Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

Wyszedłem ze szpitala... Kurcze. Musieli mnie teraz mnie wyleczyć...?... zaczęło mi się tam podobać... poza tym chciałem poczekać aż Giacomo wyzdrowieje... myślałem idąc ulicą. gdzie ja się teraz podzieje? Do karczmy nie wrócę... wywalą mnie... może zabiją. Sam nie wiem. Mogę nie spać. Jestem elfem... wytrzymalszym niż ludzie. Wytrzymam. Szedłem dalej. Nagle zobaczyłem jak troje ludzi trzyma jednego leśnego elfa.. Z boku stał inny człowiek. jeszcze jeden zamachną się aby wbić elfowi miecz w serce. Bez wahania wyjąłem nóż z pochwy i rzuciłem nóż w głowę kata. Upadł na ziemię. reszta ludzi podeszła do niego. "Uciekaj!" krzyknąłem do elfa. Ten pozdrowił mnie gestem i uciekł. Stojący wcześniej z boku bogato odziany człowiek podszedł do mnie i powiedział " dobry jesteś. Możesz nam się przydać... chcesz zarobić trochę kasy?" kiwnąłem głową. "Więc chodź za mną" Powiedział i razem z resztą poszedł przed siebie. Zrobiłem zdziwioną minę i poszedłem, przy okazji wyjmując nóż z głowy martwego człowieka i włożyłem do pochwy. Pobiegłem żeby nie stracić reszty z oczu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kiedy przebudziłam się dogłębnie... szczurołaka już nie było, a ja znów byłam przeklęta. Codzienność.... Pokój był dziwny.. nie miał żadnych wyjść ani wejść. Jedyny obiekt jaki się w nim znajdował, to purpurowa kula, unosząca się nad ziemią. Z ciekawością podeszłam do tej kuli.. w myślach miałam natłok informacji. Kojarzę jakąś więżę, kogoś z mojej rodziny... ale nie pamiętam tego dokładnie. Kula zaczęła pobłyskiwać gdy do niej podeszłam. Z niewiadomych przyczyn, dotknęłam ją... poczułam mrowienie na skórze i nagle wszystko przede mną zniknęło... nagle znalazłam się w klasztorze. Był ze mną opat, oraz mój nowy ochroniarz Aaron. Jednak nie byli świadom mojej obecności. Aż w końcu do mnie dotarło... to była wizja. Zjawy przemawiały do siebie:
- Mówisz po prostu tak o, że zniknęła?! - wrzasnął opat i rzucił jakimiś papierzyskami w Aarona.
- Tak! W jednej chwili jest, w drugiej nie ma! - odrzekł Aaron.
- Ehm.. ehrr.. musimy ją odnaleźć. Tylko ktoś o jej umiejętnościach może nam pomóc w ważnych misjach, masz ją natychmiast znaleźć, bez względu na konsekwencje!
- Tak zrobię. - powiedział Aaron i wyszedł. Znów wszystko zniknęło...
Nagle pojawiły się przede mną obrazy miejsca... dziwnego. Niebieska mgła pośród zielonej polany... mimo śniegu polana była jego pozbawiona. Przy wielkim drzewie stał dziwnie... ale to bardzo dziwnie wyglądający człowiek, oraz... czy.. czy to Datter? Ja.. ja to czuję, czuję, że to on! To-to kolejna wizja... duchy mnie nie widzą...
- Jesteś pewien tej informacji? - zapytał stanowczym głosem D-Datter...
- Ohh... jak niczego innego na świecie, młody wojowniku. - powiedziała słabym głosem dziwna postać.
- Hm. Jak ten portal będzie się powiększał i powiększał, to nie życzę tamtemu światu ślicznej przyszłości.
- Tak... tak. Wszyscy zwrócą się przeciwko sobie, to będzie istna rzeź, nie wojna.
- Zupełnie jak za niezapłacenie za piwo z karczmie. Musimy się przygotować, niedługo wiele żywotów umrze tam i przybędzie tu. Będzie tłoczno.
Tak rzekł Datter... po czym znów wszystko zniknęło.. potem poczułam napływ wielu uczuć, strachu, żalu, smutku.. oraz głosy, GŁOSY! Tak głośne..! Bełkoczą, krzyczą, wiją się w agonii dźwięków..! Aż.. skończyło się tak szybko jak zaczęło, a ja zauważyłam wyżynę pod sobą. Podniosłam głowę i mym oczom ukazał się widok na nizinę pokrytą lasami.. z wieżą w oddali. To.. to musi być wieża do której mam iść. Wtedy nagle zorientowałam się, że to nie wizja... ja naprawdę znajduje się na wyżynie, mogę zerwać trawę, wstać.. pójść do wieży. Muszę się pozbyć tej klątwy.. muszę za wszelką cenę! Mam nadzieję, że ten mój krewny jest miły...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Kalejdoskop:
Xaar przyglądał się mglistemu zarysowi domów. Delmond - miasteczko zbudowane wieki temu w pobliżu gór... Zaraz, jak im było... Mglistych szczytów, tak. Tu miało być jego schronienie. Z tego co mu wiadomo, fala powstań zmiennokształtnych spustoszyła wiele miast i wiosek w całym królestwie. Jednak w twierdzy Vokdis jeszcze nie nastąpił żaden atak ze strony lykantropów. Wszyscy czekali na inwazję. Mieli przeczucie, że opóźnienie jest spowodowane przygotowaniami do natarcia z ogromną siłą. On nie miał w tym brać udziału. Z tego co pamiętał ma udać się do Delmond, ale po co? Powolnym krokiem wyszedł z jaskini i ruszył w stronę miasteczka. Wtem coś uderzyło go w kolano. Było czerwone, na ramionach miało drobne, jakby nietoperze skrzydełka, a na głowie tej dziwnej istoty widać było dwa małe różki.Czerwone coś szczerzyło zęby, wpatrując się w paladyna. Zaraz, to przecież to imp, demon!!! Xaar dobył miecza, mały demon widząc to, zaczął uciekać. Coś tu jest nie tak. Demon? Tutaj? Do jego uszu doszło głośne wycie. Spojrzał w kierunku Delmond. Nad miastem unosiła się nieznana Xaarowi sylwetka. Coś tu się dzieje. Był niemal pewien, że jest tu więcej niebezpieczeństw niż w twierdzy Vokdis.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Mogę dołączyć??]

Imię: Tur''garil
Rasa: Mroczny Elf
Klasa: Złodziej

Historia Postaci:
Syn Tur''angyga jednego z mężnych wojowników, który przyczynił się do wielu sukcesów Mrocznych Elfów. Wszyscy spodziewali się tego samego po jego synu. Jednak młody Tur''garil nigdy nie był typem wojownika. Po śmierci ojca postanowił uciec i od tamtej pory błąka się po królestwach. Zderzenie ze światem zewnętrznym było dla młodego Elfa ciężkim przeżyciem. Bez grosza przy duszy zaczął kraść. Kiedy został pierwszy raz przyłapany i pobity przez grupę ludzkich handlarzy zrozumiał, że musi nauczyć się bronić. I tak z czasem młodzieniec nabył siły, szybkości i przede wszystkim zwinności. Nauczony liczyć tylko na siebie musiał zapomnieć o honorze... Kradł od każdego nie zważając na rasę. Teraz, ścigany przez obie strony konfliktu, złodziei i prawo, ludzi i rodaków. Przyzwyczajony do ciągłej ucieczki i zasadzek nauczył się bronić i skradać.

Charakter:
Życie nauczyło go jednego... Licz tylko na siebie i nie ufaj nikomu. Nie dba o względy innych. Nadużywa sarkazmu. Jednak cały ten wolny czas musiał na coś zagospodarować. Obserwator z przymusu zaczął interesować się filozofią życia. W raz z czasem wyrósł na neutralnego, lecz często wrednego i niebezpiecznego mężczyznę

Miejsce rozpoczęcia gry:
Po ostatniej wpadce Tur''garil musiał uciekać be łupu. W trakcie ucieczki stracił także większość swojego ekwipunku. Po wielu godzinach ucieczki wreszcie zapadła noc i Elf zgubił swoją pogoń. O poranku upolował coś do jedzenia i zasiadł do posiłku...

Ekwipunek:
Zbroja skórzana (3), Skórzana czapka (2), Sztylet (2), Trzydniowa porcja żywności (1), Słaba mikstura uzdrawiająca (2)

Wygląd:
(obrazek)

20080731185644

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

"Skądś go znam... czy on przypadkiem..." - i tu przerwała mu postać mówiąc:
-Nie myśl tak, bo cię rozboli głowa człowieczku...
Xaar przerażony całą sytuacją zaczął biec przed siebie. Nie wiedział czym lub kim jest ta sylwetka, ale coś mu mówiło, że nie jest przyjaźnie nastawiona. Postanowił ostrzec miasto, ale znikąd na jego drodze stanęły dwa szkielety! Dobył miecza, ale one go nie atakowały, lecz jeden z nich powiedział:
-Oszczędź sobie tych walk paladynie. My, kochankowie, których łączy związek do końca świata nie robimy nic nikomu, więc zostaw nas.
-Zatem co tu robicie?! -wykrzyknął Xaar.
-Och, tutaj umarliśmy...... widzisz tę chmurę za miastem? Dokładnie 149 lat temu chmura spowodowała wielki pożar, a nas podczas pocałunku ugodził piorun... no i błąkamy się po tym świecie...
-Pozwólcie, że ulżę wam w cierpieniach... - mówiąc to przeszył paladyn obydwoje szkieletów jednym cięciem, ale nic to nie dawało.
-Mówiłem już: musimy się błąkać. Nic nie może nas uszkodzić... ale jakbyś mógł, to woda święcona załatwiłaby sprawę.
Po chwili zastanowienia Xaar zgodził się i ile sił w nogach biegł do miasta...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[w roli dawnej znajomej - Arianne]
O nocy wyruszyliśmy z Nakatą do Kniei Androtta. Płomienie trawiące mój dom oświetlały nam plecy... nikt się nigdy nie dowie, że ja tu mieszkałem. Intuicja mi znów coś podpowiedziała - zrobiłem 19 kopii mapy ukazującej miejsce pobytu dentarów. Ukryłem je gdzieś w okolicach mojego byłego domu i kościoła... jeśli to co mówił ten szaleniec jest prawdą, to niedługo powinni tu się pojawić awanturnicy wszelkiego rodzaju, którzy będą chcieli zakończyć żywot tych czarnoksiężników. Co prawda mapę przyrządzałem ja, więc była zrobiona niedbale, na szybko, ale chyba aż tak tępi ludzie nie zostaną tu wysłani, by nie odczytać położenia obiektów na tej mapie. Hmm, nawet o to nie powinienem się martwić. Wzięliśmy z Nakatą wszystko co potrzebne: jedzenie, pewne niezbędne narzędzia, trochę ziół... na szczęście wszystko zmieściło się w plecaku, który nosiłem na plecach. Eh... jeśli będziemy się przemieszczać dość szybko, powinniśmy dotrzeć do celu dość szybko. Kiedy wkraczaliśmy na wrzosowisko, Nakata postanowiła ze mną porozmawiać.
- Tak więc co po ----- aaaaa! - coś ją przewróciło porządnie, wyglądała na unieruchomioną... jakiś czar do cholery?!
Obejrzałem się, nikogo nie było... jedyny ślad jaki po sobie to coś zostawiło, to unieruchomiona Nakata... nie wiedziałem z której strony mnie zaatakuje, oraz CO mnie zaatakuje. Wtedy poczułem mocne uderzenie w plecy, przede mną ukazała się sylwetka postaci.. znikąd. Wiedziałem już.. z kim mam do czynienia.
- Ayala... - wykrztusiłem. Wtedy sylwetka stała się widoczna.. w świetle księżyca. Była to kobieta zwinna, o kruczych, związanych włosach.. z jej twarzy można było wyczytać średni wiek oraz doświadczenie. Zerkała na mnie z złowieszczym uśmiechem.
- Marks. - odpowiedziała i wyciągnęła jeden ze swoich sztyletów.
- Możesz mi mówić po imieniu.. - powiedziałem zgryźliwie.
- Oho... stawiasz się? - zapytała przystawiając mi sztylet do gardła.
- Znów ci skopać twój zwinny tyłek?
- Nie zdążyłbyś na niego nawet spojrzeć, a co dopiero kopnąć. - powiedziała i miała zamiar wbić mi sztylet w gardło.. to był jej błąd, zdążyłem złapać ją za nogi i przewrócić. Szybko, ale z trudem odtrąciłem jej broń, oraz ją unieruchomiłem.
- Ciekawe położenie? O przepraszam, tylko dla mnie. Co cię tu sprowadza? - zapytałem, Ayala próbowała się uwolnić, ale nie dała rady.
- Brawo, brawo! Pokonałeś mnie, a teraz mnie wypuść! - powiedziała.
- Skąd mam -----
- Zrób to! - przerwała mi.. i ją uwolniłem. Ayala wstała, wzięła sztylet, schowała go i zwróciła się do mnie. - Jestem tu przez twoją przeszłość.
- Tak, niesamowite. Powiesz mi może dla odmiany coś, czego nie wiem? - zapytałem sarkastycznie.
- A to, że jesteś poszukiwany przez Króla Kupców w Stervis? - powiedziała bezpośrednio.
- O... tego nie wiedziałem. - powiedziałem zaskoczony.
- Tak, po tamtej nocy nieźle go wkurzyłeś. Od kilku lat za twoją głowę jest nagroda 900 srebra.
- Hah! A to dopiero była noc! - poczułem na sobie przenikliwe spojrzenie Ayali - To znaczy... dlaczego mi o tym mówisz?
- Żebyś wiedział przed kim uciekać... to ja mam cię zabić, nie kto inny. - powiedziała odchodząc w mrok wrzosowiska. Nakata w końcu się uwolniła.
- Co? Co jest? Cococococo jest?! - krzyknęła szybko.
- Nic moja droga... znajomi minie odnaleźli.
- Znajomi? Znajoznajoznajomimimi? Ayala?! Ta.. ta suka!
- Nie kto inny... chodźmy, powiem ci wszystko po drodze. - powiedziałem i ruszyliśmy przed siebie.
- Jak ona.. w ogóle?! Jak jej się udało mnie..? - zapytała Nakata.
- To zabójczyni.. tak. Ale w pewnym stopniu zna także różne sztuczki mistyczne.
- I skąd ona tu niby...
- Byłem dla niej trochę niemiły znacznie wcześniej w moim życiu... konkretniej, bardzo niemiły. Żałuję to co jej zrobiłem.. przez moje uczynki ona teraz chce mnie zabić. Myślałem, że udało mi się od niej uciec, ale nie. Znalazła mnie w końcu... szlag.
- To-to może ona być.. dobrą sojuszniczką. - stwierdziła Nataka.
- Nie sądzę. Ona ma nierówną psychikę... ale to nie jest opowieść, którą lubię opowiadać.. ruszajmy.
Niczego więcej nie było już słychać.. poza odgłosami przyrody, przebudzonej nocą...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Madoxx:
Dobra, możesz "wejść", najwyżej potem trzeba będzie znaleźć jeszcze jednego "zastępcę MG", który pomagał by mi w waszych questach, ale na razie się wyrabiam, więc spox. Na razie ci nie przydzielę żadnego questa, trochę sam pokombinujesz.
dominikańczyk:
Dormget wszedł za innymi do bogatej posiadłości. Człowiek, który przed chwilą zaproponował mu zarobek, nakazał dwóm innym podejść do maga. Nim się obejrzał, dostał czymś ciężkim w głowę i osunął się na ziemię. Uderzenie nie było na tyle mocne, aby pozbawić go przytomności. Czuł, jak silne dłonie krępują mu ręce i nogi.
- Ten elf był mi winien bardzo cenną rzecz. - warknął bogato odziany człowiek. - A ty nie pozwoliłeś nam jej odebrać. Wyrzućcie na ulicę. Jak będzie miał szczęście, to ktoś go uwolni, a jak nie, jakiś pijak, psychopata, albo zwykły złodziej pozbawi go jego nędznego istnienia. Nie ociągać się! - czarodziej został wyrzucony w jakiejś ciemnej uliczce, niesiony był twarzą do ziemi, ciężko mu było zapamiętać drogę powrotną do posiadłości. W końcu zostawili go pod jedną z latarni i ulotnili się. Dormget modlił się, aby znalazł go ktoś z dobrym sercem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Maka jako mój wuj - to nazbyt oczywiste ;)]
Udało mi się nareszcie wdrapać po tej przeklętej wieży... dotarłam do jednego pomieszczenia, gdzie stał mroczny elf. To chyba właśnie ten krewniak. Widocznie się mnie spodziewał. Ukłoniłam się na wszelki wypadek...
- Witaj, a więc podsumujmy twoją wyprawę. Maska nie jest w moich rękach, nie widziałaś tego, co zaszło w Mglistych Szczytach i przychodzisz do mnie, jakby nigdy nic. Jeśli nie masz dobrego usprawiedliwienia, wynocha! - zaczął gniewnie.
- Gdybym pamiętała to co się działo podczas mojej wyprawy, może bym ci pomogła... A.. ale dowiedziałam się paru rzeczy, słowo! - odpowiedziałam niepewnie.
- Tak, a niby jakich? Tego, że zamiast ciebie powinienem był wysłać na tą wyprawę wykwalifikowanego zwiadowcę?
- N-nie.. nie. Może cię zainteresuje informacja.. że.. że ta maska której szukasz, nie jest jedyną.
- Nie? Dobra, posłucham, co masz mi do powiedzenia. Byle by było warte mojego cennego czasu.
- Odkąd straciłam pamięć, posługuję się wyłącznie intuicją.. widziałam tą maskę której szukasz i inne. Intuicja mi mówi, że jest ich znacznie więcej, każda przedstawia coś innego.. takie są moje domysły.. wysłał mnie do ciebie jeden szczurołak, który ma właśnie jedną taką maskę!
- Hmm... wiesz, o czym mówisz. A więc to, co uważałem za legendę jest prawdziwe. Maski, dające różnym istotom niezwykłą moc, ale jednocześnie pozbawiające ich bycia "sobą". Wiesz może, do czego służy maska, którą zaklął Thyas''Garl, czyli ta, będąca w posiadaniu wampira?
- Nie, o tym nie wiem... przysięgam! Wyglądem i konstrukcją maska przypomina trochę pająka, to wszystko co wiem.
- Pająka? Mówi ci coś słowo Arachnici? Byli to ludzie-pająki, będący armią Thyas''Garla. Możliwe, że ta maska ma coś z nimi wspólnego, a może ten wygląd pająka miał tylko oznaczać cześć dla naszej pajęczej bogini? Potrafisz odpowiedzieć na któreś z tych pytań?
- Arachnici... lykantropia, ale oparta na zwierzęciu jakim jest pająk, mam rację? A co do drugiego pytania, to pozostają jedynie domysły...
- Tak, chociaż coś wiesz, może jednak twoja wyprawa nie poszła na marne, przynajmniej dla ciebie, ale to się jeszcze okaże... Masz jeszcze jakieś informacje?
- Tak. Przysyła mi tu szczurołak... noszący jedną z tych masek. Nie zdejmie mojej klątwy, którą już pewnie zauważyłeś... dopóki nie powiem ci, żebyś sprzymierzył się z nim i jego mistrzami przeciwko... przeciwko... hmmm... ogniu demonów?
- Tak, swoją drogą ta klątwa ocaliła cię od kary. - uśmiechnął się.. ciarki mi przeleciały po plecach - Mam zasady, nigdy nie krzywdź osób starszych, chyba, że sami zaczną. Ale ten ogień demonów... możesz mówić jaśniej?
- W takim razie... on chciał mnie ocalić? Eee, nic więcej nie wiem o tym ogniu, tylko tyle mi powiedział! Jeszcze o jakimś szalonym dentarze... i.. i demonach? Przywoływanych demonach.
- Nie wiem, czy zależy mu na twoim życiu. Może mu się podobasz? - wyszczerzył żeby w okrutnym uśmiechu - Dentar i przywoływane demony już nie są tak zabawne. Przypuszczam, że wiem, co się stało wśród nymarów. Jeden z nich chciał nowej, zwycięskiej wojny za wszelką cenę, inni byli bardziej rozsądni. Jednak, jak głosi u nich prawo, nymarowie są nietykalni. Co najgorsze, ten szaleniec wywołał wojnę. Dobrze wiem, że z demonami nie ma żartów... - zdjął rękawiczkę, pokazując dłoń, która na pewno nie należała do drowa... - została odgryziona przez jednego z tych bydlaków - wyjaśnił - Powiedz swojemu wielbicielowi, że może liczyć na moją armię i nie tylko. Wszystkie mroczne elfy wiedzą, że dobry demon to zniewolony demon, a wolny demon, to zagłada. Masz mi coś jeszcze do powiedzenia?
- Mh.. n-nie. Ale nie wiem jak tam się dostać z powrotem.... była w klasztorze, nagle znalazłam się w dziwnym pokoju gdzie był ten szczurołak... i była tam także jakaś kula, dotknęłam ją... i tak tu się znalazłam.
- Na dzień lub dwa zostaniesz tutaj. Mimo wszystko twoje informacje okazały się przydatne i należy ci się trochę odpoczynku. W dzielnicy magów masz wszystkie trunki i nocleg za darmo przez tydzień, poza tym szepnę kilka dobrych słów o tobie w gildii złodziei, oraz gildii zwiadowców, więc jakbyś szukała stałej pracy, możesz się tam zgłosić. Poza tym - zabrał mi mój pierścień, przez który, jak twierdzi, spoglądał na moje postępy i wręczył mi inny - Ten sygnet będzie mi jeszcze potrzebny, a ten już nie. Będzie cię częściowo chronił przed ogniem, a może nie tylko? Jeśli zechcesz więcej o nim wiedzieć, udaj się do mędrca Gyunharilla.
- O.. dz-dziękuję. Ale co z klątwą? I klasztorem? Wiesz, że tam pracuję...
- Jak twój przyjaciel zechce, odnajdzie cię i tutaj. A ja jako twój wuj nie wyrażam zgody, aby moja siostrzenica należała do klasztoru - zaśmiał się - Ale jeśli ci naprawdę na tym zależy, przyjdź do mnie pojutrze, z rana, najwcześniej jutro wieczorem. Odpowiedni teleport trzeba przygotować, a to mi zajmie trochę czasu. Szczególnie, że najpierw muszę zająć się pierwszorzędnymi sprawami, choćby i ogniem demonów.
- Doskonale... już ci więcej nie będę przeszkadzała wuju.
Wyszłam z wieży mojego wuja i skierowałam się do centrum osady, na której obrzeżach znajdowała się wieża. Pierwszy przystanek, gildia zwiadowców. Jednak nie zostanę w klasztorze.. skoro mój wuj rzekomo twierdzi, że tam nie będzie dobrze... to wolę tam nie zostawać.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ok thanks :)) a wiec... hm... ok...]

Po skończonym posiłku postanowiłem wydostać się z gęstej głuszy. Jak zwykle wędrówka po lesie sprawiała mi przyjemność choć nie jestem Leśnym Elfem. Ta cisza i spokój, odgłosy natury... Dobrze się czułem w takiej sceneri. Po godzinnej wędrówce usłyszałem podejrzane odgłosy. Skryłem się więc szybko i wypatruje źródła ów dźwięków. Okazały się być to dwie ludzkie kobiety w pobliżu musi być jakaś osada pomyślałem. Postanowiłem śledzić je aż do miasta. Z pośród wielu tematów zatroskanych dziewczyn jeden przykuł mą uwagę:
- i co myślałaś o tym co powiedział ojczul?
- a o czym tu myśleć...
- no jak to o czym... chyba nie zamierzasz...
- co?! żyć swoim życiem?!
- nie to chciałam powi...
- ale do tego to dąży! dlaczego nie mogę wybrać swojego partnera nie zależnie jakiej rasy by nie był?!
- no ale...
- co? to nie ludzki mieć takiego partnera? bo jakieś wojny były to wszyscy muszą być źli?! on jest inny! on mnie kocha! a ja jego!

Obie dziewczyny umilkły zabierając się do swojej pracy, a ja poczułem koniec ostrza na swych plecach... cholera, dałem się rozproszyć
- kim jesteś? czemu je śledzisz? - zapytał mnie młodzieńczy głos - czemu nie odpowiadasz? mów, albo cię zabiję! - odpowiedź na moje milczenie... Nóż jest na wysokości łopatek, więc postanowiłem zaryzykować i obróciłem się szybko wytrącając mu broń lewym barkiem i dobierając sztylet prawą ręką szybko przyłożyłem mu do gardła. Zdziwienie na mych oczach młody pobratymiec? czy to możliwe, że o nim rozmawiały dziewczyny?. Przenikliwie obserwuje jego reakcję... Widać, że trzęsie się, ale jego oczy...
- tylko proszę nie zabijaj Elizabeth - przymrużyłem w net oczy opuszczając brwi - niech zginę, ale błagam cię jako brata zostaw kobietę, którą kocham!!!
- co to było? słyszałaś? - słychać było głos jednej z dziewczyn
- cicho bądź - uspokoiłem go używając szeptu. Zabierając nuż z jego gardła - twojej kobiecie nic nie grozi. a teraz idź - Mina jego z przerażonej zmieniła się w zdziwioną - no idź już - pogoniłem go jeszcze raz, a on odszedł

Niedługo później dziewczyny szykował się do drogi, gdy jedna z nich powiedziała, że zaraz dogoni drugą zapewne Elizabeth... I miałem rację. Młodzieniec powrócił by spotkać się z ukochaną choć na chwilę. Widać wciąż był poruszony wcześniejszymi wydarzeniami bo dziewczyna spytała go czy wszystko w porządku. On jednak nic nie odpowiedział i ją pocałował. Wiele już widziałem od mej ucieczki, ale to jest jakaś nowość Nawet śmieszna scena... Nic dziwnego, że jej ojciec jest oburzony. Czas ruszać w drogę. Opuściłem swą kryjówkę i wyruszyłem za dziewczynami. Dotarliśmy do małego miasteczka heh... duża wieś. Miasteczko znajdowało się na wzgórzu natomiast u jego podstaw był rzeka z małym portem... Postanowiłem udać się do portu. Mniej przyciągania uwagi, większa szansa, że skubnę jakiegoś pijaka... Moim pryjorytetem było znalezienie jakiejś szaty, płaszcza by wtopić się w tłum. Szczególnie, że było południe

A więc wchodzę do portu. Choć port był zdominowany przez ludzi to jednak było widać Niziołków, Leśne Elfy, a nawet dopatrzyłem się pijanego krasnoluda. Zastanawiało mnie jedno... Co oni robią w ludzkim porcie? Czemu Leśne Elfy opuściły lasy i wyruszyły w stronę osad, czemu Niziołki opuściły swoje krainy i wkroczyły do krain dużych ludzi... Czy tak jak ja uciekają? Czy coś innego wisi w powietrzu... Jednak moje rozmyślania przerwałą dwóch pijaków:
- proszę proszę... kogo my tu mamy...
- najpierw ten goguś się kręci po mieści, a teraz ty
- z pewnością chcesz nas okraść...
- ta i zgwałcić nasze kobiety
- parszywy krwiopijca
- ... no co nic nam nie powiesz? he? będziesz tak milczał?
- no tchórzu... powiedz coś zanim cię zlejemy...
- szykuj się bo zaraz cię zlejemy jak tego gogusia...
Nagle naszą "rozmowę" przerwał jakiś facet. Był młody i potężnie zbudowany;
- Hej! Co wy tam robicie!
- Erll...
- Nie przerywać jak do was mówię! Co?! Znowu jesteście pijani? Marsz na statek!!! - wskazał na jedyny w tym czasie statek... wyglądał na rybacki. Odwrócił się w moją stronę i mówi:
- Przepraszam za nich. Wszystko ok?
- Dość przyjazny jesteś jak na człowieka
- Haha! Jestem realistą!
- ...
- No co? To, że nasi ojcowie zabijają się w wojnach nie znaczy, że my też musimy
- A skąd pewność, że nie uciekam przed poczuciem winy?
- Haha! Dobre! Nie wyglądasz mi na takiego!
- Czyżby?
- No pewnie! Haha! Jak się nazywasz? Ja jestem Erll
- Tur''garil.
- Haha! Ależ to się wymawia! Będę na ciebie mówić Tur!
- ...
- A więc Tur! Masz ochotę na coś do piecia?!

Nagle naszą rozmowę przerwała grupka ludzi
- Kumpel wroga! - Skandowali rzucając w Erlla kamieniami...
- Wynoś się stąd zdrajco!

Przyjąłem zaproszenie Erlla... Jako, że nie wyspałem się poprzedniej nocy poprosiłem Erlla czy mogę się zdrzemnąć u niego. Obudziłem się gdy słońce zaczęło zachodzić.
- dziś ktoś przeleje krew - powiedział stojący w drzwiach Erll - zobacz jaki krwawy zachód słońca
- z dużo zabobonów Erll - odpowiedziałem
- Ha! ha! Może masz rację

Wstałem i wyszedłem na zewnątrz. Słońce na prawdę świeciło się na czerwono i nie był to bynajmniej taki zwykły czerwień... Na prawdę przypomina krew... Zacząłem wątpić w słowa, które wypowiedziałem przed chwilą. dziwnie się czuje... mam złe przeczucia... Spojrzałem na port. Pojawiły się nowe statki. Hm... To będzie dobra okazja by się stąd wyrwać. Nagle usłyszałem krzyk dochodzący z pobliskiego lasu. Niewzruszony tym kieruje się w stronę statków. Nagle z lasu wybiega znajoma twarz. To był ten sam Mroczny Elf co rano. W chwili kiedy mnie zobaczył zaczął biec w moją stronę. Złapał mnie i krzyczy:
- Błagam pomóż mi!
- Nie mieszaj mnie w swoje sprawy...
- Nie! Błagam! Pomóż! To Elizabeth! Przyłapali nas! Błagam...
- Co ja z tego będę mieć?
- Błagam! Nie mam nic! Zabij ich to na pewno coś sobie weźmiesz
- Jestem złodziejem a nie mordercą
- Proszę! Jak nie dla peniędzy to dla mnie! Dla brata! Czy nic dla ciebie nie znaczymy!
Spojrzałem jeszcze raz na zachód i ponownie na statki... Ale parszywy dzień. Najpierw ląduje bez grosza przy duszy, a teraz to... Eh... Serce zaczyna bić szybciej. Spoglądam na las. Czuje, że jestem potrząsany, widzę jak młody coś mówi, ale jednak nic nie słyszę. Zachód rozświetla mi twarz kiedy odpycham młodego Elfa i kieruje się w stronę lasu... Głęboki oddech i nabieram tępa. Kiedy słyszę, że się zbliżam zwalniam tępo.. Oddycham płytko i obserwuje co się dzieje. Dwóch facetów i kobieta:
- Ty szmato
- Co zachciało się puszczać z Mrocznymi Elfami?
- Proszę nie! - Krzyczy dziewczyna
- To teraz zobaczysz jak to jest z prawdziwymi mężczyznami
- hahaha! Pokaż jej!
- nieeee!!!
W momencie gdy zrywali z nich ubranie wkroczyłem... W biegu dobrałem sztylet i rzuciłem w napastnika trzymającego Elizabeth. Jego kompan zdziwiony tym, że kolega się zatrzymał pyta co się dzieje. Kiedy się zorientował było już za późno. Biegłem już na niego. Szarżując sięgnąłem lewą ręką po nuż, który utknął w gardle pierwszego napastnika płynnym obrotem (360 stopni) w trakcie wyciągania stanąłem twarzą koło twarzy z drugim napastnikiem ze sztyletem w obu rękach przebijając mu brzuch...
- Dobranoc - szepnąłem mu do ucha wyciągając sztylet...
Obaj napastnicy byli w szatach z kapturami więc dopiero walce zorientowałem się, że byli to ludzie Erlla... Elizabeth leżała zakrwawiona od tryskającej krwi z tętnicy napastnika. Odwróciłem się bez słowa, wziąłem szatę i wyszedłem z lasu. W drodze minął mnie młody Elf... Wszedłem na statek Erlla by powiedzieć mu co się stało. Jednak jedyne co zastałem to jego zwłoki, ze sztyletem w plecach i kartką, na której pisało "zdrajca ludzkości"... Niewzruszony tym poszedłem się przemyć w rzece... Był już zmierzch, a krew w raz z nurtem spłynęła w stronę zaszłego słońca to na prawdę był krwawy zachud... Jeden ze statków odpływał. Szybko wślizgnąłem się i schowałem w ładowni licząc na spokojny sen...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[nudzi mi się więc dodam trochę burzliwości swojej podróży ;p]

Nocną podróż została przerwana:
- Wstawaj! Kim jesteś? - obudził mnie czyjś głos. Cholera, ktoś mnie przyłapał...
- ...
- Co tak milczysz? Dopowiadaj co tu robisz.
- eh... - nadal siedząc wyciągnąłem się. Przyłożono mi ostrze do piersi... Nie wzruszony kończę co zacząłem i wstaje. Kiedy otworzyłem oczy ukazało mi się dziecko z krótkim mieczem w dłoniach
- nie ruszaj się bo cię pchnę Mroczny Elfie
- Jak sobie chcesz dzieciaku... - bagatelizując zagrożenie usiadłem... Jednak nim się rozsiadłem straszliwy hałas i towarzyszące mu wstrząsy zaniepokoiły mnie. Ostrzał z dział? Na rzece? hm... Z pokładu dobiegały odgłosy walki. Postanowiłem jak najszybciej się wydostać zanim walka przeniesie się pod pokład, kiedy... Następny wystrzał trafił koło mnie. Wybuch przepłatał marny statek na pół, a ja wpadłem do rzeki. Wypłynąłem na brzeg nieopodal, ranny, obserwując rzeź z dystansu. Dla pewności sprawdziłem czy nic nie straciłem... Uf... ok... Wszystko jest. hm... co to za las? no nic muszę odpocząć. I tak postanowiłem się przespać w lesie by wyleczyć rany...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wędrowaliśmy dość długo.. bez większych atrakcji poza odwiedzinami Ayali. Jednak zbliżaliśmy się.. w dzień z zachmurzonego nieba zaczęły spadać płatki śniegu. Knieja Androtta powinna już być niedaleko, tylko tam non-stop pada śnieg.. nigdy nie widziałem tego miejsca bez śniegu i raczej nie zobaczę. Hm.. na szczęście zapasu żywności mieliśmy jeszcze dużo... i w dodatku było nam ciepło. Nakata ma swoje unikalne futro, ja natomiast grubą skórzaną zbroję. Nie mieliśmy na co narzekać. Ruszając cały czas naprzód weszliśmy na jeszcze zielone wzniesienie.. naszym oczom ukazał się piękny widok. Knieja Androtta jest tuż za zamarzniętą rzeką, która z kolei jest za gęstym, pełnym śniegu lasem. To było trochę dziwne uczucie, spoglądanie na ten widok. Tam, niedaleko wszystko jest pokryte śniegiem, my natomiast staliśmy na lekko przymarzniętej trawie, ale jednak trawie. Po chwili ciszy, ruszyliśmy dalej. Schodząc ze wzniesienia... hm.. nie podoba mi się to... przysiadłem i zacząłem się przyglądać dziwnie wyglądającym śladom. Były duże, masywne.. to oznaczało tylko kłopoty.
- Coś jest nie tak? - zapytała Nakata.
- Ślady... takie ślady wrzód na nich... biorąc pod uwagę także rozmiar.. fuj! Oraz smród... - zamarłem.
- Co? Co takiego na nas czeka? Mówmówmówmów!
- Ettiny, w dodatku te paskudne, wędrowne. Musimy bardzo uważać, nie mamy żadnych szans, jeśli idzie o ścisłość.
Wskazałem Nakacie drogę, która jak mi się wydawała, będzie bezpieczna.. z dala od tych stworów. Obraliśmy drogę ominięcia ich na wschód, potem z powrotem na właściwą trasę. Trafiliśmy między wąskie skały, niedobrze.. jeśli tutaj ettiny nas wypatrzą, to nie zostanie po nas nawet kłębek sierści. Dotarliśmy do rozgałęzienia... to co tam zauważyliśmy... było... nie do opisania. Ściana skały pokryta cała w krwi, okoliczny śnieg także... a w samym centrum tej ściany znajdowały się zwłoki, trudno rozpoznać nawet, do jakiej rasy należały.. były rozczłonkowane na co najmniej kilkaset kawałków, które wszystkie zostały przygwożdżone do owej skały. Smród mięsa i śmierci tutaj był nie do zniesienia... a potem doszły jeszcze przytłumione dźwięki jęków. Obróciłem się natychmiast na prawo i zobaczyłem jeszcze jedno ciało... w całości, jeszcze żyło. To chyba księżycowy elf... elfka, sądząc po głosie. Kobieta była zmasakrowana, nie wiem jakim cudem udało jej się przeżyć. Z trudem podniosła swoją twarz ku mnie... jej twarz... nie jestem w stanie jej opisać.
- Ss..ss...sg...sggggh.h....sgee... - z wielkim trudem wyjąkała, po czym zwróciła swą głowę ku ziemi. Umarła.
- Wynośmy się stąd. - powiedziała cicho Nakata, która cały czas starała się trzymać z tyłu.
Podszedłem do zwłok kobiety.. niestety, nie znalazłem niczego co by mi powiedziało kim jest, lub co tu robiła. Żadnego dziennika, niczego. Tylko cięciwa łuku, która była zaplątana w jej szyję. Ostrożnie ją wziąłem.. wyglądała na solidną, może się jeszcze do czegoś przydać.
- Wracamy. - odpowiedziała mi tylko cisza. - Nakata? - odwróciłem się... wilczycy nie było. Może już poszła? - Co na litość wszystkich gryzoni.. Nakata?! Gdzie jesteś?! - krzyknąłem, odpowiedziało mi wielkie nic.
Wróciłem się do wyjścia, z którego tu wszedłem... co to za cholera? Wcześniej tu nie było rozwidlenia! Co to za jakiś cholerny labirynt...?!?!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Leżałem pod źródłem światła. Latarnia świeciła mi w oczy. Byłem na wpół przytomny. Cały się telepałem. Każdy oddech sprawiał mi ból. Nie wiem czy dodatkowo potraktowali mnie jakimś zaklęciem, ale całe moje ciało było przeszyte bólem. Nie wiem ile tam siedziałem. Straciłem rachubę czasu. Próbowałem uwolnić się za pomocą noża i magii, lecz próbując się ruszyć skazywałem się na ból... Zacząłem się męczyć. Z minuty na minutę opuszczały mnie siły... oczy mi się zamykały. Delikatnie podniosłem głowę i spojrzałem na swoje ciało. Nabrało zielonego koloru. Gdzieniegdzie pojawiły się dziury z których wylatywała żółta maź. Teraz ból był nie do zniesienia. Nie wierzyłem że może być gorszy niż wcześniej, ale jednak. Był jeszcze gorszy. Oczy z powrotem zaczęły się zamykać a siły nie miałem już nawet żeby ruszyć palcem. Kątem oka zobaczyłem zmierzającą w moją stronę postać. Straciłem przytomność.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Madoxx:
- Tur''garil? - śpiący elf poczuł, jak ktoś trąca go w ramię. - Pamiętam twojego ojca, a raczej mój ojciec go pamiętał... Samemu widziałem go tylko kilka razy.
- Kim jesteś? - złodziej zacisnął dłoń na rękojeści sztyletu, badawczo wpatrując się od stóp do głów w przybysza - mrocznego elfa w szarej todze. Najprawdopodobniej był jakimś magiem lub kapłanem.
- Wróżbitą, cholernie wiarygodnym. Dlatego uciekam z miasta, wiem, że tam długo bym nie pożył. Oraz wiem, że jeśli byś mnie wydał i tak bym był już daleko... - spojrzał nieprzyjemnym wzrokiem na Tur''garila
- To po kiego grzyba mnie budzisz?
- Jak już wspomniałem, jestem cholernie dobrym wróżbitą, za dużo widziałem, aby pozostawać obojętnym egoistą, nawet własną śmierć, a to do przyjemnych nie należy... Strzeż się wszystkiego, nawet jeśli wydaje się niegroźne. Ktoś usiłuje zastawić na ciebie sidła, mogące zaszkodzić dziesiątkom twoich rodaków. Ktoś, kto otruł twojego ojca... - powiedział i pobiegł w głąb lasu, pozostawiając mrocznego elfa sam na sam z ostrzeżeniem.
Kalejdoskop: - napisz coś, choćby o tym jak dotarłeś do miasta, tu nie ma wymiany postów: gracz - MG - gracz - MG. Mistrzuniu (znaczy ja) wtrąca się w wątek, kiedy uznaje, że jest taka potrzeba, albo kiedy zrobi to gracz i mu o tym powie, czasami go nakierowując ;P
deif33:
Ostrzeżenie za nieobecność, jeśli nie napiszesz nic do piątku, dostaniesz drugie
DO WSZYSTKICH:
Huntera nie ma, Rusty wyjeżdża 8 sierpnia, a ja 9-tego. Jeśli okaże się, że "rdzawy zastępca" nie będzie miał na wakacjach neta, bo ja nie będę miał na 100%, gra zostanie zawieszona do czasu powrotu któregoś z nas, może nawet Huntera, ale kto go wie, kiedy wróci

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 04.08.2008 o 17:30, Maka1992 napisał:

Kalejdoskop: - napisz coś, choćby o tym jak dotarłeś do miasta, tu nie ma wymiany
postów: gracz - MG - gracz - MG. Mistrzuniu (znaczy ja) wtrąca się w wątek, kiedy uznaje,
że jest taka potrzeba, albo kiedy zrobi to gracz i mu o tym powie, czasami go nakierowując
;P

[wybacz, złe nawyki z innych trochę źle prowadzonych forumowych RPG ;) ]

"Muszę jakoś im pomóc... tylko dlaczego to miasto wydaje się być wciąż tak daleko?" ... "jestem już tak zmęczony..."
-Ach, może jednak dam ci szansę... -ten głos, taki sam jak przed spotkaniem ze szkieletami, mówił z pogardą i ironią. -I co? Długo się biegało? Myślę, że ta iluzja to już za dużo dla ciebie. Biegnij do miasta, bo mogę zmienić zdanie, "siłaczu" ...

Po chwili postać zniknęła. Xaar zmęczony szedł w stronę miasta, ale tym razem widział, że jest coraz bliżej. W drodze spotkał dwa wilki, które ledwo pobił. W końcu nad ranem dotarł zmęczony pod świątynię, upadł ze zmęczenia.

Obudził się w poranek trzy dni po tym zdarzenia w towarzystwie mnichów.
-Dziecko, coś zrobił, żeś taki zmęczony był? -zapytał jeden z nich.
Xaar milczał...

[wpleciesz mnie jakoś w jakąś drużynę czy dasz TY mi jakąś przygodę? albo exp za szczęśliwe dotarcie do miasta i później za pomoc szkieletom?]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Otworzyłem powoli oczy. Leżałem na jakimś łóżku. Zerwałem się szybko i zobaczyłem obok, na drugim łóżku, śpiącego Tichondriusa. Mam przekonywać ludzi do walki z demonami? Phew, mam to gdzieś. Niech sobie sami radzą, mnie w to nie mieszać! Wampirek może im powie. Wstałem i skierowałem się w stronę wyjścia. Mam cię gdzieś, radź sobie sam. Wszyscy radźcie sobie sami! Nawet nie doceniłeś tego, że dzięki mnie wyszedłeś z tego klasztoru. Hm..To przecież karczma "Pod Jastrzębiem". Ludzie dziwnie na mnie spoglądali. Domyśliłem się, że nie wiedzieli jak się tu znalazłem. Wyszedłem na miasto bez słowa. Była noc. Po chwili plątania się bezcelowego, nagle wyszło dwóch dziwnych ludzi, spoglądając na mnie. Wyglądali na jakiś najemników, byli uzbrojeni po zęby, walka nie wchodziła w grę. Czego oni chcą?
- Ty tam! Cho tu na moment. - krzyknął jeden z nich. Po chwili, skierowałem się w ich stronę.
- Czego? - zapytałem.
- Nie było cię tu wcześniej. Gadajże kim jesteś.
- A ja co? Na spowiedzi? - zapytałem ironiczne.
- Nie rób z siebie kretyna tylko gadoj! - powiedział. Tylko jeden z nich ze mną rozmawiał, drugi, o wiele wyższy ode mnie, siedział cicho.
- Nie wiem czemu miałoby ci to w czymś pomóc, ale jestem Altair.
- Altair... Tak, idziesz z nami. Bez godania. - powiedział stanowczo.
- Ee? Że co? Gdzie? - zapytałem, robiąc wielkie oczy. Nic nie odpowiedzieli. Ten, który ze mną "godoł" złapał mnie za ramię i na chama zaczął prowadzić... Doprowadził mnie do czegoś w rodzaju strażnicy, weszliśmy... Zaczęli mnie prowadzić do oświetlonego pokoju. Przed biurkiem z jakimiś mapami stał charakterystyczny typ z czerwoną peleryną i łuskową zbroją. Był łysy, a na głowie imał sporą szramę. Gość odwrócił się w moją stronę i złożył ramiona na krzyż.
- Dobry dzień.. ale na pewno nie dla ciebie. Altair, tak? - powiedział. Miał trochę dziwny akcent...Może to obcokrajowiec?
- Czego chcesz? - zapytałem gniewnie.
- Oui.. czego ja chcę? Niedawno wyruszyłeś w wyprawę do Mglistych Szczytów. Nie zaprzeczaj.
- Być może.
- Czyli tak... jakim cudem tam przetrwałeś, hm?
- Cudem? Normalnie. Miałem jedzenie, nocleg, to mi wystarczyło.
- Czegoś mi nie mówisz, zbyt dużo tam niebezpieczeństw, nie dałbyś sobie.. hm.. rady. Ludzie tam giną po jednej nocy i to o wiele bardziej potężniejsi niż ty.
- Taak? Dziwne, nieprawdaż? - zapytałem ironicznie. Coś mi kazało, żebym nie mówił całej prawdy. Po co mam mówić wszystko jakiemuś nieznajomemu typowi.
- Nie cwaniakuj mi tutaj zabójco, staram się być.. miły. Mniejsza jak takiemu.... jak ty udało się przetrwać. Spotkałeś tam może jakichś ludzi?
- Nie. Przecież sam mówiłeś, że jest tam niebezpiecznie, kto tam może się kręcić?
- Niektórzy są na tyle uparci, że tam żyją. Nikogo nie widziałeś. Jesteś tego pewny? - powiedział, kręcąc się wokół mnie i spoglądając na mnie stanowczo. Że tam żyją? On coś wie o Vic''u. Ciekawe czego on od niego chce.
- Chyba już mówiłem, że nikogo nie spotkałem? Coś nie tak ze słuchem?
- Po pewnej potyczce, tak, więc nie potraktuję tego jako obelgę. A może imię Vic Marks coś tobie mówi? - powiedział cały czas łażąc i gestykulując rękoma. A więc dobrze myślałem!
- Hmm...Vic Marks? Vic, Vic... Nie. - Zatrzymał się przede mną.
- Nie? Szkoda. W takim razie możesz odejść. - Rzuciłem na niego ostatnie spojrzenie, odwróciłem się i skierowałem się w stronę drzwi. Nagle coś przykuło mój wzrok na ścianę. Popatrzyłem na nią. Wisiała na niej kartka z wizerunkiem...Vic''a z napisem "POSZUKIWANY, NAGRODA: 500 SZT. ZŁ." Zatrzymałem się na chwilę by poprzyglądać się kartce, ale po chwili znowu ruszyłem. Nie wydam go, za dużo mi pomógł... Ale co on takiego zrobił, ze jest poszukiwany listem gończym, na Boga!?
- Jednak... - dodał człowiek - Jedna rzecz mnie ciekawi, mój drogi przyjacielu...
- Hę? - zatrzymałem się.
- Skąd masz takie zioła, które wystają ci z sakiewki? - zapytał. Zamarłem. Z kieszeni wystawały mi zioła, które niedawno dał mi Vic, na ranę na brzuchu.
- Ee...Zerwałem w Mglistych Szczytach. - odpowiedziałem trochę zakłopotanie.
- Cudem zmieszałeś.. tak, faktycznie. Zapomniałem. Szkoda, że nie masz żadnych umiejętności, by to zrobić.
- Byłem z towarzyszem, który trochę się na tym zna. - skłamałem.
- Twoja historia jest trochę chaotyczna. A może ZAPOMNIAŁEŚ mi o czymś powiedzieć? - Usłyszałem jak ktoś za mną zamknął drzwi prowadzące do wyjścia...na klucz. - Trzeba wziąć się w garść.
- Nie! - powiedziałem stanowczo.
- Hahahaha! Nie mogłeś tak po prostu wejść do Mglistych Szczytów i sobie tam przeżyć noc czy dwa! Przestanę być miły za chwilę zabójco.
- Ile razy mam powtarzać, że po prostu nic mi się nie przytrafiło! Nie zaszywałem się daleko!
- Czy ty wiesz ile razy słyszałem taką historię? Poprzednich, którzy tak mówili zabijałem. To nic osobistego, za dużo mi płacą za tą robotę, a twoja historia coś zawadzi o pewne fakty...
- Tak proszę zabij mnie, i co ci to da? I tak nic ode mnie nie wydusisz bo mówię ci prawdę. - powiedziałem, dużo ryzykując.
- Zabić cię? To byłoby wielkim błędem. A może opowiedzieć ci pewną historię? Raz pewien zabójca postanowił wyruszyć do mglistych szczytów. Pewna organizacja zwołana przez ważnego człowieka wysłała zwiadowcę, by go śledził. Dotarł z nim do Szczytów, ale tam zginął. Następna ekspedycja została wysłana, którzy odkryli zwłoki tego zwiadowcy, oraz jego dziennik... zgadnij co on tam napisał...?
- Tak? Co napisał? - zapytałem, wiedząc jaka czeka mnie odpowiedź. Ten złapał mnie za zbroję i rzucił na drugi koniec pokoju.
- Nie igraj sobie ze mną, spędzałeś dość dużo czasu z od bardzo dawna poszukiwanym złoczyńcą! Ciebie by tu nie było, Vic byłby już martwy, gdyby nie to, że go nie znaleźliśmy, a jego dom został spalony. Ty na pewno wiesz, gdzie on jest! - krzyknął.
- Argh...Skąd mam wiedzieć!?
- Zaraz po tym jak ty się ulotniłeś, on też. - podszedł do mnie złapał, mnie za szyję i podniósł - Zwykły przypadek?
- N-nie wiem, gdzie on..jest! - wykrztusiłem.
- Jeszcze nie. - uderzył mnie drugą ręką w brzuch - I zbaczając z tematu, miałeś choćby przeczucie, że ktoś cię śledzi? Na litość boską, jesteś w końcu zabójcą! Nie posiadasz czegoś takiego jak szósty zmysł? - zaczął naśmiewać się ze mnie. Podniosłem powoli twarz i plunąłem mu krwią prosto w twarz. To był mój błąd. Człowiek wziął zamach głową i przyłożył mi prosto w twarz wciąż mnie trzymając. Poczułem, że leje mi się krew z nosa, zacząłem widzieć jakieś iskierki, kropki... Nie jest dobrze, on ma naprawdę twardy łeb!
- Pogarszasz tylko swoją sytuację zabójco! Nie udawaj, że nic nie wiesz, pracuję dla zdesperowanego człowieka, a wiesz do czego zdesperowani są zdolni?!
- N-nie wiem...
- Dowiesz się, jeśli nie zaczniesz gadać.
- N-nie wiem...gdzie on jest, idioto...
- Nie wiesz czy nie chcesz powiedzieć.......? - zaczęło mi się kręcić w głowie.
- Nie wiem! S-skąd mam wiedzieć!
- Ahaha... *musisz* wiedzieć skąd. A teraz... - Ktoś nagle otworzył zamknięte drzwi, to jeden z ochroniarzy.
- Robert! Nasi ludzie znaleźli jedną mapę, ukazującą jakieś miejsce... zapomnieli o tym wcześniej powiedzieć. Wyraźnie zaznaczone miejsce, gdzieś wśród gór. - powiedział ochroniarz. Uff, na szczęście, w porę przylazł...
- To na pewno pułapka. Wyślijcie tam tylko jednego cżłowieka. A teraz zamknij drzwi! Jeszcze z tym oto *człowiekiem* nie skończyłem... - rzekł owy Robert. Nie! - Mhhh.... - mruknął po chwili - co mam z tobą zrobić? Nic nie gadasz.. może kolejne obicia twarzy?
- W-wypchaj się sianem! - Ten puścił mnie...poc zym, walnął z sierpowego, raz, drugi i trzeci... otarł czoło i podszedł do drzwi. Poczułem jak krew zalewa mi twarz, ale nie miałem siły się otrzeć. Mocny ten Robert...
- Dajcie tego zabójcę do piwnicy. Może jutro będzie bardziej skory do rozmowy. - Podeszło do mnie dwóch najemników, którzy wcześniej mnie tu przyprowadzili i zabrali mnie do jakiejś komnaty, otworzyli najbliższe drzwi i wrzucili w ciemność.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Noc już zapadła, a ja dalej, zakłopotany błądziłem po labiryncie pokrytym w śniegu. Ściany z kamienia były za wysokie, by się na nie wdrapać. Mogłem tylko bezsensownie krążyć, szukając Nakaty. Hm... tego placu chyba nie widziałem. Pójdę.. na lewo. Widocznie obrałem jakąś nową ścieżkę.. nie wiem, czy to jednak był dobry pomysł. Naznaczały ją ślady krwi. Jakby coś poruszało się krwawiąc.. Podążałem cicho tymi śladami... w lewo.. w prawo.. mogłem tylko się domyślać, czyja to była krew. Oby nie Nakaty.. jej straty już bym nie wytrzymał. U.. usłyszałem jakieś sapanie, gdzieś przede mną. Po cichu ruszyłem. Ścieżka prowadziła na kolejny, większy plac, który był otoczony tymi przeklętymi kamiennymi ścianami. Na samym środku chodził, z wielkim trudem, krwawiący księżycowy elf... intuicja podpowiedziała mi, żeby się nie wychylać.. owy elf miał mocno zakrwawiony brzuch, nie miał także ramienia, wyglądało jakby coś je wyszarpało. Nie zauważył mnie, tylko wydając histeryczne dźwięki starał się iść dalej. Aż nagle na coś spojrzał i zamarł w bezruchu.. nie widziałem co to, za bardzo bym się naraził na to, że mnie zobaczą. Ta chwila nie trwała długo. To "coś" rzuciło się natychmiast na elfa, miażdżąc mu kości... Bogowie.. co to jest, do cholery?!.. Nie.. nie miałem bladego pojęcia co to za stworzenie. Wyglądał.. jak pół olbrzym, ale... pozbawiony skóry. Wyglądał na niesamowicie silnego.. budowa jego ciała mnie przerażała. Mógłby zgnieść ogra bez najmniejszego wysiłku. Nagle zwrócił swoją twarz w moją stronę. Szlag! Zauważył mnie.. powoli się wycofać.. powoli. Jak pomyślałem tak zrobiłem... bestia jednak szybko na mnie ruszyła, już byłem gotowy na najgorsze.. które nie nastąpiło. Spojrzałem w stronę, skąd kierowała się na mnie bestia - niczego nie było. Słyszałem jakieś przerażające odgłosy, mimo tego. Ostrożnie wszedłem na plac.. by zobaczyć bestię, oraz szarpiącą się z nim Nakatę.
- Rrr... uciekaj Vic! Ja już się zajmę tym tworem..! - krzyknęła i zaczęła gryźć tą maszkarę. Nie mogłem tego tak zostawić.
- Nie ucieknę z pola walki! - złapałem za mój kij - Trzymaj go tak!
Podbiegłem i wbiłem zaostrzoną końcówkę kija w cielsko bestii, dokładniej w coś, co chyba było głową. Wynaturzenie wydało z siebie okropny dźwięk, który niemal nas ogłuszył, z wielkim impetem odtrącił Nakatę, złapał mnie za nogę i rzucił o ziemię kilka razy. Wtedy przerwała mu wilczyca, która rzuciła się na plecy bestii. Nie widziałem co się stało, usłyszałem tylko warknięcie i pisk... pisk Nakaty. Poczułem nagle, jakby coś mnie złapało za korpus i rzuciło... poczułem ból... i nic. Nic się dalej nie działo. Z wielkim trudem otworzyłem oczy. Leżałem na brzuchu, wokół mnie wszędzie był zabarwiony na czerwono śnieg. Ktoś do mnie podszedł.. usłyszałem bardzo znajomy głos... nie mogłem jednak zobaczyć kto to.
- Co on tu robi? I ta wilczyca... Chyba zboczyli z trasy, natychmiast ich wezmę do wieży.
Zobaczyłem jeszcze jakiś błysk... uczucie.. uczucie jakbym latał. I nagle wszystko zrobiło się czarne.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[genialnie wymyślone Mistrzunio ;p ... no cóż czas zabrać się za pisanie ;p]

Budząc się lecz wciąż leżąc pod drzewem z otwartymi oczyma...
Zachód? Na to wygląda... To długo se pospałem... Ręką zacząłem macać bok. Wciąż boli jak cholera, ale rana się zamknęła. To dobrze... Powoli się podniosłem i oparłem o szorstką korę drzewa. Ale to był dziwny sen. Heh... Wróżbita. To zapewne przez ranę... Gdyby był prawdziwy to i taki dobry wiedział by, że nie interesuje mnie los rodaków inaczej został bym żołnierzem jak ojciec... I o co w ogóle chodziło z tą trucizną... Nie sądziłem, że mam tak bujną podświadomość. Choć z drugiej strony... To by wyjaśniało cały ten tydzień. Atak na rzece, wpadka na akcji... NIE! To był tylko głupi sen... Promyki zachodzącego słońca przedarło się przez gęsty las i uderzyło mnie w oko. Odwróciłem wzrok tylko po to by w porę zauważyć zagrożenie. Byli to czterej ludzcy mężczyźni i o dziwo jeden półork. Wszyscy dobrze uzbrojeni. Najwyraźniej nie zauważyli mnie... Jeszcze. Czy to napastnicy ze ataku na statek? Nie... Już by mnie znaleźli... Więc kto to? Próbuję się poderwać by szybko się schronić jednak przeszywający ból wciąż nie zagojonej rany brutalnie przypomina mi w jakim jestem stanie. Tym razem powoli wstaje i odchodzę na skrzydło nadchodzących. Zbliżyłem się do nich. Wyglądało na to, że jeden z ludzi był dowódcą... Nagle pozostała dwójka ludzi zaczęła ze sobą rozmawiać:
- Myślisz, że go dorwiemy?
- A czemu by nie?
- No jak... No przecież... Wiesz...
- No jakoś nie wiem... Może mnie oświecisz?
- Przecież to wróżbita, pewnie już nawiał tam gidze nigdy nie będziemy szukać - wróżbita? Czyżby to nie był sen, a rzeczywistość?
- Ta... Jasne... Dostał cynk i tyle. Albo ma na tyle zdrowy rozsądku, by zrozumieć, że popełnił błąd i nawiał...
- Pierdolisz! Wszyscy wiedzą, że oni widzą przyszłość...
- Przeczuwają. To raz i nie w takich detalach... Po za tym tu nawet nie chodzi o to czy w ogóle coś widział czy nie. Spierdolił sprawę teraz musi uciekać, a my go szukamy.
- To co? Magia to też bujda?
- Magia powiadasz? Widziałem to kilka razy w akcji i choć nie mogę tego wyjaśnić to wiem, że jest... po za tym nawet magowie mówią, że przyszłość to działka Bogów, więc albo on jest Bogiem, albo pragnącym śmierci świrem...
Od pozycji, w której stałem ból zrobił się nie do wytrzymania. Przykucnąłem łamiąc jakieś gałęzie, tym samym zwracając na siebie uwagę.
- Wy dwaj zamknąć się, a ty sprawdź co to było
- Haha! Co boisz się, że posyłasz mięśniaka malutki?
- Pamiętaj, że w połowie jesteś jednym z nas.
- Ha! W tej słabszej połowie!
- Ugh... Po prostu zobacz co to! Z kim mi przyszło pracować...
I tak półork idzie w moją stronę... Skryłem się za drzewem, które stało za mną. Dobra... Mam jedną szansę by go załatwić... Prosto między oczy... Ork się zbliżał. Naglę wlazł w te same gałęzie... Ok dam radę...
- Hej... Tu nic nie... - Pchany siłą adrenaliny we krwi, zapomniawszy o bólu wybiegłem z kryjówki i trzymając mocno sztylet wbiłem go w tył głowy orka.
- O kurwa! Ty draniu! - Krzyczeli wcześniej dyskutujący ludzie dobierając swej broni
- To chyba on. Brać go! - Powiedział ich dowódca trzymając kuszę w rękach. Starałem się szybko schować za drzewem jednak bełt był szybszy. Miałem jednak szczęście. Wlazła pod obojczyk. Stojąc już plecami do drzewa szybko złamałem lotki bełtu i wyciągnąłem go... [sprawdzałem istnieją bełty z lotkami ;p]
- Jesteś w pułapce - powiedział jeden ze zbliżających się bandytów
- hihihi... Wiemy gdzie jesteś, a czy ty wiesz skąd idziemy? - otóż tak... Głos jednego dochodził z lewej, a drugiego z prawej...
- Zamknijcie się! - krzyknął dowódca, ale za późno... Chwyciłem mocno beł w prawej dłoni. Jakbym nie miał dość szczęścia to głupek po prawej w depnął w jakąś gałąź... A więc ruszam. Wziąłem zamach i wbiłem mu bełt w oko... Jednak ból znowu mi przeszkodził. W trakcie pchania bełtu w stronę mózgu poczułem się jakby sparaliżowany...
- Aaaaaa! Moje oko! Kurwa moje OKO! Aaaaaa! - zbyt płytko, ale powinno go wyłączyć na chwilę...
- Zapomniałeś o mnie! - nie zapomniałem... Po prostu nie mogę się ruszyć... Nie zdążyłem dobrze pomyśleć w jak chujowej sytuacji jestem gdy jego miecz przeszył mnie... I tak leżałem... Twarzą w jakimś błocie... Czy tak ma się skończyć mój marny żywot? Zaczynało się robić chłodno... Czułem ten dreszcz na ciele i to nie było z podekscytowania. Nawet nie poczułem jak wyciągał ze mnie miecz. Obrócił mnie, uderzył dla pewności w twarz, po czym zaczął mi się uważnie przyglądać...
- To chyba nie on szefie - powiedział niepewnym głosem
- Jak to kurwa nie on!? Dobrze się przyjrzałeś!?
- T... Tak...
- Chcesz mi powiedzieć, że straciliśmy dwóch ludzi, a to nawet nie on!?
- Jak to dwóch... Przecież Oren żyje...
- A po co mi on! - przerwał mu... Nie ma oka! Jest o połowę mniej efektywny, więc jak dla mnie martwy! - w tedy usłyszałem jakby świst bełtu... Patrząc na twarz napastnika stojącego nad mną zrozumiałem, że ten drugi dobił Orena. Przełknął ślinę i z przerażeniem patrzył w stronę swojego szefa. Nagle zrozumiałem, że to moja jedyna okazja. Zacisnąłem pięść... Tak nadal mam sztylet... Resztką sił wymierzyłem w pachwinę rozkraczonego nad mną człowieka...
- Aaaa! Kruwa! Moje jaja! - skulił się i krzycza...
- Ludzie! Z kim ja pracuję... Ale to już koniec Elfie... Zostawiłeś swój sztylet w jego jajach i jesteś ranny. To twój koniec - prawda sztylet został w jego kroczu... Ale nie bądź arogancki... To moja dewiza... Ręce mi strasznie drgały, ale wyjąłem małą fiolkę miksturki leczenia... Połowę rozlałem próbując się napić, ale udało się... Przełknąłem to świństwo... Zacząłem czuć jak powoli wracają mi siły...
- I co? Żyjesz jeszcze? Czy już zdechłeś? - wciąż nawijał zbliżając się powoli w moją stronę - chyba nie chcesz mnie teraz zawieść? Zabiłeś troje moich ludzi, a nie byli oni tani... Pozwól chociaż, że cię wykończę...
Kurwa... Nie dość, że to była słaba to jeszcze wypiłem tylko połowę... Szybko gdzie jest druga? Kurwa! Kurwa! Kurwa! Gdzie ona jest...
- Co jest obraziłeś się na mnie? Powiedz coś - za późno jest już za blisko... Oby to wystarczyło... Czekałem już na nic nie spodziewającego się bandziora. Kiedy wychylił się od razu rzuciłem się na niego. Bez broni i cały obolały, ale nie było czasu na nic innego. Na szczęście podszedł do mnie z kuszą więc miałem te przewagę. Jednak wczorajsza rana, dziura po bełcie i przebity bok nie pozwalał mi na walkę z pełna siłą... Chciałem to szybko skończyć, więc kiedy już leżał podszedłem i chciałem go wykończyć, ale on z parował mój atak. Od razu padłem.
- Co tylko na tyle cię stać!? Ha! Ha! - wykrzykiwał pochylając się nad mną. Splunąłem mu w twarz - no no... Jednak trzeb Ci przyznać żywotny z Ciebie mały elfik. Taka wątła postura a taki waleczny. Gdyby nie okoliczności to morze bym cię wynajął... No, ale takie życie. Dla mnie będzie trwało, ale ty musisz je skończyć... Teraz! - Zaczął mnie dusić... Różne rzeczy przychodzą na myśl w takich sytuacjach, ale nigdy te, które by pomogły rozwiązać problem. Próbowałem samemu go dusić. Turlaliśmy się po krzewach, od drzewa do drzewa okazjonalnie wymieniając ciosy. Nagle gdy to ja na nim leżałem zaczął mnie kopać po pachwinie... Kurwa, że też ja o tym nie pomyślałem... Jednak okoliczności nie były takie złe. Ból dochodził z każdego zakamarku mego ciała więc, te ciosy dużo nie zmieniły, po zejściu z niego i odwróceniu się plecami zauważyłem jego kuszę... Leżała przed mną. Tuż przed kolanami. Jakby tego było za wiele to bełt był już naciągnięty.
- Dobra... Na prawdę mnie wkurzyłeś! Czas się żegnać - tym słowom towarzyszył odgłos wyciąganego miecza. Bez większego namysłu obróciłem się z kuszą i patrząc z szyderczym uśmiechem na twarzy prosto w jego oczy... Ta sekunda, a morze nawet milisekunda trwała minuty. On z pełnym zamachem, mieczem za głową wiedział, że już nic go nie uratuje. Naciskam na spust... Bełt leci jakby w zwolnionym tempie kierując się w stronę jego brzucha. W reszcie gdy zetknęła się z jego skórzaną zbroją czas jakby z powrotem przyspieszył przeszywając się przez niego w okolicę żołądka ukazując grymas bólu na twarzy człowieka. Wypuścił miecz z rąk równocześnie padając. Leżąc na ziemi:
- Kim jesteś? - zapytał mnie próbując złapać oddech... Ja wstałem i zacząłem się rozglądać za drugą fiolką bo czułem, że jeśli zaraz jej nie wypiję to podzielę jego los wykrwawiając się koło niego...
- Me imię nie jest istotne - powiedziałem ciągle szukając fiolki... Jest... Leżała koło zwłok półorka. Musiała wypaść jak się na niego rzuciłem. Pochyliłem się i wypiłem zawartość magicznej buteleczki... Człowiek patrząc na mnie spostrzegł moją ranę z poprzedniej nocy... Naglę nabrał powietrza i powiedział:
- Ta rana... Nie wygląda na taką od miecza czy bełtu... - ponownie próbuje nabrać powietrza - ale jest świeża... - odpowiedziałem na to milczeniem szukając reszty swoich rupieci i przeszukując zwłoki napastników... Kiedy podszedłem do niego spojrzałem na ranę... Wolno krwawiła, była gęsta i śmierdziała:
- dostałeś w trzustkę i pewnie woreczek żółciowy poszedł... Nie zostało ci dużo czasu.
- Proszę... - znowu próbuje złapać trochę powietrza - jeśli mam zginąć to chcę znać imię swego zabójcy - skończyłem go przeszukiwać i zacząłem się pakować jednak on nadal prosił, krztusząc się i inhalując...
- Tur''garil - powiedziałem pomrukując przed nosem.
- dziękuje... - zbliżając się ku końcowi swego żywota - musisz być znanym wojownikiem w swych stronach, skoro walczyłeś z tą raną od początku...
- Ja... wojownikiem? Nie... Ja... Jestem tylko złodziejem
- Cóż... Każdy popełnia błędy w swoim życiu - powiedział to konkretnie patrząc na mnie.
- Ja błąd? To mój ojciec dał się zabić w tym przeklętym konflikcie, który doprowadził do tego wszystkiego! - zdenerwowałem się.
- A ja się cieszę, że zginę z twej ręki niż w barze pchnięty nożem... - Ostatni płytki wdech - Dziękuje... - I umarł
Może i to lepsza śmierć, ale bardziej prawdopodobna z takim stylem życia... Sprawdziłem ekwipunek i wstałem. Trochę chwiejąc się na nogach... Odsapnąłem chwilę jeszcze i zacząłem myśleć Wróżbita... Jeżeli faktycznie był prawdziwy to tłumaczył by wiele spraw. Dlaczego wiedziano o moim ostatnim skoku. Całe te zamieszanie w okół mnie. Ale dlaczego akurat teraz. No i ten atak na statek. Czy to też był zamach na mnie? Z byt wiele niewiadomych. Mógłbym spróbować go dogonić, ale o tej porze już pewnie dawno zszedł na główny szlak, albo spłynął rzeką. Tak czy tak trop się urwie. Wspominał o mieście. No i ci zbóje przyszli z tego samego kierunku... Mówili o nim. Hm... Im bardziej brnę w południowo-wschodnie tereny tym więcej się dziej. Ale gdzie indziej uciekać? Czas się dowiedzieć czy to rzeczywiście jakiś spisek, czy mam ostatnio pecha... A może to po prostu takie rejony. Nigdy tu nie wędrowałem jakby na to nie patrzeć. Więc na wschód... W stronę miasta... I tak już pod osłoną nocy wędrowałem przez las w stronę nieznanego miasta. Jednak w śród wielu niewiadomych po głowie wciąż chodziły mi jego słowa "ktoś, kto otruł twego ojca"...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Miałem.. dość dziwne wizje. Wizje.. rozmawiających ze sobą duchów. Armii ludzi, zbierających się wokół gór. I wtedy się obudziłem. Siedziałem oparty o jakąś ścianę w dość niemiłym dla oka pomieszczeniu. Nieoszlifowane ściany z kamienia tego pokoju nie za bardzo mi się podobały.. a może to była jakaś jaskinia? Trudno było się zorientować. Po mojej lewej był dość obskurny stół, z jakimiś zwłokami na nim - nie byłem w stanie rozpoznać czyje to. Całość tego.. pokoju, jeśli mogę to tak nazwać, oświetlała jedna świeca naftowa. O dziwo, dawała dość jasne światło. Ughh.. mogłem ruszać kończynami.. ale ten ból..! Nie było mowy o żadnych gwałtownych ruchach, do cholery! Ech... starałem sobie przypomnieć co się stało.. jednak po tych dziwnie znajomych słowach niczego nie pamiętam. Litości, pamiętałem więcej rzeczy z nocy, kiedy wypiłem 12 kuflów piwa! Tylko... cholera, co się stało z Nakatą? I.. co to był za stwór? Pytam się no! Oj.. naprawdę źle ze mną... pytam siebie o rzeczy, na które nie potrafię odpowiedzieć. Nagle obskurne, drewniane drzwi do tego "pokoju" otworzyły się. Wszedł jakiś.. dziwny człowiek, z rozczochranymi włosami, charakterystycznym wąsikiem, wiekiem gdzieś na oko trzydzieści parę lat... ubrany był w równie dziwną szatę. Togę? Hm... osobnik zwrócił się do mnie. Skąd ja znam ten cholerny głos?
- Vic. Czego tutaj szukasz? - zapytał.
- A kim ty do cholery jesteś? Moja niańką?
- Niezupełnie. Dziw, że mnie nie poznajesz. - powiedział i zaczął majstrować coś przy stoliku z jakimiś miksturami.
- Tak? A skąd mam cię niby poznać? Katalogu mody ostatnio nie czytałem. - jak ja sobie przypomnę tą tanią gazetkę którą wcześniej w miastach kupowałem... licho mnie trafia.
- Nie uznali by tego miejsca za ładne. - powiedział i znów milczenie.
- To powiesz mi w końcu kim ty jesteś? A może gdzie JA jestem? I co się stało?
- Hola, zadajesz za dużo pytań. Pierwsze pytanie, nazywam się Enserric, teraz już pamiętasz?
- Enserric? Tak jak ten kruk z niewyparzoną gębą? Tss, żarty sobie stroisz? - stroi.. stroi... Człowiek walnął ze złości pięścią w stół.
- Ja sobie nie stroję żartów panie Marks, czy to jasne? Radzę mnie nie denerwować, jesteś u mnie w wieży, a nie odwrotnie. Jeśli jakąś w ogóle posiadasz.
- Dobra.. jak na razie. W takim razie już wiem gdzie jestem, ale co się stało? Czym było to coś co mnie zaatakowało w labiryncie?
- Jeden z moich eksperymentów. Niczego więcej nie powiem. - eksperymentów? To wynaturzenie?
- Nie będę pytał po co ci takie coś. A.. a gdzie Nakata..?
- Nie żyje. - odpowiedział spokojnie.
- Jak to nie...! Jak?!
- Mój mały "eksperyment" źle zniósł to, że coś zaczęło go gryźć. Zwyczajnie skręcił jej kark.. na sam początek.
- C-co takiego..? - zapytałem.. miałem ochotę to samo zrobić temu człowiekowi.. na sam początek.
- To jej truchło leży na tym stole. W ładnym stanie jest, co nie? Mój eksperyment po karku zaczął rozszarpywać jej kolejne kończyny, wbijać zęby w skórę, wyrywać duże kawałki mięsa, rozszarpywać...
- Zamknij RYJ! - ze złości wstałem, ale natychmiast z bólu znów uderzyłem głową o ziemię.
- Nie trzeba było wchodzić na moje tereny. TO wasza wina, nie moja. - powiedział ten bezczelny... wyrwę mu żołądek gołymi rękoma..!
- Cz-czemu to do anielki robisz?! Bardziej cię wolałem jako kruka!
- Jako kruka? KRUKA?! Jako kruk byłem słaby, mogło mnie zgnieść byle co, zabić byle co, dlatego taki musiałem być. Teraz mam moc, teraz mam władzę, teraz mam swoją wieżę, no i teraz mam... moc.
- Dwa razy powiedziałeś "moc" szajbusie.
- Bo taka ona jest wielka. Słuchaj, przez przypadek tu przyszedłeś, uratowałem cię od przypadkowej śmierci, a teraz przypadkowo stąd znikniesz. Wyślę cię na właściwą drogę. Przez sen coś majaczyłeś o Kniei Androtta. Trafisz na ścieżkę prosto do niej.
Nie chciałem tam iść.. jedyne co teraz chciałem to złapać jakieś tępe narzędzie i przebić krtań temu sukinsynowi. Chwileczkę... przecież mam jeszcze tą jedną, miksturę uzdrawiającą. Kiedy Enserric nie patrzył, z trudem sięgnąłem do sakiewki.. wyciągnąłem miksturę i łyknąłem jej trochę.. pfe, te rzeczy nigdy dobrze nie smakują. Ale to nie jest ważne... przestałem czuć ból, rany zaczęły znikać... teraz mogłem wstać. Podszedłem cicho do tego człowieka... i chwyciłem go za gardło. Zaczął coś krzyczeć, chyba się tego nie spodziewał, próbował się wyrwać i to był jego błąd.. usztywnił lewą nogę, a ja jednym, solidnym kopnięciem ją złamałem. Czarnoksiężnik zawył z bólu i nadal próbował się uwolnić od mojego uścisku. Wtedy coś mnie złapało za plecy i rzuciło! To był ten sam stwór.. który zabił Nakatę. Zanim udało mi się wstać, Enserric wypowiedział kilka słów, chyba inkantacji i nagle znalazłem się w pokrytym śniegiem lesie.. na ścieżce. Pewnie prowadzi do Kniei Androtta... obejrzałem się za siebie, zauważyłem jakąś kamienną, ledwo co utrzymującą się wieżę. Wstałem i ile sił w gardle krzyknąłem.
- JA TU JESZCZE WRÓCĘ!!
Echo rozniosło się chyba po całym lesie... wrócę tu z lepszym ekwipunkiem, z większym doświadczeniem... i zrewanżuje się za... za Nakatę. Że to niby on uratował mi życie? To wilczyca uratowała mnie... gdyby wtedy, w labiryncie nie skoczyła na tą bestię, już by mnie nie było. Bez słowa, w zamyśleniu ruszyłem naprzód.. z jaką radością, ten pies opowiadał o tym jak zginęła Nakata... już za to z chęcią przybiję go do ściany. LITOŚCI! Co poszło nie tak? Żyłem sobie może i ciężko, ale spokojnie.. razem z żoną, w mojej małej chatce. Wtedy pojawił się ten.. Altair. I wszystko zaczęło się walić. Demony, żona, dom.. a teraz Nakata. Wszystko mija za szybko.. że już nawet nie wspomnę o Ayali. Pewnie teraz nadal mnie śledzi. Niewiele mnie to obchodziło. Ona przynajmniej ma powód, by mnie zabić. A nie to co ta parszywa podróbka istnienia ludzkiego, która pozwoliła, by zabito mi wilczycę. Krew się we mnie gotowała... jednak za dobrze wiedziałem, żeby nie poddawać się gniewowi w tym przeklętych rejonach. Nie pozostało mi nic z przeszłości. Pora zacząć zajmować się przyszłością...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- To jest obrzyyy - mruknęłam do siebie, zjedżając na kupie podgniłych liści -dliiiiwee!
Z rozpędu wpadłam na drzewo, o które szybciutko się podparłam i wstałam. Z niejakim trudem. Głód od dawna się nie odzywał, jakby coś go spłoszyło. Hej, przecież to ja pierwsza zginę,a nie on! Śmierdzący tchórz.
Nagle obrazy rzuciły mi się przed oczy zasłaniając las. Te same które nawiedzały mnie co nocy. Szkieletor, szklana pułapka, wodospad Nocy. Chcąc nie chcąc, moje nogi, tfu, moja noga i kijaszek wiodły mnie przed siebie,a ja nie wiedziałam jak je zatrzymać. Nie potrafię... Wśród leśnych dźwięków i odgłosów sennych obrazów doszło do mnie... rżenie konia. Ale to było jak echo! Wiele, wiele koni. Ich kopyta rozorywały ze stukotem ziemię, były bardzo blisko. Jakieś szczęknięcie i mamy ''dzyń-dzanie'' metalu o metal. Kolczuga? Latająca krowa na białym tle zaczęła się roztapiać i mym oczom ukazała się armia. Byli wszędzie i nigdzie. Na drzewach wisiały przypominające cmentarzowe gargulce stwory o szarawym ubarwieniu. Ciemno zieloni-srakowato żółci- pomarańczowi jeźdźcy opuszczali obkrwawione głowy. Na ziemi wiły się węże o ponad stu ogonach i oplatały nogi rycerza nomen omen w czerwono-czarnej zbroi, który stał obok mnie. Podrzucił gigantyczne wywalone na wierzch oczy i pokręcił głową. Gdy głowa wykonała obrót o 360 stopni uniósł pogryzioną przez coś pięść i strzelił mi w twarz. Przypominało mi to spotkanie owieczki z Ghurujżem, zniewieściałym duchem który kiedy przechodził przez miasto z trzema setkami mieszkańców... Br. Można śmiało postawić napis ''Populacja - 1''... Coś oplotło me nogi (Kijaszek to też noga. Zależy od punktu widzenia, śmiertelniku.) i zaczęło wlec po ziemi. Najgorsze było to, że odbyło się to w całkowitej ciszy. Jakby wszystkie stworzenie uciekły... zostały zjedzone? Strach robił mi pranie wnętrzności,a ja dałam się ciągnąć po ziemi bez drgnięcia. Hm... Ratunku?

[Madoxx: lizus! ;P]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Post z małymi, ale ważnymi informacjami. Jak będą jakieś, to ja je będę umieszczał. Wszystko oczywiście za zgodą naszego wodza - Maka.
Pierwsze sprawa: linki
http://forum.gram.pl/forum_post.asp?tid=37398&pid=590 - ogólna informacja, przeczytać UWAGA na samym dole.
Tabelki
http://forum.gram.pl/forum_post.asp?tid=37494&pid=3 - tabelka doświadczenia (by Hunter)
http://forum.gram.pl/forum_post.asp?tid=37494&pid=4 - ostateczna wersja rozpiski klas, ras i ich zdolności (by Maka)
http://forum.gram.pl/forum_post.asp?tid=37494&pid=5 - tabelka reputacji (by Ja)
---------
I teraz coś z zupełnie innej beczki: różne nowinki, mające na celu ułatwienie rozgrywki zarówno nam - MG - jak i wam - Graczom.
1. Sprawa z NPC. Jeśli już macie zamiar zrobić ważną postać NPC, z którą nie rozstaniecie się zbyt szybko, lub będzie miała coś ważniejszego do powiedzenia, to tak:
- Trzeba ją przedstawić któremuś z MG (Maka, Hunter, Ja). Raczej się zgodzimy na jej stworzenie, grunt to poinformować.
- Trzeba "dopisać" postać, która ją będzie grała. Np. stworzyłem NPC''a "Edward" i kto będzie chwytał za jego sznurki? Mogę to być ja, może to być ten kolega co ostatnio napisał post. Mam nadzieję, że wiecie o co chodzi. Rola jest dopisana na stałe, tak więc w roli szalonego nymara nie może być nikt inny jak Maka, a w roli zabójczyni Ayali nie kto inny jak Arianne. Oczywiście, możemy także sami kierować tą postacią. W innym przypadku, należy zdobyć zgodę postaci, która ma nią kierować.
- Pamiętaj, ważniejszy NPC to nie taki, który zniknie po dwóch postach. Ma posiadać swój charakter, ogólną historię itd.
2. Sprawa która wymaga powtórzenia, piszemy w pierwszej osobie. Dlaczego? Żeby bardziej wczuć się w postać. Żebyście pisali, że wy to robicie, a nie ON to robi.
3. Możecie wymyślać nowe miejsca, jakieś wieże, klasztory, lasy, ludzi. Ale jeśli chodzi o "większe" sprawy jak państwo czy król, czy też ważna dla głównego wątku fabuła, to już stworzenie takiej postaci/miejsca, wymaga skonsultowania tego wcześniej *tylko* z głównym MG - Maka. To on jest odpowiedzialny za główną fabułę.
----
I to na razie tyle mili państwo, grajcie dalej. Jak jeszcze macie jakieś wątpliwości, poczekajcie do następnych wiadomości.. lub napiszcie do mnie na gg: 7681549. Przypominam, że jeśli nie będę miał internetu tam gdzie jadę, a Huntera dalej nie będzie, to Ogień zostanie zawieszony na czas powrotu kogoś z nas - MG. Wiadome jest, że ja powrócę 18 sierpnia.
Piszcie dalej.. to głównie dzięki wam ten temat dalej istnieje. I za to dziękujemy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować