Domek

Forumowa Mafia

60875 postów w tym temacie

Dnia 27.10.2010 o 20:42, kindziukxxx napisał:

raczej wątpię, jest większe prawdopodobieństwo że ja wylosuję mafie niż że Ty 2 raz,
ale wszystko możliwe są ludzie których piorun uderzył 3 razy ;]

Zakładałem raczej że to mafia szybko mnie zlikwiduje. Właśnie dokładnie z tego samego powodu jaki ty wyżej podałeś. No trudno. Nie samą mafią się żyje.

************
Qrex wesoło przechadzał się po platformie sprzątając tu i ówdzie. Nagle przez przypadek potrącił go chyba miejscowy elektryk. Zdążył zauważyć tylko na tabliczce ''''inżynier magister''''. Usłyszał od niego "sorry".Szybko więc mu odkrzyknął''''Jakie sorry. Odpowiada się przepraszam sir qrex ty impertynencie''''.Cóż wiadomo że straszny motłoch zamieszkuje tą platformę ,ale mimo wszystko, bezczelność na tą skalę go zaskoczyła.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Viskund Qupling, młody norweg o sympatycznej twarzy dziarskim krokiem przemierzał korytarzyk w sekcji mieszkalnej zaglądając po drodze do pokojów w poszukiwaniu swojej kwatery. W końcu znalazł.
- No, jest dobrze.
Było łóżko i miał gdzie dać swoje rzeczy, to mu całkowicie wystarczało. Viskund rzucił na łóżko całkowicie wypełniony plecak, cud kompresji, niewiarygodne było ile rzeczy można było upchnąć w niewielkim plecaku. Qupling usiadł na łóżku wodząc po materacu rękoma, był zadowolony. Dostał się na platformę, nie będzie musiał się już kisić w tej małej wiosce nad fiordami w której się wychował. Pomogła mu w tym na pewno niesamowita gibkość i umiejętność zachowania równowagi oraz zimnej krwi, mimo, że zazwyczaj jego podejście było luźne i pełne dystansu do otaczającego go świata, ale i samego siebie.
- Czas by coś zjeść, potem kimono i robota od następnego dnia. Pewnikiem dowalą coś ciężkiego, każą malować jakieś słupy, albo coś. Byle ktoś normalny doszedł do tej kwatery, to będzie fajna robota.
Z tym nastawieniem Qupling wyszedł z kwatery rozglądając się po wąskim korytarzyku.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Filip był geologiem specjalizującym się w sprawach bezpieczeństwa. Mieszkał w Toronto, ale po tym jak szef zwolnił go z powodu cięć w budżecie firmy, tułał się po świecie. W ciągu 10 lat pracował przy budowie kolei w Japonii, dbał o bezpieczeństwo na wykopaliskach w Egipcie, zawitał nawet na Haiti. Nie za bardzo za to wiedział po co go sprowadzano na tą platformę, ale płacili dobrze, więc nie narzekał. Sama platforma sprawiała wrażenie ponurej i ,gdyby nie ta cała zbieranina dziwolągów, z którymi tu przyleciał, opustoszałej.
Był rusek, elektryk z przerostem ambicji, śmieszny blondasek, a nawet Hobbit. Będzie ciężko utrzymać tu dyscyplinę...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Cóż mogło być gorzej - pomyślał kindziuk - jednak nie są tacy źli na jakich wyglądali -, mamy elektryka, sprzątacza, byłego radzieckiego agenta, - bez mojej pracy ich robota i tak idzie na nic - doskonale to wiedział ale z tym się nie obnosił. Zawsze mogło być gorzej a tak to będzie wesoło w wolnych godzinach, tylko aby wszyscy pamiętali o BHP w tym zapomnianym przez Boga miejscu , to wtedy wszystko będzie dobrze.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dnia 27.10.2010 o 20:55, qrex napisał:

Qrex wesoło przechadzał się po platformie sprzątając tu i ówdzie. Nagle przez przypadek
potrącił go chyba miejscowy elektryk. Zdążył zauważyć tylko na tabliczce ''''inżynier
magister''''. Usłyszał od niego "sorry".Szybko więc mu odkrzyknął''''Jakie sorry. Odpowiada
się przepraszam sir qrex ty impertynencie''''.


Kalkulator spojrzał na bezczelnego chłopaczka i westchnął
-Kto takie bydło wpuszcza na taką stację?! No ale nie płacz młody, masz tu lizaczka i uważaj jak chodzisz. No i następnym razem patrz przed siebie, może nie potrącisz kogoś lepszego od siebie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Do jasnej cholery. Gdzie jest mój portfel? - powiedział George Cambpell nerwowo macając się po kieszeniach.
Był on po prostu czystym informatykiem - programistą. Zwany był także init011. Najprawdopodobniej przysłali go do takiej dziury aby popracował troszkę nad tutejszą siecią, która nie była w najlepszym stanie. Jak dobrze zauważył jakiś elektryk, nie jest to nowa platforma. Ale nawet takie warunki jakie były tutaj to nic w porównaniu do wojny w Iraku i Afganistanie. Jako jednemu z najlepszych informatyków w U.S.A zaproponowano mu stanowisko w wojsku. A George oczywiście się zgodził, ponieważ był patriotą. Większość ludzi myśli, że jak jest jakaś wojna, to biorą w niej udział tylko bezmózgie olbrzymy, którym karze się zabijać bezbronnych. Otóż nie. Jest też wielkie zaplecze logistyczne, w którym George pracował.
- No jest tutaj - z niewiarygodnym szczęściem na twarzy wyciągnął rękę z torby. - Teraz muszę tylko znaleźć kabinkę i rozejrzeć się troszkę po terenie. Należy zrobić rozpoznanie.
Po tych słowach poszedł w dal ciemnymi, wąskimi korytarzami.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Renzov błyskawicznie wypakował najważniejsze elementy ekwipunku, zrobił drobny porządek w pokoju i wyszedł ze swojej kwatery. Jako spec od zarządzania wziął plan platformy wiertniczej na której się znajdowali. Musiał pomagać w rozporządzaniu na platformie i rozmieszczaniu poszczególnych elementów. Na tym się znał. W końcu przed służbą w wywiadzie studiował zarządzanie. Zdobył nawet tytuł doktora, ale nie lubił się tym chwalić. Zawsze przedstawiał się jako były żołnierz. Oczywiście gdy przyjmowali go do pracy na platformie musiał - przynajmniej pokrętnie - wyjaśnić swoją rolę jako agent. Jednak Renzov nie lubił o tym opowiadać, wiązały się z tym pewne przykre wspomnienia. Wspomnienia dla których zrezygnował z wywiadu. I właśnie dlatego przyszedł tutaj. Zna się na robocie, zarobki są dobre, a nawet ta banda ludzi wydawała mu się bardziej przyjazna od tego co znał wcześniej.

Renzov przyjrzał się planowi platformy, który trzymał w ręcei i pomyślał:
"Skoro mam tutaj pilnować właściwego zarządzania i żeby to wszystko miało ręce i nogi muszę osobiście zobaczyć jak to wszystko dokładnie wygląda. W końcu taką dostałem robotę. Czas się wziąć do pracy i przy okazji zobaczyć gdzie tu jest kuchnia. Nie jestem głodny, ale warto wiedzieć gdzie co jest. Zwłaszcza jeśli się pełni tak ważną funkcję jak moja."

Renzov spotkał przy okazji jakiegoś latynosa, programistę polskiego pochodzenia i geologa. "Swoją drogą- co tu robi geolog? No nic, dobrze, że ludzie zaczynają pracować. Ja też mam taki zamiar, dlatego tu przyjechałem. Żeby pracować, zapomnieć o przeszłości i zarobić pieniądze. To nie są wakacje."

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bezimienny Tomasz znalazł się tu właściwie przez... Przypadek. Jeśli można było powiedzieć, że ma do czegoś talent, to z pewnością był to talent do wpadania w kłopoty. Lubił sobie wypić czy to wódki, czy domowej nalewki. Pociąg do alkoholu szedł w parze z pociągiem do kobiet. Im więcej wypił, tym większy z niego był casanova. Tak mu się przynajmniej wydawało, bo już nieraz zdarzyło mu się obudzić rano na potężnym kacu u boku kaszalota. Tomek grywał też na gitarze, dwustrunowej - reszta pękła, a nie miał najmniejszej ochoty wydawać grubych pieniędzy na nie i wymieniać je jeszcze, jakby nie mogło to być wliczone w pakiet.

Z podstawowych rzeczy, jakie powinniście wiedzieć o tym beztroskim człowieku to z pewnością to, że był średniego wzrostu i w średnim wieku, lekko otyłym mężczyzną z pozostałościami po mięśniach, które niegdyś były prężnymi muskułami, jednak na skutek spożywania napojów wyskokowych w dużych ilościach, gdzieś zniknęły pod zwałami tłuszczu. Miał włoskie rysy i akcent; stamtąd też pochodził - z niewielkiej mieściny na południu, 40 kilometrów od Rzymu. Był brunetem, lekko kręcone, rozczochrane włosy to było to, czego kobiety pragnęły. Do tego ten zawadiacki, cienki wąsik sprawiał, że wszystkie były jego. Prawie wszystkie. Mniejsza o to. Nie postępował według najnowszych szyków mody, wolał być "alternatywny" - chodził w sztruksowych, oliwkowych spodniach na czerwonych szelkach + do tego biała, lekko wygnieciona koszula z podwiniętym do góry kołnierzykiem, włożona w spodnie. Na stopach miał czarne, zawsze wypastowane pantofle po ojcu, które nosił z dumą od dwudziestu lat.

Jego pasją było kucharstwo. Gotowanie, smażenie, pieczenie, ubijanie, panierowanie, przyprawianie, podlewanie - to było to, w czym czuł się najlepiej, pomijając lubieżne zabawy przy szklance, kartach i kobietach. Potrafił z byle czego usmażyć potrawy, które nawet ino królom zdawały się być niebem w gębie. A gęby to oni mieli wybredne. Zazwyczaj zbierał składniki w lesie i czasem chadzał na stragany, by zakupić brakujące elementy dania. Nosił tez zawsze przy sobie kieszonkowe wydania książek kucharskich i woreczek na przyprawy i zioła, tak na wszelki wypadek.

Trafił tu, bo tak najwidoczniej było mu przeznaczone. Trafił do Skandynawii, płynąc na gapę jakimś wielkim tankowcem. Przez przypadek wyrzucił kilku ludzi za burtę, popsuł jakiś mechanizm, zrobił gdzie indziej dziurę, jednak ostatecznie udało mu się dotrzeć do celu swojej podróży. Na miejscu nie wiedział co do końca ze sobą zrobić. Zatrzymał się więc w tymże porcie i szukał pracy. Czytał gazety, wypytywał - w końcu pewien miejscowy wspomniał coś o tym, że Statoil poszukuje chętnych do pracy na platformie wiertniczej. Spośród wymienionych zawodów, był tam też kucharz, więc nadawał się tam jak ulał. Ot, cała historia...

A teraz stał oparty o wielki słup, wpatrując się w niezmierzoną przestrzeń, w jakiej zdawała się znajdować otaczająca platformę woda. Leniwym krokiem udał się do kwater, w których miał ulokować swoje dupsko. Zszedł schodami w dół i przechadzając się klaustrofobicznymi korytarzami, wypatrywał wolnego "przedziału", bo tylko tak można było nazwać te klitki z łóżkiem i zazwyczaj jedną, niską szafką. W końcu znalazł dla siebie wolny "pokój" i nie myśląc zbyt wiele, rzucił torbę na ziemię i runął na łóżko plackiem. Ku jego zdziwieniu, sprężyny były bardzo twarde, więc czuł się jakby stoczył właśnie pojedynek w ringu. Rozpakował rzeczy i ruszył w stronę wyjścia, by poznać lepiej platformę, a może raczej - by lepiej poznać swoich kompanów. Spotkał kilku tłoczących się w przejściu, nie mogących dojść do konsensusu kto ma iść pierwszy. Wykorzystując sytuację, zaczepił ich nawiązując dialog międzykulturowy:

- Un amicos, jestem Bezimienny Tomasz, będę waszym kucharzem. Co powiecie na partyjkę pokera i szklaneczkę wódki? Trochę mi jeszcze tego w torbie zostało, a szkoda by było, żeby miało się zmarnować. To jak, idzie ktoś?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

- Un amicos, jestem Bezimienny Tomasz, będę waszym kucharzem. Co powiecie na partyjkę pokera i szklaneczkę wódki? Trochę mi jeszcze tego w torbie zostało, a szkoda by było, żeby miało się zmarnować. To jak, idzie ktoś?

Te właśnie słowa usłyszał Qupling kierując się po kolacji z powrotem do swojego pokoiku, jeśli to co zjadł można było nazwać kolacją oczywiście.
- Dobrze będzie mieć kogoś kto zna się na rzeczy, dziś wydali mi jakieś stare racje żywnościowe, zero inwencji, zero smaku, aczkolwiek wysokoenergetyczne, podobno. Przechodząc do meritum mojej wypowiedzi - wpadł w żartobliwy ton - usłyszałem coś niecoś o szklaneczce wódki i partyjce pokera, zebrałoby się jeszcze kogoś i ja bym reflektował z chęcią, aczkolwiek tylko szklaneczkę, jedną małą szklaneczkę - pokazał gestem Viskund - jutro zaczyna się robota, nie wiadomo co dać mogą, a z opowieści słyszałem, że bywa ciężko, więc lepiej nie ryzykować, a że odmawiać to afront to szklaneczka będzie dobrym kompromisem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dnia 27.10.2010 o 22:13, Wayzin napisał:


- Un amicos, jestem Bezimienny Tomasz, będę waszym kucharzem. Co powiecie na partyjkę
pokera i szklaneczkę wódki? Trochę mi jeszcze tego w torbie zostało, a szkoda by było,
żeby miało się zmarnować. To jak, idzie ktoś?


No mamy kucharza, w końcu będzie można jeść coś lepszego nić porcje dawane w paczkach, choć i do nich idzie się przyzwyczaić.

Tomaszu to polej, za nasz pobyt tutaj, a kilka drobnych do pokera się znajdzie, ja w sumie i tak nie mam co robić dopóki wiercenie nie ruszy więc jakoś trzeba sobie urozmaicić pobyt tutaj. Gramy oczywiście w wersję klasyczną?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Tak kucharz to była jedna z tych niewielu osób z które qrex tolerował, a nawet chciał żeby pojawił się w tym miejscu. O ile gra w pokera wydała mu się niedorzecznością(człowiek jego pokroju nie zniżał się do tak przyziemnych rozrywek) to przynajmniej dane mu będzie zjeść wreszcie coś odpowiedniego. Martwiło go tylko szerzenie alkoholizmu wśród i tak mocno zdemoralizowanych i zepsutego marginesu społecznego, z kyórym niestety musiał przebywać(to wszystko musi być częścią wyższego planu.Dokładnie tak).Odezwał się więc do niego."Panie zamiast zajmować się pierdołami powinien pan zrobić coś porządnego.Np. przyrządzić mi eskalopki cielęce w białym winie. Nie będę jadł więcej ty sucharów.Byle szybko"

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

"Gdzie tu jest palarnia" - myślał George cały czas. Palił często i dużo. Najprawdopodobniej to pozostałości po wojnach w jakich brał udział. Trzymając prowizoryczną mapkę platformy szukał małego pokoiku, w którym jest dozwolone palenie, czyli inaczej palarnia. Na terenie całej platformy był zakaz jarania fajek. Wyjątkiem oczywiście był ten pokoik. Ludzie muszą w końcu gdzieś palić.
Mijając grupkę, która stała i tak już w wąskim przejściu, usłyszał zaproszenie na kielonka i pokerka. Oczywiście zainteresowany możliwością napicia się kulturalnie alkoholu nie byłby sobą gdyby odmówił. Więc powiedział do organizatora:
- Drogi Tomku. Jak coś to się piszę na wódeczkę i karciołki ale za 10 min bo muszę znaleźć to małe pomieszczenie do palenia. Poczekacie?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Mikuś pochodził z mroźnych, bezludnych krańców Norwegii, gdzie wcześniej był zawodowym graczem w curling-a ( dla wybitnych jednostek, curling: gra polegająca na przemieszczaniu kamieni po lodzie w określonym celu :).
Jego pasja zaczęła się od dosyć niewinnej rzeczy paręnaście lat temu, gdy za kare musiał wypucować wszystkie korytarze w szkole podstawowej.Postanowił,że swoje zadośćuczynienie rozpocznie od wschodniego skrzydła gmachu szkolnego. Kiedy chwycił za szorstką rękojeść mopa, jego palce idealnie wkomponowały się w strukturę urządzenia i w tym samym momencie olśniło go ... nigdy wcześniej nie czuł się tak dobrze... tak swobodnie,bezpiecznie... jego umysł był w tej chwili jak chłonna galareta z przepustowością 2 giga na sekundę, zrozumiał że jego życiowym celem jest szorowanie, pucowanie, konserwowanie powierzchni płaskich.
Chwilowe odurzenie mu przeszło, wykonał pierwszy posuwisty ruch swoim kijem zakończonym bawełnianymi warkoczami, wtedy już był pewien... co będzie robił do końca swego żywota, onieśmielony wykonał następny dość agresywny ruch a potem to była już czysta poezja, przy akompaniamencie szoru....szoru...szuru....szuru.

Ciąg dalszy nastąpi ... ( niestety już zasypiam nad klawiaturą, więc fabularkę dokończę jutro )

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

-...a że odmawiać to afront to szklaneczka będzie dobrym kompromisem - rzekł Viskund.
- Dobrze więc, chodźmy do mojej kwatery. Zdaje się, że jeszcze litr Luksusowej leży u mnie w torbie. Ale przecież nie będziemy tyle pić! To tylko na rozgrzanie, poprawę atmosfery w oddziale...
Po chwili zagadnął jegomość - nazywał się kindziuk:
- Tomaszu to polej, za nasz pobyt tutaj...
- To rozumiem! - powiedział entuzjastycznie Tomasz, przerywając swojemu nowo poznanemu koledze.
- ...Gramy oczywiście w wersję klasyczną? - dokończył nieco zmieszany rozmówca.
- Jasne, w jaką inną wersję mielibyśmy grać? Rozbieraną? - zapytał, zaraz po czym dodał - Gdybyśmy chociaż mieli na stanie jakieś panienki, to inna gadka, ale też będzie dobra zabawa.

Trójka zbliżała się do końca korytarza, gdy wtem zaczepił go qrex:
- Panie zamiast zajmować się pierdołami powinien pan zrobić coś porządnego. Np. przyrządzić mi eskalopki cielęce w białym winie. Nie będę jadł więcej tych sucharów. Byle szybko.
- Chodź pan do pokoju, spróbuję coś upichcić. Może smażona rybka? Wziąłem ze sobą przenośną kuchenkę, to się zawsze przydaje na dłuższych wyprawach.

Odzew był nadzwyczaj duży, bo do ekipy osób integrujących się przyłączyć chciał się jeszcze niejaki George Campbell:
- Drogi Tomku. Jak coś to się piszę na wódeczkę i karciołki ale za 10 min bo muszę znaleźć to małe pomieszczenie do palenia. Poczekacie?
- Nie ma sprawy, George. Znając życie będziemy tam siedzieli całą noc. Jakby ktoś tam jeszcze miał ochotę wpaść, to zapraszaj - odpowiedział mu Bezimienny Tomasz, po czym - gdy ten już odszedł - zaczął śpiewać pod nosem: Jak się bawić, to się bawić, wybić szybę i ją wstawić.

Tak oto rozweselona drużyna wpadła do klitki Tomasza, stawiając sobie za cel przełamanie pierwszych lodów przy kieliszku, pieczonej rybce i kartach...


Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Jako ostatni z śmigłowca wyszedł Clark, zwany też ''Bezsennym''. Od dłuższego czasu zbierał się by zająć się za jakąś nową robotę, musiał zapomnieć o przeszłości, inaczej z pewnością skończył by na ulicy z powodu braku pieniędzy.
W przeszłości pracował jako rybak, na morzu Berringa gdzie swoje miejsce mogą znaleść ludzie pracowici, nie lubiący narzekać, a przede wszystkim umiejący współpracować.

Pracował na wielu kutrach, ale finishował na kutrze ''Wizzard'', 47 metrowej łajbie która zwykle wyławiała najwięcej ton krabonów - bo takie było zadanie poławiaczy - a i zyski były najlepsze. Miał przyjemność pracować z wieloma wspaniałymi ludźmi takimi jak Zig, Phill, Jonnatan czy Kieth - właściciel kutra ''Wizzard''. Nabrał tu też swój przydomek - Insomnia co z ang. znaczy ''Bezsenność'' - za względu na umiejętność pracy nawet do 56 godzin bez przerwy. Jego dzieciństwo przygotowało go doskonale na takie warunki - nie było na co marudzić, zarobki były znacznie większe niż potrzebował - a ponadto lubił wyzwania i przypływ adrenaliny który towarzyszył mu zawsze kiedy wychodził na pokład.

Niestety, nic co ''dobre'' nie trwa wiecznie - pewnej mroźniej nocy kiedy mieli kończyć już sezon, a do wyciągnięcia została już ostatnia pułapka zdarzyło się coś co odmieniło jego życie. Pułapka była nabita, jak ostatnie 76 (po 870 sztuk na pułapkę). Ładownia właściwie już pełna - z pewnością będą musieli część krabonów wypuścić z ostatniej klatki by uniknąć kary za nadmiar skorupiaków. Już widać tą czernień - czerwone złoto jak mówią rybacy z tamtych stron) - kiedy nagle jedna z lin trzymających klatkę nie wytrzymała.

Wiał porwisty wiatr, -18 stopni, a do tego ponad 11 ton lodu na kutrze. Nie były to dogodne warunki, ale ostania pułapka - to brzmi tak słodko po 4 miesiącach harówki, że nawet takie warunki nie powstrzymały rybaka i jego dzielnych towarzyszy przed stawieniem czoła sile natury. Jak się okazało, matka natura i tym razem miała swe plany.

Kiedy już zrozumieli że i druga lina pęknie, Bezsenny szybko wziął stalowy pręt, owinął go liną i zaczepił o linę która już niebezpiecznie drgała. Lecz stało się - druga lina podtrzymująca klatkę pękła i wpadła do lodowatej otchłani morza Berringa. W raz z nią pułapka - z krabami ważąca prawie 2 tony. Niestety pomocnicza lina przymocowana przez naszego bohatera nie sprawdziła się tak jakby tego chciał. Barierka do której była przyczepiona oderwała się i zahaczyła po drodze o jego najlepszego przyjaciela na łajbie - Tomasa - który nie zdążył uciec przed pędzącą liną. Przez ułamek sekundy rybacy jeszcze widzieli jeszcze na pokładzie druha swych zmagań na morzu, lecz chwilę później nie było już nikogo w tamtym miejscu... (...)
Po prawie 36 godzinach poszukiwań, nie odnaleziono rybaka, a Clark mimo iż pocieszany przez załogę postanowił odejść z fachu kładąc brzemię śmierci przyjaciela na siebie. Ponadto dowiedział się, że kanał Discovery Channel chce zacząć filmować zmagania rybaków od przyszłego sezonu i nazwać nowy program ''Najniebezpieczniejszy zawód świata''. Nie pasowało mu to - powrócił do rodzinnego miasta, Gdyni w Polsce gdzie przez 6 lat zbierał się w sobie by rozpocząć nowy rozdział swego życia (wielki wpływ na to miały też rachunki, a raczej problemy z ich opłaceniem, a ponadto brak kasy na alkohol - pomocnika jego niedoli).

Dowiedziawszy się o wolnych miejscach na platformie (szukał pracy przez Google, ale w opcjach wyszukiwania zaznaczył ''sortuj według zarobków'') i właśnie ta fucha wyskoczyła na pierwszym miejscu - ''W sam raz'' - pomyślał - ''Szybko spłacę rachunki i wreszcie będę miał powód by ruszyć dupę'' -a po chwili dodał - już wkrótce mój browarku, już wkrótce''.

Po długiej podróży śmigłowcem, lekko śpiący zwrócił uwagę na osoby wysiadające przed nim, pomyślał - ''No nic trzeba będzie się z nimi zapoznać, w końcu następne dni spędzę między tymi baranami''. Wziął głęboki wdech, w nozdrza poczuł mocny zapach oceanu - ''Tak, znów w domu'' - powiedział do siebie, a następnie wysiadł z transportowca i uścisnął dłoń jakiemuś ruskowi po którym od razu poznał, że był w wojsku zanim ów rusek w ogóle się odezwał. Potem popatrzał na następnych, machnął ręką i przywitał się z pierwszym z prawej - i mimo iż już kopcił faję - Clark nie pali, a i dymu wdychać nie lubił - wydał mu się bardzo w porządku, nazywał się George, ale pewien nie jest. Ostatnią osobą na którą zwrócił uwagę był Tomek, podobno kucharz - ''Z takim trza się zaprzyjaźnić, w końcu gość będzie mi pichcił, a lepiej by jedzenie nie było spieprzone, przynajmniej dla mnie''. Następnie wszedł do swej kajuty, niemal identycznej rozmiarami co do kajuty w której przyzwyczajony był odpoczywać na morzu jako rybak, rozpakował się i nie czując głodu w brzuchu poszedł się zdrzemnąć - w końcu w tej robocie godziny snu przewidziane były na każdy dzień, wiec jego umiejętność ''bezsenności'' może być tu bezużyteczna.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Renzov obudził się w swoim łóżku. Wczoraj był tak zmęczony, że prawie nie wiedział kiedy zasnął. Po tym jak wczoraj wyszedł ze swojego pokoju, żeby przygotować się do dzisiejszej roboty spotkał jeszcze Tomasza i Clarka, który z pochodzenia był Polakiem. Ci dwaj wydawali się w porządku, jednak Renzov z wyraźnym zażenowaniem słuchał propozycji kucharza. "Dopiero przyjechali, a już im wóda i wino w głowie- myślał. Ehhh... "
Renzov nie miał zamiaru pić. Był profesjonalistą. Wiele lat służby wyrobiły w nim zasady: Skończ co zacząłeś, nie daj się złamać, wykonaj zadanie, a ewentualne przyjemności zachowaj na koniec. Po krótkiej rozmowie z towarzyszami i grzecznej odmowy alkoholu, Renzov poszedł bliżej przyjrzeć się platformie. Do późnej nocy rozglądał się i obserwował cały ten bajzel. "Kto się wcześniej tym zajmował?- zastanawiał się Renzov - małpa z długopisem? Elementy produkcyjne i narzędzia są na złym miejscu, racje żywnościowe są przechowywane w fatalnych warunkach (dlatego kolacja była taka paskudna), połowa elektroniki nie działa, a 4/5 żarówek i lamp udaje, że świeci (mam nadzieję, że elektryk się tym zajmie), a cały sprzęt jest na skraju działania. Trzeba się będzie tym wszystkim zająć."
I po bliższym przyjrzeniu się sprawie Renzov poszedł spać.
Teraz, gdy już się obudził, postanowił zjeść śniadanie i wziąć się do pracy. "Trzeba zrobić tutaj porządek, żeby wszystko dobrze funkcjonowało i każdemu się lepiej pracowało- pomyślał."
Po czym Renzov skierował się w stronę kuchni...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Pierwszy dzień pracy w nowym miejscu zawsze był najtrudniejszy. Na szczęście stanowisko win4 nie wymagało wielkich efektów natychmiast, więc stres rozpoczęcia nowej pracy był częściowo złagodzony. Humor poprawiło mu także śniadanie. Widać firma znała się na zatrudnianiu dobrych specjalistów, nawet jeśli jest to kucharz. Po wzmocnieniu sił ruszył do swojego stanowiska pracy.
Razem z nim w pomieszczeniu pracowało kilkanaście innych osób. Nie zdziwiło go to - w końcu nie była to posada kierownicza i nie zapewniała osobnego pokoju. Tak długo jak mógł pracować w spokoju - nie przeszkadzała mu obecność współpracowmików. Może znajdzie nawet jakichś nowych znajomych - ich nigdy za wiele. Przynajmniej na razie. Daleko mu było do liczby Dunbara.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Astariel zwlekł się z łózka, przecierając oczy. Jak spał mało - źle, jak dużo - jeszcze gorzej. Wczoraj zapoznał się pokrótce z towarzyszami, jednak w przeciwieństwie do coponiektórych nie ruszył do kwatery grać w karty i pić Wyborową z racji bycia abstynentem. Po szybkiej toalecie i orzeźwieniu sie wodą ruszył w stronę stołówki, gdzie podejrzewał znaleźć resztę.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Bezimienny Tomasz wstał z samego rana, by przyrządzić reszcie żarcie. Bardzo sumiennie do tego podszedł, wszak nie od dziś wiadomo, że śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. Głupio by było, gdyby Ci fizole nie mieli co jeść... Zdecydowanie.
Pomimo wczorajszej libacji, nie odczuwał jej skutków po obudzeniu się. Najwidoczniej organizm Tomasza wykazywał wyjątkowo dużą tolerancję na alkohol. Lata treningów robią swoje. Pierwsze co zrobił to chwycił za lekko zardzewiałą patelnię i ją wyczyścił. Pucował, aż miło było popatrzeć. Gdy już oporządził zaniedbaną kuchnię, wziął się do właściwej pracy. Soczysta karkówka z samego rana? Czemu nie, ci fizole potrzebują dużej ilości energii. Wziął kilkanaście dużych kawałów mięsa i zaczął je ubijać na kotlety.. Pięknie mu to szło, oj pięknie. Wkładał w to całego siebie, dzięki czemu jego posiłki miały gwarancję jakości. Zanurzył je jeden po drugim w płynnym białku z jajek, po czym starannie wytarzał w bułce tartej. Dodał jeszcze kilka przypraw - w nich tkwił właściwie sekret jego kuchni, nie wolno mi więc ich zdradzić. Może innym razem. Dokończył proces tworzenia, smażąc mięso na oleju roślinnym na patelni. Tu też miał kilka sztuczek w zanadrzu, ale zwykły śmiertelnik nie jest w stanie pojąć tych technik...
- Podano do stołu! - krzyknął zachrypniętym głosem mości kucharz, po czym sam zaczął pałaszować swoje dzieło sztuki. I bynajmniej nie ma w tym krzty przesady - te kotlety były prawdziwym dziełem sztuki. Jadł tak i jadł, dopóki nie doszedł do wniosku, że więcej już w siebie nie zmieści. Zadowolony z efektów swojej pracy, postanowił zdrzemnąć się w swoim pokoju, by nie przeszkadzać innym w ich obowiązkach.


Dwie godziny później...

Bezimienny został gwałtownie wybudzony ze snu hałaśliwym budzikiem.
- Do cholery, co jest... - mruknął przez półsen, próbując po omacku wyłączyć to diabelstwo.
- Do roboty kundlu, za półtorej godziny ma być zrobiony obiad! - krzyczał mu nad uchem jakiś palant, który, zdaje się, tutaj rządził.
- Tak jest panie kapitanie - odpowiedział podirytowany Tomasz, po czym posłusznie wstał i ruszył z powrotem do swojej "pracowni", jak zwykł nazywać kuchnię, by upichcić kolejne kulinarne arcydzieło. Te pieniądze nie są tego warte, psie grosze za królewskiej klasy potrawy, skandal! Idąc tak zapuszczonym korytarzem i rozmyślając, wpadł na jakiegoś obiboka, który udawał, że majstruje coś przy wentylacji.
- Co Ty do jasnej anielki robisz? Nie powinieneś przypadkiem wziąć się do roboty? Może pomóc?...

Tak upłynął mu ranek i popołudnie, dzień drugi.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Viskund dotrzymał danego słowa, wypił z resztą tylko jedną kolejeczkę, pograł z nimi chwilę w pokera w dość wesołej atmosferze po czym udał się na spoczynek, następnego dnia miał przecież zacząć pracę.

Qupling poza tym, że miał predyspozycje do pracy w trudnych warunkach był także przyzwoitym nurkiem, ale też miał oczywiście doświadczenie zdobyte na morzu. Pływał najpierw z ojcem na jego niewielkim kutrze lub ze znajomymi okolicznymi rybakami. Większość z nich nigdy się nie wybiła, ale znali dobrze smak morskiej wody i powiew sztormowego wiatru na twarzy. Wszyscy, bez wyjątku, byli starymi wygami znającymi swoje akweny na wylot i byli surowymi nauczycielami, surowymi, acz najlepszymi jakich mógł mieć.
W końcu ten chłopak z norweskiej prowincji postanowił się wybić, zawędrował najpierw do Narviku, gdzie uzyskał tylko tyle, że wzięli go na jeden rejs. Dogadał się z szyprem, że wysadzi go w Trondheim w drodze powrotnej, tak też się stało. Tu właśnie usłyszał o możliwości pracy na platformie wiertniczej Maersk Inspirer. Przyjęli go. Tak wylądował tutaj sympatyczny chłopak z norweskiej prowincji, Viskund Qupling.

Dzisiaj, niemal cały dzień, od śniadania, nieustannie gdzieś robił na wysokościach. Najpierw całe przedpołudnie, a także dwie-trzy godziny po południu zmagał się z jednym z dźwigów do którego został przydzielony razem z dwoma bardziej doświadczonymi pracownikami, miał im pomagać na górze. Rano, jak na złość musiała strzelić jedna ze stalowych lin odpowiadających za jego właściwą pracę, cokolwiek to znaczyło. Pewne było, że linę trzeba będzie wymienić. I do tego właśnie przydzielono między innymi Viskunda. Wspinanie się po kratowanej konstrukcji może nie należało do najprzyjemniejszych dla normalnego człowieka, ale Viskund pod tym względem nie był do końca normalny. Lubił to. Naprawdę to lubił. Jedynym denerwującym czynnikiem była metalowa lina, którą trzeba było przeciągać etapami. To właśnie zajęło im tyle czasu, potem masa testów, ale w końcu wyszło na to, że robota była wykonana.
Tak Quplingowi spłynął czas aż do obiadu, ''chwila wytchnienia'' dla norwega, a potem znowu robota. Większość dnia drugiego jednak miał już za sobą, nic cięższego raczej mu nie dadzą.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się