Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

[ Post pisany bez udziału Madoxxa. Nie dołapałem go, a czas mnie nagli. Myślę, że Madoxx mi wybaczy. Nic nie wniosłem do jego historii. No i starałem się wczuwać w rolę. ]


Była ciemna noc (a przynajmniej tak twierdził kotołak). Dwie postacie przemykały cicho od domu do domu co chwile przystając i rozglądając się czujnie.
- To miejsce jest zupełnie puste - mruknął Raziel. - Żadnej krwi. Nic. Nawet szczurów...
- Zwłaszcza szczurów - odparł Valerik. - Andaven całkowicie opustoszało. Przynajmniej w tej części.
Raziel rozejrzał się jeszcze raz czujnie, po czym pociągnął kotołaka na ulicę.
- Chodź - mruknął. - nie ma sensu sie ukrywać, jeśli nie ma przed kim.
Szli tak dobre pół godziny, a towarzyszyła im tylko pustka i całkowity bezruch. Czarna bariera odgradzająca miasto od reszty świata jak widać działała świetnie. Gdy mijali już szóste skrzyżowanie z rzędu nagle coś wyskoczyło na nich z ciemności. Raziel a mgnieniu oka dobył miecza i zadał cios. Poczuł lekki opór i już było po wszystkim. Kotołak powoli podszedł do ciała i niepewnie dotknął je palcem. Skrzywił się.
- Jak worek z gównem - mruknął.
W istocie. Nieznana istota wyglądała... jak worek, tyle, że miała małe raczki i nóżki, na których zapewne się poruszała. Głowa zaś była dziwnie spłaszczona i mała.Stwór żył jeszcze, lecz życie wyciekało z niego jak woda ucieka z dziurawego garnka. Bezzębne usta otwierały się spazmatycznie z trudem łapiąc powietrze.
Raziel pochylił się nad nim. Pociągnął nosem. Skrzywił się.
- Pachnie też jak gówno - stwierdził zimno. Potem popatrzył na swój miecz, a następnie na rozcięty tułów stworzenia. - I w istocie jest to worek z gównem - dodał.
Valerik otworzył szeroko oczy.
- Cóż to za ciemna moc to stworzyła? - mruknął.
- Myślę, że tego samego, kto roztoczył nad miastem barierę - odparł Raziel. - Myślę, że warto złożyć wizytę moim braciom.
- To jest was więcej?! - Prawie wykrzyknął kotołak.
Raziel popatrzył na niego ironicznie.
- To znaczy... w tym mieście... - uściślił Valerik.
- My, wampiry jesteśmy jak wilki. Rzadko kiedy mieszkamy sami... W grupie bezpieczniej. Tutaj, w Andaven mamy swoją...hmm... ty pewnie nazwałbyś to filią... więc mamy swoją wampirzą filię na cmentarzu. Głęboko pod ziemią, w kurhanach. Tam też cię zapraszam.
- Nie dziękuję. Tobie ufam... trochę, ale twoi współziomkowie zapewne będą chcieli mnie...
- Moi bracia piją tylko krew ludzi - przerwał mu Raziel. - No, chyba, że nie ma pożywienia i są głodni... - To mówiąc obrócił się i zaczął iść ciemną drogą. Valerik nie ruszył się z miejsca.
- A nie sądzisz, że teraz, gdy ludzie zniknęli, to twoi bracia... są głodni?
Wampir tylko wzruszył ramionami.
- Idziesz ze mną, czy zostajesz sam, w środku miasta?
Valerich prychnął, a potem warknął.
- Wampiry... - mruknął i ruszył za Razielem.

***

Andaven było miastem wielkim. Zanim dotarli do bram cmentarza minęły co najmniej dwie godziny. W tym czasie co jakiś czas w ciemności przemykały bliżej nieokreślone istoty, które w żadnej mierze nie były podobne do ludzi. Czasem znajdowali porzucone ludzkie ciała, z których prawie każde wyposażone było w wypaloną do połowy pochodnię. Stąd też wywnioskowali, że cokolwiek ich zabijało, lgnęło do światła i ciepła. W takich chwilach cieszyli się, że obaj nie są ludźmi i że obaj widzą doskonale w ciemnościach. Nawet Valerik, w ludzkiej formie.
Skorodowane bramy cmentarza były uchylone. Wampir polecił kotołakowi, by ten został przez chwilę przed bramą, a sam zniknął w ciemnościach. Chwilę później wrócił, a w dłoni ściskał obnażony miecz. Spojrzenie miał takie, że kotołak mimo woli się cofnął.
- Nie ma ich - warknął wampir. - Znalazłem tylko ślady walki... Ale żadnych ciał.
- I co teraz? - zapytał cicho Valerik.
- Teraz... znajdziemy gospodę. Tam się schronimy na resztę nocy. W dzień, kiedy kopuła przepuszczać będzie trochę więcej światła... w dzień przeszukamy miasto i dowiemy się, co się tu dzieję. I po raz pierwszy w dzień nie będzie słońca - to ostatnie zdanie wampir wypowiedział z lekką zadumą.
- Dla ciebie to święto, co? - Mruknął z przekąsem Valerik.
Raziel uśmiechnął się chłodno.
- A żebyś wiedział.

***

Gospoda nie była daleko. I już z daleka było widać, że jest tak samo wymarła, jak i reszta miasta. Dwaj towarzysze szli powoli ulicą w jej kierunku, kiedy nagle Raziel zatrzymał się jak wryty. Jego ręka momentalnie powędrowała do rękojeści miecza. Obnażył kły i napiął mięśnie.
- On tu jest... - szepnął.
- Kto? - Valerik też się zatrzymał. - Co się dzieje?
- Abadon...
- Łowca wampirów? Ten, który...?
- Tak.
Chwilę stali w ciszy. Valerik dobył miecza.
- Nic nie słyszę - powiedział i w tym momencie usłyszał. Daleki stukot końskich kopyt i ciche pobrzękiwanie metalu u metal. W ciemności zdawał się dobiegać znikąd. Valerikowi zjeżyły się włosy na karku.
- Uciekaj - warknął Raziel.
- Co? Nie! Chyba żartujesz!
- Uciekaj to nie twoja walka. I nie na ciebie...
- Pomogę ci...
- UCIEKAJ MÓWIĘ! - ryknął wampir. - Ja nie żartuje!
Valerik popatrzył na towarzysza. Raziel cały się trząsł, jakby nawiedziła go jakaś choroba. Oczy utkwione miał w jednym punkcie, a kły obnażone. Miecz wibrował mu w dłoniach zataczając małe kółka w powietrzu. Wampir ledwo nad sobą panował.
- Uciekaj. Znajdź swoją zemstę, znajdź spokój... żyj długo. Albo krótko. Ale teraz uciekaj...
- Ale...
Raziel spojrzał na niego. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Valerik o mało nie wrzasnął.
- Uciekaj. Już. - szepnął wampir.
Tętent kopyt przybliżał się z każdą chwilą. Valerik kiwnął głową.
- Spotkamy się jeszcze - powiedział, po czym umknął w mrok nocy.

***

Raziel został sam. Kopyta stukały i stukały. Coraz głośniej. A potem przestały. W mroku rozległo się ciche stąpnięcie. Zabrzęczał metal. Rozległy się kroki. Powolne i nieulęknione. Potem w mroku pojawiła się wysoka, chuda postać odziana w czarny, skórzany płaszcz. Niosła coś w lewej ręce. Metal cicho pobrzękiwał. Postać zatrzymała się dziesięć metrów od wampira. Przechyliła głowę, jakby się czemuś dziwiąc.
- Tak właśnie myślałem, że zapomniałem o jakimś wampirku... - Powiedziała. Głos miała ochrypły, jak głos starego człowieka. - I patrzcie, sam do mnie przyszedł. Nawet szukać nie musiałem... - To mówiąc rzuciła to, co miała w lewej ręce. Pod nogi Raziela spadł worek z którego wytoczyły się wampirze głowy. Na każdej z nich zastygł wyraz przerażenia.
- Abadon... - Zasyczał Raziel.
- O, nawet o mnie słyszał! - Zawołał łowca. Wyjął miecz, a drugą rękę wsadził do kieszeni płaszcza wyjmując osełkę. Wolnymi ruchami zaczął ostrzyć swą broń. - A ciebie jak zwą, bym wiedział kogo zabijam?
- Raziel. I to ty dziś spoczniesz...
Łowca znieruchomiał na chwilę. Znów przekrzywił głowę.
- Czy ja cię już raz nie zabiłem? Cóż - wzruszył ramionami. - Nigdy nie jest za późno na naprawianie swoich błędów.
- A co powiesz o błędach ojców? - warknął wampir. - Taak... wiem, kim jesteś, Abadonie. Tropiłem cię wiele lat. - splunął. - Pół elf, pół wampir. Żałosna hybryda stworzona przez błąd rodziców... powołana do życia dzięki magii...
W ciemnościach wiecznej nocy rozległ się dziki śmiech.
- TY tropiłeś MNIE?! Głupi wampirze! Trzeba się było ukrywać... Może pożyłbyś trochę dłużej... - rzucił osełkę za siebie. - Wampir tropiący łowcę... - zaśmiał się raz jeszcze. - Ha, dobrze! Skoro tak... Chodź tu, łowco łowców...
Skoczyli na siebie. Dwa miecze spotkały się w powietrzu krzesząc iskry. Raziel obrócił się w powietrzu i zadał cios od góry. Abadon zripostował i sam zaatakował. Miecz dosłownie śmigał mu w rękach. Ponad to raz atakował lewą, raz prawą ręką. napierał na Raziele ze wszystkich sił próbując przełamać jego obronę. Ten jednak nie poddawał się i blokował każdy cios przeciwnika. Przeciwnika, na którego nie był gotowy... przeciwnika szybkiego, silnego i bezwzględnego. Przeciwnika, który zabijał takich jak on pod ponad pięciuset lat.
Abadon roześmiał się i zadał cios od prawej tak szybki i silny, że Raziel blokując go aż uklęknął. Łowca zaś wykonał piruet i ciachnął na odwet mierząc w głowę przeciwnika. Wampir przetoczył się po ziemi, wstał i zmiarkował atak od tyłu. Nie dokończył go jednak. Cofnął się i znów przetoczył po ziemi, by tym razem zaatakować z drugiej strony. Wiedział, że trafi. Nigdy, w całym swoim życiu nie był tak szybki. Abadon nie miał szans zablokować ciosu.
I zablokował. Zaraz później zadał silny cios od dołu. Razielowi cudem udało się go zablokować. Atak Abadona był jednak tak silny, że miecz wypadł mu z ręki łamiąc przy okazji wszystkie palce i rozlatując się w powietrzu na parę mniejszych części. Wampir nie miał czasu się zdziwić, bo łowca wykonał następny piruet i przejechał Razielowi mieczem przez cały tułów. Wampir wrzasnął. Abadon obrócił się raz jeszcze i silnym kopniakiem posłał go dwa metry dalej, pod ścianę jednego z domostw.
Leżąc, wampir natrafił na coś ręką. Była to rękojeść jego miecza, z kawałkiem ostrza. Przełożył ją do lewej ręki i czekał. Łowca podszedł do niego i wziął zamach mieczem. Ostatkiem sił Raziel skoczył na niego i przejechał ostrzem po twarzy. Abadon jakby tego nie spostrzegł kopnął przelatującego nad nim Wampira i zadał jeszcze jeden cios mieczem. Ostrze jego miecza jeszcze raz zagłębiło się w brzuchu wampira. Raziel upadł na drogę jak szmaciana lalka.
Abadon roześmiał się ochryple. Wywinął młyńca mieczem i podszedł do łapiącego spazmatycznie powietrze Raziela.
W tym momencie z ciemności wyskoczył olbrzymi kotowaty rycząc wściekle. Skoczył na zaskoczonego Abadona przewracając go i zniknął w mroku. Łowca wstał i nieprzytomnie rozejrzał się wokół. Bo wielkim kocie nie było śladu.
Po wampirze też.

***

Raziel dopadł bramy cmentarza dysząc ciężko. Udało mu się uciec. Cudem... gdyby nie Valerik już byłoby po nim. Miał nadzieję, że kotołak szybko zniknie z tego miasta. Nie chciał, by spotkał Abadona.
Abadon...
Wampir zasyczał wściekle. Jeszcze nie czas na walkę. Jeszcze nie czas... ale jeszcze się z nim policzy... taak...
Znalazł wejście do kurhanów. Potem grób i trumnę. Rozejrzał się. Nie, tu go nikt nie znajdzie.
Wszedł do trumny. Zamknął wieko od środka. Spać. Tak... sen... dużo snu. Długiego, owocnego snu. Musi się wyleczyć.
A gdy się obudzi... nie będzie litości.


[ I jak widać, dla mnie- przerwa wakacyjna Miłych wakacji życzę wszystkim graczom!]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Aaron, zupełnie zaskoczony spojrzał z lekką odrazą na ryby, po czym uśmiechnął się do przywódcy całej trójki. Drogi Panie, jak on nienawidził ryb. Zresztą, pływać też nie potrafił.
Wie pan może, gdzie mógłbym znaleźć starą chatę z zacumowaną równie starą łodzią. – zapytał się.
- Aaa tak, tam jest – wskazał ręką w stronę miejsca gdzie się miał udać. Chata była naprawdę stara. – Ale ty naprawdę chcesz tam iść? Podobno wampierze i krasne ludy tam mieszkają. Straszno.
- Poradzę sobie – uśmiechnął się ponownie, podziękował, po czym ruszył w stronę chaty, wskazanej przez człowieka
Jednak nie zrobił nawet pięciu kroków, gdy dopadła go dziewczynka, którą uratował. Lentenna. [Niby w poście Maki nazywa się Lucilla, ale tak samo nazywa się spotkana przez mojego bohatera wampirzyca. Zboczenie jakieś chyba]
- Chciałam ci osobiście podziękować – jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Tak szeroki, że Aarona zabolały usta.
- Już mówiłem, nie uratowałem ciebie. – przyjrzał się jej uważnie. - Miałaś szczęście, że cię wypuścił.
- Ale gdyby nie ty, nie wypuściłby, mnie – upierała się dalej.
- To raczej ja powinien podziękować tobie. Za muntaje. – wskazał na ryby.
- Muntusy – poprawiła go. – Pomysł mojego taty. Uważaj, smakują potwornie.
- Nie miałem najmniejszego zamiaru ich spożywać.
- Wiesz, jeszcze nigdy nie widziałam wilkołaka. Niesamowita sprawa.
- Uważasz, że to zabawne? – obrócił się gwałtownie w jej stronę. – Gdyby wśród tych banitów nie byłoby mojego brata, byłabyś już martwa. Nie kontroluję tego. Nie ma w tym ani krzty zabawy.
- I tak uważam, że jesteś niesamowity – z jej ust nawet na chwilę nie schodził uśmiech.
- Lentenna, chodź!
Dziewczynka obróciła się, zrzedła jej mina.
- No cóż, na mnie już czas. Mam nadzieję, że się spotkamy, panie Aaronie! – pomachała mu na dowidzenia.
Panie Aaronie! Jeszcze nikt nigdy nie nawał go w ten sposób. Uśmiechnął się w duchu. Młody Isztar ruszył w stronę chatki.
Gdy doszedł do drzwi, trochę zawahał się. Cała konstrukcja wyglądała jakby już dawno przeznaczone było jej rozlecieć się. Westchnął i wszedł do środka.
We wnętrzu znajdowała się tylko szafa i stare, drewniane, spróchniałe łóżko. Podszedł do szafy, stuknął trzy razy. Wstrzymał oddech.

**
Reputacja: 1

Exp: 750/1000

Umiejętności:
Ogólne: Wyostrzone zmysły [st. 1]
Klasowe: Śpiew [st. 2], Gra na instrumentach [st. 1], Aktorstwo [st. 1]
Rasowe: Przemiana w Wilkołaka – niekontrolowana

Ekwipunek: 1x Krótki miecz [2], 1x Krótki łuk [2], 1xPrzeszywanica [2], 1x 20 sztuk złota [1], 1x 10 strzał [1], 1x Skórzana czapka [2]. Nadprogramowo - sygnet, pamiątka rodzinna. Aaron nigdy się z nim nie rozstaje, 2 muntusy

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

To jest ciąg dalszy do poprzedniego posta czyli dzieje się w dzień

Kwatery były wielkim budynkiem górującym nad całym placem ćwiczebnym. Masywna kamienna struktura mogła pomieścić dobrze ponad czterystu ludzi wraz z zapasami jedzenie i broni na tydzień. Cały budynek był otoczony marmurowym, zadaszonym chodnikiem. Wejście było tylko jedno, ale wielkie na szerokość dwóch mężczyźni wysokość kolejnych dwóch. Bo obu stronach stała straż. Mordrag zbliżył się do wrót wejściowych.
- Czego tu szukasz?- zawołał jeden ze strażników
- Jestem tu na polecenia kapitana- odrzekł Mordrag i wskazał ręką postać wydzierającą się na dwóch podwładnych machając przy tym rękoma jak opętany.
- Skąd mam wiedzieć, że mówicie prawdę?
- Nie wiem, to nie mój interes. Jeśliście tak bardzo chętni to proszę, rychło do kapitana podbiec i zapytać się. Jednak wydaje mi się, że kapitan nie w sosie.
- Dobrze, możesz wejść- odrzekł strażnik któremu mina zrzedła na widok oczu kapitana wychodzących z orbit.
- Wybacz, ale sam rozumiesz, najpierw ta sprawa z atakiem na elfa, a teraz jeszcze podejrzenia o zamachu. Dlatego nie wszystkich wpuszczamy.
- Zamach powiadasz? Rozumiem, że chodzi Ci o atak na oficera. Mógłbyś mi więcej o tym powiedzieć?
- Ja tam nic nie wiem, wejścia pilnujem, ale słyszałem, że kwatermistrz wie co nieco o tej sprawie.
- A zatem gdzie go znajdę.
- Przeważnie przebywa w sali przed skarbcem. Tam prowadzi archiwizację, rozdaje broń, jedzenie i inne przedmioty no i oczywiście pilnuje skarbca.
- Dziękuję Ci żołnierzu, wiedz, że przysłużyłeś się dobrej sprawie, a teraz wracaj na stanowisko, bo nie chcemy, żeby kapitan zobaczył, że się obijasz- powiedział ironicznie Mordrag.
- Racja, dziękuję panie.
Mordrag wszedł do środka. Budynek składał się z trzech głównych korytarzy w których były wejścia do poszczególnych pomieszczeń. Po krótkiej rozmowie z gońcem Mordrag dowiedział się, że skarbiec znajduje się na samym końcu drugiego korytarza, po prawej stronie. Ruszył tam natychmiast. Przed wejściem stał jeden strażnik. Zdawał się on jednak zasnąć oparty o swą włócznię, więc Mordrag czmychnął szybko do środka. Kwatermistrz siedział w fotelu za pięknym mahoniowym biurkiem na środku pomieszczenia. Za jego plecami znajdowały się, wielkie stalowe drzwi. Zapewne to tam przetrzymywane są pieniądze którymi dysponuje armia, hmmm...- Pomyślał Mordrag, jednak jego myśli zostały rozwiane głosem kwatermistrza.
- Witam. W czym Mogę szanownemu panu pomóc.
- Witam. Mam parę pytań i uprzedzając następne pytanie, jestem upoważniony do zadawania ich, przez osobę wysoko postawioną wśród dowódców armii.
- A zatem proszę usiąść- skazał na krzesło stojące na przeciw niego. Jego twarz wyrażała głęboki uśmiech. Wydawał się sympatyczną osobą. Mordrag zajął wskazane miejsce i patrzył jeszcze przez chwilę jak kwatermistrz zapisuje coś w wielkiej księdze, po czym ją zamknął.
- Więc słucham, w czym mogę panu pomóc.
- Mam parę pytań odnośnie, planowanego zamachu na jednego z waszych oficerów. Otrzymałem zadanie rozwiązania tejże sprawy od waszych przełożonych, także proszę nic nie ukrywać i powiedzieć wszystko o czym panu wiadomo w tej sprawie.
- Nie miałem zamiaru niczego ukrywać. Miałem nadzieję, że znajdzie się ktoś kompetentny, kto załatwi tą sprawę raz na zawsze. A zatem czeka nas bardzo, bardzo długa rozmowa, niewątpliwe, że spędzisz tu cały dzień, czy masz tyle czasu?
- Tak, nigdzie mi się nie śpieszy, może pan mówić.
- Spokojnie skoro mamy cały dzień to może chlapniemy sobie co nieco hmm? Masz ochotę na trochę piwa, tak się składa, że pod tym biurkiem mam beczułkę, pełna tego wspaniałego trunku.
- Skoro pan nalega, to nie w sposób mi odmówić.
- Wspaniale. Proszę to dla Ciebie- powiedział, po czym wręczył Mordragowi kufel, pełny po brzegi.
- Zdrowie ...
- Mordrag.
- A zatem zdrowie Mordrag na dobry początek
- Zdrowie.
***
Długo rozmawiali o tym co sprowadza Mordraga w te strony, o jego przeszłości i przyszłych planach. Wojownik starał się unikać odpowiedzi i ograniczał je do minimum. następnie kilka godzin rozmawiali o sytuacji armii, o pomyśle wielkiej rekrutacji i o sytuacji z runami. Pierwsza beczułka dawno została opróżniona, dlatego kwatermistrz posłał strażnika po drugą. Ta również szła im gładko podczas długiej, w większości bezcelowej rozmowy. Dopiero gdy słońce zbliżało się ku zachodowi, a beczułka została opróżniona do połowy rozmowa zeszła na właściwy tor.
- A zatem Mordrag...hlip.. pszyjasielu mój interesowała Cię sssprafa zamachu na oficera. Otóż fygląda to tfak. Parę miesięcy temu do naszej armii zaciągnął się pewien człowiek. Źle mu patrzyło ss oszu, oj źle, ale władać mieszem potrafił on jak mało kto. Zatem go przyjęli. Wim, że ambicje to on miał wielkie...hlip. Marzyło mu się zostać generałem armii. Jednak to nie taka łatwa droga...hlip. Wiem, że przydzielono mu jeden oddział, nieduży, ale zasze soś. Jednak on chciał dalej, taki oddział mu nie wystarszał. Jego kolejnym celem był tytuł oficera. Jednak w naszej armii opór już oficerów i kolejnych nam nie potrzeba było. Wściekł się on wtedy, jak usłyszał, że póki co szans na to nie ma. Powiedzieli mu, że dopiero gdy jakiś kapitan zginie w bitwie, ftedy szansę będzie miał o to stanowisko się starać. On jednak w ataku złości krzyczał, że czekać mu nie dane, zwlekać nie może i nie będzie czekał na żadną śmierć w bitwie tylko sam się tym zajmie. Po tym incydencie pokazywał się przez tygodni parę normalnie w kwaterach i zadania swoje wykonywał. Tedy to większość pomyślała, że to był tylko atak złości i że wszystko się uspokoiło. Jednak od jakiegoś czasu nie pokazuje się na służbie i obowiązków swoich nie wypełnia. Stąd i podejrzenia o planowanym zamachu.
- Rozumiem. Na prawdę wielce mi pomogliście panie, a wasza gościnność nie zmierzona pozostaje. Jednak muszę już się pożegnać gdyż ważne spotkanie na mnie czeka. Tylko jedno pytanie jeszcze zadam. Gdzie pańskim zdaniem powinienem dalej szukać tego człowieka.
- Wydaje mi się, że należałoby poszukać w towarzystwie przestępców, łotrów i zbirów. Możliwe, że tam się zaszył planując atak, lub chcąc wynająć kogoś do brudnej roboty.
- Pojmuję, a teraz bywajcie panie, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
- Bywaj Mordrag, cieszę się, że dane było nam się poznać i powodzenia życzę w dalszej misji.
Mordrag szybkim krokiem wyszedł z kwater. Księżyc był już prawie w pełni. Nie miał wiele czasu. Miał teraz spotkanie z wampirem i za żadne skarby nie mógł się spóźnić.

************************************************************************************* *****

Uaktualnienie karty postaci

Imię:Mordrag
Poziom: 1
XP: 950/1000

Ekwipunek

Długi Miecz, Zbroja skórzana ćwiekowana, Trzydniowa porcja żywności, 40 sztuk złota, 7 skrętów

Umiejętności

szybką naukę
walkę każdym rodzajem broni
orientacja w terenie
takie sobie wybieram

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Chłód jaki zapewniało błoto zadziwiająco szybko ukoiło Laylę do snu. Wampirzyca ocknęła się tylko na chwilę gdy jakiś niezidentyfikowany obiekt świsnął jej nad głową, jednakże była zbyt zmęczona, by się podnieść. Pod ociężałymi powiekami ujrzała otyłą sylwetkę mężczyzny, Maestra.
- Ha, ten pijaczek to dobry wybór był! - basowy głos niósł się echem po komnacie, skrytej nieprzebitym cieniem. - Przynajmniej znowu poczułem smak śliwowicy. Tak swoją drogą, ten chodzący mamut to jednak dobra chłopina jest. Wyobraź sobie tą czystą, silną krew, brrr, aż mi ślinka cieknie!
Spojrzała na niego z nieskrywanym obrzydzeniem i otworzyła usta... W wyimaginowanej komnacie wybuchły kolorowe światła, dźwięki, zapachy.
*******

Błysk srebrzystej tarczy księżyca oślepił ją na chwilę. Przeciwnik bez wahania wykorzystał okazję do ataku, zamachnął się i wyprowadził cios. Trafił jednak płazem miecza i Layla zatoczyła się na kilkanaście metrów, po czym zachwiała się i z piskiem wpadła do lodowatej rzeki. Elf w kilku susach przeskoczył nad wodę i zaczął z desperacją błądzić wzrokiem za nosferatu. Nagle tuż przed jego twarzą wyskoczyło z rzeki coś na kształt kołtuna stworzonego z ręki, usiłującej się czegoś chwycić, głowy chwytającej zachłannie powietrze i piany. Dłoń elfa wystrzeliła i chwilę później śmiejąc się do rozpuku, przyciskał ostrze miecza do gardła wampirzycy.
- Mimo wszystko.... Wiesz, że duch ognia goni swoją ofiarę za wszelką cenę? Nie uciekniesz mu, bo chociaż już ugasiłaś wiele pożarów, on będzie nieśmiertelny. - zarechotał, napajając się widokiem upokorzonej porażką Layli - Nie,nie nieśmiertelny, ogień będzie zawsze nieunikniony. Możesz wdrapać się na najwyższą górę, możesz spać na dnie oceanu, możesz zaszyć się w dżungli, płomień cię dosięgnie. Wiesz kim jestem?
Layla spojrzała elfowi prosto w oczy.
- Powalonym inkwizytorem? - niemądrze szarpnęła się raz i drugi, skutecznie. Drobna ranka zapiekła na gardle. Kssss, słaby ostrouchy cię roznosi, siostro. On coś kombinuje, coś śmierdzącego.
- To ja jestem tym płomieniem, tym ogniem, który w was zapłonie. W tobie i podobnych, mordercach, gwałcicielach, złodziejach. Wampirach. - splunął, i zmówił coś po staroelficku.
- Jesteś łowcą. - stwierdziła z przerażeniem kobieta. W ostatnich dwóch tygodniach dzięki przejezdnym czarodziejom i uzdrowicielowi, ledwo odzyskała dawną postać i nogę. Nabrała jednakże szacunku do niższych wzrostem, a w szczególności gnomom. Nie wiadomo, który z nich jest szaleńczym alchemikiem, zmniejszającym ludzi.
Elf potaknął z powagą:
- Zabijam takie ścierwa jak zmiennokształtni czy wy. Jednakże, wszyscy możecie zostać z powrotem zamienieni w ludzi, w śmiertelników. Nie lękających się Słońca, nie łaknących krwi... - wypalił. W jego głosie udało się wychwycić nutę fanatyzmu. To koniec, kolejny kretyn usiłujący zmienić świat. Tym razem uzbrojony, doświadczony, czemu go nie sprawdziła, samotnego elfa nad brzegiem rzeki? Głupiaś, a on ciebie teraz zabije. Koniec, to faktycznie koniec. Gdzieś w oddali rozległo się wycie wilka. Łowca przekręcił w dłoni miecz i zamarł.
- Niech to, on jest całkiem blisko. Nie umknie mi tym razem... Ty, dzisiaj jeszcze bądź uwięziona, jutro będziesz normalna. - wyszeptał po czym wykrzyknął "Jest tu Yggdrasilon, ostrze wybawienia i spaczona. Pilnuj ich dobrze przez osiem dni i dziewięć nocy!". Layla wytrzeszczyła oczy, gdy elf zerwał się do biegu i zostawił posiniaczoną, drżącą z zimna wampirzycę. W jej głowie natychmiast pojawiły się tysiące pytań i poczuła, że koniecznie musi mu je zadać. Po dwudziestu minutach otrząsnęła się i chwiejnym krokiem ruszyła za łowcą. Zapomniała już o głodzie krwi.


**************

Uaktualnienie karty postaci

Reputacja: 0
EXP: 350/3000

Ekwipunek: Nóż; Lekka kusza ; Lniane odzienie; 26 bełtów; 20 szt. złota

Umiejętności:
1. Rasowe
Wampir
- pijąc czyjąś krew, leczy swoje rany (um. początkowa w stopniu 1, stopień 2 – poziom 5)
- boi się światła słonecznego
- odporność na magię (um. początkowa w stopniu 2)
2. Klasowe
Złodziej
Podstawowe
- otwieranie zamków
- kradzież kieszonkowa
3. Dla wszystkich
wyostrzone zmysły

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Gandalf:
Ku swojemu zaskoczeniu obraz przed jego oczami zaczął się rozmywać. W nozdrzach poczuł jakiś dziwny, słodkawy zapach, ktoś chwycił go za rękę i siłą wciągnął do szafy. Jego nogi same szły za tajemniczym przewodnikiem. Schodził po jakichś stromych schodach. Co tu się dzieje u licha? Po paru sekundach jednak odzyskał już dobry wzrok, stał w jakiejś piwnicy, z prawej strony biegł jakiś skalny korytarz, biegnący prawdopodobnie do morza. Był otoczony przez krasnoludów. Kilkunastu umięśnionych, niskich brodaczy z toporami w dłoniach. Jeden z nich, odziany w złotą kolczugę i hełm z obsydianu przyglądał się mu badawczo.
- A więc, półelfie, wszyscy wiedzą, że nas tu nie ma, ale ty znasz szyfr... Skąd? Kto ci go zdradził? No i po co w ogóle tu przychodzisz? Liczę do pięciu, albo usłyszę satysfakcjonujące odpowiedzi na moje pytania, albo pewnego dnia twoje ciało zostanie wyrzucone na brzeg przez morskie fale, niekoniecznie od razu w całości. Raz...

Mordrag:
Pełnia księżyca... Idąc ulicą usłyszał ciche wycie wilka... Zanim się obejrzał, potężny wilkołak był przy nim. Wyjął miecz, lecz bestia była szybsza i silnym uderzeniem powaliła go na ziemię. Jednak nic więcej się nie stało.
Obok niego leżał nieprzytomny elf, a nad nim stał jeszcze inny przedstawiciel tej rasy, odziany w kolorową szatę.
- Wybacz. Z tego co wiem, to ty pracujesz dla poczciwego Łowcy Cwaniaków? Mówię o jednym z dowódców nadchodzącej ekspedycji do twierdzy krasnoludów i jaszczuroludzi. To on kazał ci wyśledzić demona... No cóż, ja kontynuuję śledztwo. Nie da się ukryć, że został przywołany przez jakiegoś maga, przypuszczam, że jednego z naszych. Dlatego poszukuję osób, mających w sobie ślad demona w oku, uchu, czy też innym zmyśle. Zdziwiony? Wiele pracowałem dochodząc do takiego stopnia zaawansowania w dziedzinie magii poznania. Tymariel mi pomaga, pech chciał, że jest pełnia i jego przemiana była niekontrolowana. W innym wypadku zamiast napaści w środku nocy zostałbyś uwięziony w magicznej kuli na czas przesłuchania... A może dla mnie też byś popracował? Masz ten plus, że w przeciwieństwie do nas, osób pracujących dla króla, jesteś często dobrym towarzyszem do rozmowy dla tutejszych. Wyśledź, kto mógłby przyzwać demona, każda informacja będzie dla mnie sporym wsparciem...

Rozmowę tę obserwował z ukrycia pewien niziołek. Kolejny cwaniak od łowcy, dawniej za dużo mieliśmy z nimi problemów. Ten tutaj też zaczyna mieć spore układy. Trzeba porozmawiać z chłopakami i zakończyć sprawę, zanim zajmie się innymi interesującymi nas sprawami, nie tylko zabójstwem strażnika-ulicznika...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Ylutheina to oczywiście Miszczu ;P]

W namiocie było ciemno i pusto. Na ziemi leżało ciało medyka. Zabił go ten blady?! Jakoś nie mogę za bardzo w
to uwierzyć, choć byli tu tylko on i ten krasnolud. Może razem go... Nie... Ale... Co to?
Zauważył na ziemi kamień. Wyglądał na obsydian. Podniósł go po czym oddalił się . Lepiej, żeby nikt mnie nie zobaczył przy trupie.
Nie wiedział co ma zrobić. Chciał odszukać krasnoluda, albo bladego, ale był jeden mały problem. Bladych ludzi w Drenthen było w cholerę, krasnoludów mniej, ale dla Rohaela wszystkie wyglądały tak samo. Szukał, pytał, ale odnalezienie ich było niemal niemożliwe. Wypytał prawdopodobnie wszystkich krasnoludów a bladych ludzi darował sobie. Postanowił wrócić do Andaven. Wyjście z miasta nie było jakoś specjalnie uciążliwe. Bramy pilnowali inni strażnicy. Droga przez las była spokojna. Przy wyjściu z lasu postanowił coś zjeść. Rozpalił w trudach i mękach ognisko i wrzucił do niego dwa ziemniaki. Położył się na ziemi i odpoczywał. Wsłuchał się w śpiew ptaków i szum drzew. Po jakimś czasie wstał, zgasił ognisko, wyjął gorące ziemniaki po czym zjadł. Cholera, całkiem niezłe. Zawsze mówili "o jakie dobre ziemniaki z ogniska łuuu", ale ja nie jadłem. Całkiem, całkiem. O w dupę, ognisko się jeszcze jarzy, suche te liście, zajmą się jeszcze. Przysypał dokładnie ognisko piachem, po czym wyszedł z lasu. Do Andaven było jeszcze jakieś kilkaset metrów. Idąc tak zobaczył jakąś postać. Szła w stronę Andaven tak jak bard. Podszedł trochę bliżej do postaci. Blady mężczyzna. Mam szczęście. Podbiegł do niego. Wyglądał na wygłodzonego, wyczerpanego. Wyciągnął obsydian do bladego.
-To twoje?
Blady zaczął gapić i ślinić, po czym zaczęło się robić z nim coś dziwnego. Zaczął zamieniać się w jakiegoś potwora. Skóra mu zrobiła się jakaś dziwna, na głowie pojawiły się małe różki.
-No wiem, że jestem niezły, ale takiej reakcji to ja jeszcze NIGDY nie widziałem.
Potwór stał i gapił się na barda.
-Weź wyluzuj.
Dziwna bestia na to położyła się na ziemi na brzuchu i leżała.
-Dobra, bez przesady. Wstawaj potworku i powiedz mi czy wiesz co to za obsydian.
Potwór wstał, spojrzał na kamień i zawył.
-Spokojnie... Czym cię rodzice karmili? Ech, z ciebie nie będę miał pożytku. Może mi pomożesz. Wyglądasz na silnego, może zaniósłbyś mnie do Andaven?
Potwór cicho zawył i schylił się.
-To ja rozumiem!- powiedział Tassu, po czym wskoczył bestii na plecy. Ludzie się gapili, ale co to barda obchodziło. Po jakiejś minucie byli na miejscu. Przy bramie do Andaven strażnicy przerazili się i wyciągnęli w stronę bestii halabardy.
-Co to ma znaczyć?!- krzyknął pierwszy strażnik.
Rohael zeskoczył z potwora i rzekł spokojnie:
-Mój osobisty potworek.
-Nie możesz go tu wpuścić!
-No dobra, on chyba i tak szedł w inną stronę- po czym zwrócił się do bladego stworka- dzięki za pomoc. Teraz zmykaj.- potwór uciekł, strażnicy wpuścili Rohaela do miasta.
To było dziwne. Spotykam żebraka, pokazuje mu obsydian a ten zamienia się w potworka który robi wszystko co mu każę... O ja pierdole... Blady człowiek przy trupie medyka, "To nie ja, ja nie mógłbym", obsydian... To o to tu chodzi... Ciekawe czy to na wszystkich działa... - podszedł do pierwszego spotkanego człowieka i pokazał mu kamień. Ten tylko spojrzał się na niego, prawdopodobnie uważając go za idiotę, po czym szedł dalej. To działa tylko na jakichś bladych żebraków? Niemożliwe... Ruszył dalej i skręcił w pierwszą ciemną uliczkę jaką spotkał. Tak często spali żebracy. Było tam wyjątkowo ciemno jak na środek dnia. Podszedł do jednego z żebraków i pokazał mu kamień. Nic. Pokazał go też dwóm innym bladym żebrakom z tym samym rezultatem. O co tu chodzi? Jak to działa? Wyszedł z uliczki na słońce. Zmrużył oczy i ruszył dalej. Spotkał kolejnego bladego. Nikogo nie było w okolicy. Pokazał mu obsydian. Znów się nie udało. Może trzeba odczekać? Nie wiem. Co mam zrobić? Mogę pójść do tej zielarki... Jak jej było Yuti... Yupi...Yeti... No nie ważne. Mogę tam pójść i zdradzić jej przyczynę problemu, ale wtedy zabierze mi obsydian i na pewno będzie chciała go zniszczyć, ale oznajmi ludziom że już po problemie, zostanę bohaterem. Jak jej go nie dam to mogę mieć niezłą służbę, ale poza tym nic... Chyba że... Mogę mieć i jedno i drugie... Pójdę do niej i powiem że to ten medyk kombinował z eliksirami i zamieniał się w potwora. Powiem że w takim razie go zabiłem. Będę miał i sławę i potworki które zrobią wszystko co im każę. Rohaelu, ale z ciebie szczwana bestia. Poszedł w stronę chaty uzdrowicielki z dumnym wyrazem twarzy, podrzucając kamień. Zanim jednak doszedł do chaty Ylutheina pojawiła się przed nim tak niespodziewanie, że aż odskoczył do tyłu.
- Witaj, wiem, że już coś wiesz na temat zabójstw, powiedz, co się dzieje?
- Nie ma strachu już wszystko załatwiłem.
- To powiedz mi, co się tutaj działo, lub co się dzieje?
- Wybrałem się do Drenthen, bo dowiedziałem się że ten medyk co tu był na imieninach może coś wiedzieć. W nocy poszedłem do jego namiotu, patrzę a on pije jakiś eliksir i zamienia się w potwora i wychodzi. Od razu sobie skojarzyłem że to na pewno on zabija ludzi i wziąłem go z zaskoczenia. Już nie będziecie mieć z nim problemu
- Jesteś pewien, że to widziałeś? - uzdrowicielka mierzy go wzrokiem - Patrząc na twoje nerwowe mrugnięcia mogłabym przysiąc, że nie jesteś ze mną do końca szczery.
- Czemu miałbym cię oszukiwać? A że mrugam? To pewnie od tego oślepiającego światła. Szedłem długo przez las a my elfy musimy się przyzwyczajać do takiego jasnego światła.
- Dziwne, ale to i tak nie rozwiązuje problemu. Za tym nie mogła stać tylko ta jedna osoba. Te zabójstwa obejmują zbyt duży, powiedziałabym z każdą chwilą coraz większy obszar, jeden potwór nie mógłby samemu tego zrobić...
-Tak mi się wydawało, że może produkować dla kogoś kto mu pomaga, więc zniszczyłem wszystkie napoje, całą aparaturę i rzeczy których mógł używać przy produkcji. Przeszukałem Drenthen, niszcząc wszystkie te eliksiry które mieli różni ludzie. Po długich poszukiwaniach znalazłem cały skład tego świństwa i zniszczyłem, gdy nikogo nie było.
- A skąd wiesz, że to było akurat to "świństwo" ten sam kolor nie zawsze oznacza tą samą miksturę - dobrzy alchemicy i uzdrowiciele o tym wiedzą, w skład wchodzi jeszcze temperatura, powonienie, kolor, na jaki zabarwia się liść dębu, gdy włożysz go do mikstury... Wiem, że chcesz być sławny, ale nie przypisuj sobie nadmiaru zasług.
-Kolor był ten sam, zapach też. Wszystkiego oczywiście nie wąchałem, ludziom na ulicy niszczyłem widząc kolor, w tym składzie powąchałem kilka, po co wszystko? Temperatury nie sprawdzałem, mogłem wsadzić palca, ale bałem się tego czegoś. Kolor liścia dębu? Wiem o tym, w Leśnym Porcie dużo uczyli nas o właściwościach eliksirów. Wpajali nam też to co powiedziałaś. Mam pewność że załatwiłem sprawę.
- A ja nie... Nie mówię, że kłamiesz, ale to wszystko wygląda zbyt gładko, po co to robił? Medyk? Znałam go dość dobrze. Zawsze dążył aby uleczyć, a nie uśmiercić, sporo się poświęcał by ratować swoich pacjentów. Jeśli to co mówisz, jest prawdą, ktoś musi stać nad nim w hierarchii. Mam nadzieję, że dowiesz się, kto to taki.
- To się nie uda. Widziałem jak uciekł z miasta. Najpierw obserwowałem jak szedł do medyka z ochroniarzami. Nie wiem co działo się w środku, ale pewnie przyszedł tam widząc zniszczone zapasy mikstury. Wrócił do tego budynku z magazynem, wziął chyba jakieś rzeczy i uciekł z tymi mężczyznami klnąc pod nosem co chwilę. Chciałem śledzić go i sprawdzić gdzie pójdzie, ale zgubiłem go w tłumie. Jakoś wyszedłem z miasta, ale nie widziałem go. Nie było nawet żadnych śladów! Wróciłem do budynku sprawdzić go, ale nic tam nie było. Nikogo, ani niczego. Szukałem jakichś rzeczy które mogłyby pomóc, ale nic nie znalazłem. Najgorsze że nie pamiętam jego twarzy...
-Go, ale kogo, krasnoluda, niziołka, elfa, człowieka, skoro go widziałeś, to chyba pamiętasz jego posturę...
-Właśnie nie za bardzo. Był otoczony ochroniarzami. Wysokimi mrocznymi elfami. Widziałem tylko trochę głowy. Właściwie tylko tył. Zobaczyłem uszy, wyglądał na człowieka, ale nie jestem pewien, słabo widziałem i krótko, mogę się mylić.
- No cóż, więc życzę sławy i bogactwa, bo to cię pewnie będzie czekać... Mam nadzieję, że w ciągu najbliższego tygodnia nie będzie już zabójstw, skoro rozwiązałeś problem. Jeśli nie, spotkamy się ponownie i porozmawiamy poważnie, nie jestem pewna w jakich okolicznościach. Żegnaj, Rohaelu. - powiedziała i z szybkością błyskawicy zniknęła w głębi lasu
Jupi! Udało się! Ale ją rozwaliłem! Czeka mnie sława i bogactwo... O to chodzi! Swoją drogą samemu nieźle mi idzie. Boję się tylko że będzie po mnie jak przyjdzie większe zagrożenie... A tam. Teraz trzeba myśleć o pozytywach. Idę do karczmy się uchlać, a potem trzeba wymyślić pieść. Po to w końcu sobie tym zawracam głowę... Wesoły jak nigdy ruszył na poszukiwanie karczmy, miętosząc jednocześnie kamień w kieszeni.

Uaktualnienie karty


Imię: Rohael "Tassu"
Poziom: 1
Xp: 450
Reputacja: 0

Ekwipunek:
Krótki łuk
Krótki miecz
Zbroja skórzana
20 strzał
Dwudniowa porcja żywności
3 ziemniaki
Obsydian
9 sztuk złota

Umiejętności:
Rasowe: skradanie się (st.2)
Klasowe:
śpiewanie (st.2)
gra na instrumentach muzycznych (st.1)
aktorstwo (st.1)
Dla wszystkich:
wyostrzone zmysły (st.1)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Abigail, obudź się. - rzekł bard.
- Coo... co jest? - kobieta była senna, ledwo co mówiła.
- Wynosimy się stąd, mam plan! - powiedział z dumą Vic.
- Plan...? Co ty... - Abigail otarła oczy.
- Posłuchaj, przeszukując pomieszczenie na górze znalazłem ukrytą lampę naftową, nic ci o tym nie mówiłem, ale dzisiaj, nareszcie udało mi się ją rozpalić! Wyjdziemy, będziemy trzymać się głównych ścieżek aż dojdziemy do wrót miasta i wydostaniemy się stąd. I tu wkraczasz ty: doskonale znasz te strony, połapiesz się nawet w ciemnościach, prawda?
- Mmmh, Vic, nie wydaje mi się to najlepszym pomysłem...
- Najlepszy nie jest, ale to jedyne co nam zostało! Co ty na to... partnerko?
Bard spojrzał poważnie, lecz z uśmiechem na kobietę i wyciągnął dłoń w jej stronę. Abigail powoli rozbudzając się, chwyciła ją i bard pomógł jej wstać. Tylko pomyśleć, że zaczęło się to od zwykłej ofiary pieniężnej.... - pomyślał wpatrując się w swoją nieco zaniedbaną, bladą, lecz uroczą towarzyszkę. Wnet Abigail mocno się przytuliła do barda, który absolutnie się tego nie spodziewał. Poczuł ciepło jej ciała, jej klatka piersiowa unosiła się i opadała podczas oddychania, ocierając się o tors Vic''a. Czuł jej oddech, czuł jej ramiona: mocno, pewnie ściskające go, wyrażające jej ufność w stosunku do niego. Kiedy bard ocknął się z tego małego transu, w jaki wprawiła go Abigail, odwzajemnił ten gest. Była to chwila, która trwała za krótko, a jednocześnie zbyt długo.
Żadne słowo nie padło. Mimika, gesty, nawet sam rytm oddechu mówił wszystko. Razem zaczęli wchodzić na pierwsze piętro, gdzie Vic umieścił sprawną lampę naftową.
- Czekaj... czujesz to? Ten zapach.. - powiedziała z lekkim niepokojem Abigail.
- Wyluzuj się, za chwilę nas tu nie będzie...
Bard nie patrząc za siebie brnął po lampę, kiedy ją w końcu chwycił krzyknął:
- Tajest! Pora się stąd zmyć, co nie? Abi? - Vic spojrzał za siebie.
Widok go mocno zaniepokoił. Zobaczyć oto nieprzytomną towarzyszkę leżącą na podłodze. Chciał podbiec do niej, ale coś go zatrzymało.. zacząć czuć jakiś dziwny zapach, nietypowy wręcz. Po chwili padł na kolana.... Co to za trucizna....?!
- Zmyć? Buhahah, jedyne co się stąd zmyje to zło czyhające w powietrzu, w wodzie, w ziemi! - usłyszał jakby daleki, ochrypły głos.
- Że... co...? - ledwo co bard wymówił te słowa.
- Nie obawiajcie się.... jeśli nie jesteście dotknięci przez zło w samej postaci, nic wam się nie stanie. Jednak dumam, że winniście się bać, zło jest w powietrzu, tylko silni przetrwają! Buhahahuhuha!! - odezwał się znów ten głos.
Bard zdążył zobaczyć sylwetkę jakiejś istoty, po czym stracił przytomność.

[Fin.
Wakacje czekają, do zobaczenia za około 11 dni. Miłej gry/wakacji!]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

*- A więc, półelfie, wszyscy wiedzą, że nas tu nie ma, ale ty znasz szyfr... Skąd? Kto ci go zdradził? No i po co w ogóle tu przychodzisz? Liczę do pięciu, albo usłyszę satysfakcjonujące odpowiedzi na moje pytania, albo pewnego dnia twoje ciało zostanie wyrzucone na brzeg przez morskie fale, niekoniecznie od razu w całości. Raz...*
[W krasnoluda wcielił się Miszczu Gry]
Aaron stanął, wciąż lekko otępiały. Przyjrzał się dobrze otaczającym go krasnoludom. Wzdrygnął się.
- Tak witacie wszystkich swoich gości? - zapytał się.
- Takie czasy, wiele osób chce zabić krasnoludów, winiąc ich za całe zło z runami, może i słusznie, ale czy my wszyscy musimy za to obrywać? Nie! No i właśnie robimy teraz wszystko, aby nie obrywać, a raz na jakiś czas dać komuś w mordę - po tych słowach uśmiechnął się. Aaronowi nie spodobał się ten uśmiech.
- Rozumiem, drogi krasnoludzie. Ja przychodzę jednak w pokojowych zamiarach - podniósł ręce na znak pokoju. Zachwiał się trochę. - Prosty bard ze mnie. Ruthgar kazał przekazać pozdrowienia. Pomogłem skurczysynowi - odwzajemnił uśmiech.
- Ruthgar? Ostatnio żem z nim pił... o żesz, nie pamiętam, kiedy z nim przy piwie siedziałem! Mów więc, co u niego i dlaczego cię posłał? - kransolud, wcześniej ospały, zainteresował się w końcu rozmową. Bard doszedł do wniosku, że zabijanie było dla niego przyjemnością.
- Ostatnio widziałem go w karczmie, w mieście około pół dnia drogi stąd. Na całą oberżę wydzierał się wniebogłosy, że posiada run. Podobno miał być niegroźny, jednak zainteresowała się nim dwójka miłych, mrocznych elfów. Postanowiłem, że pomogę Ruthgarowi i jego przyjacielowi. Ostrzegłem ich więc i wnet karczmę trzeba było sprzątać. W dobrej formie jest jak widać. Za pomoc kazał mi do ciebie, drogi panie, przyjść - usiadł, aby znów się nie przewrócić. Nie wiedział, czego używali ale musiało to być mocne. Cholernie mocne.
- Tak, bo widzisz, on pewnie myślał, że jako bard szukasz jakiegoś nowego tematu do swoich piosnek, nie mylę się?
- W myślach, drogi panie, nie umiem czytać. Aczkolwiek pomyślałem, że z pomocy i nagrody skorzystam, jak można. A inspiracji do pięknych utworów nigdy dość, prawda?
- No cóż, nagrodę masz standardową... [otrzymujesz 30 sztuk złota] To jest trzydniówka robotnika z kopalni, więc się ciesz, że nie musiałeś pracować... - ponownie paskudnie uśmiechnął się. - A co do tematu piosnek, widzisz, Ruthgar szalał bo miał runę, a my idziemy szukać kilku. Są ukryte w pobliżu, w ruinach starej świątyni ku czci Namoridana, jednego z naszych bogów. Za jakiś dzień lub dwa wyruszamy. Mam dziwne przeczucie, że nie będzie to zwyczajny spacerek, albowiem ktoś obserwuje to miejsce i możliwe, że nie tylko ty znasz naszą kryjówkę, no i też teraz nasz cel.
- Legendarnych run pragnie wielu, to prawda. Ja jednak szukam czegoś innego. Własnej przeszłości. Są rzeczy, które dotyczą mnie bezpośrednio, a nie rozumiem ich - właściwie, nie wiedział czemu powiedział. Tak, to była prawda, jednak nie musiał grać kogoś tajemniczego. Głupawy, oficjalny ton wystarczył. Być może to było działanie dziwnego narkotyku - Jeśli tylko nie będę wam bagażem, mogę się wybrać z wami i umilić czas pieśnią i dźwiękiem mej lutni. Zwiadowców, czy wojowników doświadczonych w boju, macie dość, jak mniemam. Jeśli nie potrzebujecie nieokrzesanego półelfa, znów wyruszę w samotną podróż.
- Ależ skąd, przyjaciele Ruthgara są naszymi przyjaciółmi. Dobry śpiewak nie będzie nam zawadą, a jesli masz szybkie nogi w razie czego, to i będziesz bezpieczny. Z resztą, sądzę, że w tej świątyni może cię spotkać niespodzianka. Nas również, jeśli legendy się nie mylą. Jednak o tym porozmawiamy na miejscu. Nie wiadomo, czy ściany nie mają uszu... - zerknął znacząco na zwiadowcę, który wracał z "morskiego" korytarza. Ten jednak pokręcił głową na znak, że nikogo nie widział. - Może i jestem przewrażliwiony, ale oddam topór mrocznemu elfowi, jeśli nie dzieje się tu nic podejrzanego.
- Ha!, w czasach jak te, nie ma dnia ni godziny, aby coś podejrzanego się nie działo. Wszędzie można napotkać piękne wampiry i skurczysyńskie wilkołaki, wiem coś o tym. - przetarł usta i podrapał się po karku. Złe wspomnienia. Chociaż... wampirzyca nie była taka zła. - Dziękuje za przyjęcie mnie do waszej wesołej kompanii, jeśli mogą tak powiedzieć. Kiedy będziemy wyruszać?
- Jutro, pojutrze, może za trzy dni. Staw się u nas za trzy dni. Wtedy napewno będziemy gotowi. Do tej pory rób co chcesz, możesz też tu zostać oczywiście.
Jeszcze raz dziękuję serdecznie za gościnę. Coś niezwykle rzadkiego w świecie ludzi, elfów i krasnoludów. Pokręcę się chwilę po mieście, po czym wrócę w wasze progi, zobaczyć, jak się sprawy mają.
- Jak wolisz - krasnolud uśmiechnął się i odszedł, porozmawiać ze zwiadowcą.
Aaron wolnym, niepewnym krokiem ruszył w stronę. Jedyne, o czym w tej chwili marzył to świeże powietrze.
Gdy wyszedł z szafy, ciarki przeszły mu po plecach. Coś było nie tak. Bardzo nie tak. Cokolwiek by to nie było, najbliższe nie będę spokojne. Prawdopodobnie dla nikogo w całej wiosce. No cóż, być może trzeba będzie się zmyć. Być może wilcza strona charakteru będzie domagała się krwi. Być może będzie pełnia. Z jednej strony bał się konsekwencji niekontrolowanego szału, z drugiej - konsekwencji pozostania niezdarnym półelfem w czasie czyjegoś ataku.
Ruszył do lasu, musiał chwilę odpocząć, chwilę pobyć sam. Choć był bardem, nienawidził tłumów.
Kiedy usiadł pod drzewem, przyjrzał się sygnetowi. Znajdowało się na niej pozdrowienie ("Vyrwae Estre Emantu", "Niech księżyc będzie z tobą", w znanym niewielu języku wilków), oraz jakieś słowo, jednak Aaron nie mógł go zrozumieć, rozszyfrować.
Zanim spostrzegł, nastała noc. Ruszył do chatki. W tym zamyśleniu zapomniał coś... Ktoś go śledził. Znów ciarki przeszły mu po plechach. Przyspieszył kroku.


Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

domi:
Rohael nie musiał długo szukać. Dobrą karczmę znajdzie się w każdym miasteczku. W końcu co bardziej lubią ludzie niż dobrą rozrywkę? Krasnolud śledzący barda wiedział, że jeśli tam wejdzie, znajdzie się w tłumie. A w tłumie różne rzeczy się dzieją, ktoś może niechcący dosypać narkotyk do kilku przypadkowych drinków... A potem? Doskonale wiedział, co potem.

Rohael jako "ten, który dał koniec morderstwom" cieszył się wielką sympatią towarzyszy zabawy. Nie było drinka, za którego musiałby zapłacić z własnej kieszeni. Jeden był szczególnie dobry, jakby przyprawiony czymś ekstra, ale co tam, noc jeszcze długa. W każdym razie tak myślał. Zasnął bowiem już po kwadransie. Zainteresowanie śpiącym bardem znacznie zmalało i większość klientów tawerny zajęła się swoimi sprawami. Krasnolud wiedział, że to jego czas. Interesował go tylko mały kamień, dość dobrze ukryty przez elfa. Jego szef stracił obsydian, a on go odzyskał. Ha! Może pewnie liczyć na nowy topór. Odwrócił się. Jego szef już tam stał, wział od niego kamień i wręczył kartkę.
- Daj mu. - mruknął.
Tak o to Rohaela spotkała nieprzyjemna zamiana: obsydian na list o treści: "Miałeś dać sobie spokój. Dostałbyś po mordzie, ale dobrze zrobiłeś usypiając czujność nie dość, że tutejszej ludności, to jeszcze tej dziwnej uzdrowicielki. Przygotuj się na wielkie bum, po którym twoja sława zdobyta dzięki oszustwie pęknie niczym bańka mydlana. Dzięki za pomoc i zwrot obsydianu. Pozdrawiam - T."

deedi: nie chcę, ale muszę - ostrzeżonko, nie wiem co z tobą, wyjechałeś, czy młodszy/starszy brat (o ile takiego posiadasz) wszamał ci kompa, ale jak widzisz, nie licząc tego drugiego przypadku ludzie usprawiedliwiają się fabularnie. Więc jak powrócisz, daj znać, to może zostanie ci zdjęty, jeśli jakoś się wytłumaczysz...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nienawidził demonów. Przypuszczał, że one go też nie, ale co go to obchodziło. Miał do czynienia z paroma jakiś czas temu i wie, że dobry czart to czart martwy lub czart w otchłani. Dawno nie widział tej bestii, maskującej się i rozmawiającej, zamiast knującej jakieś niecne plany i zabijającej każdego, kogo napotka. Może akurat ten demon należy do dość słabych w porównaniu do lepszych pobratymców... W sumie, co go to obchodzi, ma okazję się zemścić. Skoro demon nie pokazuje, że jest demonem, to tego nie chce, są zbyt cwane na głupotę. Nie obchodziła go reakcja przybysza, może i jest ciemno, ale jeśli jeszcze nie schlali się do nieprzytomności, to wyjdą na ulicę i pogonią ten pomiot z otchłani...
- Hej! Demonie, ładnie to tak odwiedzać ludzkie gospody?! Stań pod latarnią i pokaż wszystkim swój przyjazny ryj! - ryknął w stronę Oxinusa i pospiesznie zaczął oddalać się uliczką. Jako taki efekt osiągnął. Głupawy ochroniarz wyszedł z gospody, w paru oknach zapaliło się lekkie światło, mężczyzna zamykający sklep przestał gmerać kluczem w zamku i spojrzał w stronę Graviera i uciekającego mężczyzny. Nie tylko on...

******************************

Do licha pomyślał mag, widząc coraz to nowe twarze wychylające się za drzwi bądź okien czy nawet... kominów? Najprawdopodobniej jakiś włamywacz... bądź szop... bądź włamywacz wyglądający niczym szop [tego narrator nie był pewien] Nie dość, że gość wkopał mnie w tą sytuację, to jeszcze zwiał tchórz jeden. bez zastanowienia demon ruszył biegiem wzdłuż ulic, mając nadzieję uciec od zbierającego się tłumu. Biegł przez wąskie uliczki między domostwami, słysząc z dala podniecone głosy chłopów, chłopców i chłopinek. Wiedział jedno: uciec jak najdalej i jak najszybciej. Kierunek mniej więcej znał - stara buczyna. Stamtąd powinien znaleźć jako tako dalszą drogę do tej całej ''Lady'', kimkolwiek by nie była...

******************************

Gravier był już poza miastem. Buczyna znajdowała się na pewnym wzniesieniu ponad miastem i mógł ujrzeć ludzi zbierających się w centrum. Widać było, że zbierają tam wszelkiej maści sprzęt: głównie widły i pochodnie, ale niektórzy brali ze sobą nawet taran bojowy...
Jakie to typowe myślał demon Ludzie zamiast myśleć jak tu ubić demona, biorą wszystko, co popadnie, licząc, że ''jakoś to będzie''. Ciekawie w jaki sposób chcą mniej załatwić szympansem?
- Wiesz - usłyszał za sobą żeński głos Oxinus - czasem lepiej nie afiszować się ze swoją odmiennością
Mag był szokowany - Jak się jej udało podejść tak blisko przez najmniejszego dźwięku? Demon odwrócił się i ujrzał tam piękną kobietę w czarnej sukni. Miała długie ciemne włosy i bladą twarz.
- Wampirzyca - palnął na głos mag
- Wolę określenie ''Lady'' - powiedziała kobieta
- A więc to o Tobie mówią ludzie ze wsi? Spodziewałem się kogoś mniej... bo ja wiem... ostentacyjnego?
- Tak bywa, demoniczku. Powiesz pierwszy swoje imię, czy okażesz brak kultury i każesz damie jako pierwszej?
- Podobno jesteście za równouprawnieniem, ale dobrze... Oxnius Gravier, moja pani.
- Miło mi. Lady Lucilla. Musi być jakiś konkretny powód skoro tu jesteś, prawda?
- Jesteś nieomylna. Szukam pół-elfa. Gra jako bard. Szukam od niego informacji.
- Jakiego to rodzaju informacje?
- O krasnoludach. Konkretniej mrocznych krasnoludach.
- Hm... Chodź ze mną do mojej posiadłości. Tam wszystko obgadamy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

"I nastał dzień wielkiej radości..." - HunterO7 po przydzieleniu PD :)

Mordrag 950
Deedi 350
Rusty 1450
Morze 1550
Tokkerian 800
Redin 600
Madoxx 400
Cedricek 800
Gandalf 900
Smocza 550
Kook 200

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Bla bla bla... Chciałem napisać coś fajnego na zakończenie, ale mi się nie chce ^^ Tak więc... Chodzę sobie w ciemności nagle coś mnie atakuje i zjada! Dziękuje wszystkim za uwagę. Pozdrawiam i żegnam.]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

No cóż, niewątpliwie ni widu, ni słychu, jedna wielka pustka, tak więc zaczynamy od ostrzeżeń:
Smocza +1, KooK +1
, nie wstawiam Mordragowi, bo napisał, że przez parę dni go nie będzie, ani Tokkarianowi, któremu pokrzyżowałem plany tak, że widocznie nie ma pojęcia, co napisać, ani Gandalfowi, bo to ja zobowiązałem się napisać mu kolejnego posta.

DO WSZYSTKICH:

Poza tym, chwila trucia - jeśli chcecie aby ogień jeszcze potrwał - ta, ale i przyszłe edycje, angażujcie się trochę w niego, sami wiecie, że nie wymagam wiele. Sądzę, że KooK powinien wiedzieć o tym w szczególności. Miałem nadzieję, że potrwa to gładko do połowy września, a potem jak zechcielibyście kolejną reedycję, startowalibyście nie od zera, ale ze starymi doświadczonymi postaciami lub z nowymi, ale z doświadczeniem starej (pomysł odeszłego niedawno Madoxxa) aby nie było powtórki z rozrywki. Mam nadzieję, że choć trochę to się zmieni i jeden post na tydzień będzie tym minimum, a nie wydłużanym na 10 dni obowiązkiem... Zobaczymy jak to będzie.

Tokkarian:
Rohael zdołowany siedział w karczmie. Nie dość, że wszystko się wyda, to jeszcze stracił kamień. Co mógł teraz zrobić, powiedzieć Ylutheinie? Przecież już uwierzyła w jego zwycięstwo... Wtem podszedł do niego młody chłopak i powiedział.
- To dla pana. Przesyłka od Mauritany, wdowy, której mąż zginął w jednym z ataków. - zakomunikował i przystanął, czekając na napiwek. Bard szybko rozpakował mały prezent i ujrzał pierścień z ciemnym kamieniem. No cóż, może dzięki niemu zacznie nowe życie daleko stąd, bo tutejsi ludzie po wielkim uderzeniu krasnoludów gotowi będą go zlinczować. Przyjrzał się bliżej kamieniowi, od razu rozpoznał obsydian! A więc może nie wszystko stracone, tylko co teraz powinien robić? Poczuł dziwny, ale jakże pełen nadziei zapach. Jego wzrok padł na papier, w który zawinięty był pierścień, śmierdział krasnoludzkim piwem...
- Skąd to masz? - zapytał się gońca
- Po drodze przez pobliski las, ten na południe stąd, stary papier porwał mi lis, na szczęście pierścień został. Chcąc zachować pozory wziąłem taki najbliższy, leżący jakieś trzysta kroków od jakiejś drewnianej chaty... - Rohael miał jednak szczęście, pozostawało mu działać, nie wiedział jak, ale to się pewnie jeszcze okaże. Chłopak cały czas czekał na "nagrodę"

Gandalf:
Podróż do zapomnianej świątyni, a właściwie pozostałości po niej trwała dość długo i była nadzwyczaj spokojna. Krasnoludy umilały sobie czas, popijając piwo i opowiadając sprośne dowcipy. Aaron przysłuchiwał się im z rozbawieniem. W końcu Kudraham nakazał wszystkim przystanąć, tuż przed ruinami.
- Co jest, szefie? - spytał się jeden z członków wyprawy
- Ktoś tu jest. - syknął dowódca, wyciągając butelkę z bladoniebieskim płynem i ciskając ją o pozostałość ściany świątyni. Chmura błękitnego, przezroczystego dymu otoczyła ruiny, ujawniając powód niepokoju wodza. Przed nimi stała czwórka innych krasnoludów.
- Kim jesteście i dlaczego się ukrywacie?! - warknął Kudraham w stronę swojego pobratymca, wyglądającego na maga.
- Ponieważ to my mamy zejść do podziemi i wyciągnąć z nich runy, a nie wy.
- Co?! Przecież mamy do tego równe prawo. Kto pierwszy ten lepszy. - rzekł, a na jego słowa towarzysze Aarona wyciągnęli topory i kusze.
- Dokładnie. My byliśmy tu pierwsi i choć nie znaleźliśmy run, nie pozwolimy, abyście nas ubiegli. Nasz szef by nas zabił...
- Ustąpcie, nas jest więcej.
- Ale to ja władam magią.
- No cóż chłopcy... - głos wodza dziwnie zszedł z tonu, zupełnie jakby się poddał, spuścił głowę, odwracając się do swojej kompanii. Wtedy wyraz jego twarzy zmienił się, widać było po nim chęć walki. - DO ATAKU! - ryknął. W tym samym momencie ziemia pod ich stopami zamieniła się w wir magicznej energii.
- Skoro chcecie run, zobaczymy, czy dacie sobie radę w podziemiach, w których są ukryte. - usłyszeli głos maga - Sami... - ostatnie słowo zdecydowanie nie podobało się bardowi, ale cóż czynić. Nie mając innego wyjścia powędrował w głąb wiru.

Znalazł się w jakimś mrocznym korytarzu. O ile w towarzystwie krasnoludów podróż przez te katakumby byłaby dziecinnie prosta, to w tym wypadku wolałby jak najszybciej stąd wyjść, albo znaleźć kogoś z rozdzielonych towarzyszy. Niestety, pierwszą istotą, którą znalazł był wielki szkielet, dzierżący dwuręczny topór. No cóż, właściwie to on znalazł barda, ale nie zmniejszało to skali problemu.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Obudził się. Zły i zmęczony Murghoth podniósł się z trudem z ziemi. Jego wzrok omiótł leśny trakt, do uszu wpływał piękny dźwięk śpiewających ptaków i… przeciągającej się Layli…
- Ty dobrze się czuć?
- Nie najlepiej, szczerze mówiąc. Wolałabym zejść gdzieś dalej w cień, ale komu w drogę temu trzask. Tfu, czas. – Rzekła i zaczęła się mu przyglądać.
- Aha. – Po dłuższej chwili Minotaur kontynuował rozmowę nieprzyjemnym tonem. – Na co ty się tak patrzeć?
- Coś Ci sterczy z cyca.
- Coś mi sterczeć z cyca? AAA!- Krzyknął wojownik po ujrzeniu co wystaje z jego prawej piersi. Był to pokaźnych rozmiarów bełt. – Ty to wyjąć!!
-Tylko się nie szarp, wielkoludzie. -Wampirka podeszła do Niego z nożem odcinając wystającą część bełtu. Uszy Minotaura oklapły, a on sam położył się nagle wydając dziwne odgłosy. Po chwili zgasł i nie ruszał się przez kilka minut.
- Panie Mrug-jaktobietam? –Trąciła go palcem kobieta.
-CO TY ROBIĆ?!?!- Wydarł się Murgoth z wyraźnym strachem na twarzy. – Coś złego się dziać i ja tego nie lubić!
- Był tu ktoś w nocy?
-A skąd ja wiedzieć?
- Też prawda. Może zbójcy jakowyś? Aś, Nocturne tylko wie... Trzeba by medyka znaleźć!
- A no trzeba by. To gdzie my szukać?
- Eeee... - chwilę podziwiała drzewka, kwiatki i kamyczki - Na północ może?
- Mi to pasować. - Nagle Minotaur upadł i zaczął się zwijać z bólu. - Arrghh bolii! - krzyczał.
Layla odsunęła się od delikwenta z wyrazem twarzy „On ma jakiegoś syfa, ja go nie tykam”.
Nagle wojownik wstał i ochoczo zapytał. – Ty mieć kiełbasę?
- Co, kurwa?
-Mieliśmy iść na północ, czemu ty stać? - zapytał ze zdziwieniem Minotaur, nieświadom swoich poprzednich słów i czynów.
Zamurowana złodziejka zaczęła oglądać drzewa ze wszystkich stron.- Tędy chyba na północ... Głupi mech!
-To my już lepiej iść.- Spełniając postanowienie Murgotha dwójka wyruszyła w stronę bliżej nieokreślonej północy.
Podróżując przez pagórki i trawiaste wzgórza, po dłuższym czasie wędrówki dwójka znalazła starą chatkę na zboczu górki. Postanowili tam zajrzeć. Puk puk puk… Dźwięk rozległ się bez echa.
-Kto tam? Czego tu chcecie?
-Ty znać się na leczenie? Ja być chory i potrzebować lekarz.
- Ja nic nie wiem. Wynocha, no już!
- Tak się składa że mamy przy sobie dużo złota, ale jeżeli…
- Chwila! Wejdźcie. Możemy porozmawiać… - Chytrze uśmiechnął się staruszek i przyjął przybyłych.
-Ja być ranny i źle się czuć. Ty pomóc szybko. - Rzucił Minotaur przeciskając się przez framugi domku.
- No dobrze, więc co się dokładnie stało? -Zapytał siwy, niebieskooki starzec.
- Napadli na nas zbójcy... Krowo głowy dostał z bełtu - wyjęła odcięty patyk i dała starcowi. - Od tego czasu mój kompan cierpi na jakieś fiubździu. – Skończyła rozglądając się po jego domku.
-Chyba wiem, co może mu być -Mędrzec sięgnął do szafki, zmieszał dwie mikstury po czym całą chatkę zakrył biały dym...
_____________________________________________________________________________________
Jak na razie to Part1 jutro będzie Szekond i Uaktualnienie karty postaci. Dopiero. Makuś mam nadzieję że wybaczysz ;***. ^^’

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Co ten idiota sobie myśli - pomyślał Mordrag gdy wilkołak i jego towarzysz zniknęli za pobliskim domem. Wydaje mu się, że będę dla niego pracował, tym bardziej po tym jak mi się przedstawił?! Na pewno nie. Więcej pieniędzy na razie mi nie potrzeba, jedyne czego pragnę to wyrwać się z tego miasta, najlepiej w towarzystwie ekspedycji w sprawie run. Za parę godzin będzie świtać, warto więc udać się do karczmy w gorszej dzielnicy i pogadać z kilkoma osobnikami którzy za dużo wypili, a mogą być w posiadaniu cennych informacji. Odpuszczę sobie chyba tego wampira, godzina spotkania już minęła, poza tym wątpię, by kapitan był zadowolony z takiego towarzystwa w kompani... niewielka strata.
Mordrag spojrzał na mapę miasta. Odnalazł drogę do karczmy i ruszył w drogę. Podczas spokojnego, pewnego marszu wyciągnął skręta z kieszeni.
- Cholera już mi się kończą, trzeba będzie poszukać nowego dostawcy.
Wsadził go do ust i odpalił od pochodni. Karczma była daleko, prawie na drugim końcu miasta, szedł jednak spokojnie.. nie śpieszył się. Podczas marszu rozmyślał o dalszym przebiegu zadania otrzymanego od kapitana. Sam nie wiedział do końca jak to rozwiąże i jak zakończy się ta sprawa. Jedyne co sobie zaplanował to udać się do karczmy i tam czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Palony tytoń po wciągnięciu dymu i substancji smolistych do płuc, na koniec wypuszczany był pod postacią szarego, delikatnie przezroczystego dymu. Jedni uważali to za głupotę. Smak tytoniu był dla nich obrzydliwy i odpychający. Jednak Mordragowi to nie przeszkadzało. Każdy skręt uspokajał go. Swoją złość i nadmierną nieraz agresję potrafił wyładować przy pomocy jednego skręta z tytoniem. Jednak nie zawsze palił z tego powodu. Często robił to z nudów, dla zabicia czasu i po prostu.. bo chciał. Wiedział jakie są tego skutki i czym to może się skończyć, planował to rzucić i wie, że w końcu to zrobi.. ale nie teraz.
Jego oczom ukazał się stary, brzydki budynek z drzwiami oświetlonymi przez latarnię. Obok drzwi stała tablica ogłoszeń, Mordrag jednak nie zwrócił na nią uwagi i wszedł do środka. Zamknął drzwi. Stojąc po drugiej stronie drzwi ujrzał zatęchły, zarobaczony i śmierdzący lokal. Trudno było to nawet nazwać lokalem. Przypominało to oborę w której ustawiono kilka stołów i krzeseł.
- Pięknie kurwa, pięknie- burknął Mordrag i zaczął szukać wzrokiem kogoś z kim rozmowa mogła by być interesująca i owocna. W momencie gdy ujrzał dziwną postać siedzącą w rogu, poczuł na swych plecach ciężkie drzwi. Do środka wszedł, a raczej wbiegł posłaniec.
- O, wybacz panie śpieszy mi się. Szukam niejakiego Mordraga zna go pan może.
- Tak znam, a o co chodzi.
- Wybaczcie panie, ale mam wiadomość dla niego.
- A zatem mówicie, to jam jest.
- Achh, dobrze. Kapitan kazał przekazać by przerwał pan wszystkie bieżące zadania, włącznie z tym które on panu zlecił i czym prędzej udał się do koszar.
- Rozumiem. Wyjaśnił może dlaczego, o co chodzi??
- Nie, nic więcej nie wiem.
- Dobrze, zatem ruszę niezwłocznie.
Mordrag wyszedł z "karczmy" i ruszył w stronę koszar. Wspaniale i znów całe miasto do przejścia- pomyślał zironizowany i przyśpieszył kroku- ciekawe co się stało. Słońce budziło się do życia.

***************
Poziom: 2
XP: 1900/3000

Sorki jeżeli są błędy ale już nie mam czasu sprawdzać;)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

*Niestety, pierwszą istotą, którą znalazł był wielki szkielet, dzierżący dwuręczny topór. No cóż, właściwie to on znalazł barda, ale nie zmniejszało to skali problemu.*
Cholera jasna, pomyślał Aaron, po czym z jego ust wydobyła się wiązanka przekleństw we wszystkich znanych mu językach. A kościotrup powoli się zbliżał.
W tym momencie wolałby znaleźć człowieka, czy elfa. Krasnoluda nawet. Cokolwiek organicznego. Przynajmniej wiedziałby, gdzie uderzyć, żeby zabić. O chodzących szkieletach słyszał raz, czy dwa. Ale nigdy nie widział ich na własne oczy. Co to w ogóle miało być? Jak to się poruszało? Jakim cudem było w stanie utrzymać w ręku tak wielgachny, śmiercionośny topór? Aaron nie wiedział. I dlatego był przerażony.
Zaczął powoli poruszać się do tyłu, jednocześnie naciągając strzałę na cięciwę łuku. Miał szczęście, że cholerstwo było wolne, inaczej już byłby martwy.
Spokojnie, ostrożnie wycelował w głowę, czy raczej czaszkę stwora. Wypuścił strzałę. Tylko roztrzaskała się o kość. Szkielet zbliżał się. Patrzył wokół siebie szukając czegoś, co byłoby mu w stanie pomóc. Nic, tylko pustka. Cholerna pustka. Tak, pewnie mam w to przypieprzyć moją lutnią? Wolne żarty. Półelf wolał zginąć.
Odłożył na bok łuk i instrument, z pochwy wyciągnął swój miecz. Ruszył do przodu próbując uderzyć w szyję. Szkielet zamachnął się, jednak on w odpowiedniej chwili uskoczył, dziwiąc się samemu sobie, że jest do tego zdolny. Z całej siły uderzył w kręgi. Poruszyły się. Zrobił unik przed kolejnym atakiem, po czym jeszcze rąbnął. Głowa potoczyła się po ziemi.
Jednak to wcale nie rozwiązało problemu. Trup nadal stał. Panie najmilszy!, wydusił z siebie bard. Po czym ruszył do tyłu.
W biegu złapał łuk i lutnię, zapominając o kołczanie. Istota, choć w dalszym ciągu dosyć wolno nieubłaganie zbliżała się. Aaron biegł na złamanie karku wśród kolejnych zakrętów i korytarzy. Około pięciu minut później przewrócił się o coś. Zobaczył pod nogi. Był kamień. Duży, ciężki kamień. Miał nadzieję, że wystarczy, aby zabić bezgłowego potwora. Podniósł go, czekając.
Minuty ciągnęły się nieubłaganie. Jedyne, co słyszał to miarowy stukot gołych kości.
W końcu, chłopak nie wiedział dokładnie kiedy, zobaczył kościotrupa. Zbierając w sobie całą swoją energię cisnął kamieniem. Stwór rozsypał się, kości posypały się na wszystkie strony. To powinno załatwić sprawę, powiedział do siebie w duchu, Pan Szczęścia mi sprzyja. Chyba. Mam taką nadzieję. Szybkim krokiem wrócił do kołczanu i przygotował się do zwiedzania. W końcu nie wiadomo, co jeszcze go czekało. Pewnie było to coś niemiłego. Ruszył przed siebie.


******************

Reputacja: 1

Exp: 1650/3000 - Poziom 2

Umiejętności:
Ogólne: Wyostrzone zmysły [st. 1]
Klasowe: Śpiew [st. 2], Gra na instrumentach [st. 1], Aktorstwo [st. 1], Opowiadanie historii i ballad [st.1]
Rasowe: Przemiana w Wilkołaka – niekontrolowana

Ekwipunek: Krótki miecz, Krótki łuk, Przeszywanica, 20 sztuk złota, 9 strzał, Skórzana czapka. Nadprogramowo - sygnet, pamiątka rodzinna. Aaron nigdy się z nim nie rozstaje, 2 muntusy

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mordrag:

Kapitan powitał go z wielkim uśmiechem na twarzy. Mordragowi wydawał się on lekko przesłodzony. Był ciekaw dlaczego został tu wezwany.
- Chciałeś iść na wyprawę, czyż nie?
- Tak, ale przecież zaczyna się za parę dni...
- Właśnie, że nie. Podobno ktoś doniósł wrogom z Thaigen''Ers o terminie naszej wyprawy, przez co jaszczury wraz ze swoimi muskularnymi, małymi towarzyszami zaplanowali rozstawienie sieci zasadzek. Wiemy wszystko dzięki elfowi, który nam wszystko powiedział. Był przerażony, nie chciał mówić, skąd o tym wie, nie dowierzał pewnie temu, że zdradzieckie słowa mogły wypłynąć z ust, które tak dobrze znał. Niestety, oficer, któremu się zwierzał, nie zatrzymał go, a nam nie udało się już go później odnaleźć... w całości. Jego głowa i ręka pływały w fontannie w parku w zachodniej dzielnicy. Teraz ty przejmiesz jego rolę... Dlatego musisz być bardzo ostrożny, bierzesz udział w tym wszystkim jako zwykły najemnik, lecz zarówno ja, jak i ty wiemy, że nim nie będziesz. Nawiązuj ze wszystkimi jak najwięcej kontaktów, miej oczy i uszy szeroko otwarte. Szpieg najwidoczniej również będzie wśród nas, o ile nie kilku szpiegów. Nie doceniamy starożytnej magii naszych rywali, to kiedyś się na nas zemści... Ale to chyba wszystko w tej sprawie. Dodam jeszcze, że jesteś przydzielony do mojej kampanii jako Virgon Delanas, przybyły z południowego Danaru. Pamiętaj o tym i nie zapomnij jak najszybciej udać się do maga imieniem Huntqes, w komnacie obok, w celu magicznej zmiany wyglądu. Otoczy on iluzją zarówno twój ubiór, jak i ciało. Słyszałem, że miejscowe łotry już cię zauważyły i wzięły na celownik, możliwe więc, że szpieg również ma cię na oku, więc wiedz, że iluzja na czas wyprawy jest zabiegiem niezbędnym. Misja ze strażnikiem jest nieważna, zleciłem ją moim trzem podopiecznym. To by było na tyle. Stawiasz się za bramą miasta, maksymalnie za 16 godzin, a jeśli przyjdziesz za 10 lub więcej, już zobaczysz formujące się oddziały. Do zobaczenia.

Gandalf:

Nie musiał długo czekać, aż z oddali usłyszał krasnoludzkie przekleństwa. Od razu rozpoznał głos Kudrahama. Przyspieszył kroku. Im szybciej znajdzie jakiegoś towarzysza, tym lepiej. Odgłosy dobiegały zza drzwi, które były zaledwie pięć kroków przed nim... Wtem głośny huk sprawił, że gwałtownie przystanął. Drewniane drzwi zamieniły się w kupkę popiołu.
- Nie trafiłeś, goblini półdupku! - usłyszał śmiech dowódcy wyprawy
- Goblini? Zapłacisz za swoją ignorancję! - ten okrzyk również rozpoznał. Należał do maga, tego samego, który go tu przywołał.
- Ja?! To ty zaraz posmakujesz mój topór, orkowy móżdżku!
W tym momencie zapadła cisza. Aaron zrobił krok do przodu, chcąc zobaczyć, co się dzieje. Korytarz prowadził do sali z trzema pomnikami krasnoludów, zaś przy każdym z nich leżała wielka skrzynia. Wszystkie trzy były otwarte. Przy nich stał krasnoludzki mag, trzymający w rękach trzy runy. Tuż przy nim stał Kudraham, z toporem uniesionym do ciosu. Jednak to czarodziej się uśmiechał, albowiem jego przeciwnik był już tylko czwartym posągiem w komnacie. Dostrzegł też ciała dwóch brodaczy - świty maga, oraz trzech swoich kompanów. Ku jego przerażeniu mag dostrzegł również jego. Chciał uciekać, ale wraz z szybkim ruchem kostura krasnoluda, jego ciało znieruchomiało. Czarownik szybkim krokiem zmierzał w jego kierunku. Wyciągnął nóż.
- Nie ruszaj się pasożycie! - warknął mag - O ile dla innych krasnoludów mam jako taki szacunek, to ciebie, leśny pomiocie, zarżnę jak świnię. Ubiegacie się o tajemnice run, choć wam nie przysługują. Chcecie poznać sekrety ruin Tesselach, chcecie nam wyrwać to co nasze siłą, chcecie poznać sekrety stworzenia i wiele innych nowo odkrytych mocy run, a przecież nic wam do nich...
Na szczęście w tej samej chwili usłyszał tupot trzech krasnoludów, członków wyprawy Kudrahama. Mag przeklął pod nosem i rzucił zaklęcie teleportacji, zostawiając unieruchomionego Aarona.
- Co się stało, gdzie jest wódz?! - usłyszał ostre pytanie brodatego zwiadowcy. Widocznie to mu przypadnie w udziale relacja tego, co tu zaszło i co usłyszał. Unieruchomienie powoli przestawało działać. Pytanie tylko, co dalej?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

*- Co się stało, gdzie jest wódz?! - usłyszał ostre pytanie brodatego zwiadowcy. Widocznie to mu przypadnie w udziale relacja tego, co tu zaszło i co usłyszał. Unieruchomienie powoli przestawało działać. Pytanie tylko, co dalej?*
Aaron usiadł rozdygotany na zimnej posadzce. Złapał się za w głowę, miętosząc włosy. Jego oczy latały błędnie po komnacie. Z ust wydobywało się tylko jedno słowo. Niezwykł przeklinać, ale… Cholera, spojrzał w oczy samej Śmierci. Jego - nieobecny prawie - umysł wiedział jedno. Będzie miał o czym śpiewać i co opowiadać. Oj tak.
- Kurwa… - Szepnął jeszcze pod nosem do siebie. – Nie pisałem się… Nie pisałem się na to…
Stojący najbliżej niego krasnolud popatrzył na niego z powątpiewaniem i szarpnął za ramię.
- Gdzie jest Kudraham? Gadajże! – powtórzył pytanie.
Półelf, drążącą ręką, pokazał na stojący po środku pomieszczenia posąg.
- O żesz kur… Pięknie, po prostu pięknie – powiedział do siebie. Jego towarzysze niemal równocześnie powiedzieli jakieś wyjątkowo wulgarne, krasnoludzie słowo. – Co się stało? Jesteś bardem, pewnie umiesz opowiadać, czyż nie? Cholera! Pozbieraj się chłopie! – sięgnął do kieszeni, stamtąd wyciągną zwitek białego papieru. Skręta. – Wdychnij se, uspokój się i opowiedz.
Bard podziękował niepewnie i wziął narkotyk. Był wilkołakiem, nie spodziewał się, aby to coś dało. Mylił się jednak. To było coś mocnego. Cholernie mocnego.
- A więc… - zaczął półelf, narkotyk szybko zadziałał motywacyjnie. – Te skrzynki. Tam, tak - tam. Znajdowały się w nich runy, których panowie poszukujecie. Kudraham i wasi towarzysze walczyli o nie, jednak widocznie zlekceważyli moc swego adwersarza. To często u was, krasnoludy – ten popatrzył się na niego wymownie. – Ukradł wasz mag wszystkie runy i spetryfikował waszych towarzyszy. Pieprzony bazyliszek. – wstał, jednak niepewnie. – Mnie próbował, jak sam powiedział, zarżnąć. Zarzynać, drodzy panowie, można świnie, nie ludzi i nieludzi. Bazyliszek i rasista, oj tak – zaśmiał się dziwnie. Skutek strachu i przemęczenia. Skręta też. – Ale, ale! Jest nadzieja, moi przyjaciele! Słyszałem, że można odczarować waszych chłopaków! – czuł się dziwnie. Dziwnie wesoło. I z każdym słowem był coraz weselszy.
- Rondar, nie trzeba mu było dawać tego świństwa. – powiedział jeden z krasnoludów.
- Masz rację chłopie. Wiemy o tym, drogi półelfie. Najpierw jednak musimy znaleźć wyjście z tego przeklętego miejsca. Przestań skakać!
Ronda podszedł do Aarona, zamachnął się i uderzył. Półelf przewrócił się. Podziałało jednak.
- Kurczę blade… Co to było? – zapytał się, gdy w końcu stanął na równe nogi.
- Nasze krasnoludzie cacuszko, drogi półelfie. – uśmiechnął się i ruszył przed siebie, nie patrząc już na niego.
Szli wśród ciemnych komnat, rozświetlanych tylko światłem pochodni. Co jakiś czas trafiali jeszcze na szkielety, jednak teraz, gdy było ich czterech, nie stanowiło to problemu.
Po jakimś czasie doszli do drzwi.
- Te, to chyba jest wyjście! – krzykną Rondar.
Tak, jasne, pomyślał Aaron, chyba.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Wilkommen. W roli Abi jak zwykle, bez żadnej zmiany - Arianne]

Niepokojące sny nie dawały spokoju bardowi. Sny o cierpieniu, utracie, winie zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Migające postacie, wypływające z ich ust szyderstwa, groteskowe krajobrazy pełne osobliwości, ogromny, nieokreślony ciężar wiszący nad bardem.
Aż nagle nastało przebudzenie.
Vic nie widział zbyt wyraźnie. Jasne - jak mu się wydawało - światło niemal go oślepiło. Wszystko było zamazane, pozbawione kształtów, tańczące i nieostre. Bard złapał się za głowę i miał nadzieję, że ból czający się w jego głowie przeminie. Po krótkiej chwili wszystko zaczęło być wyraźniejsze, mimo, że ból nie ustąpił. Bard się rozejrzał.
Leżał na małym łóżku, przykryty kołdrą. Znajdował się w średnich rozmiarach pokoju, lekko oświetlonym. W rogu znajdował się duży, stojący zegar, którego tykanie zakłócało niemalże idealną ciszę. Poza nim w pokoju nie było nic godnego uwagi - krzesła, szuflady, biurko. Te wszystkie rzeczy bard widział zbyt często. Zanim Vic zdążył pomyśleć o tym co się zdarzyło, do pokoju weszła postać w długiej, brązowej szacie z kapturem nałożonym na głowę. Spokojnie podeszła do barda i odsłoniła swe oblicze. Długie, rozpuszczone ciemne włosy, głęboki, morski kolor oczu, kilka piegów na policzkach, troszkę zabrudzona twarz, szczery, miły uśmiech. Vic od razu rozpoznał w tych rysach swoją czarnoskórą towarzyszkę - Abigail.
- Jesteś mi winien jeden kufel trunku, Vic. - kobieta rzekła łagodnym, wydawałoby się, że wręcz szczęśliwym głosem.
- Będziemy... musieli... się jakoś rozliczyć... łoo jezuu.. - ochrypniętym głosem powiedział obolały bard.
- Pewnie zastanawiasz się "co się do licha stało". - Abigail wstała i zaczęła opowiadać - Pamiętasz moją opowieść. Chyba.... w każdym razie, słuchaj tego: ten druid, który mi pomógł, znalazł nas! Czy to nie wspaniałe? Nareszcie mamy pewne schronienie.. i.. i towarzystwo i w ogóle!
- Dru... id? - zapytał niepewnie bard.
- Tak, o którym mówiłam! - ciągnęła dalej Abigail, schylając się do Vic''a i ściszając głos - Tylko nie bądź niemiły, staremu druidowi przez to całe odizolowanie od jego gaju, czy tam ogrodu trochę szajba odbiła, ale to dobry człowiek.
- To.... my... jesteśmy dalej w Andaven?
- Oczywiście! Podobno nie da się stąd wyjść. Znajdujemy się w południowej jego części.
- A... a ten gaz? Ten zapach co mówiłaś....
- Niegroźny. Miał służyć jedynie do obezwładnienia nas, gdyż druid wziął nas za wrogów. Ale nie jesteśmy wrogami. Ty może tak, ale przy mnie ci nic nie grozi.
- Ja... wrogiem? - Vic zapytał w lękiem w głosie.
- Widzi w tobie kogoś wrogiego. Ale nic ci nie zrobi, zachwiałby równowagę przez to czy jakoś tak takoś. - Abigail znów się schyliła i powiedziała szeptem - Mówi, że ja też w tobie zobaczę wroga. Ale czasem się zdarza by stary człowiek majaczył, co nie? Fajnie cię znów widzieć przytomnego! - wnet rozległ się odgłos otwieranych drzwi - Oho... idzie stary. Ty tutaj jeszcze odpoczywał, jak nabierzesz sił, spotkasz się z nami w głównym hallu!
Wręcz pękająca w szwach od radości Abigail pocałowała barda w policzek i czym prędzej wyszła z pokoju. Vic nie wiedział co myśleć o tej sytuacji. Wrogiem? Czemu niby... ale... w życiu nie widziałem by ona była tak szczęśliwa.... nie wyglądała na osłabioną, nie... nie za bardzo. Na pewno była bardziej zadbana... pięknie jej z tym uśmiechem... a-a-a... a co teraz? Nie myśl ty o dziewuchach, myśl co należy robić teraz! No no no no w garść się bierz! Hmm... Abi ma rację. Muszę jeszcze odpocząć.... o spotkanie z tym druidem to będę się bał później.... tak, później.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować