Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

Tak jak Lucien się spodziewał sierżant dość wcześnie wstał. Nic na niego nie miał, więc go sucho i wymuszenie przeprosił i wypuścił. Eh, nic mnie tak nie irytuje jak te pieprzone elfie mordy.
Wampir spędził cały dzień schowany w ciemnej ślepej uliczce patrząc na buszujące w śmieciach szczury. Smród był niesamowity, ale Lucien musiał unikać słońca. Kiedy zajdzie słońce muszę zobaczyć co się dzieje w tym domu, gdzie wchodził demon. Co tu w ogóle robi demon?
Złodziej wyciągnął sobie jakby od niechcenia, żeby czymś się zająć, jabłko i zaczął jeść patrząc pustym wzrokiem w przestrzeń.
- Panie... Moje dzieci głodują, proszę... - jego rozmyślania przerwał jakiś zachrypły głos. Lucien rozglądnął się i zobaczył brudnego i jeszcze bardziej śmierdzącego niż śmieci człowieka, odzianego z poszarpane ubranie. Jeśli to w ogóle można nazwać ubraniem. Po prostu w jakiejś szmacie.
- Spieprzaj! - warknął Lucien i rzucił w niego ogryzkiem. Żebrak jęknął i uciekł. Już w spokoju nie można sobie posiedzieć. Od takiego śmiecia nawet krew by inaczej smakowała. Ahh, krew, mm... Wampir na samą myśl o krwi wpadał w jakiś... błogostan.
W końcu zapadł zmierzch.
Nareszcie, czas zobaczyć co tam się dzieje. Lucien gwałtownie wstał, założył na głowę kaptur i ruszył szybkim krokiem w stronę owego domu.

[Post za wczoraj i dziś, czyli dzień + noc.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Wczoraj miałem zakończenie roku szkolengo, więc piszę za Dzień+Noc]

Demon siedział w jednym w foteli w domu ''Gołobrody''. Był nawet przytulny poza faktem, że gdzie nie gdzie można było znaleźć jakieś wkurzające duperele, typu ''Psalmnik do Świetego Dęba'' czy ''Wierzmy w oczyszczającą moc Świętego Źródła'' czy nawet ''Jak nadziać morczne elfy, minotaury, demony i etc. na dzidę - Tom 1''. Poza tym nawet miło było trochę powylegiwać się z pewną nadzieją, że nikt szybko go nie znajdzie. Gravierowi udało się nawet otworzyć drzwi od piwniczki z prowiantem. Nie było tgo wiele: trochę chleba, trochę sera, ale wszelkie smutki pocieszyły go półki pełne butelek wina [które z kolei nie każda była pełna :P ]. Oxinus nie mógł rzecz jasna się upić...
Nie chodziło o to, że niby chciał cały czas być czujny.
Nie chodziło o to, że niby po wypiciu potrzebowałby od razu zastzrygu na tężec.
Nie chodziło nawet o to, że niby nie lubił smaku wina.
Nie.
Dla niego jako demona, czyli istoty wyższej hierarchicznie na drzewie rozwoju wszechświata [które z kolei było wyjątkowo zaśmiecone różnymi rasami] od takich pierdólkowatych elfów, te trunki miały... Jak by to rzec? Za małego POWERA. Ale uznał, że to lepsze niż spleśniała woda we wiadrze piętro wyżej do popicia kanapek z tygrysim serem...

*****************************************

Nastał w końcu wieczór pomyślał demon. Dla wygody przesunął fotel tuż pod okno, by móc trochę podglądać przez firankę, co się dzieje w tym cholernym mieście.
Jeszcze jutrzejszy dzień i może dowiem się czegoś konkretnego od tego maga... Na początku zapytam, jak to możliwe, że tygrysi ser może tak dobrze smakować bez porządnej popitki. No i zapytam go, jakim cudem... tfu... jakim piekielnym fartem woda z ich Świętego Źródła może spleśnieć. O! i zapytam go jeszcze, dlaczego zamiast twarzy ma ^&^$&*#$&^. Hehe - to mu się spodoba. Może mi nawet wytłumaczy, czemu mroczne elfy włuczą się po ich wspaniałym mieście i jeden z nich zaczyna się wspinać do tego domu... Zaraz! Co?!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Ta wypowiedź miała być lakoniczna, ale chcąc o tym poinformować zniweczyłem cały plan...

Punkty doświadczenia:

Morze(3) 600 PD
Rusty(2) 500 PD
Mordrag(1) 200 PD
Deedi(1) 150 PD
Madoxx(1) 150PD
Tokkerian(1) 200 PD
Redin(1) 100 PD
Smocza(1) 50 PD
Cedricek(1) 200 PD

W nawiasie liczba postów. Przypominam, że maksymalna ich ilość to 4-5/tydzień.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Imię: Aaron Ishtar, nazywany Srebrnym Kłem
Rasa: Półelf, Wilkołak
Klasa: Bard
Historia Postaci:
Aaron nie zwykł mówić o swej przeszłości. Cholera, on w ogóle mało co gada. O jego życiu krąży wiele historii, żadna z nich nie jest prawdziwa. Być może swojej przeszłości wcale nie chce pamiętać. Może był odrzutkiem całego społeczeństwa. Być może jego rodzice zginęli ze strasznych powodów. Być może jest ofiarą klątwy. Być może...
Nie wiadomo skąd posiada niezwykły talent. Był samoukiem, a może brał lekcje u samego mistrza? Nie wiadomo jak stał się wilkołakiem. Zastanawiać można byłoby się jeszcze długo. Wiadomo jednak, że jego pieśni w jakiś sposób związane są z jego przeszłością. Szare, smutne, często nieobecne oczy zdradzają, że cokolwiek zobaczył, cokolwiek przeżył - nie było przyjemne.
Charakter: Zawsze trzyma się na uboczu. Jedynie, gdy zarabia grając, zbliża się do ludzi. Posiada trochę nieprzyjemne, trochę sarkastyczne usposobienie. Uprzejmy, rycerski, choć na pewno nie miły. Swoje wilkołactwo wykorzystuje na różne sposoby, raczej nie narzeka na swoją niezwykłość. Kiedy chce się porozmawiać ze Srebrnym Kłem, nie można zapomnieć, że często pozwala swojej wilczej stronie charakteru przejąć kontrolę...
Wygląd: Człowiek - Średniej długości włosy o kolorze tarczy księżyca, raczej wysoki i smukły. Oczy równie jasne, co włosy, trochę zamyślone, trochę nieobecne, trochę smutne. Rzadko uśmiecha się. Wygląda na około 20 lat, jednak w jego żyłach płynie także krew elfów - starzeje się wolniej niż zwykli ludzie.
Wilkołak - chudy, jak na Wilkołaka, srebrna sierść, krwistoczerwone oczy.
Miejsce rozpoczęcia: Obrzeża małego miasta.
Ekwipunek: 1x Krótki miecz [2], 1x Krótki łuk [2], 1xPrzeszywanica [2], 1x 20 sztuk złota [1], 1x 10 strzał [1], 1x Skórzana czapka [2]. Nadprogramowo - sygnet, pamiątka rodzinna. Aaron nigdy się z nim nie rozstaje.

[No, to by było na tyle. Trochę mało, mam więc nadzieję, że na kartę postaci wystarczy. No i że MG na obrazi się na tego półelfa. Nie lubię pisać samych historii postaci. Brrr. Acha, wiem że nie jaka Smocza Wilczyca także początkowo posiadała taką postać, ale sam wymyśliłem swoją. Naprawdę... ]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Ach, biere, panocku, biere, bo co ja, wredny babsztyl jestem, coby się tu kłócić? ;) W rołlplejach liczy się chyba to, aby każdy z odgrywania swojej postaci miał chocik odrobinę zabawy ^^ (Czytanie staropolskich powiastek kończy się u mnie tym, że łażę i gadam jak potłuczona, więc radzę nie zwracać na mnie uwagi... Przejdzie mi z czasem :P)]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

UWAGA !!!
W związku z prośbą expowego MG, każdy po moim wtrąceniu, zobowiązany jest w swoim kolejnym poście przytaczać to wtrącenie, aby łatwiej było połapać się w poszczególnych historiach np:
xxx: zabiłem smoka
xxx: stałem się sławny, ale paru osobom to sie nie spodobało. Zabiłem te osoby i zostałem królem
ja: Gdy spacerowałeś po lesie ugryzła cię wiewiórka, zaraziła wścieklizną i zginąłeś.
xxx:
"Gdy spacerowałeś po lesie ugryzła cię wiewiórka, zaraziła wścieklizną i zginąłeś."
Trafiłem do piekła, zabiłem Belzebuba i władam demonami.
Oczywiście, jest to bardzo głupi przykład - próby naśladowania grożą tzw. wylotem ;P

redin:
Na jego pytanie "kiedy?", jakoś nikt nie kwapił się odpowiedzieć... Ale co mu pozostawało? Czekał. Ponownie zapadła noc. Szybko to zleciało? Może to dlatego, że nie musiał płacić za trunki u karczmarza... Swoją drogą ciekawe, dlaczego? W końcu podszedł do niego jakiś niziołek...
- Pan widzę z ogłoszenia, ze strażą pewnie nie ma nic wspólnego, bo mroczny, a i pewnie się nada bo cierpliwy, a cierpliwości twoja praca będzie wymagać... No cóż, nie owijajmy w bawełnę, naraził mi się pewien tutejszy, lekko stuknięty czarodziej. - niziołek ściszył ton - Codziennie w nocy wychodzi, odprawiać magiczny rytuał, lepiej mu nie przeszkadzać, bo korzysta z dość sporej mocy... ale jest jeden moment, kiedy to odpoczywa, trwa około 2 minut, to jest twój czas. Do domu za dnia włamywać bym się nie radził, za dużo pułapek. A dlaczego chcę go zabić? Powód jest prosty - te światła jakie towarzyszą jego magicznym harcom nie dają mi spać! Płacę równe 55 monet, po wykonaniu zadania, to wszystkie moje oszczędności, mam nadzieję, że cię satysfakcjonują, poza tym tutejszy karczmarz to mój znajomy, jeśli zrobisz o co cię proszę, będziesz miał tu dożywotnio piwo i elfickie wino za darmo.

smocza:
Uciekała tak długo, dopóki nie poczuła zmęczenia. Potem po prostu się już jej nie chciało, a i przecież ludzie z wioski nie będą tacy, aby gonić wampira, którego przecież udało im się przegonić z wioski. Ba, pewnie porządnie się upiją tej nocy i w końcu by mogła się napić czegoś porządnego z niewielkim ryzykiem. Tylko, czy chciało się jej wracać? Szczególnie, że widziała osowiałego wampira, plączącego się w pobliżu [ced ;P], a za jego plecami jednego z tych trochę większych pająków, którego ów wampir raczył na razie nie zauważyć...

Gandalf:
[jak najbardziej wystarczy, co do półelfa - spoko, w sumie wilkołactwo może dotknąć każdego]
Aaron, siedząc w oberży, w mieścinie, odległej o jakieś dziesięć mil od Andaven, chcąc nie chcąc, przysłuchiwał się, siedzącym obok niego dwóm mrocznym krasnoludom
- Runy, kurde, runy! I powiedz ty mi, Ruthgar, po co ta cała afera?
- Nie wiem, Mogrum.
- Właśnie. Przecież my też mamy swoje runy, zawierają wiele zaklęć, ogniste kule, lodowe strzały, oślepienie, a nawet wytworzenie tornada, ale żadna tak naprawdę nie jest bardzo niebezpieczna, fakt faktem, paru nie znaliśmy, ale nasi kapłani je wypróbowali i tak naprawdę nie są groźne, zawierają tylko nowe moce. Tak zapewne jest i w tym przypadku...
- Nie wiem, Mogrum.
- Musi tak być, gdyby te runy mogły posłużyć do zniszczenia świata czy czegoś w tym stylu, na pewno jakiś szaleniec już próbowałby je zagarnąć dla siebie, ba, tysiące szaleńców, a przecież tak nie jest, prawda?
- Nie wiem, Mogrum.
- A co ty wiesz, Ruthgar?
- Wiem, że Andaven jest pod barierą mroku, stworzonej zapewne przez runy. Tyle wiem. Wiem też, że szykuje się wojna, więc jednak coś w tym jest.
- Phi! - prychnął Mogrum - Wiesz co, pokażę ci pewną runę, którą mam ze sobą. Niegroźną, na jej przykładzie wyjaśnię ci, dlaczego ten cały chaos jest bezsensem, chodź...
Oba krasnoludy wstały od stołu, udając się na górę. Aaron dostrzegł, jak dwójka mrocznych elfów idzie za nimi. Jeden z nich spojrzał się ostro w stronę wilkołaka i syknął.
- Ten run jest nasz, więc siedź tu cicho grajku lub śpiewaj coś o rudych rycerzach i mężnych dziewkach, albo coś w tym stylu... - po czym również zniknęli na piętrze

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

To jest dokończenie dialogu, więc akcja po dialogu będzie się toczyć z dnia na noc, żeby zrównać z grą obecną
************************************************************************************* *****

- Witaj... Zapewne chciałbyś się zaciągnąć na wyprawę do twierdzy właścicieli runów. - przyjrzał się Mordragowi od stóp do głów - Wyglądasz dobrze, powinieneś sprawdzić się w tej pracy... Jednak, czy jesteś pewien, że praca żołnierza by cię pociągała?
- Nie tyle co chce, ale w tym mieście nie ma nic lepszego do roboty.
- Lepszego... Jak ktoś poszuka, to zawsze coś się znajdzie... - powiedział cicho kapitan - Bo ty mi nie wyglądasz wcale na żołnierza, nie widzi ci się ta praca, co nie?
- Może moralnie i żołnierzem nie jestem, ale wierzę, że nie będzie to trudniejsze od pracy najemnika.
- To wszystko zależy, do czego zdolne są runy... Nasza wspólna wyprawa może być formalnością dzięki przewadze liczebnej, ale może też należeć do największych bitew w historii Askadii... Poza tym, miałbym dla ciebie pewną pracę, oczywiście jeśli zechcesz.
- Może chwilowo zostańmy przy pracy żołnierza jakie jest prawdziwe honorarium bo jakoś w to na ogłoszeniu nie chce mi się wierzyć.
- No cóż, formalnie wypłaty nie ma, nawet nie wiesz ile ludzi łapie się na motyw sławy... Sam wymyśliłem tę metodę. Jej skuteczność jest zadziwiająca, mało kto pyta o pieniądze, a zaledwie jedna osoba na pięć z tej małej liczby na wieść o wątpliwym "honorarium" rezygnuje z udziału w tej wyprawie. Wszyscy chcą po prostu uczestniczyć w tym co się dzieje, w końcu tyle lat była jedna, wielka nuda...
- Tak jak myślałem, jako żołnierz dużo nie zarobię, a i sława bardzo wątpliwa, ale jak już tu jestem nic mi nie pozostało, a miejsce u najemników już pewnie ktoś zajął.W takim razie o co chodziło z tym dodatkowym zadaniem?
- Wiedziałem, że spotkałem bystrego człowieka. - kapitan Rellim roześmiał się serdecznie - Ale sprawa wcale nie jest przyjemna. Powiem więcej, niepokoi mnie. Otóż, coś strasznie pokiereszowało twarz pewnemu elfowi, który... ekhem... odwiedzał wysypisko śmieci. Wszyscy mówią, że to jakiś naćpany bandyta, jednak ja śmiem w to wątpić. Dowiedz się, co to było, nie wiem jak. Jeśli już będziesz wiedział, wróć do mnie, a otrzymasz 30 monet i być może dalsze instrukcje. Zainteresowany?
Mordrag zaśmiał się ukradkiem. Elfy i wysypiska razem zawsze będą mnie bawić.
- Zainteresowany? - powtórzył Rellim
- Kapitanie i ja i pan dobrze wiemy, że to nie był ćpun, mój warunek to 40 monet i wszystko to co panu o tym wiadomo..
- Mi wiadomo tylko tyle, że widziałem tego biedaka i wyglądało na to, jakby jakaś dziwna bestia go pogryzła lub "podrapała" szponami... W powietrzu unosił się też jakiś nieprzyjemny zapach, który jednak w świetle obecności stosów śmieci był słabo wyczuwalny. A co do ceny - 35 monet, to moje ostatnie słowo. Teraz zainteresowany?
- W sadź sobie te 5 monet w dupę- pomyślał Mordrag Zgoda. Zaczynam od razu. Przydało by mi się coś w stylu mapy do poruszania po mieście, Bo te wasze ulice są .... i chciałbym spotkać się z tym "biedakiem"
- Teraz przebywa w miejskiej lecznicy. Jej położenie masz z resztą zaznaczone na mapie. - powiedział, po czym wręczył wojownikowi dokładny plan miasta.
- A zatem wyruszam, gdy się czegoś dowiem wrócę tu. Czy jest jeszcze coś o czym chciałby pan ze mną porozmawiać?
- Nie. Powodzenia życzę i owocnych poszukiwań. Skutecznych najemników nigdy nie za wiele.

Zanim jednak zacznę cokolwiek robić najpierw coś zjem- pomyślał Mordrag i usiadł przy ognisku na placu treningowym. Otworzył sakwę, wyciągnął trochę chleba i parę pasków suszonego mięsa. Zapada zmrok. Będę sie musiał pospieszyć jeżeli chcę się dostać jeszcze dzisiaj do lecznicy. Kończąc kawałek mięsa do ogniska dosiadł się młody elf,młody jak na elfa.
- Nowy w tych stronach? - rozpoczął rozmowę elf.
- A no - odpowiedział niezbyt chętny do rozmowy Mordrag
- Ja się tu urodziłem, a teraz zaciągnąłem się do wojska. Bardzo chciałbym już wyruszyć, ale z powodu tego dziwnego ataku wszystko się opóźnia.
- Chodzi Ci o tego pokaleczonego w twarz elfa- podjął rozmowę zaciekawiony Mordrag- Wiesz coś więcej na ten temat?
- Zwykli mieszkańcy powiadają, że to jakiś bandyta, ale specjaliści wojskowi stwierdzili, że to ślady pazurów, jednak nikt nie mógł zidentyfikować zwierzęcia które by to zrobiło. Są i tacy którzy twierdzą, że to coś to początek złych zdarzeń jakie sprowadza na nas runy.
- Hmm.. sam nie wiem co o tym myśleć mam jeszcze za mało wiadomości. Dzięki za informacje i powodzenia na polu bitwy. Żegnaj.
- Do zobaczenia.
Mordrag wstał i oddalił się z placu treningowego. Zapadał zmierzch. Wyciągnął mapę póki mógł coś jeszcze na niej zobaczyć. Na szczęście jestem blisko, jeszcze zdążę. Schował mapę i ruszył szybkim krokiem. Wyszedł za róg i zobaczył budynek po środku na samym końcu alejki. Ruszył w jego stronę. złapał za klamkę... otwarte. Wszedł do środka...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach
Dnia 19.06.2009 o 20:10, Maka1992 napisał:

"Na jego pytanie "kiedy?", jakoś nikt nie kwapił się odpowiedzieć... Ale co mu pozostawało?
Czekał. Ponownie zapadła noc. Szybko to zleciało? Może to dlatego, że nie musiał płacić
za trunki u karczmarza... Swoją drogą ciekawe, dlaczego? W końcu podszedł do niego jakiś
niziołek...
- Pan widzę z ogłoszenia, ze strażą pewnie nie ma nic wspólnego, bo mroczny, a i pewnie
się nada bo cierpliwy, a cierpliwości twoja praca będzie wymagać... No cóż, nie owijajmy
w bawełnę, naraził mi się pewien tutejszy, lekko stuknięty czarodziej. - niziołek ściszył
ton - Codziennie w nocy wychodzi, odprawiać magiczny rytuał, lepiej mu nie przeszkadzać,
bo korzysta z dość sporej mocy... ale jest jeden moment, kiedy to odpoczywa, trwa około
2 minut, to jest twój czas. Do domu za dnia włamywać bym się nie radził, za dużo pułapek.
A dlaczego chcę go zabić? Powód jest prosty - te światła jakie towarzyszą jego magicznym
harcom nie dają mi spać! Płacę równe 55 monet, po wykonaniu zadania, to wszystkie moje
oszczędności, mam nadzieję, że cię satysfakcjonują, poza tym tutejszy karczmarz to mój
znajomy, jeśli zrobisz o co cię proszę, będziesz miał tu dożywotnio piwo i elfickie wino
za darmo. "


- To będzie satysfakcjonująca nagroda za usunięcie tej osoby... W ciągu kilku dni sprawa powinna zostać załatwiona. Zostawię u karczmarza informację w sprawie nagrody. Chcę wiedzieć, czy podmiot mieszka sam, czy ma jakieś zwierzęta i miejsce zamieszkania. - Elhan poprawił kaptur i badawczo wpatrzył się w oczy mówcy, zapamiętując każde jego następne słowo. Jeżeli nie będzie miał ochrony i będzie spał sprawa będzie banalna. Lecz lepiej uważać. Z tymi czarodziejami nigdy nic nie wiadomo. Wszystko idzie gładko, a tu nagle jakieś magiczne zabezpieczenie się pojawia...


Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[w roli Abigail - jak zawsze zresztą - pomagająca mi z ubocza Arianne]

Kiedy bard się obudził, prawie go oślepiły promienie zachodzącego już słońca. Wstał powoli trzymając się za głowę. Ku jego zdziwieniu ból w boku przeminął. To ci ulga dopiero.... - pomyślał sobie.
Mimo usilnych starań nie udało mu się znaleźć jego nowej znajomej w domu. Zaczął coś podejrzewać... spojrzał do swojej torby - wszystko było, złoto, sztylet - nic nie zginęło. To wszystko było dla Vic''a bardzo dziwne... wyszedł na zewnątrz, na ulicach dalej był tłok. Bard rozejrzał się ale nie zauważył nikogo znajomego. Miał mętlik w głowie, nie wiedział czy zostać, czy iść. Z natury człowiekiem cierpliwym za bardzo nie był, więc ruszył w poszukiwania. Jeśli jej nie znajdę, to wrócę do chałupy, jeśli ta będzie jeszcze w jednym kawałku. - pomyślał.
Noc już powoli zapadała, kiedy bard dotarł do miejsca w którym pierwszy raz spotkał Abigail, jednak śladu po niej tam nie było. Nie wiedząc co dalej czynić, a raczej: dokąd dalej iść, bard ciężko westchnął, oparł się o najbliższą ścianę, złożył ręce na krzyż i zaczął nucić do siebie jedną melodię jaką słyszał w przeszłości.
- Ładna. - usłyszał nagle głos, który był kobiecy i znajomy. Obrócił się i zobaczył że Abigail stoi tuż przy nim.
- Na wszystko co święte, musisz się tak skradać? Wiesz na ile potencjalnych sposobów mogłem teraz wykorkować?! - powiedział bardzo szybko bard. Po chwili ochłonął i dodał - Gdzie byłaś?
Vic zauważył, że jego znajoma trzyma coś kurczowo w lewej dłoni, oraz że waha się z odpowiedzią.
- Ro.. biłam to co zwykle, pamiętasz co? - kobieta odpowiedziała z uśmiechem.
- Eee... taaak. Dobrze. Chciałem się pożegnać, bo muszę... - nie dano bardowi skończyć.
- Jakie tam pożegnać! - rzekła Abigail chwytając Vic''a za rękę - Nie zawsze można być wędrowcem, z tego co się domyślam nigdzie się nie spieszysz, hehe, nie możesz zostać trochę dłużej?
- Wiesz, myślę że powinienem.... ej! - znowu kobieta nie pozwoliła bardowi skończyć, zaczęła go ciągnąć za rękę.
- Parę rzeczy ci jeszcze pokażę, parę rzeczy powiem. Chodź chodź, fajno będzie! - dopowiedziała nadzwyczaj szybko.
Vic dużego wyboru nie miał. Właściwie, to żadnego wyboru nie miał, bo jak było powiedziane, nie był dobry w przekonywaniu innych do swojej racji. Abigail prowadziła go przez nieznajome jemu alejki, domyślał się, że idą na skróty, ale nie był pewien. Jednak coś mu mówiło żeby nie pytać o to swoją przewodniczkę. Im dalej szli, tym Vic zauważył, że kobieta wprowadza go w miejsca, które są coraz to bardziej wyludnione.
- Nie nie, moment droga pani. - powiedział wytrącając dłoń z jej uścisku.
- Co się stało? - spytała Abigail, dało się wyczuć szczyptę irytacji w jej głosie.
- Dokąd mnie prowadzisz? Nie podoba mi się to miejsce. - rzekł bard.
- To nie bogata dzielnica z drinkami za darmo, sam wiesz, a teraz chodźmy.
- Słuchaj, nie żebym miał coś przeciwko miłemu spacerkowi w świetle księżyca, ale coś mi tu nie pasuje. Co trzymasz w dłoni?
Na dźwięk tych słów kobieta jakby zesztywniała. Jeszcze mocniej ścisnęła dłoń w której coś trzymała. Wydaje się, że za chwile wybuchnie z gniewu, jednak odwracając się twarzą do barda, lekko się uśmiecha.
- To jest... moje. Bądź miły i nie wypytuj mnie o to. - kobieta rozgląda się w przerwie między słowami - Zaufaj mi.
Bard już nic nie mówi. Daje się prowadzić kobiecie, aż natrafiają na wnękę w murze. Ma ona około metr wysokości i dwa metry szerokości. Vic ma teraz porządne wątpliwości, ale w końcu ulega słowom Abigail i przeciska się razem z nią. Kiedy ciasna, ciemna wnęka zdaje się kończyć... bardowi brakuje słów. Trafili do jakiejś jaskini... pomieszczenia... trudno to ująć, było tam i oświetlenie i skromne meble oraz dużo, dużo skrzyń.
- To miejsce było kiedyś użytkowane przez przemytników. Pieniądze które mi dałeś pomogły mi odkupić to miejsce od starego Wilhelma. Bezpieczne miejsce, w dodatku trudne do znalezienia. Rozgość się. - powiedziała Abigail.
- Jednak przeznaczyłaś pieniądze na coś dobrego.... - powiedział z zaskoczeniem Vic.
- Majątek może i straciłam. Ale rozum na pewno nie! Możesz tu nocować ile chcesz, pod jednym warunkiem. - dodała kobieta.
- Usługi seksualne? Przynieś-podaj-pozamiataj? Czy może.... - bard znów nie dokończył, na jego szczęście.
- Rany, za kogo ty mnie masz? Warunek jest taki, że każdej nocy jaką tu spędzisz, to uraczysz mnie jakąś opowieścią.... jesteś bardem, płacą ci za to przecież. - rzekła z uśmiechem Abigail.
- Jestem dość kiepskim bardem... ale za noc tutaj, coś wymyślę. - odpowiedział bard, rozglądając się po mieszkaniu, jeśli można to miejsce tak nazwać.
- Obyś, inaczej wyrzucę cię na zbity pysk! - kobieta się zaśmiała - A na początek, powiedz co nuciłeś wtedy, kiedy cię przestraszyłam.
- Tamto? "Odyseja Daemana". Usłyszałem to w przeszłości, kiedy podróżowałem jak pieprznięty.
- Zaśpiewaj. - powiedziała z pewnością, układając się na łóżku.
- Wiesz, nie uważam by teraz... - po raz n-ty kobieta znów przerwała bardowi.
- Bard czy kiepski bard: jednak bard. No dalej, przecież w tym się specjalizujesz.
- Specjalizuję się w odzywkach i ucieczkach, madonno. Dobrze, sama chciałaś. Tylko mnie nie obwiniaj, że po tym przedstawieniu ogłuchniesz. Akhm, khm. - bard zaczął trochę nieudolnie śpiewać.

Zbierzcie się ludziska, oto opowieść szykuję,
Wiem że w ten sposób trochę czasu wam zmarnuję,
Lecz jest to opowieść warta rozgłosu,
Mimo, że o królu, nie ma w niej patosu.
Daeman był dzielny, dzielny i głupi,
Wydawało mu się, że Herakles z niego drugi.
Nie lubił, oj nie lubił być olewany,
I po śmierci nie był, bo został poćwiartowany.
W swej pysze bowiem smokowi rzucił wyzwanie,
Skończył dość marnie, jako niezbyt tuczące, smocze danie.
Morał z tego taki: nie ma żadnego,
Ćwierkotam dla pieniędzy, nie dla czegoś pięknego.


Bard skończył śpiewać, z lekkim, niepewnym uśmiechem spojrzał na Abigail. Ta cały czas słuchała.
- A liczyłam na opowieść o księżniczce i rycerzu coby ją uratował z komnat rozpusty. - rzekła półserio.
- Mnie takie rzeczy denerwują. Nie wiesz o tym, ale do mojej profesji zawsze podchodziłem z dystansem. - dodał Vic.
- W każdym razie dziękuję... nie jesteś takim typowym bardem, wiesz?
- Zostałem nim bo nie był innej opcji, ale, to już inna opowieść, a ja już nocleg mam zapewniony. - powiedział Vic po czym się uśmiechnął.
- Tak, masz rację. Śpisz o tam. - Abigail wskazała mu na coś w rodzaju tapczanu.
- Czy ty sobie.... - na szczęście barda, znów kobieta nie pozwoliła mu dokończyć.
- A-a-a! Żadnych takich. No już, jest mile niż sobie wyobrażasz.
Vic chciał coś powiedzieć, ale się z tym wstrzymał, dal swojego dobra. Położył się na tym tapczanie, ale nie zasnął. Obserwował Abigail przez chwilę jak ona się układa do snu. Przez głowę przechodziły mu myśli. Zarówno te dobre jak i złe. Wiedział, że szybko nie zmusi siebie do spania, więc wpatrując się dalej w swoją towarzyszkę, zaczął sobie układać w głowie kolejną pieśń...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Uwaga, jest późno i niestety nie czytane, ani nie poprawiane, więc mogą być błędy. Z góry przepraszam.]

Lucien otworzył skrzypiącą drewnianą klapę i wskoczył do środka. Uderzył z hukiem o podłogę i prędko niczym duch podbiegł pod najbliższą ścianę. Co my tu mamy... Pokój był stosunkowo niewielki i skromny. Dwa fotele stojące przy oknie, na środku mały stolik z jakimiś śmieciami i zakurzoną butelką z cieczą w środku, naprzeciwko niego pusty kominek i obok małe drzwiczki zapewne od jakiejś piwniczki oraz szafa z jakimiś książkami. Wyglądało na to, że nikogo nie było, więc złodziej postanowił to wykorzystać i zaczął powoli skradać się po pokoju, już pewniej się po nim rozglądając. Hm, wygląda na to, że demona nie ma. Wampir spojrzał uważnym wzrokiem na drzwi prowadzące do innego pokoju, ale kompletna cisza wciąż wskazywała na to, że Lucien w budynku jest sam. "Jak nadziać mroczne elfy, minotaury, demony i etc. na dzidę – Tom 1” Co to do cholery jest? Ritari przyglądając się dziwnym wzrokiem książce, schował ją szybkim ruchem za pas. Może coś przeczytam ciekawego, jeśli znajdę czas oczywiście. Lucien podskoczył pod małe, lekko zardzewiałe drzwiczki obok kominka i otworzył je powoli. W środku były sterty śmierdzącego tygrysiego sera i pełno brudnych butelek pełnych, lub nie, wina. Odrobinę więcej prowiantu nie zaszkodzi... – pomyślał chowając kilka butelek i sera. Po chwili wyprostował się i podszedł pod stolik biorąc z niego zaczęte wino. Lucien pociągnął łyka i... Zaraz... Skąd tu zaczęte wino? Nagle wampir usłyszał za sobą jakiś szmer, ale nim zdążył się odwrócić coś, a raczej ktoś odrzucił go w ścianę.
- Argh..! – Ritari jęknął z bólu.
Zza fotela wyszedł owy demon, którego Lucien zobaczył dzień wcześniej. Zakradł się do niego i włożył mu kija[:P] między ręce, tak, że wampir nie mógł nimi poruszać. No tak, mogłem uważniej się rozglądnąć...
- Na Matkę Noc, coś ty za jeden?! – warknął przez zęby.
- Nie wymawiaj imienia boginki swojej nadaremno... i tak ci nie pomoże. – powiedział pomiot z piekła rodem. Głos miał... dziwny. Demoniczny? W końcu to demon... Arghh.. jak takie ścierwo jak on może... Lucien splunął demonowi pod nogi. - Nie wściekaj się. W twoim położeniu to jest nie na miejscu... Nie moja wina, że dałeś się podejść. Za szybko poczułeś się jak w domu.
- Fakt, mój błąd. – przyznał z bólem.
- Miło, że to zrozumiałeś. A teraz daj mi jakiś dobry pomysł, by się ciebie pozbyć bez zabijania... – powiedział czort.
- Żarty sobie ze mnie stroisz? – wampir zaśmiał się szyderczo.
- Gdybym sobie żartował, powiedziałbym coś w stylu: "Człowiek, krasnal i elf idą do lekarza..." Uwierz, mówię poważnie.
- Tak, tak. Jesteś demonem, już tam pewnie szykujesz jakiś podstęp w tej swojej czerwonej głowie. – warknął Lucien.
- I mi to mówi mroczny elf... My przynajmniej nie jesteśmy hipokrytami, co wy. – rzekł demon.
- Phew. Taki ze mnie elf jak z ciebie krasnolud.
- Fakt... Leci od ciebie lekka stęchlizna obumarcia. Na zombiaka nie wyglądasz, bo nie masz organów na wierzchu. Duchem też - zbyt cielesny jesteś. Zostaje wampir, zgadza się? – Dużo wie jak na bałwana. Złodziej uśmiechnął się ironicznie.
- Uznam to za odpowiedź. Więc jesteś wampirzą wersją mrocznego elfa. Pytanie brzmi: czy przyszedłeś tutaj celowo czy przypadkowo? – zapytał demon.
- Dlaczego mam ci to mówić? – odpowiedział pytaniem Ritari.
- A dlaczego nie miałbym od razu ci złamać rąk? Z tych samych powodów: mamy dobre maniery.
- Nieźle to sobie ukitrałeś. Przypadkiem tu wpadłem. – skłamał Lucien.
- Możesz uznać, że zwariowałem, ale jakoś to kupuję. Jednak, co mam teraz z tobą zrobić?
- A, to już zależy od ciebie, drogi przyjacielu.
- Zabić nie mogę, możesz uznać, że dla zasady. Puścić też nie mogę - mógłbyś kogoś ściągnąć. Zostaje trzecia opcja: zostajesz tutaj. Przynajmniej będę miał komu otworzyć usta... – stwierdził demon, po czym związał Luciena grubym sznurem i usiadł na fotelu bacznie mu się przyglądając.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Imię: Murgoth Vatum

Rasa: Minotaur

Klasa: Wojownik

Historia:
Murgoth jest przeciętnym Minotaurem. Za młodu żył w małym miasteczku, pomagał ojcu – kowalowi. Jego lata dziecięce minęły szybko I wesoło. Lecz jak nakazuje tradycja minotaurów, gdy osobnik osiągnie odpowiedni wiek, musi opuścić rodzinne miasto. Z nim było inaczej. Pewnego dnia, został oszukany przez starszyznę wioski, która widziała w nim konkurenta na przywódcę wioski. Miał otrzymać od niej specjalną misję, która polegała na odnalezieniu cennego artefaktu z jaskiń. Było inaczej. Gdy tylko Vatum dotarł na miejsce, zaatakował go mroczny elf – zabójca. Szczęśliwie, Minotaur wyszedł zwycięsko z pojedynku, lecz umierający assasyn powiedział mu, by wystrzegał się starszych wioski, po czym wyzionął ducha.
Wtedy Murgoth postanowił na zawsze opuścić wioskę, I uciec wgłąb krain w poszukiwaniu przygód.

Charakter:
Na ogół uczciwy, niskiej inteligencji. W walce bardzo brutalny I agresywny. Nienawidzi mrocznych elfów.

Wygląd:
Obrazek =))

Ekwipunek:
Ciężki młot bojowy, skórzana zbroja, 20 sztuk złota, trzydniowa porcja żywności.


Exp:
0/xxxx

20090620110822

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[ *Podjeżdża długa limuzyna. Z przodu wychodzi jakiś elegancko ubrany drab z czerwonym dywanem w środku oraz piękna, równie elegancko ubrana brunetka z koszykiem, w którym są płatki kwiatów. Mężczyzna rozwinął dywan, otworzył drzwi. Kobieta zaczęła sypać kwiatki. Pojawiła się pierwsza noga. Tłumy fanek mdleją z wrażenia, a te wytrzymalsze zaczęły wiwatować jeszcze głodniej. Widać już ramię i drugą nogę. Znikąd pojawił się bębniarz i zaczął wygrywać to co się gra by narastało napięcie...
I oto on odtwórca zaszczytnej roli Raziela w ogniu - Żądnego zemsty i zapłaty w krwi wampira - Cedricek!. Zaraz po tym wszystko ucichło a z limuzyny wychodzę ja - lekko podchmielony;
- Przepraszamy za spóźnienie... Wiem, wiem, miałem to napisać wczoraj, ale tak wyszło. Dzisiaj nadrobię wczorajsze zaległości - Na twarzy zdziwienie. Po chwili dodaje do Ceda - Znowu!? To ja powinienem wychodzić pierwszy. Znowu wszyscy fani zemdleli z wrażenia :/ Eh... No trudno... Zapraszam do czytania...* ]

************************************************************

Swe pierwsze kroki skierowałem z powrotem do chaty. Nie wiem czego tam szukałem, czego się spodziewałem, jednak niespodzianką było jedzenie. Już zapakowane, na dobre trzy dni. Wyjrzałem przez okno. Noc była piękna. Czyste, wyjątkowo gwieździste niebo u góry, a u podnóża wzniesienia na którym znajdowała się chata widać było wioskę. Światła jeszcze świeciły się w domach. Z lasu dobiegały głosy sów. Delikatny wiatr pieścił liście drzew, które wydawały z siebie przyjemny dla ucha szelest. Iście malownicza noc. Usiadłem w ramie okna i podziwiałem jej uroki. Przypominały mi się noce, które spędziłem na dachu domu obserwując gwiazdy. Choć tu to nie to samo. W mieście całą dobę było słychać jakieś hałasy, kłótnie, bójki. Odgłosy strażniczych zbroi przechodzących właśnie pod domem jak zawsze o tej samej porze. Nie było też słychać sów w lesie, a kiedy wiał wiatr to czuć było tylko chłód i nic po za tym. Nie był to jednak czas, ani miejsce na wspomnienia. Zeskoczyłem z ramy i ruszyłem między drzewa. W leśnej gęstwinie, gdzie światło gwiazd i książnica ginęło wśród liści trudno było cokolwiek dostrzec. Wciąż obolały od ran powoli szedłem przed siebie, opierając się o chłodne i szorstkie korony drzew.
Błądziłem bez większego celu, kiedy nagle, z oddali zaczęły docierać do mnie promienie jasnego niebieskiego światła. Był to krótki rozbłysk, gdzieś nieopodal. Przyspieszyłem z ciekawości. Kiedy wydawało mi się, że jestem już blisko mym oczom ukazała się postać stojąca na środku polany oświetlona blaskiem księżyca. Był to wysoki, blady mężczyzna z jasnymi włosami zapiętymi w kucyk. Sprawiał wrażenie skamieniałego. Nie szukałem kłopotów, lecz kiedy już chciałem odejść nieznajomy spojrzał na mnie. Miałem wrażenie, że przeszywa mnie wzrokiem, a był on zimny… Rządny krwi.
Jedynym możliwym wyjściem z tej sytuacji była próba ucieczki. Nie miałem jednak na to ochoty. Nabrałem powietrza w płuca i patrząc mu w oczy powoli ruszyłem przed siebie. Zwrócił się całym ciałem w moją stronę jednak nie ruszając się z miejsca ani o krok. Stanąłem naprzeciw niego. Zaraz po tym, szybkim ruchem ręki złapał za miecz, napiął mięsnie i otworzył usta obnażając długie kły. Oddaliłem się o krok i podniosłem ręce.
- Heh… I co teraz wampirze? Zabijesz mnie? Zjesz? – On również cofnął się o krok i sprostował.
- Nie zjadam ludzi, a piję. – Wciąż spoglądając zimno w me oczy dodał - Kim jesteś i czego chcesz?
- Kim jestem? Jestem nikim... Ot wędrowcem. – Na te słowa wampirowi zaczęły drgać usta jakby śmiał się delikatnie pod nosem.
- A więc panie nikt, wędrowcze - mówił wywijając młyńca mieczem - zdradź mi swoje zamiary.
- Wędruje... – Odpowiedziałem opuszczając ręce i robiąc krok na przód. Na co on uniósł znacząco miecz.
- To już wiem. Powiem prosto z mostu, bo najwyraźniej nie rozumiesz. Jesteś przyjacielem, czy wrogiem?
- Ale co to za pytanie płynące z ust wampira? – Zapytałem uśmiechając się lekko i robiąc kolejny krok do przodu. Staliśmy twarzą w twarz. Spojrzałem mu głęboko w oczy. - Myślałem, że jedynymi przyjaciółmi są Twoi bracia... Jeśli jednak ma od tego zależeć moje życie, to wiedz; przyjaciół nie mam żadnych, a wroga mam jednego – skończyłem podkreślając stanowczo. Zaraz po tym zbadałem wzrokiem wampira od stup po głowę i dodałem z uśmiechem na twarzy - ale zdaje się że nie Ciebie szukam. – Na te słowa wzruszył ramionami i równie szybkim ruchem jak wyjął, tak schował miecz do pochwy po czym przekrzywił lekko głowę.
- A zatem, wędrowcze nikt, co Cię tutaj sprowadza? Mam nadzieję, że nie interesy w Andaven, bo to zostało... hmm... odcięte. A co do wrogów i przyjaciół: Nie wyglądasz mi na zagrożenie – przerwał i zaczął znacząco węszyć - dobrej krwi też nie masz, więc raczej atakować Cię nie będę - uśmiechnął się lekko - no chyba, że bardzo tego pragniesz. – Na te słowa roześmiałem się głośno.
- Trudno… By ranna… Nieuzbrojona… Osoba stwarzała jakiekolwiek zagrożenie... Nieprawdaż? – Kończąc uspokoiłem się. - Jeśli to co mówisz o Andaven jest prawdą to wątpię by osoba, której szukam tam się znajdowała. Wszak jeszcze wczoraj był poza murami. – Zacząłem się jednak zastanawiać. Nic nie stało na przeszkodzie Attorowi by tam się schronić. Kiedy zauważyłem, że wampir coś chce powiedzieć, wtrąciłem. - Jak sądzisz czy jakoś mojej krwi ma coś wspólnego z ranami, a może z pochodzeniem?
- A kogóż to szukasz, wędrowcze bez imienia? – Po czym poważnie dodał. - Wiesz, że to nie rozsądne dyskutować z wampirami na temat krwi? Ale jeśli pytasz... pachniesz, jak niemyty pies. - Na te uwagę zacząłem się wąchać. Pomyślałem: Dziwne... Ja tam nic nie czuje, no, ale co tam. Mam ważniejsze sprawy na głowie.
- A w czym Ci ta wiedza pomoże? Zresztą teraz to musze się wyleczyć, znaleźć jakąś broń i mieć nadzieje, że od ostatniego spotkania nie oddali się zbyt daleko
- W czym? – Odsłonił kły - ach, to proste. Skoro wczoraj był poza murami, to mógł wejść do miasta... I teraz jest tam uwięziony. Podobnie, jak – zanim skończył oczy mu zaczęły ciemnieć, a po skórze przeleciał mi nieprzyjemny dreszcz. - Abadon. Co do leczenia... nic tak nie leczy, jak świeży człowiek. Myślę, że wiem już kim, a raczej CZYM jesteś... Zaproponowałbym Ci zatem wspólne łowy, ale dalej nie znam Twojego imienia, kotołaku... – Zdziwiło mnie trochę to oświadczenie. To już druga osoba, która mnie rozgryzła. Jednak to nie było istotne. Ten dreszcz, jego oczy. Bardzo dobrze znam to uczucie…
- Nie myliłem się sądząc, że prowadzi Cię rządza zemsty... No cóż. Natarczywym ludziom mówię by zwracali się do mnie tygrys... Heh, ale skoro mnie rozgryzłeś to nie będzie zbyt zabawne... Valerik. A Ty wampirze?
- Raziel - skrzyżował ręce na piersi. Morze to jakieś wampirze powitanie pomyślałem. On zaś kontynuował - Andaven jest odcięte, a noc jeszcze młoda... co zatem powiesz na małe łowy? Tu gdzieś jest wioska... Dla mnie krew, dla Ciebie reszta. Nic się nie zmarnuje... I może znajdziemy Ci jakieś żelastwo. – Łowy? Zastanawiało mnie co ma na myśli. Właściwie nigdy nie widziałem jak wampir poluje.
- W sumie mi to obojętne... Ale nie oczekuj ode mnie zbyt wiele. Ledwo tu stoję a co dopiero się bić. – Na to Raziel roześmiał się ponuro.
- A kto tu mówi o biciu, kotołaku? Idziemy na polowanie, a nie na potyczkę...
- Wyobraź sobie, że z reguły poluje na owoce, w ostateczności na króliki, więc może zamiast ględzić pokaż co masz na myśli. – Spojrzał się na mnie jakoś inaczej. Nie byłem wstanie odgadnąć co mógłby sobie myśleć w tej chwili, ale nie zdążyłem się dobrze nad tym zastanowić gdy powiedział;
- Wierz mi, to się wiele nie różni od polowania na króliki. Chodź za mną.
Zabrzmiało to niezwykle zimnie, aż dreszcz znowu przeleciał mi po plecach. Ruszyłem za nim. Szedł zdecydowanie i szybko nie oglądając się na mnie, konsekwentnie w jednym kierunku. Miałem trochę problemów z nadążeniem i nie miałem pojęcia gdzie jesteśmy ani gdzie zmierzamy. Jednak zanim zdążyłem się tym martwić przed nami pojawiły się pierwsze światła z wioski, o której najwyraźniej wspominał Raziel. Zacząłem się zastanawiać, czy to przypadkiem nie stąd wyruszyłem, zanim spotkałem towarzysza. Nie miałem jednak czasu na rozglądanie się, bo wampir wciąż szedł przed siebie tym samym tempem, nie wydając z siebie żadnego głosu. Stawało się to odrobinę denerwujące, ale też nieprzyjemne, niepokojące zarazem…
Na ulicach już nikogo nie było, a mój towarzysz widząc jakąś karczmę zatrzymał się. Przez chwilę pomyślałem, że chce wejść do środka, ale on ruszył gdzieś na tyły. Poszedłem za nim i wchodząc w alejkę widziałem tylko jak chowa się w krzaki. Próbowałem spytać o co chodzi, ale on tylko machnął ręką bym również się schował. Jakiż miałem wybór? Schowałem się. Narastało we mnie uczucie niepokoju. Nie podobało mi się to wszystko. Było tak ciemno, że ledwo widziałem czubek swojego nosa. Z karczmy było słychać tylko jakieś melodie i pijackie śpiewy, zaś Raziel już z dobre półtorej godziny, jak tylko ruszyliśmy z polany nie odezwał się ani słowem. Cichy i zimny wiatr sprawiał, że włoski na całym ciele jeżyły mi się włoski. Serce zaczęło mi bić coraz mocniej. Miałem wrażenie, że zachwalę to właśnie na mnie rzuci się wampir. Kiedy byłem już u progu wytrzymałości nerwowej i chciałem zaprotestować usłyszałem jak ktoś się zbliża. Jakiś pijaczyna nucący melodie akurat wygrywanej w tawernie nie znaną mi melodię. Zdając się na słuch mogłem stwierdzić, że zbliża się w naszą stronę. Na początku przeraziłem się, że nas zauważy, ale przecież było tak ciemno, że sam siebie ledwo widziałem, to jak może zauważyć mnie jakiś pijak. Podszedł tak blisko, że mogłem mu się przyjrzeć. Zatrzymał się przy drzewie, zdjął pas z mieczem i rozpiął rozporek. Przestał nucić i równo z kolegami z karczmy zaczął śpiewać do nuconej przed chwilą melodii. Nie zdążył jednak wypowiedzieć trzech słów, kiedy Raziel – sam nie wiem kiedy – znalazł się za nim jedną ręką zakrywając mu usta a drugą kierując w stronę rozpiętych spodni. Stojąc tak szepnął mu do ucha, a usłyszałem to wyraźnie;
- Piśnij choć słówko, a wyrwę. – Zabrzmiało to śmiertelnie poważnie, a kiedy to mówił w oczach pojawił się błysk… Nadzieja, że drab się nie posłucha dając wampirowi pretekst by uczynić co zagroził. Zaraz po tym zaczął go ciągnąć między drzewa za karczmą. Ja zaś chwyciłem za miecz, od razu zapinając pas z pochwą i ruszyłem za nim. Szliśmy tak kolejne pół, a może nawet i całą godzinę. Byłem już wykończony. Nie byłem pewien która już jest godzina, ale wydawało mi się że niedługo będzie świtać. Nagle towarzysz zatrzymał się i skręcił kark pijakowi, po czym wyciągnął miecz i urżnął mu głowę. Choć zdążyłem już kilka osób zabić to jednak pierwszy raz byłem świadkiem takiej sceny. Aż mnie zemdliło, zaś wampir wydawał się rozradowany jak dziecko, które dostało jakiś upragniony smakołyk. Jednak nie spodziewałem się zupełnie tego co powiedział Raziel;
- No to resztę zostawiam Tobie. – Dopiero wtedy zrozumiałem co miał na myśli mówiąc, że nic się nie zmarnuje. Nie mogłem utrzymać żołądka w ryzach i zwymiotowałem. On zaś, jak gdyby nigdy nic zaczął rozpalać ognisko. Rozebrał mężczyznę i poćwiartował jak zwierza po czym zaczął smażyć na ogniu. Nie dość, że zdawało by się, że nie robi tego pierwszy raz, to jeszcze można by rzec, że sprawiało mu to radość. Właśnie to było w tym przerażające.
Chciałem się wymigać z tej kolacji, jednak nie mogłem znaleźć swoich racji żywności, a wizja pójścia głodnym spać, a później wstać i Bóg jeden wie co robić…
Znowu nie pozostawiono mi wyboru. Usiadłem koło bladego towarzysza i patrzyłem jak gotował. Jak tylko skończył, wręczył mi bez słowa „posiłek”. No cóż… Zjadłem. Trudno to opisać. Nie liczył się zapach, ani smak. Choć usmażony kawałek w żaden sposób nie przypominał człowieka to jednak byłem świadom tego co jem i nie zbyt mi to odpowiadało, a on przyglądał się mi jak jem samemu oblizując się z resztek krwi. Nagle przerwał ciszę;
- Wiesz co, kotołaku? Podoba mi się to. Myślę, że chętnie to powtórzę... – Odpowiedziałem milczeniem. On może i z chęcią by to powtórzył, jednak ja nie wiedziałem co myśleć. Była to dla mnie nowa sytuacja. Jednak gdzieś głęboko, choć bałem się tego przyznać, myślałem, że jest dobrze, że takie życie jest mi pisane. Był to jednak cichutki głosik, którego nie chce, którego boję się słuchać. Czułem też, że ten nietuzinkowy wampir… Raziel… Czułem, że wiele się od niego nauczę. Rozmyślając nad moją obecną sytuacją w końcu zasnąłem kiedy to pierwsze promienie słońca starały się przedrzeć przez gęste liście drzew.


************************************************************
A teraz z serii "Żarty sytuacyjne" – żeby nie było że takie ponuraki z nas :P

Idę spać. Ognisko dogasa. Sennym głosem
- A tak w ogóle to co ty masz na sobie za striingi?
-... To jest pasek.
- Oh

***

- Zblizamy się do ofiary. czuję ją...
- ...
- Czuję krew....
-...
-Valerik?
-Co?
-Móglbyś przestać to robić?
-Co robić.
- Obwąchiwać każdy słup koło którego idziemy...
-Ale to silniejesze ode mnie:(
-...

***

- Valerik... zaraz bedziemy mogli zaspokoić nasz głód... Ona tu idzie.
- kto?
-No ta kobieta.
-Jaka kobieta?
-nasza ofiara.
- Aha...
- Valerik?
-No...?
-czy coś cię dekoncentruje?
-Alez nie, razielu.
- Ok. Przygotuj się, zaraz ją zabijemy...
-!!
-valerik! czekaj! Gdzie lecisz?!
- Mysz! Myyyysz! MYYYYYYSZ!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Tymczasem już z oddali słychać wycie silnika, i już, w najmniej spodziewanej chwili zza zakrętu wpada z piskiem opon czarny House Barckley, a jego kierowca ciągnie go do świecy, i tak oto przejeżdżając czterysta metrów, motor wpada na bagażnik limuzyny i zatrzymuje się! Tłumy w szoku, goryle w szoku, reporterzy pstrykają tymi śmiesznymi aparatami. W błysku fleszy, postać w długim staromodnym płaszczu, zdejmuje kask... Sekunda nas dzieli od... O BOGOWIE! *odgłosy wymiotów, drgawek, a w tle wyją syreny ambulansów.*

Położywszy dłoń na spuście kuszy, Layla postąpiła ostrożnie kilka kroków. Bacząc uważnie na ośmionogie stwory, wymierzyła w większego i zmrużyła oczy. Już w wyobraźni czuła metaliczny posmak posoki w ustach, słyszała bicie serca, życiodajnej pompy, i ostatni krzyk zastygły w oddechu. Palec wskazujący zgiął się i bełt ze świstem przeleciał przez pająka, nie czyniąc mu żadnej szkody. Wampirzyca z niedowierzaniem wyprostowała się i podniosła wzrok.
- Aj,jaj,jaj, przeklęta złota kulka! - warknęła, gdy delikatne promienie słońca padły na jej twarz. Opuściła kuszę i odwróciła się w stronę halucynacji. Naprawdę, kochanieńka, powinnaś odpocząć, hehe. Zamknij ryj. Layla teraz zauważyła, że zamiast arachnidów tańczą na wietrze ciemne liście, a na miejscu wampira leży martwy człowiek w różnokolorowych fatałaszkach ze sztyletem wbitym w brzuch i bełtem w prawe oko.
- Wrrr, pewnie nie świeżyś, ale lepszy taki, niż żaden!
Po skromnym posiłku, wampirzyca czmychnęła w cień i usnęła.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Ano, taka ciamajda jestem, że umiejętności dopiero później zauważyłem. Aby wszystko było w jednym miejscu jeszcze raz umieszczę kartę postaci, tym razem z umiejętnościami. ;)]

Imię: Aaron Ishtar, nazywany Srebrnym Kłem
Rasa: Półelf, Wilkołak
Klasa: Bard
Historia Postaci:
Aaron nie zwykł mówić o swej przeszłości. Cholera, on w ogóle mało co gada. O jego życiu krąży wiele historii, żadna z nich nie jest prawdziwa. Być może swojej przeszłości wcale nie chce pamiętać. Może był odrzutkiem całego społeczeństwa. Być może jego rodzice zginęli ze strasznych powodów. Być może jest ofiarą klątwy. Być może...
Nie wiadomo skąd posiada niezwykły talent. Był samoukiem, a może brał lekcje u samego mistrza? Nie wiadomo jak stał się wilkołakiem. Zastanawiać można byłoby się jeszcze długo. Wiadomo jednak, że jego pieśni w jakiś sposób związane są z jego przeszłością. Szare, smutne, często nieobecne oczy zdradzają, że cokolwiek zobaczył, cokolwiek przeżył - nie było przyjemne.
Charakter: Zawsze trzyma się na uboczu. Jedynie, gdy zarabia grając, zbliża się do ludzi. Posiada trochę nieprzyjemne, trochę sarkastyczne usposobienie. Uprzejmy, rycerski, choć na pewno nie miły. Swoje wilkołactwo wykorzystuje na różne sposoby, raczej nie narzeka na swoją niezwykłość. Kiedy chce się porozmawiać ze Srebrnym Kłem, nie można zapomnieć, że często pozwala swojej wilczej stronie charakteru przejąć kontrolę...
Wygląd: Człowiek - Średniej długości włosy o kolorze tarczy księżyca, raczej wysoki i smukły. Oczy równie jasne, co włosy, trochę zamyślone, trochę nieobecne, trochę smutne. Rzadko uśmiecha się. Wygląda na około 20 lat, jednak w jego żyłach płynie także krew elfów - starzeje się wolniej niż zwykli ludzie.
Wilkołak - chudy, jak na Wilkołaka, srebrna sierść, krwistoczerwone oczy.
Miejsce rozpoczęcia: Obrzeża małego miasta.
Ekwipunek: 1x Krótki miecz [2], 1x Krótki łuk [2], 1xPrzeszywanica [2], 1x 20 sztuk złota [1], 1x 10 strzał [1], 1x Skórzana czapka [2]. Nadprogramowo - sygnet, pamiątka rodzinna. Aaron nigdy się z nim nie rozstaje.
Umiejętności: Ogólne: Wyostrzone zmysły [st. 1]
Klasowe: Śpiew [st. 2], Gra na instrumentach [st. 1], Aktorstwo [st. 1]
Rasowe: Przemiana w Wilkołaka - niekontrolowana

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Rusty:
O poranku trójka gnomów cicho zmierzała w stronę jaskini.
- Jesteście pewni, że to jest dobre miejsce?
- Na dłuższą metę nie, ale na ten czas kilku dni, ewentualnie paru tygodni... Znałem kilku przemytników, którzy tu kiedyś siedzieli, była to jedna z ich przejściowych kryjówek. Straż nie znalazła ich do dziś, a to znaczy, że miejscówki mają dobre tak samo jak orkowe ziele, jakie sprzedają... Pierwsza klasa!
- Palisz to świństwo?! W takim razie już wiem, gdzie poszła nasza zrzuta na nowy alembik...
- Gdzież bym śmiał? Kochani moi, przecie mamy nowy alembik...
- Tak, ale musieliśmy odpracowywać za niego 3 dni na farmie, a przecież mieliśmy odpowiednią ilość pieniędzy...
- Oj, tam! Szczegóły. W każdym razie, wchodzimy!
Vic słyszał ich kroki, byli bardzo blisko. Dzięki swojemu dobremu słuchowi udało mu się usłyszeć dalszą część ich rozmowy, kontynuowaną wyraźnie przyciszonym głosem.
- Do nieszczelnego kotła, tam ktoś jest.
- Cicho, cicho, ale nas nie ma... idźcie już.
Vic usłyszał odgłos oddalających się kroków. Jednak nie wszystkie gnomy odeszły, jeden musiał zostać, albowiem do wnętrza jaskini ze świstem wleciała butelka z jedną z tzw. wybuchowych mikstur, eksplodując na szczęście w dość bezpiecznej odległości od barda i Abigail, jednak pożar jaki wybuchł, już nie mógł być nazwany bezpiecznym.
- TO ZA ZNISZCZENIE NASZEGO PLANU, KIMKOLWIEK JESTEŚCIE, PSIE SYNY! - usłyszał wściekły okrzyk oddalającego się gnoma.

KooK (i trochę Smocza):
Murgoth, przemierzając leśne ostępy natknął się na roześmianego mężczyznę w kolorowym stroju.
- O! Minotaur! Patrz i podziwiaj, widzisz, w moim ręku jedna kulka... a teraz dwie, nie trzy, widzisz?! To jest magia, a teraz patrz, pusty rękaw, pusty! A tu magia, widzisz, kiełbasa, wprost dla ciebie, teraz zobacz prawdziwą magię. W ręku kiełbasa nie, teraz patrz... - przebiegł dookoła minotaura. - Kiełbasa i sakiewka! A teraz... - szybko poruszył dłońmi - Tylko kiełbasa! Masz! - rzucił minotaurowi mięso - No, to na tyle z pokazu, do zobaczenia!
Mężczyzna szybkim krokiem odszedł od Murgotha. Nim ten się obejrzał, obok niego znalazł się nowy niziołek.
- Zdziwiony, co? A kasy nie ma. [straciłeś 20 monet...] Ale nie bój nic, ja go znajdę, jak mnie dogonisz to przeszukaj ciało, nie mam zamiaru zostawić gnoja żywego, wezmę swoją kasę, a twoją zostawię - mam honor. Jak pobiegniesz odpowiednio szybko, może też dasz coś od siebie temu cwaniaczkowi... No, to lecimy! - niziołek nie czekając na nic, pobiegł prosto w las, zostawiając osowiałego minotaura z mętlikiem w głowie i brakiem pieniędzy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[To będzie dokończenie dialogu z ostatniej nocy]:

-Mieszka sam, w domu o którym ci mówiłem, znajduje się na Alei Dębów, sąsiaduje z małym, zielonym domkiem - czyli moim mieszkaniem. Nie powinno go chronić nic specjalnego, ale w końcu to mag, może mieć różne zabezpieczenia...
Sam, powinno łatwo pójść, dam sobie radę.
Elf wyszedł, nie żegnając się z nikim. Ponownie poprawił kaptur. Udał się do swojej kryjówki w przedmieściach, w jednej z ruder, zastawił wejście i oddał się odpoczynkowi.
*******************
[dzień]

Wstał wcześnie. Schował broń w pomieszczeniu, tylko nóż zostawił w rękawie, tak na wszelki wypadek. Przybrał stare, zniszczone, przesiąknięte stęchlizną łachmany i zawinął się nimi szczelnie. Twarz schował w kapturze i wyszedł na zewnątrz. Pomaszerował w stronę Alei Dębów, przyglądając się uważnie okolicy. Doszedł do chaty niziołka i udając żebraka wpatrywał się dom przyszłej ofiary. W miarę możliwości zerkał chyłkiem do okien.
Urządził się nieźle... Jak się uda to wynagrodzenie wzrośnie o łupy zdobyte na nim. Hmm ale pojedyncza rana to trochę podejrzanie by wyglądała. Można by w liście oskarżyć jakiś bandziorów. Wystarczy tego wpatrywania Udał sie z powrotem do kryjówki...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bard natychmiast jak usłyszał kroki oraz rozmowę, rozbudził się. Kiedy wiedział czego można się spodziewać, chciał po cichu obudzić Abigail, ale wnet do pokoju wleciała jakaś mikstura która wybuchła. To odrzuciło Vic''a trochę do tyłu, ale mu się nie stało, kobiecie też, ale kryjówka zajęła się ogniem. Bard usłyszał jeszcze krzyk oprawców "TO ZA ZNISZCZENIE NASZEGO PLANU, KIMKOLWIEK JESTEŚCIE, PSIE SYNY!". Ogień coraz bardziej się rozszerzał, nie było czym go zgasić. Bard ostrożnie podbiegł do Abigail, chwycił ją za ramię.
- Zrywajmy się, za gorąco się tu zrobiło! - krzyknął Vic.
- C....coooo? Żartów ci się zachciało bardzino?! Ała! - bard pociągnął kobietę za ramię i unikając ognia starał się wyprowadzić siebie i kobietę poza jaskinię.
Promienie słońca przedzierały się przez dym, prowadząc tą dwójkę do wyjścia. Praktycznie na oślep, ale w końcu udało się im wyjść z kompleksu jaskiń przemytników i dotrzeć na powierzchnię. Vic zaczął kaszleć, opierając się o ścianę, Abigail padła na kolana i wpatrywała się w ziemię. Z dłoni coś jej wypadło, bard domyślał się, że to to tak kurczowo trzymała. Podniósł tą rzecz, wyglądała na jakiś naszyjnik o trójkątnych kształtach, z wizerunkiem dwóch liści stykających się ze sobą w samym środku. Vic schylił się, wziął Abigail za dłoń i dał jej to co opuściła, ona spojrzała na niego. Od widoku jej twarzy nawet najbardziej nieczuły sukinsyn okazałby współczucie. Smutek, który dotychczas ukrywała, okazał się w pełni. Jednak bard nie powiedział nic, pomógł jej wstać i obejmując jednym ramieniem powoli wyprowadzał z wyludnionych alejek.
Udało im się znaleźć wyjście z bardziej niezamieszkałych sektorów Andaven. Znaleźli się niedaleko placu, który bard znał bardzo dobrze. Był poranek, ludzi nie było jeszcze dużo. Pogoda była pochmurna, lecz nie padało. Vic jeszcze raz spojrzał na towarzyszkę, która dalej myślami była gdzie indziej, wpatrywała się cały czas przed siebie. Zrobiło mu się jej żal, więc ruszył na północny wschód, ku bramom tego miasta. Trochę to czasu zajęło, ale w końcu znaleźli się poza miastem, przed sobą mieli ścieżkę do lasu. Bard jednak nie wybrał ścieżki, ruszył na lewo, prosto na małe wzniesienie gdzie rosła samotna sosna. Ułożył obok niej Abigail i próbował nawiązać z nią kontakt.
- Ech... Abigail? Odezwij się, proszę. - powiedział niepewnie Vic.
Kobieta dalej wpatrywała się w dal. Jedna łza spłynęła jej po policzku.
- Abigail. Abigail! Abi! - bard dalej próbował przywołać kobietę do rzeczywistości. - Nie zmuszaj mnie bym cię uderzył, nie lubię bić kobiet... w zasadzie to nie lubię bić nikogo, jestem tchórzem, dlatego tym bardziej nie zmuszaj mnie do tego!.... ABIGAIL!!
Kobieta ugrzęzła w tym stanie. Nic nie było w stanie ją ruszyć. Vic ze zrezygnowaniem usiadł koło niej.
- Jak sobie chcesz uparta istoto. Zostanę tutaj dopóki się nie obudzisz. Ockniesz. Otrząśniesz. Chociaż to jestem ci winny.
Bard zaczął wpatrywać się w nieznane, dokładnie jak Abigail. O niczym nie myślał, czekał tylko na jakąś oznakę, że osobie, która nie traktuje go jak nadętego grajka, nic nie jest. Czekał... i czekał....

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować