Zaloguj się, aby obserwować  
Maka1992

Ogień demonów - forumowa gra RPG

1131 postów w tym temacie

Madoxx:
Po wyjściu z gospodarstwa Tur''garila zaczepił jakiś wąsaty staruszek. Przyjrzał mu się dokładnie, po czym roześmiał się i powiedział.
- To ty, synu nocy, mieszkałeś u poczciwego Garemida? - było to jednak bardziej stwierdzenie niż pytanie. Przenikliwy wzrok mężczyzny nie zakładał możliwości sprzeciwu.
- Ha, zapewne wiesz też, że niedobrze jest czynić zło... ale wyglądasz mi na kogoś takiego, kto sądzi, że jeszcze gorzej jest marnować szansę na dobry zarobek. Więc przechodzę do sedna sprawy. Ten poczciwiec zrujnował mi życie. Może nie wyobrażasz tego sobie, ale obaj zdawaliśmy do akademii magicznej. Ja miałem całkiem spory talent, ale nasz pultasek to prawdziwa niedojda w tej dziedzinie. Kiedy przyszło do złożenia pracy wstępnej na temat zastosowania magii uroków w życiu codziennym ten sukinsyn podmienił nasze prace! A ja mu ufałem... Podczas gdy on został już adeptem sztuki, ja nie miałem po co pokazywać się w tamtej uczelni. Jego praca ośmieszyła mnie na tyle, że nie dość, że każdy z magów wybuchał gromkim śmiechem na mój widok, to zwykli ludzie w mieście patrzyli na mnie jak na idiotę... Garemid swoją drogą opuścił dobrowolnie akademię, kiedy zauważył, że i jemu grozi wyjście na kompletnego idiotę. Jednak wbrew moim usilnym prośbom nie chciał ani przyznać się publicznie do zamiany, ani nawet powiedzieć zwykłego przepraszam. Sam, jako niedoszły mag miał dość dobrą reputację pozwoliło mu założyć to gospodarstwo i przyjmować różnych podróżnych. Ja zaś, do dziś wyśmiewany tułam się po okolicy szukając okazji do zemsty. Znalazłem ją dziś. Otóż nie, nie chcę go zabić, choć jak przypuszczam, tak właśnie myślałeś. To byłoby zbyt przyziemne. Jego oczko w głowie - młody Remert uczy się w akademii w Andaven. To go masz zabić. Płacę 100 złotych monet plus miła niespodzianka, jeśli będę naprawdę zadowolony. Wchodzisz w to, czy nie? Aha, zapomniałem się przedstawić. Jestem Furtham. Czekam na efekty twojej pracy. Żegnam.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Imię: Bodrycz a''Haff

Rasa: Wampir

Klasa: Zabójca

Historia: Bodrycz mieszkał w sporej wiosce w której, o dziwo mieszkali nie tylko ludzie ale i elfy i krasnoludy Ten dziw jednak nie obchodził Bodrycza. Był wampirem. Nie miał przyjaciół. Nigdy nie wychodził na dwór w dzień. Rodzice mu nie pozwalali. Jego ojciec, Torer był wampirem a matka człowiekiem. Co wieczór chodził z ojcem na krwawe łowy. Bodrycz nie mógł chodzić do szkoły, wiec uczył go ojciec. Zamiast uczenia się ludzkiej wersji historii świata i studiowania map, uczył się sztuki bycia zabójcą, oraz walki wręcz. Ojciec uczył go też trochę czytania i pisania, lecz tych umiejętności nie przyswoił do końca. Gdy osiągnął wiek u ludzi zwany pełnoletnością, opuścił dom by odnaleźć legendarną krainę Tugal w której miały mieszkać same wampiry. Bodrycz bardzo chciał ją odnaleźć, lecz w głębi duszy wątpił w jej istnienie. Mimo to poszedł chcąc wypełnić prośbę podstarzałego już ojca. Podróżował długo unikając słońca. Jego promienie tylko delikatnie go parzyły. Bał się słońca. Starał się go unikać. Wędrując dwa lata trafił do leśnej wioski elfów. To zmieniło jego życie.

Charakter: Bywa wredny, lubi mieć towarzystwo, czasami sypnie dobrym żartem, lubi być potrzebny. Nie poczuł jeszcze zła na świecie, wiec jest dobry, lecz w głębi jego duszy rodzi zło, które może w każdej chwili wydrzeć się na zewnątrz, co jest nieuniknione.

Wygląd: [obrazek]

Ekwipunek:

1.Sztylet
2.Trzydniowa porcja żywności
3.Zbroja skórzana ćwiekowana
4.Krótki miecz

Umiejętności:
1.Jeździectwo
2.Skradanie się
3.pijąc czyjąś krew, leczy swoje rany

[Mam nadzieję że wszystko jest ok. Ta karta jest trochę prymitywna, bo jakoś nie mogę złapać weny. Mam jednak nadzieję że nie przeszkodzi to w dalszej grze.]

20090320204617

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Imię: Alkhael Münã
Rasa: Człowiek Czystej Krwi
Klasa: Kapłan

Historia:

Od dziecka interesował się magią. Z początku marzył o byciu potężnym magiem zniszczenia,
lecz z biegiem lat wydoroślał. Coraz bardziej interesował się mocami światła. W końcu,
w starej chatce czarodzieja odnalazł księgi z zaklęciami początkującego kapłana.
To zadecydowało, o wstąpieniu do zakonu.

Wygląd:
Obrazek ;].

Ekwipunek :

Oręż:

- Młot Bojowy

Zbroja :

- Szata Adepta

Pozostałe : (tutaj trochę pomieszam, biorę zestaw za 5 pkt. ale zamieniam
Nagolenniki Płytowe, Rękawice Płytowe, Hełm z Przyłbicą na Miksturę Uzdrawiającą,
Many, i złoty pierścień. Jeżeli to jest illegal, to pisać. ;])

Czyli: Mikstura Uzdrawiająca, Many, Złoty Pierścień, Amulet Życia, Siły i Many.

Umiejętności :

- Leczenie.

- Wiedza.

- Jeździectwo.

20090321192503

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Zarówno z przyczyn ode mnie zależnych jak i niezależnych dzienna część postu, która powinna pojawić się wczoraj, pojawi się dzisiaj. ^^]

Znowu Andaven. Nawet dobrze się składa. Zarobię przy okazji czekania na niego. Ale po kolei. Najpierw muszę jakość dojść do tego miasta.

[oczywiście ja jako ja, a mistrzu jako furtham]
Spojrzałem w lewo. Furtham oddalał się dość szybko:
- Czekaj! – Starzec nie zatrzymał się. – Furtham! – Ludzie na ulicy zaczęli spoglądać na mnie. On zaś nadal szedł prze siebie. Ruszyłem w jego stronę. Skręcił w jakiś zaułek między domami. Podbiegłem szybko i chwyciłem go za rękę. – Czekaj mówię.
- Czy nie wyraziłem się dość jasno? Czekam, aż wykonasz pracę i nie krzycz tak...
- Z chęcią, ale jest mały problem... A właściwie dwa. Pierwszy: Nie wiem jak dotrzeć do tego miasta. Drugi i ważniejszy; czy Ty na pewno masz czym zapłacić?
- Jak dotrzeć do miasta... idziesz, na północ ubitym traktem, aż dojdziesz do drogowskazu, który wskaże ci dokładną drogę, znaczy się dobry kierunek i długość drogi... Co do pieniędzy, dlaczego sądzisz, że nie mam ci czym zapłacić?
- Spójrz na siebie. Po za tym sam przyznałeś, że przez Garemida jesteś pośmiewiskiem. Kiedy krzyknąłem Twoje imię ludzie patrzeli na mnie jakbym kogoś zabił. Dziwie się, że w ogóle jesteś wstanie tu żyć, a co dopiero zarabiać.
- Hmm... cwaniak, z ciebie, ale to dobrze. - uśmiechnął się - chcesz zobaczyć złoto, to patrz, wyjął szybko skórzany mieszek i potrząsnął nim, bardzo szybko pokazując mu jego zawartość. Tu jest 20 monet. Więcej nigdy przy sobie nie noszę. A czy wierzysz, w to, że to "więcej" posiadam, to nie moja sprawa...
No dobra 20 to trochę mało, ale zawsze lepiej tyle niż nic.
- No nie wiem, nie wiem. Tak czy tak, zanim się zdecyduje pozostała jeszcze jedna kwestia. Mówiłeś, że uczęszczałeś do tej akademii. Wiesz za pewne wiele przydatnych rzeczy…
- No cóż, akademia najmniej chroniona jest rano, ale wtedy też panuje największy ruch... musisz też być bardzo cicho i ukrywać się przed wzrokiem nauczycieli, gdyż uczniowie niezbyt interesują się przybyszami, co jest twoim plusem i uciekaj z budynku od razu po zabójstwie. Nie szukaj tam kryjówki, nauczyciele z łatwością mogą cię wtedy zlokalizować...
Zamyśliłem się na chwilę...
- A co z korespondencją? Nauczyciele je odbierają, czy są doręczane do rąk własnych?
- Każdy uczeń przy wstąpieniu podaje imiona osób, które mogą mu ją przysłać. Anonimy i listy od osób spoza listy są sprawdzane przez nauczycieli, a poza tym sami uczniowie pytani są, czy chcą ją przyjąć, nawet jeśli kontrola wypadła pomyślnie...
Na mej twarzy pojawił się skromny, niepewny uśmiech;
- Wiesz, może gdzie znajduje się ta lista?
- Z tego co wiem, to w budce stróża, który właśnie sprawdza czy nadawcy znajdują się na liście.
Chwilowa niepewność zniknęła, a na twarzy pojawił się diaboliczny uśmiech;
- To wszystko co chciałem wiedzieć.
Odwróciłem się i nałożyłem kaptur na głowę. Po trzech krokach zatrzymałem się:
- Szykuj bonus... Bo będziesz zadowolony z moich usług.
Wyszedłem z zaułka. Zdaje się, że ludzie stracili zainteresowanie moją osobą.
Na północ? No więc w drogę.

Tak jak powiedział Furtham dotarłem do znaku;
Andaven… Nie no… W takim tempie dotrę dopiero późno w nocy. Westchnąłem i ruszyłem przed siebie. Szedłem długo drogą pnącą przez las. Kiedy po kliku godzinach wyszedłem z leśnej gęstwiny poczułem głód. No tak… Od rana nic nie jadłem.
Zaraz za linią drzew był kamień. Na horyzoncie widziałem już Andaven. Usiadłem i z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyciągnąłem jedną z racji żywnościowych. Rozpakowałem i zacząłem jeść. Noc była piękna. Bezchmurne niebo odsłaniało księżyc, który wyraźnie świecił wysoko na niebie.
Nagle moją uwagę przykuły krzyki biegnące od strony miasta. Ktoś uciekał. Goniły go dwie osoby, jedna trzymała pochodnię. Uciekinier wbiegł do lasu, w raz z nim jeden z goniących. Ten, który trzymał pochodnię.
Westchnąłem. Oby nie było z tego jakiś problemów. Po paru minutach osoba, która została przed lasem zaczęła biec w moją stronę. No nie… Wykrakałem. Krzyczał coś po drodze. Kiedy się zbliżał zrozumiałem, że był to najprawdopodobniej strażnik z miasta.
- To on! – Krzyczał biegnąc coraz szybciej w moim kierunku. Położyłem jedzenie na kamieniu, samemu z niego wstając. Kiedy stał już przy mnie chwycił mnie gwałtownie. Sięgnąłem za siebie… Kur… Sztylet ześlizgnął mi się z paska.
- Myślałeś, że obaj wbiegniemy do lasu, a ty se tak wyjdziesz z innej strony. Wy mroczne elfy myślicie, że jesteście lepsi od nas bo widzicie w ciemności? Błąd!
- Hej! Pomyliłeś mnie z kimś! – krzyknąłem. Na to strażnik uderzył mnie w twarz. Po ciosie padłem na ziemie.
- Cicho ścierwo! Myślisz, że uda ci się uciec bez płacenia? Zaraz zabierzemy cię do celi. – Chwycił mnie za płaszcz i podniósł, po czym znowu uderzył. – Wstawaj! – krzyczał kopiąc mnie. Nagle usłyszałem krzyk. Chwilę później uderzenie. Strażnik padł koło mnie nieprzytomny.
[Mroczny Elf to oczywiście Deedi ;) - ja to ja xD]
- Coś ty za jeden? – Krzyknął z mieczem w ręku mroczny elf. Trochę obolały powoli wstałem. Otrzepałem się i usiadłem z powrotem na kamieniu, kontynuując posiłek
- Nie twoja sprawa.
- Moja sprawa! Za dużo widziałeś, a ja tego tak nie zostawię.
Nie no ja to mam szczęście dzisiaj... Nawet nie wiem gdzie upadł mi sztylet. No dobra trzeba jakoś go spławić.
- Wiem tylko tyle, że masz na pieńku ze strażnikami. Mogłeś go zabić, ale tego nie zrobiłeś. Nic mi do tego. – Nawet nie zdążyłem zareagować, kiedy poczułem ból leżałem już na ziemi. Aa! Moja twarz. Co to było? Kopnięcie?
- Obawiam się jednak, że Ci nie wierzę. - Leżąc na ziemi poczułem w dłoni sztylet. Chwyciłem go mocno i dźgnąłem go w nogę.
- Możesz spróbować! - Po czym szybko wstałem wyciągając broń z jego nogi
- Arghh! – Krzyczał trzymając się za nogę. Napastnik spojrzał na mnie rozwścieczony oczami. Chwycił swój długi miecz i ruszył na mnie. Jego zamachy były potężne, ale powolne. Jednak byłem już obolały i nie mogłem przejść do kontrataku. Na razie jedynym wyjściem są uniki.
Ustawiłem się tyłem do drzew. Jego ruchy były przewidywalne. Znowu zaczął biec w moją stronę. Miecz trzymał wysoko nad głową. Moje plecy dotykały drzewa. Kiedy podbiegł już dość blisko uderzył. Przeturlałem się w lewo. Miecz utknął mu w drzewie. Gdyby to mnie uderzyło, było by po mnie. Na szczęście miałem as w rękawie. Z resztką sił uderzyłem go w twarz. Z mocą amuletu po mojej stronie cios był dość silny by go powalić. Zasapany pochyliłem się nad nim by poderżnąć mu gardło. Jednak nie doceniłem go. Zanim ostrze zbliżyło się do jego ciała uderzył mnie czołem w nos.
- Kur... - Przez chwilę nie wiedziałem co się dzieje, wiłem się z bólu na ziemi. Nagle spojrzałem w górę. Stał nade mną. Ostrze miecza było wymierzone w moje serce. Wziął zamach do góry. Nagle jego wyraz twarzy się zmienił, a on sam zrezygnował z zadania mi ostatecznego ciosu i odwracając się wbiegł do lasu co sił w nogach.
Może jednak mam dzisiaj szczęście... Nie miałem już sił żeby cokolwiek robić. Widziałem tylko jak ucieka. Ciekawiło mnie tylko dlaczego uciekł. Z braku sił leżałem i patrzałem na księżyc. Nagle coś mi go zasłonił. Twarz? Nie widziałem wyraźnie... Wszystko było rozmazane.
[A tu do akcji wkracza Smocza :)]
- Na dziewięć piekieł! Panie! Żyjesz ty czyś trup? – Usłyszałem. Był to głos kobiety. Nabrałem z trudem powietrza.
- Co to za głupie pytanie...
- A to szkoda, miałabym mniej roboty z tobą. - wzdycham. - Gdzie mieszkasz, nieboraku?
Ja to mam szczęście do dziwaków. Eh...
- Nie mam... Stałego miejsca...
- Kuźwa, mów gdzie cię zanieść, a nie...
...
- Jeśli się nie... Mylę... To kilkadziesiąt... Metrów stąd... Miasto jest...
- A, idź ty w cholerę! ''Zaniosę'' cię do karczmy niejakiego Edgara, nieznajomy. Tylko bądźże teraz cicho, bo jak się pomylę to marny twój los! – Zniknęła mi na chwilę z pola widzenia. Przez chwilę panowała cisza po czym zaczęła wymawiać jakąś inkantację - Ha! I co! I co! Jak się chce to się potrafi!
Mag? Teraz rozumiem…
- A więc jesteś magiem... Powiedz mi, co robiłaś o tej porze poza miastem?
- Odpowiedziałabym, że nie twój zapchlony interes, ale... Przemyśleć pewne sprawy.
- Może i jestem nieźle poobijany i ciężko mi oddech złapać, ale nie jestem głupi... Mag wychodzi z miasta przemyśleć sprawy, akurat wtedy, gdy jakiś mroczny elf ucieka z miasta przed strażnikami. Dość ciekawy zbieg okoliczności, szczególnie, że na Twój widok od razu uciekł. – Dziewczyna zaczęła wywracać oczami. Byłem już pewien w stu procentach, że coś jest na rzeczy.
- To akurat wstydliwa sprawa, jak chodzi o Andaven. Arcymag jakiś tam zbierał magów na jakąś misje. Ha, podobno pewien mroczny elf nie uiścił zapłaty w karczmie i uciekł. Miałam za zadanie go capnąć. - Lekko się uśmiechając, powoli, stękając podniosłem się do pozycji siedzącej.
- A więc jednak... Wiesz może... Czy to zebranie magów... Czy nie ma to coś wspólnego z runami o których ostatnio tak głośno?
- Może... Kto ich tam wie?
- Widzisz... Jestem... Powiedzmy... Zainteresowany tymi runami. Mógłbym Ci pomóc w zadaniu, gdybyś Ty pomogła mi się czegoś dowiedzieć...
- Hola, hola, jeżeli masz na myśli choćby wymianę ''Dzień dobry'' z tymi wariatami z wieży arcymaga to... muszę się zastanowić.
- Ja mam czas, ale znając tych "wariatów" Ty tego czasu nie masz, a tak się składa, że widziałem gdzie pobiegł. Wiem też, że daleko nie zabawi, a na dodatek... Moja profesja... Jest po części związana z tropieniem... Takich "celów".
- Hm... to dopiero może być przygoda!
- O tak... To może być dobra przygoda. Bardzo krwawa przygoda... Ale pozwól, że odpocznę... Przyjdź po mnie rano... – Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
- Dobra, a tak przy okazji. Erelen jestem.
- Oren Noor [Uwaga! Mistrzu, oraz wszyscy co teras się zastanawiają. Przecież ja jestem Tur’ Otóż jest to po prostu kłamstwo związane z naturą moją (mojej postaci). Dziękuje za uwagę.]
Delikatnie położyłem się powrotem na łóżku i zmrużyłem oczy. To był ciężki dzień i od razu zasnąłem.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

(Sorki za niedopatrzenie, ale EDYTUJ już nie działa, a byłem pewien że poprawiłem)

Charakter

Twardo stąpa po ziemi, lecz chętnie pomaga innym. Stara się być miły, lecz przez pospolitą głupotę ludu często mu nie wychodzi. Uwielbia oglądać trzciny cukrowe. Tak, On też nie wie dlaczego.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Biegłem - a raczej już kulałem - jak najszybciej mogłem, ale rana krwawiła mocno, a ja byłem już zmęczony. Zabiłbym tego gnoja, gdyby ten biały śmieć mi nie przeszkodził! Nagle noga odmówiła mi posłuszeństwa i upadłem. Nie dam rady dalej uciekać... Doczołgałem się resztkami sił pod jakieś drzewo i czekałem na śmierć przez wykrwawienie, albo na szukających mnie strażników. Zamknąłem oczy rozmyślając. Nagle usłyszałem trzask łamanej gałęzi. Otworzyłem jedno oko zaglądając kogo tu przywiało. Moim oczom ukazał się średniego wzrostu i budowy ciała mężczyzna o brązowych, krótko ściętych włosach z pustym wyrazem twarzy. Ale najdziwniejsze było to, że towarzyszył mu dość duży wilk z ładną czarno-szarą sierścią.
- Hej, ludzka istoto! - zachrypiałem do niego. Człowiek zatrzymał się, pokazał coś dłonią do wilka, który zaczął warczeć cicho pod nosem. Czekał na mój ruch. - Możesz mi pomóc?
To ostanie ledwo przeszło mi przez gardło. Wilk uspokoił się, a mężczyzna odwrócił się w moją stronę i zapytał.
- A w czym ci mogę pomóc? A raczej, po co? - Wskazałem głową na moją zakrwawioną nogę. - Pheh, nie mogę ci pomóc.
Odwrócił się z powrotem i ruszył w dalszą drogę.
- A może zechcesz mi pomóc, kiedy ci się jakoś odwdzięczę? - zapytałem sztywno, znowu ledwo mi to przeszło przez gardło. Nie chciałem mieć żadnego długu wdzięczności wobec człowieka, ale nie ma innego wyjścia.
- Jak ty mi możesz się odwdzięczyć, co? - odpowiedział pytaniem mężczyzna zatrzymując się.
- A czego chcesz w zamian?
- Spokoju od innych! Więc żegnam... - krzyknął poirytowany.
- No tam gdzie idziesz na pewno go nie zaznasz. - powiedziałem bez większego namysłu. Na szczęście podziałało - ten odwrócił się nagle i zapytał z niedowierzaniem i zdziwieniem w głosie:
- Co?
- Duże miasto i pełno strażników szwendających się wokół. Na pewno będą cię wypytywać o różne sprawy... - palnąłem. Noga krwawiła mocno, więc musiałem na szybko coś wymyślić.
- Że jak? - zapytał pochodząc do mnie - Mów mi.... - powiedział, po czym zamilkł jakby coś zrozumiał - Ah, tak chcesz grać... dobrze. - Wziął mnie pod ramię i zaciągnął mnie do jakiejś małej jaskini, a wilk podążał za nami.
- No, no... - mruknąłem. Mężczyzna położył mnie pod ścianą.
- Dobra... spróbuje jakoś powstrzymać krwawienie... - rzekł i zaczął coś "majstrować" przy nodze i zapadła chwila ciszy.
- Wilk? - zapytałem przerywając ciszę.
- Nic ci nie zrobi, chyba, że nie dotrzymasz swojej części umowy.. co nie Gabe? - wilk położył się w przeciwległej części jaskini i zaczął nas obserwować. Raczej mnie. Człowiek wstał i usiadł obok wilka. - Swoje zrobiłem facet. Twoja kolej. Mów co wiesz i lepiej żeby to było ciekawe.
- No to duże miasto, dużo ludzi, to chyba tego nie muszę ci tłumaczyć. A co do strażników to uciekł im jakiś bandzior czy coś w tym stylu i przesłuchują każdego kogo spotkają. - łgałem jak świnia, ale mężczyzna chyba niczego nie spostrzegł. Przecież mu nie powiem, że MNIE szukają.
- Wspaniale.... - mruknął prędzej do siebie - No to dostałem co chciałem, pora bym wyruszył. - zaczął zbierać się, jednak przy wyjściu zatrzymał się, widać było, że nad czymś myśli, po czym wrócił na swoje miejsce i znów usiadł - W zasadzie... to w tych okolicach nie można się poruszać.... w pojedynkę, o tak... nie można. W pojedynkę.
Że co? Co on kombinuje?
- Eee... ale to nie znaczy że cię lubię, jasne?! - stwierdził głosem w którym można było wyczuć ostrzegawczy ton.
- Jaasne. - odrzekłem.
- A tak z czystej ciekawości.. co ty tu robisz? - zapytał po dłuższej chwili.
- Podróżuję, a ty?
- Cokolwiek powiesz. - powiedział i zerknął z niepewnością na wejście do jaskini. Znów zapadła cisza.
- No, ale nie powiedziałeś co ty tu robisz. - zauważyłem.
- Ja? Podróżuję.... - rzekł z sarkastycznym uśmiechem.
- Niech ci będzie. Jak was zwą?
- Nie żeby to miało jakieś znaczenie... - mruknął do siebie po czym podniósł głos - Alan mnie zwą, to - tu wskazał na wilka - jest Gabriel.
- Mówisz do siebie? - zapytałem. Mężczyzna zrobił zdziwioną minę.
- Co? .... a i owszem. Jest z tym jakiś problem?
- Nie, za dużo podróżowania w samotności, co?
- Tak, istotnie, coś jeszcze? - widać było, że ten temat rozgniewał Alana.
- Spokoojnie, niczego złego nie miałem na myśli. - powiedziałem.
- Nie próbuj być miły, jestem tu, ponieważ możesz mi się jeszcze na coś przydać i koniec tematu. - No to trafiłem w czułe miejsce.
- Nie próbuję być miły, tylko dawno z nikim nie rozmawiałem dłużej.
- Ja z nikim nie rozmawiałem ani nikogo nie widziałem przez kilka miesięcy. - rzekł po czym zmienił szybko temat - powiedział Mroczny elf, co? Co cię tu niby przygnało?
- A co? Sugerujesz, że nie wolno nam przebywać na waszych terenach? Przecież mówię, że podróżuję. - powiedziałem poirytowanym głosem.
- Sugeruję, że dużo was nie ma w tych rejonach. Zwykle mieszkacie w miejscach bardziej.... odpowiednich dla was. I na pewno nie są to ani lasy, ani miasta ludzi. - Co taka istota jak on, może wiedzieć o mojej rasie?
- Możliwe... - mruknąłem cicho i zacząłem rozmyślać patrząc pustym wzrokiem w przestrzeń.
- Tak... ja odpocznę, jestem na chodzie od dnia wzwyż. - wtrącił Alan przerywając ciszę i położył się koło czuwającego wilka.
- Mam nadzieję, że nikt nas tu nie znajdzie...to znaczy..nie ważne. - palnąłem głupio.
- Siedź cicho lepiej... - odpowiedział cicho. Chyba niczego nie podejrzewa? Usiadłem w jakimś ciemnym zakamarku jaskini i zamknąłem oczy.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Leżę w tej zatęchłej jaskini... Gabriel już chyba zasnął, co do nowego towarzysza tymczasowego, to nie wiem, chyba też tak jak ja czuwa. Na zewnątrz zaczęło lekko padać, powiało zimnem. Ona cały czas mnie śledzi... tak, śledzi jednego człowieka, podąża za tropami jednego człowieka. Tropy dwóch ludzi - a w zasadzie człowieka i mrocznego elfa - mogą ją wprowadzić w błąd, na to liczę. Do tego on mi się przyda. A teraz pora spać.... jestem na nogach od bardzo długiego czasu, potrzebuję odpoczynku... nie mam nawet siły jeść, mimo że jestem głodny. Jutro coś zjem.. jak się obudzę. Spać...
===
Sen.
Wszystko jest okryte niebieską mgłą. Nic nie widzę... nagle pojawia się sylwetka jakiejś postaci przede mną, nie jest świadoma mojej obecności. Słyszę kobiecy głos...
- Wiesz o co proszę. - głos zniekształcony, jakby pochodził z oddali, a jednocześnie z bliska. Towarzyszy mu echo. - Za to życzenie, spełnię jedno twoje.
Sylwetka zniknęła. Jestem sam wśród mgły. Jednak nie.. widzę Gabriela, który warczy na mnie i ucieka. Czyli jednak sam... znowu jakaś zmiana, widzę wioskę, pełną życia. Wybuch. Wioski nie ma, zniknęła. Nagle coś mnie chwyciło i przybiło do ziemi, nade mną stoi sylwetka z cienia, przytrzymuje, przygważdża mnie do ziemi.
- Za to życzenie, spełnię jedno twoje. - głos dalej kobiecy, zniekształcony, złowrogi, syczący.
Nagle sylwetka znika. Wstaję. Serce mi bardzo szybko bije. Widzę kobiecą sylwetkę przede mną. Wyciąga w moją stronę dłoń.
- Pamiętasz mnie? - po tych słowach sylwetka rzuciła się na mnie okrążając całe moje ciało. Dusze się. Padam na ziemię... symbol. Zniekształcone koło! Jarzący, jasny, srebrny kolor, wypalający się na niebieskiej mgle.
===
Budzę się... to tylko sen... dalej jest noc. Pada trochę mocniej... zrobiło się ciemniej. Jestem taki zmęczony... muszę się przespać!

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

<tu miał być błyskotliwy wstęp>

Madoxx
200PD za pierwszy tekst + 100 za drugi. Ogólnie bardzo miło się czytało...
Deedi:
Tekst z Madoxxem był lepszy niż z Rustym. Dlatego 100 PD za 1 i 50PD za drugi.
Rusty:
O ile przy poprzednich dialogach wiedziałem kto mówi, tutaj przy kilku musiałem się nagłowić. Dlatego 100 PD
Smocza
50 PD za epizodzik :)

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

dominikańczyk:
[sorki, że zaczynam nocą, ale wampiry nie lubią słońca, a ja nie miałem wczoraj czasu na pisanie ;)]
Była noc. Bodrycz uwielbiał noce w Andaven. Razem z kilkoma elfimi przyjaciółmi z Derlyan szedł właśnie pustymi ulicami, podziwiając miasto zatopione w bladym blasku ulicznych latarni. To miasto podobało mu się. Było nadzwyczaj tolerancyjne. Ba, specjalna organizacja "Krwiopijcy też ludzie" organizowała nawet specjalne akcje pobierania krwi dla wampirów, aby nie musiały walczyć o nią same. Nie musiał więc tutaj zaspokajać swojego głodu psami, kurczakami, czy nawet kaszanką, tylko napić się świeżutkiej, ludzkiej krwawicy bez żadnych konsekwencji prawnych. Jego towarzysze byli już porządnie podchmieleni. Jeden śpiewał piosenkę o wdziękach pięknej Elyany, mającej więcej kochanków niż tygodni swego życia, drugi wtórował mu, akcentując wątki erotyczne, zwracając tym samym uwagę szykujących się do snu mieszkańców. Bodrycz słuchał tego i starał się zapamiętać jak najwięcej, aby później nie odstawać w towarzystwie. Przychodziło mu to tym łatwiej, że, choć sam o tym nie wiedział, krew, którą dzisiaj wypił w ramach akcji krwiopijców miała w sobie kilka promili, co potęgowało efekt wieczornej wizyty w tawernie. Nie zwracał uwagi na trzeciego z elfów, który obracał w dłoni tajemniczy kamyk. W końcu stanął i zawołał do wampira i dwóch swoich rodaków.
- Wiesie, so... - zaczął niepewnie - To nie moje. - dokończył - Zwinąłem to dwójce głupich pijaków... Byli tak pijani, sze mie nie zwaua... zawua... zauważyli, hehe. - Bodrycz, jako osoba o umyśle najmniej skażonym alkoholem miał na tyle świadomości, aby zapytać.
- Co to jest? Czy nie powinieneś tego zwrócić, może okazać się, że przez twój postępek nieźle nam się oberwie...
- Hehe, ty zawsze byłeś żartowniś... - stwierdził elf, ciskając w wampira kamieniem. Jednak rzut ten był równie celny jak jego riposta. Pocisk upadł na chodnik, dobre dziesięć metrów przed celem. Zabłysnął błękitnym blaskiem. Ziemia zatrzęsła się, a na kamiennym bruku w ułamku sekundy urosło gigantyczne drzewo. W tym samym momencie czwórki przyjaciół już nie było na miejscu dziwnego zdarzenia...

Bodrycz obudził się w tawernie u Edgara, z niedowierzaniem przecierając oczy. Był pewien, że wydarzenia ostatniej nocy były snem. Jednak nagłówek w dzisiejszej gazecie, podtykanej mu pod nos przez jednego z elfów wybił mu z głowy tą myśl.
- I co teraz? - zapytał - "Drzewo w centrum ulicy Tyranisa - czy czwórka tajemniczych mężczyzn maczała w tym palce?" Mówiłem Lynelowi, że możemy mieć przez niego kłopoty...
- Już mamy. Odparł jeden z dwóch obecnych elfów. Lynel dostał od kogoś w głowę. Podobno znajduje się tu jakiś kapłan, który może się nim zająć... Miał też w ręku kartkę "odwalcie się od run idioci". Chyba niedługo rozpęta się tu burza.

KooK:

Do Andaven przybył niedawno. Miał nadzieję, że będzie miał tutaj sporo do roboty. Nie mylił się. Właśnie kończył opatrywać leśnego elfa, który, jak tłumaczyli ci, którzy go przynieśli "nieszczęśliwie upadł na ulicy". Jednak roztrzaskana czaszka nie wyglądała na dzieło upadku, tylko na robotę jakiejś broni obuchowej... Ale co go to obchodzi? Ciekawsze było pojawienie się drzewa na ulicy Tyranisa, czy to cud, czy dzieło szatana? Poranna gazeta nic nie mówiła na ten temat... Rzucił jeszcze kilka uroków przyspieszających leczenie, po czym przypomniał sobie, że czeka na niego jeszcze jeden pacjent. Jakiś mroczny elf. Westchnął ciężko. Czy ktoś mu za to zapłaci?

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Nie spałem za długo. Nie wiem czy to w ogóle możliwe przy takich snach. Jestem zmęczony... ale wyboru dużego nie mam, muszę iść dalej. Jest tuż przed świtem, pierwsze blaski słońca zaczynają rozświetlać las, który zmókł przez noc. Rozejrzałem się, mroczny elf dalej spał, natomiast Gabriel siedział tuż przed wejściem do jaskini. Przetarłem oczy i trochę niepewnym krokiem podszedłem do nowego towarzysza i szturchnąłem go.
- Co się dzieje? - zapytał budząc się ze snu... głos miał normalny, nie zaspany, co mnie trochę zdziwiło.
- Prawie świta... musimy ruszać. - powiedziałem i zwróciłem się w stronę wyjścia, przyglądając się porannym widokom.
- Gdzie? - dopytał elf.
- Gdziekolwiek byleby nie tu. W końcu, jesteś podróżnikiem.... - odwróciłem się w jego stronę i podejrzliwym głosem dopowiedziałem - ...rozumiesz to.
- No tak, ale moja noga... Już mogę chodzić? - będę musiał przemyśleć sprawę tego czy mam go brać ze sobą... jak ma zamiar tak marudzić...
- Będziesz musiał.
- No to idziemy. - powiedział po czym wstał powoli i się przeciągnął.
Ja w tym czasie wyszedłem z jaskini i usiadłem na mokrej trawie, tuż koło Gabriela. Takie czyste powietrze... tego mi brakowało. Obejrzałem się za siebie. Elf także wyszedł z tej ciemnicy i z małej torby przy pasie wyjął dwa kawałki chleba... pora żebym i ja coś zjadł, no i zwierzak. Wyjąłem parę rzeczy które można przekąsić.. parę dałem Gabrielowi. Słońce wstawało coraz wyżej i coraz mocniej przebijało się przez korony drzew.
- Nie pamiętam twojego imienia. - powiedziałem do elfa, który zajadał się chlebem.
- Kainan Rethan. - odpowiedział.
- Wy to zawsze jakieś blebloki musicie wymyślać zamiast imion, co nie? - dodałem sarkastycznie.
- Hę? - elf przerwał jedzenie i zaczął patrzeć się zdziwionym wzrokiem na mnie - Blebloki?
- Bleblok jest tym na co brzmi... czymś co się nie wymówi łatwo bez ucinania sobie języka. - mówiąc to zaśmiałem się cicho - Ale nie masz się co martwić.. leśne elfy, one to dopiero mają wyobraźnie w kwestii imion.
- Ich imiona to akurat jeden z powodów dla których ich nie lubię. Jeśli to oczywiście imieniem można nazwać. - odparł ironicznie.
Wnet zobaczyłem jak Gabriel - dotychczas spokojny - uniósł uszy w górę. To był dla mnie znak, że bezpieczniej będzie jak się stąd usuniemy.
- Zrywamy się stąd, teraz. - powiedziałem lekko zaniepokojony.
- Co jest? - Kainan zapytał mnie półszeptem.
- Po prostu się zrywamy, nie chcę ryzykować. - kończąc te zdanie wstałem i podążyłem przed siebie.... to jest... wschód, dokładnie wschód. No, może troszeczkę na południe.. ale znacznie bardziej na wschód. Elf nic już nie powiedział i ruszył za mną. Dałem znak Gabrielowi, by szedł przed nami. Powoli przemierzaliśmy przemoczony las, starając się nie ubrudzić za bardzo. Promyki słońca, dotychczas blade, zaczęły być coraz intensywniejsze, oświetliły ruiny, które właśnie mijaliśmy. Ruiny w prawdziwym tego słowa znaczeniu... kilka płyt, trochę marmuru.. porośnięte mchem. Cokolwiek było na miejscu tych ruin, nie spotkało je nic miłego.
- Ciekawe czym były wcześniej te ruiny... - powiedziałem cicho do siebie, Kainan trochę się poprzyglądał tej kupie kamieni nic nie mówiąc. - Powiedz mi jedną rzecz, ciekaw jestem... - dodałem, zwracając się do elfa.
- Jaką? - zapytał. Chciałem zadać mu jedno ważne pytanie, ale powstrzymałem się... nie mogę na razie ryzykować.
-Czemu właściwie mroczne elfy mają białe włosy? - żeby nie wyjść na idiotę, wymyśliłem byle jakie pytanie.
- Ee... co to za dziwne pytanie? - zapytał zdziwiony.
- Takie jak każde inne. Nie miałem dotąd okazji spytać. - Trzeba było zadać właściwe pytanie, teraz będę się tłumaczył czemu takie dziwne pytanie zadałem, mimo że chciałem zadać inne pytanie, ale ostatecznie zadałem takie pytanie a nie inne, zamiast tego pierwszorzędnego, które było ważniejsze, bo nie interesuje mnie skąd się bierze..... dość, DOŚĆ tych myśli.
- Cóż... Nie mam pojęcia. - odpowiedział unosząc brwi.
- Nigdy cię to nie ciekawiło? Ha, chyba wyłapałem pierwszą różnicę między człowiekiem a mrocznym elfem... w zasadzie to chciałem... - znów się zawahałem, muszę się opanować - ...nie. To nieważne.
- Wszystko w porządku? - zapytał, mocno mnie zdziwiło to pytanie.
- No tego... pogadamy kiedy indziej, teraz pora przyspieszyć kroku. Nie chcemy mieć jakiejś niespodzianki, prawda?
- Pewnie tak.
Po tej wymianie zdań przyspieszyliśmy krok. Miałem szczerą nadzieję że wyjdziemy z tego przemokniętego lasu, że znajdziemy lepsze miejsce... w zasadzie to każde miejsce będzie lepsze od poprzedniego, przynajmniej dla mnie.
- Skąd w ogóle przybywasz? - elf spytał mnie nagle.
- Teraz chcesz wiedzieć? - westchnąłem - Z bardzo daleka stąd.
- Nie wiem, nie za bardzo rozmowny jesteś.
Trudno żebym był, chłopcze...
- W istocie, mam ku temu powody.... wystarczy? - odpowiedziałem licząc na zakończenie rozmowy.
- Oczywiście.
Nic już nie zostało dopowiedziane, równym krokiem ruszaliśmy dalej, nie oglądając się wstecz. Nie ma po co to robić.... coraz to bardziej intensywne promyki światła przedostawały się przez korony drzew, oświetlając nam drogę, lub raczej jej skrawki.
---
Podróż z Kainanem: dzień pierwszy.... jak na razie żadnych rewelacji. Staramy się wyjść z lasu, zmylić możliwy pościg za mną. Coś podejrzewam że nie tylko mnie zależy na wyjściu stąd. On coś ukrywa, jestem tego pewien.. muszę tylko odpowiednio się go o to zapytać. Mroczny elf... krasnolud... człowiek... demon. Nie robi mi to żadnej różnicy. Wygląda na porządny kawał istoty. Ale czy nią jest.... przekonam się, ale muszę cały czas uważać na niego.
Podróż z Kainanem: dzień pierwszy.... jak na razie żadnych rewelacji. I lepiej niech tak zostanie.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Gdy dowiedziałem się, że jest jeszcze jedna osoba do wyleczenia, wszedłem do jej pokoju.
- Hm... Kto tam? Czego tu?
- Jestem Alkhael Münã, przyszedłem aby Ci pomóc. Podobno jesteś ciężko ranny.
- Ciężko? - powoli usiadł na łóżku - bez przesady. Złamany nos. Obolałe żebra.
- Pozwól, że Cię opatrzę. -Zająłem się leczeniem- Połamane żebra, nos, poobijana twarz. Dostałeś całkiem niezły łomot. O co poszło?
- Nic Ci do tego, ale co ważniejsze... Kto Ci zapłacił za leczenie?
- Na razie nikt, więc uważaj na słowa... Twoje obrażenia mają styl jakim walczy twoja rasa. Więc albo lubisz samo okaleczanie, albo - biłeś się z jakimś mrocznym elfem. Powiesz mi więc, kto Cię tak urządził?
- Nie wyglądasz na doświadczonego kapłana, jednak spostrzegawczy jesteś... To trzeba Ci przyznać. Choć przyznam Ci racje, jednak przyczyny pozostawię dla siebie.
- Ta sprawa jest podejrzana. Pobity mroczny elf, który nie chce powiedzieć nic o swojej walce... Lepiej gadaj, chyba że straż ma się zainteresować... [Do pokoju niespodziewanie wchodzi Smocza]
- Prędzej mi broda urośnie niż się doczekam aż go wyleczysz, kleryku... Długo jeszcze?
*Na twarzy elfa wyraźnie widać było wielką ulgę*
- Aach, wy magowie. Umiecie tylko niszczyć, wszystko szybko. Niestety, połamane kości wymagają czasu. 15 minut to chyba nie aż tak dużo, a jak widzisz już kończę...
- Widzę, że kończysz gadulić, miast leczyć mego przy...- ha, dobre sobie. Masz rację, kleryku, my magowie umiemy siać zniszczenie. Jako kapłan powinieneś wiedzieć, że każdy robi to do czego został stworzony. A teraz, pozwólcie, zaczekam na dworze...
- Hej! Czekaj! -Zawołał mroczniak-
- Do widzenia... -wycedziłem- Może i jestem kapłanem, ale twarde pięści nadal mam.
*Czarodziejka zignorowała elfa, wychodząc rzuciła* - Twarde pięści, choć łeb pusty.

*Rzuciłem jeszcze aurę kuracji, i wyszedłem za Nią*

- Hola, Hola! A kto zapłaci za leczenie?
- Eeee... *Przybyszka myśli nad wymówką, po czym sugeruje* każdy płaci za siebie?
- Niech będzie... A właśnie... O wilku mowa!
*Elf również wyszedł przed gospodę*

Wczoraj chyba zapomniałaś przetransportować czegoś... Gdzie jest moja sakwa ze złotem? -Zapytał podejrzliwie-
- Czyżbyś miał na myśli taką piękną sakiewką pełną słodkich błyszczących... *pod nosem* Cholera, skapnął się. *Zaczęła grzebać po kieszeniach*
- Tak dokładnie to mam na myśli...
* rzuciła Turowi sakiewkę ** szeptem * - Zmurszały dziad.
- Nie obchodzi mnie ani brudny elf, ani szalona czarodziejka. Dawać kasę! -Krzyknąłem-
*Mroczny elf złapał sakiewkę, i zręcznymi ruchami tak schował, że żadne z nas nie wiedziało gdzie*
- Ale drogi Kleryku... Czy ja prosiłem Cię o Twą pomoc? - złośliwie się uśmiecha-
- Ależ drogi Mroczny Elfie, naprawdę przykro mi z powodu, iż uleczyłem podejrzanego Zabójcę, który nie chce nawet zdradzić o co poszło, i nie pamięta on, że mam znajomości w Straży...
- Blefuje, jak cholera, blefuje.
- Po za tym pomagam tej o to uroczej czarodziejce w złapaniu kryminalisty... Jeśli tak bardzo Cię to interesuje to on mnie tak urządził
- Czyżby? Rozumiem. Nie można było tak od razu? - Odpowiadam z wymuszonym uśmieszkiem
- Tak jak mówiłem... Nie twoja sprawa kleryku. Kto w ogóle Cię przysłał?
- Nie twój interes, elfie... A skoro poszukujecie kryminalisty... Słyszałem o tym od mojego znajomego - Trebiadona.
*Po wyrazie twarzy brudasa widać brak zainteresowania*
- Znajomego?! Jego żonka mówiła coś o kochankach, ale żeby...-dodała czarodziejka-
- Ha! Dobre!
*Udaje że nie słyszy*- To w którą stronę ruszamy szukać tamtego elfa, DRUŻYNO? *Złośliwie wskazałem palcem na moją sakiewkę*
- Że co proszę?
- Hola hola. Nikt nie mówił, że idziesz z nami
- Tak długo jak nie dostanę pieniędzy, tak długo będę się z wami szwendał.
- O nie... A ile chcesz?
- 30 Złotych monet
- Nie mam tyle...
- Mi tam pasuje, znachor za za plecami który będzie nas ubezpieczał do końca życia, albowiem na mnie nie licz, że mu zapłacę...-Ubezpieczyła się Erelen-
- łatwo Ci powiedzieć. To nie Ciebie będzie gnębić...
- To umowa stoi. Póki co, mroczny elfie, nie masz tu nic do gadania.-powiedziałem-
Gdy oswoiliśmy się z nową sytuacją, wyruszyliśmy w las do którego uciekł nieznany, Mroczny Elf...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Dawno już zapadła noc, jednak my szliśmy dalej, bez żadnych przerw na odpoczynek. Nic ciekawego po drodze nas nie spotkało, cały czas ten sam las, który zresztą zaczął robić się już nudny. Przedzieranie się przez ostre krzaki i ciągłe potykanie się o korzenie olbrzymich drzew bardzo męczyło. Co ciekawe od rana nie rozmawialiśmy ze sobą w ogóle, nie licząc jakichś "Uważaj" czy "Cicho, chyba coś słyszę", ale poza tym podróżowaliśmy w ciszy. pochłonięci własnymi myślami. Bardzo zainteresował mnie jego mały towarzysz-wilk. Wydawało się, że doskonale rozumie wszystko co Alan do niego mówi, czy też pokazuje gestami. Czasami powarkiwał na coś, powodując u nas nagły wzrost ostrożności, jednak ciągle okazywało się, że Gabe wyczuł jakieś zwierzę, które za blisko podeszło. Ciekawe jak on go tego wszystkiego nauczył. W końcu natrafiliśmy znowu na jakieś małe ruiny chyba jakiegoś małego miasteczka, ale wszystko było tak doszczętnie zniszczone, że trudno było rozpoznać co tu kiedyś stało. Kilka zrównanych z ziemią domów, coś co wyglądało na jakąś świątynie i mur, a raczej to co z niego zostało.
Alan usiadł pod kawałkiem ściany dając mi do zrozumienia, że czas na odpoczynek. Wilk wtulił się w niego, a ja przysiadłem pod jakimś drzewem, schowanym w mroku. Niebo było mocno zachmurzone, więc ledwo co widzieliśmy co się wokół nas dzieje. Dziwne, mam przeczucie, że ktoś podąża naszym tropem... Sądząc po minie Alana(na szczęście, ze względu na moją rasę, więcej widziałem niż mój towarzysz) wywnioskowałem, że on też coś wyczuwa.
- Ee, masz mi coś do powiedzenia może? - zapytałem nagle. Alan zaczął wpatrywać się w niebo.
- Mam złe przeczucia. - odpowiedział po chwili.
- Hę?
- Powiedzmy, że przez długi czas jestem śledzony. Teraz także czuję takie dziwne uczucie... ale jest trochę inne. - A jednak miałem rację.
- Nie rozumiem... - oczywiście kłamałem jak z nut. Ten zwrócił wzrok ku mnie i rzekł z lekko poirytowanym tonem.
- Od dawna śledzi mnie pewna osoba. Wyczuliłem się już na nią. Teraz też ktoś nas śledzi, ale intuicja mi podpowiada, że to ktoś inny. A może ty byś chciał ze mną o czymś porozmawiać? - No to wydało się, nie ma sensu tego dalej drążyć.
- Ehe. Wydaję mi się, że lepiej nie będę już tego dłużej ukrywał. - stwierdziłem po chwili zastanowienia i urwałem. Podrapałem się po głowię i popatrzyłem na Alana. Ten rozłożył się wygodniej, a na jego twarzy można było dostrzec zainteresowanie.
- Więc? - zachęcił mnie do gadania.
- Więc, nie wykluczam, że ktoś nas śledzi z mojego powodu, mówiąc prościej - trochę nabroiłem.
- Co niby takiego nabroiłeś? - zapytał, a wilk podniósł głowę - Leż... leż futrzaku, spokojnie...
Zmarszczyłem brwi i ciągnąłem dalej.
- Nie zapłaciłem za pobyt w karczmie i poprztykałem się trochę z osobnikiem mojej rasy.
- I stąd rana na nodze, tak. - mruknął Alan i rozłożył się na trawie - No cóóóż.... trzeba będzie trochę przyspieszyć kroku i tyle.
- Tak. - trochę zaskoczyła mnie jego reakcja, myślałem, że palnie coś w stylu wszędzie prześladujących go ludzi, a tu proszę. - Ale uprzedzam cię, że jakby nam się nie udało uciec przed tajemniczymi istotami przewiduję, że nie będzie to miłe spotkanie.
- Nawet jeśli, to co nam mogą zrobić? Mamy broń i Gabriela. Kto niby może cię ścigać za brak zapłaty za pobyt karczmie? Pijacy? Awanturnicy? Bardzo możliwe... czyli praktycznie same ciecie szukające bójki, oraz złota. - powiedział pewnym tonem. W sumie miał rację, ale bardziej niepokoił mnie ten Mroczny Elf, któremu złamałem nos i do tego ta Biała Elfka. Wątpię, żeby znalazła się tam przypadkowo. Czego taka paniusia może chcieć poza miastem, w lesie.
- Hm, może masz nawet rację. Cóż, trudne czasy nastają, każdy potrzebuje złota.
- Właściciel karczmy też potrzebuje złota. On z tego żyje, tak samo jak kowal żyje z opłat za wykutą broń. Tak ten świat działa, a przynajmniej tak działał jak bywałem dawno temu w miastach. - westchnął i ciągnął dalej unosząc brwi - Patrząc na ciebie wnioskuję, że chyba system się zmienił...
- I znowu masz rację. - mruknąłem.
- Może.. ale nie powiem żeby mnie to specjalnie interesowało. Ech... - powiedział dziwnym tonem i znowu westchnął. Zapadła chwila ciszy.
- Nie wiem czy dobrym pomysłem było zatrzymywanie się tu. - stwierdziłem nagle.
- Ja też nie, ale po ciemku niewiele zrobimy... poza tym jestem naprawdę zmęczony... - powiedział przeciągle po czym znowu zapadła długa cisza.
- Masz kogoś bliskiego? - zapytał niespodziewanie Alan. Zmarszczyłem czoło. Dziwny typ z niego.
- Nie. - odpowiedziałem krótko.
- Szczęściarz... Zapomnij, że o to pytałem.
- Szczęściarz? Czasami mnie zaskakujesz. A nawet częściej niż czasami. - rzekłem nieco ironicznym tonem.
- Jeśli dla ciebie to dobrze.. to dobrze. Jeśli niedobrze... to wisi mi to. - dodał po czym uśmiechnął zmęczonym uśmiechem.
- Hm, wspominałeś coś o tym, że ktoś cię śledzi... - zapytałem nagle.
- Dawna sprawa. Dla zabicia nudów może ci kiedyś powiem, teraz bym chyba zasnął w połowie opowieści... - odpowiedział tonem kończącym rozmowę.
- Jak tam wolisz. - mruknąłem cicho.
Alan zaczął wpatrywać się w wilka po czym oczy zaczęły mu się zamykać i w końcu zasnął. Zmęczenie zrobiło swoje. Cóż, dziwny typ z tego Alana, raz zadaje mi dziwne pytania, innym razem znowu w ogóle nie chce rozmawiać... Zobaczymy jak to dalej się potoczy. Mam nadzieję, że te nędzne istoty nas znajdą. Położyłem się na trawie zamykając oczy. Wtedy wyrównam sobie rachunki z tym Mrocznym Elfem. Rozmyślałem jeszcze tak parę minut, ale zmęczenie w końcu ze mną wygrało i zaraz zasnąłem...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zaczęło się robić naprawdę wesoło. Nigdy w życiu bym się nie spodziewała, że przyjdzie mi podróżować z mrocznym elfem i kapłanem. Kierując się ku lesie (lasowi?), przeszliśmy przez miejsce gdzie znalazłam Orena i tego drugiego łapidrakę. Elf obejrzał się tylko zamyślonym wzrokiem, po czym wyciągnął rację żywności i zaczął ją jeść. Prędzej bym z głodu umarła nim tknęła choćby palcem to ''coś''. Alkhael najwyraźniej podzielał moje zdanie. Gdy drzewa zaczęły już gęściej rosnąć, Oren ujrzał jakoby niewyraźne ślady człowieka i zwierzęcia. Nastąpiła sroga kłótnia, cóż to za zwierz mógł być; szybko wznowiliśmy wędrówkę. Oczywiście rozpadało się, lecz, szczęście dzisiaj wielkie, znaleźliśmy ni to norę, ni jaskinię. Z trudem powciskaliśmy się. Na ''podłodze'' widać było krew, a przy wejściu powtórzyły się ślady które widzieliśmy wcześniej. Tylko, że tym razem ludzkich stóp par najwyraźniej było dwie. Czyżby mroczny elf którego ścigamy się tu kręcił?

[A, idźcie wy w diaboły, robienie z wami postów... Matko kochana, powinien mi ktoś za to płacić :/]

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

[Wilq ja też nie jestem najbardziej szczęśliwy z tego powodu, ale ten post myślę, że wszystko - przynajmniej na jakiś czas zakończy.]

Biegliśmy niemal cały dzień i całą noc za podejrzanymi śladami dwojga ludzi i wilka... Był już późny poranek. Promienie słońca przenikał przez liście drzew. Byliśmy już wyczerpani, ale to się nie liczyło. Czas uciekał. Musieliśmy szybko dogonić tego elfa jeśli mieliśmy zdążyć z powrotem do miasta.
Nagle Zauważyłem jakiegoś człowieka i wilka... Leżeli przy jakiś ruinach. Jednak nie było z nimi mrocznego elfa. Zastanawiałem się co zrobić, chciałem już obudzić tego człowieka gdy nagle usłyszałem coś z plecami. Odwróciłem się. Kapłan padł, ogłuszony ciosem efla;
- A więc spotykamy się ponownie – powiedziałem z lekkim uśmiechem na twarzy niego.
- Znowu się spotykamy – odparł całkowicie ignorując Erelen. Ona zaś stała bez ruchu, jakby zamyślona.
- Co robisz! – Krzyknąłem do niej ignorując wcześniejszą uwagę elfa. - Nie czas bujać w obłokach! – dodałem. Ona jednak mnie zignorowała. Naglę za plecami usłyszałem warczenie. Był to wilk. Obudził się, jednak co ważniejsze człowiek, który leżał koło niego zniknął.
- Żałosne. – powiedział elf. Jednak Erelen sprawiała wrażenie głuchej na wszelkie uwagi.
- Znów się nie wyśpię... – usłyszałem… Uratowało mi to życie bo odwracając się zauważyłem tego człowieka celującego we mnie z łuku. Uniknąłem strzałę w ostatniej chwili. Zaraz potem czarodziejka wyczarowała płomień, który uderzyła w drzewo, za którym stał łucznik.
- Najwyższa pora! - krzyknąłem z ulgą w głosie. Człowiek uciekł jednak nadal celując w naszą stronę
- Ostatnia szansa, odejdźcie lub odłóżcie broń! Nie marzy mi się walka w tym momencie. – Mroczny elf wyciągnął miecz spodziewając się, że nie przestaniemy.
- To nie po ciebie przyszliśmy! – odkrzyknąłem wstając z ziemi.
- Może i nie po mnie, ale zrujnowaliście mi sen!
- Szczerze, toście się dobrali jeden z drugim! – Krzyknęła elfka wyjmując włócznie. Na ten widok mój wyraz twarzy się zmienia. Wyciągam sztylet i kryjąc się w cieniu drzew ruszam w stronę człowieka. Kątem oka widziałem jak elf atakuje moją towarzyszkę. Ona zaś swoją włócznią próbowała go dźgnąć. Był jednak szybszy od niej i unikał każdego ciosu. Nie była to jednak pora by się rozpraszać. Byłem już blisko człowieka, gdy nagle, wilk, który dotąd tylko warczał rzucił się na mnie z zębami. Po raz kolejny amulet mnie uratował. Mimo iż wilk był szybszy to dzięki amuletowi siły chwyciłem go mocno, po czym, chwilę się szarpiąc rzuciłem w drzewo. Wilk zaskowytał i padł nieprzytomny.
- Cholerny wilk! – krzyknąłem. Pogryzł mnie w kilku miejscach jednak to były powierzchowne rany. Człowiek zaczął biec w moją stronę. Nie miałem czasu by zareagować. Chwycił i przyparł mnie do drzewa.
Czarodziejka próbowała rzucić włócznię w elfa.
- A, w dupę trzynastu tysięcu demonów – krzyknęła gdy jej to nie wyszła po czym znowu jakby pogrążyła się w myślach. Elf zignorował Erelen i ruszył w moją stronę.
Czarodziejka drapała się po głowie.
- Kuuurwa, przykleiłam się na dodatek! No rzesz...
- Bezużyteczna! – Krzyknąłem, po czy sapiąc chwilkę powtórzyłem - po prostu bezużyteczna jesteś!
- Nie dziękuję, postoję! – odparła po czym spojrzała na elfa i krzyknęła w jego stronę:
- A ciebie gdzie, cholero jedna!
Był już blisko, ale to akurat najmniejszy z moich problemów.
- Wiesz co ci tym zrobię? Lepiej nie myśl... – powiedział człowiek trzymając w ręku strzałę i przybliżając ją coraz bliżej mego oka.
- Nie gadaj tyle... powiedziałem uderzając go z kolana w krocze. Z bólu upadł on na ziemie.
- I twoją matkę też! – Wtrąciła czarodziejka.
- Zrób coś a nie tak wrzeszczysz. – odparłem. Naglę od tyłu poczułem kucie. Elf wbił mi w wystające zza drzewa ramie miecz. Ciało samo zareagowało ruszając do przodu.
- Aaaa! - krzyknąłem. Na ziemi zobaczyłem sztylet, który opuściłem mocując się z wilkiem. Szybko go podniosłem jednak znowu poczułem ból. Tym razem jednak to nie był miecz. Raczej kopnięcie. Padłem do przodu na twarz...
- Zdychaj w męczarniach. – Usłyszałem.
Ja to na prawdę mam ostatnio pecha... Adrenalina robiła swoje. Ból znikał jednak ramię było bezużyteczne. Odwróciłem się na plecy. Elf właśnie miał mnie dźgnąć swoim mieczem. Przeturlałem się. Jednak zaraz po tym natknąłem się na drzewo.
- Cholera - próbowałem wstać. Jednak on już szedł w moją stronę. Człowiek też już wstawał. Źle ta sytuacja wyglądała. Zaś elfka mruczała coś pod nosem
- Cholipka... mogę go jedynie torebką po łbie na trzaskać... Chociaż... momencik… - Nagle w jej oczy się zmieniły. Rzuciła na siebie jakieś zaklęcie. Potykając się niemal o swoje nogi szybko, naprawdę szybko podniosła włócznie, z kolejnym już okrzykiem, a raczej odgłosem który wydać może jedynie zapluty, pijany, jąkający się murloc z czkawką, zaczęła biec w naszą stronę.
- Przeklęci magowie... – Mruknął pod nosem człowiek po czym napiął cięciwę… Wystrzelił, ale ruchy mojej towarzyszki były zbyt szybkie. Podbiegła i z niesamowitym przyspieszeniem uderzyła go tępą stroną włóczni. Odleciał on do tyłu. Mroczny elf zwrócił na to uwagę. Odwrócił się. To była moja szansa. Powoli wstałem i dźgnąłem go w plecy. Nie miałem jednak już sił by było to głębokie pchnięcie. Kiedy elf krzyknął Erelen już była przy nim. Uderzenie było nieuniknione. Poleciał on do tyłu uderzając głową w drzewo. Padł nieprzytomny.
- Co teraz zrobisz człowieku? – Ten na to bez słowa chwycił swojego wilka i zniknął między drzewami. Była to ostatnia rzecz jaką zobaczyłem. Na chwilę obraz miałem zamazany, a w uszach mi dzwoniło. Ciężko oddychałem. Z trudem uspokoiłem oddech. Zamknąłem oczy po czym po chwili znowu je otworzyłem. Ostrość powoli wracała. Ku memu zdziwieniu Erelen zniknęła. Mroczny elf leżał nadal nieprzytomny, zaś przy mnie było kilka sztuk złotych monet. Dziesięć dokładnie. Spojrzałem na wciąż nieprzytomnego kapłana. Najchętniej zabił bym go tu i teraz, jednak jeśli faktycznie zna kogoś ważnego w Andaven to mogą z tego wyniknąć jeszcze większe problemy. Przeniosłem go głębiej do ruin. Tam wyciągnąłem swoje złoto i w raz z monetami, które leżały koło mnie schowałem do kieszeni kapłana. Wziąłem też jakiś kamień i sztyletem wyryłem na nim napis „30 złotych monet – jesteśmy kwita”.
Kiedy wyszedłem z ruin mrocznego elfa już nie było. Ja zaś ruszyłem w stronę miasta.
Nie wiem ile czasu upłynęło, ale nie miałem już sił iść. Choć rany nie były poważne, nie przecięły nic ważnego to jednak nadal krwawiły. Mimo iż przypadku ran po wilku prowizoryczne bandaże zrobione z mojego ubrania zatamowały krwawienie to jednak ten na ramieniu dużo nie pomagał. Zanim straciłem przytomność na dobre wydawało mi się, że było po południu…

[Update w ekwipunku, tak żeby była jasność wynikająca tylko i wyłącznie z tego tekstu.]
Smoczy Wilq +10 sztuk złota
KooK + 30 stuk złota
Deedi - 20 stuk złota + sztylet
Madoxx - 20 stuk złota - sztylet
Rusty Mike bez zmian.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

KooK:
Do leżącego mężczyzny podeszła dwójka mężczyzn. Jeden z nich ubrany był w grubą, skórzaną zbroję i trzymał w ręku kuszę. Drugi natomiast cały był okryty grubym pancerzem płytowym. Jego twarz zakrywała przyłbica. W pochwie u pasa miał zatknięty ozdobny kordzik, a w obu rękach trzymał dwuręczny miecz z rękojeścią wysadzaną rubinami.
- To ten? - zapytał się zamyślonego towarzysza
- Na pewno. Poznaję go. Myślałem, że uciekał z miasta, bo ten frajer coś mu powiedział. Jednak on tu przyszedł na tą pseudowalkę, swoją drogą nie wiem po co... W każdym razie skoro wie tyle ile może, czyli całe nic, to nie ma po co go zabijać...
- W sumie tak. Nie lubię tego... Swoją drogą, widziałeś tą bijatykę, bo inaczej tego nie da się nazwać... Łucznik, który ma cela jak baba z wesela z jakimś kundlem, para mrocznych elfów walcząca nawet przeciętnie, oraz czarodziejka, czarująca ze sporym opóźnieniem... Ten to już odpadł na starcie. Nie może być zagrożeniem...
- Dobra, z resztą zobacz „30 złotych monet – jesteśmy kwita” - To są grosze, a on - zwykły pobożniś... Nic tu po nas. - po tych słowach mężczyźni opuścili kapłana. Nie wiedzieli, że odzyskał już na tyle świadomości by słyszeć całą rozmowę...

Madoxx:

Obudził się w drewnianej chacie na jakimś cholernie twardym łóżku. Było ciemno. Doskonale pamiętał walkę, ale z tym co nastąpiło po niej było już gorzej... Gdzie teraz jest do groma ciężkiego?
- A więc jesteś już wśród nas... - głos należał do starszego mężczyzny w szarym płaszczu - Gdyby Pimpek cię nie wyniuchał, pewnie byś się wykrwawił tam, biedaczysko... Dla twojej informacji znajdujesz się teraz dwie mile od Andaven. Będziesz mógł odejść, kiedy tylko zechcesz, więc się nie denerwuj. Już ja zadbam abyś miał tu spokój. Teraz prześpij się jeszcze trochę, rano już powinieneś odzyskać kolory mrocznego elfa, bo teraz masz twarz w kolorze papieru toaletowego... Wypij to jak się obudzisz moje dziecko. - postawił obok niego kubek z dziwnie pachnącą cieczą - Może smakuje jak końskie szczyny ale ten wywar naprawdę przyspiesza proces leczenia, szczególnie, że straciłeś naprawdę sporo krwi. Jeśli Pimpek wróci do rana, będziesz musiał mu podziękować... Ale teraz śpij, noc jeszcze długa...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Zmrok zapadł.
Nie było szans... trzeba było się wycofać. Zaniosłem Gabriela w bezpieczniejsze miejsce i tam dochodził do siebie, na szczęście nic wielkiego mu się nie stało. Trochę sińców, ale ogólnie nic poważnego. Zacząłem się zastanawiać co teraz począć... dalej ruszyć w drogę czy też się wrócić po Kainana. Co jak co, ale do tej pory dobrze spełniał swoją rolę, ale z drugiej strony, jeśli znowu ściągnie na nas jakiś cyrk... Jednakże nie mogę sobie znów pozwolić na samotną wędrówkę, bo dopadnie mnie coś znacznie gorszego niż jakaś źle dobrana banda świrów.
Ostatecznie postanowiłem się wrócić po mrocznego elfa. Gabriel obolały ruszył za mną. Tym razem dla odmiany było dość widno, więc znalezienie miejsca potyczki nie było trudnym zadaniem. Sprawę utrudniał jedynie dość mocny wiatr. Na miejscu zobaczyłem leżącego Kainana, prawdopodobnie nieprzytomny. Podszedłem do niego.
- Wstawaj. - powiedziałem krótko szturchając go.
- Hreee? - elf wydał z siebie ciekawy odgłos powoli podnosząc głowę.
- Żyjesz. Czyli nie mam się co martwić. Pomóc ci wstać?
- No chyba... - pomogłem mu wstać. - Uh.. dzięki.
Kiedy elf się otrzepywał, ja zacząłem się rozglądać po lesie, zastanawiając się co teraz robić, dokąd się udać. Niestety, pomysłów mi zupełnie brakowało. Ale może...
- No to... co teraz? - zapytałem Kainana.
- Nie wiem... A z tobą wszystko w porządku? - odpowiedział na pytanie pytaniem.
- Gabriel oberwał bardziej ode mnie, zresztą to teraz nieważne, nie możemy stać w miejscu.
- Jak zwykle masz rację.
- Ruszajmy w tę stronę. - powiedziałem wskazując na... chyba to był północny wschód.
Po chwili ciszy zgodnie ruszyliśmy dalej, mając nadzieję, że więcej niespodzianek nas nie czeka.
---
Podróż z Kainanem: dzień drugi... jeśli coś idzie zbyt dobrze, to na pewno coś się szykuje. Byłem zbyt pewny siebie, byłem pewien, że damy radę tej bandzie awanturników. Tuż po dumie zawsze jest upadek... Ale to teraz nieważne, następnym razem przygotujemy się lepiej. Burza minęła, teraz może być już tylko lepiej. I obym miał rację...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Wciąż spałem regenerując siły. Od długiego już czasu nic mi się nie śniło, tym razem nie było wyjątku. Nagle obudził mnie potężny ryk. Już wiedziałem, że nie będę mógł zasnąć spokojnie. Ryk dobiegał gdzieś z bliska. Powoli wstałem. Ręka wciąż bolała, ale przynajmniej nie krwawiło. Spojrzałem na specyfik, który zostawił starzec. Raczej nie ratował mnie by potem zatruć. Wypiłem zawartość kubka. Faktycznie było obrzydliwe, ale przynajmniej pomoże. Przynajmniej taką miałem nadzieję.
Wyszedłem powoli z chaty. Była umieszczona na wzgórzu. Trudno było by zauważyć je z dołu. Liście lasu ograniczały widok w górę. Jednak teraz mogłem spojrzeć na całą panoramę. Dopiero teraz zrozumiałem jak wielkie szczęście mieliśmy, że w ogóle udało nam się ich znaleźć. Rozmyślanie przerwał mi kolejny ryk. Tym razem jakby jeszcze bliżej. Obróciłem się. Na dróżce zmierzającej w dół wzgórza dostrzegłem wielkiego kota. Tygrysa może. Nim zdążyłem zastanawiać się co on tu robi zmroził mnie strach. Jednak ten, gdy zobaczył, że patrzę w jego stronę odwrócił się i biegnąc uciekł gdzieś głębiej do lasu.
Tygrys… Tutaj? Wydawało mi się, że w tych regionach one nie występują. Jednak w gruncie rzeczy nie przywiązywałem do tego większej wagi. Z ulgą odetchnąłem po czym spojrzałem się na chatę. Dwie mile… Przypomniałem sobie słowa starca. No cóż. Wciąż obolały ruszyłem powoli w drogę. Korzystając z okazji spojrzałem jeszcze na niebo. Niedługo brzask. Rano powinienem dotrzeć do miasta...

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Było już wcześnie rano kiedy wreszcie wydostałem się z lasu, a mym oczu na nowo ukazały się mury Andaven. Zadziwiające, ale wywar, którego obrzydliwy posmak wciąż czuje w ustach, pomógł… I to jak. Ramię wciąż było trochę sztywne, a pod zdjętym opatrunkiem widniała kolejna blizna do kolekcję, jednak ból całkowicie zniknął, a sama rana bardzo dobrze się zagoiła. Niesamowite – pomyślałem. Ten starzec musiał latami uczyć się fachu. Zrozumiałem tym samym, że parę miesięcy wśród podrzędnych zabójców to zdecydowanie za mało, a szczęście nie będzie mi zawsze tak ochoczo dopisywało jak ostatnio. Następnym razem mogę wykrwawić się na śmierć. Na samą myśl po plecach przeleciały mi ciarki. Co to było? Strach. Zdecydowanie to uczucie zaczęło we mnie dominować. Zawsze myślałem, że nie straszna mi śmierć. Nie dlatego, że byłem pewien swoich umiejętności. Po prostu przestało mi zależeć. Jednak ucieknięcie z pod kosy żniwiarza zmienia cię wewnętrznie. Kiedy mroczny elf miał mnie już wykończyć nic nie czułem. Nie myślałem. Wcale nie widzisz całego swojego życia przed oczami. Jedyne co cię ogarnia to pustka, zamierasz i czekasz na nieuniknione. Jednak…
Jednak kiedy leżałem w lesie… Nie mogłem się zgodzić na nieuchronne. Nie chciałem się na to zgodzić. Dano mi drugą szansę, nie chciałem jej zmarnować.
Drażni mnie to. Są to nowe uczucia… Uczucia, których próbuje się wybyć, jednak te wciąż przybierają inną formę i wracają. Lekko poirytowany tym faktem pomyślałem:
Do trzech razy sztuka. Następnym razem… Następnym razem gdy się spotkamy zabije go! Jednak nim to się stanie muszę stać się silniejszy, szybszy… Bardziej zwinny, ale najpierw… Musiałem zdobyć jakieś złoto i broń. Minąłem właśnie południową bramę. Nie przerywając kroku szedłem przed siebie. Po drodze mijałem domy i stragany, na których ludzie zaczynali rozkładać jedzenie. Moją uwagę przykuł otwarty budynek a nad nim szyld;
„Pod Trzema Wilkami „ Bar… Otwarty o tej porze? Była by to dobra okazja. Jeśli jest tłoczno może uda mi się zwędzić. Podszedłem do uchylonych drzwi. Usłyszałem jakieś hałasy, kiedy beztrosko wszedłem zaciekawiony źródłem dźwięku usłyszałem:
- Hej ty! Czego tu?! – Krzyknął do mnie jakiś człowiek. Rozejrzałem się po barze. Nikogo nie było oprócz krzyczącego i jakiegoś innego mężczyzny.
- Proszę… Bież co chcesz i idź stąd – powiedział ów mężczyzna. Przyjrzałem się dokładniej. Miał on nóż na gardle. Zrozumiałem natychmiast co się dzieje.
- To nie maja sprawa – powiedziałem, po czym dodałem – już stąd idę. – Na te słowa odwróciłem się i powoli chciałem wyjść z baru. Jednak młodzik podbiegł do mnie, złapał, a nóż przyłożył do gardła.
- Nigdzie stąd nie wyjdziesz. – W tej samej chwili poczułem jak nóż zaciska się delikatnie na mojej szyi. Zareagowałem automatycznie uderzając tyłem głowy w nos człowieka. Niektóre lekcje od tych wymoczków, którzy nazywali się zabójcami jednak się przydały.
Chłopak odszedł kilka kroków do tyłu obiema rękoma wciąż trzymał się za twarz. Podszedłem powoli do niego i powiedziałem.
- Źle trafiłeś dzieciaku. Ostatnio miałem kiepskie dni. – Po czym uderzyłem go w skroń. Kiedy leżał, już pewnie nieprzytomny na ziemi parę razy go kopnąłem po czym złapałem za ubranie i wywlokłem go na ulice. – I żebym cię już więcej nie widział! – P chwili opamiętałem się. Nie wiem co mnie napadło. Czy to tłumione emocję? Nie wiem. Jednak nie chciałem narażać się na widok gapiów. Pomyślałem tylko, że „pożyczę” sobie jego nóż. Wróciłem do środka. Właściciel nadal stał osłupiały. Podniosłem nóż i schowałem po czym wyszedłem z baru.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Smocza:
Był ranek, widziała to przez drewniane okna pokoju, w którym była zamknięta. Była pewna, że zaraz po walce przeteleportowała się do swojej komnaty w gospodzie w Andaven, jednak teraz, kiedy się obudziła, wiedziała, że znajduje się zupełnie gdzie indziej. Jedyne, co mogła stwierdzić, to to, że była w mieście. Miała z okna doskonały widok na kuźnię Hemastofesa. Ale co to ją obchodziło... Najgorsze było to, że wnętrze pokoju otaczała magiczna tarcza, przez co nie mogła uciec się do żadnych prób ucieczki. Drzwi były zabezpieczone kilkoma dodatkowymi zaklęciami... Tylko, że teraz właśnie się otworzyły. Do pokoju wszedł zamaskowany mężczyzna.
- Witaj. Pewnie dziwisz się, dlaczego tu siedzisz... No cóż, to samo pytanie zadaje sobie kilka innych kobiet, które siedzą sobie na parterze. Nie bój się, wieczorem wszystkie zostaniecie wypuszczone. A właściwie magiczna tarcza padnie... No cóż, powiedziałem to co miałem, jedzenia i picia macie pod dostatkiem, nikt was nie zauważy, nie usłyszy, ani z nikim się nie skontaktujecie...Tak, teraz to już wszystko. Żegnam i życzę miłego dnia w damskim towarzystwie, moja droga. - mag chwycił się za swój naszyjnik, wypowiadając szybko słowa zaklęcia i zniknął, zostawiając otwarte drzwi. Komuś wyraźnie zależało, aby nie wyruszyła na królewską ekspedycję pod wodzą Trebiadona...
Rusty i Deedi:
Idąc przed siebie dostrzegli w oddali zbliżającą się ludzką sylwetkę. Robiła to niezmiernie szybko. Można było powiedzieć, że zupełnie nie była człowiekiem, albo była pod wpływem magii. Może to ta czarodziejka, z którą tak niedawno walczyli? Obaj pomyśleli o tym samym, stając w gotowości do obrony. Jednak po chwili zauważyli, że nie jest to kobieta, ale mężczyzna, zmierzający w ich stronę. Nie opuścili broni. Jednak mag nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi. Zaskoczeni spojrzeli po sobie pytająco. Jeszcze większe było ich zdziwienie, kiedy po kilkunastu sekundach donośny głos dobiegł do ich uszu.
- Alan?! - obrócili się obaj, za nimi stał mag, przyglądając się obu z zainteresowaniem - Ciebie nie znam... - mruknął w stronę mrocznego elfa, nie zwracając na niego więcej uwagi. Alan wiedział, że skądś zna ten głos. Teraz jest taki trochę inny, ale to chyba on kazał mu znaleźć jakiś pomnik... - Alan, mój drogi sukinkocie! Dlaczego nie zrobiłeś tego o co cię prosiłem. Wiem, instrukcje nie były jasne, bo byłem ograniczony magią tego, kto mnie uwięził. A i ja jestem trochę roztrzepany. Tak myślę. Ale przecież wiedziałeś, że to ja - poczciwy Hagrian... Dobra, mogłeś nie wiedzieć... W końcu ostatni raz widzieliśmy się ładne kilkanaście lat temu, kiedy razem z resztą wioski żegnałeś mnie, kiedy wybierałem się na służbę królestwu jako członek elitarnej grupy "Płonącego oka". Tak, to ten sam chudy brunet, na którego mówiliście Figaro. Dlaczego, to już sam sobie odpowiedz. - czarodziej przerwał na chwilę swój wywód, jednak nie na tyle długa, aby wojownik zdążył coś wtrącić - Ty! Przez ciebie gniłbym uwięziony! Mało kto słyszał moje prośby, a ty byłeś jedynym z tych co usłyszeli, a który nie uciekł. Gdyby nie to, że jakieś bachory bawiły się w chowanego i mój pomnik wzięły jako zaklepywankę, teraz jeszcze cierpiałbym w więzieniu. Jak widzisz, teraz mnie widzisz, i twój wilk mnie widzi, jak i ja ciebie widzę. Zostałem uwięziony, bo wiem za dużo o runach... A z resztą nie ważne, może jeszcze się na coś przydasz. Arcymag Andaven imieniem Trebiadon wyrusza dziś z ekipą magów na ekspedycję związaną właśnie z runami, będzie tędy przechodził. Ja nie mam czasu na niego czekać. Jeśli byłbyś tak dobry i zaczekał zamiast mnie. Przekaż mu wtedy, że Hagrian kazał przekazać, że "z kurzego jaja wykluł się czerwony smok z lisim ogonem". Będzie wiedział, o co chodzi i zapewne wynagrodzi. No cóż, ja lecę, trzymaj się, mam dziwne przeczucie, że jeszcze się spotkamy, ale akurat z jasnowidzenia nie byłem najlepszy... - oznajmił, po czym odszedł tak szybko jak się pojawił. Nie wiadome było jak się wydostał, ale można było wiedzieć jedno, że w przeciwieństwie do zaklęcia teleportu, przyspieszenie opanował do perfekcji.

Udostępnij ten post


Link to postu
Udostępnij na innych stronach

Utwórz konto lub zaloguj się, aby skomentować

Musisz być użytkownikiem, aby dodać komentarz

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto na forum. To jest łatwe!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Masz już konto? Zaloguj się.


Zaloguj się
Zaloguj się, aby obserwować