarzuty nam postawiono. Może być tak, że zwyczajnie szybko się wykpimy, ale może być też tak, że nie ważne, co robiliśmy i tak zostaniemy skazani. Mam nadzieję, że rozumiecie, iż nie możemy tracić teraz czasu na żadne kłótnie? - Liren jakby stracił wszystkie siły. Wypowiadał to tak cicho, że ledwo go drużyna słyszała.
- Albo decydujemy, że staniemy przed sądem i w takim wypadku WSZYSCY będziemy się kryli, albo staramy się uciec. Jak najszybciej. W obu przypadkach powinniśmy zacząć się przygotowywać...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować